uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 860 341
  • Obserwuję815
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 101 795

David Weber - Cykl-Honor Harrington (12) W służbie Miecza (opowiadania)

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

David Weber - Cykl-Honor Harrington (12) W służbie Miecza (opowiadania).pdf

uzavrano EBooki D David Weber
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 300 stron)

Dawid Weber „W SŁUŻBIE MIECZA” Tłumaczył: Jarosław Kotarski Dom Wydawniczy Rebis Poznań 2005 Spis Treści Jane Lindskold – Ziemia obiecana (Promised Land) Timothy Zan – Za jednym zamachem (With One Stone) John Ringo i Victor Mitchell – Okręt zwany Francis (A Ship Named Francis) John Ringo – Urlop (Let’s Go To Prague) Eric Flint – Fanatyk (Fanatic) Dawid Weber – W Służbie Miecza (The Serwice Of The Sword)

Jane Lindskold Ziemia obiecana Judith była bardzo młoda, gdy piraci zdobyli statek rodziców. Ale nie aż tak młoda, by tego nie pamiętać. Eksplozje, wycie rozdzieranego metalu, świst uchodzącego powietrza i odgłos strzelaniny z początku odległej, potem coraz bliższej, nadal momentami rozbrzmiewał w jej uszach. Wszystkie odgłosy były nieco stłumione, gdyż miała wtedy na sobie skafander próżniowy o dwa numery za duży. I to właśnie uratowało jej życie. Ale nie uratowało jej przed niewolą. Mimo iż tyle przeszedł, mimo czasu i energii, które poświęcił na naukę i szkolenie, i mimo ocen, które w żaden sposób nie mogły przynieść wstydu rodzinie, kiedy zbliżał się czas jego pierwszego patrolu po ukończeniu akademii, ktoś uznał za stosowne się wtrącić. Michael Winton usłyszał plotkę, że ma dostać przydział na okręt obrony systemowej stacjonujący w pobliżu Gryphona. Informację tę przyniósł mieszkający razem z nim w pokoju Todd Liatt. Było to o tyle niepokojące, że Todd należał do ludzi, którzy zawsze wiedzieli o wszystkim wcześniej od całej reszty ludzkości. Michael niejednokrotnie docinał mu, twierdząc, że to właśnie on powinien specjalizować się w łączności. - Przecież ty nawet nie potrzebujesz komunikatora, o radiostacji nie wspominając! Informacje trafiają bezpośrednio do twojego systemu nerwowego. Gdybyś został oficerem łącznościowym, to by dopiero była oszczędność czasu i pieniędzy na sprzęt. Todd przyznał mu rację, ale nie zmienił stanowiska. Chciał dowodzić okrętem, a więc musiał zrobić specjalizację oficera taktycznego, gdyż to właśnie oni najczęściej otrzymywali samodzielne dowództwo. - Jakbyś miał cztery starsze siostry i trzech starszych braci i przez całe życie wykonywał czyjeś polecenia, też byś sobie chciał porozkazywać, no nie? - wyjaśnił rzeczowo przy jakiejś okazji, gdy wrócili do tematu wybranych specjalizacji. Obaj wiedzieli, że nie jest to cała prawda. Todd miał bowiem także silnie rozwinięte poczucie obowiązku i skłonność do właściwego wykonywania zadań. Michael był przekonany, że Todd będzie się czuł w białym berecie tak, jakby się w nim urodził. Michael natomiast nie chciał dowodzić. Prawdę mówiąc, z początku nie chciał nawet służyć w Royal Manticoran Navy i poszedł do akademii jedynie z poczucia obowiązku. Teraz był oddany służbie tak samo jak Todd, ale nadal nie pragnął własnego okrętu. Nie miał zamiaru mówić o tym koledze, ale zbyt dobrze wiedział, ile kosztuje dowodzenie. Łączność natomiast spodobała mu się od razu. Szybki przepływ informacji, konieczność oceny, które są ważne, które nie - to wszystko było dlań znajome i naturalne jak oddychanie. W mniejszym lub większym stopniu robił to bowiem od dzieciństwa. I był w tym dobry. Miał doskonałą pamięć i nie poddawał się napięciu. Sytuacja alarmowa wpływała nań pozytywnie - szybciej i wcześniej dostrzegał różnice między informacjami i był pewien, że na ćwiczeniach w symulatorach oceniający go wykładowcy byli obiektywni. A kwestia ocen zawsze była problematyczna w przypadku osoby tak wysoko urodzonej jak on - trudno było je zweryfikować samemu, a zawsze istniało prawdopodobieństwo, że któreś (lub wszystkie) zostały zawyżone. Właśnie dlatego wieść przyniesiona przez Todda tak nim wstrząsnęła. - Co słyszałeś? - spytał ostro, nie kryjąc złości. - Słyszałem, że masz dostać przydział na HMS Saint Elmo mający patrolować okolicę Gryphona - odparł spokojnie Todd. - Najwyraźniej twoje uzdolnienia w przetwarzaniu informacji zwróciły uwagę kogoś w Admiralicji, bo na tym okręcie będą testować jakieś supertąjne sensory i chcą mieć najlepszych ludzi. Odpowiedź Michaela była długa, barwna i jednoznacznie dowodząca bliskiej znajomości w którymś etapie życia z członkami Royal Manticoran Marinę Corps. Jego szwagier Justin Zyrr

rzeczywiście był eks-Marine, tyle że nigdy w jego obecności nie użył wyrażeń choćby zbliżonych do tych, które właśnie z uczuciem recytował Michael. Todd słuchał go z miną stanowiącą mieszankę zaskoczenia i podziwu. - Dwa lata! - oznajmił z wyrzutem, gdy Michael skończył. - Dwa lata wspólnego mieszkania zmarnowane. Nie nauczyłem się od ciebie choćby jednej wiązanki, bo nie przyznałeś się, że takowe znasz! Michael nie zareagował, bo był zajęty szukaniem elementów garderoby. Najwyraźniej miał zamiar wypaść z pokoju i zrobić piekło. - Gdzie się wybierasz? - spytał uprzejmie Todd. - Pogadać w sprawie przydziału. - Przecież to nieoficjalna wiadomość, to z kim chcesz gadać? - Jeśli poczekam, aż stanie się oficjalna, to już nie będę miał z kim i o czym rozmawiać. Teraz mogę spróbować jeszcze to odkręcić. Todd był zbyt sprytny, by bronić straconej pozycji. - Z kim? - spytał poważnie. - Z komandor Shrake? - Nie. Najpierw muszę zamienić słowo z Beth. Jeśli to jej pomysł, muszę wiedzieć dlaczego, a jeśli nie jej, to nikt mi tego nie wmówi, a mogą próbować. Kiedy będę to wiedział, przyjdzie czas na komandor Shrake. - Ostrzeżony znaczy uzbrojony - zgodził się Todd. Michael kiwnął głową i udał się na poszukiwanie bezpiecznego kodowanego systemu łączności. Była to jedna z zasad wpojonych w czasie szkolenia: o ważnych a delikatnych sprawach należało rozmawiać zawsze przy za chowaniu ostrożności. A osobista rozmowa z Królową Manticore była sprawą jeśli nie ważną, to na pewno delikatną. Ci, którzy zdobyli ich statek, pochodzili z Masady, a Judith była zbyt młoda, by zrozumieć różnicę między piratami a korsarzami. Kiedy dorosła na tyle, by to pojąć, wiedziała już także, że jeśli chodzi o mieszkańców Masady napadających na statki graysońskie, różnica ta w zasadzie nie miała znaczenia. Ojciec zginął, walcząc z napastnikami, matka, próbując ją uratować. Judith żałowała, że nie zginęła wraz z nimi. Gdy miała dwanaście lat standardowych, została żoną ponadczterokrotnie starszego Ephraima Templetona, kapitana, który napadł i zdobył statek rodziców. Ją zaś zatrzymał jako część łupu. Nie było to zgodne z zasadami prowadzenia wojny, ale nie pozostał przy życiu nikt, kto zauważyłby, że nie została repatriowana na Grayson. Nie licząc raczej rażącej różnicy wieku - Ephraim miał 55 lat standardowych - różnili się wszystkim. On był masywny, ona wiotka, on był siwiejącym blondynem, ona brunetką o rudawym odcieniu włosów, ona miała brązowo-zielone oczy, on bladoniebieskie i lodowate. Oczy zresztą szybko nauczyła się trzymać opuszczone, bo inaczej lał ją za rozwiązłość i bezczelność. W wieku trzynastu lat poroniła po raz pierwszy. Sześć miesięcy później ponownie. Lekarz dał mężowi alternatywę: albo przez parę lat przestanie próbować zrobić jej dziecko, albo jej organy rozrodcze zostaną nieodwracalnie uszkodzone. Ephraim wybrał to pierwsze, co nie znaczyło, że przestał z nią sypiać. W wieku szesnastu lat Judith ponownie była w ciąży. Kiedy badania wykazały, że to dziewczynka, Ephraim polecił jej usunąć ciążę, twierdząc, że nie po to ją tyle lat żywił, żeby mu urodziła następną bezużyteczną gębę do karmienia. A nie ma przecież nic bardziej bezużytecznego od dziewczynki. Judith nienawidziła go od dawna, a teraz uczucie to stało się wręcz żywiołowe. Sama była zdziwiona, że jej wzrok go nie spopielił. Najwidoczniej nie dość, że był byd lakiem, to jeszcze niewiarygodnie gruboskórnym. Niektóre kobiety na jej miejscu popełniłyby samobójstwo. Inne morderstwo, co byłoby znacznie rozsądniejszym posunięciem, bo przed śmiercią miałyby przynajmniej satysfakcję z zabicia swego oprawcy. Judith nie zrobiła ani tego, ani tego. Wybrała bowiem inny sposób. Miała sekret, który pozwalał jej przeżyć nawet

wielokrotne gwałty Ephraima. Zawdzięczała to matce, która wykrwawiając się obok niej na podłodze, przykazała jej ostatkiem sił: - Nigdy nie zdradź im, że umiesz czytać! Okazało się, że to nie siostra wpadła na pomysł umieszczenia go na superdreadnoughcie, który nie miał już nigdy opuścić binarnego systemu Manticore. Wiadomość ta sprawiła Michaelowi olbrzymią ulgę, gdyż Beth jeszcze przed śmiercią ojca zachęcała go, by sam znalazł swoje miejsce w życiu i sprawdził, ile jest wart. Nawet po tragicznej śmierci ojca, przytłoczona nawałem obowiązków i niespodziewaną odpowiedzialnością, które musiała na siebie wziąć, zawsze miała dla niego czas. I zawsze mógł z nią porozmawiać o problemach, o których wolał nie wspominąć matce, mimo że Królowa-wdowa Angeliąue była także rozsądną kobietą. Gdyby okazało się, że siostra nagle tak drastycznie się zmieniła, byłby to dla niego wielki cios. Tym większy, że zdawał sobie w pełni sprawę, że to on powinien stanowić dla niej podporę, bo choć młodszy, to ona jako Królowa dźwigała wielki ciężar odpowiedzialności za państwo. Teraz wiedząc, na czym stoi, umówił się na prywatne spotkanie z opiekunem czwartego rocznika. Wiedział, że mógłby zażądać, by przyjął go komendant akademii, i z pewnością nastąpiłoby to szybko, ale postanowił od tego nie zaczynać. Flota mogła być (i oficjalnie była) obojętna na kwestie urodzenia czy majątku - nie dawały one oficjalnie żadnych przywilejów. Co oczywiście nie znaczyło, że „plecy", kontakty i rodzina nie miały znaczenia w zakulisowych rozgrywkach. Natomiast każdy, kto zbyt bezczelnie nadużywał tych możliwości, mógł być pewien, że zapłaci za to w trakcie kariery. Poza tym takie rozwiązanie byłoby przyznaniem się do klęski, gdyż midszypmen Michael Winton nie mógłby spotkać się z komendantem bez wcześniejszej wizyty u opiekuna roku. Natomiast książę krwi Michael Winton i owszem, bez żadnego trudu. A jemu cały czas zależało na tym, by wszyscy traktowali go jak midszypmena, nie księcia krwi. Do spotkania z opiekunem doszło znacznie szybciej, niż miał prawo oczekiwać nawet ktoś znajdujący się wśród dwudziestu pięciu procent najlepszych na swoim roku. Michael zjawił się w gabinecie punktualnie, w idealnie wyczyszczonym mundurze służbowym i zasalutował niczym na egzaminie z musztry. W trakcie pobytu w akademii nigdy nie próbował ułatwić sobie życia, licząc na to, że drobne niedociągnięcia zostaną zignorowane z uwagi na to, kim jest. Z prostego powodu: gdyby raz to zrobił, ruszyłaby lawina, ludzie bowiem nie będący naprawdę blisko rodziny królewskiej nie zdawali sobie tak do końca sprawy, że władcy także są ludźmi i mają wszystkie cechy zwykłego człowieka. A do nich należało lenistwo. A fakt, że przez przypadek ktoś, mając osiemnaście lat, został Królową, a ktoś inny w wieku trzynastu lat następcą tronu, wcale nie pomagał w pozbyciu się podobnych wad. Do tego dochodziła jeszcze jedna kwestia - wykładowcami w akademii byli doświadczeni oficerowie, którzy wzbudzali jego podziw i szacunek. Zasłużyli na nie, tak jak zasłużyli na stopnie, tytuły i odznaczenia. Podczas gdy on wszystkie tytuły odziedziczył, sam jak dotąd na żaden nie zasłużył. Komandor Brenda Shrake, lady Weatherfell, rozumiała, zdaje się, jego uczucia, gdyż patrzyła nań ciepło, co nie zdarzało się często. Mimo że była właścicielką sporej posiadłości na Sphinksie, komandor Shrake wybrała karierę w Królewskiej Marynarce i zapłaciła za to. Rany odniesione w walce pozostawiły na jej twarzy ślady, których nie zdołała w pełni usunąć nawet chirurgia plastyczna, a dwa palce prawej ręki miały nie do końca naturalny wygląd i pełną swobodę ruchów. W akademii zajmowała się kwestiami organizacyjno- administracyjnymi związanymi z funkcją opiekuna roku i wykładała na kursie maszynowym. Była też w pełni świadoma ciążącej na niej odpowiedzialności - musiała wyszkolić kompetentnych oficerów przygotowanych do zbliżającej się wojny. I dlatego nie mogła sobie pozwolić na pobłażliwość. Ale mogła na współczucie. - Chciał się pan ze mną zobaczyć, panie Winton? - spytała zamiast powitania.

