uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 861 159
  • Obserwuję816
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 102 319

David Eddings - Cykl-Malloreon (4) Czarodziejka z Darshivy

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

David Eddings - Cykl-Malloreon (4) Czarodziejka z Darshivy.pdf

uzavrano EBooki D David Leigh Eddings
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 311 stron)

DAVID EDDINGS CZARODZIEJKA Z DARSHIVY KSIĘGA CZWARTA MALLOREONU SCAN-DAL

PROLOG Będący krótką historią Wschodniego Imperium z Cesarzy Melceny i Mallorei. Drukarnia Uniwersytetu w Melcene Początki Imperium Melceńskiego pozostaną dla nas na zawsze tajemnicą. Według niektórych legend prekursorzy Melcenów przybyli w prymitywnych dłubankach z wielkiego morza leżącego na wschód od Wysp Melceńskich; według innych - przodek Melcenów wywodził się z tajemniczej kultury, istniejącej w Dalazji od zarania dziejów. Jakiekolwiek były jej początki, Melcena pozostaje najstarszą cywilizacją zamieszkującą Ziemię. Melcena zawsze była ściśle związana z morzem, a jej pierwotne tereny leżały na wyspach za wschodnim wybrzeżem kontynentu malloreańskiego. Stolica, Melcene, uchodziła za miasto oświecenia i wysokiej kultury, przy którym Tol Honeth stanowiło prymitywną wioskę, a Mal Zeth było co najwyżej skupiskiem podniszczonych namiotów. Jedynie Kell, wpatrzone w niebo, mogło rywalizować z rodową siedzibą Melcenów. Katastrofa spowodowała jednak, że Melcena przestała się izolować. Jakieś pięć tysięcy lat temu na Zachodzie nastąpił wielki kataklizm. Angarakowie i Alornowie widzą w nim skutek teologicznego sporu bogów. Nie powinno się jednak traktować poważnie takiego tłumaczenia, które wszakże rzuca pewne światło na tę sprawę i wspomaga wysiłki prymitywnych umysłów, zmierzające do wyjaśnienia działania sił natury. Bez względu na to, jaka była jego przyczyna, kataklizm spowodował pęknięcie protokontynentu, wywołując gigantyczne fale przypływu. Początkowo poziom morza obniżył się, a następnie podniósł, by w końcu znieruchomieć w miejscu, w którym obecnie przebiega linia brzegowa. Skutki okazały się katastrofalne dla Melceny. Połowa lądów starożytnej krainy znalazła się pod wodą. Chociaż straty materialne przewyższyły wszelkie wyobrażenie, to ogromna większość ludzi ocalała, zamieszkując teraz niewielkie wysepki powstałe z zala- nych ogromnych niegdyś wysp. Stolica, Melcene, przed katastrofą była miastem targowym położonym w górach, gdzie ludzie nie byli narażeni na wpływ zabójczego klimatu, jaki panował na niżej położonych obszarach tropikalnych. Kiedy Melcena legła w gruzach zniszczona trzęsieniem ziemi i powodzią, linia brzegowa przybliżyła się na jakąś milę do murów miasta. Po okresie odbudowy stało się jasne, że wysepki nie mogą dłużej utrzymać tak licznej populacji, toteż Melcenowie zwrócili się ku stałemu lądowi. Najbliżej znajdowała się

południowo-wschodnia Mallorea - obszar zamieszkany przez narody tej samej rasy, posługujące się podobnym językiem. Melcenowie zwrócili uwagę na te obszary, które były podzielone pomiędzy pięć prymitywnych królestw: Gandahar, Darshivę, Celantę, Peldane i Rengel. Wkrótce, wykorzystując technologiczną przewagę, Melcenowie opanowali te kraje i wcielili je do błyskawicznie rosnącego imperium. Potęga imperium melceńskiego opierała się na biurokracji. Mimo że biurokratyczne formy rządów cechowało wiele wad, dostarczały jednak korzyści, gdyż trzeźwy pragmatyzm pozwalał znaleźć praktyczne sposoby poprawienia efektywności pracy. Nie było tu miejsca na kaprysy, uprzedzenia i egocentryzm, które to cechy tak często charakteryzowały - i osłabiały inne formy rządów. Biurokracja melceńska była na wskroś praktyczna. Melceński sposób myślenia został całkowicie zdominowany koncepcją “arystokracji talentu”; gdy jedno biuro zignorowało pewną utalentowaną jednostkę, drugie czym prędzej korzystało ze sposobności i ją przechwytywało. Różne departamenty rządu melceńskiego w poszukiwaniu geniuszy rzuciły się na zdobyte prowincje stałego lądu. Podbite ludy zostały w ten sposób wciągnięte w wartki nurt życia imperium. Jak zawsze, pragmatyczni Melcenowie pozostawili na tronach królewskie rody pięciu prowincji woląc działać poprzez trwające już linie władzy niż ustanawiać nowe. Przez następne tysiąc czterysta lat Imperium Melceńskie kwitło, oddalone od teologicznych i politycznych waśni zachodniego kontynentu. Świecka i wysoce wykształcona cywilizacja melceńska nie znała niewolnictwa, a handel z Angarakami i podbitymi przez nich ludami w Karandzie i Dalazji przynosił ogromne profity. Stara stolica Melcene stała się głównym centrum nauki. Na nieszczęście niektórzy naukowcy melceńscy zainteresowali się wiedzą tajemną. Kontakty ze złymi mocami przewyższyły daleko zwykłe praktyki Morindimów czy Karandów i zaczęły wkraczać na coraz ciemniejsze obszary, uczeni czynili postępy w magii i nekromancji, lecz w sferze ich głównego zainteresowania znalazła się alchemia. Pierwsza konfrontacja z Angarakami miała miejsce w tym właśnie okresie. Mimo że podczas pierwszego starcia Melcenowie odnieśli zwycięstwo, to jednak zdawali sobie sprawę, że w końcu Angarakowie zwyciężą ich, mając przewagę liczebną. Podczas gdy Angarakowie większość wysiłków koncentrowali na ustanowieniu Protektoratów Dalazjańskich, zapanował rozważny tymczasowy pokój. Kontakty handlowe między dwoma narodami ujawniały nieco lepsze wzajemne zrozumienie, choć Melcenowie nie ukrywali swego rozbawienia, widząc jak głęboko jest zakorzeniona religia w umysłach Angaraków uważanych dotąd za najbardziej cywilizowanych. W ciągu następnych tysiąca

ośmiuset lat stosunki między obu nacjami pogorszyły się i zdarzały się nawet małe wojny, rzadko trwające dłużej niż rok czy dwa. Obydwie strony skrupulatnie unikały angażowania pełnych sił, wyraźnie nie chcąc totalnej konfrontacji. W celu uzyskania większej wiedzy o sobie nawzajem, w obu narodach rozwinęła się tradycja wymiany dzieci przywódców na pewne okresy. Synowie wysokich rangą melceńskich urzędników byli wysyłani do Mal Zeth, by tam żyć w rodzinach angarackich generałów, a synów generałów wysyłano na wychowanie do stolicy imperium. W rezultacie wykształcono grupę młodych ludzi o kosmopolitycznych poglądach, które wkrótce przeniknęły w struktury klasy rządzącej Imperium Malloreańskim. Jedna z takich wymian, mająca miejsce pod koniec czwartego tysiąclecia, doprowadziła ostatecznie do zjednoczenia dwóch narodów. W wieku około dwunastu lat młodzian imieniem Kallath, syn angarackiego generała, został wysłany do Melcene, by spędzić tam lata dojrzewania w rodzinie cesarskiego ministra spraw zagranicznych. Minister często spotykał się z rodziną cesarską na gruncie urzędowym i towarzyskim i Kallath wkrótce stał się mile widzianym gościem w pałacu. Cesarz Molvan był już starszym człowiekiem a tylko jednemu z jego dzieci udało się przeżyć, córce o imieniu Danera, prawdopodobnie rok młodszej od Kalatha. Sprawy pomiędzy dwojgiem młodych ludzi toczyły się naturalnym torem, aż Kallath w wieku osiemnastu lat został wezwany do Mal Zeth, by rozpocząć karierę wojskową. Błyskawicznie przeszedł poprzez wszystkie stopnie aż do stanowiska generała gubernatora okręgu Rakuth, jakie osiągnął w wieku dwudziestu ośmiu lat, stając się w ten sposób najmłodszym generałem w historii. Rok później udał się do Melcene, gdzie pojął za żonę księżniczkę Danerę. W następnych latach dzielił swój czas między Melcene a Mal Zeth, budując wszędzie twierdze i warownie, i kiedy w roku 3829 zmarł cesarz Molvan, Kallath był w pełni przygotowany do objęcia władzy. Choć kilku innych pretendentów do tronu zmarło nagle w tajemniczych okolicznościach, koronacji Kallatha w 3830 roku towarzyszyło wiele sprzeciwów ze strony wysoko postawionych rodzin. Sprzeciwy zostały uciszone brutalnie i skutecznie przez kohorty młodego władcy. Danera dała mu siedmioro zdrowych dzieci, by zapewnić kontynuację linii Kallatha. W następnym roku podróżując do Mal Zeth, Kallath przywiódł armię melceńską do granicy Delchinu, gdzie stanęła w gotowości. W Mal Zeth wystosował ultimatum do Walnego Zgromadzenia. Dysponował własną armią z okręgu Rakuth oraz ze wschodnich prowincji w Karandzie, gdzie angarccy wojskowi gubernatorzy przyrzekli mu lojalność. Wraz z wojskiem stojącym na granicy Delchinu dawało mu to absolutną przewagę militarną. Zażądał, by

