Hammett Dashiell -
Papierowy człowiek
Przełożył Krzysztof Zarzecki
„KB”
Oparty o bar w knajpie na Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy czekałem, aż Nora skończy
gwiazdkowe zakupy, kiedy od stolika, przy którym siedziały cztery osoby, wstała
dziewczyna
i podeszła do mnie. Była drobną blondynką i zarówno jej buzia, jak cała postać w
jasnoniebieskim sportowym kostiumie i obiła przyjemne wrażenie.
- Czy pan Nick Charles? - zapytała.
- Tak - odparłem. Wyciągnęła rękę.
- Jestem Dorota Wynant. Pewnie pan mnie nie pamięta, ale powinien pan pamiętać
mojego ojca, Clyde’a Wynanta. Zajmował się pan…
- Jasne - powiedziałem. - Teraz przypominam sobie i panią. Była pani wtedy
jedenasto-, dwunastoletnią dziewczynką?
- Tak, to było osiem lat temu. A propos, pamięta pan te historie, które mi pan
opowiadał? Czy to była prawda?
- Pewnie raczej nie. Jak tam pani ojciec? Roześmiała się.
- Właśnie miałam pana o to zapytać. Wie pan, mamusia się z nim rozwiodła i
właściwie nic o nim obecnie nie wiemy. Chyba że od czasu do czasu przeczytamy w
gazetach
o jakichś jego nowych ekstrawagancjach. Pan go również nie spotyka?
Mój kieliszek był pusty. Zapytałem, czego się napije; odparła, że whisky z sodą.
Zamówiłem dwie whisky z sodą i powiedziałem:
- Nie, mieszkam teraz w San Francisco.
- Chętnie bym się z nim zobaczyła - powiedziała z namysłem. - Mamusia zrobiłaby mi
piekło, gdyby się o tym dowiedziała. Ale mimo wszystko chętnie bym się z nim
zobaczyła.
- I co?
- Nie mieszka już tam, gdzie mieszkaliśmy kiedyś razem, na Riverside Drive. Nie
figuruje w książce telefonicznej ani w książce adresowej.
- Niech pani spróbuje poszukać go przez adwokata - podsunąłem.
Jej twarz się rozpromieniła.
- A kto jest jego adwokatem?
- Kiedyś był nim niejaki Mac-coś-tam… Macaulay, tak, Herbert Macaulay. Miał
kancelarię w Gmachu Singera.
- Pan mi pożyczy pięć centów - poprosiła i poszła zatelefonować. Wróciła jeszcze
bardziej rozpromieniona. - Znalazłam go. Tuż za rogiem na Piątej Alei.
- Ojca?
- Nie, adwokata. Mówi, że tatusia nie ma w Nowym Jorku. Mam do niego wpaść. -
Podniosła kieliszek w moją stronę. - Spotkania rodzinne. A może i pan…
Asta skoczyła mi łapami na brzuch. Nora, na drugim końcu smyczy, opowiadała:
- Miała fajne popołudnie: przewróciła stół z zabawkami u Lorda & Taylora, napędziła
śmiertelnego strachu zażywnej jejmości, którą polizała w nogę u Saksa, i dała się
pogłaskać
trzem policjantom.
Dokonałem prezentacji.
- Moja żona, Dorota Wynant. Jej ojciec był kiedyś moim klientem. Była wtedy taka. -
Pokazałem dłonią. - Świetny facet, tylko trochę dziwak.
- Byłam nim urzeczona - oznajmiła Dorota, mając na myśli mnie. - Prawdziwy, żywy
detektyw. Chodziłam za nim i kazałam sobie opowiadać o jego przygodach. Opowiadał mi
wierutne kłamstwa, ale wierzyłam w każdziutkie słowo.
- Wyglądasz na zmęczoną, Noro - zauważyłem.
- Bo i jestem. Usiądźmy.
Dorota Wynant oświadczyła, że musi wracać do swego towarzystwa. Podała dłoń
Norze. Może byśmy wpadli któregoś dnia na kieliszek, mieszkają w hotelu Courtland,
mamusia nazywa się teraz Jorgensen. Z wielką przyjemnością, ona też niech nas odwiedzi,
mieszkamy w hotelu Normandie i będziemy w Nowym Jorku jeszcze tydzień albo dwa.
Dorota pogłaskała psa i odeszła. Znaleźliśmy wolny stolik.
- Ładna - powiedziała Nora.
- Jeśli ktoś lubi ten typ. Pokazała zęby w uśmiechu.
- Więc ty masz typy?
- Tylko ciebie, kochanie: szczupłą brunetkę o wyzywających ustach.
- A ta ruda, z którą się urwałeś wczoraj wieczorem u Quinnów?
- Nonsens - powiedziałem. - Chciała mi tylko pokazać francuskie sztychy.
Następnego dnia zadzwonił Herbert Macaulay.
- Cześć. Nie wiedziałem, że jesteś w Nowym Jorku. Powiedziała mi dopiero Dorota
Wynant. Może byśmy zjedli razem lunch?
- Która godzina?
- Wpół do dwunastej. Obudziłem cię?
- Tak, ale nic nie szkodzi. Może byś przyszedł tutaj na lunch. Mam kaca i nie chce mi
się nigdzie włóczyć… Dobra, powiedzmy o pierwszej.
Wypiłem cocktail z Norą, która wybierała się do fryzjera umyć głowę, potem drugi po
kąpieli i czułem się już znacznie lepiej, kiedy znowu zadzwonił telefon. Kobiecy głos
zapytał:
- Czy jest tam może pan Macaulay?
- Jeszcze nie.
- Przepraszam za kłopot, ale czy nie byłby pan łaskaw powtórzyć mu, żeby zadzwonił
do biura, jak tylko przyjdzie. Ważna sprawa.
Obiecałem, że powtórzę.
Macaulay zjawił się jakieś dziesięć minut później. Był wysokim, kędzierzawym,
rumianym, dość przystojnym mężczyzną mniej więcej w moim wieku - czterdzieści jeden
lat
- chociaż wyglądał młodziej. Uchodził za świetnego adwokata. Pomagałem mu w kilku
sprawach, kiedy jeszcze mieszkałem w Nowym Jorku, i zawsze pracowało nam się
dobrze.
Uścisnęliśmy sobie teraz dłonie, poklepaliśmy się po plecach, zapytał mnie, jak mi sdę
powodzi, a ja odparłem: „Świetnie”, potem ja go zapytałem o to samo, on odpowiedział:
„Świetnie” - i wreszcie mogłem mu powtórzyć, żeby zadzwonił do biura. Wrócił od
telefonu
ze zmarszczonym czołem.
- Wynant jest w Nowym Jorku - powiedział. - Chce się ze mną zobaczyć.
Obróciłem się do niego ze szklaneczkami, które właśnie napełniłem.
- Lunch może poczekać.
- Niech Wynant poczeka - powiedział biorąc ode mnie szklaneczkę.
- Ciągle taki narwany?
- To nie żarty - powiedział Macaulay poważnie. - Słyszałeś, że w dwudziestym
dziewiątym przesiedział blisko rok w sanatorium?
- Nie.
Kiwnął głową. Usiadł, postawił szlaneczkę na stoliku koło fotela i pochylił się w moją
stronę.
- Co właściwie knuje Mimi?
- Mimi? A, jego żona… była żona. Nie wiem. Musi koniecznie coś knuć?
- Zwykle coś knuje - rzekł sucho, po czym dodał bardzo wolno: - Sądziłem, że
będziesz wiedział.
Więc o to chodziło.
- Słuchaj, Mac - powiedziałem. - Nie jestem detektywem już od sześciu lat, od
dwudziestego siódmego roku.
Nie spuszczał ze mnie oka.
- Nie bujam - zapewniłem go. - W rok po naszym ślubie umarł teść i zostawił żonie
tartak, kolejkę wąskotorową i jeszcze parę rzeczy, więc rzuciłem agencję, żeby się tym
wszystkim zająć. Zresztą i tak bym nie pracował dla Mimi Wynant czy Jorgensen, czy jak
tam
się teraz nazywa… Nigdy jej nie lubiłem… Ani ona mnie.
- Och, nie sądziłem, że… - Macaulay urwał z nieokreślonym gestem dłoni i sięgnął po
szklaneczkę. Pociągnąwszy łyk, podjął: - Tak się tylko zastanawiam. Trzy dni temu, we
wtorek, dzwoni Mimi, chce znaleźć Wynanta; wczoraj dzwoni Dorota i mówi, że ty ją
skierowałeś, potem się zjawia i… Myślałem, że się jeszcze ciągle zajmujesz niuchaniem, i
nie
wiedziałem, co to wszystko ma znaczyć.
- Nie powiedzieli ci?
- Jasne. Chcą się z nim zobaczyć, przypomnieć sobie dawne czasy. To może znaczyć
wszystko.
- Ależ wy, adwokaoi, jesteście podejrzliwi - zauważyłem. - Może naprawdę dlatego
chcą się z nim zobaczyć. No, i dla pieniędzy. Ale o co właściwie ten cały krzyk? Czy
Wynant
się ukrywa?
Macaulay wzruszył ramionami.
- Wiesz tyle, co i ja. Nie widziałem go od października. - Pociągnął ze szklaneczki. -
Jak długo będziesz w Nowym Jorku?
- Do Nowego Roku albo dłużej - poinformowałem go i podszedłem do telefonu
zapytać, jakie dzisiaj mają menu.
Wieczorem poszedłem z Norą na premierę „Miodowego miesiąca” w Teatrze Małym,
a potem na przyjęcie do jakichś ludzi, którzy się nazywali Freemanowie czy Fieldingowie,
czy jeszcze jakoś inaczej. Czułem się podle, kiedy Nora obudziła mnie następnego dnia
rano.
Podała mi gazetę i filiżankę kawy, mówiąc:
- Czytaj!
Cierpliwie odczytałem akapit czy dwa, po czym odłożyłem gazetę i wypiłem łyk
kawy.
- Żarty żartami - powiedziałem - ale w tej chwili zamieniłbym wszystkie wywiady z
nowo obranym burmistrzem 0’Brienem, dorzucając na dokładkę ten indiański oleodruk ze
ściany, za kieliszek whis…
- Nie to, głupcze. - Położyła palec na gazecie. - To.
SEKRETARKA WYNALAZCY ZAMORDOWANA WE WŁASNYM
MIESZKANIU ZNALEZIONO PODZIURAWIONE KULAMI CIAŁO JULII WOLF
POLICJA SZUKA JEJ PRACODAWCY, CLYDE’A WYNANTA
Wczoraj po - południu znaleziono podziurawione kulami ciało Julii Wolf,
trzydziestodwuletniej sekretarki osobistej głośnego wynalazcy Clyde’a Millera Wynanta, w
jej
mieszkaniu pod numerem 411 na Pięćdziesiątej Czwartej Wschodniej Ulicy. Odkrycia
dokonała pani Chrystianowa Jorgensen, rozwiedziona żona wynalazcy, która udała się do
panny Wolf po adres byłego męża. Pani Jorgensen, która w poniedziałek wróciła po
sześcioletnim pobycie w Europie, oświadczyła policji, że nacisnąwszy dzwonek usłyszała
za
drzwiami słabe jęki. Zawiadomiła windziarza, Mervina Holly, który z kolei wezwał
administratora, Waltera Meany. Wszedłszy do mieszkania znaleźli pannę Wolf na podłodze
w
sypialni z czterema kulami kalibru 32 w piersi. Ranna zmarła nie odzyskawszy
przytomności,
przed przybyciem policji i lekarza.
Pełnomocnik Wynanta, Herbert Macaulay, zapewnił policję, że Wynant zadzwonił do
niego wczoraj i umówił się na spotkanie, na które jednak nie przybył. Adwokat oświadczył,
że
nic nie wie o miejscu pobytu wynalazcy. Panna Wolf, jak zeznał Macaulay, pracowała u
Wynanta od ośmiu lat. Adwokat nie wie nic o rodzinie zamordowanej ani o jej życiu
prywatnym i nie może dostarczyć żadnej informacji, która by rzuciła światło na sprawę.
Według zapewnień biegłych strzały nie mogły być oddane przez samą ofiarę…
Następowały zwykłe sformułowania biuletynu policyjnego.
- Myślisz, że to on ją zamordował? - zapytała Nora, kiedy odłożyłem gazetę.
- Wynant? Nie zdziwiłbym się zbytnio. Jest narwany jak diabli.
- Znałeś ją?
- Tak. Może byśmy się napili czegoś dla przepłukania gardła.
- Jaka ona była?
