Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 8 lata temu.
Komentarze i opinie (0)
Transkrypt ( 25 z dostępnych 1612 stron)
CLIVE CUSSLER
"POTOP"
Przekład
MACIEJ PINTARA
Tytuł oryginału
FLOOD TIDE
Ilustracja na okładce
KLAUDIUSZ MAJKOWSKI
Redakcja stylistyczna
WANDA MAJEWSKA
Redakcja techniczna
ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
MAŁGORZATA DZIKOWSKA
WIESŁAWA PARTYKA
Skład
WYDAWNICTWO AMBER
Copyright (c) 1997 by Clive Cussler
All rights arę reserved by the Proprietor
throughóut the world.
This translation published by
arrangement with
Peter Lampack Agency, Inc.
551 Fifth Avenue, Suitę 1613
New York, NY 10176-0187 USA
For the Polish edition
(c) Copyright by Wydawnictwo Amber
Sp. z o.o. 1998
ISBN 83-7169-577-2
Warszawa 1998. Wydanie I
Druk: Zakłady Graficzne "ATEXT" w
Gdańsku
Autor pragnie wyrazić wdzięczność
pracownikom Urzędu Imigracyjnego
Sta-
nów Zjednoczonych, którzy udostępnili
mu dane dotyczące nielegalnej imigracji.
Dziękuje również Korpusowi Wojsk
Inżynieryjnych Armii Stanów Zjedno-
czonych za pomoc w opisaniu kapryśnej
natury rzek Missisipi i Atchafalaya.
Ponadto dziękuje wszystkim, którzy byli
tak uprzejmi i podsuwali mu pomy-
sły i sugestie dotyczące przygód Dirka i
Ala.
REQUIEM
DLA KSIĘŻNICZKI
10 grudnia 1948 roku
Gdzieś na nieznanych wodach
Z każdym nowym uderzeniem wiatru
fale atakowały coraz bardziej zajadłe.
Panująca rano dobra pogoda
przeistoczyła się późnym wieczorem z
doktora
Jekylla w porywczego mister Hyde'a.
Białe grzywy spienionych bałwanów
rozbi-
jały się w pokrywający wszystko wodny
pył. Wzburzona kipiel i ciemne chmury
zlewały siew szalejącej śnieżnej zamieci i
nie sposób było określić, gdzie kończy
się woda, a zaczyna niebo. Ludzie
znajdujący się na pokładzie
pasażerskiego li-
niowca "Księżniczka Dou Wan",
zmagającego się z wysokimi jak góry,
wściekły-
mi falami, nie zdawali sobie sprawy, że
od katastrofy dzielą ich zaledwie minuty.
Rozszalałe wody gnane porywami
wichru, wiejącego jednocześnie z północ-
nego wschodu i północnego zachodu,
uderzały w statek z dwóch stron. Wiatr
osią-
gnął wkrótce prędkość stu mil na
godzinę, a wysokość fal przekroczyła
trzydzie-
ści stóp. Schwytana w potężny wir
"Księżniczka Dou Wan" nie miała
dokąd się
schronić. Jej dziób opadał i znikał pod
falami, zalewającymi odkryte pokłady i
prze-
taczającymi się ku rufie, kiedy się unosił.
Rufa wynurzała się, odsłaniając wście-
kle wirujące w powietrzu śruby.
Atakowany ze wszystkich stron statek
pochylał
się pod kątem trzydziestu stopni i wtedy
fala zalewała ciągnący się wzdłuż prawej
burty pokład spacerowy. Potem
prostował się wolno, z coraz większym
trudem
i dalej stawiał czoło najgroźniejszemu w
ostatnich czasach sztormowi na tych
wodach.
Zziębnięty, prawie oślepiony przez
śnieżycę, pełniący wachtę drugi oficer Li
Po schronił się do sterowni i zatrzasnął
za sobą drzwi. Pływając dotychczas po
Morzu Chińskim, nigdy jeszcze nie
widział śniegu wirującego w powietrzu
pod-
czas szalejącego sztormu. Li Po uważał,
że bogowie są niesprawiedliwi, zsyłając
na "Księżniczkę" wiatry o tak niszczącej
sile po tym, jak opłynęła pół świata i
zna-
lazła się już tylko niecałe dwieście mil od
portu. Przez ostatnie szesnaście godzin
pokonała odległość zaledwie czterdziestu
mil.
Cała załoga poza kapitanem Leigh
Huntem i głównym mechanikiem, prze-
bywającym na dole w maszynowni,
składała się z chińskich nacjonalistów.
Hunt,
stary wilk morski, miał za sobą
dwanaście lat służby w Królewskiej
Marynarce
Wojennej i osiemnastoletnią karierę
oficera marynarki handlowej, kiedy
pływał
9
na statkach trzech różnych linii
żeglugowych. Kapitanem był od
piętnastu lat. Już
jako mały chłopiec wypływał z ojcem na
połów ryb w pobliżu Bridlington, małe-
go miasteczka położonego na wschodnim
wybrzeżu Anglii, zanim pewnego dnia
zaciągnął się jako zwykły marynarz na
frachtowiec płynący do Afryki Południo-
wej. Teraz ten szczupły mężczyzna o
siwiejących włosach i smutnych, pustych
oczach, z głębokim pesymizmem oceniał
szansę statku; miał niewielką nadzieję,
że przetrwa on sztorm.