obwołano go naczelnym dowódcą armii angarckiej. W przeszłości często generałowie pełnili ten urząd, lecz to Walne Zgromadzenie sprawowało wspólne rządy. Teraz żądanie Kallatha przyniosło coś nowego: jego cesarska władza była dziedziczna i naczelne dowództwo Angaraku również miało przechodzić z pokolenia na pokolenie. Generałowie zgodzili się bezradnie na owo żądanie i Kallath rozpoczął swe panowanie na kontynencie jako cesarz Melceny i naczelny dowódca Angaraku. Integracja Melceny i Angaraku odbywała się burzliwie, lecz w końcu cierpliwość melceńska zwyciężyła angaracką brutalność. Z biegiem lat stało się oczywiste, że biurokracja melceńska była dalece bardziej skuteczna niż wojskowa administracja angarcka. Biurokraci zajmowali się doczesnymi sprawami, jak parytety czy waluty. Stąd był już tylko krok do powstania Kontynentalnego Biura Dróg. Przez kilkaset lat biurokraci zarządzali każdym aspektem życia na kontynencie. Wyszukiwali utalentowanych mężczyzn i kobiety nawet w najodleglejszych zakątkach Mallorei bez względu na rasę. Wkrótce działy administracyjne złożone z Melcenów, Karandów, Dalazjan i Angaraków przestały być rzadkością. Do roku 4400 przewaga biurokracji stała się oczywista. Tymczasem stanowisko naczelnego dowódcy zaczęło tracić znaczenie. Wydaje się, że nie istnieje konkretna data zespolenia w jedno tytułu cesarza Melceny i cesarza Mallorei. Formalnie tytułu takiego nie używano aż do nieszczęsnego wydarzenia na Zachodzie, które zakończyło się bitwą o Vo Mimbre. Nawrócenie Melcenów na kult Toraka było pozorne. Pragmatycznie zaakceptowali formy angarackiego kultu jedynie ze względów politycznych, i Grolimowie z pogardą patrzyli na to, wciąż poddani woli Boga-Smoka, z religijną obsesją tak charakterystyczną dla Angaraków. I w 4850 Torak wyłonił się nagle z wieków odosobnienia w Ashabie. Ogromny szok wstrząsnął Malloreą, kiedy żywy bóg z oszpeconą twarzą, skrytą za wypolerowaną stalową maską, pojawił się u wrót Mal Zeth. Cesarz został usunięty, Torak przejął władzę jako Kal Torak - Król i Bóg. Rozesłano posłańców do Cthol Murgos, Mishrak ac Thull i Gar og Nadrak i w 4852 w Mal Zeth odbyła się narada wojenna. Dalazjan, Karandów i Melcenów ogarnęło zdumienie na widok postaci, o której zawsze sądzili, iż była jedynie mitem. Wstrząsnęła też nimi obecność uczniów Toraka. Torak był bogiem i nie miał zwyczaju przemawiać, on wydawał rozkazy, lecz uczniowie - Ctuchik, Zedar i Urvon - byli ludźmi i analizowali każdą sprawę z zimną pogardą. Natychmiast dostrzegli, że społeczeństwo stało się prawie całkowicie świeckie, i powzięli kroki, by zmienić tę sytuację. Dla Mallorei nadeszły czasy terroru. Grolimowie pojawiali się wszędzie, a sekularyzacja była dla nich formą herezji. Odżyło dawno

zapomniane składanie krwawych ofiar wypełniane z fanatycznym entuzjazmem i wkrótce w całej Mallorei nie było wioski, w której nie dymiłyby przerażające ołtarze. Jednym cięciem uczniowie Toraka położyli kres tysiącleciom rządów wojskowych i biurokratów zwracając Grolimom władzę absolutną. Wkrótce życie w Mallorei zostało całkowicie podporządkowane woli Toraka. Mobilizacja Mallorei podczas przygotowań do wojny z Zachodem wyludniła kontynent, a klęska pod Vo Mimbre starła z powierzchni ziemi całą generację. Katastrofalna kampania oraz śmierć Toraka z ręki Strażnika Rivy dopełniły demoralizacji Mallorei. Trzęsący się, stary cesarz pojawił się po okresie spoczynku próbując odbudować struktury biurokracji. Wysiłki Grolimów w celu utrzymania kontroli spotkały się z powszechną nienawiścią. Bez Toraka nie mieli praktycznie żadnej realnej władzy. Większość synów cesarza zginęła pod Vo Mimbre, lecz pozostało jedno utalentowane dziecko - siedmioletni chłopiec. Cesarz spędził kilka ostatnich lat ucząc i przygotowując syna do sprawowania władzy. Kiedy w końcu wiek uniemożliwił cesarzowi dalsze sprawowanie swej roli, Korzeth, mający około czternastu lat, bezlitośnie usunął go z tronu i zajął jego miejsce. Po wojnie społeczeństwo malloreańskie podzieliło się ponownie na krainy Melcenę, Karandę, Dalazję i Starożytną Malloreę. Zostały nawet podjęte pewne kroki w celu dalszej dezintegracji na prehistoryczne królestwa istniejące jeszcze przed nadejściem Angaraków. Dążenia te były szczególnie silne w księstwie Gandahar w południowej Melcenie, w Zamad i Voresebo w Karandzie i w Perivor w Protektoratach Dalazjańskich. Nie chcąc poddać się tak młodemu cesarzowi krainy te ogłosiły swą niezależność. Wszystko wskazywało na to, że pozostałe księstwa również podążą tą drogą. Korzeth zareagował natychmiast, by stłumić rosnącą falę rebelii. Chłopiec-cesarz spędził resztę życia na koniu, dowodząc prawdo- podobnie najbardziej krwawą kampanią w historii świata. U kresu życia przekazał swemu następcy zjednoczoną Malloreę. Potomkowie Korzetha wprowadzili inne rządy na kontynencie. Przed tragiczną w skutkach wojną cesarz Mallorei często był tylko marionetką, podczas gdy realna władza spoczywała w rękach urzędników. Teraz jednak tron cesarski oznaczał władzę absolutną, której centrum przeniesiono z Melcene do Mal Zeth, co wiązało się ściśle z wojskową orientacją Korzetha i jego następców. Jak to zwykle bywa, gdy władza spoczywa w rękach jednego człowieka, intrygi stały się powszechne. Kwitły spiski, jako że urzędnicy prześcigali się w dyskredytowaniu rywali i pozyskiwaniu przychylności cesarskiej. Zamiast próbować powstrzymać te pałacowe knowania potomkowie Korzetha podsycali je uważając, że poddani podzieleni wzajemnym brakiem zaufania nigdy nie zjednoczą się, by rzucić wyzwanie władzy

nadrzędnej. Obecny cesarz, Zakath, zasiadł na tronie mając osiemnaście lat. Inteligentny, wrażliwy i zaradny zdawał się zapowiedzią oświeconych rządów. Osobista tragedia sprawiła jednak, że zszedł z początkowo obranej drogi stając się człowiekiem, przed którym trzęsła się połowa świata. Obecnie żyje przepełniony obsesją władzy, a idea zostania królem wszystkich Angaraków dominuje w jego umyśle od ponad dwóch dekad. Czas pokaże, czy Zakathowi uda się zdobyć panowanie nad Zachodnimi Królestwami Angaraku, lecz jeśli osiągnie swój cel, wówczas losy świata mogą zostać całkowicie zmienione.

