David Brin
BRZEG NIESKO CZONO CI� �
Ksi ga druga nowej trylogii o wspomaganiu�
T umaczy Micha Jakuszewski� � �
Tytu orygina u Infinity s Shore� � �
Dla Ariany Mae, cudownej wys anniczki, kt ra przem wi w naszym imieniu na progu� � �
fantastycznego dwudziestego drugiego wieku
LISTA POSTACI
Alvin cz ekona ladowczy przydomek Hph-wayuo, hoo skiego m odzie ca z Wuphonu.� � � � �
Asx - cz onek jija skiej Rady Najwy szych M drc w, reprezentuj cy w niej� � � � � �
traekich.
Baskin Gillian - agentka Rady Terrage skiej, lekarka, pe ni ca obowi zki� � � �
kapitana
delfiniego statku zwiadowczego Streaker .� �
Brookida - delfin, metalurg ze Streakera .� �
Brzeszczot - niebieski qheuen, syn Gryz cej K ody, rze bi cy w drewnie� � � �
przyjaciel Sary
Koolhan.
Cambel Lester - najwy szy m drzec Ziemian na Jijo.� �
Chuchki - samica delfina, drugi in ynier ze Streakera .� � �
Creideiki - delfin, by y kapitan Streakera . Zaginiony przed wieloma laty na� � �
Kithrupie.
Dedinger - ludzki fanatyk pragn cy, by wszystkie gatunki na Jijo uwsteczni y� �
si ,�
odzyskuj c w ten spos b niewinno , z kt rej pewnego dnia wyprowadzi je� � �� �
wspomaganie.
Dwer - syn papiernika Nela Koolhana, g wny tropiciel Wsp lnoty Sze ciu�� � �
Gatunk w.�
Emerson D Anite - ludzki in ynier, kt ry, nim rozbi si na Jijo, by cz onkiem� � � � � � �
za ogi�
statku kosmicznego Rady Terrage skiej Streaker .� � �
Ewasx - jophurski stos pier cieni stworzony ze starego m drca Asxa poprzez� �
na o enie� �
nowego pier cienia w adzy.� �
Fallon - emerytowany tropiciel, dawny nauczyciel Dwera.
Foo Ariana - emerytowana najwy sza m drczyni ludzkiego szczepu.� �
Harullen - szary qheuen, intelektualista. Przyw dca heretyckiej sekty, kt rej� �
cz onkowie�
wierz , e nielegalni osadnicy powinni dobrowolnie zaprzesta rozmna ania i� � � �
pozostawi Jijo�
od ogiem.�
Hikahi - by y trzeci oficer Streakera , zaginiona na Kithrupie.� � �
Hph-Wayuo - oficjalne hoo skie imi Alvina.� �
Huck - cz ekona ladowczy przydomek przyjaci ki Alvina, g Keckiej sieroty� � � �
wychowanej w Wuphonie.
Huphu - noorka Alvina.
Jass - m ody my liwy z bandy z Szarych Wzg rz. Dawny dr czyciel Rety.� � � �
Jedyny W Swoim Rodzaju - prastary mierzwopaj k, wyznaczony do dekompozycji ruin�
po o onych wysoko w G rach Obrze nych.� � � �
Jimi - b ogos awiony , kt ry urodzi si jako posuni ty dalej na cie ce� � � � � � � � � �
Odkupienia.
Jomah - m ody syn Henrika Wysadzacza.�
Jop - nadrzewny farmer z Dolo, wyznawca staro ytnych wi tych Zwoj w.� � � �
Joshu - nie yj cy zalotnik Sary, w drowny introligator zmar y w Biblos na� � � �
pieprzow�
osp .�
Kaa - delfin, pilot Streakera . Dawniej znany jako Kaa Szcz ciarz.� � �
Karkaett - in ynier pok adowy ze Streakera .� � � �
Keepiru - by y pierwszy pilot Streakera , zaginiony na Kithrupie.� � �
Koniuszek Szczypiec - czerwony qheuen, przyjaciel Alvina, kt ry wyrze bi z pnia� � �
drzewa batyskaf Marzenie Wuphonu .� �
Kunn - ludzki pilot rothe sko-danickiego statku.�
Kurt - przyw dca Cechu Wysadzaczy. Stryj Jomaha.�
Lark - przyrodnik, m odszy m drzec Wsp lnoty i heretyk.� � �
Ling - Daniczka z za ogi rothe skiego statku. Zdolny biolog.� �
L ni ca Jak N Wnikliwo - niebieska qheuenka, najwy sza m drczyni� � � �� � �
reprezentuj ca qheuen w.� �
Makanee - samica delfina, chirurg ze Streakera .� �
Melina - nie yj ca ona Nela Koolhana; matka Larka, Sary i Dwera.� � �
Mopol - samiec delfina, astronauta drugiej klasy ze Streakera .� �
Nelo - papiernik z Dolo, patriarcha rodziny Koolhan w.�
Niss - rozumny komputer, wypo yczony Streakerowi przez agent w tymbrimskiego� � � �
wywiadu.
Orley, Thomas - agent Rady Terrage skiej pe ni cy misj na Streakerze ,� � � � � �
zaginiony na
Kithrupie. M Gillian Baskin.��
Ozawa, Danel - zast pca m drca, znaj cy tajemnice ludzkiego szczepu.� � �
Peepoe - samica delfina, genetyk i piel gniarka ze Streakera .� � �
Phwhoon-dau - hoo ski najwy szy m drzec.� � �
Prastare Istoty - og lna nazwa emerytowanych gatunk w z Fraktalnego wiata.� � � � �
Prity - neoszympansica, s u ca Sary obdarzona zdolno ciami do matematycznego� �� �
obrazowania.
Purofsky - m drzec z Biblos specjalizuj cy si w zaawansowanej fizyce.� � �
Rann - dow dca Danik w, ludzi z rothe skiego statku.� � �
Rety - ludzka przedterminowa osadniczka, uciekinierka z bandy zdzicza ych ludzi,�
kt rzy�
za o yli koloni w r d Szarych Wzg rz.� � � � � �
Ro-kenn - rothe ski w adca , kt rego ludzkimi podw adnymi byli mi dzy innymi� � � � � � �
Rann,
Ling, Besh i Kunn.
Ro-pol - Rothenka, by mo e towarzyszka ycia Ro-kenna, zabita przed bitw na� � � �
Polanie.
Shen Jeni - ludzka sier ant milicji.�
Skarpetka - dziki noor, kt remu imi nada Dwer Koolhan.� � �
Strong Lena - cz onkini dowodzonej przez Danela Ozaw ekspedycji w Szare� �
Wzg rza.�
Suessi Hannes - in ynier ze Streakera , cyborg zmodyfikowany przez Prastare� � �
Istoty.
Taine - uczony z Biblos, kt ry ongi ubiega si o r k Sary Koolhan.� � � � � �
Tsh t - samica delfina, ongi pi ta w hierarchii oficer w Streakera , obecnie� � � � � �
dziel ca�
dow dztwo z Gillian Baskin.�
Tyug - traecki alchemik z Ku ni Mount Guenn, jeden z g wnych wsp pracownik w� �� � �
Uriel Kowalicy.
Ulgor - uryjska majsterka, zwolenniczka Urunthai.
Urdonnol - uryjska uczennica terminuj ca u Uriel.�
Uriel - uryjska mistrzyni kowalska z Ku ni Mount Guenn.�
Ur-Jah - uryjska najwy sza m drczyni.� �
Ur-ronn - uryjska przyjaci ka Alvina. Uczestniczka ekspedycji Marzenia� �
Wuphonu .�
Siostrzenica Uriel.
Uthen - szary qheuen, przyrodnik. Wsp pracowa z Larkiem przy pisaniu� �
przewodnika
po jija skich gatunkach.�
Vubben - g Kecki najwy szy m drzec.� � �
Worley Jenin - cz onkini dowodzonej przez Danela Ozaw ekspedycji w Szare� �
Wzg rza.�
yee - uryjski samiec, kt ry po wyrzuceniu z torby przez dawn partnerk� � �
po lubi� � ��
przedterminow osadniczk , Rety.� �
Zhaki - samiec delfina, astronauta trzeciej klasy na Streakerze .� �
Ci, kt rzy akn m dro ci, cz sto szukaj jej na� � � � � � �
najwi kszych wysoko ciach lub w otch annych g binach.� � � ��
A przecie cuda znajduje si na p yciznach,� � �
gdzie powstaje, rozwija si i ginie ycie.� �
Jakie szczyty czy wynios e g ry udzielaj lekcji� � � �
tak przejmuj cej, jak p yn ca rzeka,� � �
p kaj ca rafa� �
albo gr b?�
Z buyurskiego napisu ciennego,�
kt ry odkryto, cz ciowo poch oni ty przez bagno,� � � �
w pobli u Dalekiego Wilgotnego Rezerwatu�
ZA OGA�
(Pi jadur wcze niej)�� �
Kaa
* Jaki to niezwyk y los prowadzi mnie� � �
* W ucieczce przed wirami zimy
* Przez pi galaktyk? *��
* Po to tylko, bym znalaz schronienie�
* Na opuszczonej planecie (nago!)
* W laminarnym przepychu! *
Takie my li przemyka y mu przez g ow , gdy wywija obroty przez g ow , popycha� � � � � � � �
naprz d g adkie, szare cia o radosnymi uderzeniami ogona i napawa si dotykiem� � � � �
wody
pieszcz cej jego nag sk r .� � � �
Migotliwy blask s o ca przeszywa przejrzyste jak kryszta p ycizny l ni cymi� � � � � � �
snopami
padaj cymi z ukosa w lukach mi dzy p ywaj cymi matami morskich kwiatuszk w.� � � � �
Srebrzyste jija skie stworzenia przypominaj ce ryby o cofni tych szcz kach� � � �
miga y przez� �
kolumny blasku, przyci gaj c jego wzrok. Kaa st umi instynktowne pragnienie� � � �
po cigu.�
Mo e p niej.� �
Na razie wystarczy mu dotyk otaczaj cej jego cia o wody, niepodobnej do lepkiej� � �
cieczy
wype niaj cej oleiste morza Oakka, owego tak bardzo zielonego wiata, na kt rym,� � � �
gdy tylko
wynurza si , by zaczerpn powietrza, z jego otworu nosowego wypada y� � �� �
strumienie baniek
przypominaj cych mydlane.�
Co prawda, na Oakka wr cz nie warto by o oddycha . Na tym koszmarnym globie� � �
dobrego powietrza nie wystarczy oby nawet dla pogr onej w pi czce wydry.� �� � �
Tutejsze morze mia o przy tym przyjemny smak, nie tak, jak na Kithrupie, gdzie�
ka dy�
wypad poza statek oznacza poch oni cie toksycznej dawki ci kich metali.� � � �
Woda na Jijo by a czysta i mia a s onawy posmak, przypominaj cy Kaa Golfsztrom� � � �
obok
Florydzkiej Akademii, w owych szcz liwych dniach, kt re sp dzi na odleg ej� � � � �
Ziemi.
Spr bowa zmru y oczy i wyobrazi sobie, e jest w domu i ciga cefale� � � � � � �
nieopodal Key
Biscaine, bezpieczny przed bezlitosnym wszech wiatem. Nie uda o mu si . Pewien� � �
fundamentalny czynnik wci przypomina mu, e przebywa na obcym wiecie.�� � � �
D wi k:� �
- szum przyp ywu uderzaj cego o kontynentalny szelf, skomplikowany rytm,� �
pod aj cy�� �
nie za jednym, lecz za trzema ksi ycami.�
- echo fal za amuj cych si na brzegu, kt rego dra ni cy piasek by niezwykle� � � � � � �
ostry w
dotyku.
- od czasu do czasu odleg y j k, kt ry zdawa si dobiega z samego dna oceanu.� � � � � �
- powrotne wibracje impuls w jego sonaru, informuj ce o awicach rybopodobnych� � �
stworze , kt re porusza y p etwami w nieznany mu spos b,� � � � �
- nade wszystko za buczenie silnika tu za nim... rytmiczny szum maszynerii,� �
kt ry�
wype nia jego dni i noce ju od pi ciu d ugich lat.� � � � �
A teraz r wnie inny terkocz cy, j kliwy d wi k. Urywana poezja obowi zku.� � � � � � �
* Zlituj si , Kaa, powiedz nam,�
* W prozie badaczy,
* Czy mo na bezpiecznie wyp yn ? *� � ��
G os ciga go niczym trzepotliwy, d wi kowy wyrzut sumienia. Kaa zawr ci z� � � � � � �
niech ci , kieruj c si ku odzi podwodnej Hikahi , skleconej ze staro ytnych� � � � � � � �
cz ci, kt re� �
znale li porozrzucane na g bokim oceanicznym dnie tej planety. To prowizoryczne� ��
ustrojstwo znakomicie komponowa o si z za og zbieg w i nieudacznik w. upinowe� � � � � � �
drzwi
zamkn y si oci ale niczym szcz ki olbrzymiego drapie nika. luza wype ni a� � � � � � � �
si , by�
wypu ci nast pnych cz onk w za ogi... o ile Kaa powie, e droga wolna.� � � � � � �
Sformu owan w troistym odpowied wzmocni saser, zamontowany w czaszce za lewym� � � �
okiem.
* Gdyby woda by a wszystkim�
* Byliby my w niebie.�
* Ale zaczekajcie! Sprawdz , na g rze!*� �
Zaczyna ju odczuwa potrzeby p uc. Pos ucha instynktu i pomkn po spirali w� � � � � � ��
g r ,� �
ku po yskuj cej powierzchni.� �
Niewa ne, czy jeste gotowa, Jijo! Id do ciebie!� � �
Uwielbia chwil , w kt rej przebija napi t granic dziel c niebo od morza,� � � � � � � � �
zawisa�
przez moment niewa ki, po czym obraca si ty em do fali, czemu towarzyszy� � � � �
g o ny plusk i� �
buchaj ca z nozdrzy piana. Zawaha si jednak, nim wci gn powietrze w p uca.� � � � �� �
Cho�
przyrz dy przewidywa y, e napotkaj tu atmosfer zbli on do ziemskiej, czyni c� � � � � � � �
to, poczu�
nerwowe dr enie.�
Powietrze smakowa o jeszcze lepiej od wody! Kaa odwr ci si b yskawicznie i� � � � �
plasn z��
rado ci ogonem o powierzchni , ciesz c si , e porucznik Tsh t pozwoli a mu� � � � � � � �
zg osi si na� � �
ochotnika do tego zadania, by pierwszym delfinem, pierwszym Ziemianinem�
p ywaj cym w� �
tym cudownym, obcym morzu.
Wtem jego wzrok przyci gn a postrz piona, szarobr zowa linia, kt ra ci gn a� � � � � � �
si�
bardzo blisko, zas aniaj c horyzont.� �
Brzeg.
G ry.�
Zatrzyma si w po owie obrotu, by spojrze na pobliski kontynent. Wiedzieli� � � �
ju , e jest� �
zamieszkany. Ale przez kogo?
Na Jijo nie powinno by adnych rozumnych form ycia.� � �
Mo e tylko ukrywaj si tu przed wrogim kosmosem, tak samo jak my.� � �
To by a jedna z teorii.�
Przynajmniej wybrali sobie sympatyczny wiat - doda w my li, napawaj c si� � � � �
powietrzem, wod i przepi knymi awicami cumulus w, unosz cych si nad olbrzymi� � � � � � �
g r .� �
Ciekawe, czy tutejsze ryby s jadalne.�
* Czy czekaj c na ciebie,�
* Zamkni ci w t ocznej luzie,� � �
* Mamy gra w bezika? *�
Kaa wzdrygn si , s ysz c sarkazm w g osie porucznik. Wys a po piesznie ku�� � � � � � � �
niej
modulowan fal .� �
* Los zn w si u miechn ,� � � ��
* Do naszej bandy znu onych otrzyk w,� � �
Witajcie, przyjaciele, na Brzegu Ifni. *
Wzywanie imienia bogini przypadku i przeznaczenia, kapry nej Ifni, kt ra wci� � ��
prze ladowa a za og Streakera nowymi niespodziankami - nieoczekiwanymi� � � � � �
katastrofami
lub szcz liwymi ocaleniami - mog o si wydawa zarozumia o ci , niemniej Kaa� � � � � � �
zawsze
czu sympati do nieoficjalnego b stwa astronaut w. W Terrage skiej S u bie� � � � � � �
Zwiadowczej
mogli s u y piloci lepsi od niego, lecz aden z nich nie darzy przypadku� � � � �
g bszym��
szacunkiem. Czy nie nosi przydomka Szcz ciarz ?� � � � �
Do niedawna.
Z do u dobieg pomruk upinowych drzwi, kt re otworzy y si po raz drugi. Tsh t� � � � � � �
i
pozostali do cz wkr tce do niego, by rozpocz wst pne badania powierzchni�� � � �� �
Jijo - wiata,�
kt ry dot d widzieli jedynie przelotnie z orbity, potem za obserwowali go z� � �
najg bszej i��
najzimniejszej otch ani jego m rz. Za chwil zjawi si jego towarzysze, lecz� � � � �
jeszcze przez
kr tki moment b dzie mia jedwabist wod , p ywowe rytmy, wonne powietrze, niebo� � � � � �
i
chmury tylko dla siebie.
wisn ogonem, unosz c si wy ej, by si rozejrze .� �� � � � � �
To nie s zwyczajne chmury - zrozumia , spogl daj c na wielk g r , kt ra� � � � � � � �
dominowa a�
nad wschodnim horyzontem. Jej szczyt spowija bia y, k bi cy si ca un.� � �� � � �
Wszczepiona w
jego prawe oko soczewka, wyposa ona w spektralny skaner, kt ry przesy a dane� � � �
bezpo rednio do nerwu wzrokowego, wykry a obecno pary i tlenk w w gla, a tak e� � �� � � �
gor cy�
b ysk p ynnej lawy.� �
Wulkan - pomy la Kaa. Ta wiadomo st umi a nieco jego zapalczywo .� � � �� � � ��
Przebywali w
geologicznie aktywnej cz ci planety. Te same si y, kt re czyni y z niej dobr� � � � �
kryj wk ,� �
mog y r wnie okaza si niebezpieczne.� � � � �
Na pewno stamt d dobiegaj te j ki - przemkn o mu przez g ow . Aktywno� � � � � � ��
sejsmiczna. Minitrz sienia i eksplozje krustalnego gazu, wchodz ce w interakcj� � �
z cienk�
warstewk morza.�
Jego uwag przyci gn kolejny b ysk - mniej wi cej w tym samym kierunku, lecz� � �� � �
znacznie bli ej. Jasny, rosn cy szybko kszta t r wnie m g by by chmur , gdyby� � � � � � � � �
nie fakt, e�
za opota nagle jak ptasie skrzyd o, po czym wyd si rado nie, id c z wiatrem� � � �� � � �
w zawody.
agiel - zrozumia Kaa, obserwuj c mkn cy na coraz silniejszym wietrze statek,� � � �
pe en�
wdzi ku, dwumasztowy szkuner. Serce delfina przeszy o b lem wspomnienie� � �
rodzinnego
Morza Karaibskiego.
Dzi b aglowca pru fale, zostawiaj c lad torowy, w kt rym z rozkosz pomkn by� � � � � � � ��
ka dy z pobratymc w Kaa.� �
Obraz powi kszy si i nabra ostro ci, a wreszcie delfin ujrza zamazane� � � � � � �
dwuno ne�
postacie, kt re ci gn y liny i krz ta y si po pok adzie, zupe nie jak ludzcy� � � � � � � �
marynarze.
...Nie byli to jednak ludzie. Kaa zauwa y pokryte usk plecy, ozdobione� � � �
szeregiem
ostrych kolc w. Nogi porasta a g sta bia a sier , a pod szerokimi podbr dkami� � � � �� �
pulsowa y�
b oniaste worki, podobne do wyst puj cych u ab. Za oga piewa a nisk ,� � � � � � � �
rytmiczn ,�
pomagaj c w pracy pie , kt r delfin s ysza niewyra nie nawet z tak wielkiej� � �� � � � � �
odleg o ci.� �
Przeszy go nieprzyjemny dreszcz rozpoznania.�
Hoonowie! Sk d si tu wzi li, na wszystkie Pi Galaktyk?� � � ��
Us ysza szum pruj cych wod ogon w. Nadp ywa a Tsh t z pozosta ymi. Musi im� � � � � � � � �
zameldowa , e mieszkaj tu wrogowie Ziemi.� � �
Zda sobie z przygn bieniem spraw , e ta wiadomo nie pomo e mu w szybkim� � � � �� �
odzyskaniu utraconego przydomka.
Po raz kolejny przysz a mu na my l kapry na bogini niepewnego przeznaczenia.� � �
Nagle
znowu us ysza w asn , wypowiedzian w troistym fraz , kt ra odbija a si od� � � � � � � � �
otaczaj cych�
go obcych w d, by wr ci do punktu wyj cia.� � � �
* Witajcie...
* Witajcie...
* Witajcie na Brzegu Ifni... *
OSADNICY
Nieznajomy
Istnienie wydaje si w dr wk przez wielki, pe en chaosu dom, spustoszony przez� � � � �
trz sienia ziemi i po ary, a teraz wype niony gorzk mg niewiadomego� � � � ��
pochodzenia.
Czasami udaje mu si wywa y jakie drzwi, ods oni niewielki fragment� � � � � �
przesz o ci, lecz za� �
ka de takie objawienie p aci falami dojmuj cego cierpienia.� � �
Z czasem uczy si nie zwa a na b l. Ka de uk ucie staje si dla niego� � � � � � �
drogowskazem,
znakiem m wi cym, e odnalaz w a ciwy trop.� � � � � �
Po przybyciu na ten wiat - runi ciu z gorej cego nieba - powinno go czeka� � � �
lito ciwe�
zapomnienie. Jaki to los zrzuci jego p on ce cia o ze stosu i cisn w� � � � � ��
smrodliwe bagno,
kt re je ugasi o?� �
Bardzo osobliwy.
Od tego czasu doskonale pozna wszystkie rodzaje cierpienia, od t pych ucisk w� � �
a po�
delikatne uk ucia. Sporz dzi ich katalog, pozna wszystkie mo liwe postacie� � � � �
b lu.�
Ten najwcze niejszy, zaraz po katastrofie, przeszywa brutalnie jego cia o,� � �
promieniuj c z�
ran i straszliwych oparze . Targa nim huragan tak straszliwej udr ki, e ledwie� � � �
uda o mu si� �
zauwa y niedobran grup miejscowych barbarzy c w, kt rzy podp yn li do niego w� � � � � � � � �
topornej wios owej odzi niczym grzesznicy pragn cy wyci gn upad ego anio a z� � � � �� � �
b otnistych moczar w. Uratowa go przed utoni ciem po to tylko, by spotka y go� � � � �
inne formy
pot pienia.�
Istoty, kt re zmusi y go do walki o zrujnowane ycie, cho znacznie atwiej� � � � �
by oby mu�
si podda .� �
P niej, gdy najbardziej widoczne rany zagoi y si ju lub przerodzi y w blizny,� � � � �
symfoni�
b lu kontynuowa y inne jego rodzaje.� �
Dotycz ce umys u.� �
* * *
Ca e jego ycie pe ne jest dziur, ogromnych plam, pozbawionych wiat a i� � � � �
pustych.
Wspomnienia o nich musia y ongi obejmowa ca e megaparseki i lata ycia. Ka da� � � � � �
luka
wydaje mu si zimna i nieczu a. Jest nag pustk , bardziej irytuj c ni� � � � � � �
sw dz ce miejsce,� �
kt rego nie spos b podrapa .� � �
Od chwili rozpocz cia w dr wki po tym niezwyk ym wiecie, nieustannie sonduje� � � � �
zawart we w asnej ja ni ciemno . Optymizmem napawa go kilka drobnych trofe w,� � � �� �
kt re�
zdoby w tej walce.�
Jednym z nich jest s owo Jijo .� � �
Umys wype nia mu jego brzmienie. Jest to nazwa planety, na kt rej sze� � � ��
gatunk w�
zbieg w zawar o ze sob prymitywny rozejm, tworz c mieszan kultur niepodobn� � � � � � �
do
adnej innej pod niezliczonymi gwiazdami.�
Coraz mniej trudno ci, w miar powtarzania, sprawia mu te drugie s owo. Sara.� � � �
To ona,
gdy by bliski mierci, piel gnowa a go w domku na drzewie, kt ry wisia nad� � � � � �
staro wieckim�
m ynem wodnym... uspokoi a narastaj c w nim panik , kiedy obudziwszy si ,� � � � � �
ujrza wok� �
szczypce, pazury i luzowate stosy pier cieni - postacie hoon w, traekich,� � �
qheuen w i innych�
istot dziel cych z nimi prymitywny ywot wygna c w.� � � �
Zna te wi cej s w, takich jak Kurt i Prity ... imiona przyjaci , kt rym� � �� � � � � � �
ufa prawie
r wnie mocno, jak Sarze. Czuje si dobrze, gdy prze lizguj si przez jego umys� � � � � �
tak g adko,�
jak w dniach przed okaleczeniem zwyk y to czyni wszystkie s owa.� � �
Szczeg lnie dumny jest z pewnej niedawnej zdobyczy.�
Emerson...
