DAVE DUNCAN
PRZEZNACZENIE
MIECZA
TRYLOGIA “SIÓDMY MIECZ” TOM II
(Przełożyła Anna Reszka)
Najpierw musisz w łańcuchy zakuć brata,
A od drugiego przejąć mądrość.
Gdy zdepczesz potężnego
Stworzysz armię, zatoczysz koło,
I dasz lekcję,
Na koniec zwrócisz miecz
Tam gdzie jego przeznaczenie.
Zagadka półboga, instrukcje dla lorda Shonsu
Prolog
Zjazd szermierzy
Zwołano zjazd i Bogini go pobłogosławiła. Teraz każda łódź przewożąca szermierzy
mogła znaleźć się w Casr. Tam wojownicy schodzili na brzeg i wyruszali po chwałę. Statki
kierowane Jej Ręką wracały na rodzinne wody, a załogi i pasażerowie rozgłaszali
nadzwyczajną wieść.
W wioskach, miastach i pałacach Świata szermierze usłyszeli wezwanie. Usłyszeli je w
wilgotnych dżunglach Aro i na wietrznych równinach Grin, wśród sadów Allii i pól ryżowych
Az. Usłyszeli w pustynnym Ib Man i pod lodowymi szczytami Zor.
Garnizonowi usłyszeli je w koszarach albo na tłocznych ulicach, wolni na górskich
szlakach lub zniszczonych wiejskich przystaniach. Naoliwili buty i pasy, naostrzyli miecze i
ruszyli ku Rzece.
Podnieceni juniorzy odszukiwali mentorów i prosili ich o poprowadzenie do Casr albo
zwolnienie z przysiąg. Seniorzy musieli podjąć decyzję: zostać przy rodzinach, synekurach i
wygodach czy odpowiedzieć na wezwanie i błagania protegowanych. Niektórzy wybierali
honor, inni pogardę.
Wędrowne oddziały wolnych nie miały takich problemów, bo przez cały czas
znajdowały się na służbie Bogini. Najczęściej obywano się bez zbędnych słów. Po prostu
zbierano się do drogi.
Lecz Bogini mogła powołać tylko część swoich szermierzy, żeby nie zostawić Świata
bez opieki stróżów prawa i porządku. Wielu z tych, którzy wsiedli na statki, wkrótce ujrzało
nowe brzegi, a w oddali Casr. Inni, nie mniej gorliwi i tyle samo warci, przeżyli rozczarowanie.
Nie dostrzegli żadnych zmian krajobrazu. Nie mogli uwierzyć, że są gorsi od innych. Doszło do
sporów, wzajemnego obwiniania się, awantur, wyzwań, przelewu krwi. Rannymi zajęli się
uzdrowiciele, zabitych wrzucono do Rzeki. Pozostali przegrupowali się i spróbowali szczęścia
na innych łodziach.
Nie tylko szermierze zareagowali na wezwanie. Za nimi podążyły żony, niewolnice,
konkubiny i dzieci. Zjechali się heroldowie i minstrele, zbrojmistrze i uzdrowiciele oraz
lichwiarze, szewcy, stajenni, kucharze i dziewki. Młodzież żądna przygody wsiadła na statki,
żeby się przekonać, dokąd poniesie je wielka Rzeka. Bogini od wieków nie zwołała zjazdu
szermierzy. W pamięci Ludzi nie zachowało się podobne wydarzenie. Po przybyciu do Casr
wszyscy zadawali to samo pytanie: Po co zwołano zjazd? Kto jest wrogiem?
Odpowiedź brzmiała: Czarnoksiężnicy!
Księga pierwsza:
Jak szermierz płakał
1
Nie do pomyślenia było, żeby szermierz siódmej rangi ukrywał się przed kimkolwiek
lub czymkolwiek, ale Wallie starał się, oględnie mówiąc, nie rzucać w oczy.
Ranek spędził na pokładzie. Oparty o poręcz, obserwował zgiełkliwy port w Tau. Zdjął
zapinkę i rozpuścił czarne włosy. Pasy i miecz położył przy nodze. Burta zasłaniała niebieski
kilt i buty. Przechodnie widzieli tylko potężnie zbudowanego młodego mężczyznę o długich
włosach. Musieliby podejść bardzo blisko i mieć dobry wzrok, żeby dostrzec siedem mieczy
wytatuowanych na jego czole.
Po dwóch tygodniach nieprzerwanej żeglugi z Ov zapasy się wyczerpały, a
nagromadziło wiele spraw do załatwienia. Matki zgarnęły dzieci i ruszyły na poszukiwanie
dentystów. Stara Lina podreptała na brzeg, żeby targować się z domokrążcami o mięso, owoce,
warzywa, mąkę, przyprawy i sól. Nnanji zabrał brata do uzdrowiciela na zdjęcie gipsu z ręki.
Jja wybrała się z Lae na zakupy. Młody Sinboro, który osiągnął wiek męski, pomaszerował z
rodzicami do znaczyciela. Szykowała się nocna zabawa na Szafirze.
Normalnie Brota wykorzystywała pobyt w porcie i sprzedawała towar, a syn wyprawiał
się po następny, ale teraz żeglarze byli zajęci trymowaniem i balastem, więc Piąta przypasała
miecz, wzięła ze sobą Matę i poczłapała na nabrzeże. Tomiyano kazał położyć dwie brązowe
sztaby u stóp trapu, postawił przy nich młodego Matarro i zajął się swoimi sprawami.
Nie na długo zostawiono go w spokoju. Gdy zjawili się pierwsi klienci, Matarro pobiegł
po kapitana. Tomiyano był niemal równie przebiegłym handlarzem jak matka. Wallie z
ciekawością przysłuchiwał się ożywionym targom. W końcu ustalono cenę i kupcy zeszli do
ładowni, żeby sprawdzić towar. Wallie wrócił do obserwowania portowego życia.
Tau należało do jego ulubionych miast na pętli RegiVul, choć nazywanie go miastem
wydawało się lekką przesadą. Jak w większości portów, ulica wciśnięta między pachołki
cumownicze, trapy i stosy towarów wyładowanych ze statków a magazyny, była za wąska na
panujący na niej ruch. Mimo jesiennego dnia słońce mocno przygrzewało, zalewając jasnym
blaskiem rojne i wielobarwne nabrzeże. Wozy turkotały i skrzypiały, piesi tłoczyli się,
niewolnicy dźwigali pakunki, domokrążcy pchali wózki i wykrzykiwali ceny. Nie
obowiązywały żadne przepisy. Łoskot kół mieszał się z przekleństwami i obraźliwymi
epitetami, ale rzadko dochodziło do wybuchów agresji. W powietrzu unosiła się woń kurzu,
ludzi i koni.
Miejscowe wierzchowce miały wielbłądzie głowy i ciała bas-setów, ale zapachem nie
różniły się od ziemskich. Z jednego ze statków spędzono stado kóz. Wallie stwierdził z
rozbawieniem, że zwierzęta mają jelenie rogi i cuchną tak samo jak ziemskie.
Spodobały mu się piętrowe magazyny ciągnące się rzędem wzdłuż nabrzeża.
Oszalowane ciemną dębiną, pomalowane na beżowo, o słomianych strzechach, wyglądały jak
dekoracja do filmu o wesołej Anglii. Wśród tej scenografii Wallie nie dostrzegł jednak żadnych
dam w krynolinach ani elegantów z koronkowymi krezami. Ubrania Ludzi, śniadych,
brązowłosych, zgrabnych i wesołych, były proste: kilty albo przepaski biodrowe u mężczyzn,
zwykłe pasy materiału u kobiet, a u starszych obojga płci długie szaty. Dzieci biegały nago.
Dominował brązowy kolor Trzecich, wykwalifikowanych rzemieślników, przedstawicieli
trzystu czterdziestu trzech zawodów Świata. Monotonię ożywiały żółte barwy Drugich i białe
nowicjuszy oraz dużo rzadziej pomarańczowe, czerwone i zielone wyższych rang.
Chudy młodzieniec w białej przepasce biodrowej minął pędem Walliego, zbiegł po
trapie i wmieszał się w tłum, o włos unikając śmierci pod kołami dwukółki. Zapewne wysłano
go po pomoc, co oznaczało, że Tomiyano dobił targu. Kilka minut później kapitan wyszedł z
gośćmi na pokład. Uśmiech błąkający się po jego twarzy świadczył o udanym interesie.
Tomiyano był młodym mężczyzną, rudowłosym, muskularnym i ogorzałym na ciemny
brąz. Miał na sobie brązową przepaskę biodrową i pas z kapitańskim sztyletem. Na jego czole
widniały trzy statki, ale gdyby zechciał, mógłby śmiało pokusić się o wyższą rangę. Blizna na
twarzy stanowiła pamiątkę po spotkaniu z czarnoksiężnikiem. Wallie już teraz wiedział, że jest
to ślad po oparzeniu kwasem.
W porównaniu z Siódmym Tomiyano wyglądał na chuderlaka. Szermierze rzadko
bywali rośli, ale Shonsu stanowił wśród nich wyjątek. Żeglarz musiał zadrzeć głowę, żeby
spojrzeć mu w oczy. Na jego twarzy odmalowało się zdumienie.
- Ukrywasz się?
Wallie wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
- Jestem ostrożny.
Kapitan zmrużył oczy.
- Tak zachowywali się wojownicy w twoim świecie, Shonsu?
W ciągu ostatnich tygodni Wallie dopuścił załogę Szafira do tajemnicy. Wyjaśnił, że
nie jest prawdziwym szermierzem siódmej rangi, gdyż jego duszę przeniesiono z innego
świata, dano mu ciało Shonsu oraz jego kunszt szermierczy i powierzono misję, której tamten
nie dokończył. Tomiyano był sceptykiem. Wprawdzie nabrał zaufania do lorda Shonsu - z
wielkim trudem, bo żeglarze nie przepadali za szermierzami - ale nie potrafił uwierzyć w
nieprawdopodobną historię. W dodatku takt nie leżał w jego charakterze.
Wallie westchnął na myśl o tajnych detektywach i nie oznakowanych samochodach
policyjnych.
- Często.
Tomiyano prychnął z lekceważeniem.
- Ostatnio, kiedy zawinęliśmy do Tau, narzekałeś, że nie udało ci się znaleźć żadnego
szermierza. Teraz jest ich tutaj pełno.
- Właśnie.
Dlatego obserwował port. Wypatrywał szermierzy. Z tłumu wyróżniały ich kucyki,
kilty i miecze. Maszerowali dwójkami i trójkami, a niekiedy w czterech lub pięciu. Rozsądni
cywile schodzili im z drogi. Najczęściej widziało się brązowe kilty, ale Wallie dostrzegł też
paru Czwartych, dwóch Piątych i nawet, ku swojemu zaskoczeniu, jednego Szóstego. Przez
ostatnią godzinę naliczył czterdziestu dwóch żołnierzy. W Tau rzeczywiście roiło się od
uzbrojonych przybyszów.
Tomiyano przez chwilę patrzył na zatłoczoną ulicę, a potem spytał;
- Dlaczego?
Wallie oparł się łokciami o poręcz.
- Pomyśl, kapitanie. Przypuśćmy, że jesteś szermierzem, Trzecim albo Czwartym.
Bogini sprowadziła cię do Tau. Zmierzasz do Casr. Masz ze sobą jednego albo dwóch
protegowanych. Czego najpierw będzie chciał szermierz po przybyciu na miejsce?
Tomiyano splunął za burtę.
- Kobiet!
Wallie zaśmiał się.
- Oczywiście. Czego jeszcze?
Żeglarz pokiwał głową.
- Mentora?
- Tak! Zaczną łączyć się w grupy i szukać odpowiedniego seniora, żeby mu złożyć
przysięgę.
- A ty nie chciałbyś zebrać armii?
Wallie rzucił żeglarzowi uśmiech.
- Masz miejsce na statku?
W okolicy na pewno znalazłoby się paru Siódmych, najpewniej w sile wieku, bo rzadko
który szermierz zdobywał siódmą rangę przed ukończeniem trzydziestki. Shonsu należał do
wyjątków. Wallie często przyglądał się swojej twarzy w lustrze i doszedł do wniosku, że
Shonsu miał trzydzieści parę lat. Był młody, potężny, o oczach zimnych jak stal. Gdyby
pokazał się na trapie, w jednej chwili opadliby go rekruci.
- Nie! - Na myśl o kilkudziesięciu szermierzach na pokładzie ukochanego Szafira
Tomiyano zazgrzytał zębami. Potem uśmiechnął się niepewnie i bąknął: - To ładnie z twojej
strony!
Kolejny cud, pomyślał Wallie.
- Spójrz!
Na czele kolumny złożonej z dziesięciu protegowanych maszerował Szósty. Piąty
prowadził dwóch Trzecich. Promienie słońca odbiły się w klingach uniesionych w salutach.
Cywile usuwali się na bok, zapewne przeklinając pod nosem.
Tomiyano chrząknął i poszedł do swoich zajęć, a Wallie zamyślił się nad odpowiedzią,
której mu udzielił. Wyjaśnienie tylko w połowie było prawdziwe. Owszem, juniorzy szukali
mentorów, ale seniorzy jeszcze aktywniej szukali protegowanych. Duża świta podnosiła status,
niewątpliwie bardzo teraz pożądany w Casr.
Wallie nosił miecz Bogini, był Jej orędownikiem. Może on też powinien zwerbować
własną armię i przybyć z nią na zjazd. Nie miałby z tym kłopotu. Zaczepiłby Szóstego i przejął
go pod swoją komendę razem z dziesięcioma giermkami. Gdyby ten się sprzeciwił, Wallie
rzuciłby mu wyzwanie, a potem związał go przysięgą i wysłał po następnych protegowanych.
Czyżby znalazł wytłumaczenie, dlaczego Bogini przywiodła tych szermierzy do Tau
zamiast bezpośrednio do Casr?
Walliemu nie spodobała się ta myśl. Nie miał przekonania do całego tego zjazdu.
Wciąż nie mógł podjąć decyzji, czy się przyłączyć. Na razie pozwolił więc zielonemu
paradować po porcie. Jeśli bogowie chcieli, żeby ten człowiek złożył przysięgę lordowi
Shonsu, żaden z nich nie opuści miasta, zanim do tego dojdzie. Ich statki wróciłyby do Tau,
zamiast płynąć do Casr.
Casr przyprawiało Walliego o niepokój. Nie miał pojęcia, co chce tam robić ani czego
od niego oczekują. Prawdziwy Shonsu był kiedyś kasztelanem tamtejszego zamku szermierzy,
więc na pewno by go rozpoznano. Mógł natknąć się na rodzinę, przyjaciół... albo wrogów.
Nnanji uważał, że Shonsu ma zostać przywódcą zjazdu. Całkiem możliwe, bo Wallie znał
czarnoksiężników i ich sekrety lepiej niż jakikolwiek inny szermierz. Jednocześnie wiedział
dostatecznie dużo, by zdawać sobie sprawę, że zjazd jest wielkim błędem. Był raczej skłonny
go odwołać niż poprowadzić.
Tomiyano wezwał dwóch kuzynów i dwóch szwagrów. Holiyi, Maloli, Linihyo,
Oligarro i kapitan zdjęli pokrywy luków, robiąc dostęp do ładowni. Dzieci bawiły się na
pokładzie rufowym pod czujnym okiem Fii, dwunastolatki o bezspornym autorytecie.
