5
25 lipca 1956
Na po³udnie od wyspy Nantucket
Pr o l o g
Blady statek pojawi³ siê niespodziewanie, jakby wyskoczy³ z g³êbin. Su-
n¹³ niczym duch przez srebrny, jarz¹cy siê zimno kr¹g, ksiê¿ycowego
wiat³a. P³yn¹³ na wschód w rozgrzanym nocnym powietrzu. Wzd³u¿ bia-
³ych jak koæ burt migota³y diademy rozwietlonych bulajów. Ostry dziób
ci¹³ p³ytkie morze z tak¹ ³atwoci¹, z jak¹ sztylet tnie czarn¹ satynê.
Wysoko na zaciemnionym mostku szwedzko-amerykañskiego liniowca
Stockholm, siedem godzin i sto trzydzieci mil morskich na wschód od
Nowego Jorku, drugi oficer Gunnar Nillson przepatrywa³ rozwietlony oce-
an. Przez wielkie, biegn¹ce wokó³ mostka prostok¹tne okna widzia³ panora-
mê morza. Woda by³a spokojna, jedynie tu i ówdzie pojawi³ siê poszarpany
grzbiet fali. Temperatura, nieco ponad dwadziecia stopni Celsjusza, by³a
mi³¹ odmian¹ po wilgotnym powietrzu, które k³ad³o siê ciê¿ko na Stock-
holmie rankiem, kiedy liniowiec opuszcza³ nabrze¿e przy Siedemdziesi¹tej
Pi¹tej ulicy i rusza³ w dó³ rzeki Hudson. Resztki we³nistych chmur przesu-
wa³y siê przed porcelanowym ksiê¿ycem niczym poszarpany ca³un. Widocz-
noæ od sterburty wynosi³a szeæ mil morskich.
Nillson przeniós³ wzrok na lewo. Cienka, ciemna linia horyzontu gubi³a
siê za mglistym mrokiem, który skrywa³ gwiazdy jak woalka i spawa³ niebo
z oceanem.
Drugi oficer zapatrzy³ siê na tê scenê, zapominaj¹c o otoczeniu. Wróci³
jednak do rzeczywistoci na myl o ogromnej i bezdro¿nej pustce, jak¹ mie-
li pokonaæ. Marynarze czêsto o tym myl¹; gdyby Nillson nie poczu³ dr¿e-
nia pod stopami, duma³by znacznie d³u¿ej. Zdawa³o siê, ¿e moc, któr¹ wy-
twarza³y dwa potê¿ne diesle po czternacie tysiêcy szeæset koni mechanicz-
nych ka¿dy, p³ynie z maszynowni w górê, przenika wibruj¹cy pok³ad i wnika
w cia³o. Nillson balansowa³ niemal niewidocznie, by zachowaæ równowagê
przy ³agodnym ko³ysaniu statku na boki. Strach i zdumienie odp³ynê³y, za-
6
st¹pi³o je poczucie wszechmocy, zrodzone ze wiadomoci, ¿e dowodzi szyb-
kim liniowcem, pêdz¹cym przez ocean z maksymaln¹ prêdkoci¹.
Stockholm mia³ sto szeædziesi¹t metrów d³ugoci i dwadziecia je-
den metrów szerokoci. By³ najmniejszym liniowcem w ruchu transatlan-
tyckim. Od d³ugiej dziobówki ku rufie, zaokr¹glonej ³agodnie jak kieliszek
do wina, bieg³y linie nadaj¹ce mu wygl¹d sportowego jachtu. Poza jednym
¿ó³tym kominem, ca³y kad³ub b³yszcza³ biel¹. Nillson rozkoszowa³ siê w³a-
dz¹, jak¹ daje dowodzenie. Na jedno pstrykniêcie palcami trzech marynarzy
skoczy³oby wykonaæ jego rozkazy. Dotkniêciem dwigni którego z telegra-
fów maszynowych móg³ sprawiæ, by rozdzwoni³y siê dzwonki, a wielu ludzi
rzuci³o siê do dzia³ania.
Na myl, jak marny jest on sam w obliczu tej potêgi, zachichota³ pod
nosem. Czterogodzinna wachta polega³a w zasadzie na wykonywaniu serii
rutynowych czynnoci. Nale¿a³o tylko utrzymaæ statek na wyimaginowanej
linii, przecinaj¹cej wyimaginowany punkt niedaleko pêkatego czerwonego
latarniowca, strzeg¹cego zdradliwych wybrze¿y Nantucket. Tam Stoc-
kholm, z piêciuset trzydziestoma czterema pasa¿erami na pok³adzie, mia³
skrêciæ na pó³nocny wschód i wejæ na kurs, który pozwoli omin¹æ wyspê
Sable, potem prosto jak po sznurku pokonaæ Atlantyk, dotrzeæ w okolice
pó³nocnej Szkocji i w koñcu do portu w Kopenhadze.
Nillson mia³ tylko dwadziecia osiem lat i zaokrêtowa³ siê na Stock-
holm ledwie trzy miesi¹ce wczeniej, ale p³ywa³ na ³odziach i statkach,
odk¹d umia³ chodziæ. W wieku kilkunastu lat harowa³ na ba³tyckich ku-
trach ledziowych, nastêpnie s³u¿y³ jako majtek w pewnym wielkim przed-
siêbiorstwie ¿eglugowym. Potem skoñczy³ Szwedzk¹ Wy¿sz¹ Szko³ê Mor-
sk¹ i pracowa³ w marynarce szwedzkiej. Dowodzenie Stockholmem sta-
nowi³o kolejny krok w realizowaniu marzenia, by zostaæ panem w³asnego
statku.
Nillson nie pasowa³ do stereotypu wysokiego jasnow³osego Szweda. Mia³
w sobie wiêcej z wenecjanina ni¿ z wikinga. Odziedziczy³ po matce w³oskie
geny orzechowe w³osy, oliwkowa skórê, drobnokocist¹ budowê cia³a i s³o-
neczny temperament. Ciemnow³osi Szwedzi nie s¹ niczym niezwyk³ym, ale
czasami Nillson zadawa³ sobie pytanie, czy ródziemnomorskie ciep³o w je-
go du¿ych ciemnych oczach nie k³óci siê z lodowatym zachowaniem kapita-
na. Styl bycia kapitana bra³ siê raczej z po³¹czenia skandynawskiej rezerwy
z ostr¹ dyscyplin¹, tradycyjn¹ w szwedzkiej marynarce. Nillson pracowa³
ciê¿ej, ni¿ musia³. Nie chcia³ daæ kapitanowi najmniejszego powodu do nie-
zadowolenia. Pogoda by³a idealna, ¿adne statki nie krêci³y siê w okolicy,
niedaleko znajdowa³y siê p³ytkie wody, a jednak, nawet podczas tej spokoj-
nej nocy chodzi³ od jednego skrzyd³a mostka do drugiego, jakby liniowiec
znajdowa³ siê w szponach huraganu.
Mostek liniowca podzielono na dwie czêci: z przodu szeroka na szeæ
metrów sterówka, za ni¹ oddzielne pomieszczenie mapowe. Zewnêtrzne
7
drzwi skrzyde³ mostka otwarto, by wpuciæ do rodka lekk¹ po³udniowo-
-zachodni¹ bryzê. Po obu bokach sterówki widnia³y zestawy urz¹dzeñ rada-
rowych i telegraficznych. W rodku sterówki, na drewnianym podwy¿sze-
niu wznosz¹cym siê dziesiêæ centymetrów nad wypolerowan¹ pod³ogê sta³
sternik. Dziel¹ca oba pomieszczenia cianka znajdowa³a siê tu¿ za jego ple-
cami. Rêce nieprzerwanie trzyma³ na sterze, oczy natomiast co i raz kiero-
wa³ na lewy ¿yrokompas. Na wprost steru, tu¿ pod centralnym oknem, umiesz-
czono skrzynkê wskanika kursu. Trzy drewniane klocki w rodku mia³y
nadrukowane numery, co pomaga³o sternikowi koncentrowaæ siê na obra-
nym kursie.
W tej chwili klocki wskazywa³y zero dziewiêædziesi¹t.
Nillson wszed³ na górê nieco przed rozpoczynaj¹c¹ siê o wpó³ do dzie-
wi¹tej wacht¹. Chcia³ rzuciæ okiem na prognozê pogody. Zapowiadano, ¿e
w okolicy stoj¹cego przy Nantucket latarniowca bêdzie mg³a. Jak na ten re-
jon nic zaskakuj¹cego. Ciep³e wody u wybrze¿y Nantucket to fabryka mg³y.
Schodz¹cy z mostka oficer przekaza³ Nillsonowi, ¿e Stockholm idzie kur-
sem lekko na pó³noc od wczeniej wyznaczonego. Nie umia³ jednak okre-
liæ, jak daleko zboczyli. Radiolatarnie znajdowa³y siê za daleko, ¿eby do-
konaæ pomiaru.
Nillson umiechn¹³ siê. Informacja wcale go nie zaskoczy³a. Kapitan
zawsze obiera³ ten sam kurs dwadziecia mil na pó³noc od zalecanego przez
porozumienia miêdzynarodowe. Ogólnie przyjêty kurs nie by³ obowi¹zko-
wy, a kapitan wola³ p³yn¹æ bardziej na pó³noc. Dziêki temu oszczêdza³ czas
i paliwo.
Skandynawscy kapitanowie nie odbywaj¹ wacht na mostku, zazwyczaj
zostawiaj¹ statek pod dowództwem jednego z oficerów. Nillson szybko roz-
pocz¹³ seriê rutynowych czynnoci. Przeszed³ przez mostek. Sprawdzi³ pra-
wy radar. Spojrza³ na telegrafy, by siê upewniæ, ¿e oba wskazuj¹ CA£A
NAPRZÓD. Przez chwilê bacznie obserwowa³ morze. Upewni³ siê, ¿e oba
bia³e wiat³a nawigacyjne na maszcie s¹ zapalone. Wszed³ powoli do ste-
rówki. Obejrza³ parametry wskazywane przez ¿yrokompas. Zatrzyma³ wzrok
na rêkach sternika. Pokr¹¿y³ po sterówce.
Kapitan wszed³ na górê nieco po dziewi¹tej, kiedy skoñczy³ kolacjê, któr¹
jada³ w swej kabinie, po³o¿onej bezporednio pod mostkiem. By³ ma³omów-
nym mê¿czyzn¹ przed szeædziesi¹tk¹, ale wygl¹da³ starzej. Czas rozmy³
ostroæ jego wyrazistego profilu, tak jak nieustêpliwe morze wyg³adza skal-
ny wystêp. Kapitan trzyma³ siê prosto niczym pal do taranowania i nosi³
zawsze nienagannie wyprasowany mundur. Choæ rumiana twarz przypomi-
na³a stare jab³ko, oczy koloru lodu bystro migota³y. Przez dziesiêæ minut
chodzi³ w tê i z powrotem za mostkiem, wpatrywa³ siê w ocean i wci¹ga³
nosem ciep³e powietrze niczym pies goñczy, który ³apie zapach ba¿anta.
Potem wszed³ do sterówki i zacz¹³ studiowaæ mapy nawigacyjne, jakby szu-
ka³ znaku.
8
Zmieniæ kurs na osiemdziesi¹t siedem stopni powiedzia³ po chwili.
Nillson przekrêci³ wielk¹ kostkê w skrzynce kursowej tak, by wskazy-
wa³a zero osiemdziesi¹t siedem. Kapitan poczeka³, a¿ sternik odpowiednio
ustawi ster, po czym wróci³ do swojej kabiny.
W pomieszczeniu kartograficznym Nillson wytar³ na mapie liniê ozna-
czaj¹c¹ kurs dziewiêædziesi¹t stopni, narysowa³ o³ówkiem nowy, wyznaczo-
ny przez kapitana, i po szybkich obliczeniach w pamiêci oszacowa³ miejsce,
gdzie siê znajdowali. Nastêpnie przed³u¿y³ oznaczaj¹c¹ kurs liniê zgodnie
z czasem, jaki min¹³ od wyruszenia, i utrzymywan¹ prêdkoci¹. Zrobi³ krzy-
¿yk. Kreska na mapie wskazywa³a, ¿e przep³yn¹ w odleg³oci mniej wiêcej
piêciu mil od latarniowca. Nillson jednak uzna³, ¿e silne pó³nocne pr¹dy
pchn¹ statek na dwie mile od tego miejsca.
Podszed³ do radaru przy prawych drzwiach i prze³¹czy³ zakres z piêtna-
stu mil na piêædziesi¹t. W¹ski ¿ó³ty pasek, który omiata³ kolisty ekran, owie-
tli³ smuk³e ramiê Cape Cod, wyspy Nantucket i Marthas Vineyard. Przy
tym ustawieniu odleg³e statki dawa³y zbyt ma³e odbicie, by radar móg³ je
pokazaæ. Nillson przestawi³ wiêc urz¹dzenie z powrotem na badanie naj-
bli¿szych piêtnastu mil, po czym znów zacz¹³ kr¹¿yæ po mostku.
Oko³o dziesi¹tej wróci³ kapitan.
Bêdê w swojej kabinie. Muszê siê zaj¹æ papierkow¹ robot¹ oznaj-
mi³. Zmieniê kurs na bardziej pó³nocny za dwie godziny. Proszê mnie we-
zwaæ, jeli zobaczy pan przedtem latarniowiec. Wyjrza³ przez okno, mru-
¿¹c oczy, jakby wyczuwa³ obecnoæ czego niewidocznego. Albo jeli po-
jawi siê mg³a lub pogorszy pogoda.
Stockholm znajdowa³ siê czterdzieci mil na zachód od latarniowca,
wystarczaj¹co blisko, by wychwyciæ jego sygna³ radiowy. Radiolokator wska-
zywa³, ¿e statek p³ynie kursem o przesz³o dwie mile na pó³noc od tego, jaki
wyznaczy³ kapitan. Nillson doszed³ do wniosku, ¿e musz¹ ich spychaæ pr¹dy.
Kolejny pomiar radiolokacyjny piêæ minut póniej wykaza³, ¿e statek
p³ynie prawie trzy mile na pó³noc od kursu. W dalszym ci¹gu nie by³o siê
czym niepokoiæ; wystarczy³o jedynie uwa¿nie obserwowaæ sytuacjê. Sta³y
rozkaz brzmia³, by wzywaæ kapitana na mostek w przypadku zdryfowania
z kursu. Nillson wyobra¿a³ sobie wyraz, jaki przybierze niezbyt przyjemna
twarz kapitana, i ledwie skrywane zadowolenie w oczach od tylu lat smaga-
nych morskim wiatrem. Wezwa³ pan MNIE na górê w TAKIEJ sprawie?
Nillson w zamyleniu podrapa³ siê po brodzie. Mo¿e by³o co nie tak z ra-
diolokatorem? Albo radiolatarnia znajdowa³a siê jeszcze zbyt daleko, by
dokonaæ dok³adnego pomiaru?
Nillson wiedzia³, ¿e jest marionetk¹ w rêkach kapitana, ale przecie¿ by³
w koñcu oficerem dowodz¹cym na mostku. Podj¹³ decyzjê.
Ster osiemdziesi¹t dziewiêæ poleci³ sternikowi.
Ko³o poruszy³o siê w prawo. Dziób statku przesun¹³ siê nieco na po³u-
dnie, bli¿ej zamierzonego kursu.
9
Za³oga mostka zamieni³a siê stanowiskami zgodnie z wyznaczonym
osiemdziesiêciominutowym rytmem. Ze stanowiska rezerwowego podszed³
Lars Hansen i przej¹³ ster.
Nillson skrzywi³ siê, niezbyt zadowolony ze zmiany. Nigdy nie czu³
siê dobrze na wachcie z tym cz³owiekiem. Podstawow¹ zasad¹ szwedzkiej
marynarki jest koncentrowanie siê wy³¹cznie na zadaniach. Oficerowie roz-
mawiaj¹ z marynarzami tylko po to, by wydaæ rozkazy. Nie ma wymienia-
nia uprzejmoci. Nillson czasami ³ama³ tê zasadê. Po cichu dzieli³ siê z ja-
kim marynarzem ¿artem albo drwi¹c¹ uwag¹. Z Hansenem nigdy tego nie
robi³.
Hansen po raz pierwszy p³yn¹³ na Stockholmie. Wszed³ na pok³ad
w ostatniej chwili, by zast¹piæ marynarza, który siê zaci¹gn¹³, ale nie przy-
szed³. Z dokumentów Hansena wynika³o, ¿e s³u¿y³ na ró¿nych jednostkach,
mimo to nikt go nie zna³ ani o nim nie s³ysza³. Wydawa³o siê to dziwne. By³
wysoki i barczysty, mia³ kwadratow¹ szczêkê i ciête tu¿ przy skórze jasne
w³osy. Opis taki móg³by pasowaæ do milionów Skandynawów tu¿ po dwu-
dziestce. Trudno by³o jednak zapomnieæ twarz tego mê¿czyzny. Po prawej
stronie, od wystaj¹cej koci policzkowej, niemal do k¹cika ust, bieg³a gro-
nie wygl¹daj¹ca bia³a blizna. Szrama sprawia³a, ¿e wargi nieco siê unosi³y,
przez co usta wygl¹da³y jak wykrzywione w groteskowym umiechu. Han-
sen s³u¿y³ g³ównie na frachtowcach. To mog³o wyjaniaæ, dlaczego nic o nim
nie wiedziano, choæ zdaniem Nillsona wynika³o to bardziej z zachowania
marynarza. By³ skryty, odzywa³ siê wy³¹cznie, jeli musia³, a i wtedy nie
mówi³ wiele. Nikt nigdy go nie spyta³ o bliznê.
Nillson musia³ jednak przyznaæ, ¿e Hansen okaza³ siê dobrym maryna-
rzem szybko reagowa³ na rozkazy i wykonywa³ je bez dyskusji. Z tego
powodu bardzo siê zdziwi³, gdy sprawdzi³ kompas. Podczas minionych
wacht Hansen udowodni³, ¿e jest kompetentnym sternikiem, teraz jednak
pozwala³ statkowi wchodziæ w dryf, jakby b³¹dzi³ gdzie mylami. Nillson
rozumia³, ¿e do wyczucia steru potrzeba po objêciu wachty nieco czasu,
ale dzi sterowanie nie wymaga³o wiêkszego wysi³ku. Owszem, pr¹d by³
doæ silny, ale nie d¹³ wiatr. Przez pok³ad nie przewala³y siê potê¿ne fale.
Wystarczy³o jedynie odrobinê poruszyæ sterem raz w jedn¹, raz w drug¹
stronê.
Nillson spojrza³ na ¿yrokompas. ¯adnych w¹tpliwoci. Statek szed³ lek-
ko esowat¹ lini¹. Oficer stan¹³ tu¿ przy sterniku.
Trzymaj prosto, Hansen powiedzia³ ¿artobliwym tonem. Chyba
wiesz, ¿e to nie okrêt wojenny.
Hansen obróci³ g³owê osadzon¹ na masywnej szyi. Poblask ¿yrokompa-
su podkreli³ g³êbokoæ blizny i sprawi³, ¿e oczy marynarza b³ysnê³y jak
u drapie¿nika. Zdawa³o siê, ¿e ze renic bije ¿ar. Nillson poczu³ milcz¹c¹
agresjê. Ma³o brakowa³o, a cofn¹³by siê odruchowo. Powstrzyma³ siê jed-
nak, by nie okazaæ s³aboci, i wskaza³ na cyfry w skrzynce kursowej.
10
Sternik przez kilka sekund bez wyrazu wpatrywa³ siê w oficera, po czym
niemal niewidocznie skin¹³ g³ow¹.
Nillson upewni³ siê, ¿e kurs jest utrzymywany, mrukn¹³ z aprobat¹ i po-
spiesznie odszed³ do pomieszczenia z mapami.
Kiedy robi³ kolejny radionamiar, by ustaliæ efekt dryfu, zadr¿a³. Myl
o Hansenie przyprawia³a go o gêsi¹ skórkê. Nielogiczne nawet po dwu-
stopniowej korekcie na po³udnie, Stockholm znajdowa³ siê o trzy mile za
daleko na pó³noc.
Wróci³ do sterówki i nie patrz¹c na marynarza, wyda³ rozkaz:
Dwa stopnie w prawo.
Hansen przekrêci³ ster na dziewiêædziesi¹t jeden stopni.
Nillson zmieni³ cyfry w skrzynce kursowej i sta³ przy kompasie, a¿ uzna³,
¿e sternik prawid³owo wprowadzi³ statek na nowy kurs. Potem pochyli³ siê
nad radarem. ¯ó³tawa powiata nada³a ciemnej skórze taki odcieñ, jakby
oficer mia³ ¿ó³taczkê. Poruszaj¹cy siê dooko³a tarczy promieñ pokaza³ po
lewej stronie jasn¹ plamkê, odleg³¹ o jakie dwanacie mil morskich. Nill-
son uniós³ brew.
Stockholm mia³ towarzystwo.
Nillson nie móg³ wiedzieæ, ¿e w kad³ub i nadbudówki Stockholmu
uderzaj¹ fale elektromagnetyczne, które po odbiciu wracaj¹ do radarowej
anteny, wiruj¹cej wysoko nad mostkiem jednostki pêdz¹cej z przeciwleg³e-
go kierunku. Kilka minut wczeniej we wnêtrzu du¿ego mostka statku pasa-
¿erskiego w³oskich linii oceanicznych Andrea Doria, obs³uguj¹cy radar
oficer odezwa³ siê do krêpego mê¿czyzny w berecie marynarki wojennej
i mundurze koloru wieczornego nieba.
Kapitanie, widzê statek. Siedemnacie mil, cztery stopnie na sterburtê.
Nastawiony na zasiêg dwudziestu mil radar obserwowano bez przerwy
od trzeciej. Wtedy w³anie na skrzyd³o mostka wszed³ kapitan Piero Cala-
mai i ujrza³ unosz¹ce siê na zachodzie szare smugi, przypominaj¹ce dusze
topielców.
Natychmiast wyda³ rozkaz przygotowania statku do p³yniêcia we mgle.
Licz¹ca piêæset siedemdziesi¹t dwie osoby za³oga, zosta³a postawiona w stan
podwy¿szonej gotowoci. W stusekundowych odstêpach automatycznie uru-
chamia³a siê syrena przeciwmgielna. Bocianie gniazdo przeniesiono na dziób,
sk¹d marynarz mia³ lepszy widok. Za³oga maszynowni czeka³a na stanowi-
skach, poinstruowana o obowi¹zku natychmiastowego reagowania w ka¿-
dym nag³ym wypadku. Zamkniêto drzwi miêdzy jedenastoma wodoszczel-
nymi grodziami.
Andrea Doria pokonywa³ ostatni etap dziewiêciodniowej podró¿y na
trasie czterech tysiêcy mil morskich. Wyruszy³ z macierzystego portu w Ge-
nui. Na pok³adzie znajdowa³o siê tysi¹c stu trzydziestu czterech pasa¿erów
11
i czterysta jeden ton frachtu. Choæ wokó³ k³êbi³a siê gêsta mg³a, statek p³y-
n¹³ niemal z maksymaln¹ prêdkoci¹. Potê¿ne, dwuwa³owe silniki o ³¹cznej
mocy trzydziestu piêciu tysiêcy koni mechanicznych pcha³y wielki statek
z szybkoci¹ dwudziestu dwóch wêz³ów.
W³oskie linie oceaniczne nie oszczêdza³y swoich jednostek. Nie p³aci³y
te¿ kapitanom za przyp³ywanie do celu niezgodnie z wyznaczonym rozk³a-
dem. Czas znaczy³ pieni¹dz. Nikt nie wiedzia³ tego lepiej od kapitana Cala-
maiego, który dowodzi³ statkiem w trakcie wszystkich dotychczasowych
przejæ przez Atlantyk. By³ zdecydowany sprawiæ, by statek wp³yn¹³ do
Nowego Jorku z opónieniem nie wiêkszym nawet o sekundê od godziny,
któr¹ stracili dwie noce wczeniej w burzy.
