uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 840 264
  • Obserwuję807
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 090 637

David Weber - Cykl-Honor Harrington (05) Honor na wygnaniu

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

David Weber - Cykl-Honor Harrington (05) Honor na wygnaniu.pdf

uzavrano EBooki D David Weber
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 227 stron)

David Weber Honor na wygnaniu Cykl: Honor Harrington, tom 5 Prze³o¿y³: Jaros³aw Kotarski WSTÊP Admira³ Eskadry Zielonej Hamish Alexander, trzynasty earl White Haven, siedzia³ w swym fotelu na pomoœcie flagowym HMS Queen Caitrin i przygl¹da³ siê ekranowi, na którym gwiazda typu 63, czyli s³oñce systemu Nightingale, stanowi³a ledwie bia³y punkcik, a niewidoczna, bo zbyt odleg³a, jedyna zamieszkana planeta oznaczona by³a b³êkitno-zielonym symbolem. Miêdzy nim a Queen Caitrin znajdowa³y siê te¿ inne symbole — czerwone — oznaczaj¹ce szyk wrogich okrêtów i im w³aœnie admira³ poœwiêca³ szczególn¹ uwagê. Sensory pok³adowe okrêtów Ludowej Marynarki wykry³y jego si³y wiele godzin temu. a jak dot¹d przeciwnik nie próbowa³ niczego niespodziewanego — utworzy³ œcianê przegradzaj¹c¹ drogê do celu i obra³ kurs pozwalaj¹cy na zbli¿enie siê w zasiêg ognia w sporej odleg³oœci od granicy wejœcia w nadprzestrzeñ. Pozostawi³ mu wiêc inicjatywê, co nie na wiele siê przyda³o — obie strony wiedzia³y, po co zjawi³y siê w uk³adzie okrêty Królewskiej Marynarki, a obroñcy zajmowali pozycjê skutecznie uniemo¿liwiaj¹c¹ osi¹gniêcie celu. Co gorsza, ich okrêty utrzymywa³y szyk bez dziwnych, niespodziewanych manewrów — typowych w ostatnim czasie — i mia³y przewagê liczebn¹ w stosunku cztery do trzech. On z kolei dysponowa³ lepszymi okrêtami i lepszym uzbrojeniem, ale jedyne, co mu pozosta³o, to bój spotkaniowy — zmora ka¿dego szanuj¹cego siê dowódcy. Bior¹c jednak¿e pod uwagê upór, z jakim okrêty wroga trzyma³y siê w szyku, nie by³o co liczyæ na walkê manewrow¹. Westchn¹³, sprawdzi³ odleg³oœæ i spojrza³ na ekran ³¹cznoœci, na którym widaæ by³o twarz kapitana Goldsteina, dowódcy okrêtu. — Doskonale, kapitanie Goldstein — powiedzia³. — Mo¿e pan otworzyæ ogieñ. — Aye, aye, milordzie! Sekundê póŸniej pierwsza salwa rakiet opuœci³a lewoburtowe wyrzutnie okrêtu. Natychmiast do³¹czy³y do niej pozosta³e jednostki Dwudziestej Pierwszej Eskadry Liniowej i osiem superdreadnoughtów równoczeœnie odpali³o rakiety z zasobników holowanych za rufami. Dreadnoughty z Ósmej i Siedemnastej Eskadry posz³y ich œladem i trzy tysi¹ce dwieœcie rakiet pomknê³o ku oddalonym o piêæ i pó³ miliona kilometrów okrêtom wroga. White Haven przygl¹da³ siê temu z coraz bardziej ponur¹ min¹. Pocz¹tkowa faza bitwy mia³a wrêcz podrêcznikowy przebieg, a mimo to coœ zdecydowanie go niepokoi³o. Jak dot¹d nic tego nie uzasadnia³o, a fakt, i¿ okrêtów wroga pojawi³o siê wiêcej ni¿ zwykle, nie by³ a¿ tak zaskakuj¹cy. Nie by³o to mi³e, ale nale¿a³o siê spodziewaæ, ¿e po miesi¹cach rozpaczliwych obron organizowanych na poczekaniu, które nieodmiennie koñczy³y siê klêsk¹, Ludowa Marynarka zdo³a coœ zorganizowaæ. W koñcu Trevor Star by³ dla Republiki Haven naprawdê wa¿nym systemem, a ku niemu w³aœnie zmierza³ atak Royal Manticoran Navy. Teraz najwyraŸniej mia³ przed sob¹ zorganizowan¹ wczeœniej grupê operacyjn¹ i byæ mo¿e w³aœnie brak nerwowoœci i zamieszania, typowych dla przeciwnika w ostatnich miesi¹cach, stanowi³ powód jego niepokoju. Dlatego w³aœnie otworzy³ ogieñ z tak du¿ej odleg³oœci i zmusi³ siê do ostro¿nego, bezczynnego czekania. Salwa wystrzelona przez okrêty Ludowej Marynarki by³a znacznie s³absza, a to

dlatego, ¿e nie u¿ywa³y one holowanych zasobników. Mimo to trzydzieœci dwa superdreadnoughty tworz¹ce cztery eskadry liniowe odpali³y tysi¹c dwieœcie rakiet i White Haven zme³³ przekleñstwo, gdy przekona³ siê, ¿e przeciwnik skoncentrowa³ ogieñ na okrêtach Dwudziestej Pierwszej Eskadry. Jego w³asne okrêty wystrzeli³y jeszcze dwie pe³ne salwy burtowe, nim wrogie rakiety znalaz³y siê na tyle blisko, i¿ odezwa³a siê pok³adowa obrona antyrakietowa. Antyrakiety na ekranie mia³y zielon¹ barwê i spisywa³y siê doskonale, ale skoncentrowanie ostrza³u na oœmiu tylko celach spowodowa³o, ¿e nadlatuj¹cych rakiet by³o zbyt wiele, by mog³a sobie z nimi wszystkimi poradziæ obrona przeciwrakietowa Dwudziestej Pierwszej Eskadry. Czêœæ rakiet wroga po prostu musia³a siê przez ni¹ przedrzeæ... Najpierw jednak ich w³asne rakiety dolecia³y do celu. Sprzê¿one dzia³ka laserowe zniszczy³y wiele rakiet, które przedosta³y siê przez zaporê antyrakiet, ale by nadlatuj¹ce pociski sta³y siê ca³kowicie niegroŸne dla okrêtu, musia³y zostaæ zniszczone co najmniej dwadzieœcia piêæ tysiêcy kilometrów od jego burty. Co prawda okrêty RMN obra³y za cele trzy eskadry, nie jedn¹, ale iloœæ rakiet by³a tak du¿a, ¿e sam rachunek prawdopodobieñstwa dzia³a³ na ich korzyœæ. Coraz wiêcej pocisków dociera³o do celu, a ich impulsowe g³owice laserowe detonowa³y jedna po drugiej, rozsiewaj¹c wokó³ promienie laserowej energii. Czêœæ z nich poch³onê³y lub odbi³y os³ony burtowe, ale dziesi¹tki przedar³y siê przez tê ostatni¹ liniê obrony i pru³y pancerne kad³uby, nios¹c œmieræ i zniszczenie. Potê¿ne okrêty traci³y atmosferê i uzbrojenie, ginêli cz³onkowie za³óg, wêz³y napêdów przestawa³y istnieæ, a os³ony burtowe znika³y b¹dŸ przestawa³y byæ stabilne, u³atwiaj¹c zadanie kolejnym promieniom laserowym. Nim piek³o wokó³ okrêtów Ludowej Marynarki zel¿a³o, pierwsza wystrzelona przez nie salwa dotar³a do okrêtów Royal Manticoran Navy. Poniewa¿ okrêty Ósmej Eskadry znajdowa³y siê zbyt daleko za rufami jednostek Dwudziestej Pierwszej Eskadry, nadlatuj¹ce pociski mog³y ostrzeliwaæ jedynie dzia³ka laserowe okrêtów wchodz¹cych w sk³ad eskadr Dwudziestej Pierwszej i Siedemnastej. A by³o ich zbyt ma³o, by mog³y poradziæ sobie ze wszystkimi — i teraz straty zaczê³y ponosiæ okrêty RMN. White Haven obserwowa³ z rosn¹cym niepokojem przebieg starcia. Jego dowódcy spisywali siê doskonale — wed³ug danych wyœwietlanych w dolnej czêœci ekranu nieprzyjaciel poniós³ powa¿ne straty, choæ jak dot¹d ¿aden okrêt nie zosta³ zniszczony. Co dziwniejsze, ¿aden te¿ nie wycofa³ siê z walki, choæ parê by³o praktycznie wybebeszonymi wrakami. Jego w³asny okrêt flagowy zosta³ tylko lekko uszkodzony, mimo ¿e ekran w pewnym momencie zamigota³, ale wiedzia³, ¿e to nie potrwa d³ugo — przy boju spotkaniowym i ci¹g³ym ostrzale na coraz krótszy dystans, mimo i¿ ka¿da nastêpna salwa by³a mniej liczna od poprzedniej, przez obronê antyrakietow¹ przedostawa³o siê tyle samo rakiet, a wywo³ywa³y one coraz wiêksze zniszczenia. Poniewa¿ przeciwnik utrzymywa³ kurs i szyk, zanosi³o siê na bitwê na wyniszczenie — coœ, co by³o koszmarem ka¿dego dowódcy formacji liniowej. — Pierwszy ma doœæ, sir! — zameldowa³ jego szef sztabu, widz¹c jak pierwszy nieprzyjacielski dreadnought wypada z szyku i obraca siê, by ustawiæ ekranem ku nadlatuj¹cym pociskom. — Widzê, Byron — skwitowa³ White Haven. W jego g³osie nie by³o œladu radoœci brzmi¹cej w g³osie kapitana Huntera. Nie ulega³o kwestii, ¿e w³aœnie zakoñczy³ siê okres ³atwych zwyciêstw — Ludowa Marynarka zdo³a³a siê zmobilizowaæ i znów sta³a siê groŸnym przeciwnikiem. Najlepiej œwiadczy³o o tym to, i¿ pozosta³e okrêty nadal utrzymywa³y szyk i strzela³y. Dot¹d strata pierwszego doprowadza³a zwykle do paniki, a zawsze do zamieszania. Tym razem by³o inaczej. Co nie wró¿y³o dobrze na przysz³oœæ. Co prawda przeciwnik nadal pope³nia³ b³êdy, ale ju¿ nie takie jak wczeœniej. To starcie by³o niezwykle zaciête. Okrêty wrogiej formacji powinny ju¿ odpadaæ po dwa i po trzy, gdy zdemoralizowani oficerowie mieli okazjê przekonaæ siê na w³asnej skórze o przewadze technicznej Królewskiej Marynarki,

a tymczasem nic takiego nie mia³o miejsca. Przeciwnik trzyma³ szyk i nie by³a to mi³a œwiadomoœæ dla kogoœ, kto wiedzia³, jak¹ przewag¹ liczebn¹ i tona¿ow¹ dysponuje nadal Ludowa Marynarka. Tymczasem przeciwnik uparcie nie zmienia³ kursu mimo ponoszonych strat, chc¹c dotrzeæ w zasiêg broni energetycznej, bowiem dopiero to by³o w stanie zniwelowaæ przewagê techniczn¹ rakiet i systemów elektronicznych okrêtów Royal Manticoran Navy. Jeden z zielonych symboli przedstawiaj¹cych okrêty RMN zacz¹³ pulsowaæ pomarañczowo, gdy pó³ tuzina promieni laserowych trafi³o w niego równoczeœnie. Ekran HMS King Michael znikn¹³, potem pojawi³ siê na nowo i przez sekundê White Haven myœla³, ¿e najgorsze za nimi — w nastêpnej sekundzie superdreadnought zmieni³ siê w miniaturow¹ supernow¹. Maj¹cy ponad osiem milionów ton i licz¹c¹ szeœæ tysiêcy ludzi za³ogê okrêt przesta³ istnieæ. Ktoœ zakl¹³ cicho, ktoœ inny westchn¹³, admira³ Hamish Alexander poleci³ zaœ lodowato opanowanym g³osem: — Kapitanie Goldstein, proszê zmieniæ kurs o piêtnaœcie stopni na praw¹ burtê. W ten sposób oddala³ siê od przeciwnika, zwiêkszaj¹c tym samym czas trwania pojedynku rakietowego. Przy takiej ró¿nicy si³ jego okrêty nie mia³y szans w starciu na ma³¹ odleg³oœæ, a pojedynek rakietowy z ka¿d¹ chwil¹ zmniejsza³ tê dysproporcjê. Z ponur¹ satysfakcj¹ obserwowa³, jak formacja wroga tak¿e zmienia kurs i to gwa³towniej — okrêty Ludowej Marynarki wykona³y ostrzejszy zwrot, chc¹c szybciej zmniejszyæ dystans, choæ w ten sposób niebezpiecznie wystawia³y nie os³oniête dzioby na trafienia. Da³o siê to natychmiast zauwa¿yæ — w kilka sekund po zmianie kursu eksplodowa³ pierwszy superdreadnought, a nim odleg³oœæ zmniejszy³a siê do czterech milionów kilometrów, dwa kolejne przesta³y istnieæ. Liczne trafienia i uszkodzenia pozosta³ych powoli, lecz stale wyrównywa³y si³y obu stron, o czym na bie¿¹co informowa³a wyœwietlaj¹ca siê na dole ekranu analiza taktyczna. — Kapitanie Goldstein, proszê zmieniæ kurs o dziesiêæ stopni na lew¹ burtê — poleci³ White Haven, gdy uzna³ stosunek si³ za zadowalaj¹cy. — Skoro tak chc¹ siê do nas zbli¿yæ, pomo¿emy im. — Aye, aye, milordzie. Jest dziesiêæ stopni na lew¹ burtê! Ostrza³ przybra³ na sile, gdy odleg³oœæ miêdzy obiema flotami zaczê³a siê zmniejszaæ, ale coraz bardziej uwidacznia³a siê przewaga okrêtów Królewskiej Marynarki — coraz wiêcej wyrzutni wroga milk³o, kolejny okrêt wypad³ z szyku, ustawiaj¹c siê ekranem do przeciwnika. Przy tym stosunku strat — piêæ okrêtów wroga wy³¹czonych z walki za jeden w³asny — jego eskadra bêdzie mia³a przewagê, gdy znajd¹ siê w zasiêgu broni energetycznej... White Haven zmarszczy³ brwi: ten, kto dowodzi³ si³ami Ludowej Marynarki, tak¿e mia³ tego œwiadomoœæ, wiêc dlaczego par³ do samobójstwa?! Nightingale stanowi³ istotny element zewnêtrznej strefy obronnej Trevor Star, ale nie na tyle istotny, by by³ wart utraty trzydziestu dwóch okrêtów liniowych. Musia³ istnieæ inny powód tego szaleñstwa... — Nowy kontakt! Nieprzyjacielskie okrêty liniowe w namiarze 046 na 039! Odleg³oœæ osiemnaœcie milionów kilometrów i zmniejsza siê! — rozleg³ siê nagle g³os jednego z operatorów. — Oznaczenie si³: Bogey 2! White Haven odwróci³ siê ku g³ównej holoprojekcji taktycznej — za prawoburtow¹ æwiartk¹ rufow¹ jego okrêtu flagowego zaczê³y siê pojawiaæ nowe symbole, w miarê jak superdreadnoughty przeciwnika uruchamia³y napêdy i stawa³y siê widoczne dla sensorów. Dwadzieœcia cztery nowe okrêty liniowe stanowi¹ce drugie ugrupowanie wroga wyjaœnia³y sytuacjê i dziwne zachowanie pierwszego, którego zadaniem by³o wci¹gn¹æ go w zasadzkê. Niechêtnie, ale musia³ przyznaæ, ¿e Ludowa Marynarka naprawdê wraca³a do formy — gdyby dowódca drugiego zespo³u poczeka³ jeszcze z kwadrans, ca³a eskadra Królewskiej Marynarki znalaz³aby siê w potrzasku, zmuszona walczyæ na blisk¹ odleg³oœæ z niedobitkami pierwszej grupy, a wystawiona na ogieñ z boku i z góry drugiej, o której istnieniu nic nie wiedzia³a. Niewiele okrêtów RMN zdo³a³oby ujœæ z tej zasadzki.