Do Szafira podjechał wóz. Wysypała się z niego grupa niewolników. Gruby handlarz
piątej rangi zaczął piskliwym głosem wykrzykiwać zbędne rozkazy. Uruchomiono żuraw
masztowy. Wallie obserwował wyładunek brązowych sztab kupionych w Gi. Zastanawiał się
leniwie, która z nich uratowała mu życie w Ov, osłaniając przed kulami czarnoksiężników.
Chudzi, zastraszeni mężczyźni w skąpych czarnych przepaskach biodrowych ociekali
potem. Plecy mieli pokryte bliznami. Kościste klatki piersiowe pracowały jak miechy. Nie
śmieli zwolnić kroku, wszystko robili w biegu. Z wysiłku oczy wychodziły im na wierzch.
Wallie nie mógł na to patrzyć. Potrafił znieść, że magazyny portowe roją się od szczurów,
ludzie są zawszeni, a zaułki cuchną moczem i śmieciami, ale niewolnictwo najdobitniej
uświadamiało mu, jak barbarzyński jest ten Świat. Szef niewolników siedzący na wozie kilka
razy strzelił z bata, żeby przyspieszyć tempo pracy. Nie dostrzegał niebezpieczeństwa, które
nad nim wisiało. Gdyby kogoś naprawdę uderzył, choć raz, znalazłby się na bruku i został
bezlitośnie wychłostany. Nie dowiedział się jednak, co mu groziło.
Wyładowany wóz odjechał. Jego miejsce zajął następny. Z miasta zaczęli wracać
członkowie załogi Szafira. Wszyscy zatrzymywali się przy potężnym mężczyźnie w
niebieskim kilcie. Donosili, że w małym Tau panuje zamieszanie. W drodze na zjazd przybyło
do miasta dwustu szermierzy oraz co najmniej kilka razy tyle giermków. Mieszkańcy się
niepokoili.
Tomiyano zszedł na brzeg i zaczął ważyć złoto przyniesione przez handlarzy. Wallie
nadal obserwował port. Tak jak przewidział, szermierze łączyli się w coraz liczniejsze
oddziały. Coraz rzadziej widywało się dwójki. Piąty zebrał siedmiu protegowanych. Szósty
pojawił się z piętnastoma giermkami.
Wrócił Katanji. Biały opatrunek na ręce prześwitywał przez kilt. Nowicjusz wyglądał
na drobniejszego niż zwykle, twarz miał bledszą, a duże brązowe oczy mniej błyszczące. Może
uzdrowiciele zbyt energicznie zdejmowali gips. Włosy osiągnęły długość bardziej stosowną dla
szermierza, ale zwijały się w mały kok, zamiast tworzyć kucyk. Pierwszy nie nosił miecza.
Tylko cud mógł mu przywrócić sprawność ręki... a cuda wokół Shonsu nie były czymś
niezwykłym.
Katanji błysnął zębami w marnej imitacji charakterystycznego zuchwałego uśmiechu, a
w oczach odmalowało mu się zdziwienie na widok niekompletnego stroju Shonsu.
- Gdzie jest twój brat? - zapytał Wallie.
Blady uśmiech zmienił się w złośliwy grymas.
- Zostawiłem go, panie.
Nie musiał mówić więcej. Nnanji bez pamięci durzył się w ponętnej Thanie, ale minęły
cztery tygodnie, odkąd zszedł na brzeg, żeby się zabawić.
- Dziewczęta są bardzo zajęte, jak sądzę?
Chłopiec przewrócił oczami.
- Biedactwa są wykończone. - Nachmurzył się. - Podniosły ceny!
Niewinny mały Katanji uwiódł Diwę, Mei, a ostatnio Hanę, choć temperamentem nie
dorównywał bratu. Nowicjusz nie potrafiłby stracić głowy dla kobiety.
Wallie ponownie skierował wzrok na port, a myślami wrócił do zjazdu w Casr.
Tomiyano wszedł na pokład, wymachując skórzaną sakiewką. Uśmiechnął się
zadowolony do Walliego, potrząsając mieszkiem. Nachylił się do'przedniego luku i krzyknął
coś do Oligarro i Holiyiego, którzy sprawdzali rozmieszczenie ładunku. Niewolnicy skończyli
pracę i zeszli po trapie, powłócząc nogami.
Wtem...
A niech to!
Ulicę przecinali dwaj szermierze, najwyraźniej kierując się ku Szafirowi. Koniec
wakacji! Wallie zapomniał o niewolnikach i żeglarzach. Z cichym przekleństwem schował się
za burtą i sięgnął po miecz. Nadal klęczał, pospiesznie zapinając pasy, kiedy na trapie
zadudniły kroki. Przybysze ruszyli przez pokład. Maszerowali prosto na niego.
Tomiyano okręcił się gwałtownie, jakby ktoś go kopnął. Paroma długimi krokami
zbliżył się do gości, stanął przed nimi na rozstawionych nogach, ręce oparł na biodrach,
wysunął podbródek. Cała jego postawa wyrażała gniew.
Wallie zerknął na buty szermierzy: z wyprawionej skóry, lśniące jak lustro. Wyżej
spostrzegł kilty z doskonałej wełny, o nienagannym kroju i zaprasowanych kantach, czerwony
Piątego i biały Pierwszego. Przesunął spojrzenie w górę. Pasy i futerały na broń były równie
kosztowne jak buty, wytłaczane i ozdobione to-pazami, rękojeści mieczy ze srebrnego filigranu
i też wysadzane topazami. Całości dopełniały srebrne zapinki.
No, no!
Wallie wstał, odgarnął włosy do tyłu i spiął je klamrą z szafirem, jednocześnie taksując
gości wzrokiem. Nie wyglądali na wolnych szermierzy, ponieważ ci szczycili się ubóstwem.
Mogli być garnizonowymi, ale jakie miasto stroiłoby w ten sposób policję? Czy uczciwy
szermierz potrafiłby dorobić się takiego majątku?
Wallie oparł się o poręcz w oczekiwaniu na dobrą rozrywkę. Piąty wkroczył na cudzy
teren, ale miał dość rozumu, żeby zasalutować kapitanowi, powstrzymując się od wyciągnięcia
miecza na pokładzie statku.
- Jestem Polini, szermierz piątej rangi. Moim pragnieniem, największym i
najpokorniejszym pragnieniem jest, żeby Bogini dała ci szczęście i długie życie oraz nakłoniła
cię do przyjęcia mojej skromnej i wiernej służby, która pozwoliłaby mi wypełnić twoje
szlachetne cele.
Żadnych tytułów ani godności? Wysoki, szczupły mężczyzna po trzydziestce miał
donośny głos i dystyngowane maniery. Na Walliem zrobił korzystne wrażenie. Kapitan
zmrużył oczy i odczekał minutę, zanim wycedził rytualną odpowiedź.
- Jestem Tomiyano, żeglarz trzeciej rangi, właściciel Szafira. Mam zaszczyt przyjąć
twoją łaskawą służbę.
Pierwszy był jeszcze chłopcem, drobnym, wątłym i dużo niższym od mentora. Osób
najniższych rang zwykle się nie przedstawiało. Nowicjusz stał cicho u boku Poliniego. Maloli i
Linihyo zbliżyli się dyskretnie do wiader z piaskiem, w których były ukryte noże. Tomiyano
nie spuszczał wzroku z Piątego.
- Pozwolisz nam wejść na pokład, kapitanie?
Trzeci ściągnął usta.
- Zdaje mi się, że już to zrobiliście.
Wallie wiedział z doświadczenia, jak bardzo Tomiyano lubi prowokować szermierzy.
- Kapitanie, chciałbym, żebyś przewiózł mnie i protegowanego swoim statkiem -
oznajmił Piąty.
Tomiyano wsadził kciuki za pas, blisko sztyletu.
- To statek rodzinny, mistrzu. Nie zabieramy pasażerów. Bogini z tobą.
- Dwa srebrniki, żeglarzu! Jeśli taka będzie Jej wola, wrócicie jeszcze tego samego dnia.
Z dziobówki wyszli Oligarro i Holiyi. Oni również skierowali się do wiader z piaskiem.
Dzieci porzuciły zabawę na pokładzie rufowym i ustawiły się przy poręczy. Z nabrzeża niósł
się turkot wozów.
- Jesteście Jonaszami? - zapytał Tomiyano. - Skąd Bogini was ściągnęła?
Polini zachował spokój, ale kark mu poczerwieniał.
- Z Plo. Pewnie o nim nie słyszeliście.
Kapitan nie patrzył na Walliego, ale odpowiedź była przeznaczona również dla niego.
- Oczywiście, że słyszałem. Najpiękniejsze kobiety, jakie kiedykolwiek widziałem,
pochodziły z Plo. To daleko na południe, prawda?
- Plo jest znane z urodziwych kobiet - zgodził się Polini.
- Ale nie z manier mężczyzn.
Niewielu szermierzy zniosłoby taką uwagę z ust cywila, bardzo niewielu. Młodzik
głośno wciągnął powietrze, a Polini odruchowo sięgnął do miecza. Udało mu się jednak
zapanować nad sobą.
- Maniery żeglarzy również pozostawiają wiele do życzenia.
- Więc odejdź urażony.
-Mówiłem, że potrzebujemy transportu. Będę hojny. Pięć srebrników i zapomnę o
twojej bezczelności.
Kapitan potrząsnął głową.
- Garnizon w Tau przygotowuje dla szermierzy statek, który ma odpłynąć jutro.
Wczoraj jeden dotarł do Casr w ciągu godziny dzięki Jej Ręce.
- Wiem.
Tomiyano uniósł brwi.
- Nie chcecie jechać do Casr?
W jego tonie wyraźnie brzmiał zarzut tchórzostwa. Wallie czekał na wybuch gniewu,
ale mistrz zachował spokój.
- Nie. - Głos Poliniego opadł o oktawę. - Na razie nie zamierzamy jechać do Casr.
- A ja nie wybieram się do Plo, mimo tamtejszych kobiet.
Szermierze zacisnęli pięści. Wallie napiął mięśnie, gotowy do interwencji. Zabawa
robiła się coraz bardziej niebezpieczna.
- Twoje zuchwalstwo staje się nudne. Szermierze służą Bogini i należy się im twoja
pomoc. Nie prowokuj mnie więcej!
- Wynoście się z mojego statku, zanim wezwę przyjaciół!
Nie do wiary, ale Polini nie wyciągnął miecza, choć Pierwszy patrzył na niego osłupiały
i wściekły.
- Jakich przyjaciół, kapitanie? - zapytał Polini z pogardą, zerkając na żeglarzy.
- Na początek, tamtego. - Tomiyano wskazał głową na Walliego.
Pierwszy się odwrócił. Piąty nawet nie drgnął, spodziewając się pułapki.
- Mentorze! - pisnął nowicjusz.
Dopiero wtedy Polini się obejrzał. Rozdziawił usta. Niebieski kilt, siedem mieczy na
czole, szermierz jeszcze większy od niego. To dopiero musiała być niespodzianka.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Wallie cieszył się z wrażenia, jakie wywarł, ale
jednocześnie czuł wstyd. Polini na pewno zauważył jego zniszczone buty i kilt z lichego
materiału, kontrastujące ze znakomitą bronią i pasami. Piąty odzyskał panowanie nad sobą i
zasalutował.
Siódmy odpowiedział. Miał przywilej odezwać się pierwszy. Poza tym kapitan
oczekiwał od niego, że przepędzi bezczelnego intruza. W Walliem ciekawość mieszała się z
podziwem. Polini miał uczciwą twarz. Pierwszy tylko zamrugał i w tym momencie Wallie
dostrzegł jego powieki. Aha!
- Gratulacje, mistrzu - powiedział z uśmiechem. - Niewielu szermierzy utrzymałoby
nerwy na wodzy, mając do czynienia z żeglarzem Tomiyano.
- Jesteś bardzo łaskawy, lordzie - odparł Polini sztywno. - Widzę, że wybrałem
niewłaściwy statek. Ten oczywiście płynie do Casr. - Prawdopodobnie cierpiał tysięczne męki
na myśl, że Siódmy słyszał uwagę kapitana sugerującą tchórzostwo i zapewne z nią się zgadzał.
- Za pozwoleniem, lordzie, odejdziemy teraz.
Wallie nie zamierzał go puścić bez wyjaśnienia, ale musiał wejść w rolę Siódmego.
- Nie, mistrzu. Napijesz się ze mną piwa. Tyle ci jestem winien za to, że od razu się nie
ujawniłem. Żeglarzu, trzy kufle jasnego!
Tomiyano opadła szczęka, a z twarzy zniknął uśmieszek zadowolenia.
Wallie wskazał na rufę.
- Chodź, mistrzu Polini. I weź ze sobą jego wysokość.
2
Minstrele śpiewali ballady o dzielnych bohaterach i cnotliwych dziewicach, o
potworach i czarnoksiężnikach, o hojnych bogach i sprawiedliwych królach. Nnanji uwielbiał
te o herosach i mógł je cytować bez końca, ale jeden bohater świecił w nich nieobecnością:
Sherlock Holmes. Po ostatnich słowach Siódmego Polini sięgnął po miecz. Tomiyano zrobił
znak Bogini, ale po chwili stwierdził z ulgą, że lord Shonsu znowu toczy swoje gierki. Chłopiec
pobladł.
- To żadna magia, mistrzu Polini! - zapewnił Wallie pospiesznie. -Tylko dobre oko
wojownika. Spostrzegawczość.
Piąty zerknął na protegowanego, a następnie przeniósł wzrok na dziwnego Siódmego.
- Spostrzegawczość, panie?
Wallie uśmiechnął się.
- Niewielu mentorów tak dobrze ubiera Pierwszych. Jeszcze mniej Piątych bierze sobie
Pierwszych na protegowanych. Ty sam jesteś odziany jak człowiek o wysokiej pozycji. Mogę
kontynuować. Widzę, że znak na czole jest wygojony, ale zważywszy na wiek, nowicjusz
musiał niedawno składać przysięgę. Włosy ma dostatecznie długie, żeby dało się je związać w
przyzwoity kucyk, więc inicjacja odbyła się co najmniej rok temu, a tylko synowie szermierzy
mogą liczyć na to, że zostaną szermierzami. Znaki rodzicielskie świadczą jednak, że to syn
kapłana. Proste, mistrzu Polini.
Królewskie dynastie zwykle zakładali szermierze, ale ci nie mogli odrzucić wyzwania,
podczas gdy kapłani byli nietykalni. Królowie przeważnie wybierali dla synów stan kapłański.
Po chwili zastanowienia Polini skinął głową i spojrzał na protegowanego.
- Ucz się!
Chłopiec popatrzył z nabożnym lękiem na Siódmego.
Wallie zaprowadził gości na drugi koniec pokładu, trochę oddalony od gwarnego
nabrzeża. Tylny luk był otwarty, deski ułożone w równy stos mogły posłużyć jako ławka.
- Przedstaw nowicjusza, mistrzu.
- Lordzie Shonsu, mam zaszczyt przedstawić ci mojego protegowanego. Arganari
Pierwszy.
Gdzie słyszał to imię?
Chłopiec sięgnął po miecz, ale przypomniał sobie, że jest na statku, i zasalutował po
cywilnemu. Głos miał dziecięcy i dziwnie niemelodyjny.
Wallie uroczyście odpowiedział, że jest zaszczycony, mogąc przyjąć jego szlachetną
służbę. Poprosił gości, żeby usiedli na deskach, a sam usadowił się na wiadrze z piaskiem, obok
schodków prowadzących na rufę. W ten sposób miał oko na trap. Z góry zerkała na nich
ciekawie młodzież.
