Carla Neggers
Huragan na wyspie
Tłumaczyła
Monika Chilewicz
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Antonia...
Antonia Winter zatrzymała się w pół kroku. Wy-
dało jej się, że słyszy, jak ktoś woła ją po imieniu.
Rozejrzała się po niemal pustym parkingu, ale nie
dostrzegła nikogo. Ruszyła ponownie, stukając ob-
casami po betonowej podłodze. Wybierała się właś-
nie na kolację w „Back Bay", więc miękkie, płaskie
buty szpitalne zamieniła na wysokie czarne szpilki,
które idealnie komponowały się z małą czarną su-
kienką.
To pewnie zmęczenie, doszła do wniosku. Cóż
innego mogłoby sprawić, że zwyczajne na parkingu
dźwięki pomyliła z własnym imieniem.
- Antonia Winter... Doktor Antonia Winter...
Nabrała głęboko powietrza i przebiegła kilka ostat-
nich metrów, jakie dzieliły ją od auta. Trzęsącymi się
rękami przycisnęła guzik pilota, by odblokować drzwi.
Otworzyła je i błyskawicznie usiadła na fotelu kierow-
cy. Od razu też zablokowała wszystkie zamki.
To niemożliwe, myślała. To chyba jakiś koszmarny
160 Carla Neggers
sen! A przecież coś takiego zdarzyło jej się nie po raz
pierwszy...
Było tuż po siódmej wieczorem, zakończyła właśnie
dwunastogodzinny dyżur, nic więc dziwnego, iż czuła
się zmęczona. Pracując jako chirurg urazowy w jed-
nym z bostońskich szpitali, miała do czynienia z wielo-
ma trudnymi przypadkami, a miniony dzień nie byL
pod tym względem wyjątkowy. Była jednak profe-
sjonalistką i umiała sobie radzić ze stresem, jaki niósł
ze sobą ten zawód. Nie przytrafiło jej się dotąd, by
słyszała tajemnicze głosy, czy też widziała nierzeczy-
wiste postaci. Nie wyciągała też pochopnie dramatycz-
nych wniosków ze zwyczajnych wydarzeń. Może
jednak w końcu przedobrzyła z pracą i przestała sobie
radzić z własnymi emocjami? Miała ostatnio dużo na
głowie, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywat-
nym. Od paru miesięcy była zakochana w Hanku
Callahanie, z którym miała się za chwilę spotkać. Była
to jednak trudna, pełna komplikacji znajomość. Wpraw-
dzie byli sobie szalenie bliscy, ale jednocześnie wiele ich
różniło - praca, rodzina, przeszłość... Nie miała jednak
prawa obwiniać Hanka za obecną sytuację. Była roz-
sądną, trzeźwo stąpającą po ziemi kobietą. Skoro
wydawało jej się, że ktoś ją zawołał po imieniu, to
zapewne tak właśnie się stało.
Przekręciła kluczyk w stacyjce, a gdy silnik urucho-
mił się, ruszyła powoli, raz po raz spoglądając w luster-
ko wsteczne, czy nie pojawi się w nim jakaś podejrzana
postać. Przez moment chciała nawet zapytać straż-
nika, czy nie słyszał czegoś dziwnego, ale ostatecznie
zrezygnowała. Doszła do wniosku, że głos był na tyle
Huragan na wyspie 161
cichy, iż nie mógł dotrzeć do budki, znajdującej się przy
wjeździe na parking. Gdy wreszcie znalazła się na
ulicy, zjechała na moment na pobocze, by wziąć kilka
głębszych oddechów.
Poprzedniego dnia otrzymała dziwną wiadomość
pocztą elektroniczną. Trzecią z kolei. „Pacjenci ufają
pani. A co, jeśli zawiodła pani to zaufanie?-" Wszystkie
traktowały o tym samym, dotyczyły relacji pacjent -
lekarz oraz zdrady. Antonia skonsultowała się z lepiej
od niej zorientowanym w komputerach znajomym,
który oznajmił, że wytropienie autora anonimowych
wiadomości elektronicznych jest praktycznie niemożli-
we, jeśli osoba ta nie chce zostać zidentyfikowana.
Teksty te nie stanowiły bezpośrednich pogróżek, nie
wspominały też ani słowem o Hanku Callahanie,
kandydacie do senatu ze stanu Massachusetts. Wybory
miały się odbyć w pierwszy wtorek listopada, a więc za
niespełna dwa miesiące. Gdyby w poczcie do niej poja-
wiło się jego nazwisko, musiałaby go o tym poinformo-
wać, ale jak na razie uznała, że lepiej będzie go nie
niepokoić. Poza tym trudno było jej uwierzyć, że ktoś
mógłby chcieć ją zastraszyć. Niby dlaczego ktoś miałby
ją prześladować? Niemożliwe. Musiała to sobie ubzdu-
rać. Była zmęczona i spięta, co pewnie miało wpływ na
jej zdolność kojarzenia faktów. Może tak naprawdę
nikt nie wołał jej po imieniu, tylko powietrze zasyczało
w rurze wydechowej?- A wiadomości przychodziły od
kogoś znajomego, kogo numeru nie rozpoznałaś- Może
ktoś z jej przyjaciół czy współpracowników pracował
nad artykułem o etyce w medycynie i z braku świeżych
pomysłów zarzucał ją retorycznymi pytaniami?
162 Carla Neggers
Mimo iż powinna się czuć spokojniejsza, gdy już
podjechała przed wejście do restauracji, to jednak
wolała oddać kluczyki do auta parkingowemu, by
uniknąć kręcenia się po kolejnym garażu. Nim weszła
do restauracji, postała parę minut na zewnątrz, aby
zaczerpnąć świeżego powietrza.
Hank już czekał przy ich ulubionym stoliku. Gdy
zbliżała się, podniósł się z krzesła, więc pomachała mu
wesoło. Niewątpliwie był najprzystojniejszym męż-
czyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Miał czter-
dzieści jeden lat, szpakowate włosy, kwadratową,
silnie zarysowaną dolną szczękę, a do tego niewiarygo-
dnie niebieskie oczy. Poznała go w listopadzie ubieg-
łego roku w rodzinnym Cold Ridge, niewielkim mias-
teczku z stanie Nrw Hampshire. Właśnie rozpoczynał
kampanię do senatu i przyjechał w góry White Moun-
tains, by odpocząć, wędrując w towarzystwie daw-
nych kolegów z wojska - Tylera Northa i Manny'ego
Carrerya.
Hank pochodził z Callahanów z Massachusetts,
rodziny od niepamiętnych czasów aktywnej politycz-
nie i społecznie, wychowującej kolejne pokolenia do
służby krajowi i narodowi. Gdy przed dwoma laty
kończył karierę wojskową w stopniu majora lotnic-
twa, jego ostatnią misją była niebezpieczna wyprawa
na ratunek pięciu rybakom, których kuter wywrócił się
podczas sztormu. Choć wcześniej wiele razy brał
udział jako pilot helikoptera w podobnych akcjach,
tym razem wiadomość o ich pełnej poświęcenia po-
stawie znalazła się na pierwszych stronach wszystkich
gazet w kraju. Antonia nie miała wątpliwości, że Hank
Huragan na wyspie 163
bez wahania podjąłby się ochrony jej przed prze-
śladującym ją nieznajomym. Uczyniłby to nie tylko
dlatego, że był szkolony do niesienia ratunku, ale i z
powodu osobistej tragedii, jaką przeżył przed
dziesięciu laty, kiedy to jego żona i córeczka zginęły
w wypadku samochodowym. Choć nie byłby w stanie
im w żaden sposób pomóc, wciąż prześladowały go
wyrzuty sumienia, że w momencie ich śmierci znaj-
dował się tysiące kilometrów od nich. Dlatego, gdyby
Antonia szepnęła choć słowo, iż czuje się zagrożona,
Hank zapewne rzuciłby wszystko, aby otoczyć ją
opieką, a tego zdecydowanie nie chciała.
Robert Prancer zajrzał do restauracji przez duże
okno. Pani doktor siedziała przy niewielkim stoliku,
popijając wino w towarzystwie przystojnego kan-
dydata na senatora.
Jakże to?- Czyżby nie wiedziałaś? Musiał się siłą
powstrzymywać, by nie zacząć walić pięściami w szy-
bę, żeby zwróciła na niego uwagę. Jak mogła nie zda-
wać sobie sprawy z tego, co' czuł, gdy widział ją z
innym mężczyzną? Nie wiedziała, jak bardzo bolała
go świadomość, że ani trochę o niego nie dbała? Ze od
jakiegoś czasu żył złudzeniami? Nie miał pojęcia, co
powinien dalej robić. Od paru dni działał instynktow-
nie, ale nie przynosiło mu to satysfakcji. Co z tego, że
wysyłał jej wiadomości, skoro nie mógł widzieć wyra-
zu jej twarzy, gdy je odczytywała? Czy była prze-
straszona? A może tylko zaskoczona? Napisał je tak,
by nie mogła mieć pewności, czy ktoś chce ją tylko
przestraszyć, czy jednak rzeczywiście jest w niebez-
164 Carla Neggers
pieczeństwie. Co do jednego był przekonany: doktor
Antonia Winter nie zaalarmuje nikogo, póki nie będzie
na sto procent przekonana, że coś jej grozi. Od niemal
trzech lat obserwował ją przy pracy i wiedział, że nie
ma w zwyczaju panikować. Tym lepiej. Zamierzał
dozować pogróżki tak, aby wreszcie trzęsła się ze
strachu i błagała, by darował jej życie. Wpatrywał się
w parę, która wesoło rozmawiała z obsługującym ich
kelnerem. Czy istotnie chciał, by błagała go o litość?
Czy był gotów zajść aż tak daleko? A może jeszcze
dalej ?
Ostatnia akcja na parkingu udała mu się wyśmieni-
cie. Słyszał, jak na długi czas wstrzymała oddech, a
potem wypuściła gwałtownie powietrze. Żałował, że
nie mógł widzieć jej, miny. Wciąż czuł na ubraniu
zapach oleju silnikowego, w który niechcący usiadł na
parkingu. Plamę na betonowej posadzce zauważył za
późno, a nie chciał się niepotrzebnie ruszać, by nie
zwrócić na siebie uwagi. Doktor Antonia przemierzała
właśnie parking, stukając czarnymi szpilkami. Spieszy-
ła się na spotkanie z kandydatem na senatora. Opieku-
jąc się pacjentami, unikała zwykle pośpiechu. Była
spokojna, opanowana, bez reszty oddana swej pracy.