White Haven uœmiechn¹³ siê z³oœliwie — gdyby przeciwnik poczeka³... ale tego nie zrobi³ i ujawni³ siê o kwadrans za wczeœnie, co zmienia³o sytuacjê diametralnie. By³ to bez w¹tpienia skutek braku doœwiadczenia dowodz¹cego zespo³em Bogey 2, a to z kolei by³o skutkiem czystek, które nowe w³adze Ludowej Republiki przeprowadzi³y we flocie. Wyr¿nêli praktycznie wszystkich wy¿szych dowódców, a wiêc i wiêkszoœæ doœwiadczonych, co siê w³aœnie zemœci³o. Bardziej doœwiadczony oficer zignorowa³by straty ponoszone przez pierwszy zespól i czeka³, a¿ przeciwnik znajdzie siê w potrzasku. Przy tak niewielkiej odleg³oœci i przy ostrzale z broni energetycznej z obu burt przewaga techniczna uzbrojenia dalekodystansowego nie liczy³aby siê, a okrêty Królewskiej Marynarki zosta³yby dos³ownie zmasakrowane. I Ludowa Marynarka odnios³aby pierwsze zwyciêstwo w tej wojnie. Kwestia by³a prosta — nie móg³ wdaæ siê w walkê z takimi si³ami, bo oznacza³oby to zag³adê jego si³, a wiêc musia³ dotrzeæ do granicy wejœcia w nadprzestrzeñ i uciec, zanim pu³apka siê zamknie. By tego dokonaæ, nie móg³ jedynie zmieniæ kursu, bowiem zgodnie z wyliczeniem komputera taktycznego oba zgrupowania przeciwnika po³¹cz¹ siê wczeœniej, jeœli to zrobi, a jego okrêty bêd¹ i tak mia³y zbyt du¿¹ prêdkoœæ, by z marszu wejœæ w nadprzestrzeñ. Jedyne, co mu pozosta³o, to ostry zwrot na lew¹ burtê prosto ku lec¹cej formacji. Dziêki temu Bogey 2 nie zd¹¿y wzi¹æ udzia³u w walce. Minusem by³o to, ¿e musia³ wejœæ w zasiêg broni energetycznej pierwszego zgrupowania szybciej ni¿ planowa³, co oznacza³o, ¿e poniesie znacznie wiêksze straty ni¿ zak³ada³ przed bitw¹. White Haven pogodzi³ siê z tym, wiedz¹c, ¿e nie ma innego wyjœcia, a w ten sposób nie doœæ, ¿e uratuje wiêkszoœæ okrêtów, to jeszcze zada przeciwnikowi du¿e straty. Wprowadzi³ nowy kurs do podrêcznego komputera nawigacyjnego i gdy na ekranie pojawi³a siê nowa projekcja, uœmiechn¹³ siê z mœciw¹ satysfakcj¹ — tak jak podejrzewa³, jego eskadra znajdowa³a siê w pozycji umo¿liwiaj¹cej przeciêcie kursu przeciwnika bez wystawiania dziobów prosto na jego salwy burtowe. A okrêty Ludowej Marynarki bêd¹ musia³y zmieniæ kurs albo wystawi¹ swoje nie os³oniête dzioby na jego salwy burtowe. Jeœli siê zdecyduj¹ na to drugie, zadadz¹ mu wiêksze straty, bowiem pojedynek potrwa d³u¿ej, ale same zostan¹ zmasakrowane. — Kapitanie Goldstein, proszê wzi¹æ kurs 270 na 000! — poleci³. — Pe³na szybkoœæ i proszê przekazaæ na wszystkie okrêty: odwróciæ siê ekranami do Bogey 2 i kontynuowaæ walkê z Bogey 1! Nie czekaj¹c na potwierdzenie, ponownie skupi³ uwagê na ekranie taktycznym. Jego okrêty zwróci³y siê ekranami ku nowemu przeciwnikowi, nie przerywaj¹c ostrza³u starego. Co prawda Bogey 2 znajdowa³ siê poza zasiêgiem ostrza³u rakiet dysponuj¹cych jeszcze napêdem, ale jego dowódca móg³ zaryzykowaæ parê salw w nadziei, ¿e pociski po wyczerpaniu paliwa nadal bêd¹ lecieæ tym samym kursem, a stan¹ siê niewykrywalne dla pok³adowych sensorów. W ten sposób zabezpieczy³ siê przed tak¹ niespodziank¹ i móg³ skoncentrowaæ siê na pierwotnym przeciwniku. I na dalszej ucieczce. Bo ucieka³ — i wiedzieli o tym wszyscy, tak jego podw³adni, jak i przeciwnik. Po raz pierwszy w tej wojnie Ludowej Marynarce uda³o siê powstrzymaæ ca³kowicie ofensywê Royal Manticoran Navy, i to zadaj¹c jej przy okazji powa¿ne straty. Obserwowa³ zmieniaj¹ce siê prognozy w miarê rozwoju sytuacji, œwiadom, ¿e do samego koñca bitwy nie bêdzie wiedzia³, jak wielkie one bêd¹. Jedno nie ulega³o kwestii: na pewno bêd¹ powa¿ne... A gdyby nie niecierpliwoœæ dowódcy Bogey 2, by³yby olbrzymie. Przestrzeñ by³a wystarczaj¹co obszerna, by ukryæ w niej ca³e floty, jak d³ugo okrêty nie emitowa³y zdradzaj¹cego ich obecnoœæ promieniowania, ale by zasadzka taka jak ta spe³ni³a swoje zadanie, konieczne by³o doskona³e zgranie czasowe obu zespo³ów j¹ organizuj¹cych, nawet jeœli ofiara by³a uprzejma wspó³pracowaæ tak dalece jak on... Dalsze rozmyœlania przerwa³ mu widok kolejnego zielonego symbolu zmieniaj¹cego barwê na pomarañczowy. HMS Thunderer prze³ama³ siê na dwie po³owy, rozsiewaj¹c wokó³ kapsu³y ratunkowe. White Haven przygryz³ wargê — nie móg³ nic zrobiæ dla rozbitków, bo jeœli zwolni, Bogey

2 zdo³a dogoniæ jego formacjê. Jeœli zaœ zostawi³by jakiekolwiek lekkie okrêty, by odszuka³y ich i wziê³y na pok³ady, skaza³by je na zag³adê. A ich za³ogi na œmieræ lub niewolê. Obie po³ówki HMS Thunderer eksplodowa³y, gdy wybuch³y zainstalowane z myœl¹ o takiej koniecznoœci ³adunki autodestrukcyjne. Sekundy póŸniej znacznie silniejsza eksplozja zakoñczy³a istnienie kolejnego superdreadnoughta Ludowej Marynarki. Hamish Alexander zmusi³ siê do spokojnego siedzenia i czekania. Przeciwnik bêdzie mia³ doœæ czasu i okrêtów, by przeprowadziæ akcjê ratunkow¹, wiêc ci z za³óg okrêtów RMN, którzy ocaleli, tak¿e zostan¹ uratowani. Co prawda los jeñca wojennego nie by³ zbyt œwietlan¹ perspektyw¹, ale zdecydowanie lepsz¹ ni¿ œmieræ. Ludowa Republika mia³a masê wad, natomiast nic jak dot¹d nie wskazywa³o, by nie przestrzega³a miêdzyplanetarnych konwencji reguluj¹cych zasady prowadzenia wojny i traktowania jeñców. — Za trzydzieœci siedem minut znajdziemy siê w zasiêgu broni energetycznej, sir — powiedzia³ cicho kapitan Hunter. — Wed³ug najnowszych obliczeñ Bogey 1 bêdzie w stanie kontynuowaæ walkê a¿ do przekroczenia granicy wejœcia w nadprzestrzeñ. — Rozumiem — odpar³ spokojnie White Haven. Doskonale zdawa³ sobie sprawê, ¿e pozorami spokoju nie oszuka Huntera, ale niepisane zasady wymaga³y, by dowódca zawsze zachowywa³ spokój albo go dobrze udawa³, a pozostali sprawiali wra¿enie, ¿e bior¹ to za dobr¹ monetê. Kolejny okrêt Ludowej Marynarki wycofa³ siê z walki — pozosta³o ich dwadzieœcia piêæ, a jego za³ogi jeszcze zmniejsz¹ tê liczbê w ci¹gu najbli¿szej pó³ godziny. A mimo to przeciwnik utrzymywa³ szyk i kurs — Ludowa Marynarka jako liczniejsza mog³a ³atwiej znieœæ stratê wiêkszej liczby okrêtów liniowych ni¿ Royal Manticoran Navy i dowodz¹cy zespo³em Bogey 1, najwyraŸniej tego œwiadom, postanowi³ zadaæ przeciwnikowi jak najwiêksze straty. Obserwuj¹c coraz zacieklejsz¹ wymianê ognia, White Haven nie mia³ weso³ych myœli. Przeciwnik zacz¹³ wykazywaæ inicjatywê, co prawda jeszcze nieporadnie i nieskutecznie, ale skoñczy³a siê panika, z jak¹ dot¹d reagowa³ na ataki. Zdawa³ sobie co prawda sprawê od samego pocz¹tku, ¿e taka chwila nadejdzie, bowiem Ludowa Republika Haven by³a zbyt potê¿na, by da³o siê j¹ pokonaæ w b³yskawicznej wojnie, ale mia³ nadziejê, ¿e jej si³y zbrojne póŸniej powróc¹ do równowagi. Teraz wiedzia³, ¿e siê przeliczy³... — Byron, plan Delta Trzy — powiedzia³ cicho, oficjalnie potwierdzaj¹c zamiar jak najszybszego wejœcia w nadprzestrzeñ. — Skoncentrujemy ogieñ na ich œrodkowej eskadrze: tam najprawdopodobniej jest flagowiec. Mo¿e uda siê go zniszczyæ, nim przemówi¹ dzia³a. — Aye, aye, sir — potwierdzi³ kapitan Hunter. Earl White Haven odchyli³ siê na oparcie fotela, s³uchaj¹c, jak szef sztabu wydaje dok³adniejsze rozkazy i obserwuj¹c ekran wizualny. Zrobi³ wszystko, co móg³. Teraz móg³ tylko czekaæ, ilu jego podkomendnych prze¿yje tê bitwê. ROZDZIA£ I Jak wszystkie budynki u¿ytecznoœci publicznej na planecie Grayson, pa³ac Protektora znajdowa³ siê pod kopu³¹, wewn¹trz której panowa³y œciœle kontrolowane warunki atmosferyczne i glebowe. Wyró¿nia³o go to, ¿e w naro¿niku okalaj¹cych go z dwóch stron terenów zielonych znajdowa³a siê jeszcze jedna, znacznie mniejsza kopu³a mieszcz¹ca szklarniê lub — jak kto wola³ — palmiarniê. Podchodz¹c do wejœcia do niej, admira³ Wesley Matthews przygotowa³ siê na fizyczny

atak, wiedz¹c z doœwiadczenia, co go czeka. Kiedy pilnuj¹cy drzwi gwardzista w kasztanowo-z³ocistym uniformie w barwach domu Mayhew otworzy³ je, wyla³a siê przez nie fala gor¹ca i wilgoci. Matthews z rezygnacj¹ poluŸni³ krawat i rozpi¹³ ko³nierzyk. Tym razem by³ zdecydowany pozostaæ w mundurze, choæby mia³ dostaæ udaru. — Witaj, Wesley — odezwa³ siê Benjamin Mayhew IX, nie podnosz¹c g³owy znad grz¹dki. — Dzieñ dobry, sir — odpar³ z szacunkiem Matthews. Ów szacunek przyt³umi³ nieco mikroklimat, który okaza³ siê gorszy ni¿ poprzednim razem. Protektor by³ w podkoszulku, a i tak czo³o mia³ mokre od potu. Matthews czu³, ¿e zaczyna siê rozp³ywaæ. Przetar³ oczy i spojrza³ na kranik systemu enviro — czterdzieœci stopni Celsjusza i dziewiêædziesi¹t szeœæ procent wilgotnoœci! Upór uporem, a zdrowy rozs¹dek zdrowym rozs¹dkiem — czym prêdzej zdj¹³ kurtkê mundurow¹ i krawat oraz rozpi¹³ trzy górne guziki koszuli. Szelest materia³u nie by³ g³oœny, ale w szklarni panowa³a prawie absolutna cisza, tote¿ by³ doskonale s³yszalny. Benjamin, s³ysz¹c ten dŸwiêk, uœmiechn¹³ siê i uniós³ g³owê. — Nie podkrêci³ pan przypadkiem termostatu na moj¹ czeœæ, sir? — spyta³ Matthews. — Oczywiœcie ¿e nie! — obruszy³o siê wcielenie niewinnoœci. — Dlaczego niby mia³bym zrobiæ coœ podobnego?! Matthews uniós³ wymownie brwi, nie odzywaj¹c siê s³owem, co widz¹c Protektor zachichota³ radoœnie Wesley Matthews by³ bardzo m³ody jak na g³ównodowodz¹cego Marynarki Graysona, nawet bior¹c pod uwagê ¿e prolong dopiero co sta³ siê powszechnie dostêpny dla mieszkañców planety. W ci¹gu niespe³na czterech standardowych lat awansowa³ z komodora na naczelnego dowódcê i podobnie jak jego poprzednik Bernard Yanakov by³ ciê¿ko zaskoczony, gdy pozna³ g³ówne hobby Protektora. By³o nim szeroko rozumiane kwiaciarstwo — od uprawy i krzy¿owania gatunków po uk³adanie w wazonach artystycznych kompozycji. Na Graysonie to ostatnie by³o popularn¹ form¹ sztuki, ale popularn¹ g³ównie wœród kobiet, a choæ niektóre z rêkodzie³ Protektora zaiste zapiera³y dech w piersiach, samo zajêcie wydawa³o siê, ³agodnie mówi¹c, dziwne w przypadku g³owy pañstwa. Yanakov mia³ w tej kwestii powa¿n¹ przewagê, bowiem by³ nie tylko kuzynem Protektora, ale w dodatku starszym kuzynem, i zna³ go od urodzenia, tote¿ nigdy nie ukrywa³ opinii o jego zainteresowaniach, wyra¿anej przewa¿nie z celn¹ z³oœliwoœci¹. Matthews nie móg³ tak post¹piæ, co i tak nie zmienia³o faktu, i¿ Benjamin wiedzia³, jaka jest jego opinia w tej materii. Bawi³o go to, nie obra¿a³o, ale nie przeszkadza³o w drobnych z³oœliwoœciach, jak choæby ta, ¿e nie móg³ siê powstrzymaæ, by nie organizowaæ prywatnych spotkañ w szklarni albo nie zajmowaæ siê uk³adaniem kwiatów, gdy zjawi³ siê wezwany w³aœnie admira³. Z³oœliwoœæ nie by³a zbyt uci¹¿liwa i sta³a siê z czasem rodzajem prywatnego ¿artu, a odrobina humoru w ostatnich czasach by³a im obu wrêcz niezbêdna. Tym razem jednak po³¹czenie temperatury i wilgotnoœci okaza³o siê zbyt silne. — Prawdê mówi¹c, sam nie planowa³em tak, hm... energicznych zmian klimatycznych, ale nie mia³em wyboru — przyzna³ Benjamin, wskazuj¹c na kwiat, którym zajmowa³ siê w chwili zjawienia siê goœcia. — To orchidea Hibsona z planety Indus w systemie Mitra. Piêkna, prawda? — Piêkna — przyzna³ uczciwie, acz niechêtnie Matthews. Kwiat mia³ kszta³t dzwonu i niewiarygodnie delikatn¹ barwê z³o¿on¹ z przenikaj¹cych siê ³agodnie odcieni b³êkitu i ciemnej purpury. Pachnia³ mocno — tak mocno, ¿e Matthews mia³ wra¿enie, i¿ zapada siê w jego kielichu... otrz¹sn¹³ siê z pewnym wysi³kiem, który musia³ byæ widoczny, bo Benjamin rozeœmia³ siê cicho. — Wiem, jak to jest — przyzna³. — Dziœ chodzi jednak o coœ innego: otó¿ jest go niezwykle trudno rozmno¿yæ poza macierzyst¹ planet¹, bowiem kwiat mêski rozkwita tylko na jeden dzieñ raz na trzy standardowe lata. By³em nim zafascynowany od chwili, gdy go pierwszy raz ujrza³em w konserwatorium na Ziemi. Mam szansê wyhodowaæ hybrydê,