Dwadziecia minut po dziesi¹tej wieczorem Doria mija³ latarniowiec.
I wtedy zosta³ dostrze¿ony na radarze. Na mostku us³yszano samotny jêk
syreny przeciwmgielnej; widocznoæ nie przekracza³a jednej mili. Kapitan
Dorii zarz¹dzi³ kurs dok³adnie na zachód, na Nowy Jork.
Jasna plamka na radarze sunê³a prosto na Doriê. Calamai pochyli³ siê
nad urz¹dzeniem. Ze zmarszczonym czo³em obserwowa³ ruch wietlistego
punktu. Na podstawie wskazañ radaru kapitan nie umia³ okreliæ ani wielko-
ci, ani typu nadci¹gaj¹cej jednostki. Nie domyla³ siê, ¿e widzi obraz szybkie-
go liniowca oceanicznego. Przy zsumowanej prêdkoci czterdziestu wêz³ów,
statki zbli¿a³y siê do siebie co trzy minuty o dwie mile morskie.
Pozycja nadp³ywaj¹cego statku by³a dziwna. Jednostki kieruj¹ce siê na
wschód powinny iæ tras¹ le¿¹c¹ dwadziecia mil bardziej na po³udnie. Mo¿e
to kuter rybacki?
Zgodnie z zasadami ruchu morskiego, statki maj¹ obowi¹zek mijania
siê tak, jak samochody lewa burta w lew¹ burtê. Jeli przy chêci zastoso-
wania tej zasady statki zosta³yby zmuszone do wejcia na kurs gro¿¹cy koli-
zj¹, wolno min¹æ siê prawa burta w praw¹.
Na podstawie obrazu radarowego kapitan uzna³, ¿e jeli obie jednostki
utrzymaj¹ kursy, nadp³ywaj¹cy obiekt bezpiecznie minie Doriê od prawej.
Tak jak na angielskich drogach, gdzie panuje ruch lewostronny.
Calamai wyda³ za³odze rozkaz uwa¿nego obserwowania nadp³ywaj¹ce-
go statku. Ostro¿noæ nigdy nie zaszkodzi.
Kiedy Nillson w³¹czy³ wiat³o pod znajduj¹c¹ siê obok radaru plansz¹
do nanoszenia manewrów i przygotowa³ siê do przeniesienia na papier zmie-
niaj¹cej siê pozycji plamki na ekranie, statki by³y oddalone od siebie mniej
wiêcej o dziesiêæ mil morskich.
Jaki kurs, Hansen?! zawo³a³.
Dziewiêædziesi¹t stopni spokojnie odpowiedzia³ sternik.
Nillson zaznaczy³ na planszy krzy¿yki, przeci¹gn¹³ miêdzy nimi linie,
znów sprawdzi³ plamkê, po czym rezerwowemu marynarzowi obserwacyj-
12
nemu wyda³ rozkaz wygl¹dania z lewego skrzyd³a mostka. Linia, któr¹ wy-
rysowa³, wskazywa³a na to, ¿e nadp³ywaj¹cy statek pêdzi w ich kierunku
kursem równoleg³ym, nieco po lewej stronie. Oficer wyszed³ na skrzyd³o
mostka i przez lornetkê spojrza³ w ciemnoæ. Nie by³o ladu drugiego stat-
ku. Kilkakrotnie przeszed³ od skrzyd³a do skrzyd³a. Za ka¿dym razem za-
trzymywa³ siê przy radarze. Poprosi³ o raport kursowy.
Ci¹gle dziewiêædziesi¹t stopni, sir odpar³ Hansen.
Nillson ruszy³ sprawdziæ ¿yrokompas. Nawet najdrobniejsze odchyle-
nie mog³o siê okazaæ krytyczne. Chcia³ wiêc siê upewniæ, ¿e naprawdê id¹
wyznaczonym kursem. Hansen poci¹gn¹³ za wisz¹cy nad jego g³ow¹ sznur.
Szeæ razy zadzwoni³ dzwon okrêtowy. Jedenasta. Nillson uwielbia³, kiedy
wydzwaniano czas na statku. W trakcie pónej wachty, gdy samotnoæ i znu-
dzenie dawa³y o sobie znaæ, brzmienie dzwonu wskrzesza³o romantykê mo-
rza, któr¹ Nillson bardzo silnie odczuwa³ w m³odoci. Po tym jednak, co
nadchodzi³o i wkrótce mia³o siê staæ, pamiêta³ ten dwiêk jako odg³os fa-
tum.
Po obowi¹zkowym punkcie programu Nillson znów popatrzy³ na ekran
radaru i zrobi³ kolejny znak na planszy.
By³a jedenasta. Zbli¿aj¹ce siê do siebie jednostki dzieli³o siedem mil.
Nillson obliczy³, ¿e statki min¹ siê lewymi burtami, w bardziej ni¿ wystar-
czaj¹cej odleg³oci. Wyszed³ na lewe skrzyd³o mostka i znów zacz¹³ obserwo-
waæ morze przez lornetkê. Czyste szaleñstwo! Tam, gdzie radar wskazywa³
statek, oficer widzia³ jedynie ciemnoæ. Mo¿e tamten mia³ zepsute wiat³a
pozycyjne? Albo napotkali okrêt wojenny w trakcie manewrów?
Popatrzy³ w prawo. Ksiê¿yc jasno odbija³ siê od wody. Nillson spoj-
rza³ w lewo. W dalszym ci¹gu niczego nie dostrzeg³. Czy¿by przybysz kry³
siê w pasie mg³y? Ma³o prawdopodobne. ¯aden statek nie porusza³by siê
z tak¹ szybkoci¹ w gêstej mgle. Nillson zastanowi³ siê, czy nie zmniej-
szyæ trochê prêdkoci. Nie. Kapitan us³ysza³by odg³os przesuwania tele-
grafu i natychmiast by przybieg³. Wezwie drania po tym, jak statki bez-
piecznie siê min¹.
Trzy minuty po jedenastej radary pokaza³y, ¿e zaledwie cztery mile dzie-
l¹ obie jednostki.
Nadal nie by³o widaæ ¿adnych wiate³.
Nillson znów siê zastanowi³, czy zawo³aæ kapitana, i ponownie odrzuci³
pomys³. Nie da³ tak¿e wbrew miêdzynarodowemu prawu morskiemu
rozkazu wysy³ania dwiêkowych sygna³ów ostrzegawczych. Nie widzia³
sensu, aby to robiæ. Byli na otwartym oceanie, ksiê¿yc wieci³ jasno i wi-
docznoæ wynosi³a zapewne oko³o piêciu mil morskich.
Stockholm w dalszym ci¹gu przecina³ noc z prêdkoci¹ osiemnastu
wêz³ów.
Marynarz na bocianim gniedzie zawo³a³:
wiat³a po lewej!
13
Wreszcie.
Póniej analitycy krêcili g³owami. Nie mogli siê nadziwiæ, jak dwa wy-
posa¿one w radar statki przyci¹ga³y siê wzajemnie niczym magnesy.
Nillson poszed³ wolnym krokiem na lewe skrzyd³o mostka i przyjrza³ siê
wiat³om nadp³ywaj¹cej jednostki. W ciemnoci wieci³y dwa bia³e punkty
jeden wysoko, drugi nisko. wietnie. Po³o¿enie wiate³ wskazywa³o na to, ¿e
statek minie ich od lewej burty. Pojawi³o siê czerwone wiat³o, które ka¿dy
statek ma na lewej burcie. By³ to sygna³, ¿e przybysz oddala siê od Stockhol-
mu. Min¹ siê bakburtami. Radar wskazywa³, ¿e odleg³oæ wynosi ponad dwie
mile morskie. Nillson popatrzy³ na zegarek. Szeæ minut po jedenastej.
Z tego, co widzia³ na ekranie radaru kapitan Andrei Dorii, statki po-
winny bezpiecznie siê min¹æ sterburtami. Kiedy jednostki by³y oddalone od
siebie mniej ni¿ trzy mile, Calamai rozkaza³ wykonaæ skrêt w lewo o cztery
stopnie, by powiêkszyæ dystans. Wkrótce we mgle pojawi³a siê powiata
i stopniowo coraz wyraniej uwidacznia³y siê bia³e wiat³a. Kapitan Cala-
mai spodziewa³ siê ujrzeæ zielone wiat³o na prawej burcie nadp³ywaj¹cego
statku. W ka¿dej chwili powinno siê pojawiæ.
Zosta³a jedna mila.
Nillson przypomnia³ sobie, jak który z obserwatorów stwierdzi³, ¿e
Stockholm jest tak zwrotny, i¿ mo¿e obróciæ siê na dziesiêciocentówce
i wydaæ osiem centów reszty. Najwy¿szy czas wykorzystaæ tê zwinnoæ.
Dwa punkty na sterburtê rozkaza³. Tak jak Calamai chcia³ mieæ wiêcej
oddechu.
Hansen zrobi³ dwa pe³ne obroty ko³em sterowym w prawo. Dziób statku
obróci³ siê dwadziecia stopni w prawo.
Wyprostowaæ i trzymaæ sta³ym kursem.
Zadzwoni³ wisz¹cy na cianie telefon. Nillson podniós³ s³uchawkê.
Mostek zameldowa³. By³ pewien, ¿e statki bezpiecznie siê min¹.
Sta³ twarz¹ do ciany, plecami do okien.
Dzwoni³ obserwator z bocianiego gniazda.
wiat³a dwadziecia stopni z lewej.
Dziêkujê odpar³ Nillson i odwiesi³ s³uchawkê. Podszed³ do radaru
i popatrzy³ na ekran. Nie móg³ wiedzieæ, ¿e Andrea Doria zmieni³ kurs.
wietlne punkciki by³y tak blisko siebie, ¿e niemal siê zlewa³y. Niespiesznie
poszed³ na prawe skrzyd³o mostka, podniós³ lornetkê do oczu i nastawi³
ostroæ.
Spokój oficera natychmiast wyparowa³.
Bo¿e westchn¹³ Nillson. Spostrzeg³, ¿e zmieni³y siê wiat³a na
czubku masztu nadp³ywaj¹cej jednostki. Teraz by³a skierowana ku nim nie
czerwonym, lecz zielonym wiat³em. Widzia³ sterburtê. Od chwili kiedy pa-
trzy³ ostatni raz, nadp³ywaj¹cy statek najwyraniej zrobi³ ostry skrêt w lewo.
14
Zgêstejmg³y,któradotychczasskrywa³aogromnyczarnykszta³t,wy³ania³y
siê jaskrawe niczym reflektory wiat³a pok³adowe Andrei Dorii. Prawa burta
w³oskiego statku znajdowa³a siê dok³adnie na kursie pêdz¹cego Stockholmu.
Nillson g³onym okrzykiem nakaza³ zmianê kursu.
Ostro na sterburtê!
Oficer zawirowa³ wokó³ w³asnej osi. Obydwiema d³oñmi chwyci³ r¹cz-
kê telegrafu. Jednym szarpniêciem przesun¹³ j¹ na pozycjê STOP, po czym
poci¹gn¹³ dalej, do samego do³u, jakby próbowa³ zmusiæ statek do zatrzy-
mania siê sam¹ determinacj¹. Powietrze przeszy³ szaleñczy brzêk.
CA£A WSTECZ.
Nillson odwróci³ siê do sternika. Hansen sta³ jak kamienny stra¿nik przed
pogañsk¹ wi¹tyni¹.
Cholera jasna! Powiedzia³em: ostro na sterburtê! wrzasn¹³ ochryple
Nillson.
Hansen zacz¹³ obracaæ ko³em sterowym. Nillson nie wierzy³ w³asnym
oczom. Hansen nie krêci³ w prawo, co mog³oby daæ im jak¹kolwiek choæ-
by niewielk¹ szansê unikniêcia kolizji. Powoli i wiadomie krêci³ w lewo.
Dziób Stockholmu zacz¹³ zataczaæ miercionony ³uk.
Nillson us³ysza³ syrenê przeciwmgieln¹, bez najmniejszej w¹tpliwoci
z nadp³ywaj¹cego statku.
W maszynowni zapanowa³ chaos. Marynarze gor¹czkowo obracali ko³em
sterowania moc¹, by zatrzymaæ prawy silnik. Szamotali siê, by otworzyæ zawo-
ry, odwróciæ kierunek przep³ywu i zatrzymaæ lewy silnik. Statek a¿ zadr¿a³ przy
hamowaniu. Ale by³o za póno. Stockholm lecia³ na Doriê jak strza³a.
Na lewym skrzydle mostka Nillson tkwi³ z ponur¹ min¹ przy telegrafie.
Kapitan Calamai patrzy³, jak wiat³a na szczycie masztu przed nim ma-
terializuj¹ siê i zmieniaj¹. Zobaczy³ czerwone wiat³o sterburty. Jarzy³o siê
niczym rubin na czarnym aksamicie. Zrozumia³, ¿e nadp³ywaj¹ca jednostka
skrêci³a ostro w prawo, prosto na kurs Dorii.
Bez ostrze¿enia. Bez syreny przeciwmgielnej ani gwizdka.
Przy tak du¿ej prêdkoci zatrzymanie siê nie wchodzi³o w rachubê. Do
wyhamowania statek potrzebowa³by wielu mil.
Calamai mia³ sekundy na reakcjê. Móg³ nakazaæ zwrot w prawo, prosto
na niebezpieczeñstwo, w nadziei, ¿e kad³uby jedynie siê otr¹.
Podj¹³ rozpaczliw¹ decyzjê.
Ca³a na bakburtê! warkn¹³.
Oficer na mostku spyta³, czy wy³¹czyæ silniki. Calamai pokrêci³ g³ow¹.
Trzymaæ: ca³a naprzód. Wiedzia³, ¿e Doria lepiej skrêca przy du-
¿ej prêdkoci.
Sternik obiema rêkami krêci³ ko³em w lewo z tak¹ prêdkoci¹, a¿ roz-
mywa³y siê kontury szprych. Gwizdek zapiszcza³ dwa razy, by poinformo-
15
waæ o wykonywanym manewrze. Zanim wielki statek zacz¹³ skrêcaæ, przez
pó³ mili walczy³ z pchaj¹c¹ go na wprost si³¹ bezw³adnoci.
Calamai wiedzia³, ¿e wiele ryzykuje, eksponuj¹c bok Dorii. Modli³
siê, by nadp³ywaj¹ca jednostka zd¹¿y³a skrêciæ. Ci¹gle nie móg³ poj¹æ, ¿e
oba statki p³yn¹ kursem kolizyjnym. To by³o jak z³y sen.
Krzyk jednego z oficerów przywo³a³ kapitana do rzeczywistoci.
P³ynie prosto na nas!
Nadp³ywaj¹cy statek kierowa³ siê dok³adnie na prawe skrzyd³o mostka,
sk¹d patrzy³ przera¿ony Calamai. Zdawa³o siê, ¿e ostry, skierowany ku gó-
rze dziób celuje prosto w niego.
Kapitan Dorii mia³ opiniê mê¿czyzny odwa¿nego i opanowanego. W tej
jednak chwili zrobi³ to, co na jego miejscu uczyni³by ka¿dy zdrowy na umy-
le cz³owiek. Rzuci³ siê do ucieczki, by ratowaæ ¿ycie.
Wzmacniany dziób szwedzkiej jednostki przebi³ metalowy kad³ub pê-
dz¹cego Andrei Dorii tak ³atwo jak bagnet i zanim siê zatrzyma³, prze-
szed³ przez jedn¹ trzeci¹ kad³uba o szerokoci ponad dwudziestu siedmiu
metrów.
W³oski liniowiec wa¿y³ dwadziecia dziewiêæ tysiêcy sto ton ponad
dwa razy tyle co Stockholm poci¹gn¹³ wiêc napastnika za sob¹, równo-
czenie obróci³ siê wokó³ punktu zderzenia, po³o¿onego poni¿ej i nieco z ty-
³u prawego skrzyd³a mostka. Raniony Doria p³yn¹³ dalej. Zgnieciony dziób
Stockholmu g³adko rozpru³ siedem z dziesiêciu pok³adów pasa¿erskich
w³oskiej jednostki. Nastêpnie zacz¹³ drzeæ d³ugi, czarny kad³ub, rozprysku-
j¹c jaskrawe snopy iskier.
Wielka, trójk¹tna dziura w burcie Dorii mia³a na górze dwanacie
metrów szerokoci, a w najni¿szym miejscu, tu¿ pod powierzchni¹ oceanu,
nieco ponad dwa metry.
Tysi¹ce litrów morskiej wody natychmiast wype³ni³y rozerwane w wy-
niku kolizji puste, zewnêtrzne zbiorniki paliwa. Pod ciê¿arem piêciuset ton
wody, która znalaz³a siê w generatorowni, statek pochyli³ siê na prawo. Tu-
nelem inspekcyjnym i w³azami pop³ynê³a oleista rzeka. Strumienie zaczê³y
siê laæ przez kraty w pod³odze do maszynowni. Za³oga maszynowni walczy-
³a. Marynarze lizgali siê jednak na pokrytej oleist¹ ciecz¹ pod³odze niczym
cyrkowi klowni, którzy zabawiaj¹ publicznoæ malowniczymi upadkami.
Do kad³uba wlewa³o siê coraz wiêcej wody. Nie zniszczone zbiorniki pa-
liwa po lewej stronie kad³uba unosi³y siê na powierzchni jak bañki mydlane.
W ci¹gu kilku minut od kolizji Doria dosta³ powa¿nego przechy³u.
Nillson by³ pewien, ¿e uderzenie rzuci go na pok³ad. Wstrz¹s okaza³ siê
jednak zaskakuj¹co ³agodny, choæ wystarczaj¹co silny, by wyrwaæ oficera
16
dy¿urnego z odrêtwienia. Kilkoma susami wybieg³ ze sterówki do pomiesz-
czenia z mapami. Skoczy³ do przycisku alarmu, którego uruchomienie po-
wodowa³o zamkniêcie na Stockholmie wodoszczelnych drzwi.
Na mostek wpad³ z wrzaskiem kapitan.
Co siê, na Boga, sta³o?!
Nillson próbowa³ odpowiedzieæ, ale s³owa utknê³y mu w gardle. Nie
wiedzia³, jak opisaæ incydent. Hansen zignorowa³ rozkaz skrêtu w prawo.
Szybko obraca³ ko³em sterowym w lewo. D³onie marynarza mocno obejmo-
wa³y szprychy. Wygl¹da³, jakby zastyg³. W oczach nie mia³ strachu, ladu
przera¿enia. Têczówki promieniowa³y lodowatym b³êkitem. Z pocz¹tku Nil-
lson s¹dzi³, ¿e to jedynie z³udzenie optyczne, spowodowane specyficznym
wiat³em, padaj¹cym z obudowy ¿yrokompasu na paskudn¹ szramê. Ale nie.
Kiedy statek gna³ ku katastrofie, Hansen siê umiecha³.
Nillson nie mia³ w¹tpliwoci. Potê¿ny marynarz z rozmys³em starano-
wa³ nadp³ywaj¹c¹ jednostkê. Precyzyjnie, niczym torpedê, naprowadzi³ Stock-
holmu na cel. Oficer wiedzia³ równie¿, ¿e nikt kapitan ani ktokolwiek
inny na pok³adzie w to nie uwierzy.
Przepe³nione cierpieniem oczy Nillsona przenios³y siê z twarzy kapita-
na na ster, jakby tam znajdowa³a siê odpowied. Pozostawione sobie ko³o
sterowe wirowa³o jak zwariowane.
W zamieszaniu Hansen znikn¹³.
Jakea Careya wyrwa³ z drzemki zapowiadaj¹cy nieszczêcie metalicz-
ny grzmot. G³uchy ³oskot trwa³ u³amek sekundy. Potem zast¹pi³ go pe³en
udrêczenia pisk stali tr¹cej o stal oraz odg³os straszliwego zgniatania
i mia¿d¿enia, jakby implodowa³ sufit kabiny. Carey zamruga³ i ze strachem
wbi³ wzrok w ruszaj¹c¹ siê tu¿ nad jego g³ow¹ szarobia³¹ cianê.
Zasn¹³ kilka minut temu. Poca³owa³ ¿onê Myrê na dobranoc i wlizgn¹³
siê pod ch³odn¹ ko³drê podwójnego ³ó¿ka w ich kabinie pierwszej klasy.
Myra przeczyta³a kilka stron powieci, po czym zaczê³y jej opadaæ powieki.
Zgasi³a wiat³o, szczelnie otuli³a siê ko³dr¹ i westchnê³a. G³owê ci¹gle mia-
³a pe³n¹ przyjemnych widoków ze sk¹panych s³oñcem toskañskich winnic.
Wieczorem, w jadalni pierwszej klasy, wznios³a z Jakiem toast szampa-
nem za tak udany pobyt we W³oszech. Carey zaproponowa³ kieliszeczek
przed snem w Salonie Belwederskim. Myra odpar³a jednak, ¿e jeli jeszcze
raz us³yszy Arrivederci Roma, do koñca ¿ycia nie wemie do ust spaghetti.
Poszli do kabiny tu¿ po wpó³ do jedenastej.
Po przejciu wolnym krokiem rêka w rêkê wzd³u¿ sklepów na pok³adzie
wejciowym, wjechali wind¹ poziom wy¿ej i poszli do wielkiej kabiny po
prawej stronie górnego pok³adu. Wystawili baga¿e na korytarz, sk¹d stewar-
dzi mieli je zbieraæ przed wp³yniêciem statku nastêpnego dnia do portu w No-
wym Jorku. W miarê wykorzystywania paliwa z wielkich zbiorników w ka-
17
d³ubie podwy¿sza³ siê punkt ciê¿koci statku, dlatego Doria ko³ysa³ siê
nieco na falach. Bujanie przypomina³o monotonny ruch ko³yski. Myra Ca-
rey wkrótce zapad³a w sen.
£ó¿kiem jej mê¿a gwa³townie szarpnê³o. Jake zosta³ wykatapultowany
w powietrze jak kamieñ wystrzelony z machiny oblê¿niczej. Potem d³ugo
spada³ w kr¹g g³êbokiej ciemnoci
mieræ kr¹¿y³a po pok³adach Andrei Dorii.
Wêdrówkê zaczê³a od eleganckich kabin na wy¿szych poziomach, po
czym zesz³a do klasy turystycznej pod lini¹ wodn¹. W efekcie zderzenia zgi-
nê³y piêædziesi¹t dwie osoby. Na pok³adzie pierwszej klasy, gdzie dziura
by³a najszersza, zniszczonych zosta³o dziesiêæ kabin. Pod lini¹ wodn¹ znaj-
dowa³y siê mniejsze i bardziej zagêszczone kabiny, dlatego efekt zderzenia
okaza³ siê tam bardziej katastrofalny.
Pasa¿erowie ginêli albo prze¿ywali, zale¿nie od zachcianek losu. Mê¿-
czyzna z pierwszej klasy, który w³anie my³ zêby, pobieg³ do sypialni, by
stwierdziæ, ¿e kabina nie ma ciany, a ¿ona zniknê³a. Dwie osoby ponios³y
mieræ na miejscu na luksusowym pok³adzie wypoczynkowym. Dwudziestu
szeciu emigrantów z W³och, p³yn¹cych w niewielkich, tañszych kabinach
na najni¿szym pok³adzie, znalaz³o siê dok³adnie na linii zderzenia i zginê³o
w masie zmia¿d¿onej i poszarpanej stali. By³a wród nich kobieta z czwór-
k¹ ma³ych dzieci. Zdarza³y siê tak¿e cuda. M³oda dziewczyna, któr¹ wyrzu-
ci³o z kabiny pierwszej klasy, odzyska³a przytomnoæ w zgniecionej czêci
dziobowej Stockholmu. W innej kabinie sufit spad³ na znajduj¹c¹ siê tam
parê. Obojgu uda³o siê jednak wyczo³gaæ na korytarz.