To jego w asne imi , kt re tak d ugo mu si wymyka o. Przywo a a je z ciemno ci� � � � � � � � �
seria
gwa townych szok w, kt re prze y przed niespe na dob , wkr tce po tym, jak� � � � � � � �
sprowokowa�
band ludzkich buntownik w do zdradzenia swych uryjskich sojuszniczek, wywo uj c� � � �
mordercz walk na no e, w por wnaniu z kt r bitwa w kosmosie wydawa a si� � � � � � � �
sterylna.
Krwawemu sza owi kres po o y a nag a eksplozja, kt ra wstrz sn a brudnym� � � � � � � �
karawanowym
namiotem. Blask przebi si przez zaci ni te powieki Emersona, przedzieraj c si� � � � � �
przez
bariery rozumu.
I wtedy, po r d jasnych promieni, dostrzeg przelotnie... swego kapitana.� � �
Nazywa si Creideiki...� �
O lepiaj ca una przerodzi a si w wietlist pian , w kt rej porusza y si� � � � � � � � � � �
uderzaj ce�
gwa townie ogony. Wy oni a si z niej d uga, szara posta . W jej butelkowatym� � � � � �
pysku
zal ni y z by. G adka g owa u miecha a si , cho za lewym okiem widnia a� � � � � � � � � �
straszliwa rana...
podobna do tej, kt ra pozbawi a Emersona zdolno ci mowy.� � �
Z muszelkowatych p cherzyk w wy oni y si kszta ty s w, wypowiedzianych w� � � � � � ��
j zyku�
nieprzypominaj cym adnego z u ywanych przez jija skich tubylc w albo przez� � � � �
wielkie
klany Galakt w.�
* Mkn c po uku cykloidy,� �
* Trzeba czasem
Wznie si w g r .�� � � �
* Znowu podj oddychanie, dzia anie.�� �
* Po czy si�� � �
Z wielkim snem morza.
* Taka chwila nadesz a dla ciebie, stary przyjacielu.�
* Pora si obudzi i sprawdzi , co si pieni... *� � � �
Rozpozna go ze zdumieniem, kt remu towarzyszy y fale ostrego cierpienia,� � �
gorszego ni�
wszelkie cielesne dolegliwo ci czy irytuj ca dr twota.� � �
Ma o brakowa o, by zala a go w wczas fala wstydu. adna rana, kt ra nie� � � � � �
doprowadzi a�
do mierci, nie mog a t umaczy tego, e z jego pami ci znikn li...� � � � � � �
Creideiki...
Terra...
Delfiny...
Hannes...
Gillian...
Jak m g o nich wszystkich zapomnie na ca e d ugie miesi ce, podczas kt rych� � � � � � �
w drowa po tym barbarzy skim wiecie odzi , bark i jako cz onek karawany?� � � � � � � �
W owej chwili przypomnienia mog oby go sparali owa poczucie winy... ale� � �
potrzebowali go nowi przyjaciele. Musia dzia a szybko, by wykorzysta� � � �
przelotn szans ,� �
jak da a im eksplozja, obezw adni tych, kt rzy ich porwali, i wzi ich do� � � � � ��
niewoli. Gdy nad
podartym na strz py namiotem i zmasakrowanymi cia ami zapada zmierzch, pom g� � � � �
Sarze i
Kurtowi zwi za ocala ych wrog w - tak ludzi, jak i ursy - aczkolwiek kobieta� � � �
by a�
przekonana, e odzyskali wolno tylko na chwil .� �� �
Wkr tce mia y nadci gn dalsze oddzia y fanatyk w.� � � �� � �
Emerson wiedzia , o co im chodzi. Chcieli go pojma . Nie by o tajemnic , e� � � � �
przyby z�
gwiazd. Buntownicy zamierzali sprzeda go gwiezdnym owcom, w nadziei, e� � �
zamieni jego�
zmaltretowane cia o na gwarancj ocalenia.� �
Jakby cokolwiek mog o ocali zamieszkuj cych Jijo wyrzutk w, gdy Pi Galaktyk� � � � ��
wiedzia o ju o ich istnieniu.� �
Skuleni wok ledwie si tl cego ogniska, pozbawieni wszelkiej os ony poza� � � �
strz pami�
namiotu, Sara i pozostali obserwowali przera aj ce omeny przesuwaj ce si po r d� � � � � �
bezlito nie zimnych gwiazdozbior w.� �
Najpierw pojawi si ogromny kosmiczny tytan, kt ry pomkn , warcz c, ku� � � �� �
pobliskim
g rom, by dope ni straszliwej zemsty.� � �
P niej t sam tras pokona drugi lewiatan, tak gigantyczny, e wydawa o si ,� � � � � � � �
i�
przyci ganie Jijo os ab o, gdy przelatywa nad ich g owami, nape niaj c� � � � � � �
wszystkich g bokim��
l kiem.�
Nied ugo potem mi dzy g rskimi szczytami rozb ys y z ociste b yskawice. Dosz o� � � � � � � �
do
zwady olbrzym w. Emersona nie obchodzi o, kto zwyci y . Wiedzia , e aden z� � � � � � �
nich nie
by jego statkiem, kosmicznym domem, za kt rym t skni ... i modli si o to, by� � � � � �
nigdy go ju�
nie zobaczy .�
Je li sprzyja o mu szcz cie, Streaker by gdzie daleko od tego skazanego na� � � � � � �
zag ad� �
wiata, podobnie jak ukryty w jego adowni znaleziony skarb - staro ytne� � �
tajemnice, kt re�
mog y okaza si kluczem do nowej galaktycznej ery.� � �
Przecie po wi ci tak wiele po to, by mu w tym pom c.� � � � �
Giganty oddali y si , pozostawiaj c jedynie gwiazdy i zimny wiatr poruszaj cy� � � �
such ,�
stepow traw . Emerson poszed poszuka jucznych zwierz t, kt re rozpierzch y� � � � � � �
si�
przera one. Je li odnajdzie os y, mo e jego przyjacio om uda si uciec, nim� � � � � �
pojawi si� �
kolejne grupy fanatyk w.�
Wtem us ysza jaki oskot. Grunt pod jego stopami zatrz s si . Rytmiczna� � � � � � �
kadencja
brzmia a mniej wi cej tak:� �
taranta taranta
taranta taranta
Odg osy galopu mog y pochodzi jedynie od uryjskich kopyt. Zbli a y si posi ki,� � � � � � �
na
kt re czekali buntownicy. Znowu mieli zosta je cami.� � �
Wydarzy si jednak cud. Z mroku wy onili si sojusznicy, niespodziewani wybawcy� � � �
-
ursy i ludzie - kt rzy przywiedli ze sob zdumiewaj ce zwierz ta.� � � �
Konie.
Widok osiod anych wierzchowc w by dla Sary tak sam niespodziank jak dla� � � � � �
niego.
Emerson s dzi dot d, e owe zwierz ta na Jijo wygin y. Niemniej widzia je� � � � � � �
przed sob .�
Wy oni y si z mroku niczym ze snu.� � �
Tak rozpocz si kolejny etap jego odysei. Pojechali na po udnie, uciekaj c�� � � �
przed
cieniem m ciwych statk w ku widocznemu na horyzoncie zarysowi niespokojnego� �
wulkanu.
Przez jego udr czony m zg przemyka pytanie: Czy jest w tym jaki plan? Czy� � �
dok d� �
zmierzamy?
Stary Kurt najwyra niej ufa tym niespodziewanym wybawcom, z pewno ci jednak� � �
kryje
si w tym co wi cej.� � �
Emersona zm czy a ju nieustanna ucieczka.� � �
Zdecydowanie wola by dok d zmierza .� � � �
Kiedy jego wierzchowiec mknie naprz d, do stanowi cej t o jego ycia muzyki� � � �
do czaj�� �
si nowe dolegliwo ci: b l w otartych udach i posiniaczonym grzbiecie,� � �
odzywaj cy si przy� �
ka dym uderzeniu kopyt o ziemi .� �
taranta, taranta, taranta-tara
taranta, taranta, taranta-tara
Poczucie winy dr czy go wspomnieniem nie spe nionych obowi zk w. Pogr a si w� � � � �� �
a obie nad losem, kt ry z pewno ci czeka jego nowych przyjaci po odkryciu� � � � � �
jija skiej�
kolonii.
Mimo to...
Z czasem na nowo uczy si dostosowywa do rytmu rozko ysanego siod a. Gdy� � � �
wschodz ce s o ce wzbija ros z wachlarzowatych li ci rosn cych nad rzek drzew,� � � � � � �
w jego
padaj cych uko nie promieniach zaczynaj ta czy roje jaskrawych owad w, kt re� � � � � � �
zapylaj�
porastaj ce ca e pole fioletowe kwiaty. Sara ogl da si na niego z grzbietu� � � �
swego konia,
b yskaj c z bami w rzadkim u niej u miechu. W asne cierpienia przestaj mu si� � � � � � �
wydawa�
tak wa ne. Nawet strach przed przera aj cymi gwiazdolotami przeszywaj cymi niebo� � � �
arogancj swych gniewnych silnik w, nie potrafi st umi narastaj cego� � � � �
uniesienia, kt re�
czuje, gdy grupa zbieg w galopuje ku nieznanym niebezpiecze stwom.� �
Nie jest w stanie nad sob zapanowa . W jego naturze le y chwytanie si nawet� � � �
najdrobniejszej iskierki nadziei. Ko skie kopyta uderzaj w prastar jija sk� � � � �
gleb . Ich�
kadencja przypomina mu znajom , rytmiczn muzyk , zupe nie niepodobn do� � � � �
uporczywego
a obnego trenu.� �
tarantara, tarantara
tarantara, tarantara
Pod wp ywem uporczywej pieszczoty tego pulsuj cego d wi ku co budzi si nagle w� � � � � �
jego umy le. Cia o reaguje mimo woli, gdy z jakiego izolowanego zakamarka jego� � �
ja ni�
wyp ywaj s owa, kt rym towarzyszy chwytaj ca za serce melodia. Tekst p ynie� � � � � �
niepodzielnym strumieniem, wype niaj c p uca i gard o, nim jeszcze Emerson zdaje� � � �
sobie
spraw , e piewa:� � �
Chocia umys nasz i cia o,� � � { tarantara, tarantasa}
Wype nia dr cz ca nie mia o ,� � � � � �� { tarantara!}
I doskona e znamy� { tarantara, tarantara}
Gro b , przed kt r uciekamy� � � � { tarantasa!}
Jego przyjaciele u miechaj si . Zdarza o si to ju wcze niej.� � � � � � �
To gdy jest tu za nami� {tarantara, tarantara}
Starannie zapominamy {tarantara!}
O wrogach za plecami,
Na sp k z towarzyszami,� �
Na sp k z towarzyszami!� �
Sara wybucha miechem, piewaj c refren razem z nim. Nawet eskortuj ce ich� � � �
ponure
ursy wyci gaj d ugie szyje, by sepleni razem z innymi.� � � �
To gdy jest tu za nani� { tarantara, tarantasa}
Starannie zafoninany { tarantasa!}
O wrogach za flecani,
Na sf k z towarzyszani,� �
Na sf k z towarzyszani!� �
CZ PIERWSZAʌ�
Ka dy z gatunk w przedterminowych osadnik w tworz cych Jija sk Wsp lnot� � � � � � � �
przekazuje z pokolenia na pokolenie opowie , kt ra wyja nia, dlaczego jego�� � �
przodkowie
wyrzekli si boskich mocy i narazili na straszliwe kary, by dotrze w to odleg e� � �
miejsce,
przemykaj c si w skradaczach obok patroli Instytut w, robot w-stra nik w oraz� � � � � �
kul
Zang w. Siedem fal grzesznik w, kt re przyby y tu po to, by bezprawnie zostawi� � � � �
swe
nasienie na wiecie og oszonym za zamkni ty dla wszelkiego osadnictwa. wiecie,� � � �
kt ry mia� �
odpoczywa i wraca spokojnie do siebie, lecz przeszkodzili mu w tym podobni do� �
nas.
Pierwsi do po o onej mi dzy mglistymi g rami a wi tym morzem krainy, kt r� � � � � � � �
zwiemy
Stokiem, przybyli g Kekowie. Min o w wczas p miliona lat od chwili, gdy Jijo� � � �
opu cili�
ostatni prawowici lokatorzy, Buyurowie.
Dlaczego owi g Keccy za o yciele dobrowolnie wyrzekli si ycia w druj cych� � � � � � �
mi dzy�
gwiazdami bog w, obywateli Pi ciu Galaktyk? Dlaczego wybrali ycie upad ych� � � �
prymityw w,�
pozbawionych zapewnianych przez technik wyg d, oraz wszelkiej moralnej pociechy� �
poza
kilkoma wyrytymi w platynie zwojami?
Legendy m wi , e naszym g Keckim kuzynom grozi a eksterminacja, przera aj ca� � � � � � �
kara
za rujnuj ce straty, kt re przyni s im hazard. Nie mamy jednak pewno ci, gdy� � � � � �
do chwili
przybycia ludzi pismo by o tu zapomnian sztuk , wszelkie relacje m g wi c� � � � � �
zniekszta ci� �
up yw czasu.�
Wiemy jednak, e gro ba, kt ra sk oni a ich do porzucenia umi owanego ycia� � � � � � �
gwiezdnych w drowc w i szukania schronienia na masywnej Jijo, kt rej skalisty� � �
grunt tak
bardzo utrudnia funkcjonowanie ich ko om, nie mog a by b aha. Czy by ich� � � � �
przodkowie
dostrzegli czworgiem swych bystrych, spogl daj cych we wszystkich kierunkach� �
oczu
osadzonych na wdzi cznych szypu kach z owieszczy los, kt ry nios y im� � � � �
galaktyczne wiatry?
Czy owo pierwsze pokolenie uwa a o, e nie ma innego wyboru? By mo e ten n dzny� � � � � �
byt
mia si sta dla ich potomk w ostatni szans ratunku.� � � � � �
Nied ugo po g Kekach, przed oko o dwoma tysi cami lat, z nieba spad a nagle� � � � �
grupa
traekich, kt rzy sprawiali wra enie, e l kaj si po cigu jakich� � � � � � � �
przera aj cych� �
nieprzyjaci . Nie trac c czasu, zatopili sw j skradacz w najg bszym z� � � ��
oceanicznych row w,�
po czym osiedlili si na Stoku, staj c si naj agodniejszym z naszych plemion.� � � �
Jaka to nemezis wygna a ich ze spiralnych szlak w?� � �
Gdy rodowity Jijanin widzi znajome stosy t uszczowych torus w, wype niaj ce� � � �
ka d� �
wiosk na Stoku wonnymi oparami i spokojn m dro ci , trudno mu sobie wyobrazi ,� � � � � �
by
traeki mogli mie wrog w.� �
Z czasem zdradzili innym prawd . Wrogiem, przed kt rym uciekali, nie by jaki� � � �
inny
gatunek ani miertelna wendeta gwiezdnych bog w z Pi ciu Galaktyk. Chodzi o o� � � �
aspekt ich
w asnych ja ni. Pewne pier cienie - sk adniki ich cia - zmodyfikowano niedawno� � � � �
w spos b,�
kt ry uczyni z ich rasy przera aj ce istoty, pot nych Jophur w, postrach� � � � � �
szlachetnych
galaktycznych klan w.�
Traeccy za o yciele nie mogli znie my li o podobnym losie, postanowili wi c� � �� � �
zosta�
banitami - przedterminowymi osadnikami na ob o onym tabu wiecie - by umkn� � � ��
przed
owym straszliwym przeznaczeniem.
Zobowi zaniem do wielko ci.� �
Podobno glawery nie przyby y na Jijo ze strachu, lecz po to, by odnale cie k� �� � � �
Odkupienia - bezmy ln niewinno , kt ra niweluje wszelkie d ugi. Uda o im si� � �� � � � �
to znacznie
lepiej ni komukolwiek innemu. Wskazali nam wszystkim drog , kt r mo emy� � � � �
pod y , je li�� � �
tylko si odwa ymy.� �
Bez wzgl du na to, czy wejdziemy na w wi ty szlak, ich osi gni cie zas uguje� � � � � � �
na nasz
szacunek. Przeobrazili si bowiem z wykl tych zbieg w w gatunek b ogos awionych� � � � �
prostaczk w. Jako nie miertelnych gwiezdnych w drowc w mo na by ich by o� � � � � �
poci gn do� ��
odpowiedzialno ci za wszystkie zbrodnie, w tym r wnie inwazj na Jijo. Teraz� � � �
jednak uda o�
im si znale azyl, czysto ignorancji pozwalaj c na nowy start.� �� �� � �
Pozwalamy im pob a liwie ry w naszych mietnikach, zagl da pod k ody w� � � � � � �
poszukiwaniu owad w. Cho ongi by y obdarzone pot nymi intelektami, ich� � � � �
gatunku nie
zalicza si dzi do przedterminowych osadnik w. Nie ci ju na nich grzechy� � � ��� �
przodk w.�
Qheueni pierwsi z przyby ych po czyli ostro no z ambicj .� �� � �� �
Rz dzeni przez fanatyczne, krabokszta tne szare matrony, koloni ci z pierwszego� � �
pokolenia strzelali pogardliwie wszystkimi pi cioma szczypcami na my l o unii z� �
pozosta ymi�
gatunkami wygna c w. Woleli si gn po dominacj nad nimi.� � � �� �
Z czasem ich plany spali y na panewce. Niebiescy i czerwoni qheueni porzucili�
swe
historyczne role poddanych i postanowili pod y w asn drog , a sfrustrowane�� � � � �
szare
cesarzowe nie by y w stanie zmusi ich do spe niania dawnych feudalnych� � �
powinno ci.�
Gdy nasi wysocy hoo scy bracia s ysz pytanie: Dlaczego tu przybyli cie? ,� � � � � �
wci gaj� �
g boko powietrze w p uca, wype niaj c imponuj ce worki rezonansowe niskim,�� � � � �
medytacyjnym burkotem. Starsi tego gatunku odpowiadaj dudni cym tonem, e ich� � �
przodkowie nie uciekali przed adnym wielkim niebezpiecze stwem,� �
prze ladowaniami ani�
niechcianymi zobowi zaniami.�
Po c w takim razie osiedlili si nielegalnie na Jijo, nara aj c sw j gatunek� � � � �
na
straszliwe kary, je li ich potomkowie zostaliby kiedykolwiek schwytani?�
Najstarsi hoonowie na Jijo wzruszaj tylko ramionami z irytuj c beztrosk ,� � � �
zupe nie�
jakby nie znali ich motyw w i nic ich one nie obchodzi y.� �
Niekt rzy z nich wspominaj jednak o pewnej legendzie. Zgodnie z ow kr tk� � � � �
opowie ci galaktyczna wyrocznia poinformowa a ongi klan hoo skich gwiezdnych� � � � �
w drowc w, e je li tylko wyka si niezb dn odwag , otworzy si przed nimi� � � � �� � � � � �
niepowtarzalna szansa. Okazja odzyskania czego , co im ukradziono, cho nawet� �
nie wiedz�
e im tego brak. Drogocennego dziedzictwa, kt re mo na odnale na zakazanej� � � ��
planecie.
Gdy jednak kt ra z wysokich istot nadyma worek rezonansowy, by piewa o� � � �
minionych
czasach, najcz ciej wykonuje nisk radosn ballad o prymitywnych tratwach,� � � �
odziach i�
oceanicznych statkach, kt re hoonowie samodzielnie wynale li wkr tce po� � �
przybyciu na Jijo.
Im pozbawionym poczucia humoru gwiezdnym kuzynom nigdy by si nie chcia o� �
wyszukiwa�
informacji o podobnych rzeczach we wszechwiedz cej Galaktycznej Bibliotece, nie�
wspominaj c ju o ich budowaniu.� �
Z legend opowiadanych przez klan bystronogich urs wynika, e ich prababki by y� �
wyrzutkami, przyby ymi na Jijo po to, by si rozmna a , uciec przed� � � �
ograniczeniami
obowi zuj cymi w cywilizowanych cz ciach Pi ciu Galaktyk. Ich kr tkie ycie,� � � � � �
gwa towny�
temperament i nieokie znana p odno sprawia y, e ursy mog yby do dzi zape ni� � �� � � � � � �
ca Jijo��
swym potomstwem... albo wygin , jak mityczne centaury, kt re nieco�� �
przypominaj .�
Unikn y jednak obu tych pu apek. Dzi ki wielu wysi kom tak w ku niach, jak i na� � � � �
polu
bitwy, zdoby y zaszczytne miejsce we Wsp lnocie Sze ciu Gatunk w. Liczne stada,� � � �
umiej tno produkcji stali i intensywna aktywno pozwalaj im nadrobi� �� �� � �
kr tkotrwa o� � ��
ycia.�
Na koniec, przed dwoma stuleciami, przybyli Ziemianie, kt rzy sprowadzili ze�
sob�
szympansy, a tak e inne skarby. Najwspanialszym darem, jaki od nich�
otrzymali my, by� �
jednak papier. Drukowana skarbnica wiedzy w Biblos uczyni a z nich nauczycieli�
naszej
a osnej wsp lnoty wygna c w. Druk i edukacja zmieni y ycie na Stoku, stworzy y� � � � � � � �
now�
naukow tradycj , dzi ki kt rej p niejsze pokolenia wyrzutk w odwa y y si� � � � � � � � �
podj badania��
swego nowego wiata, swej hybrydowej cywilizacji, a nawet siebie samych.�
Je li za chodzi o to, dlaczego ludzie tu przybyli, ami c galaktyczne prawo i� � � �
nara aj c� �
wszystko po to, by ukrywa si przed straszliwym niebem wraz z innymi banitami,� �
jest to jedna
z najdziwniejszych opowie ci znanych jija skim klanom wygna c w.� � � �
Etnografia Stoku
Dorti Chang-Jones
i Huph-alch-Huo
OSADNICY
Alvin
Gdy le a em oszo omiony i na wp sparali owany w metalowej celi, ws uchuj c si� � � � � � � �
w
buczenie silnika mechanicznego morskiego smoka, kt ry unosi mnie i moich� �
przyjaci w�
nieznane, nie mia em nic, co pozwoli oby mi okre li up yw czasu.� � � � �
Nim wr ci em do siebie na tyle, by zada sobie pytanie: Co z nami b dzie? ,� � � � � �
min o�
chyba z par dni od chwili zniszczenia naszej prowizorycznej odzi podwodnej,� �
naszego
pi knego Marzenia Wuphonu .� � �
Przypominam sobie niejasno oblicze morskiego potwora, takie, jakim je
zobaczyli my�
przez nasze prymitywne, szklane okno. O wietla go jedynie wykonany przez nas� �
w asnym�
przemys em reflektor Marzenia . Trwa o to tylko moment. Ogromna, metalowa� � � �
machina
wychyn a z czarnej, lodowatej otch ani. Nasza czw rka - Huck, Koniuszek, Ur-� � �
ronn i ja -
pogodzi a si ju ze mierci ... z tym, e czeka nas nieunikniona katastrofa,� � � � � �
zguba na
morskim dnie. Wyprawa zako czy a si kl sk . Nie czuli my si ju jak odwa ni� � � � � � � � �
podmorscy
podr nicy, lecz jak przera one dzieci. Opr niali my wn trzno ci ze strachu,� � � � � �
czekaj c, a� �
okrutna otch a zmia d y nasz pusty w rodku pie drzewa, rozbijaj c go na� � � � � � �
niezliczone,
mokre drzazgi.
