uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 865 365
  • Obserwuję817
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 104 677

Cykl-Gwiezdne Wojny - Gwiazda po Gwieździe - Troy Denning

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :512.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Cykl-Gwiezdne Wojny - Gwiazda po Gwieździe - Troy Denning.pdf

uzavrano EBooki C Cykl-Gwiezdne Wojny
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 104 stron)

TROY DENNING GWIAZDA PO GWIEŹDZIE (Tłumaczył: Andrzej Syrzycki)

Andrii- Za rady, zachętę i wszystko inne

Wojownicze istoty rasy Yuuzhan Vong zaatakowały spoza granicy galaktyki bez adnego ostrze enia. Były bezwzględne, podstępne i zdradzieckie. Miały do dyspozycji wytwory dziwacznej organicznej techniki, które dorównywały systemom uzbrojenia obrońców, a niejednokrotnie okazywały się skuteczniejsze ni wszystko, co mogła im przeciwstawić Nowa Republika i jej sojusznicy. Najeźdźcom nie mogli sprostać nawet kierowani przez Luke’a Skywalkera rycerze Jedi. Nie mogli skorzystać z broni stanowiącej o ich sile, poniewa dziwnym trafem Yuuzhanie okazali się zupełnie niewra liwi na działanie Mocy. Pierwszy atak zaskoczył Nową Republikę zajętą tłumieniem rozruchów, które wzniecali agenci yuuzhańskiego szpiega Noma Anora. Korzystając z tego, e dowódcy wojsk Nowej Republiki zajmowali się innymi sprawami, najeźdźcy zniszczyli kilka planet i zabili wiele milionów istot - a wśród nich Wookiego Chewbaccę, najlepszego przyjaciela i wieloletniego partnera Hana Solo. Podejmując odwa ną próbę zawarcia pokoju z nieprzyjaciółmi, senator Elegos A’Kla stracił ycie. Zamordował go dowódca yuuzhańskich wojowników, Shedao Shai, który później przekazał ciało senatora bliskiemu przyjacielowi Elegosa, rycerzowi Jedi Corranowi Hornowi. Horn wyzwał Yuuzhanina na pojedynek, którego stawką miał być los planety Ithor. Rycerz Jedi pokonał Shaia, ale mimo to istoty rasy Yuuzhan Vong zdobyły i spustoszyły planetę. Stanowiło to dotkliwą stratę dla Nowej Republiki i osobistą pora kę Corrana Horna, który przyjął na siebie całą winę. Ka da następna pora ka była powa nym ciosem dla Nowej Republiki. Wkrótce te doszło do rozłamu w samym zakonie Jedi. Kierujący poczynaniami rycerzy Luke Skywalker zmagał się z problemem osobistym: jego ukochana ona Mara cierpiała na tajemniczą i prawdopodobnie śmiertelną chorobę, która z wolna podkopywała jej siły. Niektórzy zarzucali mistrzowi Skywalkerowi bezczynność i przesadną ostro ność. Nie mogąc się z tym pogodzić, grupa rycerzy pod wodzą Kypa Durrona odłączyła się i postanowiła czynnie się przeciwstawić agresji Yuuzhan. Zamierzała wykorzystać w tym celu wszystkie mo liwe środki i sposoby. Jednym z nich miała być brutalna siła, co jednak mogło zawieść rycerzy Kypa jedynie na ciemną stronę Mocy. Ró nice zdań w sprawach etycznych skłóciły braci Solo, Jacena i Anakina. Ich siostra Jaina została jednym z pilotów słynnej Eskadry Łobuzów i poświęciła całą energię walce z Yuuzhanami. Han Solo obwiniał się o to, e nie potrafił ocalić Chewbaccy, ale nie szukał ukojenia

na łonie rodziny. Usiłując odkupić swoją winę, przystąpił do działania - i wpadł na trop uknutego przez istoty rasy Yuuzhan Vong spisku wymierzonego przeciwko rycerzom Jedi. Wrócił z lekarstwem, które mogło wyleczyć Marę Jadę Skywalker z choroby. Jednak nawet to zwycięstwo nie mogło pocieszyć go po stracie najwierniejszego przyjaciela - ani pomóc w jego mał eńskich kłopotach. Trudne chwile prze ywała tak e Leia. Zlekcewa yła wizję przyszłości i czuła wyrzuty sumienia, e podczas bitwy o Fondor skazała gwiezdną flotę Hapan na zagładę. Zacięta bitwa o orbitalne stocznie dobiegła niespodziewanego końca, kiedy u yto broni o niekontrolowanej niszczycielskiej sile. Okazał się nią gwiazdogrom stacji Centerpoint, uzbrojony przez młodszego syna Leii, Anakina. Starszy syn Leii, Jacen Solo, równie miał wizję. Zobaczył w niej, jak galaktyka ześlizguje się w objęcia ciemności. Obawiając się, e mógłby zakłócić chwiejną równowagę, młody Jedi na pewien czas całkowicie wyrzekł się władania Mocą. Zmienił zdanie dopiero wówczas, kiedy śmiertelne niebezpieczeństwo zagroziło jego matce. By uratować jej ycie, musiał stanąć do walki z samym mistrzem wojennym Yuuzhan Tsavongiem Lahem. Pokonał go, ale nie zabił. ądny zemsty Yuuzhanin obiecał tymczasowe zawieszenie broni - pod warunkiem, e dostanie w swoje ręce wszystkich Jedi, a zwłaszcza Jacena Solo. Rycerze Jedi poczuli się nagle osaczeni. Kiedy niebezpieczeństwo zagroziło szkolącym się w Akademii Jedi na Yavinie Cztery młodym uczniom, na pomoc pospieszył Anakin Solo. Ukrywając się pośród przedstawicieli najni szych kast i wyrzutków społeczeństwa Yuuzhan, uwolnił swoją przyjaciółkę Tahiri Yeilę. Okrzyknięto go bohaterem, nie zdołał jednak zapobiec zniszczeniu świątyni Jedi. Władze Nowej Republiki uznają Luke’a i Marę Jadę Skywalkerów za zdrajców. W obawie, czy nawrót tajemniczej choroby nie zakłóci przebiegu cią y jego ony, Luke postanawia odzyskać władzę nad rycerzami Jedi. Korzystając z poparcia Jainy Solo, Kyp Durron namawia Luke’a i wojskowych, aby powierzyli mu dowództwo wyprawy, której celem ma być zniszczenie superbroni Yuuzhan Vongów. Wyprawa Kypa kończy się powodzeniem, Jaina jednak dowiaduje się poniewczasie, e zniszczony obiekt nie był superbronią, ale hodowanym światostatkiem -wypełnionym cywilami i przeznaczonym dla yuuzhańskich dzieci. Wszystko wskazuje, e galaktyka ponownie zaczyna ześlizgiwać się w objęcia ciemności. Jedynym jasnym punktem są narodziny syna Luke’a i Mary, Bena Skywalkera. Zniszczenie nowego światostatku i fiasko planów schwytania rycerzy Jedi powodują,

e Yuuzhan Vongowie ogłaszają koniec zawieszenia broni. Przystępują do szturmu na Jądro galaktyki i prą naprzód, podbijając kolejne światy. Wygląda na to, e galaktykę mogą uchronić od zagłady tylko rycerze Jedi. Kłopot w tym, e galaktyka nie chce mieć z nimi nic wspólnego...