CZĘŚĆ PIERWSZA Melcena

Rozdział I Jej Wysokość Królową Drasni ogarnął melancholijny nastrój. Przez okno przystrojonej na różowo komnaty gościnnej pałacu Boktora obserwowała swego syna Kheva i syna Baraka z Trellheim, Unraka, bawiących się w skąpanym porannymi promieniami słońca ogrodzie. Chłopcy weszli właśnie w wiek, kiedy wydało się, że gołym okiem można dostrzec, jak rosną, a ich głosy balansowały niepewnie między chłopięcym sopranem i męskim barytonem. Porenn westchnęła, wygładzając przód czarnej sukni. Od śmierci męża królowa Drasni nosiła czarne szaty. - Byłbyś z niego dumny, mój drogi Rhodarze - wyszeptała smutno. Usłyszała słabe pukanie do drzwi. - Tak? - odpowiedziała nie odwracając się. - Jest tutaj Nadrak, który pragnie się z tobą zobaczyć, wasza wysokość - zaanonsował starszy mężczyzna sprawujący funkcję głównego lokaja. - Mówi, że znasz go, najjaśniejsza pani. - Och? - Mówi, że nazywa się Yarblek. - Och, tak. Towarzysz księcia Kheldara. Wprowadź go, proszę. - Jest z nim kobieta, wasza wysokość - dodał główny lokaj raczej zdegustowanym tonem. - Używa słów, których wasza wysokość wolałaby nie słyszeć. Porenn uśmiechnęła się ciepło. - To musi być Vella - orzekła. - Słyszałam już wcześniej jej przekleństwa. Myślę jednak, że nie mówi tego wszystkiego na poważnie. Zechciej, proszę, wprowadzić ich oboje. - Natychmiast, wasza wysokość. Strój Yarbleka jak zawsze sprawiał wrażenie wyświechtanego. W jednym miejscu rękaw długiego czarnego płaszcza został prowizorycznie zszyty kawałkiem surowego rzemienia. Wychudzoną twarz mężczyzny pokrywał wielodniowy, szorstki i ciemny zarost. Włosy znajdowały się w kompletnym nieładzie, a jego zapach pozostawiał wiele do życzenia. - Wasza wysokość - powiedział dostojnie, próbując na nieco chwiejnych nogach wykonać dystyngowany ukłon. - Już pijany, panie Yarbleku? - zapytała figlarnie Porenn. - Nie, naprawdę nie, Porenn - odparł nie speszony. - To tylko niewielka niedyspozycja po ostatniej nocy. Królowa nie czuła się urażona faktem, że Nadrak zwraca się do niej po imieniu.

Potrzeba formalności nigdy nie istniała dla Yarbleka. Wraz z mężczyzną weszła piękna nadracka kobieta o niebieskoczarnych włosach i oczach, w których migotały płomienie. Miała na sobie obcisłe, skórzane spodnie i czarną, skórzaną kamizelę. Zza cholewek jej wysokich butów wystawały srebrne rękojeści groźnych sztyletów, a dwa kolejne zatknęła za szeroki skórzany pas okalający powabną talię. Skłoniła się z wdziękiem. - Wyglądasz na zmęczoną, Porenn - zauważyła. - Myślę, że potrzebujesz więcej snu. Porenn roześmiała się. - Powiedz to ludziom, którzy przynoszą mi sterty pergaminów. - Lata temu ustanowiłem sobie pewną regułę - powiedział Yarblek rozsiadając się bez zaproszenia. - “Nigdy niczego nie zapisuj”. Oszczędza to czas, jak również trzyma mnie z dala od kłopotów. - Wydaje mi się, że słyszałam podobne słowa z ust Kheldara. Yarblek wzruszył ramionami. - Silk mocno stoi na ziemi. - Nie widziałam was dość długo - zauważyła Porenn również siadając. - Przebywaliśmy w Mallorei - wyjaśniła Vella rozglądając się po pokoju i patrząc z podziwem na piękne meble. - Czy to nie było zbyt niebezpieczne? Słyszałam, że panuje tam zaraza. - Ogranicza się tylko do Mal Zeth - odparł Yarblek. - Polgara przekonała cesarza, żeby zamknął miasto. - Polgara?! - wykrzyknęła Porenn zrywając się na nogi. - Co ona robi w Mallorei? - Kiedy widziałem ją po raz ostatni, zmierzała prosto do miejsca zwanego Ashaba. Towarzyszył jej Belgarath z przyjaciółmi. - W jaki sposób dotarli do Mallorei? - Myślę, że statkiem. Przepłynięcie wpław zabrałoby im zbyt wiele czasu. - Yarbleku, czy muszę wyciągać z ciebie każdy pojedynczy strzęp informacji? - zirytowała się Porenn. - Właśnie staram się coś ci powiedzieć, Porenn - powiedział nieco obrażonym tonem. - Czy chcesz usłyszeć najpierw opowieść czy wiadomości? Mam dla ciebie mnóstwo wieści, a Vella nawet jeszcze więcej niż chciałaby przekazać - przynajmniej mnie. - Po prostu zacznij od początku, Yarbleku. - W każdym razie chcesz słuchać. - Podrapał się po brodzie. - Ta historia nie jest mi obca, ponieważ Silk, Belgarath i reszta przebywali w Cthol Murgos, gdzie zostali schwytani przez Mallorean i Zakath zabrał wszystkich do Mal Zeth. Młodzian z dużym mieczem,

Belgarion, nieprawdaż? W każdym razie on i Zakath zostali przyjaciółmi... - Garion i Zakath? - zapytała z niedowierzaniem Porenn. - Jak? - Nie mam pojęcia. Nie było mnie w pobliżu, gdy to się stało. W skrócie: zaprzyjaźnili się, lecz potem w Mal Zeth wybuchła zaraza. Udało mi się wyprowadzić Silka i resztę z miasta, po czym ruszyliśmy na północ. Rozdzieliliśmy się i my podążyliśmy do Venny. Chcieli jechać do Ashaby, a ja miałem wozy wyładowane towarami i chciałem dotrzeć do Yar Marak. Zrobiłem naprawdę dobry interes. - Dlaczego zmierzali do Ashaby? - Szli śladem kobiety imieniem Zandramas, która uprowadziła syna Belgariona. - Kobiety? Zandramas jest kobietą? - Tak mi powiedzieli. Belgarath dał mi pismo dla ciebie. Wszystko w nim jest. Mówiłem mu, że nie powinien tego pisać, lecz nie posłuchał mnie. - Yarblek wyprostował się lekko na krześle, pogmerał chwilę w swym przepastnym płaszczu i wyciągnął zwój nie grzeszącego zbytnią czystością pergaminu. Następnie wolnym krokiem podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. - Czy tam na dole to nie chłopak Baraka Trellheim? - zapytał. - To szczenię z czerwonymi włosami. Porenn w skupieniu czytała wiadomość. - Owszem - powiedziała nieobecnie, starając się skupić na treści pisma. - Czy on jest tutaj? Chodzi mi o jarla Trellheim. - Tak. Nie wiem jednak, czy już się przebudził. Zeszłej nocy siedział do późna i był trochę pijany, kiedy kładł się spać. Yarblek roześmiał się. - W porządku, to Barak. - Czy jego żona i córki są razem z nim? - Nie - odpowiedziała Porenn. - Zostały w Val Alorn przygotowując się do ślubu najstarszej córki. - Czy jest już wystarczająco dorosła? - Cherekowie pobierają się w młodym wieku. Wydaje się, że myślą, iż jest to najlepszy sposób ustrzeżenia dziewczyny przed kłopotami. Barak wraz z synem przybyli tutaj uciekając od tego całego zamieszania. Yarblek roześmiał się ponownie. - Myślę, że pójdę go obudzić i zobaczę, czy nie ma czegoś do picia. - Wskazującym palcem dotknął miejsca między oczami, przesyconymi teraz cierpieniem. - Czuję się trochę nieswojo, a Barak jest odpowiednim człowiekiem do podreperowania mego samopoczucia. Przestanę, kiedy poczuję się lepiej. Nie będziesz się nudzić, masz lekturę. Och - dodał. - Byłbym zapomniał. Mam tu jeszcze coś. - Zaczął grzebać w fałdach swego wyświechtanego