Najtrudniejsz¹ walkê stoczyli pasa¿erowie dwóch najni¿szych pok³adów.
Musieli przebiæ siê na górê przez pochylone, wype³nione dymem korytarze,
którymi sp³ywa³a pe³na oleju czarna woda. Ludzie stopniowo zaczynali do-
cieraæ do miejsc zbornych, gdzie czekali na dalsze instrukcje.
Kiedy statki siê zderzy³y, kapitan Calamai znajdowa³ siê w najdalszym
punkcie nie zniszczonego mostka. Kiedy otrz¹sn¹³ siê z pierwszego szoku,
pchn¹³ r¹czkê telegrafu na STOP. Statek w koñcu siê zatrzyma³ w gêstej
mgle.
Drugi oficer podszed³ do inklinometru instrumentu mierz¹cego prze-
chy³ statku.
Osiemnacie stopni poinformowa³. Kilka minut póniej doda³:
Dziewiêtnacie stopni.
Kapitan poczu³, jak jego serce musnê³y lodowate palce. Nawet przy dwóch
zalanych przedzia³ach przechy³ nie powinien przekraczaæ piêtnastu stopni.
Ponad dwadziecia stopni spowoduje popêkanie grodzi wodoszczelnych.
Logika mówi³a, ¿e taka sytuacja jest niemo¿liwa. Konstruktorzy statku
gwarantowali utrzymanie siê w poziomie przy zalaniu dowolnej kombinacji
2 W¹¿
18
dwóch przedzia³ów. Kapitan za¿¹da³ raportów dotycz¹cych zniszczeñ na
ka¿dym pok³adzie, ze szczególnym uwzglêdnieniem stanu drzwi miêdzy
przedzia³ami. Rozkaza³ te¿ nadawaæ sygna³ SOS z informacj¹ o pozycji
statku.
Na mostek zaczêli wbiegaæ oficerowie z raportami. Za³oga maszynowni
bezskutecznie wypompowywa³a wodê z przedzia³ów przy sterburcie. Ko-
t³ownia zosta³a zalana, woda wlewa³a siê do kolejnych dwóch przedzia³ów.
Najwiêkszy problem by³ z pok³adem A, który mia³ s³u¿yæ jako stalowa
pokrywa przegród poprzecznych, dziel¹cych statek na przedzia³y. Woda sp³y-
wa³a do kolejnych przedzia³ów schodami dla pasa¿erów.
Oficer wywo³a³ nowy odczyt inklinometru:
Dwadziecia dwa stopnie!
Kapitan Calamai nie musia³ patrzeæ na przyrz¹d, by wiedzieæ, ¿e prze-
chy³ przekroczy³ krytyczny punkt. Dowód mia³ pod stopami zas³an¹ ma-
pami pod³ogê.
Statek umiera³.
Calamai zdrêtwia³ ze zgryzoty. Andrea Doria nie by³ zwyczajnym stat-
kiem. Warty dwadziecia dziewiêæ milionów dolarów król w³oskich linii
oceanicznych uchodzi³ za najwspanialszy i najbardziej luksusowy czynny
liniowiec pasa¿erski. Jednostka nie mia³a jeszcze czterech lat. Zosta³a zwo-
dowana, by pokazaæ wiatu, ¿e w³oska marynarka cywilna wróci³a po woj-
nie do interesu. Czarny kad³ub, bia³e nadbudówki i zgrabny, czerwono-bia-
³o-zielony komin powodowa³y, ¿e liniowiec wygl¹da³ bardziej na dzie³o rze-
biarza ni¿ budowniczego statków.
Poza tym statek by³ jego. Dowodzi³ Dori¹ podczas rejsów próbnych
i setek przejæ Atlantyku. Zna³ pok³ady lepiej od w³asnego domu. Nigdy mu
siê nie znudzi³ spacer od dziobu po rufê. Podczas tych spacerów czu³ siê jak
goæ w muzeum. Ch³on¹³ piêkno dzie³ trzydziestu jeden najlepszych arty-
stów i rzemielników z W³och. Rozkoszowa³ siê renesansow¹ urod¹ luster,
z³oceñ, kryszta³ów, rzadkich gatunków drewna, wyszukanych tapet i mo-
zaik. Z przyjemnoci¹ wchodzi³ do holu pok³adu pierwszej klasy, gdzie wi-
sia³o wielkie cienne malowid³o gloryfikuj¹ce Micha³a Anio³a i innych w³o-
skich mistrzów. Zatrzymywa³ siê przed potê¿n¹ br¹zow¹ postaci¹ Andrei
Dorii. Rzeba wielkoci¹ przewy¿sza³a jedynie pomnik Kolumba. Stary ge-
nueñski admira³ sta³ jak zwykle gotów wyci¹gn¹æ miecz na pierwszy znak
przybycia piratów.
Ca³y wspania³y dobytek mia³ teraz zostaæ stracony.
Kapitan jednak przede wszystkim ponosi³ odpowiedzialnoæ za pasa¿e-
rów. W³anie zamierza³ wydaæ rozkaz opuszczania statku, kiedy jeden z ofi-
cerów z³o¿y³ raport o ³odziach ratunkowych. Nie by³o mo¿liwoci spuszcze-
nia na wodê szalup z bakburty. Pozostawa³o osiem ³odzi na prawej burcie,
ale wisia³y wysoko nad wod¹. Nawet gdyby uda³o siê je spuciæ, pomieci³y-
by jedynie po³owê pasa¿erów. W tej sytuacji Calamai nie mia³ odwagi wy-
19
daæ rozkazu opuszczenia statku. Ow³adniêci panik¹ pasa¿erowie rzuciliby
siê na jedn¹ stronê. Zapanowa³by nieprawdopodobny chaos.
Calamai zacz¹³ siê modliæ, by przep³ywaj¹ce w pobli¿u jednostki us³y-
sza³y SOS i odnalaz³y Doriê we mgle.
Teraz móg³ jedynie czekaæ.
Angelo Donatelli w³anie zaniós³ tacê z martini do stolika, przy którym
siedzia³a grupka ha³aliwych nowojorczyków. wiêtowali ostatni¹ noc na
pok³adzie Dorii. Nagle kelner odwróci³ siê i spojrza³ w kierunku jednego
z zas³oniêtych draperiami okien, które zajmowa³y trzy ciany eleganckiego
Salonu Belwederskiego. Jaki ruch przyci¹gn¹³ jego uwagê.
Salon znajdowa³ siê z przodu pok³adu, na którym zamocowano ³odzie ra-
tunkowe. Dziêki otwartej promenadzie pasa¿erowie pierwszej klasy mieli
w dzieñ oraz w jasne noce rozleg³y widok na morze. Dzi wiêkszoæ osób
zrezygnowa³a z prób zobaczenia czegokolwiek przez szar¹ mg³ê otulaj¹c¹ sa-
lon. Jedynie przypadek sprawi³, ¿e Angelo akurat w tej chwili podniós³ g³owê
i dostrzeg³ wiat³a oraz reling sun¹cego na wprost wielkiego bia³ego statku.
Dios mio wyszepta³.
Ledwie wypowiedzia³ te s³owa, rozleg³a siê eksplozja, przypominaj¹ca
wybuch monstrualnej petardy. W salonie zapad³a ciemnoæ.
Pok³ad gwa³townie podskoczy³. Angelo straci³ równowagê. Zacz¹³ wal-
czyæ o jej odzyskanie, w efekcie czego ciskaj¹c w jednej rêce okr¹g³¹ tacê
zrobi³ ca³kiem udan¹ imitacjê s³awnej greckiej rzeby dyskobola. Przystoj-
ny Sycylijczyk z Palermo mia³ talent akrobaty i ¿onglera. Wrodzon¹ zwin-
noæ wykorzystywa³ do precyzyjnego przemykania miêdzy sto³ami i balan-
sowania tacami.
Kiedy wstawa³, zapali³y siê wiat³a awaryjne. Ca³a szecioosobowa kom-
pania, któr¹ obs³ugiwa³, zosta³a zrzucona z krzese³ na pod³ogê. Najpierw
pomóg³ podnieæ siê kobietom. Nikt nie wygl¹da³ na powa¿nie rannego.
Rozejrza³ siê wokó³.
W przepiêknym salonie, pe³nym ³agodnie owietlonych gobelinów, ob-
razów i rzeb w drewnie, wy³o¿onym b³yszcz¹c¹ jasn¹ boazeri¹, panowa³
chaos. Wypolerowany parkiet do tañca, gdzie jeszcze kilka sekund wcze-
niej pary wirowa³y przy dwiêkach Arrivederci Roma, pokrywa³a sterta
spl¹tanych cia³. Muzyka gwa³townie przesta³a graæ, zast¹pi³y j¹ okrzyki bólu
i przera¿enia. Cz³onkowie orkiestry z trudem wydostawali siê spomiêdzy
poprzewracanych instrumentów. Wszêdzie le¿a³y pot³uczone butelki i kie-
liszki, a powietrze przepe³nia³ zapach alkoholu. Na pod³ogê pospada³y licz-
ne wazony z kwiatami.
Co to, do licha, by³o? spyta³ który z mê¿czyzn.
Angelo milcza³. Nie mia³ nawet pewnoci, czy naprawdê widzia³ to, co
widzia³. Spojrza³ ponownie przez okno, ujrza³ jednak tylko mg³ê.
20
Mo¿e zderzylimy siê z gór¹ lodow¹ niemia³o zasugerowa³a ¿ona
pytaj¹cego.
Z gór¹ lodow¹? Na Boga, Connie, mówisz o wybrze¿u Massachu-
setts. W lipcu.
Kobieta wydê³a wargi.
Mo¿e w takim razie wp³ynêlimy na minê.
Mê¿czyzna popatrzy³ w kierunku orkiestry i umiechn¹³ siê z³oliwie.
Bez wzglêdu na przyczynê, dobrze ¿e ju¿ przestali graæ tê przeklêt¹
melodiê.
Wszyscy rozemieli siê z ¿artu. Tancerze otrzepywali ubrania, muzycy
sprawdzali, czy instrumenty nie s¹ uszkodzone. Wokó³ gor¹czkowo krêcili
siê barmani i kelnerzy.
Nie ma siê czym martwiæ stwierdzi³ inny mê¿czyzna. Jeden z ofi-
cerów mówi³, ¿e ten statek jest niezatapialny.
Jego ¿ona przesta³a poprawiaæ makija¿ i podnios³a wzrok znad lusterka
puderniczki.
To samo mówiono o Titanicu powiedzia³a zaniepokojona.
Zapad³a pe³na napiêcia cisza. Zaczêto siê wymieniaæ przestraszonymi
spojrzeniami. Tak jak na cichy sygna³, wszystkie trzy pary, niczym wzlatuj¹-
ce ze sznura ptaki, ruszy³y pospiesznie w kierunku najbli¿szego wyjcia.
W pierwszym odruchu Angelo chcia³ sprz¹tn¹æ szklanki i wytrzeæ stó³
cierk¹, zaraz siê jednak cicho rozemia³.
Za d³ugo jeste kelnerem mrukn¹³ do siebie pod nosem.
Wiêkszoæ ludzi w salonie zd¹¿y³a ju¿ wstaæ i sunê³a ku wyjciom. Sa-
lon szybko pustosza³. Angelo zrozumia³, ¿e jeli zaraz nie wyjdzie, zostanie
sam. Wzruszy³ ramionami, rzuci³ cierkê na pod³ogê i ruszy³ ku najbli¿sze-
mu wyjciu. Chcia³ kogo zapytaæ, co w³aciwie siê sta³o.
Czarne fale próbowa³y ci¹gn¹æ Jakea Careya na dno. Walczy³ z szar-
pi¹cym jego cia³o mrocznym pr¹dem. Wpe³z³ na lisk¹ krawêd oddzielaj¹-
c¹ przytomnoæ od braku wiadomoci i ponuro siê w ni¹ wczepi³. Us³ysza³
w³asny jêk. Znów jêkn¹³ tym razem specjalnie. Dobrze. Martwi nie wyda-
j¹ ¿adnych dwiêków. Jego nastêpna myl dotyczy³a ¿ony.
Myra! zawo³a³.
Z szarej ciemnoci wy³owi³ cichy odg³os. Poczu³ nadziejê. Znów zawo-
³a³ ¿onê po imieniu.
Tutaj G³os Myry by³ st³umiony, jakby dolatywa³ z du¿ej odleg³oci.
Dziêki Bogu! Nic ci nie jest?
Chwila ciszy.
Nie. Co siê sta³o? Spa³am
Nie wiem. Mo¿esz siê ruszaæ?
Nie.
21
Zaraz ci pomogê. Carey le¿a³ na lewym boku. Rêkê mia³ uwiêzion¹
pod tu³owiem, z prawej strony przyciska³ go jaki ciê¿ar. Nie móg³ ruszyæ
nogami. Ogarn¹³ go lodowaty strach. Pêkniêty krêgos³up? Ponownie spró-
bowa³ siê uwolniæ. Energiczniej. Rw¹cy ból przeszy³ jego nogê od kostki do
uda. Jakeowi nap³ynê³y ³zy do oczu. Ucieszy³ siê jednak, ¿e nie jest sparali-
¿owany. Przesta³ na chwilê walczyæ. Musia³ siê zastanowiæ. Carey by³ in¿y-
nierem i zrobi³ fortunê na budowie mostów. Obecna sytuacja nie ró¿ni³a siê
od ka¿dego innego problemu, który mo¿na rozwi¹zaæ dziêki logice i wy-
trwa³oci. No i przy du¿ej dozie szczêcia.
Pchn¹³ prawym ³okciem. Poczu³ miêkki materia³. A wiêc le¿a³ pod ma-
teracem. Pchn¹³ mocniej. Równoczenie przekrêci³ siê tak, by móc silniej
naciskaæ. Materac nieco ust¹pi³, zaraz jednak pojawi³ siê opór. Bo¿e, czy¿by
le¿a³ na nim ca³y sufit? Carey wzi¹³ g³êboki wdech. Wykorzysta³ ka¿dy gram
si³y dobrze umiênionego ramienia i pchn¹³ ponownie. Materac zsun¹³ siê
na pod³ogê.
Carey uwolni³ obie rêce i siêgn¹³ ku stopom. Poczu³, ¿e kostkê przyci-
ska mu co twardego. Po krótkim zbadaniu powierzchni palcami stwierdzi³,
¿e jest to komódka, która sta³a miêdzy ³ó¿kami. Materac musia³ go os³oniæ
przed uderzeniem kawa³kami ciany i sufitu. Jake uniós³ komódkê o kilka
centymetrów i uwolni³ najpierw jedn¹, potem drug¹ nogê. Delikatnie masu-
j¹c kostki, przywraca³ prawid³owe kr¹¿enie w obu stopach. Posiniaczone
kostki bola³y, ale koci nie by³y po³amane. Powoli stan¹³ na czworakach.
Jake odezwa³ siê znowu g³os Myry. By³ wyranie s³abszy.
Idê, skarbie. Wytrzymaj jeszcze.
Co by³o nie tak. S³ysza³ Myrê zza ciany kabiny. Wcisn¹³ przycisk lam-
py, ale wiat³o siê nie zapali³o. Zdezorientowany, pope³z³ przez rumowisko.
Jaki czas porusza³ siê po omacku, a¿ jego palce natrafi³y na drzwi. Przechy-
li³ g³owê, by ws³uchaæ siê w dwiêk przypominaj¹cy rozbijanie siê fal o brzeg,
któremu towarzyszy krzyk mew. Wsta³ z wysi³kiem. Nogi dr¿a³y mu niemi-
³osiernie. Odsun¹³ po³amane fragmenty mebli i otworzy³ drzwi. Jego oczom
ukaza³a siê scena rodem z sennego koszmaru.
Korytarz by³ pe³en przepychaj¹cych siê i napieraj¹cych na siebie pasa-
¿erów, sk¹panych w bursztynowym wietle wiate³ awaryjnych. Mê¿czyni,
kobiety i dzieci, jedni ubrani, inni w p³aszczach zarzuconych na pi¿amy, z pu-
stymi rêkami lub z baga¿ami w d³oniach pchali siê, przeciskali, szli i pe³zali.
Wszyscy przebijali siê w kierunku górnego pok³adu. W korytarzu unosi³ siê
py³ i dym. Pod³oga by³a przechylona jak w krzywym domu z weso³ego mia-
steczka. Kilku pasa¿erów, by dotrzeæ do swych kabin, brnê³o pod pr¹d ludz-
kiej rzeki, niczym pstr¹gi p³yn¹ce w górê bystrego górskiego strumienia.
Carey spojrza³ za siebie na numer kabiny, z której w³anie wyszed³. Zro-
zumia³, ¿e to kabina s¹siaduj¹ca z jego i Myry. Najwyraniej si³a uderzenia
przerzuci³a go przez cianê. Wieczorem, w salonie, rozmawiali z s¹siada-
mi dwojgiem starszych Amerykanów w³oskiego pochodzenia. Ma³¿eñstwo
22
wraca³o ze zjazdu rodzinnego w dawnej ojczynie. Mia³ nadziejê, ¿e starsi
pañstwo nie poszli jak zwykle wczenie spaæ.
Wróci³ do kabiny, z której w³anie przyszed³, i przepchn¹³ siê przez po-
³amane sprzêty do ciany. Kilka razy musia³ siê zatrzymywaæ, by odsun¹æ
meble i uprz¹tn¹æ z drogi kawa³ki sufitu albo ciany. Pchany nag³ym popie-
chem, kilka razy wskakiwa³ na rumowisko, parokrotnie przeczo³giwa³ siê
do³em. Przechy³ pok³adu informowa³ o tym, ¿e statek nabiera wody. Kiedy
Jake dotar³ do ciany, ponownie zawo³a³ ¿onê. Odpowiedzia³a zza przegro-
dy. Zacz¹³ gor¹czkowo szukaæ jakiego otworu w dziel¹cej ich barierze;
stwierdzi³, ¿e dó³ ciany jest poluzowany. Zacz¹³ ci¹gn¹æ, a¿ zrobi³ dziurê na
tyle du¿¹, by przecisn¹æ siê na brzuchu.
Ich kabina by³a sk¹pana w pó³mroku. Kontury przedmiotów owie-
tla³o s³abe wiat³o. Carey podniós³ siê i zacz¹³ szukaæ jego ród³a. W twarz
dmuchnê³a mu ch³odna s³ona bryza. Nie móg³ uwierzyæ w³asnym oczom.
Zewnêtrzna ciana kabiny zniknê³a! Na jej miejscu zionê³a gigantyczna
dziura, przez któr¹ widzia³ odbijaj¹ce siê w powierzchni oceanu wiat³o
ksiê¿yca. Zacz¹³ gor¹czkowo pracowaæ. Po kilku minutach sta³ u boku
¿ony. Rogiem góry od pi¿amy star³ jej z czo³a i policzków krew. Poca³o-
wa³ j¹ czule.
Nie mogê siê poruszyæ powiedzia³a niemal przepraszaj¹co.
To, co pos³a³o go przez cianê do s¹siedniej kabiny sprawi³o, ¿e stalo-
wa rama ³ó¿ka Myry zosta³a wyrwana z pod³ogi i przyciniêta do ciany
jak sprê¿yna pu³apki na myszy. Myra znajdowa³a siê niemal w pionowej
pozycji. Na szczêcie materac os³ania³ j¹ przed uciskiem sprê¿yn, ale rama
³ó¿ka przyciska³a do ciany. Za plecami Myry bieg³ stalowy szyb windy
statku. Woln¹ mia³a jedynie praw¹ rêkê, która zwisa³a bezw³adnie wzd³u¿
cia³a.
Carey obj¹³ palcami krawêd ramy ³ó¿ka. Mia³ piêædziesi¹t parê lat, ale
pozosta³o mu sporo si³y z czasów, kiedy by³ robotnikiem. Poci¹gn¹³ mocno.
Rama odgiê³a siê nieco, kiedy jednak puci³, natychmiast wróci³a na miej-
sce. Spróbowa³ podwa¿yæ ramê d³ugim kawa³em drewna, ale przesta³, kiedy
Myra krzyknê³a z bólu. Odrzuci³ drewno z niesmakiem.
Kochanie, pójdê po pomoc powiedzia³, sil¹c siê na spokój. Zosta-
wiê ciê tylko na chwilê. Wrócê. Obiecujê.
Jake, musisz siê ratowaæ. Statek
Nie pozbêdziesz siê mnie tak ³atwo, kochana.
Nie b¹d uparty na Boga
Znów poca³owa³ ¿onê. Jej skóra, zwykle tak ciep³a w dotyku, by³a ch³odna
i wilgotna.
Kiedy bêdziesz czekaæ, myl o s³oñcu Toskanii. Nied³ugo wrócê. Przy-
siêgam. Ucisn¹³ jej d³oñ i wyszed³ na korytarz. Nie mia³ pojêcia, co robiæ.
Korytarzem nadchodzi³ potê¿nie zbudowany mê¿czyzna. Jake z³apa³ go za
ramiê i zacz¹³ prosiæ o pomoc.
23
Won mi z drogi! wrzasn¹³ nieznajomy. Mia³ tak wyba³uszone oczy, ¿e
widaæ by³o g³ównie bia³ka. Zepchn¹³ Jakea na bok jednym uderzeniem barku.
Carey gor¹czkowo spróbowa³ nak³oniæ do pomocy jeszcze dwie osoby,
po czym zrezygnowa³. Nie by³o tu samarytan. Czu³ siê tak, jakby z gnaj¹ce-
go do wodopoju, oszala³ego z pragnienia stada, chcia³ wy³uskaæ kastrowa-
nego byczka. Nie móg³ mieæ pretensji, ¿e kto pêdzi ratowaæ w³asne ¿ycie.
Gdyby Myra nie zosta³a zakleszczona, sam bieg³by z ni¹ w bezpieczne miej-
sce. Uzna³, ¿e nie ma co liczyæ na pasa¿erów musia³ znaleæ kogo z za³o-
gi. Walcz¹c, by nie straciæ równowagi na pochylonej pod³odze, do³¹czy³ do
ci¿by kieruj¹cej siê ku wy¿szym pok³adom.
Angelo szybko zlustrowa³ otoczenie. To, co zobaczy³, wcale mu siê nie
spodoba³o. Szczególnie niepokoi³a go prawa strona pok³adu, która pochyla-
³a siê coraz bardziej ku wodzie.
Spuszczono piêæ ³odzi ratunkowych wszystkie zape³nili cz³onkowie
za³ogi. Przera¿eni kelnerzy i kucharze wskakiwali do niebezpiecznie prze-
ci¹¿onych szalup. Próbowali wios³owaæ w kierunku bia³ego statku. Jedno
spojrzenie na zgnieciony dziób i ziej¹cy w burcie Dorii otwór wystarczy-
³o, aby Angelo zrozumia³, co siê sta³o. Podziêkowa³ Bogu, ¿e w momencie
zderzenia wielu pasa¿erów znajdowa³o siê poza kabinami i wiêtowa³o ostatni
wieczór na pok³adzie.
Ruszy³ ku bakburcie. Wspinanie siê po skonej, liskiej pod³odze by³o
nie³atwym zadaniem. Wci¹ga³ siê centymetr za centymetrem za uchwyty
i klamki. W koñcu uda³o mu siê dotrzeæ na pok³ad z promenad¹. Wiêkszoæ
pasa¿erów odruchowo uda³a siê na stronê bardziej oddalon¹ od wody. Tam
wszyscy gromadzili siê i czekali na instrukcje. Owietleni blaskiem wiate³
awaryjnych ludzie trzymali siê kurczowo przynitowanych do pok³adu krze-
se³. Kulili siê pe³ni obawy miêdzy stertami waliz, poustawianych akurat w tym
miejscu w zwi¹zku z przygotowaniami do wp³yniêcia do portu. Za³oga robi-
³a, co mog³a, by opatrzyæ z³amane rêce i nogi. Osoby z siniakami i st³ucze-
niami musia³y zaczekaæ.