Dwa dni wcześniej jeden z członków
załogi pokazał mu pęknięcie na
zewnętrz-
nym poszyciu kadłuba, widoczne na
sterburcie między pojedynczym
kominem a rufą.
Hunt oddałby miesięczną wypłatę za
możliwość sprawdzenia, jak wygląda
ono te-
raz, gdy statek walczy z szalejącym
żywiołem. Nie chciał jednak o tym
myśleć.
Jakakolwiek próba przeprowadzenia
inspekcji przy wietrze osiągającym
prędkość
stu mil na godzinę i wśród fal
przelewających się przez pokłady byłaby
samobój-
stwem. Zdawał sobie sprawę z grożącego
"Księżniczce" śmiertelnego niebezpie-
czeństwa i pogodził się już z faktem, że
nie ma wpływu na jej dalszy los.
Utkwił wzrok w śnieżnej zamieci
zasypującej szyby sterowni.
- Co z oblodzeniem, panie Po? - zapytał
swego drugiego oficera, nie od-
wracając głowy.
- Powłoka szybko rośnie, panie
kapitanie.
- Sądzi pan, że statek może się
wywrócić?
Li Po wolno pokręcił głową.
- Na razie nie, sir, ale do rana ciężar
lodu może osiągnąć wartość krytyczną.
Grubość warstwy na nadbudowie i
pokładach może okazać się groźna, jeśli
na-
bierzemy zbyt dużego przechyłu.
Hunt zastanawiał się przez chwilę, po
czym odezwał się do sternika:
- Niech pan zostanie na kursie, panie
Tsung. Dziobem do wiatru i fali.
- Tak jest, sir - odpowiedział Chińczyk,
utrzymując się na szeroko rozsta-
wionych nogach. Dłonie mocno zacisnął
na mosiężnym kole sterowym.
Hunt powrócił myślą do pęknięcia w
kadłubie. Już nie pamiętał, kiedy
"Księż-
niczka Dou Wan" po raz ostatni
poddana została solidnemu przeglądowi
w su-
chym doku. O dziwo, załoga nie była
zaniepokojona przeciekami wody, rdzą
na
poszyciu ani obluzowanymi czy
brakującymi nitami. Beztrosko
ignorowała koro-
zję i nie przejmowała się tym, że podczas
rejsu pompy odprowadzające wodę
z zęzy bez przerwy ciężko pracują. Piętą
achillesową "Księżniczki" był z pewno-
ścią wysłużony i zniszczony kadłub.
Statek pływający po oceanach jest
uważany
za stary po dwudziestu latach
eksploatacji. "Księżniczkę" zbudowano
przeszło
trzydzieści pięć lat temu. Od chwili
opuszczenia stoczni przemierzyła setki
tysię-
cy mil morskich, opierała się
wzburzonemu morzu i tajfunom. To, że
wciąż jesz-
cze utrzymywała się na wodzie,
graniczyło niemal z cudem.
Została zwodowana w roku tysiąc
dziewięćset trzynastym jako "Lanai".
Zbu-
dowała ją stocznia Harland i Wolff dla
Singapurskich Linii Oceanicznych, któ-
rych parowce pływały po Pacyfiku.
Miała tonaż 10 758 BRT. Jej całkowita
dłu-
gość, od niemal pionowego dziobu do
rufy o przekroju kieliszka do szampana,
wynosiła czterysta dziewięćdziesiąt
siedem stóp, a szerokość pokładnicy
sześć-
10
dziesiąt stóp. Trójprężne maszyny
parowe dysponowały mocą pięciu tysięcy
koni
mechanicznych i napędzały dwie śruby.
W okresie swej świetności "Księżnicz-
ka" potrafiła pruć fale z szybkością
siedemnastu węzłów, co można
traktować
jako wynik godny uwagi. Obsługiwała
linię Singapur-Honolulu do roku tysiąc
dziewięćset trzydziestego pierwszego,
kiedy to sprzedano ją Kantońskim
Liniom
Żeglugowym i przemianowano na
"Księżniczkę Dou Wan". Po remoncie
kurso-
wała między portami Azji Południowo-
Wschodniej, zabierając na pokład
pasaże-
rów i ładunki.
Podczas drugiej wojny światowej przejął
ją rząd Australii, przystosowując
do przewozu żołnierzy! Doznała
poważnych uszkodzeń, zaatakowana
przez ja-
pońskie samoloty, gdy płynęła w
konwoju. Po wojnie zwrócono ją Liniom
Kan-
tońskim. Pływała krótko między
Szanghajem a Hongkongiem, aż
wreszcie wio-
sną roku tysiąc dziewięćset
czterdziestego ósmego postanowiono
sprzedać ją na
złom do Singapuru.
Mogła pomieścić pięćdziesięciu pięciu
pasażerów w kabinach pierwszej kla-
sy, osiemdziesięciu pięciu w drugiej
klasie i trzystu siedemdziesięciu w
trzeciej.
Zwykle jej załoga liczyła stu
dziewięćdziesięciu członków, ale podczas
rejsu, który
miał być jej ostatnim, na pokładzie
znajdowało się tylko trzydziestu ośmiu
ludzi.