płaszcza. - Jeden list od Polgary. - Rzucił go niedbale na stół. - Jeden od Belgariona. Jeden od Silka i jeden od jasnowłosego dziewczęcia z dołeczkami w policzkach, tego, które nazywają Velvet. Wąż nie przesyła żadnej wiadomości, wiesz, jakie są węże. A teraz racz mi wybaczyć, lecz naprawdę nie czuję się zbyt dobrze. - Chwiejnym krokiem ruszył w kierunku wyjścia i po chwili zniknął za drzwiami. - To najbardziej irytujący człowiek na świecie - stwierdziła Porenn. - Robi to celowo. - Vella wzruszyła ramionami. - Sądzi, że to zabawne. - Yarblek wspomniał, że ty również masz dla mnie jakieś wiadomości - przypomniała królowa. - Przypuszczam, że powinnam przeczytać wszystkie natychmiast i doznać wszystkich wstrząsów za jednym razem. - Mam tylko jedną, Porenn - odparła Vella - i nie jest na piśmie. Liselle, ta, którą nazywają Velvet, poprosiła mnie, bym powiedziała ci coś, gdy będziemy same. - Dobrze - powiedziała Porenn odkładając list Belgaratha. - Nie jestem pewna, w jaki sposób dowiedzieli się o tym - zaczęła Vella - lecz wydaje się, że król Cthol Murgos nie jest synem Taura Urgasa. - Vello, co ty mówisz? - Urgit nie jest nawet spokrewniony z tą szumowiną. Wygląda na to, że wiele lat temu pewien drasański kupiec bawił z wizytą w pałacu w Rak Goska. Zaprzyjaźnił się z drugą żoną Taura Urgasa. - Uśmiechnęła się, unosząc lekko jedną brew. - Bardzo się zaprzyjaźnili. Zawsze podejrzewałam o to murgoskie kobiety. W każdym razie Urgit jest rezultatem tej przyjaźni. Straszliwe podejrzenie zaczęło kiełkować w umyśle królowej Porenn. Vella figlarnie uśmiechnęła się do niej. - Wszyscy wiedzieliśmy, że w żyłach Silka płynie królewska krew - powiedziała. - Nie wiedzieliśmy jednak, z iloma rodzinami królewskimi jest spokrewniony. - Nie! - wysapała Porenn. Vella roześmiała się. - Ależ, tak. Liselle rozmawiała z matką Urgita, która w końcu przyznała się. - Nadracka dziewczyna przybrała poważny wyraz twarzy. - Najważniejsze w wiadomości Liselle jest to, że Silk nie chce, by ten kościsty jegomość, Javelin, dowiedział się o tym. Liselle czuła, że musi się komuś zwierzyć. Z tego powodu kazała mi przekazać tajemnicę tobie. Sama powinnaś zdecydować, czy powiadomić o tym Javelina czy nie. - Jak miło z jej strony - powiedziała oschle Porenn. - Chcą, żebym zataiła to przed szefem mego wywiadu. W oczach Velli pojawiły się tajemnicze iskierki.

- Liselle znajduje się w dosyć trudnej sytuacji, Porenn - powiedziała. - Wiem, że piję zbyt dużo i przeklinam szpetnie. Ludzie myślą, iż jestem głupia, lecz to nieprawda. Nadrackie kobiety znają świat, a ja mam bystry wzrok. Co prawda nie przyłapałam ich, lecz chętnie się założę o połowę pieniędzy, które otrzymani od Yarbleka, że Silk i Liselle mają się ku sobie. - Vello! - Nie potrafię tego udowodnić, lecz wiem, co widziałam. - Nadracka dziewczyna powąchała swoją skórzaną kamizelę i zrobiła kwaśną minę. - Jeśli nie sprawi to zbyt wiele kłopotu, chciałabym się wykąpać. Od tygodni jestem w siodle. Konie są dość miłymi zwierzętami, ale naprawdę nie chcę pachnieć jak jeden z nich. Porenn myślała intensywnie chcąc zyskać więcej czasu, następnie wstała i zbliżyła się do dzikiej Nadrakijki. - Czy nosiłaś kiedykolwiek atłasowe szaty, Vello? - zapytała. - Może suknię? - Atłasy? Ja? - Vella wybuchnęła szczerym śmiechem. - Nadrakowie nigdy nie wdziewają atłasów. - A zatem mogłabyś być pierwszą. - Królowa Porenn małymi białymi dłońmi zagarnęła do góry bujne, niebiesko-czarne włosy Velli tworząc zwichrzoną masę na czubku jej głowy. - Oddałabym duszę za takie włosy - wymruczała. - Sprzedam ci je - zaoferowała Vella. - Czy wiesz, ile byłabym warta mając jasne włosy? - Cicho, Vello -powiedziała Porenn nieobecnym głosem. - Próbuję myśleć. Zaskoczona żywością włosów dziewczyny owinęła je dookoła swych rąk. Następnie podniosła podbródek Velli i spojrzała w głąb jej wielkich oczu. Wydawało się, że coś przenika królową Drasni, i nagle zrozumiała, jakie jest przeznaczenie stojącego przed nią na wpół dzikiego dziecka. - Och, moja droga - zaśmiała się półgłosem - jaka zadziwiająca przyszłość czeka na ciebie. Dosięgniesz niebios, Vello, prawdziwych niebios. - Naprawdę nie wiem, o czym mówisz, Porenn. - Zrozumiesz. - Porenn przyjrzała się idealnie pięknej twarzy dziewczyny. - Tak - powiedziała - myślę, że atłas. Lawendowy byłby dobry. - Wolę czerwony. - Nie, kochanie - powiedziała Porenn. - Czerwień nie jest odpowiednia. Zdecydowanie musi być lawendowy. - Dotknęła uszu dziewczyny. - Widzę także ametyst tutaj i tutaj. - Do czego zmierzasz? - To gra, moje dziecko. Drasanie są niedoścignionymi graczami. Kiedy już tego dokonam, podwoję twoją cenę. - Porenn wydawała się bardzo zadowolona z siebie. -