ROZDZIAŁ 1 W przestworzach unosiła się ciemna drzazga odległego liniowca. Zakończona cienką błękitną igłą strumienia jonów, przesuwała się powoli na tle olbrzymiej jaskrawopomarańczowej tarczy słońca. Podobnie jak milionom takich samych słońc w rejonie Jądra galaktyki, temu te nie towarzyszyły planety zasiedlone przez cywilizowane czy choćby tylko półinteligentne istoty. Zapewne nie zasługiwało na nazwę inną ni numer, nadany dawno, jeszcze w czasach władzy Imperium. Jaina Solo uświadomiła sobie ogrom niezamieszkanych przestworzy i wielką liczbę nietkniętych planet. Mogłaby sądzić, e w tej sytuacji wojny po prostu nie mają sensu; e miejsca wystarczy dla wszystkich, którzy go szukają. Wiedziała jednak, e komfortowe warunki ycia zawsze łatwiej osiągnąć, kradnąc i zabijając, ni cię ko pracując. Jak wielokrotnie przypominała jej matka, pokój łatwiej zburzyć, ni utrzymać. Mo e właśnie dlatego Yuuzhan Vongowie zaatakowali galaktykę, która mogła powitać ich z otwartymi ramionami. Popełnili błąd, z którego dotąd nie zdali sobie sprawy. Jaina wiedziała jednak, e pewnego dnia... pewnego dnia tę pomyłkę uświadomią im rycerze Jedi. Astromechaniczny robot R2-D2, dołączony do gniazda terminalu pokładowego systemu komputerowego w rufowej części pokładu lotniczego „Cienia Jade”, nagle pytająco zaświergotał. - Nie odłączaj się, Artoo - odparła Jaina, nawet nie odwracając głowy w jego stronę. - Wcią jeszcze nie dostaliśmy tego sygnału, a Mara musi odpocząć. Mały robot przeciągłym gwizdem oznajmił, e ma inne zdanie. Jaina spojrzała na ekran monitora i uniosła ręce w geście rezygnacji. - Niech będzie - mruknęła. - Je eli tak ci powiedziała, mo esz ją obudzić. R2-D2 wyciągnął manipulator z gniazda i cicho brzęcząc, skierował się do kabiny pasa erskiej. Jaina została sama na pokładzie lotniczym „Cienia Jade”. Statek krą ył po parkingowej orbicie z wyłączonymi wszystkimi systemami i unieruchomioną jednostką napędu jonowego, podobny bardziej do pancernej skorupy ni siedemdziesięciotonowej gwiezdnej jednostki. Wygodny fotel pilota, ukośnie ścięty hełm i zapewniająca panoramiczny widok kopuła kabiny dawały Jainie złudzenie, e unosi się nieruchomo w pustce przestworzy. System czujników śledzących poło enie siatkówek oczu wyświetlał nieustannie aktualizowane hologramy w

miejscu tu pod płaszczyzną wzroku. Systemy łączności i napędu mo na było uruchamiać przełącznikami na dźwigni przepustnicy. W podobnie prosty sposób dawało się obsługiwać wbudowane w rękojeść drą ka przełączniki czujników, systemów uzbrojenia i generatorów ochronnych pól siłowych. Je eli stanowisko na pokładzie lotniskowym obsługiwał astro- mechaniczny robot, nawet systemy podtrzymywania ycia mo na było włączać i wyłączać głosem. Był to przykład idealnej sterowni. Jama postanowiła, e kiedy nadarzy się okazja, by zdobyć własny statek, skopiuje wszystkie rozwiązania w najdrobniejszych szczegółach. Najbardziej się jej podobało, e pilot siedział sam, w przedniej, najni szej części sterowni, a drugi pilot i nawigator w fotelach ustawionych obok siebie, ale nieco wy ej, bezpośrednio za plecami pilota. Jej zachwyty nad sterownią przerwało nagle uczucie głębokiego niepokoju. Jaina poczuła dziwne zakłócenie Mocy, które wkrótce przerodziło się w przedziwne wra enie czegoś szalonego. Otworzyła się na przepływ Mocy, a wtedy wyczuła straszliwe pragnienie i niepohamowany głód, mo e nie całkiem zły, ale mroczny, dziki i drapie ny - i na tyle brutalny, e zachłysnęła się i natychmiast zmniejszyła wra liwość umysłu na oddziaływanie Mocy. Poczuła, e po czole spływa jej kropla zimnego potu. Włączyła interkom i wezwała Marę. Czekając na nią, sprawdziła wskazania sensorów. Nie zauwa yła niczego niezwykłego, ale z doświadczenia wiedziała, e nie powinna zbytnio ufać wskazaniom przyrządów. To właśnie dzięki nim „Cień” znajdował się na orbicie okrą ającej planetę najbli szą po- marańczowego słońca - otoczoną rojem kamieni, głazów i odłamków skał kulę magmy, unoszącą się w odległości trochę większej ni dwadzieścia milionów kilometrów od gwiazdy. Gdyby R2-D2 nie dokonywał nieustannych poprawek, na ekranie monitora widziałaby tylko skutki oddziaływania promieniowania elektromagnetycznego. Nagie zauwa yła na owiewce kabiny odbicie czegoś, co poruszyło się za plecami. Spojrzała na aktywacyjną siatkę umieszczoną w przedniej części sterowni. Niewielki fragment pleksistopu zmatowiał i przemienił się w lustro. Zobaczyła w nim wiotką sylwetkę wchodzącej na pokład lotniczy Mary Jade Skywalker. Spływające na ramiona złocistorude włosy, pogniecione teraz i splątane, dowodziły, e Mara jeszcze przed chwilą le ała albo spała. Z jej twarzy zniknęła ziemista bladość, a zielone oczy nie były ju podkrą one ani zapadnięte. Jaina wstała. Czując się trochę jak dziecko przyłapane na podkradaniu słodyczy, zwolniła fotel pilota. Mara zachęciła ją gestem, aby znów usiadła. - Siedź - oznajmiła. - Masz do tego prawo.

Opadła na stojący z tyłu fotel nawigatora. W powietrzu wyczuwało się delikatną woń talku i sterylizującego roztworu, który towarzyszył Marze chyba zawsze, chocia jej nowo narodzone dziecko dzieliła od matki odległość wielu tysięcy lat świetlnych. Kobieta uniosła głowę i kiwnęła w kierunku odległego liniowca. - To nasze dwie pasa erki? - zapytała. - Transponder podaje, e to „Ścigacz Mgławic” - odparła Jaina. Do sterowni wtoczył się Artoo-Deetoo. Włączył manipulator do gniazda pokładowego systemu komputerowego i krótkim piknięciem potwierdził to samość pasa erskiego liniowca. - Nadal jednak nie mamy zgody, a chwilę wcześniej poczułam... hmm, dziwne zakłócenie Mocy. Mara kiwnęła głową. - Te je wyczuwam - powiedziała. - Ale to chyba adna z naszych pasa erek. Odbierałabym to inaczej. - Nie podoba mi się to, co czuję - westchnęła Jaina. Tysiącmetrowej długości koreliański liniowiec, korzystając z wyspecjalizowanej jednostki napędu podświetlnego typu Hoersch-Kessel, zdołał do tej pory przelecieć mniej więcej połowę odległości dzielącej go od skraju pomarańczowej tarczy. Miał teraz długość palca Jainy, a ciągnąca się za nim błękitna smuga była przynajmniej trzykrotnie dłu sza. - Wcią jeszcze nie wysłali tego sygnału. Mo e powinnyśmy odczekać jeszcze jedno okrą enie, a kiedy skryjemy się za tarczą planety, włączymy napęd jonowy. Mara pokręciła głową. - Luke ma rację co do tych dwóch - powiedziała. - Ilekroć włączą świetlne miecze, giną niewinni ludzie. Lepiej zabierzmy je stamtąd, dopóki jeszcze mo emy. - Przeło yła przez ramię pas ochronnej sieci i z głośnym trzaskiem zapięła klamrę. - Jednak musimy być gotowe - dodała. - Włącz silniki. - Ja? - zdziwiła się Jaina. Wprawdzie zdarzyło jej się kiedyś pilotować „Cień”, ale gdy tu lecieli, wszystkie manewry wykonywała jej ciotka. Albo chciała skorzystać z pierwszej prawdziwej okazji pilotowania ukochanego statku, odkąd urodziła Bena, albo wyruszając na pierwszą wyprawę od czasu porodu, po prostu pragnęła zająć myśli czymś innym. -To twój statek. - I tak muszę się jeszcze trochę przespać - rzekła Mara. - Nie dowiesz się, jaki to luksus, dopóki sama nie urodzisz dziecka. - Po chwili dodała surowo: - Tylko nie uwa aj tego za sugestię. - Masz rację! - Jaina roześmiała się, ale jakby trochę z przymusem. Miała ju wprawdzie dziewiętnaście lat i nieraz umawiała się na randki, ale biorąc udział w wojnie, nie