Hunt wyobrażał sobie, że jego leciwa
jednostka pływająca jest jak maleńka
wysepka miotana wzburzonymi falami,
na której rozgrywa się dramat bez
udziału
publiczności. Był fatalistą. Jego
przeznaczeniem było osiąść na mieliźnie,
a prze-
znaczeniem "Księżniczki" skończyć na
złomowisku. Hunt współczuł statkowi
noszącemu ślady wielu bitew,
zmagającemu się teraz z potężnymi
siłami żywiołu.
"Księżniczka" wiła się i jęczała,
zalewana gigantycznymi falami, ale
wciąż uda-
wało się jej wyrwać z ich uścisku i wbić
dziób w następną nadciągającą ścianę
wody. Hunt pocieszał się jedynie tym, że
jej zużyte maszyny wciąż pracowały
pełną parą.
Na dole w maszynowni skrzypienie i jęki
dochodzące z kadłuba były przera-
żająco głośne. Rdza odpadała z grodzi
całymi płatami, gdy woda zaczęła sięgać
kratek pomostów. Pościnane nity,
łączące stalowe płaty poszycia,
wystrzeliwały
w powietrze jak pociski. Załoga nie
przejmowała się tym specjalnie, wiedząc,
że
to zjawisko występuje często na statkach
nitowanych. "Księżniczkę" zbudowano,
zanim jeszcze rozpowszechniła się
metoda spawania.
Jednego jednak człowieka dosięgnęły
macki strachu.
Głównym mechanikiem był Ian
"Hongkong" Gallagher, szeroki w
ramionach,
wąsaty, lubiący sobie wypić Irlandczyk o
czerwonej twarzy. To, co widział i sły-
szał, mówiło mu, że statek musi się
rozpaść. Starając się przezwyciężyć lęk,
za-
czął chłodno rozważać, jakie ma
możliwości ocalenia.
Osierocony w wieku jedenastu lat, Ian
Gallagher uciekł ze slumsów Belfastu
na morze i zaczął od chłopca
okrętowego. Mając wrodzone zdolności
do mecha-
niki, został pomocnikiem w maszynowni,
a następnie awansował na trzeciego
mechanika. W wieku dwudziestu
siedmiu lat uzyskał papiery głównego
mechani-
11
ka i zaczął pływać na frachtowcach
kursujących między wyspami
południowego
Pacyfiku. Przezwisko "Hongkong"
przylgnęło do niego po tym, jak w jednej
z knajp tego portowego miasta stoczył
nierówną, zwycięską walkę z ośmioma
chiń-
skimi dokerami, którzy szukali z nim
zwady. Kiedy miał trzydziestkę,
zaciągnął
się latem tysiąc dziewięćset
czterdziestego piątego roku na
"Księżniczkę Dou Wan".
Gallagher odwrócił się z ponurą miną do
swego drugiego mechanika, Chu Wena.
- Wyłaź na górę, wkładaj kamizelkę
ratunkową i bądź gotowy do opuszcze-
nia statku, kiedy kapitan wyda taki
rozkaz.
Chińczyk wyjął z ust niedopałek cygara i
spojrzał badawczo na Gallaghera.
- Myśli pan, że pójdziemy na dno?
- Ja nie myślę, ja to wiem - odparł z
przekonaniem Gallagher. - Ta stara,
przerdzewiała łajba nie wytrzyma nawet
godziny dłużej.
- Mówił pan o tym kapitanowi?
- Kapitan musiałby być ślepy i głuchy,
żeby tego nie wiedział.
- A pan nie idzie? - zapytał Chu Wen.
- Zaraz cię dogonię - odrzekł Gallagher.
Chu Wen wytarł w szmatę tłuste od
smaru ręce, skinął głową głównemu me-
chanikowi i wspiął się po drabince ku
klapie prowadzącej na górne pokłady.
Gallagher obrzucił ostatnim
spojrzeniem swoje ukochane maszyny.
Wiedział,
że wkrótce spoczną na dnie.
Zesztywniał, gdy z czeluści kadłuba
dotarło do jego
uszu głośne skrzypnięcie. Staruszka
"Księżniczka Dou Wan" cierpiała na
dolegli-
wość zwaną zmęczeniem metalu, poza
tym odniosła swego czasu liczne rany
w spotkaniach z samolotami i okrętami.
To, czego się nie dostrzegało, żeglując
po spokojnych wodach, stawało się
oczywiste w czasie sztormu. Nawet
gdyby
"Księżniczka" była nową jednostką, z
trudem mogłaby się oprzeć naporowi fal
uderzających w jej kadłub, który teraz
musiał znosić nacisk dwudziestu tysięcy
funtów na cal kwadratowy.
Serce Gallaghera zamarło, gdy zobaczył
pęknięcie w grodzi; biegło w dół,
a następnie rozchodziło się na boki,
przecinając płaty kadłuba. Począwszy
od le-
wej burty, rozszerzało się ku sterburcie.
Gallagher chwycił słuchawkę telefonu
i połączył się z mostkiem.
- Mostek - zgłosił się Li Po.
- Dawaj pan kapitana! - warknął
Gallagher.
