…podczas gdy nieubłaganie zapada noc.
C. Yreeswijk
CILLA & ROLF BÖRJLIND
PRZYPŁYW
***
KOŃCÓWKA LATA 1987 W rejonie Hasslevikarna, zatoczek na Nordkoster, różnica między przypływem i
odpływem wynosi normalnie od pięciu do dziesięciu centymetrów. Chyba że mamy
do czynienia z przypływem syzygijnym, zjawiskiem występującym wtedy, gdy
Słońce i Księżyc znajdą się w linii prostej z Ziemią. Wówczas różnica wynosi
niemal pół metra. Ludzka głowa ma wysokość mniej więcej dwudziestu pięciu
centymetrów.
Tej nocy miał właśnie wystąpić przypływ syzygijny.
Teraz akurat był odpływ.
Kilka godzin temu znajdujący się w pełni Księżyc odessał opierające się morze,
które odsłoniło rozległy kawał wilgotnego dna. Malutkie, błyszczące krabiki
kursowały po piasku tam i z powrotem, jak refleksy stalowobłękitnego światła.
Rozkolce przywarły mocno do kamieni, aby tak już pozostać. Wszystkie żyjątka
miały świadomość, że wkrótce nastąpi cykliczny moment przypływu.
Miały ją również trzy postacie poruszające się na brzegu. Wiedziały nawet
dokładnie, kiedy to nastąpi, mianowicie za kwadrans. Pierwsze, łagodne fale zwilżą
to, co zdążyło już po- deschnąć, potem stłumiony, mroczny grzmot wyprze z oddali
jedną falę po drugiej, aż przypływ osiągnie swoją kulminację.
Przypływ syzygijny.
Ale na razie mieli czas. Kopanie było na ukończeniu. Dół miał głębokość przeszło
półtora metra, średnicę sześćdziesięciu centymetrów. Ściśle obejmie ciało. Tylko
głowa będzie wystawała.
Głowa czwartej postaci.
Stojącej nieopodal ze związanymi rękami.
Łagodny wiatr poruszał jej długimi, czarnymi włosami, błyskało nagie ciało, twarz
nieumalowana, wyprana z uczuć. Obserwowała kopanie dołu, ale dziwnie
nieobecnym wzrokiem. Mężczyzna wyciągnął zakrzywiony koniec łopaty, wysypał
piasek na kupkę obok i odwrócił się.
Był gotów.
Chłopcu ukrytemu na skałach, który patrzył na to z pewnej odległości, wydawało
się, jakby na plaży oświetlonej przez księżyc zapanował szczególny spokój. Co
robią te postacie znajdujące się tam na piasku? Tego nie wiedział, ale słyszał
przybliżający się huk morza i widział, jak po mokrym piasku prowadzą nagą,
niestawiającą oporu kobietę i spuszczają ją do dołu.
Przygryzł dolną wargę.
Jeden z mężczyzn wsypywał piasek do dołu. Błocko oblepiło ciało kobiety jak
mokry cement. Dziura została szybko zasypana. Gdy na plażę wlały się pierwsze
fale, z piasku wystawała tylko głowa kobiety. Jej długie włosy zmoczyły się, o
ciemny kosmyk zaczepił malutki krab. Kobieta milczała ze wzrokiem utkwionym w
księżyc.
Tamci odeszli kawałek dalej między wydmy. Dwie postacie zachowywały się
nerwowo, niepewnie, trzecia okazywała spokój. Obserwowali wystającą z piasku
głowę oświetloną przez księżyc.
Czekali.
Zaczął się przypływ, poziom wody rósł szybko. Fale, z każdym uderzeniem coraz
wyższe, zalewały głowę kobiety, wlewając się do ust i nosa, dostając się do
tchawicy. Odwróciła twarz, ale za chwilę spadła na nią kolejna fala.
Jedna z tamtych osób podeszła i kucnęła przy niej. Ich spojrzenia spotkały się.
Chłopiec widział ze swego miejsca, jak woda się podnosi. Głowa to znikała, to się
pojawiała, by znów zniknąć. Nagle z dołu, w którym tkwiła, dobiegł straszny,
rozdzierający krzyk. Rozszedł się echem po zatoce, odbił o skałkę, na której
siedział chłopiec, ale już po chwili został zdławiony przez kolejną falę, która zalała
głowę kobiety.
Wtedy chłopiec puścił się biegiem.
A morze podnosiło się i uspokajało, ciemne i gładkie. Kobieta zamknęła oczy pod
wodą. Ostatnim jej doznaniem było jeszcze jedno delikatne kopnięcie w brzuchu.
***
LATO 2011
Jednooka Vera mimo przezwiska miała dwoje zdrowych
oczu i spojrzenie, które mogłoby porazić sokoła w locie.
Wzrok miała doskonały. Za to w dyskusji przypominała pług
śnieżny. Na początek wygłaszała swój pogląd i pruła do przo-
du, odrzucając na boki wszelkie kontrargumenty.
Jednooka Vera.
Uwielbiana.
Stanęła tyłem do słońca schodzącego coraz niżej nad horyzontem. Jego
promienie ześlizgnęły się po zatoce Värtan, odbiły od mostu na Lidingön i sięgnęły
w górę do parku przy Hjorthagen, w sam raz, by stworzyć piękną aureolę wokół
sylwetki Very.
- To mój świat!
Wypowiedziała to z żarem, który urzekłby niejeden klub parlamentarny bez
względu na barwy partyjne, choć w sali obrad jej schrypnięty głos pewnie wydałby
się trochę nie na miejscu. Podobnie jak ubranie złożone z paru przybrudzonych T-
shirtów nałożonych jeden na drugi i znoszonej, tiulowej spódniczki. Do tego była
boso. Jednak Vera nie znajdowała się w sali obrad parlamentu, tylko w małym
parku na uboczu, niedaleko portu, a klub parlamentarny składał się z czworga
bezdomnych osobników w różnej kondycji, którzy rozsiedli się na ławkach pośród
dębów, osik i rozmaitych chaszczy. Małomówny, wysoki Jelle siedział sam,
pogrążony w myślach. Na drugiej ławce siedział Benseman z Muriel, młodą
ćpunką z Bagarmossen, trzymającą w ręku plastikową reklamówkę z Coop.
Na ławce naprzeciwko przysypiał Arvo Pärt.
Na skraju parku, chowając się za gęstymi krzakami, przykucnęło dwóch młodych,
ubranych na czarno mężczyzn. Nie odrywali wzroku od ławek.
- Moje życie, nie ich! Może nie?!
Jednooka Vera machnęła ręką w kierunku jakiegoś odległego punktu.
- Przychodzą i walą w ściany przyczepy, ledwo zdążyłam włożyć zęby, a ci już
stoją przed drzwiami! Trzech! I gapią się?! No to się pytam, co jest?
- Jesteśmy z gminy. Twoja przyczepa musi stąd zniknąć.
- Dlaczego?
- Bo zajmujemy ten teren.
- Na co?
- Na ścieżkę zdrowia.
- Co takiego?
- Trasę biegową, akurat przetnie to miejsce.
- Co ty gadasz? Nie mogę zabrać przyczepy! Nie mam samochodu!
- Trudno, to nie nasz problem. Do przyszłego poniedziałku ma stąd zniknąć.
Jednooka Vera musiała zaczerpnąć tchu, w tym momencie Jelle ziewnął
dyskretnie. Verze nie podobało się, że ktoś ziewa, kiedy ona mówi.
- Kapujecie? Stoją te gryzipiórki i każą mi się wynosić w cholerę, bo jacyś
utuczeni idioci będą spalać tłuszcz, biegając po moim domu? Wiecie, jaka byłam
wkurzona?
- No - wychrypiała zdartym, skrzeczącym głosem Muriel, która raczej się nie
odzywała, dopóki nie wzięła działki.
Vera odgarnęła rudawy kosmyk rzadkich włosów i nabrała powietrza w płuca.
- Tu nie chodzi o żadną ścieżkę zdrowia, tylko o tych, co wyprowadzają te swoje
kosmate szczurki. Przeszkadza im, że mieszka tu ktoś taki jak ja, bo nie pasuję do
ich ślicznego, uli- zanego świata! I taka jest prawda! Mają w dupie takich jak my!
Benseman pochylił się w przód.
- Wiesz co, Vera, przecież mogło być tak, że…
- Idziemy, Jelle! Chodź!
Vera zrobiła kilka wielkich kroków i szturchnęła w ramię Jellego. Nie była
ciekawa opinii Bensemana. Jelle wstał, wzruszył ramionami i poszedł za nią,
chociaż nie wiedział dokąd.
Benseman skrzywił się, trzęsącymi dłońmi zapalił zgnieciony niedopałek i
otworzył puszkę piwa. Arvo Pärt ożywił się na ten dźwięk.
- Teraz fajno.
Pochodzący z Estonii Pärt miał specyficzny sposób mówienia po szwedzku.
Muriel spojrzała na odchodzącą Verę i odwróciła się do Bensemana.
- Uważam, że jest dużo prawdy w tym, co powiedziała. Wystarczy, że człowiek nie
pasuje, a już ma się wynosić… nie tak jest?
- Pewnie tak…
Benseman znany był przede wszystkim z tego, że ma niepotrzebnie mocny uścisk
dłoni i białka oczu zamarynowane w spirytusie. Zwalisty mężczyzna mówiący
wyraźnym dialektem norrlandzkim, o nieświeżym, zjełczałym oddechu
wydobywającym się spomiędzy rzadkich zębów. W poprzednim życiu był
bibliotekarzem w Boden, gruntownie oczytanym i równie gruntownie zgłębiającym
świat alkoholi. Od likieru z maliny nordyckiej aż po bimber. Po dziesięciu latach
nałóg zepchnął go na społeczne dno. Skradzioną furgonetką przyjechał do
Sztokholmu, gdzie utrzymywał się z żebrania i drobnych kradzieży w sklepach,
wiodąc egzystencję ludzkiego wraka.
Ale oczytanego.
- …żyjemy na cudzej łasce - powiedział Benseman.
Pärt przytaknął i sięgnął po piwo. Muriel wyjęła małą torebkę i łyżeczkę. Reakcja
Bensemana była natychmiastowa.
- Zdaje się, że miałaś skończyć z tym gównem?
- Wiem. Skończę.
- Kiedy?
- Kończę!
I rzeczywiście. Jednak nie dlatego, że już nie miała ochoty na działkę, ale
spostrzegła między drzewami dwóch zbliżających się chłopaków. Jeden w czarnej
kurtce z kapturem, drugi w ciemnozielonej. Obaj mieli na sobie szare spodnie
dresowe, glany i rękawiczki.
Wybrali się na polowanie.
Trójka bezdomnych zareagowała dość szybko. Muriel chwyciła plastikową
torebkę i pobiegła. Za nią, potykając się, Benseman i Pärt. Nagle Bensemanowi
przypomniało się, że za koszem na śmieci zachomikował jeszcze jedno piwo, od
którego zależało, czy w nocy będzie spał, czy czuwał. Zawrócił i potknął się przed
ławką.
Jego zmysł równowagi wyraźnie szwankował.
Szybkość reakcji również. Właśnie wstawał, gdy dostał kopnięcie w twarz i padł
na wznak. Tuż obok stał facet w czarnej kurtce. Drugi wyjął komórkę i włączył
kamerę.
Był to wstęp do niezwykle brutalnego pobicia sfilmowanego w parku, skąd żadne
odgłosy nie wydostawały się na zewnątrz, a jedynymi świadkami było dwoje
przerażonych ludzi schowanych w odległych krzakach.
Muriel i Pärt.
Jednak nawet z tej odległości widać było krew lejącą się z ust i ucha Bensemana,
słyszeli również stłumione jęki wydawane przy każdym kopniaku w brzuch i w
twarz.
Raz za razem.
I znów.
Nie dostrzegli, na swoje szczęście, jak zęby Bensemana przebijają mu policzek.
Natomiast widzieli, że próbował zasłonić oczy.
Potrzebne mu do czytania.
Muriel rozpłakała się cicho, chowając usta w zgięciu łokcia. Trzęsła się całym
swoim wyniszczonym ciałem. Pärt chwycił w końcu dziewczynę za rękę i odciągnął
od koszmarnego widoku. Nic nie mogli poradzić. Chociaż można by wezwać
policję. Można, pomyślał Pärt i szybko pociągnął Muriel w kierunku
Lidingövägen.
Pierwszy samochód pojawił się dopiero po dłuższej chwili. Part i Muriel zaczęli
wołać i machać rękami, gdy znalazł się w odległości pięćdziesięciu metrów. Skutek
był taki, że samochód przyśpieszył, omijając ich szerokim lukiem.
- Bydlak! - zawołała Muriel.
Następny kierowca jechał z żoną, zadbaną panią w pięknej wiśniowej sukni.
Kobieta pokazała na nich palcem.
- Tylko nie potrąć tych narkomanów, pamiętaj, że piłeś. Szary jaguar również
minął ich bez zatrzymania.
Ostatnie promienie słońca gasły nad zatoką Värtan, gdy miażdżyli rękę
Bensemana. Facet z komórką wyłączył kamerkę, jego kumpel sięgnął po
pozostawione piwo.
Potem pobiegli.
W zapadającym zmroku leżał na ziemi zwalisty mężczyzna. Zmiażdżoną ręką
pogrzebał w żwirze, oczy miał zamknięte. Ostatnią myślą było skojarzenie:
Mechaniczna pomarańcza. Cholera, kto to napisał? Potem ręka przestała się
ruszać.
***
KOŁDRA ZSUNĘŁA SIĘ, odsłaniając jej nagie uda. Lizał je, przesuwając się po
nich, szorstki ciepły języczek. Poczuła łaskotanie i poruszyła się. Kiedy kot lekko ją
ugryzł, zerwała się i odepchnęła go.
- Nie!
Co nie było skierowane do kota, tylko do budzika. Zaspała. Bardzo. W dodatku do
długich, czarnych włosów przylepiła jej się guma do żucia, która widocznie
odpadła od ramy łóżka. Zgroza.
Wyskoczyła z łóżka.
Godzinne opóźnienie wywróciło do góry nogami cały poranny program,
wystawiając na próbę jej podzielność uwagi. Zwłaszcza w kuchni: mleko do kawy
kipiało, gdy zaczęły dymić przypalone tosty, a w momencie gdy bosą stopą weszła
w kocie rzygi, zadzwonił jakiś obrzydliwy telemarketin- gowiec, który zwracając się
do niej po imieniu, przekonywał, że nie zamierza niczego sprzedawać, tylko
zaprasza na kurs doradztwa finansowego.