Poza momentami, kiedy statek dr¿a³, panowa³ zadziwiaj¹cy spokój. Wte-
dy wilgotne powietrze wype³nia³o siê krzykami przera¿enia i z³oci. Angelo
wiedzia³, ¿e gdyby rozesz³a siê wieæ, i¿ czêæ za³ogi wsiad³a do ³odzi ratun-
kowych i zostawi³a pasa¿erów na ton¹cym statku, opanowanie natychmiast
przemieni³oby siê w histeriê.
Pok³ad promenadowy zosta³ zaprojektowany tak, by po odsuniêciu sze-
regu szklanych drzwi, pasa¿erowie mogli wyjæ prosto na ³odzie ratunkowe.
Oficerowie statku, razem z niedobitkami za³ogi, bezowocnie walczyli o od-
czepienie szalup. Niestety, wyci¹gi przy ostrym przechyle statku zacina³y
siê i zadanie by³o niewykonalne. Angela ogarnê³o zw¹tpienie. A wiêc to dla-
tego nie dano rozkazu opuszczania statku! Kapitan ba³ siê wybuchu paniki!
24
Jedna po³owa ³odzi ratunkowych zosta³a zajêta przez za³ogê, druga wi-
sia³a bezu¿ytecznie na miejscu. Pasa¿erowie nie mogli uciekaæ. Nie by³o
nawet wystarczaj¹co du¿o kamizelek ratunkowych. Przez u³amek sekundy
Angelo chcia³ zelizgn¹æ siê na dó³ przechylonego pok³adu, na sterburtê,
i przy³¹czyæ do reszty uciekaj¹cej za³ogi. Zaraz jednak pozby³ siê tej myli.
Wzi¹³ od kogo narêcze kamizelek ratunkowych i zacz¹³ je rozdawaæ. Cho-
lerny sycylijski kodeks honorowy! Pewnego dnia przez niego zginie.
Angelo!
Przez sk³êbiony t³um przebija³o siê ³okciami i wo³a³o jego imiê zakrwa-
wione zjawisko.
Angelo! To ja, Jake Carey.
Wysoki Amerykanin z ³adn¹ ¿on¹. Pani Carey mia³a doæ lat, by byæ
jego matk¹, ale mamma mia te wielkie, piêkne oczy i ta dojrza³a zmys³o-
woæ Angelo natychmiast siê w niej zakocha³ niewinnie, z m³odzieñ-
czym po¿¹daniem. Careyowie dawali mu szczodre napiwki i co znacznie
wa¿niejsze traktowali go z szacunkiem. Wielu innych pasa¿erów, nawet
krajan, patrzy³o z niechêci¹ na jego ciemn¹ sycylijsk¹ skórê.
Jake Carey uchodzi³ w oczach Angela za wzór amerykañskiego dobro-
bytu. Choæ pan Carey zbli¿a³ siê do szeædziesi¹tki, by³ sprawny fizycznie;
szerokie bary wypycha³y sportow¹ marynarkê, mia³ krótko ostrzy¿one siwe
w³osy i opalon¹ twarz. W tej jednak chwili nie sta³ przed nim dobrze ubrany
d¿entelmen, ale mê¿czyzna o oszala³ym wzroku, w porwanej pi¿amie po-
krytej py³em i brudem, z wielk¹ czerwon¹ plam¹ na przodzie. Amerykanin
podszed³ i chwyci³ Angela za ramiê, a¿ zabola³o.
Dziêki Bogu powiedzia³ s³abym g³osem.
Angelo rozejrza³ siê w t³umie.
Gdzie signora Carey?
Uwiêziona w naszej kabinie. Potrzebujê twojej pomocy. W oczach
Careya p³on¹³ ogieñ.
Idê odpar³ Angelo bez chwili wahania.
Odda³ stewardowi kamizelki ratunkowe i poszed³ za Careyem do naj-
bli¿szych schodów. Amerykanin pochyli³ g³owê i zacz¹³ siê przebijaæ przez
t³um. By siê nie zgubiæ, Angelo z³apa³ go za ty³ pi¿amy. Skoczyli w dó³
schodów prowadz¹cych na górny pok³ad, gdzie znajdowa³a siê wiêkszoæ
kabin pierwszej klasy. Na korytarzach zosta³o jedynie kilku ubrudzonych
olejem maruderów.
Angelo by³ zszokowany widokiem pani Carey. Wygl¹da³a, jakby le¿a³a
na redniowiecznym ³o¿u tortur. Oczy mia³a zamkniête i przez chwilê wyda-
wa³o siê, ¿e nie ¿yje. Kiedy jednak Jake delikatnie jej dotkn¹³, zamruga³a.
Obieca³em ci, skarbie, ¿e wrócê powiedzia³. Zobacz, Angelo przy-
szed³ pomóc.
Angelo uj¹³ d³oñ pani Carey i z galanteri¹ j¹ uca³owa³. Obdarowa³a go
umiechem. Poczu³, jak miêknie mu serce.
25
Mê¿czyni chwycili ramê ³ó¿ka i zaczêli ci¹gn¹æ. Pojêkiwali bardziej
z rozczarowania ni¿ z wysi³ku. Nie zwracali uwagi na ból, powodowany
wcinaniem siê w d³onie ostrej metalowej krawêdzi. Rama da³a siê odci¹gn¹æ
kilka centymetrów wiêcej ni¿ poprzednio, ale kiedy pucili, natychmiast
wróci³a na miejsce. Z ka¿d¹ kolejn¹ prób¹ uwolnienia, pani Carey zaciska³a
powieki i usta. Carey zakl¹³. Czêsto osi¹ga³ to, co chcia³. Zd¹¿y³ siê przy-
zwyczaiæ, ¿e zwyciê¿a. Tym razem by³o inaczej.
Potrzebujemy jeszcze kogo stwierdzi³ dysz¹c.
Angelo z za¿enowaniem wzruszy³ ramionami.
Wiêkszoæ cz³onków za³ogi jest w ³odziach ratunkowych.
Jezzzu szepn¹³ Carey. Ju¿ znalezienie Angela by³o wystarczaj¹co
trudne. Zastanowi³ siê przez chwilê, przeanalizowa³ sytuacjê z punktu wi-
dzenia in¿yniera.
Poradzimy sobie we dwóch stwierdzi³ w koñcu. Musimy tylko
zdobyæ podnonik.
Co? Kelner nie bardzo rozumia³.
Podnonik. Carey szuka³ odpowiedniego s³owa. Zrezygnowa³ jed-
nak i zacz¹³ robiæ d³oni¹ ruchy, jakby pompowa³. Do samochodu.
W ciemnych oczach Angela b³ysnê³o zrozumienie.
Aha! Lewarek. Do auta.
W³anie powiedzia³ z rosn¹cym podnieceniem Carey. Mogliby-
my w³o¿yæ go tutaj i odepchn¹æ ramê ³ó¿ka od ciany na tyle, by da³o siê
wyci¹gn¹æ Myrê.
Si. Gara¿. Zaraz wrócê.
Tak. Gara¿. Carey popatrzy³ na umêczon¹ twarz ¿ony. Ale szybko!
Nagle siê przestraszy³, ¿e po wyjciu z kabiny Angelo natychmiast po-
biegnie do najbli¿szej ³odzi ratunkowej. Trudno by³oby mieæ o to do niego
pretensjê. Z³apa³ kelnera za ³okieæ.
Bardzo doceniam, co robisz, Angelo. Kiedy wrócimy do Nowego Jor-
ku, zostaniesz sowicie wynagrodzony.
Hola, signor! Nie robiê tego dla pieniêdzy. W³och wyszczerzy³ zêby
w umiechu, pos³a³ pani Carey ca³usa i wyszed³. W drzwiach z³apa³ kami-
zelkê ratunkow¹.
Pobieg³ korytarzem, zszed³ schodami na pok³ad wejciowy i utkn¹³. Dziób
szwedzkiego statku wbi³ siê niemal do kaplicy. Z wielkiej hali zrobi³ pobo-
jowisko pe³ne poskrêcanego metalu i pot³uczonego szk³a. Angelo oddali³
siê od strefy najwiêkszych zniszczeñ i ruszy³ g³ównym korytarzem w kie-
runku rufy. Po kilkunastu metrach zszed³ schodami na pok³ad A. I tu wiele
kabin po prawej stronie po prostu zniknê³o. By zejæ jeszcze ni¿ej, znów
musia³ kr¹¿yæ.
Angelo co jaki czas stawa³ i ¿egna³ siê krzy¿em. Gest nieco uspokaja³,
choæ zdawa³ sobie sprawê, ¿e modlitwy na niewiele siê przydadz¹. Nawet
Bóg nie jest na tyle szalony, by iæ za nim w g³¹b ton¹cego statku.
26
W koñcu dotar³ na pok³ad B, z gara¿em i wieloma ma³ymi kabinami.
Grande Autorimessa na piêædziesi¹t aut wepchniêto miêdzy kabiny klasy
turystycznej. Klimatyzowany gara¿ zajmowa³ ca³¹ szerokoæ kad³uba. Drzwi
po obu stronach pozwala³y wyje¿d¿aæ samochodom prosto na nabrze¿e.
Angelo by³ w tej czêci statku tylko raz. Jeden z pracowników gara¿u kra-
jan z Sycylii chcia³ mu pokazaæ samochód-cud, który Chrysler wióz³ do
domu z W³och. Zaprojektowanie norsemana o op³ywowych kszta³tach zajê-
³o rok. Rêczne zbudowanie maszyny wartej sto tysiêcy dolarów kosztowa³o
firmê Ghia z Turynu nastêpne piêtnacie miesiêcy oczekiwania. Angelo obej-
rza³ zapieraj¹ce dech w piersiach, nowoczesne linie przez otwory w skrzyni
chroni¹cej pojazd. Razem ze znajomym by³ jednak bardziej zainteresowany
rolls-royceem. Pewien bogaty Amerykanin z Miami Beach wióz³ to auto do
domu z miesi¹ca miodowego w Pary¿u. Krêcili siê po gara¿u we dwóch,
udaj¹c szofera i pasa¿era rollsa.
Angelo przypomnia³ sobie czyje s³owa, ¿e w gara¿u stoi dziewiêæ aut.
Mo¿e w jednym z nich by³ podnonik. Ale jak siê do niego dostaæ. Statek,
który siê z nimi zderzy³, na pewno przebi³ siê przez cianê gara¿u. Angelo
stan¹³ w pó³mroku, by uspokoiæ oddech i otrzeæ spocon¹ twarz. Co teraz?
Uciekaæ? Mamma mia. A jeli zganie wiat³o? Nigdy nie odnajdzie drogi
powrotnej. Strach szarpa³ za nogi, próbowa³ zmusiæ je do ruchu.
CZEKAJ.
Kiedy by³ w gara¿u, przyjaciel pokaza³ mu inny pojazd opancerzon¹
furgonetkê. Sta³a w k¹cie najbardziej oddalonym od miejsca zderzenia. Na
b³yszcz¹cej czarnej karoserii nie umieszczono ¿adnych oznaczeñ. Kiedy
Angelo spyta³ o samochód, przyjaciel jedynie przewróci³ oczami i wzruszy³
ramionami. Mo¿e w rodku by³o z³oto? Pracownik gara¿u wiedzia³ jedynie,
¿e furgonetka jest chroniona dzieñ i noc. Nawet podczas ich rozmowy An-
gelo widzia³ mê¿czyznê w szarym mundurze. Stra¿nik obserwowa³ intru-
zów, póki nie opucili gara¿u.
Pok³ad zadr¿a³. Statek najprawdopodobniej pochyli³ siê o kolejny sto-
pieñ lub dwa. Angelo przekroczy³ granicê strachu. Znalaz³ siê w szponach
ca³kowitego przera¿enia.
Puls przyspieszy³ mu znacznie. Na szczêcie, kiedy statek siê uspokoi³,
têtno wróci³o do normy. Angelo zadawa³ sobie pytanie, ile jeszcze brakuje,
by statek siê przewróci³. Popatrzy³ na kamizelkê ratunkow¹, któr¹ trzyma³ w
rêku i rozemia³ siê. Jeli statek zacznie ton¹æ z nim, uwiêzionym g³êboko
we wnêtrzu, kapok na niewiele siê przyda. Piêæ minut. Nie móg³ przekro-
czyæ tej granicy. Potem musi gnaæ na górny pok³ad. Wymyl¹ co z Care-
yem. Musz¹. Znalaz³ wejcie do gara¿u. Wzi¹³ g³êboki wdech, otworzy³ drzwi
i wszed³ do rodka.
W ogromnej, przypominaj¹cej jaskiniê przestrzeni panowa³y ciemnoci,
rozwietlane jedynie ¿ó³tymi plamami wiate³ awaryjnych na wysokim sufi-
cie. Angelo popatrzy³ w kierunku sterburty i tam, gdzie do gara¿u wlewa³a siê
27
woda. Dostrzeg³ migocz¹ce odblaski. Woda objê³a mu kostki. Musia³a siê wle-
waæ doæ szybko. Gara¿ znajdowa³ siê nad lustrem oceanu, ale za kilka minut
na pewno bêdzie zalany. Istnia³a szansa, ¿e samochody, stoj¹ce na linii uderze-
nia tn¹cego dziobu, zosta³y uszkodzone albo zniszczone. Nie mia³ wiele cza-
su; ruszy³ wzd³u¿ ciany w kierunku bakburty. W cieniu widzia³ prostopad³o-
cienny kszta³t oraz odblaski wiat³a w ciemnych szybach furgonetki. Logika
mówi³a, ¿e dalsza droga nie ma sensu. Trzeba wyjæ z pu³apki i udaæ siê na
górny pok³ad. Pronto. Zanim gara¿ zamieni siê w akwarium.
Ujrza³ przed sob¹ obraz pani Carey, przyszpilonej do ciany niczym motyl
w gablocie. Podnonik, jej ostatnia szansa, najprawdopodobniej le¿a³ za-
mkniêty w furgonetce. Angelo by³ przekonany, ¿e musi wyjæ z gara¿u z pu-
stymi rêkami. Zatrzyma³ siê, by rzuciæ ostatnie têskne spojrzenie na furgo-
netkê. W tym momencie odkry³, ¿e nie jest sam.
Ciemnoæ przy furgonetce przeci¹³ cienki jak o³ówek promieñ wiat³a.
Po pierwszym pojawi³ siê nastêpny. Latarki. Potem zapali³y siê przenone
lampy. Poustawiano je na pod³odze tak, by owietliæ opancerzone auto. W ich
wietle porusza³y siê kontury. Wygl¹da³o na to, ¿e jest oko³o dziesiêciu osób.
Niektórzy byli ubrani w szare mundury, inni w czarne wieczorowe garnitu-
ry. Otworzyli boczne i tylne drzwi samochodu. Angelo nie widzia³, co robi¹.
Czu³ jednak, ¿e pracuj¹ w najwy¿szym skupieniu. Przeszed³ mniej wiêcej
dwie trzecie szerokoci gara¿u i w³anie zamierza³ powiedzieæ: Signores,
ale s³owo nie wydosta³o siê z jego ust.
Co w cieniu poruszy³o siê. Nagle jak na zaciemnionej scenie poja-
wi³y siê ubrane na szaro cztery postacie. Zniknê³y w ciemnoci. Znów siê
wy³oni³y. Mia³y na sobie kombinezony, jakie nosi³o siê na Dorii w maszy-
nowni. Mê¿czyni poruszali siê szybko w poprzek kad³uba. Co ukradko-
wego w ich ruchach, co przypomina³o skradanie siê kota, kaza³o Angelowi
byæ cicho. Jeden ze stra¿ników dostrzeg³ nadchodz¹ce postacie. Krzykn¹³
ostrzegawczo i siêgn¹³ do kabury na biodrze.
Ka¿dy z mê¿czyzn w kombinezonie z wojskow¹ precyzj¹ przykl¹k³ na
kolano i uniós³ do poziomu narzêdzie, które mia³ zawieszone na ramieniu.
Manewr by³ p³ynny, wykonany z rozwag¹. Angelo zrozumia³, ¿e siê pomyli³
w pocz¹tkowej ocenie narzêdzia. Ka¿dy kto dorasta w ojczynie mafii,
wie jak wygl¹da pistolet maszynowy i jak siê z niego celuje.
Cztery lufy z t³umikami równoczenie otworzy³y ogieñ. Skoncentrowa-
³y siê na bezporednim zagro¿eniu, stra¿niku, który zd¹¿y³ wyci¹gn¹æ broñ
i wycelowaæ. Salwa trafi³a go jak grad. Rewolwer pofrun¹³ w powietrze. Impet
setek bezp³aszczowych pocisków sprawi³, ¿e stra¿nik dos³ownie znikn¹³
w szkar³atnej chmurze krwi i strzêpów ubrania. Zawirowa³, wykona³ grote-
skowy, spowolniony taniec mierci w migocz¹cym jak stroboskop wietle
roz¿arzonych do bia³oci ogników z luf.
Pozostali stra¿nicy próbowali znaleæ jak¹ kryjówkê. Zanim jednak któ-
ry z nich zd¹¿y³ zrobiæ krok, przewraca³ go bezlitosny grad pocisków. Me-
28
talowe ciany odbija³y echem paskudny klekot i wciek³e wycie pocisków,
rykoszetuj¹cych od opancerzonych boków furgonetki. Wkrótce sta³o siê ja-
sne, ¿e nie ocala³ ¿aden stra¿nik, ale mê¿czyni z pistoletami maszynowymi
dalej szli do przodu i strzelali do le¿¹cych cia³.
Nagle zapad³a cisza.
W powietrzu wisia³ ob³ok purpurowego dymu, gêstego od zapachu kor-
dytu i mierci.
Zabójcy metodycznie pochylali siê nad ka¿dym cia³em. Angelowi zda-
wa³o siê, ¿e zaraz oszaleje. Sta³ przyciniêty do grodzi, sparali¿owany stra-
chem. Przeklina³ swojego pecha. Musia³ siê natkn¹æ na napad! Niemal cze-
ka³, a¿ zabójcy zaczn¹ wyci¹gaæ z furgonetki worki z pieniêdzmi. Zamiast
tego zrobili co ca³kiem innego, dziwnego: podnosili po kolei z wzbieraj¹-
cej wody krwawi¹ce zw³oki i wlekli je na ty³ furgonetki. Wepchnêli trupy do
rodka, zatrzasnêli i zaryglowali drzwi.
Angelo czu³ wokó³ stóp zimno lodowata woda dotar³a do miejsca, gdzie
sta³. Zacz¹³ siê odsuwaæ od furgonetki tak, by pozostawaæ w cieniu. Kiedy
dotar³ do drzwi gara¿u, woda zaczê³a obmywaæ mu kolana. Jeszcze kilka
chwil i siêga³a do pach. Za³o¿y³ kamizelkê ratunkow¹. Pop³yn¹³ cicho ¿abk¹
w kierunku wyjcia. Na wysokoci progu odwróci³ siê, by ostatni raz rzuciæ
okiem na gara¿. Jeden z zabójców popatrzy³ w kierunku Angela. Potem ra-
zem ze swoimi towarzyszami odrzuci³ broñ na bok, wszed³ do wody i zacz¹³
p³yn¹æ. Angelo wylizgn¹³ siê z gara¿u. Ca³y czas powtarza³ modlitwy, by
go nie zauwa¿ono. Korytarz by³ pod wod¹. Angelo p³yn¹³, a¿ poczu³ pod
stopami schody. Kiedy na nie wyszed³, buty i ubranie ci¹¿y³y niczym o³ów.
Z energi¹ zrodzon¹ z bezgranicznego strachu wbiega³ po dwa stopnie jak-
by zabójcy deptali mu po piêtach.
Po kilkunastu sekundach wpad³ do kabiny Careyów.
Nie uda³o mi siê zdobyæ lewarka wyrzuci³ z siebie jednym tchem.
Gara¿ Nagle przerwa³.
Rama zosta³a wyrwana ze ciany. Jake Carey przy pomocy lekarza po-
k³adowego i jeszcze jednego cz³onka za³ogi delikatnie zdejmowa³ z ³ó¿ka
Myrê. K¹tem oka dostrzeg³ kelnera.
Angelo, martwi³em siê o ciebie.
Co z pani¹ Carey? spyta³ z trosk¹ Angelo. Kobieta mia³a zamkniête
oczy, koszula nocna by³a poplamiona krwi¹.
Doktor bada³ têtno.
Zemdla³a, ale ¿yje. Mo¿e mieæ obra¿enia wewnêtrzne.
Carey popatrzy³ na przemoczone ubranie Angela i jego puste rêce.
Znaleli mnie tutaj wyjani³. Przys³ano podnonik z jednego ze
statków ratowniczych. Podejrzewa³em, ¿e nie znajdziesz nic w gara¿u.
Angelo pokrêci³ g³ow¹.
Bo¿e, ale jeste przemoczony. Przykro mi, ¿e siê tak natrudzi³e.
Nie ma sprawy.
29
Doktor wbi³ w ramiê pani Carey ig³ê.
Morfina przeciwko bólowi wyt³umaczy³. Próbowa³ ukryæ niepokój,
ale oczy go zdradza³y. Musimy jak najszybciej zabraæ pani¹ Carey ze statku.
Owinêli nieprzytomn¹ kobietê kocem i zanieli j¹ na ni¿sz¹ stronê po-
k³adu spacerowego. Mg³a jakim cudem zniknê³a. Doriê otacza³a niewiel-
ka flotylla statków. wiat³a reflektorów odbija³y siê jaskrawo w powierzch-
ni morza. W górze, niczym wa¿ki, unosi³y siê helikoptery Stra¿y Przybrze¿-
nej. Miêdzy liniowcem a statkami, które przyby³y z pomoc¹, p³yn¹³ w obie
strony nieprzerwany strumieñ ³odzi ratunkowych. Wiêkszoæ mia³a napis
Ile de France na dziobie. Szperacze Ile skierowano na Doriê. Nigdy
nie pad³ bezporedni rozkaz ewakuacji ze statku, ale po dwóch godzinach
czekania pasa¿erowie zaczêli opuszczaæ pok³ad na w³asn¹ odpowiedzial-
noæ. Najpierw odes³ano kobiety, dzieci i ludzi starszych. Akcja postêpowa-
³a powoli, poniewa¿ przejcie z ³odzi ratunkowych na pok³ad statku-wyba-
wiciela mog³o nastêpowaæ jedynie za pomoc¹ lin i sieci.
Pani¹ Carey przywi¹zano do noszy. Opuszczono je delikatnie na linach
po burcie. Przyjazne rêce wyci¹gnê³y siê, by wzi¹æ kobietê na pok³ad ³odzi
ratunkowej.
Carey wychyli³ siê przez reling. Dopiero gdy Myra by³a ju¿ bezpieczna,
odwróci³ siê do Angela.
Lepiej siê st¹d zabieraj, przyjacielu. Statek na pewno pójdzie na dno.
Angelo rozejrza³ siê ze smutkiem.
Lada chwila, panie Carey. Ale najpierw pomogê paru pasa¿erom
odpar³ z umiechem. Pamiêta pan, co powiedzia³ o moim imieniu? Kie-
dy Angelo pozna³ Careyów, Jake za¿artowa³, ¿e skoro kelner nosi imiê anio³,
to znaczy, ¿e jest istot¹, która s³u¿y innym.
Pamiêtam. Carey uj¹³ d³oñ Angela. Dziêkujê. Nie wiem, jak ci siê
odwdziêczê. Gdyby kiedykolwiek potrzebowa³ czego, przyjd do mnie.
Rozumiemy siê?
Angelo skin¹³ g³ow¹.
Grazie. Proszê po¿egnaæ ode mnie bella signora.