A przynajmniej tak mu się wydawało... Wrócił wspo-
mnieniami do chwili, gdy przed paroma tygodniami
postrzelił się w stopę. Miał wtedy okazję przekonać się,
co w jej rozumieniu oznaczało poważne podejście do
pracy. Najzwyczajniej w świecie zdradziła go. Dzięki
niej najpierw musiał tłumaczyć się policjantom, a po-
tem psychiatrze. Nie miała nawet pojęcia, ile czasu
zajęło mu odkręcanie wszystkiego. W dodatku stopa
Huragan na wyspie 165
wciąż go pobolewała. A chciał tylko, by zwróciła na
niego uwagę, mimo że był zwykłym sprzątaczem, a ona
ważną lekarką. Pomyślał, że zrobi coś dramatycznego,
by ją przetestować, by sprawdzić, jak się wobec niego
zachowa. Była jedyną kobietą w jego życiu. Pierwszą
i jedyną. Nawet jeszcze nim ją poznał, był jej wierny.
Powinien był postrzelić kogoś innego. Na przykład
któregoś ze sprzątaczy. Wtedy mógłby przynieść go do
niej na ostry dyżur, żeby uznała go za bohatera. Przecież
lubiła bohaterów. Dzielnych pilotów, którzy ratowali
życie innych żołnierzy czy rybaków.
Cóż, człowiek uczy się przez całe życie...
Gdy stopa mu się jako tako zagoiła, wrócił do pracy
na oddziale. Do nieudaczników, którzy uważali wyży-
manie mopa i machanie szczotką za szczyt szczęścia.
Do traktujących go z wyższością lekarzy i pielęgniarek.
Do pracowników administracji szpitala, powtarzają-
cych do znudzenia wyświechtane frazesy o tym, jaka
to ważna i niezbędna jest ciężka praca ekipy sprzątają-
cej. Jego koledzy i koleżanki grali w totolotka, kibico-
wali drużynie Red Sox, wozili dzieci do szkoły, wymie-
niali się przepisami kulinarnymi i bonami zniżkowy-
mi. Przy tym wszystkim naiwnie wierzyli, że tak
właśnie powinno wyglądać szczęśliwe życie. Tym-
czasem Robert Prancer miał iloraz inteligencji równy
156, więc zdawał sobie sprawę, że zamiast sprzątać
korytarze, powinien być dyrektorem szpitala. Jego
współpracownicy w ogóle tego nie dostrzegali, ale nic
w tym dziwnego, bo byli prości i ograniczeni. Wiecznie
naśmiewali się z jego nazwiska, a on nie miał ochoty
przyznać, że matka podała to nazwisko na cześć jej
166 Carla Neggers
ulubionego renifera z bajki, bo nie wiedziała, kim był
jego ojciec i jak się nazywał. Umarła, gdy miał jedenaś-
cie lat. Dobrze jej tak! Robert nie tolerował głupich
ludzi.
Sądził, że Antonia Winter dostrzegła w nim tę
inteligencję i potencjal, że ujrzała w nim bratnią duszę.
Dobre sobie! A jednak wciąż łudził się, iż nie wszystko
stracone. Była tak piękna, że aż zapierało mu dech
w piersiach. Miała proste kasztanowe włosy, niebies-
kie oczy i nieduży kształtny nos. Podobały mu się
kobiety piękne, a zarazem inteligentne.
- O, nie! - zawołał, kręcąc głową, przez co kilka
mijających go osób spojrzało na niego podejrzliwie.
- O, nie! Zupełnie nie jest w moim typie!
Kobieta w jego typie nigdy by go nie zdradziła.
A doktor Winter zrobiła to i jako lekarka, i jako kobieta.
Złamała mu serce, choć przecież nie był taki najgorszy,
mógł się nawet podobać.
Był piękny, ciepły wieczór, więc domyślał się, że
randka potrwa znacznie dłużej niż sama kolacja. Na
szczęście wiedział, gdzie Antonia mieszka. W dodatku
miał klucze do jej domu. Postanowił więc wykorzystać
tę okazję...
ROZDZIAŁ DRUGI
Hank Callahan miał dokładnie godzinę do spot-
kania z miejscowymi biznesmenami. Wierzył, że wy-
starczy mu tyle czasu, aby wyciągnąć z Carine Winter,
młodszej siostry Antonii Winter, potrzebne informa-
cje. Jeśli mu się jednak nie uda, nie odpuści i wróci tam
przy najbliższej okazji. Chciał dowiedzieć się, gdzie się
podziała Antonia, po której słuch zaginął przed paroma
dniami.
Zaparkował przed skromnym budynkiem na tyłach
Inman Square, gdzie późną wiosną Carine Winter
wynajęła mieszkanie, czym kompletnie zaskoczyła
swoją siostrę. Zupełnie nie pasowała do Cambridge,
jej miejsce było w Cold Ridge, gdzie mieszkała w skrom-
nym drewnianym domku u podnóża góry o tej sa-
mej nazwie. Była świetną fotograficzką, specjalizo-
wała się w fotografowaniu przyrody. Zapewne nie
zrezygnowałaby z tej pasji, gdyby w lutym jej życie nie
legło w gruzach, kiedy to porzucił ją narzeczony, w
efekcie czego zdecydowała, iż powinna zamieszkać w
mieście. Kiedy zaś ktokolwiek z rodziny Win-
168 Carla Neggers
terów coś postanowił, nie sposób było go od tego
odwieść.
Tyler North, były narzeczony Carine, a jednocześ-
nie jeden z najbliższych przyjaciół Hanka, ostrzegał go
przed tym wiele razy. Trudno mu było odmówić racji,
zwłaszcza że znał rodzinę Winterów od zawsze, choć
zakochał się i oświadczył młodszej z sióstr dopiero
zeszłej jesieni, co było zaskoczeniem dla większości ich
krewnych i znajomych. Jak się potem okazało, niepo-
trzebnie się nad tym głowili, bo tydzień przed wy-
znaczoną datą ślubu Tyler wycofał się. Utrzymywał,
że powodem był nie tyle strach, co nagłe olśnienie, że
ich styl życia jest tak skrajnie odmienny, iż prędzej czy
później stanie się źródłem konfliktu. Carine, która
straciła rodziców wieku trzech lat, wolała prowadzić
spokojne życie, Tylera zaś ciągle gdzieś nosiło.
Zerwanie przez przyjaciela zaręczyn odbiło się
niekorzystnie także na Hanku, który musiał pracować
parę miesięcy nad zasypaniem przepaści, jaka utwo-
rzyła się między nim i Antonią w wyniku źle pojętej
siostrzanej solidarności. Dopiero niedawno udało mu
się ją przekonać, by patrząc na niego, nie myślała ciągle
o złamanym sercu siostry.
- Winterowie trzymają się razem - ostrzegał Tyler.
- Nie daj się zwieść pozorom. Mogą się kłócić, obrażać,
ale niech ktoś, nie daj Boże, skrzywdzi jedno z nich,
reszta stanie za nim murem. Są uparci i nieustępliwi,
nie masz przy nich najmniejszych szans.
Skoro niewiarygodnie uparty i nieustępliwy Tyler
North mówił coś takiego, sytuacja musiała być istotnie
poważna. Jednak Hank nie zamierzał ani wycofać się
Huragan na wyspie 169
ze starań o Antonię, ani zakończyć przyjaźni z Tyle-
rem, choć miał z tego powodu spore nieprzyjemności.
Bądź co bądź, gdyby przyjaciel nie zaprosił go zeszłej
jesieni do Cold Ridge, nigdy by nie poznał sióstr
Winter.
Jak się spodziewał, początkowo Carine w ogóle nie
chciała go wpuścić.
- Porozmawiajmy, proszę - nie ustępował. - Mart
wię się o Antonię.
Młodsza z sióstr wyraźnie walczyła ze sobą przez
chwilę, aż wreszcie uchyliła szerzej drzwi frontowe.
Była wyższa od Antonii o jakieś pięć centymetrów, jej
włosy miały ciemniejszą o kilka tonów barwę, ale ich
oczy były niemalże identyczne.
- Nie ma jej tu - mruknęła.
- Wiem. Mogęwejść?
- Jestem zajęta...
- Carine. Proszę cię...
Westchnęła, ale widać było, że nie potrafi być dla
niego niemiła, choćby nie wiadomo jak się starała.
Zresztą bycie niemiłym wobec Hanka nie sprawiłoby
jej tyle przyjemności, ile zepchnięcie Tylera z urwiska,
co obiecała mu, gdyby zjawił się ponownie na jej progu.
Nie zapowiadało się jednak, by miało to rychło na-
stąpić, ponieważ Tyler nie pokazał się w Cold Ridge od
kilku miesięcy, a i sama Carine trzymała się z daleka od
Cold Ridge. Hank widział, że bardzo martwiło to
Antonię, ale jako że temat samopoczucia siostry stano-
wił absolutne tabu, wolał nie podejmować dyskusji.
Carine otworzyła drzwi.
- Jak to? Bez obstawy? - zapytała z przekąsem,
170 Carla Neggers
zerkając na korytarz. - Pozwalają ci na taką samowolę?
- udawała zdziwienie, widocznie postanowiła jednak
odegrać się na nim za winy przyjaciela. - A gdzie jest
twoja limuzyna?- Na dole czy może raczej za rogiem?
- Carine, daj spokój, staram się jak mogę.
- Akurat! - Gestem zaprosiła go do środka, od-
suwając się jednocześnie. - Dobrze, dobrze. Wejdź,
proszę.
Hank podążył za nią kiepsko oświetlonym koryta-
rzem. Odniósł wrażenie, że ten budynek komunalny
i jej uroczy drewniany domek w Cold Ridge znaj-
dowały się na dwóch przeciwległych biegunach.
- Widzę, że ostro zabrałaś się do pracy- stwierdził,
rozglądając się po kolorowych, świeżo pomalowanych
ścianach.
- Właściciel zaproponował, że mogę coś zmienić,
więc postanowiłam trochę tu odświeżyć.