Zupełna zgroza.
Wychodząc ze swojej bramy na Skånegatan, Olivia Rönning nadal była w stresie.
Nieumalowana, długie włosy upięte w niby-kok. Cienka kurtka zamszowa rozpięta,
pod nią prze- błyskiwał żółty, wystrzępiony u dołu T-shirt, do tego sprane dżinsy i
rozdeptane sandały.
Dziś znów świeciło słońce.
Zatrzymała się na sekundę, by wybrać trasę. Którą będzie szybciej? Tą po prawej.
Ruszyła truchtem, zerkając jednocześnie na czołówkę gazety w witrynie sklepu
spożywczego: KOLEJNY BEZDOMNY SKATOWANY.
Pobiegła dalej.
Śpieszyła się do zaparkowanego w pobliżu samochodu. Miała jechać do
Sörentorp w Ulriksdalu. Do Wyższej Szkoły Policyjnej. Olivia miała dwadzieścia
trzy lata i była studentką trzeciego roku. Za sześć miesięcy będzie się starała o
posadę aspiranta na posterunku w rejonie Sztokholmu.
A pół roku później będzie już policjantką.
Lekko zdyszana dobiegła do białego mustanga i sięgnęła po kluczyki.
Odziedziczyła go po ojcu, Arnem, zmarłym na raka cztery lata temu. Kabriolet,
rocznik 1988, z czerwonymi skórzanymi siedzeniami, automatyczną skrzynią
biegów i czte- rocylindrowym silnikiem rzędowym, warczącym jak ósemka. Oczko
w głowie taty. Teraz należał do niej. Jego stan nie był może idealny, tylną szybę
trzeba było od czasu do czasu mocować taśmą, na lakierze tu i ówdzie pojawiły się
purchle, ale podczas przeglądów sprawował się prawie zawsze bez zarzutu.
Uwielbiała ten samochód.
Sprawnie odsunęła dach, usiadła za kierownicą i przez krótką chwilę poczuła ten
sam zapach co zawsze. Ale nie obić, tylko zapach taty. Wnętrze pachniało Arnem.
Kilka sekund i było po wszystkim.
Podłączyła słuchawki do komórki, nastawiła sobie Bona Ivera, przekręciła klucz w
stacyjce, wrzuciła bieg i ruszyła.
Niedługo wakacje.
*
Akurat ukazał się nowy numer „Situation Stockholm”, gazety dla bezdomnych.
Numer 166. Na pierwszej stronie następczyni tronu, księżniczka Wiktoria, w
środku wywiady z Saharą Hotnights1 i Jensem Lapidusem2 . W redakcji na
Krukmakargatan 34 tłoczyli się bezdomni, by kupować plik egzemplarzy i
następnie sprzedawać. Płacili połowę ceny, a przy sprzedaży mogli zatrzymać
różnicę.
Prosta transakcja, dla wielu decydująca o być lub nie być, pozwalająca utrzymać
się na powierzchni. Jedni przeznaczali zarobione pieniądze na nałogi, inni
oddawali zaciągnięte długi, ale większość wydawała je na jedzenie.
Przy okazji podbudowywali się psychicznie.
Wkońcu wykonywali pracę, za którą im płacono. Nie kradli, nie podkradali w
sklepie, nie rabowali emerytów. Chyba że wpadli po uszy w gówno. Tacy też byli.
Dla większości ta praca była sprawą honoru. Całkiem ciężka praca.
W niektóre dni wystawali w swoich stałych miejscach po dziesięć, dwanaście
godzin, nie mogąc sprzedać ani jednego egzemplarza. W pluchę i w mróz.
Niefajnie było wtedy zasypiać w śmietniku o pustym żołądku, usiłując uciec przed
dręczącymi nocnymi koszmarami.
Ukazanie się nowego numeru, jak dziś, było świętem dla wszystkich, którzy tu
przyszli. Przy odrobinie szczęścia człowiek mógł już pierwszego dnia zabrać sporą
paczkę gazetek. Jednak tym razem nie było nastroju do świętowania.
Wprost przeciwnie.
Odbywała się narada kryzysowa.
Poprzedniego wieczoru został ciężko pobity kolejny kolega. Benseman, gość z
Norrlandii, który tak cholernie dużo czytał. Miał liczne złamania i pękniętą
śledzionę, lekarze przez całą noc zmagali się z silnym krwotokiem wewnętrznym.
Facet z recepcji był rano w szpitalu.
- Przeżyje… ale nieprędko do nas wróci.
Ludzie w milczeniu kiwali głowami. Ze współczuciem. W napięciu. To nie
pierwsze takie pobicie w ostatnim czasie, tylko czwarte, i we wszystkich
przypadkach ofiarą padali bezdomni. Kloszardzi, jak ich nazywano w mediach.
Przebieg zajścia był zawsze ten sam. Napastnikami było paru młodych chłopaków,
bili, katowali i na dodatek filmowali to świństwo, żeby wrzucić na stronę w
internecie.
Chyba to było najgorsze.
Cholernie poniżające. Jakby byli workami treningowymi w reality show ze
szczególnie brutalnymi bijatykami.
Paskudne było również to, że wszyscy pobici byli sprzedawcami „Situation
Stockholm”. Przypadek? W Sztokholmie żyje około pięciu tysięcy bezdomnych i
tylko niewielka część z nich sprzedaje gazetki.
- Specjalnie nas wybierają czy co?
- Ale po cholerę?
Na to oczywiście nie było odpowiedzi. Na razie. Pytanie było jednak dostatecznie
nieprzyjemne, aby dodatkowo wzburzyć zdenerwowanych już wcześniej ludzi.
- Postarałem się o rozpylacz z gazem łzawiącym - oznajmił Bo Fast. Wszyscy na
niego spojrzeli. Od lat już nikt nie zwracał uwagi na śmieszność jego imienia i
nazwiska3 . Bo Fast podniósł do góry rozpylacz, żeby pokazać.
- Wiesz, że to nielegalne? - odezwał się Jelle.
- Niby co?
- Takie coś.
- Tak? A pobicie jest legalne?
Na to Jelle nie miał dobrej odpowiedzi. Stał przy ścianie, obok Arvo Pärta. Vera
stała nieco dalej i wyjątkowo nic nie mówiła. Była zupełnie rozbita od chwili, gdy
Pärt zadzwonił, by opowiedzieć, co przydarzyło się Bensemanowi zaledwie kilka
minut po jej odejściu z Jellem. Uważała, że gdyby została, nie dopuściłaby do
pobicia. Jelle nie był tego taki pewien.
- I co byś zrobiła?
- Biłabym się! Pamiętasz, jak załatwiłam tych gości wMid- sommarkransen4 ,
którzy chcieli nam buchnąć komórki?
- Byli pijani jak bele, a jeden był wzrostu karła.
- No to pomógłbyś mi, nie?
Rozeszli się przed nocą, aby dopiero tu się ponownie spotkać. Vera milczała.
Wykupiła plik gazetek, Pärt również, Jel- lemu starczyło tylko na pięć
egzemplarzy. Wyszli razem na ulicę i wtedy nagle Pärt się rozpłakał. Oparł się o
szorstki mur i brudną ręką zasłonił twarz. Jelle i Vera przypatrywali mu się ze
zrozumieniem. On tam był i patrzył ze świadomością, że nic nie może zrobić.
Teraz to wróciło.
Vera objęła go łagodnie i przytuliła jego głowę do swego ramienia. Pärt był bardzo
wrażliwy.
W rzeczywistości nazywał się Silon Karp, pochodził z Eskilstuny i był synem pary
estońskich uchodźców. Pewnej nocy, będąc na haju, na jakimś strychu na
Brunnsgatan zobaczył starą gazetę ze zdjęciem kompozytora unikającego rozgłosu
i uderzyło go ich niesłychane podobieństwo. Jakby ujrzał swego sobowtóra. Po
kolejnej działce heroiny wszedł w jego skórę i dwaj stali się jednym. Został Partem.
Od tej pory tak się przedstawiał. W tym środowisku to, jak się kto naprawdę
nazywa, nie obchodziło psa z kulawą nogą, więc został Arvo Partem.
Dawniej pracował jako listonosz na przedmieściu, ale zszarpane nerwy i głód
prochów sprowadziły go do poziomu bezdomnego sprzedawcy „Situation
Stockholm”.
Teraz, z głową na ramieniu Jednookiej Very, płakał rozpaczliwie nad
Bensemanem, przemocą i całym tym choler- stwem. Najbardziej zaś nad tym, że
życie jest takie, a nie inne.
Głaszcząc go po skołtunionych włosach, Vera podniosła wzrok na Jellego, który
spojrzał na swoje gazetki.
A potem odszedł.
*
Wjechała do Sörentorp i zaparkowała od razu na prawo od bramy. Jej mustang
wyróżniał się wśród stojących szarych i czarnych sedanów, a Olivia nie miała nic
przeciwko temu. Zastanawiając się, czy podnieść budę, zerknęła w niebo i
zdecydowała, że jednak nie.
- A jak zacznie padać?
Olivia odwróciła się. Ulf Molin, rówieśnik i kolega z grupy. Facet ma dziwną
umiejętność zjawiania się znienacka. Właśnie pojawił się za jej samochodem.
Śledzi mnie czy co? - pomyślała.
- To wtedy podniosę.
- W połowie wykładu?
Olivia miała dość takiej bezsensownej wymiany zdań. Chwyciła torebkę i ruszyła
przed siebie. Ulf poszedł za nią.
- Widziałaś to?
Już był obok, podtykając jej szpanerski czytnik.
- Z ostatniej nocy, pobicie bezdomnego.
Olivia zerknęła, zobaczyła człowieka, którego ktoś kopał po całym ciele.
- Wrzucili to na tę samą stronę co wcześniej - powiedział Ulf.
- Trashkick?
- Tak.
Akurat wczoraj omawiali tę stronę na uczelni, wszyscy byli mocno oburzeni.
Jeden z wykładowców powiedział, że pierwszy filmik został wrzucony razem z
adresem na 4chan.0rg, portal odwiedzany przez miliony młodych ludzi. I film, i
adres strony usunięto w miarę szybko z portalu, ale wielu zdążyło zapamiętać
adres i podać dalej. Trashkick.com.
- Nie mogliby jej zamknąć?
- Pewnie figuruje na jakimś podejrzanym serwerze do wynajęcia, co policji
utrudnia zarówno identyfikację, jak i zamknięcie strony.
Wyjaśnił im to wykładowca.
Ulf opuścił czytnik.
- To już czwarty taki film… chora sprawa.
- To, że biją, czy to, że publikują?
- Jedno i drugie.
- A co według ciebie jest gorsze?
Wiedziała, że nie powinna zachęcać go do rozmowy, ale od budynku dzieliło ich
jeszcze paręset metrów, a Ulf szedł w tym samym kierunku. Zresztą lubiła zmuszać
ludzi do zastanowienia, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Taki sposób na
trzymanie dystansu.
Atak.
- Wydaje mi się, że to jedno i to samo - odparł. - Biją, żeby potem umieścić film w
sieci, a gdyby nie mieli gdzie publikować, może by nie bili.
Słusznie, pomyślała Olivia. Zdanie złożone, spójna myśl, trafny wniosek. Gdyby
mniej chodził za nią, a więcej myślał, mógłby awansować na jej skali starannie
dobieranych znajomych. W dodatku był dobrze zbudowany i pół głowy wyższy od
niej. Brązowe, kręcone włosy.
- Co robisz wieczorem? Może byśmy poszli na piwo albo
co?
Jednak nie awansuje na jej skali.
Sala ćwiczeń była prawie pełna. Grupa Olivii licząca dwadzieścia cztery osoby
została podzielona na cztery podgrupy. Ulf był w innej niż ona. Przed tablicą stał
ich opiekun, Åke Gustafsson, przeszło pięćdziesięcioletni mężczyzna, mający za
sobą wieloletnią służbę w policji. Gustafsson był dość łubiany przez studentów,
choć niektórzy uważali, że jest za bardzo drobiazgowy. Olivia była zdania, że jest
uroczy. Lubiła jego brwi, takie krzaczaste, żyjące własnym życiem. Właśnie
podniósł do góry jakiś skoroszyt. Na stoliku obok leżała ich cała sterta.
- Za kilka dni się rozstajemy i pomyślałem, że może podczas wakacji chcielibyście
się podjąć jakiegoś niedużego, nadobowiązkowego zadania. Mam tu zbiór
niewyjaśnionych, dawnych śledztw w sprawie zabójstw. Zrobiłem zestaw, każdy
może sam wybrać jedno z nich, przeanalizować i zastanowić się, co można by
zrobić inaczej, posługując się dzisiejszymi metodami śledczymi, techniką DNA,
analizą geograficzną, podsłuchem elektronicznym itp., itd. Małe ćwiczenie z
rozwiązywania niewyjaśnionych spraw z przeszłości. Jakieś pytania?
- Czyli nie jest to praca obowiązkowa?
Olivia zerknęła na Ulfa. Ten zawsze pyta, żeby pytać. Przecież Gustafsson
powiedział, że nadobowiązkowa.
- Nie jest.
- Ale jeśli się ją wykona, będzie jakiś plusik?
Po ćwiczeniach Olivia podeszła, by wziąć skoroszyt. Gustafsson wskazał głową
jeden z wyjętych.
- Nad jedną ze spraw pracował twój ojciec.
- Naprawdę?
- Pomyślałem, że fajnie byłoby ją włączyć.
Olivia usiadła na ławce nieopodal gmachu szkoły, w pobliżu trzech mężczyzn.
Milczeli, byli bowiem z brązu. Jeden przedstawiał Bengtssona Jak Z Obrazka,
osławionego kryminalistę z dawnych czasów.
Olivia nigdy o nim nie słyszała.
Pozostałe dwa posągi przedstawiały Tumba-Tarzana5 i komisarza Björka6 . Ten
ostatni siedział, trzymając na kolanach służbową czapkę. Ktoś postawił na niej
pustą butelkę po piwie.
Olivia otworzyła skoroszyt. Wcale nie miała zamiaru poświęcać wakacji na pracę,
choćby dobrowolną. Chciała po prostu wyjść z budynku, by nie słuchać Ulfa
mówiącego o niczym.
