Chociaż te osoby prawdopodobnie nigdy nie przeczytają
mojej powieści, dedykuję ją wszystkim trenerom - bejsbolu,
futbolu, siatkówki i piłki nożnej - którzy pracowali przez
wiele lat, często bez dodatkowego wynagrodzenia, nakłaniając
moje dzieci do uprawiania sportu i wpajając im zasady gry.
Niech Bóg błogosławi Was wszystkich. Przyjmijcie
podziękowania od jednej z wielu matek tłoczących się na
trybunach mimo deszczu, chłodu, upału i natrętnych
komarów.
Matka ta zastanawia się jednak, kto jeszcze może oglądać
nocne gry.
Dziękuję wiccanom (Wiccanie - wyznawcy
rozpowszechnionej w Europie i USA religii neopogańskiej o
nazwie Wicca; zrzeszeni w grupach zwanych kowenami
(przyp. tłum).)
, którzy odpowiedzieli na moje wezwanie i podali mi
nawet więcej informacji, niż mogłam wykorzystać: Marii
Limie, Sandilee Lloyd, Holly Nelson, Jean Hontz. I M.R.
„Murv" Sellars. Jestem dłużna również podziękowania innym
specjalistom z różnych dziedzin: Kevinowi Ryerowi, który
wie więcej o dzikich świniach niż większość osób o
trzymanych w domu zwierzątkach, dr D.P. Lyle'owi, który
chętnie odpowiadał mi na pytania dotyczące kwestii
medycznych, oraz, oczywiście, Doris Ann Norris, chodzącej
encyklopedii gwiazd.
Jeśli popełniłam błędy, wykorzystując informacje, którymi
ci dobrzy ludzie podzielili się ze mną, ze wszystkich sił
postaram się udowodnić, że nie ma w tych omyłkach mojej
winy.
Liścik znalazłam na drzwiach, gdy wróciłam do domu z
pracy. Miałam tego dnia w „Merlotcie" zmianę od lunchu do
wczesnego wieczoru, ale że był koniec grudnia, zmierzch
zapadał wcześnie. Widząc liścik, wiedziałam, że Bill, kiedyś
mój chłopak - czyli Bill Compton, zwany przez większość
stałych klientów baru Wampirem Billem - zostawił go nie
dawniej niż godzinę temu. Bill nie wychodzi przecież na dwór
przed zmrokiem.
Nie widziałam go od ponad tygodnia, a nie rozstaliśmy się
w przyjaznej atmosferze. Gdy dotknęłam teraz koperty z
moim imieniem, poczułam się naprawdę kiepsko. Przyszłoby
wam do głowy, że chociaż skończyłam już dwadzieścia sześć
lat, nigdy wcześniej nie miałam „byłego chłopaka"?
Cóż, taka jednak była właśnie prawda.
Normalni faceci nie chcą się umawiać z takimi dziwnymi
dziewczynami jak ja. A przecież, odkąd zaczęłam chodzić do
szkoły, ludzie mawiają, że jestem stuknięta.
I mają, niestety, trochę racji.
Nie powiem, podczas mojej pracy w barze od czasu do
czasu któryś próbuje mnie obmacywać. Mężczyźni upijają się,
a ponieważ wyglądam nieźle, zapominają o swoich obawach
związanych z moją reputacją osoby dziwacznej i o moim
osobliwym, stale obecnym uśmiechu.
Ale tylko Billa dopuściłam naprawdę blisko do siebie.
Dlatego nasze zerwanie tak bardzo mnie zraniło.
Z otwarciem koperty czekałam, aż usiądę przy starym
kuchennym stole o porysowanym blacie. Wciąż miałam na
sobie płaszcz, zdjęłam jedynie rękawiczki.
Najdroższa Sookie,
chciałem przyjść pomówić z Tobą, kiedy nieco
wydobrzejesz po przykrych wydarzeniach z ostatniego
miesiąca.
„Przykrych wydarzeniach"?! Też coś! Sińce w końcu
wprawdzie zbladły, lecz kolano nadal bolało mnie w chłodne
dni i podejrzewałam, że już zawsze będzie mi doskwierało.
Dodam, że wszystkie obrażenia odniosłam, ratując mojego
niewiernego chłopaka uwięzionego przez grupę wampirów,
wśród których znalazła się jego dawna flama, Lorena. Nie
wiedziałam jeszcze, dlaczego Bill tak bardzo durzył się w
owej Lorenie, że natychmiast odpowiedział na jej wezwanie i
udał się do Missisipi.
Masz prawdopodobnie wiele pytań dotyczących tego, co
się zdarzyło.
Cholerna racja!
Jeśli pragniesz pomówić ze mną osobiście, podejdź do
frontowych drzwi i wpuść mnie.
O, rany! Tego nie przewidziałam. Rozmyślałam przez
dobrą minutę i ostatecznie uznałam, że chociaż nie ufam już
Billowi, nie wierzę również, by chciał mnie skrzywdzić.
Wróciłam więc do frontowych drzwi, otworzyłam je i
zawołałam:
- W porządku, wejdź!
Wyłonił się z lasu otaczającego polanę, na której stoi mój
stary dom. Uprzytomniłam sobie, jak bardzo za nim tęskniłam.
Bill jest barczysty, lecz szczupły, dzięki życiu
spędzonemu na uprawie ziemi położonej tuż obok mojej. Z
kolei latom żołnierki w służbie konfederacji, aż do śmierci w
roku 1867, zawdzięcza odporność i wytrzymałość. Nos Bill
ma prosty jak młodzieńcy na greckich wazach, włosy
ciemnokasztanowe i przycięte tuż przy czaszce, oczy równie
ciemne. Wygląda dokładnie tak samo jak w dniu, w którym
się poznaliśmy. I zawsze będzie tak wyglądał.
Zanim przekroczył próg, zawahał się, lecz nie wycofałam
pozwolenia i usunęłam się, aby mógł przejść obok mnie.
Wkroczył do utrzymanego w idealnym porządku salonu
zastawionego starymi, wygodnymi meblami.
- Dziękuję - oznajmił typowym dla siebie chłodnym,
opanowanym głosem, na dźwięk którego jak zwykle zalała
mnie fala dzikiego pożądania. Ja i Bill mieliśmy różne
problemy, ale w łóżku zawsze było nam wspaniale. -
Chciałem ci wszystko powiedzieć, zanim wyjadę.
- A dokąd jedziesz? Starałam się mówić tak spokojnie jak
on.
- Do Peru. Z rozkazów królowej.
- Wciąż pracujesz nad swoją... hmm... bazą danych?
Niemal nic nie wiedziałam o komputerach, Bill jednak od
dłuższego czasu intensywnie się uczył, toteż radził sobie
świetnie.
- Tak. Muszę przeprowadzić tam pewne badania. Jeden
bardzo stary wampir z Limy jest wręcz skarbnicą wiedzy o
nieumarłych zamieszkujących jego kontynent. Spotkam się z
nim, a później trochę pozwiedzam.
Walczyłam z impulsem zaproponowania mu butelki krwi
syntetycznej. Wiedziałam, że gościnność jest cnotą.
- Usiądź - poprosiłam i kiwnęłam głową ku sofie. Sama
przysiadłam naprzeciwko, na brzeżku starego fotela. Zapadło
milczenie, które jeszcze dotkliwiej uświadomiło mi, jak
bardzo jestem nieszczęśliwa. - Jak miewa się Bubba? -
spytałam w końcu.
- Jest teraz w Nowym Orleanie - wyjaśnił Bill. - Królowa
lubi mieć go przy sobie od czasu do czasu, a ponieważ w
ubiegłym miesiącu kręcił się tutaj, uznaliśmy, że dobrze
będzie wysłać go gdzie indziej. Niedługo wróci.
Gdybyście zobaczyli Bubbę, na pewno byście go
rozpoznali. Każdy zna jego twarz. Niestety, gdy zmieniano go
w wampira, nie wszystko poszło jak trzeba. Prawdopodobnie
nieumarły przypadkowo pracujący w kostnicy, kiedy
przywieziono Bubbę, powinien po prostu zignorować tlącą się
w ciele maleńką iskrę życia. Ponieważ jednak był wielkim
fanem piosenkarza, nie potrafił oprzeć się pokusie i teraz
wampiry z Południa stale przekazują sobie Bubbę, a
równocześnie próbują ukrywać go przed ludźmi.
Znowu zapadła cisza. Wcześniej planowałam zdjąć buty i
strój kelnerki, włożyć mięciutki szlafrok i oglądać telewizję z
kawałkiem pizzy „Freschetta" w ręku. To był skromny plan,
lecz mój własny. Zamiast tego tkwiłam na krawędzi fotela i
cierpiałam.
- Jeśli masz coś do powiedzenia, lepiej to powiedz -
mruknęłam.
Skinął głową.
- Muszę ci wyjaśnić - zaczął. Blade ręce ułożył na
kolanach. - Lorena i ja...
Mimowolnie wzdrygnęłam się. Nigdy więcej nie chciałam
słyszeć tego imienia. Bill rzucił mnie przecież właśnie dla
niej.
- Muszę ci to powiedzieć - upierał się prawie gniewnym
tonem. Widział, że się skrzywiłam. - Daj mi szansę.
Po sekundzie machnęłam ręką, pozwalając mu
kontynuować.
- Pojechałem do Jackson, kiedy mnie wezwała - ciągnął -
ponieważ nie mogłem się powstrzymać.
Gwałtownie uniosłam brwi. Znałam podobne tłumaczenia.
„Och, nie mogłem nad sobą zapanować" albo: „Wówczas
sądziłem, że warto, i nie myślałem o niczym poza własnym
rozporkiem".
- Bardzo dawno temu byliśmy kochankami. Eric twierdzi,
że mówił ci, jak bardzo nietrwałe, choć intensywne są związki
uczuciowe między wampirami. Nie powiedział ci jednak, że
właśnie Lorena mnie stworzyła...
- Przeciągnęła cię na ciemną stronę? - spytałam, po czym
ugryzłam się w język.
To nie był temat do żartów.
- Tak - przyznał Bill poważnie. - A potem zostaliśmy
kochankami, co nieczęsto się zdarza.
- Ale zerwaliście...
- Tak, jakieś osiemdziesiąt lat temu nie mogliśmy już ze
sobą wytrzymać. Od tamtej pory nie widziałem jej, chociaż
oczywiście słyszałem o jej... uczynkach.
- No tak, jasne - odburknęłam.
- Nie mogłem jednak zignorować jej wezwania. Nie da się
inaczej. Gdy stwórca wzywa, trzeba okazać posłuszeństwo -
upierał się.
Skinęłam głową, usiłując okazać zrozumienie. Obawiam
się, że nie byłam szczególnie przekonująca.
- Poleciła mi ciebie opuścić - wyjaśnił. Jego ciemne oczy
intensywnie wpatrywały się w moje. - Powiedziała, że cię
zabije, jeśli tego nie zrobię.
Powoli traciłam nad sobą panowanie. Usiłując się skupić,
przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, i to mocno.
- Zdecydowałeś więc sam, co jest najlepsze dla nas
obojga.
- Musiałem - nalegał. - Musiałem wykonać jej rozkaz. I
wiedziałem, że potrafiłaby cię skrzywdzić.