miała czasu na nic powa nego. Nawet teraz korzystała tylko z krótkiego urlopu, jakiego udzielił jej dowódca Eskadry Łobuzów do czasu, a senatorowie Nowej Republiki przestaną ywić niechęć do rycerzy Jedi. - Pomyślałby kto, e mam mnóstwo czasu. Wyciągnęła rękę, aby włączyć zasilanie silników jonowych, ale cofnęła ją, kiedy R2- D2 ostrzegawczo zagwizdał. Umieszczony nad jej głową holograficzny ekran ukazał oszałamiającą mozaikę barw i kształtów, z której po chwili wyłonił się lecący ku nim niewielki gwiezdny statek w kształcie rury. Pojawił się znacznie ni ej ni pomarańczowa tarcza słońca. - To wyjaśnia, dlaczego dotąd się nie odezwali - zauwa yła Mara. Stanowisko nawigatora nie miało co prawda umieszczonego nad głową wyświetlacza hologramów, ale wyposa ono je w kompletny zestaw konwencjonalnych ekranów. - Damy radę go pokonać, Artoo? - zapytała. Na obu ekranach pojawiły się napisy, rzeczowo informujące, e wyświetlany wizerunek nie jest przedstawiony we właściwej skali. Chwilę potem ukazały się dane na temat prawdziwych rozmiarów, prędkości i prawdopodobnego materiału kadłuba. Jaina cicho gwizdnęła i zerknęła przez przyciemnioną owiewkę kabiny na podobną do przecinka sylwetkę mniejszego statku, który odłączył się od rury i skierował w stronę rufy „Ścigacza Mgławic”. - Wygląda jak odpowiednik fregaty - mruknęła. - Co robimy? -zapytała, odwracając się do Mary. - Jedyną rzecz, jaką mo emy - odparła kobieta. W jej głosie wyczuwało się ostro ność, której Jaina nigdy nie słyszała, dopóki jej ciotka nie urodziła Bena. - Wyłączymy wszystkie podsystemy i zaczekamy. W osobistej kabinie dowódcy „Ścigacza Mgławic” kapitana Polluksa dwie siostry Rar stały obok siebie przed ekranem wideokonsolety. Nie kryjąc dr enia długich głowoogonów, zwanych lekku, przyglądały się, jak spora bryła korala yorik odłącza się od fregaty i kieruje ku ich liniowcowi. Miała nieregularny kształt, a jej chropowatą powierzchnię szpeciły mniejsze i większe dzioby. Przypominała raczej wyeksploatowaną asteroidę ni gwiezdny statek ekipy aborda owej. Wykrywające ciepło ciał ywych istot czujniki informowały jednak, e na pokładzie znajduje się przynajmniej stu wojowników. Znajdowało się tam tak e inne stworzenie, większe i zimniejsze, ale siostry wiedziały to nawet bez spoglądania na wskazania czujników. Posłu yły się Mocą i wykryły ten sam głód i pragnienie, jakie pojawiły się z chwilą, kiedy fregata wyłoniła się zza tarczy słońca. Bez względu na to, czym było, zwierzę przystosowało się do

warunków ycia w tej galaktyce o wiele lepiej, ni kiedykolwiek zdołają jego właściciele. Alema wyizolowała stworzenie spośród towarzyszących mu wojowników Yuuzhan i poleciła komputerowi, aby porównał je z informacjami zarejestrowanymi w bazach danych. Kiedy się odwróciła, zobaczyła, e jej siostra Numa rozkłada na pryczy kapitana ich przebranie: półprzeźroczyste kostiumy tancerek, szminki i pudry, i właściwie nic więcej. Obie spędziły ostatni rok, kierując ruchem oporu na zajętej przez Yuuzhan planecie Nowy Plympton; z pewnością to ich poszukiwali dowódcy grupy aborda owej. Siostry liczyły na to, e ich wrogowie będą szukali samotnej istoty ludzkiej płci eńskiej, a nie pary twilekiańskich tancerek. Jako przywódczynie ruchu oporu dokładały starań, aby nikt nigdy nie widział ich razem ani bez przebrania. Zawsze te starały się ukrywać długie lekku w kapturze płaszcza Jedi. Kiedy umalowały twarze i zmieniły obcisłe kombinezony na fałdziste stroje tancerek, powróciły do wideokonsolety. Zobaczyły, e do śluzy wkraczają Yuuzhan Vongowie. Wojownicy o bezwłosych, wypukłych łukach brwiowych i sinych workach pod oczami byli o pół głowy wy si i o wiele cię si ni przeciętni ludzie. Ich budzące grozę twarze przypominały obciągnięte skórą maski, z których sterczały chrząstki i kości. Silnie umięśnione ciała były oszpecone rytualnymi tatua ami i zniekształcone, co podobno miało jakiś związek z ich religią. Większość istot miała na sobie pancerze z ywych krabów vonduun i była uzbrojona, jak zwykle, w yuuzhańskie amphistaffy - długie wę e, które na rozkaz mogły przemieniać się w maczugi, zakończone ostrymi brzeszczotami włócznie, a nawet giętkie bicze wyposa one w trujące kły. W pewnej chwili siostry ujrzały, e przez krąg otaczających kapitana Polluksa stra ników przedarł się arogancki wojownik o wyjątkowo odra ającym wyglądzie. Yuuzhanin miał spadziste ramiona i wstrętne czarne dziury w miejscu nosa. - Ma pan jakichś Jeedai na pokładzie? - zapytał. - Nie - skłamał Pollux bez wahania. - Czy właśnie dlatego kazaliście mi się zatrzymać? Wojownik zignorował pytanie kapitana. - Lecicie z Talfaglia czy z Sakorii? - Chyba nie sądzisz, e odpowiem na to pytanie? - odparł Pollux. -Z tego, co ostatnio słyszałem, walczy z wami cała galaktyka. Odpowiedź kapitana spotkała się z niechętnym, ale pełnym szacunku warknięciem yuuzhańskiego wojownika. - Jesteśmy tylko załogą statku stra niczego, kapitanie. A pan ma na pokładzie uchodźców. Nie musicie się nas obawiać... pod warunkiem, e powie mi pan natychmiast, czy

pośród pasa erów znajdują się jacyś Jeedai. - Nie mamy ani jednego. - Pollux patrzył prosto w oczy Yuuzhanina. Nie zwlekał z odpowiedzią, a głos mu nie dr ał. Nawet kapitanowie cywilnych statków wiedzieli, e Vongowie nie wykazują najmniejszej wra liwości na działanie Mocy. - Mo esz sam poszukać. Na twarzy wojownika pojawił się okrutny uśmiech. - Oczywiście, e to zrobimy, kapitanie - odparł. - Mo e pan być pewien. Odwrócił głowę i spojrzał w stronę swojego statku. Przechodząc na yuuzhański, warknął: - Duwin tur vaxyn. W rufowej części yuuzhańskiego statku powstała szczelina. Chwilę później zaczęła się rozszerzać. Obie krawędzie korala yorik wybrzuszyły się na zewnątrz jak wydęte wargi. W mrocznym otworze ukazała się para owalnych ółtych ślepi. Posługując się Mocą, Alema wykryła nasilające się uczucie pragnienia i głodu. Kiedy mroczny otwór osiągnął pół metra szerokości, z wnętrza statku wyskoczyło czarne jak ebonit stworzenie. Chrobocząc pazurami, a mo e szponami, znieruchomiało na płytach pokładu. - Ogniste błyskawice! - mruknęła Numa. Stworzenie - znajomość języka istot rasy Yuuzhan Vong pozwoliła Alemie domyślić się, e był to voxyn - zaczęło dreptać w miejscu, przebierając ośmioma pałąkowatymi łapami. Chocia przeciętnemu człowiekowi sięgało zaledwie do pasa, mierzyło ponad cztery metry długości; miało spłaszczony łeb i pokryte czarnymi łuskami faliste cielsko. Środkiem grzbietu biegło pasmo cienkich spiczastych czułków, a prę ny, giętki ogon kończył się haczykowatym szpikulcem. Odra ające zwierzę okrą yło kapitana i czujnych stra ników tylko raz, a potem poczłapało w kierunku wewnętrznych wrót śluzy. Na ekranie wideokonsolety było widać, jak Pollux wbił spojrzenie w oczy Yuuzhanina. - Jakim prawem sprowadziliście tę... tę maszkarę na pokład mojego statku? - zapytał. Wojownik obrócił się i powalił kapitana na pokład silnym ciosem pięści w głowę. - Nie sądzi pan chyba, e odpowiem na to pytanie? - roześmiał się chrapliwie. Stra nicy Polluksa nie palili się do walki z Yuuzhanami, ale kapitan na wszelki wypadek dał im znak gestem, eby zachowali spokój, a sam z godnością zerwał się na równe nogi. Alema zwróciła kierunkową antenę dotychczas wyłączonej kamery ku ciemnej tarczy planety, obok której oczekiwał statek ich wybawczyń. Wybrała tajny kanał łączności, u ywany wyłącznie przez rycerzy Jedi, i zaczęła przesyłać oglądane obrazy. Domyślała się,