- Nie sądzisz, że wolałby, żebyś wybrała bardziej
neutralne koloryt Na przykład biel? - zasugerował,
spoglądając na zielone szafki kuchenne i cytrynowe
ściany.
Uśmiechnęła się ciepło, siadając przy stoliku barwy
lawendy.
- Szczerze mówiąc, nie pytałam.
Na ścianie nad stolikiem wisiało zdjęcie jastrzębia
z czerwonym ogonem. Jego widok sprawił, że Hanka
przeszły ciarki, podobnie jak podczas oglądania więk-
szości prac Carine. Miała niewątpliwy talent do foto-
grafowania przyrody, a mieszkanie w mieście dawało
jej zapewne niewielkie możliwości, by go rozwijać.
Antonia wprawdzie unikała tematu młodszej siostry,
Huragan na wyspie 171
ale wspomniała coś mimochodem, że Carine ostatnio
przyjęła zlecenie przygotowania reklamy jednego z bu-
tików przy Newbury Street.
- Kontaktowałaś się ostatnio z Antonią"?
- Czemu pytasz"?
- Jedliśmy razem kolację w sobotę. Skończyła właś-
nie dyżur, była chyba zmęczona, nawet poirytowana,
na pewno rozkojarzona. Wspomniała, że chce wyje-
chać na kilka dni, żeby skończyć artykuł, który już
dawno obiecała jakiemuś medycznemu czasopismu.
Domyślam się, że tym się właśnie zajmuje?
- Nic ci nie powiedziała"?
- Zdaje się, że nie dosłyszałem terminu ani nazwy
miejsca, w które się wybierała - odparł wymijająco.
- Zostawiłem jej kilka wiadomości w poczcie głosowej,
ale nie oddzwoniła.
- Może powinieneś wreszcie przyjąć do wiadomoś-
ci tę subtelną aluzję.
- Carine, na litość boską...
Dziewczyna usadowiła się wygodnie na kuchen-
nym krześle.
- A jak idzie kampania?
- Dziękuję, nieźle. Ale to nie ma nic wspólnego
z celem mojej wizyty.
- Były major lotnictwa. Bohater narodowy. Cal-
łahan z Massachusetts. Kandydat na senatora. Zdaje
się, że nie jesteś przyzwyczajony, żeby cię ktokolwiek
zbywał"?
- Gdyby Antonia chciała się mnie pozbyć, na
pewno nie wybrałaby ucieczki, żeby dać mi to do
zrozumienia - oświadczył z większym przekonaniem,
172 Carla Neggers
niż naprawdę czuł. - Powiedziałaby mi to wprost, bo
jest odważna i uczciwa.
- Pewnie, zawsze lepsza szybka śmierć niż powol-
na i bolesna.
- Carine, zauważ, proszę, że nie jestem Tylerem
Northern.
- To prawda. - Uśmiechnęła się lekko. - Gdybyś
nim był, na pewno byś tu nie siedział. Nie wpuściła-
bym cię za próg. Przykro mi, Hank, ale nie jestem
w stanie ci pomóc.
Wyraz jej oczu zdradzał jednak coś zupełnie prze-
ciwnego. Carine mogła, ale nie chciała mu pomóc.
Wiedziała coś, co wolała zostawić tylko dla siebie.
A może siostra zobowiązała ją do milczenia w tej
sprawie?
- Normalnie nie nachodziłbym cię tu ani nie naga-
bywał. Zaczekałbym na jej powrót i wtedy z nią
porozmawiał. Teraz jednak czuję, że coś jest nie w
porządku. Zachowywała się dziwnie podczas tej
kolacji, ale tłumaczyła się nadmiarem pracy, tyle że nie
wypadła specjalnie przekonywująco. Nie mam pojęcia,
o co może chodzić...
- Może o ciebie? - podsunęła usłużnie.
Tyler ostrzegał go, że Carine potrafi doskonale
wyczuć najbardziej czuły punkt i bez skrupułów w
niego uderzyć. Dobrze, że się tego spodziewał, bo w
przeciwnym razie mógłby za ostro zareagować.
- Może. Ale naprawdę mi na niej zależy.
Carine wpatrywała się w niego w milczeniu, uznał
więc, że najlepszą strategią będzie spokojne wyrażanie
swego zaniepokojenia, by w końcu nabrała do niego
Huragan na wyspie 173
zaufania. Nie było to łatwe, bo wciąż cierpiała po tym,
co zrobił jej Tyler, więc trudno się dziwić, że nie była
skłonna ufać jego najlepszemu przyjacielowi.
- A jeśli to coś, z czym nie będzie potrafiła sobie
sama poradzić ? Jeśli ma kłopoty? - nie ustępował.
Szybko odwróciła wzrok. A więc trafił w dziesiątkę.
Coś było na rzeczy, nie wymyślił sobie tego. Wolał
jednak nie dać po sobie poznać, że się czegokolwiek
domyśla. Za bardzo zależało mu na informacjach, aby
mógł sobie teraz pozwolić na przedwczesny triumf,
czekał więc cierpliwie. Mijały sekundy, minuty, a Ca-
rine nadal milczała, unikając jego spojrzenia.
- OK, jeśli nie chcesz, nie mów, nie mogę cię
zmusić. Zadzwonię do Gusa.
To jej się specjalnie nie spodobało. Gus był jej
stryjem, który po śmierci rodziców zajął się nimi jak
tylko potrafił najlepiej, choć sam miał zaledwie dwa-
dzieścia lat i żadnego doświadczenia w opiece nad
dziećmi.
- Jak to, zadzwonisz do Gusa?! - Zerwała się na
równe nogi. - Przecież Antonia nie ma dziesięciu lat!
- Dobrze, zostawię Gusa w spokoju, za to sprowa-
dzę tu Tylera. Złapie cię za kostki i wywiesi za okno, aż
zdecydujesz się mówić.
Sięgała właśnie do kranu, aby odkręcić wodę, ale
w tym momencie jej dłoń znieruchomiała na kurku.
- Proszę bardzo. W ogóle mnie to nie obchodzi.
- Chcę ci po prostu uświadomić, że mam poważne
zamiary. Coś się dzieje, wiemy o tym obydwoje, tyle że
to ty posiadasz konkretne informacje i nie chcesz mi
ich udzielić, bo obiecałaś trzymać język za zębami.
174 Carla Neggers
Jestem pewien, że Antonia ci wybaczy, gdy wyjaśnisz,
że straszyłem cię Tylerem.
- Czyli blefowałeś?
- Nie do końca. Powinnaś jednak docenić moją
determinację.
Nabrała powietrza w płuca, jakby chciała coś po-
wiedzieć, ale po chwili wypuściła je gwałtownie.
- Czy Antonia ma jakieś kłopoty? - naciskał. -
A może ty?
- Nie, nie mam kłopotów - odparła zniecierp-
liwiona. - Tym razem nie ja.
A więc miał rację! Coś się działo, teraz wystarczyło
tylko wyciągnąć więcej szczegółów.
Carine odkręciła kurek, by napełnić kubek wodą.
Mimo że na jej policzkach widniał rumieniec, wy-
glądała na wyczerpaną wydarzeniami ostatnich paru
miesięcy. Choć intensywne kolory na ścianach i meb-
lach ożywiły wnętrze, nie zatuszowały śladów zuży-
cia, świadczących o tym, jak skromne były jej moż-
liwości finansowe. Mimo trudnej sytuacji nie wynajęła
jednak ani nie wystawiła na sprzedaż swego drew-
nianego domku w Cold Ridge. Czyżby rozważała
możliwość powrotu w rodzinne strony? A może w
głębi serca miała jeszcze nadzieję na pojednanie z
Tylerem ?
- Powiedz mi, co wiesz, Carine - poprosił.
Sącząc wodę, odwróciła się powoli w kierunku
niedużego telewizora, aby go włączyć. Nie miał poję-
cia, o co chodzi, ale obserwował ją w milczeniu.
Nastawiła kanał pogodowy, w którym raz po raz
podawano komunikaty na temat nadciągającego hura-
Huragan na wyspie 175
ganu Hope, wędrującego z Południa wzdłuż Wschod-
niego Wybrzeża ze średnią prędkością dwustu kilomet-
rów na godzinę. Jak na razie w ich rejonie nie ogłoszo-
no stanu alarmowego, bo prognozy przewidywały, iż
huragan zmieni kierunek, nim dotrze tak daleko na
Północ.
- Wiesz, że moja rodzina mieszka w White Moun-
tains od czasów prezydenta Madisona?- - odezwała się
ni z tego, ni z owego. - Nawet jedno ze wzgórz nazywa
się Górą Madisona.
- Carine...
- Gdybyś mnie posadził na wysokości półtora
tysiąca metrów nad poziomem morza, nawet przy
zbliżającej się burzy, wiedziałabym, co robić. - Zerk-
nęła na moment na ekran telewizora. - Ale nie
miałabym pojęcia, jak się zachować w obliczu nad-
ciągającego huraganu.
Hank nie pojmował, o co jej chodzi, ale postanowił
niczemu się otwarcie nie dziwić.
- Martwisz się huraganem Hope?
- Tak, ale nie o siebie. Nie jestem tu tak narażona,
jak wy tam na przylądku Cape Cod i okolicznych
wyspach. Twoja rodzina mieszka gdzieś na przylądku,
prawda?
- Tak, w Brewster. Przeżyliśmy już wiele sztor-
mów i burz. Ludzie w moich stronach nauczyli się
obserwować zmienne warunki i wsłuchiwać się w
ostrzeżenia. Jeśli przychodzi nakaz ewakuacji, nie
zastanawiają się, tylko szybko pakują najpotrzebniej-
sze rzeczy.
Odpowiadał spokojnie, powoli, chcąc zyskać na
176 Carla Neggers
czasie, zastanawiał się bowiem, w jakim celu skierowa-
ła rozmowę na ten tor. Czy chciała go zdekoncen-
trować, czy może próbowała mu coś przekazać, nie
mówiąc tego wprost?
- Ale to dlatego, że są od lat tego nauczeni, a poza
tym mają dostęp do prognoz pogody i ostrzeżeń. A
gdyby... - zawahała się, nie odrywając wzroku od
ekranu. - Gdyby ktoś nie miał żadnego doświadczenia,
jeśli chodzi o huragany, a do tego miał myśli zajęte
czymś innym? Gdyby ktoś był na bezludnej wyspie
i znalazł się na trasie huraganu... Mogłoby się stać coś
złego, prawda?