Patrząc na nowicjusza, Wallie pomyślał o dwóch innych Pierwszych, których znał.
Matarro należał do załogi Szafira, był szczurem wodnym, a więc raczej żeglarzem niż
szermierzem. Traktował jednak swoją profesję bardzo poważnie i uważał ją za zaszczytną.
Natomiast sceptycyzm i cynizm urwisa Katanjiego bardziej pasowały do człowieka cztery razy
starszego. Arganari nie przypominał swoich rówieśników. Z pewnością był podniecony. Bogini
przeniosła go przez pół Świata, z południa na daleką północ, a wkrótce miał wziąć udział w
pierwszym od wieków zjeździe szermierzy. Zachowywał się jednak z powagą i dostojeństwem,
nie licującymi z jego wiekiem.
Goście siedzieli sztywno, czekając, aż Siódmy raczy się odezwać.
- Masz kłopot, mistrzu Polini - stwierdził Wallie. - Może mogę ci pomóc?
- Sprawa jest błaha, lordzie Shonsu. Nie zamierzam o niej rozmawiać.
- Niech zgadnę! - Wścibstwo było przywilejem Siódmych. - Przybywacie ze świątyni?
Polini uniósł się i zrobił gest, jakby chciał dobyć miecza. Usiadł jednak z powrotem i
niepewnie łypnął na Siódmego.
Wallie uśmiechnął się wesoło.
- Masz rację, podejrzewając magię. Czarnoksiężnicy potrafią zmieniać znaki na
czołach, więc wszyscy mogą nimi być. Ale ja nie jestem czarnoksiężnikiem.
Był ciekaw, czy zauważyli cholerne piórko, które bóg umieścił na jego lewej powiece.
Czuł, że jeszcze będzie miał kłopoty z jego powodu.
- Tylko się zastanawiałem, co zrobiłby człowiek honoru w sytuacji, w której, jak
podejrzewam, ty się znalazłeś, panie.
Polini wyglądał na szlachetnego człowieka. Wybrano go na książęcego mentora
spośród członków gwardii pałacowej, co dobrze świadczyło o jego charakterze. Uwielbienie
chłopca najwyraźniej było szczere.
- Skoro strzeżesz księcia, zapewne miałeś świtę złożoną z wielu szermierzy. Bogini
wezwała ich na zjazd, więc dlatego tu jesteście. Z jakiegoś powodu wsiedliście akurat na ten
statek.
Polini i Arganari skinęli głowami, zdumieni przenikliwością Siódmego. Wallie poczuł
zadowolenie.
- Masz więc, panie, dylemat: z jednej strony obowiązki wobec Bogini, a z drugiej
obowiązki wobec księcia. Postanowiłeś wysłać swoich gwardzistów na zjazd, a samemu
odstawić chłopca do domu. W takiej sytuacji udałbym się do świątyni i poprosił Boginię, żeby
pozwoliła mi wrócić bezpiecznie do domu. Jednocześnie złożyłbym uroczystą przysięgę, że
zaraz potem wyruszę do Casr. Dorzuciłbym obietnicę, że zwerbuję więcej szermierzy.
Polini spojrzał na chłopca. Obaj się uśmiechnęli.
- Trafienie! - powiedział Piąty.
- Twoja spostrzegawczość ma związek z rangą, panie? - zapytał Arganari.
Znowu ta dziwna intonacja. I kwiecista mowa jak na jego wiek.
W tym momencie zjawił się Tomiyano z tacą. Postawił dwa spienione kufle na deskach
obok gości i ukłonił się nisko, podając trzeci lordowi Shonsu. Wallie od razu powinien nabrać
podejrzeń.
- Niech Bogini da siłę waszym ramionom i bystrość oczom! -wzniósł toast.
- I tobie! - odparli szermierze.
Wallie zakrztusił się i wypluł szczodrze posolono piwo. Spiorunował wzrokiem
oddalającego się Tomiyano i dostrzegł uśmieszki na twarzach żeglarzy; dostał nauczkę, żeby
nie podważać autorytetu kapitana przy obcych! Wyrzucił kufel za burtę, otarł usta i nieco
zmieszany wytłumaczył swoje zachowanie gościom, którzy patrzyli na niego dziwnym
wzrokiem.
- Wiecie, że rzeczni szermierze uczą żeglarzy fechtunku? -spytał.
Polini sposępniał.
- Tak słyszałem, panie. To przestępstwo!
- Nie. Istnieje sutra, która mówi, że żeglarze nie są zwykłymi cywilami. Chciałem tylko
wyjaśnić, dlaczego puściłem płazem żart mojego impertynenckiego przyjaciela. Na statku jest
on co najmniej Piątym albo Szóstym, jeśli chodzi o sztukę szermierczą.
Piąty wytrzeszczył oczy.
- Żartujesz, panie!
- Nie! Na lądzie oczywiście radziłby sobie gorzej, bo nie miał okazji ćwiczyć pracy nóg.
Lecz cywilowi z takimi umiejętnościami można dużo wybaczyć.
Jego nielogiczne rozumowanie zrobiło wrażenie na szermierzach.
- Mówię to jako ostrzeżenie, mistrzu Polini. Teraz ty mi powiedz, dlaczego wybrałeś
akurat ten statek.
Polini zesztywniał, przypomniawszy sobie o własnych kłopotach.
- Stwierdziłem, że jest zadbany, panie.
Wallie z aprobatą pokiwał głową.
- Czy przyjmiesz pewną radę?
Oczywiście, że tak. Od Siódmego?
- Wasz rynsztunek ma dużą wartość, mistrzu. Na środku Rzeki nie ma świadków, a nie
wszyscy żeglarze gardzą drobnym piractwem. Lepiej nie kusić losu.
Piąty poczerwieniał.
- Dziękuję za radę, panie!
Nie zamierzał jej posłuchać. Wallie westchnął. Taki właśnie głupi upór próbował
wykorzenić z Nnanjiego. Polini nie mógł znieść myśli, że wróci do Plo bez paradnego kiltu,
pasów i butów. Skromniejszy strój naruszyłby jego przeklętą godność. Wallie już zapomniał,
jak ograniczeni potrafią być szermierze, a jednocześnie uświadomił sobie, jaką drogę przebył
Nnanji.
- Możliwe, że mimo wszystko dotrzecie na zjazd, mistrzu. Większość szermierzy to
będą wolni. Na pewno nie znajdzie się ani jeden Pierwszy tak wystrojony jak nowicjusz
Arganari.
Piąty rzucił mu wściekłe spojrzenie. Chłopiec zmarszczył brwi.
- Teraz widzę, że ten statek to dla nas zły wybór, panie - stwierdził Polini, zmieniając
temat. - Bogini na pewno będzie potrzebowała twojej dzielnej służby na zjeździe. Pożeglujecie
do Casr.
- Nic podobnego! Od dwóch tygodni krążymy po tych wodach.
Wiatr sprzyjał Szafirowi, odkąd opuścili Ov, ale Bogini nie pchnęła ich do Casr.
Polini zrobił zaskoczoną minę. Nic dziwnego. Bogini nie chciała Siódmego?
- Ale mamy dobry czas - powiedział Wallie. - Za tydzień może dotrzemy do Casr.
- Znacie te wody, panie - stwierdził chłopiec, lecz jego słowa zabrzmiały jak pytanie.
Wallie zrozumiał. Arganari nie miał słuchu muzycznego. Zrobiłby z siebie
pośmiewisko, gdyby jako nadworny kapłan próbował coś śpiewać. Dlatego postanowiono
zrobić z niego szermierza. Żadne inne zajęcie nie było godne królewskiego syna.
- Dopiero je poznaję, nowicjuszu. Widzisz tamte góry na południu? To RegiVul. Gdzieś
tam leży miasto czarnoksiężników, Vul.
Szermierze spojrzeli we wskazanym kierunku. Nad cienką linią przeciwległego brzegu
niebieszczyły się w upalnym powietrzu odległe szczyty. Wisząca nad nimi wulkaniczna
chmura była ledwo widoczna.
- Rzeka płynie wokół RegiVul. Lewy brzeg, wewnątrz pętli, opanowali
czarnoksiężnicy, wszystkie siedem miast. Gdy zejdziecie tam na ląd, zginiecie.
- Więc to prawda? - powiedział Polini. - Są legendy o czarnoksiężnikach, którzy
mieszkają w górach na południe od Plo, ale nigdy im nie wierzyłem, póki tutaj nie przybyliśmy
na wieść o zjeździe.
Chudzielec Holiyi podszedł do Shonsu z krzywym uśmiechem na twarzy. Przyniósł mu
świeże piwo. Wallie podziękował żeglarzowi i dużym łykiem spłukał paskudny smak solonego
napitku.
- To prawda. Ten statek zawinął do wszystkich czternastu miast na pętli, ale przyznaję
się dobrowolnie, że w portach czarnoksiężników siedziałem w rufówce.
Polini próbował nie okazać, że jest wstrząśnięty.
- Więc są tak niebezpieczni, jak twierdzą miejscowi?
- Może jeszcze bardziej. Jeden zabił człowieka na tym pokładzie. Czarnoksiężnicy
potrafią mordować na odległość. Jedynym ratunkiem jest szybkość. Lepiej rzucić nożem niż
sięgać po miecz.
Goście osłupieliby, gdyby się dowiedzieli, że Siódmy ma nóż schowany w bucie i że
codziennie ćwiczy rzuty. Wallie nie zadał sobie trudu pokazania im dziur w burcie Szafira,
zrobionych przez muszkietowe kule.
- Ale nie są niezwyciężeni? - wykrzyknął Arganari, ocierając usta z piwa. - Miejscowi
opowiadają o zwycięstwie szermierzy!
- Tak? Powtórz mi, co mówią.
Chłopiec rozpromienił się i zaczął trajkotać. Na twarzy Poliniego malowało się
powątpiewanie.
- W Ov, panie, dwa. tygodnie temu. Podobno szermierze z jakiegoś statku zaatakowali
na nabrzeżu grupę czarnoksiężników. Przeżyli pioruny, szarżowali wozem i urządzili wrogom
wielką rzeź. Dowodził nimi Siódmy i bardzo młody rudowłosy Czwarty. Podobno mogliby
zdobyć diabelską wieżę i odbić miasto, ale... Siódmy... postanowił się wycofać...
Na młodej twarzy odmalowało się przerażenie.
Z nabrzeża niosły się okrzyki i głośne uderzenia. Stado białych ptaków szybowało nad
wodą. Winda kotwiczna na sąsiednim statku skrzypiała jękliwie.
Na Świecie żyło niewielu Siódmych. Spotkanie Siódmego żeglującego po Rzece było
równie prawdopodobne jak znalezienie kwadratowego jajka. Siódmi nie puszczają mimo uszu
posądzeń o tchórzostwo. Polini siedział bez ruchu, pełen napięcia.
- Jestem pewien, że miał ważny powód, panie - szepnął chłopiec.
- Zapewne - powiedział Wallie cierpko.
Nie spodziewał się, że historia już dotarła do innych miast nad Rzeką. Na prymitywnym
Świecie nowiny rozchodziły się co najwyżej z szybkością gołębi pocztowych, a większość
nigdy nie docierała do innych miejsc. Lecz teraz Bogini przemieszczała statki zgodnie z własną
wolą. Wieść o bitwie w Ov rozniosła się po Rzece, czyli po całym Świecie. Wieść o
szermierzach, którzy pokonali czarnoksiężników, o rudowłosym Czwartym i czarnowłosym
Siódmym, który pozwolił, żeby jego wojsko odniosło pewne zwycięstwo. Kolejny problem.
Wallie zorientował się, że ma zasępioną minę i za długo milczy. Uśmiechnął się więc i
powiedział:
- W tej historii może być coś więcej, niż głosi portowa plotka.
Goście energicznie potaknęli głowami.
- Oczywiście, panie!
- Oczywiście, panie?
W tym momencie na pokładzie zjawił się Nnanji w pomarańczowym kilcie Czwartego,
bardzo młody i rudy jak płomień. Ujrzawszy zgromadzenie, skierował się w tę stronę. Z daleka
wyczuł szermierzy, niczym pies myśliwski. Na jego twarzy malował się uśmiech, szerszy niż
zwykle, być może na wspomnienie niedawnych przeżyć.
Polini i Arganari spojrzeli po sobie i wstali.
- Mistrzu, mam zaszczyt...
Wallie dokonał prezentacji swojego protegowanego i zaprzysiężonego brata. Potem
zaskoczył Nnanjiego, przedstawiając mu nowicjusza.
- Arganari? - Czwarty zmarszczył nos, jak zawsze kiedy intensywnie myślał. - Kiedyś
żył wielki bohater o takim imieniu.
- To mój przodek, adepcie.
Stwierdzenie zabrzmiało jak pytanie. Nnanji ze zdziwieniem spojrzał na chłopca.
- Założyciel królewskiego rodu - podpowiedział Wallie. Chłopiec z dumą skinął głową.
- Królestwo Plo i Fex. Mój ojciec ma zaszczyt być świątobliwym Arganarim XIV,
kapłanem siódmej rangi.
Tak więc nowicjusz był najstarszym synem. Polini miał dużo większy kłopot, niż
Wallie sądził.
- Istnieje wiele eposów o nim! - oznajmił Nnanji. - Mój ulubiony zaczyna się...
Po około dwudziestu wersach Wallie dotknął jego ramienia i zaproponował, żeby
wszyscy usiedli.
Nnanji ukucnął na piętach między lordem Shonsu i gośćmi.
- Arganari dowodził zjazdem w Xo. - Łypnął na mentora i dodał: - Mieczem z topazem,
czwartym chioxinem! To dlatego imię wydawało się znajome!
- Moim mieczem! - wykrzyknął Arganari z dumą. Nnanji spojrzał na broń Pierwszego i
zmarszczył brwi.
- Jego wysokość go nie nosi, ale miecz jest w posiadaniu rodu - wyjaśnił Polini. - Lord
Kollonoro, dowódca gwardii pałacowej, wręczył go nowicjuszowi podczas inicjacji. Arganari
jest pierwszym szermierzem w dynastii od czasów wielkiego przodka. Ceremonia była bardzo
wzruszająca.
Wallie się zaśmiał.
- Jestem pewien, że zaraz po uroczystości zabraliście mu miecz Chioxina.
- Tylko wielki szermierz może długo cieszyć się jednym z siedmiu mieczy, panie.
- Opiszcie go nam - poprosił Nnanji.
Chłopcu zabłysły oczy.
- Gardę tworzy złoty bazyliszek, który trzyma topaz. Bazyliszek oznacza:
“Sprawiedliwość złagodzona miłosierdziem". To motto naszego rodu. Na klindze są wyryte
różne sceny. Na jednej stronie szermierze walczą z potworami, na drugiej dziewice bawią się z
tymi samymi bestiami.
- To znakomita broń - powiedział Polini, chyba zadowolony z neutralnego tematu
rozmowy. - Wypróbowałem ją. Doskonała! Wyważenie, sprężystość... Reputacja Chioxina jest
zasłużona.
Nnanji uśmiechnął się do mentora.
- A co sądzicie o tym? - zapytał Wallie.
Zdjął z pleców miecz i podał go gościom. Polini i jego protegowany głośno zaczerpnęli
tchu.
- Siódmy! - wykrzyknął Arganari. - Szafir i gryf on! I sceny takie same jak na moim.
Jest prawdziwy? To naprawdę siódmy miecz Chioxina?
- Najprawdopodobniej.
Legendarna broń wywarła piorunujące wrażenie na szermierzach. Piąty wyraźnie
zbladł, a chłopiec zarumienił się z podniecenia.