- Niczego sobie. Niebrzydka, miała głowę na karku i zdrowe nerwy. Potrzebne jej było
jedno i drugie, żeby żyć z tym facetem.
- Żyła z nim?
- Tak. Proszę cię, daj mi coś do picia. To znaczy, żyła, kiedy miałem z nim do
czynienia.
- Może byś najpierw zjadł śniadanie? Kochała go czy tylko tak, dla interesu?
- Nie wiem. Za wcześnie jeszcze na śniadanie.
Nora wyszła zostawiając otwarte drzwi i do sypialni wpadła Asta. Wskoczyła
przednimi łapami na łóżko, sięgając pyskiem do mojej twarzy. Podrapałem ją po łbie,
usiłując
sobie przypomnieć coś, co mi kiedyś powiedział Wynant o psach i o kobietach. Nie był to
jednak zwykły dowcip typu, jaka jest różnica między kobietą, spanielem a włoskim
orzechem.
Nie mogłem sobie przypomnieć, a nie wiem, czemu zdawało mi się, że jednak
powinienem.
Nora wróciła z dwoma cocktailami i następnym pytaniem:
- Jak on wygląda?
- Wysoki, dobrze ponad metr osiemdziesiąt, przy tym jeden z najchudszych ludzi,
jakich w życiu widziałem. Musi mieć teraz około pięćdziesiątki, a był już prawie siwy,
kiedy
go znałem. Przeważnie chodzi nie ostrzyżony, nosi niechlujne szpakowatorude wąsiki,
obgryza paznokcie.
Odepchnąłem psa, żeby wziąć od Nory szklaneczkę.
- Brzmi to zachęcająco. I co ty z nim miałeś wspólnego?
- Jeden ze współpracowników oskarżył go, że mu ukradł jakiś wynalazek. Facet
nazywał się Kelterman. Próbował go szantażować, grożąc, że jeśli Wynant mu nie zapłaci,
to
go zabije, wysadzi mu dom w powietrze, porwie dzieci, poderżnie żonie gardło i bo ja
wiem,
co jeszcze. Nigdy nie złapaliśmy faceta, ale musieliśmy mu napędzić nielichego pietra, bo
groźby ustały i do niczego nie doszło..
Nora odjęła szklaneczkę od ust, żeby zapytać:
- Czy Wynant rzeczywiście ukradł mu ten wynalazek?
- Cicho-sza - powiedziałem. - Jest Wigilia, więc postaraj się nie myśleć nic złego o
bliźnich.
4
Po południu wyszedłem z Astą na spacer, wyjaśniłem dwu osobom że jest sznaucerem,
nie mieszańcem szkockiego i irlandzkiego teriera, wstąpiłem do baru na jednego,
wpadłem na
Larry’ego Crowleya i przyprowadziłem go ze sobą do hotelu. Nora mieszała już cocktaile
dla
Quinnów, Margot Innes, jakiegoś mężczyzny, którego nazwiska nie dosłyszałem, oraz
Doroty
Wynant. Dorota oznajmiła, że chce ze mną porozmawiać, więc wzięliśmy szklaneczki i
przeszliśmy do sypialni. Przystąpiła od razu do rzeczy.
- Uważa pan że tatuś ją zabił?
- Nie - powiedziałem. - Dlaczego miałbym tak uważać?
- No, policja jest tego zdania… Była jego kochanką, prawda?
Kiwnąłem głową.
- Kiedy się z nimi stykałem, tak.
Nie odrywając wzroku od szklaneczki powiedziała:
- Jest moim ojcem, ale nigdy go nie lubiłam. Mamusi też. - Podniosła na mnie wzrok.
- Gilberta też nie lubię.
Gilbert był jej bratem.
- Nie przejmuj się - pocieszyłem ją. - Mnóstwo ludzi nie lubi swoich rodzin.
- A pan lubi?
- Swoją rodzinę?
- Moją. - Spojrzała na mnie podejrzliwie. - I niech pan ze mną nie rozmawia, jakbym
ciągle jeszcze miała dwanaście lat.
- Zdaje ci się - powiedziałem. - Może to dlatego, że jestem już trochę wstawiony.
- No więc jak? Pokręciłem głową.
- Nie miałem nic przeciwko tobie, był z ciebie po prostu rozpieszczony bachor. Bez
reszty rodzinki mógłbym się obejść.
- Co z nami właściwie jest? - zapytała bez goryczy, takim tonem, jakby rzeczywiście
chciała się dowiedzieć.
- Mnóstwo rzeczy. Twój…
Do sypialni zajrzał Harrison Quinn.
- Chodź zagrać w ping-ponga, Nick.
- Za chwilę.
- Tylko przyprowadź ze sobą naszą ślicznotkę. Spojrzał łakomie na Dorotę i wyszedł.
Dorota powiedziała:
- Zdaje się, że pan nie zna Jorgensena.
- Znam Nelsa Jorgensena.
- Szczęściarz z pana. Ten ma na imię Chrystian. Uroczy typek. To jest cała mamusia:
rozwodzi się z szaleńcem, żeby wyjść za żigolaka. - Oczy jej zwilgotniały. Powstrzymując
łkanie zapytała: - Co ja mam robić, Nick?
Miała głos przestraszonego dziecka. Objąłem ją ramieniem, wydając uspokajające
pomruki. Rozpłakała się na mojej piersi. Koło łóżka zadzwonił telefon. W drugim pokoju
radio grało „Wzejdź i świeć”. Moja szklaneczka była pusta.
- Odetnij się od nich - powiedziałem. Załkała znowu.
- Człowiek nie może odciąć się od swojego domu.
- Nie powiem, żebym zbyt dobrze rozumiał, co cię trzyma.
- Proszę cię, nie dokuczaj mi - rzekła pokornie. Nora, która weszła odebrać telefon,
obrzuciła mnie pytającym spojrzeniem. Zrobiłem do niej minę nad głową Doroty. Kiedy
Nora
powiedziała do telefonu: „Halo” - Dorota odskoczyła ode mnie, oblewając się rumieńcem.
- P-przepraszam - wyjąkała. - Nie chciałam… Nora uśmiechnęła się do niej
wyrozumiale.
- Nie bądź głupia - powiedziałem. Dziewczyna wyciągnęła chusteczkę i zaczęła
ocierać oczy. Nora mówiła do telefonu:
Tak.. Zobaczę, czy jest. A kto mówi, jeśli można wiedzieć? - Zakryła dłonią tubę i
obróciła się do mnie: - Jakiś facet, nazywa się Norman. Chcesz z nim rozmawiać?
Odparłem, że bo ja wiem, i podszedłem do telefonu.
- Halo.
Odezwał się nieco chrapliwy głos:
- Pan Charles…? Słyszałem, że był pan kiedyś związany z Wszechamerykańską
Agencją Detektywistyczną.
- Kto mówi? - zapytałem.
- Nazywam się Albert Norman. Prawdopodobnie nie słyszał pan o mnie, ale chciałbym
panu zrobić pewną propozycję. Jestem przekonany, że…
- Co za propozycję?
- Trudno mi mówić przez telefon, ale jeśliby mi pan poświęcił pół godzinki, to mogę
obiecać…
- Niestety - powiedziałem. - Jestem bardzo zajęty, a poza tym…
- Ale, panie Charles, to bardzo…
Rozległ się głośny huk: mógł to być strzał albo coś upadającego na podłogę, albo w
ogóle jakikolwiek głuchy odgłos. Powtórzyłem kilka razy: „Halo”, ale nie było
odpowiedzi.
Odłożyłem słuchawkę.
Nora przed lustrem pocieszała Dorotę za pomocą pudru i różu.- Jakiś facet, sprzedaje
polisy ubezpieczeniowe - powiedziałem i poszedłem się napić do salonu.
Zjawiło się jeszcze kilka osób. Porozmawiałem z nimi chwilę. Harrison Quinn wstał z
kanapy, na której siedział wraz z Margot Innes, i zaproponował:
- To chodźmy zagrać w tego ping-ponga.
Asta skoczyła mi łapami na brzuch. Wyłączyłem radio i zrobiłem sobie cocktail.
Mężczyzna, którego nazwiska nie dosłyszałem, perorował:
- Przyjdzie rewolucja i z miejsca postawią nas wszystkich pod ścianką.
Uważał, zdaje się, że to świetny dowcip. Podszedł Quinn, żeby sobie napełnić na
nowo szklankę. Spojrzał w stronę sypialni.
- Skąd wytrzasnąłeś tę blondyneczkę?
- Huśtałem ją kiedyś na kolanie.
- Na którym? - zapytał. - Mógłbym je pomacać?
Nora i Dorota wyszły z sypialni. Zobaczyłem na radiu popołudniową gazetę, więc
sięgnąłem po nią. Tytuły krzyczały wielkimi czcionkami:
JULIA WOLF BYŁA KOCHANKĄ GANGSTERA ARTUR NUNHEIM
IDENTYFIKUJE ZWŁOKI DOTĄD NIE ODNALEZIONO WYNANTA
Nora odezwała się cicho tuż przy moim ramieniu:
- Zaprosiłam ją na kolację. Bądź dobry dla tej małej. - Nora miała sama dwadzieścia
sześć lat. - Jest zupełnie wytrącona z równowagi.
- Jak sobie życzysz. - Odwróciłem się. W drugim końcu pokoju Dorota zaśmiewała się
z czegoś, co jej opowiadał Quinn. - Jeśli masz ochotę się mieszać w nie swoje sprawy, to
proszę bardzo, ale nie spodziewaj się, że będę ci robił okłady, jak sobie nabijesz guza.
- Nie nabiję. Jesteś słodki dureń. Nie czytaj teraz. Odebrała mi gazetę i wetknęła ją za
radio.
5
W nocy Nora nie mogła spać. Czytała pamiętniki Szaliapina, dopóki nie zacząłem
zapadać w sen, po czym zbudziła mnie pytaniem:
- Spisz?
Odpowiedziałem, że tak. Zapaliła mi papierosa, drugiego sobie.
- Nie miałbyś czasami ochoty zabawić się znowu w detektywa? Wiesz, kiedy wydarzy
się coś niezwykłego, jak na przykład sprawa Lindbergha…
- Moja droga - powiedziałem - przypuszczalnie to Wynant ją zamordował i policja
złapie go bez mojej pomocy. A w ogóle niewiele mnie to obchodzi.
- Nie to miałam na myśli, tylko że…
- Zresztą i tak nie mam czasu: jestem zbyt zajęty pilnowaniem, żebyś nie przepuściła
tych wszystkich pieniędzy, dla których się z tobą ożeniłem. - Pocałowałem ją. - Nie
sądzisz,
że kieliszeczek whisky pomógłby ci zasnąć?
- Nie, dziękuję.
- Ale mnie by dobrze zrobił.
Wstałem i poszedłem przynieść sobie whisky z sodą. Kiedy wróciłem, Nora siedziała
ze zmarszczonym czołem, zapatrzona w przestrzeń.
- Może ta mała jest i milutka - powiedziałem - ale ma kuku na muniu. Nie byłaby
inaczej córką Wynanta. Nigdy nie wiadomo, ile z tego, co mówi, myśli naprawdę, i nigdy
nie
wiadomo, ile z tego, co myśli, rzeczywiście się wydarzyło. Lubię ją, ale coś mi się
wydaje, że
twoje…
- Ja nie jestem taka pewna, czy ją lubię - odparła Nora z namysłem. - Wygląda mi na
małe ścierwo, ale jeżeli chociaż ćwierć tego, co nam naopowiadała, jest prawdą, to
znajduje
się w sytuacji nie do pozazdroszczenia.
- Nic na to nie poradzę.
- Ona uważa, że byś mógł.
- I ty też, z czego wynika, że bez względu na to, co uważasz, zawsze znajdziesz kogoś,
kto będzie tego samego zdania.
Nora westchnęła.
- Szkoda, że nie jesteś trzeźwy i nie można z tobą serio porozmawiać. - Pochyliła się i
wypiła łyk z mojej szklaneczki. - Dam ci prezent gwiazdkowy, jeśli ty mi też dasz.
Potrząsnąłem głową.
- Przy śniadaniu.
- Ale już jest Boże Narodzenie.
- Przy śniadaniu.
- Cokolwiek mi dasz - oświadczyła - mam nadzieję, że mi się nie spodoba.
- Nic ci to nie pomoże. I tak będziesz je musiała hodować, bo ten facet w „Akwarium”
zapowiedział, że pod żadnym warunkiem nie przyjmie ich z powrotem. Mówi, że i tak już
poobgryzały ogony…
- Co by ci szkodziło spróbować? A nuż się okaże, że mógłbyś jej pomóc. Ma do ciebie
takie zaufanie, Nicky.