Carey przeszed³ nad relingiem i zacz¹³ siê zsuwaæ po linie do ³odzi ra-
tunkowej. Angelo pomacha³ mu na po¿egnanie. Nie powiedzia³ Careyowi
ani nikomu innemu o strasznej scenie w gara¿u. Nie by³a na to teraz odpo-
wiednia chwila. Mo¿e zreszt¹ nigdy nie nast¹pi w³aciwy moment. Nikt nie
uwierzy najni¿szemu rang¹ kelnerowi. Przypomnia³o mu siê sycylijskie przy-
s³owie: Ptak, który g³ono piewa na drzewie, koñczy w garnku.
miertelna wachta ju¿ siê praktycznie koñczy³a.
Ostatni ¿yj¹cy ludzie zostali zabrani ze statku w ró¿owawym wietle
poranka. Kapitan z niewieloma cz³onkami za³ogi pozosta³ na pok³adzie do
ostatniej minuty. Nie chcia³, aby kto wszed³ na statek i og³osi³ ¿e przejmuje
jednostkê jako porzucon¹. Na koniec i ta grupka zsunê³a siê po linach do
³odzi ratunkowych.
5 25 lipca 1956 Na po³udnie od wyspy Nantucket Pr o l o g Blady statek pojawi³ siê niespodziewanie, jakby wyskoczy³ z g³êbin. Su- n¹³ niczym duch przez srebrny, jarz¹cy siê zimno kr¹g, ksiê¿ycowego wiat³a. P³yn¹³ na wschód w rozgrzanym nocnym powietrzu. Wzd³u¿ bia- ³ych jak koæ burt migota³y diademy rozwietlonych bulajów. Ostry dziób ci¹³ p³ytkie morze z tak¹ ³atwoci¹, z jak¹ sztylet tnie czarn¹ satynê. Wysoko na zaciemnionym mostku szwedzko-amerykañskiego liniowca Stockholm, siedem godzin i sto trzydzieci mil morskich na wschód od Nowego Jorku, drugi oficer Gunnar Nillson przepatrywa³ rozwietlony oce- an. Przez wielkie, biegn¹ce wokó³ mostka prostok¹tne okna widzia³ panora- mê morza. Woda by³a spokojna, jedynie tu i ówdzie pojawi³ siê poszarpany grzbiet fali. Temperatura, nieco ponad dwadziecia stopni Celsjusza, by³a mi³¹ odmian¹ po wilgotnym powietrzu, które k³ad³o siê ciê¿ko na Stock- holmie rankiem, kiedy liniowiec opuszcza³ nabrze¿e przy Siedemdziesi¹tej Pi¹tej ulicy i rusza³ w dó³ rzeki Hudson. Resztki we³nistych chmur przesu- wa³y siê przed porcelanowym ksiê¿ycem niczym poszarpany ca³un. Widocz- noæ od sterburty wynosi³a szeæ mil morskich. Nillson przeniós³ wzrok na lewo. Cienka, ciemna linia horyzontu gubi³a siê za mglistym mrokiem, który skrywa³ gwiazdy jak woalka i spawa³ niebo z oceanem. Drugi oficer zapatrzy³ siê na tê scenê, zapominaj¹c o otoczeniu. Wróci³ jednak do rzeczywistoci na myl o ogromnej i bezdro¿nej pustce, jak¹ mie- li pokonaæ. Marynarze czêsto o tym myl¹; gdyby Nillson nie poczu³ dr¿e- nia pod stopami, duma³by znacznie d³u¿ej. Zdawa³o siê, ¿e moc, któr¹ wy- twarza³y dwa potê¿ne diesle po czternacie tysiêcy szeæset koni mechanicz- nych ka¿dy, p³ynie z maszynowni w górê, przenika wibruj¹cy pok³ad i wnika w cia³o. Nillson balansowa³ niemal niewidocznie, by zachowaæ równowagê przy ³agodnym ko³ysaniu statku na boki. Strach i zdumienie odp³ynê³y, za-
6 st¹pi³o je poczucie wszechmocy, zrodzone ze wiadomoci, ¿e dowodzi szyb- kim liniowcem, pêdz¹cym przez ocean z maksymaln¹ prêdkoci¹. Stockholm mia³ sto szeædziesi¹t metrów d³ugoci i dwadziecia je- den metrów szerokoci. By³ najmniejszym liniowcem w ruchu transatlan- tyckim. Od d³ugiej dziobówki ku rufie, zaokr¹glonej ³agodnie jak kieliszek do wina, bieg³y linie nadaj¹ce mu wygl¹d sportowego jachtu. Poza jednym ¿ó³tym kominem, ca³y kad³ub b³yszcza³ biel¹. Nillson rozkoszowa³ siê w³a- dz¹, jak¹ daje dowodzenie. Na jedno pstrykniêcie palcami trzech marynarzy skoczy³oby wykonaæ jego rozkazy. Dotkniêciem dwigni którego z telegra- fów maszynowych móg³ sprawiæ, by rozdzwoni³y siê dzwonki, a wielu ludzi rzuci³o siê do dzia³ania. Na myl, jak marny jest on sam w obliczu tej potêgi, zachichota³ pod nosem. Czterogodzinna wachta polega³a w zasadzie na wykonywaniu serii rutynowych czynnoci. Nale¿a³o tylko utrzymaæ statek na wyimaginowanej linii, przecinaj¹cej wyimaginowany punkt niedaleko pêkatego czerwonego latarniowca, strzeg¹cego zdradliwych wybrze¿y Nantucket. Tam Stoc- kholm, z piêciuset trzydziestoma czterema pasa¿erami na pok³adzie, mia³ skrêciæ na pó³nocny wschód i wejæ na kurs, który pozwoli omin¹æ wyspê Sable, potem prosto jak po sznurku pokonaæ Atlantyk, dotrzeæ w okolice pó³nocnej Szkocji i w koñcu do portu w Kopenhadze. Nillson mia³ tylko dwadziecia osiem lat i zaokrêtowa³ siê na Stock- holm ledwie trzy miesi¹ce wczeniej, ale p³ywa³ na ³odziach i statkach, odk¹d umia³ chodziæ. W wieku kilkunastu lat harowa³ na ba³tyckich ku- trach ledziowych, nastêpnie s³u¿y³ jako majtek w pewnym wielkim przed- siêbiorstwie ¿eglugowym. Potem skoñczy³ Szwedzk¹ Wy¿sz¹ Szko³ê Mor- sk¹ i pracowa³ w marynarce szwedzkiej. Dowodzenie Stockholmem sta- nowi³o kolejny krok w realizowaniu marzenia, by zostaæ panem w³asnego statku. Nillson nie pasowa³ do stereotypu wysokiego jasnow³osego Szweda. Mia³ w sobie wiêcej z wenecjanina ni¿ z wikinga. Odziedziczy³ po matce w³oskie geny orzechowe w³osy, oliwkowa skórê, drobnokocist¹ budowê cia³a i s³o- neczny temperament. Ciemnow³osi Szwedzi nie s¹ niczym niezwyk³ym, ale czasami Nillson zadawa³ sobie pytanie, czy ródziemnomorskie ciep³o w je- go du¿ych ciemnych oczach nie k³óci siê z lodowatym zachowaniem kapita- na. Styl bycia kapitana bra³ siê raczej z po³¹czenia skandynawskiej rezerwy z ostr¹ dyscyplin¹, tradycyjn¹ w szwedzkiej marynarce. Nillson pracowa³ ciê¿ej, ni¿ musia³. Nie chcia³ daæ kapitanowi najmniejszego powodu do nie- zadowolenia. Pogoda by³a idealna, ¿adne statki nie krêci³y siê w okolicy, niedaleko znajdowa³y siê p³ytkie wody, a jednak, nawet podczas tej spokoj- nej nocy chodzi³ od jednego skrzyd³a mostka do drugiego, jakby liniowiec znajdowa³ siê w szponach huraganu. Mostek liniowca podzielono na dwie czêci: z przodu szeroka na szeæ metrów sterówka, za ni¹ oddzielne pomieszczenie mapowe. Zewnêtrzne
7 drzwi skrzyde³ mostka otwarto, by wpuciæ do rodka lekk¹ po³udniowo- -zachodni¹ bryzê. Po obu bokach sterówki widnia³y zestawy urz¹dzeñ rada- rowych i telegraficznych. W rodku sterówki, na drewnianym podwy¿sze- niu wznosz¹cym siê dziesiêæ centymetrów nad wypolerowan¹ pod³ogê sta³ sternik. Dziel¹ca oba pomieszczenia cianka znajdowa³a siê tu¿ za jego ple- cami. Rêce nieprzerwanie trzyma³ na sterze, oczy natomiast co i raz kiero- wa³ na lewy ¿yrokompas. Na wprost steru, tu¿ pod centralnym oknem, umiesz- czono skrzynkê wskanika kursu. Trzy drewniane klocki w rodku mia³y nadrukowane numery, co pomaga³o sternikowi koncentrowaæ siê na obra- nym kursie. W tej chwili klocki wskazywa³y zero dziewiêædziesi¹t. Nillson wszed³ na górê nieco przed rozpoczynaj¹c¹ siê o wpó³ do dzie- wi¹tej wacht¹. Chcia³ rzuciæ okiem na prognozê pogody. Zapowiadano, ¿e w okolicy stoj¹cego przy Nantucket latarniowca bêdzie mg³a. Jak na ten re- jon nic zaskakuj¹cego. Ciep³e wody u wybrze¿y Nantucket to fabryka mg³y. Schodz¹cy z mostka oficer przekaza³ Nillsonowi, ¿e Stockholm idzie kur- sem lekko na pó³noc od wczeniej wyznaczonego. Nie umia³ jednak okre- liæ, jak daleko zboczyli. Radiolatarnie znajdowa³y siê za daleko, ¿eby do- konaæ pomiaru. Nillson umiechn¹³ siê. Informacja wcale go nie zaskoczy³a. Kapitan zawsze obiera³ ten sam kurs dwadziecia mil na pó³noc od zalecanego przez porozumienia miêdzynarodowe. Ogólnie przyjêty kurs nie by³ obowi¹zko- wy, a kapitan wola³ p³yn¹æ bardziej na pó³noc. Dziêki temu oszczêdza³ czas i paliwo. Skandynawscy kapitanowie nie odbywaj¹ wacht na mostku, zazwyczaj zostawiaj¹ statek pod dowództwem jednego z oficerów. Nillson szybko roz- pocz¹³ seriê rutynowych czynnoci. Przeszed³ przez mostek. Sprawdzi³ pra- wy radar. Spojrza³ na telegrafy, by siê upewniæ, ¿e oba wskazuj¹ CA£A NAPRZÓD. Przez chwilê bacznie obserwowa³ morze. Upewni³ siê, ¿e oba bia³e wiat³a nawigacyjne na maszcie s¹ zapalone. Wszed³ powoli do ste- rówki. Obejrza³ parametry wskazywane przez ¿yrokompas. Zatrzyma³ wzrok na rêkach sternika. Pokr¹¿y³ po sterówce. Kapitan wszed³ na górê nieco po dziewi¹tej, kiedy skoñczy³ kolacjê, któr¹ jada³ w swej kabinie, po³o¿onej bezporednio pod mostkiem. By³ ma³omów- nym mê¿czyzn¹ przed szeædziesi¹tk¹, ale wygl¹da³ starzej. Czas rozmy³ ostroæ jego wyrazistego profilu, tak jak nieustêpliwe morze wyg³adza skal- ny wystêp. Kapitan trzyma³ siê prosto niczym pal do taranowania i nosi³ zawsze nienagannie wyprasowany mundur. Choæ rumiana twarz przypomi- na³a stare jab³ko, oczy koloru lodu bystro migota³y. Przez dziesiêæ minut chodzi³ w tê i z powrotem za mostkiem, wpatrywa³ siê w ocean i wci¹ga³ nosem ciep³e powietrze niczym pies goñczy, który ³apie zapach ba¿anta. Potem wszed³ do sterówki i zacz¹³ studiowaæ mapy nawigacyjne, jakby szu- ka³ znaku.
8 Zmieniæ kurs na osiemdziesi¹t siedem stopni powiedzia³ po chwili. Nillson przekrêci³ wielk¹ kostkê w skrzynce kursowej tak, by wskazy- wa³a zero osiemdziesi¹t siedem. Kapitan poczeka³, a¿ sternik odpowiednio ustawi ster, po czym wróci³ do swojej kabiny. W pomieszczeniu kartograficznym Nillson wytar³ na mapie liniê ozna- czaj¹c¹ kurs dziewiêædziesi¹t stopni, narysowa³ o³ówkiem nowy, wyznaczo- ny przez kapitana, i po szybkich obliczeniach w pamiêci oszacowa³ miejsce, gdzie siê znajdowali. Nastêpnie przed³u¿y³ oznaczaj¹c¹ kurs liniê zgodnie z czasem, jaki min¹³ od wyruszenia, i utrzymywan¹ prêdkoci¹. Zrobi³ krzy- ¿yk. Kreska na mapie wskazywa³a, ¿e przep³yn¹ w odleg³oci mniej wiêcej piêciu mil od latarniowca. Nillson jednak uzna³, ¿e silne pó³nocne pr¹dy pchn¹ statek na dwie mile od tego miejsca. Podszed³ do radaru przy prawych drzwiach i prze³¹czy³ zakres z piêtna- stu mil na piêædziesi¹t. W¹ski ¿ó³ty pasek, który omiata³ kolisty ekran, owie- tli³ smuk³e ramiê Cape Cod, wyspy Nantucket i Marthas Vineyard. Przy tym ustawieniu odleg³e statki dawa³y zbyt ma³e odbicie, by radar móg³ je pokazaæ. Nillson przestawi³ wiêc urz¹dzenie z powrotem na badanie naj- bli¿szych piêtnastu mil, po czym znów zacz¹³ kr¹¿yæ po mostku. Oko³o dziesi¹tej wróci³ kapitan. Bêdê w swojej kabinie. Muszê siê zaj¹æ papierkow¹ robot¹ oznaj- mi³. Zmieniê kurs na bardziej pó³nocny za dwie godziny. Proszê mnie we- zwaæ, jeli zobaczy pan przedtem latarniowiec. Wyjrza³ przez okno, mru- ¿¹c oczy, jakby wyczuwa³ obecnoæ czego niewidocznego. Albo jeli po- jawi siê mg³a lub pogorszy pogoda. Stockholm znajdowa³ siê czterdzieci mil na zachód od latarniowca, wystarczaj¹co blisko, by wychwyciæ jego sygna³ radiowy. Radiolokator wska- zywa³, ¿e statek p³ynie kursem o przesz³o dwie mile na pó³noc od tego, jaki wyznaczy³ kapitan. Nillson doszed³ do wniosku, ¿e musz¹ ich spychaæ pr¹dy. Kolejny pomiar radiolokacyjny piêæ minut póniej wykaza³, ¿e statek p³ynie prawie trzy mile na pó³noc od kursu. W dalszym ci¹gu nie by³o siê czym niepokoiæ; wystarczy³o jedynie uwa¿nie obserwowaæ sytuacjê. Sta³y rozkaz brzmia³, by wzywaæ kapitana na mostek w przypadku zdryfowania z kursu. Nillson wyobra¿a³ sobie wyraz, jaki przybierze niezbyt przyjemna twarz kapitana, i ledwie skrywane zadowolenie w oczach od tylu lat smaga- nych morskim wiatrem. Wezwa³ pan MNIE na górê w TAKIEJ sprawie? Nillson w zamyleniu podrapa³ siê po brodzie. Mo¿e by³o co nie tak z ra- diolokatorem? Albo radiolatarnia znajdowa³a siê jeszcze zbyt daleko, by dokonaæ dok³adnego pomiaru? Nillson wiedzia³, ¿e jest marionetk¹ w rêkach kapitana, ale przecie¿ by³ w koñcu oficerem dowodz¹cym na mostku. Podj¹³ decyzjê. Ster osiemdziesi¹t dziewiêæ poleci³ sternikowi. Ko³o poruszy³o siê w prawo. Dziób statku przesun¹³ siê nieco na po³u- dnie, bli¿ej zamierzonego kursu.
9 Za³oga mostka zamieni³a siê stanowiskami zgodnie z wyznaczonym osiemdziesiêciominutowym rytmem. Ze stanowiska rezerwowego podszed³ Lars Hansen i przej¹³ ster. Nillson skrzywi³ siê, niezbyt zadowolony ze zmiany. Nigdy nie czu³ siê dobrze na wachcie z tym cz³owiekiem. Podstawow¹ zasad¹ szwedzkiej marynarki jest koncentrowanie siê wy³¹cznie na zadaniach. Oficerowie roz- mawiaj¹ z marynarzami tylko po to, by wydaæ rozkazy. Nie ma wymienia- nia uprzejmoci. Nillson czasami ³ama³ tê zasadê. Po cichu dzieli³ siê z ja- kim marynarzem ¿artem albo drwi¹c¹ uwag¹. Z Hansenem nigdy tego nie robi³. Hansen po raz pierwszy p³yn¹³ na Stockholmie. Wszed³ na pok³ad w ostatniej chwili, by zast¹piæ marynarza, który siê zaci¹gn¹³, ale nie przy- szed³. Z dokumentów Hansena wynika³o, ¿e s³u¿y³ na ró¿nych jednostkach, mimo to nikt go nie zna³ ani o nim nie s³ysza³. Wydawa³o siê to dziwne. By³ wysoki i barczysty, mia³ kwadratow¹ szczêkê i ciête tu¿ przy skórze jasne w³osy. Opis taki móg³by pasowaæ do milionów Skandynawów tu¿ po dwu- dziestce. Trudno by³o jednak zapomnieæ twarz tego mê¿czyzny. Po prawej stronie, od wystaj¹cej koci policzkowej, niemal do k¹cika ust, bieg³a gro- nie wygl¹daj¹ca bia³a blizna. Szrama sprawia³a, ¿e wargi nieco siê unosi³y, przez co usta wygl¹da³y jak wykrzywione w groteskowym umiechu. Han- sen s³u¿y³ g³ównie na frachtowcach. To mog³o wyjaniaæ, dlaczego nic o nim nie wiedziano, choæ zdaniem Nillsona wynika³o to bardziej z zachowania marynarza. By³ skryty, odzywa³ siê wy³¹cznie, jeli musia³, a i wtedy nie mówi³ wiele. Nikt nigdy go nie spyta³ o bliznê. Nillson musia³ jednak przyznaæ, ¿e Hansen okaza³ siê dobrym maryna- rzem szybko reagowa³ na rozkazy i wykonywa³ je bez dyskusji. Z tego powodu bardzo siê zdziwi³, gdy sprawdzi³ kompas. Podczas minionych wacht Hansen udowodni³, ¿e jest kompetentnym sternikiem, teraz jednak pozwala³ statkowi wchodziæ w dryf, jakby b³¹dzi³ gdzie mylami. Nillson rozumia³, ¿e do wyczucia steru potrzeba po objêciu wachty nieco czasu, ale dzi sterowanie nie wymaga³o wiêkszego wysi³ku. Owszem, pr¹d by³ doæ silny, ale nie d¹³ wiatr. Przez pok³ad nie przewala³y siê potê¿ne fale. Wystarczy³o jedynie odrobinê poruszyæ sterem raz w jedn¹, raz w drug¹ stronê. Nillson spojrza³ na ¿yrokompas. ¯adnych w¹tpliwoci. Statek szed³ lek- ko esowat¹ lini¹. Oficer stan¹³ tu¿ przy sterniku. Trzymaj prosto, Hansen powiedzia³ ¿artobliwym tonem. Chyba wiesz, ¿e to nie okrêt wojenny. Hansen obróci³ g³owê osadzon¹ na masywnej szyi. Poblask ¿yrokompa- su podkreli³ g³êbokoæ blizny i sprawi³, ¿e oczy marynarza b³ysnê³y jak u drapie¿nika. Zdawa³o siê, ¿e ze renic bije ¿ar. Nillson poczu³ milcz¹c¹ agresjê. Ma³o brakowa³o, a cofn¹³by siê odruchowo. Powstrzyma³ siê jed- nak, by nie okazaæ s³aboci, i wskaza³ na cyfry w skrzynce kursowej.