e sąsiedztwo pomarańczowego słońca zakłóci sygnały, ale odbiorcy mogli je wzmocnić i poprawić. Có , gdyby ona i siostra nie zdołały uciec, będzie chocia wiadomo, co się z nimi stało. Widoczny na ekranie voxyn jeszcze kilka minut krą ył po komorze śluzy, a potem przeskoczył przez próg włazu i zniknął im z oczu. Siostry nie widziały go, dopóki Alema nie znalazła obrazu z innej kamery. Zobaczyły, e paskudny stwór jedzie ruchomym chodnikiem głównego korytarza tak beztrosko, jakby nic innego nie robił całe ycie. Obok niego, pod ścianą, biegła gromada wojowników Yuuzhan. Nie ufali urządzeniom na tyle, aby ośmielić się chocia by postawić stopę na przesuwającej się taśmie. W końcu zrezygnowali jednak z dotrzymywania towarzystwa sunącemu potworowi i stopniowo zaczęli zostawać coraz bardziej w tyle. Zaraz rozdzielili się na mniejsze grupy i zaczęli przeszukiwać pomieszczenia na własną rękę. Alema namierzyła czarne zwierzę, tak by kamery pokładowego systemu bezpieczeństwa mogły śledzić je bez przerwy. Następną godzinę obie siostry przyglądały się, jak voxyn krą y po pomieszczeniach głównego pokładu. Od czasu do czasu potwór okrą ał zdrętwiałego ze strachu uchodźcę albo przekrzywiając spłaszczony łeb, przysłuchiwał się dobiegającym zewsząd odgłosom pracujących urządzeń i mechanizmów. W końcu wskoczył do basenu niewielkiej fontanny i zaczął okrą ać umieszczoną pośrodku rzeźbę przedstawiającą kalamariańskiego je owca. W pewnej chwili znieruchomiał, naje ył kolce na grzbiecie, uniósł łeb i wlepił ółte ślepia w sufit. Bojąc się, e za chwilę zemdleje, Alema odwróciła się w stronę kontrolnego pulpitu projektora hologramów i nakazała wyświetlić trójwymiarowy schemat pomieszczeń „Ścigacza Mgławic”. Wybrała odpowiedni fragment, powiększyła i natychmiast zauwa yła, e osobista kabina kapitana Polluksa znajduje się bezpośrednio nad fontanną, tyle e dziesięć poziomów wy ej. - Parszywa sytuacja - odezwała się Numa. Końce jej głowoogonów lekko zadr ały. - Wygląda na to, e wie, gdzie jesteśmy. - To niemo liwe. - Alema uwolniła myśli i posługując się Mocą, wyczuła ten sam głód i pragnienie, co poprzednio; teraz jednak o wiele silniejsze i promieniujące prosto z dołu. - Chyba e tak e posłu ył się Mocą, aby nas odnaleźć. Tym razem lekku Numy przebiegło wyraźne dr enie. Twi’lekianka odwróciła głowę i spiorunowała Alemę groźnym spojrzeniem. - Muszę przyznać, e masz talent do wymyślania alarmujących wyjaśnień, siostro - powiedziała. - Mo e i alarmujących, ale prawdopodobnych - odparła Alema. Wskazała ekran

monitora; zobaczył, e voxyn wyskoczył z fontanny i pędzi korytarzem w kierunku rury najbli szej repulsorowej windy, Numa obserwowała ekran jakiś czas, a potem kiwnęła głową. - Wygląda na to, e masz rację - rzekła w końcu. - Chyba powinnyśmy zamknąć się w sobie. Poświęciły kilka chwil na medytacje; a potem zaczęły wsłuchiwać się we własne myśli i stopniowo coraz bardziej ograniczać swoją obecność w Mocy. Kiedy osiągnęły stan, e przestały wyczuwać się nawzajem, Alema odwróciła głowę i spojrzała na ekran monitora. Widoczny na nim voxyn właśnie stanął przed drzwiami szybu windy. Wyciągnął przednią łapę i przycisnął odpowiedni guzik, a kiedy drzwi się otworzyły, wepchnął przednią część tułowia do otworu i pozwolił, aby repulsorowy prąd popchnął jego cielsko w górę rury. Alema oceniła, e zwierzę wyskoczy na pokładzie oficerskim, w odległości niespełna stu metrów od kabiny kapitana. Pomyślała, e nie odnajdzie jej bez błądzenia, będzie musiało pokonać co najmniej dwieście metrów, a mo e nawet więcej. - Niedobrze, siostrzyczko - powiedziała. - Nadal nas wyczuwa. -Odwróciła się i sięgnęła po podró ną torbę, w której ukryły kombinezony, płaszcze Jedi i świetlne miecze. - Zaatakujemy je, kiedy wyskoczy z szybu windy. - A co potem? - zapytała Numa. - Vongowie zorientują się, e kapitan Pollux ich okłamał. Nie puszczą mu tego płazem. - I tak się dowiedzą, kiedy ten potwór zacznie drapać do drzwi naszej kabiny - odparła Alema. ałując, e nie ma czasu przebrać się z powrotem w wygodny kombinezon, wyciągnęła świetlny miecz i włączyła srebrzyste ostrze. - A przy okazji, powalę kilku Yuuzhan Vongów. - Nie. - Numa wyciągnęła rękę i wyłączyła świetlistą klingę broni siostry. - Nie pozwolę na to. Ju zapomniałaś, co stało się na Nowym Plymptonie? Wściekli, e nie mogą pokonać bojowników planetarnego ruchu oporu, Yuuzhanie rozpowszechnili na planecie straszliwą zarazę, która zniszczyła wszystko co ywe. Siostry i kilka tysięcy innych obywateli przeczekało ten okres na pokładach międzysystemowych transportowców rudy, a kiedy nieprzyjaciele w końcu wynieśli się z wymarłej planety, wszyscy ukradkiem wymknęli się w przestworza. - Przecie to Yuuzhan Vongowie, siostro - przypomniała Alema. -Czy naprawdę uwa asz, e po prostu wybaczą kapitanowi jego kłamstwo? - Masz rację. - Numa wróciła do konsolety. - Musimy ich przekonać, e stworzenie się myli.

Poleciła wyświetlić inny hologram. Przedstawiał fregatę Yuuzhan Vongów, unoszącą się pół kilometra od śluzy „Ścigacza Mgławic”. Nieprzyjacielska fregata miała zaledwie dwieście metrów długości w porównaniu z wielkim liniowcem mogła wydawać się niegroźna, ale widoczne nawet z tej odległości otwory wyrzutni plazmy czy pocisków pozwalały się domyślać, e z jej strony mo e im grozić powa ne niebezpieczeństwo. Alema natychmiast zrozumiała, co zamierza jej siostra. -A my, biorąc nogi za pas, skierujemy się do kapsuły - odparła. Umieściła z powrotem świetlny miecz w podró nej torbie i rzuciła ją Numie. Ze stolika przymocowanego obok pryczy kapitana chwyciła komputerowy notes i poleciła, aby na ekranie ukazywały się obrazy z wideokonsolety. Obie siostry wybiegły z kabiny Polluksa i skierowały się na przeciwległy koniec pokładu oficerskiego. Kiedy przystanęły przed drzwiami windy, Alema spojrzała na miniaturowy ekran notesu i stwierdziła, e voxyn znajduje się zaledwie dwa poziomy pod nimi. Stworzenie kierowało ółte ślepia ku sufitowi, jakby śledziło, dokąd podą ają. - Wie, e uciekamy - stwierdziła. - Ale chyba nie radzi sobie najlepiej z wyczuwaniem odległości. -Jak zawsze, Numa starała się być optymistką. - Dokąd się wybieramy? Alema poleciła wyświetlić schemat pomieszczeń śródokręcia, gdzie znajdowały się wyrzutnie kapsuł ratunkowych. Wybrała jedną, po przeciwległej stronie unoszącej się w przestworzach fregaty Yuuzhan. - Masz w swojej grupie kogoś, kto nazywa się Travot? - zapytał oficer. Numa zauwa yła, e jej siostra wpatruje się w kobietę. Ledwo zauwa alnie skinęła głową. Zrozumiała, e Alema, posługując się Mocą, usiłuje przekonać panią in ynier, eby twierdząco odpowiedziała na pytanie Yuuzhanina. Wiedziały, e Yuuzhan Vongowie nie wykazują nawet najmniejszej wra liwości na oddziaływanie Mocy, więc Numa, nie oba- wiając się zdemaskowania, uwolniła myśli i wyczuła w pobli u obecność ponad stu osób, przewa nie przera onych, rozgniewanych albo rannych. Nie byli to Yuuzhanie, bo ich nie dawało się wyczuć za pośrednictwem Mocy. Wyczuła jednak promieniujący od voxyna drapie ny głód i pragnienie. Potwór prawdopodobnie znalazł szyb innej windy i zje d ał teraz na ich poziom. Pani in ynier wahała się chwilę, ale w końcu powiedziała: - Pracuje u nas jakiś Travot, ale nie nale y do mojej ekipy. Yuuzhański podoficer odwrócił się i spojrzał na siostry. Niewątpliwie się zastanawiał,