- Tak, wszyscy mają zaufanie do Greków.
- Proszę cię.
- Ty byś tylko wścibiała nos w sprawy, które…
- Aha, chciałam cię właśnie zapytać: czy jego żona wiedziała, że ta panna Wolf jest
jego kochanką?
- Nie wiem. W każdym razie jej nie lubiła.
- A jaka ona jest?
- Żona? Bo ja wiem? Jak kobieta.
- Przystojna?
- Kiedyś była bardzo.
- Ile ma lat?
- Czterdzieści, może czterdzieści dwa. Skończ z tym wreszcie, Noro. Po co ci to
potrzebne? Niech Charlesowie pilnują swoich interesów, a Wynantowie swoich.
Wydęła wargi.
- Może jednak dobrze by mi zrobił kieliszek. Wstałem z łóżka i zrobiłem jej cocktail.
Wracałem do sypialni, kiedy zadzwonił telefon. Popatrzyłem na swój zegarek leżący na
stoliku nocnym. Dochodziła piąta. Nora odezwała się do telefonu:
- Halo… Tak, to ja. - Spojrzała na mnie z, ukosa. Potrząsnęła głowę, że nie. - Tak…
Ależ oczywiście… Naturalnie.
Odłożyła słuchawkę i pokazała zęby w uśmiechu.
- Rozkoszna jesteś - powiedziałem. - No i co?
- Zaraz tu przyjdzie Dorota. Jest, zdaje się, zalana.
- A to wspaniale. - Sięgnąłem po szlafrok. - Bo już się obawiałem, że będę musiał iść
spać.
Nora pochyliła się szukając rannych pantofli.
- Nie bądź takim tetrykiem. Możesz sobie spać przez cały dzień. - Znalazła pantofle i
wstała. - Czy ona się naprawdę boi matki tak, jak mówi?
- Jeżeli ma odrobinę oleju w głowie. Mimi to zgaga.
Nora podniosła swoje czarne oczy i powiedziała wolno:
- Ty coś przede mną ukrywasz.
- Och, kochanie - odparłem. - Miałem nadzieję, że nie będę ci musiał mówić. Dorota
jest naprawdę moją córką. Sam nie wiedziałem, co robię, Noro. To było wiosną, w
Wenecji,
byłem taki młody, świecił księżyc…
- Powygłupiaj się jeszcze trochę. Nie przegryzłbyś czegoś?
- Jeżeli ty masz ochotę. Co byś chciała?
- Kanapkę z befsztykiem po tatarsku i z cebulką, i czarną kawę.
Dorota się zjawiła, kiedy dzwoniłem do nocnej garmażerii. Kiedy wszedłem do
salonu, wstała nie bez trudności, mówiąc:
- Strasznie przepraszam, Nick, że was tak nachodzę. Ale nie mogę wrócić do domu w
takim stanie. Nie mogę. Boję się. Nie wiem, co by się mogło stać, co bym mogła zrobić.
Błagam, nie wyrzucaj mnie.
Była bardzo pijana. Asta obwąchiwała jej nogi.
- Cii - powiedziałem. - Żle ci tutaj? Siadaj. Za chwilę będzie kawa. Gdzieś się tak
doprawiła?
Usiadła, potrząsając niemądrze głową.
- Sama nie wiem. Obijałam się po lokalach, jak stąd wyszłam. Byłam wszędzie, tylko
nie w domu. Nie mogę wrócić do domu w takim stanie. Patrz, co mam. - Podniosła się
wyciągając z kieszeni płaszcza poobtłukiwany pistolet. - Patrz.
Zaczęła nim wywijać w moim kierunku, podczas gdy Asta, wesoło machając ogonem,
próbowała na nią skakać. Nora wciągnęła głośno powietrze, ja poczułem chłód w karku.
Odepchnąłem psa i odebrałem Dorocie pistolet.
- Co to za wygłupy? Siadaj.
Schowałem pistolet do kieszeni szlafroka i popchnąłem Dorotę na fotel.
- Nie gniewaj się na mnie, Nick - jęknęła. - Możesz go zatrzymać. Nie chcę ci robić
kłopotu.
- Skąd to wzięłaś?
- Dostałam od jednego faceta w knajpie na Dziesiątej Alei. Dałam mu za to
bransoletkę, tę ze szmaragdami i brylantami.
- A potem wygrałaś ją z powrotem w kości - powiedziałem. - Bo masz ją na ręce.
Wbiła wzrok w bransoletkę.
- Myślałam, że jej nie mam.
Popatrzyłem na Norę i potrząsnąłem głową. Nora powiedziała:
- Nie piłuj jej tak, Nick. Jest…
- Wcale mnie nie piłuje, Noro, naprawdę mnie nie piłuje - wtrąciła Dorota szybko. -
Jest… jest jedynym człowiekiem na świecie, do którego się mogę zwrócić.
Przypomniałem sobie, że Nora nie tknęła swojej whisky, więc poszedłem do sypialni i
wychyliłem szklaneczkę duszkiem. Kiedy wróciłem, Nora siedziała na poręczy fotela,
obejmując Dorotę ramieniem. Dorota pociągała nosem, Nora mówiła:
- Ależ Nick wcale nie jest na ciebie wściekły, kochanie, bardzo cię lubi. - Spojrzała na
mnie. - Prawda, że nie jesteś na nią wściekły, Nick?
- Nie, jestem tylko trochę zawiedziony. - Usiadłem na sofie. - Skąd masz ten pistolet,
Doroto?
- Od jednego faceta, przecież ci mówiłam.
- Od jakiego faceta?
- Już ci mówiłam. Od jakiegoś faceta w knajpie.
- I dałaś mu w zamian bransoletkę?
- Tak myślałam, ale patrz, mam ją na ręce.
- Zauważyłem.
Nora poklepała dziewczynę po plecach.
- Oczywiście, że masz.
- Kiedy przyjdzie chłopak z kanapkami i kawą, dam mu w łapę, żeby tu posiedział.
Ani mi się śni zostać samemu z dwiema…
Nora popatrzyła na mnie z ukosa i powiedziała do Doroty:
- Nie zwracaj na niego uwagi. Przez cały wieczór jest taki przyjemny.
- Uważa mnie za małą, pijaną idiotkę - powiedziała Dorota.
Nora poklepała ją znowu po plecach.
- Po co ci był ten pistolet? - zapytałem. Dorota wyprostowała się na fotelu, patrząc na
mnie szeroko otwartymi, pijanymi oczami.
- Na niego - szepnęła gorączkowo - jakby mnie napastował. Bałam się, bo jestem
pijana. Więc się bałam. A potem wystraszyłam się tego pistoletu, więc przyszłam tutaj.
- Masz na myśli ojca? - zapytała Nora starając się opanować podniecenie.
Dziewczyna potrząsnęła głową.
- Clyde Wynant jest moim ojcem. Mam na myśli ojczyma.
Położyła Norze głowę na piersi.
- Aha - rzekła Nora tonem pełnego zrozumienia. Potem dodała: - Biedne dziecko - i
spojrzała na mnie znacząco.
- Napijmy się czegoś - powiedziałem.
- Ja nie. - Nora zmierzyła mnie znowu z ukosa. - Uważam, że Dorota też nie powinna
pić.
- I owszem, wypije. Pomoże jej to zasnąć. Nalałem jej solidną porcję whisky i
dopilnowałem, żeby wypiła. Alkohol zrobił swoje: kiedy przyniesiono kawę i kanapki,
Dorota
smacznie spała.
- Teraz jesteś zadowolony? - zapytała Nora.
- Jestem. Może ją położymy, zanim się weźmiemy do jedzenia?
Zaniosłem ją do sypialni i pomogłem Norze rozebrać. Miała ładne, drobne ciało.
Wróciliśmy do salonu. Wyciągnąłem z kieszeni pistolet i obejrzałem go. Był mocno
sfatygowany. Znajdowały się w nim dwa naboje - jeden w komorze, drugi w magazynku.
- Co z nim zrobisz? - zapytała Nora.
- Nic, dopóki się nie dowiem, czy z niego została zastrzelona Julia Wolf. To kaliber
32.
- Ależ ona mówiła…
- …że go dostała w knajpie od jednego faceta za bransoletkę. Słyszałem.
Nora z kanapką w ustach pochyliła się w moją stronę. Oczy jej błyszczały i były
bardzo czarne.
- Myślisz, że go dostała od ojczyma?
- Myślę - powiedziałem, ale powiedziałem to zbyt serio.
- Jesteś wstrętna grecka glista - zawyrokowała Nora. - Może naprawdę dostała.
Przecież nie wiesz. Nie wierzysz w to, co ci powiedziała.
- Posłuchaj, kochanie. Kupię ci jutro cały stos powieści kryminalnych, tylko nie łam
sobie dzisiaj już swojej ślicznej główki. Wszystko, co ci miała do zakomunikowania,
sprowadza się do jednego: bała się, że Jorgensen spróbuje się do niej dobrać, jeśli wróci
do
domu, i że jest dość pijana, by mu ulec.
- Przecież ma matkę!
- To lepsza rodzinka. Możesz…
W drzwiach, mrugając oczami od światła, stanęła niepewnie Dorota Wynant w nocnej
koszuli o wiele na nią za dużej.
- Mogę wejść na chwilkę? - zapytała. - Boję się sama.
- Jasne.
Podeszła i zwinęła się koło mnie na kanapie. Nora wstała, żeby jej przynieść coś do
okrycia.
6
Jedliśmy wczesnym popołudniem we troje śniadanie, kiedy zadzwonili
Jorgensenowie. Nora odebrała telefon i wróciła z sypialni starając się nie okazać po sobie
podniecenia.
- Dzwoniła twoja matka - poinformowała Dorotę. Są na dole. Powiedziałam, żeby
weszli na górę.
- Niech to diabli - odparła Dorota. - Żałuję, że do niej zadzwoniłam.
- Równie dobrze moglibyśmy mieszkać w hallu - dorzuciłem.
- On wcale nie myśli tego, co mówi - powiedziała Nora.
Poklepała Dorotę po plecach. Rozległ się dzwonek. Poszedłem otworzyć. Osiem lat
nie poczyniło zbytniego spustoszenia w wyglądzie Mimi. Była bardziej dojrzała, bardziej
efektowna - to wszystko. Wzrostem górowała nad swoją córką, jej blond włosy miały
żywszy
odcień. Śmiejąc się wyciągnęła do mnie obydwie ręce.
- Wesołych świąt. Miło cię znowu zobaczyć po tylu latach. To jest mój mąż. Pan
Charles, Chrystian.
- I ja się cieszę, że cię widzę, Mimi - powiedziałem, po czym wyciągnąłem dłoń do
Jorgensena.
Co najmniej pięć lat młodszy od swojej żony, Jorgensen był wysokim, szczupłym,
prosto się trzymającym, smagłym mężczyzną, starannie i szykownie ubranym, o gładkich
włosach i wypomadowanych wąsikach. Ukłonił się w pas.
- Miło mi pana poznać.
Miał ciężki germański akcent i smukłą muskularną dłoń.
Weszliśmy do pokoju. Mimi, po dopełnieniu prezentacji, zaczęła przepraszać Norę za
najście.
- Chciałam się zobaczyć z pani mężem po tylu latach - powiedziała. - Przy tym
wiedziałam, że jedynym sposobem dotarcia gdziekolwiek na czas z moją córką jest
fizyczny
przymus. - Zwróciła się z uśmiechem do Doroty: - Może byś się ubrała, złotko.
Złotko odburknęło ustami pełnymi grzanki, że święta czy nie święta, nie widzi
powodu do marnowania jeszcze jednego popołudnia u ciotki Alicji.
- Gilbert na pewno nie pójdzie.
Mimi stwierdziła, że Asta jest ślicznym psem, po czym zapytała, czy przypadkiem nie
wiem, gdzie może się podziewać jej były mąż.
- Nie.
Mimi bawiła się dalej z psem.
- Jest pomylony, kompletnie pomylony. Żeby znikać w takim momencie! Nic
dziwnego, że policja uważała z początku, że musiał w tym maczać palce.
- A co teraz uważa? - zapytałem. Podniosła na mnie wzrok.
- Nie czytałeś gazet?
- Nie.
- Podobno to niejaki Morelli. Gangster. On ją zabił. Był jej kochankiem.
- Złapali go?
- Jeszcze nie, ale to on ją zabił. Chciałabym odnaleźć Clyde’a. Macaulay nie chce mi
nic pomóc. Twierdzi, że nie ma pojęcia, gdzie Clyde się podziewa, ale to przecież
śmieszne.