- No cóż, miałeś więc rację.
Lorena rzeczywiście bardzo się starała mnie skrzywdzić,
czy raczej zabić. Na szczęście dopadłam ją pierwsza... Hmm,
może miałam szczęście, ale się udało.
- A teraz już mnie nie kochasz - podsumował jedynie z
lekką nutą zapytania w głosie.
Nie przyszła mi do głowy sensowna odpowiedź.
- Nie wiem - bąknęłam. - Nie sądziłam, że zechcesz do
mnie wrócić. Ostatecznie... zabiłam twoją... matkę!
W moim tonie również pobrzmiewała lekka nuta
zapytania, więcej jednak było w nim goryczy.
- Zatem musimy dać sobie trochę czasu - ocenił. - Kiedy
wrócę, porozmawiamy znowu... Jeśli się zgodzisz. Całus na
pożegnanie?
Wstydzę się przyznać, ale bardzo pragnęłam pocałować
Billa. Wiem, że to był kiepski pomysł, i nawet samo
pragnienie wydawało mi się niewłaściwe. Staliśmy przez
chwilę, a potem szybko musnęłam ustami jego policzek. Blada
skóra Billa lśniła lekką poświatą, która odróżnia wampiry od
ludzi. Zdumiało mnie niegdyś odkrycie, że nie wszyscy ją
widzą.
- Widujesz się z wilkołakiem? - spytał, odwracając się do
mnie w drzwiach.
Odniosłam wrażenie, że spytał odruchowo.
- Z którym? - odparowałam, opierając się pokusie
zatrzepotania rzęsami. Bill nie zasłużył na odpowiedź i
wiedział o tym. - Kiedy wracasz? - spytałam z większą werwą,
on natomiast spojrzał na mnie z niejaką zadumą.
- To nie jest pewne. Może za dwa tygodnie - odparł.
- Możemy wtedy porozmawiać - powiedziałam.
Popatrzyłam w bok. - Chcę ci oddać klucze od twojego domu.
Wyjęłam je z torebki.
- Nie, proszę cię, zatrzymaj je u siebie - powiedział. -
Może będziesz musiała wejść podczas mojej nieobecności.
Wchodź, ilekroć zechcesz. Korespondencję odbiorę na
poczcie po powrocie, wszystkie inne sprawy chyba już też
załatwiłem.
Czyli że byłam ostatnią ze spraw do załatwienia.
Przeklęłam się za złość, którą poczułam.
- Mam nadzieję, że bezpiecznie spędzisz podróż -
oznajmiłam lodowato uprzejmym głosem i zamknęłam za nim
drzwi.
Wróciłam do sypialni. Zamierzałam narzucić szlafrok i
oglądać telewizję. Natychmiast zaczęłam wdrażać w życie ten
plan.
A jednak, kiedy wkładałam do piekarnika pizzę, kilka razy
musiałam zetrzeć z policzków łzy.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przyjęcie noworoczne w barze „U Merlotte'a" wreszcie
dobiegło końca. Mimo że właściciel baru, Sam Merlotte,
poprosił cały personel o pomoc na tę noc, pracowałyśmy
ostatecznie tylko we trzy - Holly, Arlene i ja. Charlsie Tooten
oświadczyła, że jest za stara, by znosić sylwestrowy bałagan,
Danielle już dawno temu postanowiła spędzić ten wieczór z
chłopakiem na eleganckim przyjęciu, a nowa kelnerka miała
zacząć pracę dopiero za dwa dni. Sądzę, że Arlene, Holly i ja
potrzebowałyśmy pieniędzy bardziej niż dobrej zabawy.
Zresztą, ja osobiście nie otrzymałam żadnych zaproszeń
na powitanie Nowego Roku. A podczas pracy w „Merlotcie"
biorę przynajmniej udział w świętowaniu. Jestem tam „na
swoim miejscu" i goście mnie akceptują.
Zamiatałam strzępki papieru i ponownie upomniałam
siebie, że nie będę powtarzać Samowi, jak kiepskim
pomysłem było konfetti. Już wcześniej wszystkie trzy
dałyśmy naszemu szefowi to dość jasno do zrozumienia, a
nawet dobroduszny Sam potrafi się czasem zdenerwować. Tak
czy owak, nie byłoby w porządku zostawienie tych śmieci
Terry'emu Bellefleurowi, chociaż do niego należało
zamiatanie i mycie podłóg.
Merlotte liczył utarg i pakował pieniądze, które miał
zawieźć do nocnego depozytu. Wyglądał na zmęczonego, lecz
zadowolonego.
Otworzył klapkę telefonu komórkowego.
- Kenya? Jesteś gotowa eskortować mnie do banku? W
porządku, widzimy się za minutę przy tylnych drzwiach.
Policjantka Kenya często jeździła z Samem w nocy,
szczególnie z tak dużym utargiem jak dzisiejszy.
Ja również cieszyłam się z zarobionych pieniędzy.
Otrzymałam dziś spore napiwki, może nawet ze trzysta
dolarów albo i więcej. A potrzebowałam każdego centa. Z
przyjemnością myślałam o liczeniu pieniędzy po powrocie do
domu. O ile będę miała jeszcze dość sił. Hałas i chaos
imprezy, ciągła bieganina z zamówieniami do barku i okienka
kuchennego, straszliwy nieporządek, który musiałyśmy
posprzątać, stała kakofonia myśli zgromadzonych osób...
Wszystkie te elementy razem wzięte naprawdę mnie
wyczerpały. Pod koniec przyjęcia byłam zbyt zmęczona, by
chronić się przed napływem licznych myśli, więc wiele z nich
do mnie dotarło.
Nie jest łatwo być telepatką. Najczęściej wcale nie jest
zabawnie.
Tego wieczoru czułam się gorzej niż zazwyczaj. Nie tylko
klienci, niemal wszyscy znani mi od wielu lat, w ogóle się nie
hamowali, w dodatku mnóstwo facetów aż się paliło, by mi
powiedzieć o nowinie, która jakoś do nich dotarła.
- Słyszałem, że twój chłopak poleciał do Ameryki
Południowej - obwieścił sprzedawca samochodów, Chuck
Beecham, ze złośliwym błyskiem w oczach. - Będziesz w
domu bez niego okropnie samotna.
- Chcesz zająć jego miejsce, Chuck? - spytał siedzący
obok niego przy barze mężczyzna, po czym obaj zarechotali.
Ach, ta męska solidarność.
- Nie, Terrell - odparował sprzedawca. - Nie mam ochoty
na wampirze resztki.
- Bądź uprzejmy albo wyjdziesz - powiedziałam
spokojnie.
Poczułam na plecach ciepło czyjegoś oddechu i
wiedziałam, że ponad moim ramieniem patrzy na nich mój
szef, Sam Merlotte.
- Kłopoty? - spytał.
- Właśnie zamierzali mnie przeprosić - wyjaśniłam,
patrząc w oczy Chuckowi i Terrellowi.
Obaj spuścili wzrok i zapatrzyli się w kufle z piwem.
- Wybacz, Sookie - wymamrotał Chuck, a Terrell pokiwał
głową na potwierdzenie.
Kiwnęłam im i odwróciłam się, by zrealizować inne
zamówienie. A jednak udało im się mnie zranić.
Co było ich celem.
Aż zabolało mnie serce.
Byłam pewna, że większość mieszkańców naszego
luizjańskiego Bon Temps nie ma pojęcia o mojej „separacji" z
Billem. Wampir na pewno nie miał zwyczaju rozpowiadać o
swoich sprawach osobistych, ja również nie. Arlene i Tara
znały oczywiście trochę sytuację, ponieważ gdy dziewczyna
zrywa z chłopakiem, musi przecież zwierzyć się najlepszym
przyjaciółkom, nawet jeśli musi pominąć wszystkie
interesujące szczegóły. (Ja na przykład opuściłam fakt, że
zabiłam kobietę, dla której mój wampir mnie zostawił. O mało
mi się nie wyrwało! Naprawdę). Więc każdy, kto mnie
powiadamiał, że Bill wyjechał z kraju, zakładając, że jeszcze o
tym nie wiem, był po prostu złośliwy.
Przed ostatnią wizytą Billa w moim domu widziałam go
tylko przez chwilę, kiedy odwiozłam mu płyty i komputer,
które u mnie ukrył. Pojechałam o zmroku, żeby urządzenie nie
stało zbyt długo na frontowym ganku, wyładowałam cały
sprzęt umieszczony w dużym wodoodpornym pudle i
zostawiłam przy drzwiach. Bill wyszedł z domu akurat, gdy
odjeżdżałam, lecz się nie zatrzymałam.
Zła kobieta oddałaby płyty szefowi Billa, Ericowi. A wiele
typowych kobiet zatrzymałoby je u siebie wraz z komputerem
i unieważniło zaproszenie dla Billa (i Erica) do wejścia.
Powiedziałam sobie z dumą, że nie jestem ani złą, ani
przeciętną kobietą.
Myśląc praktycznie, Bill mógłby po prostu zlecić komuś
włamanie do mojego domu i wyniesienie sprzętu. Nie
podejrzewałam go o coś takiego, wiedziałam jednak, że
bardzo potrzebuje tych płyt i bez nich będzie miał kłopoty ze
swoją szefową. Mam charakterek, gdy mnie ktoś sprowokuje,
może nawet paskudny charakterek, nie jestem jednak mściwa.
Arlene często mi powtarza, że jestem zbyt miła, co nie
może być dla mnie dobre; a przecież zapewniam ją, że wcale
nie jestem taka sympatyczna. (Tara nigdy mi tego nie mówi.
Może zna mnie lepiej?). Uprzytomniłam sobie, że w którymś
momencie tego szalonego wieczoru Arlene mogła usłyszeć o
wyjeździe Billa. I rzeczywiście, jakieś dwadzieścia minut po
kpinach Chucka i Terrella przeszła przez tłumek i poklepała
mnie po plecach.
- I tak nie potrzebowałaś tego zimnego drania -
stwierdziła. - Co kiedykolwiek dla ciebie zrobił?
Pokiwałam słabo głową, chcąc pokazać, jak bardzo
doceniam jej wsparcie. Ale wtedy goście z któregoś stolika
zamówili dwa razy whisky z sokiem, dwa piwa i gin z
tonikiem, toteż musiałam się pospieszyć, choć właściwie
chętnie przerwałam rozmowę z przyjaciółką. Kiedy wszakże
postawiłam napoje przed klientami, zadałam sobie to samo
pytanie. Co Bill dla mnie zrobił?
Podałam dzbany z piwem gościom przy dwóch innych
stolikach i dopiero wtedy zabrałam się za podsumowanie.
Bill pomógł mi odkryć seks, który naprawdę uwielbiałam.
Zapoznał mnie również z wieloma innymi wampirami, co z
kolei wcale mi się nie podobało. Uratował mi życie, chociaż,
jak się nad tym wszystkim dobrze zastanowić... nie groziłoby
mi niebezpieczeństwo, gdybym nie spotykała się z Billem.
Zresztą, ja również ocaliłam mu tyłek, raz czy dwa, więc nie
mam wobec niego długów. Nazywał mnie wówczas ukochaną
i w owym czasie mówił poważnie.