I nagle olbrzymi kszta t run ku nam, rozwieraj c paszcz tak szeroko, e� �� � � �
po kn� ��
Marzenie Wuphonu w ca o ci.� � � �
No, prawie w ca o ci. Wpadaj c do rodka, otarli my si o cian .� � � � � � � �
Wstrz s rozbi nasz male k kabin .� � � � � �
To, co wydarzy o si p niej, wci pozostaje pe n b lu, zamazan plam .� � � �� � � � � �
Chyba wszystko jest lepsze od mierci, po zderzeniu prze ywa em jednak chwile,� � �
gdy
plecy bola y mnie tak bardzo, e chcia em tylko wyda z udr czonego worka� � � � �
rezonansowego
jeden ostatni burkot, a potem powiedzie egnaj m odemu Alvinowi Hph-wayuo,� �� � �
pocz tkuj cemu poliglocie, cz ekona ladowczemu pisarzowi, superpo yskliwemu� � � � �
mia kowi� �
oraz niewdzi cznemu synowi Mu-phauwq i Yowg-wayuo, a tak e Wuphonowi, Stokowi,� �
Jijo,
Czwartej Galaktyce i wszech wiatowi.�
Jako jednak prze y em.� � �
Rzecz chyba w tym, e gdybym da za wygran po wszystkim, przez co przeszli my z� � � �
towarzyszami, by si tu dosta , zachowa bym si nie po hoo sku. Co, je li tylko� � � � � �
ja ocala em?�
By em winien Huck i pozosta ym dalsz walk .� � � �
Moje pomieszczenie - cela? pok j szpitalny? - ma wymiary zaledwie dwa na dwa na�
trzy
metry. To do ciasno dla hoona, nawet nie w pe ni wyro ni tego. Jeszcze�� � � �
cia niej robi si tu,� �
gdy tylko kt ry z sze ciono nych, spowitych w metal demon w pr buje wcisn si� � � � � � �� �
do
rodka, by zaj si moimi rannymi plecami, szturchaj c je z czym , co jak s dz� �� � � � � �
(mam
nadziej !) jest niezgrabn form delikatno ci. Bez wzgl du na ich wysi ki, raz� � � � � �
po raz zalewaj�
mnie straszliwe fale cierpienia. Rozpaczliwie t skni za rodkami� � �
przeciwb lowymi�
produkowanymi przez starego mierdziucha - naszego traeckiego farmaceut .� �
Przysz o mi do g owy, e mo e ju nigdy nie b d m g chodzi ... nigdy nie� � � � � � � � � �
zobacz�
rodzic w ani morskich ptak w ko uj cych nad odpadowcami, kt re kotwicz pod� � � � � �
kopulastymi drzewami os onowymi w Wuphonie.�
Pr bowa em przemawia do owadopodobnych olbrzym w, kt re co jaki czas zagl daj� � � � � � � �
do mojej celi. Cho sp aszczony z ty u tu w ka dego z nich przewy sza d ugo ci� � � �� � � � � �
wzrost
mojego taty, a rurowate skorupy s twarde jak buyurska stal, wci wyobra am je� �� �
sobie jako
ogromne phuvnthu, sze cionogie szkodniki o nieprzyjemnym, s odko-ostrym zapachu,� �
kt re�
wgryzaj si w ciany drewnianych dom w.� � � �
Te stwory pachn jednak jak przeci ona maszyneria. Cho wypr bowa em z tuzin� �� � � �
ziemskich i galaktycznych j zyk w, sprawiaj wra enie jeszcze mniej rozmownych� � � �
ni�
phuvnthu, kt re apali my z Huck w latach dzieci stwa, by tresowa je do� � � � �
wyst p w w� �
naszym miniaturowym cyrku.
W owych mrocznych chwilach brak mi by o Huck, jej bystrego g Keckiego umys u i� � �
sarkastycznego dowcipu, a nawet tego, e wkr ca a sobie moj sier w ko a, eby� � � � �� � �
wyrwa�
mnie z transu hoo skich eglarzy, je li - pogr ony w nim - zbyt d ugo� � � �� �
wpatrywa em si w� �
horyzont. Ujrza em przelotnie, jak owe ko a kr ci y si bezsilnie w paszczy� � � � �
morskiego smoka,
chwil po tym, jak pot ne szcz ki zmia d y y nasze wspania e Marzenie i� � � � � � � � �
wysypali my�
si ze szcz tk w zbudowanej przez nas amatorskiej odzi podwodnej.� � � �
Dlaczego nie pogna em z pomoc przyjaci ce w tych pos pnych chwilach tu po� � � � �
katastrofie? Cho bardzo pragn em to uczyni , trudno mi by o cokolwiek zobaczy� �� � � �
albo
us ysze , gdy do komory wtargn zawodz cy przera liwie wicher, kt ry wygna na� � � �� � � � �
zewn trz okrutne morze. Z pocz tku trudno mi by o cho z apa oddech. P niej,� � � � � � �
gdy
spr bowa em si poruszy , moje plecy nie zareagowa y.� � � � �
Pami tam te , e dostrzeg em po r d chaosu Ur-ronn, kt ra miota a z wrzaskiem� � � � � � � �
d ug� �
szyj i m ci a wszystkimi czterema nogami oraz dwiema szczup ymi r kami,� �� � � �
przera ona�
kontaktem z ohydn wod . Krwawi a tam, gdzie jej sk r o barwie niefarbowanego� � � � �
zamszu
przebi y ostre od amki - szcz tki szklanego okna, kt re z tak dum wykona a w� � � � � � �
po o onym� �
pod wulkanem warsztacie nale cym do Uriel Kowalicy.��
By tam r wnie Koniuszek Szczypiec, najlepiej spo r d nas przystosowany do� � � � �
prze ycia�
pod wod . Jako czerwony qheuen by przyzwyczajony do brodzenia na pi ciu� � �
pokrytych
chityn ko czynach po morskich p yciznach, lecz przypadkowy upadek w� � �
niezg bion�� �
pustk przekracza nawet jego mo liwo ci. Przypomina em sobie niejasno, e chyba� � � � � �
by�
ywy... a mo e to tylko my lenie yczeniowe?� � � �
W moich ostatnich, niejasnych wspomnieniach dotycz cych upadku pe no jest� � � �
obraz w�
przemocy. Potem zemdla em... i ockn em si w celi, samotny i dr czony majakami.� �� � �
Czasami phuvnthu poddaj m j kr gos up jakim leczniczym zabiegom. Jest to tak� � � � � � �
bolesne, e natychmiast zdradzi bym im wszystkie znane mi tajemnice. O ile� �
zadawa yby mi�
jakie pytania, czego nigdy nie czyni .� �
Dlatego ani s owem nie wspomnia em o misji, kt r zleci a naszej czw rce Uriel� � � � � �
Kowalica - poszukiwaniu zakazanego skarbu, kt ry jej protoplastki schowa y przed� �
stuleciami
na morskim dnie. Skrytki pozostawionej nieopodal brzegu przez uryjskie
osadniczki, kt re�
porzuci y swe statki i zaawansowane technicznie urz dzenia, by do czy do grona� � �� �
upad ych�
gatunk w. Tylko wyj tkowo powa ny kryzys m g by sk oni Uriel do z amania� � � � � � � �
Przymierza
poprzez wydobycie z morza podobnej kontrabandy.
My l sobie, e s owo kryzys trafnie opisuje przybycie obcych bandyt w, kt rzy� � � � � � � �
napadli na Zgromadzenie Sze ciu Gatunk w, gro c eksterminacj ca ej Wsp lnoty.� � �� � � �
B l w kr gos upie uspokoi si wreszcie na tyle, e mog em przerzuci zawarto� � � � � � � � ��
plecaka, wydoby postrz piony dziennik i kontynuowa relacj ze swych pechowych� � � �
przyg d, co podnios o mnie odrobin na duchu. Nawet je li nikt z nas nie� � � �
ocaleje, moje
zapiski mog pewnego dnia trafi do domu.� �
Wychowywa em si w ma ej hoo skiej wiosce i wr cz po era em ludzkie powie ci� � � � � � � �
przygodowe takich autor w, jak Clarke, Rostand, Conrad i Xu Xiang. Marzy em o� �
tym, e�
mieszka cy Stoku pewnego dnia powiedz : Kurcz , ten Alvin Hph-wayuo potrafi� � � � �
snu�
opowie ci nie gorzej od dawnych Ziemian .� �
To mog a by moja jedyna szansa.� �
Dlatego d ugimi midurami ciska em w wielkiej hoo skiej pi ci kr tk i grub� � � � � � � �
kredk z�
w gla drzewnego, bazgrz c kolejne fragmenty relacji z wydarze , przez kt re� � � �
znalaz em si� �
w tej rozpaczliwej sytuacji.
Opowiedzia em, jak czw rka przyjaci zbudowa a prowizoryczn d podwodn ze� � � � � �� � �
sk r scynk w i wydr onej k ody drzewa garu, marz c o poszukiwaniu skarb w w� � �� � � �
Wielkim
mietnisku.�
Jak Uriel Kowalica, w adczyni g rskiej ku ni, udzieli a nam poparcia,� � � �
przeradzaj c�
dziecinne marzenie w prawdziw ekspedycj .� �
Jak zakradli my si we czw rk do obserwatorium Uriel i pods uchali my ludzkiego� � � � � �
m drca, opowiadaj cego o dostrze onych przez niego na niebie gwiazdolotach,� � �
kt re by� �
mo e przynosi y Sze ciu Gatunkom zapowiedziany s d.� � � �
I jak Marzenie Wuphonu wkr tce potem opuszczono na linie z Kra cowej Ska y, w� � � � �
miejscu, gdzie wi ty r w mietniska przebiega w pobli u l du. Uriel powiedzia a� � � � � � �
nam,
sycz c przez rozszczepion g rn warg , e na p nocy rzeczywi cie wyl dowa� � � � � � � � � �
statek. Nie
przylecieli nim jednak galaktyczni s dziowie, lecz przest pcy innego rodzaju ni� � �
my, jeszcze
gorsi od naszych grzesznych przodk w.�
Potem zamkn li my klap i wielki b ben zacz si obraca . Gdy jednak dotarli my� � � � �� � � �
do
zaznaczonego na mapie punktu, przekonali my si , e skrytki Uriel ju tam nie� � � �
ma! Co
gorsza, podczas poszukiwa tego cholerstwa Marzenie Wuphonu zgubi o drog i� � � � �
zwali o�
si z podmorskiego urwiska.�
Gdy cofn si o kilka stron, widz , e moj relacj pisa kto dr czony� � � � � � � � �
pora aj cym� �
b lem. Jest w niej jednak dramatyzm, kt rego w tej chwili nie potrafi ju� � � �
osi gn .� ��
Zw aszcza w scenie, w kt rej dno osun o si spod naszych k i poczuli my, e� � � � � � �
spadamy do
w a ciwego mietniska.� � �
Ku niechybnej mierci.�
A potem z apa y nas phuvnthu.� �
Tak oto znalaz em si tutaj, we wn trzu metalowego wieloryba, kt rym w adaj� � � � � �
tajemnicze, milcz ce istoty, nie wiedz c, czy moi przyjaciele jeszcze yj , czy� � � �
te zosta em� �
sam. Czy tylko sta em si kalek , czy te umieram.� � � �
Czy moi stra nicy maj co wsp lnego z gwiazdolotami, kt re wyl dowa y w g rach?� � � � � � � �
A mo e s inn zagadk , wywodz c si z zamierzch ej przesz o ci Jijo? Potomkami� � � � � � � � � �
zaginionych Buyur w? Albo jeszcze starszymi duchami?�
Znam niewiele odpowiedzi, a uko czywszy sprawozdanie z upadku w przepa i� ��
zag ady�
Marzenia Wuphonu , nie miem marnowa papieru na czcze spekulacje. Musz� � � � �
od o y� � �
o wek, nawet je li trac w ten spos b ostatni os on przed samotno ci .�� � � � � � � � �
Ca e ycie inspiracj by y dla mnie ksi ki w ludzkim stylu. Lubi em sobie� � � � �� �
wyobra a , e� � �
jestem bohaterem jakiej superpo yskliwej opowie ci. A teraz, by nie straci� � � �
zmys w, musz�� �
si nauczy by cierpliwy.� � �
Z oboj tno ci traktowa up yw czasu.� � � � �
y i my le jak hoon.� � � �
Asx
Mo ecie zwa mnie Asxem.� �
wy, wielobarwne pier cienie, skupione w wielki, sto kowaty stos, wydzielaj ce� � �
intensywne wonie, dziel ce si od ywczym sokiem, kt ry wspina si wzd u naszego� � � � � � �
wsp lnego rdzenia, albo karmi ce si woskiem pami ci, skapuj cym z naszego� � � � �
szczytu
sensorycznego.
wy, pier cienie, kt re pe nicie rozmaite funkcje w naszym wsp lnym ciele,� � � �
p katym�
sto ku dor wnuj cym niemal wzrostem hoonowi, ci kim jak niebieski qheuen i� � � �
poruszaj cym si po ziemi powoli jak stary g Kek o p kni tej osi. wy,� � � � �
pier cienie, kt re� �
codziennie g osujecie nad tym, czy przed u y nasz koalicj .� � � � � �
To od was ja-my domagamy si teraz decyzji. Czy b dziemy nadal utrzymywa t� � � �
fikcj ?�
Tego Asxa ?� �
Jednolite istoty - ludzie, ursy i inni nasi drodzy partnerzy w wygnaniu -
uparcie u ywaj� �
terminu Asx na oznaczenie tego lu no powi zanego stosu t uszczowych torus w,� � � � � �
jakby my�
my-ja rzeczy wi cie mieli sta e imi , a nie tylko tymczasow etykiet .� � � � �
Rzecz jasna, jednolite istoty maj nie po kolei w g owie. My, traeki, dawno ju� � �
pogodzili my si z tym, e yjemy we wszech wiecie pe nym egotyzmu.� � � � � �
Nie mogli my jednak przysta na perspektyw , e sami staniemy si najwi kszymi� � � � � �
egotystami, i to w a nie sta o si przyczyn naszego wygnania.� � � � �
W swoim czasie nasz-m j stos opas ych d tek pe ni funkcj skromnego wiejskiego� � � � � �
farmaceuty. S u yli my innym swymi prostymi wydzielinami nieopodal nadmorskich� � �
moczar w Dalekiego Wilgotnego Rezerwatu. Potem zacz li oddawa nam-mnie ho dy i� � � �
zwa�
nas Asxem , najwa niejszym z m drc w traeckiego szczepu i cz onkiem Najwy szej� � � � � � �
Rady
Sze ciu.�
A teraz stoimy na spopielonym pustkowiu, kt re do niedawna by o pi kn� � � �
zgromadzeniow k . Nasze czuciowe pier cienie i neuronowe witki cofaj si ze� �� � � � �
wstr tem�
od obraz w i d wi k w, kt rych postrzegania nie mog znie . Wskutek tego� � � � � � ��
jeste my�
niemal ca kowicie lepi. Nasze sk adowe torusy cierpi z powodu straszliwych p l� � � � �
dw ch�
wielkich jak g ry gwiazdolot w.� �
wiadomo blisko ci statk w zanika jednak.� �� � �
Ogarnia nas ciemno .��
Co si przed chwil sta o!� � �
Spok j, moje pier cienie. Takie rzeczy ju si zdarza y. Zbyt silny szok mo e� � � � � �
pozbawi�
r wnowagi traecki stos, powoduj c luki w pami ci chwilowej. Istnieje jednak� � �
inny,
pewniejszy spos b na to, by si przekona , co w a ciwie zasz o. Pami neuronowa� � � � � � ��
jest
ulotna. Znacznie lepiej jest polega na powolnym, lecz niezawodnym wosku.�
Rozwa cie wie y wosk, nadal gor cy i ciek y, kt ry ze lizguje si po naszym� � � � � � � �
wsp lnym�
rdzeniu, nios c ze sob zapis wydarze , jakie rozegra y si przed chwil na owej� � � � � �
nieszcz snej�
polanie, gdzie jeszcze niedawno sta y barwne namioty, a na szcz liwych� �
jija skich wiatrach�
opota y chor gwie. Trwa o typowe, doroczne zgromadzenie Sze ciu Gatunk w ku� � � � � �
czci
trwaj cego od stu lat pokoju. A do chwili...� �
Czy to tego wspomnienia szukamy?
Sp jrzcie... na Jijo przybywa gwiazdolot! Nie zakrada si tu noc , jak nasi� � �
przodkowie.
Nie trzyma si na dystans, jak tajemnicze kule Zang w. Nie, to by arogancki� � �
kr ownik z��
Pi ciu Galaktyk pod dow dztwem wynios ych obcych istot zwanych Rothenami.� � �
Prze led cie wspomnienie owej chwili, gdy po raz pierwszy ujrzeli my rothe skich� � � �
w adc w, kt rzy raczyli si wreszcie wy oni ze swej metalowej kryj wki -� � � � � � �
imponuj cy,�
szlachetni i dumni, otoczeni aur majestatycznej charyzmy, kt ra przewy szy a� � � �
blaskiem
nawet ich s ugi, ludzi z nieba. Jak e wspaniale jest by gwiezdnym bogiem! Nawet� � �
takim,
kt ry w my l galaktycznego prawa jest przest pc .� � � � ��
Czy nie przy mili nas, nieszcz snych barbarzy c w, tak jak s o ce przy miewa� � � � � � � �
blask
ojowej wiecy?� �
My, m drcy, poj li my jednak przera aj c prawd . Gdy ju ograbi ten wiat przy� � � � � � � � � �
pomocy wynaj tych tubylc w, Rotheni nie zechc zostawi wiadk w.� � � � � �
Nie pozwol nam y .� � �
Nie, cofn li my si zbyt daleko. Spr bujmy raz jeszcze.� � � �
A co z tymi drugimi jaskrawymi ladami, moje pier cienie? Z czerwon , gorej c� � � � �
kolumn , kt ra zm ci a ciemno ci nocy? Z eksplozj , kt ra zak ci a nasz wi t� � � � � � � �� � � � � �
pielgrzymk ? Czy przypominacie sobie widok rothe sko-danickiej stacji, jej� �
powyginanych,
dymi cych d wigar w? Spalonego sk adu pr bek biologicznych? I tego, co� � � � �
najstraszniejsze -
dw ch zabitych niebianek, Rothenki i ludzkiej kobiety?�
Ro-kenn i nasi najwy si m drcy obrzucali si nawzajem w blasku wstaj cego witu� � � � �
ohydnymi oskar eniami. Pad y przera aj ce gro by.� � � � �
Nie, to wydarzy o si przed ponad dob . Pog aszczcie wie szy wosk.� � � � � �
Natrafiamy na szerok p aszczyzn grozy, kt rej przera aj cy blask wdziera si w� � � � � � �
g b��
naszego oleistego rdzenia. Ziarnisto jej barw czy gor c krew z zimnym�� �� � �
ogniem. Bije od
niej dusz ca wo p on cych drzew i zw glonych cia .� � � � � �
Czy pami tacie, jak Ro-kenn, ocala y rothe ski w adca, poprzysi g wywrze� � � � � � �
zemst na�
Sze ciu Gatunkach, wyda rozkaz swym robotom-zab jcom?� � �
Zlikwidujcie ich wszystkich! Nikt nie mo e ocale , by o tym opowiedzie !� � � � �
I wtedy ujrzeli my cud! Plutony naszej dzielnej milicji. Z pobliskiego lasu�
wypadli
jija scy barbarzy cy, uzbrojeni jedynie w uki, rut wki i odwag . Czy� � � � � �
pami tacie, jak run li� �
na unosz ce si w powietrzu mierciono ne demony... i zwyci yli!� � � � �
Wosk nie k amie. Trwa o to zaledwie kilka chwil. Te stare traeckie pier cienie� � �
mog y�
tylko gapi si w og upieniu na straszliwe zniszczenia, zdumione, e my-ja nie� � � �
przerodzili my�
si w stos p on cych torus w.� � � �
Cho wok nas le a y sterty zabitych i rannych, nie ulega o w tpliwo ci, e� � � � � � � �
zwyci yli my. Sze Gatunk w zatriumfowa o! Ro-kenna i jego podobne bogom s ugi� � �� � � �
rozbrojono. Wytrzeszczali tylko oczy, zdumieni i oburzeni tym nowym rzutem
nieznaj cych�
spoczynku ko ci Ifni.�
Tak, moje pier cienie. Wiem, e to nie ostatnie wspomnienie. Do tych wydarze� � �
dosz o�
przed wieloma midurami. Od tego czasu z pewno ci musia o si sta co jeszcze.� � � � � �
Co�
strasznego.
By mo e danicka podniebna d wr ci a ze zwiadowczej wyprawy, przynosz c� � �� � � � �
jednego
z gwa townych ludzkich wojownik w, kt rzy czcz swych rothe skich pan w i� � � � � �
opiekun w.�
Niewykluczone te , e przylecia rothe ski gwiazdolot i jego za oga - zamiast� � � � �
zabra�
spodziewane biologiczne upy - dowiedzia a si , e pr bki zniszczono, stacja� � � � �
uleg a�
zag adzie, a cz onk w ekspedycji wzi to jako zak adnik w.� � � � � �
Mog oby to t umaczy od r sadzy i zniszczenia, kt ry wype nia teraz nasz rdze .� � � � � � �
Niemniej p niejsze wspomnienia wci pozostaj niedost pne. Wosk jeszcze si� �� � � �
nie
zestali .�
Dla traekich oznacza to, e nic z tego naprawd si nie wydarzy o.� � � �
Jak dot d.�
By mo e wcale nie jest tak le, jak by si zdawa o.� � � � �
Oto jest dar, kt ry my, traeki, odzyskali my po przybyciu na Jijo. Talent� �
wynagradzaj cy�
nam utrat wielu rzeczy, kt rych wyrzekli my si , porzucaj c gwiazdy.� � � � �
Umiej tno samooszukiwania si .� �� �
Rety
Towarzysz cy lotowi gwa towny p d powietrza wysuszy ciekaj ce jej z oczu zy,� � � � � � �
oszcz dzaj c dziewczynie wstydu, kt ry spotka by j , gdyby sp yn y po� � � � � � �
podrapanych
policzkach. Mimo to mog a jedynie ka z w ciek o ci na my l o utraconych� � � � � � �
nadziejach.
Le a a na brzuchu na twardej metalowej p ycie, wczepiona r kami i stopami w jej� � � �
brzegi,
nara ona na silny podmuch oraz ga zie, kt re wpl tywa y si jej we w osy i� �� � � � � �
smaga y twarz,�
niekiedy a do krwi.�
Trzyma a si rozpaczliwie.� �
Obca maszyna, kt ra unios a j w powietrze, mia a rzekomo wiernie jej s u y !� � � � � � �
Przekl te�
ustrojstwo nie chcia o jednak zwolni panicznej ucieczki, cho niebezpiecze stwo� � � �
zosta o ju� �
daleko z ty u. Gdyby Rety spad a teraz na ziemi , w najlepszym razie� � �
potrzebowa aby wielu�
dni, by dowlec si do rodzinnej wioski, gdzie przed niespe na midur zaatakowano� � �
j z�
zaskoczenia, nagle i gwa townie.�
W g owie wci si jej kot owa o. Wystarczy o kilka uderze serca, by wszystkie� �� � � � � �
jej
plany spali y na panewce, i to przez Dwera!�
Us ysza a j k m odego owcy. Metalowe ramiona nadal trzyma y go w u cisku. Ranny� � � � � � �
robot mkn na o lep przed siebie i Rety kaza a sobie zapomnie o cierpieniu�� � � �
Dwera. Sam by�
sobie winien. Po co pcha si na te paskudne Szare Wzg rza, po co opuszcza� � � �
bezpieczn�
nadmorsk ojczyzn - Stok - gdzie sze rozumnych gatunk w y o w n dzy i� � �� � � � �
ciemnocie, lecz
na znacznie wy szym poziomie ni jej klan nieszcz snych barbarzy c w? Co� � � � �
sk oni o� �
Stekowc w do pokonania kilku tysi cy mil piek a, by dotrze na to ponure� � � �
pustkowie?
Co chcieli osi gn Dwer i reszta tej bandy? Podbi zezwierz conych kuzyn w� �� � � �
Rety?