która bêdzie kwit³a dwa razy czêœciej, niestety w tym przypadku nie ja wyznaczam czas, a niezbêdne jest, by proces reprodukcji nast¹pi³ w naturalnych warunkach œrodowiskowych. Zakwit³ w nocy, st¹d ta ³aŸnia, a nie wiedzia³em o tym, gdy wczoraj poprosi³em ciê, byœ mnie odwiedzi³. Jeœli teraz nie wykorzystam okazji... Wzruszy³ wymownie ramionami, a Matthews wbrew sobie przytakn¹³, zapominaj¹c przybraæ stosownie cierpiêtniczy wyraz twarzy. Orchidea by³a naprawdê piêkna, wiêc spokojnie czeka³, a¿ gospodarz skoñczy zbieraæ próbnikiem py³ek, obejrzy go pod lup¹ i zamknie w hermetycznym pojemniku. — No to zosta³o tylko poczekaæ, a¿ te tu zakwitn¹ — oznajmi³, nie kryj¹c satysfakcji Benjamin, wskazuj¹c na zielone jeszcze p¹ki rosn¹cej w pobli¿u roœliny. — A to nast¹pi...? — spyta³ uprzejmie Matthews. — Za jakieœ czterdzieœci godzin, wiêc nie bêdziemy tu czekaæ — wyjaœni³ Protektor i wskaza³ goœciowi drzwi. Matthews odetchn¹³ g³êboko, nie kryj¹c ulgi. Ledwie wyszli ze szklarni, obaj gwardziœci Protektora zajêli swoje miejsca. Ca³a czwórka podesz³a do ³awki stoj¹cej przy niewielkiej fontannie, a kiedy usiedli, prawie natychmiast pojawi³ siê s³u¿¹cy z rêcznikami i sch³odzonymi napojami. Matthews wytar³ starannie twarz, w³osy i szyjê i duszkiem opró¿ni³ swoj¹ szklankê. Protektor za³o¿y³ nogê na nogê, rozsiad³ siê wygodniej i spyta³: — Dobrze, Wesley. O czym chcia³eœ ze mn¹ porozmawiaæ? — O lady Harrington — odpar³ zwiêŸle zapytany, i ignoruj¹c ciê¿kie westchnienie gospodarza, doda³: — Wiem, ¿e uwa¿a pan, ¿e to jeszcze za wczeœnie, sir, ale my jej naprawdê potrzebujemy! — Rozumiem to doskonale, ale nie bêdê na ni¹ naciska³. Ona nadal dochodzi do siebie, a po takich przejœciach trzeba na to d³ugiego czasu. — To ju¿ ponad dziewiêæ miesiêcy, sir — zauwa¿y³ z szacunkiem, ale i uporem, Matthews. — Wiem. Wiem te¿, jak bardzo by ci siê przyda³a, ale zas³u¿y³a sobie na spokój tak d³ugo, jak uzna to za potrzebne. A ja mam zamiar dopilnowaæ, by nikt jej nie przeszkodzi³ w tym leczeniu, Poczekaj, dopóki nie bêdzie gotowa. — A sk¹d bêdziemy o tym wiedzieæ, skoro nie pozwala mi pan nawet spytaæ jej o to? Benjamin zastanowi³ siê nad pytaniem i jakby wbrew sobie przytakn¹³. — Fakt. Problem w tym, ¿e nie s¹dzê, by ju¿ siê pozbiera³a. Nie jestem naturalnie pewien, bo nie jest to osoba, która wyp³akiwa³aby siê komukolwiek, ale Katherine potrafi z niej wyci¹gn¹æ bardzo wiele i st¹d wiem, ¿e sprawy nie maj¹ siê dobrze. By³ nawet taki okres, gdy siê ba³em, ¿e j¹ ca³kowicie stracimy... a to, w jaki sposób okreœlone elementy zareagowa³y na ni¹, bynajmniej nie pomaga³o... Matthews przytakn¹³, doskonale wiedz¹c, jakie „elementy” Protektor ma na myœli. — Zdawa³em sobie sprawê, ¿e najbardziej zatwardziali reakcjoniœci podnios¹ wrzask, gdy tylko otrz¹sn¹ siê z pierwszego szoku, ale nie s¹dzi³em, ¿e oka¿¹ siê tak bezczelni — przyzna³ Protektor. — A powinienem! Nadal uwa¿am, ¿e mianowanie jej patronem by³o w³aœciwym posuniêciem. Nie doœæ, ¿e na to uczciwie zapracowa³a, to jeszcze potrzebujemy jej w takiej roli, ale przyznajê, ¿e gdybym wówczas wiedzia³, ile bêdzie j¹ to kosztowa³o, nigdy bym tego nie zrobi³. Jeœli dodaæ protesty po œmierci Tankersleya i resztê wydarzeñ na Manticore... — Za to nie mo¿e siê pan obwiniaæ, sir — przerwa³ mu zdecydowanie Matthews. — Ani ze œmierci¹ kapitana Tankersleya, ani z g³upot¹ polityków Gwiezdnego Królestwa nie mieliœmy nic wspólnego. Lady Harrington tak¿e o tym wie. Nawet zreszt¹ gdyby tak nie by³o, to ma pan ca³kowit¹ racjê: potrzebujemy jej jako patrona, jeœli reformy maj¹ byæ szybkie i trwa³e, a to, co myœli grupa lunatyków, jest bez znaczenia, bo wiêkszoœæ i to przyt³aczaj¹ca naszego spo³eczeñstwa szanuje j¹. Jestem pewien, ¿e z tego tak¿e zdaje sobie sprawê, sir, a jest osob¹ niezwykle siln¹, o czym obaj wiemy. Przetrwa to.

— Mam nadziejê, Wesley. Naprawdê mam tak¹ nadziejê. — Jestem pewien, ¿e przetrwa, sir. Problem jednak w tym, ¿e równie mocno potrzebujemy jej doœwiadczenia jako oficera liniowego i z ca³ym szacunkiem, sir, ale s¹dzê, ¿e nie postêpujemy wobec niej sprawiedliwie, nic mówi¹c jej o tym. Jak dot¹d by³ to najostrzejszy sprzeciw, jaki Benjamin od niego us³ysza³, co sk³oni³o go do powa¿nego namys³u. Matthews rozpozna³ po jego minie, co siê dzieje, wiêc siedzia³ cicho i cierpliwie czeka³, a¿ Protektor przeanalizuje wszystkie za i przeciw. — Nie wiem — przyzna³ w koñcu Mayhew. — Mo¿esz mieæ racjê, ale nadal chcê jej daæ tyle czasu, ile to tylko mo¿liwe. — Z ca³ym szacunkiem, sir, ale ponownie muszê siê z panem nie zgodziæ. Myœlê, ¿e to b³¹d i to prosty b³¹d: to pan nalega, byœmy traktowali kobiety jak równe nam, i s¹dzê, ¿e ma pan racjê. Wydaje mi siê tak¿e, ¿e wiêkszoœæ nowego spo³eczeñstwa dochodzi do tego samego wniosku, choæ powoli i nie wszystkim siê to podoba. Równoczeœnie jednak¿e s¹dzê, ¿e pan sam nie do koñca tak w³aœnie postêpuje, sir — wygarn¹³ Matthews i ci¹gn¹³ dalej spokojnie: — Nie chcê pana uraziæ, ale prawda jest taka, ¿e próbuje pan j¹ chroniæ. Jest to naturalnie podejœcie, jakiego spodziewa³bym siê po ka¿dym uczciwym cz³owieku... ale czy stara³by siê pan a¿ tak bardzo j¹ chroniæ, gdyby by³a mê¿czyzn¹? Benjamin zmarszczy³ brwi, ale i zastanowi³ siê, zaskoczony tym, co w³aœnie us³ysza³. A potem pokiwa³ g³ow¹. W przeciwieñstwie do przyt³aczaj¹cej wiêkszoœci swych poddanych kszta³ci³ siê poza planet¹ — konkretnie na Ziemi — i mia³ okazjê przez d³u¿szy czas ¿yæ w spo³eczeñstwie, w którym pomys³ odmiennego traktowania kobiet i mê¿czyzn uwa¿any by³ za groteskowe wynaturzenie. Przyj¹³ ten punkt widzenia, uznaj¹c go za naturalniejszy, ale gdzieœ w g³êbi jego duszy pozosta³y nalecia³oœci przekonañ panuj¹cych na Graysonie. Honor zawdziêcza³ nie tylko ocalenie planety, ale i ¿ycie swoje i rodziny — i odruchowo traktowa³ j¹ inaczej. Na ile inaczej, tego sam nie bardzo by³ w stanie oceniæ. — Mo¿esz mieæ racjê — przyzna³ w koñcu. — Nie chcê, ¿ebyœ mia³, ale mo¿esz mieæ... Nie mówiê, ¿e siê z tob¹ zgadzam czy nie zgadzam, ale mo¿esz mi wyjaœniæ, co ciê sk³oni³o do upierania siê przy tej sprawie akurat teraz! — Królewska Marynarka w ci¹gu dwóch miesiêcy bêdzie musia³a wycofaæ z naszego uk³adu ostatnie okrêty liniowe, sir. — Tak? — Benjamin wyprostowa³ siê nagle. — A jakoœ nikt mi o tym dot¹d nie wspomnia³. Prestwickowi zreszt¹ te¿ nie. — Nie twierdzê, ¿e admiralicja ju¿ podjê³a decyzjê, sir. Ani ¿e zrobi to dobrowolnie. Powiedzia³em, ¿e bêdzie musia³a wycofaæ, bo nie bêdzie mia³a innego wyjœcia. — Dlaczego? — Bo sytuacja na froncie zaczê³a siê zmieniaæ, sir. — Matthews wyj¹³ z kieszeni munduru kartkê papieru i wyjaœni³, posi³kuj¹c siê zapisanymi na niej danymi. — Przez pierwsze pó³ roku walk Królestwo zajê³o dziewiêtnaœcie systemów planetarnych wchodz¹cych w sk³ad Republiki, w tym dwie du¿e bazy floty. Przez ca³y ten okres RMN straci³a dwa superdreadnoughty i piêæ dreadnoughtów, niszcz¹c czterdzieœci okrêtów liniowych Ludowej Marynarki. Zdoby³a te¿ trzydzieœci jeden okrêtów liniowych, które w³¹czono do s³u¿by, nie licz¹c tych jedenastu, z których admira³ White Haven zrobi³ nam prezent. Dziêki temu Royal Manticoran Navy dysponuje obecnie oko³o dziewiêædziesiêcioma procentami okrêtów liniowych w porównaniu do stanu Ludowej Marynarki. Nadal ma inicjatywê i przewagê wynikaj¹c¹ z zamieszania i spadku morale panuj¹cych na terenie ca³ej Ludowej Republiki Haven w wyniku rewolucji. Jednak¿e w ci¹gu ostatnich dwóch miesiêcy RMN zdoby³a tylko dwa systemy, trac¹c dziewiêtnaœcie okrêtów liniowych, w tym dziesiêæ w systemie Nightingale, którego nie zdoby³a. Ludowa Marynarka tak¿e ponios³a powa¿ne straty, ale nale¿y pamiêtaæ, ¿e ma nienaruszon¹ du¿¹ iloœæ pancerników. Okrêty te s¹ zbyt s³abe, by braæ udzia³ w starciach okrêtów

liniowych, za to doskonale nadaj¹ siê do os³ony ty³ów. Royal Manticoran Navy w ogóle nie posiada okrêtów tej klasy, wiêc do os³ony wa¿niejszych drugoliniowych systemów musi u¿ywaæ dreadnoughtów i superdreadnoughtów, co zwiêksza przewagê liczebn¹ Ludowej Marynarki w okrêtach tych klas. Mo¿e u¿yæ wiêkszej ich liczby w walkach, które s¹ dla obu stron najwa¿niejsze. Ujmuj¹c rzecz krótko: mo¿e sobie pozwoliæ na stratê wiêkszej liczby okrêtów obu tych klas ni¿ RMN, jeœli taka bêdzie cena zatrzymania ataku. A tempo tego ataku s³abnie w miarê jak tê¿eje obrona Ludowej Marynarki. Dlatego te¿ Królewska Marynarka musi wzmacniaæ pierwszoliniowe eskadry, chc¹c zachowaæ najd³u¿ej jak siê da inicjatywê. Ju¿ zredukowano Home Fleet do jednej trzeciej przedwojennej si³y, ale to nie wystarczy. Admiralicja ma œwiadomoœæ, ¿e w ci¹gu paru najbli¿szych miesiêcy atak zostanie powstrzymany, i chce zdobyæ jak najwiêcej systemów nale¿¹cych do Haven, nim to nast¹pi. A zw³aszcza Trevor Star. Dlatego te¿ wycofaj¹ sk¹d tylko siê da okrêty liniowe i to wkrótce. Mo¿e nawet ryzykuj¹c tu i ówdzie wzglêdy bezpieczeñstwa... Bior¹c pod uwagê, ¿e ostatni nasz superdreadnought zakoñczy remont i modernizacjê w styczniu, bêdziemy w stanie sami siê obroniæ. Prawdê mówi¹c, jestem zaskoczony, ¿e RMN jeszcze nie wycofa³a z naszego systemu reszty swych okrêtów liniowych. Jakie by nie by³y powody dotychczasowego postêpowania, zrobi to wkrótce, bo po prostu nie ma innego wyjœcia, sir. Benjamin potar³ w zamyœleniu podbródek, upi³ ³yk soku, w którym lód zd¹¿y³ siê ju¿ rozpuœciæ, i przyzna³ smêtnie: — Nie wiedzia³em, ¿e sytuacja zmieni³a siê tak drastycznie... Dlaczego tak siê sta³o, Wesley? — Trudno powiedzieæ, sir. Jestem w kontakcie tak z admira³em Caparellim, jak i admira³em Givensem, szefem wywiadu floty. Z ich informacji wynika, ¿e Komitet Bezpieczeñstwa Publicznego rz¹dz¹cy Ludow¹ Republik¹ Haven po³¹czy³ wszystkie s³u¿by wywiadowcze i kontrwywiadowcze w jedn¹ olbrzymi¹ ca³oœæ. Na krótk¹ metê na pewno przyspieszy to przep³yw informacji, a wiêc usprawni ich dzia³anie. To mo¿e byæ jeden powód. Drugim, paradoksalnie, s¹ czystki, a konkretnie czystka we flocie. Czegoœ podobnego nie by³o od czasów re¿imów totalitarnych na Ziemi: oni wybili praktycznie wszystkich oficerów flagowych i masê ni¿szych. Podobno teraz ka¿dy dowódca eskadry czy zespo³u operacyjnego dostaje „oficera politycznego” jako anio³a stró¿a. Czystka kosztowa³a ich prawie wszystkich doœwiadczonych oficerów. Ci, którzy prze¿yli, zostali tak awansowani, ¿e te¿ nie bardzo sobie jeszcze radz¹. Ale ucz¹ siê szybko, bo wiedz¹, co grozi za klêskê. W po³¹czeniu ze sta³¹ obecnoœci¹ komisarzy ludowych daje to korpus oficerski, który nagle ma niezwykle siln¹ wolê walki. Naturalnie s¹ znacznie gorsi od dowódców Królewskiej Marynarki, ale maj¹ do dyspozycji znacznie wiêksz¹ flotê. A kiedy najlepsi z obecnych admira³ów prze¿yj¹ wystarczaj¹co d³ugo, by zacz¹æ zbieraæ w³asne doœwiadczenia... Matthews wymownie wzruszy³ ramionami, a Protektor przytakn¹³, niezbyt uradowany. — Spodziewamy siê wiêc, ¿e RMN ca³kowicie straci inicjatywê? — Ca³kowicie nie, sir. Spodziewam siê okresu równowagi... a potem zrobi siê naprawdê paskudnie. Ludowa Marynarka spróbuje kontratakowaæ i dostanie solidne baty. Co bêdzie dalej, zale¿y g³ównie od tego, jak solidne. Dalej mogê jedynie snuæ przypuszczenia. Jeœli chce pan je us³yszeæ, sir, to s³u¿ê. — Benjamin skin¹³ g³ow¹, a Matthews zacz¹³ wyliczaæ na palcach: — Najpierw bêdzie okres patowy, w którym obie strony bêd¹ próbowa³y uzyskaæ przewagê, ale ¿adna nie odwa¿y siê jeszcze wycofaæ zbyt wielu okrêtów liniowych z g³ównego teatru dzia³añ. Po wtóre, reszta Sojuszu osi¹gnie pe³en poziom produkcji przemys³owej, taki jak w tej chwili Królestwo Manticore. Oni maj¹ w tej chwili osiemnaœcie okrêtów liniowych w budowie, a wszystkie maj¹ zostaæ ukoñczone w ci¹gu pó³ roku! A to s¹ jeszcze koñcówki planowania pokojowego, pierwsze efekty przestawienia gospodarki na produkcjê wojenn¹ bêd¹ za dziesiêæ miesiêcy, czyli wtedy, kiedy my ukoñczymy budowê pierwszego superdreadnoughta. Kiedy nabierzemy