Jednak zaciekawiła się.
Tata brał udział w jednym z dochodzeń.
Szybko przekartkowała skoroszyt. Zawierał zwięzłe podsumowania wszystkich
spraw, nieco informacji o sposobach działania sprawców, miejscach i datach,
również o samych dochodzeniach. Olivia była zaznajomiona z terminologią
policyjną, nieraz słyszała, jak rodzice omawiali różne przypadki, siedząc przy stole
w kuchni. Jej matka, Maria, była karnistką.
Znalazła tę sprawę na końcu skoroszytu. Arne Rönning był jednym z
prowadzących.
Komisarz Rönning z Biura Kryminalnego Komendy Głównej.
Tata.
Olivia podniosła oczy i zatoczyła wokół wzrokiem. Gmach szkoły znajdował się
wśród niemal nieskażonej przyrody, otaczały go ogromne zadbane trawniki i
kawałek pięknego lasu ciągnącego się aż do Edsviken7 . Niezwykle kojący zakątek.
Myślała o ojcu. .
Kochała go z całego serca. Arne umarł w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat. Co
za niesprawiedliwość. Potem wróciły myśli, które często męczyły ją aż do bólu. O
tym, jak wyjechała do Barcelony, żeby uczyć się hiszpańskiego, pracować, wy-
luzować się… bawić!
Uciekłam, pomyślała. Chociaż wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Zwiałam,
bo nie miałam siły zmierzyć się z faktem, że jest chory, że mu się pogorszy, że może
umrzeć.
Rzeczywiście umarł. Podczas jej nieobecności. Olivia była jeszcze w Barcelonie.
Wciąż pamiętała ten telefon od mamy.
- Tata umarł w nocy.
Przesunęła dłonią po oczach i pomyślała o mamie. Po śmierci taty, gdy Olivia już
wróciła z Barcelony, nastał straszny czas. Matka była załamana, zamknęła się w
swojej żałobie, w której nie było miejsca dla wyrzutów sumienia Oli- vii i jej
rozpaczy. Krążyły wokół siebie w milczeniu, jakby się bały, że świat się rozpadnie,
jeśli ujawnią, co czują.
Czas to złagodził, ale nadal o tym nie rozmawiały.
Bynajmniej.
Bardzo jej brakowało taty.
- Wybrałaś sobie jakąś sprawę?
To Ulf, który na swój dziwny sposób znów zmaterializował się obok niej.
-Tak.
- Którą?
Olivia zerknęła na skoroszyt.
- Jakaś sprawa z Nordkoster.
- Z którego roku?
- Osiemdziesiątego siódmego.
- Dlaczego ją wybrałaś?
- A ty znalazłeś coś dla siebie? Czy masz to gdzieś? W końcu to nieobowiązkowe.
Ulf uśmiechnął się lekko i usiadł na ławce.
- Nie przeszkadzam?
- Owszem.
Olivii nie brakowało pewności siebie. Poza tym chciała skupić się na sprawie, o
której właśnie zaczęła czytać.
Nad którą pracował tata.
Sprawa okazała się naprawdę sensacyjna. Streszczenie Åkego było tak ciekawe, że
Olivia natychmiast zapragnęła dowiedzieć się czegoś więcej.
Wsiadła do samochodu i pojechała do Biblioteki Królewskiej. Tam skierowała się
do sutereny, gdzie znajdowała się czytelnia zmikrofilmowanych gazet. Pracująca
tam kobieta pokazała jej, gdzie szukać i jakiego czytnika użyć. Organizacja
zasobów była bardzo przejrzysta. Osobny mikrofilm dla każdej gazety ukazującej
się w Szwecji, począwszy od lat pięćdziesiątych. Wystarczyło wybrać tytuł i rocznik,
zasiąść przy czytniku i już.
Olivia zaczęła od lokalnej gazety obejmującej swoim zasięgiem Nordkoster.
„Strömstad Tidning”. Datę i miejsce zbrodni znała już ze skoroszytu. Włączyła
funkcję czytania i nie musiała długo czekać, aby na ekranie pojawił się dobitny
tytuł:
MAKABRYCZNE MORDERSTWO NA WYBRZEŻU KOSTER. Autorem artykułu był wyraźnie poruszony dziennikarz od newsów, który zawarł
w tekście sporo rzeczowych informacji o miejscu i czasie zbrodni.
Zabrała się do czytania.
Przez następną godzinę przebrnęła przez kolejne lokalne gazety -
„Bohusläningen” i „Hallandsposten” - i zataczając coraz szersze kręgi, doszła do
dzienników wydawanych w Göteborgu, a potem do sztokholmskich tabloidów o
zasięgu ogólnokrajowym.
Cały czas gorączkowo robiła notatki.
Drobne i większe.
Sprawa rzeczywiście wzbudziła zainteresowanie w całym kraju. Z wielu powodów.
Młoda ciężarna kobieta została w wyrafinowany i brutalny sposób zamordowana
przez nieznanych sprawców. Policja nie ustaliła ani sprawców, ani motywów. Nie
było żadnych podejrzanych. Nie poznano nawet tożsamości ofiary.
Sprawa pozostała nierozwiązaną zagadką.
Swoisty fenomen, który coraz bardziej ją fascynował. Zaciekawił ją również sam
sposób zgładzenia ofiary. To, co się rozegrało w pewną księżycową noc w zatoce na
Nordkoster. Piekielny pomysł na pozbawienie życia nagiej kobiety w ciąży.
Przy wykorzystaniu przypływu.
Przypływu?
Istna tortura, pomyślała Olivia. Wyjątkowa metoda topienia. Powolna,
potworna.
Dlaczego właśnie w ten sposób?
Tak spektakularny?
Olivia puściła cugle wyobraźni. Może to jakaś forma okultyzmu? Czciciele
przypływów? Albo Księżyca? Morderstwo wydarzyło się późnym wieczorem.
Forma składania ofiary? Jakiś obrzęd? Sekta? Czy zamierzali wyciąć płód i
ofiarować bóstwu Księżyca?
Daj spokój, powiedziała sobie.
Wyłączyła czytnik i spojrzała na zabazgrany notatnik: fakty przemieszane ze
spekulacjami, prawda, domysły i mniej lub bardziej prawdopodobne hipotezy
różnych reporterów i kryminologów.
Według „pewnego źródła” w ciele ofiary znaleziono ślady psychotropów.
Rohypnolu. Rohypnol to klasyczna pigułka gwałtu, pomyślała. Ale przecież ona
była w ciąży. Uśpili ją? Dlaczego?
Policja poinformowała o znalezieniu na wydmach płaszcza z ciemnego materiału.
Były na nim włosy kobiety. Jeśli rzeczywiście był to jej płaszcz, to gdzie reszta
ubrania? Mordercy zabrali, ale zapomnieli o płaszczu?
Nic nie dały próby ustalenia tożsamości kobiety przez kontakty z policją winnych
krajach. Dziwne, że nikt nie zgłosił zaginięcia ciężarnej kobiety, pomyślała.
Według policji kobieta miała dwadzieścia pięć do trzydziestu lat i przypuszczalnie
była pochodzenia latynoamerykańskiego. Co to znaczy? Jaki obszar obejmuje to
pojęcie?
Zdarzenie nad brzegiem morza obserwował dziewięcioletni chłopiec, który
według reportera nazywał się Ove Gard- man. Chłopiec pobiegł do domu i
zaalarmował rodziców. Gdzie może być dziś? Czy dałoby się z nim skontaktować?
Policja podała, że kobieta była nieprzytomna, ale żyła jeszcze, gdy rodzice
Gardmana zjawili się na brzegu. Próbowali ją ratować, ale umarła, zanim doleciał
helikopter ratunkowy. Olivia zastanawiała się, w jakiej odległości od brzegu
znajdował się dom Gardmanów i ile czasu upłynęło do przylotu helikoptera.
Wstała i omal się nie przewróciła. Od wrażeń i myśli czuła się poobijana, jakby
cała krew spłynęła jej z głowy do kostek.
Na Humlegårdsgatan opadła na siedzenie samochodu i wtedy poczuła ssanie w
żołądku. Sięgnęła do schowka po baton energetyczny. Spędziła w czytelni ładnych
kilka godzin i aż się zdziwiła, gdy spojrzała na zegarek. Minęły jak z bicza trząsł.
Zerknęła na notatnik. Bardzo ją wciągnęła ta dawna sprawa. Nie tylko dlatego, że
ojciec nad nią pracował, chociaż to też, jednak przede wszystkim ze względu na
kilka szczególnych okoliczności. Zwłaszcza tę, że nie udało się ustalić tożsamości
zamordowanej kobiety. Była i pozostała nieznana. Przez tyle lat.
Poruszyło ją to.
Chciała dowiedzieć się więcej.
Co by powiedział tata, gdyby żył?
Sięgnęła po komórkę.
Na starannie wystrzyżonym trawniku przed gmachem szkoły stali Åke Gustafsson
i pewna kobieta w średnim wieku pochodząca z Rumunii. Szefowa szkolnej
stołówki. Poczęstowała Åkego papierosem.
- Niewiele osób teraz pali - odezwała się.
- Rzeczywiście.
- Pewnie przez tego raka.
- Pewnie tak.
Zapalili oboje.
Komórka zadzwoniła, gdy Åke zdążył wypalić połowę papierosa.
- Mówi Olivia Rönning. Wybrałam tę sprawę z Nordkoster i chciałam…
- Tak myślałem - przerwał Åke. - Przecież twój ojciec nad nią pracował i…
- Tak, ale nie dlatego.
Chciała, żeby była jasność. Chodzi o nią, tu i teraz. To nie ma nic wspólnego z
ojcem. W każdym razie opiekun grupy nie powinien tak myśleć. Wybrała sobie
zadanie i zamierzała je realizować na swój sposób. Taka była.
- Wybrałam ją, bo uważam, że jest ciekawa - powiedziała.
- Ale dość trudna.
- I właśnie dlatego dzwonię. Chciałabym zajrzeć do akt śledztwa. Gdzie je znajdę?
- Przypuszczalnie w centralnym archiwum w Göteborgu.
- Tak? Szkoda.
- I tak by ci nie dali ich przeczytać.
- Dlaczego?
- Bo sprawa dotyczy morderstwa, które jest niewyjaśnione, ale nie przedawnione.
Nikt spoza zespołu dochodzeniowego nie ma prawa czytać dokumentów ze
śledztwa, które nie zostało zamknięte.
- Aha… więc co mam zrobić? W jaki sposób znaleźć więcej informacji?
W słuchawce zapadła cisza.
Siedząc za kierownicą, przyciskała do ucha komórkę. Nad czym on się tak
zastanawia? Zobaczyła, że w jej kierunku zdecydowanym krokiem ruszyła
strażniczka miejska. Samochód Olivii stał na miejscu dla inwalidy. Niedobrze.
Włączyła silnik i w tym samym momencie znów odezwał się Åke.
- Mogłabyś porozmawiać z ówczesnym szefem grupy dochodzeniowej.
- Nazywał się Tom Stilton.
- Właśnie.
- Gdzie go szukać?
- Nie mam pojęcia.
- W Komendzie Głównej?
- Nie sądzę. Spytaj panią Olsäter, komisarz Mette Ol- säter. Często razem
pracowali. Może ona wie.
- A gdzie ona pracuje?
- W Biurze Kryminalnym, gmach C.
- Dziękuję!
Olivia odjechała przed samym nosem strażniczki.
*
- Nowy numer „Situation Stockholm”! Poczytajcie o księżniczce Wiktorii i
jednocześnie pomóżcie bezdomnym!
Głos Jednookiej Very docierał bez przeszkód do zamożnych mieszkańców Sofo8 ,
kłębiących się przed halami targowymi Söder, skąd wynosili pełne torby
śmieciowego jedzenia i wszelkiej obfitości. Cała jej postać była jak stworzona dla
wielkiej sceny Dramaten9 . Złachana wersja Margarethy Krook10 ” zczasów jej
świetności. To samo ostre spojrzenie, niezwykła klasa i charyzma, której nie
sposób nie ulec.
Dobrze jej dzisiaj szło.
Zdążyła już sprzedać połowę gazetek.
Co innego Arvo Pärt. Całkiem mu nie szło. Stał kawałek dalej, oparty o ścianę. To
zdecydowanie nie jego dzień, ale nie chciał być sam. Zerknął na Verę. Podziwiał jej
hart ducha. Jak większość z jej otoczenia, wiedział coś niecoś o jej ciężkich nocach,
ale tutaj sprawiała wrażenie, jakby cały świat należał do niej. Do bezdomnej.
Chyba żeby za dom uznać jej szarą, zdezelowaną przyczepę z lat sześćdziesiątych.
- Ja nie jestem bezdomna.
Powiedziała to do gościa, który kupując gazetkę, chciał się podniecać swoją
wrażliwością społeczną.
- Jestem w trakcie zmiany mieszkania.
W pewnym sensie było to prawdą. Vera trafiła na komunalną listę mieszkaniową
w ramach politycznego projektu Bostad Forst11 , kosmetycznego programu
poprawy warunków życia sztokholmskich bezdomnych. Powiedzieli, że przy
odrobinie szczęścia być może na jesieni dostanie mieszkanie. Na próbę. A jeśli
będzie się odpowiednio zachowywać, może otrzyma stały przydział.
Vera zamierzała się odpowiednio zachowywać.
Jak zawsze. Prawie. Miała tę swoją przyczepę i nieco ponad pięć tysięcy koron
wcześniejszej emerytury. Tak ścinała wydatki, żeby wystarczyło na najbardziej
niezbędne rzeczy, a resztę wyszukiwała po śmietnikach.
Nie cierpiała biedy.
- Kupujcie „Situation Stockholm”!
Sprzedała kolejne trzy egzemplarze.
- Będziesz tu stać?
Pytanie zadał Jelle, który pojawił się znikąd i z pięcioma egzemplarzami stanął
niedaleko Very.
- Tak. A co?
- To miejsce Bensemana.
Każdy sprzedawca miał swoje stałe miejsce, uwidocznione na plastikowym
identyfikatorze obok nazwiska. Plakietka Bensemana nosiła napis „Benseman/
Söderhallarna”.
- Benseman nieprędko tu będzie stał - odparła.
- To jego miejsce. Dostałaś zastępstwo czy co?
- Nie. A ty?
- Nie.
- To co tu robisz?