Michael skinął sztywno głową. - W jakiej sprawie? - W sprawie plotki, ma'am. - Plotki? - zdziwiła się Shrake. Michael nagle zapomniał całej przemowy, którą ćwiczył w myślach od chwili, gdy Todd poinformował go o przydziale. Po kilku pełnych paniki sekundach zmusił się do myślenia i jakieś słowa wróciły: - Tak, ma'am. Plotki o przydziałach na pierwszy patrol po ukończeniu akademii. Shrake uśmiechnęła się. - A, tak. Takie plotki pojawiają się zawsze mniej więcej w tym właśnie okresie, niezależnie jak bardzo nie starali byśmy się utrzymać informacji w tajemnicy. Nie spytała, skąd się dowiedział, co sprawiło mu ulgę, bo wolałby nie kłamać, a z drugiej strony na pewno nie wciągnąłby w to Todda. - A konkretnie o jakim przydziale chciałby pan roz mawiać? - spytała. - O moim, ma'am. - Słucham. - Słyszałem, że mam przydział na HMS Saint Elmo, ma'am. Komandor Shrake nawet nie trudziła się, by udawać, że to sprawdza, za co Michael był jej wdzięczny. Sprawę musiano omawiać, być może niedawno, gdyż ktoś z pałacu Mount Royal mógł przekazać informację, że w nocy skontaktował się z Beth. - To by się zgadzało z moimi informacjami - potwierdziła. - Czy to właśnie chciał pan wiedzieć? - Tak i nie, ma'am. Chciałem wiedzieć, czy plotka jest oparta na faktach, ale chciałbym także prosić o zmianę przydziału, ma'am. Na jakiś nieco bardziej oddalony od domu. - Ma pan ochotę obejrzeć kawałek wszechświata, panie Winton? - spytała Shrake z dziwnym błyskiem w oczach. - Tak, ma'am. Ale nie jest to główny powód mojej prośby. - A tym powodem jest? - Chcę... - Michael zawahał się, mimo iż nieskończoną liczbę razy ćwiczył rozmaite sposoby powiedzenia tego tak, by nie było to nadęte. - Chcę byś oficerem floty, ma'am. A nie będę w stanie tego osiągnąć, jeśli inni służący w tejże flocie będą mnie chronić. Shrake uniosła uprzejmie brwi, wywołując lekki rumieniec na jego policzkach. - Królewska Marynarka nie ma zwyczaju chronić swoich oficerów, panie Winton - odparła chłodniej niż dotąd. - Jest raczej odwrotnie: to ci oficerowie mają chronić i bronić reszty Królestwa Manticore. - Właśnie, ma'am - podchwycił Michael, mimo że zaczęło mu się wydawać, iż sprawa jest przegrana. - Dlatego właśnie trzymanie mnie blisko domu nie jest właściwe. Brat Królowej i następca tronu może i powinien mieć prawo do ochrony, ale zrzekłem się go, wstępując do akademii. Nie powinno zostać mi ono narzucone, gdy ją opuszczę. Komandor Shrake przyjrzała mu się z namysłem. - Więc jest pan przekonany, że takie właśnie są po wody pańskiego przydziału? - spytała. - Tak, ma'am. - A gdybym powiedziała panu, że admirał Hemphill dowiedziała się o pańskich kwalifikacjach i poprosiła o przydzielenie pana na ten okręt, panie Winton? - Byłbym zadowolony, ma'am, ale nadal uważałbym, że jestem chroniony. - A dla pana jest tak ważne, co myślą inni? - Chciałbym powiedzieć że nie, ma'am. Ale byłoby to kłamstwo. Gdyby chodziło tylko o mnie, sytuacja wyglądałaby inaczej: przeżywałem podobne, przeżyłbym i tę. Myślę o wpływie, jaki miałoby to na wizerunek floty w oczach osób, które doszłyby do takiego przekonania.

- Tak? - Sprawa jest prosta, ma'am. Jeżeli brat Królowej otrzymuje przydział, podczas którego na pewno nie grozi mu ryzyko związane z walką, to ile czasu minie, zanim co bezczelniejsi członkowie arystokracji dojdą do przekonania, że takie samo prawo im też się należy? Albo ich dzieciom? Królewska Marynarka potrzebuje ochotników ze wszystkich klas społecznych, a wolę nie myśleć, jaka byłaby reakcja tych niższych, gdyby rozeszła się wieść, że pewne osoby z racji przypadku zwanego urodzeniem są zbyt cenne, by otrzymywać niebezpieczne przydziały służbowe. - Panie Winton, przecież taka jest prawda, choć z małym zastrzeżeniem. Nie z racji urodzenia, ale pewne osoby są bardziej cenne niż inne i RMN stara się nie narażać ich na zbędne ryzyko. - Wiem, ma'am, ale chodzi właśnie o te powody. Ludzie ci są cenniejsi ze względu na doświadczenie, wiedzę czy unikalne talenty, a nie dlatego, że przypadkiem są szlachetnie urodzeni, jak się to ładnie określa. W pokoju zapadła cisza. - Rozumiem... - powiedziała w końcu Shrake. - To znaczy sądzę, że rozumiem. O co więc w takim razie konkretnie pan prosi, panie Winton? - O bardziej typowy przydział, ma'am. Jeśli Royal Man-ticoran Navy naprawdę jest przekonana, że najlepiej się przydam na okręcie liniowym krążącym wokół Gryphona, cóż, pogodzę się z losem i postaram się jak najlepiej wypełnić swe obowiązki. - Ale wolałby pan na przykład przydział na krążownik liniowy udający się na patrol antypiracki na obszar Konfederacji. - Sądzę, że to właśnie jest typowy przydział dla midszypmena zaraz po ukończeniu akademii, ma'am. - Rozumiem. Przedstawił pan prośbę z uzasadnieniem, panie Winton. Rozważę ją i być może udam się z nią do komendanta. To wszystko, panie Winton? - Nie, ma'am. Dziękuję za wysłuchanie mnie, ma'am. - Słuchanie to część dowodzenia. - Głos Shrake zabrzmiał prawie jak na sali wykładowej. - Skoro pan skończył, może pan odejść. Mieszkańcy Graysona i Masady mieli pewne cechy wspólne, zaczynając od religijności. W sumie nie było to nic dziwnego, jako że mieszkańcy Masady wywodzili się z Graysona, skąd zostali wyrzuceni po przegranej wojnie, w której próbowali narzucić reszcie swoją superortodoksyjną wersję wiary. W obu społeczeństwach jednakże istniały różnice, czego najlepszym przykładem był stosunek do kobiet. W żadnym z nich nie miały prawa głosu i posiadania majątku, mężczyźni zaś mieli obowiązek zapewnić im utrzymanie i mieszkanie. W obu także obowiązywało wielożeństwo. Jednakże na Graysonie kobieta traktowana była jak skarb - kochana, hołubiona i chroniona prawie na równi z dziećmi. Owszem, ochrona ta ograniczała jej wolność i mogła dla niektórych być uciążliwa, ale nie wyrządzała krzywdy, a przypadki znęcania się męża nad żoną były surowo karane. Na Masadzie kobieta była przedmiotem i własnością. Traktowano ją zresztą znacznie gorzej, gdyż do niepowodzenia wojny domowej przyczyniła się właśnie kobieta, co potwierdzało rolę Ewy w boskim planie. Kobiety były więc ucieleśnieniem grzechu i można było z nimi zrobić prawie wszystko. A jedynym sposobem uzyskania odpuszczenia win dla kobiety było pokorne pogodzenie się z losem. Teoretycznie oznaczało to, że każdy mężczyzna mógł traktować jak chciał każdą kobietę. W praktyce ograniczało się to do własnego domu i własnych kobiet, gdyż złe traktowanie obcych było zaproszeniem, by inni tak samo potraktowali kobiety krzywdziciela. A to mogło doprowadzić do uszkodzenia własności, a więc marnotrawstwa. Nie oznaczało to naturalnie, że wszyscy mężczyźni maltretowali

fizycznie i psychicznie należące do nich kobiety w zaciszu czterech ścian. Ale większość tak robiła. Mentalność ta miała wpływ także na poziom wykształcenia kobiet. Na Graysonie kobiety studiujące stanowiły niewielki odsetek, aczkolwiek nikt im tego nie zabraniał; po prostu nie było to przyjęte. Natomiast umiejętności czytania, pisania i liczenia posiadała każda, i to w stopniu znacznie wyższym niż podstawowy, choćby dlatego że na co dzień kobiety zajmowały się nadzorowaniem systemów umożliwiających przeżycie w trującym środowisku, a każdy dom był wyposażony w taki system. Ponieważ na Masadzie środowisko nie było dla człowieka niebezpieczne, ta konieczność odpadła. Uznano, że nie ma co marnować czasu i pieniędzy na uczenie kobiet umiejętności całkowicie zbędnych porządnym służącym i matkom. Rodzice Judith należeli do bogatej rodziny kupieckiej powiązanej handlowo z mieszkańcami innych planet, co miało wpływ na edukację córki. Zaczęli uczyć ją wcześnie, a postanowili wykształcić ponad przeciętną graysońską z paru powodów. Zaczynając od tego, że nie chcieli wyglądać na zacofane prymitywy w oczach znajomych z innych planet, a kończąc na tym, że choć byli wierzący, nie wychodzili z założenia, że zdolność kontemplowania dzieła bożego intelektualnie, a nie tylko przez ślepe przestrzeganie kanonów wiary, może być dla kogokolwiek szkodliwa. A zwłaszcza w sytuacji, w której podstawowym elementem doktryny był Test. Ostatni zaś czynnik stanowiła praktyczność - dziewczyna nie mogła posiadać interesu, ale nie oznaczało to, że musiała być bezużyteczna przy jego prowadzeniu. A kiedy rodzice odkryli u Judith prawie nadnaturalne zdolności matematyczne i logiczne, utwierdzili się tylko w słuszności wyboru, jakiego dokonali. Judith od najmłodszych lat uwielbiała układanki, puzzle trójwymiarowe i inne łamigłówki, które oprócz dawania radości rozwijały też wrodzone umiejętności. Matka świadoma, jak mają się pod tym względem sprawy na Masadzie, ostrzegła ją ostatkiem sił, a Judith mimo młodego wieku ostrzeżenie zrozumiała. I zastosowała się do niego. Być może dlatego, że od pewnego czasu ukrywała prawdziwy zakres swej wiedzy przed rówieśnicami, by nie stać się obiektem zazdrości i złośliwości. Zdolność czytania i liczenia oraz fakt, że ją ukryła, pozwoliły jej pogłębiać wiedzę przez cały czas niewoli, a od momentu wymuszonego małżeństwa skupiła się na jednym jej wycinku - tym, który miał umożliwić ucieczkę. I dlatego właśnie nie zabiła ani siebie, ani tego, który zwał się jej mężem. Wiedziała bowiem, że uciekając, wyrządzi mu znacznie większą krzywdę, która będzie bolała go nieporównanie dłużej, niż gdyby po prostu poderżnęła mu gardło. Co prawda miała nadzieję, że zdoła zrealizować to, co planowała, nim Ephraim zwiąże ją z Masadą dziećmi, ale nie wzięła pod uwagę, że mogąc donosić pierwsze w życiu dziecko, mimo że niechciane, nie zgodzi się bez walki na jego usunięcie. Dlatego też gdy Ephraim wydał na nie wyrok, wiedziała, że musi przyspieszyć realizację planu, choć miała też świadomość, że tego dziecka może nie zdążyć uratować. Natomiast na pewno uratuje następne. - Naprawdę nie rozumiem, jak możemy udawać, iż zapomnieliśmy, że jest następcą tronu i bratem Królowej - jęknęła porucznik Carlotta Dunsinane, pomocnik oficera taktycznego na lekkim krążowniku HMS Intransigent. - Carlie, to proste: tak samo jak robili to wszyscy wykładowcy i midszypmeni z jego rocznika przez ostatnie cztery lata na wyspie Saganami - odparł z niewzruszonym spokojem kapitan Abelard Boniece dowodzący okrętem. - Teraz po prostu nasza kolej. - Ale... Dunsinane urwała i wzruszyła bezradnie ramionami. Oboje, podobnie jak wszyscy mieszkańcy Królestwa Manticore, wiedzieli, że Elżbieta III ma męża i że jej pierworodny Roger najprawdopodobniej zostanie następcą tronu, ale póki co i przez kilka najbliższych lat

