uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 863 563
  • Obserwuję817
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 103 659

Colin Forbes - Cykl-Tweed (13) - Przepaść

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Colin Forbes - Cykl-Tweed (13) - Przepaść.pdf

uzavrano EBooki C Colin Forbes
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 286 stron)

Od autora Wszystkie przedstawione postaci są wytworem mojej wyobraźni i nie mają związku z jakąkolwiek żyjącą osobą. Pozwoliłem sobie także na swobodą w zakresie geografii. Dotyczy to zarówno Dorset, gdzie stworzyłem górą Lyman's Tout, jak i Szwajcara, której dodałem górą Kellerhorn oraz dwa nie istniejące regiony — Col du Lemac i Col de Roc.

Prolog To się może źle skończyć — stwierdził Philip Cardon czując, że opony terenowego landrovera ślizgają się po błocie. — Jeżeli się boisz, oddaj mi kierownicę. Lubię prowadzić — zaproponowała Ewa. Było w jej głosie coś prowokującego, co drażniło Philipa. Zgasił silnik i Ewa zapaliła następnego papierosa. Była noc, znajdowali się wysoko na wzgórzach Purbeck, dochodzących niemal do spadających pionowo w morze klifów. Dorset w lutym jest piekielne. Od kilku dni lało bez przerwy i pola na nizinach, które pozostawili za sobą dawno temu, pozamieniały się w jeziora, wręcz bagna. Wspinali się głębokimi koleinami, wybitymi w prowadzącej górską granią drodze. Było tak przenikliwie zimno, że Ewa zapięła pod szyję ciepły płaszcz z wielbłądziej wełny. Wjechali w osłonięte od wiatru miejsce i nastała pełna grozy cisza. Philip miał wrażenie, że to jest ostrzeżenie. Niebo było bezchmurne i księżyc zalewał rozległe wzgórza dziwnym, migotliwym światłem, sprawiającym wrażenie, jakby jarzyły się od wewnątrz. Kilka metrów od drogi zbocze spadało ostro w dół. Po drugiej stronie doliny było równie strome zbocze. Z miejsca, w którym się zatrzymali, po raz pierwszy w trakcie wycieczki zobaczyli morze i rozciągające się na zachód ponure wybrzeże. Wśród wzburzonych fal tkwiły poszczerbione skały. Aż po horyzont przetaczały się zwieńczone pianą, wielkie jak góry grzywacze. — To musi być Sterndale Manor — stwierdził Philip. Na wąskim dnie doliny stał dom w stylu elżbietańskim, z wysokimi kominami. Philip zauważył, że zapalają się w nim światła, wyjął więc z kieszeni wiatrówki lunetę, skierował ją na budynek i nastawił ostrość. — Generał Sterndale i jego syn musieli wrócić z hotelu. Zamykają okiennice. — W domu zapalały się światła, potem — wraz z zamykaniem okiennic — znikały. — Jakby powoli znikało w nim życie — mruknął pod nosem Philip. To chore co mówisz — zbeształa go Ewa zeskakując z samochodu na ziemię. Nieoczekiwanie poślizgnęła się i gdyby nie przytrzymała się

drzwiczek, upadłaby w błoto. Uważaj, tu jest bagno. —Philip w skupieniu obserwował posiadłość. Dręczyło go przeczucie, że zaraz nastąpi jakaś tragedia, mimo iż próbował sobie wytłumaczyć, że to z pewnością jedynie działa mu na nerwy dziwaczna atmosfera tego miejsca. — Zamykają się na noc. Słyszałeś przecież, jak mówił w barze, że mieszkając na pustkowiu musi w nocy zmieniać dom w fortecę — przypomniała Ewa. — Brr... Mieszkać w tak wielkim domu tylko we dwóch ze służącym. Marchat. Śmieszne nazwisko. Ciekawe jakiej jest narodowości. — Uśmiechnęła się i Philip przypomniał sobie, że właśnie ten uśmiech zwrócił jego uwagę, kiedy spotkali się po raz pierwszy. — Przesuń się, ja poprowadzę. Wracaj na miejsce. Ja jadę i nie ma o czym dyskutować. Jak chcesz, tylko nie spadnij do wąwozu. Była wyraźnie obrażona, że nie udało jej się postawić na swoim. Czy ta góra, na którą wjeżdżamy, nazywa się Lyman's Tout? Co oznacza Tout? Przylądek. Punkt widokowy. To w miejscowym dialekcie. Po lewej mamy Houns Tout. Nie pytaj, co znaczy „Houns". Philip uruchomił silnik i ruszyli pod górę. Po lewej rozciągała się rozległa przestrzeń, porośnięta rzadką trawą i otoczona kamiennym murem. Philip spróbował jechać po trawie, okazało się jednak, że jest zbyt nasiąknięta wodą. Wciąż nie mógł się pozbyć złych przeczuć i raz po raz spoglądał na Sterndale Manor. Wjeżdżali coraz wyżej. — Ten facet w hotelu ostrzegał, że kiedy wyjedziemy zza grani, gwałtownie uderzy w nas wiatr prosto od morza. Uszczelnij luki. Ledwie to powiedział, dotarli do szczytu. Wiatr trafił w samochód z impetem, jakby tuż obok zatrzaśnięto wielkie drzwi. Ewa nasunęła na głowę kaptur i zaciągnęła trocz-ki. Wjechali na porośniętą rzadką trawą poziomą łąkę i Philip zwolnił. Kamienny mur po lewej skręcał ku wschodowi, co sprawiało wrażenie, jakby się zwijał pod naporem wichru. Morze dudniło niczym orkiestra złożona tysiąca bębnów. Philip zatrzymał samochód, wyłączył silnik i pochylił się ku Ewie, żeby mogła go usłyszeć. Pójdę kawałek pieszo. Jesteśmy chyba bardzo blisko krawędzi. Dla mnie wystarczająco blisko. Ciekawe, do kogo to należy? Kilkaset metrów w lewo, w bezpiecznej odległości od morza, widać było ponury piętrowy dom z granitu. Wyglądał na opuszczony.