Jest jego pełnomocnikiem i w ogóle, zresztą wiem dobrze, że się z nim kontaktuje.
Uważasz,
że Macaulay jest godny zaufania?
- Jest adwokatem Clyde’a - odparłem. - Nie widzę powodu, dlaczego ty byś mu miała
ufać.
- Tak i myślałam. - Przesunęła się na kanapie. - Siadaj. Mam do ciebie milion spraw.
- Może byśmy się najpierw czegoś napili?
- Dla mnie może być cokolwiek, byle nie ajerkoniak - powiedziała. - Szkodzi mi na
wątrobę.
Kiedy wróciłem z trunkami, Nora i Jorgensen popisywali się jedno przed drugim
swoją francuszczyzną, Dorota nadal udawała, że je, a Mimi znowu bawiła się z psem.
Rozdałem szklaneczki i usiadłem koło Mimi.
- Masz uroczą żonę - zauważyła.
- Podoba ci się? Mnie też.
- Powiedz mi prawdę, Nick: czy uważasz, że Clyde jest naprawdę pomylony?
Rozumiesz, pomylony na tyle, że powinno się coś z tym zrobić?
- Skąd mogę wiedzieć?
- Martwię się ze względu na dzieci - oznajmiła. - Ja nie mam żadnych roszczeń, w
umowie rozwodowej zostało wszystko uregulowane. Ale dzieci! Zostaliśmy bez centa,
martwię się ze względu na nie. Jeżeli jest naprawdę pomylony, to gotów wszystko
przeputać i
zostawić je na lodzie. Czy uważasz, że powinnam coś zrobić?
- Chciałabyś go zamknąć w domu wariatów?
- N-nie - powiedziała wolno - ale chciałabym z nim pomówić. - Położyła mi rękę na
ramieniu. - Ty byś go znalazł.
Potrząsnąłem głową.
- Nie chcesz mi pomóc, Nick? Byliśmy przecież przyjaciółmi.
Jej wielkie niebieskie oczy przybrały wyraz łagodny i błagalny. Dorota przyglądała
nam się podejrzliwie z końca stołu.
- Na miłość boską, Mimi - powiedziałem. - W Nowym Jorku są setki detektywów.
Weż któregoś. Ja się tym już nie zajmuję.
- Wiem, ale… Czy Dorota była wczoraj bardzo pijana?
- To raczej ja byłem pijany. Ona wydawała mi się zupełnie trzeźwa.
- Nie uważasz, że wyrosła na ładne stworzenie?
- Zawsze uważałem, że jest ładna. Zastanowiła się chwilę.
- To jeszcze dziecko, Nick - powiedziała.
- Co ma piernik do wiatraka? - zapytałem. Uśmiechnęła się.
- Może byś coś na siebie włożyła, Doro?
Dorota powtórzyła ponuro, że nie widzi powodu do marnowania jeszcze jednego
popołudnia u ciotki Alicji. Teraz i Jorgensen zwrócił się do żony:
- Pani Charles była uprzejma zaproponować…
- Tak, tak - powiedziała Nora. - Czemu nie mieliby państwo zostać? Będzie parę osób.
Nic nadzwyczajnego, ale…
Zamiast zakończenia zrobiła nieokreślony ruch szklaneczką.
- Bardzo bym chciała - odparła Mimi z namysłem - ale obawiam się, że Alicja…
- Zadzwoń i przeproś ją - zaproponował Jorgensen.
- Ja zadzwonię - zaofiarowała się Dorota. Mimi kiwnęła głową.
- Tylko bądź dla niej miła.
Dorota poszła do sypialni. Wszyscy od razu się rozpogodzili, Nora napotkała mój
wzrok i mrugnęła wesoło, a ja musiałem zrobić dobrą minę, bo akurat patrzyła na mnie
Mimi.
- Zdaje się, wcale nie chciałeś, żebyśmy zostali?
- Co znowu!
- Wszystko wskazuje, że kłamiesz. Ty zdaje się dosyć lubiłeś biedną Julię?
- Biedną Julię. To brzmi wspaniale w twoich ustach. Owszem, lubiłem.
Mimi położyła mi znowu rękę na ramieniu.
- Rozbiła moje małżeństwo z Clyde’em. Ma się rozumieć, nienawidziłam jej w tym
czasie. Ale to było już tak dawno. Nie miałam do niej żadnego żalu idąc tam w piątek. I
popatrz, Nick, znalazłam ją umierającą. Nie zasłużyła na to. To było straszne. Jeśli nawet
miałam do niej jeszcze jakąś resztkę żalu, w tym momencie nie pozostało już nic prócz
współczucia. Mówiąc: biedna Julia, to rzeczywiście chciałam powiedzieć.
- Nie mam pojęcia, do czego zmierzasz - odparłem. - Nie mam pojęcia, do czego
wszyscy zmierzacie.
- Wszyscy? - powtórzyła. - Czy Dora też… Dorota wróciła z sypialni.
- Załatwione. Pocałowała matkę w usta i usiadła obok niej. Mimi, przeglądając się w
lusterku, czy przypadkiem nie rozmazała jej szminki, zapytała:
- Nie była urażona?
- Nie, wytłumaczyłam jej. Co trzeba zrobić, żeby dostać cocktail?
- Podejść do stolika, na którym stoją butelki, i nala» sobie - poinformowałem.
- Za dużo pijesz - powiedziała Mimi.
- Nie tyle co Nick. Podeszła do stolika, który służył za bar. Mimi potrzasnęła głową.
- Te dzieci. Więc lubiłeś Julię Wolf?
- Nalać ci też, Nick? - zawołała Dorota.
- Proszę - odkrzyknąłem, po czym zwróciłem się do Mimi: - Owszem, lubiłem.
- Okropny jesteś, odpowiadasz zawsze półsłówkami - poskarżyła się. - Konkretnie.
Lubiłeś ją tak jak mnie kiedyś?
- Masz na myśli te parę popołudni, kiedy razem zabijaliśmy nudę?
Jej śmiech był szczery
- To jest odpowiedź. - Zwróciła się do Doroty, która podeszła ze szklaneczkami. -
Musisz sobie sprawić szlafrok w tym odcieniu, kochanie. Bardzo ci do twarzy w
niebieskim.
Wziąłem szklaneczkę od Doroty i powiedziałem, że będę musiał się chyba ubrać.
7
Kiedy wyszedłem z łazienki, w sypialni była Nora z Dorotą. Nora czesała włosy,
Dorota siedziała na brzegu łóżka, bawiąc się pończochą. Nora posłała mi całusa w lustrze.
Miała bardzo szczęśliwą minę.
- Bardzo lubisz Nicka, co Noro? - zapytała Dorota.
- Jest zakutym Grekiem, ale przyzwyczaiłam się do niego.
- Charles to nie jest greckie nazwisko.
- Naprawdę nazywam się Charalambides - wyjaśniłem. - Kiedy mój ojciec przyjechał
do Ameryki, gryzipiórek w Urzędzie Imigracyjnym na Ellis Island orzekł, że
Charalambides
to za długie nazwisko, za wiele zachodu z pisaniem, i ostrugał je tak, że zostało Charles.
Mojemu ojcu było wszystko jedno. Mogli go nazwać równie dobrze panem X, byleby go
wpuścili do Ameryki.
Dorota nie spuszczała ze mnie oczu.
- Nigdy nie wiem, kiedy kłamiesz. - Zaczęła naciągać pończochę, zatrzymała się. -
Czego mamusia chce od ciebie?
- Nic złego. Próbuje ze mnie wydusić, ile się da. Chciałaby się dowiedzieć, co robiłaś i
mówiłaś wczoraj wieczorem.
- Tak myślałam. I co jej powiedziałeś?
- Co jej mogłem powiedzieć? Nic nie mówiłaś, nic nie robiłaś.
Ze zmarszczonym czołem zamyśliła się nad moimi słowami, ale kiedy się wreszcie
odezwała, chodziło jej o coś zupełnie innego:
- Nie wiedziałam, że coś cię łączyło z mamusią. Naturalnie byłam dzieckiem i nie
rozumiałabym nic i tak. Ale nawet nie wiedziałam, że jesteście po imieniu.
Nora odwróciła się od lustra ze śmiechem.
- No wreszcie do czegoś dochodzimy. - Zrobiła ruch grzebieniem w stronę Doroty. -
Mów dalej, kochanie.
Dorota powiedziała z powagą:
- Naprawdę nie wiedziałam.
Byłem zajęty wyciąganiem szpilek, którymi pospinano koszulę w pralni.
- A co teraz wiesz? - zapytałem.
- Nic - odparła wolno i jej twarz nabiegła czerwienią - ale się domyślam.
Pochyliła się nad pończochą.
- Domyślaj się, domyślaj - burknąłem. - Głuptas jesteś, ale nie rób zaraz takiej
zakłopotanej miny. Nie twoja wina, że masz kosmate myśli.
Podniosła głowę i parsknęła śmiechem, ale kiedy zapytała: „Uważasz, że jestem
bardzo podobna do mamusi?” - jej głos brzmiał serio.
- Nie dziwiłbym się zbytnio.
- Ale czy tak uważasz?
- Chcesz usłyszeć, że nie. Więc nie.
- I ja muszę z nim żyć - wtrąciła wesoło Nora. - Nie ma na niego sposobu.
Skończyłem się ubierać pierwszy i wyszedłem do salonu. Mimi siedziała na kolanach
Jorgensena. Wstała i zapytała:
- Co dostałeś na gwiazdkę?
- Nora dała mi zegarek.
Pokazałem jej. Powiedziała, że jest śliczny. Rzeczywiście był.
- A co ty jej dałeś?
- Naszyjnik.
Jorgensen zapytał: „Czy można” - i wstał zrobić sobie cocktail. Rozległ się dzwonek.
Wpuściłem Quinnów i Margot Innes, przedstawiłem ich Jorgensenom. Nora i Dorota
skończyły się wreszcie ubierać i wyszły z sypialni. Quinn przypiął się z miejsca do
Doroty.
Przyszedł Larry Crowley z dziewczyną imieniem Denis, a parę minut później Edgesowie.
Wygrałem od Margot trzydzieści dwa dolary w tryktraka, ale powiedziała, że mi zapłaci
później. Dziewczyna imieniem Denis musiała wyjść do sypialni i położyć się na chwilę.
Trochę po szóstej Alicja Quinn, przy pomocy Margot, oderwała swojego męża od Doroty i
powlokła na jakieś spotkanie. Potem poszli Edgesowie. Mimi nałożyła płaszcz, ubrała
męża i
córkę.
- To trochę spóźnione zaproszenie - powiedziała - ale może wpadlibyście do nas jutro
na kolację?
- Oczywiście - odparła Nora.
Pożegnaliśmy się, wymieniliśmy parę grzecznościowych uwag i Jorgensenowie
wyszli. Nora zamknęła za nimi drzwi i oparła się o nie plecami.
- Rany, ale to przystojny facet - powiedziała.
8
Jak dotąd, znałem swoje miejsce w sprawie Wolf-Wynant-Jorgensen i wiedziałem, co
mam robić. To znaczy, wiedziałem, że nie ma dla mnie w tej sprawie miejsca i że nic nie
powinienem robić. Kiedy jednak wracając do domu o czwartej nad ranem następnego dnia
wstąpiliśmy do Reubena na - kawę i Nora rozpostarła gazetę, znalazła na jednej z kolumn
towarzyskich następującą wzmiankę: „Nick Charles, były as Wszech-amerykańskiej
Agencji
Detektywistycznej, przybył z Zachodniego Wybrzeża, żeby się zająć sprawą zabójstwa
Julii
Wolf”. A kiedy sześć godzin później, potrząsany przez Norę, otworzyłem oczy i usiadłem
na
łóżku, w drzwiach sypialni stał mężczyzna z pistoletem w ręce.
Był to tęga wy, smagły, jeszcze dość młody osobnik średniego wzrostu, o szerokich
szczękach i wąsko osa dzonych oczach. Miał na sobie czarny melonik, czarne palto,
odrobinę
za ciasne, ciemny garnitur i czarne pantofle - wszystko wyglądające tak, jakby zostało
kupione przed piętnastoma minutami. Pistolet, o tępej czarnej lufie kalibru 38, spoczywał
niedbale w jego dłoni, w nic specjalnie nie wycelowany. Nora tłumaczyła:
- Wepchnął się na siłę, Nick. Powiedział, że musi…
- Muszę z panem pogadać - powiedział mężczyzna z pistoletem. - Muszę pogadać i
już.