- Mogłoby. Ale to tylko teoria, przecież nie ma już
bezludnych wysp w naszej okolicy...
- Są, wbrew pozorom - wpadła mu w słowo.
Przyjrzał jej się spod zmrużonych powiek.
- Carine, czy chcesz przez to powiedzieć, że An-
tonia jest sama na bezludnej wyspie, bez dostępu do
informacji o pogodzie i aktualnych ostrzeżeniach?
- Ja nic nie powiedziałam - zastrzegła, spoglądając
mu jednocześnie prosto w oczy.
Jej wzrok mówił, że teraz jego kolej, że powinien się
domyślić, co chciała mu przekazać i zacząć działać.
Wyjął więc szybko komórkę i wybrał numer Tylera
Northa, który stacjonował obecnie w bazie Hurlburt
na Florydzie, gdzie był szefem oddziału do zadań
specjalnych. Spodziewał się, że w związku z kolejną
akcją przyjaciel ma wyłączony telefon i przyjdzie mu
zostawić wiadomość, tymczasem w słuchawce ode-
zwał się głos Tylera.
- Tu North, słucham.
Huragan na wyspie 177
- Gdziejesteś?
- Na Florydzie, piję sobie zimne piwo. A tyś-
- W Cambridge. Jestem u Carine. Coś niedobrego
dzieje się z Antonią, ale nie mogę wydobyć z Carine
żadnych szczegółów, chyba obiecała siostrze, że nic nie
powie.
- Powodzenia, stary - zaśmiał się Tyler. - Carine
nic ci nie powie, póki sama nie będzie tego chciała.
- Coś mi jednak zasugerowała. Antonia jest praw-
dopodobnie na jakiejś wysepce w okolicy Cape Cod.
Istnieje obawa, że jeśli huragan Hope nie zmieni
kierunku, może jej się stać coś złego. Nie wiadomo, czy
ma dostęp do komunikatów pogodowych.
- Nie martw się, one są niezniszczalne, przetrwają
każdy kataklizm.
- Wiem, jedna z nich niemalże wyszła za ciebie za
mąż. Na szczęście w porę dostrzegłeś zbliżające się
nieszczęście.
- Lepiej nie tykajmy tego tematu, majorze.
Tyler zwracał się do niego per „majorze" tylko
wtedy, gdy chciał się od niego z jakiegoś powodu
zdystansować.
- Wiedziała, że do ciebie zadzwonię.
- Naprawdę? W takim razie sytuacja musi być
naprawdę poważna - stwierdził Tyler znacznie bar-
dziej poważnym tonem. - Jestem ostatnią osobą, z
którą Carinechciałaby siękontaktować. Co siędzieje?
- Nie mam pojęcia. Ale zamierzam się dowiedzieć.
- A jak Carine? Wszystko u niej w porządku? Jest
bezpieczna?
Hank po raz kolejny doszedł do wniosku, że nic nie
178 Carla Neggers
rozumie. Najpierw Tyłer był zakochany w Carine na
śmierć i życie, potem ni z tego, ni z owego odwołał
ślub, a teraz z kolei martwił się o bezpieczeństwo
swojej byłej narzeczonej.
- W porządku, nic jej nie grozi. Stoi teraz przed
telewizorem, ogląda kanał pogodowy i udaje, że nie
wie, do kogo dzwonię. Chyba z jakiegoś powodu
uważa, że wiesz, gdzie może być Antonia.
Tyler ciężko westchnął. Znał Winterówny całe swe
życie, w pewnym sensie były jego jedyną rodziną. Jak
mógł nie wiedzieć takich rzeczy?
- Jest na Shelter Island. Wychowałeś się w tamtej
okolicy, powinieneś wiedzieć, gdzie to jest.
- Oczywiście, że wiem. Tylko że to rezerwat
dzikiego ptactwa, nie ma tam żadnych zabudowań,
a namiotów rozbijać nie wolno.
- A wyobrażasz sobie Antonię w namiocie? Na
wyspie jest jedna chata, należy do staruszki, która jest
znajomą Antonii. Ma dożywotnie prawo korzystania
z tej chaty, a kiedy umrze, budynek będzie rozebrany.
Antonia jeździła tam, gdy uczyła się do sesji egza-
minacyjnej na akademii medycznej.
Ciekawe, że nigdy nie wspomniała ani o znajomej
staruszce, ani o domku na wyspie. Jak wiele miała
jeszcze przed nim tajemnic...
- Wybierasz się tam?- upewnił się Tyler.
- Oczywiście, i to jak najszybciej. Wolałbym, żeby
huragan nie zmiótł jej z powierzchni ziemi. Mam
wrażenie, że dzieje się coś niedobrego, ale nie chciała mi
nic powiedzieć podczas naszej ostatniej kolacji.
- Sądzisz, że Carine coś wieś?
Huragan na wyspie 179
- Najprawdopodobniej tak, ale też nie chce mi nic
powiedzieć.
- Chcesz, żebym przyjechał i to z niej wycisnął?
- Nie ma takiej potrzeby. Zresztą, jeśli Carine wie
coś, co pozwoli uratować jej siostrę, na pewno mi
powie.
Nie zareagowała, wciąż udając, że nie słucha ich
rozmowy.
- Winterowie nie myślą, jak normalni ludzie
- przestrzegł go przyjaciel. - Ile znasz kobiet, które
pojechałyby samotnie na maleńką wysepkę, choć
wszędzie nadaje się ostrzeżenia przed nadciągającym
huraganem?Skoro Antonia nie widzi potrzeby opusz
czenia wyspy, to nie masz szansy jej stamtąd wyciąg
nąć choćby i siłą.
- Masz dla mnie jakieś praktyczne rady?
- Owszem, mam. Zawieź jej zawieszkę z imieniem
i nazwiskiem, żeby ekipa ratunkowa mogła ją ziden-
tyfikować po przejściu huraganu.
- North, na litość boską... - żachnął się Hank.
- Mówię poważnie. Pracuje na izbie przyjęć, miała
nieraz okazję napatrzyć się, co się dzieje z ludźmi,
którzy nie słuchają ostrzeżeń. - To powiedziawszy,
Tyler rozłączył się bez uprzedzenia.
- Naprawdę chciałaś za niego wyjść, Carine?
- Uśmiechnął się.
- Naprawdę. Teraz wydaje się to niedorzeczne,
prawda? Co zamierzasz? Antonia bardzo nalegała,
żebym ci nic nie mówiła...
- Tego akurat zdążyłem się domyślić. Zamierzam
tam do niej pojechać.
180 Carla Neggers
- Jest bardzo niezależna, nie spodoba jej się po
czucie, że ktoś mógłby uważać, że potrzebuje pomocy.
Wyjdzie na to, że zwątpiliśmy w jej możliwości...
- Rozumiem... Mam jeszcze tylko jedno pytanie.
Skinęła w milczeniu głową.
- Nie chodzi tylko o ten huragan, prawda? Coś
jeszcze cię martwi.
- Owszem. Jest coś jeszcze, ale nie chciała na ten
temat rozmawiać.
Po raz pierwszy Hank spostrzegł w jej oczach smutek
i rozczarowanie. Zwykle kryła je za fasadą zadziorności
i uporu, postawiła sobie bowiem za punkt honoru nie
dopuścić do tego, by Tyler zmarnował jej życie.
- Wiesz coś? A może coś podejrzewasz?
- Wydaje mi się, że jest przerażona, a to do niej
niepodobne. - Nerwowym gestem przeczesała włosy.
- Jedziesz sam, czy z obstawą?
Domyślił się, że tym razem miała na myśli oddział
specjalny pod wodzą Tylera, a nie grupę ochroniarzy,
z którymi ostatnio niemal się nie rozstawał.
- Sam.
- Proszę, proszę, jak widać są jeszcze pewne rzeczy,
które potrafisz zrobić sam. - Uśmiechnęła się prze-
kornie.
ROZDZIAŁ TRZECI
Najważniejsze to nie stracić z oczu przyszłego
senatora.
Robert nie miał pojęcia, w jaki sposób to zrobi, ale
uznał, że przy swoim ilorazie inteligencji 156 zdoła coś
wymyślić. Jak mógł w ogóle pozwolić doktorce tak się
wymknąć? Powinien był się domyślić, że siostrunia
pożyczy jej samochód, żeby mogła wyjechać niepo-
strzeżenie z miasta.
Carine Winter, nawiedzona fotograficzka. Widział
jej dziwaczne zdjęcia w mieszkaniu, do którego za-
kradł się przed tygodniem, aby skopiować klucze do
apartamentu siostry. Przejrzał przy okazji kilka jej
emaili. Nie chciałby być w skórze tego faceta, co ją
rzucił... Wpadł przy tym na genialny pomysł - wysłał
z jej komputera parę wiadomości do doktor Antonii.
Rozważał przez chwilę podłożenie ognia, ale zdecydo-
wał, że powinien się skupić na tym, co najważniejsze,
aby zrealizować swoje zamierzenia. Wyobraźnia pod-
sunęła mu obraz, który miał pod powiekami każdego
wieczoru przed zaśnięciem. Doktor Antonia Winter.
182 Carla Neggers
Przerażona. Spocona. Skazana na jego łaskę i niełaskę,
tak jak on wtedy, gdy przyszedł do niej ze zranioną
stopą. Błagająca o litość.
Jeszcze nie wiedział, co zrobi, by to osiągnąć.
Powinien mieć jakiś plan, ale za bardzo kochał spon-
taniczność, by przygotowywać szczegółowe strategie.
Dlatego nie był jeszcze pewien, czy ostatecznie powi-
nien zabić doktorkę. Zdecyduje, gdy już nadejdzie
odpowiedni moment.
Siedział po turecku na ładnym, miękkim łóżku w jej
przytulnym apartamencie w Back Bay. Sypialnia miała
dziewczęcy, romantyczny wystrój, czego się zupełnie
nie spodziewał. Na ścianach wisiały fotografie kwia-
tów, niewątpliwie autorstwa siostrzyczki, na półkach
znajdowały się pachnące świece, a pościel ozdobiona
była delikatnymi haftami. Przejrzał też zawartość
szuflady z bielizną. Głównie jedwab i delikatne ko-
ronki. Dotykając miękkiej tkaniny, wspominał, jaka
była dla niego miła i troskliwa, gdy trafił na oddział.