Jelle nie odpowiedział. Vera zrobiła krok w jego kierunku.
- Przeszkadza ci, że tu stoję?
- To dobre miejsce.
- Dobre.
- A możemy się nim podzielić? - spytał.
Vera uśmiechnęła się i spojrzała na niego. Tym swoim spojrzeniem, którego
unikał, jak mógł. Teraz też. Patrzył w ziemię. Vera stanęła tuż obok i nachyliła się,
żeby złapać jego wzrok od dołu. Jakby rozcinała brzuch pstrąga. Bez szans. Jelle
odwrócił się. Vera zaśmiała się ochryple, przechodzące obok cztery rodziny z
małymi dziećmi w eleganckich wózeczkach natychmiast ich wyminęły.
- Jelle! - ryknęła.
Pärt odsunął się od ściany. Coś się dzieje? Wiadomo nie od dziś, że Vera ma
krewki temperament. O Jellem wiedział znacznie mniej. Podobno pochodzi z
wysp, tych najodleglejszych. Ktoś mówił, że z Rödlögi12 . Jelle, syn łowcy fok! Z
drugiej strony tyle się gada bez sensu. Rzekomy łowca fok stoi teraz przed halą i
kłóci się z Verą.
Czy coś w tym rodzaju.
- O co się kłócicie?
- Nie kłócimy się - odparła Vera. - My się nigdy nie kłócimy. Ja mówię, jak jest, a
on patrzy w ziemię. Co, nie?
Vera zwróciła się do Jellego, ale już go nie było. Był piętnaście metrów dalej. Nie
miał zamiaru kłócić się o miejsce Bensemana. Miał to w dupie, Vera może sobie
sprzedawać gazetki, gdzie chce. Jej sprawa.
Jelle, lat pięćdziesiąt sześć, prawie wszystko miał w dupie.
*
Późnym letnim wieczorem Olivia jechała samochodem w kierunku Söder.
Mijający dzień był pełen wydarzeń. Zaczął się jak zwykle, od przekomarzanek z
Ulfem Molinem, potem trafiła na sprawę tego morderstwa i wpadła. Z wielu
powodów. Zarówno osobistych, jak i innych.
Godziny spędzone w Bibliotece Królewskiej pozostawiły w niej ślad.
Dziwnie się zrobiło, pomyślała. Nie tak planowała wakacje. Niedługo będzie
miała wolne po ciężkim roku. W tygodniu uczelnia, w weekendy praca w areszcie
Kronoberg. Miała zamiar wypoczywać, bo udało jej się zaoszczędzić tyle, żeby mieć
z czego żyć. W planach miała również jakiś wyjazd last minute. Poza tym prawie
od roku nie miała seksu. Z tym też zamierzała coś zrobić.
I teraz ta sprawa?
Może sobie odpuścić? W końcu to nieobowiązkowe zadanie. W tym momencie
zadzwoniła Lenni.
- Słucham?
Lenni była jej najlepszą kumpelką od czasów liceum. Płynęła z prądem, usiłując
chwycić się czegoś w życiu, aby nie utonąć. Ciągle musiała chodzić w miasto,
sprawdzać, jaka jest sytuacja, żeby niczego nie przegapić. Tym razem ściągnęła
jeszcze cztery koleżanki, by nie przegapić Jakoba, faceta, którego aktualnie miała
na oku. Przeczytała na Facebooku, że Jakob wybiera się wieczorem do Strandu
przy Hornstull.
- Jedziesz z nami! Będzie super! O ósmej spotykamy się u Lollo i…
- Lenni.
- Co?
- Nie mogę… mam robotę, muszę to zrobić jeszcze dziś wieczorem.
- Będzie kumpel Jakoba, Erik, kilka razy pytał o ciebie! Taki przystojniak! Idealny
dla ciebie!
- Ale ja nie mogę.
- Wiesz co, nudziara z ciebie! Postaraj się, powinnaś się rozerwać, wrócić do
formy!
- Innym razem.
- Ciągle tak mówisz. Okej, tylko nie miej do mnie pretensji, jak cię coś ominie.
- Nie będę miała. Mam nadzieję, że uda ci się z Jakobem!
- No, trzymaj kciuki! Ściskam cię!
Olivia nie zdążyła odpowiedzieć, Lenni już się rozłączyła. Popędziła tam, gdzie
coś się dzieje.
A właściwie dlaczego jej odmówiła? Przecież myśl o facecie pojawiła się w jej
głowie dokładnie w momencie, gdy zadzwoniła Lenni. Może rzeczywiście zrobiła
się z niej nudziara? Robota?
Po co ta gadka?
Olivia wymieniła w misce karmę i opróżniła kuwetę z kocich kup. Potem zasiadła
przed laptopem. Właściwie miała ochotę na kąpiel, ale zatkał się odpływ i
spuszczając wodę z wanny, zalałaby całą podłogę. Nie miała siły się tym zająć.
Jutro to zrobi. Wpisze na listę-spraw-do-załatwienia. Przez całą wiosnę z dużym
powodzeniem odsuwała od siebie tę listę.
Weszła na Google Earth.
Nordkoster.
Wciąż ją fascynowało, że siedząc w domu przed ekranem komputera, może
niemal zaglądać do okien domów w różnych częściach świata. Dreszcz ją
przechodził, jakby szpiegowała. Podglądała.
Teraz był to dreszcz innego rodzaju. Odczuwała go tym silniej, im bardziej
przybliżała obraz wyspy, dróg, domów, im bliżej była celu. Jest.
Hasslevikarna.
Zatoczki na północnym krańcu wyspy.
Prawie jak zalew, pomyślała. Spróbowała jeszcze przybliżyć obraz. Na tyle blisko,
żeby zobaczyć wydmy i plażę, na której zakopali ciężarną kobietę. Już miała przed
sobą tę plażę.
Szary, ziarnisty obraz.
Zaczęła sobie wyobrażać, gdzie to mogło być. Gdzie ją zakopali.
Może tu?
A może tam?
W którym miejscu był płaszcz?
Gdzie siedział chłopiec, który wszystko widział? Na skałkach po zachodniej
stronie plaży? Czy po wschodniej? Na skraju lasu?
Złościło ją, że nie może podejść jeszcze bliżej. Aż do końca, jakby sama stanęła na
tej plaży.
Jakby tam była.
Ale bardziej się nie dało. Wyłączyła komputer. Pozwoli sobie na piwo. Na które
parę razy nalegał Ulf. Wypije sama, w domu, gdzie nie będzie musiała ocierać się o
kolegów ze szkoły albo o gości w pubie.
Sama.
Odpowiadało jej życie singla. Sama tak wybrała. Nigdy nie miała problemu z
facetami. Wprost przeciwnie. Od początku miała świadomość, że się podoba.
Najpierw były fotografie małej ślicznej dziewczynki i mnóstwo wakacyjnych
filmów nakręconych przez ojca kamerą skierowaną na Olivię. Potem, gdy ruszyła
w świat, przyszły spojrzenia innych mężczyzn. Przez pewien czas dla zabawy
zakładała ciemne okulary, aby zza nich obserwować reakcje napotkanych facetów.
Nie spuszczali z niej taksującego wzroku, dopóki ich nie minęła. Szybko ją to
znudziło. Była świadoma swojej wartości. Przynajmniej na tym poziomie. Dało jej
to pewność siebie.
Nie musiała ruszać na łowy.
Jak Lenni.
Olivia miała mamę i własne mieszkanko. Dwa pomalowane na biało pokoje,
podłoga z desek. Właściwie to nie własne, wynajęła je od kuzyna pracującego
obecnie w Afryce Południowej na rzecz Szwedzkiej Rady Eksportu. Miał tam być
dwa lata. Przez ten czas mogła tu mieszkać. Wśród jego mebli.
Jakoś dawała radę.
Miała jeszcze Eivisa. Kot był pamiątką po intensywnym związku z seksownym
Jamajczykiem poznanym w Nova Bar na Skånegatan. Najpierw okropnie się na
niego napaliła, a potem zakochała.
Chociaż jemu powiedziała, że było odwrotnie.
Prawie rok podróżowali razem, bawili się i pieprzyli, a potem spotkał dawną
przyjaciółkę z rodzinnych stron. Tak to ujął. Przyjaciółka miała alergię na koty. I w
ten sposób Elvis został na Skånegatan. Po wyprowadzce Jamajczyka Olivia
zmieniła imię kotu. Przedtem wabił się Ras Tafari, od imienia chrzestnego cesarza
Hajle Sellasjego.
Elvis jakoś lepiej jej pasował.
Pokochała go tak mocno jak mustanga.
Wypiła piwo.
Dobre.
Już otwierała następne, gdy uprzytomniła sobie, że jest całkiem mocne,
tymczasem nie jadła dziś obiadu. Ani kolacji. Tak się jakoś działo, że kiedy się
nakręciła, jedzenie spadało z listy priorytetów. Jednak przydałoby się wprowadzić
coś do żołądka dla zniwelowania lekkiego zawrotu w głowie. Może skoczyć po
pizzę?
Nie.
Całkiem przyjemnie, jak się trochę kręci w głowie.
Zabrała piwo do ciasnej sypialni i opadła na łóżko. Na przeciwległej ścianie
wisiała podłużna drewniana maska w kolorze zszarzałej bieli. Jeden z afrykańskich
przedmiotów należących do kuzyna. Olivia nie mogła się zdecydować, czy maska
jej się podoba, czy nie. Gdy nocą budziła się z nieprzyjemnego snu i widziała
maskę w świetle księżyca, nie było to zbyt miłe. Powiodła wzrokiem po suficie i
nagle uświadomiła sobie, że od wielu godzin nie sprawdzała komórki! Jak na nią
było to niezwykłe. Komórka stanowiła niezbędną część jej wyposażenia. Nie mając
jej w kieszeni, czuła się nieubrana. Wyciągnęła ją i włączyła. Sprawdziła maile,
SMS-y i kalendarz, potem weszła na SVT13 Play. Znakomicie, obejrzy jeszcze
wiadomości, zanim sen ją zmorzy.
- Co policja zamierza teraz zrobić?
- Tego nie mogę ujawnić.
Człowiekiem, który nie mógł niczego ujawnić telewizyjnym wiadomościom, był
Rune Forss, komisarz sztokholmskiej policji, facet po pięćdziesiątce. Przydzielili
mu sprawę kolejnych napadów na bezdomnych. Widać, że nie jest tym
zachwycony, pomyślała Olivia. Wyglądał jej na glinę starego pokroju, takiego,
który uważa, że ludzie są sami sobie winni. Przeważnie. Na przykład chuliganeria,
a już na pewno osoby, którym nie chce się wziąć w garść, załatwić sobie jakąś
robotę i żyć jak inni porządni ludzie.
Najczęściej są sami sobie winni.
Wprawdzie w Wyższej Szkole Policyjnej tego nie uczono, jednak wiadomo było,
że wielu tak uważa. Kilku kolegów Olivii już zdążyło się tym zarazić.
- Postaracie się przeniknąć do środowiska bezdomnych?
- Przeniknąć?
- No tak. Pod przykryciem. Żeby ująć sprawców.
Sens pytania dotarł w końcu do Runego Forssa, który ledwo zdołał ukryć
uśmiech.
- Nie.
Olivia wyłączyła komórkę.
*
W uładzonym opowiadaniu bezdomna siedziałaby u wezgłowia ciężko rannego,
poprawiając pościel i dodając mu otuchy. Ale w prawdziwym opowiadaniu,
oddającym rzeczywistość, personel recepcji w szpitalu wezwał ochronę
natychmiast, gdy Jednooka Vera przeszła przez hol, zmierzając do windy.
Ochroniarze dogonili ją na korytarzu, zanim doszła do sali, w której leżał
Benseman.
- Tu nie wolno wchodzić!
- Dlaczego? Chcę tylko odwiedzić kolegę, który…
- Proszę z nami!
Została wyproszona. Łagodnie rzecz ujmując.
W rzeczywistości chwycili brutalnie i w sposób głęboko upokarzający
poprowadzili wrzeszczącą na całe gardło kobietę przez szpitalny hol pełen ludzi, a
następnie mniej lub bardziej wyrzucili ją na ulicę. Mimo że się powoływała na
prawa człowieka. W jej ujęciu.
Wygnali.
W noc.
Vera ruszyła w długą wędrówkę do przyczepy w lesie Ingenting w dzielnicy
Solna.
Sama jak palec.
W noc, kiedy grasują młodzi ludzie lubujący się w przemocy, podczas gdy Rune
Forss pogrążał się we śnie.
***
WŁAŚNIE ZAMIERZAŁA ZJEŚĆ następny kawałek tortu śmietanowego. Kobieta
miała usta pomalowane jaskrawo-czerwoną szminką, kędzierzawe siwe włosy i
obfite kształty.
Tak się kiedyś wyraził jej mąż: „Moja żona ma obfite kształ-
ty”. Co znaczyło, że jest bardzo tęga. Co pewien czas było to
dla niej powodem udręki i wtedy próbowała zredukować ob-
jętość. Z dość mizernym skutkiem. Potem przychodził okres,
gdy cieszyła się, że jest, jaka jest. W takim właśnie okresie
podjadała teraz tort w swoim przestronnym gabinecie Biu-
ra Kryminalnego w gmachu C Komendy Głównej i jednym
uchem słuchała wiadomości w radiu. Spółka MWM, Magnu-
son World Mining, otrzymała tytuł najlepszej w tym roku fir-
my szwedzkiej operującej na rynku międzynarodowym.
- Wiadomość spotkała się z gwałtownymi protestami z wielu stron. Firma jest
ostro krytykowana za sposób działania w Kongu, gdzie wydobywa koltan. A tak
na tę krytykę odpowiada jej dyrektor, Bertil Magnuson.
Wyłączyła radio. Zetknęła się z tym nazwiskiem w latach osiemdziesiątych, w
związku z pewnym zaginięciem.
Skierowała wzrok na fotografię stojącą na skraju biurka. Przedstawiała
najmłodszą córkę, dziewiętnastoletnią Jolene. Dziewczyna miała niezwykły
uśmiech i zagadkowe oczy. Zespół Downa. Kochanie moje, pomyślała, co cię czeka
w życiu? Sięgała po ostatni kęs tortu, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Szybko
schowała talerzyk za segregatorami piętrzącymi się na biurku i spojrzała w
kierunku drzwi.
- Proszę!