Miał niski, chrapiący głos. Zdążyłem się tymczasem otrząsnąć ze snu. Mrugając
oczami popatrzyłem na Norę. Była podekscytowana, ale nie wyglądała na przestraszoną.
Można by pomyśleć, że śledzi konia, na którego postawiła i który wychodzi na prostą,
prowadząc o głowę.
- Dobra, niech pan mówi - powiedziałem. - Ale nie mógłby pan przedtem schować tej
pukawki? Mojej żonie to nie robi różnicy, ale ja jestem w ciąży, a nie chciałbym, żeby
dziecko się urodziło z…
Uśmiechnął się dolną wargą.
- I bez tego wiem, że z pana twardy facet. Słyszałem o panu. - Schował pistolet do
kieszeni palta. - Shep Morelli jestem.
- Nigdy o panu nie słyszałem - odrzekłem. Zrobił krok w głąb pokoju i jął energicznie
Hammett Dashiell - Papierowy człowiek Przełożył Krzysztof Zarzecki „KB” Oparty o bar w knajpie na Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy czekałem, aż Nora skończy gwiazdkowe zakupy, kiedy od stolika, przy którym siedziały cztery osoby, wstała dziewczyna i podeszła do mnie. Była drobną blondynką i zarówno jej buzia, jak cała postać w jasnoniebieskim sportowym kostiumie i obiła przyjemne wrażenie. - Czy pan Nick Charles? - zapytała. - Tak - odparłem. Wyciągnęła rękę. - Jestem Dorota Wynant. Pewnie pan mnie nie pamięta, ale powinien pan pamiętać mojego ojca, Clyde’a Wynanta. Zajmował się pan… - Jasne - powiedziałem. - Teraz przypominam sobie i panią. Była pani wtedy jedenasto-, dwunastoletnią dziewczynką? - Tak, to było osiem lat temu. A propos, pamięta pan te historie, które mi pan opowiadał? Czy to była prawda? - Pewnie raczej nie. Jak tam pani ojciec? Roześmiała się. - Właśnie miałam pana o to zapytać. Wie pan, mamusia się z nim rozwiodła i właściwie nic o nim obecnie nie wiemy. Chyba że od czasu do czasu przeczytamy w gazetach o jakichś jego nowych ekstrawagancjach. Pan go również nie spotyka? Mój kieliszek był pusty. Zapytałem, czego się napije; odparła, że whisky z sodą. Zamówiłem dwie whisky z sodą i powiedziałem: - Nie, mieszkam teraz w San Francisco. - Chętnie bym się z nim zobaczyła - powiedziała z namysłem. - Mamusia zrobiłaby mi piekło, gdyby się o tym dowiedziała. Ale mimo wszystko chętnie bym się z nim zobaczyła. - I co? - Nie mieszka już tam, gdzie mieszkaliśmy kiedyś razem, na Riverside Drive. Nie figuruje w książce telefonicznej ani w książce adresowej. - Niech pani spróbuje poszukać go przez adwokata - podsunąłem. Jej twarz się rozpromieniła.
- A kto jest jego adwokatem? - Kiedyś był nim niejaki Mac-coś-tam… Macaulay, tak, Herbert Macaulay. Miał kancelarię w Gmachu Singera. - Pan mi pożyczy pięć centów - poprosiła i poszła zatelefonować. Wróciła jeszcze bardziej rozpromieniona. - Znalazłam go. Tuż za rogiem na Piątej Alei. - Ojca? - Nie, adwokata. Mówi, że tatusia nie ma w Nowym Jorku. Mam do niego wpaść. - Podniosła kieliszek w moją stronę. - Spotkania rodzinne. A może i pan… Asta skoczyła mi łapami na brzuch. Nora, na drugim końcu smyczy, opowiadała: - Miała fajne popołudnie: przewróciła stół z zabawkami u Lorda & Taylora, napędziła śmiertelnego strachu zażywnej jejmości, którą polizała w nogę u Saksa, i dała się pogłaskać trzem policjantom. Dokonałem prezentacji. - Moja żona, Dorota Wynant. Jej ojciec był kiedyś moim klientem. Była wtedy taka. - Pokazałem dłonią. - Świetny facet, tylko trochę dziwak. - Byłam nim urzeczona - oznajmiła Dorota, mając na myśli mnie. - Prawdziwy, żywy detektyw. Chodziłam za nim i kazałam sobie opowiadać o jego przygodach. Opowiadał mi wierutne kłamstwa, ale wierzyłam w każdziutkie słowo. - Wyglądasz na zmęczoną, Noro - zauważyłem. - Bo i jestem. Usiądźmy. Dorota Wynant oświadczyła, że musi wracać do swego towarzystwa. Podała dłoń Norze. Może byśmy wpadli któregoś dnia na kieliszek, mieszkają w hotelu Courtland, mamusia nazywa się teraz Jorgensen. Z wielką przyjemnością, ona też niech nas odwiedzi, mieszkamy w hotelu Normandie i będziemy w Nowym Jorku jeszcze tydzień albo dwa. Dorota pogłaskała psa i odeszła. Znaleźliśmy wolny stolik. - Ładna - powiedziała Nora. - Jeśli ktoś lubi ten typ. Pokazała zęby w uśmiechu. - Więc ty masz typy? - Tylko ciebie, kochanie: szczupłą brunetkę o wyzywających ustach. - A ta ruda, z którą się urwałeś wczoraj wieczorem u Quinnów? - Nonsens - powiedziałem. - Chciała mi tylko pokazać francuskie sztychy. Następnego dnia zadzwonił Herbert Macaulay.
- Cześć. Nie wiedziałem, że jesteś w Nowym Jorku. Powiedziała mi dopiero Dorota Wynant. Może byśmy zjedli razem lunch? - Która godzina? - Wpół do dwunastej. Obudziłem cię? - Tak, ale nic nie szkodzi. Może byś przyszedł tutaj na lunch. Mam kaca i nie chce mi się nigdzie włóczyć… Dobra, powiedzmy o pierwszej. Wypiłem cocktail z Norą, która wybierała się do fryzjera umyć głowę, potem drugi po kąpieli i czułem się już znacznie lepiej, kiedy znowu zadzwonił telefon. Kobiecy głos zapytał: - Czy jest tam może pan Macaulay? - Jeszcze nie. - Przepraszam za kłopot, ale czy nie byłby pan łaskaw powtórzyć mu, żeby zadzwonił do biura, jak tylko przyjdzie. Ważna sprawa. Obiecałem, że powtórzę. Macaulay zjawił się jakieś dziesięć minut później. Był wysokim, kędzierzawym, rumianym, dość przystojnym mężczyzną mniej więcej w moim wieku - czterdzieści jeden lat - chociaż wyglądał młodziej. Uchodził za świetnego adwokata. Pomagałem mu w kilku sprawach, kiedy jeszcze mieszkałem w Nowym Jorku, i zawsze pracowało nam się dobrze. Uścisnęliśmy sobie teraz dłonie, poklepaliśmy się po plecach, zapytał mnie, jak mi sdę powodzi, a ja odparłem: „Świetnie”, potem ja go zapytałem o to samo, on odpowiedział: „Świetnie” - i wreszcie mogłem mu powtórzyć, żeby zadzwonił do biura. Wrócił od telefonu ze zmarszczonym czołem. - Wynant jest w Nowym Jorku - powiedział. - Chce się ze mną zobaczyć. Obróciłem się do niego ze szklaneczkami, które właśnie napełniłem. - Lunch może poczekać. - Niech Wynant poczeka - powiedział biorąc ode mnie szklaneczkę. - Ciągle taki narwany? - To nie żarty - powiedział Macaulay poważnie. - Słyszałeś, że w dwudziestym dziewiątym przesiedział blisko rok w sanatorium? - Nie.
Kiwnął głową. Usiadł, postawił szlaneczkę na stoliku koło fotela i pochylił się w moją stronę. - Co właściwie knuje Mimi? - Mimi? A, jego żona… była żona. Nie wiem. Musi koniecznie coś knuć? - Zwykle coś knuje - rzekł sucho, po czym dodał bardzo wolno: - Sądziłem, że będziesz wiedział. Więc o to chodziło. - Słuchaj, Mac - powiedziałem. - Nie jestem detektywem już od sześciu lat, od dwudziestego siódmego roku. Nie spuszczał ze mnie oka. - Nie bujam - zapewniłem go. - W rok po naszym ślubie umarł teść i zostawił żonie tartak, kolejkę wąskotorową i jeszcze parę rzeczy, więc rzuciłem agencję, żeby się tym wszystkim zająć. Zresztą i tak bym nie pracował dla Mimi Wynant czy Jorgensen, czy jak tam się teraz nazywa… Nigdy jej nie lubiłem… Ani ona mnie. - Och, nie sądziłem, że… - Macaulay urwał z nieokreślonym gestem dłoni i sięgnął po szklaneczkę. Pociągnąwszy łyk, podjął: - Tak się tylko zastanawiam. Trzy dni temu, we wtorek, dzwoni Mimi, chce znaleźć Wynanta; wczoraj dzwoni Dorota i mówi, że ty ją skierowałeś, potem się zjawia i… Myślałem, że się jeszcze ciągle zajmujesz niuchaniem, i nie wiedziałem, co to wszystko ma znaczyć. - Nie powiedzieli ci? - Jasne. Chcą się z nim zobaczyć, przypomnieć sobie dawne czasy. To może znaczyć wszystko. - Ależ wy, adwokaoi, jesteście podejrzliwi - zauważyłem. - Może naprawdę dlatego chcą się z nim zobaczyć. No, i dla pieniędzy. Ale o co właściwie ten cały krzyk? Czy Wynant się ukrywa? Macaulay wzruszył ramionami. - Wiesz tyle, co i ja. Nie widziałem go od października. - Pociągnął ze szklaneczki. - Jak długo będziesz w Nowym Jorku? - Do Nowego Roku albo dłużej - poinformowałem go i podszedłem do telefonu zapytać, jakie dzisiaj mają menu.