Najpierw kąpiel, potem zobaczymy, co możemy z tobą zrobić. Vella wzruszyła ramionami. - O ile tylko pozwolisz mi zatrzymać moje sztylety... - Zobaczymy. - Czy naprawdę możesz zrobić coś z taką niezdarą jak ja? - zapytała płaczliwie Vella. - Zaufaj mi - uśmiechnęła się Porenn. - Teraz weź kąpiel, moje dziecko. Mam tu kilka listów do przeczytania i kilka decyzji do podjęcia. Królowa Drasni zapoznała się z treścią listów, a następnie wezwała głównego lokaja i wydała kilka rozkazów. - Pragnę porozmawiać z jarlem Trellheim - powiedziała - zanim zdąży się ponownie upić. - Muszę także porozmawiać z Javelinem. Niech stawi się u mnie, jak tylko dotrze do pałacu. Wkrótce w progu komnaty pojawił się Barak. Miał lekko kaprawe oczy, a jego imponująca, czerwona broda sterczała na wszystkie strony. Tuż za nim stał Yarblek. - Odstawcie swoje kufle, panowie - powiedziała szorstko Porenn. - Mamy pracę do wykonania. Baraku, czy “Morski Ptak” jest gotowy do wypłynięcia? - Zawsze jest gotowy - odpowiedział zranionym tonem. - Dobrze. Zatem zagoń swych żeglarzy. Musisz odwiedzić kilka miejsc. Zwołuję Zgromadzenie Alornów. Zanieś tę wieść Anhegowi, Fulrachowi i synowi Branda, Kailowi z Rivy. Zatrzymaj się w Arendii i poderwij na nogi Mandorallena i Lelldorina. - Zacisnęła usta. - Korodullin nie czuje się zbyt dobrze, by podróżować, więc omiń Vo Mimbre. Wstałby z łoża śmierci, żeby zobaczyć, co się dzieje. Więc omiń go i udaj się do Tol Honeth. Znajdź Varana. Do Cho-haga i Hettara sama poślę wieści. Yarbleku, ty udaj się do Yar Nadrak i sprowadź Drostę. Vella zostanie ze mną. - Ale... - Żadnego ale, Yarbleku. Zrób dokładnie to, co mówię. - Wydawało mi się, że zwołujesz Zgromadzenie Alornów, Porenn - zaoponował Barak. - Czemu zapraszamy Arendów i Tolnedran? I Nadraków? - Mamy stan wyjątkowy, Baraku, a to dotyczy wszystkich. Stał wpatrując się w nią bezmyślnie. Klasnęła głośno w ręce. - Szybko, panowie, szybko. Nie mamy czasu do stracenia. Urgit, Wielki Król Cthol Murgos, siedział na połyskującym tronie w Pałacu Drojima

w Rak Urga. Odziany w swój ulubiony purpurowy kubrak i pończochy, jedną nogę oparł niedbale na podnóżku tronu, i bezwiednie przerzucał koronę z ręki do ręki słuchając monotonnego głosu hierarchy Rak Urga, Agachaka. - To musi zaczekać, Agachaku - powiedział w końcu. - Żenię się w przyszłym miesiącu. - To rozkaz kapłanów, Urgicie. - Cudownie. Przekaż im ode mnie pozdrowienia. Agachak wyglądał na nieco zaskoczonego. - Teraz w nic nie wierzysz, prawda, mój królu? - Nie bardzo. Nie. Czy ten chory świat, w którym żyjemy, nie jest jeszcze gotowy do przyjęcia ateizmu? Po raz pierwszy w życiu Urgit ujrzał zwątpienie na twarzy hierarchy. - Ateizm jest czysty, Agachaku - powiedział. - To jakby pokój, pusta komnata, gdzie człowiek tworzy własne przeznaczenie, bez ingerencji jakichkolwiek bogów. Ja ich nie stworzyłem; oni nie stworzyli mnie; i jesteśmy kwita. Życzę im wszystkiego dobrego. - To niepodobne do ciebie - zdumiał się Agachak. - Nie. Jestem po prostu zmęczony odgrywaniem błazna. - Wyciągnął nogę i rzucił koronę na swoją stopę, niczym pierścień na lancę, trafił i odkopnął ją z powrotem. - Ty naprawdę nie rozumiesz, co, Agachaku? - Chwycił pewnie koronę w dłoń. Hierarcha Rak Urga podniósł się. - To nie jest prośba, Urgicie. Ja ciebie nie p r o s z ę. - To dobrze. Ponieważ nie mam zamiaru pójść. - Rozkazuję ci iść. - Nie sądzę, byś mógł. - Czy zdajesz sobie sprawę, z kim rozmawiasz? - Dokładnie, stary capie. Jesteś tym samym nudnym, starym Grolimem, który zanudzał mnie śmiertelnie od czasu, gdy odziedziczyłem tron od jegomościa, który medytował na dywanach w Rak Goska. Posłuchaj uważnie, Agachaku. Będę używał prostych słów i krótkich zdań, więc nie powinieneś mieć kłopotów ze zrozumieniem. Nie zamierzam udać się do Mallorei. Nigdy nie zamierzałem tam jechać. Nie ma tam nic, co chciałbym zobaczyć. Nic nie chcę tam robić. A już na pewno nie zamierzam przebywać w pobliżu Kal Zakatha, a on powrócił do Mal Zeth. Nie tylko dlatego, że w Mallorei grasują demony. Czy widziałeś kiedyś demona, Agachaku? - Raz albo dwa - odparł posępnie hierarcha.

- I wciąż chcesz wyruszyć do Mallorei? Agachaku, jesteś takim samym szaleńcem, jakim był Taur Urgas. - Mogę uczynić cię królem całego Angaraku. - Nie pragnę zostać królem całego Angaraku. Nie pragnę być nawet królem Cthol Murgos. Pragnę jedynie zostać sam, bym mógł zastanowić się nad nieszczęściem, jakie właśnie mnie dotyka. - Masz na myśli swoje małżeństwo? - Na twarzy Agachaka pojawił się chytry wyraz. - Mógłbyś tego uniknąć udając się wraz ze mną do Mallorei. - Czy zbyt szybko mówię dla ciebie, Agachaku? - Żona jest sporym złem. Demony są jednak dużo gorsze. Czy kiedykolwiek powiedziano ci, co ta rzecz zrobiła Chabat? - Urgit wzdrygnął się. - Potrafię cię ochronić. Urgit roześmiał się pogardliwie. - Ty, Agachaku? Nie potrafiłbyś nawet ochronić siebie samego. Nawet Polgara musiała skorzystać z pomocy boga, by pokonać tego potwora. Czy zamierzasz wskrzesić Toraka, by podał ci pomocną dłoń? A może mógłbyś zwrócić się do Aldura. On właśnie pomógł Polgarze, lecz doprawdy nie sądzę, że chciałby pomóc tobie. Nawet cię nie lubię, a znam cię od czasu, gdy byłem niemowlęciem. - Posunąłeś się za daleko, Urgicie. - Nie. Nie dostatecznie daleko, Agachaku. Przez wieki, a może eony, wy, Grolimowie, sprawowaliście władzę w Cthol Murgos, lecz wtedy żył jeszcze Ctuchik, a Ctuchik jest teraz martwy. Wiedziałeś o tym, nieprawdaż, stary capie? Wyciągnął brudne łapy ku Belgarathowi, a Belgarath rozpłaszczył go na podłodze. Możliwe, że jestem jedynym żyjącym Murgo, który spotkał Belgaratha i przeżył, i może wspominać to wydarzenie. Jesteśmy w dość dobrych stosunkach. Czy chciałbyś się z nim spotkać? Chyba mógłbym zorganizować małe spotkanie i zapoznać was, gdybyś tylko zechciał. Agachak wyraźnie skurczył się w sobie. - Dużo lepiej, Agachaku - powiedział spokojnie Urgit. - Jest mi niezmiernie miło, że rozumiesz realia sytuacji. Możesz wznieść dłoń i pogrozić mi palcem, lecz wiem już, czym to się może skończyć. Przyjrzałem się Belgarionowi raczej z bliska, gdy zeszłej zimy kłusowaliśmy przez Cthaka. Jeśli twoja ręka poruszyłaby się choć odrobinę, twój tyłek zostałby naszpikowany rojem strzał. Łucznicy są już na swoich miejscach, a cięciwy ich łuków są naciągnięte. Przemyśl to, Agachaku, gdy będziesz odchodził. - To do ciebie niepodobne, Urgicie - zawarczał Agachak z pobielałymi od furii