Mogli sobie zabra ca t mierdz c zgraj ! I na dodatek te uryjskie� �� � � � � �
przedterminowe
osadniczki, kt re Kunn poskromi ogniem swego ha a liwego statku zwiadowczego.� � � �
Dwer
m g sobie wzi ich wszystkich. Tylko czemu nie zaczeka spokojnie w lesie, a� � �� � �
Rety i Kunn
zrobi to, co mieli tu do zrobienia, i odlec ? Dlaczego musia rzuci si na� � � � �
robota akurat
wtedy, gdy na nim lecia a?�
Za o si , e chcia mi zrobi na z o . Pewnie nie mo e znie my li, e� �� � � � � � �� � �� � �
jestem jedyn�
rodowit Jijank , kt ra ma szans wyrwa si z tej zapad ej planety.� � � � � � �
W g bi duszy wiedzia a, e to nieprawda. Dwer nie by taki.�� � � �
Ale ja jestem.
- Je li przez ciebie nie uda mi si uciec z tej kupy b ota, b dziesz cierpia� � � � �
znacznie
bardziej, Dwer - mrukn a gniewnie, gdy j kn po raz drugi.� � ��
I tak sko czy si powr t do domu w chwale.� � � �
Z pocz tku bawi a si wietnie. Spad a z zachmurzonego nieba w srebrzystej� � � � �
strzale
Kunna i wysz a z niej dumnym krokiem przy akompaniamencie pe nych zdumienia� �
westchnie obdartych kuzyn w, kt rzy terroryzowali j przez czterna cie� � � � �
koszmarnych lat.
By a to odpowiednia nagroda za rozpaczliwe ryzyko, jakie podj a przed kilkoma� �
miesi cami,�
gdy w ko cu zdoby a si na odwag i uciek a od n dzy i cierpienia, by dotrze na� � � � � � �
legendarny
Stok, kt ry opu cili jej pradziadowie, by wybra wolno dzikich osadnik w.� � � � �� �
Wolno od narzucanych przez w cibskich m drc w zasad m wi cych, jakie zwierz ta�� � � � � � �
mo na zabija . Wolno od irytuj cych praw okre laj cych liczb dzieci, kt re� � �� � � � � �
wolno mie .�
Wolno od towarzystwa s siad w, kt rzy mieli cztery albo pi n g, b d te�� � � � �� � � � �
toczyli si na�
brz cz cych ko ach.� � �
Prychn a pogardliwie na my l o za o ycielach jej plemienia.� � � �
Wolno od ksi ek i medycyny. Wolno pozwalaj ca y jak zwierz ta!�� �� �� � � � �
W ko cu mia a ju tego po dziurki w nosie. Postanowi a znale co lepszego albo� � � � �� �
zgin .��
Podr omal nie kosztowa a jej ycia. Musia a forsowa lodowate rzeki i� � � � �
przedziera si� �
przez wypalone pustkowia. Najgorzej by o, gdy - pod aj c za tajemniczym� �� �
metalowym
ptakiem - na wysokiej, prowadz cej na Stok prze czy zapu ci a si w sie� �� � � � �
mierzwopaj ka,�
kt ra okaza a si straszliw pu apk . Witki zamkn y si wok niej, ociekaj c� � � � � � � � � �
z otymi�
kroplami, kt re w przera aj cy spos b konserwowa y...� � � � �
Przez g ow przemkn o jej nieproszone wspomnienie Dwera, kt ry przedar si� � � � � �
przez ten
potworny g szcz, wymachuj c l ni c maczet , a potem os oni j w asnym cia em,� � � � � � � � � � �
gdy
paj czyn ogarn y p omienie.� � � �
Przypomnia a sobie jaskrawego ptaka, kt ry rozb ysn w p omieniach, zdradziecko� � � �� �
str cony przez robota bardzo podobnego do jej s ugi , kt ry ni s j teraz Ifni� � � � � � � �
wiedzia a�
dok d.�
Dziewczynie zakr ci o si w g owie. Gwa towna zmiana kursu targn a jej� � � � � �
wn trzno ciami, omal nie zrzucaj c jej na ziemi .� � � �
- Idiota! - krzykn a do maszyny. - Nikt ju do ciebie nie strzela! To by o� � �
tylko kilku
Stekowc w i do tego wszyscy szli na piechot . Nic na Jijo ci teraz nie z apie!� � � �
Oszala e urz dzenie gna o na o lep przed siebie, unosz c si na poduszce� � � � � �
niewiarygodnej,
boskiej mocy.
Czy czuje moj pogard ? - zastanowi a si . Dwerowi i jego dwojgu czy trojgu� � � �
towarzyszy
wystarczy o tylko par dur, by unieszkodliwi i przep dzi tego tak zwanego� � � � �
robota
bojowego, cho byli uzbrojeni wy cznie w prymitywne rury ogniste. Co prawda,� ��
ponie li�
przy tym pewne straty.
Ifni, ale si wpakowa am. Przyjrza a si osmalonej dziurze po wyrwanej przez� � � �
niespodziewany atak Dwera antenie. I jak si teraz wyt umacz Kunnowi?� � �
Jej honorowa ranga adoptowanej gwiezdnej bogini ju przedtem by a niepewna.� �
Rozgniewany pilot mo e po prostu zostawi j po r d rodzinnych wzg rz w� � � � � �
towarzystwie
barbarzy c w, kt rymi gardzi a.� � � �
Nie wr c do plemienia - poprzysi g a sobie. Wol si przy czy do dzikich� � � � � � �� �
glawer w i�
zlizywa robaki z pad ych zwierz t na Truj cej R wninie.� � � � �
Wszystko to by a rzecz jasna wina Dwera. Mia a ju serdecznie dosy� � � �
wys uchiwania�
j k w tego m odego durnia.� � �
Lecimy na po udnie, w lad za Kunnem. Robot na pewno chce z o y mu meldunek� � � � �
osobi cie, bo przecie nie mo e ju rozmawia na odleg o .� � � � � � ��
Widzia a ju , jak wprawnym oprawc jest Kunn. Mia a nadziej , e rana na nodze� � � � � �
Dwera
otworzy si na nowo. Znacznie lepiej b dzie dla niego, jak si wykrwawi.� � �
Zostawiwszy za sob Szare Wzg rza, uciekaj ca maszyna zakr ci a ku urozmaicanej� � � � �
gdzieniegdzie drzewami prerii. Strumienie czy y si tam ze sob , przeradzaj c�� � � � �
si w rzek ,� �
kt ra wi a si ospale w stron tropik w.� � � � �
Podr sta a si teraz wygodniejsza i Rety odwa y a si znowu usi . Robot nie� � � � � � ���
lecia na�
skr ty nad wod , lecz pod a za ka dym meandrem, rzadko zapuszczaj c si poza� � �� � � � �
poro ni te� �
trzcinami p ycizny.�
Okolica wygl da a adnie. Nadawa a si dla pasterzy albo rolnik w, je li kto� � � � � � � �
zna si na� �
tej robocie i nie ba si , e go z api .� � � � �
Ta my l przypomnia a jej wszystkie cuda, kt re widzia a na Stoku po tym, jak� � � �
cudem
ocala a przed mierzwopaj kiem. Tamtejsi mieszka cy posiadali mn stwo sprytnych� � � �
umiej tno ci, nieznanych plemieniu Rety. Bez wzgl du jednak na ich pi kne� � � �
wiatraki i
ogrody, ich metalowe narz dzia i papierowe ksi ki, gdy dotar a na s awetn� �� � � �
Polan�
Zgromadze , Stokowcy sprawiali wra enie oszo omionych i przera onych.� � � �
Sze Gatunk w zosta o wyprowadzonych z r wnowagi niedawnym przybyciem�� � � �
gwiazdolotu, kt re po o y o kres dw m tysi com lat izolacji.� � � � � �
Rety astronauci bardzo zaimponowali. Statek by w asno ci pozostaj cych w� � � � �
ukryciu
rothe skich w adc w, lecz jego za oga sk ada a si z ludzi, tak urodziwych i� � � � � � �
wykszta conych,�
e odda aby wszystko, by si do nich upodobni . Nie chcia a ju wi cej by� � � � � � � �
pozbawion�
szans dzikusk z blizn na twarzy, wegetuj c na zakazanym wiecie.� � � � �
Zrodzi a si w niej mia a ambicja... i dzi ki zdecydowaniu oraz odwadze uda o� � � � � �
si jej�
osi gn cel! Pozna a owych wynios ych ludzi - Ling, Besh, Kunna i Ranna - a� �� � �
potem
wkrad a si w ich aski. Na ich pro b bez najmniejszych opor w wskaza a� � � � � � �
gwa townemu�
Kunnowi dawne obozowisko swego plemienia. Po raz drugi pokona a tras swej� �
epickiej
podr y w niespe na wier doby, pogryzaj c po drodze galaktyczne smako yki i� � � � � �
ogl daj c� �
sobie pustkowia przez okno lataj cej odzi.� �
Przera enie w oczach kuzyn w, gdy zobaczyli, e przerodzi a si z brudnej� � � � �
smarkuli w
Gwiezdn Bogini Rety, wynagrodzi o jej ca e lata maltretowania.� � � �
Gdyby tylko jej triumf trwa d u ej.� � �
Wyrwa a si z zamy lenia, s ysz c, e Dwer wo aj po imieniu.� � � � � � � �
Wyjrzawszy zza kraw dzi, ujrza a jego ogorza od wiatru twarz i czarne,� � ��
rozczochrane
w osy, pozlepiane od wysch ego potu. Na jednej z nogawek spodni z ko lej sk ry� � � �
pod
prowizorycznym opatrunkiem widoczna by a rdzawo-br zowa plama, Rety nie� �
dostrzeg a�
jednak lad w nowej wilgoci. Dwer ciska kurczowo sw drogocenn kusz r cznej� � � � � � � �
roboty,
jakby p ki ycia nie zamierza si z ni rozsta . Ledwie mog a uwierzy , e� � � � � � � � �
kiedy uwa a a,� � �
i t prymitywn bro warto ukra .� � � � ��
- Czego znowu chcesz? - zapyta a. M ody my liwy popatrzy jej prosto w oczy.� � � �
- Mog ... dosta troch wody? - wychrypia .� � � �
- Je li nawet j mam, to niby dlaczego mia abym si ni z tob dzieli ? -� � � � � � �
warkn a.�
U jej talii co zaszele ci o. Z torby, kt r mia a u pasa, wy oni a si w ska� � � � � � � � � �
g owa i szyja.�
Troje ciemnych oczu przeszy o j w ciek ym spojrzeniem. Dwoje z nich by o� � � � �
wyposa one w�
powieki, trzecie za zamiast renic mia o fasetki niczym klejnot.� � �
- ona go nie ok amywa ! ona mie butelk z wod ! yee czu gorzki zapach.� � � � � � � �
Rety westchn a, poirytowana nieproszon interwencj swego miniaturowego m a .� � � � � �
- Zosta a tylko po owa. Nikt mi nie m wi , e wybieramy si na wycieczk !� � � � � � �
Male ki uryjski samiec sykn g o no na znak dezaprobaty.� �� � �
- ona si z nim podzieli albo ci gn na nas pecha! nie b dzie bezpiecznych� � � � � �� �
nor dla
larw!
Rety omal nie zripostowa a, e nie s prawdziwym ma e stwem i nigdy nie b d� � � �� � � �
mieli
larw . Tak czy inaczej, yee wydawa si jednak zdecydowany zosta jej� � � � �
przeno nym�
sumieniem, cho by o oczywiste, e w obecnej sytuacji ka da istota musi my le� � � � � �
tylko o
sobie.
Niepotrzebnie mu m wi am, e Dwer uratowa mnie przed mierzwo-paj kiem. Podobno� � � � �
uryjscy samcy s g upi. e te akurat mnie musia si trafi geniusz.� � � � � � �
- No dobra!
Butelka - cudo obcej produkcji - wa y a niewiele wi cej ni zawarty w niej p yn.� � � � �
- Tylko jej nie upu - ostrzeg a Dwera, podaj c mu czerwony sznurek. Z apa go�� � � � �
niecierpliwie.
- Nie tak, ty g bie! Zamkni cia nie wyci ga si jak zatyczki. Musisz nim�� � � �
kr ci , a� � �
zejdzie. O, tak. G upi, d ikijski Stokowiec.� �
Nie wspomnia a o tym, e wynalazek zakr tki zbi z tropu r wnie i j , gdy Kunn� � � � � � �
i
pozostali nadali jej rang tymczasowej Daniczki. Oczywi cie wtedy nie by a� � �
jeszcze
cywilizowana.
Z niepokojem przygl da a si pij cemu Dwerowi.� � � �
- Tylko nic nie wylej. I nie wa si wy opa wszystkiego! S yszysz mnie?� � �� � �
Starczy ju ,�
Dwer. Przesta . Dwer!�
Ignorowa protesty dziewczyny i pi beztrosko, nie zwa aj c na jej przekle stwa.� � � � �
Gdy w
manierce nic ju nie zosta o, rozci gn w u miechu sp kane wargi.� � � �� � �
Rety by a zbyt oszo omiona, by zareagowa . Wiedzia a, e sama post pi aby� � � � � � �
identycznie.
To fakt - przyzna jej wewn trzny g os. Ale po nim si tego nie spodziewa am.� � � � �
Opu ci j gniew. Dwer wygi nagle cia o do przodu. Przymru y o lepiane� � � �� � � � �
wiatrem
oczy, w jednej r ce trzymaj c zrobion ze sznurka p tl , a w drugiej butelk .� � � � � �
Wydawa o si ,� �
e czeka, a co si wydarzy. Lataj ca maszyna przelecia a nad niskim wzg rzem i� � � � � � �
przeskoczy a nad ciernistym g szczem, po czym opad a gwa townie, omal nie� � � �
muskaj c kilku�
konar w. Rety trzyma a si mocno, uwa aj c, by yee nie wypad z torby. Gdy� � � � � �
najgorsze
wstrz sy ju min y, ponownie spojrza a w d ... i odskoczy a nagle. Wpatrywa a� � � � � � �
si w ni� �
para czarnych, paciorkowatych oczu!
To znowu by ten przekl ty noor. Dwer nazywa go Skarpetk . Ciemnow ose, gibkie� � � � �
stworzenie ju kilkakrotnie pr bowa o wygramoli si ze swej kryj wki mi dzy� � � � � � �
tu owiem�
m odzie ca a szczelin w korpusie robota. Rety nie podoba a si lina, ciekn ca� � � � � � �
noorowi z
pyska, gdy patrzy na yee, szczerz c ostre jak ig y z by. Stan teraz na klatce� � � � ��
piersiowej
Dwera i wyci gn przed siebie apy, got w podj kolejn pr b .� �� � � �� � � �
- Sp ywaj! - Pacn a go w w sk , u miechni t mordk . - Chc zobaczy , co� � � � � � � � � �
porabia
Dwer.
Noor westchn i ponownie przycisn si do ciany robota.�� �� � �
Przed oczyma Rety rozb ys nagle b kit. To Dwer rzuci butelk , kt ra upad a z� � �� � � � �
pluskiem
na p ycizn , zostawiaj c na wodzie szeroki lad. M odzieniec z pewno ci� � � � � � �
potrzebowa wielu�
pr b, eby sple sznurek w ten spos b, by manierka wpad a do rzeki wylotem� � �� � �
naprz d. Po�
chwili Dwer wci gn na g r naczynie, w kt rym chlupota a woda.� �� � � � �
Te bym na to wpad a. Gdybym by a tak nisko, jak on.� � �
Utraci wiele krwi, mia wi c prawo nape ni manierk kilka razy, nim zwr ci j� � � � � � � �
w a cicielce.� �
Tak jest. Nale y mu si . I zrobi to. Odda mi pe n .� � � �
Przez g ow przemkn a jej niepokoj ca my l.� � � � �
Ufasz mu. To wr g. Narobi tobie i Danikom mn stwo k opot w. A mimo to ufasz mu� � � � �
bez zastrze e .� �
W Kunnie nie pok ada a podobnej wiary. Obawia a si my li o spotkaniu z� � � � �
kochaj cym�
Rothen w gwiezdnym wojownikiem.�
Dwer nape ni butelk po raz ostatni i wr czy j dziewczynie.� � � � � �
- Dzi kuj , Rety... mam u ciebie d ug.� � �
Na jej policzki wyst pi rumieniec, co bardzo j poirytowa o.� � � �
- Mniejsza o to. Rzu mi sznurek.�
Spr bowa to zrobi . Rety czu a, e postronek ociera si jej o koniuszki palc w,� � � � � � �
lecz po
p tuzinie pr b nadal nie uda o si jej go pochwyci .� � � � �
Co si stanie, je li zgubi manierk !� � � �
Noor wylaz z ciasnej kryj wki i z apa sznurek w z by, po czym wdrapa si na� � � � � � �
pier�
Dwera i - wspieraj c si na zniszczonym wylocie lasera - podpe z do d oni� � � � �
dziewczyny.
No, je li chce mi pom c...� �
Gdy wyci gn a r k po p tl , noor skoczy w g r , chwytaj c pazurami ko czyn� � � � � � � � � � � �
Rety,
jakby by a pn czem. Dziewczyna zawy a w ciekle, lecz nim zd y a zareagowa ,� � � � �� � �
Skarpetka
wspi si ju na g r , u miechaj c si triumfalnie.�� � � � � � � �
Ma y yee pisn g o no, schowa g ow do torby i zasun za sob ekspres.� �� � � � � � �� �
Na widok krwawych plam, kt ry pojawi y si na jej r kawie, Rety spr bowa a� � � � � �
str ci� �
noora gniewnym kopniakiem. Skarpetka uchyli si jednak bez trudu, po czym� �
przysun si�� �
bli ej, u miechn ujmuj co i z cichym pomrukiem wr czy jej manierk , ciskaj c� � �� � � � � � �
j w obu�
zr cznych przednich apach.� �
Rety przyj a naczynie z ci kim westchnieniem i pozwoli a noorowi po o y si� � � � � � �
obok
siebie - po przeciwnej stronie ni yee.�
- Ju chyba nigdy si nie pozb d was obu, co? - zapyta a na g os.� � � � � �
Skarpetka zaskrzecza , Dwer za za mia si kr tko, tonem pe nym ironii i� � � � � � �
znu enia.�
Alvin
Gdy siedzia em w ciasnej metalowej celi, dr czony gryz cym b lem, samotno� � � � ��
bardzo
mi doskwiera a. Odleg e buczenie silnika przypomina o burkotliwe ko ysanki,� � � �
kt re piewa� � �
mi ojciec, kiedy chorowa em na palcow osp albo worko wi d. Od czasu do czasu� � � � �
d wi k� �
zmienia jednak tonacj . uski je y y mi si wtedy, gdy brzmia zupe nie jak� � � � � � � � �
j k skazanego�
na zag ad drewnianego statku, kt ry wpad na mielizn .� � � � �
Wreszcie zasn em...��
...a kiedy si obudzi em, ujrza em co przera aj cego. Dwa zakute w metal,� � � � � �
sze cionogie�
potwory przywi zywa y mnie do jakiego aparatu pe nego stalowych rur i pas w! Z� � � � �
pocz tku�
przypomina mi on przedkontaktowe narz dzie tortur, podobne do tego, jakie� �
widzia em w�
wydaniu Don Kichota z ilustracjami Dorego. Szarpanie i wyrywanie si nic mi nie�
pomog o, a�
za to bola o jak wszyscy diabli.�
Wreszcie z lekkim zawstydzeniem zda em sobie spraw , e nie jest to instrument� � �
m czarni, lecz prowizoryczna szyna grzbietowa, dopasowana do mojego kszta tu� �
tak, by
zmniejszy obci enie plec w. Poczu em dotyk metalu i spr bowa em st umi� �� � � � � � �
panik . Potem�
postawiono mnie na nogi. Zachwia em si z zaskoczenia i ulgi. Przekona em si ,� � � �
e mog� �
kawa ek przej , cho przy ka dym kroku krzywi si z b lu.� �� � � � � �
- Dzi kuj , wielkie, brzydkie robale - zwr ci em si do bli szego z olbrzymich� � � � � �
phuvnthu.
- Ale mogli cie mi powiedzie , co chcecie zrobi .� � �
Nie liczy em na odpowied , lecz stw r obr ci opancerzony tu w - na plecach� � � � � ��
mia garb,�
a tyln cz cia a znacznie rozszerzon - i pochyli go przede mn . Uzna em w� �� � � � � � �
gest za
uprzejmy uk on, cho dla nich m g znaczy co innego.� � � � � �
Tym razem wychodz c, zostawi y drzwi otwarte. Powoli, garbi c si z wysi ku, po� � � � �
raz
pierwszy opu ci em sw stalow trumn , pod aj c za masywnymi, tupi cymi� � � � � �� � �
istotami przez
w ski korytarz.�
Zd y em ju si domy li , e przebywam na pok adzie czego w rodzaju odzi�� � � � � � � � � �
podwodnej, wystarczaj co wielkiej, by pomie ci w adowni najwi kszy hoo ski� � � � � �
aglowiec,�
jaki kiedykolwiek p ywa po morzach Jijo.� �
Jej wn trze stanowi o jednak kompletny galimatias. Owa monstrualna jednostka,� �
nios ca�
nas nie wiadomo dok d, przywodzi a mi na my l potwora Frankensteina,� � �
posk adanego z�
fragment w wielu zw ok. Gdy mijali my kolejne luki, za ka dym razem odnosi em� � � � �
wra enie,�
e znalaz em si w odr bnym statku, skonstruowanym przez innych rzemie lnik w...� � � � � �
wywodz cych si z odmiennej cywilizacji. W jednej sekcji pok ady i grodzie� � �
wykonane by y�
z nitowanych stalowych p yt. Nast pn zbudowano z jakiej w knistej substancji,� � � � ��
gi tkiej,�
ale mocnej. Korytarze zmienia y proporcje, od szerokich do rozpaczliwie w skich.� �
Przez po ow drogi musia em si schyla pod niskimi sufitami... co nie by o zbyt� � � � � �
przyjemne, bior c pod uwag stan, w jakim by y moje plecy.� � �
Wreszcie otworzy y si przede mn z sykiem suwane drzwi. Jeden z phuvnthu� � �
przywo a� �
mnie gestem zakrzywionej uwaczki i wszed em do mrocznego pomieszczenia,� �
znacznie
wi kszego od celi, w kt rej mnie przetrzymywano.� �
Serca zabi y mi gwa townie z rado ci. Przede mn stali moi przyjaciele! Wszyscy� � � �
ocaleli!
Zgromadzili si przy okr g ym bulaju, wpatrzeni w atramentow g bi oceanu.� � � � �� �
M g bym spr bowa podej do nich niepostrze enie, lecz qheueni i g Kekowie� � � � �� � �
dos ownie�
maj oczy z ty u g owy , wi c Huck i Koniuszka trudno jest zaskoczy .� � � � � � �
(Ale kilka razy mi si uda o.)� �
Gdy oboje wykrzykn li moje imi , Ur-ronn b yskawicznie odwr ci a d ug szyj i� � � � � � � �
prze cign a ich, stukocz c kopytami. Wszyscy padli my sobie w wielogatunkowe� � � �
obj cia.�
Pierwsza do normy wr ci a Huck.� �
- Uwa aj na szczypce, krabia g bo! - warkn a na Koniuszka. - Z amiesz mi� � � �
szprych !�
Cofn si wszyscy. Nie widzicie, e Alvin jest ranny? Zr bcie mu troch�� � � � �
miejsca!
- I kto to nowi - skontrowa a Ur-ronn. - W a nie najecha a nu lewyn ko en na� � � � � �
stof , ty�
o niornicowy wie!� �
Tak mnie uradowa d wi k ich zaperzonych, m odzie czych g os w, e dop ki Ur-� � � � � � � � �
ronn
nie zwr ci a mojej uwagi na ten fakt, w og le tego nie zauwa y em.� � � � �
- Hr-rm. Niech si przyjrz wam wszystkim. Ur-ronn, odk d si ostatnio� � � �
widzieli my,�
wyra nie wysch a .� � �
Nasza uryjska kole anka parskn a pe nym smutku miechem. Obw dka jej nozdrza� � � � �
zako ysa a si . Cia o Ur-ronn pokrywa y wielkie, yse plamy. Sier wysz a jej� � � � � � �� �
pod wp ywem�
kontaktu z wod .�
- Nin o troch czasu, nin nasi gosfodarze ustawili w a ciwie wilgotno w noin� � � � ��
afartanencie, ale w ko cu in si uda o.� � �
Na jej tu owiu wida by o lady po piesznego zszywania. Phuvnthu opatrzy y� � � � � �
pobie nie�
rany, kt re pozosta y na ciele Ur-ronn po wypadni ciu przez szklane okno� � �
Marzenia�
Wuphonu . Na szcz cie rytua zalot w wygl da u jej gatunku inaczej ni u wielu� � � � � �
innych.