Sądził wtedy, że ma u niej szansę. Że się jednak nie
pomylił, sądząc, że wystarczy dać jej znak, by od-
ważyła się ujawnić swe uczucia. Tymczasem ona
doniosła na niego na policję. Twierdziła, że takie są
wymogi prawne, by zgłaszać wszystkie przypadki
postrzału. Akurat! Przecież postrzelił się sam, nie było
więc mowy o jakiejkolwiek zbrodni. Gdyby tylko
chciała, mogłaby machnąć na to ręką. Ale nie chciała...
Kiedy tylko został sam na sali, wyciągnął z ręki igłę
kroplówki i uciekł, nie zważając na obolałą stopę.
Gliniarze dopadli go na parkingu, choć sądził, że zdoła
im umknąć. Znał przecież cały teren szpitalny jak
Carla Neggers Huragan na wyspie Tłumaczyła Monika Chilewicz
ROZDZIAŁ PIERWSZY - Antonia... Antonia Winter zatrzymała się w pół kroku. Wy- dało jej się, że słyszy, jak ktoś woła ją po imieniu. Rozejrzała się po niemal pustym parkingu, ale nie dostrzegła nikogo. Ruszyła ponownie, stukając ob- casami po betonowej podłodze. Wybierała się właś- nie na kolację w „Back Bay", więc miękkie, płaskie buty szpitalne zamieniła na wysokie czarne szpilki, które idealnie komponowały się z małą czarną su- kienką. To pewnie zmęczenie, doszła do wniosku. Cóż innego mogłoby sprawić, że zwyczajne na parkingu dźwięki pomyliła z własnym imieniem. - Antonia Winter... Doktor Antonia Winter... Nabrała głęboko powietrza i przebiegła kilka ostat- nich metrów, jakie dzieliły ją od auta. Trzęsącymi się rękami przycisnęła guzik pilota, by odblokować drzwi. Otworzyła je i błyskawicznie usiadła na fotelu kierow- cy. Od razu też zablokowała wszystkie zamki. To niemożliwe, myślała. To chyba jakiś koszmarny
160 Carla Neggers sen! A przecież coś takiego zdarzyło jej się nie po raz pierwszy... Było tuż po siódmej wieczorem, zakończyła właśnie dwunastogodzinny dyżur, nic więc dziwnego, iż czuła się zmęczona. Pracując jako chirurg urazowy w jed- nym z bostońskich szpitali, miała do czynienia z wielo- ma trudnymi przypadkami, a miniony dzień nie byL pod tym względem wyjątkowy. Była jednak profe- sjonalistką i umiała sobie radzić ze stresem, jaki niósł ze sobą ten zawód. Nie przytrafiło jej się dotąd, by słyszała tajemnicze głosy, czy też widziała nierzeczy- wiste postaci. Nie wyciągała też pochopnie dramatycz- nych wniosków ze zwyczajnych wydarzeń. Może jednak w końcu przedobrzyła z pracą i przestała sobie radzić z własnymi emocjami? Miała ostatnio dużo na głowie, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywat- nym. Od paru miesięcy była zakochana w Hanku Callahanie, z którym miała się za chwilę spotkać. Była to jednak trudna, pełna komplikacji znajomość. Wpraw- dzie byli sobie szalenie bliscy, ale jednocześnie wiele ich różniło - praca, rodzina, przeszłość... Nie miała jednak prawa obwiniać Hanka za obecną sytuację. Była roz- sądną, trzeźwo stąpającą po ziemi kobietą. Skoro wydawało jej się, że ktoś ją zawołał po imieniu, to zapewne tak właśnie się stało. Przekręciła kluczyk w stacyjce, a gdy silnik urucho- mił się, ruszyła powoli, raz po raz spoglądając w luster- ko wsteczne, czy nie pojawi się w nim jakaś podejrzana postać. Przez moment chciała nawet zapytać straż- nika, czy nie słyszał czegoś dziwnego, ale ostatecznie zrezygnowała. Doszła do wniosku, że głos był na tyle
Huragan na wyspie 161 cichy, iż nie mógł dotrzeć do budki, znajdującej się przy wjeździe na parking. Gdy wreszcie znalazła się na ulicy, zjechała na moment na pobocze, by wziąć kilka głębszych oddechów. Poprzedniego dnia otrzymała dziwną wiadomość pocztą elektroniczną. Trzecią z kolei. „Pacjenci ufają pani. A co, jeśli zawiodła pani to zaufanie?-" Wszystkie traktowały o tym samym, dotyczyły relacji pacjent - lekarz oraz zdrady. Antonia skonsultowała się z lepiej od niej zorientowanym w komputerach znajomym, który oznajmił, że wytropienie autora anonimowych wiadomości elektronicznych jest praktycznie niemożli- we, jeśli osoba ta nie chce zostać zidentyfikowana. Teksty te nie stanowiły bezpośrednich pogróżek, nie wspominały też ani słowem o Hanku Callahanie, kandydacie do senatu ze stanu Massachusetts. Wybory miały się odbyć w pierwszy wtorek listopada, a więc za niespełna dwa miesiące. Gdyby w poczcie do niej poja- wiło się jego nazwisko, musiałaby go o tym poinformo- wać, ale jak na razie uznała, że lepiej będzie go nie niepokoić. Poza tym trudno było jej uwierzyć, że ktoś mógłby chcieć ją zastraszyć. Niby dlaczego ktoś miałby ją prześladować? Niemożliwe. Musiała to sobie ubzdu- rać. Była zmęczona i spięta, co pewnie miało wpływ na jej zdolność kojarzenia faktów. Może tak naprawdę nikt nie wołał jej po imieniu, tylko powietrze zasyczało w rurze wydechowej?- A wiadomości przychodziły od kogoś znajomego, kogo numeru nie rozpoznałaś- Może ktoś z jej przyjaciół czy współpracowników pracował nad artykułem o etyce w medycynie i z braku świeżych pomysłów zarzucał ją retorycznymi pytaniami?
162 Carla Neggers Mimo iż powinna się czuć spokojniejsza, gdy już podjechała przed wejście do restauracji, to jednak wolała oddać kluczyki do auta parkingowemu, by uniknąć kręcenia się po kolejnym garażu. Nim weszła do restauracji, postała parę minut na zewnątrz, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Hank już czekał przy ich ulubionym stoliku. Gdy zbliżała się, podniósł się z krzesła, więc pomachała mu wesoło. Niewątpliwie był najprzystojniejszym męż- czyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Miał czter- dzieści jeden lat, szpakowate włosy, kwadratową, silnie zarysowaną dolną szczękę, a do tego niewiarygo- dnie niebieskie oczy. Poznała go w listopadzie ubieg- łego roku w rodzinnym Cold Ridge, niewielkim mias- teczku z stanie Nrw Hampshire. Właśnie rozpoczynał kampanię do senatu i przyjechał w góry White Moun- tains, by odpocząć, wędrując w towarzystwie daw- nych kolegów z wojska - Tylera Northa i Manny'ego Carrerya. Hank pochodził z Callahanów z Massachusetts, rodziny od niepamiętnych czasów aktywnej politycz- nie i społecznie, wychowującej kolejne pokolenia do służby krajowi i narodowi. Gdy przed dwoma laty kończył karierę wojskową w stopniu majora lotnic- twa, jego ostatnią misją była niebezpieczna wyprawa na ratunek pięciu rybakom, których kuter wywrócił się podczas sztormu. Choć wcześniej wiele razy brał udział jako pilot helikoptera w podobnych akcjach, tym razem wiadomość o ich pełnej poświęcenia po- stawie znalazła się na pierwszych stronach wszystkich gazet w kraju. Antonia nie miała wątpliwości, że Hank
Huragan na wyspie 163 bez wahania podjąłby się ochrony jej przed prze- śladującym ją nieznajomym. Uczyniłby to nie tylko dlatego, że był szkolony do niesienia ratunku, ale i z powodu osobistej tragedii, jaką przeżył przed dziesięciu laty, kiedy to jego żona i córeczka zginęły w wypadku samochodowym. Choć nie byłby w stanie im w żaden sposób pomóc, wciąż prześladowały go wyrzuty sumienia, że w momencie ich śmierci znaj- dował się tysiące kilometrów od nich. Dlatego, gdyby Antonia szepnęła choć słowo, iż czuje się zagrożona, Hank zapewne rzuciłby wszystko, aby otoczyć ją opieką, a tego zdecydowanie nie chciała. Robert Prancer zajrzał do restauracji przez duże okno. Pani doktor siedziała przy niewielkim stoliku, popijając wino w towarzystwie przystojnego kan- dydata na senatora. Jakże to?- Czyżby nie wiedziałaś? Musiał się siłą powstrzymywać, by nie zacząć walić pięściami w szy- bę, żeby zwróciła na niego uwagę. Jak mogła nie zda- wać sobie sprawy z tego, co' czuł, gdy widział ją z innym mężczyzną? Nie wiedziała, jak bardzo bolała go świadomość, że ani trochę o niego nie dbała? Ze od jakiegoś czasu żył złudzeniami? Nie miał pojęcia, co powinien dalej robić. Od paru dni działał instynktow- nie, ale nie przynosiło mu to satysfakcji. Co z tego, że wysyłał jej wiadomości, skoro nie mógł widzieć wyra- zu jej twarzy, gdy je odczytywała? Czy była prze- straszona? A może tylko zaskoczona? Napisał je tak, by nie mogła mieć pewności, czy ktoś chce ją tylko przestraszyć, czy jednak rzeczywiście jest w niebez-