nozdrzami. - Wiem. Miłe, nieprawdaż? Możesz teraz odejść, Agachaku. Hierarcha ruszył ostro w kierunku drzwi. - Och, daj spokój, stary capie - dodał Urgit. - Otrzymałem wieści, że naszemu drogiemu bratu Gethelowi z Thulldom zmarło się ostatnio. Prawdopodobnie coś zjadł. Thullowie jedzą prawie wszystko, co pływa, lata, pełza czy mnoży się w zgniłym mięsie. Trochę szkoda. Gethel był jednym z niewielu ludzi na świecie, których mógłbym zastraszyć. W każdym razie, tron po nim objął jego przygłupi syn, Nathel. Poznałem Nathela. Ma mentalność robaka, lecz jest prawdziwym, angarackim królem. Dlaczego nie sprawdzisz, czy on nie chciałby wyruszyć z tobą do Mallorei? Wytłumaczenie mu, gdzie leży Mallorea, mogłoby ci zabrać trochę czasu; jak pamiętam, wierzy on, że świat jest płaski, lecz mam do ciebie zaufanie, Agachaku. - Urgit ze zniecierpliwieniem strzelił palcami. - Biegnij teraz - powiedział. - Wracaj do świątyni i wypatrosz kilku Grolimów. Może nawet rozpalisz ponownie płomienie w swoim sanktuarium. Jestem pewny, że to uspokoi twój gniew. Agachak wypadł z komnaty zatrzaskując za sobą drzwi. Urgit zaciśniętą pięścią walił w oparcie tronu, rycząc z radości. - Czy nie sądzisz, że posunąłeś się odrobinę za daleko, mój synu? - zapytała lady Tamazin wynurzając się z zacienionej alkowy, skąd przysłuchiwała się rozmowie. - Być może, matko - przyznał, nie przestając się śmiać - ale czy to nie było zabawne? Utykając weszła w krąg światła i uśmiechnęła się do niego czule. - Tak, Urgicie - zgodziła się - było, lecz nie przeciągaj struny z Agachakiem. On potrafi być niebezpiecznym wrogiem. - Mam wielu wrogów, matko - powiedział Urgit, drapiąc się nieświadomie po długim nosie. - Większość ludzi na świecie nienawidzi mnie, lecz nauczyłem się z tym żyć. Nie musiałem ubiegać się o ponowny wybór, wiesz przecież. Oskatat, zarządca dworu, mężczyzna o smutnej twarzy, również wyłonił się z zacienionej alkowy. - Co my z tobą poczniemy, Urgicie? - powiedział z krzywym grymasem. - Czego właściwie nauczył cię Belgarion? - Nauczył mnie, jak być królem, Oskatacie. Może ostatnio tego nie widać, ale na bogów, dopóki tu jestem, zamierzam nim być. Chcą mnie zabić, więc mogę równie dobrze cieszyć się każdą chwilą życia i królowania. Kobieta westchnęła, a następnie uniosła bezradnie ręce. - On nie kieruje się rozsądkiem, Oskatacie - osądziła.

- Przypuszczam, że rzeczywiście nie, lady Tamazin - Posiwiały mężczyzna przyznał jej rację. - Księżna Prala pragnie z tobą mówić. - Tamazin poinformowała syna. - Jestem do jej natychmiastowej dyspozycji - odpowiedział Urgit. - Nie tyle natychmiastowej, co raczej nieustającej, jeśli dobrze rozumiem warunki małżeńskiej umowy - poprawił się. - Bądź miły - zbeształa go Tamazin. - Tak, matko. Księżna Prala, z domu Cthan, wpłynęła bocznym wejściem. Miała na sobie strój do jazdy konnej składający się ze skórzanej obcisłej spódniczki, białej atłasowej bluzki i wypolerowanych butów, których obcasy stukały o marmurową posadzkę niczym małe młoteczki. Długie czarne włosy opadały kaskadą na plecy a oczy rzucały groźne błyski. W ręku trzymała pergaminowy zwój. - Czy dotrzymasz mi towarzystwa, lordzie Oskatacie? - zapytała lady Tamazin trzymając rękę wyciągniętą w stronę zarządcy dworu. - Oczywiście, pani - odparł, z uprzejmą troską oferując ramię matce Urgita, po czym oboje wyszli. - No i co? - rzucił wojowniczo Urgit w stronę swojej narzeczonej. - Czy przeszkadzam waszej wysokości? - zapytała Prala, nie kłopocząc się o ukłon. Księżna zmieniła się. Przestała być przyzwoitą posłuszną murgoską damą. Urgit poczuł, że czas spędzony z królową Ce’Nedrą i margrabiną Liselle zepsuł ją, a niezdrowy wpływ czarodziejki Polgary przejawiał się w każdym jej geście i ruchu. Urgit stwierdził jednak, że teraz jest absolutnie cudowna. Jej czarne oczy błyszczały, delikatna biała skóra wydawała się odbijać jej nastrój, a kaskada czarnych włosów zdawała się żyć spływając na plecy dziewczyny. Raczej niespodziewanie Urgit stwierdził, że darzy ją szczerą sympatią. - Zawsze mi przeszkadzasz, moja droga - odpowiedział na pytanie, wyciągając przy tym dziwacznie ramiona. - Skończ z tym - wysapała. - Gadasz jak twój brat. - To rodzinne. - Czy ty to napisałeś? - zapytała wymachując zwojem niczym kijem. - Co, gdzie napisałem? - To. - Rozwinęła pergaminowy zwój. - “Zgoda, by Księżna Prala z Domu Cthan mogła zostać najulubieńszą żoną Naszej Wysokości - przeczytała. - Najulubieńszą żoną” - po- wtórzyła przez zaciśnięte zęby.

- Co w tym złego? - Wydawał się lekko zdziwiony wybuchem dziewczyny. - Oznacza to, że będą inne. - To taki zwyczaj, Pralo. Nie ja ustanowiłem prawa. - Jesteś królem. Ustanów inne prawa. - Ja? - Przełknął ciężko ślinę. - Nie będzie żadnych innych żon, Urgicie, ani królewskich kochanek. - Jej zwykle delikatny głos zmienił się w skrzek. - Jesteś mój i nie zamierzam się tobą z nikim dzielić. - Czy rzeczywiście tak myślisz? - zapytał odrobinę zadziwiony. - Tak. - Uniosła nieco podbródek. - Nigdy wcześniej nikt tak o mnie nie myślał. - Przyzwyczaiłeś się. - Jej głos był stanowczy i ostry niczym sztylety. - Poprawimy ten ustęp - zgodził się szybko. - W każdym razie nie potrzebuję więcej niż jedną żonę. - Zdecydowanie nie, mój panie. Bardzo mądra decyzja. - Naturalnie. Wszystkie królewskie decyzje są mądre. Tak jest napisane w historycznych księgach. Za wszelką cenę starała się powstrzymać uśmiech, lecz ostatecznie poddała się, roześmiała się i rzuciła się w jego ramiona. - Och, Urgicie - powiedziała przytulając twarz do szyi swego przyszłego męża. - Tak bardzo cię kocham. - Naprawdę? Zadziwiające. - Nagle przyszedł mu do głowy pewien pomysł, którego przejrzystość prawie go oślepiła. - Co myślisz o podwójnym ślubie, kochanie? -zapytał. Odsunęła się nieco. - Nie bardzo rozumiem - przyznała. - Jestem królem, prawda? - Trochę bardziej niż byłeś przed poznaniem Belgariona - przyznała ponownie. Puścił ten przytyk mimo uszu. - Wiesz, że mam jeszcze jedną kobietę na dworze - powiedział. - Zamierzam być zajęty jako mąż. - Bardzo zajęty, kochanie - zgodziła się. Zakasłał nerwowo. - W każdym razie - dodał szybko - nie zamierzam spędzać tego całego czasu troszcząc się o tę kobietę. Czy nie byłoby lepiej, gdyby poślubił ją jakiś zasługujący na to człek, który zawsze traktowałby ją z najwyższym szacunkiem? - Niezupełnie cię rozumiem, Urgicie. Nie zauważyłam, żebyś miał tu jakąś kobietę i w