- Ale... - Arganari poczerwieniał jeszcze bardziej.
- Tak?
- Sześć mieczy jest powszechnie znanych, ale żadna saga nie wspomina o siódmym.
Mówi się, że Chioxin podarował go Bogini.
- Może jego historia jeszcze nie jest zakończona? - podsunął Nnanji z szerokim
uśmiechem.
Polini i Arganari pokiwali głowami, zafascynowani mieczem.
- Gryfon jest królewskim symbolem. Oznacza: “Władza mądrze sprawowana” -
oznajmił chłopiec, patrząc na misterną gardę.
- Wyjątkowo długie ostrze.
- Chcesz się spróbować, panie? - zapytał Wallie.
Polini zbladł.
- Oczywiście, że nie, lordzie! Jest w doskonałym stanie - powiedział chłopiec, jakby
zadawał pytanie. - Mój jest mocno wyszczerbiony. Ten ma tylko jedną skazę.
- To ślad po piorunie czarnoksiężników - wyjaśnił Nnanji uroczyście.
Mistrz i protegowany znowu wymienili spojrzenia, po czym Arganari wrócił do
oglądania miecza. Wskazał na wygrawerowane postacie.
- Widzicie te ryski od polerowania? Podobno Chioxin był leworęczny. Na wszystkich
jego mieczach, nie tylko na siedmiu, rysy biegną od lewej do prawej.
- Co ty powiesz? - mruknął Wallie i przyjrzał się klindze. -Jak Leonardo da Vinci?
Dziękuję, nowicjuszu. Nie wiedziałem. Więc to nie jest falsyfikat!
Nnanji prychnął.
- Panie... - zaczął Arganari i umilkł na widok ostrzegawczego spojrzenia mentora.
- Chcecie wiedzieć, skąd go mam - stwierdził Wallie, chowając bezcenną broń do
pochwy. Wzruszył ramionami. - Rozumiem waszą ciekawość. Dał mi go bóg. - Pociągnął łyk
piwa.
Goście wytrzeszczyli oczy.
- Dał mi również zapinkę z szafirem i powiedział, że mam wypełnić misję dla Bogini.
Teraz Polini zrozumiał.
- Więc zostaniesz dowódcą zjazdu, panie!
- Może. Jeśli tak, to wcale Jej nie zależy, żebym szybko dotarł na miejsce.
Spojrzał na Nnanjiego. Adept pokiwał głową w zamyśleniu.
- Zastanawiam się, czy mieliśmy się spotkać, mistrzu Polini. Osobliwsze rzeczy mi się
przydarzają. Właściwie przez cały czas. Dziwne, że wybrałeś akurat ten statek, a jeszcze
dziwniejsze, że ty i twój protegowany macie jeden z siedmiu mieczy Chioxina. Zjazd mógłby
być dobrym treningiem dla szermierza i księcia. Ostatecznie od nowicjusza nikt nie będzie
oczekiwał walki, więc nie grozi mu wielkie niebezpieczeństwo.
Po raz pierwszy Arganari okazał normalne dziecięce podniecenie. Popatrzył na
mentora, badając jego reakcję.
Polini wstał z niezadowoloną miną.
- Może masz rację, panie, ale już złożyłem przysięgę i muszę odwieźć mojego
protegowanego z powrotem do Plo. Jeśli się mylę, na pewno spotkamy się... w Casr.
Światło w oczach chłopca zgasło. Arganari wstał posłusznie. Pierwsi nie dyskutowali z
mentorami, a książęta uczyli się nie tylko kwiecistej mowy.
- Adepcie, czy to naprawdę ty kierowałeś w Ov wozem szarżującym na
czarnoksiężników? - zapytał. Nnanji uśmiechnął się szeroko.
- Zmasakrowaliśmy ich! Czternastu zabitych wrogów!
Zerknął z wyrzutem na Walliego, który oszczędził piętnastego.
Arganari rozwiązał kucyk.
- Pewnie nie pojadę na zjazd, adepcie. Lord Shonsu ma zapinkę, którą dał mu bóg, a ta
należała do mojego przodka. Miał ją na zjeździe w Xo. Przyjmij ją ode mnie i obiecaj, że
będziesz nosił w walce przeciwko złoczyńcom.
Podał Czwartemu srebrną zapinkę.
- Nowicjuszu! - warknął Piąty. - Ta zapinka od wieków jest w twojej rodzinie! Ojcu nie
spodoba się, że dałeś ją obcemu. Zabraniam!
- To nie jest obcy, mentorze, tylko bohater.
- Myślę, że mentor ma rację, nowicjuszu - wtrącił Wallie. Jego zdanie rozstrzygnęło
sprawę, ale Nnanji czuł się niezwykle pochlebiony, że nazwano go bohaterem. Przełknął głośno
ślinę i zgadził się z Siódmym. Arganari niechętnie odebrał zapinkę. Wyglądał bardzo
dziecinnie między trzema mężczyznami.
- Dziękujemy za gościnność, panie - powiedział Polini oficjalnym tonem. - Chciałbym
teraz odejść, z twoim pozwoleniem, i poszukać innego statku. Sądzę, że mniejszy będzie
bardziej stosowny. I żadnych żeglarzy-szermierzy szóstej rangi! - dodał ze sceptycznym
uśmiechem.
Lekko zaniepokojony Wallie odprowadził gości do trapu. Akurat w tym momencie z
miasta wróciły Lae z Jją. Niewolnica zrezygnowała z dwóch chust, które zwykle nosiła na
pokładzie, na rzecz tradycyjnego czarnego stroju. Lecz doskonałości jej figury nie mógł
zamaskować żaden ubiór, a twarz można by opiewać w legendach. Wallie uśmiechnął się na
powitanie. Otoczył kobietę ramieniem i popełnił wielką gafę. Przyzwyczajony do swobodnego
życia na statku, zapomniał o sztywnych nakazach i zakazach obowiązujących na Świecie.
- Jjo, kochanie, oto goście z twojego rodzinnego miasta, mistrz Polini i jego wysokość
nowicjusz Arganari.
Szermierze spojrzeli z konsternacją na niewolniczy pas znaczący twarz kobiety. Jja
zesztywniała, a po chwili padła na kolana, bijąc czołem w deski pokładu.
Wallie przygryzł wargę, wściekły na siebie. Powinien pamiętać, że nie istnieje zwyczaj
przedstawiania niewolnic. Polini zaniemówił. Jako pierwszy zareagował młody Arganari.
Zrobił krok do przodu i gestem nakazał kobiecie wstać.
- Teraz widzę, w jaki sposób Plo zasłużyło na swoją reputację - powiedział. - Gdyby do
tej pory tak się nie stało, teraz z pewnością zyskałoby sławę.
To dopiero dworna przemowa.
3
Mistrz Polini zszedł po trapie. Protegowany podążał za nim. Piąty zapewne z ulgą
opuszczał Szafira, dziwnego Siódmego i porywczego kapitana. Jeśli odmówił szeptem
modlitwę dziękczynną, zrobił to przedwcześnie, bo czekał go kolejny wstrząs. Znalazłszy się
na brzegu, stanął twarzą w twarz z Brotą.
Kobiety szermierze stanowiły obrazę dla szczurów lądowych. Grubi szermierze byli nie
do przyjęcia. Szermierze noszący miecze mimo poważnego wieku zasługiwali na pogardę.
Brota, w obszernej czerwonej szacie uwydatniającej masę ciała, z kucykiem przetykanym
siwizną i mieczem na plecach uosabiała wszystko co najgorsze. Wallie zaśmiał się w duchu.
Wyraz twarzy Poliniego najwyraźniej zirytował kobietę, bo przewierciła go wzrokiem,
wyciągnęła miecz i zasalutowała jak równemu sobie. Piąty odpowiedział z wyraźną niechęcią.
Zamienili parę słów, po czym mężczyzna oddalił się długimi krokami. Drobny protegowany
musiał niemal biec, żeby dotrzymać mu kroku. Brota wtoczyła się po trapie z uśmieszkiem
zadowolenia na twarzy. Lubiła drażnić szczury lądowe niemal tak samo jak jej syn żeglarz.
Polini prawdopodobnie nawet nie zauważył jej towarzyszki, choć Mata odziana w
brązową przepaskę biodrową i chustę zakrywającą piersi, była przystojną kobietą. Wallie
zastanawiał się, co by powiedział mistrz, gdyby się przekonał, że żeglarka trzeciej rangi, matka
czworga dzieci, nie ustępuje mu pola w pojedynku na miecze lub florety.
Wallie przeprosił Jję i jeszcze raz zbeształ się za głupotę. Później musiał zrelacjonować
Nnanjiemu początek spotkania z szermierzami. Adept z satysfakcją kiwał głową. Gdy
odchodził dumnie wyprostowany, zapewne powtarzał sobie pod nosem: “bohater”. Tak nazwał
go książę, co dla syna wytwórcy dywanów musiało być wielkim przeżyciem.
Brota zmierzyła Shonsu bacznym wzrokiem spod krzaczastych brwi.
- Przypuszczam, że spieszno ci do wypłynięcia z portu, panie? Wallie wzruszył
ramionami.
- Nieszczególnie. Jeśli Bogini się spieszy, zawsze może skrócić nam drogę. Nie ubiłaś
żadnego interesu, pani?
- Ba! Ceny są oburzające.
Katanji też skarżył się na drożyznę w domu publicznym. W sprawach finansowych
nowicjusz był bardzo sprytnym młodzieńcem.
Wallie zastanawiał się, czy lokalnej inflacji nie spowodował zjazd. Obecność kilkuset
młodych mężczyzn z pewnością mogła doprowadzić do wzrostu cen żywności i kobiet w Casr,
ale chyba nie aż w Tau.
Nasuwały się istotne pytania. Kto zapłaci za zjazd? Na wezwanie stawią się przede
wszystkim wolni. Casr znajdzie się w kłopotliwej sytuacji. Szermierze, przeważnie bez grosza
przy duszy, będą oczekiwać darmowego mieszkania, wyżywienia... i kobiet. Świat był biedny,
jego gospodarka prymitywna i słaba. Półbóg dał Walliemu fortunę w szafirach, napomykając o
“kosztach”. Może jego gest był kolejną wskazówką, że Shonsu ma zostać przywódcą zjazdu?
Dlaczego w takim razie jeszcze nie dotarł na miejsce? Spojrzał na najbliższy magazyn.
- Ostatnio Bogini zawsze kierowała twoje kroki do towarów przynoszących największy
zysk, pani. Co oferują w tamtym składzie?
- Skóry wołowe! - prychnęła Brota. - Nie chcę na swoim statku cuchnącego paskudztwa!
- Skóry? - mruknął Wallie w zamyśleniu.
Kobieta zrozumiała w lot. Między Brotą a złotem istniało wzajemne przyciąganie.
- Skóry? - powtórzyła jak echo.
Rozmowa stawała się monotonna.
- Jeśli dotrzemy do Casr, jeśli zostanę przywódcą zjazdu -ech, te “jeśli” - skóry mogą
nabrać wartości. Piąta zmarszczyła brwi z powątpiewaniem.
- Futerały ria broń? Buty? Siodła?
Wallie z uśmiechem skinął głową. Brota przyjrzała mu się spod przymrużonych powiek.
- Czarnoksiężnicy wypędzili wszystkich garbarzy z miast. Jest tu jakiś związek?
- Żadnego.
Brota wydęła wargi. Zawołała Matę i poczłapała w stronę trapu. Wallie rozejrzał się i z
uglą stwierdził, że Katanji, który wyszedł spod pokładu, odzyskał rumieńce i wygląda
zdrowiej. Skinął na nowicjusza.
- Lepiej się czujesz?
Chłopak rzucił mu zuchwały i jednocześnie niewinny uśmiech.
- Tak, dziękuję, panie.
Katanji potrafił być grzeczny jak aniołek albo opryskliwy i bezczelny, zależnie od
okoliczności.
- Mam dla ciebie zadanie, nowicjuszu - oznajmił Wallie.
- Zawsze jestem do usług twoich i Bogini, panie.
- Dobrze! - Wallie uśmiechnął się konspiracyjnie. - Pani Bro-ta właśnie kupuje skóry.
Chciałbym wiedzieć, ile na nie wyda.
- To wszystko?
Katanji skinął głową i ruszył w stronę trapu. Chyba nie było rzeczy, której nie potrafiłby
się wywiedzieć na prośbę Shonsu.
Wallie stał przy relingu i obserwował, jak jego szpieg podąża za Brotą. Nigdzie nie
widział szermierzy. Raptem u jego boku pojawił się zaintrygowany i podejrzliwy Nnanji.
Protegowany spędzał mu sen z powiek nieszermierczymi inklinacjami, a mentor wcale nie był
lepszy. Z czystej przekory Wallie postanowił trzymać Czwartego w niepewności.
- Znalazłeś adepta Konijuiyego? - spytał.
Nnanji spochmurniał.
- Ktoś dotarł do niego pierwszy, panie bracie.
W czasie ich poprzedniej wizyty w Tau miejscowy stróż prawa, Konijuiy, opuścił
posterunek, zostawiając miasto pod opieką niekompetentnych ludzi, co Nnanji uznał za
niewybaczalny postępek. Wallie wiedział, że jego zaprzysiężony brat nigdy niczego nie
zapomina. Z pewnością próbował dzisiaj rano załatwić sprawę, która leżała mu na sercu.
- Nowym dowódcą jest czcigodny Finderinoli - kontynuował adept. - On i jego oddział
przybyli do zamku niemal jednocześnie z twoją wiadomością. Czcigodny od razu wyruszył do
Tau i zaprowadził porządek. Nie poznałem go, ale zdaje się, że dobrze sobie radzi.
- Co zrobił ze staruszkiem?
Mimo podeszłego wieku ojciec Konijuiyego nie zrezygnował ze stanowiska. Co gorsza,
nauczył fechtunku swoich synów cywilów. Popełnił w ten sposób przestępstwo, zlekceważył
sutry, naruszył regulamin cechu szermierzy.
- Zabił go - odparł Nnanji niedbałym tonem, obserwując ruch na nabrzeżu.
Wallie zadrżał.
- A bracia?
- Obciął im głowy. O, idzie!
Córka Broty, wysoka i smukła, miała klasyczny grecki profil i czarne loki. W żółtej
sukience wyglądała bardzo ponętnie. Gdy Wallie widział ją z mieczem na plecach, myślał o
Dianie Łowczyni. W obecności Thany Nnanji nie myślał o niczym.
Obok dziewczyny dreptał stary kapłan, jeden z towarzyszy wyprawy. Honakura był
pierwszą osobą, z którą Wallie rozmawiał, kiedy obudził się na Świecie w ciele Shonsu. Dzisiaj
staruszek wybrał się na zwiad do świątyni, odziany w czarną szatę bezimiennego. Znaki
wytatuowane na czole ukrywał pod czarną opaską. Wallie sądził, że Honakura wreszcie
zakończy maskaradę, ale najwyraźniej się pomylił. Starzec do tej pory nie wyjaśnił mu,
dlaczego przez cały czas zachowywał incognito. Być może nie chciał się przyznać, że nie ma
żadnego powodu.
Od strony magazynów nadchodził spacerkiem Katanji. Jja zabawiała Vixiniego, któremu
wyrzynał się kolejny ząbek. Honakura z trudem wspinał się po trapie. Nnanji ruszył powitać
Thanę.