był nim książę krwi Michael Winton. Podobnie jak przez ostatnie dziewięć lat. Jego pozycji społecznej i politycznej po prostu nie sposób było nie brać pod uwagę. A do tego dochodziło naprawdę duże fizyczne podobieństwo do tragicznie zmarłego a ukochanego przez poddanych króla Rogera III. Zginął on w wypadku, pogrązając całe Królestwo w żałobie i umieszczając Elżbietę i Michaela w centrum powszechnej uwagi. Dla Elżbiety, której ledwie parę lat brakowało do pełnoletności, było to coś, do czego była przygotowywana, choć nie znaczyło to, że przygotowana. Trzynastoletni Michael przeżył szok, jako że był jeszcze w wieku, w którym starsi chronili go przed wścibstwem mediów. A jego podobieństwo do zmarłego ojca było głębsze i nie ograniczało się do rysów twarzy - w ten sam sposób chodził i poruszał głową, tak samo ignorował spojrzenia rzucane w jego stronę. Uprzejmie, ale stanowczo, jakby po prostu nie był ich świadom. Prawdę mówiąc, niepewność Carlie w znacznej części nie miała nic wspólnego z osobą Michaela Wintona jako takiego, tylko z faktem znalezienia się pierwszy raz w życiu w obecności kogoś tak wysoko urodzonego i związanymi z tym podejrzeniami. Nic w przebiegu jego służby i w teczce personalnej przesłanej z akademii co prawda nie wskazywało, by Michael spodziewał się lub też doświadczał dotąd specjalnego traktowania, ale nie do końca była w stanie w to uwierzyć, toteż od razu przygotowała się na najgorsze. Sytuację dodatkowo komplikowała okoliczność, iż w związku z rozwojem Royal Manticoran Navy kabina midszypmenów zwana potocznie grzędą pękała w szwach. Dopiero teraz dotarło do niej, skąd wzięło się kilka przeniesień, które w ciągu kilku poprzednich dni tak ją zaskoczyły. Bez wątpienia kilka osób wiedziało z wyprzedzeniem o przydziale Wintona i doszło do wniosku, że opłaci się, jeśli ich potomek także odbędzie staż na tym okręcie. Teoretycznie zmiana przydziału była niemożliwa. Ale tylko teoretycznie. Jako oficer szkoleniowy midszypmenów porucznik Dunsinane miała obowiązki w pewien sposób sprzeczne. Z jednej strony bowiem miała ich chronić i służyć pomocą, a z drugiej ustawić do pionu, gdyby odkryła, że któryś tego wymaga. Zadanie to nigdy nie należało do łatwych, ale nadmierna liczba podopiecznych wywodzących się z wyższych sfer i przyzwyczajonych do przywilejów dodatkowo je utrudniała. A do tego dochodziła świadomość, że RMN desperacko potrzebuje dobrych oficerów. Problem polegał na tym, że dla niektórych każdy był dobry, bo ich brakowało. Miała pewność, że jeśli odrzuci któregokolwiek z podległych jej midszypmenów, część przełożonych uzna to za jej winę. I za zmarnowanie czasu i pieniędzy poświęconych na jego wykształcenie w akademii. A gdyby okazał się nim książę Michael Winton, na jej głowę posypałyby się gromy. Gdyby nie udowodnił, że jest dobrym oficerem, także obwiniono by ją. Z najwyższym trudem stłumiła chęć złożenia rezygnacji. - Pan Winton zamelduje się za parę dni, więc masz czas, by się przygotować - dodał Boniece. - Mogę ci coś doradzić? - Naturalnie, sir. Będę wdzięczna za każdą radę. - Daj mu szansę udowodnić, kim jest, nim go ocenisz i potępisz. - Dołożę starań, sir. Powiedziała to szczerze, ale wiedziała też, jak trudne będzie dotrzymanie tej obietnicy. W drzwiach minęła Taba Tilsona, oficera łącznościowego, który przyniósł najświeższe rozkazy i raporty. Nim drzwi się za nim zamknęły, usłyszała jeszcze, jak mówi: - Obawiam się, że kolejne zmiany, sir. Nie dowiedziała się już, czego dotyczyły, ale miała szczerą nadzieję, że nie składu osobowego midszypmenów. Ephraim Templeton rządził rodziną twardą ręką, a dokładniej giętkim pejczem, którego chętnie używał. Znaczna część podejmowanych przez niego decyzji była jednakże oparta na

błędnych założeniach. Sądził między innymi, iż żadna z jego żon nie potrafi czytać, dlatego też nie zamykał przed nimi biblioteki. Był też przekonany, że żadna nie potrafi używać komputera do rzeczy bardziej skomplikowanych niż prace domowe uaktywniane ikonami graficznymi. No a już na pewno żadna nie potrafiłaby go zaprogramować. Judith nie dość, że potrafiła czytać, to wychowała się na znacznie bardziej skomplikowanym oprogramowaniu graysońskim i znacznie nowocześniejszych komputerach, a rodzice nauczyli ją podstaw programowania. I to właśnie w połączeniu z łatwością dostępu do baz danych umożliwiło jej kontynuację nauki. Wszystko to naturalnie robiła w tajemnicy, zdając sobie sprawę, że gdyby rzecz się wydała, nie dość, że nie dowiedziałaby się już niczego więcej, ale także bezpowrotnie straciłaby okazję do odzyskania wolności. Blokowała wszystkie swoje programy i choć były to prymitywne blokady, były też skuteczne, gdyż nikt ich nie szukał, a uniemożliwiały przypadkowe wejście w program. Przewagę dawało jej jeszcze coś - miała sporo czasu, ponieważ nie była ulubioną żoną Ephraima. Nie pozbył się jej, gdyż była łupem wojennym ze znienawidzonego Graysona. Tak dla niego, jak i dla innych fanatyków Judith była duszą uratowaną od grzechu i potępienia wiecznego i naczyniem mogącym urodzić kolejnych wojowników i wyznawców prawdziwej wiary. Dlatego Ephraim często zabierał ją ze sobą, opuszczając dom - była żywym dowodem na to, że Masada odnosi sukcesy w konflikcie z Gray-sonem. Z początku nienawidziła tych podróży, nie zabierał bowiem innych żon i sypiał tylko z nią. Natomiast potem zdała sobie sprawę, że stanowią doskonałą okazję do nauki - Ephraim był zazdrosny i trzymał ją cały czas pod kluczem w kabinie kapitańskiej. A to oznaczało, że nikt jej nie pilnował ani nie podglądał i mogła spędzać cały ten czas, jak chciała. Włamanie do komputera pokładowego okazało się łatwiejsze, niż się obawiała, a potem mogła już uczyć się wszystkiego. Zaczynając od budowy statku, przez zasady działania systemów podtrzymujących życie, napędu czy łączności, aż do systemów uzbrojenia i zasad astronawigacji. Gdy ukończyła czternaście lat, zabrała się do studiowania taktyki. Ephraim dostałby wylewu, gdyby zorientował się, że jego najmłodsza żona w wieku lat piętnastu przynajmniej w teorii była równie dobrze wyszkolona jak każdy członek załogi Aaron's Rod. Zamiast tego był przekonany, że jest umysłowo ociężała, gdyż nie potrafiła zapamiętać świętych tekstów, które jej wyznaczał, zamykając ją w kabinie. I to mimo że karą było solidne lanie. Ephraim miał na szczęście inne problemy niż martwienie się z powodu ułomności umysłowych kobiety, która w końcu rozumu do spełniania swego głównego powołania nie potrzebowała. Ephraim bowiem cały czas zajmował się korsarstwem, dysponując listem kaperskim rządu Masady. Ponieważ był człowiekiem ostrożnym, starannie wybierał ofiary, a swój statek podawał za uzbrojony frachtowiec przewożący regularne ładunki. O tym, że zarówno wyrzutni rakiet, jak i dział laserowych można było użyć równie dobrze do ataku jak do obrony, przekonywały się jedynie bezbronne ofiary, gdy na ucieczkę było już za późno. Judith oczywiście w korsarskich rajdach udziału nie brała, a jeśli przypadkiem zdarzyła się niespodziewana okazja do zdobycia pryzu, gdy była na pokładzie, pozostawała zamknięta w kabinie kapitańskiej, ale miała wtedy do dyspozycji skafander próżniowy. Tyle że z przymocowanym ładunkiem o zapalniku tak skonstruowanym, by zadziałał w przypadku śmierci Ephraima lub też naciśnięciu przez niego stosownego guzika. Z czego Ephraim nie zdawał sobie sprawy, to z tego, że Judith wiedziała o ładunku i rozbroiła go przy pierwszej okazji, tak wszystko maskując, by rutynowa kontrola niczego nie wykryła. Za każdym razem, gdy wkładała skafander, sprawdzała, czy ładunek nadal jest niegroźny, a ponieważ dawano jej go tylko, gdy sytuacja stawała się krytyczna, nikt z załogi nie miał głowy, by dokładnie sprawdzać bombę.

W miarę wzrostu wiedzy i pewności siebie wykorzystywała wolny czas tak na statku, jak i w domu do uczenia się coraz większych partii materiału. Ephraim kupił oprogramowanie symulacyjne dla siebie i synów wraz z hełmem i rękawicami umożliwiającymi trening z wykorzystaniem rzeczywistości wirtualnej. Jak na takiego sknerę był to solidny wydatek, ale marzyło mu się, iż pewnego dnia będzie dowodził flotyllą korsarską i rozsławi nazwisko Templeton na całą Masadę, zapewniając sobie miejsce w pierwszym szeregu, gdy nadejdzie dzień ataku na heretycki Grayson. Mając czternaście lat, Judith odkryła, kiedy jest najbezpieczniej używać tego wyposażenia niepostrzeżenie. W przeciwieństwie też do synów Ephraima nie wykorzystywała scenariuszy bitewnych, ale te znacznie nudniejsze - pilotaż statku, przygotowanie do wejścia w nadprzestrzeń lub wychodzenie z niej, lub sprawdzanie koordynat astronawigacyjnych albo przeszukiwanie kanałów łączności. Korzystała też z programów przeznaczonych dla załogi maszynowej i uczyła się obsługi wszystkich ważniejszych systemów pokładowych, miała bowiem świadomość, że gdy nadejdzie jej czas, załogi do dyspozycji raczej nie będzie miała. Właśnie przegryzała się przez skomplikowany scenariusz napraw po przepięciu zaraz po wyjściu z nadprzestrzeni, gdy ktoś bezceremonialnie zerwał jej hełm z głowy. - Co ty wyprawiasz? - syknęła najstarsza żona Ephraima. Jak każdy midszypmen czwartego rocznika po ukończeniu akademii Michael Winton przed zameldowaniem się na okręcie dostał urlop na odwiedzenie rodziny. Dobrze było znaleźć się znów w domu, choć apartament w pałacu Mount Royal wydał mu się zdecydowanie za duży, no i brakowało mu Todda. To jest był pustawy, dopóki nie wpadł doń Roger, syn Beth mający obecnie trzy lata standardowe i będący ucieleśnieniem energii i ciekawości, którą naprawdę ciężko zaspokoić. Gdy Roger będzie miał sześć lat planetarnych, czyli ponad dziesięć standardowych, zostanie poddany testom sprawdzającym cechy psychiczne i umysłowe, celem ustalenia, czy nadaje się na przyszłego króla. Aż do ich pozytywnego zakończenia Michael będzie nosił tytuł księcia krwi i następcy tronu. A od tego dnia dzieliło obu jeszcze siedem standardowych lat. Jeżeli zaś siostra w międzyczasie dorobi się jeszcze jakiegoś dziecka albo paru, prawdopodobieństwo zostania władcą praktycznie przestanie mu zagrażać. Będzie po prostu kolejnym nadliczbowym i zbędnym członkiem rodziny królewskiej, jak na przykład ciotka Caitrin. Podrzucając malca, który zanosił się śmiechem, Michael uśmiechnął się odruchowo - przykład wybrał raczej nie najlepszy, bo o księżnej Winston-Henke można było od biedy powiedzieć, że jako młodsza siostra zabitego w wypadku króla była nadliczbowa, ale zbędna na pewno nie była. Tak w ogóle to nie miał nic przeciwko temu, że ktoś ścieli mu łóżko, że może spać do późna i włożyć coś innego niż mundur. Poza tym nie miał nic do roboty, a Beth znalazła sposobność, by wykorzystać jego obecność i urwać się z paru nużących formalnych uroczystości, by móc z nim spokojnie posiedzieć wieczorami. Nie było to naturalnie wykonalne codziennie, gdyż to nie ona miała urlop, a jego powrót do domu nie oznaczał zwolnienia siostry z wszysikich obowiązków, ale wtedy towarzystwa dotrzymywała mu matka albo szwagier. I przez kilka dni Michaelowi prawie udało się zapomnieć, że jego rodzina w jakikolwiek sposób różni się od innych. Któregoś wieczoru to na Justina wypadła kolej usypiania syna, a rodzeństwo grało w szachy. Jedynym obecnym poza nimi w pomieszczeniu był treecat Beth, Ariel, rozwalony wygodnie na jej kolanach. W pewnym momencie - ku kompletnemu zaskoczeniu brata - Beth przewróciła swego króla, poddając partię. - Przecież jeszcze nie wygrałem - obruszył się. - Szach i mat w drugim ruchu - odparła spokojnie. -Muszę z tobą o czymś porozmawiać.