dodatku problemy z nią... - Ależ mam, moja księżno - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Naprawdę mam. Wytrzeszczyła na niego oczy. - Urgit! - wysapała. Posłał jej szczurzy uśmiech. - Jestem królem - powiedział wyniośle. - Mogę robić wszystko, co tylko zechcę, a moja matka zbyt długo była samotna, nie sądzisz:? Oskatat kochał się już w niej, kiedy była dziewczynką, i przynajmniej bardzo go lubi, chociaż, jak sądzę, mogło to zajść nieco dalej. Gdybym rozkazał im, by się pobrali, musieliby to uczynić, nieprawdaż? - To absolutnie cudowne, Urgicie - zachwyciła się. - To moje drasańskie dziedzictwo - przyznał skromnie. - Kheldar nie miał tak dobrych warunków u siebie i nie mógł się rozwinąć. - To idealne! - wrzasnęła w zdumieniu i zachwycie. - W ten sposób moja teściowa nie będzie przeszkadzała, kiedy zacznę cię zmieniać. - Zmieniać? - Tylko kilka drobnych szczegółów, kochanie - powiedziała słodko. - Masz kilka złych przyzwyczajeń, a twój gust, jeśli chodzi o ubiór, jest okropny. Co cię opętało, że zacząłeś nosić purpury? - Coś jeszcze? - Następnym razem przyniosę ci listę. W tym momencie w umyśle Urgita pojawiła się nowa, jakże inna myśl. Jego Cesarska Wysokość, Kal Zakath. Imperator Niezmierzonej Mallorei nie mógł narzekać na nadmiar czasu. Większą część poranka spędził w udrapowanym w błękity małym gabinecie na drugim piętrze pałacu, w towarzystwie szefa Biura Spraw Wewnętrznych, Bradora. - Zdecydowanie się uspokaja, wasza wysokość - zrelacjonował Brador, kiedy nadeszła pora na omówienie problemu zarazy. - W zeszłym tygodniu nie zanotowaliśmy żadnego nowego przypadku, a zadziwiająco duża liczba mieszkańców powraca do zdrowia. Plan odgrodzenia każdej dzielnicy miasta wydaje się dawać spodziewane rezultaty. - Dobrze - powiedział Zakath i natychmiast poruszył inną sprawę. - Czy są jakieś wieści z Karandy? Brador pogmerał w pergaminach, które trzymał pod pachą. - Od wielu tygodni nie widziano Menghi, wasza wysokość. - Szef Biura Spraw Wewnętrznych uśmiechnął się krótko. - Ta szczególna zaraza również wydaje się zanikać.

Demony przestały się pojawiać, a fanatycy tracą zapał. - Postukał jednym z rulonów w zaciśnięte usta. - To tylko logiczna zgadywanka, odkąd nie mogę posyłać na ten obszar swoich agentów, lecz całe zamieszanie wydaje się przesuwać na wschodnie wybrzeże. Wkrótce po zniknięciu Menghi, w Górach Zamad pojawiły się wielkie grupy nieregularnych karandyjskich oddziałów, Strażnicy Świątyni Urvona i jego Chandimowie, i cała komunikacja między Voresebo i Rengel załamała się. - Urvon? - zapytał Zakath. - Na to wygląda, wasza wysokość. Chciałem powiedzieć, że Uczeń podąża do miejsca ostatecznej konfrontacji z Zandramas. Wierzy, że po prostu pozwolimy im rozstrzygnąć spór w pojedynku. Nie sądzę, żeby świat zapomniał o nich zbyt szybko. Nikły, lodowaty uśmiech pojawił się na ustach Zakatha. - Masz rację, Bradorze - powiedział. - To kuszące, lecz sądzę, że nie powinniśmy zajmować się sprawami, które pozostają raczej w gestii wywiadu. Mamy inne zadania. Te księstwa są częścią imperium i są pod ochroną imperium. Mogą powstać jakieś brzydkie plotki, jeśli pozostaniemy bezczynni pozwalając Urvonowi i Zandramas pustoszyć kraj. Jeśli ktokolwiek wkroczy z armią do Mallorei, to będę to ja. - Przejrzał pergaminy leżące na stole przed nim, wyciągnął jeden z nich i zmarszczył brwi. - Sądzę, że będzie lepiej, jeśli zajmiemy się tym - powiedział. - Gdzie trzymasz barona Vaskę? - Siedzi w celi ze wspaniałym widokiem. Może wyglądać na dziedziniec egzekucji. Jestem pewien, że to niezwykle pouczające. Zakath przypomniał sobie pewną rozmowę. - Zdegraduj go - powiedział. - To osobliwe słowo dla tej procedury - wymruczał Brador. - Nie chodzi mi o to dokładnie - powiedział Zakath z kolejnym chłodnym uśmiechem. - Przekonaj go, by powiedział nam, gdzie ukrył wszystkie pieniądze, które wydarł ludziom prowadząc układy. Przeniesiemy je do cesarskiego skarbca. - Odwrócił się, by spojrzeć na wielką mapę zawieszoną na ścianie gabinetu. - Myślę, że południowy Ebal. - Wasza wysokość? - Brador wydawał się zdezorientowany. - Przydziel go do placówki Ministerstwa Handlu w południowym Ebal. - W południowym Ebal nie istnieje żaden handel, wasza wysokość. Nie ma tam żadnych morskich portów, a jedyną rzeczą, jaką hoduje się w bagnach Temby, są moskity. - Pomysłowość Vaski. Jestem pewny, że coś wymyśli. - A zatem nie chcesz go... - Brador wykonał ręką sugestywny gest w okolicy gardła. - Nie - powiedział Zakath. - Zamierzam spróbować czegoś, co zasugerował mi

Belgarion. Pewnego dnia mogę znowu potrzebować Vaski, a nie chciałbym go ekshumować w kawałkach. - Lekki grymas bólu przemknął przez twarz cesarza. - Czy są o nim jakieś wieści? - zapytał. - O Vasce? Właśnie... - Nie. O Belgarionie. - Byli widziani krótko po opuszczeniu Mal Zeth, wasza wysokość. Podróżowali z Yarblekiem, nadrackim wspólnikiem księcia Kheldara. Niedługo potem Yarblek pożeglował do Gar og Nadrak. - A zatem to wszystko było zwykłym fortelem - westchnął Zakath. - Belgarion chciał jedynie powrócić do swego kraju. Ta dzika historia była jedynie zasłoną. - Zakath zmęczonym gestem zakrył oczy rękoma. - Naprawdę polubiłem tego młodego człowieka, Bradorze - powiedział ze smutkiem. - Powinienem był to przewidzieć. - Belgarion nie udał się na zachód, wasza wysokość - poinformował go Brador - a przynajmniej nie z Yarblekiem. Zawsze raczej uważnie sprawdzamy statek tego jegomościa. O ile mogliśmy stwierdzić, Belgarion nie opuścił Mallorei. Zakath odchylił się do tyłu ze szczerym uśmiechem na twarzy. - Nie jestem pewny dlaczego, ale poczułem się dużo lepiej. Z jakiejś przyczyny, myśl, że mnie oszukał, sprawiała ból. Jak myślisz, w jakim kierunku się udał? - W Katakor powstało jakieś zamieszanie, wasza wysokość. Gdzieś koło Ashaby. Było to zjawisko z rodzaju tych, jakie można wiązać z Belgarionem: dziwne światła na niebie, grzmoty i tym podobne rzeczy. Zakath wybuchnął śmiechem, tym szczególnym rodzajem śmiechu. - Bywa nieco zbyt dosłowny, kiedy jest poirytowany, nieprawdaż? Kiedyś w Rak Hagga rozwalił całą ścianę w mojej sypialni. - Och? - Starał się coś wytłumaczyć. Wtem rozległo się ciche, nieśmiałe pukanie do drzwi. - Wejść - rzekł krótko Zakath. - Przybył generał Atesca, wasza wysokość - poinformował jeden z odzianych w czerwień strażników pełniących wartę przy wejściu. - Dobrze. Powiedz, by wszedł. Generał ze złamanym nosem wszedł do gabinetu i zasalutował. - Wasza wysokość - powiedział wysoki mężczyzna w czerwonym mundurze noszącym ślady podróży.

