DEAN KOONTZ
Jeden z najpopularniejszych współczesnych autorów amery-
kańskich, legitymujący się imponującą liczbą 450 milionów
sprzedanych egzemplarzy książek. Karierę literacką rozpoczął
w wieku 20 lat, startując w konkursie na opowiadanie zorga-
nizowanym przez Atlantic Monthly. Po ukończeniu studiów
pracował jako nauczyciel, jednocześnie sporo publikował,
głównie z obszaru science fiction i horroru. Należy do pisa-
rzy niezwykle płodnych: jego dorobek to kilkadziesiąt powie-
ści oraz liczne opowiadania wydane pod własnym nazwi-
skiem i paroma pseudonimami. W swoim dorobku ma m.in.
takie tytuły jak Szepty, Opiekunowie, Intensywność, Przepo-
wiednia, Odd Thomas, Dobry zabójca, Prędkość, Mąż, Re-
cenzja, Bez tchu, Co wie noc, Dom śmierci, Odd Apocalyp-
se i Innocence. Wiele z nich zostało przeniesionych na ekran
telewizyjny lub kinowy.
www.deankoontz.com
Tego autora
TRZYNASTU APOSTOŁÓW
APOKALIPSA
PRZEPOWIEDNIA
PRĘDKOŚĆ
INWAZJA
INTENSYWNOŚĆ
NIEZNAJOMI
MĄŻ
OCALONA
NIEZNISZCZALNY
DOBRYZABÓJCA
PÓŁNOC
OSZUKAĆ STRACH
OCZYCIEMNOŚCI
ANIOŁ STRÓŻ
TWOJE SERCE NALEŻYDO MNIE
MASKA
MROCZNE POPOŁUDNIE
ZŁE MIEJSCE
SMOCZE ŁZY
RECENZJA
OPIEKUNOWIE
BEZ TCHU
DOM ŚMIERCI
CO WIE NOC
NIEWINNOŚĆ
KĄTEM OKA
W ŚWIETLE KSIĘŻYCA
KLUCZ DO PÓŁNOCY
PIECZARA GROMÓW
W MROKU NOCY
OddThomas
ODD THOMAS
DAR WIDZENIA
BRACISZEK ODD
KILKA GODZIN PRZED ŚWITEM
użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca
informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim,
nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób
upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie
w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne
i podlega właściwym sankcjom.
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Spis treści
O autorze
Tego autora
Dedykacja
Motto
CZĘŚĆ PIERWSZA Gdzie gromadzą się cienie
1 Północna winda
2 Pomieszczenie ochrony w suterenie
3 Basen w suterenie
4 Apartament 2-C
5 Apartament 1-C
6 Apartament 2-C
7 Apartament 1-A
8 Apartament 1-C
Jedno
9 Apartament 1-A
10 Pomieszczenie ochrony w suterenie
11 Apartament 2-F
Jedno
12 Apartament 2-A
13 Apartament 2-D
14 Apartament 1-G
15 Apartament 1-A
Jedno
16 Topper’s
17 Apartament 2-D
18 Apartament C
19 Apartament 1-G
20 Apartament 2-F
Jedno
21 Tu i tam
Jedno
22 Apartament 1-F
23 Apartament 2-H
Jedno
24 Tu i tam
Jedno
CZĘŚĆ DRUGA Coś głęboko ukrytego
25 Topper’s
26 Tu i tam
Jedno
27 Tu i tam
Jedno
28 Topper’s
29 Tu i tam
Jedno
30 Tu i tam
Jedno
31 Tu i tam
Jedno
32 Tu i tam
Jedno
33 Tu i tam
Jedno
34 Ulica Cieni 77
Przypisy
Stąd, z kraju szaleństwa,
dla Eda i Carol Gormanów.
Tam, w krainie serca,
z niezmiennym uczuciem,
po tych wszystkich latach.
O ciemno, ciemno, ciemno
Wszyscy odchodzą w ciem-
ność…
T.S. ELIOT, East Coker1
CZĘŚĆ PIERWSZA
Gdzie gromadzą się
cienie
—
Jakże wolno cień pełznie; lecz gdy skinę ręką,
Jak prędko cień opada. Jak prędko! Jak prędko!