Gładkie zbocze, na którym stał, schodziło prosto do miejsca, które musiało być skrajem klifu. Walcząc z gwałtownym wichrem, Philip szedł ostrożnie przed siebie. Nagle się zatrzymał — nieoczekiwanie znalazł się na krawędzi. Podziękował Bogu, że wiatr dmie mu w twarz. Przed nim rozpościerała się stumetrowa przepaść, na samym dole widać było grzywacze. Z góry nie było widać podstawy klifu, spod jego górnej krawędzi wystawały bowiem głazy przypominające gigantyczne kły. Kiedy kolejna potężna fala uderzyła w klif z niezwykłą siłą, chmura drobnych kropelek zasłoniła wystające skały i Philip poczuł na twarzy wilgoć. Bryzgi opadły na chwilę ukazując głazy, które zaraz znów zniknęły w kłębach wodnego pyłu, kiedy w klif uderzył następny grzywacz. Philip pomyślał o tragicznej śmierci Jean, która znaczyła dla niego więcej niż życie. Wystarczyło zrobić krok do przodu, by ziemia na krawędzi się obsunęła i by znalazł się na dnie przepaści. Skończyłoby się wreszcie życie bez Jean. Miał świadka, który by potwierdził, że nastąpił zwykły wypadek. Zacisnąwszy zęby, odsunął od siebie tę myśl. Jean nie chciałaby, by się poddał, na pewno chciałaby, żeby żył dalej i dowiedział się, jaką jest sobie w stanie stworzyć przyszłość. Zamrugał powiekami, wydało mu się bowiem, że daleko na morzu kilka razy zamigotało światełko. Kątem oka zauważył mignięcie światła na lądzie. Kiedy odwrócił się ku tajemniczemu budynkowi, wyraźnie ujrzał szereg błysków. Porozumiewano się za pomocą sygnałów z kimś na morzu. Po chwili migotanie skończyło się. Czy była to igraszka jego wyobraźni? Wrócił do landrovera, podszedł do chowającej się za samochodem Ewy i skierował wzrok na wschód. Zsunęła kaptur, by lepiej słyszeć, co chce jej powiedzieć. Widziałaś światła błyskające z tego wielkiego ciemnego budynku? Nie. Jesteś pewna? Jestem. Dotarłeś do skraju klifu? Spada pionowo w dół. Przez chwilę kręciło mi się w głowie. Dlatego widziałeś błyski — stwierdziła i wskoczyła za kierownicę, nim zdążył ją zatrzymać. — Myślę, że lepiej będzie, jak ja poprowadzę z powrotem. Wsiadaj. Zaklął pod nosem. Lubiła stawiać na swoim. Gdzieś w głębi jego czaszki brzęczał ostrzegawczy sygnał. Ledwie zdążył wsiąść, uruchomiła silnik, szybko zawróciła i ruszyła w drogę powrotną.

Poruszony tym, co przeżył stojąc na skraju klifu, Philip przez dłuższą chwilę się nie odzywał. Wkrótce stwierdził z ulgą, że Ewa jest świetnym kierowcą. Na zachodzie prostopadle do brzegu wystawały w morze liczne skalne mierzeje, tak proste i wąskie, aż miało się wrażenie, że w wodę wbijają się gigantyczne oszczepy. Był to jeden z najbardziej ponurych pejzaży, jaki Philip widział w życiu. Nie było tu ani jednego drzewa — okolica składała się jedynie z łańcuchów wzgórz, przechodzących w owe potężne mierzeje. Dotknął delikatnie ramienia Ewy, aby jej nie przestraszyć. Znalazłszy się na skraju płaskowyżu na szczycie, zaczęli zjeżdżać w dół. Gdy przecięli grań, wicher zamilkł w ułamku sekundy, zupełnie jakby ktoś nacisnął wyłącznik. Znów zapadła tajemnicza cisza. — Zatrzymaj się! — wrzasnął. W oddali widział Sterndale Manor. Wielki dom palił się jak pochodnia. Ewa zahamowała, Philip wyjął lunetę i skierował ją na objętą ogniem budowlę. Obiektyw wypełniły szalejące płomienie. Philip zaczął lustrować otoczony kamiennym murem teren. Z otwartych drzwi wielkiej szopy, znajdującej się dość daleko od płonącego domu, wystawał tył antycznego bentleya ze staromodnymi progami i olbrzymimi reflektorami. Należał do generała. — Nic tu nie poradzimy — stwierdziła Ewa zapalając papierosa. Uderzyła go nieczu-łość i obojętność w jej głosie, ale, niestety, Ewa miała rację. Nie można było dojechać do posiadłości zboczem po lewej, gdyż było zbyt strome. Nie można też było próbować dotrzeć tam na piechotę, bowiem mokra, błotnista powierzchnia była tak zdradliwa, iż z pewnością nie dałoby się utrzymać równowagi, co groziło stoczeniem się w dół. Nie możemy nikogo zaalarmować ani wezwać straży pożarnej! — wykrzyknął. Nie masz telefonu komórkowego? Nie mam. Tweed, jego bezpośredni szef i zastępca dyrektora SIS, zabronił pracownikom używać tych urządzeń. W dzisiejszych czasach podsłuchiwanie rozmów telefonicznych jest niezwykle łatwe, a Tweed był w tym zakresie niezwykle ostrożny. — Nie wyobrażam sobie, by Sterndale albo jego syn zdołali się uratować z pożaru — stwierdził.

Wąwóz, w którym stał dom, biegł od budynku prosto do morza. Wicher z wyciem wpadał w naturalny korytarz, podsycał płomienie i rozwiewał je w dziwaczne kształty. Philip niechętnie schował lunetę do kieszeni. — Ruszamy — powiedział. — Musimy jak najszybciej zawiadomić kogo trzeba. Te idiotyczne okiennice, które Sterndale zamykał na noc, musiały przeszkodzić mu w ucieczce. Zaczekaj jeszcze chwilę! Philip zauważył za skazanym na zagładę budynkiem jakiś ruch. Po raz pierwszy dzisiejszej nocy chmury zasłoniły księżyc i wszystko wokół przesłonił mrok. W tej chwili widać było tylko gorzejący dom. Philip skierował lunetę na drogę za posiadłością generała, prowadzącą okrężnie do wioski Langton Matravers. Niestety nic nie widział w ciemnościach. Czego szukasz? — spytała Ewa. — Cholernie tu zimno. Zdawało mi się, że widzę odjeżdżający samochód z kilkoma ludźmi w środku. Może to generał i jego znajomi? — spytała znudzonym tonem i zapaliła kolejnego papierosa. Nie. Pojechałby bentleyem, który stoi, jak stał, wsunięty do połowy do szopy. Mówił mi, że jego drugi samochód, też antyk, jest w warsztacie. Pewnie ci się wydawało. Musisz być w dalszym ciągu lekko oszołomiony od patrzenia w dół klifu. Możemy jechać? Jest lodowato. Oczywiście. — Ewa znów mogła mieć rację. Obraz odjeżdżającego samochodu mignął mu przed oczami jedynie przez ułamek sekundy. Ewa prowadziła landrovera z ogromną wprawą, jechała znacznie szybciej niż on i choć często mało brakowało, by wypadła z kolein na gąbczaste pobocze, udawało jej się jakoś utrzymać. Przyjemnie się jedzie tym gruchotem. Wręcz zabawnie — w tych warunkach to niezły sprawdzian nerwów. Naprawdę? Znów gdzieś w głębi jego umysłu zadźwięczało ostrzeżenie, natychmiast je jednak odsunął od siebie. Ukazał się księżyc. Posiadłość w dole wyglądała jak zwęglony stos. Widać było teraz ponury pejzaż Dorset, szeregi nieurodzajnych biegnących ku zachodowi wzgórz. Gdy dotarli do miejsca, gdzie polna droga, którą dotąd jechali, dochodziła do utwardzonej szosy, Philip usłyszał syrenę. Po chwili w dole przejechał migając światłami wóz straży pożarnej, zaraz po nim drugi. Skręć w lewo — kazał Philip, kiedy znaleźli się na asfalcie.