Delikatna zmiana tonu świadczyła, że temat będzie poważny i że nie wszyscy doradcy Królowej byliby zadowoleni, wiedząc, że zamierza ten właśnie temat poruszać z bratem. A co ważniejsze, Beth nie była pewna, czy przypadkiem to oni nie mają racji. Zostawił te wnioski dla siebie i zajął się metodycznym układaniem figur w wyłożonych aksamitem miejscach dla nich przeznaczonych. Po kilku minutach, gdy zamknął pudełko, Beth powiedziała: - Wiem, gdzie zostanie wysłany Intransigent. Michael uniósł brwi i czekał. Z tego co słyszał, krążownik miał patrolować obszar Konfederacji i zwalczać piractwo. Nie wiedział, w którym dokładnie sektorze, ale w Silesii wszędzie było pełno piratów, więc się tym specjalnie nie interesował. Skoro Beth poruszyła tę sprawę, musiało chodzić o coś poważniejszego. - Przestań się droczyć - zachęcił ją, gdy milczenie się przeciągało. - Mów, o co chodzi. - Nie lecisz do Silesii, a przynajmniej nie od razu. Twój okręt ma najpierw dostarczyć nowy personel dyplomatyczny i nowe zalecenia negocjatorom w systemie Endicott. - Endicott? - powtórzył, nie bardzo wiedząc, czy dobrze usłyszał. Beth kiwnęła głową. Wyjęła z pudełka kilka figur i ustawiła je na szachownicy. - Ta królowa to my, a ten biały król to Republika Haven - wyjaśniła. - Też sobie figurę wybrałaś - prychnął - toż to demokracja, nie jakaś zapyziała monarchia jak my. Beth skrzywiła się, ale nie odpowiedziała, za to ustawiła kilka pionów na granicach wpływów biegnących półkoliście. Strefa Manticore była znacznie mniejsza. - Między nami znajduje się określona liczba systemów w obecnej chwili neutralnych albo skłaniających się bardziej czy mniej w którąś stronę, lecz rząd żadnego nie podjął jeszcze decyzji. Haven na razie przerwało podboje, a my nie mamy zamiaru ich zaczynać. W jej głosie zabrzmiały twarde nutki, jako że niejednokrotnie była zmuszona spierać się z przedstawicielami opozycji uważającymi, że podobnie jak ojciec jest zbyt skłonna przyłączać do Gwiezdnego Królestwa nowe systemy planetarne. Dokładnie to taki system został przyłączony jeden, i to w roku, w którym się urodziła, ale dla niektórych temat systemu Basilisk nadal pozostał aktualny. Michael w trakcie pobytu w akademii tylko się upewnił, że polityka Korony w tej kwestii była jedyną sensowną. Nazwa „Gwiezdne Królestwo Manticore" brzmiała imponująco, ale do czasu przyłączenia systemu Basilisk Królestwo składało się wyłącznie z jednego podwójnego systemu planetarnego. Fakt, były w nim trzy nadające się do kolonizacji planety i nexus Manticore Wormhole Junction, co umożliwiało bardzo energiczny rozwój gospodarki, ale dwa systemy planetarne, z czego jeden ubogi i zacofany, trudno było traktować jak imperium. Zwłaszcza że miały przeciwko sobie olbrzyma zwanego Ludową Republiką Haven. Beth tymczasem dostawiła pomiędzy granicami obu stref wpływów dwie wieże - czarną i białą. - Wśród tych neutralnych znajdują się dwa systemy leżące prawie w połowie drogi między nami, a jedyne zamieszkane w promieniu dwudziestu lat świetlnych. System Yeltsin i system Endicott. - Czyli Grayson i Masada - dokończył, przypominając sobie, skąd zna nazwę Endicott. Siostra spojrzała nań z uznaniem. - Brawo. Widzę, że czegoś cię jednak nauczyli w akademii. Michael wzruszył ramionami. - Przypadek. Dostałem kiedyś do opracowania temat o kolonizacji tego rejonu. Wiesz, że obie planety zostały zasiedlone na długo przed Manticore. Elżbieta III uśmiechnęła się i kiwnęła głową.

- Grayson dużo wcześniej. Masada nie – poprawiła go. - Ale i tak moje uznanie. Tata byłby zadowolony, a ktoś bardziej niż ja podejrzliwy stwierdziłby, że zainteresowałeś się tym, co może nam być potrzebne, jeśli Ludowa epublika nie zaprzestanie parcia w naszą stronę. Słysząc pochwałę, zarumienił się, więc żeby nie usłyszeć kolejnej, dodał: - ieże dobrze wybrałaś, bo na obu rządzą fanatycy tradycji i religii. Prawie równo zbzikowani, zwłaszcza na punkcie tej drugiej. - Prawie. - Ano prawie, bo ci z Masady zostali wyrzuceni z Graysona po przegranej wojnie, którą zresztą wywołali ze względów religijnych, więc są gorsi. Gdybym miał wybierać, postawiłbym na Grayson, oni są nieco bardziej tolerancyjni i mają lepiej rozwiniętą technikę. Też są zacofani, ale nie aż tak. I mniej jest wśród nich ortodoksyjnych fanatyków. Elżbieta pokiwała głową. - Też tak uważam, ale nie wszyscy moi doradcy są tego zdania. Środowisko Masady nie jest dla człowieka szkodliwe, więc potrzeba tam mniej nakładów i techniki, a z kolei słabsza baza technologiczna może być naszym atutem. Władze Masady powinny chętniej niż władze Graysona skorzystać z naszych propozycji. A to znaczy, że zatańczą, jak im zagramy. Michael potrząsnął głową. - Z tego co pamiętam, to chcieli i chcą zniszczyć mieszkańców Graysona, jeśli nie zdołają ich podbić. Cały czas wracają do systemu Yeltsin i próbują, choć za każdym razem przegrywają. Jakoś nie jest to zachowanie ludzi skłonnych tańczyć, jak im inni zagrają. Beth pokiwała głową. - W tej sprawie też się z tobą zgadzam, ale zdania w rządzie są podzielone, a wbrew przekonaniu wielu obywateli nie rządzę Królestwem samodzielnie i wyłącznie w oparciu o swoje widzimisię. Przecież nie wszyscy nawet są pewni, że wojna z Ludową Republiką jest nieunikniona, a sprawę komplikuje fakt, że sojusze będziemy zawierali dopiero w przyszłości. Teraz jedynie zbieramy informacje o Masadzie i Graysonie. Oni zresztą robią to samo, sprawdzają nas i Haven. - A jeśli w trakcie tego procesu ktoś użyje lekkiego krążownika w roli kuriera, powinno to sporo powiedzieć wszystkim zainteresowanym - dodał Michael. - I żebyś nie musiał zbyt długo się zastanawiać, wybór tego lekkiego krążownika nie jest przypadkowy - uśmiechnęła się Beth. - Zarówno fanatycy z Masady, jak i z Graysona nie mogą zrozumieć, że w naszych siłach zbrojnych służą kobiety, ale przede wszystkim nie wierzą, że Królestwem Manticore rządzi Królowa, a nie Król. Gdyby Michael wcześniej nie zetknął się z tymi informacjami, prawdopodobnie uznałby je za żart, tak jedynie skinął głową i czekał na ciąg dalszy. - Władze Graysona wydają się powoli, ale godzić z tym stanem rzeczy - dodała Elżbieta. - Władze Masady ani trochę, więc część moich doradców uznała, że można byłoby to przekonanie wykorzystać przeciwko nim, nie potwierdzając go w sumie... I zamilkła, wprawiając brata w ciężkie osłupienie, jako że nie był w stanie przypomnieć sobie, kiedy to poprzednim razem siostrze zabrakło języka w gębie. - Wymyślili, że jeśli ty będziesz służył na tym krążowniku, to ci z Masady dojdą do wniosku, że ja jestem jedynie figurantką, której prawdziwą rolą jest rodzenie nowego pokolenia Wintonów. To akurat potwierdza istnienie Rogera. Natomiast rzeczywistą władzę sprawuje jakaś męska grupa, której ty jesteś przywódcą, albo też będziesz w przyszłości. Wizyta jest naturalnie nieoficjalna i nikt im nie podsunął podobnej sugestii, ale jeśli ma się do czynienia ze społecznością, która świadomie tak się odseparowała od reszty galaktyki jak oni, to logiczne jest, że będzie ona interpretowała wszystkie informacje wyłącznie ze swego punktu widzenia. - A na dodatek mogą poczuć się zaszczyceni, że prawdziwy władca składa im wizytę, choćby i nieoficjalną - dodał Michael.

Zamyślił się, a po chwili potrząsnął głową. - To głupota, nic z tego nie wyjdzie - ocenił. - Zbyt łatwo można znaleźć wiele informacji, które temu zaprzeczą. Poza tym jestem zwykłym midszypmenem: to stopień raczej nie wywierający wrażenia. - To pierwsze jest faktem, ale zapominasz, że ludzie często widzą to, co chcą zobaczyć, a ci z Masady na pewno mają ograniczony punkt widzenia. Co zaś się tyczy wrażenia, to niekoniecznie, bo to wojownicza społeczność, a przywódcy przewodzą nie tylko w polityce, ale często także w walce. Osobiście. - Więc władca, który właśnie skończył szkołę wojskową i jest na tyle wojownikiem, by zacząć służbę we flocie od najniższego stopnia oficerskiego, zrobi na nich wrażenie? - Michael nie pozbył się wątpliwości. - Powiedzmy, że może nie ogromne, ale na pewno pozytywne - zapewniła go Beth. Michael postanowił nie drążyć tematu, a skupić się na tym, co powinien wiedzieć. Podejrzewał, że informacje miał też dostać od dyplomatów, ale znając siostrę, był pewien, że priorytety oficjalne i jej własne będą rozbieżne przynajmniej częściowo. - Co chcesz, żebym zrobił? - spytał. - I druga sprawa: czy kapitan Intransigenta będzie wiedział o mojej misji dyplomatycznej. - Chcę, żebyś współpracował z dyplomatami tak dalece, jak uznasz to za rozsądne. Nie chcę, byś cokolwiek obiecywał komukolwiek, czy to we własnym imieniu, czy w moim. Michael spojrzał na nią zaskoczony. - Przecież wiesz, że tego bym nie zrobił! - Ja wiem, ale zaskoczy cię, ilu ludzi w to nie wierzy -odparła miękko. Nie odpowiedział. Od dnia, w którym Elżbieta została koronowana, wspierał ją i złościło go niepomiernie, że ktoś może być przekonany, iż tylko czeka, by uzurpować sobie władzę. - Jeśli chodzi o kapitana, to zostanie on poproszony, by zwolnił cię z obowiązków służbowych na określone spotkania dyplomatyczne i uroczystości, gdy znajdziecie się na orbicie Masady. Natomiast do tego momentu jesteś wyłącznie królewskim oficerem, więc wszystkie przygotowania i rozmowy z dyplomatami na pokładzie okrętu nie mogą kolidować ze służbą i odbywać się będą wyłącznie w twoim wolnym czasie. O tym kapitan Boniece także został zawiadomiony. Po czterech latach w akademii Michael miał solidne podstawy, by podejrzewać, ile wolnego czasu może mieć na pierwszym patrolu midszypmen, toteż stłumił tylko jęk. - Żyję, by służyć mojej Królowej - wykrztusił. - Wiesz, za kilka lat będziemy potrzebowali wszystkich możliwych przyjaciół - uśmiechnęła się Elżbieta. -Może z twoją pomocą zdołamy zaliczyć do nich i Masadę, i Grayson. - Może - odparł bez przekonania, spoglądając na samotną królową stojącą w rogu szachownicy. - Może... Dinah, najstarsza żona Ephraima, była tylko o kilka lat od niego młodsza - pobrali się, gdy on miał siedemnaście, a ona piętnaście lat. Ich pierworodny Gideon był już ojcem sporej gromady, a część jego synów osiągnęła już wiek, w którym mogła pomagać ojcu w korsarskiej działalności, podobnie jak on kiedyś pomagał Ephraimowi. Teraz Dinah przyglądała się Judith, nie kryjąc złości. - Co ty wyprawiasz? - powtórzyła. Judith spojrzała na nią niewinnie, co nie było łatwe, jako że w szarych oczach Dinah pojawił się stalowy błysk. Judith miała dziesięć lat, gdy Ephraim przywiózł ją do domu, i przez dwa lata Dinah poniekąd zastępowała jej matkę. Była wymagająca, ale nie okrutna, uczyła ją zasad zachowania, recytacji psalmów i osłaniała przed złośliwością pozostałych żon doskonale wiedzących, że Ephraim nie przywiózł do domu graysońskiej dziewczyny kierowany dobrocią serca.