Do środka zajrzała młoda kobieta. Lekko zezująca, lewe oko nie patrzyło
równolegle do prawego, czarne włosy upięte w poczochrany węzeł.
- Pani Mette Olsäter? - spytała.
- O co chodzi?
- Mogę wejść?
- O co chodzi?
Dziewczyna nie wiedziała, czy może wejść, czy nie. Zatrzymała się w otwartych
drzwiach.
- Nazywam się Olivia Rönning, jestem studentką Wyższej Szkoły Policyjnej,
szukam Toma Stiltona.
- Po co?
- Dostałam zadanie dotyczące sprawy, którą prowadził, i chciałabym go spytać o
kilka rzeczy.
- Co to za sprawa?
- Morderstwa na Nordkoster w 1987.
- Proszę wejść.
Olivia weszła, zamknęła za sobą drzwi, ale bez zaproszenia nie odważyła się
usiąść na krześle stojącym w pewnej odległości od biurka Mette Olsäter. Kobieta
za biurkiem była nie tylko potężnych kształtów, bił od niej autorytet.
Pani komisarz.
…podczas gdy nieubłaganie zapada noc. C. Yreeswijk CILLA & ROLF BÖRJLIND PRZYPŁYW *** KOŃCÓWKA LATA 1987 W rejonie Hasslevikarna, zatoczek na Nordkoster, różnica między przypływem i odpływem wynosi normalnie od pięciu do dziesięciu centymetrów. Chyba że mamy do czynienia z przypływem syzygijnym, zjawiskiem występującym wtedy, gdy Słońce i Księżyc znajdą się w linii prostej z Ziemią. Wówczas różnica wynosi niemal pół metra. Ludzka głowa ma wysokość mniej więcej dwudziestu pięciu centymetrów. Tej nocy miał właśnie wystąpić przypływ syzygijny. Teraz akurat był odpływ. Kilka godzin temu znajdujący się w pełni Księżyc odessał opierające się morze, które odsłoniło rozległy kawał wilgotnego dna. Malutkie, błyszczące krabiki kursowały po piasku tam i z powrotem, jak refleksy stalowobłękitnego światła. Rozkolce przywarły mocno do kamieni, aby tak już pozostać. Wszystkie żyjątka miały świadomość, że wkrótce nastąpi cykliczny moment przypływu. Miały ją również trzy postacie poruszające się na brzegu. Wiedziały nawet dokładnie, kiedy to nastąpi, mianowicie za kwadrans. Pierwsze, łagodne fale zwilżą to, co zdążyło już po- deschnąć, potem stłumiony, mroczny grzmot wyprze z oddali jedną falę po drugiej, aż przypływ osiągnie swoją kulminację. Przypływ syzygijny. Ale na razie mieli czas. Kopanie było na ukończeniu. Dół miał głębokość przeszło półtora metra, średnicę sześćdziesięciu centymetrów. Ściśle obejmie ciało. Tylko głowa będzie wystawała.
Głowa czwartej postaci. Stojącej nieopodal ze związanymi rękami. Łagodny wiatr poruszał jej długimi, czarnymi włosami, błyskało nagie ciało, twarz nieumalowana, wyprana z uczuć. Obserwowała kopanie dołu, ale dziwnie nieobecnym wzrokiem. Mężczyzna wyciągnął zakrzywiony koniec łopaty, wysypał piasek na kupkę obok i odwrócił się. Był gotów. Chłopcu ukrytemu na skałach, który patrzył na to z pewnej odległości, wydawało się, jakby na plaży oświetlonej przez księżyc zapanował szczególny spokój. Co robią te postacie znajdujące się tam na piasku? Tego nie wiedział, ale słyszał przybliżający się huk morza i widział, jak po mokrym piasku prowadzą nagą, niestawiającą oporu kobietę i spuszczają ją do dołu. Przygryzł dolną wargę. Jeden z mężczyzn wsypywał piasek do dołu. Błocko oblepiło ciało kobiety jak mokry cement. Dziura została szybko zasypana. Gdy na plażę wlały się pierwsze fale, z piasku wystawała tylko głowa kobiety. Jej długie włosy zmoczyły się, o ciemny kosmyk zaczepił malutki krab. Kobieta milczała ze wzrokiem utkwionym w księżyc. Tamci odeszli kawałek dalej między wydmy. Dwie postacie zachowywały się nerwowo, niepewnie, trzecia okazywała spokój. Obserwowali wystającą z piasku głowę oświetloną przez księżyc. Czekali. Zaczął się przypływ, poziom wody rósł szybko. Fale, z każdym uderzeniem coraz wyższe, zalewały głowę kobiety, wlewając się do ust i nosa, dostając się do tchawicy. Odwróciła twarz, ale za chwilę spadła na nią kolejna fala. Jedna z tamtych osób podeszła i kucnęła przy niej. Ich spojrzenia spotkały się. Chłopiec widział ze swego miejsca, jak woda się podnosi. Głowa to znikała, to się pojawiała, by znów zniknąć. Nagle z dołu, w którym tkwiła, dobiegł straszny, rozdzierający krzyk. Rozszedł się echem po zatoce, odbił o skałkę, na której siedział chłopiec, ale już po chwili został zdławiony przez kolejną falę, która zalała głowę kobiety. Wtedy chłopiec puścił się biegiem. A morze podnosiło się i uspokajało, ciemne i gładkie. Kobieta zamknęła oczy pod wodą. Ostatnim jej doznaniem było jeszcze jedno delikatne kopnięcie w brzuchu.
*** LATO 2011 Jednooka Vera mimo przezwiska miała dwoje zdrowych oczu i spojrzenie, które mogłoby porazić sokoła w locie. Wzrok miała doskonały. Za to w dyskusji przypominała pług śnieżny. Na początek wygłaszała swój pogląd i pruła do przo- du, odrzucając na boki wszelkie kontrargumenty. Jednooka Vera. Uwielbiana. Stanęła tyłem do słońca schodzącego coraz niżej nad horyzontem. Jego promienie ześlizgnęły się po zatoce Värtan, odbiły od mostu na Lidingön i sięgnęły w górę do parku przy Hjorthagen, w sam raz, by stworzyć piękną aureolę wokół sylwetki Very. - To mój świat! Wypowiedziała to z żarem, który urzekłby niejeden klub parlamentarny bez względu na barwy partyjne, choć w sali obrad jej schrypnięty głos pewnie wydałby się trochę nie na miejscu. Podobnie jak ubranie złożone z paru przybrudzonych T- shirtów nałożonych jeden na drugi i znoszonej, tiulowej spódniczki. Do tego była boso. Jednak Vera nie znajdowała się w sali obrad parlamentu, tylko w małym parku na uboczu, niedaleko portu, a klub parlamentarny składał się z czworga bezdomnych osobników w różnej kondycji, którzy rozsiedli się na ławkach pośród dębów, osik i rozmaitych chaszczy. Małomówny, wysoki Jelle siedział sam, pogrążony w myślach. Na drugiej ławce siedział Benseman z Muriel, młodą ćpunką z Bagarmossen, trzymającą w ręku plastikową reklamówkę z Coop. Na ławce naprzeciwko przysypiał Arvo Pärt. Na skraju parku, chowając się za gęstymi krzakami, przykucnęło dwóch młodych, ubranych na czarno mężczyzn. Nie odrywali wzroku od ławek. - Moje życie, nie ich! Może nie?! Jednooka Vera machnęła ręką w kierunku jakiegoś odległego punktu. - Przychodzą i walą w ściany przyczepy, ledwo zdążyłam włożyć zęby, a ci już stoją przed drzwiami! Trzech! I gapią się?! No to się pytam, co jest? - Jesteśmy z gminy. Twoja przyczepa musi stąd zniknąć. - Dlaczego?
- Bo zajmujemy ten teren. - Na co? - Na ścieżkę zdrowia. - Co takiego? - Trasę biegową, akurat przetnie to miejsce. - Co ty gadasz? Nie mogę zabrać przyczepy! Nie mam samochodu! - Trudno, to nie nasz problem. Do przyszłego poniedziałku ma stąd zniknąć. Jednooka Vera musiała zaczerpnąć tchu, w tym momencie Jelle ziewnął dyskretnie. Verze nie podobało się, że ktoś ziewa, kiedy ona mówi. - Kapujecie? Stoją te gryzipiórki i każą mi się wynosić w cholerę, bo jacyś utuczeni idioci będą spalać tłuszcz, biegając po moim domu? Wiecie, jaka byłam wkurzona? - No - wychrypiała zdartym, skrzeczącym głosem Muriel, która raczej się nie odzywała, dopóki nie wzięła działki. Vera odgarnęła rudawy kosmyk rzadkich włosów i nabrała powietrza w płuca. - Tu nie chodzi o żadną ścieżkę zdrowia, tylko o tych, co wyprowadzają te swoje kosmate szczurki. Przeszkadza im, że mieszka tu ktoś taki jak ja, bo nie pasuję do ich ślicznego, uli- zanego świata! I taka jest prawda! Mają w dupie takich jak my! Benseman pochylił się w przód. - Wiesz co, Vera, przecież mogło być tak, że… - Idziemy, Jelle! Chodź! Vera zrobiła kilka wielkich kroków i szturchnęła w ramię Jellego. Nie była ciekawa opinii Bensemana. Jelle wstał, wzruszył ramionami i poszedł za nią, chociaż nie wiedział dokąd. Benseman skrzywił się, trzęsącymi dłońmi zapalił zgnieciony niedopałek i otworzył puszkę piwa. Arvo Pärt ożywił się na ten dźwięk. - Teraz fajno. Pochodzący z Estonii Pärt miał specyficzny sposób mówienia po szwedzku. Muriel spojrzała na odchodzącą Verę i odwróciła się do Bensemana. - Uważam, że jest dużo prawdy w tym, co powiedziała. Wystarczy, że człowiek nie pasuje, a już ma się wynosić… nie tak jest? - Pewnie tak… Benseman znany był przede wszystkim z tego, że ma niepotrzebnie mocny uścisk dłoni i białka oczu zamarynowane w spirytusie. Zwalisty mężczyzna mówiący wyraźnym dialektem norrlandzkim, o nieświeżym, zjełczałym oddechu
wydobywającym się spomiędzy rzadkich zębów. W poprzednim życiu był bibliotekarzem w Boden, gruntownie oczytanym i równie gruntownie zgłębiającym świat alkoholi. Od likieru z maliny nordyckiej aż po bimber. Po dziesięciu latach nałóg zepchnął go na społeczne dno. Skradzioną furgonetką przyjechał do Sztokholmu, gdzie utrzymywał się z żebrania i drobnych kradzieży w sklepach, wiodąc egzystencję ludzkiego wraka. Ale oczytanego. - …żyjemy na cudzej łasce - powiedział Benseman. Pärt przytaknął i sięgnął po piwo. Muriel wyjęła małą torebkę i łyżeczkę. Reakcja Bensemana była natychmiastowa. - Zdaje się, że miałaś skończyć z tym gównem? - Wiem. Skończę. - Kiedy? - Kończę! I rzeczywiście. Jednak nie dlatego, że już nie miała ochoty na działkę, ale spostrzegła między drzewami dwóch zbliżających się chłopaków. Jeden w czarnej kurtce z kapturem, drugi w ciemnozielonej. Obaj mieli na sobie szare spodnie dresowe, glany i rękawiczki. Wybrali się na polowanie. Trójka bezdomnych zareagowała dość szybko. Muriel chwyciła plastikową torebkę i pobiegła. Za nią, potykając się, Benseman i Pärt. Nagle Bensemanowi przypomniało się, że za koszem na śmieci zachomikował jeszcze jedno piwo, od którego zależało, czy w nocy będzie spał, czy czuwał. Zawrócił i potknął się przed ławką. Jego zmysł równowagi wyraźnie szwankował. Szybkość reakcji również. Właśnie wstawał, gdy dostał kopnięcie w twarz i padł na wznak. Tuż obok stał facet w czarnej kurtce. Drugi wyjął komórkę i włączył kamerę. Był to wstęp do niezwykle brutalnego pobicia sfilmowanego w parku, skąd żadne odgłosy nie wydostawały się na zewnątrz, a jedynymi świadkami było dwoje przerażonych ludzi schowanych w odległych krzakach. Muriel i Pärt. Jednak nawet z tej odległości widać było krew lejącą się z ust i ucha Bensemana, słyszeli również stłumione jęki wydawane przy każdym kopniaku w brzuch i w twarz. Raz za razem. I znów.