doœwiadczenia, powinniœmy budowaæ cztery lub piêæ w ci¹gu miesi¹ca, a podobnie rzecz siê bêdzie mia³a ze stoczniami Royal Manticoran Navy w systemach Grendelsbane i Talbot. Po trzecie, Ludowa Marynarka utraci³a ju¿ zdecydowan¹ przewagê w okrêtach liniowych i wszystko wskazuje na to, ¿e bêdzie j¹ nadal traciæ. Straci³a te¿ kilka wysuniêtych baz remontowych, a to oznacza, ¿e ka¿da powa¿niejsza naprawa jednostki uszkodzonej w czasie walki zwiêkszy obci¹¿enie stoczni budowlanych, a wiêc spowolni budowê nowych okrêtów. A nale¿y pamiêtaæ, ¿e mimo swej wielkoœci ich stocznie s¹ gorsze od stoczni Królestwa. Prawdê mówi¹c, w¹tpiê, czy s¹ w stanie budowaæ okrêty szybciej ni¿ nasze. Pozostaje jednak nienaruszona liczba pancerników, o której ju¿ mówi³em. Reasumuj¹c, zanosi siê na naprawdê d³ug¹ i wyczerpuj¹c¹ wojnê, chyba ¿e któraœ ze stron coœ w pewnym momencie konkursowe spieprzy, czego naturalnie wczeœniej nie da siê przewidzieæ. Na d³u¿sz¹ metê istotny mo¿e okazaæ siê czynnik polityczny. W tej chwili Pierre i jego Komitet wprowadzili rz¹dy terroru. To, jak d³ugo zdo³aj¹ je utrzymaæ lub te¿ czym spróbuj¹ je zast¹piæ, mo¿e okazaæ siê decyduj¹ce. Bowiem ta wojna nie jest walk¹ o zdobycze terytorialne, lecz o przetrwanie. Jedna ze stron: albo Haven, albo Sojusz, a wiêc i my, przegra i to przegra ca³kowicie i ostatecznie, sir. Protektor pokiwa³ w milczeniu g³ow¹ — ocena politycznego aspektu konfliktu odzwierciedla³a dok³adnie jego w³asn¹, a dla wiedzy i zdolnoœci analizy kwestii militarnych rozmówcy od dawna ¿ywi³ szacunek. — I w³aœnie dlatego, sir, tak bardzo potrzebujemy lady Harrington — doda³ niespodziewanie Matthews. — Wojna z Masad¹ kosztowa³a nas praktycznie wszystkich doœwiadczonych oficerów flagowych, przez co zostaliœmy zmuszeni do pospiesznych awansów. W tej chwili niszczycielami czy kr¹¿ownikami dowodz¹ oficerowie, którzy parê lat temu dowodzili dozorowcami. Nawet moje doœwiadczenia s¹ nader sk¹pe jak na standardy Royal Manticoran Navy, a kiedy jej okrêty st¹d odlec¹, zostanê najbardziej doœwiadczonym oficerem w ca³ym systemie planetarnym... nie licz¹c lady Harrington. — Ale ona pozostaje oficerem Królewskiej Marynarki. Wypo¿ycz¹ nam j¹? — S¹dzê, ¿e Admiralicja bêdzie uszczêœliwiona. To nie Ich Lordowskie Moœcie wpad³y na pomys³ pozbawienia jej dowództwa i wys³ania na pó³pensjê, ale to w³aœnie u³atwia sprawê, bowiem Królestwo ma d³ug¹ tradycjê „wypo¿yczania” swym sojusznikom oficerów znajduj¹cych siê w takiej w³aœnie sytuacji. Poza tym wypo¿yczyli nam ju¿ i tak sporo oficerów oraz personelu bêd¹cego w aktywnej s³u¿bie. Co prawda pojêcia nie mam, jak ich Izba Lordów zareaguje na wst¹pienie lady Harrington do naszej marynarki wojennej i to jako starszego rang¹ oficera, ale przyznam, ¿e guzik mnie to obchodzi. Izba jako ca³oœæ zachowa³a siê równie g³upio jak najgorsi z naszych konserwatystów, a Królowa, jak mi siê mocno wydaje, zdecydowanie opowiada siê po stronie lady Harrington. — Podobnie jak przyt³aczaj¹ca wiêkszoœæ cz³onków Izby Gmin — doda³ Benjamin i westchn¹³. — Muszê siê nad tym zastanowiæ. Zgadzam siê z twoj¹ ocen¹ i przyznajê, ¿e jej potrzebujemy, ale niezale¿nie od tego, czy jest to z mojej strony nadopiekuñczoœæ, czy zdrowy rozs¹dek, nie zgodzê siê ¿¹daæ od niej czegokolwiek, jak d³ugo nie bêdê pewien, ¿e mo¿e udŸwign¹æ te obowi¹zki. Ani jej, ani nam nic nie przyjdzie z tego, ¿e bêdziemy chcieli czegoœ zbyt szybko lub zbyt ostro. — Zgadzam siê, sir — przyzna³ Matthews, maj¹c œwiadomoœæ, ¿e wygra³. Benjamin Mayhew troszczy³ siê o kobietê, która czterdzieœci dwa standardowe miesi¹ce temu uratowa³a planetê Grayson przed zag³ad¹, ale by³ w³adc¹ tej planety i w koñcu wynikaj¹ce z tego w³aœnie tytu³u poczucie obowi¹zku zmusi go do poproszenia Honor Harrington, by za³o¿y³a mundur Marynarki Graysona... Niezale¿nie od tego, ile by j¹ to mia³o kosztowaæ. ROZDZIA£ II

Dama Honor Harrington, hrabina i patronka Harrington, zrobi³a trzy szybkie kroki i odbi³a siê od trampoliny. Eleganckim ³ukiem przeciê³a powietrze i zanurzy³a siê w wodzie, prawie nie wywo³uj¹c plusku. Poniewa¿ woda w basenie by³a krystalicznie przezroczysta, g³ówny steward James MacGuiness móg³ bez trudu obserwowaæ, jak wyp³ywa na powierzchniê z gracj¹ prawie delfina. Gdy siê na niej znalaz³a, przewróci³a siê na plecy i bez poœpiechu dop³ynê³a do brzegu licz¹cego piêædziesi¹t metrów basenu, koñcz¹c tym samym poranne æwiczenia p³ywackie. Krystoplast kopu³y pokrywaj¹cej Harrington House ³agodzi³ blask systemowego s³oñca, z czego najbardziej korzysta³ Nimitz. Teraz w³aœnie wylegiwa³ siê na plamie przefiltrowanego blasku, wyci¹gniêty na stoj¹cym obok basenu stoliku. Kiedy MacGuiness z rêcznikiem przerzuconym przez ramiê podszed³ do schodów prowadz¹cych do basenu, treecat leniwie otworzy³ œlepia i przeci¹gn¹³ siê. Potem wsta³, przeci¹gn¹³ siê ponownie i usiad³, owijaj¹c tylne i œrodkowe ³apy ogonem. Nastêpnie ziewn¹³, i nie ukrywaj¹c rozbawienia, obserwowa³ ociekaj¹ca wod¹ Honor wychodz¹c¹ z basenu. Widz¹c, jak wykrêca siêgaj¹ce ramion w³osy, potrz¹sn¹³ ³bem — treecaty by³y tolerancyjne, ale nienawidzi³y byæ mokre, tote¿ mimo czterdziestu standardowych lat znajomoœci Nimitz nadal uwa¿a³, ¿e jego cz³owiek ma czasami naprawdê dziwaczne pomys³y na spêdzanie wolnego czasu, nie wspominaj¹c ju¿ o doborze rozrywek, ale zd¹¿y³ siê do tego przyzwyczaiæ. Dowodz¹cy ochron¹ osobist¹ Honor Harrington major Andrew LaFollet zna³ j¹ znacznie krócej i nie zd¹¿y³ siê przyzwyczaiæ, choæ robi³ co móg³, by zachowaæ obojêtny wyraz twarzy, widz¹c, jak jego patronka owija siê rêcznikiem. Mimo m³odego wieku by³ zastêpc¹ dowódcy Gwardii Harrington i naprawdê doskona³ym fachowcem. Poniewa¿ graysoñskie prawo nakazywa³o, by ochrona ca³y czas towarzyszy³a patronowi, musia³ byæ obecny przy porannych ekscesach p³ywackich. Akurat przeciwko jego asyœcie przy tym zajêciu Honor nie protestowa³a. Ju¿ choæby to powinno poprawiæ mu humor, gdy¿ patronka Harrington z najwy¿szym trudem akceptowa³a ci¹g³¹ obecnoœæ ochrony — ale wcale nie poprawia³o. LaFollet by³ przera¿ony, kiedy dowiedzia³ siê, ¿e Honor ma zamiar dobrowolnie zanurzyæ siê w zbiorniku wodnym o ponad trzymetrowej g³êbokoœci. P³ywanie stanowi³o dawno zapomnian¹ sztukê na Graysonie z uwagi na stê¿enie ciê¿kich pierwiastków w wodzie i LaFollet nie zna³ nikogo, komu przysz³oby do g³owy, by k¹paæ siê w du¿ym zbiorniku. Przez trzydzieœci trzy lata standardowe, czyli zanim nie znalaz³ siê w s³u¿bie Honor poza planet¹, nigdy nie wypi³ kropli ani nie umy³ siê w wodzie, która nie zosta³a starannie przefiltrowana i przedestylowana, tote¿ sam pomys³ wlania tysiêcy litrów cennego p³ynu w dziurê wykopan¹ w ziemi, a potem skakanie do niej by³, naj³agodniej okreœlaj¹c, nienormalny. Jako taki te¿ go potraktowa³, gdy pierwszy raz us³ysza³, ¿e lady Harrington chce mieæ „basen k¹pielowy”. Naturalnie ka¿dy patron mia³ prawo do fanaberii (a jego patronka oczywiœcie wiêksze ni¿ inni), ale pomys³ od pocz¹tku siê LaFolletowi nie podoba³ i to z dwóch powodów. Tylko jeden z nich odwa¿y³ siê jednak¿e wypowiedzieæ. Sprowadza³ siê do prostego pytania: skoro w ca³ej domenie tylko lady Harrington i MacGuiness umieli p³ywaæ, to co mieli robiæ ludzie z ochrony, gdyby patronka znalaz³a siê nagle w niebezpieczeñstwie w samym œrodku tego mokrego dziwad³a? Co prawda zarumieni³ siê, zadaj¹c jej to pytanie, ale spotka³ siê na szczêœcie z ca³kiem powa¿n¹ reakcj¹. Po g³êbszym namyœle poda³a mu jedyne sensowne rozwi¹zanie, które równoczeœnie zakoñczy³oby sprawê — powinni nauczyæ siê p³ywaæ. LaFollet wola³ nie kontynuowaæ tematu, zadowolony, ¿e nie zaczê³a siê œmiaæ, gdy us³ysza³a pytanie. Zreszt¹ œmia³a siê naprawdê rzadko, a jej oczy mia³y prawie ci¹gle powa¿ny wyraz. Tym razem, gdy mu poradzi³a, ¿eby nauczy³ siê p³ywaæ, b³ysnê³y w

nich iskierki humoru, z czego siê ucieszy³, z drugiej jednak strony by³o to kolejne potwierdzenie faktu, ¿e w³aœciwe wykonywanie obowi¹zków nie by³o zadaniem ³atwym. Powód by³ prosty — Honor nadal mia³a k³opoty z zaakceptowaniem faktu, ¿e dla cz³onków jej osobistej ochrony najwa¿niejsz¹ rzecz¹ we wszechœwiecie by³o chronienie jej ¿ycia i zdrowia. I ¿e znaczna czêœæ rozrywek, którym oddawa³a siê w czasie wolnym, przyprawia³a ich o siwe w³osy i notoryczny ból g³owy. Zw³aszcza zaœ LaFolleta. Z zaakceptowaniem jej oficerskiej kariery nie mia³ problemów, co nie znaczy³o, ¿e podoba³o mu siê ryzyko, jakie przy tym ponosi³a. By³o to jednak ryzyko w³aœciwe... powa¿ne i wynikaj¹ce z pe³nionych obowi¹zków wojskowych przystoj¹cych patronowi. Natomiast reszta nie by³a ani w³aœciwa, ani przystaj¹ca, a ryzyko zwi¹zane z rozrywkami, którym upiera³a siê oddawaæ, by³o równie powa¿ne. Ju¿ p³ywanie by³o z³e, ale przynajmniej odbywa³o siê w warunkach kontrolowanych — w dobrze widocznym miejscu po³o¿onym na otwartej, równej przestrzeni chronionych gruntów otaczaj¹cych Harrington House. Znacznie gorsze by³y loty na paralotni i LaFolletowi robi³o siê gor¹co, ilekroæ o tym myœla³. Sam fakt, ¿e kategorycznie odmawia³a zabierania ze sob¹ awaryjnego spadochronu antygrawitacyjnego, sprawia³, ¿e w³osy stawa³y mu dêba. Na szczêœcie nie mog³a siê temu zajêciu oddawaæ na Graysonie, podobnie jak nie mog³a siê k¹paæ poza rezydencj¹. Przez tysi¹c lat zasiedlenia planety organizmy mieszkañców Graysona wykszta³ci³y znacznie wy¿sz¹ tolerancjê na ciê¿kie pierwiastki ni¿ reszta rasy ludzkiej. Lady Harrington nie mia³a takiej tolerancji, a s³u¿ba w przestrzeni nauczy³a j¹ szacunku dla zagro¿eñ stwarzanych przez œrodowisko. Niestety powód ten odpada³, gdy odwiedza³a rodziców. Wizyty te nale¿a³y na szczêœcie do rzadkoœci, ale LaFollet i tak wiedzia³, ¿e do œmierci nie zapomni upiornego popo³udnia, gdy wraz z kapralem Mattinglym latali wyposa¿onym w generator promienia œci¹gaj¹cego pojazdem w œlad za jej paralotni¹ nad grzbietem Copper Wall i bezmiarem Oceanu Tannermana. Wola³ nie myœleæ przy tym, jak idealny cel stanowili tak oni, jak i Honor dla ka¿dego umiej¹cego strzelaæ i wyposa¿onego w karabin pulsacyjny. A jeszcze gorsze by³y jej ci¹goty do wspinaczki. LaFollet przyjmowa³ do wiadomoœci istnienie innych podobnych zboczeñców, nie wiedzieæ po co wspinaj¹cych siê przy u¿yciu lin i haków na pionowe œciany, ale i tak uwa¿a³ ganianie razem z ni¹ po stromych zboczach bez ¿adnego zabezpieczenia (nie mia³ innego wyjœcia) za nadzwyczajne poœwiêcenie. A na dok³adkê mia³o to miejsce na planecie maj¹cej o jedn¹ trzeci¹ wiêksz¹ grawitacjê ni¿ ta, na której ¿y³ i dzia³a³. Natomiast zdecydowanie najgorszy by³ rejs dziesiêciometrowym s³upem, który trzyma³a w krytej przystani rodziców. Mimo antygrawitacyjnych kamizelek ratunkowych obaj kurczowo trzymali siê czego tylko siê da³o z pe³n¹ œwiadomoœci¹, ¿e nie maj¹ bladego pojêcia, jak siê p³ywa. Zrobi³a to celowo i wiedzia³ dlaczego. Ten krótki na szczêœcie rejs by³ ostatecznym og³oszeniem wszystkim, ¿e nie porzuci sposobu, w jaki ¿y³a przez ostatnie czterdzieœci siedem standardowych lat, tylko dlatego, ¿e zosta³a patronk¹. By³a sk³onna zaakceptowaæ poœwiêcenie i upór ochrony postêpuj¹cej zgodnie z wymogami przysiêgi, ale by³a tym kim by³a i nie zamierza³a z tego rezygnowaæ. Naturalnie stanowi³o to w przesz³oœci i z pewnoœci¹ bêdzie stanowiæ tak¿e w przysz³oœci koœæ niezgody oraz powód nader uprzejmych i niezwykle zaciêtych sporów z szefem ochrony, ale LaFollet zdawa³ sobie sprawê, ¿e te jej cechy stanowi³y jeden z powodów, dla których ludzie byli jej tak oddani. A oddanie to znacznie przewy¿sza³o zwyk³e pos³uszeñstwo, jakie mieszkañcy domeny okazywali swemu patronowi. Poza tym w g³êbi serca by³ rad, ¿e istnia³y jeszcze rzeczy, które sprawia³y jej radoœæ, choæ jemu przysparza³y jedynie k³opotów. Mimo to ¿a³owa³ chwilami, ¿e nie jest choæ trochê bardziej podobna do typowych kobiet z Graysona. Co prawda jego w³asne przekonania co jest w³aœciwe i co przystoi kobiecie, uleg³y radykalnej zmianie, ale nadal pozosta³ mê¿czyzn¹ wychowanym na

Graysonie. Nauczy³ siê p³ywaæ gnany poczuciem obowi¹zku i czyst¹ determinacj¹. Ba, skoñczy³ nawet kurs ratownika i ku swemu szczeremu zdumieniu stwierdzi³, ¿e p³ywanie jest ca³kiem przyjemne. Zmusi³ te¿ do tego wszystkich cz³onków osobistej ochrony i obecnie jedynie Jamie Candless traktowa³ kontakt z wod¹ jako przykry obowi¹zek. Pozostali spêdzali w basenie sporo wolnego czasu. Ale kostium k¹pielowy Honor stanowi³ czysty atak na graysoñsk¹ obyczajnoœæ. Zasady LaFolleta w ci¹gu ostatniego roku przesta³y byæ „w³aœciwe” wed³ug planetarnych standardów, z czego by³ nawet zadowolony, ale mimo to by³ ciê¿ko zgorszony, ilekroæ widzia³ j¹ p³ywaj¹c¹. Wiedzia³, ¿e posz³a na du¿e ustêpstwa — jednoczêœciowy strój k¹pielowy by³ wed³ug standardów Królestwa szczytem pruderii i bezguœcia, o modzie nie wspominaj¹c, ale jego zdaniem i tak wygl¹da³a, jakby by³a nago. Sytuacjê tylko pogarsza³ fakt, i¿ kuracji prolongu poddano j¹ jako dziecko, przez co wygl¹da³a absurdalnie m³odo. W po³¹czeniu z egzotyczn¹ urod¹ i atletycznym, wysportowanym cia³em prowokowa³o to nader niestosowne odruchy u dowódcy jej ochrony. Mia³a o trzynaœcie lat standardowych wiêcej ni¿ on, a wygl¹da³a niczym jego m³odsza siostra. I nic nie móg³ poradziæ na to, ¿e uwa¿a³ j¹ za najatrakcyjniejsz¹ kobietê, jak¹ zna³... zw³aszcza kiedy mokry kostium dok³adnie oblepia³ wszystkie jej atrakcyjne kr¹g³oœci. G³ównie dlatego z zasady sta³ ty³em do basenu, gdy Honor go opuszcza³a, i odwraca³ siê dopiero wtedy, gdy mia³ pewnoœæ, ¿e za³o¿y³a ju¿ podany przez MacGuinessa p³aszcz k¹pielowy. Tym razem da³ jej wiêcej czasu, wiêc zd¹¿y³a nawet usi¹œæ w jednym z foteli pla¿owych, nim podszed³ i zaj¹³ zwyczajowe miejsce za jej ramieniem. Unios³a g³owê i uœmiechnê³a siê lekko, daj¹c mu znaæ, ¿e domyœla siê powodów jego postêpowania. W uœmiechu nie by³o nic z³oœliwego czy przykrego — tylko rozbawienie i œwiadomoœæ, ¿e wywodz¹ siê z ró¿nych œrodowisk. Wiedzia³, ¿e uœmiech ten mo¿e lada chwila zgasn¹æ, ale ucieszy³ go jego widok — by³ bowiem kolejnym dowodem, ¿e wreszcie zaczyna siê wyzwalaæ spod ciê¿aru ¿alu i strat, które dot¹d j¹ przyt³acza³y. Proces nale¿a³ do powolnych i trudnych, ale ju¿ siê rozpocz¹³ i za to LaFollet by³ naprawdê wdziêczny losowi. Móg³ prze¿ywaæ zak³opotanie czy zawstydzenie, jeœli dziêki temu Honor bêdzie siê czêœciej uœmiechaæ... Lekkim wzruszeniem ramion da³ jej znaæ, ¿e podziela jej opiniê co do nalecia³oœci wynikaj¹cych z graysoñskiego pochodzenia i wychowania. Honor uœmiechnê³a siê szerzej, widz¹c jego reakcjê, i odwróci³a g³owê, s³ysz¹c, ¿e MacGuiness podnosi pokrywê z tacy ze œniadaniem, któr¹ przed chwilê postawi³ na stoliku. Zreszt¹ nawet gdyby nie dos³ysza³a tego cichego dŸwiêku, nie mia³a prawa nie us³yszeæ zadowolonego bleekniêcia Nimitza siedz¹cego ju¿ na wysokim sto³ku i gotowego do jedzenia. To, ¿e preferowa³a lekkie œniadania takie jak sa³atka i ser, w niczym nie zmienia³o upodobañ treecata uwa¿aj¹cego, ¿e skoro ju¿ siê je, to nale¿y zjeœæ du¿o i dobrze. Dlatego te¿ Nimitz dosta³ na œniadanie pieczonego królika, co spotka³o siê z jego ca³kowit¹ aprobat¹. — Rozpieszczasz nas, Mac — skomentowa³a z uœmiechem. MacGuiness skwitowa³ to wymownym wzruszeniem ramion i nala³ do jej kufla ciemnego piwa lokalnego wyrobu. Napoje i przetwory nie sprawia³y ju¿ k³opotów ¿o³¹dkowych ¿adnemu z nich, natomiast do warzyw i owoców oboje podchodzili jeszcze ostro¿nie — dwa milenia uprawy w innym œrodowisku doprowadzi³y do ró¿nych zmian, nie tylko smakowych, u ziemskich roœlin. Mieszkañcy planety nawet nie zdawali sobie z nich sprawy, za to Mac niektóre odchorowa³, zanim zorientowa³ siê w czym rzecz. Za to sery by³y ca³kowicie nieszkodliwe i doskona³e w smaku. — Wyborne — oceni³a Honor po zjedzeniu ostatniego kawa³ka i spojrza³a na LaFolleta. — Jak tam przygotowania do uroczystoœci, Andrew? — Powinniœmy zd¹¿yæ na czas, milady. Po po³udniu sprawdzê wszystko wraz z pu³kownikiem Hillem i wieczorem powinienem mieæ gotowy rozk³ad pani zajêæ. — Doskonale — upi³a solidny ³yk piwa i unios³a pytaj¹co brew. — Dlaczego mam takie