HILAIRE BELLOC, For a Sundial
Więcej Darmowych Ebooków na: www.FrikShare.pl
1
Północna winda
Earl Blandon, były senator USA, w ten czwartek wrócił do
domu o drugiej piętnaście nad ranem, pijany i rozgoryczony,
z nowym tatuażem: dwoma wulgarnymi słowami wypisanymi
niebieskimi drukowanymi literami na środkowym palcu pra-
wej dłoni. Wczoraj wieczorem, w barze, pokazał ten wypro-
stowany palec innemu klientowi, który nie znał angielskiego
i przyjechał z jakiegoś zapyziałego kraiku Trzeciego Świata,
gdzie najwidoczniej nie rozumiano znaczenia tego obraźliwe-
go gestu, chociaż hollywoodzcy gwiazdorzy demonstrowali
go w niezliczonych filmach. Ów nieokrzesany cudzoziemiec
mylnie wziął uniesiony palec za życzliwe powitanie i w odpo-
wiedzi tylko kiwał głową z uśmiechem. Frustracja wymiotła
Earla z baru prosto do pobliskiego salonu tatuażu, gdzie
wbrew radom mistrza igły po raz pierwszy w wieku pięćdzie-
sięciu ośmiu lat ozdobił swoje ciało.
Earl wkroczył energicznie frontowymi drzwiami do westy-
bulu ekskluzywnego apartamentowca Pendleton. Nocny por-
tier, Norman Fixxer, przywitał go po nazwisku. Norman sie-
dział na stołku za kontuarem recepcji po lewej stronie, mając
przed sobą otwartą książkę. Wyglądał jak kukiełka brzucho-
mówcy: szkliste, wytrzeszczone niebieskie oczy, wyraziste
marionetkowe zmarszczki na twarzy przypominające blizny,
głowa przechylona pod dziwacznym kątem. Ubrany w czarny
garnitur, wykrochmaloną białą koszulę i czarną muszkę, z pe-
dantycznie złożoną białą chusteczką rozkwitającą w butonier-
ce, był przesadnie wystrojony w porównaniu z pozostałymi
dwoma portierami, pracującymi na wcześniejszych zmianach.
Earl Blandon nie lubił Normana. Nie ufał mu. Portier za bar-
dzo się starał. Był zbyt uprzejmy. Earl nie ufał uprzejmym lu-
dziom, którzy za bardzo się starają. Tacy zawsze coś ukrywa-
li. Czasami okazywało się, że są agentami FBI, chociaż uda-
wali lobbystów z walizkami pełnymi pieniędzy, żywiących na-
bożny szacunek dla władzy senatora. Earl nie podejrzewał, że
Norman Fixxer jest agentem FBI w przebraniu, ale z pewno-
ścią miał coś do ukrycia.
Na jego powitanie Earl odpowiedział tylko zmarszczeniem
brwi. Miał ochotę podnieść świeżo ozdobiony środkowy pa-
lec, ale się powstrzymał. Nie warto obrażać portiera. Zaczną
ginąć listy. Garnitur, który miał wrócić z pralni w środę wie-
czorem, zostanie dostarczony do apartamentu tydzień póź-
niej. Poplamiony jedzeniem. Chociaż z przyjemnością poka-
załby palec Normanowi, w ramach przeprosin musiałby chy-
ba podwoić zwyczajową bożonarodzeniową premię.
Z konsekwentnie zmarszczonymi brwiami Earl przemierzył
marmurową posadzkę westybulu, kryjąc w zaciśniętej pięści
upiększony palec. Wszedł przez wewnętrzne drzwi, które
Norman zdalnie otworzył, w holu skręcił w lewo i oblizując
się na myśl o kieliszku przed snem, ruszył do północnej win-
dy.