Po chwili ciszy usłyszał głos Hunta.
- Tu kapitan.
- Sir, mamy w maszynowni pęknięcie
wielkie jak cholera! Powiększa się
z minuty na minutę!
Hunt poczuł się tak, jakby dostał
obuchem w głowę. Mimo wszystko miał
nadzieję, że jakimś cudem uda mu się
doprowadzić statek do portu, zanim
sytu-
acja stanie się krytyczna.
- Nabieramy wody? - zapytał.
- Pompy już nie nadążają.
- Dziękuję, panie Gallagher. Czy może
pan utrzymać maszyny w ruchu do
chwili, aż dotrzemy do lądu?
12
-
Ile czasu ma pan na myśli?
- Za godzinę powinniśmy wpłynąć na
spokojne wody.
- Wątpię - odrzekł Gałlagher. - Nie daję
statkowi więcej niż dziesięć mi-
nut życia.
- Dziękuję panu, szefie - powiedział z
ciężkim sercem Hunt. - Niech pan
lepiej opuści maszynownię, dopóki pan
jeszcze może.
Zmęczonym ruchem odłożył słuchawkę,
odwrócił się i spojrzał przez tylną
szybę sterowni w kierunku rufy. Statek
nabrał już widocznego przechyłu i
kołysał
się z trudem. Dwie szalupy zmyły fale.
Skierowanie się ku najbliższemu
brzegowi
i bezpieczne dotarcie do lądu nie
wchodziło już w rachubę. Żeby wydostać
się na
spokojniejsze wody, musiałby skręcić na
sterburtę. "Księżniczka" nie przetrwała-
by wściekłego ataku fal odwrócona do
nich burtą. Zanurzyłaby się pod wodę i
nie
miałaby już siły wypłynąć na
powierzchnię. Jej los był przesądzony.
Na chwilę wrócił myślami do tego, co
działo się sześćdziesiąt dni wcześniej,
o dziesięć tysięcy mil morskich stąd, w
basenie portowym w Szanghaju, u ujścia
rzeki Jangcy. Przed ostatnim rejsem
"Księżniczki Dou Wan" ogołocono
statek
z całego wyposażenia wygodnych kabin
pasażerskich. "Księżniczka" miała prze-
cież udać się na złomowisko w
Singapurze. Przygotowania do
opuszczenia portu
zostały przerwane, gdy na nabrzeżu
pojawił się generał Kung Hui z
Narodowej
Armii Chińskiej i wezwał kapitana
Hunta na rozmowę, która miała się
odbyć we
wnętrzu generalskiej limuzyny marki
Packard.
- Proszę mi wybaczyć to najście,
kapitanie, ale wykonuję osobiste rozkazy
generalissimusa Czang Kaj-szeka -
usłyszał Hunt. Generał Kung Hui miał
skórę
dłoni białą i gładką jak papier; ubrany
był w świetnie skrojony mundur na
miarę,
bez śladu najmniejszej choćby
zmarszczki. Zajął całe tylne siedzenie
limuzyny,
podczas gdy Hunt wiercił się na
niewygodnym, rozkładanym,
dodatkowym sie-
dzisku.
- Ma pan rozkaz przygotować statek i
załogę do długiego rejsu - powie-
dział generał.
- Musiała zajść jakaś pomyłka - odrzekł
Hunt. - "Księżniczka" nie nadaje
się już do odbycia żadnego długiego
rejsu. Ma wypłynąć do Singapuru, gdzie
spocznie na złomowisku. Zaopatrzenie,
ilość paliwa i liczebność załogi zostały
ograniczone do minimum.
- O Singapurze może pan zapomnieć -
Hui machnął niedbale ręką. - Do-
stanie pan odpowiednią ilość żywności i
paliwa oraz dwudziestu ludzi z Narodo-
wej Marynarki Wojennej. A kiedy
pański ładunek znajdzie się na statku... -
Hui
przerwał, by zapalić papierosa, którego
wpierw umieścił w długiej cygarniczce -
...co nastąpi, jak przypuszczam, za
dziesięć dni, dostanie pan rozkaz
wypłynięcia
z portu.
- Muszę to uzgodnić z dyrekcją moich
linii żeglugowych - zaprotestował Hunt.
- Dyrektorów Linii Kantońskich
zawiadomiono, że "Księżniczkę Dou
Wan"
tymczasowo przejął rząd.
13
- I zgodzili się na to?
Hui skinął głową.
- Wziąwszy pod uwagę, że zostaną
szczodrze wynagrodzeni, i to w złocie,
przez samego generalissimusa, byli
wręcz szczęśliwi, że mogą pomóc.
- Dotrzemy do naszego, a raczej
pańskiego, portu przeznaczenia, i co
dalej?
- Kiedy ładunek znajdzie się bezpiecznie
na lądzie, będzie pan mógł popły-
nąć do Singapuru.
- Czy mogę wiedzieć, dokąd mamy
płynąć?
- Nie może pan.
- A co to za ładunek?
- Cała operacja ma się odbyć w ścisłej
tajemnicy. Od tej chwili pan i pańska
załoga musicie pozostać na statku.