wra¿enie, ¿e nie jesteœ w pe³ni z czegoœ zadowolony? — Niezadowolony?! Nie powiedzia³bym tego. Bez s³owa unios³a obie brwi i czeka³a. — Có¿... — przyzna³ w koñcu z westchnieniem. — Nie jestem do koñca usatysfakcjonowany przewidzianymi metodami kontrolowania t³umu. — Rozmawialiœmy ju¿ o tym, Andrew, i wiem, ¿e nie daje ci to spokoju, ale nie mo¿emy tak po prostu aresztowaæ ludzi za to, ¿e korzystaj¹ z prawa do zgromadzeñ. — Wiem, milady. Ale przynajmniej mo¿emy wykluczyæ z takiego zgromadzenia ka¿dego, kogo uznamy za potencjalne zagro¿enie spokoju. LaFollet w ostatniej chwili ugryz³ siê w jêzyk, by nie zapytaæ „Dlaczego?”. Wiêkszoœæ patronów post¹pi³aby w³aœnie w ten sposób, by zapewniæ spokój i porz¹dek. Tym razem Honor westchnê³a zrezygnowana. Jej empatyczna wiêŸ z Nimitzem by³a, z tego co wiedzia³a, znacznie silniejsza ni¿ wiêkszoœæ istniej¹cych miêdzy treecatem i adoptowanym przez niego cz³owiekiem. Nigdy nie s³ysza³a, by jakikolwiek cz³owiek by³ w stanie wyczuæ emocje treecata, nie mówi¹c ju¿ o wyczuwaniu emocji innych ludzi za jego poœrednictwem. Z pocz¹tku próbowa³a zniechêciæ Nimitza do przekazywania jej uczuæ otoczenia, ale by³o to równie skuteczne co oduczenie go oddychania, a w ci¹gu ostatniego roku tak desperacko potrzebowa³a jego psychicznej bliskoœci, ¿e pogodzi³a siê z tym, i¿ zna uczucia innych. Usi³owa³a sobie wmówiæ, ¿e to tak samo jakby by³a wyj¹tkowo dobra w odczytywaniu mimiki i mowy cia³a i pogodzi³a siê ze œwiadomoœci¹, ¿e Nimitz nie pozwoli jej nie u¿ywaæ nowo nabytych umiejêtnoœci. Jak choæby teraz — Nimitz lubi³ LaFolleta i nie widzia³ ¿adnego powodu, by nie przekazaæ jej jego uczuæ. Albo by ukrywaæ w³asn¹ aprobatê ich i jego samego. Oboje wiedzieli, jak LaFollet jest jej oddany, a ona na dodatek doskonale zdawa³a sobie sprawê, ¿e ma ochotê rozpêdziæ demonstrantów bynajmniej nie ze wzglêdów bezpieczeñstwa. Naturalnie stanowili pewne zagro¿enie i z pewnoœci¹ zak³ócali spokój, ale prawdziwy powód by³ inny — wœciek³oœæ i pragnienie oszczêdzenia jej kolejnych przykroœci. Przesta³a siê uœmiechaæ. By³a pierwsz¹ patronk¹ w dziejach Graysona — równoczeœnie symbolem i powodem zmian targaj¹cych podstawami tutejszego spo³eczeñstwa. Co gorsza: by³a nie tylko kobiet¹, ale i kimœ obcym, pochodz¹cym spoza planety i nie bêd¹cym cz³onkiem Koœcio³a Ludzkoœci Uwolnionej. Koœció³ móg³ j¹ zaakceptowaæ jako lenn¹ patronkê Harrington, podobnie jak to uczyni³o Konklawe Patronów, ale nie wszyscy zgadzali siê z tymi decyzjami. Nie wini³a ich za to, ale ich ataki bola³y. A mimo to jakaœ jej czêœæ by³a im za to wdziêczna. Bynajmniej nie dlatego, ¿e mia³a ukryte sk³onnoœci masochistyczne, ale dlatego, ¿e to j¹ odbr¹zowia³o. Jej desperacka obrona planety przed fanatykami z Masady spowodowa³a, i¿ wiêkszoœæ spo³eczeñstwa traktowa³a j¹ jak bohaterkê epickiej holodramy, okazuj¹c jej mêcz¹cy wrêcz szacunek granicz¹cy z uwielbieniem, generalnie rezerwowanym dla postaci historycznych stoj¹cych na coko³ach pomników. Nie by³o mi³o s³yszeæ pod swoim adresem epitety w stylu: „nierz¹dnica”, „szatañskie nasienie” czy „kurew wszeteczna”, ale stanowi³y one przeciwwagê dla przyt³aczaj¹cego uszanowania. Kiedyœ czyta³a, ¿e któreœ z antycznych ziemskich imperiów — rzymskie albo francuskie — mia³o zwyczaj umieszczaæ w rydwanie zwyciêskiego genera³a w czasie tryumfalnego pochodu niewolnika. W czasie gdy t³um wiwatowa³ na jego czeœæ, niewolnik powtarza³ mu, ¿e jest zwyk³ym œmiertelnikiem. Wtedy, gdy o tym przeczyta³a, uzna³a to za dziwactwo, teraz docenia³a jako naprawdê m¹dre posuniêcie. Wiedzia³a z w³asnego doœwiadczenia, jak ³atwo jest przyzwyczaiæ siê do wiwatów — w koñcu kto nie marzy³, by zostaæ uwielbianym przez wszystkich bohaterem? Uœmiech znikn¹³ z jej twarzy — na zasadzie odleg³ego skojarzenia wróci³y bolesne wspomnienia. Wraca³y ju¿ coraz rzadziej, ale spowodowaæ je mog³o dos³ownie wszystko i nigdy nie wiedzia³a, co to mo¿e byæ, gdy¿ nie poprzedza³o ich ¿adne ostrze¿enie. Nadal zbyt œwie¿e by³y rany i zbyt wiele przypadkowych s³ów czy myœli mog³o je

otworzyæ. Nikt poza Nimitzem nie wiedzia³ o jej koszmarach nocnych i wola³a, by tak pozosta³o. Treecat rozumia³ jej ¿al i ból, choæ nie poczucie winy. które dopada³o j¹, gdy przypomina³a sobie, jak zosta³a graysoñsk¹ bohaterk¹... i straci³a dziewiêciuset ludzi, zarabiaj¹c na to miano. Ludzi, których prawdziwy bohater zdo³a³by w jakiœ sposób ocaliæ. Wiedzia³a, ¿e w walce zawsze ponosi siê straty i ¿e dowodzenie okrêtem nierozerwalnie zwi¹zane jest z podejmowaniem decyzji, które dla tych czy innych cz³onków za³ogi mog¹ oznaczaæ ¿ycie lub œmieræ. Jedynie w g³upawych historyjkach dla naiwnych pisanych przez idiotów dobro wychodzi³o nie tkniête z ciê¿kiej walki ze z³em. Tylko nikt nigdy nie by³ w stanie jej wyt³umaczyæ, dlaczego to jej podkomendni musieli p³aciæ ¿yciem za zwyciêstwo. Nie pierwszy raz traci³a ludzi, którymi dowodzi³a, ale tym razem by³o inaczej — tym razem ból by³ nieporównywalnie wiêkszy, bo straci³a te¿ wiarê w takie wartoœci jak obowi¹zek i honor. Dot¹d by³y to niezwykle wa¿ne kwestie, a od tej bitwy jakaœ jej czêœæ ca³y czas zastanawia³a siê z gorzk¹ ironi¹, jak mog³a kiedykolwiek podporz¹dkowaæ ¿ycie tak niewdziêcznym ideom. Kiedyœ by³y jasne i oczywiste, ale z ka¿d¹ œmierci¹ stawa³y siê coraz bledsze i mniej pewne. Z ka¿dym medalem i zaszczytem tak¿e. W dodatku mimo bólu wywo³anego œmierci¹ tylu ludzi inna jej czêœæ kurczowo trzyma³a siê tych idei i cieszy³a siê z dowodów uznania nie z powodu ambicji, lecz w desperackiej nadziei, i¿ udowadniaj¹ coœ bardzo wa¿nego. Jak choæby to, ¿e to jedyna rzecz, w której by³a naprawdê dobra, by³a istotna dla wszystkich, ¿e nie oznacza³a tylko bezsensownej œmierci ludzi wype³niaj¹cych jej rozkazy... Wziê³a g³êboki oddech i równoczeœnie te¿ wziê³a siê w garœæ. Wiedzia³a dziêki Nimitzowi, ¿e te œmierci by³y potrzebne dla osi¹gniêcia czegoœ wiêkszego i wa¿niejszego, jak choæby uratowania tysiêcy obywateli Graysona, i wiedzia³a te¿, ¿e nikt jej nie obwinia za to, ¿e prze¿y³a. I wiedzia³a tak¿e, ju¿ nie dziêki Nimitzowi, ¿e to nie z w³asnej winy znalaz³a siê w sytuacji tak krytycznej, ¿e kosztowa³a j¹ kilkuset zabitych. I ¿e zrobi³a co mog³a, by uratowaæ jak najwiêcej. By³ taki czas po bitwie o Yeltsin, a nawet po bitwie o Hancock, kiedy by³a w stanie siê z tym pogodziæ i zaakceptowaæ tak¹ wymianê. Nie przysz³o jej to ³atwo ani nie by³a z tego powodu szczêœliwa, ale nie mia³a te¿ koszmarów. By³a w stanie przezwyciê¿yæ w¹tpliwoœci i ¿yæ dalej ze œwiadomoœci¹, ¿e bêdzie musia³a ponownie dowodziæ, a wiêc skazywaæ ludzi na œmieræ. A potem to wszystko siê zmieni³o, bo coœ w niej pêk³o. Noc¹, gdy mia³a odwagê zajrzeæ w g³¹b w³asnej duszy, z ca³¹ uczciwoœci¹ przyznawa³a, co to takiego. Bowiem z t¹ strat¹ nie pogodzi³a siê i nie nauczy³a siê ¿yæ, a co gorsza by³a to strata prywatna, a odbija³a siê na wszystkim. Paul Tankersley by³ tylko jednym cz³owiekiem, a razem byli mniej ni¿ rok, a mimo to jego strata by³a znacznie gorsza i boleœniejsza ni¿ œmieræ wszystkich ludzi pod jej rozkazami razem wziêtych. Nawet teraz, po dziesiêciu miesi¹cach, budzi³a siê w nocy i czu³a przyt³aczaj¹c¹ samotnoœæ. To w³aœnie ta strata pozbawi³a j¹ pewnoœci siebie i powiêkszy³a wagê wszystkich pozosta³ych. W czêœci nienawidzi³a siê za to, poniewa¿ niew³aœciwe by³o op³akiwanie pozosta³ych jedynie z powodu straty Paula. Czasami, gdy mia³a na to doœæ si³y, zastanawia³a siê, co by siê z ni¹ sta³o, gdyby nie by³o Nimitza. Nikt poza nim nie zdawa³ sobie sprawy, jak bardzo pragnê³a przestaæ istnieæ. Chcia³a to wszystko skoñczyæ zimno i logicznie, gdy tylko zabije mordercê Paula. Poœwiêci³a sw¹ karierê zawodow¹, a pewna czêœæ jej œwiadomoœci uparcie twierdzi³a, ¿e chcia³a j¹ poœwiêciæ, by mieæ jeszcze jeden powód do zakoñczenia swego marnego ¿ywota. Wtedy wydawa³o jej siê to jedynym rozs¹dnym posuniêciem, teraz wspomnienie tej decyzji stanowi³o jedynie kolejny powód pogardy dla samej siebie za s³aboœæ i sk³onnoœæ do poddania siê w³asnemu cierpieniu, podczas gdy nigdy nie podda³a siê cierpieniu innych. Znajomy, puszysty i ciep³y ciê¿ar wy³adowa³ jej na kolanach. Delikatne, chwytne przednie ³apy spoczê³y na ramionach, a zimny nos pomyzia³ j¹ po prawym policzku.