- Nic - wymamrotałam, kiedy wycierałam rozlaną pina
coladę i wręczyłam jeden z naszych ostatnich czystych
ręczników barowych kobiecie, która ją wylała, ponieważ
sporo płynu nadal znajdowało się na jej spódnicy. -
Kompletnie nic dla mnie nie zrobił.
Uśmiechnęła się i skinęła głową, wyraźnie myśląc, że jej
współczuję. Na szczęście dla mnie w lokalu i tak panował zbyt
duży hałas, aby kobieta cokolwiek usłyszała.
Pomyślałam, że ucieszę się, kiedy Bill wróci. Ostatecznie,
jest moim najbliższym sąsiadem. Nasze posiadłości rozdziela
stary cmentarz osady, który znajduje się przy gminnej drodze
na południe od Bon Temps. Bez Billa byłam tam całkiem
sama.
- Peru, jak słyszałem - zagaił mój brat Jason.
Obejmował dziewczynę, z którą umówił się na ten
wieczór, niską, szczupłą, ciemnowłosą dwudziestojednolatkę z
którejś z okolicznych miejscowości. (Wiem, bo ją
wylegitymowałam). Przyjrzałam jej się dokładnie. Jason nie
wiedział, że dziewczyna jest istotą zmiennokształtną. Bez
trudu ich dostrzegam. Dziewczyna była atrakcyjna, a przecież,
gdy księżyc jest w pełni, zmienia się w coś pierzastego albo
futrzastego. Zauważyłam, że kiedy Jason odwrócił się do niej
plecami, Sam rzucił jego towarzyszce ostre spojrzenie,
przypominając, że powinna dobrze się sprawować, ponieważ
przebywa na jego terytorium. Zmiennokształtna popatrzyła na
niego z zainteresowaniem, a potem odwzajemniła się
podobnym spojrzeniem. Odniosłam wrażenie, że raczej nie
przemienia się w kotka czy w wiewiórkę.
Chciałam poczytać jej w myślach, powstrzymałam się
jednak, ponieważ z mózgami zmiennokształtnych zazwyczaj
nieszczególnie się to udaje. Ich myśli są częściowo
zablokowane i urywane, chociaż czasem potrafię wychwycić
obraz emocji. Podobnie jest w przypadku wilkołaków.
Merlotte na przykład, gdy księżyc jest jasny i okrąglutki,
zmienia się w owczarka collie. Czasami przybiega aż do
mojego domu, a ja karmię go resztkami z miseczki i
pozwalam drzemać na tylnym ganku przy ładnej pogodzie lub
- gdy jest brzydka - zapraszam go do salonu.
Nie wpuszczam go już do sypialni, ponieważ budzi się
nagi. Wygląda wówczas naprawdę apetycznie, ale po prostu
nie mam ochoty walczyć z pokusą uwiedzenia własnego szefa.
Dziś księżyc nie był w pełni, więc Jasonowi ze strony
dziewczyny nic nie groziło, postanowiłam więc, że nie
zdradzę mu tajemnicy jego wybranki. Wszyscy mamy sekrety,
jej był po prostu nieco barwniejszy.
Poza dziewczyną mojego brata i, oczywiście, Samem, w
barze „U Merlotte'a" w to noworoczne przyjęcie dostrzegłam
jeszcze dwie istoty nadnaturalne. Pierwszą była atrakcyjna
kobieta mierząca na pewno powyżej metra osiemdziesiąt, o
długich falujących ciemnych włosach. Wystrzałowo ubrana w
obcisłą pomarańczową sukienkę z długim rękawem, przyszła
sama i rozmawiała z każdym facetem w barze. Nie
wiedziałam, jakim jest stworzeniem, lecz z cech jej umysłu
wywnioskowałam, że nie może być zwykłym człowiekiem.
Drugą istotą był nieznany mi wampir, który przyszedł z grupą
młodych ludzi, przeważnie dwudziestokilkulatków. Nigdy nie
spotkałam żadnego z nich. Tylko spojrzenia rzucane z ukosa
przez kilku innych hulaków wskazywały na obecność
wampira. Tak, w ciągu tych paru lat, które minęły od
Wielkiego Ujawnienia, istoty ludzkie zdecydowanie zmieniły
swoje nastawienie do nieumarłych.
Prawie trzy lata temu, w noc Wielkiego Ujawnienia,
wampiry wystąpiły w telewizji we wszystkich krajach i
oznajmiły, że od dawna egzystują wśród nas. Tej nocy tysiące
osób zdziwiły się, a wiele istniejących wcześniej hipotez i
teorii nieodwracalnie legło w gruzach.
Do wyjścia wampirów z ukrycia przyczynił się japoński
wynalazek w postaci krwi syntetycznej, dzięki której wampiry
nie musiały żywić się wyłącznie naszą krwią. Od czasu
Wielkiego Ujawnienia w Stanach Zjednoczonych doszło do
licznych zmian politycznych i społecznych na wyboistej
drodze akceptacji naszych najnowszych obywateli, którzy
tylko przypadkowo są martwi. Oficjalnie wampiry tłumaczą
swój stan alergią na światło słoneczne i czosnek, która
powoduje u nich dotkliwe zmiany metaboliczne, ja jednak
znam inną stronę świata nieumarłych. Dostrzegam obecnie
wiele rzeczy, których większość osób nigdy nie zobaczy.
Spytajcie, czy ta wiedza mnie uszczęśliwiła.
Nie, bynajmniej.
Muszę jednak przyznać, że świat wydaje mi się teraz
bardziej interesujący. Sama jestem osobą nieprzeciętną, więc
lepiej się czuję wśród istot „dziwniejszych". Niestety, nieobce
mi są obecnie również strach i niebezpieczeństwo, z czego nie
jestem zadowolona. Widziałam „prywatne" oblicze
wampirów, dowiedziałam się też o istnieniu wilkołaków,
zmiennokształtnych i innych istot nadnaturalnych. Wilkołaki i
zmiennokształtni wolą bowiem pozostawać w ukryciu -
przynajmniej na razie - i biernie obserwować poczynania
wampirów.
O takich to sprawach rozmyślałam podczas zbierania na
tacę szklanek i kufli, rozładowywania i ładowania zmywarki.
Pomagałam naszemu nowemu kucharzowi, Tackowi (który
naprawdę nazywa się Alphonse Petacki. Dziwicie się, że woli
przydomek „Tack"?). Kiedy wykonałam wszystkie zadania,
które do mnie należały, i ten długi wieczór wreszcie się
kończył, uściskałam Arlene i życzyłam jej szczęśliwego
Nowego Roku. Ona także mnie uściskała. Chłopak Holly
czekał na nią przy wejściu dla personelu na tyłach budynku,
więc pomachała nam, włożyła płaszcz i pospiesznie wyszła.
- Jakie są wasze nadzieje na nowy rok, moje panie? -
spytał Sam.
Do tego czasu przyszła już Kenya. Oparta o bar czekała na
Merlotte'a. Była opanowana, lecz czujna. Kenya jada tutaj
dość regularnie wraz ze swoim partnerem, Kevinem, który jest
tak blady i szczupły, jak ona ciemna i zaokrąglona. Sam
stawiał krzesła na stolikach, żeby Terry Bellefleur, który
przychodzi bardzo wcześnie rano, mógł od razu zabrać się za
mycie podłogi.
- Zdrowia i właściwego faceta - odparowała Arlene
teatralnie i położyła dłoń na sercu.
Roześmialiśmy się. Arlene znalazła już w życiu wielu
mężczyzn, a czterech z nich nawet poślubiła, wciąż jednak
poszukiwała tego właściwego. W tym momencie dotarła do
mnie jej myśl, że odpowiednim kandydatem mógłby być
Tack. Zdumiałam się, gdyż nawet nie zauważyłam, że
zwróciła na niego uwagę.
Przyjaciółka natychmiast dostrzegła moje zaskoczenie.
- Sądzisz, że powinnam zrezygnować? - spytała
niepewnie.
- Nie, do diabła - odburknęłam od razu, zła na siebie za
to, że nie zapanowałam nad miną. Mogłam się tłumaczyć
jedynie straszliwym zmęczeniem. - To będzie ten rok, z całą
pewnością, Arlene. - Uśmiechnęłam się z kolei do jedynej
czarnoskórej policjantki w Bon Temps. - Na pewno masz
jakieś życzenie w związku z nowym rokiem, Kenya. Albo
jakieś postanowienie.
- Zawsze życzę sobie pokoju między mężczyznami i
kobietami - odparła Kenya. - Znacznie ułatwiliby mi w ten
sposób pracę. A co do postanowienia, chcę wyciskać na leżąco
co najmniej stuczterdziestokilową sztangę.
- No, no, no - mruknęła Arlene. Jej pofarbowane na rudo
włosy silnie kontrastowały z naturalnymi rudozłotymi lokami
Sama, którego właśnie na krótko objęła. Merlotte nie był dużo
wyższy od niej, tyle że Arlene mierzyła na oko o pięć
centymetrów więcej niż ja, czyli przynajmniej metr
siedemdziesiąt trzy. - Zamierzam zrzucić ze cztery, pięć kilo,
oto moje postanowienie. - Wszyscy wybuchnęliśmy
śmiechem. Takie postanowienie Arlene wygłaszała w
sylwestra od dobrych czterech lat. - A ty, Sam? Życzenia?
Postanowienia? - spytała.
- Ja mam wszystko, czego potrzebuję - odrzekł i
poczułam emanującą od niego smutną falę szczerości. - Chcę,
żeby wszystko pozostało tak, jak jest. Bar przynosi dochody,
lubię swoje podwójne życie, a ludzie tutaj są tak samo dobrzy
jak wszędzie.
Odwróciłam się, ukrywając uśmiech. Oświadczenie Sama
było dość dwuznaczne. Chociaż ludzie z Bon Temps chyba
rzeczywiście nie różnili się od mieszkańców innych
miejscowości.
- A ty, Sookie? - spytał.
Arlene, Kenya i Sam patrzyli na mnie. Uściskałam znowu
Arlene, ponieważ ją lubię. Jestem dziesięć lat młodsza - może
więcej, bo chociaż Arlene twierdzi, że ma trzydzieści sześć,
szczerze w to wątpię - ale przyjaźnimy się, odkąd zaczęłyśmy
razem pracować u Merlotte'a, gdy kupił bar, a było to około
pięciu lat temu.
- No, dalej - zachęciła mnie.
Sam objął mnie ramieniem. Kenya uśmiechnęła się, po
czym odeszła do kuchni zamienić kilka słów z Tackiem.
Działając pod wpływem impulsu, wyznałam im moje
życzenie.
- Mam nadzieję, że nikt mnie w tym roku nie pobije -
bąknęłam. Z powodu zmęczenia i późnej godziny zupełnie nie
w porę zebrało mi się na wybuch szczerości. - Nie chcę iść do
szpitala. Nie chcę żadnej pomocy medycznej -
kontynuowałam. Nie miałam również ochoty znowu połykać
wampirzej krwi, która szybko leczy rany, lecz powoduje różne
skutki uboczne. - Postanowiłam więc trzymać się z dala od
kłopotów - oznajmiłam stanowczo.