164 Carla Neggers pieczeństwie. Co do jednego był przekonany: doktor Antonia Winter nie zaalarmuje nikogo, póki nie będzie na sto procent przekonana, że coś jej grozi. Od niemal trzech lat obserwował ją przy pracy i wiedział, że nie ma w zwyczaju panikować. Tym lepiej. Zamierzał dozować pogróżki tak, aby wreszcie trzęsła się ze strachu i błagała, by darował jej życie. Wpatrywał się w parę, która wesoło rozmawiała z obsługującym ich kelnerem. Czy istotnie chciał, by błagała go o litość? Czy był gotów zajść aż tak daleko? A może jeszcze dalej ? Ostatnia akcja na parkingu udała mu się wyśmieni- cie. Słyszał, jak na długi czas wstrzymała oddech, a potem wypuściła gwałtownie powietrze. Żałował, że nie mógł widzieć jej, miny. Wciąż czuł na ubraniu zapach oleju silnikowego, w który niechcący usiadł na parkingu. Plamę na betonowej posadzce zauważył za późno, a nie chciał się niepotrzebnie ruszać, by nie zwrócić na siebie uwagi. Doktor Antonia przemierzała właśnie parking, stukając czarnymi szpilkami. Spieszy- ła się na spotkanie z kandydatem na senatora. Opieku- jąc się pacjentami, unikała zwykle pośpiechu. Była spokojna, opanowana, bez reszty oddana swej pracy. A przynajmniej tak mu się wydawało... Wrócił wspo- mnieniami do chwili, gdy przed paroma tygodniami postrzelił się w stopę. Miał wtedy okazję przekonać się, co w jej rozumieniu oznaczało poważne podejście do pracy. Najzwyczajniej w świecie zdradziła go. Dzięki niej najpierw musiał tłumaczyć się policjantom, a po- tem psychiatrze. Nie miała nawet pojęcia, ile czasu zajęło mu odkręcanie wszystkiego. W dodatku stopa
Huragan na wyspie 165 wciąż go pobolewała. A chciał tylko, by zwróciła na niego uwagę, mimo że był zwykłym sprzątaczem, a ona ważną lekarką. Pomyślał, że zrobi coś dramatycznego, by ją przetestować, by sprawdzić, jak się wobec niego zachowa. Była jedyną kobietą w jego życiu. Pierwszą i jedyną. Nawet jeszcze nim ją poznał, był jej wierny. Powinien był postrzelić kogoś innego. Na przykład któregoś ze sprzątaczy. Wtedy mógłby przynieść go do niej na ostry dyżur, żeby uznała go za bohatera. Przecież lubiła bohaterów. Dzielnych pilotów, którzy ratowali życie innych żołnierzy czy rybaków. Cóż, człowiek uczy się przez całe życie... Gdy stopa mu się jako tako zagoiła, wrócił do pracy na oddziale. Do nieudaczników, którzy uważali wyży- manie mopa i machanie szczotką za szczyt szczęścia. Do traktujących go z wyższością lekarzy i pielęgniarek. Do pracowników administracji szpitala, powtarzają- cych do znudzenia wyświechtane frazesy o tym, jaka to ważna i niezbędna jest ciężka praca ekipy sprzątają- cej. Jego koledzy i koleżanki grali w totolotka, kibico- wali drużynie Red Sox, wozili dzieci do szkoły, wymie- niali się przepisami kulinarnymi i bonami zniżkowy- mi. Przy tym wszystkim naiwnie wierzyli, że tak właśnie powinno wyglądać szczęśliwe życie. Tym- czasem Robert Prancer miał iloraz inteligencji równy 156, więc zdawał sobie sprawę, że zamiast sprzątać korytarze, powinien być dyrektorem szpitala. Jego współpracownicy w ogóle tego nie dostrzegali, ale nic w tym dziwnego, bo byli prości i ograniczeni. Wiecznie naśmiewali się z jego nazwiska, a on nie miał ochoty przyznać, że matka podała to nazwisko na cześć jej
166 Carla Neggers ulubionego renifera z bajki, bo nie wiedziała, kim był jego ojciec i jak się nazywał. Umarła, gdy miał jedenaś- cie lat. Dobrze jej tak! Robert nie tolerował głupich ludzi. Sądził, że Antonia Winter dostrzegła w nim tę inteligencję i potencjal, że ujrzała w nim bratnią duszę. Dobre sobie! A jednak wciąż łudził się, iż nie wszystko stracone. Była tak piękna, że aż zapierało mu dech w piersiach. Miała proste kasztanowe włosy, niebies- kie oczy i nieduży kształtny nos. Podobały mu się kobiety piękne, a zarazem inteligentne. - O, nie! - zawołał, kręcąc głową, przez co kilka mijających go osób spojrzało na niego podejrzliwie. - O, nie! Zupełnie nie jest w moim typie! Kobieta w jego typie nigdy by go nie zdradziła. A doktor Winter zrobiła to i jako lekarka, i jako kobieta. Złamała mu serce, choć przecież nie był taki najgorszy, mógł się nawet podobać. Był piękny, ciepły wieczór, więc domyślał się, że randka potrwa znacznie dłużej niż sama kolacja. Na szczęście wiedział, gdzie Antonia mieszka. W dodatku miał klucze do jej domu. Postanowił więc wykorzystać tę okazję...
ROZDZIAŁ DRUGI Hank Callahan miał dokładnie godzinę do spot- kania z miejscowymi biznesmenami. Wierzył, że wy- starczy mu tyle czasu, aby wyciągnąć z Carine Winter, młodszej siostry Antonii Winter, potrzebne informa- cje. Jeśli mu się jednak nie uda, nie odpuści i wróci tam przy najbliższej okazji. Chciał dowiedzieć się, gdzie się podziała Antonia, po której słuch zaginął przed paroma dniami. Zaparkował przed skromnym budynkiem na tyłach Inman Square, gdzie późną wiosną Carine Winter wynajęła mieszkanie, czym kompletnie zaskoczyła swoją siostrę. Zupełnie nie pasowała do Cambridge, jej miejsce było w Cold Ridge, gdzie mieszkała w skrom- nym drewnianym domku u podnóża góry o tej sa- mej nazwie. Była świetną fotograficzką, specjalizo- wała się w fotografowaniu przyrody. Zapewne nie zrezygnowałaby z tej pasji, gdyby w lutym jej życie nie legło w gruzach, kiedy to porzucił ją narzeczony, w efekcie czego zdecydowała, iż powinna zamieszkać w mieście. Kiedy zaś ktokolwiek z rodziny Win-
168 Carla Neggers terów coś postanowił, nie sposób było go od tego odwieść. Tyler North, były narzeczony Carine, a jednocześ- nie jeden z najbliższych przyjaciół Hanka, ostrzegał go przed tym wiele razy. Trudno mu było odmówić racji, zwłaszcza że znał rodzinę Winterów od zawsze, choć zakochał się i oświadczył młodszej z sióstr dopiero zeszłej jesieni, co było zaskoczeniem dla większości ich krewnych i znajomych. Jak się potem okazało, niepo- trzebnie się nad tym głowili, bo tydzień przed wy- znaczoną datą ślubu Tyler wycofał się. Utrzymywał, że powodem był nie tyle strach, co nagłe olśnienie, że ich styl życia jest tak skrajnie odmienny, iż prędzej czy później stanie się źródłem konfliktu. Carine, która straciła rodziców wieku trzech lat, wolała prowadzić spokojne życie, Tylera zaś ciągle gdzieś nosiło. Zerwanie przez przyjaciela zaręczyn odbiło się niekorzystnie także na Hanku, który musiał pracować parę miesięcy nad zasypaniem przepaści, jaka utwo- rzyła się między nim i Antonią w wyniku źle pojętej siostrzanej solidarności. Dopiero niedawno udało mu się ją przekonać, by patrząc na niego, nie myślała ciągle o złamanym sercu siostry. - Winterowie trzymają się razem - ostrzegał Tyler. - Nie daj się zwieść pozorom. Mogą się kłócić, obrażać, ale niech ktoś, nie daj Boże, skrzywdzi jedno z nich, reszta stanie za nim murem. Są uparci i nieustępliwi, nie masz przy nich najmniejszych szans. Skoro niewiarygodnie uparty i nieustępliwy Tyler North mówił coś takiego, sytuacja musiała być istotnie poważna. Jednak Hank nie zamierzał ani wycofać się
Huragan na wyspie 169 ze starań o Antonię, ani zakończyć przyjaźni z Tyle- rem, choć miał z tego powodu spore nieprzyjemności. Bądź co bądź, gdyby przyjaciel nie zaprosił go zeszłej jesieni do Cold Ridge, nigdy by nie poznał sióstr Winter. Jak się spodziewał, początkowo Carine w ogóle nie chciała go wpuścić. - Porozmawiajmy, proszę - nie ustępował. - Mart wię się o Antonię. Młodsza z sióstr wyraźnie walczyła ze sobą przez chwilę, aż wreszcie uchyliła szerzej drzwi frontowe. Była wyższa od Antonii o jakieś pięć centymetrów, jej włosy miały ciemniejszą o kilka tonów barwę, ale ich oczy były niemalże identyczne. - Nie ma jej tu - mruknęła. - Wiem. Mogęwejść? - Jestem zajęta... - Carine. Proszę cię... Westchnęła, ale widać było, że nie potrafi być dla niego niemiła, choćby nie wiadomo jak się starała. Zresztą bycie niemiłym wobec Hanka nie sprawiłoby jej tyle przyjemności, ile zepchnięcie Tylera z urwiska, co obiecała mu, gdyby zjawił się ponownie na jej progu. Nie zapowiadało się jednak, by miało to rychło na- stąpić, ponieważ Tyler nie pokazał się w Cold Ridge od kilku miesięcy, a i sama Carine trzymała się z daleka od Cold Ridge. Hank widział, że bardzo martwiło to Antonię, ale jako że temat samopoczucia siostry stano- wił absolutne tabu, wolał nie podejmować dyskusji. Carine otworzyła drzwi. - Jak to? Bez obstawy? - zapytała z przekąsem,
170 Carla Neggers zerkając na korytarz. - Pozwalają ci na taką samowolę? - udawała zdziwienie, widocznie postanowiła jednak odegrać się na nim za winy przyjaciela. - A gdzie jest twoja limuzyna?- Na dole czy może raczej za rogiem? - Carine, daj spokój, staram się jak mogę. - Akurat! - Gestem zaprosiła go do środka, od- suwając się jednocześnie. - Dobrze, dobrze. Wejdź, proszę. Hank podążył za nią kiepsko oświetlonym koryta- rzem. Odniósł wrażenie, że ten budynek komunalny i jej uroczy drewniany domek w Cold Ridge znaj- dowały się na dwóch przeciwległych biegunach. - Widzę, że ostro zabrałaś się do pracy- stwierdził, rozglądając się po kolorowych, świeżo pomalowanych ścianach. - Właściciel zaproponował, że mogę coś zmienić, więc postanowiłam trochę tu odświeżyć. - Nie sądzisz, że wolałby, żebyś wybrała bardziej neutralne koloryt Na przykład biel? - zasugerował, spoglądając na zielone szafki kuchenne i cytrynowe ściany. Uśmiechnęła się ciepło, siadając przy stoliku barwy lawendy. - Szczerze mówiąc, nie pytałam. Na ścianie nad stolikiem wisiało zdjęcie jastrzębia z czerwonym ogonem. Jego widok sprawił, że Hanka przeszły ciarki, podobnie jak podczas oglądania więk- szości prac Carine. Miała niewątpliwy talent do foto- grafowania przyrody, a mieszkanie w mieście dawało jej zapewne niewielkie możliwości, by go rozwijać. Antonia wprawdzie unikała tematu młodszej siostry,