10 Sternik przez kilka sekund bez wyrazu wpatrywa³ siê w oficera, po czym niemal niewidocznie skin¹³ g³ow¹. Nillson upewni³ siê, ¿e kurs jest utrzymywany, mrukn¹³ z aprobat¹ i po- spiesznie odszed³ do pomieszczenia z mapami. Kiedy robi³ kolejny radionamiar, by ustaliæ efekt dryfu, zadr¿a³. Myl o Hansenie przyprawia³a go o gêsi¹ skórkê. Nielogiczne nawet po dwu- stopniowej korekcie na po³udnie, Stockholm znajdowa³ siê o trzy mile za daleko na pó³noc. Wróci³ do sterówki i nie patrz¹c na marynarza, wyda³ rozkaz: Dwa stopnie w prawo. Hansen przekrêci³ ster na dziewiêædziesi¹t jeden stopni. Nillson zmieni³ cyfry w skrzynce kursowej i sta³ przy kompasie, a¿ uzna³, ¿e sternik prawid³owo wprowadzi³ statek na nowy kurs. Potem pochyli³ siê nad radarem. ¯ó³tawa powiata nada³a ciemnej skórze taki odcieñ, jakby oficer mia³ ¿ó³taczkê. Poruszaj¹cy siê dooko³a tarczy promieñ pokaza³ po lewej stronie jasn¹ plamkê, odleg³¹ o jakie dwanacie mil morskich. Nill- son uniós³ brew. Stockholm mia³ towarzystwo. Nillson nie móg³ wiedzieæ, ¿e w kad³ub i nadbudówki Stockholmu uderzaj¹ fale elektromagnetyczne, które po odbiciu wracaj¹ do radarowej anteny, wiruj¹cej wysoko nad mostkiem jednostki pêdz¹cej z przeciwleg³e- go kierunku. Kilka minut wczeniej we wnêtrzu du¿ego mostka statku pasa- ¿erskiego w³oskich linii oceanicznych Andrea Doria, obs³uguj¹cy radar oficer odezwa³ siê do krêpego mê¿czyzny w berecie marynarki wojennej i mundurze koloru wieczornego nieba. Kapitanie, widzê statek. Siedemnacie mil, cztery stopnie na sterburtê. Nastawiony na zasiêg dwudziestu mil radar obserwowano bez przerwy od trzeciej. Wtedy w³anie na skrzyd³o mostka wszed³ kapitan Piero Cala- mai i ujrza³ unosz¹ce siê na zachodzie szare smugi, przypominaj¹ce dusze topielców. Natychmiast wyda³ rozkaz przygotowania statku do p³yniêcia we mgle. Licz¹ca piêæset siedemdziesi¹t dwie osoby za³oga, zosta³a postawiona w stan podwy¿szonej gotowoci. W stusekundowych odstêpach automatycznie uru- chamia³a siê syrena przeciwmgielna. Bocianie gniazdo przeniesiono na dziób, sk¹d marynarz mia³ lepszy widok. Za³oga maszynowni czeka³a na stanowi- skach, poinstruowana o obowi¹zku natychmiastowego reagowania w ka¿- dym nag³ym wypadku. Zamkniêto drzwi miêdzy jedenastoma wodoszczel- nymi grodziami. Andrea Doria pokonywa³ ostatni etap dziewiêciodniowej podró¿y na trasie czterech tysiêcy mil morskich. Wyruszy³ z macierzystego portu w Ge- nui. Na pok³adzie znajdowa³o siê tysi¹c stu trzydziestu czterech pasa¿erów
11 i czterysta jeden ton frachtu. Choæ wokó³ k³êbi³a siê gêsta mg³a, statek p³y- n¹³ niemal z maksymaln¹ prêdkoci¹. Potê¿ne, dwuwa³owe silniki o ³¹cznej mocy trzydziestu piêciu tysiêcy koni mechanicznych pcha³y wielki statek z szybkoci¹ dwudziestu dwóch wêz³ów. W³oskie linie oceaniczne nie oszczêdza³y swoich jednostek. Nie p³aci³y te¿ kapitanom za przyp³ywanie do celu niezgodnie z wyznaczonym rozk³a- dem. Czas znaczy³ pieni¹dz. Nikt nie wiedzia³ tego lepiej od kapitana Cala- maiego, który dowodzi³ statkiem w trakcie wszystkich dotychczasowych przejæ przez Atlantyk. By³ zdecydowany sprawiæ, by statek wp³yn¹³ do Nowego Jorku z opónieniem nie wiêkszym nawet o sekundê od godziny, któr¹ stracili dwie noce wczeniej w burzy. Dwadziecia minut po dziesi¹tej wieczorem Doria mija³ latarniowiec. I wtedy zosta³ dostrze¿ony na radarze. Na mostku us³yszano samotny jêk syreny przeciwmgielnej; widocznoæ nie przekracza³a jednej mili. Kapitan Dorii zarz¹dzi³ kurs dok³adnie na zachód, na Nowy Jork. Jasna plamka na radarze sunê³a prosto na Doriê. Calamai pochyli³ siê nad urz¹dzeniem. Ze zmarszczonym czo³em obserwowa³ ruch wietlistego punktu. Na podstawie wskazañ radaru kapitan nie umia³ okreliæ ani wielko- ci, ani typu nadci¹gaj¹cej jednostki. Nie domyla³ siê, ¿e widzi obraz szybkie- go liniowca oceanicznego. Przy zsumowanej prêdkoci czterdziestu wêz³ów, statki zbli¿a³y siê do siebie co trzy minuty o dwie mile morskie. Pozycja nadp³ywaj¹cego statku by³a dziwna. Jednostki kieruj¹ce siê na wschód powinny iæ tras¹ le¿¹c¹ dwadziecia mil bardziej na po³udnie. Mo¿e to kuter rybacki? Zgodnie z zasadami ruchu morskiego, statki maj¹ obowi¹zek mijania siê tak, jak samochody lewa burta w lew¹ burtê. Jeli przy chêci zastoso- wania tej zasady statki zosta³yby zmuszone do wejcia na kurs gro¿¹cy koli- zj¹, wolno min¹æ siê prawa burta w praw¹. Na podstawie obrazu radarowego kapitan uzna³, ¿e jeli obie jednostki utrzymaj¹ kursy, nadp³ywaj¹cy obiekt bezpiecznie minie Doriê od prawej. Tak jak na angielskich drogach, gdzie panuje ruch lewostronny. Calamai wyda³ za³odze rozkaz uwa¿nego obserwowania nadp³ywaj¹ce- go statku. Ostro¿noæ nigdy nie zaszkodzi. Kiedy Nillson w³¹czy³ wiat³o pod znajduj¹c¹ siê obok radaru plansz¹ do nanoszenia manewrów i przygotowa³ siê do przeniesienia na papier zmie- niaj¹cej siê pozycji plamki na ekranie, statki by³y oddalone od siebie mniej wiêcej o dziesiêæ mil morskich. Jaki kurs, Hansen?! zawo³a³. Dziewiêædziesi¹t stopni spokojnie odpowiedzia³ sternik. Nillson zaznaczy³ na planszy krzy¿yki, przeci¹gn¹³ miêdzy nimi linie, znów sprawdzi³ plamkê, po czym rezerwowemu marynarzowi obserwacyj-
12 nemu wyda³ rozkaz wygl¹dania z lewego skrzyd³a mostka. Linia, któr¹ wy- rysowa³, wskazywa³a na to, ¿e nadp³ywaj¹cy statek pêdzi w ich kierunku kursem równoleg³ym, nieco po lewej stronie. Oficer wyszed³ na skrzyd³o mostka i przez lornetkê spojrza³ w ciemnoæ. Nie by³o ladu drugiego stat- ku. Kilkakrotnie przeszed³ od skrzyd³a do skrzyd³a. Za ka¿dym razem za- trzymywa³ siê przy radarze. Poprosi³ o raport kursowy. Ci¹gle dziewiêædziesi¹t stopni, sir odpar³ Hansen. Nillson ruszy³ sprawdziæ ¿yrokompas. Nawet najdrobniejsze odchyle- nie mog³o siê okazaæ krytyczne. Chcia³ wiêc siê upewniæ, ¿e naprawdê id¹ wyznaczonym kursem. Hansen poci¹gn¹³ za wisz¹cy nad jego g³ow¹ sznur. Szeæ razy zadzwoni³ dzwon okrêtowy. Jedenasta. Nillson uwielbia³, kiedy wydzwaniano czas na statku. W trakcie pónej wachty, gdy samotnoæ i znu- dzenie dawa³y o sobie znaæ, brzmienie dzwonu wskrzesza³o romantykê mo- rza, któr¹ Nillson bardzo silnie odczuwa³ w m³odoci. Po tym jednak, co nadchodzi³o i wkrótce mia³o siê staæ, pamiêta³ ten dwiêk jako odg³os fa- tum. Po obowi¹zkowym punkcie programu Nillson znów popatrzy³ na ekran radaru i zrobi³ kolejny znak na planszy. By³a jedenasta. Zbli¿aj¹ce siê do siebie jednostki dzieli³o siedem mil. Nillson obliczy³, ¿e statki min¹ siê lewymi burtami, w bardziej ni¿ wystar- czaj¹cej odleg³oci. Wyszed³ na lewe skrzyd³o mostka i znów zacz¹³ obserwo- waæ morze przez lornetkê. Czyste szaleñstwo! Tam, gdzie radar wskazywa³ statek, oficer widzia³ jedynie ciemnoæ. Mo¿e tamten mia³ zepsute wiat³a pozycyjne? Albo napotkali okrêt wojenny w trakcie manewrów? Popatrzy³ w prawo. Ksiê¿yc jasno odbija³ siê od wody. Nillson spoj- rza³ w lewo. W dalszym ci¹gu niczego nie dostrzeg³. Czy¿by przybysz kry³ siê w pasie mg³y? Ma³o prawdopodobne. ¯aden statek nie porusza³by siê z tak¹ szybkoci¹ w gêstej mgle. Nillson zastanowi³ siê, czy nie zmniej- szyæ trochê prêdkoci. Nie. Kapitan us³ysza³by odg³os przesuwania tele- grafu i natychmiast by przybieg³. Wezwie drania po tym, jak statki bez- piecznie siê min¹. Trzy minuty po jedenastej radary pokaza³y, ¿e zaledwie cztery mile dzie- l¹ obie jednostki. Nadal nie by³o widaæ ¿adnych wiate³. Nillson znów siê zastanowi³, czy zawo³aæ kapitana, i ponownie odrzuci³ pomys³. Nie da³ tak¿e wbrew miêdzynarodowemu prawu morskiemu rozkazu wysy³ania dwiêkowych sygna³ów ostrzegawczych. Nie widzia³ sensu, aby to robiæ. Byli na otwartym oceanie, ksiê¿yc wieci³ jasno i wi- docznoæ wynosi³a zapewne oko³o piêciu mil morskich. Stockholm w dalszym ci¹gu przecina³ noc z prêdkoci¹ osiemnastu wêz³ów. Marynarz na bocianim gniedzie zawo³a³: wiat³a po lewej!
13 Wreszcie. Póniej analitycy krêcili g³owami. Nie mogli siê nadziwiæ, jak dwa wy- posa¿one w radar statki przyci¹ga³y siê wzajemnie niczym magnesy. Nillson poszed³ wolnym krokiem na lewe skrzyd³o mostka i przyjrza³ siê wiat³om nadp³ywaj¹cej jednostki. W ciemnoci wieci³y dwa bia³e punkty jeden wysoko, drugi nisko. wietnie. Po³o¿enie wiate³ wskazywa³o na to, ¿e statek minie ich od lewej burty. Pojawi³o siê czerwone wiat³o, które ka¿dy statek ma na lewej burcie. By³ to sygna³, ¿e przybysz oddala siê od Stockhol- mu. Min¹ siê bakburtami. Radar wskazywa³, ¿e odleg³oæ wynosi ponad dwie mile morskie. Nillson popatrzy³ na zegarek. Szeæ minut po jedenastej. Z tego, co widzia³ na ekranie radaru kapitan Andrei Dorii, statki po- winny bezpiecznie siê min¹æ sterburtami. Kiedy jednostki by³y oddalone od siebie mniej ni¿ trzy mile, Calamai rozkaza³ wykonaæ skrêt w lewo o cztery stopnie, by powiêkszyæ dystans. Wkrótce we mgle pojawi³a siê powiata i stopniowo coraz wyraniej uwidacznia³y siê bia³e wiat³a. Kapitan Cala- mai spodziewa³ siê ujrzeæ zielone wiat³o na prawej burcie nadp³ywaj¹cego statku. W ka¿dej chwili powinno siê pojawiæ. Zosta³a jedna mila. Nillson przypomnia³ sobie, jak który z obserwatorów stwierdzi³, ¿e Stockholm jest tak zwrotny, i¿ mo¿e obróciæ siê na dziesiêciocentówce i wydaæ osiem centów reszty. Najwy¿szy czas wykorzystaæ tê zwinnoæ. Dwa punkty na sterburtê rozkaza³. Tak jak Calamai chcia³ mieæ wiêcej oddechu. Hansen zrobi³ dwa pe³ne obroty ko³em sterowym w prawo. Dziób statku obróci³ siê dwadziecia stopni w prawo. Wyprostowaæ i trzymaæ sta³ym kursem. Zadzwoni³ wisz¹cy na cianie telefon. Nillson podniós³ s³uchawkê. Mostek zameldowa³. By³ pewien, ¿e statki bezpiecznie siê min¹. Sta³ twarz¹ do ciany, plecami do okien. Dzwoni³ obserwator z bocianiego gniazda. wiat³a dwadziecia stopni z lewej. Dziêkujê odpar³ Nillson i odwiesi³ s³uchawkê. Podszed³ do radaru i popatrzy³ na ekran. Nie móg³ wiedzieæ, ¿e Andrea Doria zmieni³ kurs. wietlne punkciki by³y tak blisko siebie, ¿e niemal siê zlewa³y. Niespiesznie poszed³ na prawe skrzyd³o mostka, podniós³ lornetkê do oczu i nastawi³ ostroæ. Spokój oficera natychmiast wyparowa³. Bo¿e westchn¹³ Nillson. Spostrzeg³, ¿e zmieni³y siê wiat³a na czubku masztu nadp³ywaj¹cej jednostki. Teraz by³a skierowana ku nim nie czerwonym, lecz zielonym wiat³em. Widzia³ sterburtê. Od chwili kiedy pa- trzy³ ostatni raz, nadp³ywaj¹cy statek najwyraniej zrobi³ ostry skrêt w lewo.
14 Zgêstejmg³y,któradotychczasskrywa³aogromnyczarnykszta³t,wy³ania³y siê jaskrawe niczym reflektory wiat³a pok³adowe Andrei Dorii. Prawa burta w³oskiego statku znajdowa³a siê dok³adnie na kursie pêdz¹cego Stockholmu. Nillson g³onym okrzykiem nakaza³ zmianê kursu. Ostro na sterburtê! Oficer zawirowa³ wokó³ w³asnej osi. Obydwiema d³oñmi chwyci³ r¹cz- kê telegrafu. Jednym szarpniêciem przesun¹³ j¹ na pozycjê STOP, po czym poci¹gn¹³ dalej, do samego do³u, jakby próbowa³ zmusiæ statek do zatrzy- mania siê sam¹ determinacj¹. Powietrze przeszy³ szaleñczy brzêk. CA£A WSTECZ. Nillson odwróci³ siê do sternika. Hansen sta³ jak kamienny stra¿nik przed pogañsk¹ wi¹tyni¹. Cholera jasna! Powiedzia³em: ostro na sterburtê! wrzasn¹³ ochryple Nillson. Hansen zacz¹³ obracaæ ko³em sterowym. Nillson nie wierzy³ w³asnym oczom. Hansen nie krêci³ w prawo, co mog³oby daæ im jak¹kolwiek choæ- by niewielk¹ szansê unikniêcia kolizji. Powoli i wiadomie krêci³ w lewo. Dziób Stockholmu zacz¹³ zataczaæ miercionony ³uk. Nillson us³ysza³ syrenê przeciwmgieln¹, bez najmniejszej w¹tpliwoci z nadp³ywaj¹cego statku. W maszynowni zapanowa³ chaos. Marynarze gor¹czkowo obracali ko³em sterowania moc¹, by zatrzymaæ prawy silnik. Szamotali siê, by otworzyæ zawo- ry, odwróciæ kierunek przep³ywu i zatrzymaæ lewy silnik. Statek a¿ zadr¿a³ przy hamowaniu. Ale by³o za póno. Stockholm lecia³ na Doriê jak strza³a. Na lewym skrzydle mostka Nillson tkwi³ z ponur¹ min¹ przy telegrafie. Kapitan Calamai patrzy³, jak wiat³a na szczycie masztu przed nim ma- terializuj¹ siê i zmieniaj¹. Zobaczy³ czerwone wiat³o sterburty. Jarzy³o siê niczym rubin na czarnym aksamicie. Zrozumia³, ¿e nadp³ywaj¹ca jednostka skrêci³a ostro w prawo, prosto na kurs Dorii. Bez ostrze¿enia. Bez syreny przeciwmgielnej ani gwizdka. Przy tak du¿ej prêdkoci zatrzymanie siê nie wchodzi³o w rachubê. Do wyhamowania statek potrzebowa³by wielu mil. Calamai mia³ sekundy na reakcjê. Móg³ nakazaæ zwrot w prawo, prosto na niebezpieczeñstwo, w nadziei, ¿e kad³uby jedynie siê otr¹. Podj¹³ rozpaczliw¹ decyzjê. Ca³a na bakburtê! warkn¹³. Oficer na mostku spyta³, czy wy³¹czyæ silniki. Calamai pokrêci³ g³ow¹. Trzymaæ: ca³a naprzód. Wiedzia³, ¿e Doria lepiej skrêca przy du- ¿ej prêdkoci. Sternik obiema rêkami krêci³ ko³em w lewo z tak¹ prêdkoci¹, a¿ roz- mywa³y siê kontury szprych. Gwizdek zapiszcza³ dwa razy, by poinformo-
15 waæ o wykonywanym manewrze. Zanim wielki statek zacz¹³ skrêcaæ, przez pó³ mili walczy³ z pchaj¹c¹ go na wprost si³¹ bezw³adnoci. Calamai wiedzia³, ¿e wiele ryzykuje, eksponuj¹c bok Dorii. Modli³ siê, by nadp³ywaj¹ca jednostka zd¹¿y³a skrêciæ. Ci¹gle nie móg³ poj¹æ, ¿e oba statki p³yn¹ kursem kolizyjnym. To by³o jak z³y sen. Krzyk jednego z oficerów przywo³a³ kapitana do rzeczywistoci. P³ynie prosto na nas! Nadp³ywaj¹cy statek kierowa³ siê dok³adnie na prawe skrzyd³o mostka, sk¹d patrzy³ przera¿ony Calamai. Zdawa³o siê, ¿e ostry, skierowany ku gó- rze dziób celuje prosto w niego. Kapitan Dorii mia³ opiniê mê¿czyzny odwa¿nego i opanowanego. W tej jednak chwili zrobi³ to, co na jego miejscu uczyni³by ka¿dy zdrowy na umy- le cz³owiek. Rzuci³ siê do ucieczki, by ratowaæ ¿ycie. Wzmacniany dziób szwedzkiej jednostki przebi³ metalowy kad³ub pê- dz¹cego Andrei Dorii tak ³atwo jak bagnet i zanim siê zatrzyma³, prze- szed³ przez jedn¹ trzeci¹ kad³uba o szerokoci ponad dwudziestu siedmiu metrów. W³oski liniowiec wa¿y³ dwadziecia dziewiêæ tysiêcy sto ton ponad dwa razy tyle co Stockholm poci¹gn¹³ wiêc napastnika za sob¹, równo- czenie obróci³ siê wokó³ punktu zderzenia, po³o¿onego poni¿ej i nieco z ty- ³u prawego skrzyd³a mostka. Raniony Doria p³yn¹³ dalej. Zgnieciony dziób Stockholmu g³adko rozpru³ siedem z dziesiêciu pok³adów pasa¿erskich w³oskiej jednostki. Nastêpnie zacz¹³ drzeæ d³ugi, czarny kad³ub, rozprysku- j¹c jaskrawe snopy iskier. Wielka, trójk¹tna dziura w burcie Dorii mia³a na górze dwanacie metrów szerokoci, a w najni¿szym miejscu, tu¿ pod powierzchni¹ oceanu, nieco ponad dwa metry. Tysi¹ce litrów morskiej wody natychmiast wype³ni³y rozerwane w wy- niku kolizji puste, zewnêtrzne zbiorniki paliwa. Pod ciê¿arem piêciuset ton wody, która znalaz³a siê w generatorowni, statek pochyli³ siê na prawo. Tu- nelem inspekcyjnym i w³azami pop³ynê³a oleista rzeka. Strumienie zaczê³y siê laæ przez kraty w pod³odze do maszynowni. Za³oga maszynowni walczy- ³a. Marynarze lizgali siê jednak na pokrytej oleist¹ ciecz¹ pod³odze niczym cyrkowi klowni, którzy zabawiaj¹ publicznoæ malowniczymi upadkami. Do kad³uba wlewa³o siê coraz wiêcej wody. Nie zniszczone zbiorniki pa- liwa po lewej stronie kad³uba unosi³y siê na powierzchni jak bañki mydlane. W ci¹gu kilku minut od kolizji Doria dosta³ powa¿nego przechy³u. Nillson by³ pewien, ¿e uderzenie rzuci go na pok³ad. Wstrz¹s okaza³ siê jednak zaskakuj¹co ³agodny, choæ wystarczaj¹co silny, by wyrwaæ oficera
16 dy¿urnego z odrêtwienia. Kilkoma susami wybieg³ ze sterówki do pomiesz- czenia z mapami. Skoczy³ do przycisku alarmu, którego uruchomienie po- wodowa³o zamkniêcie na Stockholmie wodoszczelnych drzwi. Na mostek wpad³ z wrzaskiem kapitan. Co siê, na Boga, sta³o?! Nillson próbowa³ odpowiedzieæ, ale s³owa utknê³y mu w gardle. Nie wiedzia³, jak opisaæ incydent. Hansen zignorowa³ rozkaz skrêtu w prawo. Szybko obraca³ ko³em sterowym w lewo. D³onie marynarza mocno obejmo- wa³y szprychy. Wygl¹da³, jakby zastyg³. W oczach nie mia³ strachu, ladu przera¿enia. Têczówki promieniowa³y lodowatym b³êkitem. Z pocz¹tku Nil- lson s¹dzi³, ¿e to jedynie z³udzenie optyczne, spowodowane specyficznym wiat³em, padaj¹cym z obudowy ¿yrokompasu na paskudn¹ szramê. Ale nie. Kiedy statek gna³ ku katastrofie, Hansen siê umiecha³. Nillson nie mia³ w¹tpliwoci. Potê¿ny marynarz z rozmys³em starano- wa³ nadp³ywaj¹c¹ jednostkê. Precyzyjnie, niczym torpedê, naprowadzi³ Stock- holmu na cel. Oficer wiedzia³ równie¿, ¿e nikt kapitan ani ktokolwiek inny na pok³adzie w to nie uwierzy. Przepe³nione cierpieniem oczy Nillsona przenios³y siê z twarzy kapita- na na ster, jakby tam znajdowa³a siê odpowied. Pozostawione sobie ko³o sterowe wirowa³o jak zwariowane. W zamieszaniu Hansen znikn¹³. Jakea Careya wyrwa³ z drzemki zapowiadaj¹cy nieszczêcie metalicz- ny grzmot. G³uchy ³oskot trwa³ u³amek sekundy. Potem zast¹pi³ go pe³en udrêczenia pisk stali tr¹cej o stal oraz odg³os straszliwego zgniatania i mia¿d¿enia, jakby implodowa³ sufit kabiny. Carey zamruga³ i ze strachem wbi³ wzrok w ruszaj¹c¹ siê tu¿ nad jego g³ow¹ szarobia³¹ cianê. Zasn¹³ kilka minut temu. Poca³owa³ ¿onê Myrê na dobranoc i wlizgn¹³ siê pod ch³odn¹ ko³drê podwójnego ³ó¿ka w ich kabinie pierwszej klasy. Myra przeczyta³a kilka stron powieci, po czym zaczê³y jej opadaæ powieki. Zgasi³a wiat³o, szczelnie otuli³a siê ko³dr¹ i westchnê³a. G³owê ci¹gle mia- ³a pe³n¹ przyjemnych widoków ze sk¹panych s³oñcem toskañskich winnic. Wieczorem, w jadalni pierwszej klasy, wznios³a z Jakiem toast szampa- nem za tak udany pobyt we W³oszech. Carey zaproponowa³ kieliszeczek przed snem w Salonie Belwederskim. Myra odpar³a jednak, ¿e jeli jeszcze raz us³yszy Arrivederci Roma, do koñca ¿ycia nie wemie do ust spaghetti. Poszli do kabiny tu¿ po wpó³ do jedenastej. Po przejciu wolnym krokiem rêka w rêkê wzd³u¿ sklepów na pok³adzie wejciowym, wjechali wind¹ poziom wy¿ej i poszli do wielkiej kabiny po prawej stronie górnego pok³adu. Wystawili baga¿e na korytarz, sk¹d stewar- dzi mieli je zbieraæ przed wp³yniêciem statku nastêpnego dnia do portu w No- wym Jorku. W miarê wykorzystywania paliwa z wielkich zbiorników w ka-