Dla urs liczy si nie tyle wygl d zewn trzny, ile status. Dzi ki paru� � � �
dostrzegalnym ladom�
Ur-ronn poka e innym kowalicom, e to i owo prze y a.� � � �
- Tak jest. A teraz wiemy, jak naprawd pachnie ursa po k pieli - wtr ci a Huck.� � � �
-
Powinny pr bowa tego cz ciej.� � �
- Co ty nie fowiesz? Fofatrz na ten zielony fot, kt ry cieka ci z ga ...� � �
- No dobra, dobra! - zawo a em ze miechem. - Powstrzymajcie si na chwil ,� � � � �
ebym�
m g si wam przyjrze , co?� � � �
Ur-ronn mia a racj . Szypu ki oczne Huck wymaga y piel gnacji. Mia a te powody,� � � � � � �
by
martwi si o szprychy. Wiele z nich by o z amanych, a na obr czach dopiero� � � � �
pojawia y si� �
nowe w kna. Przez pewien czas b dzie musia a porusza si ostro nie.�� � � � � �
Je li chodzi o Koniuszka, nigdy w yciu nie by taki szcz liwy.� � � �
- Chyba mia e racj . W g binach rzeczywi cie yj potwory - powiedzia em� � � �� � � � �
naszemu
przyjacielowi o czerwonej skorupie. - Chocia wygl dem nie przypominaj tych, o� � �
kt rych�
m wi...�
Pisn em g o no. Co , co przypomina o ostre ig y, wbi o mi si w bok, a potem�� � � � � � � �
wspi o�
po grzbietowym grzebieniu. Szybko rozpozna em dudni cy warkot naszej noorskiej� �
maskotki,
Huphu, kt ra okaza a swe zadowolenie, natychmiast domagaj c si ode mnie� � � �
basowego
David Brin BRZEG NIESKO CZONO CI� � Ksi ga druga nowej trylogii o wspomaganiu� T umaczy Micha Jakuszewski� � � Tytu orygina u Infinity s Shore� � � Dla Ariany Mae, cudownej wys anniczki, kt ra przem wi w naszym imieniu na progu� � � fantastycznego dwudziestego drugiego wieku LISTA POSTACI Alvin cz ekona ladowczy przydomek Hph-wayuo, hoo skiego m odzie ca z Wuphonu.� � � � � Asx - cz onek jija skiej Rady Najwy szych M drc w, reprezentuj cy w niej� � � � � � traekich. Baskin Gillian - agentka Rady Terrage skiej, lekarka, pe ni ca obowi zki� � � � kapitana delfiniego statku zwiadowczego Streaker .� � Brookida - delfin, metalurg ze Streakera .� � Brzeszczot - niebieski qheuen, syn Gryz cej K ody, rze bi cy w drewnie� � � � przyjaciel Sary Koolhan. Cambel Lester - najwy szy m drzec Ziemian na Jijo.� � Chuchki - samica delfina, drugi in ynier ze Streakera .� � � Creideiki - delfin, by y kapitan Streakera . Zaginiony przed wieloma laty na� � � Kithrupie. Dedinger - ludzki fanatyk pragn cy, by wszystkie gatunki na Jijo uwsteczni y� � si ,� odzyskuj c w ten spos b niewinno , z kt rej pewnego dnia wyprowadzi je� � �� � wspomaganie. Dwer - syn papiernika Nela Koolhana, g wny tropiciel Wsp lnoty Sze ciu�� � � Gatunk w.� Emerson D Anite - ludzki in ynier, kt ry, nim rozbi si na Jijo, by cz onkiem� � � � � � � za ogi� statku kosmicznego Rady Terrage skiej Streaker .� � � Ewasx - jophurski stos pier cieni stworzony ze starego m drca Asxa poprzez� � na o enie� � nowego pier cienia w adzy.� � Fallon - emerytowany tropiciel, dawny nauczyciel Dwera. Foo Ariana - emerytowana najwy sza m drczyni ludzkiego szczepu.� � Harullen - szary qheuen, intelektualista. Przyw dca heretyckiej sekty, kt rej� � cz onkowie� wierz , e nielegalni osadnicy powinni dobrowolnie zaprzesta rozmna ania i� � � � pozostawi Jijo� od ogiem.� Hikahi - by y trzeci oficer Streakera , zaginiona na Kithrupie.� � � Hph-Wayuo - oficjalne hoo skie imi Alvina.� � Huck - cz ekona ladowczy przydomek przyjaci ki Alvina, g Keckiej sieroty� � � � wychowanej w Wuphonie. Huphu - noorka Alvina. Jass - m ody my liwy z bandy z Szarych Wzg rz. Dawny dr czyciel Rety.� � � � Jedyny W Swoim Rodzaju - prastary mierzwopaj k, wyznaczony do dekompozycji ruin� po o onych wysoko w G rach Obrze nych.� � � � Jimi - b ogos awiony , kt ry urodzi si jako posuni ty dalej na cie ce� � � � � � � � � � Odkupienia. Jomah - m ody syn Henrika Wysadzacza.� Jop - nadrzewny farmer z Dolo, wyznawca staro ytnych wi tych Zwoj w.� � � � Joshu - nie yj cy zalotnik Sary, w drowny introligator zmar y w Biblos na� � � � pieprzow� osp .� Kaa - delfin, pilot Streakera . Dawniej znany jako Kaa Szcz ciarz.� � � Karkaett - in ynier pok adowy ze Streakera .� � � � Keepiru - by y pierwszy pilot Streakera , zaginiony na Kithrupie.� � � Koniuszek Szczypiec - czerwony qheuen, przyjaciel Alvina, kt ry wyrze bi z pnia� � � drzewa batyskaf Marzenie Wuphonu .� �
Kunn - ludzki pilot rothe sko-danickiego statku.� Kurt - przyw dca Cechu Wysadzaczy. Stryj Jomaha.� Lark - przyrodnik, m odszy m drzec Wsp lnoty i heretyk.� � � Ling - Daniczka z za ogi rothe skiego statku. Zdolny biolog.� � L ni ca Jak N Wnikliwo - niebieska qheuenka, najwy sza m drczyni� � � �� � � reprezentuj ca qheuen w.� � Makanee - samica delfina, chirurg ze Streakera .� � Melina - nie yj ca ona Nela Koolhana; matka Larka, Sary i Dwera.� � � Mopol - samiec delfina, astronauta drugiej klasy ze Streakera .� � Nelo - papiernik z Dolo, patriarcha rodziny Koolhan w.� Niss - rozumny komputer, wypo yczony Streakerowi przez agent w tymbrimskiego� � � � wywiadu. Orley, Thomas - agent Rady Terrage skiej pe ni cy misj na Streakerze ,� � � � � � zaginiony na Kithrupie. M Gillian Baskin.�� Ozawa, Danel - zast pca m drca, znaj cy tajemnice ludzkiego szczepu.� � � Peepoe - samica delfina, genetyk i piel gniarka ze Streakera .� � � Phwhoon-dau - hoo ski najwy szy m drzec.� � � Prastare Istoty - og lna nazwa emerytowanych gatunk w z Fraktalnego wiata.� � � � � Prity - neoszympansica, s u ca Sary obdarzona zdolno ciami do matematycznego� �� � obrazowania. Purofsky - m drzec z Biblos specjalizuj cy si w zaawansowanej fizyce.� � � Rann - dow dca Danik w, ludzi z rothe skiego statku.� � � Rety - ludzka przedterminowa osadniczka, uciekinierka z bandy zdzicza ych ludzi,� kt rzy� za o yli koloni w r d Szarych Wzg rz.� � � � � � Ro-kenn - rothe ski w adca , kt rego ludzkimi podw adnymi byli mi dzy innymi� � � � � � � Rann, Ling, Besh i Kunn. Ro-pol - Rothenka, by mo e towarzyszka ycia Ro-kenna, zabita przed bitw na� � � � Polanie. Shen Jeni - ludzka sier ant milicji.� Skarpetka - dziki noor, kt remu imi nada Dwer Koolhan.� � � Strong Lena - cz onkini dowodzonej przez Danela Ozaw ekspedycji w Szare� � Wzg rza.� Suessi Hannes - in ynier ze Streakera , cyborg zmodyfikowany przez Prastare� � � Istoty. Taine - uczony z Biblos, kt ry ongi ubiega si o r k Sary Koolhan.� � � � � � Tsh t - samica delfina, ongi pi ta w hierarchii oficer w Streakera , obecnie� � � � � � dziel ca� dow dztwo z Gillian Baskin.� Tyug - traecki alchemik z Ku ni Mount Guenn, jeden z g wnych wsp pracownik w� �� � � Uriel Kowalicy. Ulgor - uryjska majsterka, zwolenniczka Urunthai. Urdonnol - uryjska uczennica terminuj ca u Uriel.� Uriel - uryjska mistrzyni kowalska z Ku ni Mount Guenn.� Ur-Jah - uryjska najwy sza m drczyni.� � Ur-ronn - uryjska przyjaci ka Alvina. Uczestniczka ekspedycji Marzenia� � Wuphonu .� Siostrzenica Uriel. Uthen - szary qheuen, przyrodnik. Wsp pracowa z Larkiem przy pisaniu� � przewodnika po jija skich gatunkach.� Vubben - g Kecki najwy szy m drzec.� � � Worley Jenin - cz onkini dowodzonej przez Danela Ozaw ekspedycji w Szare� � Wzg rza.� yee - uryjski samiec, kt ry po wyrzuceniu z torby przez dawn partnerk� � � po lubi� � �� przedterminow osadniczk , Rety.� � Zhaki - samiec delfina, astronauta trzeciej klasy na Streakerze .� � Ci, kt rzy akn m dro ci, cz sto szukaj jej na� � � � � � � najwi kszych wysoko ciach lub w otch annych g binach.� � � �� A przecie cuda znajduje si na p yciznach,� � �
gdzie powstaje, rozwija si i ginie ycie.� � Jakie szczyty czy wynios e g ry udzielaj lekcji� � � � tak przejmuj cej, jak p yn ca rzeka,� � � p kaj ca rafa� � albo gr b?� Z buyurskiego napisu ciennego,� kt ry odkryto, cz ciowo poch oni ty przez bagno,� � � � w pobli u Dalekiego Wilgotnego Rezerwatu� ZA OGA� (Pi jadur wcze niej)�� � Kaa * Jaki to niezwyk y los prowadzi mnie� � � * W ucieczce przed wirami zimy * Przez pi galaktyk? *�� * Po to tylko, bym znalaz schronienie� * Na opuszczonej planecie (nago!) * W laminarnym przepychu! * Takie my li przemyka y mu przez g ow , gdy wywija obroty przez g ow , popycha� � � � � � � � naprz d g adkie, szare cia o radosnymi uderzeniami ogona i napawa si dotykiem� � � � � wody pieszcz cej jego nag sk r .� � � � Migotliwy blask s o ca przeszywa przejrzyste jak kryszta p ycizny l ni cymi� � � � � � � snopami padaj cymi z ukosa w lukach mi dzy p ywaj cymi matami morskich kwiatuszk w.� � � � � Srebrzyste jija skie stworzenia przypominaj ce ryby o cofni tych szcz kach� � � � miga y przez� � kolumny blasku, przyci gaj c jego wzrok. Kaa st umi instynktowne pragnienie� � � � po cigu.� Mo e p niej.� � Na razie wystarczy mu dotyk otaczaj cej jego cia o wody, niepodobnej do lepkiej� � � cieczy wype niaj cej oleiste morza Oakka, owego tak bardzo zielonego wiata, na kt rym,� � � � gdy tylko wynurza si , by zaczerpn powietrza, z jego otworu nosowego wypada y� � �� � strumienie baniek przypominaj cych mydlane.� Co prawda, na Oakka wr cz nie warto by o oddycha . Na tym koszmarnym globie� � � dobrego powietrza nie wystarczy oby nawet dla pogr onej w pi czce wydry.� �� � � Tutejsze morze mia o przy tym przyjemny smak, nie tak, jak na Kithrupie, gdzie� ka dy� wypad poza statek oznacza poch oni cie toksycznej dawki ci kich metali.� � � � Woda na Jijo by a czysta i mia a s onawy posmak, przypominaj cy Kaa Golfsztrom� � � � obok Florydzkiej Akademii, w owych szcz liwych dniach, kt re sp dzi na odleg ej� � � � � Ziemi. Spr bowa zmru y oczy i wyobrazi sobie, e jest w domu i ciga cefale� � � � � � � nieopodal Key Biscaine, bezpieczny przed bezlitosnym wszech wiatem. Nie uda o mu si . Pewien� � � fundamentalny czynnik wci przypomina mu, e przebywa na obcym wiecie.�� � � � D wi k:� � - szum przyp ywu uderzaj cego o kontynentalny szelf, skomplikowany rytm,� � pod aj cy�� � nie za jednym, lecz za trzema ksi ycami.� - echo fal za amuj cych si na brzegu, kt rego dra ni cy piasek by niezwykle� � � � � � � ostry w dotyku. - od czasu do czasu odleg y j k, kt ry zdawa si dobiega z samego dna oceanu.� � � � � � - powrotne wibracje impuls w jego sonaru, informuj ce o awicach rybopodobnych� � � stworze , kt re porusza y p etwami w nieznany mu spos b,� � � � � - nade wszystko za buczenie silnika tu za nim... rytmiczny szum maszynerii,� � kt ry� wype nia jego dni i noce ju od pi ciu d ugich lat.� � � � �
A teraz r wnie inny terkocz cy, j kliwy d wi k. Urywana poezja obowi zku.� � � � � � � * Zlituj si , Kaa, powiedz nam,� * W prozie badaczy, * Czy mo na bezpiecznie wyp yn ? *� � �� G os ciga go niczym trzepotliwy, d wi kowy wyrzut sumienia. Kaa zawr ci z� � � � � � � niech ci , kieruj c si ku odzi podwodnej Hikahi , skleconej ze staro ytnych� � � � � � � � cz ci, kt re� � znale li porozrzucane na g bokim oceanicznym dnie tej planety. To prowizoryczne� �� ustrojstwo znakomicie komponowa o si z za og zbieg w i nieudacznik w. upinowe� � � � � � � drzwi zamkn y si oci ale niczym szcz ki olbrzymiego drapie nika. luza wype ni a� � � � � � � � si , by� wypu ci nast pnych cz onk w za ogi... o ile Kaa powie, e droga wolna.� � � � � � � Sformu owan w troistym odpowied wzmocni saser, zamontowany w czaszce za lewym� � � � okiem. * Gdyby woda by a wszystkim� * Byliby my w niebie.� * Ale zaczekajcie! Sprawdz , na g rze!*� � Zaczyna ju odczuwa potrzeby p uc. Pos ucha instynktu i pomkn po spirali w� � � � � � �� g r ,� � ku po yskuj cej powierzchni.� � Niewa ne, czy jeste gotowa, Jijo! Id do ciebie!� � � Uwielbia chwil , w kt rej przebija napi t granic dziel c niebo od morza,� � � � � � � � � zawisa� przez moment niewa ki, po czym obraca si ty em do fali, czemu towarzyszy� � � � � g o ny plusk i� � buchaj ca z nozdrzy piana. Zawaha si jednak, nim wci gn powietrze w p uca.� � � � �� � Cho� przyrz dy przewidywa y, e napotkaj tu atmosfer zbli on do ziemskiej, czyni c� � � � � � � � to, poczu� nerwowe dr enie.� Powietrze smakowa o jeszcze lepiej od wody! Kaa odwr ci si b yskawicznie i� � � � � plasn z�� rado ci ogonem o powierzchni , ciesz c si , e porucznik Tsh t pozwoli a mu� � � � � � � � zg osi si na� � � ochotnika do tego zadania, by pierwszym delfinem, pierwszym Ziemianinem� p ywaj cym w� � tym cudownym, obcym morzu. Wtem jego wzrok przyci gn a postrz piona, szarobr zowa linia, kt ra ci gn a� � � � � � � si� bardzo blisko, zas aniaj c horyzont.� � Brzeg. G ry.� Zatrzyma si w po owie obrotu, by spojrze na pobliski kontynent. Wiedzieli� � � � ju , e jest� � zamieszkany. Ale przez kogo? Na Jijo nie powinno by adnych rozumnych form ycia.� � � Mo e tylko ukrywaj si tu przed wrogim kosmosem, tak samo jak my.� � � To by a jedna z teorii.� Przynajmniej wybrali sobie sympatyczny wiat - doda w my li, napawaj c si� � � � � powietrzem, wod i przepi knymi awicami cumulus w, unosz cych si nad olbrzymi� � � � � � � g r .� � Ciekawe, czy tutejsze ryby s jadalne.� * Czy czekaj c na ciebie,� * Zamkni ci w t ocznej luzie,� � � * Mamy gra w bezika? *� Kaa wzdrygn si , s ysz c sarkazm w g osie porucznik. Wys a po piesznie ku�� � � � � � � � niej modulowan fal .� �
* Los zn w si u miechn ,� � � �� * Do naszej bandy znu onych otrzyk w,� � � Witajcie, przyjaciele, na Brzegu Ifni. * Wzywanie imienia bogini przypadku i przeznaczenia, kapry nej Ifni, kt ra wci� � �� prze ladowa a za og Streakera nowymi niespodziankami - nieoczekiwanymi� � � � � � katastrofami lub szcz liwymi ocaleniami - mog o si wydawa zarozumia o ci , niemniej Kaa� � � � � � � zawsze czu sympati do nieoficjalnego b stwa astronaut w. W Terrage skiej S u bie� � � � � � � Zwiadowczej mogli s u y piloci lepsi od niego, lecz aden z nich nie darzy przypadku� � � � � g bszym�� szacunkiem. Czy nie nosi przydomka Szcz ciarz ?� � � � � Do niedawna. Z do u dobieg pomruk upinowych drzwi, kt re otworzy y si po raz drugi. Tsh t� � � � � � � i pozostali do cz wkr tce do niego, by rozpocz wst pne badania powierzchni�� � � �� � Jijo - wiata,� kt ry dot d widzieli jedynie przelotnie z orbity, potem za obserwowali go z� � � najg bszej i�� najzimniejszej otch ani jego m rz. Za chwil zjawi si jego towarzysze, lecz� � � � � jeszcze przez kr tki moment b dzie mia jedwabist wod , p ywowe rytmy, wonne powietrze, niebo� � � � � � i chmury tylko dla siebie. wisn ogonem, unosz c si wy ej, by si rozejrze .� �� � � � � � To nie s zwyczajne chmury - zrozumia , spogl daj c na wielk g r , kt ra� � � � � � � � dominowa a� nad wschodnim horyzontem. Jej szczyt spowija bia y, k bi cy si ca un.� � �� � � � Wszczepiona w jego prawe oko soczewka, wyposa ona w spektralny skaner, kt ry przesy a dane� � � � bezpo rednio do nerwu wzrokowego, wykry a obecno pary i tlenk w w gla, a tak e� � �� � � � gor cy� b ysk p ynnej lawy.� � Wulkan - pomy la Kaa. Ta wiadomo st umi a nieco jego zapalczywo .� � � �� � � �� Przebywali w geologicznie aktywnej cz ci planety. Te same si y, kt re czyni y z niej dobr� � � � � kryj wk ,� � mog y r wnie okaza si niebezpieczne.� � � � � Na pewno stamt d dobiegaj te j ki - przemkn o mu przez g ow . Aktywno� � � � � � �� sejsmiczna. Minitrz sienia i eksplozje krustalnego gazu, wchodz ce w interakcj� � � z cienk� warstewk morza.� Jego uwag przyci gn kolejny b ysk - mniej wi cej w tym samym kierunku, lecz� � �� � � znacznie bli ej. Jasny, rosn cy szybko kszta t r wnie m g by by chmur , gdyby� � � � � � � � � nie fakt, e� za opota nagle jak ptasie skrzyd o, po czym wyd si rado nie, id c z wiatrem� � � �� � � � w zawody. agiel - zrozumia Kaa, obserwuj c mkn cy na coraz silniejszym wietrze statek,� � � � pe en� wdzi ku, dwumasztowy szkuner. Serce delfina przeszy o b lem wspomnienie� � � rodzinnego Morza Karaibskiego. Dzi b aglowca pru fale, zostawiaj c lad torowy, w kt rym z rozkosz pomkn by� � � � � � � �� ka dy z pobratymc w Kaa.� � Obraz powi kszy si i nabra ostro ci, a wreszcie delfin ujrza zamazane� � � � � � � dwuno ne� postacie, kt re ci gn y liny i krz ta y si po pok adzie, zupe nie jak ludzcy� � � � � � � � marynarze. ...Nie byli to jednak ludzie. Kaa zauwa y pokryte usk plecy, ozdobione� � � � szeregiem
ostrych kolc w. Nogi porasta a g sta bia a sier , a pod szerokimi podbr dkami� � � � �� � pulsowa y� b oniaste worki, podobne do wyst puj cych u ab. Za oga piewa a nisk ,� � � � � � � � rytmiczn ,� pomagaj c w pracy pie , kt r delfin s ysza niewyra nie nawet z tak wielkiej� � �� � � � � � odleg o ci.� � Przeszy go nieprzyjemny dreszcz rozpoznania.� Hoonowie! Sk d si tu wzi li, na wszystkie Pi Galaktyk?� � � �� Us ysza szum pruj cych wod ogon w. Nadp ywa a Tsh t z pozosta ymi. Musi im� � � � � � � � � zameldowa , e mieszkaj tu wrogowie Ziemi.� � � Zda sobie z przygn bieniem spraw , e ta wiadomo nie pomo e mu w szybkim� � � � �� � odzyskaniu utraconego przydomka. Po raz kolejny przysz a mu na my l kapry na bogini niepewnego przeznaczenia.� � � Nagle znowu us ysza w asn , wypowiedzian w troistym fraz , kt ra odbija a si od� � � � � � � � � otaczaj cych� go obcych w d, by wr ci do punktu wyj cia.� � � � * Witajcie... * Witajcie... * Witajcie na Brzegu Ifni... * OSADNICY Nieznajomy Istnienie wydaje si w dr wk przez wielki, pe en chaosu dom, spustoszony przez� � � � � trz sienia ziemi i po ary, a teraz wype niony gorzk mg niewiadomego� � � � �� pochodzenia. Czasami udaje mu si wywa y jakie drzwi, ods oni niewielki fragment� � � � � � przesz o ci, lecz za� � ka de takie objawienie p aci falami dojmuj cego cierpienia.� � � Z czasem uczy si nie zwa a na b l. Ka de uk ucie staje si dla niego� � � � � � � drogowskazem, znakiem m wi cym, e odnalaz w a ciwy trop.� � � � � � Po przybyciu na ten wiat - runi ciu z gorej cego nieba - powinno go czeka� � � � lito ciwe� zapomnienie. Jaki to los zrzuci jego p on ce cia o ze stosu i cisn w� � � � � �� smrodliwe bagno, kt re je ugasi o?� � Bardzo osobliwy. Od tego czasu doskonale pozna wszystkie rodzaje cierpienia, od t pych ucisk w� � � a po� delikatne uk ucia. Sporz dzi ich katalog, pozna wszystkie mo liwe postacie� � � � � b lu.� Ten najwcze niejszy, zaraz po katastrofie, przeszywa brutalnie jego cia o,� � � promieniuj c z� ran i straszliwych oparze . Targa nim huragan tak straszliwej udr ki, e ledwie� � � � uda o mu si� � zauwa y niedobran grup miejscowych barbarzy c w, kt rzy podp yn li do niego w� � � � � � � � � topornej wios owej odzi niczym grzesznicy pragn cy wyci gn upad ego anio a z� � � � �� � � b otnistych moczar w. Uratowa go przed utoni ciem po to tylko, by spotka y go� � � � � inne formy pot pienia.� Istoty, kt re zmusi y go do walki o zrujnowane ycie, cho znacznie atwiej� � � � � by oby mu� si podda .� � P niej, gdy najbardziej widoczne rany zagoi y si ju lub przerodzi y w blizny,� � � � � symfoni� b lu kontynuowa y inne jego rodzaje.� � Dotycz ce umys u.� � * * * Ca e jego ycie pe ne jest dziur, ogromnych plam, pozbawionych wiat a i� � � � � pustych. Wspomnienia o nich musia y ongi obejmowa ca e megaparseki i lata ycia. Ka da� � � � � � luka
wydaje mu si zimna i nieczu a. Jest nag pustk , bardziej irytuj c ni� � � � � � � sw dz ce miejsce,� � kt rego nie spos b podrapa .� � � Od chwili rozpocz cia w dr wki po tym niezwyk ym wiecie, nieustannie sonduje� � � � � zawart we w asnej ja ni ciemno . Optymizmem napawa go kilka drobnych trofe w,� � � �� � kt re� zdoby w tej walce.� Jednym z nich jest s owo Jijo .� � � Umys wype nia mu jego brzmienie. Jest to nazwa planety, na kt rej sze� � � �� gatunk w� zbieg w zawar o ze sob prymitywny rozejm, tworz c mieszan kultur niepodobn� � � � � � � do adnej innej pod niezliczonymi gwiazdami.� Coraz mniej trudno ci, w miar powtarzania, sprawia mu te drugie s owo. Sara.� � � � To ona, gdy by bliski mierci, piel gnowa a go w domku na drzewie, kt ry wisia nad� � � � � � staro wieckim� m ynem wodnym... uspokoi a narastaj c w nim panik , kiedy obudziwszy si ,� � � � � � ujrza wok� � szczypce, pazury i luzowate stosy pier cieni - postacie hoon w, traekich,� � � qheuen w i innych� istot dziel cych z nimi prymitywny ywot wygna c w.� � � � Zna te wi cej s w, takich jak Kurt i Prity ... imiona przyjaci , kt rym� � �� � � � � � � ufa prawie r wnie mocno, jak Sarze. Czuje si dobrze, gdy prze lizguj si przez jego umys� � � � � � tak g adko,� jak w dniach przed okaleczeniem zwyk y to czyni wszystkie s owa.� � � Szczeg lnie dumny jest z pewnej niedawnej zdobyczy.� Emerson... To jego w asne imi , kt re tak d ugo mu si wymyka o. Przywo a a je z ciemno ci� � � � � � � � � seria gwa townych szok w, kt re prze y przed niespe na dob , wkr tce po tym, jak� � � � � � � � sprowokowa� band ludzkich buntownik w do zdradzenia swych uryjskich sojuszniczek, wywo uj c� � � � mordercz walk na no e, w por wnaniu z kt r bitwa w kosmosie wydawa a si� � � � � � � � sterylna. Krwawemu sza owi kres po o y a nag a eksplozja, kt ra wstrz sn a brudnym� � � � � � � � karawanowym namiotem. Blask przebi si przez zaci ni te powieki Emersona, przedzieraj c si� � � � � � przez bariery rozumu. I wtedy, po r d jasnych promieni, dostrzeg przelotnie... swego kapitana.� � � Nazywa si Creideiki...� � O lepiaj ca una przerodzi a si w wietlist pian , w kt rej porusza y si� � � � � � � � � � � uderzaj ce� gwa townie ogony. Wy oni a si z niej d uga, szara posta . W jej butelkowatym� � � � � � pysku zal ni y z by. G adka g owa u miecha a si , cho za lewym okiem widnia a� � � � � � � � � � straszliwa rana... podobna do tej, kt ra pozbawi a Emersona zdolno ci mowy.� � � Z muszelkowatych p cherzyk w wy oni y si kszta ty s w, wypowiedzianych w� � � � � � �� j zyku� nieprzypominaj cym adnego z u ywanych przez jija skich tubylc w albo przez� � � � � wielkie klany Galakt w.� * Mkn c po uku cykloidy,� � * Trzeba czasem Wznie si w g r .�� � � � * Znowu podj oddychanie, dzia anie.�� � * Po czy si�� � � Z wielkim snem morza.