Ludzie uważali siedem za uświęconą liczbę. Kiedy Wallie opuszczał świątynię w Hann,
wyruszając z misją powierzoną mu przez bogów, jego drużyna liczyła siedem osób. W trakcie
podróży została sprzedana niewolnica Nnanjiego. Gdyby Czwarty miał cokolwiek do
powiedzenia w tej sprawie, zastąpiłaby ją Thana. Znowu byłoby ich siedmioro...
Zawinęli do wszystkich miast na pętli RegiVul, stoczyli w Ov bitwę z czarnoksiężnikami,
odkryli sekrety wrogów. Teraz musieli dotrzeć do Casr, gdzie zwołano zjazd szermierzy.
Patrząc na idiotyczną minę Nnanjiego, który trzymał Thanę za ręce, Wallie zastanawiał się, co
dalej. Możliwe, że udział Szafira w misji dobiegł końca i nadeszła pora, żeby zejść na ląd,
porzucając przyjemne i swobodne życie na statku.
DAVE DUNCAN PRZEZNACZENIE MIECZA TRYLOGIA “SIÓDMY MIECZ” TOM II (Przełożyła Anna Reszka)
Najpierw musisz w łańcuchy zakuć brata, A od drugiego przejąć mądrość. Gdy zdepczesz potężnego Stworzysz armię, zatoczysz koło, I dasz lekcję, Na koniec zwrócisz miecz Tam gdzie jego przeznaczenie. Zagadka półboga, instrukcje dla lorda Shonsu
Prolog Zjazd szermierzy Zwołano zjazd i Bogini go pobłogosławiła. Teraz każda łódź przewożąca szermierzy mogła znaleźć się w Casr. Tam wojownicy schodzili na brzeg i wyruszali po chwałę. Statki kierowane Jej Ręką wracały na rodzinne wody, a załogi i pasażerowie rozgłaszali nadzwyczajną wieść. W wioskach, miastach i pałacach Świata szermierze usłyszeli wezwanie. Usłyszeli je w wilgotnych dżunglach Aro i na wietrznych równinach Grin, wśród sadów Allii i pól ryżowych Az. Usłyszeli w pustynnym Ib Man i pod lodowymi szczytami Zor. Garnizonowi usłyszeli je w koszarach albo na tłocznych ulicach, wolni na górskich szlakach lub zniszczonych wiejskich przystaniach. Naoliwili buty i pasy, naostrzyli miecze i ruszyli ku Rzece. Podnieceni juniorzy odszukiwali mentorów i prosili ich o poprowadzenie do Casr albo zwolnienie z przysiąg. Seniorzy musieli podjąć decyzję: zostać przy rodzinach, synekurach i wygodach czy odpowiedzieć na wezwanie i błagania protegowanych. Niektórzy wybierali honor, inni pogardę. Wędrowne oddziały wolnych nie miały takich problemów, bo przez cały czas znajdowały się na służbie Bogini. Najczęściej obywano się bez zbędnych słów. Po prostu zbierano się do drogi. Lecz Bogini mogła powołać tylko część swoich szermierzy, żeby nie zostawić Świata bez opieki stróżów prawa i porządku. Wielu z tych, którzy wsiedli na statki, wkrótce ujrzało nowe brzegi, a w oddali Casr. Inni, nie mniej gorliwi i tyle samo warci, przeżyli rozczarowanie. Nie dostrzegli żadnych zmian krajobrazu. Nie mogli uwierzyć, że są gorsi od innych. Doszło do sporów, wzajemnego obwiniania się, awantur, wyzwań, przelewu krwi. Rannymi zajęli się uzdrowiciele, zabitych wrzucono do Rzeki. Pozostali przegrupowali się i spróbowali szczęścia na innych łodziach. Nie tylko szermierze zareagowali na wezwanie. Za nimi podążyły żony, niewolnice, konkubiny i dzieci. Zjechali się heroldowie i minstrele, zbrojmistrze i uzdrowiciele oraz lichwiarze, szewcy, stajenni, kucharze i dziewki. Młodzież żądna przygody wsiadła na statki, żeby się przekonać, dokąd poniesie je wielka Rzeka. Bogini od wieków nie zwołała zjazdu
szermierzy. W pamięci Ludzi nie zachowało się podobne wydarzenie. Po przybyciu do Casr wszyscy zadawali to samo pytanie: Po co zwołano zjazd? Kto jest wrogiem? Odpowiedź brzmiała: Czarnoksiężnicy!
Księga pierwsza: Jak szermierz płakał 1 Nie do pomyślenia było, żeby szermierz siódmej rangi ukrywał się przed kimkolwiek lub czymkolwiek, ale Wallie starał się, oględnie mówiąc, nie rzucać w oczy. Ranek spędził na pokładzie. Oparty o poręcz, obserwował zgiełkliwy port w Tau. Zdjął zapinkę i rozpuścił czarne włosy. Pasy i miecz położył przy nodze. Burta zasłaniała niebieski kilt i buty. Przechodnie widzieli tylko potężnie zbudowanego młodego mężczyznę o długich włosach. Musieliby podejść bardzo blisko i mieć dobry wzrok, żeby dostrzec siedem mieczy wytatuowanych na jego czole. Po dwóch tygodniach nieprzerwanej żeglugi z Ov zapasy się wyczerpały, a nagromadziło wiele spraw do załatwienia. Matki zgarnęły dzieci i ruszyły na poszukiwanie dentystów. Stara Lina podreptała na brzeg, żeby targować się z domokrążcami o mięso, owoce, warzywa, mąkę, przyprawy i sól. Nnanji zabrał brata do uzdrowiciela na zdjęcie gipsu z ręki. Jja wybrała się z Lae na zakupy. Młody Sinboro, który osiągnął wiek męski, pomaszerował z rodzicami do znaczyciela. Szykowała się nocna zabawa na Szafirze. Normalnie Brota wykorzystywała pobyt w porcie i sprzedawała towar, a syn wyprawiał się po następny, ale teraz żeglarze byli zajęci trymowaniem i balastem, więc Piąta przypasała miecz, wzięła ze sobą Matę i poczłapała na nabrzeże. Tomiyano kazał położyć dwie brązowe sztaby u stóp trapu, postawił przy nich młodego Matarro i zajął się swoimi sprawami. Nie na długo zostawiono go w spokoju. Gdy zjawili się pierwsi klienci, Matarro pobiegł po kapitana. Tomiyano był niemal równie przebiegłym handlarzem jak matka. Wallie z ciekawością przysłuchiwał się ożywionym targom. W końcu ustalono cenę i kupcy zeszli do ładowni, żeby sprawdzić towar. Wallie wrócił do obserwowania portowego życia. Tau należało do jego ulubionych miast na pętli RegiVul, choć nazywanie go miastem wydawało się lekką przesadą. Jak w większości portów, ulica wciśnięta między pachołki cumownicze, trapy i stosy towarów wyładowanych ze statków a magazyny, była za wąska na panujący na niej ruch. Mimo jesiennego dnia słońce mocno przygrzewało, zalewając jasnym blaskiem rojne i wielobarwne nabrzeże. Wozy turkotały i skrzypiały, piesi tłoczyli się,
niewolnicy dźwigali pakunki, domokrążcy pchali wózki i wykrzykiwali ceny. Nie obowiązywały żadne przepisy. Łoskot kół mieszał się z przekleństwami i obraźliwymi epitetami, ale rzadko dochodziło do wybuchów agresji. W powietrzu unosiła się woń kurzu, ludzi i koni. Miejscowe wierzchowce miały wielbłądzie głowy i ciała bas-setów, ale zapachem nie różniły się od ziemskich. Z jednego ze statków spędzono stado kóz. Wallie stwierdził z rozbawieniem, że zwierzęta mają jelenie rogi i cuchną tak samo jak ziemskie. Spodobały mu się piętrowe magazyny ciągnące się rzędem wzdłuż nabrzeża. Oszalowane ciemną dębiną, pomalowane na beżowo, o słomianych strzechach, wyglądały jak dekoracja do filmu o wesołej Anglii. Wśród tej scenografii Wallie nie dostrzegł jednak żadnych dam w krynolinach ani elegantów z koronkowymi krezami. Ubrania Ludzi, śniadych, brązowłosych, zgrabnych i wesołych, były proste: kilty albo przepaski biodrowe u mężczyzn, zwykłe pasy materiału u kobiet, a u starszych obojga płci długie szaty. Dzieci biegały nago. Dominował brązowy kolor Trzecich, wykwalifikowanych rzemieślników, przedstawicieli trzystu czterdziestu trzech zawodów Świata. Monotonię ożywiały żółte barwy Drugich i białe nowicjuszy oraz dużo rzadziej pomarańczowe, czerwone i zielone wyższych rang. Chudy młodzieniec w białej przepasce biodrowej minął pędem Walliego, zbiegł po trapie i wmieszał się w tłum, o włos unikając śmierci pod kołami dwukółki. Zapewne wysłano go po pomoc, co oznaczało, że Tomiyano dobił targu. Kilka minut później kapitan wyszedł z gośćmi na pokład. Uśmiech błąkający się po jego twarzy świadczył o udanym interesie. Tomiyano był młodym mężczyzną, rudowłosym, muskularnym i ogorzałym na ciemny brąz. Miał na sobie brązową przepaskę biodrową i pas z kapitańskim sztyletem. Na jego czole widniały trzy statki, ale gdyby zechciał, mógłby śmiało pokusić się o wyższą rangę. Blizna na twarzy stanowiła pamiątkę po spotkaniu z czarnoksiężnikiem. Wallie już teraz wiedział, że jest to ślad po oparzeniu kwasem. W porównaniu z Siódmym Tomiyano wyglądał na chuderlaka. Szermierze rzadko bywali rośli, ale Shonsu stanowił wśród nich wyjątek. Żeglarz musiał zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Na jego twarzy odmalowało się zdumienie. - Ukrywasz się? Wallie wzruszył ramionami i uśmiechnął się. - Jestem ostrożny. Kapitan zmrużył oczy. - Tak zachowywali się wojownicy w twoim świecie, Shonsu? W ciągu ostatnich tygodni Wallie dopuścił załogę Szafira do tajemnicy. Wyjaśnił, że
nie jest prawdziwym szermierzem siódmej rangi, gdyż jego duszę przeniesiono z innego świata, dano mu ciało Shonsu oraz jego kunszt szermierczy i powierzono misję, której tamten nie dokończył. Tomiyano był sceptykiem. Wprawdzie nabrał zaufania do lorda Shonsu - z wielkim trudem, bo żeglarze nie przepadali za szermierzami - ale nie potrafił uwierzyć w nieprawdopodobną historię. W dodatku takt nie leżał w jego charakterze. Wallie westchnął na myśl o tajnych detektywach i nie oznakowanych samochodach policyjnych. - Często. Tomiyano prychnął z lekceważeniem. - Ostatnio, kiedy zawinęliśmy do Tau, narzekałeś, że nie udało ci się znaleźć żadnego szermierza. Teraz jest ich tutaj pełno. - Właśnie. Dlatego obserwował port. Wypatrywał szermierzy. Z tłumu wyróżniały ich kucyki, kilty i miecze. Maszerowali dwójkami i trójkami, a niekiedy w czterech lub pięciu. Rozsądni cywile schodzili im z drogi. Najczęściej widziało się brązowe kilty, ale Wallie dostrzegł też paru Czwartych, dwóch Piątych i nawet, ku swojemu zaskoczeniu, jednego Szóstego. Przez ostatnią godzinę naliczył czterdziestu dwóch żołnierzy. W Tau rzeczywiście roiło się od uzbrojonych przybyszów. Tomiyano przez chwilę patrzył na zatłoczoną ulicę, a potem spytał; - Dlaczego? Wallie oparł się łokciami o poręcz. - Pomyśl, kapitanie. Przypuśćmy, że jesteś szermierzem, Trzecim albo Czwartym. Bogini sprowadziła cię do Tau. Zmierzasz do Casr. Masz ze sobą jednego albo dwóch protegowanych. Czego najpierw będzie chciał szermierz po przybyciu na miejsce? Tomiyano splunął za burtę. - Kobiet! Wallie zaśmiał się. - Oczywiście. Czego jeszcze? Żeglarz pokiwał głową. - Mentora? - Tak! Zaczną łączyć się w grupy i szukać odpowiedniego seniora, żeby mu złożyć przysięgę. - A ty nie chciałbyś zebrać armii? Wallie rzucił żeglarzowi uśmiech.