Dlaczego? Jeżeli zaraz skręcimy w lewo, dojedziemy do drogi prowadzącej do Sterndale Manor. Będziemy mogli powiedzieć, co widzieliśmy. Co tobie się wydawało, że widziałeś. Szkoda czasu, przybyło dość strażaków. Jest w Kingston pub? Mam ochotę czegoś się napić. Jest, i to dobry. Jak chcesz, jedźmy do Kingston. Philip nic z tego nie rozumiał. Ciągle jeszcze był zamroczony smutkiem po nagłej śmierci żony, która zmarła rok temu, teraz po raz pierwszy czuł gwałtowny przypływ zainteresowania inną kobietą, ale jego umysł pracował dość normalnie. Dlaczego Ewa nie chciała zawiadomić władz o tragedii, której byli świadkami? Zjeżdżali serpentyną Kingston. Ewa raz na jakiś czas ostro skręcała kierownicę, aby ominąć kałuże. Droga opadała stromo i Philip mógł się przekonać raz jeszcze, że jest znakomitym jest kierowcą. Była niezwykle atrakcyjną kobietą, ale nie wiedział o niej nic — od momentu ich pierwszego spotkania przy kolacji w hotelu Priory nic o sobie nie powiedziała. Będzie musiał zadać jej przy drinku kilka pytań. Znajdująca się na skraju Kingston restauracja Scott Arms była — jak i reszta miasteczka — stara i zbudowana z ciemnego kamienia. Wnętrze lokalu stanowił labirynt pomieszczeń na różnych poziomach oraz zacisznych kącików, w których często stał tylko jeden stolik. Bądź ostrożna — ostrzegł Philip biorąc Ewę pod ramię. — Chodzi się tu ciągle w górę i w dół i wszędzie pełno zdradliwych stopni. Nic mi nie będzie. Usunęła ramię, znów niemal agresywnie demonstrując niezależność. Philip wybrał stolik w kąciku na poziomie ulicy, tuż przy wielkim, wychodzącym na wschód oknie. Zamówił kieliszek białego francuskiego wina, Ewa poprosiła o dużą wódkę. Chyba będę musiał prowadzić resztę drogi do hotelu — stwierdził z uśmiechem. Dlaczego? Uważasz, że po jednym drinku będę niezdolna do jazdy? Zobaczymy, jak będziemy się czuć, kiedy każdy wypije swoje. Philipie, jak zarabiasz na życie? Pracuję w ubezpieczeniach. W dość specyficznych, wymagających dużej dyskrecji. A ty? Moją specjalnością jest bezpieczeństwo. W raczej nietypowej dziedzinie. Ale prawdopodobnie i tak już powiedziałam zbyt wiele. Kiedy popijali drinki, przeszedł obok nich mocno zbudowany

młodzieniec, ubrany od stóp do głów w czarną skórę. W ręku niósł hełm motocyklowy. Przechodząc nawet nie spojrzał w ich kierunku, ale Philip odniósł wrażenie, że specjalnie tego unikał. Było w nim coś dziwnego. Jak długo zamierzasz tu zostać? — mimochodem spytała Ewa. Mniej więcej tydzień. Chyba że zostanę wcześniej wezwany do pracy. A ty? Jestem wolnym strzelcem. Zwiedźmy razem okolicę. Sądząc po tym, co opowiadałeś o Jean, przyda ci się towarzystwo. To twój pierwszy wyjazd od jej śmierci? Przełknął ciężko ślinę, z trudem panował nad emocjami. Bezceremonialny, wręcz obcesowy sposób, w jaki Ewa przypomniała mu o śmierci żony, uderzył go mocno. Natychmiast jednak się opanował. — Świetny pomysł — stwierdził. — Pewnie, oczywiście. Z przyjemnością przyjmuję tak atrakcyjną propozycję. Ewa Warner miała pod płaszczem dopasowany granatowy żakiet i białą bluzkę ze stójką. Była tuż po trzydziestce. Jej trójkątna twarz o regularnych rysach, szerokie usta, wystający spiczasty podbródek sugerowały zdecydowanie. Kruczoczarne włosy przylegały gładko do czaszki, nos miała rzymski. Najbardziej jednak frapujące były spoglądające spod ciemnych brwi oczy, którymi obserwowała rozmówcę, tak jakby była w stanie zajrzeć mu do wnętrza głowy. Całe jej zachowanie wskazywało na silny charakter — w sumie była frapującą kobietą. W pubie nie było innych gości. Ewa uśmiechnęła się w specyficzny ujmujący sposób. Nad czym' dumasz, Philipie? Wyglądasz, jakbyś duchem był daleko stąd. Myślę, że dobrze mi zrobi damskie towarzystwo. Tu cię mam. Obiecuję, że zwiedzimy razem Dorset. Wrócił myślą do momentu, kiedy kilka godzin wcześniej spotkali się w olbrzymiej piwnicy o wysokich kamiennych ścianach, gdzie podawano posiłki. Siedział sam przy kolacji, nakrywano właśnie stojący obok jednoosobowy stolik. Na oświetlonej ukrytymi reflektorami sali znajdowało się jeszcze tylko małżeństwo w średnim wieku. Ewa zeszła prowadzącymi z parteru kręconymi kamiennymi schodami, stanęła i czekając na kelnera zaczęła się rozglądać po niezwykłym pomieszczeniu. Zaintrygowała Philipa w momencie,

kiedy ją ujrzał. W pierwszej chwili przemknęło mu przez głowę, że jest z mężczyzną. Rzut oka wystarczył, by stwierdzić, że nie ma na palcu obrączki. Czy madame na kogoś czeka? — spytał kelner podchodząc szybkim krokiem. Nie. Chciałabym ten stolik. Jest wolny? Wskazała na stolik przy ścianie, niedaleko Philipa, Kiedy siadała dwa metry od niego, uważnie się jej przyglądał. Była szczupła, miała mniej więcej metr siedemdziesiąt wzrostu, na nogach złote pantofelki. Kiedy studiowała kartę, Philip zbierał się na odwagę, by ją zagadać. Od śmierci Jean nie zbliżył się do żadnej kobiety, przez cały rok nie czuł takiej potrzeby. Czując, że ją obserwuje, spojrzała na niego i lekko się uśmiechnęła. Zdecydował się. — Dobry wieczór. Czyżby też była pani sama? Polecam solę. Jest znakomita, oczywiście jeżeli lubi pani ryby. Wyczuła jego zakłopotanie i uśmiechnęła się figlarnie, by ułatwić mu sprawę. — Może się pan przysiadzie? Będę miała na kogo ponarzekać, jeżeli uznam, że sola jest niesmaczna. Tak się zaczęło. Nie, nie tak, pomyślał Philip patrząc na Ewę siedząc w milczeniu w Scott Arms w Kingston. Wszystko zaczęło się wcześniej, w Londynie, w kwaterze głównej SIS przy Park Crescent, w wielkim, znajdującym się na parterze gabinecie, z którego okien widać było w oddali Regenfs Park. Tweed poprosił Monikę, aby zostawiła ich na kilka minut. Philipie, sądzę, że powinieneś pojechać na wakacje. Nie sądzę. Philipie, rozkazuję ci jechać na wakacje. Zarezerwowałem dla ciebie apartament w bardzo miłym hotelu w hrabstwie Dorset. Na peryferiach Wareham. Hotel nazywa się Priory, apartament jest zarezerwowany na tydzień. Dowiedz się dyskretnie czegoś o generale Sterndale'u. Ma ponad osiemdziesiąt lat i należy do niego Sterndale's — prywatny bank, należący do rodziny od założenia na początku dziewiętnastego wieku. Czego mam się dowiedzieć? Nie do końca wiem. Tweed wstał zza biurka, zdjął okulary i zaczął przecierać szkła krążąc po gabinecie. Był średniego wzrostu, w średnim wieku, miał ciemne włosy i kiedy zakładał okulary, stawał się człowiekiem, którego każdy