Arlene wyglądała na wstrząśniętą, a Sam... No cóż, nie
potrafiłam odczytać emocji Sama. Ponieważ jednak wcześniej
uściskałam ją, teraz objęłam i jego. Poczułam siłę i ciepło jego
ciała. Ludzie uważają, że mój szef jest drobny, dopóki nie
zobaczą go bez koszuli rozładowującego skrzynie z zapasami.
To naprawdę silny i mocno zbudowany facet, którego cechuje
też wysoka naturalna temperatura ciała. Cmoknął mnie we
włosy, a potem życzyliśmy sobie wszyscy „Dobrej nocy" i
wyszliśmy tylnymi drzwiami. Pikap Sama stał zaparkowany
przed jego przyczepą, która znajduje się za barem „U
Merlotte'a", prostopadle do niego, dziś jednak szef wsiadł do
patrolowego wozu Kenyi, gdyż mieli jechać do banku. Kenya
odwiezie go do domu i wtedy wreszcie będzie mógł odpocząć.
Był na nogach od wielu godzin, tak jak my wszyscy.
Kiedy Arlene i ja otworzyłyśmy drzwi naszych
samochodów, zauważyłam, że Tack czeka w starym pikapie.
Mogłabym się założyć, że pojedzie za Arlene do jej domu.
Zawołałyśmy po raz ostatni „Dobranoc!" i rozdzieliłyśmy
się tej zimnej luizjańskiej nocy.
I tak zaczął się dla mnie nowy rok.
Skręciłam w Hummingbird Road i ruszyłam do mojego
domu, który znajduje się pięć kilometrów na południowy
wschód od baru. Wreszcie byłam sama. Ogarnęła mnie ulga i
powoli zaczęłam się odprężać. Reflektory mojego auta
oświetlały ściśle rosnące sosny, które stanowiły podstawę
przemysłu drzewnego w naszej okolicy.
Noc była niezwykle ciemna i chłodna. Na gminnych
drogach nie ma oczywiście latarni ulicznych. Nie widziałam
również żadnych stworzeń. Chociaż stale sobie powtarzałam,
że powinnam uważać na jelenie, które często przekraczają
jezdnię, ledwie zerkałam na drogę. Myślałam tylko o tym,
żeby zmyć makijaż, włożyć najcieplejszą koszulę nocną i
wślizgnąć się do łóżka.
Nagle w światłach mojego starego samochodu
dostrzegłam poruszającą się postać.
Wstrzymałam oddech, wyrwana z sennej zadumy nad
czekającym mnie ciepłem i ciszą.
To był mężczyzna. Biegł. O trzeciej nad ranem
pierwszego stycznia mężczyzna biegł gminną drogą ile sił, jak
gdyby przed kimś uciekał.
Zwolniłam, próbując wymyślić, co należy zrobić. Byłam
samotną kobietą i nie miałam przy sobie żadnej broni. Jeśli
tego człowieka ścigało coś złego, może dopaść również mnie.
Z drugiej strony, nie powinnam zostawić kogoś w potrzebie,
skoro mogłam mu pomóc. Zanim zrównałam się z
nieszczęśnikiem, miałam dość czasu, by mu się przyjrzeć. Był
wysokim blondynem, ubranym tylko w błękitne dżinsy.
Minęłam go, zatrzymałam samochód, przechyliłam się i
opuściłam szybę od strony pasażera.
- Mogę panu jakoś pomóc?! - zawołałam.
Nie przestając biec, posłał mi przerażone spojrzenie. W
tym momencie zdałam sobie sprawę, kim jest. Wyskoczyłam z
auta i ruszyłam za nim.
- Eric! - krzyknęłam. - To ja!
Obrócił się wtedy i syknął na mnie, w pełni obnażając kły.
Stanęłam tak nagle, że aż się zachwiałam, po czym
wyciągnęłam przed siebie ręce w pokojowym geście.
Oczywiście, gdyby Eric postanowił mnie zaatakować,
zginęłabym w minutę. Tak kończą czasem dobre
samarytanki...
Dlaczego mnie nie rozpoznał? Znaliśmy się już od wielu
miesięcy. Jest szefem Billa w skomplikowanej wampirzej
hierarchii, którą dopiero zaczynałam poznawać, ważnym
wampirem, szeryfem Piątej Strefy. Poza tym, przystojniak z
niego i potrafi świetnie całować, choć ta kwestia w tej sytuacji
nie bardzo się wiąże z tematem. Widziałam jednak wysunięte
kły i silne dłonie wygięte w szpony, co oznaczało, że Eric jest
gotów do ataku, a jednocześnie obawia się mnie tak samo
mocno jak ja jego. Tak czy owak, na razie się na mnie nie
rzucił.
- Trzymaj się z dala, kobieto - ostrzegł.
Jego głos był zgrzytliwy i ostry, jak gdyby wampira bolało
gardło.
- Co tu robisz?
- Ktoś ty?
- Cholernie dobrze wiesz! Co ci się stało? Dlaczego jesteś
tu pieszo, bez samochodu?
Eric jeździ elegancką corvette, która ogromnie do niego
pasuje.
- Znasz mnie? Wiesz, kim jestem?
No cóż, tym pytaniem wytrącił mnie trochę z równowagi.
Wnosząc z jego tonu, na pewno nie żartował.
- Oczywiście, że wiem, Ericu - odparłam ostrożnie. - No,
chyba że masz brata bliźniaka. Nie masz, prawda?
- Nie wiem.
Opuścił gwałtownie ręce, cofnął nieco kły i wyprostował
się, porzucając przygarbioną pozycję. Odniosłam wrażenie, że
zaczyna mi ufać.
- Nie wiesz, czy masz brata? Miałam w głowie
prawdziwy mętlik.
- Nie, nie wiem. Mam na imię Eric?
W świetle reflektorów wyglądał faktycznie żałośnie.
- No, no, no. - Nie udało mi się wymyślić mądrzejszej
riposty. - Nazywasz się obecnie Eric Northman - wyjaśniłam
cierpliwie. - Co tutaj robisz?
- Tego też nie wiem.
Wciąż nie miałam pojęcia, co myśleć.
- Naprawdę? Niczego nie pamiętasz?
Wydawało mi się, że lada chwila uśmiechnie się do mnie,
wyjaśni wszystko, a później roześmieje się, pakując mnie w
kłopoty, które skończą się dla mnie jak zwykle... czyli
kolejnymi ranami i obrażeniami.
- Naprawdę.
Podszedł krok bliżej, a ja na widok jego obnażonej bladej
piersi zadrżałam i poczułam na skórze gęsią skórkę.
Teraz, gdy nie byłam już taka przerażona, uświadomiłam
sobie, jak rozpaczliwie Eric się prezentuje. Miał minę, jakiej
nigdy wcześniej nie widziałam na jego zazwyczaj pewnej
siebie twarzy i ten widok z niewiadomego powodu przyprawił
mnie o smutek.
- Wiesz, że jesteś wampirem, prawda? - upewniłam się.
- Tak. - Chyba zaskoczyło go moje stwierdzenie. - A ty
nie.
- Nie, ja jestem istotą ludzką i dlatego muszę się upewnić,
że mnie nie skrzywdzisz, choć wiem, że gdybyś chciał, już byś
to zrobił. Ale wierz mi, mimo że tego nie pamiętasz, jesteśmy
przyjaciółmi... W pewnym sensie.
- Nie skrzywdzę cię.
Pomyślałam, że prawdopodobnie tysiące ludzi słyszały
wcześniej dokładnie takie samo zapewnienie z ust Erica, który
następnie wgryzał im się w gardła. Prawda jest taka, że gdy
wampir przeżyje pierwszy rok, nie musi już zabijać. Łyczek
tutaj, łyk tam i wystarczy. A Eric wyglądał na tak
zagubionego, że niemal zapomniałam, jak łatwo potrafiłby
mnie rozerwać na kawałki gołymi rękoma.
Któregoś razu powiedziałam Billowi, że gdyby Obcy
chcieli zawładnąć Ziemią, bez trudu zwiedliby nas,
przebierając się za śliczne, bezbronne kłapouchy.
- Wsiądź do mojego auta, nim zamarzniesz -
zaproponowałam.
Nie wyzbyłam się jeszcze podejrzeń, żadna inna reakcja
nie przyszła mi jednak do głowy.
- Znam ciebie? - spytał, jak gdyby się wahał, czy wsiąść
do samochodu z kimś tak groźnym jak kobieta niższa od niego
o dwadzieścia pięć centymetrów, wiele kilogramów lżejsza i o
kilka stuleci młodsza.
- Tak - zapewniłam go. Nie potrafiłam zapanować nad
lekkim zniecierpliwieniem. Nie czułam się dobrze, ponieważ
ciągle się obawiałam, że z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie
powodu Eric po prostu sobie ze mnie żartuje. - No, dalej, mój
drogi. Jest mi zimno, tobie także.
Wprawdzie wampiry są prawdopodobnie dość odporne na
temperaturę, tym niemniej skóra Erica naprawdę wyglądała na
wyziębioną. Nieumarły może oczywiście zamarznąć. Przeżyje
to (wampiry przeżyją niemal w każdej sytuacji), będzie to
jednak zapewne dość bolesne.
- O mój Boże, Ericu, jesteś boso. - Właśnie to
zauważyłam.
Wzięłam go za rękę. Nie odsunął się. Pozwolił mi
zaprowadzić się do samochodu i posadzić na miejscu obok
kierowcy. Kiedy obeszłam auto, kazałam mojemu pasażerowi
zamknąć okno, a on wypełnił moje polecenie po
kilkuminutowym studiowaniu mechanizmu.
Sięgnęłam na tylne siedzenie po stary koc, który woziłam
w zimie (na mecze futbolowe i podobne okazje), po czym
owinęłam nim Erica. Nie dygotał, ma się rozumieć, ponieważ
był wampirem, ja jednak po prostu nie mogłam dłużej znieść
widoku nagiego ciała przy takiej pogodzie. Włączyłam
ogrzewanie na cały regulator, choć w moim starym aucie nie
daje to zbyt wiele.
Na widok obnażonej skóra Erica nigdy przedtem nie
czułam zimna - wręcz przeciwnie, chociaż nie powiem, żebym
widziała zbyt dużo. Do tej pory na tyle się już rozluźniłam, że
roześmiałam się głośno, myśląc o tym, że powinnam
ocenzurować własne sprośne myśli. Popatrzył na mnie z
ukosa. Przestraszyłam go.
- Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałabym się tutaj
spotkać - wyjaśniłam. - Chciałeś może zobaczyć się z Billem?
Bo Bill wyjechał.
- Bill?
- Wampir, który mieszka w okolicy. Mój były chłopak.
Pokręcił głową. Znowu wyglądał na kompletnie przerażonego.
- Nie wiesz, jak się tu znalazłeś? Ponownie pokręcił
głową.
Bardzo się zmuszałam do intensywnego myślenia. Nie
szło mi zbyt dobrze. Byłam naprawdę wyczerpana. Chociaż
wcześniej, na widok osobnika biegnącego nieoświetloną drogą
poczułam napływ adrenaliny, teraz napięcie znów opadło i
ogarnęło mnie zmęczenie. Dotarłam do zakrętu, za którym stoi
mój dom, i skręciłam w lewo, przemieszczając się wśród
ciemnych drzew po moim ładnym, równym podjeździe, za
którego renowację zapłacił przecież właśnie on, Eric.