jak je potraktować. Alema postanowiła mu trochę pomóc i podpowiedzieć pani in ynier słowa, które chciała usłyszeć. Ju wielokrotnie uciekała się do tej sztuczki, kiedy obie siostry musiały harować w kopalni ryllu w Kaia’uunie. - Jego pracownia znajduje się trochę dalej, prawda? - zapytała. -W sekcji czterdziestej drugiej? - Zgadza się. W sekcji czterdziestej drugiej - odparła machinalnie pani in ynier. Alema stanęła obok siostry i wymownie spojrzała na ywą laskę, która zagradzała im dalszą drogę. Podwładny zerknął niepewnie na podoficera, a ten spiorunował go spojrzeniem i gestem przepuścił uciekinierki. - Dopilnuj, eby się z nim zobaczyły, a potem wróć - rozkazał surowo. Nie chcąc puścić wojownflcaprzodem, siostry prześlizgnęły się obok amphistaffa i ruszyły dalej. Przedziały były oddzielone od siebie łukowatymi przegrodami. Dzieliły korytarz na odcinki o długości dziesięciu metrów; ka dą przegrodę wyposa ono w cienkie durastalowe drzwi, które opadały automatycznie na pierwszy sygnał o spadku ciśnienia pokładowej atmosfery. Drzwi opuszczały się na ustne polecenie, ale przezorni członkowie załogi nie chcieli uciekać się do tej metody, chocia umo liwiłoby im to rozdzielenie oddziałów wojowników Yuuzhan przeszukujących pomieszczenia liniowca. Spiesząc się, na ile mogła, aby nie wzbudzić podejrzeń towarzyszącego im Yuuzhanina, Alema uwolniła myśli i posługując się Mocą, wyczuła voxyna. Zwierzę znajdowało się na tym samym pozio- mie co one i bardzo szybko się zbli ało. Uciekinierki docierały właśnie do sekcji trzydziestej trzeciej, co oznaczało, e od wyrzutni kapsuły ratunkowej dzieli je wcią jeszcze dziewięćdziesiąt metrów. - Ale zmarzłam, siostrzyczko - odezwała się w pewnej chwili Alema, pocierając obna one ramiona. - Czy i ty odnosisz wra enie, e się ochłodziło? - Milczeć! - warknął Yuuzhanin. - Takie zrzędzenie to zniewaga dla bogów! Alema poczuła, e świerzbią ją palce, jakby chciały się zacisnąć na rękojeści świetlnego miecza. Z tyłu, z części korytarza, którą niedawno pokonały, dobiegł cichy chrobot pazurów. , Alema obejrzała się przez ramię i zobaczyła w oddali ciemną, falująca plamę biegnącego zwierzęcia. - Co to jest?! - krzyknęła przera oną z trudem udając, e nie ma o tym pojęcia. - Dlaczego nas ściga? Noma tak e się obejrzała, wydała przera ony pisk i wymachując rękami, puściła się biegiem. Alema tak e pisnęła i zaczęła ją gonić. Zaskoczony stra nik krzyknął, by stanęły, a

potem sam podą ył w ich ślady. Kiedy uciekinierki mijały przegrodę trzydziestą ósmą, goniący ich wojownik wydał zdumiony okrzyk, a kiedy przebiegający obok voxyn powalił go na płyty pokładu, gniewnie warknął coś w swojej mowie. Alema nawet się nie obejrzała. - Zamknąć drzwi grodzi trzydziestej ósmej! - zawołała. - Hasło upowa niające: mgławica rubantine! Usłyszała, e drzwi za jej plecami szczęknęły, syknęły i z brzękiem trzasnęły o durastalową płytę. Chwilę później zadr ały, kiedy uderzyło w nie rozpędzone zwierzę. Alema była pewna, e zamknięcie drzwi zwróci uwagę dowódcy Yuuzhan Vongów. Wiedziała jednak, e nie mo e dopuścić, aby zwierzę ją pochwyciło. Miała nadzieję, e potwór skręcił kark, okazało się jednak, e siostry nie miały tyle szczęścia. Zwierzę otrząsnęło się tylko i ponownie grzmotnęło łbem w durastalową płytę. W końcu siostry minęły przegrodę czterdziestą drugą. Numa podbiegła do zewnętrznej ściany i przyło yła dłoń do czujnika panelu kontrolnego. - Uwaga! Właśnie za ądałaś dostępu do wyrzutni kapsuły ratunkowej. - Generowany przez komputer damski głos miał równie radosne brzmienie, jak wtedy, kiedy informował, jakie potrawy wchodzą w skład codziennego jadłospisu. - Jesteś pewna, e się nie pomyliłaś? - Jestem - oznajmiła Twi’lekianka. - Je eli tam wejdziesz, systemy bezpieczeństwa natychmiast zaalarmują... - Przejmuję kontrolę nad systemami bezpieczeństwa - przerwała oschle Alema. - Hasło: Pollux-osiem-jeden-sześć! Start poufny. - Przejęcie kontroli potwierdzone. Kiedy broniąca dostępu do wyrzutni przesłona zaczęła się otwierać, od strony sekcji trzydziestej ósmej doleciał stłumiony huk. Alema zrozumiała, e puścił hermetyczny zatrzask drzwi. W pierwszej chwili pomyślała, e to ktoś z mostka wydał rozkaz, ale zaraz usłyszała zniekształcony głos pani in ynier z induktorni. Zaledwie drzwi uniosły się do połowy wysokości, przez szczelinę przecisnął się czarny voxyn. Ostre kolce na grzbiecie zwierzęcia je yły się i dr ały, a biało zakończony ogon kołysał się z boku na bok. Stworzenie wbiło ółte ślepia w płyty pokładu i wysunęło długi rozwidlony jęzor, jakby chciało polizać powietrze. Alema znowu poczuła, e świerzbią ją palce. ałowała bardziej ni kiedykolwiek, e nie ma u boku świetlnego miecza. - Przygotować kapsułę ratunkową - poleciła Numa, wpychając siostrę do zalanego błękitnym światłem pomieszczenia. - Pospiesz się, siostrzyczko! Alema odwróciła głowę i spojrzała w wylot dyszy prymitywnego silnika rakietowego.