minąłby na ulicy nie zwracając uwagi. Była to ogromna korzyść dla niezwykle przebiegłego zastępcy dyrektora SIS. Na pewno chciałbym wiedzieć, czy ma jeszcze w głowie wszystkie klepki. Kiedy spotkaliśmy się ostatnio w klubie, był w dobrej formie, ale było to wiele lat temu. Obchodził wtedy osiemdziesiąte urodziny. Kieruje osobiście bankiem, i to żelazną ręką. Na ogół jest niezwykle skryty, jeżeli więc uda ci się z nim skontaktować, będziesz musiał się starać, by coś z niego wydusić. Co dokładnie? — chciał wiedzieć Philip, któremu pomysł zupełnie się nie podobał. Podejrzewał, że Tweed pragnie jedynie wyciągnąć go z domu, w którym mieszkał sam od śmierci Jean, zadanie było jednak zadaniem i nie miało sensu opierać się żądaniom szefa. Chcę także, byś poznał — choć wątpię, by to było możliwe, nawet jeżeli spotkasz się z nim osobiście — nazwiska jego głównych klientów. Weź walizkę, która czeka tu zawsze na wypadek nagłych wyjazdów, na zewnątrz stoi landrover. Oto kluczyki. Spróbuj się trochę odprężyć. Porozmawiaj z ludźmi. — Skończyłeś marzyć? — spytała Ewa i zaczęła wkładać płaszcz. — Jestem tutaj. Wkładając kurtkę, Philip pomyślał, że Ewa lubi, by poświęcać jej dużo uwagi, zaraz jednak skarcił się w myślach. Z pewnością siedział przez dłuższy czas bez słowa. Cóż, odwykł od towarzystwa kobiet. Szybko wyszedł i stanął przed Ewą na szczycie schodów wyłożonych — jak wszystkie korytarze w Scott Arms — kamiennymi płytami. Znam drogę do wyjścia. Bardzo łatwo utknąć tu na wiele godzin jak w labiryncie — rzucił przez ramię żartobliwym tonem. To, co było właśnie widać przez okno, oświetlone księżycową poświatą, to zamek Corfe — odparowała. Zdawało mi się, że to twoja pierwsza podróż do Dorset. Przeglądam czasami przewodniki, tak jak wszyscy. Jeżeli nie wiedziałeś, to przyjmij do wiadomości, że bywają w nich zdjęcia — stwierdziła sarkastycznie. Kiedy znaleźli się na zewnątrz, ruszył szybkim krokiem do parkingu za pubem nie przejmując się, że Ewa zostaje za nim. Doszła do samochodu, gdy siedział już za kierownicą. Otrzepywał o próg błoto z butów i czekał, aż Ewa usiądzie obok niego. Przesuń się — zażądała. — Chcę prowadzić. Ja też. Łyknęłaś niezłą porcję. Uważasz, że jedna wódka jest w stanie odebrać mi zdolność

powożenia twoim rydwanem? Moja kolej. Wyjechawszy z parkingu ruszyli krętą, stromą drogą. Philip wjechał w wielką kałużę, woda opryskała karoserię, parę kropel wleciało przez otwarte okno do środka. — Mam mokry płaszcz — stwierdziła lodowato. Popatrzył na nią: na eleganckim płaszczu było zaledwie kilka kropelek. Ewa wpatrywała się przed siebie, zła, że nie pozwolił jej prowadzić. Na wprost, sporo poniżej, między dwoma wzgórzmi widać było przerwę, która w czasach Cromwella musiała być ważną strategicznie przełęczą. Na wznoszącym się tam wzgórku stał zamek Corfe. Pozostałości murów i wież przypominały szkielet. Philip zaczął myśleć o pożarze w Stern-dale Manor. Czy generał i jego syn Richard byli teraz szkieletami strawionymi przez żar? Myśl była straszna, a przecież jeszcze kilka godzin temu spotkał generała pijącego drinka w hotelowym barze. Był to jeden z tych nieprawdopodobnych przypadków, na jakie zawsze się liczy, ale które nigdy nie następują. Generał uważnie spojrzał na Philipa i kiedy byli sami, powiedział: — Widzę w pańskich oczach smutek. Wygląda pan na kogoś, kto sporo wycierpiał. Philip po chwili stwierdził, że mówi o nagłej śmierci Jean, o czym rzadko komukolwiek opowiadał. Rozmawiali kilka minut, będzie miał więc co przekazać Tweedowi, kiedy wróci do Londynu. W Corfe, miasteczku składającym się ze starych parterowych kamiennych domów, skręcili w kierunku Wareham, okrążając wzgórze, na którym wznosił się zamek. Od tego miejsca droga do hotelu była w znakomitym stanie, w dodatku pusta. Ewa zapadła w pełne zadumy milczenie; ani nie spojrzała na Philipa, ani nie odezwała się do niego. Zachowywała się jak obrażona królewna. Nagle wsteczne lusterko wypełniło wielkie jarzące się oko. Tuż za nimi jechał ubrany w czarną skórę i hełm motocyklista. Philip czekał, aż ich wyprzedzi z rykiem silnika, jak zawsze robią udający wielkich macko chłopcy, ale Czarna Skóra jechał z tyłu jak przyklejony. Philip przypomniał sobie krzepkiego młodzieńca, który wszedł za nimi do Scott Arms. — Wyprzedzaj, do cholery! — mruknął, ale motocyklista nie zamierzał słuchać. Philip zaczął żałować, że nie zabrał ze sobą waltera. Na wypadek gdyby motocyklista był uzbrojony i miał wrogie zamiary. Dziwne, ale Ewa zdawała się nie zauważać prześladowcy. Siedziała z dłońmi splecionymi na pasie bezpieczeństwa i milczała. Philip

zwolnił, przejechał przez most na rzece Frome, minął niewielki plac i wjechał w prowadzącą do hotelu uliczkę. Zaparkował tuż przy znajdującym się przy wejściu do hotelu kamiennym murku. Motocyklista stanął naprzeciwko, po drugiej stronie placu, i zgasił oślepiający reflektor. Udało się cało dojechać do domu — stwierdziła Ewa zeskakując na ziemię. Nic wielkiego — odparł Philip zamykając samochód. Ewa przeciągnęła dłonią po stojącym obok nowiutkim czerwonym porsche. — A to moja miłość. Mój rydwan. Niezły, co? Philip zamarł. W drodze z Londynu miał wrażenie, że jest śledzony przez czerwone porsche. Szpanerski samochód jechał tak, by przedzielało ich kilka wozów, i zniknął tuż przed Wareham. Ponieważ kierowca był w hełmie, nie można było stwierdzić, czy za kierownicą siedzi kobieta czy mężczyzna. Philip spojrzał na plac i stwierdził, że motocyklista zniknął —ponieważ nie słyszał silnika, widocznie przed odjazdem przepchnięto maszynę za budynek. Bardzo dziwne. Obszedł porsche'a, by wyrazić swój zachwyt. Kiedy to zrobił, Ewie wrócił znakomity nastrój. Niezły. Musiał cię kosztować furę pieniędzy. Firmowy. Gdy otworzyła drzwi, zapaliło się światełko w kabinie. Na siedzeniach jak szmaty były porozrzucane drogie suknie. Zaczęła w nich grzebać i wyciągnęła dwie błękitne jedwabne piżamy. W trakcie tych poszukiwań spod sterty ubrań wysunął się jakiś przedmiot. Hełm. Weszli w bramę kilkusetletniego budynku, w którym mieścił się hotel Priory, i znaleźli się na zamkniętym podwórzu, wybrukowanym kamienną kostką. Idąca przodem Ewa pchnęła prowadzące do recepcji ciężkie dębowe drzwi. Siedzący za wąskim kontuarem właściciel, sympatyczny i kompetentny mężczyzna, przywitał się z Philipem. — Miło znów pana widzieć, sir. Był do pana pilny telefon od pani Moniki. Prosiła, by oddzwonił pan natychmiast po powrocie. Może pan skorzystać z tego telefonu. Kiedy Philip sięgnął po słuchawkę, właściciel dyskretnie się oddalił. Philip usłyszał zza pleców głos Ewy: Co to za Monika? Ciotka. Pilnuje mojego mieszkania.