Nikomu nie wolno zejść na ląd. Macie
zakaz
kontaktowania się z rodzinami i
przyjaciółmi. Moi ludzie obstawią statek
i będą
go strzec dzień i noc. Powtarzam,
obowiązuje ścisła tajemnica.
- Rozumiem... - odrzekł Hunt, ale
oczywiście nic nie rozumiał. Nigdy
przed-
tem nie spotkał człowieka o tak
przebiegłym spojrzeniu.
- Kiedy tu rozmawiamy... - ciągnął Hui -
wszystkie pańskie środki łączno-
ści są usuwane ze statku lub niszczone.
Hunt myślał, że się przesłyszał.
- Chyba nie oczekuje pan ode mnie, że
wypłynę w morze bez radia?! W razie
kłopotów, gdy zostaniemy zmuszeni do
wezwania pomocy, co wtedy zrobimy?
CLIVE CUSSLER "POTOP" Przekład MACIEJ PINTARA Tytuł oryginału FLOOD TIDE Ilustracja na okładce KLAUDIUSZ MAJKOWSKI Redakcja stylistyczna WANDA MAJEWSKA Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta MAŁGORZATA DZIKOWSKA WIESŁAWA PARTYKA Skład WYDAWNICTWO AMBER Copyright (c) 1997 by Clive Cussler All rights arę reserved by the Proprietor throughóut the world. This translation published by arrangement with
Peter Lampack Agency, Inc. 551 Fifth Avenue, Suitę 1613 New York, NY 10176-0187 USA For the Polish edition (c) Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1998 ISBN 83-7169-577-2 Warszawa 1998. Wydanie I Druk: Zakłady Graficzne "ATEXT" w Gdańsku Autor pragnie wyrazić wdzięczność pracownikom Urzędu Imigracyjnego Sta- nów Zjednoczonych, którzy udostępnili mu dane dotyczące nielegalnej imigracji. Dziękuje również Korpusowi Wojsk Inżynieryjnych Armii Stanów Zjedno- czonych za pomoc w opisaniu kapryśnej natury rzek Missisipi i Atchafalaya. Ponadto dziękuje wszystkim, którzy byli tak uprzejmi i podsuwali mu pomy-
sły i sugestie dotyczące przygód Dirka i Ala. REQUIEM DLA KSIĘŻNICZKI 10 grudnia 1948 roku Gdzieś na nieznanych wodach Z każdym nowym uderzeniem wiatru fale atakowały coraz bardziej zajadłe. Panująca rano dobra pogoda przeistoczyła się późnym wieczorem z doktora Jekylla w porywczego mister Hyde'a. Białe grzywy spienionych bałwanów rozbi- jały się w pokrywający wszystko wodny pył. Wzburzona kipiel i ciemne chmury zlewały siew szalejącej śnieżnej zamieci i nie sposób było określić, gdzie kończy
się woda, a zaczyna niebo. Ludzie znajdujący się na pokładzie pasażerskiego li- niowca "Księżniczka Dou Wan", zmagającego się z wysokimi jak góry, wściekły- mi falami, nie zdawali sobie sprawy, że od katastrofy dzielą ich zaledwie minuty. Rozszalałe wody gnane porywami wichru, wiejącego jednocześnie z północ- nego wschodu i północnego zachodu, uderzały w statek z dwóch stron. Wiatr osią- gnął wkrótce prędkość stu mil na godzinę, a wysokość fal przekroczyła trzydzie- ści stóp. Schwytana w potężny wir "Księżniczka Dou Wan" nie miała dokąd się schronić. Jej dziób opadał i znikał pod falami, zalewającymi odkryte pokłady i prze-
taczającymi się ku rufie, kiedy się unosił. Rufa wynurzała się, odsłaniając wście- kle wirujące w powietrzu śruby. Atakowany ze wszystkich stron statek pochylał się pod kątem trzydziestu stopni i wtedy fala zalewała ciągnący się wzdłuż prawej burty pokład spacerowy. Potem prostował się wolno, z coraz większym trudem i dalej stawiał czoło najgroźniejszemu w ostatnich czasach sztormowi na tych wodach. Zziębnięty, prawie oślepiony przez śnieżycę, pełniący wachtę drugi oficer Li Po schronił się do sterowni i zatrzasnął za sobą drzwi. Pływając dotychczas po Morzu Chińskim, nigdy jeszcze nie widział śniegu wirującego w powietrzu pod- czas szalejącego sztormu. Li Po uważał, że bogowie są niesprawiedliwi, zsyłając
na "Księżniczkę" wiatry o tak niszczącej sile po tym, jak opłynęła pół świata i zna- lazła się już tylko niecałe dwieście mil od portu. Przez ostatnie szesnaście godzin pokonała odległość zaledwie czterdziestu mil. Cała załoga poza kapitanem Leigh Huntem i głównym mechanikiem, prze- bywającym na dole w maszynowni, składała się z chińskich nacjonalistów. Hunt, stary wilk morski, miał za sobą dwanaście lat służby w Królewskiej Marynarce Wojennej i osiemnastoletnią karierę oficera marynarki handlowej, kiedy pływał 9 na statkach trzech różnych linii żeglugowych. Kapitanem był od piętnastu lat. Już
jako mały chłopiec wypływał z ojcem na połów ryb w pobliżu Bridlington, małe- go miasteczka położonego na wschodnim wybrzeżu Anglii, zanim pewnego dnia zaciągnął się jako zwykły marynarz na frachtowiec płynący do Afryki Południo- wej. Teraz ten szczupły mężczyzna o siwiejących włosach i smutnych, pustych oczach, z głębokim pesymizmem oceniał szansę statku; miał niewielką nadzieję, że przetrwa on sztorm. Dwa dni wcześniej jeden z członków załogi pokazał mu pęknięcie na zewnętrz- nym poszyciu kadłuba, widoczne na sterburcie między pojedynczym kominem a rufą. Hunt oddałby miesięczną wypłatę za możliwość sprawdzenia, jak wygląda ono te- raz, gdy statek walczy z szalejącym żywiołem. Nie chciał jednak o tym myśleć.