Dysza mogła mieć zaledwie metr średnicy, ale to powinno wystarczyć, aby stuosobowa kapsuła pokonała odległość dzielącą ją od najbli szej zamieszkanej planety. - Zamknąć drzwi przegrody czterdziestej drugiej! - zawołała stojąca wcią jeszcze na korytarzu Numa. - Hasło upowa niające: mgławica rubantine! - Hasło upowa niające tymczasowo uniewa nione - poinformował ją słodki głos z komputera. - Zalecam porozumienie się w tej sprawie z kierownikiem personelu in ynieryjnego... - Przejmuję kontrolę! - przerwała mu Numa. - Rozkazuję rozbroić systemy bezpieczeństwa. Hasło: Pollux... Kiedy kończyła wypowiadać hasło, Alema prześlizgnęła się obok dyszy i stanęła przed klapą włazu kapsuły. Od strony korytarza doleciał przyprawiający o mdłości chrzęst i łoskot, ale nie mogła czekać, by zobaczyć, co się tam wydarzyło. Przyło yła dłoń do płytki panelu umo liwiającego dostęp do kabiny. Klapa się otworzyła i odsłoniła jasno oświetlone wnętrze z dziesięcioma rzędami ustawionych blisko obok siebie foteli, odpornych na du e przecią enia. Kapsuła nie miała sterowni ani iluminatora, a kierował nią samotny android- pilot, siedzący dotąd nieruchomo przed pojedynczym panelem kontrolnym. Kiedy weszła, pokazał jej fotel ustawiony najdalej od wejścia. - Witam w kapsule ratunkowej czterdziestej drugiej - powiedział. -Proszę zająć miejsce i zaczekać na pozostałych pasa erów. Nie musisz się... - Przygotuj się na zimny start - przerwała mu Alema. ałowała, e nie mo e się zdecydować na gorący; był to o wiele szybszy sposób oddalenia się od burty liniowca, ale tryskający z dyszy ogień na pewno zwróciłby uwagę pełniących słu bę na mostku członków załogi. Co prawda, nie miała wielkiej nadziei, e umkną niezauwa one, ale musiała spró- bować. - Na mój rozkaz. Hasło upowa niające: Pollux... - Hasło upowa niające zostało ju podane - oznajmił rzeczowo android. Odwrócił się i zajął rutynowymi przygotowaniami do startu. -Po wejściu do kapsuły nie trzeba powtarzać hasła umo liwiającego przejęcie kontroli. Od strony korytarza doleciał cichy syk i bulgot. Chwilę potem rozległ się wrzask Numy. Alema wyskoczyła z kapsuły i zobaczyła, e jej siostra, chwiejąc się na nogach, usiłuje wskoczyć do wyrzutni. Przyciskała dłonie do twarzy, jakby chciała ją osłonić. Najwyraźniej nic nie widziała. Pokonując próg, potknęła się i upadła tak, e stopy wystawały na korytarz. Jej twarz i pierś pokrywał brązowy skwierczący śluz, a oba lekku, spazmatycznie dr ąc, obijały się raz po raz o durastalowe płyty pokładu. Alema nie wyczuwała bólu siostry, choć słyszała, e czasami zdarza się to

władającemu Mocą rodzeństwu. Mimo to orientowała się a za dobrze w jej myślach. Numa obawiała się, e oślepnie, ale przede wszystkim parali owała ją świadomość, e odkryją jej to samość, przez co stanie się odpowiedzialna za śmierć wielu następnych niewinnych istot. Alema wyczuwała tak e złość i urazę siostry do samej siebie za to, e pozwoliła stworzeniu się zaskoczyć. - Siostrzyczko! - Alema odskoczyła do Numy i zobaczyła voxyna, przyciśniętego do płyt pokładu przez durastalowe drzwi przegrody czterdziestej drugiej. Zwierzę starało się za wszelką cenę przecisnąć. Miało tułów spłaszczony jak naleśnik; Alema stwierdziła jednak ze zdziwieniem, e potwór się porusza. W dolną krawędź drzwi wmontowano czujniki uniemo liwiające opadniecie drzwi z największą prędkością, gdyby ktoś znajdował się pod nimi. Sygnały z czujników mo na było jednak zignorować - gdyby na przykład musiało się zmia d yć kogoś pod drzwiami, by ocalić statek. Kiedy Alema pochylała się nad le ącą siostrą, zwierzę odwróciło spłaszczony pysk w jej stronę i strzeliło strugą brązowawej śliny. Uprzedzona atakiem na Numę, Alema otworzyła umysł na przepływ Mocy i niemal machinalnie uniosła rękę na wysokość twarzy. Ustawiła dłoń w taki sposób, aby odbić lecącą ku niej skwierczącą strugę i skierować ją zpowrotem w stronę przytrzaśniętej maszkary. Ku jej zdumieniu unieruchomiony voxyn błyskawicznie zamknął ślepia i obrócił pysk, aby struga śluzu go nie dosięgła. Alema nie zwróciła na to uwagi. Wyczuwała, e myśli jej siostry słabną i stają się coraz bardziej pogmatwane. Numa ju nie krzyczała, ale jęczała. Alema złapała ją pod pachy, ale przy tym ubrudziła palce brązową rącą mazią. Starała się nie myśleć, co taka ślina mogła zrobić z oczami i z twarzą Numy. - Odszukaj ośrodek równowagi, siostro - poleciła, wciągając ją do wyrzutni. -I otwórz się na przepływ Mocy. Nagle Numa się uspokoiła, a jej myśli niepokojąco ucichły. Ju w następnej chwili spokój zniknął, a zastąpiła go straszliwa pustka. Alema krzyknęła i chciała spojrzeć na ranną siostrę, ale w tej samej chwili poczuła, e śluz prze arł ciało jej palców i obna ył kości. Zrozumiała, e nie znajdzie w sobie dość odwagi, aby popatrzeć na Numę. Wciągnęła ciało siostry do kapsuły ratunkowej, przedtem jednak zerknęła w kierunku opuszczonych drzwi przegrody. Uwięziony pod nimi voxyn le ał nieruchomo, ale nie przestawał łypać na nią ółtymi ślepiami. Część jego pyska pokrywały resztki rącej mazi; łuski wcią jeszcze rozpuszczały się i dymiły. Chwilę potem pod drzwiami, po obu stronach paszczy stworzenia pojawiły się łby kilku amphistaffów. To zapewne wojownicy Yuuzhan usiłowali podwa yć i unieść drzwi, aby potwór mógł się przecisnąć.

Jakaś część Alemy, która nie pogrą yła się w ałobie po śmierci siostry i wcią jeszcze uwa ała się za Jedi, uświadomiła sobie, e oto gaśnie ostatni słaby promyk nadziei wymknięcia się po kryjomu. Yuuzhan Vongowie z pewnością usłyszą pomruk zamykającego się włazu i głuchy stuk odłączającej się kapsuty. Có , nie miała wyboru. I tak ju nie mogła ocalić ycia kapitana Polluksa. Wiedziała, e nawet gdyby się poddała, Yuuzhan Vongowie nie wybaczą mu, i ich okłamał. Mimo to unicestwienie tak wielkiego liniowca jak „Ścigacz Mgławic” z pewnością zajmie im sporo czasu. Alema pomyślała, e je eli natychmiast wystartuje, dowódca yuuzhańskiej fregaty, zamiast zaatakować pasa erski liniowiec, mo e puścić się w pościg za jej kapsułą. Chyba tylko w tym pokładała nadzieję... jedyną nadzieję. Odwróciła się i spojrzała na otwarty właz wyrzutni. - Zamknąć wyrzutnię... Zobaczyła, e pysk voxyna - bo tylko tyle z jego cielska widziała -odwraca się w jej stronę i rozciąga na szerokość pół metra. W tej samej sekundzie jej uszy poraził ogłuszający wrzask, a w brzuch trafiła potę na pięść fali dźwiękowej. Alema poczuła się nagle tak, jakby miała zemdleć. Nie wypuszczając ciała martwej siostry, zatoczyła się na burtę kapsuły. Poczuła, e z jej ucha wycieka coś ciepłego. Uniosła rękę i dotknęła policzka odartym z ciała palcem; kiedy ją opuściła, ujrzała zakrwawione kości. Usiłowała wstać, ale omal nie zwymiotowała. Pozbawiona sił, zachwiała się i opadła na czworaki. Czuła, e kręci się jej w głowie, a ołądek wywraca się na drugą stronę. Przeciągnęła ciało Numy przez próg kapsuły. - Startuj! - krzyknęła, zachłystując się powietrzem. - Natychmiast! Drzwi kabiny się zasunęły, światła ściemniały, ale nic więcej się nie wydarzyło. W kapsule nadal panował spokój i cisza. Zaniepokojona uciekinierka przecisnęła się między rzędami odpornych na przecią enia foteli i spojrzała przed siebie. Android-pilot chyba coś jej tłumaczył, mo e usiłował przekazać zasady prawidłowej procedury startowej. Tak czy owak, nie słyszała ani słowa. - Przejmuję kontrolę! - wychrypiała, ale własnego głosu te nie usłyszała. - Kod upowa niający... Nie dokończyła. Kapsuła ratunkowa wystrzeliła i siła odrzutu cisnęła ją na durastalową poręcz fotela. Dopiero wtedy przypomniała sobie, e ju podawała kod upowa niający ją do przejęcia kontroli nad kapsułą. Jaina nie zauwa yła startu kapsuły. Zerkając na umieszczony nad głową ekran monitora, starała się ustawić antenę odbiorczą”Cienia” w taki sposób, aby mo liwe najlepiej