Kiedy kilka lat później Judith dwukrotnie poroniła, Dinah wzięła stronę lekarza i nie ustąpiła mimo złośliwych komentarzy Ephraima oskarżających ją o zazdrość. Miała mocno przyprószone siwizną włosy i masywną figurę od rodzenia dzieci tak żywych, jak i martwych przez trzydzieści osiem lat małżeństwa. Teraz przyglądała się oskarżycielsko Judith. Czego ta druga nie była w stanie pojąć, to dlaczego Dinah natychmiast nie wezwała męża albo któregoś z synów. - Chciałam zobaczyć, jak to działa - odparła. - Widziałam, jak Zachariach się tym bawił. Dinah odstawiła hełm na miejsce i Judith gotowa była przysiąc, że przy okazji zdążyła nie tylko przeczytać, ale i zrozumieć, co tam było napisane. - Zdejmij rękawiczki i chodź ze mną - poleciła Dinah, wpisując polecenie zamknięcia programu i całego urządzenia. Były to standardowe polecenia, ale coś mówiło Judith, że pierwszy raz od pojawienia się na Masadzie nie do końca orientuje się, jak naprawdę funkcjonują tu pewne rzeczy. I po raz pierwszy poczuła coś, czego nie doświadczyła od śmierci rodziców. Nadzieję., Bez słowa wykonała polecenie i czekała, co będzie dalej. Dinah jako najstarsza żona posiadała własny pokój. Wszystkie pozostałe spały we wspólnych sypialniach; Judith wiedziała, że miało to coś wspólnego z seksem, choć po doświadczeniach małżeńskich nie bardzo potrafiła pojąć, jak ktoś mógłby chcieć robić to częściej, niż musiał. Sama skupiła się na wymyślaniu rozmaitych powodów, by jak najwięcej czasu spędzać poza wspólnymi pomieszczeniami, i usiłowała tak nimi żonglować, by żadnego nie nadużyć. Dinah zamknęła drzwi, wskazała jej krzesło i stwierdziła: - Gwałtowne przepięcie po wyjściu z nadprzestrzeni. Masz dziwne gusta, jeśli chodzi o rozrywki. Judith już otwierała usta, gdy dotarło do niej to, co usłyszała. - Potrafisz czytać! - Gdy się urodziłam, mój ojciec był stary i wzrok mu szwankował. Ponieważ uważał pewne ograniczenia za głupie, uczył mnie, żebym mogła czytać mu święte teksty. Potem, gdy Ephraim zwrócił na mnie uwagę, polecił mi zapomnieć, co umiem, ponieważ było powszechnie wiadome, iż Templetonowie uważali kształcenie kobiet za bezużyteczne. Naturalnie posłuchałam ojca i dzięki temu mój pan i władca nigdy nie pozbył się błędnego mniemania o moich umiejętnościach. I nie przeżył rozczarowania. Judith wiedziała, że rodzina Dinah była biedna i sojusz z ambitnym rodem Templetonów był dlań wart znacznie więcej niż drobne kłamstewko. - Wiesz, że ja... - spytała, nagle tracąc całą pewność siebie. - Umiesz czytać? - Dinah włączyła nagranie z recytacją psalmów. - Domyśliłam się, choć zachowywałaś ostrożność, nawet jeśli w pobliżu nie było mężczyzn. Natomiast czasem zbyt długo wpatrywałaś się w jakąś nalepkę lub inny kawałek tekstu. Pewność zyskałam dopiero w dniu, w którym uratowałaś Uriela. Uriel był niemowlakiem, gdy Ephraim przywiózł ją do domu, a ponieważ jego matka, Raphaela, znów była w ciąży, uganianie się za raczkującym brzdącem stało się obowiązkiem Judith. Jakoś nie potrafiła przenieść nienawiści z ojca na syna, toteż gdy malec sięgnął po kolorową wtyczkę podobną do innych zabawek rozsianych po pokoju, zareagowała. Wtyczka bowiem była częścią działającego już, ale nie zabezpieczonego przez elektryka obwodu, którym płynął prąd. O tym, czym jest, informował jedynie napis drobnym drukiem. Mimo że mogła się w ten sposób zdradzić, złapała malca i zajęła go inną zabawką, po czym zamaskowała jak mogła niebezpieczne miejsce. Dinah była przy tym obecna, ale zdawała się nie zwracać na nic uwagi zajęta własnymi sprawami. - Czyli wiedziałaś prawie od początku. - Byłaś bardzo ostrożna i Ephraim nigdy niczego nie podejrzewał. Poza tym że twoja głupota może być formą buntu, ale zapewniłam go, że w to wątpię. - Chroniłaś mnie - zabrzmiało to prawie jak oskarżenie. - Dlaczego?

- Bo byłaś miła dla tych, których powinnaś nienawidzić. Bo było mi cię żal. I jeszcze z jednego powodu. Dinah milczała na tyle długo, że Judith w końcu spytała: - Z jakiego? - Bo pomyślałam, że możesz być Wybraną, którą zgodnie z proroctwem Mojżesz miał przysłać, by wyprowadziła nas do lepszego świata - odparła z dziwnym błyskiem w oczach Dinah. To, że midszypmen Winton był uprzejmy, a obowiązki wypełniał w sposób wręcz nienaganny, i to niezależnie od ilości zajęć i ćwiczeń, które Carlie mu wyznaczała, nie przekreśliło jej wątpliwości co do jego osoby. Powodem głównym była stała świta towarzysząca mu prawie wszędzie poza służbą. Dwoje jej członków: Astrid Heywood i Osgood Russo, otrzymali przeniesienia na In-transigenta zaraz po Wintonie. Pozostała trójka miała przydziały wcześniej, ale nie powstrzymało ich to przed wykorzystywaniem okazji, jaką była jego bliskość. Spowodowało to podział obecnych na pokładzie midszypmenów na dwie grupy, gdyż pozostała szóstka wręcz wychodziła z siebie, by unikać Wintona. A co gorsza, mimo że podróż trwała już dziesięć dni, Carlie nadal nie miała pewności, czy Michael Winton w jakiś sposób zachęcał świtę do deptania sobie po piętach czy nie. Była tylko pewna, że w żaden sposób ich nie zniechęcał, a to w jej opinii było równie złe. Poza tym dochodziła jeszcze kwestia dodatkowych obowiązków, które zabierały mu zaskakująco wiele czasu, konkretnie narad i spotkań z dyplomatami transportowanymi do systemu Endicott. Carlie ani przez chwilę nie wątpiła, że dyplomaci prześcigali się w uniżoności wobec księcia krwi. A on po każdym takim spotkaniu wydawał się jeszcze bardziej zamknięty w sobie i nieobecny. Jedyną dobrą rzeczą było to, że świta nie mogła mu wtedy towarzyszyć, natomiast uczestnictwo w tych naradach jeszcze bardziej podkreślało jego wyjątkowy status nie tylko wśród midszypmenów, ale i załogi. Zresztą to, że jest inny, potwierdził najdobitniej ostatni obiad u kapitana, który wzorem najlepszych oficerów Royal Manticoran Navy regularnie zapraszał na posiłki oficerów, tak by każdy znalazł się tam choć raz. Tego wieczora zaproszeni zostali między innymi Carlie i Michael. A Carlie cały czas bacznie, acz niepostrzeżenie obserwowała podopiecznego. Wieczór przebiegał miło i normalnie. Winton nie odezwał się nie pytany, ale odpowiedzi zawsze miał gotowe i przemyślane. Carlie zaczęła już zmieniać o nim zdanie, gdy nadszedł moment toastu za Królową. Jako najmłodszy stopniem to on miał obowiązek go wygłosić, o czym nie trzeba było mu przypominać. Gdy nadeszła stosowna pora, wstał, uniósł kielich na właściwą wysokość i dźwięcznym głosem wyrecytował: - Panie i panowie, za Królową! - Za Królową! - powtórzyli chórem obecni. Wypito, Winton usiadł, a Carlie spojrzała na niego spodn oka. I zauważyła, że zamiast pić doskonałe zresztą wino, Michael Winton uśmiecha się złośliwie półgębkiem. Tak nią to wstrząsnęło, że musiało się to jakoś odbić na jej twarzy, gdyż siedzący obok Tab Tilson spytał zaniepokojony: - Dobrze się czujesz, Carlie? - Dobrze - odrzekła z trudem. - Tylko omal się nie zakrztusiłam. Tab uspokojony pokiwał głową i odwrócił się do kapitana, który właśnie go o coś spytał. Carlie zaś ponownie spojrzała na Wintona - rozmawiał z sąsiadem z nienagannie uprzejmym wyrazem twarzy, jaki miał przez cały wieczór.

Ale ona była pewna, co widziała, a to znaczyło, że Michael Winton nie był zdolny zleźć z tronu i bez reszty oddać się obowiązkom służbowym. Co było niezbędne, by stać się prawdziwym oficerem Królewskiej Marynarki. Michael nie miał pojęcia, czy przetrwa staż. I nie chodziło tu o nadmiar zajęć, choć porucznik Dunsinane starała się uprzyjemniać mu czas znacznie energiczniej niż komukolwiek z pozostałej jedenastki. I nawet nie o to, że ponad połowę w teorii wolnego czasu zabierały mu nasiadówki z dyplomatami, z których większość nie dotyczyła go nawet, jako że miał być obecny, ale się nie odzywać. Dobijała go izolacja. Przez ponad dwa tygodnie żył w kabinie, którą trudno było określić inaczej jak zatłoczoną, bo oprócz dwunastu osób było w niej sześć dwupiętrowych łóżek. A mimo to nie miał jeszcze okazji do choćby krótkiej normalnej rozmowy z kimkolwiek. W tym nawet z tymi, których w akademii nazwałby dobrymi znajomymi. Nie był durniem i spodziewał się czegoś podobnego. Ludzie muszą się przyzwyczaić do mieszkania z kimś, kto mówiąc o swojej siostrze, mówi o ich Królowej. Z Samem, z którym jako pierwszym dzielił kwaterę na wyspie Saganami, przez parę ładnych tygodni zachowywali się wobec siebie uprzedzająco uprzejmie, ale w końcu oswoili się na tyle, że Michael nie miał nieodpartego wrażenia, że podważa zasady monarchii, paradując po pokoju w gaciach. Nigdy nie stali się z Samem przyjaciółmi, ale polubili się. Przyjaciół znalazł sobie wśród mieszkańców innych pokoi, a dopiero potem Todd Liatt, najlepszy z nich, zamieszkał razem z nim. Wiele by dał, żeby Todd brał udział w tym patrolu, i to nie tylko dlatego, że miałby z kim porozmawiać. Przede wszystkim radar psychiczny Todda bez pudła określiłby, dlaczego pani porucznik Dunsinane zawsze patrzy na niego tym przenikliwym i lodowatym wzrokiem. Todda jednak tu nie było, a on wolał nie ryzykować sprawdzenia przebiegu jej służby i innych powszechnie dostępnych danych. Powszechnie może i były dostępne, ale gdyby się o tym dowiedziała, na pewno by go bardziej nie polubiła. Gdy dostrzegł jej minę w czasie obiadu kapitańskiego, miał ochotę własnoręcznie sprać się po pysku za głupotę. Tak mu ulżyło, że toast wypadł dobrze, iż zapomniał na moment o samokontroli, mając przed oczyma scenkę z ostatniego urlopu, gdy to Beth nabijała się z tego właśnie obowiązku, który go czekał. - I nie zapomnij o toaście za Królową - oznajmiła któregoś ranka przy zupełnie prywatnym śniadaniu. - Jak by nie było, jesteś teraz moim oficerem, więc muszę dbać o własny wizerunek. - Wasza Wysokość pozwoli, że przećwiczę. - Michael wykorzystał okazję, zerwał się i wysypał jej na głowę koszyk świeżutkich grzanek. Beth wrzasnęła, jakby znów miała dziesięć lat, i cisnęła w niego bułką. Ariel natychmiast przyłączył się do niej, a rzuciła ze znacznie większą celnością. Raban zrobili taki, że nie dość, że obudzili drzemiącego nad poranną prasą Justina, to ściągnęli do pokoju królową matkę, która wpadła tam w zdecydowanie niedystyngowany sposób. To właśnie wspomnienie miny Beth wywołało jego uśmiech. Uśmiech, który natychmiast spróbował stłumić, ale nie całkiem mu się udało. Dostrzegł przy tym odbicie własnej twarzy w srebrnym dzbanku i wiedział, że uśmieszek wyszedł mu wyjątkowo wredny. No i oczywiście musiała go zauważyć pomocnik oficera taktycznego. Nawet nie próbował jej niczego wyjaśniać, bo była psychicznie niezdolna, by widzieć w nim człowieka, a nie fasadę księcia krwi, a wszystko, co przez te dwa tygodnie zrobił, jedynie zwiększało jej nienaganny formalizm. Wiedział też, że nie może z nikim o tym porozmawiać. Nawet z porucznikiem Tilsonem, który jako jedyny wydawał się traktować go normalnie, czyli tak, jakby był przekonany, że Michaela bardziej interesuje nauczenie się nowych obowiązków niż przypominanie wszem i wobec, że jest następcą tronu i bratem Królowej. Jedyną pociechę stanowiło to, że Tilson był oficerem łącznościowym, więc spędzali razem sporo czasu. Natomiast rozmowa z nim o