Wieczorem poszedłem z Norą na premierę „Miodowego miesiąca” w Teatrze Małym, a potem na przyjęcie do jakichś ludzi, którzy się nazywali Freemanowie czy Fieldingowie, czy jeszcze jakoś inaczej. Czułem się podle, kiedy Nora obudziła mnie następnego dnia rano. Podała mi gazetę i filiżankę kawy, mówiąc: - Czytaj! Cierpliwie odczytałem akapit czy dwa, po czym odłożyłem gazetę i wypiłem łyk kawy. - Żarty żartami - powiedziałem - ale w tej chwili zamieniłbym wszystkie wywiady z nowo obranym burmistrzem 0’Brienem, dorzucając na dokładkę ten indiański oleodruk ze ściany, za kieliszek whis… - Nie to, głupcze. - Położyła palec na gazecie. - To. SEKRETARKA WYNALAZCY ZAMORDOWANA WE WŁASNYM MIESZKANIU ZNALEZIONO PODZIURAWIONE KULAMI CIAŁO JULII WOLF POLICJA SZUKA JEJ PRACODAWCY, CLYDE’A WYNANTA Wczoraj po - południu znaleziono podziurawione kulami ciało Julii Wolf, trzydziestodwuletniej sekretarki osobistej głośnego wynalazcy Clyde’a Millera Wynanta, w jej mieszkaniu pod numerem 411 na Pięćdziesiątej Czwartej Wschodniej Ulicy. Odkrycia dokonała pani Chrystianowa Jorgensen, rozwiedziona żona wynalazcy, która udała się do panny Wolf po adres byłego męża. Pani Jorgensen, która w poniedziałek wróciła po sześcioletnim pobycie w Europie, oświadczyła policji, że nacisnąwszy dzwonek usłyszała za drzwiami słabe jęki. Zawiadomiła windziarza, Mervina Holly, który z kolei wezwał administratora, Waltera Meany. Wszedłszy do mieszkania znaleźli pannę Wolf na podłodze w sypialni z czterema kulami kalibru 32 w piersi. Ranna zmarła nie odzyskawszy przytomności, przed przybyciem policji i lekarza. Pełnomocnik Wynanta, Herbert Macaulay, zapewnił policję, że Wynant zadzwonił do niego wczoraj i umówił się na spotkanie, na które jednak nie przybył. Adwokat oświadczył, że nic nie wie o miejscu pobytu wynalazcy. Panna Wolf, jak zeznał Macaulay, pracowała u Wynanta od ośmiu lat. Adwokat nie wie nic o rodzinie zamordowanej ani o jej życiu
prywatnym i nie może dostarczyć żadnej informacji, która by rzuciła światło na sprawę. Według zapewnień biegłych strzały nie mogły być oddane przez samą ofiarę… Następowały zwykłe sformułowania biuletynu policyjnego. - Myślisz, że to on ją zamordował? - zapytała Nora, kiedy odłożyłem gazetę. - Wynant? Nie zdziwiłbym się zbytnio. Jest narwany jak diabli. - Znałeś ją? - Tak. Może byśmy się napili czegoś dla przepłukania gardła. - Jaka ona była? - Niczego sobie. Niebrzydka, miała głowę na karku i zdrowe nerwy. Potrzebne jej było jedno i drugie, żeby żyć z tym facetem. - Żyła z nim? - Tak. Proszę cię, daj mi coś do picia. To znaczy, żyła, kiedy miałem z nim do czynienia. - Może byś najpierw zjadł śniadanie? Kochała go czy tylko tak, dla interesu? - Nie wiem. Za wcześnie jeszcze na śniadanie. Nora wyszła zostawiając otwarte drzwi i do sypialni wpadła Asta. Wskoczyła przednimi łapami na łóżko, sięgając pyskiem do mojej twarzy. Podrapałem ją po łbie, usiłując sobie przypomnieć coś, co mi kiedyś powiedział Wynant o psach i o kobietach. Nie był to jednak zwykły dowcip typu, jaka jest różnica między kobietą, spanielem a włoskim orzechem. Nie mogłem sobie przypomnieć, a nie wiem, czemu zdawało mi się, że jednak powinienem. Nora wróciła z dwoma cocktailami i następnym pytaniem: - Jak on wygląda? - Wysoki, dobrze ponad metr osiemdziesiąt, przy tym jeden z najchudszych ludzi, jakich w życiu widziałem. Musi mieć teraz około pięćdziesiątki, a był już prawie siwy, kiedy go znałem. Przeważnie chodzi nie ostrzyżony, nosi niechlujne szpakowatorude wąsiki, obgryza paznokcie. Odepchnąłem psa, żeby wziąć od Nory szklaneczkę. - Brzmi to zachęcająco. I co ty z nim miałeś wspólnego? - Jeden ze współpracowników oskarżył go, że mu ukradł jakiś wynalazek. Facet
nazywał się Kelterman. Próbował go szantażować, grożąc, że jeśli Wynant mu nie zapłaci, to go zabije, wysadzi mu dom w powietrze, porwie dzieci, poderżnie żonie gardło i bo ja wiem, co jeszcze. Nigdy nie złapaliśmy faceta, ale musieliśmy mu napędzić nielichego pietra, bo groźby ustały i do niczego nie doszło.. Nora odjęła szklaneczkę od ust, żeby zapytać: - Czy Wynant rzeczywiście ukradł mu ten wynalazek? - Cicho-sza - powiedziałem. - Jest Wigilia, więc postaraj się nie myśleć nic złego o bliźnich.
4 Po południu wyszedłem z Astą na spacer, wyjaśniłem dwu osobom że jest sznaucerem, nie mieszańcem szkockiego i irlandzkiego teriera, wstąpiłem do baru na jednego, wpadłem na Larry’ego Crowleya i przyprowadziłem go ze sobą do hotelu. Nora mieszała już cocktaile dla Quinnów, Margot Innes, jakiegoś mężczyzny, którego nazwiska nie dosłyszałem, oraz Doroty Wynant. Dorota oznajmiła, że chce ze mną porozmawiać, więc wzięliśmy szklaneczki i przeszliśmy do sypialni. Przystąpiła od razu do rzeczy. - Uważa pan że tatuś ją zabił? - Nie - powiedziałem. - Dlaczego miałbym tak uważać? - No, policja jest tego zdania… Była jego kochanką, prawda? Kiwnąłem głową. - Kiedy się z nimi stykałem, tak. Nie odrywając wzroku od szklaneczki powiedziała: - Jest moim ojcem, ale nigdy go nie lubiłam. Mamusi też. - Podniosła na mnie wzrok. - Gilberta też nie lubię. Gilbert był jej bratem. - Nie przejmuj się - pocieszyłem ją. - Mnóstwo ludzi nie lubi swoich rodzin. - A pan lubi? - Swoją rodzinę? - Moją. - Spojrzała na mnie podejrzliwie. - I niech pan ze mną nie rozmawia, jakbym ciągle jeszcze miała dwanaście lat. - Zdaje ci się - powiedziałem. - Może to dlatego, że jestem już trochę wstawiony. - No więc jak? Pokręciłem głową. - Nie miałem nic przeciwko tobie, był z ciebie po prostu rozpieszczony bachor. Bez reszty rodzinki mógłbym się obejść. - Co z nami właściwie jest? - zapytała bez goryczy, takim tonem, jakby rzeczywiście chciała się dowiedzieć. - Mnóstwo rzeczy. Twój… Do sypialni zajrzał Harrison Quinn.
- Chodź zagrać w ping-ponga, Nick. - Za chwilę. - Tylko przyprowadź ze sobą naszą ślicznotkę. Spojrzał łakomie na Dorotę i wyszedł. Dorota powiedziała: - Zdaje się, że pan nie zna Jorgensena. - Znam Nelsa Jorgensena. - Szczęściarz z pana. Ten ma na imię Chrystian. Uroczy typek. To jest cała mamusia: rozwodzi się z szaleńcem, żeby wyjść za żigolaka. - Oczy jej zwilgotniały. Powstrzymując łkanie zapytała: - Co ja mam robić, Nick? Miała głos przestraszonego dziecka. Objąłem ją ramieniem, wydając uspokajające pomruki. Rozpłakała się na mojej piersi. Koło łóżka zadzwonił telefon. W drugim pokoju radio grało „Wzejdź i świeć”. Moja szklaneczka była pusta. - Odetnij się od nich - powiedziałem. Załkała znowu. - Człowiek nie może odciąć się od swojego domu. - Nie powiem, żebym zbyt dobrze rozumiał, co cię trzyma. - Proszę cię, nie dokuczaj mi - rzekła pokornie. Nora, która weszła odebrać telefon, obrzuciła mnie pytającym spojrzeniem. Zrobiłem do niej minę nad głową Doroty. Kiedy Nora powiedziała do telefonu: „Halo” - Dorota odskoczyła ode mnie, oblewając się rumieńcem. - P-przepraszam - wyjąkała. - Nie chciałam… Nora uśmiechnęła się do niej wyrozumiale. - Nie bądź głupia - powiedziałem. Dziewczyna wyciągnęła chusteczkę i zaczęła ocierać oczy. Nora mówiła do telefonu: Tak.. Zobaczę, czy jest. A kto mówi, jeśli można wiedzieć? - Zakryła dłonią tubę i obróciła się do mnie: - Jakiś facet, nazywa się Norman. Chcesz z nim rozmawiać? Odparłem, że bo ja wiem, i podszedłem do telefonu. - Halo. Odezwał się nieco chrapliwy głos: - Pan Charles…? Słyszałem, że był pan kiedyś związany z Wszechamerykańską Agencją Detektywistyczną. - Kto mówi? - zapytałem. - Nazywam się Albert Norman. Prawdopodobnie nie słyszał pan o mnie, ale chciałbym panu zrobić pewną propozycję. Jestem przekonany, że…
- Co za propozycję? - Trudno mi mówić przez telefon, ale jeśliby mi pan poświęcił pół godzinki, to mogę obiecać… - Niestety - powiedziałem. - Jestem bardzo zajęty, a poza tym… - Ale, panie Charles, to bardzo… Rozległ się głośny huk: mógł to być strzał albo coś upadającego na podłogę, albo w ogóle jakikolwiek głuchy odgłos. Powtórzyłem kilka razy: „Halo”, ale nie było odpowiedzi. Odłożyłem słuchawkę. Nora przed lustrem pocieszała Dorotę za pomocą pudru i różu.- Jakiś facet, sprzedaje polisy ubezpieczeniowe - powiedziałem i poszedłem się napić do salonu. Zjawiło się jeszcze kilka osób. Porozmawiałem z nimi chwilę. Harrison Quinn wstał z kanapy, na której siedział wraz z Margot Innes, i zaproponował: - To chodźmy zagrać w tego ping-ponga. Asta skoczyła mi łapami na brzuch. Wyłączyłem radio i zrobiłem sobie cocktail. Mężczyzna, którego nazwiska nie dosłyszałem, perorował: - Przyjdzie rewolucja i z miejsca postawią nas wszystkich pod ścianką. Uważał, zdaje się, że to świetny dowcip. Podszedł Quinn, żeby sobie napełnić na nowo szklankę. Spojrzał w stronę sypialni. - Skąd wytrzasnąłeś tę blondyneczkę? - Huśtałem ją kiedyś na kolanie. - Na którym? - zapytał. - Mógłbym je pomacać? Nora i Dorota wyszły z sypialni. Zobaczyłem na radiu popołudniową gazetę, więc sięgnąłem po nią. Tytuły krzyczały wielkimi czcionkami: JULIA WOLF BYŁA KOCHANKĄ GANGSTERA ARTUR NUNHEIM IDENTYFIKUJE ZWŁOKI DOTĄD NIE ODNALEZIONO WYNANTA Nora odezwała się cicho tuż przy moim ramieniu: - Zaprosiłam ją na kolację. Bądź dobry dla tej małej. - Nora miała sama dwadzieścia sześć lat. - Jest zupełnie wytrącona z równowagi. - Jak sobie życzysz. - Odwróciłem się. W drugim końcu pokoju Dorota zaśmiewała się z czegoś, co jej opowiadał Quinn. - Jeśli masz ochotę się mieszać w nie swoje sprawy, to proszę bardzo, ale nie spodziewaj się, że będę ci robił okłady, jak sobie nabijesz guza. - Nie nabiję. Jesteś słodki dureń. Nie czytaj teraz. Odebrała mi gazetę i wetknęła ją za
radio.
5 W nocy Nora nie mogła spać. Czytała pamiętniki Szaliapina, dopóki nie zacząłem zapadać w sen, po czym zbudziła mnie pytaniem: - Spisz? Odpowiedziałem, że tak. Zapaliła mi papierosa, drugiego sobie. - Nie miałbyś czasami ochoty zabawić się znowu w detektywa? Wiesz, kiedy wydarzy się coś niezwykłego, jak na przykład sprawa Lindbergha… - Moja droga - powiedziałem - przypuszczalnie to Wynant ją zamordował i policja złapie go bez mojej pomocy. A w ogóle niewiele mnie to obchodzi. - Nie to miałam na myśli, tylko że… - Zresztą i tak nie mam czasu: jestem zbyt zajęty pilnowaniem, żebyś nie przepuściła tych wszystkich pieniędzy, dla których się z tobą ożeniłem. - Pocałowałem ją. - Nie sądzisz, że kieliszeczek whisky pomógłby ci zasnąć? - Nie, dziękuję. - Ale mnie by dobrze zrobił. Wstałem i poszedłem przynieść sobie whisky z sodą. Kiedy wróciłem, Nora siedziała ze zmarszczonym czołem, zapatrzona w przestrzeń. - Może ta mała jest i milutka - powiedziałem - ale ma kuku na muniu. Nie byłaby inaczej córką Wynanta. Nigdy nie wiadomo, ile z tego, co mówi, myśli naprawdę, i nigdy nie wiadomo, ile z tego, co myśli, rzeczywiście się wydarzyło. Lubię ją, ale coś mi się wydaje, że twoje… - Ja nie jestem taka pewna, czy ją lubię - odparła Nora z namysłem. - Wygląda mi na małe ścierwo, ale jeżeli chociaż ćwierć tego, co nam naopowiadała, jest prawdą, to znajduje się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. - Nic na to nie poradzę. - Ona uważa, że byś mógł. - I ty też, z czego wynika, że bez względu na to, co uważasz, zawsze znajdziesz kogoś, kto będzie tego samego zdania.