Idę do pokoju. Spotkamy się w barze. Philip nie chciał, żeby ktokolwiek go obserwował, na szczęście, gdy wykręcał numer do Park Crescent, był sam w recepcji. Kiedy się połączył, Monika szybko rzuciła: Łączę z szefem. Tweed, słucham — rozległ się znajomy głos. — Dzwonisz z hotelu? Tak. Idź do automatu i dzwoń jeszcze raz. — Połączenie zostało przerwane. Philip, ciągle jeszcze w puchowej kurtce, nie wahając się ani sekundy wybiegł na zewnątrz. Niebo było czyste, usiane gwiazdami, powietrze suche i lodowate. Kiedy pierwszy raz jechał przez Wareham, zauważył na South Street budkę telefoniczną, oddaloną od hotelu o nie więcej niż pięć minut drogi. Kiedy wszedł do budki, okolica była kompletnie wyludniona. Przed wybraniem numeru położył na półce pod aparatem długą, obciągniętą gumą latarkę, którą przed wyprawą do telefonu wyjął z samochodu. Nie tylko świeciła mocnym światłem — mogła się okazać przydatna jako broń, gdyby znów miał się pojawić Czarna Skóra. Tweed odebrał osobiście i po sprawdzeniu skąd Philip dzwoni, zaczął wyrzucać z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Mamy tu dom wariatów, spalił się dom generała Sterndale'a. Strażacy znaleźli dwa ciała — generała i jego syna Richarda, spalone na popiół, ale możliwe do rozpoznania. Widzieliśmy pożar, prawdę mówiąc z daleka. My? Wyjaśnię później. Zdawało mi się, że widziałem samochód z paroma ludźmi w środku odjeżdżający z miejsca pożaru. Zdawało ci się? Tak, nie jestem tego zupełnie pewien. Wszystko odbyło się tak szybko. W takim razie, gdyby przesłuchiwała cię policja, nic nie widziałeś. Będę pamiętał o tym pojeździe—widmie. Dlaczego? Nic nie mów. Szef straży zadzwonił natychmiast do komendanta policji w Dorchester. Ponieważ Sterndale był szychą, Dorchester zadzwoniło do Scotland Yardu. Traf — zły traf — chciał, że rozmawiał z moim dawnym sparring partnerem, nadinspektorem Royern Buchananem. Możliwe, że właśnie leci do was helikopterem. Umie się dobierać ludziom do skóry, więc uważaj.

Nie rozumiem. Buchanan jest przecież z wydziału zabójstw. Dowódca jednostki straży przekazał, że posiadłość została oblana naftą. Pożar nie był wypadkiem, lecz podpaleniem. Morderstwem z zimną krwią. O Boże! Powiedziałem, żebyś nic nie mówił. Przed chwilą dzwoniłem do siostrzenicy generała — znamy się trochę — i powiedziała mi, że generał trzymał w domowym sejfie sporą część kapitału banku. W obligacjach na okaziciela — wymienialnych na gotówkę wszędzie bez konieczności odpowiadania na jakiekolwiek pytania. Zostawił w oddziałach tylko tyle pieniędzy, by można było prowadzić codzienne operacje. O jaką sumę chodzi? Trzysta milionów funtów. Trochę więcej. Muszę kończyć. Zostajesz na miejscu, rano musisz trochę powęszyć, ale ostrożnie. Wysłałem ci pomoc. Kogo? Może już dotarł na miejsce. Kiedy go zobaczysz, będziesz wiedział. 1 Philip wracał do hotelu spacerkiem, szedł wolno chcąc uporządkować myśli. Podpalenie? Morderstwo? Przecież widział wszystko na własne oczy. Próbował układać w jakąś sensowną całość zapamiętane fakty. Stojąc na skraju klifu był pewien, że na morzu dostrzega sygnały świetlne, na które odpowiedziano z opuszczonego domu. Ewa — choć niewiele umykało jej uwagi — twierdziła, że niczego nie było. Potem miał miejsce pożar. Z terenu posiadłości odjechał w kierunku lądu samochód —jeżeli to nie było złudzeniem. W Scott Arms przeszedł obok nich potężny motocyklista. Nic w tym niezwykłego, tyle że w drodze powrotnej do hotelu jechał za nimi motocyklista, co nie było kolejnym wytworem fantazji, rozbudzonej pojawieniem się wyjątkowo atrakcyjnej Ewy. Kiedy Philip otwierał hotelowe drzwi, poczuł wdzięczność dla Tweeda za radę, by trzymał język za zębami. Zdjął kurtkę i idąc do pokoju, zajrzał do baru na końcu korytarza. Rzuciwszy do środka okiem, przeżył szok. Ewa, ubrana w granatową sukienkę ze złotym paskiem, siedziała plecami do niego, wysoko sięgające rozcięcie ukazywało spory fragment zgrabnych nóg. Rozmawiała z Bobem Newmanem, siedzącym ze szklaneczką whisky