Jakakolwiek próba przeprowadzenia inspekcji przy wietrze osiągającym prędkość stu mil na godzinę i wśród fal przelewających się przez pokłady byłaby samobój- stwem. Zdawał sobie sprawę z grożącego "Księżniczce" śmiertelnego niebezpie- czeństwa i pogodził się już z faktem, że nie ma wpływu na jej dalszy los. Utkwił wzrok w śnieżnej zamieci zasypującej szyby sterowni. - Co z oblodzeniem, panie Po? - zapytał swego drugiego oficera, nie od- wracając głowy. - Powłoka szybko rośnie, panie kapitanie. - Sądzi pan, że statek może się wywrócić? Li Po wolno pokręcił głową. - Na razie nie, sir, ale do rana ciężar lodu może osiągnąć wartość krytyczną.
Grubość warstwy na nadbudowie i pokładach może okazać się groźna, jeśli na- bierzemy zbyt dużego przechyłu. Hunt zastanawiał się przez chwilę, po czym odezwał się do sternika: - Niech pan zostanie na kursie, panie Tsung. Dziobem do wiatru i fali. - Tak jest, sir - odpowiedział Chińczyk, utrzymując się na szeroko rozsta- wionych nogach. Dłonie mocno zacisnął na mosiężnym kole sterowym. Hunt powrócił myślą do pęknięcia w kadłubie. Już nie pamiętał, kiedy "Księż- niczka Dou Wan" po raz ostatni poddana została solidnemu przeglądowi w su- chym doku. O dziwo, załoga nie była zaniepokojona przeciekami wody, rdzą na
poszyciu ani obluzowanymi czy brakującymi nitami. Beztrosko ignorowała koro- zję i nie przejmowała się tym, że podczas rejsu pompy odprowadzające wodę z zęzy bez przerwy ciężko pracują. Piętą achillesową "Księżniczki" był z pewno- ścią wysłużony i zniszczony kadłub. Statek pływający po oceanach jest uważany za stary po dwudziestu latach eksploatacji. "Księżniczkę" zbudowano przeszło trzydzieści pięć lat temu. Od chwili opuszczenia stoczni przemierzyła setki tysię- cy mil morskich, opierała się wzburzonemu morzu i tajfunom. To, że wciąż jesz- cze utrzymywała się na wodzie, graniczyło niemal z cudem.
Została zwodowana w roku tysiąc dziewięćset trzynastym jako "Lanai". Zbu- dowała ją stocznia Harland i Wolff dla Singapurskich Linii Oceanicznych, któ- rych parowce pływały po Pacyfiku. Miała tonaż 10 758 BRT. Jej całkowita dłu- gość, od niemal pionowego dziobu do rufy o przekroju kieliszka do szampana, wynosiła czterysta dziewięćdziesiąt siedem stóp, a szerokość pokładnicy sześć- 10 dziesiąt stóp. Trójprężne maszyny parowe dysponowały mocą pięciu tysięcy koni mechanicznych i napędzały dwie śruby. W okresie swej świetności "Księżnicz- ka" potrafiła pruć fale z szybkością siedemnastu węzłów, co można traktować
jako wynik godny uwagi. Obsługiwała linię Singapur-Honolulu do roku tysiąc dziewięćset trzydziestego pierwszego, kiedy to sprzedano ją Kantońskim Liniom Żeglugowym i przemianowano na "Księżniczkę Dou Wan". Po remoncie kurso- wała między portami Azji Południowo- Wschodniej, zabierając na pokład pasaże- rów i ładunki. Podczas drugiej wojny światowej przejął ją rząd Australii, przystosowując do przewozu żołnierzy! Doznała poważnych uszkodzeń, zaatakowana przez ja- pońskie samoloty, gdy płynęła w konwoju. Po wojnie zwrócono ją Liniom Kan- tońskim. Pływała krótko między Szanghajem a Hongkongiem, aż wreszcie wio-
sną roku tysiąc dziewięćset czterdziestego ósmego postanowiono sprzedać ją na złom do Singapuru. Mogła pomieścić pięćdziesięciu pięciu pasażerów w kabinach pierwszej kla- sy, osiemdziesięciu pięciu w drugiej klasie i trzystu siedemdziesięciu w trzeciej. Zwykle jej załoga liczyła stu dziewięćdziesięciu członków, ale podczas rejsu, który miał być jej ostatnim, na pokładzie znajdowało się tylko trzydziestu ośmiu ludzi. Hunt wyobrażał sobie, że jego leciwa jednostka pływająca jest jak maleńka wysepka miotana wzburzonymi falami, na której rozgrywa się dramat bez udziału publiczności. Był fatalistą. Jego przeznaczeniem było osiąść na mieliźnie, a prze-