Nora westchnęła. - Szkoda, że nie jesteś trzeźwy i nie można z tobą serio porozmawiać. - Pochyliła się i wypiła łyk z mojej szklaneczki. - Dam ci prezent gwiazdkowy, jeśli ty mi też dasz. Potrząsnąłem głową. - Przy śniadaniu. - Ale już jest Boże Narodzenie. - Przy śniadaniu. - Cokolwiek mi dasz - oświadczyła - mam nadzieję, że mi się nie spodoba. - Nic ci to nie pomoże. I tak będziesz je musiała hodować, bo ten facet w „Akwarium” zapowiedział, że pod żadnym warunkiem nie przyjmie ich z powrotem. Mówi, że i tak już poobgryzały ogony… - Co by ci szkodziło spróbować? A nuż się okaże, że mógłbyś jej pomóc. Ma do ciebie takie zaufanie, Nicky. - Tak, wszyscy mają zaufanie do Greków. - Proszę cię. - Ty byś tylko wścibiała nos w sprawy, które… - Aha, chciałam cię właśnie zapytać: czy jego żona wiedziała, że ta panna Wolf jest jego kochanką? - Nie wiem. W każdym razie jej nie lubiła. - A jaka ona jest? - Żona? Bo ja wiem? Jak kobieta. - Przystojna? - Kiedyś była bardzo. - Ile ma lat? - Czterdzieści, może czterdzieści dwa. Skończ z tym wreszcie, Noro. Po co ci to potrzebne? Niech Charlesowie pilnują swoich interesów, a Wynantowie swoich. Wydęła wargi. - Może jednak dobrze by mi zrobił kieliszek. Wstałem z łóżka i zrobiłem jej cocktail. Wracałem do sypialni, kiedy zadzwonił telefon. Popatrzyłem na swój zegarek leżący na stoliku nocnym. Dochodziła piąta. Nora odezwała się do telefonu: - Halo… Tak, to ja. - Spojrzała na mnie z, ukosa. Potrząsnęła głowę, że nie. - Tak… Ależ oczywiście… Naturalnie.
Odłożyła słuchawkę i pokazała zęby w uśmiechu. - Rozkoszna jesteś - powiedziałem. - No i co? - Zaraz tu przyjdzie Dorota. Jest, zdaje się, zalana. - A to wspaniale. - Sięgnąłem po szlafrok. - Bo już się obawiałem, że będę musiał iść spać. Nora pochyliła się szukając rannych pantofli. - Nie bądź takim tetrykiem. Możesz sobie spać przez cały dzień. - Znalazła pantofle i wstała. - Czy ona się naprawdę boi matki tak, jak mówi? - Jeżeli ma odrobinę oleju w głowie. Mimi to zgaga. Nora podniosła swoje czarne oczy i powiedziała wolno: - Ty coś przede mną ukrywasz. - Och, kochanie - odparłem. - Miałem nadzieję, że nie będę ci musiał mówić. Dorota jest naprawdę moją córką. Sam nie wiedziałem, co robię, Noro. To było wiosną, w Wenecji, byłem taki młody, świecił księżyc… - Powygłupiaj się jeszcze trochę. Nie przegryzłbyś czegoś? - Jeżeli ty masz ochotę. Co byś chciała? - Kanapkę z befsztykiem po tatarsku i z cebulką, i czarną kawę. Dorota się zjawiła, kiedy dzwoniłem do nocnej garmażerii. Kiedy wszedłem do salonu, wstała nie bez trudności, mówiąc: - Strasznie przepraszam, Nick, że was tak nachodzę. Ale nie mogę wrócić do domu w takim stanie. Nie mogę. Boję się. Nie wiem, co by się mogło stać, co bym mogła zrobić. Błagam, nie wyrzucaj mnie. Była bardzo pijana. Asta obwąchiwała jej nogi. - Cii - powiedziałem. - Żle ci tutaj? Siadaj. Za chwilę będzie kawa. Gdzieś się tak doprawiła? Usiadła, potrząsając niemądrze głową. - Sama nie wiem. Obijałam się po lokalach, jak stąd wyszłam. Byłam wszędzie, tylko nie w domu. Nie mogę wrócić do domu w takim stanie. Patrz, co mam. - Podniosła się wyciągając z kieszeni płaszcza poobtłukiwany pistolet. - Patrz. Zaczęła nim wywijać w moim kierunku, podczas gdy Asta, wesoło machając ogonem, próbowała na nią skakać. Nora wciągnęła głośno powietrze, ja poczułem chłód w karku. Odepchnąłem psa i odebrałem Dorocie pistolet.
- Co to za wygłupy? Siadaj. Schowałem pistolet do kieszeni szlafroka i popchnąłem Dorotę na fotel. - Nie gniewaj się na mnie, Nick - jęknęła. - Możesz go zatrzymać. Nie chcę ci robić kłopotu. - Skąd to wzięłaś? - Dostałam od jednego faceta w knajpie na Dziesiątej Alei. Dałam mu za to bransoletkę, tę ze szmaragdami i brylantami. - A potem wygrałaś ją z powrotem w kości - powiedziałem. - Bo masz ją na ręce. Wbiła wzrok w bransoletkę. - Myślałam, że jej nie mam. Popatrzyłem na Norę i potrząsnąłem głową. Nora powiedziała: - Nie piłuj jej tak, Nick. Jest… - Wcale mnie nie piłuje, Noro, naprawdę mnie nie piłuje - wtrąciła Dorota szybko. - Jest… jest jedynym człowiekiem na świecie, do którego się mogę zwrócić. Przypomniałem sobie, że Nora nie tknęła swojej whisky, więc poszedłem do sypialni i wychyliłem szklaneczkę duszkiem. Kiedy wróciłem, Nora siedziała na poręczy fotela, obejmując Dorotę ramieniem. Dorota pociągała nosem, Nora mówiła: - Ależ Nick wcale nie jest na ciebie wściekły, kochanie, bardzo cię lubi. - Spojrzała na mnie. - Prawda, że nie jesteś na nią wściekły, Nick? - Nie, jestem tylko trochę zawiedziony. - Usiadłem na sofie. - Skąd masz ten pistolet, Doroto? - Od jednego faceta, przecież ci mówiłam. - Od jakiego faceta? - Już ci mówiłam. Od jakiegoś faceta w knajpie. - I dałaś mu w zamian bransoletkę? - Tak myślałam, ale patrz, mam ją na ręce. - Zauważyłem. Nora poklepała dziewczynę po plecach. - Oczywiście, że masz. - Kiedy przyjdzie chłopak z kanapkami i kawą, dam mu w łapę, żeby tu posiedział. Ani mi się śni zostać samemu z dwiema… Nora popatrzyła na mnie z ukosa i powiedziała do Doroty:
- Nie zwracaj na niego uwagi. Przez cały wieczór jest taki przyjemny. - Uważa mnie za małą, pijaną idiotkę - powiedziała Dorota. Nora poklepała ją znowu po plecach. - Po co ci był ten pistolet? - zapytałem. Dorota wyprostowała się na fotelu, patrząc na mnie szeroko otwartymi, pijanymi oczami. - Na niego - szepnęła gorączkowo - jakby mnie napastował. Bałam się, bo jestem pijana. Więc się bałam. A potem wystraszyłam się tego pistoletu, więc przyszłam tutaj. - Masz na myśli ojca? - zapytała Nora starając się opanować podniecenie. Dziewczyna potrząsnęła głową. - Clyde Wynant jest moim ojcem. Mam na myśli ojczyma. Położyła Norze głowę na piersi. - Aha - rzekła Nora tonem pełnego zrozumienia. Potem dodała: - Biedne dziecko - i spojrzała na mnie znacząco. - Napijmy się czegoś - powiedziałem. - Ja nie. - Nora zmierzyła mnie znowu z ukosa. - Uważam, że Dorota też nie powinna pić. - I owszem, wypije. Pomoże jej to zasnąć. Nalałem jej solidną porcję whisky i dopilnowałem, żeby wypiła. Alkohol zrobił swoje: kiedy przyniesiono kawę i kanapki, Dorota smacznie spała. - Teraz jesteś zadowolony? - zapytała Nora. - Jestem. Może ją położymy, zanim się weźmiemy do jedzenia? Zaniosłem ją do sypialni i pomogłem Norze rozebrać. Miała ładne, drobne ciało. Wróciliśmy do salonu. Wyciągnąłem z kieszeni pistolet i obejrzałem go. Był mocno sfatygowany. Znajdowały się w nim dwa naboje - jeden w komorze, drugi w magazynku. - Co z nim zrobisz? - zapytała Nora. - Nic, dopóki się nie dowiem, czy z niego została zastrzelona Julia Wolf. To kaliber 32. - Ależ ona mówiła… - …że go dostała w knajpie od jednego faceta za bransoletkę. Słyszałem. Nora z kanapką w ustach pochyliła się w moją stronę. Oczy jej błyszczały i były bardzo czarne. - Myślisz, że go dostała od ojczyma?
- Myślę - powiedziałem, ale powiedziałem to zbyt serio. - Jesteś wstrętna grecka glista - zawyrokowała Nora. - Może naprawdę dostała. Przecież nie wiesz. Nie wierzysz w to, co ci powiedziała. - Posłuchaj, kochanie. Kupię ci jutro cały stos powieści kryminalnych, tylko nie łam sobie dzisiaj już swojej ślicznej główki. Wszystko, co ci miała do zakomunikowania, sprowadza się do jednego: bała się, że Jorgensen spróbuje się do niej dobrać, jeśli wróci do domu, i że jest dość pijana, by mu ulec. - Przecież ma matkę! - To lepsza rodzinka. Możesz… W drzwiach, mrugając oczami od światła, stanęła niepewnie Dorota Wynant w nocnej koszuli o wiele na nią za dużej. - Mogę wejść na chwilkę? - zapytała. - Boję się sama. - Jasne. Podeszła i zwinęła się koło mnie na kanapie. Nora wstała, żeby jej przynieść coś do okrycia.
6 Jedliśmy wczesnym popołudniem we troje śniadanie, kiedy zadzwonili Jorgensenowie. Nora odebrała telefon i wróciła z sypialni starając się nie okazać po sobie podniecenia. - Dzwoniła twoja matka - poinformowała Dorotę. Są na dole. Powiedziałam, żeby weszli na górę. - Niech to diabli - odparła Dorota. - Żałuję, że do niej zadzwoniłam. - Równie dobrze moglibyśmy mieszkać w hallu - dorzuciłem. - On wcale nie myśli tego, co mówi - powiedziała Nora. Poklepała Dorotę po plecach. Rozległ się dzwonek. Poszedłem otworzyć. Osiem lat nie poczyniło zbytniego spustoszenia w wyglądzie Mimi. Była bardziej dojrzała, bardziej efektowna - to wszystko. Wzrostem górowała nad swoją córką, jej blond włosy miały żywszy odcień. Śmiejąc się wyciągnęła do mnie obydwie ręce. - Wesołych świąt. Miło cię znowu zobaczyć po tylu latach. To jest mój mąż. Pan Charles, Chrystian. - I ja się cieszę, że cię widzę, Mimi - powiedziałem, po czym wyciągnąłem dłoń do Jorgensena. Co najmniej pięć lat młodszy od swojej żony, Jorgensen był wysokim, szczupłym, prosto się trzymającym, smagłym mężczyzną, starannie i szykownie ubranym, o gładkich włosach i wypomadowanych wąsikach. Ukłonił się w pas. - Miło mi pana poznać. Miał ciężki germański akcent i smukłą muskularną dłoń. Weszliśmy do pokoju. Mimi, po dopełnieniu prezentacji, zaczęła przepraszać Norę za najście. - Chciałam się zobaczyć z pani mężem po tylu latach - powiedziała. - Przy tym wiedziałam, że jedynym sposobem dotarcia gdziekolwiek na czas z moją córką jest fizyczny przymus. - Zwróciła się z uśmiechem do Doroty: - Może byś się ubrała, złotko. Złotko odburknęło ustami pełnymi grzanki, że święta czy nie święta, nie widzi powodu do marnowania jeszcze jednego popołudnia u ciotki Alicji.