w dłoni i twarzą pokerzysty. A więc to była „pomoc", którą Tweed przysłał z takim pośpiechem. Newman, korespondent zagraniczny szeregu gazet, zaufany i bliski przyjaciel Tweeda, został już dawno temu dokładnie prześwietlony i zaakceptowany przez firmę. Miał czterdzieści parę lat i ze znakomitym efektem uczestniczył jako pełnoprawny agent w szeregu misji SIS. Philip postanowił jeszcze kilka minut zostać sam i zebrać myśli. Nikt nie zwrócił uwagi, jak wchodzi do pustego, komfortowo urządzonego klubu na tyłach hotelu i siada na kanapie. Z chęcią by usłyszał, o czym rozmawiają Bob i Ewa. Bob Newman przyjechał przed kilkoma godzinami, już po zapadnięciu zmroku. Droga do Wareham była straszna, a on lubił dobrze wcisnąć gaz. Zameldował się w recepcji i poszedł do pokoju, powiesił w szafie marynarki, po czym zszedł do baru na ciężko zapracowaną szkocką. Kiedy wszedł, w barze — długim pomieszczeniu z kontuarem po lewej — był tylko barman oraz atrakcyjna kobieta w granatowej sukience. Już zamierzał usiąść, gdy zagadnęła. Jestem sama. Może pogawędzimy przy drinku? Nazywa się pan Robert Newman i jest sławnym na cały świat korespondentem, prawda? Znam pana ze zdjęć w najbardziej popularnych gazetach świata. Nie najbardziej popularnych. Należy je określać mianem głośnych — wyjaśnił siadając w fotelu obok Ewy. — Zdrowie! Ostatnio nie widuję zbyt często pańskich artykułów — powiedziała obdarzając go uroczym uśmiechem. — Podejrzewam, że pańska książka Kruger: komputer, który zawiódł przyniosła panu fortunę. Obiegła cały świat i ciągle się ją wznawia. Pozwoliła mi na pewien czas oderwać się od pracy — stwierdził zdawkowo. Nie było sensu wspominać, że dzięki niej został milionerem, nie mówi się takich rzeczy obcym kobietom. Obserwowała go: miał prawie metr osiemdziesiąt wzrostu, był dobrze zbudowany, miał mocne rysy twarzy, ciemne włosy, wyglądał na kogoś, kto bywał w różnych sytuacjach i zna najlepsze oraz najgorsze strony tego świata. Ewa domyślała się, że musi być silną indywidualnością, jego uśmiech — choć uśmiechał się rzadko —był wyjątkowo sympatyczny. Ewa Warner — przedstawiła się. Co pani robi, by zarobić na codzienny chleb? A może jest pani nie pracującą damą?

Wyglądam na taką? — żachnęła się. — Odkąd pamiętam, zawsze musiałam pracować na życie. W odróżnieniu od pana — rzuciła wyzywająco. Jej uśmiech skojarzył mu się z szczerzącym zęby atakującym wilkiem. Nie zareagował na szpilę. Na dłuższy czas zapadła cisza i Newman czekał, aż jego nowa znajoma sama uzna, że powinna coś powiedzieć. Nie zrobiła tego, co wydało mu się bardzo interesujące, sam więc w końcu spytał: Co pani robi? Zajmuję się zagadnieniami bezpieczeństwa. Jakimi? To trochę tajne łamane przez poufne. Wszystko z tej dziedziny takie jest. Ale dobrze płacą, choć muszę pracować jak koń. Trojański? Jej piwne oczy zamigotały — zbił ją z pantałyku. Przeniosła wzrok w punkt nad jego barkiem. Do baru wszedł Philip. Uniósł rękę w górę i podszedł. Ja stawiam — rzucił na powitanie. — Czym się trujesz, Ewo? O, cześć, Bob, dawno się nie widzieliśmy. Zostanę przy wódce. Poproszę jeszcze jedną dużą. Dla mnie szkocką, Philipie — odparł Newman. Znacie się? — spytała Ewa z wyraźnym zdziwieniem w głosie. Trochę. Widujemy się to tu, to tam — wyjaśnił Newman lekko podnosząc głos, by Philip dobrze słyszał, co mówi. — Philip pracuje w ubezpieczeniach, kiedyś zbierałem materiały w związku z wielkim oszustwem, i dał mi kilka wskazówek. Philip w myśli pobłogosławił Newmana, że tak dobrze się domyślił, co powiedział o sobie Ewie. Zamówił kieliszek wytrawnego francuskiego wina i przyniósł drinki do stolika. Kiedy szedł, Ewa uważnie go obserwowała. Był o kilka lat młodszy od Newmana, szczuplejszy i — jak sądziła — wrażliwszy. Jej zdaniem gorzej sobie radził w życiu, choć w tym akurat zakresie zasadniczo się myliła i nie doceniła Philipa. Przyciągnęła dla niego fotel, tak że siedzieli w ciasnym kręgu. Podniosła do ust kieliszek z wódką i jednym haustem wypiła prawie połowę. Od trzymanego w dłoni papierosa zapaliła następnego. Newman wyciągnął z kieszeni zapalniczkę, ale pokręciła głową. Sama umiem sobie zapalać papierosy.

To dobrze. Może kiedyś nauczy się pani palić. Spiorunowała go wzrokiem, zacisnęła usta, ale po sekundzie się uśmiechnęła. Jeśli już mówimy o paleniu, to czy słyszał pan o tym okropnym pożarze niedaleko Lyman's Tout? Jakim pożarze? Ewa opowiedziała, co widzieli z Philipem w trakcie wycieczki. Przedstawiała sprawę tak, jakby chodziło o wydarzenie z odległej przeszłości. Dość przerażający temat na tak przyjemny wieczór — zakończyła. Przerażający, jeżeli Sterndale i jego syn, jak pani mówi, byli zamknięci w domu. Skąd pani wie, że byli w środku? Słuchając o tym, że zamykali co noc okiennice, można by sądzić, że ich pani znała — rzeki Newman. Zaczynam rozumieć, dlaczego odnosi pan takie sukcesy jako korespondent. Philip mi to powiedział. Przed kolacją spotkał generała —dokładnie tu, gdzie teraz siedzimy. Wydaje mi się, że starszy pan był niezwykle chętny do rozmowy. Niestety, nie widziałam go, byłam bowiem w pokoju i brałam prysznic. Przypuszczam, że w tym domu musiało być kilka wielkich kominków — powiedział Newman. — Polano mogło wypaść na dywan i tragedia gotowa. — O ile sobie dobrze przypominam, widziałam stertę polan do kominka — stwierdziła Ewa zadumana. Lewą dłonią podtrzymywała podbródek, prawą szklaneczkę, jakby w obawie, by wódka nie zniknęła. — Niedaleko szopy. Tej, w której Sterndale trzymał bentleya. Były ułożone pod ścianą. Tył samochodu wystawał z szopy na dwór. Philip nie odzywał się, popijał wino. Nie przypominał sobie, by widział opisywaną przez Ewę stertę drewna do kominka, ale przecież kiedy stał na skraju klifu, kotłowały się w nim niezliczone emocje. Czuł rosnący pociąg do Ewy, wracały wspomnienia Jean. Oczywiście, nie mógłby przysiąc, że pod ścianą szopy nie było sterty drewna. Prawdę mówiąc, niczego nie był pewien. Ciekawe, czy Tweed jest jeszcze u siebie. — Wysłałeś Philipa niby na urlop, a tak naprawdę chciałeś, by obserwował generała Sterndale'a! Teraz popatrz na chaos, w jakim się znalazł! — rzuciła oskarżycielskim tonem Paula. Była dziesiąta wieczór, Tweed siedział za biurkiem i nie odzywając się