Huragan na wyspie 171 ale wspomniała coś mimochodem, że Carine ostatnio przyjęła zlecenie przygotowania reklamy jednego z bu- tików przy Newbury Street. - Kontaktowałaś się ostatnio z Antonią"? - Czemu pytasz"? - Jedliśmy razem kolację w sobotę. Skończyła właś- nie dyżur, była chyba zmęczona, nawet poirytowana, na pewno rozkojarzona. Wspomniała, że chce wyje- chać na kilka dni, żeby skończyć artykuł, który już dawno obiecała jakiemuś medycznemu czasopismu. Domyślam się, że tym się właśnie zajmuje? - Nic ci nie powiedziała"? - Zdaje się, że nie dosłyszałem terminu ani nazwy miejsca, w które się wybierała - odparł wymijająco. - Zostawiłem jej kilka wiadomości w poczcie głosowej, ale nie oddzwoniła. - Może powinieneś wreszcie przyjąć do wiadomoś- ci tę subtelną aluzję. - Carine, na litość boską... Dziewczyna usadowiła się wygodnie na kuchen- nym krześle. - A jak idzie kampania? - Dziękuję, nieźle. Ale to nie ma nic wspólnego z celem mojej wizyty. - Były major lotnictwa. Bohater narodowy. Cal- łahan z Massachusetts. Kandydat na senatora. Zdaje się, że nie jesteś przyzwyczajony, żeby cię ktokolwiek zbywał"? - Gdyby Antonia chciała się mnie pozbyć, na pewno nie wybrałaby ucieczki, żeby dać mi to do zrozumienia - oświadczył z większym przekonaniem,
172 Carla Neggers niż naprawdę czuł. - Powiedziałaby mi to wprost, bo jest odważna i uczciwa. - Pewnie, zawsze lepsza szybka śmierć niż powol- na i bolesna. - Carine, zauważ, proszę, że nie jestem Tylerem Northern. - To prawda. - Uśmiechnęła się lekko. - Gdybyś nim był, na pewno byś tu nie siedział. Nie wpuściła- bym cię za próg. Przykro mi, Hank, ale nie jestem w stanie ci pomóc. Wyraz jej oczu zdradzał jednak coś zupełnie prze- ciwnego. Carine mogła, ale nie chciała mu pomóc. Wiedziała coś, co wolała zostawić tylko dla siebie. A może siostra zobowiązała ją do milczenia w tej sprawie? - Normalnie nie nachodziłbym cię tu ani nie naga- bywał. Zaczekałbym na jej powrót i wtedy z nią porozmawiał. Teraz jednak czuję, że coś jest nie w porządku. Zachowywała się dziwnie podczas tej kolacji, ale tłumaczyła się nadmiarem pracy, tyle że nie wypadła specjalnie przekonywująco. Nie mam pojęcia, o co może chodzić... - Może o ciebie? - podsunęła usłużnie. Tyler ostrzegał go, że Carine potrafi doskonale wyczuć najbardziej czuły punkt i bez skrupułów w niego uderzyć. Dobrze, że się tego spodziewał, bo w przeciwnym razie mógłby za ostro zareagować. - Może. Ale naprawdę mi na niej zależy. Carine wpatrywała się w niego w milczeniu, uznał więc, że najlepszą strategią będzie spokojne wyrażanie swego zaniepokojenia, by w końcu nabrała do niego
Huragan na wyspie 173 zaufania. Nie było to łatwe, bo wciąż cierpiała po tym, co zrobił jej Tyler, więc trudno się dziwić, że nie była skłonna ufać jego najlepszemu przyjacielowi. - A jeśli to coś, z czym nie będzie potrafiła sobie sama poradzić ? Jeśli ma kłopoty? - nie ustępował. Szybko odwróciła wzrok. A więc trafił w dziesiątkę. Coś było na rzeczy, nie wymyślił sobie tego. Wolał jednak nie dać po sobie poznać, że się czegokolwiek domyśla. Za bardzo zależało mu na informacjach, aby mógł sobie teraz pozwolić na przedwczesny triumf, czekał więc cierpliwie. Mijały sekundy, minuty, a Ca- rine nadal milczała, unikając jego spojrzenia. - OK, jeśli nie chcesz, nie mów, nie mogę cię zmusić. Zadzwonię do Gusa. To jej się specjalnie nie spodobało. Gus był jej stryjem, który po śmierci rodziców zajął się nimi jak tylko potrafił najlepiej, choć sam miał zaledwie dwa- dzieścia lat i żadnego doświadczenia w opiece nad dziećmi. - Jak to, zadzwonisz do Gusa?! - Zerwała się na równe nogi. - Przecież Antonia nie ma dziesięciu lat! - Dobrze, zostawię Gusa w spokoju, za to sprowa- dzę tu Tylera. Złapie cię za kostki i wywiesi za okno, aż zdecydujesz się mówić. Sięgała właśnie do kranu, aby odkręcić wodę, ale w tym momencie jej dłoń znieruchomiała na kurku. - Proszę bardzo. W ogóle mnie to nie obchodzi. - Chcę ci po prostu uświadomić, że mam poważne zamiary. Coś się dzieje, wiemy o tym obydwoje, tyle że to ty posiadasz konkretne informacje i nie chcesz mi ich udzielić, bo obiecałaś trzymać język za zębami.
174 Carla Neggers Jestem pewien, że Antonia ci wybaczy, gdy wyjaśnisz, że straszyłem cię Tylerem. - Czyli blefowałeś? - Nie do końca. Powinnaś jednak docenić moją determinację. Nabrała powietrza w płuca, jakby chciała coś po- wiedzieć, ale po chwili wypuściła je gwałtownie. - Czy Antonia ma jakieś kłopoty? - naciskał. - A może ty? - Nie, nie mam kłopotów - odparła zniecierp- liwiona. - Tym razem nie ja. A więc miał rację! Coś się działo, teraz wystarczyło tylko wyciągnąć więcej szczegółów. Carine odkręciła kurek, by napełnić kubek wodą. Mimo że na jej policzkach widniał rumieniec, wy- glądała na wyczerpaną wydarzeniami ostatnich paru miesięcy. Choć intensywne kolory na ścianach i meb- lach ożywiły wnętrze, nie zatuszowały śladów zuży- cia, świadczących o tym, jak skromne były jej moż- liwości finansowe. Mimo trudnej sytuacji nie wynajęła jednak ani nie wystawiła na sprzedaż swego drew- nianego domku w Cold Ridge. Czyżby rozważała możliwość powrotu w rodzinne strony? A może w głębi serca miała jeszcze nadzieję na pojednanie z Tylerem ? - Powiedz mi, co wiesz, Carine - poprosił. Sącząc wodę, odwróciła się powoli w kierunku niedużego telewizora, aby go włączyć. Nie miał poję- cia, o co chodzi, ale obserwował ją w milczeniu. Nastawiła kanał pogodowy, w którym raz po raz podawano komunikaty na temat nadciągającego hura-
Huragan na wyspie 175 ganu Hope, wędrującego z Południa wzdłuż Wschod- niego Wybrzeża ze średnią prędkością dwustu kilomet- rów na godzinę. Jak na razie w ich rejonie nie ogłoszo- no stanu alarmowego, bo prognozy przewidywały, iż huragan zmieni kierunek, nim dotrze tak daleko na Północ. - Wiesz, że moja rodzina mieszka w White Moun- tains od czasów prezydenta Madisona?- - odezwała się ni z tego, ni z owego. - Nawet jedno ze wzgórz nazywa się Górą Madisona. - Carine... - Gdybyś mnie posadził na wysokości półtora tysiąca metrów nad poziomem morza, nawet przy zbliżającej się burzy, wiedziałabym, co robić. - Zerk- nęła na moment na ekran telewizora. - Ale nie miałabym pojęcia, jak się zachować w obliczu nad- ciągającego huraganu. Hank nie pojmował, o co jej chodzi, ale postanowił niczemu się otwarcie nie dziwić. - Martwisz się huraganem Hope? - Tak, ale nie o siebie. Nie jestem tu tak narażona, jak wy tam na przylądku Cape Cod i okolicznych wyspach. Twoja rodzina mieszka gdzieś na przylądku, prawda? - Tak, w Brewster. Przeżyliśmy już wiele sztor- mów i burz. Ludzie w moich stronach nauczyli się obserwować zmienne warunki i wsłuchiwać się w ostrzeżenia. Jeśli przychodzi nakaz ewakuacji, nie zastanawiają się, tylko szybko pakują najpotrzebniej- sze rzeczy. Odpowiadał spokojnie, powoli, chcąc zyskać na
176 Carla Neggers czasie, zastanawiał się bowiem, w jakim celu skierowa- ła rozmowę na ten tor. Czy chciała go zdekoncen- trować, czy może próbowała mu coś przekazać, nie mówiąc tego wprost? - Ale to dlatego, że są od lat tego nauczeni, a poza tym mają dostęp do prognoz pogody i ostrzeżeń. A gdyby... - zawahała się, nie odrywając wzroku od ekranu. - Gdyby ktoś nie miał żadnego doświadczenia, jeśli chodzi o huragany, a do tego miał myśli zajęte czymś innym? Gdyby ktoś był na bezludnej wyspie i znalazł się na trasie huraganu... Mogłoby się stać coś złego, prawda? - Mogłoby. Ale to tylko teoria, przecież nie ma już bezludnych wysp w naszej okolicy... - Są, wbrew pozorom - wpadła mu w słowo. Przyjrzał jej się spod zmrużonych powiek. - Carine, czy chcesz przez to powiedzieć, że An- tonia jest sama na bezludnej wyspie, bez dostępu do informacji o pogodzie i aktualnych ostrzeżeniach? - Ja nic nie powiedziałam - zastrzegła, spoglądając mu jednocześnie prosto w oczy. Jej wzrok mówił, że teraz jego kolej, że powinien się domyślić, co chciała mu przekazać i zacząć działać. Wyjął więc szybko komórkę i wybrał numer Tylera Northa, który stacjonował obecnie w bazie Hurlburt na Florydzie, gdzie był szefem oddziału do zadań specjalnych. Spodziewał się, że w związku z kolejną akcją przyjaciel ma wyłączony telefon i przyjdzie mu zostawić wiadomość, tymczasem w słuchawce ode- zwał się głos Tylera. - Tu North, słucham.