Może też dlatego zabrałam go i siedział w tym momencie
ze mną w samochodzie, zamiast biec przez noc jak olbrzymi
biały królik. Był inteligentny - wiedział, czego naprawdę chcę.
Z drugiej strony, równocześnie, od miesięcy usiłował
zaciągnąć mnie do łóżka. Ale zapłacił za podjazd, ponieważ
byłam w potrzebie.
- Jesteśmy na miejscu - oznajmiłam, objeżdżając stary
dom i parkując przy tylnym wejściu.
Wyłączyłam silnik. Przed wyjazdem do pracy dziś po
południu zostawiłam zapalone światła na zewnątrz, więc,
dzięki Bogu, nie tkwiliśmy tu teraz w całkowitych
ciemnościach.
- Tutaj mieszkasz?
Charlaine Harris MARTWY DLA ŚWIATA
Chociaż te osoby prawdopodobnie nigdy nie przeczytają mojej powieści, dedykuję ją wszystkim trenerom - bejsbolu, futbolu, siatkówki i piłki nożnej - którzy pracowali przez wiele lat, często bez dodatkowego wynagrodzenia, nakłaniając moje dzieci do uprawiania sportu i wpajając im zasady gry. Niech Bóg błogosławi Was wszystkich. Przyjmijcie podziękowania od jednej z wielu matek tłoczących się na trybunach mimo deszczu, chłodu, upału i natrętnych komarów. Matka ta zastanawia się jednak, kto jeszcze może oglądać nocne gry. Dziękuję wiccanom (Wiccanie - wyznawcy rozpowszechnionej w Europie i USA religii neopogańskiej o nazwie Wicca; zrzeszeni w grupach zwanych kowenami (przyp. tłum).) , którzy odpowiedzieli na moje wezwanie i podali mi nawet więcej informacji, niż mogłam wykorzystać: Marii Limie, Sandilee Lloyd, Holly Nelson, Jean Hontz. I M.R. „Murv" Sellars. Jestem dłużna również podziękowania innym specjalistom z różnych dziedzin: Kevinowi Ryerowi, który wie więcej o dzikich świniach niż większość osób o trzymanych w domu zwierzątkach, dr D.P. Lyle'owi, który chętnie odpowiadał mi na pytania dotyczące kwestii medycznych, oraz, oczywiście, Doris Ann Norris, chodzącej encyklopedii gwiazd. Jeśli popełniłam błędy, wykorzystując informacje, którymi ci dobrzy ludzie podzielili się ze mną, ze wszystkich sił postaram się udowodnić, że nie ma w tych omyłkach mojej winy.
Liścik znalazłam na drzwiach, gdy wróciłam do domu z pracy. Miałam tego dnia w „Merlotcie" zmianę od lunchu do wczesnego wieczoru, ale że był koniec grudnia, zmierzch zapadał wcześnie. Widząc liścik, wiedziałam, że Bill, kiedyś mój chłopak - czyli Bill Compton, zwany przez większość stałych klientów baru Wampirem Billem - zostawił go nie dawniej niż godzinę temu. Bill nie wychodzi przecież na dwór przed zmrokiem. Nie widziałam go od ponad tygodnia, a nie rozstaliśmy się w przyjaznej atmosferze. Gdy dotknęłam teraz koperty z moim imieniem, poczułam się naprawdę kiepsko. Przyszłoby wam do głowy, że chociaż skończyłam już dwadzieścia sześć lat, nigdy wcześniej nie miałam „byłego chłopaka"? Cóż, taka jednak była właśnie prawda. Normalni faceci nie chcą się umawiać z takimi dziwnymi dziewczynami jak ja. A przecież, odkąd zaczęłam chodzić do szkoły, ludzie mawiają, że jestem stuknięta. I mają, niestety, trochę racji. Nie powiem, podczas mojej pracy w barze od czasu do czasu któryś próbuje mnie obmacywać. Mężczyźni upijają się, a ponieważ wyglądam nieźle, zapominają o swoich obawach związanych z moją reputacją osoby dziwacznej i o moim osobliwym, stale obecnym uśmiechu. Ale tylko Billa dopuściłam naprawdę blisko do siebie. Dlatego nasze zerwanie tak bardzo mnie zraniło. Z otwarciem koperty czekałam, aż usiądę przy starym kuchennym stole o porysowanym blacie. Wciąż miałam na sobie płaszcz, zdjęłam jedynie rękawiczki. Najdroższa Sookie, chciałem przyjść pomówić z Tobą, kiedy nieco wydobrzejesz po przykrych wydarzeniach z ostatniego miesiąca.
„Przykrych wydarzeniach"?! Też coś! Sińce w końcu wprawdzie zbladły, lecz kolano nadal bolało mnie w chłodne dni i podejrzewałam, że już zawsze będzie mi doskwierało. Dodam, że wszystkie obrażenia odniosłam, ratując mojego niewiernego chłopaka uwięzionego przez grupę wampirów, wśród których znalazła się jego dawna flama, Lorena. Nie wiedziałam jeszcze, dlaczego Bill tak bardzo durzył się w owej Lorenie, że natychmiast odpowiedział na jej wezwanie i udał się do Missisipi. Masz prawdopodobnie wiele pytań dotyczących tego, co się zdarzyło. Cholerna racja! Jeśli pragniesz pomówić ze mną osobiście, podejdź do frontowych drzwi i wpuść mnie. O, rany! Tego nie przewidziałam. Rozmyślałam przez dobrą minutę i ostatecznie uznałam, że chociaż nie ufam już Billowi, nie wierzę również, by chciał mnie skrzywdzić. Wróciłam więc do frontowych drzwi, otworzyłam je i zawołałam: - W porządku, wejdź! Wyłonił się z lasu otaczającego polanę, na której stoi mój stary dom. Uprzytomniłam sobie, jak bardzo za nim tęskniłam. Bill jest barczysty, lecz szczupły, dzięki życiu spędzonemu na uprawie ziemi położonej tuż obok mojej. Z kolei latom żołnierki w służbie konfederacji, aż do śmierci w roku 1867, zawdzięcza odporność i wytrzymałość. Nos Bill ma prosty jak młodzieńcy na greckich wazach, włosy ciemnokasztanowe i przycięte tuż przy czaszce, oczy równie ciemne. Wygląda dokładnie tak samo jak w dniu, w którym się poznaliśmy. I zawsze będzie tak wyglądał. Zanim przekroczył próg, zawahał się, lecz nie wycofałam pozwolenia i usunęłam się, aby mógł przejść obok mnie.
Wkroczył do utrzymanego w idealnym porządku salonu zastawionego starymi, wygodnymi meblami. - Dziękuję - oznajmił typowym dla siebie chłodnym, opanowanym głosem, na dźwięk którego jak zwykle zalała mnie fala dzikiego pożądania. Ja i Bill mieliśmy różne problemy, ale w łóżku zawsze było nam wspaniale. - Chciałem ci wszystko powiedzieć, zanim wyjadę. - A dokąd jedziesz? Starałam się mówić tak spokojnie jak on. - Do Peru. Z rozkazów królowej. - Wciąż pracujesz nad swoją... hmm... bazą danych? Niemal nic nie wiedziałam o komputerach, Bill jednak od dłuższego czasu intensywnie się uczył, toteż radził sobie świetnie. - Tak. Muszę przeprowadzić tam pewne badania. Jeden bardzo stary wampir z Limy jest wręcz skarbnicą wiedzy o nieumarłych zamieszkujących jego kontynent. Spotkam się z nim, a później trochę pozwiedzam. Walczyłam z impulsem zaproponowania mu butelki krwi syntetycznej. Wiedziałam, że gościnność jest cnotą. - Usiądź - poprosiłam i kiwnęłam głową ku sofie. Sama przysiadłam naprzeciwko, na brzeżku starego fotela. Zapadło milczenie, które jeszcze dotkliwiej uświadomiło mi, jak bardzo jestem nieszczęśliwa. - Jak miewa się Bubba? - spytałam w końcu. - Jest teraz w Nowym Orleanie - wyjaśnił Bill. - Królowa lubi mieć go przy sobie od czasu do czasu, a ponieważ w ubiegłym miesiącu kręcił się tutaj, uznaliśmy, że dobrze będzie wysłać go gdzie indziej. Niedługo wróci. Gdybyście zobaczyli Bubbę, na pewno byście go rozpoznali. Każdy zna jego twarz. Niestety, gdy zmieniano go w wampira, nie wszystko poszło jak trzeba. Prawdopodobnie nieumarły przypadkowo pracujący w kostnicy, kiedy
przywieziono Bubbę, powinien po prostu zignorować tlącą się w ciele maleńką iskrę życia. Ponieważ jednak był wielkim fanem piosenkarza, nie potrafił oprzeć się pokusie i teraz wampiry z Południa stale przekazują sobie Bubbę, a równocześnie próbują ukrywać go przed ludźmi. Znowu zapadła cisza. Wcześniej planowałam zdjąć buty i strój kelnerki, włożyć mięciutki szlafrok i oglądać telewizję z kawałkiem pizzy „Freschetta" w ręku. To był skromny plan, lecz mój własny. Zamiast tego tkwiłam na krawędzi fotela i cierpiałam. - Jeśli masz coś do powiedzenia, lepiej to powiedz - mruknęłam. Skinął głową. - Muszę ci wyjaśnić - zaczął. Blade ręce ułożył na kolanach. - Lorena i ja... Mimowolnie wzdrygnęłam się. Nigdy więcej nie chciałam słyszeć tego imienia. Bill rzucił mnie przecież właśnie dla niej. - Muszę ci to powiedzieć - upierał się prawie gniewnym tonem. Widział, że się skrzywiłam. - Daj mi szansę. Po sekundzie machnęłam ręką, pozwalając mu kontynuować. - Pojechałem do Jackson, kiedy mnie wezwała - ciągnął - ponieważ nie mogłem się powstrzymać. Gwałtownie uniosłam brwi. Znałam podobne tłumaczenia. „Och, nie mogłem nad sobą zapanować" albo: „Wówczas sądziłem, że warto, i nie myślałem o niczym poza własnym rozporkiem". - Bardzo dawno temu byliśmy kochankami. Eric twierdzi, że mówił ci, jak bardzo nietrwałe, choć intensywne są związki uczuciowe między wampirami. Nie powiedział ci jednak, że właśnie Lorena mnie stworzyła...