słowem, słuchał miotającej oczami błyskawice Pauli Grey. Atrakcyjna szczupła brunetka była jego najbardziej zaufaną asystentką i kierowniczką biura i nigdy — co Tweed bardzo cenił — nie wahała się wypowiadać swego zdania. Była niedoszłą mężatką po nieszczęśliwej aferze miłosnej i miała jakieś trzydzieści pięć lat. Trzecia obecna w gabinecie osoba, czyli Monika — też zaufana asystentka — z wielką przyjemnością przysłuchiwała się słownemu pojedynkowi. Masz trochę racji — przyznał Tweed — ale spędził już zbyt wiele nocy i weekendów w tym przemiłym domu, w którym mieszkał z Jean. Chciałem go wyrwać z zatęchłej atmosfery i posłać na początek na jakąś akcję w kraju. Pojedzie za granicę, kiedy będę pewien, że już całkiem wrócił do siebie. Nie mogłem przewidzieć, że ta wyprawa okaże się tak dramatyczna. Poza tym, jak z pewnością się orientujesz, pojechał do niego Bob Newman. Z pewnością będzie dla niego wielką pomocą, ale o co tu chodzi? Jak i gdzie to się wszystko zaczęło? W Paryżu. Z przyjemnością obserwował wyraz zaskoczenia, jaki pojawił się na jej twarzy, zastępując oburzenie. — W Paryżu? Rozległo się pukanie do drzwi, Tweed krzyknął: „Wejść!" i do gabinetu wszedł Marler — od dawna należący do ekipy Tweeda, uważany za najgroźniejszego zabójcę w Europie Zachodniej. Był średniego wzrostu, szczupły i elegancko ubrany w kurtkę myśliwską, sztruksowe spodnie i brązowe, ręcznej roboty buty, błyszczące jak lustro. Uśmiechał się cynicznie. Znany był z tego, że nie wierzy w nic, dopóki trzy razy tego nie sprawdzi. — Dobry wieczór — wycedził wyniośle. — Miło widzieć, że dla odmiany pracujecie do późna. — Przyjął charakterystyczną pozycję, czyli stanął pod ścianą i zapalił papierosa. Marler, Paula jest zdziwiona tym, co się dzieje. Opowiedz jej o wyprawie do Paryża. Przyjechałeś chyba prosto z lotniska? Zgadza się. Paula jest zdziwiona? Tak jak ja. Więc, do cholery, opowiedz, co się działo — zaproponował Tweed. Proszę — dorzuciła Paula. Zaczęło się od telefonu od mojego informatora z Paryża. Julesa Fourniera. Mogę zdradzić jego nazwisko, ponieważ biedaczysko nie

żyje. Spotkaliśmy się o piątej — po zapadnięciu zmroku — niedaleko baru na Rue St Honoré. Powiedział mi przez telefon, że szykuje się coś dużego, wymienił przy tym nazwisko, które nieco mną wstrząsnęło. Wsiadłem rano do samolotu i poleciałem na spotkanie, miejsce wydawało się bezpieczne. Co może się zdarzyć na jednej z głównych ulic Paryża, gdzie kręci się mnóstwo ludzi? Niestety, nie przewidziałem wszystkiego. Plama. Jakie nazwisko wymienił? — spytała Paula. Wszystko w swoim czasie. Fournier był wątłym facecikiem z przetłuszczonymi włosami, ale ceniłem go jako dobrego informatora. Usiadłem w umówionym barze przy stoliku na chodniku, oparłem się o okno i udawałem, że czytam Figaro. Tak jak przewidywałem, na ulicy było mnóstwo ludzi, wracających z pracy do domu. Miałem waltera pożyczonego przed spotkaniem od innego paryskiego przyjaciela, nigdy bowiem nie wiadomo, co może się zdarzyć przy takich spotkaniach. Fournier pojawił się znikąd, jakby się zmaterializował. Przyszedł na piechotę? — spytała Paula. Tak mi się wydawało. Był bardzo zdenerwowany, stale spoglądał przez ramię. Wyrzucił swoje „informacje" po francusku. Były dość bezsensowne. Znów wymienił to samo nazwisko, powiedział, że gość jest zaangażowany w akcję, która ma zmienić świat, i że ma wszędzie kontakty. Wtedy pojawiła się grupa motocyklistów w czarnych skórach i w hełmach. Wyglądali na pijanych, potrącali przechodniów, grozili tym, którzy nie schodzili im z drogi. Kiedy podeszli do nas, jeden z nich się potknął, a ja zachowałem się jak idiota. Przerwał, zaciągnął się głęboko papierosem i zdusił niedopałek w kryształowej popielniczce, którą podsunęła mu Monika. Nigdy nie słyszałam od ciebie takich słów — spokojnie powiedziała Paula. Byłem zbyt skupiony na tym, co chce mi przekazać Fournier. Powiedział, że wysłał mi list, i wtedy się stało. Jeszcze ciągle klnę na siebie. Co się stało? Cokolwiek to jednak było, wątpię, byś był w stanie temu zapobiec. Nie w godzinie szczytu na Rue St Honoré — uznała Paula. Ci, jak mi się zdawało, pijani chuligani otoczyli nas kręgiem. Natychmiast włączył mi się alarm, ale było za późno. Na co było za późno? Ten, który się potknął, wpadł na Fourniera i powiedział po angielsku:

„Przepraszam, chłopie". Kiedy się odwrócili, Fournier się zachłysnął i poleciał na mnie. Złapałem go w pół, rękę zalała mi krew. Ten, co się potknął, wbił mu pod lewą łopatkę nóż. Oparłem Fourniera o futrynę okna i sprawdziłem puls. Nie było niczego — nie żył. Robota zawodowca. Co z motocyklistami? Zniknęli, jakby ich zdmuchnął wiatr. Uznałem, że najlepiej będzie zrobić to samo. Mając przy sobie waltera bez pozwolenia, nie miałem ochoty na pogawędkę z glinami ani grubymi rybami, które zaraz by wezwali. Dałem znak Archiemu, powiedziałem przechodzącej kobiecie, że kolega miał zawał i żeby wezwała lekarza. Nie mogłem mu w niczym pomóc. Kto to jest Archie? Nazwisko? Jego nazwisko nie ma nic do rzeczy. Jest prawdopodobnie najlepszym informatorem, jakiego mam. Mieszka w Paryżu, ale krąży wszędzie. Kiedy przyjechałem na lotnisko de Gaulle'a, zadzwoniłem do niego i poprosiłem, żeby kręcił się w pobliżu dla osłony. Niezły z niego gość. Gdzie był w chwili morderstwa? — spytał Tweed. Po drugiej stronie ulicy, schowany w bramie. Wątpię, czy w tak gęstym tłumie dużo widział, zauważył jednak mój znak i zniknął. To wszystko. Jeszcze nie wszystko — nie popuszczała Paula. — Czyje nazwisko Fournier wymienił przez telefon, które tak cię zdziwiło? To, które powtórzył tuż przed śmiercią. — Mam nadzieję, że się nie przesłyszałem, bo za każdym razem strasznie bełkotał. — Marler przerwał, by zapalić kolejnego papierosa. Choć był pozornie spokojny, Paula czuła, że jest zdenerwowany. Uważał, że popełnił niewybaczalny błąd. — Wierzcie albo nie, ale chodziło o Leo polda Brazila. 2 Zapadła cisza. Na twarzach Pauli i Moniki malowało się niedowierzanie. Pierwsza odezwała się Paula. Leopold Brazil? Ten działający na całym świecie magnat, handlujący władzą tak jak inni akcjami? Tajemnicza postać, o której chodzą słuchy, że doradza amerykańskiemu prezydentowi, naszemu premierowi, prezydentowi Francji i Bóg wie jeszcze komu?