Dunsinane byłaby w opinii Michaela podważaniem pozycji oficera odpowiedzialnego za midszypmenów. I to, czy ona popełniła błąd w jego ocenie, nie miało tu nic do rzeczy. A musiał przyznać, że choć bardzo się starała, porucznik Dunsinane nie była jego największym problemem. Istniała bowiem szansa, że jeśli nie dostarczy jej kolejnych powodów do niechęci, żyć z nią będzie ciężko, ale się da. Zupełnie inaczej rzecz się miała z piątką midszypmenów, którzy przyczepili się do niego z uporem godnym lepszej sprawy mimo wszystkich prób łagodnego zniechęcenia ich do tego, jakie podejmował. Szybko odkrył, kto jest powodem tego stanu rzeczy, jak też i fakt, że oba „powody" zostały przeniesione na okręt już po tym, jak ogłoszono jego przydział. I to właśnie po to, by znaleźć się w jego pobliżu. „Powodem" numer jeden była Astrid Heywood należąca do starej arystokracji. Była nawet ładna, miała miodowe, jasne włosy i głębokie niebieskie oczy o długich rzęsach. I rysy nieco zbyt regularne, by mogły być w całości naturalnego pochodzenia. Z uporem maniaka robiła do niego słodkie oczy. Jej rodzicielką była baronowa White Springs, w Izbie Lordów coraz aktywniej przemawiająca w imieniu niezależnych, którzy choć wspierali z zasady politykę Korony, to bardziej elastycznie niż lojaliści. I tu właśnie tkwił problem, bo Michael nie miał pojęcia, jaka może być reakcja baronowej na wieść, że następca tronu ustawił jej córunię do pionu w sposób zdecydowany. Nie podejrzewał jednak, by była zadowolona - umieszczenie córki na pokładzie musiało sporo kosztować, i to nie tyle w gotówce, ile w zobowiązaniach i uprzejmościach, więc przedsięwzięcie musiało się baronowej opłacić. Być może takie instrumentalne potraktowanie przez własną matkę wzbudziłoby w nim współczucie dla Astrid, gdyby nie zauważył, że pomimo inteligencji oraz gotowości do wyrzeczeń i pracy, które udowodniła, kończąc akademię, należała do tych przedstawicieli arystokracji, których nie cierpiał. Była bowiem przekonana, i to dogłębnie, że przypadek zwany urodzeniem zrobił z niej kogoś lepszego od większości rodaków. Z jej punktu widzenia jego uniki były spowodowane wyłącznie zakłopotaniem z racji zalotów ze strony pięknej dziewczyny, gdyż nikt przecież nie zechciałby unikać jej samej. Ta świadomość niesamowicie wręcz poprawiła jej i tak już wysokie mniemanie o sobie. Drugim „powodem" był Osgood „Ozzie" Russo, choć stanowił nieco subtelniejszy przypadek. Trudno się było tego domyślić, poznając to roześmiane półdiablę z błyskiem w bystrych oczach. Jego rodzina była skoligacona z Hauptmanami, toteż Michael był pewien, że przeniesienie zostało po prostu kupione, za to za naprawdę uczciwą kwotę. Mógł mieć jedynie nadzieję, że przy okazji skorzysta na tym RMN, gdyż w grę weszły też koncesje na dostawy, a nie tylko jakiś skorumpowany oficer w dziale personalnym. Zaskakujące było też, że Ozzie, który jako specjalność obrał logistykę, okazał się w tym wręcz genialny. Potrafił rozłożyć dowolny schemat na czynniki składowe oraz zapamiętać ich wykaz w czasie, którego Michael potrzebował na przeczytanie opisu. Logistyka nie należała do służb liniowych, toteż dowodzenia okrętem nie zapewniała, natomiast dla każdego średnio inteligentnego oficera było oczywiste, że bez sprawnego zaopatrzenia nie sposób wygrać bitwy, o kampanii nie wspominając. Problem z Ozziem polegał na tym, że uważał on zna jomość z Michaelem za kontakt, który należy kultywować, w przyszłości bowiem na pewno przyda się jemu i rodzinie. Uznał, że Michael powinien traktować go tak samo, bo choć oficjalnie nie był skoligacony z nikim politycznie wpływowym, pieniądze były równie skutecznym środkiem wsparcia lub przeszkodzenia polityce Korony. Dlatego też Michael nie mógł sobie pozwolić na powiedzenie mu, co o nim myśli, choć chętnie udusiłby jego i Astrid. Oboje łączyło to, że uważali się za lepszych od pozostałych, choć Michael podejrzewał, że każde z nich o tym drugim miało nader niską opinię. Natomiast przyciągnęli pozostałych bardziej ambitnych, a mniej moralnych midszypmenów, równocześnie skutecznie odpychając

od Michaela pozostałych, chcących awansować dzięki własnym zasługom, a nie znajomościom. Dlatego sześcioro z nich, nie chcąc przez załogę czy samego Michaela zostać uznanymi za podobnych do Astrid, praktycznie się do niego nie odzywało. Co było dlań przykrą okolicznością, zwłaszcza że dwoje: Sally Pikę i Ka-reema Jonesa, zaliczał w akademii do grona bliskich znajomych. Próbując z nimi rozmawiać, tylko pogorszyłby sytuację, więc zaciskał zęby i milczał, zastanawiając się od czasu do czasu, czy to, czego doświadcza, jest podobne do znanej z opowieści samotności dowódcy. Po kilku długich i intensywnych spotkaniach z Dinah, których oficjalnym powodem było przygotowanie jej do obowiązków matki, co spotkało się z pełną aprobatą Ephraima, Judith została członkinią niewielkiego i ściśle tajnego związku Sióstr Barbary. Nazwa nawiązywała do Barbary Bancroft, która doprowadziła do klęski fanatyków w wojnie domowej na Graysonie i w efekcie do ich wydalenia na Masadę. Judith znała opowieści o niej z dzieciństwa, gdyż na Graysonie była postacią wielce szanowaną jako ta, która zapobiegła zniszczeniu życia na planecie w wyniku zmasowanego użycia broni nuklearnej przez przegrywających. Po dostaniu się do niewoli dowiedziała się, jak postrzega ją druga strona: Barbara Bancroft była wcieleniem szatana, zdrajczynią, heretyczką i świętokradczynią. Właśnie ze względu na jej osiągnięcia i na oczernianie przez Wiernych kobiety, które przed laty założyły ów tajny związek, wybrały taką właśnie nazwę. Poza tym jednej rzeczy nawet Wierni nie mogli zarzucić Barbarze Bancroft - tchórzostwa. No i wygrała, choć zapłaciła za to prze rażającą cenę. Siostry Barbary miały dwa cele. Pierwszym było wykształcenie, drugim ochrona kobiet na Masadzie. Chronić próbowały wszystkie, natomiast kształcić jedynie sprawdzone i godne zaufania, czyli należące do związku. Utrzymanie tajemnicy było tym ważniejsze, że każda kobieta umiejąca czytać uznawana była przez Starszych za potencjalną heretyczkę, a opowieści o losach tych, które uznano winnymi herezji, krążyły zarówno nieoficjalnie, jak i oficjalnie - w kazaniach. Fanatyzm religijny zresztą był bezgraniczny - istniał odłam nazywający się Najczystsi w Wierze, którego wyznawcy uważali, że nawet znajomość alfabetu i liczenia na palcach jest pierwszym krokiem do herezji, toteż nawet należący doń mężczyźni nie umieli czytać ani liczyć. W efekcie żyli w prymitywnych, izolowanych enklawach i nadawali się jedynie na szeregowych żołnierzy, za to o niepodważalnej lojalności. Dlatego też istniała niewielka szansa, iż którakolwiek z kobiet, które wstąpiły do związku, potem go zdradzi. Po pierwsze i tak zostałaby uznana za heretyczkę i ukarana podobnie jak reszta, po drugie intelektualne dziedzictwo w jakiś sposób je jednoczyła. Judith szybko odkryła, że Siostry Barbary nie tylko zgłębiały zakazaną wiedzę czy zdobywały umiejętności. Ich plany były znacznie rozleglejsze i poważniejsze, gdyż celem drugim, o którego istnieniu nowo przyjęte dowiadywały się dopiero, gdy nabrano do nich zaufania i gdy umiały już dość, by nie chcieć odejść, było coś, co musiało wydać się marzeniem. Miały bowiem nadzieję dokonać udanej ucieczki, wyswobodzić się od dominacji mężczyzn i fanatyzmu religijnego. Prawda zawsze, choćby nie całkiem kompletna, dotrze w końcu do zainteresowanych bez względu na cenzurę. Dlatego też Siostry Barbary zdawały sobie sprawę, że istnieją inne systemy planetarne niż ich i Yeltsin, z zaludnionymi planetami, gdzie kobiety nie są niczyją własnością. Gdzie uczą się legalnie i oficjalnie, mogą myśleć i żyć bez męskiego nadzoru. Gdzie religia nie jest wszechobecnym kagańcem i nie dyktuje każdego kroku w życiu. Od dnia, w którym Ephraim przywiózł zszokowaną dziesięciolatkę z Graysona, Dinah miała nadzieję, że to jest właśnie wyprorokowana Wybranka, która poprowadzi je do wolności.

Dziewczyna zresztą nie sprawiła jej zawodu. Od początku pokazała, że jest wykształcona, potrafi nad sobą panować i jest wystarczająco inteligentna, by to ukrywać. Historyjki z dotychczasowego życia, opowiadane nim zrozumiała, jak są niebezpieczne, potwierdzały na doda tek najśmielsze marzenia i nadzieje. I dlatego Judith, nieświadoma prawdy, od początku znajdowała się pod czujną opieką starszych Sióstr. Nie odważyły się jej wtajemniczyć z obawy, czy podobnie jak wiele kobiet przed nią nie zacznie czcić swego oprawcy, perwersyjnie uznając go za bohatera mającego prawo traktować ją jak zero. Musiały upłynąć lata i Judith musiała wiele przejść, nim zyskały pewność, że jest godna ich zaufania. Teraz skorzystała z okazji i choć nie wierzyła w proroctwa czy nadnaturalne ingerencje, bo życie ją tego oduczyło, zgodziła się zostać tą, na którą czekały. Ponieważ wszystkie używały pseudonimów, wybrała imię Mojżesz i ogłosiła, że nadszedł czas ucieczki do Ziemi Obiecanej. Mimo że Michael rozumiał powody, nadal miał dziwne wrażenie, patrząc na w pełni męską delegację dyplomatyczną. Może dlatego, że od śmierci ojca jego życie było zdominowane przez kobiety: matkę, Beth, a przed jej koronacją regentkę, ciotkę Caitrin. Teraz patrząc na samych mężczyzn, czuł się nieswojo. I z pewnością spory wpływ na to miało przekonanie, że głównym kryterium doboru delegatów nie były umiejętności, gdyż najlepsi dyplomaci Królestwa zajęci byli działaniami mającymi utrwalić pokój z Ludową Republiką Haven lub jak najbardziej opóźnić wybuch wojny. Z pewnością misja dyplomatyczna na Masadzie do takowych nie należała. Po drugie po rozmowie z siostrą wiedział, że Masada nie była wybranym przez nich sojusznikiem w tym rejonie. A więc zdolniejsi z dostępnych dyplomatów i podzielający jej punkt widzenia, jak na przykład sir Antony Langtry, próbowali nakłonić do sojuszu władców Graysona. Oznaczało to, że na Masadę polecieli pełni dobrej woli, ale trzeciorzędni dyplomaci gotowi na wszystko, byle tylko odnieść sukces i udowodnić, ile są warci. Delegacji przewodził Forbes Lawler, były członek Izby Gmin, należący do pierwszego pokolenia poddanego prolongowi. Był szpakowaty, siwiejący i wysportowany. Mówił prostymi, krótkimi zdaniami, starając się jak najszybciej przechodzić do rzeczy, i choć tego akurat otwarcie nie powiedział, jasne było, że ma nadzieję wkrótce zastąpić obecnego ambasadora. Z pozostałych na uwagę zasługiwali tylko dwaj. Quentin Cayen był osobistym sekretarzem Lawlera. Młody, należący do drugiego pokolenia poddanego prolongowi, barwił sobie włosy na skroniach, by wyglądać na starszego, i nosił okulary ze zwykłymi szkłami, a nie z soczewkami, z tego samego powodu. Michael uważał to za głupie, ale ponieważ Cayen był kompetentny, uczynny i nienachalny, nie odzywał się słowem na temat tych zabiegów kosmetycznych. Ostatnim wyróżniającym się członkiem zespołu był John Hill, oficjalnie specjalista od systemów komputerowych. Był istną kopalnią wiedzy o Masadzie i jej mieszkańcach, orientował się nawet w tytułach religijnych i ogranicze niach dotyczących żywności wynikających z przesądów religijnych. W opinii Michaela pracował jako agent wywiadu, i to raczej szef siatki niż polowy wykonawca poleceń. Bezwzględnie był najbardziej kompetentnym i najlepiej przygotowanym członkiem delegacji. Kolejne zaproszenie na naradę u Lawlera Michael otrzymał w dniu, w którym Intransigent wyszedł z nadprzestrzeni w systemie Endicott. Ponieważ akurat siedział w prawie pustej kabinie, mozoląc się nad stertą zadań zleconych przez porucznika Tilsona i nie tylko, był wręcz upiornie ucieszony. Mimo wszystko to także należało do jego obowiązków, więc niechętnie bo niechętnie, ale przerwał naprawę systemu przesyłowego energii, czyli symulację opracowaną osobiście przez pierwszego mechanika.