znaczeniem "Księżniczki" skończyć na złomowisku. Hunt współczuł statkowi noszącemu ślady wielu bitew, zmagającemu się teraz z potężnymi siłami żywiołu. "Księżniczka" wiła się i jęczała, zalewana gigantycznymi falami, ale wciąż uda- wało się jej wyrwać z ich uścisku i wbić dziób w następną nadciągającą ścianę wody. Hunt pocieszał się jedynie tym, że jej zużyte maszyny wciąż pracowały pełną parą. Na dole w maszynowni skrzypienie i jęki dochodzące z kadłuba były przera- żająco głośne. Rdza odpadała z grodzi całymi płatami, gdy woda zaczęła sięgać kratek pomostów. Pościnane nity, łączące stalowe płaty poszycia, wystrzeliwały w powietrze jak pociski. Załoga nie przejmowała się tym specjalnie, wiedząc, że
to zjawisko występuje często na statkach nitowanych. "Księżniczkę" zbudowano, zanim jeszcze rozpowszechniła się metoda spawania. Jednego jednak człowieka dosięgnęły macki strachu. Głównym mechanikiem był Ian "Hongkong" Gallagher, szeroki w ramionach, wąsaty, lubiący sobie wypić Irlandczyk o czerwonej twarzy. To, co widział i sły- szał, mówiło mu, że statek musi się rozpaść. Starając się przezwyciężyć lęk, za- czął chłodno rozważać, jakie ma możliwości ocalenia. Osierocony w wieku jedenastu lat, Ian Gallagher uciekł ze slumsów Belfastu na morze i zaczął od chłopca okrętowego. Mając wrodzone zdolności do mecha- niki, został pomocnikiem w maszynowni, a następnie awansował na trzeciego
mechanika. W wieku dwudziestu siedmiu lat uzyskał papiery głównego mechani- 11 ka i zaczął pływać na frachtowcach kursujących między wyspami południowego Pacyfiku. Przezwisko "Hongkong" przylgnęło do niego po tym, jak w jednej z knajp tego portowego miasta stoczył nierówną, zwycięską walkę z ośmioma chiń- skimi dokerami, którzy szukali z nim zwady. Kiedy miał trzydziestkę, zaciągnął się latem tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku na "Księżniczkę Dou Wan". Gallagher odwrócił się z ponurą miną do swego drugiego mechanika, Chu Wena. - Wyłaź na górę, wkładaj kamizelkę ratunkową i bądź gotowy do opuszcze-
nia statku, kiedy kapitan wyda taki rozkaz. Chińczyk wyjął z ust niedopałek cygara i spojrzał badawczo na Gallaghera. - Myśli pan, że pójdziemy na dno? - Ja nie myślę, ja to wiem - odparł z przekonaniem Gallagher. - Ta stara, przerdzewiała łajba nie wytrzyma nawet godziny dłużej. - Mówił pan o tym kapitanowi? - Kapitan musiałby być ślepy i głuchy, żeby tego nie wiedział. - A pan nie idzie? - zapytał Chu Wen. - Zaraz cię dogonię - odrzekł Gallagher. Chu Wen wytarł w szmatę tłuste od smaru ręce, skinął głową głównemu me- chanikowi i wspiął się po drabince ku klapie prowadzącej na górne pokłady. Gallagher obrzucił ostatnim spojrzeniem swoje ukochane maszyny. Wiedział,
że wkrótce spoczną na dnie. Zesztywniał, gdy z czeluści kadłuba dotarło do jego uszu głośne skrzypnięcie. Staruszka "Księżniczka Dou Wan" cierpiała na dolegli- wość zwaną zmęczeniem metalu, poza tym odniosła swego czasu liczne rany w spotkaniach z samolotami i okrętami. To, czego się nie dostrzegało, żeglując po spokojnych wodach, stawało się oczywiste w czasie sztormu. Nawet gdyby "Księżniczka" była nową jednostką, z trudem mogłaby się oprzeć naporowi fal uderzających w jej kadłub, który teraz musiał znosić nacisk dwudziestu tysięcy funtów na cal kwadratowy. Serce Gallaghera zamarło, gdy zobaczył pęknięcie w grodzi; biegło w dół, a następnie rozchodziło się na boki, przecinając płaty kadłuba. Począwszy od le-
wej burty, rozszerzało się ku sterburcie. Gallagher chwycił słuchawkę telefonu i połączył się z mostkiem. - Mostek - zgłosił się Li Po. - Dawaj pan kapitana! - warknął Gallagher. Po chwili ciszy usłyszał głos Hunta. - Tu kapitan. - Sir, mamy w maszynowni pęknięcie wielkie jak cholera! Powiększa się z minuty na minutę! Hunt poczuł się tak, jakby dostał obuchem w głowę. Mimo wszystko miał nadzieję, że jakimś cudem uda mu się doprowadzić statek do portu, zanim sytu- acja stanie się krytyczna. - Nabieramy wody? - zapytał. - Pompy już nie nadążają. - Dziękuję, panie Gallagher. Czy może pan utrzymać maszyny w ruchu do chwili, aż dotrzemy do lądu? 12