- Szybko działasz, Atesko - pochwalił go Zakath. - Dobrze cię znowu widzieć. - Dziękuję, wasza wysokość. Mieliśmy sprzyjające wiatry i morze było spokojne. - Ilu ludzi przyprowadziłeś ze sobą? - Jakieś pięćdziesiąt tysięcy. - Ilu więc mamy teraz? - Zakath zwrócił się do Bradora. - W przybliżeniu około miliona, wasza wysokość. - To solidna liczba. Niech oddziały się przygotują i będą gotowe do wymarszu. - Podniósł się i podszedł do okna. Liście zaczęły opadać z drzew, pokrywając ogród czerwono- żółtym dywanem. - Chcę uporządkować sprawy na wschodnim wybrzeżu - powiedział - a nadchodzi jesień, więc powinniśmy ruszyć oddziały, zanim pogoda zacznie się pogarszać. Udamy się do Maga Renn i wyślemy stamtąd zwiady. Jeśli natrafimy na sprzyjające okoliczności, wymaszerujemy. Jeśli nie, zaczekamy na resztę oddziałów, które powrócą z Cthol Murgos. - Zacznę działać natychmiast, wasza wysokość. - Brador skłonił się i opuścił gabinet. - Proszę spocząć, Atesco - powiedział cesarz. - Co się dzieje w Cthol Murgos? - Staramy się utrzymać zdobyte miasta - zrelacjonował generał przysuwając sobie krzesło. - Zgromadziliśmy większą część naszych sił w pobliżu Rak Cthan. Oczekują tam na transport, by powrócić do Mallorei. - Jakaś szansa, że Urgit spróbuje kontrataku? - Nie sądzę, wasza wysokość. Nie wierzę, by narażał swoją armię na ryzyko w otwartym terenie, lecz oczywiście nie można przewidzieć, co uczyni Murgo. - To prawda - zgodził się Zakath. Zatrzymał dla siebie wieść, że Urgit nie jest Murgo. Odchylił się do tyłu. - Kiedyś pojmałeś dla mnie Belgariona, Atesco - powiedział. - Tak, wasza wysokość. - Obawiam się, że nie wykorzystałem tego jak należy. Udało mu się uciec. Przypuszczam, że przez moją nieostrożność, lecz miałem wtedy na głowie wiele spraw. - A zatem będziemy musieli pojmać go ponownie, prawda, wasza wysokość? Tego roku Zgromadzenie Alornów odbyło się w Boktor. Przewodziła królowa Porenn, co było raczej czymś niezwykłym. Szczupła władczyni Drasni o płowych włosach ubrana w czarne szaty podeszła spokojnie do szczytu stołu w udekorowanej czerwienią pałacowej sali zebrań i zajęła miejsce przeznaczone zwykle dla króla Rivy. Zgromadzeni w komnacie wpatrywali się w nią w zdziwieniu.

- Panowie - zaczęła szorstko. - Jestem skłonna przyznać, że to skaza na obliczu tradycji, lecz nie mamy wiele czasu. Z pewnych źródeł wiem, iż powinniście zdawać sobie z tego sprawę. Mamy do podjęcia ważne decyzje i bardzo niewiele czasu na zrealizowanie postanowień. Cesarz Varana odchylił się do tyłu na swoim krześle z widocznym błyskiem rozbawienia w oczach. - Zrobimy przerwę, gdy królowie Alornów dostaną apopleksji - powiedział. Król Anheg zmarszczył brwi spoglądając surowo na cesarza o kręconych włosach, po czym roześmiał się. - Nie, Varano - powiedział krzywo. - Wszyscy porzuciliśmy te przyzwyczajenia od czasu, gdy Rhodar nalegał, byśmy podążyli za Ce’Nedrą w Mishrak ac Thull. To jest dom Porenn; pozwólmy jej mówić. - Dziękuję, Anhegu. - Królowa Drasni wydawała się lekko zdziwiona. Przerwała zbierając myśli. - Jestem pewna, że nie uszło waszej uwagi, iż w naszym zgromadzeniu zasiadają w tym roku władcy, którzy zwykle w nim nie uczestniczą. Sprawa, jaką musimy omówić, dotyczy jednakże nas wszystkich. Otrzymałam wieści od Belgaratha, Belgariona i pozostałych. W sali nastąpiło poruszenie. Porenn uniosła w górę rękę. - Są w Mallorei, gdzie podążają śladem porywacza syna Belgariona. - Ten młody człowiek potrafi poruszać się szybciej niż wiatr - zauważył Fulrach, król Sendarii. Mijające lata zrodziły w Fulrachu skłonność do tycia, a jego brązową brodę przecinały obecnie srebrne smugi. - Jak dostali się do Mallorei? - zapytał spokojnym głosem król Cho-Hag. - Wyglądało, że zostali pojmani przez Zakatha - odpowiedziała Porenn. - Garion i Zakath zostali przyjaciółmi, i Zakath zabrał ich ze sobą w drodze powrotnej do Mal Zeth. - Czy Zakath może w ogóle się z kimś zaprzyjaźnić? - Ze świdrującego głosu Drosty, króla Gar og Nadrak, przebijało niedowierzanie. - To niemożliwe! - Garion ma swoje sposoby, czasami - zamruczał Hettar. - Przyjaźń, jednakże, mogła się już wypalić - kontynuowała Porenn. - Pewnej nocy Garion i jego przyjaciele wymknęli się bez pożegnania z Mal Zeth. - Wyobrażam sobie, że z całą armią imperium depczącą im po piętach - dodał Varana. - Nie - zaprzeczyła Porenn. - Zakath nie opuścił Mal Zeth aż do chwili obecnej. Powiedz im, Yarbleku. Partner Silka uniósł się z krzesła.

- W Mal Zeth wybuchła zaraza - zaczął. - Zakath zamknął miasto tak dokładnie, że nikt nie mógł wejść ani wyjść. - Wyjaśnij nam zatem - poprosił Mandorallen - w jaki sposób nasi przyjaciele uciekli? - Przypałętał się do mnie taki wędrowny komediant - powiedział kwaśno Yarblek. Nie przeszkadzał mi zbytnio, a rozweselał Vellę. Ona uwielbia sprośne opowieści. - Ostrożnie, Yarbleku - ostrzegła nadracka tancerka. - Wciąż jesteś zdrowy, ale szybko mogę to zmienić. - Położyła znacząco dłoń na rękojeści sztyletu. Vella miała na sobie oszałamiającą lawendową suknię, jednakże w jej stroju zwracało uwagę kilka nadrackich szczegółów. Jak dawniej nosiła wypolerowane do błysku, skórzane buty - z wystającymi zza cholewek sztyletami - i zwyczajny, szeroki, skórzany pas dookoła talii, udekorowany podobnymi nożami. Mężczyźni w sali rzucali ku niej ukradkowe spojrzenia od momentu, gdy się pojawiła. W spodniach czy sukni, Vella wciąż posiadała moc oczarowywania każdego mężczyzny. - W każdym razie - dokończył pośpiesznie Yarblek - jegomość znał tunel biegnący od pałacu do opuszczonego kamieniołomu za miastem. To pozwoliło nam wszystkim wydostać się niezauważenie z Mal Zeth. - Zakathowi się to nie spodobało - powiedział Drosta. - Nie cierpi, gdy wymykają mu się schwytani ludzie. - W Siedmiu Królestwach Karandy w północnej Mallorei doszło do swego rodzaju rewolty - kontynuowała Porenn. - Rozumiem, że wmieszane są w to demony. - Demony? - odezwał się sceptycznie Varana. - Och, daj spokój, Porenn. - Powtarzam wam to, co przekazał mi Belgarath. - Belgarath ma czasami wypaczone poczucie humoru - zadrwił Varana. - Prawdopodobnie żartował. Nie ma czegoś takiego jak demony. - Mylisz się, Varana - powiedział król Drosta z niezwykłym dla siebie spokojem. - Widziałem kiedyś jednego. W kraju Morindinów. Kiedy byłem chłopcem. - Jak wyglądał? - Varana nie sprawiał wrażenia przekonanego. Drosta wzdrygnął się. - Naprawdę nie chciałbyś wiedzieć. - Wracając do sprawy - powiedziała Porenn. - Zakath rozkazał swej armii wyruszyć z Cthol Murgos i stłumić rebelię. Nie upłynie zbyt dużo czasu, nim jego oddziały zaleją całą Karandę, a jest to obszar, na którym są nasi przyjaciele. Dlatego właśnie zwołałam to spotkanie. Co zrobimy? Lelldorin z Wildantor wstał z krzesła.