- Dokąd idziesz? - spytała Astrid, odstawiając klawiaturę, najwyraźniej gotowa mu towarzyszyć. - Na spotkanie z Lawlerem - odparł rzeczowo. - Och! - westchnęła, nie kryjąc rozczarowania, i wróciła do pracy. Michael w duchu odetchnął z ulgą, gdyż od paru dni miał dziwne wrażenie, że Astrid próbuje zdybać go gdzieś na osobności. Potwierdzałyby to złośliwe uśmieszki Sally Pike, a wybitnie nie miał ochoty dowiedzieć się, co Astrid tym razem wymyśliła. Rzucił więc ogólne „do widzenia" i wyszedł. Ledwie Michael zjawił się w kabinie Lawlera, ten poinformował go bez wstępów: - W układzie planetarnym znajduje się przynajmniej jeden okręt Ludowej Marynarki. I zaczął nerwowo spacerować w tę i z powrotem. - I co z tego? Ludowa Republika podobnie jak my ma ambasadę na Masadzie. - Ma - zgodził się Lawler. - Ale to nie powód, by przysyłać tu ciężki krążownik, prawda? Michael poczuł, jak brwi podjeżdżają mu do nasady włosów. Beth uważała, że wysłanie z misją dyplomatyczną lekkiego krążownika jest wystarczająco wymowne. Na wyraźniej prezydent Ludowej Republiki uznał za stosowne wyrazić się dobitniej. I znacznie mniej subtelnie. - To Moscow - dodał Hill. - Nie należy do najnowszych w swojej klasie, ale nie sposób też uznać go za prze starzały. - Od dawna tu jest? - spytał Michael, czując się jak zwykle nieco dziwnie po przejściu ze stosunku służbowego, w którym był najmniej ważnym oficerem na pokładzie, do normalnego życia, gdzie traktowano go z szacunkiem. - Nie na tyle długo, by można było powiedzieć, że tu stacjonują. I nie sądzę, by wysłano go w celu zrównoważenia naszej obecności, choć nie można tego wykluczyć... gdyż wysłanie nowych negocjatorów nie było utrzymywa ne w ścisłej tajemnicy - odparł Hill. Po tonie sądząc, Lawler zdążył już zacząć desperować i Hill starał się złagodzić panikę, jaką mogły wywołać je go wypowiedzi. Było też słychać, że nie pochwalał tej jawności, co musiało być odruchowe, gdyż obiektywnie nie istniał powód, by zachować rzecz w sekrecie. - Ambasador Fałdo z niecierpliwością oczekuje naszego przybycia - dodał Lawler - ale kapitan Boniece poinformował mnie, że na planecie możemy wylądować niewcześniej niż jutro przed południem, co daje nam dość czasu na ostateczne podsumowanie. Przez następnych parę godzin Michael szczerze żałował marnowanego czasu. Każde zadanie, jakie dotąd zlecano mu na okręcie, było efektywniejszym jego wykorzystywaniem. Kiedy rozległ się sygnał interkomu przerywający Lawlerowi wykład, stwierdził, że musiał się zdrzemnąć z otwartymi oczyma. - Ambasador Fałdo do pana, panie Lawler – usłyszeli głos porucznika Tilsona. Lawler natychmiast ukrył irytację i odparł uprzejmie: - Proszę przełączyć pana ambasadora na moją kabinę. - Moment, panie Lawler... Cayen zerwał się w momencie, w którym rozbrzmiał sygnał. Nim Tilson dokonał połączenia, ustawił interkom tak, by twarz ambasadora pojawiła się na ścianie i obecni nie musieli tłoczyć się koło biurka. Fałdo podobnie jak Lawler należał do pierwszego pokolenia poddanego prolongowi, ale w przeciwieństwie do niego nie próbował udawać niespożytej energii. Wyglądał na zmęczonego. Natomiast oczy, mimo że podkrążone, patrzyły uważnie i przenikliwie. Po wymianie uprzejmości powitalnych natychmiast prze szedł do rzeczy: - Reakcja na przybycie księcia Michaela przeszła, oględnie mówiąc, moje najśmielsze oczekiwania. Najstarszy nie tylko wyraził ochotę na spotkanie z księciem Wintonem, ale ma się ono odbyć w obecności całej rady Starszych. Z tego co wiem, każdy, kto jest tu kimś albo

chce tu być kimś, będzie również brał udział w olbrzymim zgromadzeniu, które „przypadkowo" zbiegnie się z waszym przybyciem. - To wspaniała nowina, panie ambasadorze - ucieszył się Lawler. - Też tak myślę, ale to oznacza, że musimy przyspieszyć godzinę naszego jutrzejszego spotkania. Z Najstarszym mamy zobaczyć się dokładnie w południe, a chcę mieć czas na przygotowanie was do tak ważnego wydarzenia. Rada Starszych uhonorowała nas, oddając nam do dyspozycji salę konferencyjną w Pałacu Sprawiedliwych. Tego, że znaczyło to, iż cały przebieg rozmowy będzie podsłuchiwany, nie dodał, bo nie musiał - wszyscy byli tego świadomi. Podobnie jak i tego, że rozmowa prowadzona na taką odległość, toczona nawet przy użyciu kierunkowej wiązki laserowej może także zostać podsłuchana. Dlatego nie poruszano w niej żadnych naprawdę ważnych kwestii. Tym bardziej że nie było pewne, kto mógł podsłuchiwać - władze Masady czy wysłannicy Ludowej Republiki Haven. Po zakończeniu rozmowy z ambasadorem Lawler znów zaczął spacerować po kabinie, ale tym razem zacierając ręce z entuzjazmem. Chwilę milczał, w końcu oznajmił: - Cóż, to zaiste bardzo, ale to bardzo interesujące... - Zwłaszcza że ostatnio odezwały się głosy krytykujące sposób prowadzenia polityki zagranicznej przez Najstarszego Simondsa - wtrącił Hill. - Ciekawe, czy przy okazji nie chce im wszystkim pokazać, jaki jest stanowczy i jakie ma sukcesy. - Góra przyszła do Mahometa i cała reszta - mruknął Lawler. - Skoro mu na tym zależy, możemy i tak zagrać. - Tylko lepiej nie używać tego porównania - dodał Hill. - Wierni usunęli z chrześcijańskiej Biblii cały Nowy Testament, a islam uznają za ciężką herezję. Lawler przez moment spoglądał nań oszołomiony, po czym wrócił do zacierania rąk. - Właśnie dlatego to, co omawialiśmy w czasie podróży, jest tak ważne - oznajmił. - Nie chcemy przecież popełnić żadnego błędu. Michael poczuł się jak w szkole, więc odruchowo uniósł rękę, nim się odezwał: - Panie Lawler, o zmianach w planach muszę zameldować porucznik Dunsinane. Lawler zrobił lekceważący gest. - Naturalnie, Mości Książę. Sam napiszę do niej prośbę, by zwolniła pana z rutynowych obowiązków służbowych na czas tego kluczowego wydarzenia w dziejach naszej dyplomacji. Michael na moment stracił mowę. A potem pozostał mu tylko cień nadziei, że Lawler nie zdoła mimo wszystko do końca wkurzyć porucznik Dunsinane. Carlie przeczytała wiadomość od Lawlera wpierw z niedowierzaniem, potem powtórnie - ze złością. A potem wpatrywała się tak długo w ekran, że oba te uczucia się wymieszały. - „.. .zwolnić pana midszypmena Wintona z obowiązków pokładowych, by był w stanie lepiej służyć interesom Jej Królewskiej Mości w czasie tego kluczowego wydarzenia historycznego..." Tekstu było naturalnie znacznie więcej - nadętego, uprzejmego i sprowadzającego się do tego, że Winton ma dostać nieoficjalny urlop, żeby mógł bawić się w księcia. Wiedziała naturalnie, że ma on towarzyszyć Lawlerowi i reszcie, ale nawet jej przez myśl nie przeszło, że Lawler będzie tak bezczelny. Pan midszypmen Winton powinien dopasować swoje wizyty na Masadzie do wolnego od służby czasu, tak jak miało to miejsce z nasiadówkami w czasie lotu. Skoro mógł zrobić jedno, powinien być w stanie zrobić i drugie. W pierwszym momencie chciała odmówić, ale zreflektowała się. Skoro w systemie znajdował się okręt Ludowej Marynarki, to sytuacja mogła rzeczywiście być ważna dyplomatycznie, a to już nie jej było oceniać. Istniała realna możliwość, że obecność księcia krwi wpłynie na reakcję władz Masady, a więc zrobiłaby głupio. Dlatego zdecydowała się postąpić zgodnie z

regulaminem: skontaktowała się z kapitanem i poprosiła, by ją przyjął przy pierwszej sposobności. Okazało się, że ta sposobność właśnie ma miejsce. W drzwiach kabiny kapitańskiej minęła się z Tabem Tilsonem i przyszło jej do głowy, czy on też nie zjawił się tu w sprawie Michaela Wintona, ale spytać nie zdążyła. - Słucham, porucznik Dunsinane. - Abelard Bonecie wskazał z uśmiechem fotel. - Powiedziała pani, że musi się ze mną skonsultować w sprawie midszypmena Wintona. Przeczytałem pismo od pana Lawlera, więc nie musi go pani streszczać. Słucham. O co chodzi? Boniece był wyraźnie rozbawiony, co skutecznie zbiło ją z tropu. Ponieważ jednak nie mogła się wycofać, wyprostowała się i zameldowała najzwięźlej, jak potrafiła: - Chodzi o to, sir, że prawdę mówiąc, nie wiem, co zrobić. Z jednej strony to pierwszy patrol pana Winiona i uważam, że zabawa w dyplomatę rozprasza go i źle wpływa na przebieg jego stażu. Boniece uniósł pytająco brwi, toteż zmuszona została do wyjaśnień: - Wiedziałam od początku, że będzie go to rozpraszało, sir, ale do tej pory były to dodatki do obowiązków służbowych. Natomiast teraz pan Lawler chce, żebyśmy zgodzili się na zmianę priorytetów i aby dyplomacja stała się dla pana Wintona ważniejsza od służby. - Dokładnie tego sobie życzy - zgodził się Boniece. -Co więcej, zgadza się to z informacjami, jakie otrzymaliśmy wraz z rozkazami dostarczenia na Masadę misji dyplomatycznej. - W zasadzie tak, sir - przyznała niechętnie. Kapitan Boniece spojrzał na nią uważniej i już bez śladu rozbawienia. - Nie „w zasadzie", tylko „dokładnie" - poprawił. - Czy jest pani niezadowolona z dotychczasowych wyników lub zachowania midszypmena Wintona, porucznik Dunsinane? - Właściwie to nie, sir. Obowiązki wykonuje nienagannie, ale wydaje się nie lubić pozostałych midszypmenów. - Być może dlatego, że pan Winton nie jest podobny do żadnego innego zasmarkańca czy to znajdującego się na pokładzie tego okrętu, czy jakiegokolwiek innego okrętu Królewskiej Marynarki. Carlie wytrzeszczyła oczy - określenie „zasmarkaniec" było tradycyjnym, choć nieoficjalnym mianem midszypmenów od niepamiętnych czasów, ale nie słyszała dotąd, by użył go Boniece. Najwyraźniej uznał, że dał jej wystarczająco do myślenia, bo uśmiechał się przez moment i dodał: - Pani obserwowała midszypmena Wintona, a ja panią i wyszło mi, że próbuje pani z niego zrobić kogoś, kim nie jest i nigdy nie będzie. Mógłby służyć w RMN i sto lat i zostać admirałem, ale nigdy nie będzie taki jak inni. Nawet gdyby Królowa dorobiła się tuzina dzieci, Michael pozostałby jej jedynym bratem. Jest i będzie wyjątkowy i ma pani w związku z tym dwie możliwości: pogodzić się z tym i traktować go odpowiednio albo przyznać, że pani nie potrafi, wtedy będę musiał wymyślić coś innego. I proszę to traktować jako rozkaz. - Aye, aye, sir. Już zaczęła wstawać, uznając rozmowę za zakończoną, gdy dodał: - Chciałbym także, żebyś przemyślała coś jeszcze, Carlie. Nie tylko Michael Winton jest inny niż pozostali. Podobnie, choć nie do tego samego stopnia, ma się rzecz ze wszystkimi członkami załogi. Tak ją zaskoczył, że zdołała tylko wykrztusić: - Rozumiem, sir. - Nigdy cię nie zastanowiło, dlaczego midszypmenów w czasie stażu ma pod opieką pomocnik oficera taktycznego? Przecież tuzin zasmarkańców nie ma nic wspólnego z manewrami taktycznymi, prowadzeniem ognia czy podejmowaniem jakichkolwiek decyzji bojowych.