17 d³ubie podwy¿sza³ siê punkt ciê¿koci statku, dlatego Doria ko³ysa³ siê nieco na falach. Bujanie przypomina³o monotonny ruch ko³yski. Myra Ca- rey wkrótce zapad³a w sen. £ó¿kiem jej mê¿a gwa³townie szarpnê³o. Jake zosta³ wykatapultowany w powietrze jak kamieñ wystrzelony z machiny oblê¿niczej. Potem d³ugo spada³ w kr¹g g³êbokiej ciemnoci mieræ kr¹¿y³a po pok³adach Andrei Dorii. Wêdrówkê zaczê³a od eleganckich kabin na wy¿szych poziomach, po czym zesz³a do klasy turystycznej pod lini¹ wodn¹. W efekcie zderzenia zgi- nê³y piêædziesi¹t dwie osoby. Na pok³adzie pierwszej klasy, gdzie dziura by³a najszersza, zniszczonych zosta³o dziesiêæ kabin. Pod lini¹ wodn¹ znaj- dowa³y siê mniejsze i bardziej zagêszczone kabiny, dlatego efekt zderzenia okaza³ siê tam bardziej katastrofalny. Pasa¿erowie ginêli albo prze¿ywali, zale¿nie od zachcianek losu. Mê¿- czyzna z pierwszej klasy, który w³anie my³ zêby, pobieg³ do sypialni, by stwierdziæ, ¿e kabina nie ma ciany, a ¿ona zniknê³a. Dwie osoby ponios³y mieræ na miejscu na luksusowym pok³adzie wypoczynkowym. Dwudziestu szeciu emigrantów z W³och, p³yn¹cych w niewielkich, tañszych kabinach na najni¿szym pok³adzie, znalaz³o siê dok³adnie na linii zderzenia i zginê³o w masie zmia¿d¿onej i poszarpanej stali. By³a wród nich kobieta z czwór- k¹ ma³ych dzieci. Zdarza³y siê tak¿e cuda. M³oda dziewczyna, któr¹ wyrzu- ci³o z kabiny pierwszej klasy, odzyska³a przytomnoæ w zgniecionej czêci dziobowej Stockholmu. W innej kabinie sufit spad³ na znajduj¹c¹ siê tam parê. Obojgu uda³o siê jednak wyczo³gaæ na korytarz. Najtrudniejsz¹ walkê stoczyli pasa¿erowie dwóch najni¿szych pok³adów. Musieli przebiæ siê na górê przez pochylone, wype³nione dymem korytarze, którymi sp³ywa³a pe³na oleju czarna woda. Ludzie stopniowo zaczynali do- cieraæ do miejsc zbornych, gdzie czekali na dalsze instrukcje. Kiedy statki siê zderzy³y, kapitan Calamai znajdowa³ siê w najdalszym punkcie nie zniszczonego mostka. Kiedy otrz¹sn¹³ siê z pierwszego szoku, pchn¹³ r¹czkê telegrafu na STOP. Statek w koñcu siê zatrzyma³ w gêstej mgle. Drugi oficer podszed³ do inklinometru instrumentu mierz¹cego prze- chy³ statku. Osiemnacie stopni poinformowa³. Kilka minut póniej doda³: Dziewiêtnacie stopni. Kapitan poczu³, jak jego serce musnê³y lodowate palce. Nawet przy dwóch zalanych przedzia³ach przechy³ nie powinien przekraczaæ piêtnastu stopni. Ponad dwadziecia stopni spowoduje popêkanie grodzi wodoszczelnych. Logika mówi³a, ¿e taka sytuacja jest niemo¿liwa. Konstruktorzy statku gwarantowali utrzymanie siê w poziomie przy zalaniu dowolnej kombinacji 2 W¹¿
18 dwóch przedzia³ów. Kapitan za¿¹da³ raportów dotycz¹cych zniszczeñ na ka¿dym pok³adzie, ze szczególnym uwzglêdnieniem stanu drzwi miêdzy przedzia³ami. Rozkaza³ te¿ nadawaæ sygna³ SOS z informacj¹ o pozycji statku. Na mostek zaczêli wbiegaæ oficerowie z raportami. Za³oga maszynowni bezskutecznie wypompowywa³a wodê z przedzia³ów przy sterburcie. Ko- t³ownia zosta³a zalana, woda wlewa³a siê do kolejnych dwóch przedzia³ów. Najwiêkszy problem by³ z pok³adem A, który mia³ s³u¿yæ jako stalowa pokrywa przegród poprzecznych, dziel¹cych statek na przedzia³y. Woda sp³y- wa³a do kolejnych przedzia³ów schodami dla pasa¿erów. Oficer wywo³a³ nowy odczyt inklinometru: Dwadziecia dwa stopnie! Kapitan Calamai nie musia³ patrzeæ na przyrz¹d, by wiedzieæ, ¿e prze- chy³ przekroczy³ krytyczny punkt. Dowód mia³ pod stopami zas³an¹ ma- pami pod³ogê. Statek umiera³. Calamai zdrêtwia³ ze zgryzoty. Andrea Doria nie by³ zwyczajnym stat- kiem. Warty dwadziecia dziewiêæ milionów dolarów król w³oskich linii oceanicznych uchodzi³ za najwspanialszy i najbardziej luksusowy czynny liniowiec pasa¿erski. Jednostka nie mia³a jeszcze czterech lat. Zosta³a zwo- dowana, by pokazaæ wiatu, ¿e w³oska marynarka cywilna wróci³a po woj- nie do interesu. Czarny kad³ub, bia³e nadbudówki i zgrabny, czerwono-bia- ³o-zielony komin powodowa³y, ¿e liniowiec wygl¹da³ bardziej na dzie³o rze- biarza ni¿ budowniczego statków. Poza tym statek by³ jego. Dowodzi³ Dori¹ podczas rejsów próbnych i setek przejæ Atlantyku. Zna³ pok³ady lepiej od w³asnego domu. Nigdy mu siê nie znudzi³ spacer od dziobu po rufê. Podczas tych spacerów czu³ siê jak goæ w muzeum. Ch³on¹³ piêkno dzie³ trzydziestu jeden najlepszych arty- stów i rzemielników z W³och. Rozkoszowa³ siê renesansow¹ urod¹ luster, z³oceñ, kryszta³ów, rzadkich gatunków drewna, wyszukanych tapet i mo- zaik. Z przyjemnoci¹ wchodzi³ do holu pok³adu pierwszej klasy, gdzie wi- sia³o wielkie cienne malowid³o gloryfikuj¹ce Micha³a Anio³a i innych w³o- skich mistrzów. Zatrzymywa³ siê przed potê¿n¹ br¹zow¹ postaci¹ Andrei Dorii. Rzeba wielkoci¹ przewy¿sza³a jedynie pomnik Kolumba. Stary ge- nueñski admira³ sta³ jak zwykle gotów wyci¹gn¹æ miecz na pierwszy znak przybycia piratów. Ca³y wspania³y dobytek mia³ teraz zostaæ stracony. Kapitan jednak przede wszystkim ponosi³ odpowiedzialnoæ za pasa¿e- rów. W³anie zamierza³ wydaæ rozkaz opuszczania statku, kiedy jeden z ofi- cerów z³o¿y³ raport o ³odziach ratunkowych. Nie by³o mo¿liwoci spuszcze- nia na wodê szalup z bakburty. Pozostawa³o osiem ³odzi na prawej burcie, ale wisia³y wysoko nad wod¹. Nawet gdyby uda³o siê je spuciæ, pomieci³y- by jedynie po³owê pasa¿erów. W tej sytuacji Calamai nie mia³ odwagi wy-
19 daæ rozkazu opuszczenia statku. Ow³adniêci panik¹ pasa¿erowie rzuciliby siê na jedn¹ stronê. Zapanowa³by nieprawdopodobny chaos. Calamai zacz¹³ siê modliæ, by przep³ywaj¹ce w pobli¿u jednostki us³y- sza³y SOS i odnalaz³y Doriê we mgle. Teraz móg³ jedynie czekaæ. Angelo Donatelli w³anie zaniós³ tacê z martini do stolika, przy którym siedzia³a grupka ha³aliwych nowojorczyków. wiêtowali ostatni¹ noc na pok³adzie Dorii. Nagle kelner odwróci³ siê i spojrza³ w kierunku jednego z zas³oniêtych draperiami okien, które zajmowa³y trzy ciany eleganckiego Salonu Belwederskiego. Jaki ruch przyci¹gn¹³ jego uwagê. Salon znajdowa³ siê z przodu pok³adu, na którym zamocowano ³odzie ra- tunkowe. Dziêki otwartej promenadzie pasa¿erowie pierwszej klasy mieli w dzieñ oraz w jasne noce rozleg³y widok na morze. Dzi wiêkszoæ osób zrezygnowa³a z prób zobaczenia czegokolwiek przez szar¹ mg³ê otulaj¹c¹ sa- lon. Jedynie przypadek sprawi³, ¿e Angelo akurat w tej chwili podniós³ g³owê i dostrzeg³ wiat³a oraz reling sun¹cego na wprost wielkiego bia³ego statku. Dios mio wyszepta³. Ledwie wypowiedzia³ te s³owa, rozleg³a siê eksplozja, przypominaj¹ca wybuch monstrualnej petardy. W salonie zapad³a ciemnoæ. Pok³ad gwa³townie podskoczy³. Angelo straci³ równowagê. Zacz¹³ wal- czyæ o jej odzyskanie, w efekcie czego ciskaj¹c w jednej rêce okr¹g³¹ tacê zrobi³ ca³kiem udan¹ imitacjê s³awnej greckiej rzeby dyskobola. Przystoj- ny Sycylijczyk z Palermo mia³ talent akrobaty i ¿onglera. Wrodzon¹ zwin- noæ wykorzystywa³ do precyzyjnego przemykania miêdzy sto³ami i balan- sowania tacami. Kiedy wstawa³, zapali³y siê wiat³a awaryjne. Ca³a szecioosobowa kom- pania, któr¹ obs³ugiwa³, zosta³a zrzucona z krzese³ na pod³ogê. Najpierw pomóg³ podnieæ siê kobietom. Nikt nie wygl¹da³ na powa¿nie rannego. Rozejrza³ siê wokó³. W przepiêknym salonie, pe³nym ³agodnie owietlonych gobelinów, ob- razów i rzeb w drewnie, wy³o¿onym b³yszcz¹c¹ jasn¹ boazeri¹, panowa³ chaos. Wypolerowany parkiet do tañca, gdzie jeszcze kilka sekund wcze- niej pary wirowa³y przy dwiêkach Arrivederci Roma, pokrywa³a sterta spl¹tanych cia³. Muzyka gwa³townie przesta³a graæ, zast¹pi³y j¹ okrzyki bólu i przera¿enia. Cz³onkowie orkiestry z trudem wydostawali siê spomiêdzy poprzewracanych instrumentów. Wszêdzie le¿a³y pot³uczone butelki i kie- liszki, a powietrze przepe³nia³ zapach alkoholu. Na pod³ogê pospada³y licz- ne wazony z kwiatami. Co to, do licha, by³o? spyta³ który z mê¿czyzn. Angelo milcza³. Nie mia³ nawet pewnoci, czy naprawdê widzia³ to, co widzia³. Spojrza³ ponownie przez okno, ujrza³ jednak tylko mg³ê.
20 Mo¿e zderzylimy siê z gór¹ lodow¹ niemia³o zasugerowa³a ¿ona pytaj¹cego. Z gór¹ lodow¹? Na Boga, Connie, mówisz o wybrze¿u Massachu- setts. W lipcu. Kobieta wydê³a wargi. Mo¿e w takim razie wp³ynêlimy na minê. Mê¿czyzna popatrzy³ w kierunku orkiestry i umiechn¹³ siê z³oliwie. Bez wzglêdu na przyczynê, dobrze ¿e ju¿ przestali graæ tê przeklêt¹ melodiê. Wszyscy rozemieli siê z ¿artu. Tancerze otrzepywali ubrania, muzycy sprawdzali, czy instrumenty nie s¹ uszkodzone. Wokó³ gor¹czkowo krêcili siê barmani i kelnerzy. Nie ma siê czym martwiæ stwierdzi³ inny mê¿czyzna. Jeden z ofi- cerów mówi³, ¿e ten statek jest niezatapialny. Jego ¿ona przesta³a poprawiaæ makija¿ i podnios³a wzrok znad lusterka puderniczki. To samo mówiono o Titanicu powiedzia³a zaniepokojona. Zapad³a pe³na napiêcia cisza. Zaczêto siê wymieniaæ przestraszonymi spojrzeniami. Tak jak na cichy sygna³, wszystkie trzy pary, niczym wzlatuj¹- ce ze sznura ptaki, ruszy³y pospiesznie w kierunku najbli¿szego wyjcia. W pierwszym odruchu Angelo chcia³ sprz¹tn¹æ szklanki i wytrzeæ stó³ cierk¹, zaraz siê jednak cicho rozemia³. Za d³ugo jeste kelnerem mrukn¹³ do siebie pod nosem. Wiêkszoæ ludzi w salonie zd¹¿y³a ju¿ wstaæ i sunê³a ku wyjciom. Sa- lon szybko pustosza³. Angelo zrozumia³, ¿e jeli zaraz nie wyjdzie, zostanie sam. Wzruszy³ ramionami, rzuci³ cierkê na pod³ogê i ruszy³ ku najbli¿sze- mu wyjciu. Chcia³ kogo zapytaæ, co w³aciwie siê sta³o. Czarne fale próbowa³y ci¹gn¹æ Jakea Careya na dno. Walczy³ z szar- pi¹cym jego cia³o mrocznym pr¹dem. Wpe³z³ na lisk¹ krawêd oddzielaj¹- c¹ przytomnoæ od braku wiadomoci i ponuro siê w ni¹ wczepi³. Us³ysza³ w³asny jêk. Znów jêkn¹³ tym razem specjalnie. Dobrze. Martwi nie wyda- j¹ ¿adnych dwiêków. Jego nastêpna myl dotyczy³a ¿ony. Myra! zawo³a³. Z szarej ciemnoci wy³owi³ cichy odg³os. Poczu³ nadziejê. Znów zawo- ³a³ ¿onê po imieniu. Tutaj G³os Myry by³ st³umiony, jakby dolatywa³ z du¿ej odleg³oci. Dziêki Bogu! Nic ci nie jest? Chwila ciszy. Nie. Co siê sta³o? Spa³am Nie wiem. Mo¿esz siê ruszaæ? Nie.
21 Zaraz ci pomogê. Carey le¿a³ na lewym boku. Rêkê mia³ uwiêzion¹ pod tu³owiem, z prawej strony przyciska³ go jaki ciê¿ar. Nie móg³ ruszyæ nogami. Ogarn¹³ go lodowaty strach. Pêkniêty krêgos³up? Ponownie spró- bowa³ siê uwolniæ. Energiczniej. Rw¹cy ból przeszy³ jego nogê od kostki do uda. Jakeowi nap³ynê³y ³zy do oczu. Ucieszy³ siê jednak, ¿e nie jest sparali- ¿owany. Przesta³ na chwilê walczyæ. Musia³ siê zastanowiæ. Carey by³ in¿y- nierem i zrobi³ fortunê na budowie mostów. Obecna sytuacja nie ró¿ni³a siê od ka¿dego innego problemu, który mo¿na rozwi¹zaæ dziêki logice i wy- trwa³oci. No i przy du¿ej dozie szczêcia. Pchn¹³ prawym ³okciem. Poczu³ miêkki materia³. A wiêc le¿a³ pod ma- teracem. Pchn¹³ mocniej. Równoczenie przekrêci³ siê tak, by móc silniej naciskaæ. Materac nieco ust¹pi³, zaraz jednak pojawi³ siê opór. Bo¿e, czy¿by le¿a³ na nim ca³y sufit? Carey wzi¹³ g³êboki wdech. Wykorzysta³ ka¿dy gram si³y dobrze umiênionego ramienia i pchn¹³ ponownie. Materac zsun¹³ siê na pod³ogê. Carey uwolni³ obie rêce i siêgn¹³ ku stopom. Poczu³, ¿e kostkê przyci- ska mu co twardego. Po krótkim zbadaniu powierzchni palcami stwierdzi³, ¿e jest to komódka, która sta³a miêdzy ³ó¿kami. Materac musia³ go os³oniæ przed uderzeniem kawa³kami ciany i sufitu. Jake uniós³ komódkê o kilka centymetrów i uwolni³ najpierw jedn¹, potem drug¹ nogê. Delikatnie masu- j¹c kostki, przywraca³ prawid³owe kr¹¿enie w obu stopach. Posiniaczone kostki bola³y, ale koci nie by³y po³amane. Powoli stan¹³ na czworakach. Jake odezwa³ siê znowu g³os Myry. By³ wyranie s³abszy. Idê, skarbie. Wytrzymaj jeszcze. Co by³o nie tak. S³ysza³ Myrê zza ciany kabiny. Wcisn¹³ przycisk lam- py, ale wiat³o siê nie zapali³o. Zdezorientowany, pope³z³ przez rumowisko. Jaki czas porusza³ siê po omacku, a¿ jego palce natrafi³y na drzwi. Przechy- li³ g³owê, by ws³uchaæ siê w dwiêk przypominaj¹cy rozbijanie siê fal o brzeg, któremu towarzyszy krzyk mew. Wsta³ z wysi³kiem. Nogi dr¿a³y mu niemi- ³osiernie. Odsun¹³ po³amane fragmenty mebli i otworzy³ drzwi. Jego oczom ukaza³a siê scena rodem z sennego koszmaru. Korytarz by³ pe³en przepychaj¹cych siê i napieraj¹cych na siebie pasa- ¿erów, sk¹panych w bursztynowym wietle wiate³ awaryjnych. Mê¿czyni, kobiety i dzieci, jedni ubrani, inni w p³aszczach zarzuconych na pi¿amy, z pu- stymi rêkami lub z baga¿ami w d³oniach pchali siê, przeciskali, szli i pe³zali. Wszyscy przebijali siê w kierunku górnego pok³adu. W korytarzu unosi³ siê py³ i dym. Pod³oga by³a przechylona jak w krzywym domu z weso³ego mia- steczka. Kilku pasa¿erów, by dotrzeæ do swych kabin, brnê³o pod pr¹d ludz- kiej rzeki, niczym pstr¹gi p³yn¹ce w górê bystrego górskiego strumienia. Carey spojrza³ za siebie na numer kabiny, z której w³anie wyszed³. Zro- zumia³, ¿e to kabina s¹siaduj¹ca z jego i Myry. Najwyraniej si³a uderzenia przerzuci³a go przez cianê. Wieczorem, w salonie, rozmawiali z s¹siada- mi dwojgiem starszych Amerykanów w³oskiego pochodzenia. Ma³¿eñstwo
22 wraca³o ze zjazdu rodzinnego w dawnej ojczynie. Mia³ nadziejê, ¿e starsi pañstwo nie poszli jak zwykle wczenie spaæ. Wróci³ do kabiny, z której w³anie przyszed³, i przepchn¹³ siê przez po- ³amane sprzêty do ciany. Kilka razy musia³ siê zatrzymywaæ, by odsun¹æ meble i uprz¹tn¹æ z drogi kawa³ki sufitu albo ciany. Pchany nag³ym popie- chem, kilka razy wskakiwa³ na rumowisko, parokrotnie przeczo³giwa³ siê do³em. Przechy³ pok³adu informowa³ o tym, ¿e statek nabiera wody. Kiedy Jake dotar³ do ciany, ponownie zawo³a³ ¿onê. Odpowiedzia³a zza przegro- dy. Zacz¹³ gor¹czkowo szukaæ jakiego otworu w dziel¹cej ich barierze; stwierdzi³, ¿e dó³ ciany jest poluzowany. Zacz¹³ ci¹gn¹æ, a¿ zrobi³ dziurê na tyle du¿¹, by przecisn¹æ siê na brzuchu. Ich kabina by³a sk¹pana w pó³mroku. Kontury przedmiotów owie- tla³o s³abe wiat³o. Carey podniós³ siê i zacz¹³ szukaæ jego ród³a. W twarz dmuchnê³a mu ch³odna s³ona bryza. Nie móg³ uwierzyæ w³asnym oczom. Zewnêtrzna ciana kabiny zniknê³a! Na jej miejscu zionê³a gigantyczna dziura, przez któr¹ widzia³ odbijaj¹ce siê w powierzchni oceanu wiat³o ksiê¿yca. Zacz¹³ gor¹czkowo pracowaæ. Po kilku minutach sta³ u boku ¿ony. Rogiem góry od pi¿amy star³ jej z czo³a i policzków krew. Poca³o- wa³ j¹ czule. Nie mogê siê poruszyæ powiedzia³a niemal przepraszaj¹co. To, co pos³a³o go przez cianê do s¹siedniej kabiny sprawi³o, ¿e stalo- wa rama ³ó¿ka Myry zosta³a wyrwana z pod³ogi i przyciniêta do ciany jak sprê¿yna pu³apki na myszy. Myra znajdowa³a siê niemal w pionowej pozycji. Na szczêcie materac os³ania³ j¹ przed uciskiem sprê¿yn, ale rama ³ó¿ka przyciska³a do ciany. Za plecami Myry bieg³ stalowy szyb windy statku. Woln¹ mia³a jedynie praw¹ rêkê, która zwisa³a bezw³adnie wzd³u¿ cia³a. Carey obj¹³ palcami krawêd ramy ³ó¿ka. Mia³ piêædziesi¹t parê lat, ale pozosta³o mu sporo si³y z czasów, kiedy by³ robotnikiem. Poci¹gn¹³ mocno. Rama odgiê³a siê nieco, kiedy jednak puci³, natychmiast wróci³a na miej- sce. Spróbowa³ podwa¿yæ ramê d³ugim kawa³em drewna, ale przesta³, kiedy Myra krzyknê³a z bólu. Odrzuci³ drewno z niesmakiem. Kochanie, pójdê po pomoc powiedzia³, sil¹c siê na spokój. Zosta- wiê ciê tylko na chwilê. Wrócê. Obiecujê. Jake, musisz siê ratowaæ. Statek Nie pozbêdziesz siê mnie tak ³atwo, kochana. Nie b¹d uparty na Boga Znów poca³owa³ ¿onê. Jej skóra, zwykle tak ciep³a w dotyku, by³a ch³odna i wilgotna. Kiedy bêdziesz czekaæ, myl o s³oñcu Toskanii. Nied³ugo wrócê. Przy- siêgam. Ucisn¹³ jej d³oñ i wyszed³ na korytarz. Nie mia³ pojêcia, co robiæ. Korytarzem nadchodzi³ potê¿nie zbudowany mê¿czyzna. Jake z³apa³ go za ramiê i zacz¹³ prosiæ o pomoc.
23 Won mi z drogi! wrzasn¹³ nieznajomy. Mia³ tak wyba³uszone oczy, ¿e widaæ by³o g³ównie bia³ka. Zepchn¹³ Jakea na bok jednym uderzeniem barku. Carey gor¹czkowo spróbowa³ nak³oniæ do pomocy jeszcze dwie osoby, po czym zrezygnowa³. Nie by³o tu samarytan. Czu³ siê tak, jakby z gnaj¹ce- go do wodopoju, oszala³ego z pragnienia stada, chcia³ wy³uskaæ kastrowa- nego byczka. Nie móg³ mieæ pretensji, ¿e kto pêdzi ratowaæ w³asne ¿ycie. Gdyby Myra nie zosta³a zakleszczona, sam bieg³by z ni¹ w bezpieczne miej- sce. Uzna³, ¿e nie ma co liczyæ na pasa¿erów musia³ znaleæ kogo z za³o- gi. Walcz¹c, by nie straciæ równowagi na pochylonej pod³odze, do³¹czy³ do ci¿by kieruj¹cej siê ku wy¿szym pok³adom. Angelo szybko zlustrowa³ otoczenie. To, co zobaczy³, wcale mu siê nie spodoba³o. Szczególnie niepokoi³a go prawa strona pok³adu, która pochyla- ³a siê coraz bardziej ku wodzie. Spuszczono piêæ ³odzi ratunkowych wszystkie zape³nili cz³onkowie za³ogi. Przera¿eni kelnerzy i kucharze wskakiwali do niebezpiecznie prze- ci¹¿onych szalup. Próbowali wios³owaæ w kierunku bia³ego statku. Jedno spojrzenie na zgnieciony dziób i ziej¹cy w burcie Dorii otwór wystarczy- ³o, aby Angelo zrozumia³, co siê sta³o. Podziêkowa³ Bogu, ¿e w momencie zderzenia wielu pasa¿erów znajdowa³o siê poza kabinami i wiêtowa³o ostatni wieczór na pok³adzie. Ruszy³ ku bakburcie. Wspinanie siê po skonej, liskiej pod³odze by³o nie³atwym zadaniem. Wci¹ga³ siê centymetr za centymetrem za uchwyty i klamki. W koñcu uda³o mu siê dotrzeæ na pok³ad z promenad¹. Wiêkszoæ pasa¿erów odruchowo uda³a siê na stronê bardziej oddalon¹ od wody. Tam wszyscy gromadzili siê i czekali na instrukcje. Owietleni blaskiem wiate³ awaryjnych ludzie trzymali siê kurczowo przynitowanych do pok³adu krze- se³. Kulili siê pe³ni obawy miêdzy stertami waliz, poustawianych akurat w tym miejscu w zwi¹zku z przygotowaniami do wp³yniêcia do portu. Za³oga robi- ³a, co mog³a, by opatrzyæ z³amane rêce i nogi. Osoby z siniakami i st³ucze- niami musia³y zaczekaæ. Poza momentami, kiedy statek dr¿a³, panowa³ zadziwiaj¹cy spokój. Wte- dy wilgotne powietrze wype³nia³o siê krzykami przera¿enia i z³oci. Angelo wiedzia³, ¿e gdyby rozesz³a siê wieæ, i¿ czêæ za³ogi wsiad³a do ³odzi ratun- kowych i zostawi³a pasa¿erów na ton¹cym statku, opanowanie natychmiast przemieni³oby siê w histeriê. Pok³ad promenadowy zosta³ zaprojektowany tak, by po odsuniêciu sze- regu szklanych drzwi, pasa¿erowie mogli wyjæ prosto na ³odzie ratunkowe. Oficerowie statku, razem z niedobitkami za³ogi, bezowocnie walczyli o od- czepienie szalup. Niestety, wyci¹gi przy ostrym przechyle statku zacina³y siê i zadanie by³o niewykonalne. Angela ogarnê³o zw¹tpienie. A wiêc to dla- tego nie dano rozkazu opuszczania statku! Kapitan ba³ siê wybuchu paniki!