Nie dostrzegli, na swoje szczęście, jak zęby Bensemana przebijają mu policzek. Natomiast widzieli, że próbował zasłonić oczy. Potrzebne mu do czytania. Muriel rozpłakała się cicho, chowając usta w zgięciu łokcia. Trzęsła się całym swoim wyniszczonym ciałem. Pärt chwycił w końcu dziewczynę za rękę i odciągnął od koszmarnego widoku. Nic nie mogli poradzić. Chociaż można by wezwać policję. Można, pomyślał Pärt i szybko pociągnął Muriel w kierunku Lidingövägen. Pierwszy samochód pojawił się dopiero po dłuższej chwili. Part i Muriel zaczęli wołać i machać rękami, gdy znalazł się w odległości pięćdziesięciu metrów. Skutek był taki, że samochód przyśpieszył, omijając ich szerokim lukiem. - Bydlak! - zawołała Muriel. Następny kierowca jechał z żoną, zadbaną panią w pięknej wiśniowej sukni. Kobieta pokazała na nich palcem. - Tylko nie potrąć tych narkomanów, pamiętaj, że piłeś. Szary jaguar również minął ich bez zatrzymania. Ostatnie promienie słońca gasły nad zatoką Värtan, gdy miażdżyli rękę Bensemana. Facet z komórką wyłączył kamerkę, jego kumpel sięgnął po pozostawione piwo. Potem pobiegli. W zapadającym zmroku leżał na ziemi zwalisty mężczyzna. Zmiażdżoną ręką pogrzebał w żwirze, oczy miał zamknięte. Ostatnią myślą było skojarzenie: Mechaniczna pomarańcza. Cholera, kto to napisał? Potem ręka przestała się ruszać. *** KOŁDRA ZSUNĘŁA SIĘ, odsłaniając jej nagie uda. Lizał je, przesuwając się po nich, szorstki ciepły języczek. Poczuła łaskotanie i poruszyła się. Kiedy kot lekko ją ugryzł, zerwała się i odepchnęła go. - Nie! Co nie było skierowane do kota, tylko do budzika. Zaspała. Bardzo. W dodatku do długich, czarnych włosów przylepiła jej się guma do żucia, która widocznie odpadła od ramy łóżka. Zgroza. Wyskoczyła z łóżka. Godzinne opóźnienie wywróciło do góry nogami cały poranny program, wystawiając na próbę jej podzielność uwagi. Zwłaszcza w kuchni: mleko do kawy
kipiało, gdy zaczęły dymić przypalone tosty, a w momencie gdy bosą stopą weszła w kocie rzygi, zadzwonił jakiś obrzydliwy telemarketin- gowiec, który zwracając się do niej po imieniu, przekonywał, że nie zamierza niczego sprzedawać, tylko zaprasza na kurs doradztwa finansowego. Zupełna zgroza. Wychodząc ze swojej bramy na Skånegatan, Olivia Rönning nadal była w stresie. Nieumalowana, długie włosy upięte w niby-kok. Cienka kurtka zamszowa rozpięta, pod nią prze- błyskiwał żółty, wystrzępiony u dołu T-shirt, do tego sprane dżinsy i rozdeptane sandały. Dziś znów świeciło słońce. Zatrzymała się na sekundę, by wybrać trasę. Którą będzie szybciej? Tą po prawej. Ruszyła truchtem, zerkając jednocześnie na czołówkę gazety w witrynie sklepu spożywczego: KOLEJNY BEZDOMNY SKATOWANY. Pobiegła dalej. Śpieszyła się do zaparkowanego w pobliżu samochodu. Miała jechać do Sörentorp w Ulriksdalu. Do Wyższej Szkoły Policyjnej. Olivia miała dwadzieścia trzy lata i była studentką trzeciego roku. Za sześć miesięcy będzie się starała o posadę aspiranta na posterunku w rejonie Sztokholmu. A pół roku później będzie już policjantką. Lekko zdyszana dobiegła do białego mustanga i sięgnęła po kluczyki. Odziedziczyła go po ojcu, Arnem, zmarłym na raka cztery lata temu. Kabriolet, rocznik 1988, z czerwonymi skórzanymi siedzeniami, automatyczną skrzynią biegów i czte- rocylindrowym silnikiem rzędowym, warczącym jak ósemka. Oczko w głowie taty. Teraz należał do niej. Jego stan nie był może idealny, tylną szybę trzeba było od czasu do czasu mocować taśmą, na lakierze tu i ówdzie pojawiły się purchle, ale podczas przeglądów sprawował się prawie zawsze bez zarzutu. Uwielbiała ten samochód. Sprawnie odsunęła dach, usiadła za kierownicą i przez krótką chwilę poczuła ten sam zapach co zawsze. Ale nie obić, tylko zapach taty. Wnętrze pachniało Arnem. Kilka sekund i było po wszystkim. Podłączyła słuchawki do komórki, nastawiła sobie Bona Ivera, przekręciła klucz w stacyjce, wrzuciła bieg i ruszyła. Niedługo wakacje. * Akurat ukazał się nowy numer „Situation Stockholm”, gazety dla bezdomnych. Numer 166. Na pierwszej stronie następczyni tronu, księżniczka Wiktoria, w środku wywiady z Saharą Hotnights1 i Jensem Lapidusem2 . W redakcji na Krukmakargatan 34 tłoczyli się bezdomni, by kupować plik egzemplarzy i
następnie sprzedawać. Płacili połowę ceny, a przy sprzedaży mogli zatrzymać różnicę. Prosta transakcja, dla wielu decydująca o być lub nie być, pozwalająca utrzymać się na powierzchni. Jedni przeznaczali zarobione pieniądze na nałogi, inni oddawali zaciągnięte długi, ale większość wydawała je na jedzenie. Przy okazji podbudowywali się psychicznie. Wkońcu wykonywali pracę, za którą im płacono. Nie kradli, nie podkradali w sklepie, nie rabowali emerytów. Chyba że wpadli po uszy w gówno. Tacy też byli. Dla większości ta praca była sprawą honoru. Całkiem ciężka praca. W niektóre dni wystawali w swoich stałych miejscach po dziesięć, dwanaście godzin, nie mogąc sprzedać ani jednego egzemplarza. W pluchę i w mróz. Niefajnie było wtedy zasypiać w śmietniku o pustym żołądku, usiłując uciec przed dręczącymi nocnymi koszmarami. Ukazanie się nowego numeru, jak dziś, było świętem dla wszystkich, którzy tu przyszli. Przy odrobinie szczęścia człowiek mógł już pierwszego dnia zabrać sporą paczkę gazetek. Jednak tym razem nie było nastroju do świętowania. Wprost przeciwnie. Odbywała się narada kryzysowa. Poprzedniego wieczoru został ciężko pobity kolejny kolega. Benseman, gość z Norrlandii, który tak cholernie dużo czytał. Miał liczne złamania i pękniętą śledzionę, lekarze przez całą noc zmagali się z silnym krwotokiem wewnętrznym. Facet z recepcji był rano w szpitalu. - Przeżyje… ale nieprędko do nas wróci. Ludzie w milczeniu kiwali głowami. Ze współczuciem. W napięciu. To nie pierwsze takie pobicie w ostatnim czasie, tylko czwarte, i we wszystkich przypadkach ofiarą padali bezdomni. Kloszardzi, jak ich nazywano w mediach. Przebieg zajścia był zawsze ten sam. Napastnikami było paru młodych chłopaków, bili, katowali i na dodatek filmowali to świństwo, żeby wrzucić na stronę w internecie. Chyba to było najgorsze. Cholernie poniżające. Jakby byli workami treningowymi w reality show ze szczególnie brutalnymi bijatykami. Paskudne było również to, że wszyscy pobici byli sprzedawcami „Situation Stockholm”. Przypadek? W Sztokholmie żyje około pięciu tysięcy bezdomnych i tylko niewielka część z nich sprzedaje gazetki. - Specjalnie nas wybierają czy co? - Ale po cholerę?
Na to oczywiście nie było odpowiedzi. Na razie. Pytanie było jednak dostatecznie nieprzyjemne, aby dodatkowo wzburzyć zdenerwowanych już wcześniej ludzi. - Postarałem się o rozpylacz z gazem łzawiącym - oznajmił Bo Fast. Wszyscy na niego spojrzeli. Od lat już nikt nie zwracał uwagi na śmieszność jego imienia i nazwiska3 . Bo Fast podniósł do góry rozpylacz, żeby pokazać. - Wiesz, że to nielegalne? - odezwał się Jelle. - Niby co? - Takie coś. - Tak? A pobicie jest legalne? Na to Jelle nie miał dobrej odpowiedzi. Stał przy ścianie, obok Arvo Pärta. Vera stała nieco dalej i wyjątkowo nic nie mówiła. Była zupełnie rozbita od chwili, gdy Pärt zadzwonił, by opowiedzieć, co przydarzyło się Bensemanowi zaledwie kilka minut po jej odejściu z Jellem. Uważała, że gdyby została, nie dopuściłaby do pobicia. Jelle nie był tego taki pewien. - I co byś zrobiła? - Biłabym się! Pamiętasz, jak załatwiłam tych gości wMid- sommarkransen4 , którzy chcieli nam buchnąć komórki? - Byli pijani jak bele, a jeden był wzrostu karła. - No to pomógłbyś mi, nie? Rozeszli się przed nocą, aby dopiero tu się ponownie spotkać. Vera milczała. Wykupiła plik gazetek, Pärt również, Jel- lemu starczyło tylko na pięć egzemplarzy. Wyszli razem na ulicę i wtedy nagle Pärt się rozpłakał. Oparł się o szorstki mur i brudną ręką zasłonił twarz. Jelle i Vera przypatrywali mu się ze zrozumieniem. On tam był i patrzył ze świadomością, że nic nie może zrobić. Teraz to wróciło. Vera objęła go łagodnie i przytuliła jego głowę do swego ramienia. Pärt był bardzo wrażliwy. W rzeczywistości nazywał się Silon Karp, pochodził z Eskilstuny i był synem pary estońskich uchodźców. Pewnej nocy, będąc na haju, na jakimś strychu na Brunnsgatan zobaczył starą gazetę ze zdjęciem kompozytora unikającego rozgłosu i uderzyło go ich niesłychane podobieństwo. Jakby ujrzał swego sobowtóra. Po kolejnej działce heroiny wszedł w jego skórę i dwaj stali się jednym. Został Partem. Od tej pory tak się przedstawiał. W tym środowisku to, jak się kto naprawdę nazywa, nie obchodziło psa z kulawą nogą, więc został Arvo Partem. Dawniej pracował jako listonosz na przedmieściu, ale zszarpane nerwy i głód prochów sprowadziły go do poziomu bezdomnego sprzedawcy „Situation Stockholm”.
Teraz, z głową na ramieniu Jednookiej Very, płakał rozpaczliwie nad Bensemanem, przemocą i całym tym choler- stwem. Najbardziej zaś nad tym, że życie jest takie, a nie inne. Głaszcząc go po skołtunionych włosach, Vera podniosła wzrok na Jellego, który spojrzał na swoje gazetki. A potem odszedł. * Wjechała do Sörentorp i zaparkowała od razu na prawo od bramy. Jej mustang wyróżniał się wśród stojących szarych i czarnych sedanów, a Olivia nie miała nic przeciwko temu. Zastanawiając się, czy podnieść budę, zerknęła w niebo i zdecydowała, że jednak nie. - A jak zacznie padać? Olivia odwróciła się. Ulf Molin, rówieśnik i kolega z grupy. Facet ma dziwną umiejętność zjawiania się znienacka. Właśnie pojawił się za jej samochodem. Śledzi mnie czy co? - pomyślała. - To wtedy podniosę. - W połowie wykładu? Olivia miała dość takiej bezsensownej wymiany zdań. Chwyciła torebkę i ruszyła przed siebie. Ulf poszedł za nią. - Widziałaś to? Już był obok, podtykając jej szpanerski czytnik. - Z ostatniej nocy, pobicie bezdomnego. Olivia zerknęła, zobaczyła człowieka, którego ktoś kopał po całym ciele. - Wrzucili to na tę samą stronę co wcześniej - powiedział Ulf. - Trashkick? - Tak. Akurat wczoraj omawiali tę stronę na uczelni, wszyscy byli mocno oburzeni. Jeden z wykładowców powiedział, że pierwszy filmik został wrzucony razem z adresem na 4chan.0rg, portal odwiedzany przez miliony młodych ludzi. I film, i adres strony usunięto w miarę szybko z portalu, ale wielu zdążyło zapamiętać adres i podać dalej. Trashkick.com. - Nie mogliby jej zamknąć? - Pewnie figuruje na jakimś podejrzanym serwerze do wynajęcia, co policji utrudnia zarówno identyfikację, jak i zamknięcie strony. Wyjaśnił im to wykładowca.
Ulf opuścił czytnik. - To już czwarty taki film… chora sprawa. - To, że biją, czy to, że publikują? - Jedno i drugie. - A co według ciebie jest gorsze? Wiedziała, że nie powinna zachęcać go do rozmowy, ale od budynku dzieliło ich jeszcze paręset metrów, a Ulf szedł w tym samym kierunku. Zresztą lubiła zmuszać ludzi do zastanowienia, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Taki sposób na trzymanie dystansu. Atak. - Wydaje mi się, że to jedno i to samo - odparł. - Biją, żeby potem umieścić film w sieci, a gdyby nie mieli gdzie publikować, może by nie bili. Słusznie, pomyślała Olivia. Zdanie złożone, spójna myśl, trafny wniosek. Gdyby mniej chodził za nią, a więcej myślał, mógłby awansować na jej skali starannie dobieranych znajomych. W dodatku był dobrze zbudowany i pół głowy wyższy od niej. Brązowe, kręcone włosy. - Co robisz wieczorem? Może byśmy poszli na piwo albo co? Jednak nie awansuje na jej skali. Sala ćwiczeń była prawie pełna. Grupa Olivii licząca dwadzieścia cztery osoby została podzielona na cztery podgrupy. Ulf był w innej niż ona. Przed tablicą stał ich opiekun, Åke Gustafsson, przeszło pięćdziesięcioletni mężczyzna, mający za sobą wieloletnią służbę w policji. Gustafsson był dość łubiany przez studentów, choć niektórzy uważali, że jest za bardzo drobiazgowy. Olivia była zdania, że jest uroczy. Lubiła jego brwi, takie krzaczaste, żyjące własnym życiem. Właśnie podniósł do góry jakiś skoroszyt. Na stoliku obok leżała ich cała sterta. - Za kilka dni się rozstajemy i pomyślałem, że może podczas wakacji chcielibyście się podjąć jakiegoś niedużego, nadobowiązkowego zadania. Mam tu zbiór niewyjaśnionych, dawnych śledztw w sprawie zabójstw. Zrobiłem zestaw, każdy może sam wybrać jedno z nich, przeanalizować i zastanowić się, co można by zrobić inaczej, posługując się dzisiejszymi metodami śledczymi, techniką DNA, analizą geograficzną, podsłuchem elektronicznym itp., itd. Małe ćwiczenie z rozwiązywania niewyjaśnionych spraw z przeszłości. Jakieś pytania? - Czyli nie jest to praca obowiązkowa? Olivia zerknęła na Ulfa. Ten zawsze pyta, żeby pytać. Przecież Gustafsson powiedział, że nadobowiązkowa.