- Prawdę mówiąc, zastanawiałam się, sir. - Ale nie zrozumiałaś. Specjalność z taktyki to najprostszy i najpewniejszy sposób zdobycia dowództwa okrętu. A każdy dowódca musi nauczyć się w pełni wykorzystywać najlepszą broń i największy atut swej jednostki: jego załogę. W przeciwieństwie do wyrzutni rakiet czy grasera załoga nie zjawia się na pokładzie z instrukcją obsługi i parametrami taktyczno- technicznymi. Załoga to zbiór osobników nieprzewidywalnych, irytujących, zaskakujących i gotowych iść za dowódcą w ogień, jeśli ten wie, jak z nimi postępować. Początki tej nauki to opieka nad zasmarkańcami. - Carlie poczuła się jak kompletna idiotka, ale Boniece jeszcze nie skończył. - Jeśli założysz biały beret, będziesz musiała radzić sobie z każdym rodzajem człowieka i będziesz musiała wiedzieć, jak z każdego wydobyć to, co w nim najlepsze. Czasami oznacza to awans kogoś teoretycznie zbyt młodego czy to wiekiem, czy stopniem. Czasami dokładne przestrzeganie regulaminu. A czasami pominięcie kogoś, komu w teorii to stanowisko się należy, ale kto nie nadaje się na nie z różnych powodów. Kiedy okręt opuści bazę, nie ma na pokładzie zapasowej załogi. Będziesz musiała wyszkolić tę, która ci przypadnie, by była elastyczna, by jeden jej członek potrafił zastąpić drugiego i by każdy był doświadczonym perfekcjonistą w swoim dziale. Carlie pokiwała smętnie głową. - Czyli mówiąc krótko, nie traktowałam dotąd moich zasmarkańców tak, jak powinnam. Będę pamiętała, co mi pan powiedział, sir. A skoro już o tym mowa, to pan Winton miał dotąd nieco więcej obowiązków niż pozostali, to też sądzę, że może teraz mieć kilka dodatkowych godzin wolnych. Natomiast chciałabym, żeby na nocleg meldował się na okręt. Boniece spojrzał na nią pytająco. - Nie sądzę, by midszypmen Winton do końca zapomnjał o obowiązkach służbowych, ale Lawlera może ponieść entuzjazm - wyjaśniła. - Wolałabym dopilnować, by pan Winton wyspał się przynajmniej porządnie między pobytami na planecie. - W zupełności panią popieram, porucznik Dunsinane - oświadczył formalnie Boniece. - Proszę w takim razie polecić panu Wintonowi, by przygotował się do odlotu na Masadę, i przypomnieć mu, że spodziewamy się, iż nie przyniesie wstydu Royal Manticoran Navy. Podsłuchując prywatne kanały łączności Ephraima, Judith dowiedziała się, że przedstawiciele innych państw regularnie składają wizyty na Masadzie. Odkryła też, że niektórzy z nich, zwłaszcza pochodzący z miejsca o pięknej nazwie - Ludowa Republika Haven - zabiegają o poparcie Ephraima nie tylko dobrym słowem, ale także konkretniejszymi argumentami. Ephraim był właścicielem trzech jednostek kaperskich: Aaron's Rod, Psalms i Prouerbs. Dwie ostatnie przeszły właśnie dość poważne modyfikacje - inżynierowie z Ludowej Marynarki zainstalowali nowe sensory, wzmocnili uzbrojenie oraz poprawili napęd i kompensatory bezwładnościowe, dzięki czemu jednostki mogły rozwijać większe prędkości. Wykonano to wszystko tak, by rutynowe skanowanie niczego nie wykryło, gdyż ani Radzie Starszych, ani władzom Ludowej Republiki nie zależało na rozgłaszaniu nieoficjalnej pomocy technicznej. Judith sądziła, że ci, którzy dokonali modyfikacji, doskonale wiedzieli o prawdziwej roli obu frachtowców, ale jakoś nie zrobiło to na nich wrażenia. Wiedziała też, że wkrótce podobne modyfikacje czekają trzecią jednostkę. To, że flagowiec miał jej zostać poddany jako ostatni, najlepiej świadczyło, jakim konserwatystą był Ephraim. Uważał, jak zresztą wielu kapitanów, że jego statek jest przedłużeniem jego samego, i nie miał zamiaru ryzykować żadnych zmian, dopóki nie zobaczy rezultatów na innych. Judith postanowiła spróbować ucieczki niezwłocznie, gdyż obawiała się, że potrzebowałaby dużo czasu, by osiągnąć dobrą znajomość nowych systemów czy programów. A jeszcze więcej, by przeszkolić pozostałe uczestniczki spisku. Wszystkie były odważne, ale spora część wykonywała jej polecenia, zapamiętując je i trzymając się ich na ślepo, co biorąc pod

uwagę ich wykształcenie i wychowanie, było naturalne. Ale brak zrozumienia przedłużał proces szkolenia. Na szczęście istniały wśród nich wyjątki. Ephraim w początkowym okresie małżeństwa zabierał ze sobą Dinah, a ponieważ ta podobnie jak Judith była żądna wiedzy, postępowała w czasie lotów podobnie. Jej wiadomości były co prawda mocno przestarzałe, ale przynajmniej znała i rozumiała zasady nawigacji przestrzennej i taktyki. Większość zaś kobiet niezależnie od tego, ile i jak Judith by im tłumaczyła, nadal uważało, że lot w przestrzeni to coś takiego jak pływanie po powierzchni morza. Dlatego rozdzielając funkcje, Judith, która została kapitanem, uznała, że Dinah musi być jej zastępcą i oficerem ogniowym. Maszynownię powierzyły Mahalii - najstarszej córce Dinah, która po śmierci męża wróciła do rodziców, dowodzenie zaś kontrolą ogniową uszkodzeń trzeciej żonie Ephraima - Renie. Druga żona Gideona, Naomi, miała zajmować się pasażerami, jako że i Judith, i Dinah były zdecydowane zabrać ze sobą tyle Sióstr Barbary, ile zdołają. Zdawały sobie bowiem doskonale sprawę, że drugiej okazji nie będzie przez naprawdę wiele lat, a te z nich, które zostaną, jeśli tylko padnie na nie cień podejrzenia o kontakty z uciekinierkami, skończą w męczarniach. Na Masadzie bowiem normalne było wymuszanie zeznań torturami. Ponieważ ten, kto nic nie wie, niczego nie powie, informacji o szczegółach ucieczki udzielano mającym wziąć w niej udział zgodnie z zasadą: „wiesz tylko tyle, ile musisz". Judith wiedziała tyle, że dla każdej opracowano kilka alternatywnych planów i że z większości domów wtajemniczone były tylko jedna lub dwie kobiety. W domu Temple-tonów sytuacja wyglądała wyjątkowo, gdyż tu skupione było kierownictwo związku. Nie było w tym nic dziwnego, gdyż domem tym kierowała Dinah, tak samo jak Siostrami Barbary. Plan ucieczki Judith był stosunkowo prosty - razem z Reną i Mahalią miały zdobyć prom towarowy Flower i uruchomić go. Jeśliby im się nie powiodło, reszta planu nawet nie zostałaby wprowadzona w życie, gdyż bez promu nie można było dotrzeć na pokład Aaron's Rod. Dla Judith było oczywiste, że nawet jeśli wszystko się uda, czyli wszystkie uczestniczki dotrą na miejsce spotkania i opanują frachtowiec, będzie miała naprawdę niewielką załogę pobieżnie wyszkolonych pomocnic. Reszta będzie wyłącznie pasażerami. Na szczęście frachtowiec był prosty w obsłudze, a system pokładowy zawierał dobre programy automatyczne na wypadek strat wśród załogi. Większość przyuczonych przez nią kobiet wiedziała, jak je uruchomić i pilnować. Judith właśnie zastanawiała się, czy nie zmienić paru przydziałów - naturalnie w pamięci, bo ze względów bezpieczeństwa żadne tego typu informacje nie były nigdzie zapisywane - gdy Dinah dała jej znak, że chce z nią porozmawiać. Ponieważ znajdowały się w sali przedszkolnej, rejwach czyniony przez dzieci skutecznie zagłuszał każdą rozmowę. - Myślę, że Pan otworzył dla nas przejście przez morze - oznajmiła cicho Dinah, spoglądając na Judith z ogniem w oczach. - Ephraim właśnie skończył wydawać mi polecenia w związku ze swą przewidywaną dłuższą nieobecnością. Pod Judith ugięły się nogi, bo zazwyczaj oznaczało to wyprawę handlowo-zbójecką - Nieobecnością? - wykrztusiła. - Przybyła delegacja z innego państwa niż Ludowa Republika. Z tego rządzonego przez Królową. Teraz Judith zrozumiała radość Dinah. Podczas gdy ona sama uważała, że schronienia powinny szukać w Ludowej Republice Haven tak z uwagi na jej nazwę, jak i cudowny sposób, w jaki deklarowała się ona jako obrońca słabych i uciśnionych, Dinah wolała szukać pomocy w Gwiezdnym Królestwie Manticore. Nie tylko dlatego, że Królestwem rządziła kobieta. Jak tłumaczyła Judith, każde państwo, które stale usilnie dowodzi, jak to broni uciśnionych, ma z pewnością dużo do ukrycia. Być

może w rzeczywistości jest nawet gorszą tyranią od oficjalnej monarchii. Judith uważała takie rozumowanie za cyniczne, dopóki któregoś dnia zirytowana Dinah nie oznajmiła: - Zacznij myśleć! Popatrz na naszych mężczyzn i posłuchaj, jak to miłują Boga i wykonują Jego wolę, walcząc z heretykami. Doskonale wiemy, że jedynie paru z nich kocha Boga równie mocno jak swoją pozycję i honor. Ephraim może sobie opowiadać, że chce stworzyć flotę kaperską, by znaleźć się w pierwszym szeregu ataku na heretyków, gdy nadejdzie czas, ale przede wszystkim chodzi mu o łupy i pozycję. Nie było cię tu, gdy został wybrany do Rady Starszych, ale puszył się niczym sam szatan. I co, wystarczyło mu? Skądże, teraz chce zostać Najstarszym, a nie ma nawet sześćdziesiątki! Judith musiała przyznać jej rację, ale nie zmieniła zda nia co do monarchii jako takiej. Ustrój ten dziwnie przypominał jej stosunki panujące na Masadzie. Dinah i na to miała argument: - Dlaczego więc ta Ludowa Republika, tak szanująca prawa innych, wzmocniła uzbrojenie frachtowców Ephraima? Przecież nawet idiota się zorientuje, do czego mu to potrzebne. Rozumiałabym, gdyby zmodyfikowali wszystko, co rzeczywiście przyda się uczciwemu statkowi handlowemu, ale uzbrojenie, jakie miały wcześniej, do obrony w zupełności wystarczało. A Ephraim wcale nie musiał się wysilać, by to zrobili. Judith ponownie musiała się z nią zgodzić, ale z drugiej strony wiedziała, jak przekonujący potrafi być Ephraim. Zresztą tak naprawdę to była drugorzędna kwestia - najważniejsze było uciec z systemu. Postanowiły, że o tym, gdzie ostatecznie się skierują, zdecydują potem albo pozwolą zdecydować Opatrzności. Przybycie okrętu Royal Manticoran Navy w chwili, w której były o krok od zrealizowania planu, uznały po prostu za dobry omen. - A dlaczego zjawienie się tego okrętu oznacza dłuższą nieobecność Ephraima? - spytała w końcu Judith. - Bo Królestwo wysłało kogoś ważnego z wizytą - odparła Dinah ze złośliwym błyskiem w oczach. - Rada jest przekonana, że tak potężne państwo nie może być rządzone przez słabą kobietę, mimo iż tak głosi wersja oficjalna. Ponoć władzę sprawuje w rzeczywistości książę, choć gdy zginął jego ojciec, był zbyt młody, by rządzić. Teraz już jako dorosły przybył tu osobiście, by spotkać się z Radą Starszych. - A żaden z członków Rady nie przepuści takiej okazji... - dokończyła Judith, czując rosnące podniecenie. - Żaden - potwierdziła Dinah. - Dlatego Ephraim polecił wszystkim synom, by mu towarzyszyli. - I wielu innych zrobi to samo, jako że siła mężczyzny tkwi w jego synach, prawda? - dodała ze złośliwym uśmieszkiem Dinah. - Prawda. A na dodatek dowiedziałam się z pewnego źródła, że flota w tym czasie będzie na manewrach. - Nie obawiają się ataku ze strony Królestwa Manticore? - prychnęła Judith. - Królestwo szuka sojuszników, nie podbojów. A flota nie chce pokazać, czym dysponuje. Judith nie odezwała się - zastanowiło ją, czy przypadkiem kilka okrętów floty nie zostało zmodyfikowanych podobnie jak jednostki Ephraima. Żeby zaostrzyć apetyt władz na to, co Ludowa Republika może zaproponować. Gdyby tak było, Masada oczywiście nie chciałaby pokazywać drugiej stronie, co już uzyskała, przed przystąpieniem do poważnych targów. - W takim razie Opatrzność nad nami czuwa - przyznała. - Kilku dozorowcom zdołamy uciec. I uśmiechnęły się do siebie z ulgą. Miały powody, gdyż żaden plan nie zakładał nieobecności mężów w czasie pierwszej fazy ucieczki, bo coś takiego po prostu rzadko się zdarzało. Co prawda oznaczało to, że część kobiet zmuszona będzie towarzyszyć mężom, ale dawało znacznie większą szansę pozostałym. Naturalnie nie było to równoznaczne z sukcesem całości planu, gdyż trzeba było poza tym opanować prom i frachtowiec, no i dotrzeć tym