24 Jedna po³owa ³odzi ratunkowych zosta³a zajêta przez za³ogê, druga wi- sia³a bezu¿ytecznie na miejscu. Pasa¿erowie nie mogli uciekaæ. Nie by³o nawet wystarczaj¹co du¿o kamizelek ratunkowych. Przez u³amek sekundy Angelo chcia³ zelizgn¹æ siê na dó³ przechylonego pok³adu, na sterburtê, i przy³¹czyæ do reszty uciekaj¹cej za³ogi. Zaraz jednak pozby³ siê tej myli. Wzi¹³ od kogo narêcze kamizelek ratunkowych i zacz¹³ je rozdawaæ. Cho- lerny sycylijski kodeks honorowy! Pewnego dnia przez niego zginie. Angelo! Przez sk³êbiony t³um przebija³o siê ³okciami i wo³a³o jego imiê zakrwa- wione zjawisko. Angelo! To ja, Jake Carey. Wysoki Amerykanin z ³adn¹ ¿on¹. Pani Carey mia³a doæ lat, by byæ jego matk¹, ale mamma mia te wielkie, piêkne oczy i ta dojrza³a zmys³o- woæ Angelo natychmiast siê w niej zakocha³ niewinnie, z m³odzieñ- czym po¿¹daniem. Careyowie dawali mu szczodre napiwki i co znacznie wa¿niejsze traktowali go z szacunkiem. Wielu innych pasa¿erów, nawet krajan, patrzy³o z niechêci¹ na jego ciemn¹ sycylijsk¹ skórê. Jake Carey uchodzi³ w oczach Angela za wzór amerykañskiego dobro- bytu. Choæ pan Carey zbli¿a³ siê do szeædziesi¹tki, by³ sprawny fizycznie; szerokie bary wypycha³y sportow¹ marynarkê, mia³ krótko ostrzy¿one siwe w³osy i opalon¹ twarz. W tej jednak chwili nie sta³ przed nim dobrze ubrany d¿entelmen, ale mê¿czyzna o oszala³ym wzroku, w porwanej pi¿amie po- krytej py³em i brudem, z wielk¹ czerwon¹ plam¹ na przodzie. Amerykanin podszed³ i chwyci³ Angela za ramiê, a¿ zabola³o. Dziêki Bogu powiedzia³ s³abym g³osem. Angelo rozejrza³ siê w t³umie. Gdzie signora Carey? Uwiêziona w naszej kabinie. Potrzebujê twojej pomocy. W oczach Careya p³on¹³ ogieñ. Idê odpar³ Angelo bez chwili wahania. Odda³ stewardowi kamizelki ratunkowe i poszed³ za Careyem do naj- bli¿szych schodów. Amerykanin pochyli³ g³owê i zacz¹³ siê przebijaæ przez t³um. By siê nie zgubiæ, Angelo z³apa³ go za ty³ pi¿amy. Skoczyli w dó³ schodów prowadz¹cych na górny pok³ad, gdzie znajdowa³a siê wiêkszoæ kabin pierwszej klasy. Na korytarzach zosta³o jedynie kilku ubrudzonych olejem maruderów. Angelo by³ zszokowany widokiem pani Carey. Wygl¹da³a, jakby le¿a³a na redniowiecznym ³o¿u tortur. Oczy mia³a zamkniête i przez chwilê wyda- wa³o siê, ¿e nie ¿yje. Kiedy jednak Jake delikatnie jej dotkn¹³, zamruga³a. Obieca³em ci, skarbie, ¿e wrócê powiedzia³. Zobacz, Angelo przy- szed³ pomóc. Angelo uj¹³ d³oñ pani Carey i z galanteri¹ j¹ uca³owa³. Obdarowa³a go umiechem. Poczu³, jak miêknie mu serce.
25 Mê¿czyni chwycili ramê ³ó¿ka i zaczêli ci¹gn¹æ. Pojêkiwali bardziej z rozczarowania ni¿ z wysi³ku. Nie zwracali uwagi na ból, powodowany wcinaniem siê w d³onie ostrej metalowej krawêdzi. Rama da³a siê odci¹gn¹æ kilka centymetrów wiêcej ni¿ poprzednio, ale kiedy pucili, natychmiast wróci³a na miejsce. Z ka¿d¹ kolejn¹ prób¹ uwolnienia, pani Carey zaciska³a powieki i usta. Carey zakl¹³. Czêsto osi¹ga³ to, co chcia³. Zd¹¿y³ siê przy- zwyczaiæ, ¿e zwyciê¿a. Tym razem by³o inaczej. Potrzebujemy jeszcze kogo stwierdzi³ dysz¹c. Angelo z za¿enowaniem wzruszy³ ramionami. Wiêkszoæ cz³onków za³ogi jest w ³odziach ratunkowych. Jezzzu szepn¹³ Carey. Ju¿ znalezienie Angela by³o wystarczaj¹co trudne. Zastanowi³ siê przez chwilê, przeanalizowa³ sytuacjê z punktu wi- dzenia in¿yniera. Poradzimy sobie we dwóch stwierdzi³ w koñcu. Musimy tylko zdobyæ podnonik. Co? Kelner nie bardzo rozumia³. Podnonik. Carey szuka³ odpowiedniego s³owa. Zrezygnowa³ jed- nak i zacz¹³ robiæ d³oni¹ ruchy, jakby pompowa³. Do samochodu. W ciemnych oczach Angela b³ysnê³o zrozumienie. Aha! Lewarek. Do auta. W³anie powiedzia³ z rosn¹cym podnieceniem Carey. Mogliby- my w³o¿yæ go tutaj i odepchn¹æ ramê ³ó¿ka od ciany na tyle, by da³o siê wyci¹gn¹æ Myrê. Si. Gara¿. Zaraz wrócê. Tak. Gara¿. Carey popatrzy³ na umêczon¹ twarz ¿ony. Ale szybko! Nagle siê przestraszy³, ¿e po wyjciu z kabiny Angelo natychmiast po- biegnie do najbli¿szej ³odzi ratunkowej. Trudno by³oby mieæ o to do niego pretensjê. Z³apa³ kelnera za ³okieæ. Bardzo doceniam, co robisz, Angelo. Kiedy wrócimy do Nowego Jor- ku, zostaniesz sowicie wynagrodzony. Hola, signor! Nie robiê tego dla pieniêdzy. W³och wyszczerzy³ zêby w umiechu, pos³a³ pani Carey ca³usa i wyszed³. W drzwiach z³apa³ kami- zelkê ratunkow¹. Pobieg³ korytarzem, zszed³ schodami na pok³ad wejciowy i utkn¹³. Dziób szwedzkiego statku wbi³ siê niemal do kaplicy. Z wielkiej hali zrobi³ pobo- jowisko pe³ne poskrêcanego metalu i pot³uczonego szk³a. Angelo oddali³ siê od strefy najwiêkszych zniszczeñ i ruszy³ g³ównym korytarzem w kie- runku rufy. Po kilkunastu metrach zszed³ schodami na pok³ad A. I tu wiele kabin po prawej stronie po prostu zniknê³o. By zejæ jeszcze ni¿ej, znów musia³ kr¹¿yæ. Angelo co jaki czas stawa³ i ¿egna³ siê krzy¿em. Gest nieco uspokaja³, choæ zdawa³ sobie sprawê, ¿e modlitwy na niewiele siê przydadz¹. Nawet Bóg nie jest na tyle szalony, by iæ za nim w g³¹b ton¹cego statku.
26 W koñcu dotar³ na pok³ad B, z gara¿em i wieloma ma³ymi kabinami. Grande Autorimessa na piêædziesi¹t aut wepchniêto miêdzy kabiny klasy turystycznej. Klimatyzowany gara¿ zajmowa³ ca³¹ szerokoæ kad³uba. Drzwi po obu stronach pozwala³y wyje¿d¿aæ samochodom prosto na nabrze¿e. Angelo by³ w tej czêci statku tylko raz. Jeden z pracowników gara¿u kra- jan z Sycylii chcia³ mu pokazaæ samochód-cud, który Chrysler wióz³ do domu z W³och. Zaprojektowanie norsemana o op³ywowych kszta³tach zajê- ³o rok. Rêczne zbudowanie maszyny wartej sto tysiêcy dolarów kosztowa³o firmê Ghia z Turynu nastêpne piêtnacie miesiêcy oczekiwania. Angelo obej- rza³ zapieraj¹ce dech w piersiach, nowoczesne linie przez otwory w skrzyni chroni¹cej pojazd. Razem ze znajomym by³ jednak bardziej zainteresowany rolls-royceem. Pewien bogaty Amerykanin z Miami Beach wióz³ to auto do domu z miesi¹ca miodowego w Pary¿u. Krêcili siê po gara¿u we dwóch, udaj¹c szofera i pasa¿era rollsa. Angelo przypomnia³ sobie czyje s³owa, ¿e w gara¿u stoi dziewiêæ aut. Mo¿e w jednym z nich by³ podnonik. Ale jak siê do niego dostaæ. Statek, który siê z nimi zderzy³, na pewno przebi³ siê przez cianê gara¿u. Angelo stan¹³ w pó³mroku, by uspokoiæ oddech i otrzeæ spocon¹ twarz. Co teraz? Uciekaæ? Mamma mia. A jeli zganie wiat³o? Nigdy nie odnajdzie drogi powrotnej. Strach szarpa³ za nogi, próbowa³ zmusiæ je do ruchu. CZEKAJ. Kiedy by³ w gara¿u, przyjaciel pokaza³ mu inny pojazd opancerzon¹ furgonetkê. Sta³a w k¹cie najbardziej oddalonym od miejsca zderzenia. Na b³yszcz¹cej czarnej karoserii nie umieszczono ¿adnych oznaczeñ. Kiedy Angelo spyta³ o samochód, przyjaciel jedynie przewróci³ oczami i wzruszy³ ramionami. Mo¿e w rodku by³o z³oto? Pracownik gara¿u wiedzia³ jedynie, ¿e furgonetka jest chroniona dzieñ i noc. Nawet podczas ich rozmowy An- gelo widzia³ mê¿czyznê w szarym mundurze. Stra¿nik obserwowa³ intru- zów, póki nie opucili gara¿u. Pok³ad zadr¿a³. Statek najprawdopodobniej pochyli³ siê o kolejny sto- pieñ lub dwa. Angelo przekroczy³ granicê strachu. Znalaz³ siê w szponach ca³kowitego przera¿enia. Puls przyspieszy³ mu znacznie. Na szczêcie, kiedy statek siê uspokoi³, têtno wróci³o do normy. Angelo zadawa³ sobie pytanie, ile jeszcze brakuje, by statek siê przewróci³. Popatrzy³ na kamizelkê ratunkow¹, któr¹ trzyma³ w rêku i rozemia³ siê. Jeli statek zacznie ton¹æ z nim, uwiêzionym g³êboko we wnêtrzu, kapok na niewiele siê przyda. Piêæ minut. Nie móg³ przekro- czyæ tej granicy. Potem musi gnaæ na górny pok³ad. Wymyl¹ co z Care- yem. Musz¹. Znalaz³ wejcie do gara¿u. Wzi¹³ g³êboki wdech, otworzy³ drzwi i wszed³ do rodka. W ogromnej, przypominaj¹cej jaskiniê przestrzeni panowa³y ciemnoci, rozwietlane jedynie ¿ó³tymi plamami wiate³ awaryjnych na wysokim sufi- cie. Angelo popatrzy³ w kierunku sterburty i tam, gdzie do gara¿u wlewa³a siê
27 woda. Dostrzeg³ migocz¹ce odblaski. Woda objê³a mu kostki. Musia³a siê wle- waæ doæ szybko. Gara¿ znajdowa³ siê nad lustrem oceanu, ale za kilka minut na pewno bêdzie zalany. Istnia³a szansa, ¿e samochody, stoj¹ce na linii uderze- nia tn¹cego dziobu, zosta³y uszkodzone albo zniszczone. Nie mia³ wiele cza- su; ruszy³ wzd³u¿ ciany w kierunku bakburty. W cieniu widzia³ prostopad³o- cienny kszta³t oraz odblaski wiat³a w ciemnych szybach furgonetki. Logika mówi³a, ¿e dalsza droga nie ma sensu. Trzeba wyjæ z pu³apki i udaæ siê na górny pok³ad. Pronto. Zanim gara¿ zamieni siê w akwarium. Ujrza³ przed sob¹ obraz pani Carey, przyszpilonej do ciany niczym motyl w gablocie. Podnonik, jej ostatnia szansa, najprawdopodobniej le¿a³ za- mkniêty w furgonetce. Angelo by³ przekonany, ¿e musi wyjæ z gara¿u z pu- stymi rêkami. Zatrzyma³ siê, by rzuciæ ostatnie têskne spojrzenie na furgo- netkê. W tym momencie odkry³, ¿e nie jest sam. Ciemnoæ przy furgonetce przeci¹³ cienki jak o³ówek promieñ wiat³a. Po pierwszym pojawi³ siê nastêpny. Latarki. Potem zapali³y siê przenone lampy. Poustawiano je na pod³odze tak, by owietliæ opancerzone auto. W ich wietle porusza³y siê kontury. Wygl¹da³o na to, ¿e jest oko³o dziesiêciu osób. Niektórzy byli ubrani w szare mundury, inni w czarne wieczorowe garnitu- ry. Otworzyli boczne i tylne drzwi samochodu. Angelo nie widzia³, co robi¹. Czu³ jednak, ¿e pracuj¹ w najwy¿szym skupieniu. Przeszed³ mniej wiêcej dwie trzecie szerokoci gara¿u i w³anie zamierza³ powiedzieæ: Signores, ale s³owo nie wydosta³o siê z jego ust. Co w cieniu poruszy³o siê. Nagle jak na zaciemnionej scenie poja- wi³y siê ubrane na szaro cztery postacie. Zniknê³y w ciemnoci. Znów siê wy³oni³y. Mia³y na sobie kombinezony, jakie nosi³o siê na Dorii w maszy- nowni. Mê¿czyni poruszali siê szybko w poprzek kad³uba. Co ukradko- wego w ich ruchach, co przypomina³o skradanie siê kota, kaza³o Angelowi byæ cicho. Jeden ze stra¿ników dostrzeg³ nadchodz¹ce postacie. Krzykn¹³ ostrzegawczo i siêgn¹³ do kabury na biodrze. Ka¿dy z mê¿czyzn w kombinezonie z wojskow¹ precyzj¹ przykl¹k³ na kolano i uniós³ do poziomu narzêdzie, które mia³ zawieszone na ramieniu. Manewr by³ p³ynny, wykonany z rozwag¹. Angelo zrozumia³, ¿e siê pomyli³ w pocz¹tkowej ocenie narzêdzia. Ka¿dy kto dorasta w ojczynie mafii, wie jak wygl¹da pistolet maszynowy i jak siê z niego celuje. Cztery lufy z t³umikami równoczenie otworzy³y ogieñ. Skoncentrowa- ³y siê na bezporednim zagro¿eniu, stra¿niku, który zd¹¿y³ wyci¹gn¹æ broñ i wycelowaæ. Salwa trafi³a go jak grad. Rewolwer pofrun¹³ w powietrze. Impet setek bezp³aszczowych pocisków sprawi³, ¿e stra¿nik dos³ownie znikn¹³ w szkar³atnej chmurze krwi i strzêpów ubrania. Zawirowa³, wykona³ grote- skowy, spowolniony taniec mierci w migocz¹cym jak stroboskop wietle roz¿arzonych do bia³oci ogników z luf. Pozostali stra¿nicy próbowali znaleæ jak¹ kryjówkê. Zanim jednak któ- ry z nich zd¹¿y³ zrobiæ krok, przewraca³ go bezlitosny grad pocisków. Me-
28 talowe ciany odbija³y echem paskudny klekot i wciek³e wycie pocisków, rykoszetuj¹cych od opancerzonych boków furgonetki. Wkrótce sta³o siê ja- sne, ¿e nie ocala³ ¿aden stra¿nik, ale mê¿czyni z pistoletami maszynowymi dalej szli do przodu i strzelali do le¿¹cych cia³. Nagle zapad³a cisza. W powietrzu wisia³ ob³ok purpurowego dymu, gêstego od zapachu kor- dytu i mierci. Zabójcy metodycznie pochylali siê nad ka¿dym cia³em. Angelowi zda- wa³o siê, ¿e zaraz oszaleje. Sta³ przyciniêty do grodzi, sparali¿owany stra- chem. Przeklina³ swojego pecha. Musia³ siê natkn¹æ na napad! Niemal cze- ka³, a¿ zabójcy zaczn¹ wyci¹gaæ z furgonetki worki z pieniêdzmi. Zamiast tego zrobili co ca³kiem innego, dziwnego: podnosili po kolei z wzbieraj¹- cej wody krwawi¹ce zw³oki i wlekli je na ty³ furgonetki. Wepchnêli trupy do rodka, zatrzasnêli i zaryglowali drzwi. Angelo czu³ wokó³ stóp zimno lodowata woda dotar³a do miejsca, gdzie sta³. Zacz¹³ siê odsuwaæ od furgonetki tak, by pozostawaæ w cieniu. Kiedy dotar³ do drzwi gara¿u, woda zaczê³a obmywaæ mu kolana. Jeszcze kilka chwil i siêga³a do pach. Za³o¿y³ kamizelkê ratunkow¹. Pop³yn¹³ cicho ¿abk¹ w kierunku wyjcia. Na wysokoci progu odwróci³ siê, by ostatni raz rzuciæ okiem na gara¿. Jeden z zabójców popatrzy³ w kierunku Angela. Potem ra- zem ze swoimi towarzyszami odrzuci³ broñ na bok, wszed³ do wody i zacz¹³ p³yn¹æ. Angelo wylizgn¹³ siê z gara¿u. Ca³y czas powtarza³ modlitwy, by go nie zauwa¿ono. Korytarz by³ pod wod¹. Angelo p³yn¹³, a¿ poczu³ pod stopami schody. Kiedy na nie wyszed³, buty i ubranie ci¹¿y³y niczym o³ów. Z energi¹ zrodzon¹ z bezgranicznego strachu wbiega³ po dwa stopnie jak- by zabójcy deptali mu po piêtach. Po kilkunastu sekundach wpad³ do kabiny Careyów. Nie uda³o mi siê zdobyæ lewarka wyrzuci³ z siebie jednym tchem. Gara¿ Nagle przerwa³. Rama zosta³a wyrwana ze ciany. Jake Carey przy pomocy lekarza po- k³adowego i jeszcze jednego cz³onka za³ogi delikatnie zdejmowa³ z ³ó¿ka Myrê. K¹tem oka dostrzeg³ kelnera. Angelo, martwi³em siê o ciebie. Co z pani¹ Carey? spyta³ z trosk¹ Angelo. Kobieta mia³a zamkniête oczy, koszula nocna by³a poplamiona krwi¹. Doktor bada³ têtno. Zemdla³a, ale ¿yje. Mo¿e mieæ obra¿enia wewnêtrzne. Carey popatrzy³ na przemoczone ubranie Angela i jego puste rêce. Znaleli mnie tutaj wyjani³. Przys³ano podnonik z jednego ze statków ratowniczych. Podejrzewa³em, ¿e nie znajdziesz nic w gara¿u. Angelo pokrêci³ g³ow¹. Bo¿e, ale jeste przemoczony. Przykro mi, ¿e siê tak natrudzi³e. Nie ma sprawy.
29 Doktor wbi³ w ramiê pani Carey ig³ê. Morfina przeciwko bólowi wyt³umaczy³. Próbowa³ ukryæ niepokój, ale oczy go zdradza³y. Musimy jak najszybciej zabraæ pani¹ Carey ze statku. Owinêli nieprzytomn¹ kobietê kocem i zanieli j¹ na ni¿sz¹ stronê po- k³adu spacerowego. Mg³a jakim cudem zniknê³a. Doriê otacza³a niewiel- ka flotylla statków. wiat³a reflektorów odbija³y siê jaskrawo w powierzch- ni morza. W górze, niczym wa¿ki, unosi³y siê helikoptery Stra¿y Przybrze¿- nej. Miêdzy liniowcem a statkami, które przyby³y z pomoc¹, p³yn¹³ w obie strony nieprzerwany strumieñ ³odzi ratunkowych. Wiêkszoæ mia³a napis Ile de France na dziobie. Szperacze Ile skierowano na Doriê. Nigdy nie pad³ bezporedni rozkaz ewakuacji ze statku, ale po dwóch godzinach czekania pasa¿erowie zaczêli opuszczaæ pok³ad na w³asn¹ odpowiedzial- noæ. Najpierw odes³ano kobiety, dzieci i ludzi starszych. Akcja postêpowa- ³a powoli, poniewa¿ przejcie z ³odzi ratunkowych na pok³ad statku-wyba- wiciela mog³o nastêpowaæ jedynie za pomoc¹ lin i sieci. Pani¹ Carey przywi¹zano do noszy. Opuszczono je delikatnie na linach po burcie. Przyjazne rêce wyci¹gnê³y siê, by wzi¹æ kobietê na pok³ad ³odzi ratunkowej. Carey wychyli³ siê przez reling. Dopiero gdy Myra by³a ju¿ bezpieczna, odwróci³ siê do Angela. Lepiej siê st¹d zabieraj, przyjacielu. Statek na pewno pójdzie na dno. Angelo rozejrza³ siê ze smutkiem. Lada chwila, panie Carey. Ale najpierw pomogê paru pasa¿erom odpar³ z umiechem. Pamiêta pan, co powiedzia³ o moim imieniu? Kie- dy Angelo pozna³ Careyów, Jake za¿artowa³, ¿e skoro kelner nosi imiê anio³, to znaczy, ¿e jest istot¹, która s³u¿y innym. Pamiêtam. Carey uj¹³ d³oñ Angela. Dziêkujê. Nie wiem, jak ci siê odwdziêczê. Gdyby kiedykolwiek potrzebowa³ czego, przyjd do mnie. Rozumiemy siê? Angelo skin¹³ g³ow¹. Grazie. Proszê po¿egnaæ ode mnie bella signora. Carey przeszed³ nad relingiem i zacz¹³ siê zsuwaæ po linie do ³odzi ra- tunkowej. Angelo pomacha³ mu na po¿egnanie. Nie powiedzia³ Careyowi ani nikomu innemu o strasznej scenie w gara¿u. Nie by³a na to teraz odpo- wiednia chwila. Mo¿e zreszt¹ nigdy nie nast¹pi w³aciwy moment. Nikt nie uwierzy najni¿szemu rang¹ kelnerowi. Przypomnia³o mu siê sycylijskie przy- s³owie: Ptak, który g³ono piewa na drzewie, koñczy w garnku. miertelna wachta ju¿ siê praktycznie koñczy³a. Ostatni ¿yj¹cy ludzie zostali zabrani ze statku w ró¿owawym wietle poranka. Kapitan z niewieloma cz³onkami za³ogi pozosta³ na pok³adzie do ostatniej minuty. Nie chcia³, aby kto wszed³ na statek i og³osi³ ¿e przejmuje jednostkê jako porzucon¹. Na koniec i ta grupka zsunê³a siê po linach do ³odzi ratunkowych.