* Taka chwila nadesz a dla ciebie, stary przyjacielu.� * Pora si obudzi i sprawdzi , co si pieni... *� � � � Rozpozna go ze zdumieniem, kt remu towarzyszy y fale ostrego cierpienia,� � � gorszego ni� wszelkie cielesne dolegliwo ci czy irytuj ca dr twota.� � � Ma o brakowa o, by zala a go w wczas fala wstydu. adna rana, kt ra nie� � � � � � doprowadzi a� do mierci, nie mog a t umaczy tego, e z jego pami ci znikn li...� � � � � � � Creideiki... Terra... Delfiny... Hannes... Gillian... Jak m g o nich wszystkich zapomnie na ca e d ugie miesi ce, podczas kt rych� � � � � � � w drowa po tym barbarzy skim wiecie odzi , bark i jako cz onek karawany?� � � � � � � � W owej chwili przypomnienia mog oby go sparali owa poczucie winy... ale� � � potrzebowali go nowi przyjaciele. Musia dzia a szybko, by wykorzysta� � � � przelotn szans ,� � jak da a im eksplozja, obezw adni tych, kt rzy ich porwali, i wzi ich do� � � � � �� niewoli. Gdy nad podartym na strz py namiotem i zmasakrowanymi cia ami zapada zmierzch, pom g� � � � � Sarze i Kurtowi zwi za ocala ych wrog w - tak ludzi, jak i ursy - aczkolwiek kobieta� � � � by a� przekonana, e odzyskali wolno tylko na chwil .� �� � Wkr tce mia y nadci gn dalsze oddzia y fanatyk w.� � � �� � � Emerson wiedzia , o co im chodzi. Chcieli go pojma . Nie by o tajemnic , e� � � � � przyby z� gwiazd. Buntownicy zamierzali sprzeda go gwiezdnym owcom, w nadziei, e� � � zamieni jego� zmaltretowane cia o na gwarancj ocalenia.� � Jakby cokolwiek mog o ocali zamieszkuj cych Jijo wyrzutk w, gdy Pi Galaktyk� � � � �� wiedzia o ju o ich istnieniu.� � Skuleni wok ledwie si tl cego ogniska, pozbawieni wszelkiej os ony poza� � � � strz pami� namiotu, Sara i pozostali obserwowali przera aj ce omeny przesuwaj ce si po r d� � � � � � bezlito nie zimnych gwiazdozbior w.� � Najpierw pojawi si ogromny kosmiczny tytan, kt ry pomkn , warcz c, ku� � � �� � pobliskim g rom, by dope ni straszliwej zemsty.� � � P niej t sam tras pokona drugi lewiatan, tak gigantyczny, e wydawa o si ,� � � � � � � � i� przyci ganie Jijo os ab o, gdy przelatywa nad ich g owami, nape niaj c� � � � � � � wszystkich g bokim�� l kiem.� Nied ugo potem mi dzy g rskimi szczytami rozb ys y z ociste b yskawice. Dosz o� � � � � � � � do zwady olbrzym w. Emersona nie obchodzi o, kto zwyci y . Wiedzia , e aden z� � � � � � � nich nie by jego statkiem, kosmicznym domem, za kt rym t skni ... i modli si o to, by� � � � � � nigdy go ju� nie zobaczy .� Je li sprzyja o mu szcz cie, Streaker by gdzie daleko od tego skazanego na� � � � � � � zag ad� � wiata, podobnie jak ukryty w jego adowni znaleziony skarb - staro ytne� � � tajemnice, kt re� mog y okaza si kluczem do nowej galaktycznej ery.� � � Przecie po wi ci tak wiele po to, by mu w tym pom c.� � � � � Giganty oddali y si , pozostawiaj c jedynie gwiazdy i zimny wiatr poruszaj cy� � � � such ,� stepow traw . Emerson poszed poszuka jucznych zwierz t, kt re rozpierzch y� � � � � � � si� przera one. Je li odnajdzie os y, mo e jego przyjacio om uda si uciec, nim� � � � � �
pojawi si� � kolejne grupy fanatyk w.� Wtem us ysza jaki oskot. Grunt pod jego stopami zatrz s si . Rytmiczna� � � � � � � kadencja brzmia a mniej wi cej tak:� � taranta taranta taranta taranta Odg osy galopu mog y pochodzi jedynie od uryjskich kopyt. Zbli a y si posi ki,� � � � � � � na kt re czekali buntownicy. Znowu mieli zosta je cami.� � � Wydarzy si jednak cud. Z mroku wy onili si sojusznicy, niespodziewani wybawcy� � � � - ursy i ludzie - kt rzy przywiedli ze sob zdumiewaj ce zwierz ta.� � � � Konie. Widok osiod anych wierzchowc w by dla Sary tak sam niespodziank jak dla� � � � � � niego. Emerson s dzi dot d, e owe zwierz ta na Jijo wygin y. Niemniej widzia je� � � � � � � przed sob .� Wy oni y si z mroku niczym ze snu.� � � Tak rozpocz si kolejny etap jego odysei. Pojechali na po udnie, uciekaj c�� � � � przed cieniem m ciwych statk w ku widocznemu na horyzoncie zarysowi niespokojnego� � wulkanu. Przez jego udr czony m zg przemyka pytanie: Czy jest w tym jaki plan? Czy� � � dok d� � zmierzamy? Stary Kurt najwyra niej ufa tym niespodziewanym wybawcom, z pewno ci jednak� � � kryje si w tym co wi cej.� � � Emersona zm czy a ju nieustanna ucieczka.� � � Zdecydowanie wola by dok d zmierza .� � � � Kiedy jego wierzchowiec mknie naprz d, do stanowi cej t o jego ycia muzyki� � � � do czaj�� � si nowe dolegliwo ci: b l w otartych udach i posiniaczonym grzbiecie,� � � odzywaj cy si przy� � ka dym uderzeniu kopyt o ziemi .� � taranta, taranta, taranta-tara taranta, taranta, taranta-tara Poczucie winy dr czy go wspomnieniem nie spe nionych obowi zk w. Pogr a si w� � � � �� � a obie nad losem, kt ry z pewno ci czeka jego nowych przyjaci po odkryciu� � � � � � jija skiej� kolonii. Mimo to... Z czasem na nowo uczy si dostosowywa do rytmu rozko ysanego siod a. Gdy� � � � wschodz ce s o ce wzbija ros z wachlarzowatych li ci rosn cych nad rzek drzew,� � � � � � � w jego padaj cych uko nie promieniach zaczynaj ta czy roje jaskrawych owad w, kt re� � � � � � � zapylaj� porastaj ce ca e pole fioletowe kwiaty. Sara ogl da si na niego z grzbietu� � � � swego konia, b yskaj c z bami w rzadkim u niej u miechu. W asne cierpienia przestaj mu si� � � � � � � wydawa� tak wa ne. Nawet strach przed przera aj cymi gwiazdolotami przeszywaj cymi niebo� � � � arogancj swych gniewnych silnik w, nie potrafi st umi narastaj cego� � � � � uniesienia, kt re� czuje, gdy grupa zbieg w galopuje ku nieznanym niebezpiecze stwom.� � Nie jest w stanie nad sob zapanowa . W jego naturze le y chwytanie si nawet� � � � najdrobniejszej iskierki nadziei. Ko skie kopyta uderzaj w prastar jija sk� � � � � gleb . Ich� kadencja przypomina mu znajom , rytmiczn muzyk , zupe nie niepodobn do� � � � �
uporczywego a obnego trenu.� � tarantara, tarantara tarantara, tarantara Pod wp ywem uporczywej pieszczoty tego pulsuj cego d wi ku co budzi si nagle w� � � � � � jego umy le. Cia o reaguje mimo woli, gdy z jakiego izolowanego zakamarka jego� � � ja ni� wyp ywaj s owa, kt rym towarzyszy chwytaj ca za serce melodia. Tekst p ynie� � � � � � niepodzielnym strumieniem, wype niaj c p uca i gard o, nim jeszcze Emerson zdaje� � � � sobie spraw , e piewa:� � � Chocia umys nasz i cia o,� � � { tarantara, tarantasa} Wype nia dr cz ca nie mia o ,� � � � � �� { tarantara!} I doskona e znamy� { tarantara, tarantara} Gro b , przed kt r uciekamy� � � � { tarantasa!} Jego przyjaciele u miechaj si . Zdarza o si to ju wcze niej.� � � � � � � To gdy jest tu za nami� {tarantara, tarantara} Starannie zapominamy {tarantara!} O wrogach za plecami, Na sp k z towarzyszami,� � Na sp k z towarzyszami!� � Sara wybucha miechem, piewaj c refren razem z nim. Nawet eskortuj ce ich� � � � ponure ursy wyci gaj d ugie szyje, by sepleni razem z innymi.� � � � To gdy jest tu za nani� { tarantara, tarantasa} Starannie zafoninany { tarantasa!} O wrogach za flecani, Na sf k z towarzyszani,� � Na sf k z towarzyszani!� � CZ PIERWSZAʌ� Ka dy z gatunk w przedterminowych osadnik w tworz cych Jija sk Wsp lnot� � � � � � � � przekazuje z pokolenia na pokolenie opowie , kt ra wyja nia, dlaczego jego�� � � przodkowie wyrzekli si boskich mocy i narazili na straszliwe kary, by dotrze w to odleg e� � � miejsce, przemykaj c si w skradaczach obok patroli Instytut w, robot w-stra nik w oraz� � � � � � kul Zang w. Siedem fal grzesznik w, kt re przyby y tu po to, by bezprawnie zostawi� � � � � swe nasienie na wiecie og oszonym za zamkni ty dla wszelkiego osadnictwa. wiecie,� � � � kt ry mia� � odpoczywa i wraca spokojnie do siebie, lecz przeszkodzili mu w tym podobni do� � nas. Pierwsi do po o onej mi dzy mglistymi g rami a wi tym morzem krainy, kt r� � � � � � � � zwiemy Stokiem, przybyli g Kekowie. Min o w wczas p miliona lat od chwili, gdy Jijo� � � � opu cili� ostatni prawowici lokatorzy, Buyurowie. Dlaczego owi g Keccy za o yciele dobrowolnie wyrzekli si ycia w druj cych� � � � � � � mi dzy� gwiazdami bog w, obywateli Pi ciu Galaktyk? Dlaczego wybrali ycie upad ych� � � � prymityw w,� pozbawionych zapewnianych przez technik wyg d, oraz wszelkiej moralnej pociechy� � poza kilkoma wyrytymi w platynie zwojami? Legendy m wi , e naszym g Keckim kuzynom grozi a eksterminacja, przera aj ca� � � � � � � kara za rujnuj ce straty, kt re przyni s im hazard. Nie mamy jednak pewno ci, gdy� � � � � � do chwili przybycia ludzi pismo by o tu zapomnian sztuk , wszelkie relacje m g wi c� � � � � �
zniekszta ci� � up yw czasu.� Wiemy jednak, e gro ba, kt ra sk oni a ich do porzucenia umi owanego ycia� � � � � � � gwiezdnych w drowc w i szukania schronienia na masywnej Jijo, kt rej skalisty� � � grunt tak bardzo utrudnia funkcjonowanie ich ko om, nie mog a by b aha. Czy by ich� � � � � przodkowie dostrzegli czworgiem swych bystrych, spogl daj cych we wszystkich kierunkach� � oczu osadzonych na wdzi cznych szypu kach z owieszczy los, kt ry nios y im� � � � � galaktyczne wiatry? Czy owo pierwsze pokolenie uwa a o, e nie ma innego wyboru? By mo e ten n dzny� � � � � � byt mia si sta dla ich potomk w ostatni szans ratunku.� � � � � � Nied ugo po g Kekach, przed oko o dwoma tysi cami lat, z nieba spad a nagle� � � � � grupa traekich, kt rzy sprawiali wra enie, e l kaj si po cigu jakich� � � � � � � � przera aj cych� � nieprzyjaci . Nie trac c czasu, zatopili sw j skradacz w najg bszym z� � � �� oceanicznych row w,� po czym osiedlili si na Stoku, staj c si naj agodniejszym z naszych plemion.� � � � Jaka to nemezis wygna a ich ze spiralnych szlak w?� � � Gdy rodowity Jijanin widzi znajome stosy t uszczowych torus w, wype niaj ce� � � � ka d� � wiosk na Stoku wonnymi oparami i spokojn m dro ci , trudno mu sobie wyobrazi ,� � � � � � by traeki mogli mie wrog w.� � Z czasem zdradzili innym prawd . Wrogiem, przed kt rym uciekali, nie by jaki� � � � inny gatunek ani miertelna wendeta gwiezdnych bog w z Pi ciu Galaktyk. Chodzi o o� � � � aspekt ich w asnych ja ni. Pewne pier cienie - sk adniki ich cia - zmodyfikowano niedawno� � � � � w spos b,� kt ry uczyni z ich rasy przera aj ce istoty, pot nych Jophur w, postrach� � � � � � szlachetnych galaktycznych klan w.� Traeccy za o yciele nie mogli znie my li o podobnym losie, postanowili wi c� � �� � � zosta� banitami - przedterminowymi osadnikami na ob o onym tabu wiecie - by umkn� � � �� przed owym straszliwym przeznaczeniem. Zobowi zaniem do wielko ci.� � Podobno glawery nie przyby y na Jijo ze strachu, lecz po to, by odnale cie k� �� � � � Odkupienia - bezmy ln niewinno , kt ra niweluje wszelkie d ugi. Uda o im si� � �� � � � � to znacznie lepiej ni komukolwiek innemu. Wskazali nam wszystkim drog , kt r mo emy� � � � � pod y , je li�� � � tylko si odwa ymy.� � Bez wzgl du na to, czy wejdziemy na w wi ty szlak, ich osi gni cie zas uguje� � � � � � � na nasz szacunek. Przeobrazili si bowiem z wykl tych zbieg w w gatunek b ogos awionych� � � � � prostaczk w. Jako nie miertelnych gwiezdnych w drowc w mo na by ich by o� � � � � � poci gn do� �� odpowiedzialno ci za wszystkie zbrodnie, w tym r wnie inwazj na Jijo. Teraz� � � � jednak uda o� im si znale azyl, czysto ignorancji pozwalaj c na nowy start.� �� �� � � Pozwalamy im pob a liwie ry w naszych mietnikach, zagl da pod k ody w� � � � � � � poszukiwaniu owad w. Cho ongi by y obdarzone pot nymi intelektami, ich� � � � � gatunku nie zalicza si dzi do przedterminowych osadnik w. Nie ci ju na nich grzechy� � � ��� � przodk w.�
Qheueni pierwsi z przyby ych po czyli ostro no z ambicj .� �� � �� � Rz dzeni przez fanatyczne, krabokszta tne szare matrony, koloni ci z pierwszego� � � pokolenia strzelali pogardliwie wszystkimi pi cioma szczypcami na my l o unii z� � pozosta ymi� gatunkami wygna c w. Woleli si gn po dominacj nad nimi.� � � �� � Z czasem ich plany spali y na panewce. Niebiescy i czerwoni qheueni porzucili� swe historyczne role poddanych i postanowili pod y w asn drog , a sfrustrowane�� � � � � szare cesarzowe nie by y w stanie zmusi ich do spe niania dawnych feudalnych� � � powinno ci.� Gdy nasi wysocy hoo scy bracia s ysz pytanie: Dlaczego tu przybyli cie? ,� � � � � � wci gaj� � g boko powietrze w p uca, wype niaj c imponuj ce worki rezonansowe niskim,�� � � � � medytacyjnym burkotem. Starsi tego gatunku odpowiadaj dudni cym tonem, e ich� � � przodkowie nie uciekali przed adnym wielkim niebezpiecze stwem,� � prze ladowaniami ani� niechcianymi zobowi zaniami.� Po c w takim razie osiedlili si nielegalnie na Jijo, nara aj c sw j gatunek� � � � � na straszliwe kary, je li ich potomkowie zostaliby kiedykolwiek schwytani?� Najstarsi hoonowie na Jijo wzruszaj tylko ramionami z irytuj c beztrosk ,� � � � zupe nie� jakby nie znali ich motyw w i nic ich one nie obchodzi y.� � Niekt rzy z nich wspominaj jednak o pewnej legendzie. Zgodnie z ow kr tk� � � � � opowie ci galaktyczna wyrocznia poinformowa a ongi klan hoo skich gwiezdnych� � � � � w drowc w, e je li tylko wyka si niezb dn odwag , otworzy si przed nimi� � � � �� � � � � � niepowtarzalna szansa. Okazja odzyskania czego , co im ukradziono, cho nawet� � nie wiedz� e im tego brak. Drogocennego dziedzictwa, kt re mo na odnale na zakazanej� � � �� planecie. Gdy jednak kt ra z wysokich istot nadyma worek rezonansowy, by piewa o� � � � minionych czasach, najcz ciej wykonuje nisk radosn ballad o prymitywnych tratwach,� � � � odziach i� oceanicznych statkach, kt re hoonowie samodzielnie wynale li wkr tce po� � � przybyciu na Jijo. Im pozbawionym poczucia humoru gwiezdnym kuzynom nigdy by si nie chcia o� � wyszukiwa� informacji o podobnych rzeczach we wszechwiedz cej Galaktycznej Bibliotece, nie� wspominaj c ju o ich budowaniu.� � Z legend opowiadanych przez klan bystronogich urs wynika, e ich prababki by y� � wyrzutkami, przyby ymi na Jijo po to, by si rozmna a , uciec przed� � � � ograniczeniami obowi zuj cymi w cywilizowanych cz ciach Pi ciu Galaktyk. Ich kr tkie ycie,� � � � � � gwa towny� temperament i nieokie znana p odno sprawia y, e ursy mog yby do dzi zape ni� � �� � � � � � � ca Jijo�� swym potomstwem... albo wygin , jak mityczne centaury, kt re nieco�� � przypominaj .� Unikn y jednak obu tych pu apek. Dzi ki wielu wysi kom tak w ku niach, jak i na� � � � � polu bitwy, zdoby y zaszczytne miejsce we Wsp lnocie Sze ciu Gatunk w. Liczne stada,� � � � umiej tno produkcji stali i intensywna aktywno pozwalaj im nadrobi� �� �� � � kr tkotrwa o� � �� ycia.� Na koniec, przed dwoma stuleciami, przybyli Ziemianie, kt rzy sprowadzili ze� sob� szympansy, a tak e inne skarby. Najwspanialszym darem, jaki od nich� otrzymali my, by� � jednak papier. Drukowana skarbnica wiedzy w Biblos uczyni a z nich nauczycieli� naszej a osnej wsp lnoty wygna c w. Druk i edukacja zmieni y ycie na Stoku, stworzy y� � � � � � � �
now� naukow tradycj , dzi ki kt rej p niejsze pokolenia wyrzutk w odwa y y si� � � � � � � � � podj badania�� swego nowego wiata, swej hybrydowej cywilizacji, a nawet siebie samych.� Je li za chodzi o to, dlaczego ludzie tu przybyli, ami c galaktyczne prawo i� � � � nara aj c� � wszystko po to, by ukrywa si przed straszliwym niebem wraz z innymi banitami,� � jest to jedna z najdziwniejszych opowie ci znanych jija skim klanom wygna c w.� � � � Etnografia Stoku Dorti Chang-Jones i Huph-alch-Huo OSADNICY Alvin Gdy le a em oszo omiony i na wp sparali owany w metalowej celi, ws uchuj c si� � � � � � � � w buczenie silnika mechanicznego morskiego smoka, kt ry unosi mnie i moich� � przyjaci w� nieznane, nie mia em nic, co pozwoli oby mi okre li up yw czasu.� � � � � Nim wr ci em do siebie na tyle, by zada sobie pytanie: Co z nami b dzie? ,� � � � � � min o� chyba z par dni od chwili zniszczenia naszej prowizorycznej odzi podwodnej,� � naszego pi knego Marzenia Wuphonu .� � � Przypominam sobie niejasno oblicze morskiego potwora, takie, jakim je zobaczyli my� przez nasze prymitywne, szklane okno. O wietla go jedynie wykonany przez nas� � w asnym� przemys em reflektor Marzenia . Trwa o to tylko moment. Ogromna, metalowa� � � � machina wychyn a z czarnej, lodowatej otch ani. Nasza czw rka - Huck, Koniuszek, Ur-� � � ronn i ja - pogodzi a si ju ze mierci ... z tym, e czeka nas nieunikniona katastrofa,� � � � � � zguba na morskim dnie. Wyprawa zako czy a si kl sk . Nie czuli my si ju jak odwa ni� � � � � � � � � podmorscy podr nicy, lecz jak przera one dzieci. Opr niali my wn trzno ci ze strachu,� � � � � � czekaj c, a� � okrutna otch a zmia d y nasz pusty w rodku pie drzewa, rozbijaj c go na� � � � � � � niezliczone, mokre drzazgi. I nagle olbrzymi kszta t run ku nam, rozwieraj c paszcz tak szeroko, e� �� � � � po kn� �� Marzenie Wuphonu w ca o ci.� � � � No, prawie w ca o ci. Wpadaj c do rodka, otarli my si o cian .� � � � � � � � Wstrz s rozbi nasz male k kabin .� � � � � � To, co wydarzy o si p niej, wci pozostaje pe n b lu, zamazan plam .� � � �� � � � � � Chyba wszystko jest lepsze od mierci, po zderzeniu prze ywa em jednak chwile,� � � gdy plecy bola y mnie tak bardzo, e chcia em tylko wyda z udr czonego worka� � � � � rezonansowego jeden ostatni burkot, a potem powiedzie egnaj m odemu Alvinowi Hph-wayuo,� �� � � pocz tkuj cemu poliglocie, cz ekona ladowczemu pisarzowi, superpo yskliwemu� � � � � mia kowi� � oraz niewdzi cznemu synowi Mu-phauwq i Yowg-wayuo, a tak e Wuphonowi, Stokowi,� � Jijo, Czwartej Galaktyce i wszech wiatowi.� Jako jednak prze y em.� � � Rzecz chyba w tym, e gdybym da za wygran po wszystkim, przez co przeszli my z� � � � towarzyszami, by si tu dosta , zachowa bym si nie po hoo sku. Co, je li tylko� � � � � � ja ocala em?� By em winien Huck i pozosta ym dalsz walk .� � � �
Moje pomieszczenie - cela? pok j szpitalny? - ma wymiary zaledwie dwa na dwa na� trzy metry. To do ciasno dla hoona, nawet nie w pe ni wyro ni tego. Jeszcze�� � � � cia niej robi si tu,� � gdy tylko kt ry z sze ciono nych, spowitych w metal demon w pr buje wcisn si� � � � � � �� � do rodka, by zaj si moimi rannymi plecami, szturchaj c je z czym , co jak s dz� �� � � � � � (mam nadziej !) jest niezgrabn form delikatno ci. Bez wzgl du na ich wysi ki, raz� � � � � � po raz zalewaj� mnie straszliwe fale cierpienia. Rozpaczliwie t skni za rodkami� � � przeciwb lowymi� produkowanymi przez starego mierdziucha - naszego traeckiego farmaceut .� � Przysz o mi do g owy, e mo e ju nigdy nie b d m g chodzi ... nigdy nie� � � � � � � � � � zobacz� rodzic w ani morskich ptak w ko uj cych nad odpadowcami, kt re kotwicz pod� � � � � � kopulastymi drzewami os onowymi w Wuphonie.� Pr bowa em przemawia do owadopodobnych olbrzym w, kt re co jaki czas zagl daj� � � � � � � � do mojej celi. Cho sp aszczony z ty u tu w ka dego z nich przewy sza d ugo ci� � � �� � � � � � wzrost mojego taty, a rurowate skorupy s twarde jak buyurska stal, wci wyobra am je� �� � sobie jako ogromne phuvnthu, sze cionogie szkodniki o nieprzyjemnym, s odko-ostrym zapachu,� � kt re� wgryzaj si w ciany drewnianych dom w.� � � � Te stwory pachn jednak jak przeci ona maszyneria. Cho wypr bowa em z tuzin� �� � � � ziemskich i galaktycznych j zyk w, sprawiaj wra enie jeszcze mniej rozmownych� � � � ni� phuvnthu, kt re apali my z Huck w latach dzieci stwa, by tresowa je do� � � � � wyst p w w� � naszym miniaturowym cyrku. W owych mrocznych chwilach brak mi by o Huck, jej bystrego g Keckiego umys u i� � � sarkastycznego dowcipu, a nawet tego, e wkr ca a sobie moj sier w ko a, eby� � � � �� � � wyrwa� mnie z transu hoo skich eglarzy, je li - pogr ony w nim - zbyt d ugo� � � �� � wpatrywa em si w� � horyzont. Ujrza em przelotnie, jak owe ko a kr ci y si bezsilnie w paszczy� � � � � morskiego smoka, chwil po tym, jak pot ne szcz ki zmia d y y nasze wspania e Marzenie i� � � � � � � � � wysypali my� si ze szcz tk w zbudowanej przez nas amatorskiej odzi podwodnej.� � � � Dlaczego nie pogna em z pomoc przyjaci ce w tych pos pnych chwilach tu po� � � � � katastrofie? Cho bardzo pragn em to uczyni , trudno mi by o cokolwiek zobaczy� �� � � � albo us ysze , gdy do komory wtargn zawodz cy przera liwie wicher, kt ry wygna na� � � �� � � � � zewn trz okrutne morze. Z pocz tku trudno mi by o cho z apa oddech. P niej,� � � � � � � gdy spr bowa em si poruszy , moje plecy nie zareagowa y.� � � � � Pami tam te , e dostrzeg em po r d chaosu Ur-ronn, kt ra miota a z wrzaskiem� � � � � � � � d ug� � szyj i m ci a wszystkimi czterema nogami oraz dwiema szczup ymi r kami,� �� � � � przera ona� kontaktem z ohydn wod . Krwawi a tam, gdzie jej sk r o barwie niefarbowanego� � � � � zamszu przebi y ostre od amki - szcz tki szklanego okna, kt re z tak dum wykona a w� � � � � � � po o onym� �
pod wulkanem warsztacie nale cym do Uriel Kowalicy.�� By tam r wnie Koniuszek Szczypiec, najlepiej spo r d nas przystosowany do� � � � � prze ycia� pod wod . Jako czerwony qheuen by przyzwyczajony do brodzenia na pi ciu� � � pokrytych chityn ko czynach po morskich p yciznach, lecz przypadkowy upadek w� � � niezg bion�� � pustk przekracza nawet jego mo liwo ci. Przypomina em sobie niejasno, e chyba� � � � � � by� ywy... a mo e to tylko my lenie yczeniowe?� � � � W moich ostatnich, niejasnych wspomnieniach dotycz cych upadku pe no jest� � � � obraz w� przemocy. Potem zemdla em... i ockn em si w celi, samotny i dr czony majakami.� �� � � Czasami phuvnthu poddaj m j kr gos up jakim leczniczym zabiegom. Jest to tak� � � � � � � bolesne, e natychmiast zdradzi bym im wszystkie znane mi tajemnice. O ile� � zadawa yby mi� jakie pytania, czego nigdy nie czyni .� � Dlatego ani s owem nie wspomnia em o misji, kt r zleci a naszej czw rce Uriel� � � � � � Kowalica - poszukiwaniu zakazanego skarbu, kt ry jej protoplastki schowa y przed� � stuleciami na morskim dnie. Skrytki pozostawionej nieopodal brzegu przez uryjskie osadniczki, kt re� porzuci y swe statki i zaawansowane technicznie urz dzenia, by do czy do grona� � �� � upad ych� gatunk w. Tylko wyj tkowo powa ny kryzys m g by sk oni Uriel do z amania� � � � � � � � Przymierza poprzez wydobycie z morza podobnej kontrabandy. My l sobie, e s owo kryzys trafnie opisuje przybycie obcych bandyt w, kt rzy� � � � � � � � napadli na Zgromadzenie Sze ciu Gatunk w, gro c eksterminacj ca ej Wsp lnoty.� � �� � � � B l w kr gos upie uspokoi si wreszcie na tyle, e mog em przerzuci zawarto� � � � � � � � �� plecaka, wydoby postrz piony dziennik i kontynuowa relacj ze swych pechowych� � � � przyg d, co podnios o mnie odrobin na duchu. Nawet je li nikt z nas nie� � � � ocaleje, moje zapiski mog pewnego dnia trafi do domu.� � Wychowywa em si w ma ej hoo skiej wiosce i wr cz po era em ludzkie powie ci� � � � � � � � przygodowe takich autor w, jak Clarke, Rostand, Conrad i Xu Xiang. Marzy em o� � tym, e� mieszka cy Stoku pewnego dnia powiedz : Kurcz , ten Alvin Hph-wayuo potrafi� � � � � snu� opowie ci nie gorzej od dawnych Ziemian .� � To mog a by moja jedyna szansa.� � Dlatego d ugimi midurami ciska em w wielkiej hoo skiej pi ci kr tk i grub� � � � � � � � kredk z� w gla drzewnego, bazgrz c kolejne fragmenty relacji z wydarze , przez kt re� � � � znalaz em si� � w tej rozpaczliwej sytuacji. Opowiedzia em, jak czw rka przyjaci zbudowa a prowizoryczn d podwodn ze� � � � � �� � � sk r scynk w i wydr onej k ody drzewa garu, marz c o poszukiwaniu skarb w w� � �� � � � Wielkim mietnisku.� Jak Uriel Kowalica, w adczyni g rskiej ku ni, udzieli a nam poparcia,� � � � przeradzaj c� dziecinne marzenie w prawdziw ekspedycj .� � Jak zakradli my si we czw rk do obserwatorium Uriel i pods uchali my ludzkiego� � � � � � m drca, opowiadaj cego o dostrze onych przez niego na niebie gwiazdolotach,� � � kt re by� � mo e przynosi y Sze ciu Gatunkom zapowiedziany s d.� � � � I jak Marzenie Wuphonu wkr tce potem opuszczono na linie z Kra cowej Ska y, w� � � � �
miejscu, gdzie wi ty r w mietniska przebiega w pobli u l du. Uriel powiedzia a� � � � � � � nam, sycz c przez rozszczepion g rn warg , e na p nocy rzeczywi cie wyl dowa� � � � � � � � � � statek. Nie przylecieli nim jednak galaktyczni s dziowie, lecz przest pcy innego rodzaju ni� � � my, jeszcze gorsi od naszych grzesznych przodk w.� Potem zamkn li my klap i wielki b ben zacz si obraca . Gdy jednak dotarli my� � � � �� � � � do zaznaczonego na mapie punktu, przekonali my si , e skrytki Uriel ju tam nie� � � � ma! Co gorsza, podczas poszukiwa tego cholerstwa Marzenie Wuphonu zgubi o drog i� � � � � zwali o� si z podmorskiego urwiska.� Gdy cofn si o kilka stron, widz , e moj relacj pisa kto dr czony� � � � � � � � � pora aj cym� � b lem. Jest w niej jednak dramatyzm, kt rego w tej chwili nie potrafi ju� � � � osi gn .� �� Zw aszcza w scenie, w kt rej dno osun o si spod naszych k i poczuli my, e� � � � � � � spadamy do w a ciwego mietniska.� � � Ku niechybnej mierci.� A potem z apa y nas phuvnthu.� � Tak oto znalaz em si tutaj, we wn trzu metalowego wieloryba, kt rym w adaj� � � � � � tajemnicze, milcz ce istoty, nie wiedz c, czy moi przyjaciele jeszcze yj , czy� � � � te zosta em� � sam. Czy tylko sta em si kalek , czy te umieram.� � � � Czy moi stra nicy maj co wsp lnego z gwiazdolotami, kt re wyl dowa y w g rach?� � � � � � � � A mo e s inn zagadk , wywodz c si z zamierzch ej przesz o ci Jijo? Potomkami� � � � � � � � � � zaginionych Buyur w? Albo jeszcze starszymi duchami?� Znam niewiele odpowiedzi, a uko czywszy sprawozdanie z upadku w przepa i� �� zag ady� Marzenia Wuphonu , nie miem marnowa papieru na czcze spekulacje. Musz� � � � � od o y� � � o wek, nawet je li trac w ten spos b ostatni os on przed samotno ci .�� � � � � � � � � Ca e ycie inspiracj by y dla mnie ksi ki w ludzkim stylu. Lubi em sobie� � � � �� � wyobra a , e� � � jestem bohaterem jakiej superpo yskliwej opowie ci. A teraz, by nie straci� � � � zmys w, musz�� � si nauczy by cierpliwy.� � � Z oboj tno ci traktowa up yw czasu.� � � � � y i my le jak hoon.� � � � Asx Mo ecie zwa mnie Asxem.� � wy, wielobarwne pier cienie, skupione w wielki, sto kowaty stos, wydzielaj ce� � � intensywne wonie, dziel ce si od ywczym sokiem, kt ry wspina si wzd u naszego� � � � � � � wsp lnego rdzenia, albo karmi ce si woskiem pami ci, skapuj cym z naszego� � � � � szczytu sensorycznego. wy, pier cienie, kt re pe nicie rozmaite funkcje w naszym wsp lnym ciele,� � � � p katym� sto ku dor wnuj cym niemal wzrostem hoonowi, ci kim jak niebieski qheuen i� � � � poruszaj cym si po ziemi powoli jak stary g Kek o p kni tej osi. wy,� � � � � pier cienie, kt re� � codziennie g osujecie nad tym, czy przed u y nasz koalicj .� � � � � � To od was ja-my domagamy si teraz decyzji. Czy b dziemy nadal utrzymywa t� � � � fikcj ?� Tego Asxa ?� � Jednolite istoty - ludzie, ursy i inni nasi drodzy partnerzy w wygnaniu -
uparcie u ywaj� � terminu Asx na oznaczenie tego lu no powi zanego stosu t uszczowych torus w,� � � � � � jakby my� my-ja rzeczy wi cie mieli sta e imi , a nie tylko tymczasow etykiet .� � � � � Rzecz jasna, jednolite istoty maj nie po kolei w g owie. My, traeki, dawno ju� � � pogodzili my si z tym, e yjemy we wszech wiecie pe nym egotyzmu.� � � � � � Nie mogli my jednak przysta na perspektyw , e sami staniemy si najwi kszymi� � � � � � egotystami, i to w a nie sta o si przyczyn naszego wygnania.� � � � � W swoim czasie nasz-m j stos opas ych d tek pe ni funkcj skromnego wiejskiego� � � � � � farmaceuty. S u yli my innym swymi prostymi wydzielinami nieopodal nadmorskich� � � moczar w Dalekiego Wilgotnego Rezerwatu. Potem zacz li oddawa nam-mnie ho dy i� � � � zwa� nas Asxem , najwa niejszym z m drc w traeckiego szczepu i cz onkiem Najwy szej� � � � � � � Rady Sze ciu.� A teraz stoimy na spopielonym pustkowiu, kt re do niedawna by o pi kn� � � � zgromadzeniow k . Nasze czuciowe pier cienie i neuronowe witki cofaj si ze� �� � � � � wstr tem� od obraz w i d wi k w, kt rych postrzegania nie mog znie . Wskutek tego� � � � � � �� jeste my� niemal ca kowicie lepi. Nasze sk adowe torusy cierpi z powodu straszliwych p l� � � � � dw ch� wielkich jak g ry gwiazdolot w.� � wiadomo blisko ci statk w zanika jednak.� �� � � Ogarnia nas ciemno .�� Co si przed chwil sta o!� � � Spok j, moje pier cienie. Takie rzeczy ju si zdarza y. Zbyt silny szok mo e� � � � � � pozbawi� r wnowagi traecki stos, powoduj c luki w pami ci chwilowej. Istnieje jednak� � � inny, pewniejszy spos b na to, by si przekona , co w a ciwie zasz o. Pami neuronowa� � � � � � �� jest ulotna. Znacznie lepiej jest polega na powolnym, lecz niezawodnym wosku.� Rozwa cie wie y wosk, nadal gor cy i ciek y, kt ry ze lizguje si po naszym� � � � � � � � wsp lnym� rdzeniu, nios c ze sob zapis wydarze , jakie rozegra y si przed chwil na owej� � � � � � nieszcz snej� polanie, gdzie jeszcze niedawno sta y barwne namioty, a na szcz liwych� � jija skich wiatrach� opota y chor gwie. Trwa o typowe, doroczne zgromadzenie Sze ciu Gatunk w ku� � � � � � czci trwaj cego od stu lat pokoju. A do chwili...� � Czy to tego wspomnienia szukamy? Sp jrzcie... na Jijo przybywa gwiazdolot! Nie zakrada si tu noc , jak nasi� � � przodkowie. Nie trzyma si na dystans, jak tajemnicze kule Zang w. Nie, to by arogancki� � � kr ownik z�� Pi ciu Galaktyk pod dow dztwem wynios ych obcych istot zwanych Rothenami.� � � Prze led cie wspomnienie owej chwili, gdy po raz pierwszy ujrzeli my rothe skich� � � � w adc w, kt rzy raczyli si wreszcie wy oni ze swej metalowej kryj wki -� � � � � � � imponuj cy,� szlachetni i dumni, otoczeni aur majestatycznej charyzmy, kt ra przewy szy a� � � � blaskiem nawet ich s ugi, ludzi z nieba. Jak e wspaniale jest by gwiezdnym bogiem! Nawet� � � takim, kt ry w my l galaktycznego prawa jest przest pc .� � � � �� Czy nie przy mili nas, nieszcz snych barbarzy c w, tak jak s o ce przy miewa� � � � � � � � blask ojowej wiecy?� �
My, m drcy, poj li my jednak przera aj c prawd . Gdy ju ograbi ten wiat przy� � � � � � � � � � pomocy wynaj tych tubylc w, Rotheni nie zechc zostawi wiadk w.� � � � � � Nie pozwol nam y .� � � Nie, cofn li my si zbyt daleko. Spr bujmy raz jeszcze.� � � � A co z tymi drugimi jaskrawymi ladami, moje pier cienie? Z czerwon , gorej c� � � � � kolumn , kt ra zm ci a ciemno ci nocy? Z eksplozj , kt ra zak ci a nasz wi t� � � � � � � �� � � � � � pielgrzymk ? Czy przypominacie sobie widok rothe sko-danickiej stacji, jej� � powyginanych, dymi cych d wigar w? Spalonego sk adu pr bek biologicznych? I tego, co� � � � � najstraszniejsze - dw ch zabitych niebianek, Rothenki i ludzkiej kobiety?� Ro-kenn i nasi najwy si m drcy obrzucali si nawzajem w blasku wstaj cego witu� � � � � ohydnymi oskar eniami. Pad y przera aj ce gro by.� � � � � Nie, to wydarzy o si przed ponad dob . Pog aszczcie wie szy wosk.� � � � � � Natrafiamy na szerok p aszczyzn grozy, kt rej przera aj cy blask wdziera si w� � � � � � � g b�� naszego oleistego rdzenia. Ziarnisto jej barw czy gor c krew z zimnym�� �� � � ogniem. Bije od niej dusz ca wo p on cych drzew i zw glonych cia .� � � � � � Czy pami tacie, jak Ro-kenn, ocala y rothe ski w adca, poprzysi g wywrze� � � � � � � zemst na� Sze ciu Gatunkach, wyda rozkaz swym robotom-zab jcom?� � � Zlikwidujcie ich wszystkich! Nikt nie mo e ocale , by o tym opowiedzie !� � � � � I wtedy ujrzeli my cud! Plutony naszej dzielnej milicji. Z pobliskiego lasu� wypadli jija scy barbarzy cy, uzbrojeni jedynie w uki, rut wki i odwag . Czy� � � � � � pami tacie, jak run li� � na unosz ce si w powietrzu mierciono ne demony... i zwyci yli!� � � � � Wosk nie k amie. Trwa o to zaledwie kilka chwil. Te stare traeckie pier cienie� � � mog y� tylko gapi si w og upieniu na straszliwe zniszczenia, zdumione, e my-ja nie� � � � przerodzili my� si w stos p on cych torus w.� � � � Cho wok nas le a y sterty zabitych i rannych, nie ulega o w tpliwo ci, e� � � � � � � � zwyci yli my. Sze Gatunk w zatriumfowa o! Ro-kenna i jego podobne bogom s ugi� � �� � � � rozbrojono. Wytrzeszczali tylko oczy, zdumieni i oburzeni tym nowym rzutem nieznaj cych� spoczynku ko ci Ifni.� Tak, moje pier cienie. Wiem, e to nie ostatnie wspomnienie. Do tych wydarze� � � dosz o� przed wieloma midurami. Od tego czasu z pewno ci musia o si sta co jeszcze.� � � � � � Co� strasznego. By mo e danicka podniebna d wr ci a ze zwiadowczej wyprawy, przynosz c� � �� � � � � jednego z gwa townych ludzkich wojownik w, kt rzy czcz swych rothe skich pan w i� � � � � � opiekun w.� Niewykluczone te , e przylecia rothe ski gwiazdolot i jego za oga - zamiast� � � � � zabra� spodziewane biologiczne upy - dowiedzia a si , e pr bki zniszczono, stacja� � � � � uleg a� zag adzie, a cz onk w ekspedycji wzi to jako zak adnik w.� � � � � � Mog oby to t umaczy od r sadzy i zniszczenia, kt ry wype nia teraz nasz rdze .� � � � � � � Niemniej p niejsze wspomnienia wci pozostaj niedost pne. Wosk jeszcze si� �� � � � nie zestali .� Dla traekich oznacza to, e nic z tego naprawd si nie wydarzy o.� � � � Jak dot d.� By mo e wcale nie jest tak le, jak by si zdawa o.� � � � � Oto jest dar, kt ry my, traeki, odzyskali my po przybyciu na Jijo. Talent� � wynagradzaj cy�
nam utrat wielu rzeczy, kt rych wyrzekli my si , porzucaj c gwiazdy.� � � � � Umiej tno samooszukiwania si .� �� � Rety Towarzysz cy lotowi gwa towny p d powietrza wysuszy ciekaj ce jej z oczu zy,� � � � � � � oszcz dzaj c dziewczynie wstydu, kt ry spotka by j , gdyby sp yn y po� � � � � � � podrapanych policzkach. Mimo to mog a jedynie ka z w ciek o ci na my l o utraconych� � � � � � � nadziejach. Le a a na brzuchu na twardej metalowej p ycie, wczepiona r kami i stopami w jej� � � � brzegi, nara ona na silny podmuch oraz ga zie, kt re wpl tywa y si jej we w osy i� �� � � � � � smaga y twarz,� niekiedy a do krwi.� Trzyma a si rozpaczliwie.� � Obca maszyna, kt ra unios a j w powietrze, mia a rzekomo wiernie jej s u y !� � � � � � � Przekl te� ustrojstwo nie chcia o jednak zwolni panicznej ucieczki, cho niebezpiecze stwo� � � � zosta o ju� � daleko z ty u. Gdyby Rety spad a teraz na ziemi , w najlepszym razie� � � potrzebowa aby wielu� dni, by dowlec si do rodzinnej wioski, gdzie przed niespe na midur zaatakowano� � � j z� zaskoczenia, nagle i gwa townie.� W g owie wci si jej kot owa o. Wystarczy o kilka uderze serca, by wszystkie� �� � � � � � jej plany spali y na panewce, i to przez Dwera!� Us ysza a j k m odego owcy. Metalowe ramiona nadal trzyma y go w u cisku. Ranny� � � � � � � robot mkn na o lep przed siebie i Rety kaza a sobie zapomnie o cierpieniu�� � � � Dwera. Sam by� sobie winien. Po co pcha si na te paskudne Szare Wzg rza, po co opuszcza� � � � bezpieczn� nadmorsk ojczyzn - Stok - gdzie sze rozumnych gatunk w y o w n dzy i� � �� � � � � ciemnocie, lecz na znacznie wy szym poziomie ni jej klan nieszcz snych barbarzy c w? Co� � � � � sk oni o� � Stekowc w do pokonania kilku tysi cy mil piek a, by dotrze na to ponure� � � � pustkowie? Co chcieli osi gn Dwer i reszta tej bandy? Podbi zezwierz conych kuzyn w� �� � � � Rety? Mogli sobie zabra ca t mierdz c zgraj ! I na dodatek te uryjskie� �� � � � � � przedterminowe osadniczki, kt re Kunn poskromi ogniem swego ha a liwego statku zwiadowczego.� � � � Dwer m g sobie wzi ich wszystkich. Tylko czemu nie zaczeka spokojnie w lesie, a� � �� � � Rety i Kunn zrobi to, co mieli tu do zrobienia, i odlec ? Dlaczego musia rzuci si na� � � � � robota akurat wtedy, gdy na nim lecia a?� Za o si , e chcia mi zrobi na z o . Pewnie nie mo e znie my li, e� �� � � � � � �� � �� � � jestem jedyn� rodowit Jijank , kt ra ma szans wyrwa si z tej zapad ej planety.� � � � � � � W g bi duszy wiedzia a, e to nieprawda. Dwer nie by taki.�� � � � Ale ja jestem. - Je li przez ciebie nie uda mi si uciec z tej kupy b ota, b dziesz cierpia� � � � � znacznie bardziej, Dwer - mrukn a gniewnie, gdy j kn po raz drugi.� � �� I tak sko czy si powr t do domu w chwale.� � � � Z pocz tku bawi a si wietnie. Spad a z zachmurzonego nieba w srebrzystej� � � � � strzale Kunna i wysz a z niej dumnym krokiem przy akompaniamencie pe nych zdumienia� � westchnie obdartych kuzyn w, kt rzy terroryzowali j przez czterna cie� � � � �
koszmarnych lat. By a to odpowiednia nagroda za rozpaczliwe ryzyko, jakie podj a przed kilkoma� � miesi cami,� gdy w ko cu zdoby a si na odwag i uciek a od n dzy i cierpienia, by dotrze na� � � � � � � legendarny Stok, kt ry opu cili jej pradziadowie, by wybra wolno dzikich osadnik w.� � � � �� � Wolno od narzucanych przez w cibskich m drc w zasad m wi cych, jakie zwierz ta�� � � � � � � mo na zabija . Wolno od irytuj cych praw okre laj cych liczb dzieci, kt re� � �� � � � � � wolno mie .� Wolno od towarzystwa s siad w, kt rzy mieli cztery albo pi n g, b d te�� � � � �� � � � � toczyli si na� brz cz cych ko ach.� � � Prychn a pogardliwie na my l o za o ycielach jej plemienia.� � � � Wolno od ksi ek i medycyny. Wolno pozwalaj ca y jak zwierz ta!�� �� �� � � � � W ko cu mia a ju tego po dziurki w nosie. Postanowi a znale co lepszego albo� � � � �� � zgin .�� Podr omal nie kosztowa a jej ycia. Musia a forsowa lodowate rzeki i� � � � � przedziera si� � przez wypalone pustkowia. Najgorzej by o, gdy - pod aj c za tajemniczym� �� � metalowym ptakiem - na wysokiej, prowadz cej na Stok prze czy zapu ci a si w sie� �� � � � � mierzwopaj ka,� kt ra okaza a si straszliw pu apk . Witki zamkn y si wok niej, ociekaj c� � � � � � � � � � z otymi� kroplami, kt re w przera aj cy spos b konserwowa y...� � � � � Przez g ow przemkn o jej nieproszone wspomnienie Dwera, kt ry przedar si� � � � � � przez ten potworny g szcz, wymachuj c l ni c maczet , a potem os oni j w asnym cia em,� � � � � � � � � � � gdy paj czyn ogarn y p omienie.� � � � Przypomnia a sobie jaskrawego ptaka, kt ry rozb ysn w p omieniach, zdradziecko� � � �� � str cony przez robota bardzo podobnego do jej s ugi , kt ry ni s j teraz Ifni� � � � � � � � wiedzia a� dok d.� Dziewczynie zakr ci o si w g owie. Gwa towna zmiana kursu targn a jej� � � � � � wn trzno ciami, omal nie zrzucaj c jej na ziemi .� � � � - Idiota! - krzykn a do maszyny. - Nikt ju do ciebie nie strzela! To by o� � � tylko kilku Stekowc w i do tego wszyscy szli na piechot . Nic na Jijo ci teraz nie z apie!� � � � Oszala e urz dzenie gna o na o lep przed siebie, unosz c si na poduszce� � � � � � niewiarygodnej, boskiej mocy. Czy czuje moj pogard ? - zastanowi a si . Dwerowi i jego dwojgu czy trojgu� � � � towarzyszy wystarczy o tylko par dur, by unieszkodliwi i przep dzi tego tak zwanego� � � � � robota bojowego, cho byli uzbrojeni wy cznie w prymitywne rury ogniste. Co prawda,� �� ponie li� przy tym pewne straty. Ifni, ale si wpakowa am. Przyjrza a si osmalonej dziurze po wyrwanej przez� � � � niespodziewany atak Dwera antenie. I jak si teraz wyt umacz Kunnowi?� � � Jej honorowa ranga adoptowanej gwiezdnej bogini ju przedtem by a niepewna.� � Rozgniewany pilot mo e po prostu zostawi j po r d rodzinnych wzg rz w� � � � � � towarzystwie barbarzy c w, kt rymi gardzi a.� � � � Nie wr c do plemienia - poprzysi g a sobie. Wol si przy czy do dzikich� � � � � � �� � glawer w i� zlizywa robaki z pad ych zwierz t na Truj cej R wninie.� � � � � Wszystko to by a rzecz jasna wina Dwera. Mia a ju serdecznie dosy� � � �
wys uchiwania� j k w tego m odego durnia.� � � Lecimy na po udnie, w lad za Kunnem. Robot na pewno chce z o y mu meldunek� � � � � osobi cie, bo przecie nie mo e ju rozmawia na odleg o .� � � � � � �� Widzia a ju , jak wprawnym oprawc jest Kunn. Mia a nadziej , e rana na nodze� � � � � � Dwera otworzy si na nowo. Znacznie lepiej b dzie dla niego, jak si wykrwawi.� � � Zostawiwszy za sob Szare Wzg rza, uciekaj ca maszyna zakr ci a ku urozmaicanej� � � � � gdzieniegdzie drzewami prerii. Strumienie czy y si tam ze sob , przeradzaj c�� � � � � si w rzek ,� � kt ra wi a si ospale w stron tropik w.� � � � � Podr sta a si teraz wygodniejsza i Rety odwa y a si znowu usi . Robot nie� � � � � � ��� lecia na� skr ty nad wod , lecz pod a za ka dym meandrem, rzadko zapuszczaj c si poza� � �� � � � � poro ni te� � trzcinami p ycizny.� Okolica wygl da a adnie. Nadawa a si dla pasterzy albo rolnik w, je li kto� � � � � � � � zna si na� � tej robocie i nie ba si , e go z api .� � � � � Ta my l przypomnia a jej wszystkie cuda, kt re widzia a na Stoku po tym, jak� � � � cudem ocala a przed mierzwopaj kiem. Tamtejsi mieszka cy posiadali mn stwo sprytnych� � � � umiej tno ci, nieznanych plemieniu Rety. Bez wzgl du jednak na ich pi kne� � � � wiatraki i ogrody, ich metalowe narz dzia i papierowe ksi ki, gdy dotar a na s awetn� �� � � � Polan� Zgromadze , Stokowcy sprawiali wra enie oszo omionych i przera onych.� � � � Sze Gatunk w zosta o wyprowadzonych z r wnowagi niedawnym przybyciem�� � � � gwiazdolotu, kt re po o y o kres dw m tysi com lat izolacji.� � � � � � Rety astronauci bardzo zaimponowali. Statek by w asno ci pozostaj cych w� � � � � ukryciu rothe skich w adc w, lecz jego za oga sk ada a si z ludzi, tak urodziwych i� � � � � � � wykszta conych,� e odda aby wszystko, by si do nich upodobni . Nie chcia a ju wi cej by� � � � � � � � pozbawion� szans dzikusk z blizn na twarzy, wegetuj c na zakazanym wiecie.� � � � � Zrodzi a si w niej mia a ambicja... i dzi ki zdecydowaniu oraz odwadze uda o� � � � � � si jej� osi gn cel! Pozna a owych wynios ych ludzi - Ling, Besh, Kunna i Ranna - a� �� � � potem wkrad a si w ich aski. Na ich pro b bez najmniejszych opor w wskaza a� � � � � � � gwa townemu� Kunnowi dawne obozowisko swego plemienia. Po raz drugi pokona a tras swej� � epickiej podr y w niespe na wier doby, pogryzaj c po drodze galaktyczne smako yki i� � � � � � ogl daj c� � sobie pustkowia przez okno lataj cej odzi.� � Przera enie w oczach kuzyn w, gdy zobaczyli, e przerodzi a si z brudnej� � � � � smarkuli w Gwiezdn Bogini Rety, wynagrodzi o jej ca e lata maltretowania.� � � � Gdyby tylko jej triumf trwa d u ej.� � � Wyrwa a si z zamy lenia, s ysz c, e Dwer wo aj po imieniu.� � � � � � � � Wyjrzawszy zza kraw dzi, ujrza a jego ogorza od wiatru twarz i czarne,� � �� rozczochrane w osy, pozlepiane od wysch ego potu. Na jednej z nogawek spodni z ko lej sk ry� � � � pod prowizorycznym opatrunkiem widoczna by a rdzawo-br zowa plama, Rety nie� � dostrzeg a� jednak lad w nowej wilgoci. Dwer ciska kurczowo sw drogocenn kusz r cznej� � � � � � � � roboty, jakby p ki ycia nie zamierza si z ni rozsta . Ledwie mog a uwierzy , e� � � � � � � � � kiedy uwa a a,� � � i t prymitywn bro warto ukra .� � � � �� - Czego znowu chcesz? - zapyta a. M ody my liwy popatrzy jej prosto w oczy.� � � �
- Mog ... dosta troch wody? - wychrypia .� � � � - Je li nawet j mam, to niby dlaczego mia abym si ni z tob dzieli ? -� � � � � � � warkn a.� U jej talii co zaszele ci o. Z torby, kt r mia a u pasa, wy oni a si w ska� � � � � � � � � � g owa i szyja.� Troje ciemnych oczu przeszy o j w ciek ym spojrzeniem. Dwoje z nich by o� � � � � wyposa one w� powieki, trzecie za zamiast renic mia o fasetki niczym klejnot.� � � - ona go nie ok amywa ! ona mie butelk z wod ! yee czu gorzki zapach.� � � � � � � � Rety westchn a, poirytowana nieproszon interwencj swego miniaturowego m a .� � � � � � - Zosta a tylko po owa. Nikt mi nie m wi , e wybieramy si na wycieczk !� � � � � � � Male ki uryjski samiec sykn g o no na znak dezaprobaty.� �� � � - ona si z nim podzieli albo ci gn na nas pecha! nie b dzie bezpiecznych� � � � � �� � nor dla larw! Rety omal nie zripostowa a, e nie s prawdziwym ma e stwem i nigdy nie b d� � � �� � � � mieli larw . Tak czy inaczej, yee wydawa si jednak zdecydowany zosta jej� � � � � przeno nym� sumieniem, cho by o oczywiste, e w obecnej sytuacji ka da istota musi my le� � � � � � tylko o sobie. Niepotrzebnie mu m wi am, e Dwer uratowa mnie przed mierzwo-paj kiem. Podobno� � � � � uryjscy samcy s g upi. e te akurat mnie musia si trafi geniusz.� � � � � � � - No dobra! Butelka - cudo obcej produkcji - wa y a niewiele wi cej ni zawarty w niej p yn.� � � � � - Tylko jej nie upu - ostrzeg a Dwera, podaj c mu czerwony sznurek. Z apa go�� � � � � niecierpliwie. - Nie tak, ty g bie! Zamkni cia nie wyci ga si jak zatyczki. Musisz nim�� � � � kr ci , a� � � zejdzie. O, tak. G upi, d ikijski Stokowiec.� � Nie wspomnia a o tym, e wynalazek zakr tki zbi z tropu r wnie i j , gdy Kunn� � � � � � � i pozostali nadali jej rang tymczasowej Daniczki. Oczywi cie wtedy nie by a� � � jeszcze cywilizowana. Z niepokojem przygl da a si pij cemu Dwerowi.� � � � - Tylko nic nie wylej. I nie wa si wy opa wszystkiego! S yszysz mnie?� � �� � � Starczy ju ,� Dwer. Przesta . Dwer!� Ignorowa protesty dziewczyny i pi beztrosko, nie zwa aj c na jej przekle stwa.� � � � � Gdy w manierce nic ju nie zosta o, rozci gn w u miechu sp kane wargi.� � � �� � � Rety by a zbyt oszo omiona, by zareagowa . Wiedzia a, e sama post pi aby� � � � � � � identycznie. To fakt - przyzna jej wewn trzny g os. Ale po nim si tego nie spodziewa am.� � � � � Opu ci j gniew. Dwer wygi nagle cia o do przodu. Przymru y o lepiane� � � �� � � � � wiatrem oczy, w jednej r ce trzymaj c zrobion ze sznurka p tl , a w drugiej butelk .� � � � � � Wydawa o si ,� � e czeka, a co si wydarzy. Lataj ca maszyna przelecia a nad niskim wzg rzem i� � � � � � � przeskoczy a nad ciernistym g szczem, po czym opad a gwa townie, omal nie� � � � muskaj c kilku� konar w. Rety trzyma a si mocno, uwa aj c, by yee nie wypad z torby. Gdy� � � � � � najgorsze wstrz sy ju min y, ponownie spojrza a w d ... i odskoczy a nagle. Wpatrywa a� � � � � � � si w ni� � para czarnych, paciorkowatych oczu! To znowu by ten przekl ty noor. Dwer nazywa go Skarpetk . Ciemnow ose, gibkie� � � � � stworzenie ju kilkakrotnie pr bowa o wygramoli si ze swej kryj wki mi dzy� � � � � � � tu owiem� m odzie ca a szczelin w korpusie robota. Rety nie podoba a si lina, ciekn ca� � � � � � �
noorowi z pyska, gdy patrzy na yee, szczerz c ostre jak ig y z by. Stan teraz na klatce� � � � �� piersiowej Dwera i wyci gn przed siebie apy, got w podj kolejn pr b .� �� � � �� � � � - Sp ywaj! - Pacn a go w w sk , u miechni t mordk . - Chc zobaczy , co� � � � � � � � � � porabia Dwer. Noor westchn i ponownie przycisn si do ciany robota.�� �� � � Przed oczyma Rety rozb ys nagle b kit. To Dwer rzuci butelk , kt ra upad a z� � �� � � � � pluskiem na p ycizn , zostawiaj c na wodzie szeroki lad. M odzieniec z pewno ci� � � � � � � potrzebowa wielu� pr b, eby sple sznurek w ten spos b, by manierka wpad a do rzeki wylotem� � �� � � naprz d. Po� chwili Dwer wci gn na g r naczynie, w kt rym chlupota a woda.� �� � � � � Te bym na to wpad a. Gdybym by a tak nisko, jak on.� � � Utraci wiele krwi, mia wi c prawo nape ni manierk kilka razy, nim zwr ci j� � � � � � � � w a cicielce.� � Tak jest. Nale y mu si . I zrobi to. Odda mi pe n .� � � � Przez g ow przemkn a jej niepokoj ca my l.� � � � � Ufasz mu. To wr g. Narobi tobie i Danikom mn stwo k opot w. A mimo to ufasz mu� � � � � bez zastrze e .� � W Kunnie nie pok ada a podobnej wiary. Obawia a si my li o spotkaniu z� � � � � kochaj cym� Rothen w gwiezdnym wojownikiem.� Dwer nape ni butelk po raz ostatni i wr czy j dziewczynie.� � � � � � - Dzi kuj , Rety... mam u ciebie d ug.� � � Na jej policzki wyst pi rumieniec, co bardzo j poirytowa o.� � � � - Mniejsza o to. Rzu mi sznurek.� Spr bowa to zrobi . Rety czu a, e postronek ociera si jej o koniuszki palc w,� � � � � � � lecz po p tuzinie pr b nadal nie uda o si jej go pochwyci .� � � � � Co si stanie, je li zgubi manierk !� � � � Noor wylaz z ciasnej kryj wki i z apa sznurek w z by, po czym wdrapa si na� � � � � � � pier� Dwera i - wspieraj c si na zniszczonym wylocie lasera - podpe z do d oni� � � � � dziewczyny. No, je li chce mi pom c...� � Gdy wyci gn a r k po p tl , noor skoczy w g r , chwytaj c pazurami ko czyn� � � � � � � � � � � � Rety, jakby by a pn czem. Dziewczyna zawy a w ciekle, lecz nim zd y a zareagowa ,� � � � �� � � Skarpetka wspi si ju na g r , u miechaj c si triumfalnie.�� � � � � � � � Ma y yee pisn g o no, schowa g ow do torby i zasun za sob ekspres.� �� � � � � � �� � Na widok krwawych plam, kt ry pojawi y si na jej r kawie, Rety spr bowa a� � � � � � str ci� � noora gniewnym kopniakiem. Skarpetka uchyli si jednak bez trudu, po czym� � przysun si�� � bli ej, u miechn ujmuj co i z cichym pomrukiem wr czy jej manierk , ciskaj c� � �� � � � � � � j w obu� zr cznych przednich apach.� � Rety przyj a naczynie z ci kim westchnieniem i pozwoli a noorowi po o y si� � � � � � � obok siebie - po przeciwnej stronie ni yee.� - Ju chyba nigdy si nie pozb d was obu, co? - zapyta a na g os.� � � � � � Skarpetka zaskrzecza , Dwer za za mia si kr tko, tonem pe nym ironii i� � � � � � � znu enia.� Alvin Gdy siedzia em w ciasnej metalowej celi, dr czony gryz cym b lem, samotno� � � � �� bardzo mi doskwiera a. Odleg e buczenie silnika przypomina o burkotliwe ko ysanki,� � � �
kt re piewa� � � mi ojciec, kiedy chorowa em na palcow osp albo worko wi d. Od czasu do czasu� � � � � d wi k� � zmienia jednak tonacj . uski je y y mi si wtedy, gdy brzmia zupe nie jak� � � � � � � � � j k skazanego� na zag ad drewnianego statku, kt ry wpad na mielizn .� � � � � Wreszcie zasn em...�� ...a kiedy si obudzi em, ujrza em co przera aj cego. Dwa zakute w metal,� � � � � � sze cionogie� potwory przywi zywa y mnie do jakiego aparatu pe nego stalowych rur i pas w! Z� � � � � pocz tku� przypomina mi on przedkontaktowe narz dzie tortur, podobne do tego, jakie� � widzia em w� wydaniu Don Kichota z ilustracjami Dorego. Szarpanie i wyrywanie si nic mi nie� pomog o, a� za to bola o jak wszyscy diabli.� Wreszcie z lekkim zawstydzeniem zda em sobie spraw , e nie jest to instrument� � � m czarni, lecz prowizoryczna szyna grzbietowa, dopasowana do mojego kszta tu� � tak, by zmniejszy obci enie plec w. Poczu em dotyk metalu i spr bowa em st umi� �� � � � � � � panik . Potem� postawiono mnie na nogi. Zachwia em si z zaskoczenia i ulgi. Przekona em si ,� � � � e mog� � kawa ek przej , cho przy ka dym kroku krzywi si z b lu.� �� � � � � � - Dzi kuj , wielkie, brzydkie robale - zwr ci em si do bli szego z olbrzymich� � � � � � phuvnthu. - Ale mogli cie mi powiedzie , co chcecie zrobi .� � � Nie liczy em na odpowied , lecz stw r obr ci opancerzony tu w - na plecach� � � � � �� mia garb,� a tyln cz cia a znacznie rozszerzon - i pochyli go przede mn . Uzna em w� �� � � � � � � gest za uprzejmy uk on, cho dla nich m g znaczy co innego.� � � � � � Tym razem wychodz c, zostawi y drzwi otwarte. Powoli, garbi c si z wysi ku, po� � � � � raz pierwszy opu ci em sw stalow trumn , pod aj c za masywnymi, tupi cymi� � � � � �� � � istotami przez w ski korytarz.� Zd y em ju si domy li , e przebywam na pok adzie czego w rodzaju odzi�� � � � � � � � � � podwodnej, wystarczaj co wielkiej, by pomie ci w adowni najwi kszy hoo ski� � � � � � aglowiec,� jaki kiedykolwiek p ywa po morzach Jijo.� � Jej wn trze stanowi o jednak kompletny galimatias. Owa monstrualna jednostka,� � nios ca� nas nie wiadomo dok d, przywodzi a mi na my l potwora Frankensteina,� � � posk adanego z� fragment w wielu zw ok. Gdy mijali my kolejne luki, za ka dym razem odnosi em� � � � � wra enie,� e znalaz em si w odr bnym statku, skonstruowanym przez innych rzemie lnik w...� � � � � � wywodz cych si z odmiennej cywilizacji. W jednej sekcji pok ady i grodzie� � � wykonane by y� z nitowanych stalowych p yt. Nast pn zbudowano z jakiej w knistej substancji,� � � � �� gi tkiej,� ale mocnej. Korytarze zmienia y proporcje, od szerokich do rozpaczliwie w skich.� � Przez po ow drogi musia em si schyla pod niskimi sufitami... co nie by o zbyt� � � � � � przyjemne, bior c pod uwag stan, w jakim by y moje plecy.� � � Wreszcie otworzy y si przede mn z sykiem suwane drzwi. Jeden z phuvnthu� � � przywo a� � mnie gestem zakrzywionej uwaczki i wszed em do mrocznego pomieszczenia,� � znacznie wi kszego od celi, w kt rej mnie przetrzymywano.� � Serca zabi y mi gwa townie z rado ci. Przede mn stali moi przyjaciele! Wszyscy� � � �
ocaleli! Zgromadzili si przy okr g ym bulaju, wpatrzeni w atramentow g bi oceanu.� � � � �� � M g bym spr bowa podej do nich niepostrze enie, lecz qheueni i g Kekowie� � � � �� � � dos ownie� maj oczy z ty u g owy , wi c Huck i Koniuszka trudno jest zaskoczy .� � � � � � � (Ale kilka razy mi si uda o.)� � Gdy oboje wykrzykn li moje imi , Ur-ronn b yskawicznie odwr ci a d ug szyj i� � � � � � � � prze cign a ich, stukocz c kopytami. Wszyscy padli my sobie w wielogatunkowe� � � � obj cia.� Pierwsza do normy wr ci a Huck.� � - Uwa aj na szczypce, krabia g bo! - warkn a na Koniuszka. - Z amiesz mi� � � � szprych !� Cofn si wszyscy. Nie widzicie, e Alvin jest ranny? Zr bcie mu troch�� � � � � miejsca! - I kto to nowi - skontrowa a Ur-ronn. - W a nie najecha a nu lewyn ko en na� � � � � � stof , ty� o niornicowy wie!� � Tak mnie uradowa d wi k ich zaperzonych, m odzie czych g os w, e dop ki Ur-� � � � � � � � � ronn nie zwr ci a mojej uwagi na ten fakt, w og le tego nie zauwa y em.� � � � � - Hr-rm. Niech si przyjrz wam wszystkim. Ur-ronn, odk d si ostatnio� � � � widzieli my,� wyra nie wysch a .� � � Nasza uryjska kole anka parskn a pe nym smutku miechem. Obw dka jej nozdrza� � � � � zako ysa a si . Cia o Ur-ronn pokrywa y wielkie, yse plamy. Sier wysz a jej� � � � � � �� � pod wp ywem� kontaktu z wod .� - Nin o troch czasu, nin nasi gosfodarze ustawili w a ciwie wilgotno w noin� � � � �� afartanencie, ale w ko cu in si uda o.� � � Na jej tu owiu wida by o lady po piesznego zszywania. Phuvnthu opatrzy y� � � � � � pobie nie� rany, kt re pozosta y na ciele Ur-ronn po wypadni ciu przez szklane okno� � � Marzenia� Wuphonu . Na szcz cie rytua zalot w wygl da u jej gatunku inaczej ni u wielu� � � � � � innych. Dla urs liczy si nie tyle wygl d zewn trzny, ile status. Dzi ki paru� � � � dostrzegalnym ladom� Ur-ronn poka e innym kowalicom, e to i owo prze y a.� � � � - Tak jest. A teraz wiemy, jak naprawd pachnie ursa po k pieli - wtr ci a Huck.� � � � - Powinny pr bowa tego cz ciej.� � � - Co ty nie fowiesz? Fofatrz na ten zielony fot, kt ry cieka ci z ga ...� � � - No dobra, dobra! - zawo a em ze miechem. - Powstrzymajcie si na chwil ,� � � � � ebym� m g si wam przyjrze , co?� � � � Ur-ronn mia a racj . Szypu ki oczne Huck wymaga y piel gnacji. Mia a te powody,� � � � � � � by martwi si o szprychy. Wiele z nich by o z amanych, a na obr czach dopiero� � � � � pojawia y si� � nowe w kna. Przez pewien czas b dzie musia a porusza si ostro nie.�� � � � � � Je li chodzi o Koniuszka, nigdy w yciu nie by taki szcz liwy.� � � � - Chyba mia e racj . W g binach rzeczywi cie yj potwory - powiedzia em� � � �� � � � � naszemu przyjacielowi o czerwonej skorupie. - Chocia wygl dem nie przypominaj tych, o� � � kt rych� m wi...� Pisn em g o no. Co , co przypomina o ostre ig y, wbi o mi si w bok, a potem�� � � � � � � � wspi o� po grzbietowym grzebieniu. Szybko rozpozna em dudni cy warkot naszej noorskiej� � maskotki, Huphu, kt ra okaza a swe zadowolenie, natychmiast domagaj c si ode mnie� � � � basowego