odbierać wąskopasmowy sygnał przesyłany z pokładu „Ścigacza Mgławic”. Zadanie nie byłoby łatwe tak e w idealnych warunkach, nawet gdyby gwiezdny liniowiec nie unosił się w odległości zaledwie dwudziestu milionów kilometrów od pomarańczowego słońca. Co więcej, pojawienie się fregaty Yuuzhan uniemo liwiało posługiwanie się silniczkami manewrowymi, a więc szansę powodzenia wydawały się znikome. Kilka minut później Jaina zdołała jednak uchwycić źródło kierunkowego sygnału w krzy siatki namiemika i zrównała prędkość obrotową „Cienia” z prędkością, z jaką „Ścigacz Mgławic” przemieszczał się na tle tarczy pomarańczowego słońca. - Jak teraz? R2-D2 zareagował, przesuwając w górę ekranu monitora słowa odpowiedzi. - Nie, chyba nie mogę - odcięła się Jaina. - Je eli odbierasz cokolwiek, poka to nam w sterowni. W pomieszczeniu pojawiło się sześć niewyraźnych dwuwymiarowych wideogramów, starannie umieszczonych jeden obok drugiego na tle pleksistopowej owiewki. Na trzech było widać wojowników Yuuzhan Vongów zachowujących się jak wojownicy Yuuzhan Vongów, to znaczy niszczących automaty, wrzucających elektroniczne urządzenia do pojemników dezintegratorów i maltretujących bezbronnych uchodźców. Czwarty przedstawiał dziwacznego ośmionogiego gada - je eli to był gad - przyszpilonego do płyt pokładu przez opuszczone drzwi przegrody. Stworzenie miało łeb paskudnie prze arty jakimś kwasem, a jedno jego oko wypadło z oczodołu, zapewne w wyniku nagłej dekompresji. Na piątym obrazie było widać pustą wyrzutnię kapsuły ratunkowej. Uwagę Jainy przyciągnął jednak ostatni, szósty wideogram. Ukazywał mostek „Ścigacza Mgławic” i kapitana Polluksa w towarzystwie wszystkich pełniących tego dnia słu bę członków załogi. Grupę otaczali liczni wojownicy Yuuzhan Vongów. Chocia Jaina znała Polluksa osobiście, a obraz był całkiem wyraźny jak na trudne warunki przesyłania, z trudem go rozpoznała. Twarz kapitana wyglądała jak krwawiąca bryła mięsa. W pewnej chwili beznosy Yuuzhanin uniósł amphistaffi i odciął ucho dowódcy „Ścigacza”. - Pytam ostatni raz! - wykrzyknął. - Gdzie przyjął pan na pokład tamtych Jeedai. Jakimś cudem Pollux znalazł w sobie dość sił, by się roześmiać. - Jakich Jedi? Yuuzhanin zachichotał. - Jest pan zabawną istotą, kapitanie - odpowiedział. Schylił się, podniósł odcięte ucho i wcisnął w dłoń mę czyzny. Odwrócił się do podwładnych i zarządził: - Przystąpić do zabijania członków załogi!

Czując, e za chwilę zemdleje, Jaina odwróciła się do Mary. - Mo emy im jakoś pomóc? - zapytała. Mara nie oderwała spojrzenia od ekranu monitora nawigacyjnego komputera. - Kapitanowi i załodze chyba ju nic i nikt nie pomo e - rzekła. -Spójrz jednak na to. Wystukała na klawiaturze polecenie i w sterowni pojawiła się złocista nitka trajektorii lotu. Zaczynała się przy burcie „Ścigacza Mgławic”, mijała w pewnej odległości dziób „Cienia”, a potem zakrzywiała się i kierowała w stronę tarczy planety. - Kapsuła ratunkowa? - zapytała Jaina, nie wierząc własnym oczom. Odwróciła się i znów spojrzała na liniowiec. Ze zdumieniem stwierdziła, e yuuzhańska fregata wcią jeszcze unosi się nieruchomo nieopodal włazu śluzy „Ścigacza Mgławic”. - Naraziły na niebezpieczeństwo tysiące uchodźców, a później wymknęły się w kapsule? I to mają być Jedi? - Paskudnie to wygląda, prawda? - Mara zajęła się wpisywaniem parametrów trajektorii, która miała umo liwić przechwycenie kapsuły. -Ściągnijmy je na pokład, zanim narobią jeszcze więcej zamieszania.

ROZDZIAŁ 2 Usiany masztami anten horyzont, widoczny zaledwie kilometr od transpastałowej ściany, kończył się bezkresną przepaścią, pełną koziołkujących asteroid i unoszących się nieruchomo ogników odległych słońc. Od czasu do czasu w przestworzach pojawiały się niewielkie błękitne punkciki, by zaraz zmienić się w podświetlone prostokąty ogromnych barek towarowych, powracających z odległych fabryk z ładunkiem durastali na pokładzie. Raz po raz ciemność rozjaśniały tak e długie świetliste ogony jonowych smug z silników załogowych frachtowców, transportujących towary między stu kilkudziesięcioma orbitalnymi suchymi dokami. Tu i ówdzie gigantyczne automaty spawalnicze sypały na szkielety montowanych gwiezdnych statków fontanny oślepiających iskier. Przylatując tu, Han Solo naliczył prawie pięćset okrętów konstruowanych w starych stoczniach planety Bilbringi. Były to przewa nie eskortowce, korwety i inne małe jednostki, które budowano stosunkowo szybko. Widział jednak tak e szkielety dwóch gwiezdnych niszczycieli klasy Imperiał. Domyślał się, e budowy ogromnych okrętów zapewne nie uda się zakończyć przed spodziewanym atakiem Yuuzhan Vongów na gwiezdne stocznie. Kadłuby co prawda sprawiały wra enie prawie ukończonych, a co najwa niejsze, zamontowano ju w nich potę ne jednostki napędowe. Wyglądało na to, e młody sullustański dowódca, generał Muun, działa metodycznie i zgodnie z opracowanym planem. Takie postępowanie przewa nie bardzo się podobało rezydującym na Coruscant dowódcom armii i floty Nowej Republiki, ale za to skutecznie wyczerpywało ograniczone zasoby cierpliwości Hana Solo. ałując, e nie mo e się posłu yć adną stosowaną przez rycerzy Jedi techniką relaksacyjną, o których tyle opowiadał mu starszy syn, Jacen, Solo uło ył twarz w nieszczery uśmiech i skierował spojrzenie na środek pokoju. Na kanapie siedziała tam jego ona, pogrą ona w rozmowie z generałem Muunem. Z twarzy Leii biła ta sama jasność, która urzekła Hana przed tylu laty. Nigdy nie mógł zrozumieć, jakim cudem Leia, słu ąc trzydzieści lat galaktyce, wcią jeszcze potrafi wykrzesać z siebie tyle energii i zapału. Wiedział jednak, e właśnie ta cecha jej charakteru stała się dla niego punktem odniesienia - czymś niezmiennym, na czym mógł się opierać przez dziesięciolecia walk, klęsk i śmierci. Jej nogi -co prawda, wyleczone po prze yciach na Duro, które o mało nie zakończyły się jej śmiercią-wcią jeszcze niezbyt sprawne nie zawsze potrafiły utrzymać cię ar ciała.