- Nie jest. - Ale jeśli się ją wykona, będzie jakiś plusik? Po ćwiczeniach Olivia podeszła, by wziąć skoroszyt. Gustafsson wskazał głową jeden z wyjętych. - Nad jedną ze spraw pracował twój ojciec. - Naprawdę? - Pomyślałem, że fajnie byłoby ją włączyć. Olivia usiadła na ławce nieopodal gmachu szkoły, w pobliżu trzech mężczyzn. Milczeli, byli bowiem z brązu. Jeden przedstawiał Bengtssona Jak Z Obrazka, osławionego kryminalistę z dawnych czasów. Olivia nigdy o nim nie słyszała. Pozostałe dwa posągi przedstawiały Tumba-Tarzana5 i komisarza Björka6 . Ten ostatni siedział, trzymając na kolanach służbową czapkę. Ktoś postawił na niej pustą butelkę po piwie. Olivia otworzyła skoroszyt. Wcale nie miała zamiaru poświęcać wakacji na pracę, choćby dobrowolną. Chciała po prostu wyjść z budynku, by nie słuchać Ulfa mówiącego o niczym. Jednak zaciekawiła się. Tata brał udział w jednym z dochodzeń. Szybko przekartkowała skoroszyt. Zawierał zwięzłe podsumowania wszystkich spraw, nieco informacji o sposobach działania sprawców, miejscach i datach, również o samych dochodzeniach. Olivia była zaznajomiona z terminologią policyjną, nieraz słyszała, jak rodzice omawiali różne przypadki, siedząc przy stole w kuchni. Jej matka, Maria, była karnistką. Znalazła tę sprawę na końcu skoroszytu. Arne Rönning był jednym z prowadzących. Komisarz Rönning z Biura Kryminalnego Komendy Głównej. Tata. Olivia podniosła oczy i zatoczyła wokół wzrokiem. Gmach szkoły znajdował się wśród niemal nieskażonej przyrody, otaczały go ogromne zadbane trawniki i kawałek pięknego lasu ciągnącego się aż do Edsviken7 . Niezwykle kojący zakątek. Myślała o ojcu. . Kochała go z całego serca. Arne umarł w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat. Co za niesprawiedliwość. Potem wróciły myśli, które często męczyły ją aż do bólu. O tym, jak wyjechała do Barcelony, żeby uczyć się hiszpańskiego, pracować, wy- luzować się… bawić!
Uciekłam, pomyślała. Chociaż wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Zwiałam, bo nie miałam siły zmierzyć się z faktem, że jest chory, że mu się pogorszy, że może umrzeć. Rzeczywiście umarł. Podczas jej nieobecności. Olivia była jeszcze w Barcelonie. Wciąż pamiętała ten telefon od mamy. - Tata umarł w nocy. Przesunęła dłonią po oczach i pomyślała o mamie. Po śmierci taty, gdy Olivia już wróciła z Barcelony, nastał straszny czas. Matka była załamana, zamknęła się w swojej żałobie, w której nie było miejsca dla wyrzutów sumienia Oli- vii i jej rozpaczy. Krążyły wokół siebie w milczeniu, jakby się bały, że świat się rozpadnie, jeśli ujawnią, co czują. Czas to złagodził, ale nadal o tym nie rozmawiały. Bynajmniej. Bardzo jej brakowało taty. - Wybrałaś sobie jakąś sprawę? To Ulf, który na swój dziwny sposób znów zmaterializował się obok niej. -Tak. - Którą? Olivia zerknęła na skoroszyt. - Jakaś sprawa z Nordkoster. - Z którego roku? - Osiemdziesiątego siódmego. - Dlaczego ją wybrałaś? - A ty znalazłeś coś dla siebie? Czy masz to gdzieś? W końcu to nieobowiązkowe. Ulf uśmiechnął się lekko i usiadł na ławce. - Nie przeszkadzam? - Owszem. Olivii nie brakowało pewności siebie. Poza tym chciała skupić się na sprawie, o której właśnie zaczęła czytać. Nad którą pracował tata. Sprawa okazała się naprawdę sensacyjna. Streszczenie Åkego było tak ciekawe, że Olivia natychmiast zapragnęła dowiedzieć się czegoś więcej. Wsiadła do samochodu i pojechała do Biblioteki Królewskiej. Tam skierowała się
do sutereny, gdzie znajdowała się czytelnia zmikrofilmowanych gazet. Pracująca tam kobieta pokazała jej, gdzie szukać i jakiego czytnika użyć. Organizacja zasobów była bardzo przejrzysta. Osobny mikrofilm dla każdej gazety ukazującej się w Szwecji, począwszy od lat pięćdziesiątych. Wystarczyło wybrać tytuł i rocznik, zasiąść przy czytniku i już. Olivia zaczęła od lokalnej gazety obejmującej swoim zasięgiem Nordkoster. „Strömstad Tidning”. Datę i miejsce zbrodni znała już ze skoroszytu. Włączyła funkcję czytania i nie musiała długo czekać, aby na ekranie pojawił się dobitny tytuł: MAKABRYCZNE MORDERSTWO NA WYBRZEŻU KOSTER. Autorem artykułu był wyraźnie poruszony dziennikarz od newsów, który zawarł w tekście sporo rzeczowych informacji o miejscu i czasie zbrodni. Zabrała się do czytania. Przez następną godzinę przebrnęła przez kolejne lokalne gazety - „Bohusläningen” i „Hallandsposten” - i zataczając coraz szersze kręgi, doszła do dzienników wydawanych w Göteborgu, a potem do sztokholmskich tabloidów o zasięgu ogólnokrajowym. Cały czas gorączkowo robiła notatki. Drobne i większe. Sprawa rzeczywiście wzbudziła zainteresowanie w całym kraju. Z wielu powodów. Młoda ciężarna kobieta została w wyrafinowany i brutalny sposób zamordowana przez nieznanych sprawców. Policja nie ustaliła ani sprawców, ani motywów. Nie było żadnych podejrzanych. Nie poznano nawet tożsamości ofiary. Sprawa pozostała nierozwiązaną zagadką. Swoisty fenomen, który coraz bardziej ją fascynował. Zaciekawił ją również sam sposób zgładzenia ofiary. To, co się rozegrało w pewną księżycową noc w zatoce na Nordkoster. Piekielny pomysł na pozbawienie życia nagiej kobiety w ciąży. Przy wykorzystaniu przypływu. Przypływu? Istna tortura, pomyślała Olivia. Wyjątkowa metoda topienia. Powolna, potworna. Dlaczego właśnie w ten sposób? Tak spektakularny? Olivia puściła cugle wyobraźni. Może to jakaś forma okultyzmu? Czciciele przypływów? Albo Księżyca? Morderstwo wydarzyło się późnym wieczorem. Forma składania ofiary? Jakiś obrzęd? Sekta? Czy zamierzali wyciąć płód i ofiarować bóstwu Księżyca?
Daj spokój, powiedziała sobie. Wyłączyła czytnik i spojrzała na zabazgrany notatnik: fakty przemieszane ze spekulacjami, prawda, domysły i mniej lub bardziej prawdopodobne hipotezy różnych reporterów i kryminologów. Według „pewnego źródła” w ciele ofiary znaleziono ślady psychotropów. Rohypnolu. Rohypnol to klasyczna pigułka gwałtu, pomyślała. Ale przecież ona była w ciąży. Uśpili ją? Dlaczego? Policja poinformowała o znalezieniu na wydmach płaszcza z ciemnego materiału. Były na nim włosy kobiety. Jeśli rzeczywiście był to jej płaszcz, to gdzie reszta ubrania? Mordercy zabrali, ale zapomnieli o płaszczu? Nic nie dały próby ustalenia tożsamości kobiety przez kontakty z policją winnych krajach. Dziwne, że nikt nie zgłosił zaginięcia ciężarnej kobiety, pomyślała. Według policji kobieta miała dwadzieścia pięć do trzydziestu lat i przypuszczalnie była pochodzenia latynoamerykańskiego. Co to znaczy? Jaki obszar obejmuje to pojęcie? Zdarzenie nad brzegiem morza obserwował dziewięcioletni chłopiec, który według reportera nazywał się Ove Gard- man. Chłopiec pobiegł do domu i zaalarmował rodziców. Gdzie może być dziś? Czy dałoby się z nim skontaktować? Policja podała, że kobieta była nieprzytomna, ale żyła jeszcze, gdy rodzice Gardmana zjawili się na brzegu. Próbowali ją ratować, ale umarła, zanim doleciał helikopter ratunkowy. Olivia zastanawiała się, w jakiej odległości od brzegu znajdował się dom Gardmanów i ile czasu upłynęło do przylotu helikoptera. Wstała i omal się nie przewróciła. Od wrażeń i myśli czuła się poobijana, jakby cała krew spłynęła jej z głowy do kostek. Na Humlegårdsgatan opadła na siedzenie samochodu i wtedy poczuła ssanie w żołądku. Sięgnęła do schowka po baton energetyczny. Spędziła w czytelni ładnych kilka godzin i aż się zdziwiła, gdy spojrzała na zegarek. Minęły jak z bicza trząsł. Zerknęła na notatnik. Bardzo ją wciągnęła ta dawna sprawa. Nie tylko dlatego, że ojciec nad nią pracował, chociaż to też, jednak przede wszystkim ze względu na kilka szczególnych okoliczności. Zwłaszcza tę, że nie udało się ustalić tożsamości zamordowanej kobiety. Była i pozostała nieznana. Przez tyle lat. Poruszyło ją to. Chciała dowiedzieć się więcej. Co by powiedział tata, gdyby żył? Sięgnęła po komórkę.
Na starannie wystrzyżonym trawniku przed gmachem szkoły stali Åke Gustafsson i pewna kobieta w średnim wieku pochodząca z Rumunii. Szefowa szkolnej stołówki. Poczęstowała Åkego papierosem. - Niewiele osób teraz pali - odezwała się. - Rzeczywiście. - Pewnie przez tego raka. - Pewnie tak. Zapalili oboje. Komórka zadzwoniła, gdy Åke zdążył wypalić połowę papierosa. - Mówi Olivia Rönning. Wybrałam tę sprawę z Nordkoster i chciałam… - Tak myślałem - przerwał Åke. - Przecież twój ojciec nad nią pracował i… - Tak, ale nie dlatego. Chciała, żeby była jasność. Chodzi o nią, tu i teraz. To nie ma nic wspólnego z ojcem. W każdym razie opiekun grupy nie powinien tak myśleć. Wybrała sobie zadanie i zamierzała je realizować na swój sposób. Taka była. - Wybrałam ją, bo uważam, że jest ciekawa - powiedziała. - Ale dość trudna. - I właśnie dlatego dzwonię. Chciałabym zajrzeć do akt śledztwa. Gdzie je znajdę? - Przypuszczalnie w centralnym archiwum w Göteborgu. - Tak? Szkoda. - I tak by ci nie dali ich przeczytać. - Dlaczego? - Bo sprawa dotyczy morderstwa, które jest niewyjaśnione, ale nie przedawnione. Nikt spoza zespołu dochodzeniowego nie ma prawa czytać dokumentów ze śledztwa, które nie zostało zamknięte. - Aha… więc co mam zrobić? W jaki sposób znaleźć więcej informacji? W słuchawce zapadła cisza. Siedząc za kierownicą, przyciskała do ucha komórkę. Nad czym on się tak zastanawia? Zobaczyła, że w jej kierunku zdecydowanym krokiem ruszyła strażniczka miejska. Samochód Olivii stał na miejscu dla inwalidy. Niedobrze. Włączyła silnik i w tym samym momencie znów odezwał się Åke. - Mogłabyś porozmawiać z ówczesnym szefem grupy dochodzeniowej. - Nazywał się Tom Stilton.
- Właśnie. - Gdzie go szukać? - Nie mam pojęcia. - W Komendzie Głównej? - Nie sądzę. Spytaj panią Olsäter, komisarz Mette Ol- säter. Często razem pracowali. Może ona wie. - A gdzie ona pracuje? - W Biurze Kryminalnym, gmach C. - Dziękuję! Olivia odjechała przed samym nosem strażniczki. * - Nowy numer „Situation Stockholm”! Poczytajcie o księżniczce Wiktorii i jednocześnie pomóżcie bezdomnym! Głos Jednookiej Very docierał bez przeszkód do zamożnych mieszkańców Sofo8 , kłębiących się przed halami targowymi Söder, skąd wynosili pełne torby śmieciowego jedzenia i wszelkiej obfitości. Cała jej postać była jak stworzona dla wielkiej sceny Dramaten9 . Złachana wersja Margarethy Krook10 ” zczasów jej świetności. To samo ostre spojrzenie, niezwykła klasa i charyzma, której nie sposób nie ulec. Dobrze jej dzisiaj szło. Zdążyła już sprzedać połowę gazetek. Co innego Arvo Pärt. Całkiem mu nie szło. Stał kawałek dalej, oparty o ścianę. To zdecydowanie nie jego dzień, ale nie chciał być sam. Zerknął na Verę. Podziwiał jej hart ducha. Jak większość z jej otoczenia, wiedział coś niecoś o jej ciężkich nocach, ale tutaj sprawiała wrażenie, jakby cały świat należał do niej. Do bezdomnej. Chyba żeby za dom uznać jej szarą, zdezelowaną przyczepę z lat sześćdziesiątych. - Ja nie jestem bezdomna. Powiedziała to do gościa, który kupując gazetkę, chciał się podniecać swoją wrażliwością społeczną. - Jestem w trakcie zmiany mieszkania. W pewnym sensie było to prawdą. Vera trafiła na komunalną listę mieszkaniową w ramach politycznego projektu Bostad Forst11 , kosmetycznego programu poprawy warunków życia sztokholmskich bezdomnych. Powiedzieli, że przy odrobinie szczęścia być może na jesieni dostanie mieszkanie. Na próbę. A jeśli będzie się odpowiednio zachowywać, może otrzyma stały przydział.