- Przeciągnęła cię na ciemną stronę? - spytałam, po czym ugryzłam się w język. To nie był temat do żartów. - Tak - przyznał Bill poważnie. - A potem zostaliśmy kochankami, co nieczęsto się zdarza. - Ale zerwaliście... - Tak, jakieś osiemdziesiąt lat temu nie mogliśmy już ze sobą wytrzymać. Od tamtej pory nie widziałem jej, chociaż oczywiście słyszałem o jej... uczynkach. - No tak, jasne - odburknęłam. - Nie mogłem jednak zignorować jej wezwania. Nie da się inaczej. Gdy stwórca wzywa, trzeba okazać posłuszeństwo - upierał się. Skinęłam głową, usiłując okazać zrozumienie. Obawiam się, że nie byłam szczególnie przekonująca. - Poleciła mi ciebie opuścić - wyjaśnił. Jego ciemne oczy intensywnie wpatrywały się w moje. - Powiedziała, że cię zabije, jeśli tego nie zrobię. Powoli traciłam nad sobą panowanie. Usiłując się skupić, przygryzłam wewnętrzną stronę policzka, i to mocno. - Zdecydowałeś więc sam, co jest najlepsze dla nas obojga. - Musiałem - nalegał. - Musiałem wykonać jej rozkaz. I wiedziałem, że potrafiłaby cię skrzywdzić. - No cóż, miałeś więc rację. Lorena rzeczywiście bardzo się starała mnie skrzywdzić, czy raczej zabić. Na szczęście dopadłam ją pierwsza... Hmm, może miałam szczęście, ale się udało. - A teraz już mnie nie kochasz - podsumował jedynie z lekką nutą zapytania w głosie. Nie przyszła mi do głowy sensowna odpowiedź. - Nie wiem - bąknęłam. - Nie sądziłam, że zechcesz do mnie wrócić. Ostatecznie... zabiłam twoją... matkę!
W moim tonie również pobrzmiewała lekka nuta zapytania, więcej jednak było w nim goryczy.
- Zatem musimy dać sobie trochę czasu - ocenił. - Kiedy wrócę, porozmawiamy znowu... Jeśli się zgodzisz. Całus na pożegnanie? Wstydzę się przyznać, ale bardzo pragnęłam pocałować Billa. Wiem, że to był kiepski pomysł, i nawet samo pragnienie wydawało mi się niewłaściwe. Staliśmy przez chwilę, a potem szybko musnęłam ustami jego policzek. Blada skóra Billa lśniła lekką poświatą, która odróżnia wampiry od ludzi. Zdumiało mnie niegdyś odkrycie, że nie wszyscy ją widzą. - Widujesz się z wilkołakiem? - spytał, odwracając się do mnie w drzwiach. Odniosłam wrażenie, że spytał odruchowo. - Z którym? - odparowałam, opierając się pokusie zatrzepotania rzęsami. Bill nie zasłużył na odpowiedź i wiedział o tym. - Kiedy wracasz? - spytałam z większą werwą, on natomiast spojrzał na mnie z niejaką zadumą. - To nie jest pewne. Może za dwa tygodnie - odparł. - Możemy wtedy porozmawiać - powiedziałam. Popatrzyłam w bok. - Chcę ci oddać klucze od twojego domu. Wyjęłam je z torebki. - Nie, proszę cię, zatrzymaj je u siebie - powiedział. - Może będziesz musiała wejść podczas mojej nieobecności. Wchodź, ilekroć zechcesz. Korespondencję odbiorę na poczcie po powrocie, wszystkie inne sprawy chyba już też załatwiłem. Czyli że byłam ostatnią ze spraw do załatwienia. Przeklęłam się za złość, którą poczułam. - Mam nadzieję, że bezpiecznie spędzisz podróż - oznajmiłam lodowato uprzejmym głosem i zamknęłam za nim drzwi.
Wróciłam do sypialni. Zamierzałam narzucić szlafrok i oglądać telewizję. Natychmiast zaczęłam wdrażać w życie ten plan. A jednak, kiedy wkładałam do piekarnika pizzę, kilka razy musiałam zetrzeć z policzków łzy.
ROZDZIAŁ PIERWSZY Przyjęcie noworoczne w barze „U Merlotte'a" wreszcie dobiegło końca. Mimo że właściciel baru, Sam Merlotte, poprosił cały personel o pomoc na tę noc, pracowałyśmy ostatecznie tylko we trzy - Holly, Arlene i ja. Charlsie Tooten oświadczyła, że jest za stara, by znosić sylwestrowy bałagan, Danielle już dawno temu postanowiła spędzić ten wieczór z chłopakiem na eleganckim przyjęciu, a nowa kelnerka miała zacząć pracę dopiero za dwa dni. Sądzę, że Arlene, Holly i ja potrzebowałyśmy pieniędzy bardziej niż dobrej zabawy. Zresztą, ja osobiście nie otrzymałam żadnych zaproszeń na powitanie Nowego Roku. A podczas pracy w „Merlotcie" biorę przynajmniej udział w świętowaniu. Jestem tam „na swoim miejscu" i goście mnie akceptują. Zamiatałam strzępki papieru i ponownie upomniałam siebie, że nie będę powtarzać Samowi, jak kiepskim pomysłem było konfetti. Już wcześniej wszystkie trzy dałyśmy naszemu szefowi to dość jasno do zrozumienia, a nawet dobroduszny Sam potrafi się czasem zdenerwować. Tak czy owak, nie byłoby w porządku zostawienie tych śmieci Terry'emu Bellefleurowi, chociaż do niego należało zamiatanie i mycie podłóg. Merlotte liczył utarg i pakował pieniądze, które miał zawieźć do nocnego depozytu. Wyglądał na zmęczonego, lecz zadowolonego. Otworzył klapkę telefonu komórkowego. - Kenya? Jesteś gotowa eskortować mnie do banku? W porządku, widzimy się za minutę przy tylnych drzwiach. Policjantka Kenya często jeździła z Samem w nocy, szczególnie z tak dużym utargiem jak dzisiejszy. Ja również cieszyłam się z zarobionych pieniędzy. Otrzymałam dziś spore napiwki, może nawet ze trzysta dolarów albo i więcej. A potrzebowałam każdego centa. Z
przyjemnością myślałam o liczeniu pieniędzy po powrocie do domu. O ile będę miała jeszcze dość sił. Hałas i chaos imprezy, ciągła bieganina z zamówieniami do barku i okienka kuchennego, straszliwy nieporządek, który musiałyśmy posprzątać, stała kakofonia myśli zgromadzonych osób... Wszystkie te elementy razem wzięte naprawdę mnie wyczerpały. Pod koniec przyjęcia byłam zbyt zmęczona, by chronić się przed napływem licznych myśli, więc wiele z nich do mnie dotarło. Nie jest łatwo być telepatką. Najczęściej wcale nie jest zabawnie. Tego wieczoru czułam się gorzej niż zazwyczaj. Nie tylko klienci, niemal wszyscy znani mi od wielu lat, w ogóle się nie hamowali, w dodatku mnóstwo facetów aż się paliło, by mi powiedzieć o nowinie, która jakoś do nich dotarła. - Słyszałem, że twój chłopak poleciał do Ameryki Południowej - obwieścił sprzedawca samochodów, Chuck Beecham, ze złośliwym błyskiem w oczach. - Będziesz w domu bez niego okropnie samotna. - Chcesz zająć jego miejsce, Chuck? - spytał siedzący obok niego przy barze mężczyzna, po czym obaj zarechotali. Ach, ta męska solidarność. - Nie, Terrell - odparował sprzedawca. - Nie mam ochoty na wampirze resztki. - Bądź uprzejmy albo wyjdziesz - powiedziałam spokojnie. Poczułam na plecach ciepło czyjegoś oddechu i wiedziałam, że ponad moim ramieniem patrzy na nich mój szef, Sam Merlotte. - Kłopoty? - spytał. - Właśnie zamierzali mnie przeprosić - wyjaśniłam, patrząc w oczy Chuckowi i Terrellowi. Obaj spuścili wzrok i zapatrzyli się w kufle z piwem.
- Wybacz, Sookie - wymamrotał Chuck, a Terrell pokiwał głową na potwierdzenie. Kiwnęłam im i odwróciłam się, by zrealizować inne zamówienie. A jednak udało im się mnie zranić. Co było ich celem. Aż zabolało mnie serce. Byłam pewna, że większość mieszkańców naszego luizjańskiego Bon Temps nie ma pojęcia o mojej „separacji" z Billem. Wampir na pewno nie miał zwyczaju rozpowiadać o swoich sprawach osobistych, ja również nie. Arlene i Tara znały oczywiście trochę sytuację, ponieważ gdy dziewczyna zrywa z chłopakiem, musi przecież zwierzyć się najlepszym przyjaciółkom, nawet jeśli musi pominąć wszystkie interesujące szczegóły. (Ja na przykład opuściłam fakt, że zabiłam kobietę, dla której mój wampir mnie zostawił. O mało mi się nie wyrwało! Naprawdę). Więc każdy, kto mnie powiadamiał, że Bill wyjechał z kraju, zakładając, że jeszcze o tym nie wiem, był po prostu złośliwy. Przed ostatnią wizytą Billa w moim domu widziałam go tylko przez chwilę, kiedy odwiozłam mu płyty i komputer, które u mnie ukrył. Pojechałam o zmroku, żeby urządzenie nie stało zbyt długo na frontowym ganku, wyładowałam cały sprzęt umieszczony w dużym wodoodpornym pudle i zostawiłam przy drzwiach. Bill wyszedł z domu akurat, gdy odjeżdżałam, lecz się nie zatrzymałam. Zła kobieta oddałaby płyty szefowi Billa, Ericowi. A wiele typowych kobiet zatrzymałoby je u siebie wraz z komputerem i unieważniło zaproszenie dla Billa (i Erica) do wejścia. Powiedziałam sobie z dumą, że nie jestem ani złą, ani przeciętną kobietą. Myśląc praktycznie, Bill mógłby po prostu zlecić komuś włamanie do mojego domu i wyniesienie sprzętu. Nie podejrzewałam go o coś takiego, wiedziałam jednak, że
bardzo potrzebuje tych płyt i bez nich będzie miał kłopoty ze swoją szefową. Mam charakterek, gdy mnie ktoś sprowokuje, może nawet paskudny charakterek, nie jestem jednak mściwa. Arlene często mi powtarza, że jestem zbyt miła, co nie może być dla mnie dobre; a przecież zapewniam ją, że wcale nie jestem taka sympatyczna. (Tara nigdy mi tego nie mówi. Może zna mnie lepiej?). Uprzytomniłam sobie, że w którymś momencie tego szalonego wieczoru Arlene mogła usłyszeć o wyjeździe Billa. I rzeczywiście, jakieś dwadzieścia minut po kpinach Chucka i Terrella przeszła przez tłumek i poklepała mnie po plecach. - I tak nie potrzebowałaś tego zimnego drania - stwierdziła. - Co kiedykolwiek dla ciebie zrobił? Pokiwałam słabo głową, chcąc pokazać, jak bardzo doceniam jej wsparcie. Ale wtedy goście z któregoś stolika zamówili dwa razy whisky z sokiem, dwa piwa i gin z tonikiem, toteż musiałam się pospieszyć, choć właściwie chętnie przerwałam rozmowę z przyjaciółką. Kiedy wszakże postawiłam napoje przed klientami, zadałam sobie to samo pytanie. Co Bill dla mnie zrobił? Podałam dzbany z piwem gościom przy dwóch innych stolikach i dopiero wtedy zabrałam się za podsumowanie. Bill pomógł mi odkryć seks, który naprawdę uwielbiałam. Zapoznał mnie również z wieloma innymi wampirami, co z kolei wcale mi się nie podobało. Uratował mi życie, chociaż, jak się nad tym wszystkim dobrze zastanowić... nie groziłoby mi niebezpieczeństwo, gdybym nie spotykała się z Billem. Zresztą, ja również ocaliłam mu tyłek, raz czy dwa, więc nie mam wobec niego długów. Nazywał mnie wówczas ukochaną i w owym czasie mówił poważnie. - Nic - wymamrotałam, kiedy wycierałam rozlaną pina coladę i wręczyłam jeden z naszych ostatnich czystych ręczników barowych kobiecie, która ją wylała, ponieważ