- Masz miejsce na statku? W okolicy na pewno znalazłoby się paru Siódmych, najpewniej w sile wieku, bo rzadko który szermierz zdobywał siódmą rangę przed ukończeniem trzydziestki. Shonsu należał do wyjątków. Wallie często przyglądał się swojej twarzy w lustrze i doszedł do wniosku, że Shonsu miał trzydzieści parę lat. Był młody, potężny, o oczach zimnych jak stal. Gdyby pokazał się na trapie, w jednej chwili opadliby go rekruci. - Nie! - Na myśl o kilkudziesięciu szermierzach na pokładzie ukochanego Szafira Tomiyano zazgrzytał zębami. Potem uśmiechnął się niepewnie i bąknął: - To ładnie z twojej strony! Kolejny cud, pomyślał Wallie. - Spójrz! Na czele kolumny złożonej z dziesięciu protegowanych maszerował Szósty. Piąty prowadził dwóch Trzecich. Promienie słońca odbiły się w klingach uniesionych w salutach. Cywile usuwali się na bok, zapewne przeklinając pod nosem. Tomiyano chrząknął i poszedł do swoich zajęć, a Wallie zamyślił się nad odpowiedzią, której mu udzielił. Wyjaśnienie tylko w połowie było prawdziwe. Owszem, juniorzy szukali mentorów, ale seniorzy jeszcze aktywniej szukali protegowanych. Duża świta podnosiła status, niewątpliwie bardzo teraz pożądany w Casr. Wallie nosił miecz Bogini, był Jej orędownikiem. Może on też powinien zwerbować własną armię i przybyć z nią na zjazd. Nie miałby z tym kłopotu. Zaczepiłby Szóstego i przejął go pod swoją komendę razem z dziesięcioma giermkami. Gdyby ten się sprzeciwił, Wallie rzuciłby mu wyzwanie, a potem związał go przysięgą i wysłał po następnych protegowanych. Czyżby znalazł wytłumaczenie, dlaczego Bogini przywiodła tych szermierzy do Tau zamiast bezpośrednio do Casr? Walliemu nie spodobała się ta myśl. Nie miał przekonania do całego tego zjazdu. Wciąż nie mógł podjąć decyzji, czy się przyłączyć. Na razie pozwolił więc zielonemu paradować po porcie. Jeśli bogowie chcieli, żeby ten człowiek złożył przysięgę lordowi Shonsu, żaden z nich nie opuści miasta, zanim do tego dojdzie. Ich statki wróciłyby do Tau, zamiast płynąć do Casr. Casr przyprawiało Walliego o niepokój. Nie miał pojęcia, co chce tam robić ani czego od niego oczekują. Prawdziwy Shonsu był kiedyś kasztelanem tamtejszego zamku szermierzy, więc na pewno by go rozpoznano. Mógł natknąć się na rodzinę, przyjaciół... albo wrogów. Nnanji uważał, że Shonsu ma zostać przywódcą zjazdu. Całkiem możliwe, bo Wallie znał czarnoksiężników i ich sekrety lepiej niż jakikolwiek inny szermierz. Jednocześnie wiedział
dostatecznie dużo, by zdawać sobie sprawę, że zjazd jest wielkim błędem. Był raczej skłonny go odwołać niż poprowadzić. Tomiyano wezwał dwóch kuzynów i dwóch szwagrów. Holiyi, Maloli, Linihyo, Oligarro i kapitan zdjęli pokrywy luków, robiąc dostęp do ładowni. Dzieci bawiły się na pokładzie rufowym pod czujnym okiem Fii, dwunastolatki o bezspornym autorytecie. Do Szafira podjechał wóz. Wysypała się z niego grupa niewolników. Gruby handlarz piątej rangi zaczął piskliwym głosem wykrzykiwać zbędne rozkazy. Uruchomiono żuraw masztowy. Wallie obserwował wyładunek brązowych sztab kupionych w Gi. Zastanawiał się leniwie, która z nich uratowała mu życie w Ov, osłaniając przed kulami czarnoksiężników. Chudzi, zastraszeni mężczyźni w skąpych czarnych przepaskach biodrowych ociekali potem. Plecy mieli pokryte bliznami. Kościste klatki piersiowe pracowały jak miechy. Nie śmieli zwolnić kroku, wszystko robili w biegu. Z wysiłku oczy wychodziły im na wierzch. Wallie nie mógł na to patrzyć. Potrafił znieść, że magazyny portowe roją się od szczurów, ludzie są zawszeni, a zaułki cuchną moczem i śmieciami, ale niewolnictwo najdobitniej uświadamiało mu, jak barbarzyński jest ten Świat. Szef niewolników siedzący na wozie kilka razy strzelił z bata, żeby przyspieszyć tempo pracy. Nie dostrzegał niebezpieczeństwa, które nad nim wisiało. Gdyby kogoś naprawdę uderzył, choć raz, znalazłby się na bruku i został bezlitośnie wychłostany. Nie dowiedział się jednak, co mu groziło. Wyładowany wóz odjechał. Jego miejsce zajął następny. Z miasta zaczęli wracać członkowie załogi Szafira. Wszyscy zatrzymywali się przy potężnym mężczyźnie w niebieskim kilcie. Donosili, że w małym Tau panuje zamieszanie. W drodze na zjazd przybyło do miasta dwustu szermierzy oraz co najmniej kilka razy tyle giermków. Mieszkańcy się niepokoili. Tomiyano zszedł na brzeg i zaczął ważyć złoto przyniesione przez handlarzy. Wallie nadal obserwował port. Tak jak przewidział, szermierze łączyli się w coraz liczniejsze oddziały. Coraz rzadziej widywało się dwójki. Piąty zebrał siedmiu protegowanych. Szósty pojawił się z piętnastoma giermkami. Wrócił Katanji. Biały opatrunek na ręce prześwitywał przez kilt. Nowicjusz wyglądał na drobniejszego niż zwykle, twarz miał bledszą, a duże brązowe oczy mniej błyszczące. Może uzdrowiciele zbyt energicznie zdejmowali gips. Włosy osiągnęły długość bardziej stosowną dla szermierza, ale zwijały się w mały kok, zamiast tworzyć kucyk. Pierwszy nie nosił miecza. Tylko cud mógł mu przywrócić sprawność ręki... a cuda wokół Shonsu nie były czymś niezwykłym. Katanji błysnął zębami w marnej imitacji charakterystycznego zuchwałego uśmiechu, a
w oczach odmalowało mu się zdziwienie na widok niekompletnego stroju Shonsu. - Gdzie jest twój brat? - zapytał Wallie. Blady uśmiech zmienił się w złośliwy grymas. - Zostawiłem go, panie. Nie musiał mówić więcej. Nnanji bez pamięci durzył się w ponętnej Thanie, ale minęły cztery tygodnie, odkąd zszedł na brzeg, żeby się zabawić. - Dziewczęta są bardzo zajęte, jak sądzę? Chłopiec przewrócił oczami. - Biedactwa są wykończone. - Nachmurzył się. - Podniosły ceny! Niewinny mały Katanji uwiódł Diwę, Mei, a ostatnio Hanę, choć temperamentem nie dorównywał bratu. Nowicjusz nie potrafiłby stracić głowy dla kobiety. Wallie ponownie skierował wzrok na port, a myślami wrócił do zjazdu w Casr. Tomiyano wszedł na pokład, wymachując skórzaną sakiewką. Uśmiechnął się zadowolony do Walliego, potrząsając mieszkiem. Nachylił się do'przedniego luku i krzyknął coś do Oligarro i Holiyiego, którzy sprawdzali rozmieszczenie ładunku. Niewolnicy skończyli pracę i zeszli po trapie, powłócząc nogami. Wtem... A niech to! Ulicę przecinali dwaj szermierze, najwyraźniej kierując się ku Szafirowi. Koniec wakacji! Wallie zapomniał o niewolnikach i żeglarzach. Z cichym przekleństwem schował się za burtą i sięgnął po miecz. Nadal klęczał, pospiesznie zapinając pasy, kiedy na trapie zadudniły kroki. Przybysze ruszyli przez pokład. Maszerowali prosto na niego. Tomiyano okręcił się gwałtownie, jakby ktoś go kopnął. Paroma długimi krokami zbliżył się do gości, stanął przed nimi na rozstawionych nogach, ręce oparł na biodrach, wysunął podbródek. Cała jego postawa wyrażała gniew. Wallie zerknął na buty szermierzy: z wyprawionej skóry, lśniące jak lustro. Wyżej spostrzegł kilty z doskonałej wełny, o nienagannym kroju i zaprasowanych kantach, czerwony Piątego i biały Pierwszego. Przesunął spojrzenie w górę. Pasy i futerały na broń były równie kosztowne jak buty, wytłaczane i ozdobione to-pazami, rękojeści mieczy ze srebrnego filigranu i też wysadzane topazami. Całości dopełniały srebrne zapinki. No, no! Wallie wstał, odgarnął włosy do tyłu i spiął je klamrą z szafirem, jednocześnie taksując gości wzrokiem. Nie wyglądali na wolnych szermierzy, ponieważ ci szczycili się ubóstwem. Mogli być garnizonowymi, ale jakie miasto stroiłoby w ten sposób policję? Czy uczciwy
szermierz potrafiłby dorobić się takiego majątku? Wallie oparł się o poręcz w oczekiwaniu na dobrą rozrywkę. Piąty wkroczył na cudzy teren, ale miał dość rozumu, żeby zasalutować kapitanowi, powstrzymując się od wyciągnięcia miecza na pokładzie statku. - Jestem Polini, szermierz piątej rangi. Moim pragnieniem, największym i najpokorniejszym pragnieniem jest, żeby Bogini dała ci szczęście i długie życie oraz nakłoniła cię do przyjęcia mojej skromnej i wiernej służby, która pozwoliłaby mi wypełnić twoje szlachetne cele. Żadnych tytułów ani godności? Wysoki, szczupły mężczyzna po trzydziestce miał donośny głos i dystyngowane maniery. Na Walliem zrobił korzystne wrażenie. Kapitan zmrużył oczy i odczekał minutę, zanim wycedził rytualną odpowiedź. - Jestem Tomiyano, żeglarz trzeciej rangi, właściciel Szafira. Mam zaszczyt przyjąć twoją łaskawą służbę. Pierwszy był jeszcze chłopcem, drobnym, wątłym i dużo niższym od mentora. Osób najniższych rang zwykle się nie przedstawiało. Nowicjusz stał cicho u boku Poliniego. Maloli i Linihyo zbliżyli się dyskretnie do wiader z piaskiem, w których były ukryte noże. Tomiyano nie spuszczał wzroku z Piątego. - Pozwolisz nam wejść na pokład, kapitanie? Trzeci ściągnął usta. - Zdaje mi się, że już to zrobiliście. Wallie wiedział z doświadczenia, jak bardzo Tomiyano lubi prowokować szermierzy. - Kapitanie, chciałbym, żebyś przewiózł mnie i protegowanego swoim statkiem - oznajmił Piąty. Tomiyano wsadził kciuki za pas, blisko sztyletu. - To statek rodzinny, mistrzu. Nie zabieramy pasażerów. Bogini z tobą. - Dwa srebrniki, żeglarzu! Jeśli taka będzie Jej wola, wrócicie jeszcze tego samego dnia. Z dziobówki wyszli Oligarro i Holiyi. Oni również skierowali się do wiader z piaskiem. Dzieci porzuciły zabawę na pokładzie rufowym i ustawiły się przy poręczy. Z nabrzeża niósł się turkot wozów. - Jesteście Jonaszami? - zapytał Tomiyano. - Skąd Bogini was ściągnęła? Polini zachował spokój, ale kark mu poczerwieniał. - Z Plo. Pewnie o nim nie słyszeliście. Kapitan nie patrzył na Walliego, ale odpowiedź była przeznaczona również dla niego. - Oczywiście, że słyszałem. Najpiękniejsze kobiety, jakie kiedykolwiek widziałem,
pochodziły z Plo. To daleko na południe, prawda? - Plo jest znane z urodziwych kobiet - zgodził się Polini. - Ale nie z manier mężczyzn. Niewielu szermierzy zniosłoby taką uwagę z ust cywila, bardzo niewielu. Młodzik głośno wciągnął powietrze, a Polini odruchowo sięgnął do miecza. Udało mu się jednak zapanować nad sobą. - Maniery żeglarzy również pozostawiają wiele do życzenia. - Więc odejdź urażony. -Mówiłem, że potrzebujemy transportu. Będę hojny. Pięć srebrników i zapomnę o twojej bezczelności. Kapitan potrząsnął głową. - Garnizon w Tau przygotowuje dla szermierzy statek, który ma odpłynąć jutro. Wczoraj jeden dotarł do Casr w ciągu godziny dzięki Jej Ręce. - Wiem. Tomiyano uniósł brwi. - Nie chcecie jechać do Casr? W jego tonie wyraźnie brzmiał zarzut tchórzostwa. Wallie czekał na wybuch gniewu, ale mistrz zachował spokój. - Nie. - Głos Poliniego opadł o oktawę. - Na razie nie zamierzamy jechać do Casr. - A ja nie wybieram się do Plo, mimo tamtejszych kobiet. Szermierze zacisnęli pięści. Wallie napiął mięśnie, gotowy do interwencji. Zabawa robiła się coraz bardziej niebezpieczna. - Twoje zuchwalstwo staje się nudne. Szermierze służą Bogini i należy się im twoja pomoc. Nie prowokuj mnie więcej! - Wynoście się z mojego statku, zanim wezwę przyjaciół! Nie do wiary, ale Polini nie wyciągnął miecza, choć Pierwszy patrzył na niego osłupiały i wściekły. - Jakich przyjaciół, kapitanie? - zapytał Polini z pogardą, zerkając na żeglarzy. - Na początek, tamtego. - Tomiyano wskazał głową na Walliego. Pierwszy się odwrócił. Piąty nawet nie drgnął, spodziewając się pułapki. - Mentorze! - pisnął nowicjusz. Dopiero wtedy Polini się obejrzał. Rozdziawił usta. Niebieski kilt, siedem mieczy na czole, szermierz jeszcze większy od niego. To dopiero musiała być niespodzianka. Przez chwilę nikt się nie odzywał. Wallie cieszył się z wrażenia, jakie wywarł, ale
jednocześnie czuł wstyd. Polini na pewno zauważył jego zniszczone buty i kilt z lichego materiału, kontrastujące ze znakomitą bronią i pasami. Piąty odzyskał panowanie nad sobą i zasalutował. Siódmy odpowiedział. Miał przywilej odezwać się pierwszy. Poza tym kapitan oczekiwał od niego, że przepędzi bezczelnego intruza. W Walliem ciekawość mieszała się z podziwem. Polini miał uczciwą twarz. Pierwszy tylko zamrugał i w tym momencie Wallie dostrzegł jego powieki. Aha! - Gratulacje, mistrzu - powiedział z uśmiechem. - Niewielu szermierzy utrzymałoby nerwy na wodzy, mając do czynienia z żeglarzem Tomiyano. - Jesteś bardzo łaskawy, lordzie - odparł Polini sztywno. - Widzę, że wybrałem niewłaściwy statek. Ten oczywiście płynie do Casr. - Prawdopodobnie cierpiał tysięczne męki na myśl, że Siódmy słyszał uwagę kapitana sugerującą tchórzostwo i zapewne z nią się zgadzał. - Za pozwoleniem, lordzie, odejdziemy teraz. Wallie nie zamierzał go puścić bez wyjaśnienia, ale musiał wejść w rolę Siódmego. - Nie, mistrzu. Napijesz się ze mną piwa. Tyle ci jestem winien za to, że od razu się nie ujawniłem. Żeglarzu, trzy kufle jasnego! Tomiyano opadła szczęka, a z twarzy zniknął uśmieszek zadowolenia. Wallie wskazał na rufę. - Chodź, mistrzu Polini. I weź ze sobą jego wysokość. 2 Minstrele śpiewali ballady o dzielnych bohaterach i cnotliwych dziewicach, o potworach i czarnoksiężnikach, o hojnych bogach i sprawiedliwych królach. Nnanji uwielbiał te o herosach i mógł je cytować bez końca, ale jeden bohater świecił w nich nieobecnością: Sherlock Holmes. Po ostatnich słowach Siódmego Polini sięgnął po miecz. Tomiyano zrobił znak Bogini, ale po chwili stwierdził z ulgą, że lord Shonsu znowu toczy swoje gierki. Chłopiec pobladł. - To żadna magia, mistrzu Polini! - zapewnił Wallie pospiesznie. -Tylko dobre oko wojownika. Spostrzegawczość. Piąty zerknął na protegowanego, a następnie przeniósł wzrok na dziwnego Siódmego. - Spostrzegawczość, panie? Wallie uśmiechnął się. - Niewielu mentorów tak dobrze ubiera Pierwszych. Jeszcze mniej Piątych bierze sobie
Pierwszych na protegowanych. Ty sam jesteś odziany jak człowiek o wysokiej pozycji. Mogę kontynuować. Widzę, że znak na czole jest wygojony, ale zważywszy na wiek, nowicjusz musiał niedawno składać przysięgę. Włosy ma dostatecznie długie, żeby dało się je związać w przyzwoity kucyk, więc inicjacja odbyła się co najmniej rok temu, a tylko synowie szermierzy mogą liczyć na to, że zostaną szermierzami. Znaki rodzicielskie świadczą jednak, że to syn kapłana. Proste, mistrzu Polini. Królewskie dynastie zwykle zakładali szermierze, ale ci nie mogli odrzucić wyzwania, podczas gdy kapłani byli nietykalni. Królowie przeważnie wybierali dla synów stan kapłański. Po chwili zastanowienia Polini skinął głową i spojrzał na protegowanego. - Ucz się! Chłopiec popatrzył z nabożnym lękiem na Siódmego. Wallie zaprowadził gości na drugi koniec pokładu, trochę oddalony od gwarnego nabrzeża. Tylny luk był otwarty, deski ułożone w równy stos mogły posłużyć jako ławka. - Przedstaw nowicjusza, mistrzu. - Lordzie Shonsu, mam zaszczyt przedstawić ci mojego protegowanego. Arganari Pierwszy. Gdzie słyszał to imię? Chłopiec sięgnął po miecz, ale przypomniał sobie, że jest na statku, i zasalutował po cywilnemu. Głos miał dziecięcy i dziwnie niemelodyjny. Wallie uroczyście odpowiedział, że jest zaszczycony, mogąc przyjąć jego szlachetną służbę. Poprosił gości, żeby usiedli na deskach, a sam usadowił się na wiadrze z piaskiem, obok schodków prowadzących na rufę. W ten sposób miał oko na trap. Z góry zerkała na nich ciekawie młodzież. Patrząc na nowicjusza, Wallie pomyślał o dwóch innych Pierwszych, których znał. Matarro należał do załogi Szafira, był szczurem wodnym, a więc raczej żeglarzem niż szermierzem. Traktował jednak swoją profesję bardzo poważnie i uważał ją za zaszczytną. Natomiast sceptycyzm i cynizm urwisa Katanjiego bardziej pasowały do człowieka cztery razy starszego. Arganari nie przypominał swoich rówieśników. Z pewnością był podniecony. Bogini przeniosła go przez pół Świata, z południa na daleką północ, a wkrótce miał wziąć udział w pierwszym od wieków zjeździe szermierzy. Zachowywał się jednak z powagą i dostojeństwem, nie licującymi z jego wiekiem. Goście siedzieli sztywno, czekając, aż Siódmy raczy się odezwać. - Masz kłopot, mistrzu Polini - stwierdził Wallie. - Może mogę ci pomóc? - Sprawa jest błaha, lordzie Shonsu. Nie zamierzam o niej rozmawiać.