Huragan na wyspie 177 - Gdziejesteś? - Na Florydzie, piję sobie zimne piwo. A tyś- - W Cambridge. Jestem u Carine. Coś niedobrego dzieje się z Antonią, ale nie mogę wydobyć z Carine żadnych szczegółów, chyba obiecała siostrze, że nic nie powie. - Powodzenia, stary - zaśmiał się Tyler. - Carine nic ci nie powie, póki sama nie będzie tego chciała. - Coś mi jednak zasugerowała. Antonia jest praw- dopodobnie na jakiejś wysepce w okolicy Cape Cod. Istnieje obawa, że jeśli huragan Hope nie zmieni kierunku, może jej się stać coś złego. Nie wiadomo, czy ma dostęp do komunikatów pogodowych. - Nie martw się, one są niezniszczalne, przetrwają każdy kataklizm. - Wiem, jedna z nich niemalże wyszła za ciebie za mąż. Na szczęście w porę dostrzegłeś zbliżające się nieszczęście. - Lepiej nie tykajmy tego tematu, majorze. Tyler zwracał się do niego per „majorze" tylko wtedy, gdy chciał się od niego z jakiegoś powodu zdystansować. - Wiedziała, że do ciebie zadzwonię. - Naprawdę? W takim razie sytuacja musi być naprawdę poważna - stwierdził Tyler znacznie bar- dziej poważnym tonem. - Jestem ostatnią osobą, z którą Carinechciałaby siękontaktować. Co siędzieje? - Nie mam pojęcia. Ale zamierzam się dowiedzieć. - A jak Carine? Wszystko u niej w porządku? Jest bezpieczna? Hank po raz kolejny doszedł do wniosku, że nic nie
178 Carla Neggers rozumie. Najpierw Tyłer był zakochany w Carine na śmierć i życie, potem ni z tego, ni z owego odwołał ślub, a teraz z kolei martwił się o bezpieczeństwo swojej byłej narzeczonej. - W porządku, nic jej nie grozi. Stoi teraz przed telewizorem, ogląda kanał pogodowy i udaje, że nie wie, do kogo dzwonię. Chyba z jakiegoś powodu uważa, że wiesz, gdzie może być Antonia. Tyler ciężko westchnął. Znał Winterówny całe swe życie, w pewnym sensie były jego jedyną rodziną. Jak mógł nie wiedzieć takich rzeczy? - Jest na Shelter Island. Wychowałeś się w tamtej okolicy, powinieneś wiedzieć, gdzie to jest. - Oczywiście, że wiem. Tylko że to rezerwat dzikiego ptactwa, nie ma tam żadnych zabudowań, a namiotów rozbijać nie wolno. - A wyobrażasz sobie Antonię w namiocie? Na wyspie jest jedna chata, należy do staruszki, która jest znajomą Antonii. Ma dożywotnie prawo korzystania z tej chaty, a kiedy umrze, budynek będzie rozebrany. Antonia jeździła tam, gdy uczyła się do sesji egza- minacyjnej na akademii medycznej. Ciekawe, że nigdy nie wspomniała ani o znajomej staruszce, ani o domku na wyspie. Jak wiele miała jeszcze przed nim tajemnic... - Wybierasz się tam?- upewnił się Tyler. - Oczywiście, i to jak najszybciej. Wolałbym, żeby huragan nie zmiótł jej z powierzchni ziemi. Mam wrażenie, że dzieje się coś niedobrego, ale nie chciała mi nic powiedzieć podczas naszej ostatniej kolacji. - Sądzisz, że Carine coś wieś?
Huragan na wyspie 179 - Najprawdopodobniej tak, ale też nie chce mi nic powiedzieć. - Chcesz, żebym przyjechał i to z niej wycisnął? - Nie ma takiej potrzeby. Zresztą, jeśli Carine wie coś, co pozwoli uratować jej siostrę, na pewno mi powie. Nie zareagowała, wciąż udając, że nie słucha ich rozmowy. - Winterowie nie myślą, jak normalni ludzie - przestrzegł go przyjaciel. - Ile znasz kobiet, które pojechałyby samotnie na maleńką wysepkę, choć wszędzie nadaje się ostrzeżenia przed nadciągającym huraganem?Skoro Antonia nie widzi potrzeby opusz czenia wyspy, to nie masz szansy jej stamtąd wyciąg nąć choćby i siłą. - Masz dla mnie jakieś praktyczne rady? - Owszem, mam. Zawieź jej zawieszkę z imieniem i nazwiskiem, żeby ekipa ratunkowa mogła ją ziden- tyfikować po przejściu huraganu. - North, na litość boską... - żachnął się Hank. - Mówię poważnie. Pracuje na izbie przyjęć, miała nieraz okazję napatrzyć się, co się dzieje z ludźmi, którzy nie słuchają ostrzeżeń. - To powiedziawszy, Tyler rozłączył się bez uprzedzenia. - Naprawdę chciałaś za niego wyjść, Carine? - Uśmiechnął się. - Naprawdę. Teraz wydaje się to niedorzeczne, prawda? Co zamierzasz? Antonia bardzo nalegała, żebym ci nic nie mówiła... - Tego akurat zdążyłem się domyślić. Zamierzam tam do niej pojechać.
180 Carla Neggers - Jest bardzo niezależna, nie spodoba jej się po czucie, że ktoś mógłby uważać, że potrzebuje pomocy. Wyjdzie na to, że zwątpiliśmy w jej możliwości... - Rozumiem... Mam jeszcze tylko jedno pytanie. Skinęła w milczeniu głową. - Nie chodzi tylko o ten huragan, prawda? Coś jeszcze cię martwi. - Owszem. Jest coś jeszcze, ale nie chciała na ten temat rozmawiać. Po raz pierwszy Hank spostrzegł w jej oczach smutek i rozczarowanie. Zwykle kryła je za fasadą zadziorności i uporu, postawiła sobie bowiem za punkt honoru nie dopuścić do tego, by Tyler zmarnował jej życie. - Wiesz coś? A może coś podejrzewasz? - Wydaje mi się, że jest przerażona, a to do niej niepodobne. - Nerwowym gestem przeczesała włosy. - Jedziesz sam, czy z obstawą? Domyślił się, że tym razem miała na myśli oddział specjalny pod wodzą Tylera, a nie grupę ochroniarzy, z którymi ostatnio niemal się nie rozstawał. - Sam. - Proszę, proszę, jak widać są jeszcze pewne rzeczy, które potrafisz zrobić sam. - Uśmiechnęła się prze- kornie.
ROZDZIAŁ TRZECI Najważniejsze to nie stracić z oczu przyszłego senatora. Robert nie miał pojęcia, w jaki sposób to zrobi, ale uznał, że przy swoim ilorazie inteligencji 156 zdoła coś wymyślić. Jak mógł w ogóle pozwolić doktorce tak się wymknąć? Powinien był się domyślić, że siostrunia pożyczy jej samochód, żeby mogła wyjechać niepo- strzeżenie z miasta. Carine Winter, nawiedzona fotograficzka. Widział jej dziwaczne zdjęcia w mieszkaniu, do którego za- kradł się przed tygodniem, aby skopiować klucze do apartamentu siostry. Przejrzał przy okazji kilka jej emaili. Nie chciałby być w skórze tego faceta, co ją rzucił... Wpadł przy tym na genialny pomysł - wysłał z jej komputera parę wiadomości do doktor Antonii. Rozważał przez chwilę podłożenie ognia, ale zdecydo- wał, że powinien się skupić na tym, co najważniejsze, aby zrealizować swoje zamierzenia. Wyobraźnia pod- sunęła mu obraz, który miał pod powiekami każdego wieczoru przed zaśnięciem. Doktor Antonia Winter.
182 Carla Neggers Przerażona. Spocona. Skazana na jego łaskę i niełaskę, tak jak on wtedy, gdy przyszedł do niej ze zranioną stopą. Błagająca o litość. Jeszcze nie wiedział, co zrobi, by to osiągnąć. Powinien mieć jakiś plan, ale za bardzo kochał spon- taniczność, by przygotowywać szczegółowe strategie. Dlatego nie był jeszcze pewien, czy ostatecznie powi- nien zabić doktorkę. Zdecyduje, gdy już nadejdzie odpowiedni moment. Siedział po turecku na ładnym, miękkim łóżku w jej przytulnym apartamencie w Back Bay. Sypialnia miała dziewczęcy, romantyczny wystrój, czego się zupełnie nie spodziewał. Na ścianach wisiały fotografie kwia- tów, niewątpliwie autorstwa siostrzyczki, na półkach znajdowały się pachnące świece, a pościel ozdobiona była delikatnymi haftami. Przejrzał też zawartość szuflady z bielizną. Głównie jedwab i delikatne ko- ronki. Dotykając miękkiej tkaniny, wspominał, jaka była dla niego miła i troskliwa, gdy trafił na oddział. Sądził wtedy, że ma u niej szansę. Że się jednak nie pomylił, sądząc, że wystarczy dać jej znak, by od- ważyła się ujawnić swe uczucia. Tymczasem ona doniosła na niego na policję. Twierdziła, że takie są wymogi prawne, by zgłaszać wszystkie przypadki postrzału. Akurat! Przecież postrzelił się sam, nie było więc mowy o jakiejkolwiek zbrodni. Gdyby tylko chciała, mogłaby machnąć na to ręką. Ale nie chciała... Kiedy tylko został sam na sali, wyciągnął z ręki igłę kroplówki i uciekł, nie zważając na obolałą stopę. Gliniarze dopadli go na parkingu, choć sądził, że zdoła im umknąć. Znał przecież cały teren szpitalny jak