- Ile czasu ma pan na myśli? - Za godzinę powinniśmy wpłynąć na spokojne wody. - Wątpię - odrzekł Gałlagher. - Nie daję statkowi więcej niż dziesięć mi- nut życia. - Dziękuję panu, szefie - powiedział z ciężkim sercem Hunt. - Niech pan lepiej opuści maszynownię, dopóki pan jeszcze może. Zmęczonym ruchem odłożył słuchawkę, odwrócił się i spojrzał przez tylną szybę sterowni w kierunku rufy. Statek nabrał już widocznego przechyłu i kołysał się z trudem. Dwie szalupy zmyły fale. Skierowanie się ku najbliższemu brzegowi i bezpieczne dotarcie do lądu nie wchodziło już w rachubę. Żeby wydostać się na
spokojniejsze wody, musiałby skręcić na sterburtę. "Księżniczka" nie przetrwała- by wściekłego ataku fal odwrócona do nich burtą. Zanurzyłaby się pod wodę i nie miałaby już siły wypłynąć na powierzchnię. Jej los był przesądzony. Na chwilę wrócił myślami do tego, co działo się sześćdziesiąt dni wcześniej, o dziesięć tysięcy mil morskich stąd, w basenie portowym w Szanghaju, u ujścia rzeki Jangcy. Przed ostatnim rejsem "Księżniczki Dou Wan" ogołocono statek z całego wyposażenia wygodnych kabin pasażerskich. "Księżniczka" miała prze- cież udać się na złomowisko w Singapurze. Przygotowania do opuszczenia portu zostały przerwane, gdy na nabrzeżu pojawił się generał Kung Hui z Narodowej
Armii Chińskiej i wezwał kapitana Hunta na rozmowę, która miała się odbyć we wnętrzu generalskiej limuzyny marki Packard. - Proszę mi wybaczyć to najście, kapitanie, ale wykonuję osobiste rozkazy generalissimusa Czang Kaj-szeka - usłyszał Hunt. Generał Kung Hui miał skórę dłoni białą i gładką jak papier; ubrany był w świetnie skrojony mundur na miarę, bez śladu najmniejszej choćby zmarszczki. Zajął całe tylne siedzenie limuzyny, podczas gdy Hunt wiercił się na niewygodnym, rozkładanym, dodatkowym sie- dzisku. - Ma pan rozkaz przygotować statek i załogę do długiego rejsu - powie- dział generał.
- Musiała zajść jakaś pomyłka - odrzekł Hunt. - "Księżniczka" nie nadaje się już do odbycia żadnego długiego rejsu. Ma wypłynąć do Singapuru, gdzie spocznie na złomowisku. Zaopatrzenie, ilość paliwa i liczebność załogi zostały ograniczone do minimum. - O Singapurze może pan zapomnieć - Hui machnął niedbale ręką. - Do- stanie pan odpowiednią ilość żywności i paliwa oraz dwudziestu ludzi z Narodo- wej Marynarki Wojennej. A kiedy pański ładunek znajdzie się na statku... - Hui przerwał, by zapalić papierosa, którego wpierw umieścił w długiej cygarniczce - ...co nastąpi, jak przypuszczam, za dziesięć dni, dostanie pan rozkaz wypłynięcia z portu. - Muszę to uzgodnić z dyrekcją moich linii żeglugowych - zaprotestował Hunt.
- Dyrektorów Linii Kantońskich zawiadomiono, że "Księżniczkę Dou Wan" tymczasowo przejął rząd. 13 - I zgodzili się na to? Hui skinął głową. - Wziąwszy pod uwagę, że zostaną szczodrze wynagrodzeni, i to w złocie, przez samego generalissimusa, byli wręcz szczęśliwi, że mogą pomóc. - Dotrzemy do naszego, a raczej pańskiego, portu przeznaczenia, i co dalej? - Kiedy ładunek znajdzie się bezpiecznie na lądzie, będzie pan mógł popły- nąć do Singapuru. - Czy mogę wiedzieć, dokąd mamy płynąć? - Nie może pan. - A co to za ładunek?
- Cała operacja ma się odbyć w ścisłej tajemnicy. Od tej chwili pan i pańska załoga musicie pozostać na statku. Nikomu nie wolno zejść na ląd. Macie zakaz kontaktowania się z rodzinami i przyjaciółmi. Moi ludzie obstawią statek i będą go strzec dzień i noc. Powtarzam, obowiązuje ścisła tajemnica. - Rozumiem... - odrzekł Hunt, ale oczywiście nic nie rozumiał. Nigdy przed- tem nie spotkał człowieka o tak przebiegłym spojrzeniu. - Kiedy tu rozmawiamy... - ciągnął Hui - wszystkie pańskie środki łączno- ści są usuwane ze statku lub niszczone. Hunt myślał, że się przesłyszał. - Chyba nie oczekuje pan ode mnie, że wypłynę w morze bez radia?! W razie kłopotów, gdy zostaniemy zmuszeni do wezwania pomocy, co wtedy zrobimy?