- Niech zgadnę! - Wścibstwo było przywilejem Siódmych. - Przybywacie ze świątyni? Polini uniósł się i zrobił gest, jakby chciał dobyć miecza. Usiadł jednak z powrotem i niepewnie łypnął na Siódmego. Wallie uśmiechnął się wesoło. - Masz rację, podejrzewając magię. Czarnoksiężnicy potrafią zmieniać znaki na czołach, więc wszyscy mogą nimi być. Ale ja nie jestem czarnoksiężnikiem. Był ciekaw, czy zauważyli cholerne piórko, które bóg umieścił na jego lewej powiece. Czuł, że jeszcze będzie miał kłopoty z jego powodu. - Tylko się zastanawiałem, co zrobiłby człowiek honoru w sytuacji, w której, jak podejrzewam, ty się znalazłeś, panie. Polini wyglądał na szlachetnego człowieka. Wybrano go na książęcego mentora spośród członków gwardii pałacowej, co dobrze świadczyło o jego charakterze. Uwielbienie chłopca najwyraźniej było szczere. - Skoro strzeżesz księcia, zapewne miałeś świtę złożoną z wielu szermierzy. Bogini wezwała ich na zjazd, więc dlatego tu jesteście. Z jakiegoś powodu wsiedliście akurat na ten statek. Polini i Arganari skinęli głowami, zdumieni przenikliwością Siódmego. Wallie poczuł zadowolenie. - Masz więc, panie, dylemat: z jednej strony obowiązki wobec Bogini, a z drugiej obowiązki wobec księcia. Postanowiłeś wysłać swoich gwardzistów na zjazd, a samemu odstawić chłopca do domu. W takiej sytuacji udałbym się do świątyni i poprosił Boginię, żeby pozwoliła mi wrócić bezpiecznie do domu. Jednocześnie złożyłbym uroczystą przysięgę, że zaraz potem wyruszę do Casr. Dorzuciłbym obietnicę, że zwerbuję więcej szermierzy. Polini spojrzał na chłopca. Obaj się uśmiechnęli. - Trafienie! - powiedział Piąty. - Twoja spostrzegawczość ma związek z rangą, panie? - zapytał Arganari. Znowu ta dziwna intonacja. I kwiecista mowa jak na jego wiek. W tym momencie zjawił się Tomiyano z tacą. Postawił dwa spienione kufle na deskach obok gości i ukłonił się nisko, podając trzeci lordowi Shonsu. Wallie od razu powinien nabrać podejrzeń. - Niech Bogini da siłę waszym ramionom i bystrość oczom! -wzniósł toast. - I tobie! - odparli szermierze. Wallie zakrztusił się i wypluł szczodrze posolono piwo. Spiorunował wzrokiem oddalającego się Tomiyano i dostrzegł uśmieszki na twarzach żeglarzy; dostał nauczkę, żeby
nie podważać autorytetu kapitana przy obcych! Wyrzucił kufel za burtę, otarł usta i nieco zmieszany wytłumaczył swoje zachowanie gościom, którzy patrzyli na niego dziwnym wzrokiem. - Wiecie, że rzeczni szermierze uczą żeglarzy fechtunku? -spytał. Polini sposępniał. - Tak słyszałem, panie. To przestępstwo! - Nie. Istnieje sutra, która mówi, że żeglarze nie są zwykłymi cywilami. Chciałem tylko wyjaśnić, dlaczego puściłem płazem żart mojego impertynenckiego przyjaciela. Na statku jest on co najmniej Piątym albo Szóstym, jeśli chodzi o sztukę szermierczą. Piąty wytrzeszczył oczy. - Żartujesz, panie! - Nie! Na lądzie oczywiście radziłby sobie gorzej, bo nie miał okazji ćwiczyć pracy nóg. Lecz cywilowi z takimi umiejętnościami można dużo wybaczyć. Jego nielogiczne rozumowanie zrobiło wrażenie na szermierzach. - Mówię to jako ostrzeżenie, mistrzu Polini. Teraz ty mi powiedz, dlaczego wybrałeś akurat ten statek. Polini zesztywniał, przypomniawszy sobie o własnych kłopotach. - Stwierdziłem, że jest zadbany, panie. Wallie z aprobatą pokiwał głową. - Czy przyjmiesz pewną radę? Oczywiście, że tak. Od Siódmego? - Wasz rynsztunek ma dużą wartość, mistrzu. Na środku Rzeki nie ma świadków, a nie wszyscy żeglarze gardzą drobnym piractwem. Lepiej nie kusić losu. Piąty poczerwieniał. - Dziękuję za radę, panie! Nie zamierzał jej posłuchać. Wallie westchnął. Taki właśnie głupi upór próbował wykorzenić z Nnanjiego. Polini nie mógł znieść myśli, że wróci do Plo bez paradnego kiltu, pasów i butów. Skromniejszy strój naruszyłby jego przeklętą godność. Wallie już zapomniał, jak ograniczeni potrafią być szermierze, a jednocześnie uświadomił sobie, jaką drogę przebył Nnanji. - Możliwe, że mimo wszystko dotrzecie na zjazd, mistrzu. Większość szermierzy to będą wolni. Na pewno nie znajdzie się ani jeden Pierwszy tak wystrojony jak nowicjusz Arganari. Piąty rzucił mu wściekłe spojrzenie. Chłopiec zmarszczył brwi.
- Teraz widzę, że ten statek to dla nas zły wybór, panie - stwierdził Polini, zmieniając temat. - Bogini na pewno będzie potrzebowała twojej dzielnej służby na zjeździe. Pożeglujecie do Casr. - Nic podobnego! Od dwóch tygodni krążymy po tych wodach. Wiatr sprzyjał Szafirowi, odkąd opuścili Ov, ale Bogini nie pchnęła ich do Casr. Polini zrobił zaskoczoną minę. Nic dziwnego. Bogini nie chciała Siódmego? - Ale mamy dobry czas - powiedział Wallie. - Za tydzień może dotrzemy do Casr. - Znacie te wody, panie - stwierdził chłopiec, lecz jego słowa zabrzmiały jak pytanie. Wallie zrozumiał. Arganari nie miał słuchu muzycznego. Zrobiłby z siebie pośmiewisko, gdyby jako nadworny kapłan próbował coś śpiewać. Dlatego postanowiono zrobić z niego szermierza. Żadne inne zajęcie nie było godne królewskiego syna. - Dopiero je poznaję, nowicjuszu. Widzisz tamte góry na południu? To RegiVul. Gdzieś tam leży miasto czarnoksiężników, Vul. Szermierze spojrzeli we wskazanym kierunku. Nad cienką linią przeciwległego brzegu niebieszczyły się w upalnym powietrzu odległe szczyty. Wisząca nad nimi wulkaniczna chmura była ledwo widoczna. - Rzeka płynie wokół RegiVul. Lewy brzeg, wewnątrz pętli, opanowali czarnoksiężnicy, wszystkie siedem miast. Gdy zejdziecie tam na ląd, zginiecie. - Więc to prawda? - powiedział Polini. - Są legendy o czarnoksiężnikach, którzy mieszkają w górach na południe od Plo, ale nigdy im nie wierzyłem, póki tutaj nie przybyliśmy na wieść o zjeździe. Chudzielec Holiyi podszedł do Shonsu z krzywym uśmiechem na twarzy. Przyniósł mu świeże piwo. Wallie podziękował żeglarzowi i dużym łykiem spłukał paskudny smak solonego napitku. - To prawda. Ten statek zawinął do wszystkich czternastu miast na pętli, ale przyznaję się dobrowolnie, że w portach czarnoksiężników siedziałem w rufówce. Polini próbował nie okazać, że jest wstrząśnięty. - Więc są tak niebezpieczni, jak twierdzą miejscowi? - Może jeszcze bardziej. Jeden zabił człowieka na tym pokładzie. Czarnoksiężnicy potrafią mordować na odległość. Jedynym ratunkiem jest szybkość. Lepiej rzucić nożem niż sięgać po miecz. Goście osłupieliby, gdyby się dowiedzieli, że Siódmy ma nóż schowany w bucie i że codziennie ćwiczy rzuty. Wallie nie zadał sobie trudu pokazania im dziur w burcie Szafira, zrobionych przez muszkietowe kule.
- Ale nie są niezwyciężeni? - wykrzyknął Arganari, ocierając usta z piwa. - Miejscowi opowiadają o zwycięstwie szermierzy! - Tak? Powtórz mi, co mówią. Chłopiec rozpromienił się i zaczął trajkotać. Na twarzy Poliniego malowało się powątpiewanie. - W Ov, panie, dwa. tygodnie temu. Podobno szermierze z jakiegoś statku zaatakowali na nabrzeżu grupę czarnoksiężników. Przeżyli pioruny, szarżowali wozem i urządzili wrogom wielką rzeź. Dowodził nimi Siódmy i bardzo młody rudowłosy Czwarty. Podobno mogliby zdobyć diabelską wieżę i odbić miasto, ale... Siódmy... postanowił się wycofać... Na młodej twarzy odmalowało się przerażenie. Z nabrzeża niosły się okrzyki i głośne uderzenia. Stado białych ptaków szybowało nad wodą. Winda kotwiczna na sąsiednim statku skrzypiała jękliwie. Na Świecie żyło niewielu Siódmych. Spotkanie Siódmego żeglującego po Rzece było równie prawdopodobne jak znalezienie kwadratowego jajka. Siódmi nie puszczają mimo uszu posądzeń o tchórzostwo. Polini siedział bez ruchu, pełen napięcia. - Jestem pewien, że miał ważny powód, panie - szepnął chłopiec. - Zapewne - powiedział Wallie cierpko. Nie spodziewał się, że historia już dotarła do innych miast nad Rzeką. Na prymitywnym Świecie nowiny rozchodziły się co najwyżej z szybkością gołębi pocztowych, a większość nigdy nie docierała do innych miejsc. Lecz teraz Bogini przemieszczała statki zgodnie z własną wolą. Wieść o bitwie w Ov rozniosła się po Rzece, czyli po całym Świecie. Wieść o szermierzach, którzy pokonali czarnoksiężników, o rudowłosym Czwartym i czarnowłosym Siódmym, który pozwolił, żeby jego wojsko odniosło pewne zwycięstwo. Kolejny problem. Wallie zorientował się, że ma zasępioną minę i za długo milczy. Uśmiechnął się więc i powiedział: - W tej historii może być coś więcej, niż głosi portowa plotka. Goście energicznie potaknęli głowami. - Oczywiście, panie! - Oczywiście, panie? W tym momencie na pokładzie zjawił się Nnanji w pomarańczowym kilcie Czwartego, bardzo młody i rudy jak płomień. Ujrzawszy zgromadzenie, skierował się w tę stronę. Z daleka wyczuł szermierzy, niczym pies myśliwski. Na jego twarzy malował się uśmiech, szerszy niż zwykle, być może na wspomnienie niedawnych przeżyć. Polini i Arganari spojrzeli po sobie i wstali.
- Mistrzu, mam zaszczyt... Wallie dokonał prezentacji swojego protegowanego i zaprzysiężonego brata. Potem zaskoczył Nnanjiego, przedstawiając mu nowicjusza. - Arganari? - Czwarty zmarszczył nos, jak zawsze kiedy intensywnie myślał. - Kiedyś żył wielki bohater o takim imieniu. - To mój przodek, adepcie. Stwierdzenie zabrzmiało jak pytanie. Nnanji ze zdziwieniem spojrzał na chłopca. - Założyciel królewskiego rodu - podpowiedział Wallie. Chłopiec z dumą skinął głową. - Królestwo Plo i Fex. Mój ojciec ma zaszczyt być świątobliwym Arganarim XIV, kapłanem siódmej rangi. Tak więc nowicjusz był najstarszym synem. Polini miał dużo większy kłopot, niż Wallie sądził. - Istnieje wiele eposów o nim! - oznajmił Nnanji. - Mój ulubiony zaczyna się... Po około dwudziestu wersach Wallie dotknął jego ramienia i zaproponował, żeby wszyscy usiedli. Nnanji ukucnął na piętach między lordem Shonsu i gośćmi. - Arganari dowodził zjazdem w Xo. - Łypnął na mentora i dodał: - Mieczem z topazem, czwartym chioxinem! To dlatego imię wydawało się znajome! - Moim mieczem! - wykrzyknął Arganari z dumą. Nnanji spojrzał na broń Pierwszego i zmarszczył brwi. - Jego wysokość go nie nosi, ale miecz jest w posiadaniu rodu - wyjaśnił Polini. - Lord Kollonoro, dowódca gwardii pałacowej, wręczył go nowicjuszowi podczas inicjacji. Arganari jest pierwszym szermierzem w dynastii od czasów wielkiego przodka. Ceremonia była bardzo wzruszająca. Wallie się zaśmiał. - Jestem pewien, że zaraz po uroczystości zabraliście mu miecz Chioxina. - Tylko wielki szermierz może długo cieszyć się jednym z siedmiu mieczy, panie. - Opiszcie go nam - poprosił Nnanji. Chłopcu zabłysły oczy. - Gardę tworzy złoty bazyliszek, który trzyma topaz. Bazyliszek oznacza: “Sprawiedliwość złagodzona miłosierdziem". To motto naszego rodu. Na klindze są wyryte różne sceny. Na jednej stronie szermierze walczą z potworami, na drugiej dziewice bawią się z tymi samymi bestiami. - To znakomita broń - powiedział Polini, chyba zadowolony z neutralnego tematu
rozmowy. - Wypróbowałem ją. Doskonała! Wyważenie, sprężystość... Reputacja Chioxina jest zasłużona. Nnanji uśmiechnął się do mentora. - A co sądzicie o tym? - zapytał Wallie. Zdjął z pleców miecz i podał go gościom. Polini i jego protegowany głośno zaczerpnęli tchu. - Siódmy! - wykrzyknął Arganari. - Szafir i gryf on! I sceny takie same jak na moim. Jest prawdziwy? To naprawdę siódmy miecz Chioxina? - Najprawdopodobniej. Legendarna broń wywarła piorunujące wrażenie na szermierzach. Piąty wyraźnie zbladł, a chłopiec zarumienił się z podniecenia. - Ale... - Arganari poczerwieniał jeszcze bardziej. - Tak? - Sześć mieczy jest powszechnie znanych, ale żadna saga nie wspomina o siódmym. Mówi się, że Chioxin podarował go Bogini. - Może jego historia jeszcze nie jest zakończona? - podsunął Nnanji z szerokim uśmiechem. Polini i Arganari pokiwali głowami, zafascynowani mieczem. - Gryfon jest królewskim symbolem. Oznacza: “Władza mądrze sprawowana” - oznajmił chłopiec, patrząc na misterną gardę. - Wyjątkowo długie ostrze. - Chcesz się spróbować, panie? - zapytał Wallie. Polini zbladł. - Oczywiście, że nie, lordzie! Jest w doskonałym stanie - powiedział chłopiec, jakby zadawał pytanie. - Mój jest mocno wyszczerbiony. Ten ma tylko jedną skazę. - To ślad po piorunie czarnoksiężników - wyjaśnił Nnanji uroczyście. Mistrz i protegowany znowu wymienili spojrzenia, po czym Arganari wrócił do oglądania miecza. Wskazał na wygrawerowane postacie. - Widzicie te ryski od polerowania? Podobno Chioxin był leworęczny. Na wszystkich jego mieczach, nie tylko na siedmiu, rysy biegną od lewej do prawej. - Co ty powiesz? - mruknął Wallie i przyjrzał się klindze. -Jak Leonardo da Vinci? Dziękuję, nowicjuszu. Nie wiedziałem. Więc to nie jest falsyfikat! Nnanji prychnął. - Panie... - zaczął Arganari i umilkł na widok ostrzegawczego spojrzenia mentora.