Świadomość, e o mało nie stracił ony, ściskała serce Hana niczym lodowata obręcz. Poprzysiągł sobie, e ju nigdy, przenigdy nie zostawi jej samej. -... W grę wchodzi ycie setek tysięcy istot, panie generale - upierała się Leia. - Yrayowie to bardzo delikatne istoty. Je eli nie zapewnimy im ochrony, konwój z bezbronnymi uchodźcami stanie się łatwym łupem Yuuzhan Vongów. - A ile innych istot zginie, je eli Nowa Republika dopuści do zaatakowania Bilbringi, zanim ukończymy budowę okrętów floty? - zapytał Muun. Obwisłe, cię kie fałdy policzkowe dr ały, kiedy mówił, ale na przypominającej nieruchomą maskę płaskiej twarzy nie malowały się adne uczucia. - Łupem Yuuzhan mogą paść całe planety, a wówczas ycie straci wiele milionów niewinnych obywateli. - Prosi pana jedynie o dwadzieścia okrętów - wtrącił się zniecierpliwiony Solo. Generał skierował na niego czarne oczy. - Prosi o pięć krą owników i piętnaście korwet, a to jedna czwarta wszystkich jednostek, jakimi dysponują obrońcy Bilbringi - odparł. -I to w chwili, kiedy Yuuzhan Vongowie zaczęli niepokoić nasze najdalej wysunięte posterunki. - Zgadzamy się, eby zatrzymał pan „Nieposkromionego”. - Han spróbował nadać głosowi przekonujące brzmienie. - A pozostałe jednostki powrócą przed upływem standardowego tygodnia... najwy ej dwóch, panie generale. - Przykro mi, ale odmawiam. - Muun pokręcił głową i zaczął wstawać z kanapy. Ze stojącego na biurku Sullustanina osobistego komunikatora wydobył się cichy pisk. Stojący obok kanapy protokolarny android C-3PO uniósł głowę. - yczy pan sobie, ebym odebrał? - zapytał. Muun kiwnął głową. - Je eli to nic pilnego, odpowiem za kilka minut. - Dzięki, Threepio - dodał Han. Wiedział, e ka da przerwa w rozmowie zmniejsza szansę otrzymania eskortowców. Usiadł na krześle ustawionym naprzeciwko Sullustanina. - Chyba pan zapomina, z kim pan rozmawia, generale - powiedział. W brązowych oczach Leii pojawiały się alarmujące błyski. -Hanie... - Jeszcze niedawno mogłaby za ądać, eby przydzielił pan jej te okręty - ciągnął Solo. - Je eli ktokolwiek zasługuje... - Dobrze wiem, na co zasługuje księ niczka - przerwał mu Muun i z pewnym wahaniem znów usiadł na kanapie. - Studiując w akademii, zapoznawałem się z historycznymi wideogramami... - Historycznymi wideogramami? - powtórzył Han i jęknął. - Kiedy pana włączyli?

Mniej więcej w ubiegłym roku? - Uniósł głowę i przez transpastalowe płyty kopuły popatrzył na chmary statków rojących się wokół suchych doków. - Musiał pan mieć niezłe wyniki próbnych testów, skoro mianowali pana dowódcą w takim miejscu. Obwisłe fałdy policzkowe Sullustanina zadr ały z oburzenia, ale zanim generał zdą ył odpowiedzieć, jeszcze raz wtrącił się C-3PO. - Przepraszam, e przeszkadzam, ale emisariusz istot rasy Yuuzhan Vong pragnie zobaczyć się i porozmawiać z księ niczką Leią. - Co takiego?! - wykrzyknęli równocześnie Han i Leia. - Powiedz mu, e nic z tego - dorzucił Solo. - Jak mnie tu odnalazł? - zapytała Leia. C-3PO zwrócił złocistą .głowę w stronę mikrofonu komunikatora i wysłał zakodowane pytanie, które zabrzmiało jak trwający milisekundę pisk. Odpowiedź nadeszła po chwili. - Rozmawiając z oficerem dy urnym, emisariusz istot rasy Yuuzhan Vong nie zgodził się ujawnić tej informacji - odparł. - Przysięga jednak na imię Yun-Yammki, e nie zamierza wyrządzić pani adnej krzywdy. Pragnie tylko porozmawiać na temat losu, jaki mo e spotkać uchodźców. - Nie - powtórzył stanowczo Han. Leia spiorunowała go spojrzeniem i odwróciła się do Threepia. - Powiedz mu, e niebawem podam mu warunki - rzekła. - Czyś ty naprawdę oszalała? - burknął Han. Wiedział, e nigdy nie wygra z nią pojedynku na argumenty, ale musiał przynajmniej spróbować. W wyniku napaści Yuuzhan stracił najlepszego przyjaciela i nie zamierzał teraz stracić ony. - A mo e ju zapomniałaś, do jakiego podstępu uciekła się Elan, kiedy usiłowała zabić cię za pomocą bo’tousów? Ani jak mało brakowało w zeszłym roku, ebyś straciła obie nogi na Duro? - Nie zapomniałam - rzekła cicho Leia. Odwróciła się do gospodarza. - Jestem pewna, e generał Muun tak e jest ciekaw, jakim cudem Yuuzhan Vongowie dowiedzieli się, gdzie mnie szukać. Sulkistanin kiwnął głową. -To prawda. - Nie mo e pan dopuścić, eby jakiś Yuuzhanin wylądował na Bilbringi! - upierał się Han, uświadamiając sobie, e tylko generał Muun mógłby powstrzymać Leię przed podjęciem tak wielkiego ryzyka. - Zobaczy nasze okręty... - Wrogowie zauwa ą je tylko wówczas, gdy im poka emy. - Sullustanin nawet nie odwrócił głowy, eby spojrzeć na Hana. Jego obwisłe fałdy policzkowe uniosły się;

wyglądało to tak, jakby na twarzy Muuna ukazał się niewyraźny uśmiech. -Właśnie na taką okazję czekaliśmy -dodał, kierując czarne oczy na Leię. - A zatem skorzystajmy z niej. - Leia odwróciła się do Threepia. -Mo esz przekazać temu Yuuzhaninowi, e zagwarantujemy mu bezpieczeństwo. - Pod warunkiem, e przyleci nieuzbrojony i bez maski - dodał ponuro Han. Domyślał się, e ochroniarze Leii, istoty rasy Noghri, które w tej chwili czekały na korytarzu po oba stronach drzwi gabinetu Muuna, nie ucieszą się, kiedy to usłyszą. Podobnie jednak jak on, adna istota nie mogłaby nawet marzyć o nakłonieniu Leii do zmiany zdania. -A je eli kryje się za tym jakaś podstępna sztuczka... - Obiecał, e będzie zachowywał się przyzwoicie - przypomniał C-3PO. -Je eli jednak chce pan znać moje zdanie, obietnica zło ona przez Yuuzhan Vonga jest warta mniej więcej tyle samo, ile przysięga Jawy. Generał Muun wstał, podszedł do biurka i wybrał bezpieczny kanał łączności z szeFe’l słu by bezpieczeństwa. - Natychmiast rozpocząć operację „Przerwa Śniadaniowa” - rozkazał. -I poinformować wszystkich, e to nie ćwiczenia. Han i obaj ochroniarze Leii spędzili następne dwie godziny, przekształcając jeden ze starych pokojów przesłuchań, wykorzystywany jeszcze przez funkcjonariuszy słu by bezpieczeństwa Imperium, w pomieszczenie, w którym Leia mogłaby rozmawiać z Yuuzhaninem bez obawy o ycie. Najwa niejszym zapewniającym bezpieczeństwo elemen- tem wyposa enia miała być rozdzielająca oboje rozmówców gruba transpastalowa płyta, ale Han pamiętał tak e o zestawach bioczujników śledzących funkcje organizmu Yuuzhanina. Zadbał równie o zainstalowanie urządzeń utrzymujących zmniejszone ciśnienie powietrza w drugiej połowie. Miało to uniemo liwić rozprzestrzenianie się toksyn, którymi nieprzyjacielski emisariusz mógłby posłu yć się jak tajną bronią. No i nie zapomniał o klapie w suficie. Otwarcie jej powodowało, e powietrze z yuuzhańskiej części pomieszczenia szybko uchodziło na zewnątrz. Generał Muun tak e przygotowywał się do wizyty Yuuzhanina, równie starannie, ale dwa razy szybciej. Niemal natychmiast po wydaniu rozkazu rozpoczęcia operacji orbitalne suche doki, jeden po drugim, zaczęły zamierać i ciemnieć. Gwiezdne stocznie z ka dą chwilą sprawiały wra enie coraz bardziej zaniedbanych i opuszczonych. Kiedy w końcu nad planetoidą pojawił się stateczek yuuzhańskiego wysłannika, funkcjonowały tylko trzy czy cztery niemal doszczętnie wyeksploatowane suche doki. Wokół kadłubów konstruowanych tam kilku niegroźnych korwet krzątało się, usiłując ukończyć pracę, zaledwie kilkudziesięciu