Równoczeœnie poczu³a lekkie niczym piórko psychiczne muœniêcie. Objê³a Nimitza i przytuli³a go mocno, tak fizycznie, jak i psychicznie, bardziej czuj¹c ni¿ s³ysz¹c jego ciche, g³êbokie mruczenie. Ofiarowa³ jej mi³oœæ i wsparcie, obiecuj¹c, ¿e cokolwiek by siê nie sta³o, nigdy nie bêdzie tak naprawdê sama. A w niego nie w¹tpi³a. Zna³ j¹ lepiej ni¿ jakakolwiek ¿yj¹ca istota i choæ naturalnie nie by³, bo nie móg³ byæ obiektywny, wiedzia³, jak g³êboko zosta³a zraniona i o ile ostrzej ocenia sam¹ siebie. Wielokrotnie zreszt¹ gani³ j¹ za to, podobnie jak i teraz... Honor odetchnê³a g³êboko i otworzy³a oczy, kolejny raz przezwyciê¿aj¹c ból. I uœmiechnê³a siê s³abo, widz¹c troskê we wzroku MacGuinessa i LaFolleta. Nimitz do³o¿y³ swoje, przekazuj¹c jej ich uczucia, wiêc tym szybciej zrobi³a, co mog³a, by nad sob¹ zapanowaæ — obaj zas³u¿yli na lepsze towarzystwo ni¿ histeryczki rozpamiêtuj¹cej w³asne ¿ale i straty. Kolejny uœmiech uda³ siê jej bardziej i poczu³a ich ulgê. — Przepraszam — powiedzia³a nieco chrapliwie i odchrz¹knê³a. — Znów mi siê coœ przypomnia³o w niew³aœciwym momencie... wracaj¹c do tematu, Andrew, sprawa jest prosta: jak d³ugo nie ³ami¹ przy tym ¿adnych praw, ludzie mog¹ mówiæ, co myœl¹. — Oni nawet nie s¹ z naszej domeny, milady! — LaFollet nie ust¹pi³. — I... Rozeœmia³a siê, przerywaj¹c mu w pó³ s³owa. — Nie martw siê na zapas. Jestem wystarczaj¹co gruboskórna, by prze¿yæ uczciwie wyg³aszane opinie nawet od obcych. Jest to o tyle ³atwiejsze, ¿e znacznie mniej mnie obchodz¹. Je¿eli zacznê u¿ywaæ Gwardii do rozpêdzania demonstracji, to jedynie potwierdzê, ¿e k³amstwa, które o mnie g³osz¹, s¹ prawdziwe, zgadza siê? LaFollet pos³a³ jej spojrzenie, którego nie powstydzi³by siê doros³y i przekonany o w³asnej racji mu³, ale nie odezwa³ siê s³owem. Nie by³o sensu siê sprzeczaæ, a i tak wiedzia³, ¿e ma racjê. Wiedzia³ te¿, ¿e treecat pozwala jej wyczuæ emocje innych, i dlatego czêsto rezygnowa³ ze s³ownych argumentów. Co prawda nie mia³ pojêcia, dlaczego Honor tak pilnie strzeg³a tej tajemnicy i ukrywa³a j¹ przed wszystkimi, ale w tej kwestii ca³kowicie siê z ni¹ zgadza³. Nawet na Graysonie wiêkszoœæ ludzi nie docenia³a inteligencji Nimitza, uznaj¹c go za nadzwyczaj m¹dre, ale tylko zwierzê, nie inteligentn¹ istotê. A to ju¿ raz uratowa³o jej ¿ycie, okazuj¹c siê tajn¹ broni¹. I to by³ wystarczaj¹cy powód, by utrzymaæ tajemnicê, ale z drugiej strony nikt nie móg³by jej chroniæ tak skutecznie, jak nale¿a³o, gdyby nie zna³ prawdy. Natomiast LaFollet zrozumia³ jeszcze coœ — Honor by³a w stanie wyczuæ tylko emocje... i by³a pewna, ¿e nikt nie wiedzia³, jak g³êboko zosta³a zraniona. Nikt z jego ludzi ani nawet MacGuiness nie wiedzieli o nocach, które przep³aka³a — on wiedzia³, bo wszystkie systemy bezpieczeñstwa Harrington House sprawdza³ osobiœcie. Poprzysi¹g³ j¹ chroniæ i umrzeæ w jej obronie, jeœli zajdzie taka potrzeba, ale istnia³y rzeczy, przed którymi nikt, nawet Nimitz, nie by³ w stanie jej obroniæ. Dlatego krew go zalewa³a, gdy myœla³ o tej bandzie zdewocia³ych œwiñ celowo zwiezionej do domeny, by j¹ szykanowa³y, obra¿a³y i oczernia³y, ignoruj¹c to, ¿e ¿yj¹ dziêki jej poœwiêceniu, które tak drogo j¹ kosztowa³o. Poniewa¿ by³a jego patronk¹, teoretycznie zawsze mia³a racjê, ale wa¿niejsze by³o coœ innego — nie chcia³ dok³adaæ jej problemów ci¹g³ymi sporami, wiêc wola³ zamilkn¹æ. Kiedy uœmiechnê³a siê z wdziêcznoœci¹, odpowiedzia³ lekkim uœmiechem, naprawdê rad, ¿e Nimitz nie jest telepat¹. W koñcu to, o czym nie wiedzia³a, nie mog³o jej denerwowaæ. A sekcja wywiadu zidentyfikowa³a ju¿ g³ównych agitatorów. Wywiad pozna³ te¿ najbli¿szy temat wyst¹pieñ i to jeszcze bardziej rozwœcieczy³o LaFolleta, bo wiedzia³, ¿e tym razem trafi¹ j¹ w najczulszy punkt. Zamierzali napiêtnowaæ rozpustê, jak¹ by³ bezbo¿ny, bo wolny zwi¹zek z Tankersleyem. Sakrament ma³¿eñstwa, a wiêc i ciê¿ki grzech, jakim by³ seks pozama³¿eñski, stanowi³y jedn¹ z podstaw religijnych Koœcio³a Ludzkoœci Uwolnionej. Wiêkszoœæ, choæ nie wszyscy mieszkañcy planety, obwiniali za takie stosunki mê¿czyznê, jako ¿e kobiet rodzi³o siê trzykrotnie wiêcej, a w tak trudnym œwiecie jak Grayson przetrwanie, a wiêc i religia wymaga³y przestrzegania ¿elaznych zasad.

Mê¿czyzna, który wdawa³ siê w taki zwi¹zek, zaniedbywa³ swój podstawowy obowi¹zek — troski i opieki nad kobiet¹, która go pokocha³a i mog³a staæ siê matk¹ jego dzieci. Rzecz jednak nie mia³a jednego oblicza i nawet darz¹cy szacunkiem Honor nie czuli siê zbyt dobrze, gdy rozmowa schodzi³a na Paula. Wiêkszoœæ zaakceptowa³a oczywisty fakt, i¿ obywatele Gwiezdnego Królestwa Manticore kierowali siê nieco odmiennym kodeksem moralnym, zgodnie z którym ani on, ani ona nie zrobili nic niestosownego. LaFollet podejrzewa³, ¿e tak naprawdê wiêkszoœæ wola³a po prostu nie myœleæ o tym, co by³o tym ³atwiejsze, ¿e Tankersley od wielu miesiêcy by³ martwy. Fanatycy natomiast nienawidzili jej przede wszystkim za to, kim by³a, a ten argument wyci¹gnêli z uwagi na jego mo¿liw¹ skutecznoœæ. W koñcu któreœ œcierwo u¿yje go tak, ¿e Honor to us³yszy — i tego w³aœnie LaFollet ba³ siê, wiedz¹c, jak g³êboko poczuje siê zraniona. Dlatego zamiast dyskutowaæ postanowi³ raz jeszcze przejrzeæ akta agitatorów, ¿eby wbiæ ich sobie w pamiêæ. Bez w¹tpienia Honor siê wœcieknie, jeœli siê zorientuje, co zrobi³, ale z tym siê pogodzi³. Gotów by³ zaryzykowaæ znacznie wiêcej byle jej tego oszczêdziæ, a by³ pewien, ¿e kiedy przy argumentuj e odpowiednio jednemu z drugim, to przez naprawdê d³ugi czas ¿aden nie bêdzie w stanie gêby otworzyæ. Honor przygl¹da³a siê podejrzliwie milcz¹cemu LaFolletowi. Nie doœæ, ¿e podejrzanie szybko przesta³ siê upieraæ przy swoim, to na dodatek by³a pewna, ¿e coœ sobie postanowi³. Coœ, z czym niewinne szare oczêta na pewno siê nie zdradz¹ — o tym przekona³a siê ju¿ nie raz. Poniewa¿ nie by³a w stanie zorientowaæ siê, co to takiego, zdecydowa³a mieæ go na oku. Potem przesta³a o tym myœleæ, odstawi³a Nimitza na jego sto³ek i zabra³a siê za sa³atkê. Dzieñ mia³a wype³niony zajêciami, a zmarnowa³a ju¿ zbyt wiele czasu, rozczulaj¹c siê nad sob¹, tote¿ powinna szybko uwin¹æ siê ze œniadaniem i wzi¹æ do pracy. Ta œwiadomoœæ sprawi³a, ¿e zaczê³a energiczniej u¿ywaæ widelca. ROZDZIA£ III Honor zatrzyma³a siê nagle na œcie¿ce, a siedz¹cy dot¹d spokojnie na jej ramieniu Nimitz potê¿nym skokiem wpad³ w krzaki. Obserwowa³a z uœmiechem, jak znika w zieleni niczym smuga kremowo-szarego dymu, a potem zamknê³a oczy. Dziêki wiêzi mog³a œledziæ jego wyprawê w g³¹b ziemskich azalii i sprowadzonych ze Sphinxa iglaków. LaFollet zatrzyma³ siê równoczeœnie z ni¹, zaniepokojony nag³ym znikniêciem Nimitza, i dopiero widz¹c jej zachowanie, odprê¿y³ siê i pokiwa³ z rozbawieniem g³ow¹, odruchowo sprawdzaj¹c wzrokiem otoczenie. Potem skrzy¿owa³ rêce na piersiach i cierpliwie czeka³. Na wiêkszoœci planet ogród tych rozmiarów zawiera³by choæ niektóre lokalne roœliny. Na terenie posiad³oœci Harrington House nie ros³a ani jedna, nawet z tych najpiêkniejszych, bowiem roœlinnoœæ Graysona bywa³a niebezpieczna nawet dla ¿yj¹cych tu od pokoleñ ludzi. Dla kogoœ z uk³adu Manticore mog³a okazaæ siê œmiertelna, dlatego projektuj¹c ogród, zrezygnowano z nich, by nie kusiæ losu. Na wszelki wypadek bezpieczniej by³o, by Honor i Nimitz nie stykali siê bezpoœrednio z potencjalnie dla siebie truj¹cymi roœlinami. Projektanci zadali sobie sporo trudu, by w tajemnicy przed Honor odkryæ, które z roœlin jej rodzinnego systemu najbardziej lubi, i sprowadziæ je. Najwiêcej jednak roœlin sprowadzono z Ziemi, podobnie zreszt¹ jak i zwierz¹t, dziêki czemu ogród stanowi³ przedziwne po³¹czenie ogrodu botanicznego i zoologicznego, z³o¿onych z przedstawicieli flory i fauny Ziemi i Sphinxa. Stworzono go specjalnie dla przyjemnoœci patronki Harrington, która niemal równoczeœnie prze¿y³a wzruszenie z powodu tego dowodu troski i szok z powodu jego kosztów.

Gdyby wiedzia³a, co zamierzaj¹ i ile bêdzie to kosztowa³o, na pewno sprzeciwi³aby siê ca³emu projektowi, ale dowiedzia³a siê za póŸno, a pomys³ by³ autorstwa samego Protektora. Nie zosta³o jej wiêc nic innego, jak byæ wdziêczn¹ i to nie tylko w imieniu w³asnym, ale przede wszystkim w imieniu Nimitza. Nie oznacza³o to, ¿e jej nie sprawia radoœci, lecz ¿e nieporównywalnie wiêksz¹ sprawia treecatowi nie mog¹cemu w ¿aden sposób buszowaæ po lasach bujnie porastaj¹cych planetê. Nimitz by³ znacznie inteligentniejszy, ni¿ podejrzewa³a wiêkszoœæ ludzi i mimo ¿e nie by³ zdolny do wydawania artyku³owanych dŸwiêków, rozumia³ lepiej standardowy angielski ni¿ wielu mieszkañców Graysona. Nie nale¿a³o siê jednak¿e spodziewaæ, by zrozumia³, co to takiego „zatrucie rtêci¹”, czy na czym polega zagro¿enie zatrucia ciê¿kimi pierwiastkami. Honor by³a pewna, ¿e przekona³a go, i¿ roœlinnoœæ poza kopu³¹ jest niebezpieczna, bo nie próbowa³ siê do niej zbli¿yæ, natomiast sama nie do koñca wiedzia³a, jakie niebezpieczeñstwo treecat zrozumia³. Natomiast ogród na terenie posiad³oœci stanowi³ jego ulubione miejsce zabaw, znacznie aktywniej wykorzystywane ni¿ jej przysz³oby to do g³owy. Teraz odszuka³a najbli¿sz¹ ³awkê i siad³a na niej, ledwie zauwa¿aj¹c obecnoœæ LaFolleta, gdy¿ skupiona by³a na œledzeniu poczynañ Nimitza przemykaj¹cego przez porastaj¹ce ogród poszycie. Treecaty by³y groŸnymi myœliwymi stanowi¹cymi ukoronowanie nadrzewnego ³añcucha pokarmowego. Nimitz w³aœnie oddawa³ siê ³owom, które sprawi³y mu prawdziw¹ przyjemnoœæ. Naturalnie nie musia³ ³apaæ sobie po¿ywienia, ale lubi³ pozostawaæ w formie, a polowanie by³o dlañ najlepszym æwiczeniem. Tym razem do akcji sprowokowa³ go zapach wiewiórki (rodem ze Sphinxa ma siê rozumieæ, a by³o to zwierzê niewiele wygl¹dem przypominaj¹ce ziemski pierwowzór). Jej obraz Honor zobaczy³a nagle w swym umyœle — niezwykle wyraŸny, tak jak zamierza³ Nimitz, którego oczyma by³a teraz w stanie obserwowaæ ostatni etap polowania. Wiewiórka siedzia³a przy wejœciu do nory, ogryzaj¹c szyszkê prawieœwierku. Wia³ ³agodny sztuczny wietrzyk, ale w stronê treecata, wiêc wiewiórka nie mia³a prawa wyczuæ Nimitza, a o us³yszeniu go nie mog³a nawet marzyæ, bowiem porusza³ siê naprawdê bezg³oœnie. Podpe³z³ na odleg³oœæ wyci¹gniêtej ³apy i zamar³ pe³en czystego zadowolenia z w³asnego osi¹gniêcia. A potem wyci¹gn¹³ przedni¹ chwytn¹ ³apê i dŸgn¹³ wiewiórkê ostrym niczym szpila pazurem wskazuj¹cego palca w ty³ek. Szyszka polecia³a w krzaki, a wiewiórka wyskoczy³a prosto w górê niczym wypchniêta sprê¿yn¹. W locie odwróci³a siê, wrzasnê³a oburzona, potem wyl¹dowa³a i zamar³a sparali¿owana przera¿eniem, gdy odkry³a, ¿e ma do czynienia ze swym najgroŸniejszym naturalnym wrogiem. Sta³a tak, dr¿¹c na ca³ym ciele i czekaj¹c na œmieræ, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, a¿ Nimitz nie bleekn¹³ radoœnie i nie paln¹³ jej w nos otwart¹ ³ap¹, ale ze schowanymi pazurami. Cios nie by³ zbyt silny, ale wystarczy³, by wiewiórka zrobi³a salto i otrz¹snê³a siê z szoku — b³yskawicznie pozbiera³a siê z ziemi i przez moment wydawa³o siê, ¿e przebiera wszystkimi szeœcioma ³apami w powietrzu, nim prysnê³a prosto do nory, piszcz¹c rozpaczliwie. Kiedy zniknê³a w mrocznym otworze z kolejnym piskiem, Nimitz usiad³ zadowolony i zamrucza³ z autentyczn¹ satysfakcj¹. — Wiesz, ¿e jesteœ okropny, Stinker? — powita³a go Honor. — Bleek! — zgodzi³ siê radoœnie i wskoczy³ jej na kolana. LaFollet prychn¹³ cicho, lecz treecat zignorowa³ jego rozbawienie jako niegodne uwagi. Obejrza³ starannie ³apy, pozby³ siê jakiejœ grudki ziemi i obliza³ w¹sy, ka¿dym gestem daj¹c do zrozumienia, jak jest z siebie zadowolony. — Ta wiewiórka nic ci nie zrobi³a. Nimitz wzruszy³ ramionami przednich ³ap, którego to gestu nauczy³ siê od ludzi. Treecaty zawsze zabija³y tylko tyle zwierz¹t, by zaspokoiæ g³ód, ale polowanie by³o dla nich czyst¹ przyjemnoœci¹ i wcale nie musia³o byæ uwieñczone zabiciem ofiary, by zostaæ uznane za udane. Mo¿e to tak¿e powodowa³o, ¿e tak dobrze rozumia³y siê z

ludŸmi. Dla Nimitza dzisiejsza ofiara nale¿a³a do kategorii: „wiewiórka, jadalna, sztuk jedna” i to, czy wywo³a³ u niej szok ze stresem czy nie, by³o mu ca³kowicie obojêtne. Honor pokiwa³a g³ow¹ i skrzywi³a siê, s³ysz¹c bipniêcie chronometru. Spojrza³a na jego ekran i skrzywi³a siê bardziej, po czym posadzi³a treecata na ramieniu i wsta³a. Nimitz miaukn¹³ pytaj¹co, opieraj¹c chwytn¹ ³apê o czubek jej g³owy, wiêc wyjaœni³a: — Jesteœmy spóŸnieni, a Howard mnie zabije, jeœli nie zjawiê siê na tym spotkaniu. — W¹tpiê, by zarz¹dca posun¹³ siê a¿ tak daleko, milady — uspokoi³ j¹ z powa¿n¹ min¹ LaFollet. Parsknê³a œmiechem, a Nimitz prychn¹³ z lekk¹ pogard¹. Nigdy nie móg³ zrozumieæ, dlaczego ludzie w ogóle, a jego cz³owiek w szczególnoœci przywi¹zywali tak¹ wagê do „czasu” i „punktualnoœci”. Doskonale zdawa³ sobie sprawê, ¿e nie ma sensu protestowaæ, wiêc zmilcza³ i wbi³ pazury w wyœcie³any naramiennik kamizelki, z doœwiadczenia wiedz¹c, ¿e Honor zacznie energicznie maszerowaæ. Honor ubrana by³a w odwa¿niejsz¹ wersjê tradycyjnego damskiego stroju graysoñskiego, tote¿ gdy energicznie maszerowa³a, suknia z szelestem fruwa³a wokó³ jej d³ugich nóg. Poniewa¿ tym razem naprawdê zaczê³a siê spieszyæ, zmierzaj¹c ku wschodniemu wejœciu, LaFollet, jak wiêkszoœæ urodzonych na Graysonie, musia³ prawie biec, by dotrzymaæ jej kroku. Mo¿e traci³ w ten sposób na godnoœci, ale zajmowa³ przynale¿ne do wykonywania obowi¹zków miejsce. Honor zdawa³a sobie z tego sprawê, ale nie zwolni³a — by³a faktycznie spóŸniona, a do pokonania pozosta³ jej jeszcze kawa³ drogi, bowiem Harrington House by³ du¿¹, luksusow¹ rezydencj¹. Zbyt du¿¹, luksusow¹ i kosztown¹ jak na jej gust, ale nikt jej nie pyta³ o zdanie zarówno w fazie projektowania, jak i budowy. Pomyœlano j¹ jako prezent dla kobiety, która uratowa³a ca³¹ planetê, wiêc nawet po fakcie nie bardzo mog³a protestowaæ, choæ wspania³oœæ budowli chwilami j¹ przyt³acza³a. Poza tym, jak jej regularnie przypomina³ Clinkscales, nie zosta³a ona zbudowana wy³¹cznie dla jej przyjemnoœci — wiêkszoœæ miejsca zajmowa³y biura i instytucje administruj¹ce domen¹ Harrington. Uczciwie te¿ musia³a przyznaæ, ¿e zbêdnej przestrzeni by³o w niej niewiele. Kiedy wyszli z ogrodu, zwolni³a nieco — wschodnie wejœcie by³o g³ównym wejœciem publicznym, wiêc nale¿a³o zachowaæ pozory dostojeñstwa, a nie gnaæ jak do po¿aru. Stoj¹cy przy wejœciu gwardzista wyprê¿y³ siê i zasalutowa³ i Harrington ledwie zapanowa³a nad odruchem oddania honorów. Skinê³a jedynie g³ow¹ i wkroczy³a na schody. By³a w ich po³owie, gdy drzwi znajduj¹ce siê na szczycie i tak¿e stale pilnowane przez wartownika otworzy³y siê i stan¹³ w nich siwy mê¿czyzna o ostrych rysach. Spojrza³ zniecierpliwiony na chronometr, us³ysza³ jej kroki na kamiennych stopniach i uœmiechn¹³ siê. Ju¿ bez poœpiechu wyszed³ jej na spotkanie. — Przepraszam, ¿e siê spóŸni³am — powita³a go Honor. — Szliœmy ju¿ tu, gdy Nimitz zwietrzy³ wiewiórkê. Howard Clinkscales wyszczerzy³ siê radoœnie i pogrozi³ palcem Nimitzowi. Ten zastrzyg³ lewym uchem, bynajmniej nie przejêty nagan¹, i Clinkscales rozeœmia³ siê. By³ czas, gdy potraktowa³by obce stworzenie zupe³nie inaczej, nie wspominaj¹c ju¿ o tym, ¿e diametralnie odmiennie zareagowa³by na sam pomys³, by kobieta zosta³a patronem, ale czas ten dawno przemin¹³. — Có¿, skoro powód by³ a¿ tak istotny, przeprosiny nie s¹ potrzebne, milady. Z drugiej strony powinniœmy jednak mieæ przygotowane te papiery, gdy zjawi siê kanclerz Prestwick z potwierdzeniem zgody rady. — Przecie¿ to ma byæ „zaskakuj¹ce oœwiadczenie”, wiêc mo¿e nie przesadzajmy z t¹ gotowoœci¹? — Zaskakuj¹ce ma byæ i owszem, ale dla mieszkañców domeny i dla innych patronów, milady. Nie dla pani. Proszê wiêc nie próbowaæ mi siê tu wymigiwaæ od pracy. Poza tym jeszcze sobie pani nie wyrobi³a stosownych dla bumelanctwa odruchów. — Przecie¿ ci¹gle mi powtarzasz, ¿ebym siê nauczy³a kompromisu. Jak mam siê