Zajmował apartament na drugim, najwyższym piętrze. Nie
miał widoku na miasto, tylko okna wychodzące na dziedzi-
niec. Wprawdzie na tym piętrze znajdowało się siedem in-
nych mieszkań, lecz atrakcyjne położenie usprawiedliwiało
nazywanie tego lokalu penthouse’em, tym bardziej że mieścił
się w prestiżowym Pendletonie. Niegdyś Earl posiadał pię-
cioakrowy majątek ziemski z rezydencją o siedemnastu poko-
jach. Sprzedał go, podobnie jak inne dobra, żeby opłacić ruj-
nujące honoraria tych przeklętych, zakłamanych adwokatów,
tych krwiopijców bez serca i sumienia, oby się smażyli w pie-
kle.
Drzwi windy się zasunęły i kabina ruszyła w górę. Earl
spoglądał na ręcznie malowany fresk pokrywający ściany
ponad białą boazerią i rozciągający się na sufit: błękitne droz-
dy szybujące radośnie po niebie wśród obłoków wyzłoco-
nych słońcem. Niekiedy, na przykład teraz, piękno tej sceny
i radość ptaków zdawały się wymuszone, irytująco natrętne,
toteż Earl miał ochotę wziąć puszkę farby w sprayu i zamazać
całą tę panoramę.
Zniszczyłby malowidło, gdyby nie kamery ochrony w win-
dzie i korytarzu. Ale zarząd wspólnoty mieszkaniowej tylko
odnowiłby fresk i kazał mu zapłacić. Earl nie otrzymywał już
dużych sum pieniędzy w teczkach, walizkach, grubych ko-
pertach, papierowych torbach na zakupy, pudełkach na
pączki albo przyklejonych do ciał kosztownych prostytutek,
które nie miały na sobie nic poza skórzanymi trenczami.
Ostatnio zbyt często nabierał chętki, żeby coś zniszczyć, jed-
nak usilnie starał się opanować, bo nie zamierzał wylądować
w przytułku.
Zamknął oczy, żeby nie patrzeć na kiczowate ptaki opro-
mienione słońcem. Lecz kiedy na pierwszym piętrze tempera-
tura spadła nagle o jakieś dziesięć stopni, czym prędzej
uniósł powieki i rozejrzał się zaskoczony. Nie zobaczył irytu-
jącego fresku. Brakowało kamery ochrony. Biała boazeria zni-
kła. Znikła też marmurowa posadzka. Krążki nieprzezroczyste-
go materiału, osadzone w suficie z nierdzewnej stali, rzucały
błękitne światło. Również ściany, drzwi i podłoga były z nie-
rdzewnej szczotkowanej stali.
Zanim zamarynowany w martini mózg Earla Blandona
przyjął do wiadomości transformację windy, kabina przestała
się wznosić… i runęła w dół. Żołądek byłego senatora podje-
chał do góry, a potem opadł. Earl zatoczył się na boki, chwy-
cił się poręczy i jakoś utrzymał się na nogach.
Kabina nie kołysała się i nie drgała. Żadnego skrzypienia
kabli. Żadnego szczękania przeciwwagi. Żadnego terkotu kó-
łek toczących się po nasmarowanych prowadnicach. Stalowe
pudło opadało gładko i cicho, z szybkością ekspresowej win-
dy.
Przedtem w kabinie na prawo od drzwi znajdował się panel
z przyciskami: S, P, 1, 2. Teraz przyciski zaczynały się od 2,
potem 1, P, S i znowu i aż do 30. Nawet gdyby Earl był trzeź-
wy, zakręciłoby mu się w głowie. W miarę jak kabina opadała,
zapalały się coraz wyższe numery: 7, 8, 9. Z pewnością nie
pomylił kierunków ruchu. Podłoga jakby uciekała mu spod
stóp. Poza tym Pendleton miał tylko cztery poziomy: sutere-
nę, parter i dwa piętra. Przyciski na panelu oznaczały widocz-
nie podziemne poziomy, pod sutereną.
Ale to bez sensu. W tymbudynku była tylko jedna sutere-
na, jeden poziom podziemny, nie trzydzieści albo trzydzieści
jeden.
Więc to już nie jest Pendleton. Co miało jeszcze mniej sen-
su. Wcale nie miało sensu.
Może to mu się przyśniło? Alkoholowy koszmar.
Lecz żaden sen nie byłby taki wyrazisty, tak intensywnie
fizyczny. Serce mu waliło. Krew pulsowała w skroniach.