sporo płynu nadal znajdowało się na jej spódnicy. - Kompletnie nic dla mnie nie zrobił. Uśmiechnęła się i skinęła głową, wyraźnie myśląc, że jej współczuję. Na szczęście dla mnie w lokalu i tak panował zbyt duży hałas, aby kobieta cokolwiek usłyszała. Pomyślałam, że ucieszę się, kiedy Bill wróci. Ostatecznie, jest moim najbliższym sąsiadem. Nasze posiadłości rozdziela stary cmentarz osady, który znajduje się przy gminnej drodze na południe od Bon Temps. Bez Billa byłam tam całkiem sama. - Peru, jak słyszałem - zagaił mój brat Jason. Obejmował dziewczynę, z którą umówił się na ten wieczór, niską, szczupłą, ciemnowłosą dwudziestojednolatkę z którejś z okolicznych miejscowości. (Wiem, bo ją wylegitymowałam). Przyjrzałam jej się dokładnie. Jason nie wiedział, że dziewczyna jest istotą zmiennokształtną. Bez trudu ich dostrzegam. Dziewczyna była atrakcyjna, a przecież, gdy księżyc jest w pełni, zmienia się w coś pierzastego albo futrzastego. Zauważyłam, że kiedy Jason odwrócił się do niej plecami, Sam rzucił jego towarzyszce ostre spojrzenie, przypominając, że powinna dobrze się sprawować, ponieważ przebywa na jego terytorium. Zmiennokształtna popatrzyła na niego z zainteresowaniem, a potem odwzajemniła się podobnym spojrzeniem. Odniosłam wrażenie, że raczej nie przemienia się w kotka czy w wiewiórkę. Chciałam poczytać jej w myślach, powstrzymałam się jednak, ponieważ z mózgami zmiennokształtnych zazwyczaj nieszczególnie się to udaje. Ich myśli są częściowo zablokowane i urywane, chociaż czasem potrafię wychwycić obraz emocji. Podobnie jest w przypadku wilkołaków. Merlotte na przykład, gdy księżyc jest jasny i okrąglutki, zmienia się w owczarka collie. Czasami przybiega aż do mojego domu, a ja karmię go resztkami z miseczki i
pozwalam drzemać na tylnym ganku przy ładnej pogodzie lub - gdy jest brzydka - zapraszam go do salonu. Nie wpuszczam go już do sypialni, ponieważ budzi się nagi. Wygląda wówczas naprawdę apetycznie, ale po prostu nie mam ochoty walczyć z pokusą uwiedzenia własnego szefa. Dziś księżyc nie był w pełni, więc Jasonowi ze strony dziewczyny nic nie groziło, postanowiłam więc, że nie zdradzę mu tajemnicy jego wybranki. Wszyscy mamy sekrety, jej był po prostu nieco barwniejszy. Poza dziewczyną mojego brata i, oczywiście, Samem, w barze „U Merlotte'a" w to noworoczne przyjęcie dostrzegłam jeszcze dwie istoty nadnaturalne. Pierwszą była atrakcyjna kobieta mierząca na pewno powyżej metra osiemdziesiąt, o długich falujących ciemnych włosach. Wystrzałowo ubrana w obcisłą pomarańczową sukienkę z długim rękawem, przyszła sama i rozmawiała z każdym facetem w barze. Nie wiedziałam, jakim jest stworzeniem, lecz z cech jej umysłu wywnioskowałam, że nie może być zwykłym człowiekiem. Drugą istotą był nieznany mi wampir, który przyszedł z grupą młodych ludzi, przeważnie dwudziestokilkulatków. Nigdy nie spotkałam żadnego z nich. Tylko spojrzenia rzucane z ukosa przez kilku innych hulaków wskazywały na obecność wampira. Tak, w ciągu tych paru lat, które minęły od Wielkiego Ujawnienia, istoty ludzkie zdecydowanie zmieniły swoje nastawienie do nieumarłych. Prawie trzy lata temu, w noc Wielkiego Ujawnienia, wampiry wystąpiły w telewizji we wszystkich krajach i oznajmiły, że od dawna egzystują wśród nas. Tej nocy tysiące osób zdziwiły się, a wiele istniejących wcześniej hipotez i teorii nieodwracalnie legło w gruzach. Do wyjścia wampirów z ukrycia przyczynił się japoński wynalazek w postaci krwi syntetycznej, dzięki której wampiry nie musiały żywić się wyłącznie naszą krwią. Od czasu
Wielkiego Ujawnienia w Stanach Zjednoczonych doszło do licznych zmian politycznych i społecznych na wyboistej drodze akceptacji naszych najnowszych obywateli, którzy tylko przypadkowo są martwi. Oficjalnie wampiry tłumaczą swój stan alergią na światło słoneczne i czosnek, która powoduje u nich dotkliwe zmiany metaboliczne, ja jednak znam inną stronę świata nieumarłych. Dostrzegam obecnie wiele rzeczy, których większość osób nigdy nie zobaczy. Spytajcie, czy ta wiedza mnie uszczęśliwiła. Nie, bynajmniej. Muszę jednak przyznać, że świat wydaje mi się teraz bardziej interesujący. Sama jestem osobą nieprzeciętną, więc lepiej się czuję wśród istot „dziwniejszych". Niestety, nieobce mi są obecnie również strach i niebezpieczeństwo, z czego nie jestem zadowolona. Widziałam „prywatne" oblicze wampirów, dowiedziałam się też o istnieniu wilkołaków, zmiennokształtnych i innych istot nadnaturalnych. Wilkołaki i zmiennokształtni wolą bowiem pozostawać w ukryciu - przynajmniej na razie - i biernie obserwować poczynania wampirów. O takich to sprawach rozmyślałam podczas zbierania na tacę szklanek i kufli, rozładowywania i ładowania zmywarki. Pomagałam naszemu nowemu kucharzowi, Tackowi (który naprawdę nazywa się Alphonse Petacki. Dziwicie się, że woli przydomek „Tack"?). Kiedy wykonałam wszystkie zadania, które do mnie należały, i ten długi wieczór wreszcie się kończył, uściskałam Arlene i życzyłam jej szczęśliwego Nowego Roku. Ona także mnie uściskała. Chłopak Holly czekał na nią przy wejściu dla personelu na tyłach budynku, więc pomachała nam, włożyła płaszcz i pospiesznie wyszła. - Jakie są wasze nadzieje na nowy rok, moje panie? - spytał Sam.
Do tego czasu przyszła już Kenya. Oparta o bar czekała na Merlotte'a. Była opanowana, lecz czujna. Kenya jada tutaj dość regularnie wraz ze swoim partnerem, Kevinem, który jest tak blady i szczupły, jak ona ciemna i zaokrąglona. Sam stawiał krzesła na stolikach, żeby Terry Bellefleur, który przychodzi bardzo wcześnie rano, mógł od razu zabrać się za mycie podłogi. - Zdrowia i właściwego faceta - odparowała Arlene teatralnie i położyła dłoń na sercu. Roześmialiśmy się. Arlene znalazła już w życiu wielu mężczyzn, a czterech z nich nawet poślubiła, wciąż jednak poszukiwała tego właściwego. W tym momencie dotarła do mnie jej myśl, że odpowiednim kandydatem mógłby być Tack. Zdumiałam się, gdyż nawet nie zauważyłam, że zwróciła na niego uwagę. Przyjaciółka natychmiast dostrzegła moje zaskoczenie. - Sądzisz, że powinnam zrezygnować? - spytała niepewnie. - Nie, do diabła - odburknęłam od razu, zła na siebie za to, że nie zapanowałam nad miną. Mogłam się tłumaczyć jedynie straszliwym zmęczeniem. - To będzie ten rok, z całą pewnością, Arlene. - Uśmiechnęłam się z kolei do jedynej czarnoskórej policjantki w Bon Temps. - Na pewno masz jakieś życzenie w związku z nowym rokiem, Kenya. Albo jakieś postanowienie. - Zawsze życzę sobie pokoju między mężczyznami i kobietami - odparła Kenya. - Znacznie ułatwiliby mi w ten sposób pracę. A co do postanowienia, chcę wyciskać na leżąco co najmniej stuczterdziestokilową sztangę. - No, no, no - mruknęła Arlene. Jej pofarbowane na rudo włosy silnie kontrastowały z naturalnymi rudozłotymi lokami Sama, którego właśnie na krótko objęła. Merlotte nie był dużo wyższy od niej, tyle że Arlene mierzyła na oko o pięć
centymetrów więcej niż ja, czyli przynajmniej metr siedemdziesiąt trzy. - Zamierzam zrzucić ze cztery, pięć kilo, oto moje postanowienie. - Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Takie postanowienie Arlene wygłaszała w sylwestra od dobrych czterech lat. - A ty, Sam? Życzenia? Postanowienia? - spytała. - Ja mam wszystko, czego potrzebuję - odrzekł i poczułam emanującą od niego smutną falę szczerości. - Chcę, żeby wszystko pozostało tak, jak jest. Bar przynosi dochody, lubię swoje podwójne życie, a ludzie tutaj są tak samo dobrzy jak wszędzie. Odwróciłam się, ukrywając uśmiech. Oświadczenie Sama było dość dwuznaczne. Chociaż ludzie z Bon Temps chyba rzeczywiście nie różnili się od mieszkańców innych miejscowości. - A ty, Sookie? - spytał. Arlene, Kenya i Sam patrzyli na mnie. Uściskałam znowu Arlene, ponieważ ją lubię. Jestem dziesięć lat młodsza - może więcej, bo chociaż Arlene twierdzi, że ma trzydzieści sześć, szczerze w to wątpię - ale przyjaźnimy się, odkąd zaczęłyśmy razem pracować u Merlotte'a, gdy kupił bar, a było to około pięciu lat temu. - No, dalej - zachęciła mnie. Sam objął mnie ramieniem. Kenya uśmiechnęła się, po czym odeszła do kuchni zamienić kilka słów z Tackiem. Działając pod wpływem impulsu, wyznałam im moje życzenie. - Mam nadzieję, że nikt mnie w tym roku nie pobije - bąknęłam. Z powodu zmęczenia i późnej godziny zupełnie nie w porę zebrało mi się na wybuch szczerości. - Nie chcę iść do szpitala. Nie chcę żadnej pomocy medycznej - kontynuowałam. Nie miałam również ochoty znowu połykać wampirzej krwi, która szybko leczy rany, lecz powoduje różne