- Gilbert na pewno nie pójdzie. Mimi stwierdziła, że Asta jest ślicznym psem, po czym zapytała, czy przypadkiem nie wiem, gdzie może się podziewać jej były mąż. - Nie. Mimi bawiła się dalej z psem. - Jest pomylony, kompletnie pomylony. Żeby znikać w takim momencie! Nic dziwnego, że policja uważała z początku, że musiał w tym maczać palce. - A co teraz uważa? - zapytałem. Podniosła na mnie wzrok. - Nie czytałeś gazet? - Nie. - Podobno to niejaki Morelli. Gangster. On ją zabił. Był jej kochankiem. - Złapali go? - Jeszcze nie, ale to on ją zabił. Chciałabym odnaleźć Clyde’a. Macaulay nie chce mi nic pomóc. Twierdzi, że nie ma pojęcia, gdzie Clyde się podziewa, ale to przecież śmieszne. Jest jego pełnomocnikiem i w ogóle, zresztą wiem dobrze, że się z nim kontaktuje. Uważasz, że Macaulay jest godny zaufania? - Jest adwokatem Clyde’a - odparłem. - Nie widzę powodu, dlaczego ty byś mu miała ufać. - Tak i myślałam. - Przesunęła się na kanapie. - Siadaj. Mam do ciebie milion spraw. - Może byśmy się najpierw czegoś napili? - Dla mnie może być cokolwiek, byle nie ajerkoniak - powiedziała. - Szkodzi mi na wątrobę. Kiedy wróciłem z trunkami, Nora i Jorgensen popisywali się jedno przed drugim swoją francuszczyzną, Dorota nadal udawała, że je, a Mimi znowu bawiła się z psem. Rozdałem szklaneczki i usiadłem koło Mimi. - Masz uroczą żonę - zauważyła. - Podoba ci się? Mnie też. - Powiedz mi prawdę, Nick: czy uważasz, że Clyde jest naprawdę pomylony? Rozumiesz, pomylony na tyle, że powinno się coś z tym zrobić? - Skąd mogę wiedzieć? - Martwię się ze względu na dzieci - oznajmiła. - Ja nie mam żadnych roszczeń, w
umowie rozwodowej zostało wszystko uregulowane. Ale dzieci! Zostaliśmy bez centa, martwię się ze względu na nie. Jeżeli jest naprawdę pomylony, to gotów wszystko przeputać i zostawić je na lodzie. Czy uważasz, że powinnam coś zrobić? - Chciałabyś go zamknąć w domu wariatów? - N-nie - powiedziała wolno - ale chciałabym z nim pomówić. - Położyła mi rękę na ramieniu. - Ty byś go znalazł. Potrząsnąłem głową. - Nie chcesz mi pomóc, Nick? Byliśmy przecież przyjaciółmi. Jej wielkie niebieskie oczy przybrały wyraz łagodny i błagalny. Dorota przyglądała nam się podejrzliwie z końca stołu. - Na miłość boską, Mimi - powiedziałem. - W Nowym Jorku są setki detektywów. Weż któregoś. Ja się tym już nie zajmuję. - Wiem, ale… Czy Dorota była wczoraj bardzo pijana? - To raczej ja byłem pijany. Ona wydawała mi się zupełnie trzeźwa. - Nie uważasz, że wyrosła na ładne stworzenie? - Zawsze uważałem, że jest ładna. Zastanowiła się chwilę. - To jeszcze dziecko, Nick - powiedziała. - Co ma piernik do wiatraka? - zapytałem. Uśmiechnęła się. - Może byś coś na siebie włożyła, Doro? Dorota powtórzyła ponuro, że nie widzi powodu do marnowania jeszcze jednego popołudnia u ciotki Alicji. Teraz i Jorgensen zwrócił się do żony: - Pani Charles była uprzejma zaproponować… - Tak, tak - powiedziała Nora. - Czemu nie mieliby państwo zostać? Będzie parę osób. Nic nadzwyczajnego, ale… Zamiast zakończenia zrobiła nieokreślony ruch szklaneczką. - Bardzo bym chciała - odparła Mimi z namysłem - ale obawiam się, że Alicja… - Zadzwoń i przeproś ją - zaproponował Jorgensen. - Ja zadzwonię - zaofiarowała się Dorota. Mimi kiwnęła głową. - Tylko bądź dla niej miła. Dorota poszła do sypialni. Wszyscy od razu się rozpogodzili, Nora napotkała mój wzrok i mrugnęła wesoło, a ja musiałem zrobić dobrą minę, bo akurat patrzyła na mnie Mimi.
- Zdaje się, wcale nie chciałeś, żebyśmy zostali? - Co znowu! - Wszystko wskazuje, że kłamiesz. Ty zdaje się dosyć lubiłeś biedną Julię? - Biedną Julię. To brzmi wspaniale w twoich ustach. Owszem, lubiłem. Mimi położyła mi znowu rękę na ramieniu. - Rozbiła moje małżeństwo z Clyde’em. Ma się rozumieć, nienawidziłam jej w tym czasie. Ale to było już tak dawno. Nie miałam do niej żadnego żalu idąc tam w piątek. I popatrz, Nick, znalazłam ją umierającą. Nie zasłużyła na to. To było straszne. Jeśli nawet miałam do niej jeszcze jakąś resztkę żalu, w tym momencie nie pozostało już nic prócz współczucia. Mówiąc: biedna Julia, to rzeczywiście chciałam powiedzieć. - Nie mam pojęcia, do czego zmierzasz - odparłem. - Nie mam pojęcia, do czego wszyscy zmierzacie. - Wszyscy? - powtórzyła. - Czy Dora też… Dorota wróciła z sypialni. - Załatwione. Pocałowała matkę w usta i usiadła obok niej. Mimi, przeglądając się w lusterku, czy przypadkiem nie rozmazała jej szminki, zapytała: - Nie była urażona? - Nie, wytłumaczyłam jej. Co trzeba zrobić, żeby dostać cocktail? - Podejść do stolika, na którym stoją butelki, i nala» sobie - poinformowałem. - Za dużo pijesz - powiedziała Mimi. - Nie tyle co Nick. Podeszła do stolika, który służył za bar. Mimi potrzasnęła głową. - Te dzieci. Więc lubiłeś Julię Wolf? - Nalać ci też, Nick? - zawołała Dorota. - Proszę - odkrzyknąłem, po czym zwróciłem się do Mimi: - Owszem, lubiłem. - Okropny jesteś, odpowiadasz zawsze półsłówkami - poskarżyła się. - Konkretnie. Lubiłeś ją tak jak mnie kiedyś? - Masz na myśli te parę popołudni, kiedy razem zabijaliśmy nudę? Jej śmiech był szczery - To jest odpowiedź. - Zwróciła się do Doroty, która podeszła ze szklaneczkami. - Musisz sobie sprawić szlafrok w tym odcieniu, kochanie. Bardzo ci do twarzy w niebieskim. Wziąłem szklaneczkę od Doroty i powiedziałem, że będę musiał się chyba ubrać.
7 Kiedy wyszedłem z łazienki, w sypialni była Nora z Dorotą. Nora czesała włosy, Dorota siedziała na brzegu łóżka, bawiąc się pończochą. Nora posłała mi całusa w lustrze. Miała bardzo szczęśliwą minę. - Bardzo lubisz Nicka, co Noro? - zapytała Dorota. - Jest zakutym Grekiem, ale przyzwyczaiłam się do niego. - Charles to nie jest greckie nazwisko. - Naprawdę nazywam się Charalambides - wyjaśniłem. - Kiedy mój ojciec przyjechał do Ameryki, gryzipiórek w Urzędzie Imigracyjnym na Ellis Island orzekł, że Charalambides to za długie nazwisko, za wiele zachodu z pisaniem, i ostrugał je tak, że zostało Charles. Mojemu ojcu było wszystko jedno. Mogli go nazwać równie dobrze panem X, byleby go wpuścili do Ameryki. Dorota nie spuszczała ze mnie oczu. - Nigdy nie wiem, kiedy kłamiesz. - Zaczęła naciągać pończochę, zatrzymała się. - Czego mamusia chce od ciebie? - Nic złego. Próbuje ze mnie wydusić, ile się da. Chciałaby się dowiedzieć, co robiłaś i mówiłaś wczoraj wieczorem. - Tak myślałam. I co jej powiedziałeś? - Co jej mogłem powiedzieć? Nic nie mówiłaś, nic nie robiłaś. Ze zmarszczonym czołem zamyśliła się nad moimi słowami, ale kiedy się wreszcie odezwała, chodziło jej o coś zupełnie innego: - Nie wiedziałam, że coś cię łączyło z mamusią. Naturalnie byłam dzieckiem i nie rozumiałabym nic i tak. Ale nawet nie wiedziałam, że jesteście po imieniu. Nora odwróciła się od lustra ze śmiechem. - No wreszcie do czegoś dochodzimy. - Zrobiła ruch grzebieniem w stronę Doroty. - Mów dalej, kochanie. Dorota powiedziała z powagą: - Naprawdę nie wiedziałam. Byłem zajęty wyciąganiem szpilek, którymi pospinano koszulę w pralni. - A co teraz wiesz? - zapytałem.
- Nic - odparła wolno i jej twarz nabiegła czerwienią - ale się domyślam. Pochyliła się nad pończochą. - Domyślaj się, domyślaj - burknąłem. - Głuptas jesteś, ale nie rób zaraz takiej zakłopotanej miny. Nie twoja wina, że masz kosmate myśli. Podniosła głowę i parsknęła śmiechem, ale kiedy zapytała: „Uważasz, że jestem bardzo podobna do mamusi?” - jej głos brzmiał serio. - Nie dziwiłbym się zbytnio. - Ale czy tak uważasz? - Chcesz usłyszeć, że nie. Więc nie. - I ja muszę z nim żyć - wtrąciła wesoło Nora. - Nie ma na niego sposobu. Skończyłem się ubierać pierwszy i wyszedłem do salonu. Mimi siedziała na kolanach Jorgensena. Wstała i zapytała: - Co dostałeś na gwiazdkę? - Nora dała mi zegarek. Pokazałem jej. Powiedziała, że jest śliczny. Rzeczywiście był. - A co ty jej dałeś? - Naszyjnik. Jorgensen zapytał: „Czy można” - i wstał zrobić sobie cocktail. Rozległ się dzwonek. Wpuściłem Quinnów i Margot Innes, przedstawiłem ich Jorgensenom. Nora i Dorota skończyły się wreszcie ubierać i wyszły z sypialni. Quinn przypiął się z miejsca do Doroty. Przyszedł Larry Crowley z dziewczyną imieniem Denis, a parę minut później Edgesowie. Wygrałem od Margot trzydzieści dwa dolary w tryktraka, ale powiedziała, że mi zapłaci później. Dziewczyna imieniem Denis musiała wyjść do sypialni i położyć się na chwilę. Trochę po szóstej Alicja Quinn, przy pomocy Margot, oderwała swojego męża od Doroty i powlokła na jakieś spotkanie. Potem poszli Edgesowie. Mimi nałożyła płaszcz, ubrała męża i córkę. - To trochę spóźnione zaproszenie - powiedziała - ale może wpadlibyście do nas jutro na kolację? - Oczywiście - odparła Nora. Pożegnaliśmy się, wymieniliśmy parę grzecznościowych uwag i Jorgensenowie wyszli. Nora zamknęła za nimi drzwi i oparła się o nie plecami.
- Rany, ale to przystojny facet - powiedziała.
8 Jak dotąd, znałem swoje miejsce w sprawie Wolf-Wynant-Jorgensen i wiedziałem, co mam robić. To znaczy, wiedziałem, że nie ma dla mnie w tej sprawie miejsca i że nic nie powinienem robić. Kiedy jednak wracając do domu o czwartej nad ranem następnego dnia wstąpiliśmy do Reubena na - kawę i Nora rozpostarła gazetę, znalazła na jednej z kolumn towarzyskich następującą wzmiankę: „Nick Charles, były as Wszech-amerykańskiej Agencji Detektywistycznej, przybył z Zachodniego Wybrzeża, żeby się zająć sprawą zabójstwa Julii Wolf”. A kiedy sześć godzin później, potrząsany przez Norę, otworzyłem oczy i usiadłem na łóżku, w drzwiach sypialni stał mężczyzna z pistoletem w ręce. Był to tęga wy, smagły, jeszcze dość młody osobnik średniego wzrostu, o szerokich szczękach i wąsko osa dzonych oczach. Miał na sobie czarny melonik, czarne palto, odrobinę za ciasne, ciemny garnitur i czarne pantofle - wszystko wyglądające tak, jakby zostało kupione przed piętnastoma minutami. Pistolet, o tępej czarnej lufie kalibru 38, spoczywał niedbale w jego dłoni, w nic specjalnie nie wycelowany. Nora tłumaczyła: - Wepchnął się na siłę, Nick. Powiedział, że musi… - Muszę z panem pogadać - powiedział mężczyzna z pistoletem. - Muszę pogadać i już. Miał niski, chrapiący głos. Zdążyłem się tymczasem otrząsnąć ze snu. Mrugając oczami popatrzyłem na Norę. Była podekscytowana, ale nie wyglądała na przestraszoną. Można by pomyśleć, że śledzi konia, na którego postawiła i który wychodzi na prostą, prowadząc o głowę. - Dobra, niech pan mówi - powiedziałem. - Ale nie mógłby pan przedtem schować tej pukawki? Mojej żonie to nie robi różnicy, ale ja jestem w ciąży, a nie chciałbym, żeby dziecko się urodziło z… Uśmiechnął się dolną wargą. - I bez tego wiem, że z pana twardy facet. Słyszałem o panu. - Schował pistolet do kieszeni palta. - Shep Morelli jestem. - Nigdy o panu nie słyszałem - odrzekłem. Zrobił krok w głąb pokoju i jął energicznie