Vera zamierzała się odpowiednio zachowywać. Jak zawsze. Prawie. Miała tę swoją przyczepę i nieco ponad pięć tysięcy koron wcześniejszej emerytury. Tak ścinała wydatki, żeby wystarczyło na najbardziej niezbędne rzeczy, a resztę wyszukiwała po śmietnikach. Nie cierpiała biedy. - Kupujcie „Situation Stockholm”! Sprzedała kolejne trzy egzemplarze. - Będziesz tu stać? Pytanie zadał Jelle, który pojawił się znikąd i z pięcioma egzemplarzami stanął niedaleko Very. - Tak. A co? - To miejsce Bensemana. Każdy sprzedawca miał swoje stałe miejsce, uwidocznione na plastikowym identyfikatorze obok nazwiska. Plakietka Bensemana nosiła napis „Benseman/ Söderhallarna”. - Benseman nieprędko tu będzie stał - odparła. - To jego miejsce. Dostałaś zastępstwo czy co? - Nie. A ty? - Nie. - To co tu robisz? Jelle nie odpowiedział. Vera zrobiła krok w jego kierunku. - Przeszkadza ci, że tu stoję? - To dobre miejsce. - Dobre. - A możemy się nim podzielić? - spytał. Vera uśmiechnęła się i spojrzała na niego. Tym swoim spojrzeniem, którego unikał, jak mógł. Teraz też. Patrzył w ziemię. Vera stanęła tuż obok i nachyliła się, żeby złapać jego wzrok od dołu. Jakby rozcinała brzuch pstrąga. Bez szans. Jelle odwrócił się. Vera zaśmiała się ochryple, przechodzące obok cztery rodziny z małymi dziećmi w eleganckich wózeczkach natychmiast ich wyminęły. - Jelle! - ryknęła. Pärt odsunął się od ściany. Coś się dzieje? Wiadomo nie od dziś, że Vera ma krewki temperament. O Jellem wiedział znacznie mniej. Podobno pochodzi z wysp, tych najodleglejszych. Ktoś mówił, że z Rödlögi12 . Jelle, syn łowcy fok! Z drugiej strony tyle się gada bez sensu. Rzekomy łowca fok stoi teraz przed halą i
kłóci się z Verą. Czy coś w tym rodzaju. - O co się kłócicie? - Nie kłócimy się - odparła Vera. - My się nigdy nie kłócimy. Ja mówię, jak jest, a on patrzy w ziemię. Co, nie? Vera zwróciła się do Jellego, ale już go nie było. Był piętnaście metrów dalej. Nie miał zamiaru kłócić się o miejsce Bensemana. Miał to w dupie, Vera może sobie sprzedawać gazetki, gdzie chce. Jej sprawa. Jelle, lat pięćdziesiąt sześć, prawie wszystko miał w dupie. * Późnym letnim wieczorem Olivia jechała samochodem w kierunku Söder. Mijający dzień był pełen wydarzeń. Zaczął się jak zwykle, od przekomarzanek z Ulfem Molinem, potem trafiła na sprawę tego morderstwa i wpadła. Z wielu powodów. Zarówno osobistych, jak i innych. Godziny spędzone w Bibliotece Królewskiej pozostawiły w niej ślad. Dziwnie się zrobiło, pomyślała. Nie tak planowała wakacje. Niedługo będzie miała wolne po ciężkim roku. W tygodniu uczelnia, w weekendy praca w areszcie Kronoberg. Miała zamiar wypoczywać, bo udało jej się zaoszczędzić tyle, żeby mieć z czego żyć. W planach miała również jakiś wyjazd last minute. Poza tym prawie od roku nie miała seksu. Z tym też zamierzała coś zrobić. I teraz ta sprawa? Może sobie odpuścić? W końcu to nieobowiązkowe zadanie. W tym momencie zadzwoniła Lenni. - Słucham? Lenni była jej najlepszą kumpelką od czasów liceum. Płynęła z prądem, usiłując chwycić się czegoś w życiu, aby nie utonąć. Ciągle musiała chodzić w miasto, sprawdzać, jaka jest sytuacja, żeby niczego nie przegapić. Tym razem ściągnęła jeszcze cztery koleżanki, by nie przegapić Jakoba, faceta, którego aktualnie miała na oku. Przeczytała na Facebooku, że Jakob wybiera się wieczorem do Strandu przy Hornstull. - Jedziesz z nami! Będzie super! O ósmej spotykamy się u Lollo i… - Lenni. - Co? - Nie mogę… mam robotę, muszę to zrobić jeszcze dziś wieczorem. - Będzie kumpel Jakoba, Erik, kilka razy pytał o ciebie! Taki przystojniak! Idealny
dla ciebie! - Ale ja nie mogę. - Wiesz co, nudziara z ciebie! Postaraj się, powinnaś się rozerwać, wrócić do formy! - Innym razem. - Ciągle tak mówisz. Okej, tylko nie miej do mnie pretensji, jak cię coś ominie. - Nie będę miała. Mam nadzieję, że uda ci się z Jakobem! - No, trzymaj kciuki! Ściskam cię! Olivia nie zdążyła odpowiedzieć, Lenni już się rozłączyła. Popędziła tam, gdzie coś się dzieje. A właściwie dlaczego jej odmówiła? Przecież myśl o facecie pojawiła się w jej głowie dokładnie w momencie, gdy zadzwoniła Lenni. Może rzeczywiście zrobiła się z niej nudziara? Robota? Po co ta gadka? Olivia wymieniła w misce karmę i opróżniła kuwetę z kocich kup. Potem zasiadła przed laptopem. Właściwie miała ochotę na kąpiel, ale zatkał się odpływ i spuszczając wodę z wanny, zalałaby całą podłogę. Nie miała siły się tym zająć. Jutro to zrobi. Wpisze na listę-spraw-do-załatwienia. Przez całą wiosnę z dużym powodzeniem odsuwała od siebie tę listę. Weszła na Google Earth. Nordkoster. Wciąż ją fascynowało, że siedząc w domu przed ekranem komputera, może niemal zaglądać do okien domów w różnych częściach świata. Dreszcz ją przechodził, jakby szpiegowała. Podglądała. Teraz był to dreszcz innego rodzaju. Odczuwała go tym silniej, im bardziej przybliżała obraz wyspy, dróg, domów, im bliżej była celu. Jest. Hasslevikarna. Zatoczki na północnym krańcu wyspy. Prawie jak zalew, pomyślała. Spróbowała jeszcze przybliżyć obraz. Na tyle blisko, żeby zobaczyć wydmy i plażę, na której zakopali ciężarną kobietę. Już miała przed sobą tę plażę. Szary, ziarnisty obraz. Zaczęła sobie wyobrażać, gdzie to mogło być. Gdzie ją zakopali. Może tu?
A może tam? W którym miejscu był płaszcz? Gdzie siedział chłopiec, który wszystko widział? Na skałkach po zachodniej stronie plaży? Czy po wschodniej? Na skraju lasu? Złościło ją, że nie może podejść jeszcze bliżej. Aż do końca, jakby sama stanęła na tej plaży. Jakby tam była. Ale bardziej się nie dało. Wyłączyła komputer. Pozwoli sobie na piwo. Na które parę razy nalegał Ulf. Wypije sama, w domu, gdzie nie będzie musiała ocierać się o kolegów ze szkoły albo o gości w pubie. Sama. Odpowiadało jej życie singla. Sama tak wybrała. Nigdy nie miała problemu z facetami. Wprost przeciwnie. Od początku miała świadomość, że się podoba. Najpierw były fotografie małej ślicznej dziewczynki i mnóstwo wakacyjnych filmów nakręconych przez ojca kamerą skierowaną na Olivię. Potem, gdy ruszyła w świat, przyszły spojrzenia innych mężczyzn. Przez pewien czas dla zabawy zakładała ciemne okulary, aby zza nich obserwować reakcje napotkanych facetów. Nie spuszczali z niej taksującego wzroku, dopóki ich nie minęła. Szybko ją to znudziło. Była świadoma swojej wartości. Przynajmniej na tym poziomie. Dało jej to pewność siebie. Nie musiała ruszać na łowy. Jak Lenni. Olivia miała mamę i własne mieszkanko. Dwa pomalowane na biało pokoje, podłoga z desek. Właściwie to nie własne, wynajęła je od kuzyna pracującego obecnie w Afryce Południowej na rzecz Szwedzkiej Rady Eksportu. Miał tam być dwa lata. Przez ten czas mogła tu mieszkać. Wśród jego mebli. Jakoś dawała radę. Miała jeszcze Eivisa. Kot był pamiątką po intensywnym związku z seksownym Jamajczykiem poznanym w Nova Bar na Skånegatan. Najpierw okropnie się na niego napaliła, a potem zakochała. Chociaż jemu powiedziała, że było odwrotnie. Prawie rok podróżowali razem, bawili się i pieprzyli, a potem spotkał dawną przyjaciółkę z rodzinnych stron. Tak to ujął. Przyjaciółka miała alergię na koty. I w ten sposób Elvis został na Skånegatan. Po wyprowadzce Jamajczyka Olivia zmieniła imię kotu. Przedtem wabił się Ras Tafari, od imienia chrzestnego cesarza Hajle Sellasjego. Elvis jakoś lepiej jej pasował.
Pokochała go tak mocno jak mustanga. Wypiła piwo. Dobre. Już otwierała następne, gdy uprzytomniła sobie, że jest całkiem mocne, tymczasem nie jadła dziś obiadu. Ani kolacji. Tak się jakoś działo, że kiedy się nakręciła, jedzenie spadało z listy priorytetów. Jednak przydałoby się wprowadzić coś do żołądka dla zniwelowania lekkiego zawrotu w głowie. Może skoczyć po pizzę? Nie. Całkiem przyjemnie, jak się trochę kręci w głowie. Zabrała piwo do ciasnej sypialni i opadła na łóżko. Na przeciwległej ścianie wisiała podłużna drewniana maska w kolorze zszarzałej bieli. Jeden z afrykańskich przedmiotów należących do kuzyna. Olivia nie mogła się zdecydować, czy maska jej się podoba, czy nie. Gdy nocą budziła się z nieprzyjemnego snu i widziała maskę w świetle księżyca, nie było to zbyt miłe. Powiodła wzrokiem po suficie i nagle uświadomiła sobie, że od wielu godzin nie sprawdzała komórki! Jak na nią było to niezwykłe. Komórka stanowiła niezbędną część jej wyposażenia. Nie mając jej w kieszeni, czuła się nieubrana. Wyciągnęła ją i włączyła. Sprawdziła maile, SMS-y i kalendarz, potem weszła na SVT13 Play. Znakomicie, obejrzy jeszcze wiadomości, zanim sen ją zmorzy. - Co policja zamierza teraz zrobić? - Tego nie mogę ujawnić. Człowiekiem, który nie mógł niczego ujawnić telewizyjnym wiadomościom, był Rune Forss, komisarz sztokholmskiej policji, facet po pięćdziesiątce. Przydzielili mu sprawę kolejnych napadów na bezdomnych. Widać, że nie jest tym zachwycony, pomyślała Olivia. Wyglądał jej na glinę starego pokroju, takiego, który uważa, że ludzie są sami sobie winni. Przeważnie. Na przykład chuliganeria, a już na pewno osoby, którym nie chce się wziąć w garść, załatwić sobie jakąś robotę i żyć jak inni porządni ludzie. Najczęściej są sami sobie winni. Wprawdzie w Wyższej Szkole Policyjnej tego nie uczono, jednak wiadomo było, że wielu tak uważa. Kilku kolegów Olivii już zdążyło się tym zarazić. - Postaracie się przeniknąć do środowiska bezdomnych? - Przeniknąć? - No tak. Pod przykryciem. Żeby ująć sprawców. Sens pytania dotarł w końcu do Runego Forssa, który ledwo zdołał ukryć uśmiech.
- Nie. Olivia wyłączyła komórkę. * W uładzonym opowiadaniu bezdomna siedziałaby u wezgłowia ciężko rannego, poprawiając pościel i dodając mu otuchy. Ale w prawdziwym opowiadaniu, oddającym rzeczywistość, personel recepcji w szpitalu wezwał ochronę natychmiast, gdy Jednooka Vera przeszła przez hol, zmierzając do windy. Ochroniarze dogonili ją na korytarzu, zanim doszła do sali, w której leżał Benseman. - Tu nie wolno wchodzić! - Dlaczego? Chcę tylko odwiedzić kolegę, który… - Proszę z nami! Została wyproszona. Łagodnie rzecz ujmując. W rzeczywistości chwycili brutalnie i w sposób głęboko upokarzający poprowadzili wrzeszczącą na całe gardło kobietę przez szpitalny hol pełen ludzi, a następnie mniej lub bardziej wyrzucili ją na ulicę. Mimo że się powoływała na prawa człowieka. W jej ujęciu. Wygnali. W noc. Vera ruszyła w długą wędrówkę do przyczepy w lesie Ingenting w dzielnicy Solna. Sama jak palec. W noc, kiedy grasują młodzi ludzie lubujący się w przemocy, podczas gdy Rune Forss pogrążał się we śnie. *** WŁAŚNIE ZAMIERZAŁA ZJEŚĆ następny kawałek tortu śmietanowego. Kobieta miała usta pomalowane jaskrawo-czerwoną szminką, kędzierzawe siwe włosy i obfite kształty. Tak się kiedyś wyraził jej mąż: „Moja żona ma obfite kształ- ty”. Co znaczyło, że jest bardzo tęga. Co pewien czas było to dla niej powodem udręki i wtedy próbowała zredukować ob- jętość. Z dość mizernym skutkiem. Potem przychodził okres, gdy cieszyła się, że jest, jaka jest. W takim właśnie okresie podjadała teraz tort w swoim przestronnym gabinecie Biu-
ra Kryminalnego w gmachu C Komendy Głównej i jednym uchem słuchała wiadomości w radiu. Spółka MWM, Magnu- son World Mining, otrzymała tytuł najlepszej w tym roku fir- my szwedzkiej operującej na rynku międzynarodowym. - Wiadomość spotkała się z gwałtownymi protestami z wielu stron. Firma jest ostro krytykowana za sposób działania w Kongu, gdzie wydobywa koltan. A tak na tę krytykę odpowiada jej dyrektor, Bertil Magnuson. Wyłączyła radio. Zetknęła się z tym nazwiskiem w latach osiemdziesiątych, w związku z pewnym zaginięciem. Skierowała wzrok na fotografię stojącą na skraju biurka. Przedstawiała najmłodszą córkę, dziewiętnastoletnią Jolene. Dziewczyna miała niezwykły uśmiech i zagadkowe oczy. Zespół Downa. Kochanie moje, pomyślała, co cię czeka w życiu? Sięgała po ostatni kęs tortu, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Szybko schowała talerzyk za segregatorami piętrzącymi się na biurku i spojrzała w kierunku drzwi. - Proszę! Do środka zajrzała młoda kobieta. Lekko zezująca, lewe oko nie patrzyło równolegle do prawego, czarne włosy upięte w poczochrany węzeł. - Pani Mette Olsäter? - spytała. - O co chodzi? - Mogę wejść? - O co chodzi? Dziewczyna nie wiedziała, czy może wejść, czy nie. Zatrzymała się w otwartych drzwiach. - Nazywam się Olivia Rönning, jestem studentką Wyższej Szkoły Policyjnej, szukam Toma Stiltona. - Po co? - Dostałam zadanie dotyczące sprawy, którą prowadził, i chciałabym go spytać o kilka rzeczy. - Co to za sprawa? - Morderstwa na Nordkoster w 1987. - Proszę wejść. Olivia weszła, zamknęła za sobą drzwi, ale bez zaproszenia nie odważyła się usiąść na krześle stojącym w pewnej odległości od biurka Mette Olsäter. Kobieta za biurkiem była nie tylko potężnych kształtów, bił od niej autorytet. Pani komisarz.