- Chcecie wiedzieć, skąd go mam - stwierdził Wallie, chowając bezcenną broń do pochwy. Wzruszył ramionami. - Rozumiem waszą ciekawość. Dał mi go bóg. - Pociągnął łyk piwa. Goście wytrzeszczyli oczy. - Dał mi również zapinkę z szafirem i powiedział, że mam wypełnić misję dla Bogini. Teraz Polini zrozumiał. - Więc zostaniesz dowódcą zjazdu, panie! - Może. Jeśli tak, to wcale Jej nie zależy, żebym szybko dotarł na miejsce. Spojrzał na Nnanjiego. Adept pokiwał głową w zamyśleniu. - Zastanawiam się, czy mieliśmy się spotkać, mistrzu Polini. Osobliwsze rzeczy mi się przydarzają. Właściwie przez cały czas. Dziwne, że wybrałeś akurat ten statek, a jeszcze dziwniejsze, że ty i twój protegowany macie jeden z siedmiu mieczy Chioxina. Zjazd mógłby być dobrym treningiem dla szermierza i księcia. Ostatecznie od nowicjusza nikt nie będzie oczekiwał walki, więc nie grozi mu wielkie niebezpieczeństwo. Po raz pierwszy Arganari okazał normalne dziecięce podniecenie. Popatrzył na mentora, badając jego reakcję. Polini wstał z niezadowoloną miną. - Może masz rację, panie, ale już złożyłem przysięgę i muszę odwieźć mojego protegowanego z powrotem do Plo. Jeśli się mylę, na pewno spotkamy się... w Casr. Światło w oczach chłopca zgasło. Arganari wstał posłusznie. Pierwsi nie dyskutowali z mentorami, a książęta uczyli się nie tylko kwiecistej mowy. - Adepcie, czy to naprawdę ty kierowałeś w Ov wozem szarżującym na czarnoksiężników? - zapytał. Nnanji uśmiechnął się szeroko. - Zmasakrowaliśmy ich! Czternastu zabitych wrogów! Zerknął z wyrzutem na Walliego, który oszczędził piętnastego. Arganari rozwiązał kucyk. - Pewnie nie pojadę na zjazd, adepcie. Lord Shonsu ma zapinkę, którą dał mu bóg, a ta należała do mojego przodka. Miał ją na zjeździe w Xo. Przyjmij ją ode mnie i obiecaj, że będziesz nosił w walce przeciwko złoczyńcom. Podał Czwartemu srebrną zapinkę. - Nowicjuszu! - warknął Piąty. - Ta zapinka od wieków jest w twojej rodzinie! Ojcu nie spodoba się, że dałeś ją obcemu. Zabraniam! - To nie jest obcy, mentorze, tylko bohater. - Myślę, że mentor ma rację, nowicjuszu - wtrącił Wallie. Jego zdanie rozstrzygnęło
sprawę, ale Nnanji czuł się niezwykle pochlebiony, że nazwano go bohaterem. Przełknął głośno ślinę i zgadził się z Siódmym. Arganari niechętnie odebrał zapinkę. Wyglądał bardzo dziecinnie między trzema mężczyznami. - Dziękujemy za gościnność, panie - powiedział Polini oficjalnym tonem. - Chciałbym teraz odejść, z twoim pozwoleniem, i poszukać innego statku. Sądzę, że mniejszy będzie bardziej stosowny. I żadnych żeglarzy-szermierzy szóstej rangi! - dodał ze sceptycznym uśmiechem. Lekko zaniepokojony Wallie odprowadził gości do trapu. Akurat w tym momencie z miasta wróciły Lae z Jją. Niewolnica zrezygnowała z dwóch chust, które zwykle nosiła na pokładzie, na rzecz tradycyjnego czarnego stroju. Lecz doskonałości jej figury nie mógł zamaskować żaden ubiór, a twarz można by opiewać w legendach. Wallie uśmiechnął się na powitanie. Otoczył kobietę ramieniem i popełnił wielką gafę. Przyzwyczajony do swobodnego życia na statku, zapomniał o sztywnych nakazach i zakazach obowiązujących na Świecie. - Jjo, kochanie, oto goście z twojego rodzinnego miasta, mistrz Polini i jego wysokość nowicjusz Arganari. Szermierze spojrzeli z konsternacją na niewolniczy pas znaczący twarz kobiety. Jja zesztywniała, a po chwili padła na kolana, bijąc czołem w deski pokładu. Wallie przygryzł wargę, wściekły na siebie. Powinien pamiętać, że nie istnieje zwyczaj przedstawiania niewolnic. Polini zaniemówił. Jako pierwszy zareagował młody Arganari. Zrobił krok do przodu i gestem nakazał kobiecie wstać. - Teraz widzę, w jaki sposób Plo zasłużyło na swoją reputację - powiedział. - Gdyby do tej pory tak się nie stało, teraz z pewnością zyskałoby sławę. To dopiero dworna przemowa. 3 Mistrz Polini zszedł po trapie. Protegowany podążał za nim. Piąty zapewne z ulgą opuszczał Szafira, dziwnego Siódmego i porywczego kapitana. Jeśli odmówił szeptem modlitwę dziękczynną, zrobił to przedwcześnie, bo czekał go kolejny wstrząs. Znalazłszy się na brzegu, stanął twarzą w twarz z Brotą. Kobiety szermierze stanowiły obrazę dla szczurów lądowych. Grubi szermierze byli nie do przyjęcia. Szermierze noszący miecze mimo poważnego wieku zasługiwali na pogardę. Brota, w obszernej czerwonej szacie uwydatniającej masę ciała, z kucykiem przetykanym siwizną i mieczem na plecach uosabiała wszystko co najgorsze. Wallie zaśmiał się w duchu.
Wyraz twarzy Poliniego najwyraźniej zirytował kobietę, bo przewierciła go wzrokiem, wyciągnęła miecz i zasalutowała jak równemu sobie. Piąty odpowiedział z wyraźną niechęcią. Zamienili parę słów, po czym mężczyzna oddalił się długimi krokami. Drobny protegowany musiał niemal biec, żeby dotrzymać mu kroku. Brota wtoczyła się po trapie z uśmieszkiem zadowolenia na twarzy. Lubiła drażnić szczury lądowe niemal tak samo jak jej syn żeglarz. Polini prawdopodobnie nawet nie zauważył jej towarzyszki, choć Mata odziana w brązową przepaskę biodrową i chustę zakrywającą piersi, była przystojną kobietą. Wallie zastanawiał się, co by powiedział mistrz, gdyby się przekonał, że żeglarka trzeciej rangi, matka czworga dzieci, nie ustępuje mu pola w pojedynku na miecze lub florety. Wallie przeprosił Jję i jeszcze raz zbeształ się za głupotę. Później musiał zrelacjonować Nnanjiemu początek spotkania z szermierzami. Adept z satysfakcją kiwał głową. Gdy odchodził dumnie wyprostowany, zapewne powtarzał sobie pod nosem: “bohater”. Tak nazwał go książę, co dla syna wytwórcy dywanów musiało być wielkim przeżyciem. Brota zmierzyła Shonsu bacznym wzrokiem spod krzaczastych brwi. - Przypuszczam, że spieszno ci do wypłynięcia z portu, panie? Wallie wzruszył ramionami. - Nieszczególnie. Jeśli Bogini się spieszy, zawsze może skrócić nam drogę. Nie ubiłaś żadnego interesu, pani? - Ba! Ceny są oburzające. Katanji też skarżył się na drożyznę w domu publicznym. W sprawach finansowych nowicjusz był bardzo sprytnym młodzieńcem. Wallie zastanawiał się, czy lokalnej inflacji nie spowodował zjazd. Obecność kilkuset młodych mężczyzn z pewnością mogła doprowadzić do wzrostu cen żywności i kobiet w Casr, ale chyba nie aż w Tau. Nasuwały się istotne pytania. Kto zapłaci za zjazd? Na wezwanie stawią się przede wszystkim wolni. Casr znajdzie się w kłopotliwej sytuacji. Szermierze, przeważnie bez grosza przy duszy, będą oczekiwać darmowego mieszkania, wyżywienia... i kobiet. Świat był biedny, jego gospodarka prymitywna i słaba. Półbóg dał Walliemu fortunę w szafirach, napomykając o “kosztach”. Może jego gest był kolejną wskazówką, że Shonsu ma zostać przywódcą zjazdu? Dlaczego w takim razie jeszcze nie dotarł na miejsce? Spojrzał na najbliższy magazyn. - Ostatnio Bogini zawsze kierowała twoje kroki do towarów przynoszących największy zysk, pani. Co oferują w tamtym składzie? - Skóry wołowe! - prychnęła Brota. - Nie chcę na swoim statku cuchnącego paskudztwa! - Skóry? - mruknął Wallie w zamyśleniu.
Kobieta zrozumiała w lot. Między Brotą a złotem istniało wzajemne przyciąganie. - Skóry? - powtórzyła jak echo. Rozmowa stawała się monotonna. - Jeśli dotrzemy do Casr, jeśli zostanę przywódcą zjazdu -ech, te “jeśli” - skóry mogą nabrać wartości. Piąta zmarszczyła brwi z powątpiewaniem. - Futerały ria broń? Buty? Siodła? Wallie z uśmiechem skinął głową. Brota przyjrzała mu się spod przymrużonych powiek. - Czarnoksiężnicy wypędzili wszystkich garbarzy z miast. Jest tu jakiś związek? - Żadnego. Brota wydęła wargi. Zawołała Matę i poczłapała w stronę trapu. Wallie rozejrzał się i z uglą stwierdził, że Katanji, który wyszedł spod pokładu, odzyskał rumieńce i wygląda zdrowiej. Skinął na nowicjusza. - Lepiej się czujesz? Chłopak rzucił mu zuchwały i jednocześnie niewinny uśmiech. - Tak, dziękuję, panie. Katanji potrafił być grzeczny jak aniołek albo opryskliwy i bezczelny, zależnie od okoliczności. - Mam dla ciebie zadanie, nowicjuszu - oznajmił Wallie. - Zawsze jestem do usług twoich i Bogini, panie. - Dobrze! - Wallie uśmiechnął się konspiracyjnie. - Pani Bro-ta właśnie kupuje skóry. Chciałbym wiedzieć, ile na nie wyda. - To wszystko? Katanji skinął głową i ruszył w stronę trapu. Chyba nie było rzeczy, której nie potrafiłby się wywiedzieć na prośbę Shonsu. Wallie stał przy relingu i obserwował, jak jego szpieg podąża za Brotą. Nigdzie nie widział szermierzy. Raptem u jego boku pojawił się zaintrygowany i podejrzliwy Nnanji. Protegowany spędzał mu sen z powiek nieszermierczymi inklinacjami, a mentor wcale nie był lepszy. Z czystej przekory Wallie postanowił trzymać Czwartego w niepewności. - Znalazłeś adepta Konijuiyego? - spytał. Nnanji spochmurniał. - Ktoś dotarł do niego pierwszy, panie bracie. W czasie ich poprzedniej wizyty w Tau miejscowy stróż prawa, Konijuiy, opuścił posterunek, zostawiając miasto pod opieką niekompetentnych ludzi, co Nnanji uznał za niewybaczalny postępek. Wallie wiedział, że jego zaprzysiężony brat nigdy niczego nie
zapomina. Z pewnością próbował dzisiaj rano załatwić sprawę, która leżała mu na sercu. - Nowym dowódcą jest czcigodny Finderinoli - kontynuował adept. - On i jego oddział przybyli do zamku niemal jednocześnie z twoją wiadomością. Czcigodny od razu wyruszył do Tau i zaprowadził porządek. Nie poznałem go, ale zdaje się, że dobrze sobie radzi. - Co zrobił ze staruszkiem? Mimo podeszłego wieku ojciec Konijuiyego nie zrezygnował ze stanowiska. Co gorsza, nauczył fechtunku swoich synów cywilów. Popełnił w ten sposób przestępstwo, zlekceważył sutry, naruszył regulamin cechu szermierzy. - Zabił go - odparł Nnanji niedbałym tonem, obserwując ruch na nabrzeżu. Wallie zadrżał. - A bracia? - Obciął im głowy. O, idzie! Córka Broty, wysoka i smukła, miała klasyczny grecki profil i czarne loki. W żółtej sukience wyglądała bardzo ponętnie. Gdy Wallie widział ją z mieczem na plecach, myślał o Dianie Łowczyni. W obecności Thany Nnanji nie myślał o niczym. Obok dziewczyny dreptał stary kapłan, jeden z towarzyszy wyprawy. Honakura był pierwszą osobą, z którą Wallie rozmawiał, kiedy obudził się na Świecie w ciele Shonsu. Dzisiaj staruszek wybrał się na zwiad do świątyni, odziany w czarną szatę bezimiennego. Znaki wytatuowane na czole ukrywał pod czarną opaską. Wallie sądził, że Honakura wreszcie zakończy maskaradę, ale najwyraźniej się pomylił. Starzec do tej pory nie wyjaśnił mu, dlaczego przez cały czas zachowywał incognito. Być może nie chciał się przyznać, że nie ma żadnego powodu. Od strony magazynów nadchodził spacerkiem Katanji. Jja zabawiała Vixiniego, któremu wyrzynał się kolejny ząbek. Honakura z trudem wspinał się po trapie. Nnanji ruszył powitać Thanę. Ludzie uważali siedem za uświęconą liczbę. Kiedy Wallie opuszczał świątynię w Hann, wyruszając z misją powierzoną mu przez bogów, jego drużyna liczyła siedem osób. W trakcie podróży została sprzedana niewolnica Nnanjiego. Gdyby Czwarty miał cokolwiek do powiedzenia w tej sprawie, zastąpiłaby ją Thana. Znowu byłoby ich siedmioro... Zawinęli do wszystkich miast na pętli RegiVul, stoczyli w Ov bitwę z czarnoksiężnikami, odkryli sekrety wrogów. Teraz musieli dotrzeć do Casr, gdzie zwołano zjazd szermierzy. Patrząc na idiotyczną minę Nnanjiego, który trzymał Thanę za ręce, Wallie zastanawiał się, co dalej. Możliwe, że udział Szafira w misji dobiegł końca i nadeszła pora, żeby zejść na ląd, porzucając przyjemne i swobodne życie na statku.