Kwaśny refuks palił w gardle. Kiedy Earl spróbował prze-
łknąć żółć, z wysiłku łzy napłynęły mu do oczu i zaćmiły
wzrok.
Otarł łzy rękawem marynarki. Zamrugał, patrząc na tablicę
z przyciskami: 13, 14, 15…
Spanikowany pod wpływemnagłego, intuicyjnego przeko-
nania, że zjeżdża do miejsca równie tajemniczego co przeraża-
jącego, Earl puścił poręcz. Przeszedł przez kabinę i poszukał
na panelu guzika „Stop”.
Nie znalazł.
Winda mijała już poziom dwudziesty trzeci. Earl mocno
przycisnął kciukiem guzik z liczbą 26, ale kabina nie stanęła,
nawet nie zwolniła, dopóki nie dotarła do poziomu dwudzie-
stego dziewiątego. Wtedy zahamowała gładko i szybko,
z lekkim sykiem, przypominającym syk płynu hydraulicznego
sprężanego w cylindrach, po czym zatrzymała się trzydzieści
pięter pod ziemią.
Otrzeźwiony przez nadnaturalny strach – chociaż sam nie
wiedział, czego się boi – Earl cofnął się od drzwi i z głuchym
łomotemuderzył plecami w tylną ścianę kabiny.
W swojej chlubnej przeszłości, jako członek Senackiej Ko-
misji Sił Zbrojnych, Earl uczestniczył kiedyś w spotkaniu
w bunkrze głęboko pod Białym Domem, gdzie pewnego dnia
prezydent mógłby przetrwać nuklearny holocaust. Tamten
schron był jasny i czysty, ale sprawiał wrażenie bardziej zło-
wieszcze niż cmentarz w nocy. Na początku kariery, jako sta-
nowy ustawodawca, Earl niekiedy odwiedzał cmentarze, po-
nieważ uważał, że w takich samotnych miejscach nikt nie po-
wstanie z grobu, z prochu i ziemi, żeby donieść o przyjęciu
łapówki. Ta cicha winda wydawała się dużo bardziej zło-
wieszcza niż prezydencki schron.
Czekał, aż drzwi się otworzą. Czekał i czekał.
Nigdy w życiu nie był tchórzem. Na odwrót, to jego się lę-
kano. Dziwne, że pozwolił się tak nagle i całkowicie sterrory-
zować. Ale rozumiał, co go doprowadziło do tego żałosnego
stanu: zetknięcie z czymś nadprzyrodzonym.
Jako zdeklarowany materialista, Earl wierzył tylko w to, co
mógł zobaczyć, usłyszeć, powąchać, posmakować, czego
mógł dotknąć. Nie ufał nikomu prócz siebie i nikogo nie po-
trzebował. Wierzył w potęgę własnego umysłu, w swój po-
nadprzeciętny spryt, który pomagał mu się wywinąć z każdej
opresji.
Wobec zjawisk nadprzyrodzonych był bezbronny.
Wstrząsały nim dreszcze tak gwałtowne, że niemal słyszał
klekotanie własnych kości. Próbował zacisnąć pięści, ale ze
strachu tak osłabł, że nie dał rady. Podniósł ręce i wpatrując
się w swoje palce, siłą woli próbował je zmusić, żeby się zaci-
snęły.
Wytrzeźwiał już dostatecznie, żeby zrozumieć, że słowa
wytatuowane na środkowym palcu prawej ręki wcale nie po-
mogłyby ciemniakowi w barze pojąć zniewagi. Ten wsiok
z Trzeciego Świata pewnie nie umiał też czytać po angielsku.
– Idiota – mruknął Earl Blandon pod własnym adresem,
bardziej niż kiedykolwiek skłonny do niskiej samooceny.
Drzwi windy się rozsunęły i powiększona prostata Earla
zacisnęła się znacznie mocniej niż pięści. O mało nie zlał się
w gacie.