Z dość dużą dozą pewności mogę powiedzieć, że to właśnie nazwisko usłyszałem — odparł Marler. — Fournier wymienił je dwukrotnie. Musiał się pomylić — stwierdziła Paula. Możliwe, ale zdradzę wam pewną tajemnicę — wtrącił Tweed.--Przez kilka ostatnich tygodni prowadziłem na temat Brazila dyskretne dochodzenie. To drugi Kissinger, choć nie działa tak jawnie. Podobnie jak Kissinger, jeśli gdzieś zaczynają się kłopoty, zaczyna krążyć prywatnym odrzutowcem między stolicami. Jest niezwykle bogaty i ma ogromną władzę. Tak wielką, że dziś rano zostałem wezwany na Downing Street. Ktoś chlapnął ozorem i premier osobiście zabronił mi prowadzić dalszej inwigilacji pana Brazila. Wstęp wzbroniony, nie deptać trawników — lakonicznie stwierdził Marler. Co więc robimy? — spytała Paula. Przerwał jej dzwonek telefonu. Monika podniosła słuchawkę, coś powiedziała, potem zakryła mikrofon dłonią i spojrzała w kierunku Tweeda. — Renę Lasalle, twój przyjaciel z DST. — Mówiła o Direction de la Surveillance du Territoire, francuskim kontrwywiadzie. Tweed nacisnął przycisk na swoim aparacie, podniósł słuchawkę i kordialnie pozdrowił Francuza. Lasalle sprawiał wrażenie zdenerwowanego. Masz włączony wokoder? Oczywiście. Coś cię niepokoi? Czy twój człowiek, Marler, nosi myśliwską kurtkę i sztruksowe spodnie? Tweed popatrzył na Marlera, który był ubrany dokładnie tak, jak opisał Lasalle. 0 co chodzi? — zwięźle spytał Tweed. — Wiesz, że nie lubię, gdy pytasz o moich ludzi, przynajmniej tak samo jak ty. Czy Marler był dziś w Paryżu? Odpowiadam tak samo. Czemu mają służyć te pytania, Renę? Chodzi o morderstwo. — Lasalle przerwał, jakby oczekiwał, że Tweed coś powie. — Morderstwo — powtórzył Francuz. — Dokonane z zimną krwią w centrum Paryża. Mężczyzna, który nazywał się Jules Fournier, adres nieznany, został zasztyletowany kilka godzin temu, w godzinach szczytu. Na Rue St Honoré, w publicznym miejscu. 1 co? Siedział przy stoliku z mężczyzną, który oparł trupa o futrynę, potem

powiedział przechodzącej kobiecie, że jego kolega miał zawał i żeby wezwała lekarza. I co? Podała nam jego rysopis. Bardzo bystra dama. Przypomniał mi się Marler. Czy sądzisz, że na całym świecie nie ma nikogo, kto by był do niego podobny? A co powiesz na ubranie? Bardzo brytyjski strój. Nie rozumiem. — Tweed, starasz się. — Mam dość tych absurdalnych insynuacji. Nie, nie widziałem nikogo w takim stro-ju, a Marler był cały dzień w Londynie. Ręczę za to osobiście. Boże dopomóż, pomyślał Tweed, choć był pewien, że niebo jest miejscem, gdzie na pewno się nie dostanie. Postanowił zmienić temat. — Jeżeli jednak już rozmawiamy, i to przy włączonym wokoderze, powiedz mi, czy twoje tajne śledztwo dotyczące Leopolda Brazila przyniosło nowe informacje? Sporo plotek, które wcale mi się nie podobają. Że planuje coś na skalę ogólnoświatową. Aha, poza tym zostałem ostrzeżony, żeby nie prowadzić względem niego żadnych działań operacyjnych. Może nie uwierzysz, ale zostałem wezwany do Pałacu Elizejskiego i prezydent osobiście oświadczył, jak bardzo ważną osobistością jest Brazil i że mam przestać prowadzić śledztwo w jego sprawie. Co postanowiłeś? Kicham na Pałac. Jak mnie wywalą, będę działał na własne rękę. Źle się dzieje w państwie duńskim. Tweed uśmiechnął się pod nosem. Lasalle pysznił się umiejętnością używania angielskich powiedzeń. Dlaczego nie kontynuować sprawy od razu, tyle że w głębokiej tajemnicy? Korzystając z pomocy wąskiego kręgu ludzi, którym mógłbyś zawierzyć życie. Cały dzisiejszy świat ogranicza się do bardzo wąskiego kręgu. Bądźmy w kontakcie. Przepraszam, jeżeli na początku rozmowy byłem nieco ostry. Nie ma o czym mówić. Dbaj o siebie; Też uważam, że powinniśmy być w kontakcie. — Tweed odłożył słuchawkę i spojrzał na Marlera. —Ledwie się udało. Byłeś w Paryżu pod własnym nazwiskiem?

Oczywiście, że nie. Skorzystałem z jednego z moich fałszywych paszportów. Telefon od Fourniera tak mnie zaniepokoił, że podjąłem wszelkie środki ostrożności. Zrzuć jak najszybciej te łachy. Lasalle ma świadka, tę kobietę, z którą rozmawiałeś po śmierci Fourniera. Która dała mu twój rysopis. Znakomity. Z chęcią powiedziałbym mu o przebranych za motocyklistów bandziorach, ale nie mogłem. Rozumiem — stwierdził Marler. Ostatnio nie byłeś w Paryżu — z emfazą ciągnął Tweed. — Jeżeli zostałbyś zatrzymany przez francuską policję w związku z morderstwem, mogliby cię trzymać tygodniami i nawet Lasalle nie byłby w stanie pomóc. Teraz idź i pozbądź się tego ubrania. Robi się. — Tuż przed drzwiami Marler przystanął. — Przypomniało mi się jeszcze coś, co wybełkotał Fournier. Kiedy mówił o Leopoldzie Brazilu, powiedział, że mogę uzyskać ważne informacje od służącego pracującego dla generała Sterndale'a. Nie chodzi tu oczywiście o tego od banku Sterndale's? Coś jeszcze? — obcesowo spytał Tweed, zaniepokojony kwestią ubrania Marlera. Powiedział, że generał bezgranicznie ufa mieszkającemu z nim służącemu. Ten koleś ma się nazywać Marchat. Nie mam zielonego pojęcia, skąd pochodzi. Mamy więc ogniwo łączące Leopolda Brazila ze Sterndalem — stwierdziła Paula starając się ukryć podekscytowanie. Wiedziałem o tym wcześniej — odparł Tweed. — Niedawno spotkałem się przypadkowo ze Sterndalem w nudnym klubie, w którym się kiedyś poznaliśmy. Zaczął mówić o Brazilu, podkreślając, jaki jest błyskotliwy. Po chwili wyszedł. Więc dlatego posłałeś Philipa do Wareham na tak zwany urlop i kazałeś mu rzucić okiem na generała? Zgadza się. — Tweed wiercił się w obrotowym fotelu. — Mam niemiłe przeczucie, że szykuje się coś dużego. Na skalę międzynarodową. Nie podoba mi się, że Fournier nazwał to „akcją, która ma zmienić świat". Czy ktokolwiek jest w stanie zrobić coś podobnego? — sceptycznie spytała Paula. Zależy od tego, jak byłby sprytny i jaką miał władzę. Nic nie stoi na drodze takich ludzi i nieraz spędzało mi to sen z powiek. Nasz premier jest beznadziejny, siwek z Waszyngtonu też się nie liczy. W Bonn siedzi facet, któremu zależy jedynie na tym, by zapisać się w