nauczyæ, skoro ty nigdy nie chcesz pójœæ na kompromis?! — Aha! — prychn¹³ Clinkscales i to by³ ca³y komentarz. Oboje wiedzieli, ¿e Honor czu³a siê nieswojo, dysponuj¹c tak autokratyczn¹ w³adz¹, jak¹ na Graysonie posiada³ ka¿dy patron, choæ równie czêsto dochodzi³a do wniosku. i¿ dobrze siê sta³o, ¿e tak w³aœnie zosta³o to pomyœlane. W³adza patrona by³a sprzeczna z zasadami demokracji, w której zosta³a wychowana, ale z drugiej strony w Gwiezdnym Królestwie nawet nie próbowa³aby kariery administracyjnej czy rz¹dowej, bo po prostu charakterologicznie siê do niej nie nadawa³a i to na d³ugo wczeœniej, ni¿ mia³a okazjê poznaæ, jak od kuchni wygl¹daj¹ machinacje polityki wewnêtrznej. Zreszt¹ w ogóle siê nad tymi kwestiami nie zastanawia³a, nim nie zosta³a nagle wyniesiona do rangi patrona i nie zapozna³a siê ze zwi¹zanymi z tym obowi¹zkami. Dopiero wtedy pojê³a tak naprawdê, dlaczego nigdy nie lubi³a polityki. Przez lata przygotowano j¹ do podejmowania decyzji, poszukiwania celów i u¿ywania niezbêdnych œrodków, by je osi¹gn¹æ, ze œwiadomoœci¹, ¿e ka¿de wahanie mo¿e kosztowaæ ¿ycie wielu ludzi. Te zasady by³y zrozumia³e i logiczne, natomiast zasady myœlenia polityków by³y niezrozumia³e i zgo³a obce tak dla niej, jak i dla ka¿dego oficera. Koniecznoœæ nieustannego zmieniania stanowiska i d¹¿enia do kompromisu, czyli niedoskona³ego porozumienia, które nigdy d³ugo nie trwa oraz cieszenie siê po³owicznymi zwyciêstwami nie by³y dla cz³owieka naturalne i nie mog³y byæ za takie uwa¿ane. Zdawa³a sobie sprawê, ¿e wojskowi maj¹ sk³onnoœæ do upraszczania problemów i do dzielenia wszystkiego na czarne i bia³e, a od szarego bol¹ ich g³owy. Wiedzia³a te¿, ¿e postawa polityków zapobiega³a czêsto despotyzmowi, choæ z drugiej strony równie czêsto uniemo¿liwia³a podjêcie potrzebnych dzia³añ. Wiedzia³a tak¿e, ¿e królewscy oficerowie zawsze d¹¿yli do zwyciêstwa, bowiem po³owiczne zwyciêstwo oznacza³o jedynie straty w ludziach i koniecznoœæ rozegrania nastêpnej bitwy. Dlatego zreszt¹ wojskowi preferowali autokratyczne systemy rz¹dów, w których ludzie bez niepotrzebnego mêdrkowania robili to, co im kazano. Co równoczeœnie t³umaczy³o, dlaczego wojskowi, przejmuj¹c w³adzê, rzadko kiedy dobrze rz¹dzili w nieautokratycznych spo³eczeñstwach. Po prostu nie wiedzieli, jak zmusiæ aparat do sprawnego funkcjonowania, wiêc czêsto psuli go kierowani jak najlepszymi chêciami. W niczym to jednak nie zmienia³o jej podejœcia do polityki i polityków — by³o to z³o konieczne, którym para³a siê tylko dlatego, ¿e nie mia³a innego wyjœcia. Przerwa³a rozmyœlania, uœmiechnê³a siê z³oœliwie i ostrzeg³a: — No dobrze, Howard: niech bêdzie po twojemu. Ale radzê ci, uwa¿aj: ktoœ musi w przysz³ym tygodniu wyg³osiæ to przemówienie w Kole Ogrodniczek! Clinkscales zblad³, a minê mia³ przy tym tak przera¿on¹, ¿e Honor nie wytrzyma³a i parsknê³a œmiechem. Nawet LaFollet siê uœmiechn¹³, choæ natychmiast przybra³ kamienny wyraz twarzy, gdy Clinkscales na niego spojrza³. — Bêdê mia³ to na uwadze, milady — obieca³ po chwili zarz¹dca. — Teraz jednak¿e...? I wskaza³ wymownym gestem na schody. Honor przytaknê³a i razem wspiêli siê a¿ do portyku. Honor ju¿ otwiera³a usta, by coœ powiedzieæ, gdy nagle zamar³a i zmru¿y³a oczy, które gwa³townie stwardnia³y. Nimitz stuli³ uszy i sykn¹³ wœciekle. Clinkscales zaskoczony zamruga³ gwa³townie i chrz¹kn¹³ niczym rozz³oszczony odyniec, gdy zrozumia³, co przyku³o jej uwagê. — Przepraszam, lady Honor! Zaraz ka¿ê ich usun¹æ! Honor potrz¹snê³a przecz¹co g³ow¹, przygl¹daj¹c siê ze z³oœci¹ grupie oko³o piêædziesiêciu protestantów pikietuj¹cych za zamkniêt¹ œluz¹ kopu³y przykrywaj¹cej posiad³oœæ. By³a pilnowana przez gwardzistów i prowadzi³a prosto na schody, na szczycie których siê znajdowali, tote¿ widok mia³a na nich pierwszorzêdny. — Zostaw ich tam, gdzie s¹! — poleci³a pozbawionym wyrazu sopranem, g³adz¹c rozgniewanego Nimitza. — Ale¿ milady...

— Nie, Howard — przerwa³a mu ju¿ naturalniejszym tonem i doda³a z krzywym uœmieszkiem: — Przynajmniej nauczyli siê kaligrafii. Andrew LaFollet zgrzytn¹³ zêbami, przygl¹daj¹c siê maszeruj¹cym w tê i z powrotem demonstrantom. Wiêkszoœæ nios³a plakaty z napisami o treœci biblijnej — cytaty z Ksiêgi Nowej Drogi, zebranych nauk Austina Graysona, twórcy Koœcio³a Ludzkoœci Uwolnionej. Ich dobór by³ jak zwykle tendencyjny — wybrano wszystkie, które g³osi³y, i¿ kobieta nie mo¿e byæ równa mê¿czyŸnie. Na niektórych natomiast wymalowano prymitywne karykatury przedstawiaj¹ce lady Harrington jako ohydn¹ poczwarê prowadz¹c¹ spo³ecznoœæ do zguby. Ohyda bra³a siê g³ównie z braku umiejêtnoœci plastycznych twórców, ale ogólny efekt by³ raczej obrzydliwy. Jego osobiœcie jednak najbardziej wkurza³y napisy z³o¿one tylko z dwóch s³ów: „NIEWIERNA NIERZ¥DNICA”. — Nie mo¿emy pozwoliæ im... — oznajmi³ gwa³towniej ni¿ zamierza³, ale Honor nie pozwoli³a mu skoñczyæ. — Nie mo¿emy ich usun¹æ, Andrew, i nie denerwuj siê, bo wiesz o tym. Nie ³ami¹ ¿adnego prawa, a jeœli ich rozpêdzimy, to sami je z³amiemy. Teoretycznie to praworz¹dni obywatele wyra¿aj¹cy swe niezadowolenie, co im wolno. — To praworz¹dne œcierwa, milady — oznajmi³ lodowato Clinkscales. — Ale ma pani racjê: nie by³oby rozs¹dne rozpêdziæ ich tylko dlatego, ¿e tam chodz¹. — Przecie¿ ¿aden z nich tu nawet nie mieszka! — zdenerwowa³ siê LaFollet. — Wszyscy pochodz¹ spoza domeny! Wszyscy troje wiedzieli, ¿e mia³ racjê — ktoœ op³aci³ przejazd i koszty pobytu protestantów. By³o to prymitywne posuniêcie propagandowe na standardy Królestwa Manticore, lecz jak na Graysona niesamowicie wrêcz nowatorski i maj¹cy na dodatek wszelkie pozory uczciwoœci pomys³. — Wiem o tym, Andrew — powiedzia³a spokojnie. — Podobnie jak wiem, ¿e reprezentuj¹ drobn¹ czêœæ obywateli Graysona, ale niestety nic im nie mogê zrobiæ. Cokolwiek bym bowiem zrobi³a, zadzia³a na ich korzyœæ... Po czym ostentacyjnie odwróci³a siê plecami do demonstrantów. — Howard, mówi³eœ coœ o pilnej papierkowej robocie? — spyta³a spokojnie. — Mówi³em, milady. — Clinkscales nie by³ a¿ tak spokojny, ale ruszy³ ku drzwiom. LaFollet pod¹¿y³ za nimi bez s³owa, wiedz¹c, ¿e Nimitz i tak przeka¿e Honor targaj¹ce nim uczucia. Czu³a zreszt¹ tak¿e targaj¹c¹ treecatem wœciek³oœæ, ale nic nie powiedzia³a. Jedynie uœcisnê³a ramiê LaFolleta i uœmiechnê³a siê smutno. I delikatnie zamknê³a za sob¹ drzwi. Major LaFollet przez d³ug¹ chwilê wpatrywa³ siê w zamkniête drzwi, opanowuj¹c wœciek³oœæ. Kiedy by³ pewien, ¿e zdo³a normalnie mówiæ, wzi¹³ g³êboki oddech i uaktywni³ komunikator. — Simon? — S³ucham, sir — rozleg³ siê natychmiast g³os kaprala Mattingly’ego. — Przy wschodniej bramie jest grupa... ludzi z plakatami. — Ludzi, sir? — Ludzi. Patronka powiedzia³a, ¿e nie wolno nam ich rozpêdziæ, wiêc... — LaFollet umilk³ i czeka³ na reakcjê na to, czego nie powiedzia³. — Rozumiem, sir. Ostrzegê ludzi, nim zejdê ze s³u¿by, ¿eby siê do niczego nie mieszali. — Dobry pomys³, Simon. Nie chcemy byæ w nic zamieszani. A tak na marginesie, to powiedz mi na wszelki wypadek, gdzie mogê ciê znaleŸæ, zanim rozpoczniesz s³u¿bê. Gdybym ciê potrzebowa³... — Oczywiœcie, sir. Pomyœla³em sobie, ¿e zobaczê, co s³ychaæ u ekip konstrukcyjnych Sky Domes. Koñcz¹ w tym tygodniu, a lubiê obserwowaæ ich przy pracy. Poza tym wie pan, jak s¹ oddani patronce, to ich przy okazji poinformujê co u niej nowego. — To bardzo mi³e z twojej strony, Simon. Jestem pewien, ¿e to doceni¹ — pochwali³

LaFollet i zakoñczy³ po³¹czenie. Po czym opar³ siê o œcianê przy drzwiach i uœmiechn¹³ bez cienia weso³oœci, za to z pe³n¹ satysfakcj¹. ROZDZIA£ IV Kobieta patrz¹ca na ni¹ z lustra nadal wygl¹da³a obco, acz ju¿ nie do koñca. Honor przejecha³a raz jeszcze szczotk¹ po siêgaj¹cych ramion w³osach, odda³a j¹ Mirandzie LaFollet i wsta³a, odruchowo wyg³adzaj¹c siêgaj¹c¹ bioder kamizelkê z jasnozielonego zamszu. Krytycznie przyjrza³a siê przy okazji bia³ej spódnicy, ale ta le¿a³a wyj¹tkowo dobrze. Przyzwyczai³a siê do chodzenia w sukni, a to z tego prostego powodu, ¿e nie bardzo mog³a chodziæ w czym innym — w mundurze Royal Manticoran Navy chodziæ nie chcia³a, a nie mia³a zamiaru wywo³ywaæ jeszcze wiêkszych kontrowersji, paraduj¹c w cywilnych spodniach. Nadal uwa¿a³a suknie za szczyt niepraktycznoœci, ale prawie ju¿ siê nie potyka³a o fa³dy i choæ z niechêci¹, ale zmuszona by³a przyznaæ, ¿e podoba³y jej siê te faluj¹ce stroje. Przyjrza³a siê sobie krytycznie w lustrze niczym m³odszy oficer maj¹cy obj¹æ pierwsze w ¿yciu dowództwo, a stoj¹ca obok Miranda obserwowa³a jej reakcjê, gotowa usun¹æ lub naprawiæ ka¿de rzeczywiste czy wyimaginowane usterki stroju. Miranda by³a jedynym ustêpstwem na rzecz s³u¿by osobistej, bowiem Honor kategorycznie odmówi³a otoczenia siê armi¹ s³u¿¹cych tradycyjnie przys³uguj¹c¹ ka¿demu patronowi. Irytowa³o to czêœæ s³u¿by Harrington House, czuj¹cej siê przez to niezas³u¿enie lekcewa¿on¹, ale ignorowa³a to. Nikt na szczêœcie nie skomentowa³ faktu, i¿ MacGuiness jest mê¿czyzn¹, co automatycznie dyskwalifikowa³o go jako osobistego s³u¿¹cego kobiety, ale zda³a sobie sprawê, ¿e Mac ma a¿ zbyt du¿o zajêæ jako majordomus, a poza tym raczej trudno by³o od niego wymagaæ, by by³ na bie¿¹co z najnowszymi trendami mody damskiej panuj¹cymi na Graysonie. St¹d zgoda na jedn¹ niewieœci¹ s³u¿¹c¹. Prawdê mówi¹c, spodziewa³a siê, ¿e trudno jej bêdzie znaleŸæ tak¹, z któr¹ zdo³a wytrzymaæ, tote¿ by³a zaskoczona, gdy LaFollet nieœmia³o zaproponowa³ w³asn¹ siostrê. Ju¿ to, ¿e by³a jego siostr¹, stanowi³o wystarczaj¹c¹ rekomendacjê, ale wa¿niejszy okaza³ siê jej charakter. Nie nale¿a³a do kobiet szturmuj¹cych z marszu bastiony mêskiej dominacji, ale by³a osob¹ niezale¿n¹ i upart¹, gdy siê na coœ zdecydowa³a. Honor z pocz¹tku obawia³a siê, czy oficjalny tytu³ „osobistej pokojowej” nie bêdzie obraŸliwy dla Mirandy, jako ¿e zajêcie to mia³o na Graysonie niewiele wspólnego z podobnymi w reszcie galaktyki. Okaza³o siê jednak, ¿e niepokoi³a siê niepotrzebnie, bowiem wi¹za³o siê tak¿e ze znacznie wy¿szym statusem ni¿ na innych planetach. Pochodz¹ca z wy¿szych sfer klasy œredniej osobista s³u¿¹ca by³a naprawdê dobrze zarabiaj¹c¹ i szanowan¹ profesjonalistk¹, a nie popychad³em do wykonywania prostych czynnoœci porz¹dkowych. By³a g³ównie towarzyszk¹ i przewodniczk¹ kulturaln¹, czyli tym, kogo Honor najbardziej potrzebowa³a, a z Miranda zrozumia³y siê i polubi³y od razu. Naturalnie mia³a w obowi¹zkach pewien zakres czynnoœci s³u¿ebno-porz¹dkowych, ale by³ to margines jej zadañ. Mia³a te¿ jedn¹ s³aboœæ — za bardzo przejmowa³a siê wygl¹dem Honor, ale by³a to najwyraŸniej skaza kulturowa wszystkich graysoñskich kobiet. Z drugiej strony trudno siê by³o temu dziwiæ, jeœli pamiêta³o siê, ¿e kobiet by³o prawie trzy razy wiêcej ni¿ mê¿czyzn i ¿e przez prawie milenium mog³y pe³niæ jedynie role ¿on i matek. Poza tym Honor zdawa³a sobie sprawê, ¿e nowa pozycja wymaga³a opanowania nowych umiejêtnoœci, jak choæby dba³oœci o w³asny wygl¹d. A w roli nauczycielki