skutki uboczne. - Postanowiłam więc trzymać się z dala od kłopotów - oznajmiłam stanowczo. Arlene wyglądała na wstrząśniętą, a Sam... No cóż, nie potrafiłam odczytać emocji Sama. Ponieważ jednak wcześniej uściskałam ją, teraz objęłam i jego. Poczułam siłę i ciepło jego ciała. Ludzie uważają, że mój szef jest drobny, dopóki nie zobaczą go bez koszuli rozładowującego skrzynie z zapasami. To naprawdę silny i mocno zbudowany facet, którego cechuje też wysoka naturalna temperatura ciała. Cmoknął mnie we włosy, a potem życzyliśmy sobie wszyscy „Dobrej nocy" i wyszliśmy tylnymi drzwiami. Pikap Sama stał zaparkowany przed jego przyczepą, która znajduje się za barem „U Merlotte'a", prostopadle do niego, dziś jednak szef wsiadł do patrolowego wozu Kenyi, gdyż mieli jechać do banku. Kenya odwiezie go do domu i wtedy wreszcie będzie mógł odpocząć. Był na nogach od wielu godzin, tak jak my wszyscy. Kiedy Arlene i ja otworzyłyśmy drzwi naszych samochodów, zauważyłam, że Tack czeka w starym pikapie. Mogłabym się założyć, że pojedzie za Arlene do jej domu. Zawołałyśmy po raz ostatni „Dobranoc!" i rozdzieliłyśmy się tej zimnej luizjańskiej nocy. I tak zaczął się dla mnie nowy rok. Skręciłam w Hummingbird Road i ruszyłam do mojego domu, który znajduje się pięć kilometrów na południowy wschód od baru. Wreszcie byłam sama. Ogarnęła mnie ulga i powoli zaczęłam się odprężać. Reflektory mojego auta oświetlały ściśle rosnące sosny, które stanowiły podstawę przemysłu drzewnego w naszej okolicy. Noc była niezwykle ciemna i chłodna. Na gminnych drogach nie ma oczywiście latarni ulicznych. Nie widziałam również żadnych stworzeń. Chociaż stale sobie powtarzałam, że powinnam uważać na jelenie, które często przekraczają jezdnię, ledwie zerkałam na drogę. Myślałam tylko o tym,
żeby zmyć makijaż, włożyć najcieplejszą koszulę nocną i wślizgnąć się do łóżka. Nagle w światłach mojego starego samochodu dostrzegłam poruszającą się postać. Wstrzymałam oddech, wyrwana z sennej zadumy nad czekającym mnie ciepłem i ciszą. To był mężczyzna. Biegł. O trzeciej nad ranem pierwszego stycznia mężczyzna biegł gminną drogą ile sił, jak gdyby przed kimś uciekał. Zwolniłam, próbując wymyślić, co należy zrobić. Byłam samotną kobietą i nie miałam przy sobie żadnej broni. Jeśli tego człowieka ścigało coś złego, może dopaść również mnie. Z drugiej strony, nie powinnam zostawić kogoś w potrzebie, skoro mogłam mu pomóc. Zanim zrównałam się z nieszczęśnikiem, miałam dość czasu, by mu się przyjrzeć. Był wysokim blondynem, ubranym tylko w błękitne dżinsy. Minęłam go, zatrzymałam samochód, przechyliłam się i opuściłam szybę od strony pasażera. - Mogę panu jakoś pomóc?! - zawołałam. Nie przestając biec, posłał mi przerażone spojrzenie. W tym momencie zdałam sobie sprawę, kim jest. Wyskoczyłam z auta i ruszyłam za nim. - Eric! - krzyknęłam. - To ja! Obrócił się wtedy i syknął na mnie, w pełni obnażając kły. Stanęłam tak nagle, że aż się zachwiałam, po czym wyciągnęłam przed siebie ręce w pokojowym geście. Oczywiście, gdyby Eric postanowił mnie zaatakować, zginęłabym w minutę. Tak kończą czasem dobre samarytanki... Dlaczego mnie nie rozpoznał? Znaliśmy się już od wielu miesięcy. Jest szefem Billa w skomplikowanej wampirzej hierarchii, którą dopiero zaczynałam poznawać, ważnym wampirem, szeryfem Piątej Strefy. Poza tym, przystojniak z
niego i potrafi świetnie całować, choć ta kwestia w tej sytuacji nie bardzo się wiąże z tematem. Widziałam jednak wysunięte kły i silne dłonie wygięte w szpony, co oznaczało, że Eric jest gotów do ataku, a jednocześnie obawia się mnie tak samo mocno jak ja jego. Tak czy owak, na razie się na mnie nie rzucił. - Trzymaj się z dala, kobieto - ostrzegł. Jego głos był zgrzytliwy i ostry, jak gdyby wampira bolało gardło. - Co tu robisz? - Ktoś ty? - Cholernie dobrze wiesz! Co ci się stało? Dlaczego jesteś tu pieszo, bez samochodu? Eric jeździ elegancką corvette, która ogromnie do niego pasuje. - Znasz mnie? Wiesz, kim jestem? No cóż, tym pytaniem wytrącił mnie trochę z równowagi. Wnosząc z jego tonu, na pewno nie żartował. - Oczywiście, że wiem, Ericu - odparłam ostrożnie. - No, chyba że masz brata bliźniaka. Nie masz, prawda? - Nie wiem. Opuścił gwałtownie ręce, cofnął nieco kły i wyprostował się, porzucając przygarbioną pozycję. Odniosłam wrażenie, że zaczyna mi ufać. - Nie wiesz, czy masz brata? Miałam w głowie prawdziwy mętlik. - Nie, nie wiem. Mam na imię Eric? W świetle reflektorów wyglądał faktycznie żałośnie. - No, no, no. - Nie udało mi się wymyślić mądrzejszej riposty. - Nazywasz się obecnie Eric Northman - wyjaśniłam cierpliwie. - Co tutaj robisz? - Tego też nie wiem. Wciąż nie miałam pojęcia, co myśleć.
- Naprawdę? Niczego nie pamiętasz? Wydawało mi się, że lada chwila uśmiechnie się do mnie, wyjaśni wszystko, a później roześmieje się, pakując mnie w kłopoty, które skończą się dla mnie jak zwykle... czyli kolejnymi ranami i obrażeniami. - Naprawdę. Podszedł krok bliżej, a ja na widok jego obnażonej bladej piersi zadrżałam i poczułam na skórze gęsią skórkę. Teraz, gdy nie byłam już taka przerażona, uświadomiłam sobie, jak rozpaczliwie Eric się prezentuje. Miał minę, jakiej nigdy wcześniej nie widziałam na jego zazwyczaj pewnej siebie twarzy i ten widok z niewiadomego powodu przyprawił mnie o smutek. - Wiesz, że jesteś wampirem, prawda? - upewniłam się. - Tak. - Chyba zaskoczyło go moje stwierdzenie. - A ty nie. - Nie, ja jestem istotą ludzką i dlatego muszę się upewnić, że mnie nie skrzywdzisz, choć wiem, że gdybyś chciał, już byś to zrobił. Ale wierz mi, mimo że tego nie pamiętasz, jesteśmy przyjaciółmi... W pewnym sensie. - Nie skrzywdzę cię. Pomyślałam, że prawdopodobnie tysiące ludzi słyszały wcześniej dokładnie takie samo zapewnienie z ust Erica, który następnie wgryzał im się w gardła. Prawda jest taka, że gdy wampir przeżyje pierwszy rok, nie musi już zabijać. Łyczek tutaj, łyk tam i wystarczy. A Eric wyglądał na tak zagubionego, że niemal zapomniałam, jak łatwo potrafiłby mnie rozerwać na kawałki gołymi rękoma. Któregoś razu powiedziałam Billowi, że gdyby Obcy chcieli zawładnąć Ziemią, bez trudu zwiedliby nas, przebierając się za śliczne, bezbronne kłapouchy. - Wsiądź do mojego auta, nim zamarzniesz - zaproponowałam.
Nie wyzbyłam się jeszcze podejrzeń, żadna inna reakcja nie przyszła mi jednak do głowy. - Znam ciebie? - spytał, jak gdyby się wahał, czy wsiąść do samochodu z kimś tak groźnym jak kobieta niższa od niego o dwadzieścia pięć centymetrów, wiele kilogramów lżejsza i o kilka stuleci młodsza. - Tak - zapewniłam go. Nie potrafiłam zapanować nad lekkim zniecierpliwieniem. Nie czułam się dobrze, ponieważ ciągle się obawiałam, że z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu Eric po prostu sobie ze mnie żartuje. - No, dalej, mój drogi. Jest mi zimno, tobie także. Wprawdzie wampiry są prawdopodobnie dość odporne na temperaturę, tym niemniej skóra Erica naprawdę wyglądała na wyziębioną. Nieumarły może oczywiście zamarznąć. Przeżyje to (wampiry przeżyją niemal w każdej sytuacji), będzie to jednak zapewne dość bolesne. - O mój Boże, Ericu, jesteś boso. - Właśnie to zauważyłam. Wzięłam go za rękę. Nie odsunął się. Pozwolił mi zaprowadzić się do samochodu i posadzić na miejscu obok kierowcy. Kiedy obeszłam auto, kazałam mojemu pasażerowi zamknąć okno, a on wypełnił moje polecenie po kilkuminutowym studiowaniu mechanizmu. Sięgnęłam na tylne siedzenie po stary koc, który woziłam w zimie (na mecze futbolowe i podobne okazje), po czym owinęłam nim Erica. Nie dygotał, ma się rozumieć, ponieważ był wampirem, ja jednak po prostu nie mogłam dłużej znieść widoku nagiego ciała przy takiej pogodzie. Włączyłam ogrzewanie na cały regulator, choć w moim starym aucie nie daje to zbyt wiele. Na widok obnażonej skóra Erica nigdy przedtem nie czułam zimna - wręcz przeciwnie, chociaż nie powiem, żebym widziała zbyt dużo. Do tej pory na tyle się już rozluźniłam, że
roześmiałam się głośno, myśląc o tym, że powinnam ocenzurować własne sprośne myśli. Popatrzył na mnie z ukosa. Przestraszyłam go. - Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałabym się tutaj spotkać - wyjaśniłam. - Chciałeś może zobaczyć się z Billem? Bo Bill wyjechał. - Bill? - Wampir, który mieszka w okolicy. Mój były chłopak. Pokręcił głową. Znowu wyglądał na kompletnie przerażonego. - Nie wiesz, jak się tu znalazłeś? Ponownie pokręcił głową. Bardzo się zmuszałam do intensywnego myślenia. Nie szło mi zbyt dobrze. Byłam naprawdę wyczerpana. Chociaż wcześniej, na widok osobnika biegnącego nieoświetloną drogą poczułam napływ adrenaliny, teraz napięcie znów opadło i ogarnęło mnie zmęczenie. Dotarłam do zakrętu, za którym stoi mój dom, i skręciłam w lewo, przemieszczając się wśród ciemnych drzew po moim ładnym, równym podjeździe, za którego renowację zapłacił przecież właśnie on, Eric. Może też dlatego zabrałam go i siedział w tym momencie ze mną w samochodzie, zamiast biec przez noc jak olbrzymi biały królik. Był inteligentny - wiedział, czego naprawdę chcę. Z drugiej strony, równocześnie, od miesięcy usiłował zaciągnąć mnie do łóżka. Ale zapłacił za podjazd, ponieważ byłam w potrzebie. - Jesteśmy na miejscu - oznajmiłam, objeżdżając stary dom i parkując przy tylnym wejściu. Wyłączyłam silnik. Przed wyjazdem do pracy dziś po południu zostawiłam zapalone światła na zewnątrz, więc, dzięki Bogu, nie tkwiliśmy tu teraz w całkowitych ciemnościach. - Tutaj mieszkasz?