Miranda by³a doskona³a. Tak naprawdê to jedynie fason stroju ró¿ni³ pozycjê patrona od pozycji kapitana okrêtu — od obu wymagano, by zawsze wygl¹dali nienagannie i najlepiej jak to tylko mo¿liwe. Przepisy mundurowe RMN zna³a na pamiêæ, teraz musia³a poznaæ wymogi okreœlaj¹ce cywilne stroje. Odebra³a od Mirandy kapelusz i na³o¿y³a go, uœmiechaj¹c siê lekko — wola³a beret oficerski albo szerokoskrzyd³e nakrycie g³owy, ale musia³a przyznaæ, przegl¹daj¹c siê w lustrze, ¿e w tym kapeluszu by³o jej do twarzy. Jak wiêkszoœæ tutejszych damskich nakryæ g³owy mia³ du¿e rondo, z prawej strony mocno zawiniête. Przypomina³ dziêki temu kapelusze Stra¿y Leœnej ze Sphinxa i dlatego te¿ upar³a siê na taki w³aœnie model. Treecaty z regu³y siedzia³y na prawym ramieniu swego cz³owieka, o czym stra¿nicy doskonale wiedzieli, bowiem wiêkszoœæ zosta³a przez nie adoptowana, i normalnie opuszczone rondo przeszkadza³oby im. To, ¿e przy okazji nadawa³o to kapeluszowi trochê zawadiacki wygl¹d, w niczym Honor nie przeszkadza³o. Elegancjê zaœ podkreœla³a jego prostota — by³ bia³y i nie mia³ ani wielobarwnych wstêg, ani piór czy innych pstrokatych ozdób, w których lubowa³y siê mieszkanki Graysona. Zdobi³a go tylko jedna wst¹¿ka dok³adnie tej samej barwy co kamizelka, której oba koñce zwisa³y luŸno na plecy. Podkreœla³o to, podobnie jak d³uga suknia, jej wzrost i p³ynnoœæ ruchów, co z rozmys³em stara³a siê uwypukliæ. Przedstawicielki wy¿szych klas nieodmiennie przypomina³y Honor ziemskie pawie — by³y eleganckie, barwne i przewa¿nie g³upie, ¿e a¿ ¿al bra³ patrzeæ. Poza tym z wygl¹du zdecydowanie zbyt barokowe — bi¿uteriê mia³y zbyt ozdobn¹, luŸne kamizelki kapi¹ce od brokatu i wyszywañ, suknie zbyt ciê¿kie, obszyte koronkami i tak obszerne, ¿e ich w³aœcicielki przypomina³y dzwony. Honor nie nosi³a siê w ten sposób nie tylko dlatego, ¿e oczy j¹ bola³y, gdy na to patrzy³a, ale tak¿e dlatego, ¿e przy swoim wzroœcie w takim stroju wygl¹da³aby jak trzydrzwiowa szafa. I aby dojœæ do tego wniosku, nie potrzebowa³a wysoce taktownej uwagi Mirandy, ¿e brak jej jeszcze stosownej wprawy, by poruszaæ siê w tak ciê¿kim stroju z gracj¹. Pracowa³a nad tym, ale sz³o jej wybitnie opornie, a w praktyce okazywa³o siê, ¿e wymagane umiejêtnoœci s¹ znacznie trudniejsze do opanowania ni¿ pierwotnie wygl¹da³y, zw³aszcza dla kogoœ, kto ca³e ¿ycie spêdzi³ w funkcjonalnym mundurze. W koñcu jak ka¿dy dobry taktyk postanowi³a wykorzystaæ swoje mo¿liwoœci do przezwyciê¿enia trudnoœci — skoro nie mog³a sobie poradziæ z lokaln¹ mod¹, nale¿a³o u¿yæ pozycji patronki, by wprowadziæ nowe, odpowiadaj¹ce jej standardy mody. Miranda odda³a siê temu zadaniu z autentycznym entuzjazmem. Ostre rysy Honor nale¿a³y do tych, które zmieniaj¹ siê w piêkno dopiero z czasem — dziêki prolongowi w jej przypadku zajê³o to ponad dwadzieœcia standardowych lat. W konsekwencji, doskonale zdaj¹c sobie sprawê, ¿e jest brzydkim kacz¹tkiem, postawi³a na wysportowan¹, atletyczn¹ sylwetkê. Dawa³o jej to nie tylko doskona³¹ kondycjê, ale pozwala³o do maksimum wykorzystaæ nieliczne zalety wygl¹du. Wiedzia³a, ¿e jest proporcjonalnie zbudowana i porusza siê dobrze, co podkreœla³ luŸny, faluj¹cy podczas ruchu strój. Dlatego takie w³aœnie ubrania nosi³a, podkreœlaj¹c ró¿nicê ich prostot¹, która jeszcze nie tak dawno oburzy³aby do ¿ywego wiêkszoœæ damskiej populacji planety. Zrobi³a przed lustrem dyg, który ostatnio æwiczy³a, i zachichota³a, widz¹c w nim damê k³aniaj¹c¹ siê wynioœle. W niczym nie by³a podobna do urwisa ganiaj¹cego po Sphinxie czy do kapitan Honor Harrington z Royal Manticoran Navy. I o to w³aœnie chodzi³o, bo ju¿ nie by³a ani jednym, ani drugim. Naturalnie mia³a prawo nosiæ mundur, ale nie chcia³a — co prawda nie wini³a Królewskiej Marynarki za to, co j¹ spotka³o, tylko bandê g³upich pysza³ków i system, ale gdzieœ w g³êbi duszy pozosta³ ¿al... A poza tym nie mia³a zamiaru za ka¿dym spojrzeniem w lustro przypominaæ sobie, czego j¹ nies³usznie pozbawiono. Jeœli rzeczywiœcie nadejdzie taki czas, i¿ przywróc¹ j¹ do s³u¿by, wtedy... Ciche, acz pe³ne napiêcia bleekniêcie przerwa³o jej rozmyœlania. Odwróci³a siê i Nimitz wskoczy³ w jej objêcia, a potem b³yskawicznie siê z nich wymkn¹³ i wdrapa³ na

ramiê, starannie unikaj¹c zapl¹tania siê we wst¹¿kê od kapelusza. Wbi³ pazury w wyœcie³an¹ poduszkê na prawym ramieniu i zamar³ w zwyk³ej, na wpó³ siedz¹cej pozycji. Jego pazury mia³y pó³ centymetra d³ugoœci, lecz plusz by³ pluszem tylko z pozoru i kolejny raz przemknê³o jej przez myœl, kto jest z tego powodu bardziej zadowolony — Nimitz czy LaFollet. Pod warstw¹ widoczn¹ dla oka kry³ siê kuloodporny materia³ zdolny powstrzymaæ strza³ki z pistoletu pulsacyjnego niewojskowego typu — Nimitzowi s³u¿y³ doskonale, a LaFollet by³ zachwycony dodatkow¹ ochron¹, o któr¹ nie musia³ nawet walczyæ. Uœmiechnê³a siê, podrapa³a Nimitza pod brod¹ i poprawi³a czerwon¹ wst¹¿kê orderow¹, na której zawieszona by³a Gwiazda Graysona oraz d³u¿szy od niej z³oty ³añcuch, z którego zwisa³ tak¿e z³oty klucz patrona. Oba stanowi³y nieod³¹czny element formalnego stroju, a dzisiejsza uroczystoœæ wymaga³a go jak najbardziej. W dodatku stanowi³y ³adn¹ ozdobê sukni i nie by³o ¿adnego powodu, by ukrywa³a to sama przed sob¹. — I jak? — spyta³a Mirandê. Ta przyjrza³a siê jej uwa¿nie, nim skinê³a z aprobat¹ g³ow¹. — Wygl¹da pani przeœlicznie — oceni³a. Honor rozeœmia³a siê. — Tym razem uwierzê ci na s³owo, ale na przysz³oœæ uwa¿aj: nie powinnaœ oszukiwaæ w³asnej patronki — ostrzeg³a rozbawiona. — Naturalnie, milady. Dlatego w³aœnie tego nie robiê — odpar³a z kamienn¹ min¹ i z³oœliwym b³yskiem w oczach Miranda. — Zastanawia³aœ siê mo¿e nad karier¹ dyplomatyczna? — spyta³a niewinnie Honor. — Masz wrodzone predyspozycje, wiesz? Miranda uœmiechnê³a siê szeroko, Nimitz bleekn¹³ rozbawiony, a Honor wziê³a ostatni g³êboki oddech, kiwnê³a g³ow¹ swemu odbiciu i skierowa³a siê ku drzwiom, za którymi czeka³ LaFollet z reszt¹ ochrony. ROZDZIA£ V Na Manticore Harrington by³oby jedynie du¿ym miasteczkiem, na Graysonie wydawa³o siê znacznie wiêksze, gdy¿ planetarna architektura odzwierciedla³a ograniczenia technologiczne z okresu poprzedzaj¹cego sojusz z Gwiezdnym Królestwem. Mówi¹c inaczej — trzydziestopiêtrowe budynki uznawane by³y za szczyt mo¿liwoœci budowniczych, a wiêkszoœæ by³a znacznie ni¿sza, co oznacza³o, ¿e mieszkania dla takiej samej liczby ludzi zajmuj¹ znacznie wiêksz¹ przestrzeñ na powierzchni planety ni¿ na Manticore. Honor nadal wydawa³o siê to dziwne, mimo ¿e stolicê swej domeny ogl¹da³a ju¿ wielokrotnie, jad¹c przewa¿nie Courvoisier Avenue. Zdo³a³a siê ju¿ nawet przyzwyczaiæ (choæ ze sporymi oporami) do jej nazwy, jako ¿e stolica domeny mia³a zawsze taka sam¹ nazwê jak domena, ale widok tej zabudowy wci¹¿ uzmys³awia³ jej ró¿nice dziel¹ce mieszkañców Graysona i Królestwa. By³oby znacznie efektywniej u¿yæ nowych technologii i zbudowaæ w³aœciwe wie¿e — jedna zdo³a³aby z ³atwoœci¹ pomieœciæ ca³¹ populacjê miasta, a odizolowanie jej od wp³ywu truj¹cego œrodowiska by³oby proste i tañsze, ale na Graysonie nie postêpowano w ten sposób. Mieszkañcy domeny stanowili zaskakuj¹c¹ mieszankê obskurnego tradycjonalizmu i niesamowitej pomys³owoœci. U¿yli nowych materia³ów i technik z zaskakuj¹c¹ inwencj¹, buduj¹c stolicê z niczego w ci¹gu zaledwie trzech lat standardowych, co musia³o byæ planetarnym rekordem, ale zbudowali j¹ tak, jak wed³ug nich powinna wygl¹daæ. Honor

mia³a doœæ rozs¹dku, by siê z nimi nie sprzeczaæ — w koñcu by³ to ich dom i mieli pe³ne prawo zbudowaæ taki, w jakim czuli siê dobrze. Przygl¹daj¹c siê zreszt¹ zieleni przenikaj¹cej siê z zabudow¹ i szerokimi ulicami, musia³a przyznaæ, ¿e mieli racjê. Miasto nie przypomina³o ¿adnego, które zna³a wczeœniej, ale sprawia³o dziwne wra¿enie przyjemnego i kompletnego. Opuœci³a szybê z armoplastu, ledwie wjechali do parku Bernarda Yanakova, i z przyjemnoœci¹ odetchnê³a g³êboko powietrzem pachn¹cym wiœniami i sosn¹. Przez tysi¹c ³at koloniœci walczyli, by prze¿yæ, p³ac¹c za to olbrzymi¹, straszniejsz¹ ni¿ wiêkszoœæ ludzi mog³a sobie wyobraziæ cenê, a mimo to znaleŸli si³y, by zachowaæ drzewa przywiezione z Ziemi. Wysi³ek konieczny, by utrzymaæ przy ¿yciu takie na przyk³ad derenie, by³ olbrzymi, a drzewa te nie mia³y ¿adnego praktycznego zastosowania, natomiast by³y piêkne. Byæ mo¿e roœliny nie by³y identyczne z ziemskimi orygina³ami, ale wiœnie nadal rodzi³y owoce jadalne dla rodowitych mieszkañców Graysona. Honor nie odwa¿y³a siê wzi¹æ do ust niczego, co nie pochodzi³o z farm orbitalnych. Tam hodowano i uprawiano albo oryginalne roœliny i zwierzêta, które nie zetknê³y siê nigdy ze œrodowiskiem planetarnym, albo te¿ sprowadzone z Ziemi po ponownym odzyskaniu kontaktu z reszt¹ galaktyki. Oczywistym by³o, ¿e przez tyle pokoleñ ludzie w jakimœ stopniu musieli siê zaadaptowaæ do warunków stwarzanych przez œrodowisko, bowiem fizyczn¹ niemo¿liwoœæ stanowi³o kompletne odtrucie ziemi, wody i powietrza, ale zmiany te, przyznaæ musia³a, by³y zaskakuj¹co niewielkie, a stopieñ odtrucia œrodowiska zamkniêtego pod kopu³ami zaskakuj¹co du¿y. Musia³o tak byæ, jeœli chcieli prze¿yæ — przypomina³ o tym najdobitniej widok przykrywaj¹cej miasto kopu³y z krystoplastu. Nie tylko miasto, tak¿e parê hektarów jeszcze nie oczyszczonego do koñca gruntu. Ludzie na Graysonie ¿yli w takich warunkach, jak w kr¹¿¹cym po orbicie habitacie — fakt, pró¿nia zabija³a szybciej od œrodowiska, ale ono robi³o to równie skutecznie. Harrington by³o zreszt¹ pierwszym miastem w ca³oœci zas³oniêtym kopu³¹, dot¹d jedynie niektóre budynki by³y tak ochraniane, a wszystkie pozosta³e budowano jako hermetyczne ca³oœci ze œluzami powietrznymi i systemami filtracji i dezynfekcji zarówno wody jak i powietrza. Pierwszy raz architekci graysoñscy mogli zaprojektowaæ miasto jako jedn¹ ¿yw¹ ca³oœæ, w której ludzie mog¹ spacerowaæ po ulicach, nie zabieraj¹c ze sob¹ masek gazowych na wszelki wypadek. Podobnie rzecz ju¿ wkrótce bêdzie siê mia³a z terenami rolniczymi, co by³o nader istotne, gdy¿ produkcja ¿ywnoœci od zawsze wyznacza³a na Graysonie wysokoœæ populacji. Utrzymywanie terenów upraw w stanie nieska¿onym by³o upiornym zadaniem, a poniewa¿ nikt nie prze¿y³by, jedz¹c cokolwiek, co wyros³o na ska¿onym terenie, dwie trzecie ¿ywnoœci pochodzi³o z farm orbitalnych. By³y one ekonomiczniejsze, jeœli wzi¹æ pod uwagê koszty produkcji, ale za to koszty budowy by³y olbrzymie, zw³aszcza przed zawarciem sojuszu i nap³ywem nowych technologii. Samo wykarmienie spo³eczeñstwa poch³ania³o w przesz³oœci oko³o siedemdziesiêciu procent produktu systemowego i dopiero teraz zaistnia³a mo¿liwoœæ, by to zmieniæ. Wyliczenia opracowane przez Sky Domes wskazywa³y, ¿e koszty upraw pod kopu³ami, czyli w olbrzymich, samowystarczalnych szklarniach, winny byæ mniejsze ni¿ dwie trzecie kosztów produkcji farm orbitalnych przy znacznie ni¿szych nak³adach potrzebnych na budowê. Konsekwencje zarówno ekonomiczne, jak i spo³eczne powinny byæ ogromne — Grayson nie tylko bêdzie posiada³ wygodniejsze miasta, ale przede wszystkim zniknie koniecznoœæ stosowania drakoñskiej kontroli urodzeñ, stosowanej przez ca³y okres zamieszkania planety. A to wy³¹cznie dziêki technice rodem z Królestwa Manticore i prywatnym finansom Honor. Patrz¹c na kopu³ê, czu³a autentyczn¹ i wielk¹ satysfakcjê. Jednak¿e gdy minêli zakrêt, zniknê³a ona na widok demonstrantów otaczaj¹cych Centrum Yountza, po³o¿one w samym sercu parku. Stali niczym kr¹g œcierwojadów, ignoruj¹c z³oœliwoœci i obelgi, jakimi obrzuca³ ich t³umek mieszkañców domeny. Przed powa¿niejszymi atakami chroni³