Za otwartymi drzwiami znajdowała się tylko ciemność tak
nieprzenikniona, że wyglądała jak rozległa, bezdenna otchłań,
której nie mogło przeniknąć błękitne światło padające z win-
dy. W lodowatej ciszy grobowca Earl Blandon stał nierucho-
mo, głuchy teraz nawet na łomotanie własnego serca, jakby
krew nagle wyschła mu w żyłach. To była cisza na końcu
świata, gdzie nie ma powietrza do oddychania, gdzie czas się
zatrzymał. Nigdy nie słyszał czegoś równie przerażającego –
dopóki z ciemności za otwartymi drzwiami nie dobiegł jeszcze
straszniejszy dźwięk, świadczący o tym, że coś nadchodzi.
Szuranie, stukanie, stłumione szelesty: albo coś wielkiego,
przekraczającego granice wyobraźni senatora, parło do przo-
du ślepo, lecz uparcie… albo nadciągała horda mniejszych,
lecz równie tajemniczych stworzeń. Ciemności przeszył ostry
wrzask, niemal elektroniczny w barwie, lecz niewątpliwie wy-
dobywający się z gardła żywej istoty, wyrażający głód, pożą-
danie albo żądzę krwi, jakąś gwałtowną, prymitywną potrze-
bę.
Pod wpływem paniki Earl pokonał paraliż i rzucił się do ta-
blicy z przyciskami, szukając tego, który zamyka drzwi.
W każdej windzie był taki. Oprócz tej windy. Nie było przyci-
sków otwierania ani zamykania drzwi, ani alarmu, ani telefonu
czy interkomu do konserwatora, tylko numery pięter, jakby ta
winda nigdy się nie psuła i nie wymagała konserwacji.
Kątem oka Earl dostrzegł, że coś majaczy w otwartych
drzwiach. Kiedy się odwrócił, myślał, że na ten widok serce
mu stanie, ale nie czekał go taki łatwy koniec.
Więcej Darmowych Ebooków na: www.FrikShare.pl
Wydanie elektroniczne
DEAN KOONTZ Jeden z najpopularniejszych współczesnych autorów amery- kańskich, legitymujący się imponującą liczbą 450 milionów sprzedanych egzemplarzy książek. Karierę literacką rozpoczął w wieku 20 lat, startując w konkursie na opowiadanie zorga- nizowanym przez Atlantic Monthly. Po ukończeniu studiów pracował jako nauczyciel, jednocześnie sporo publikował, głównie z obszaru science fiction i horroru. Należy do pisa- rzy niezwykle płodnych: jego dorobek to kilkadziesiąt powie- ści oraz liczne opowiadania wydane pod własnym nazwi- skiem i paroma pseudonimami. W swoim dorobku ma m.in. takie tytuły jak Szepty, Opiekunowie, Intensywność, Przepo- wiednia, Odd Thomas, Dobry zabójca, Prędkość, Mąż, Re- cenzja, Bez tchu, Co wie noc, Dom śmierci, Odd Apocalyp- se i Innocence. Wiele z nich zostało przeniesionych na ekran telewizyjny lub kinowy. www.deankoontz.com
Tego autora TRZYNASTU APOSTOŁÓW APOKALIPSA PRZEPOWIEDNIA PRĘDKOŚĆ INWAZJA INTENSYWNOŚĆ NIEZNAJOMI MĄŻ OCALONA NIEZNISZCZALNY DOBRYZABÓJCA PÓŁNOC OSZUKAĆ STRACH OCZYCIEMNOŚCI ANIOŁ STRÓŻ TWOJE SERCE NALEŻYDO MNIE MASKA MROCZNE POPOŁUDNIE ZŁE MIEJSCE SMOCZE ŁZY RECENZJA OPIEKUNOWIE BEZ TCHU DOM ŚMIERCI CO WIE NOC
NIEWINNOŚĆ KĄTEM OKA W ŚWIETLE KSIĘŻYCA KLUCZ DO PÓŁNOCY PIECZARA GROMÓW W MROKU NOCY OddThomas ODD THOMAS DAR WIDZENIA BRACISZEK ODD KILKA GODZIN PRZED ŚWITEM
Tytuł oryginału: 77 SHADOW STREET Copyright © Dean Koontz 2011 All rights reserved Published by arrangement with Prava i Prevodi and Lennart Sane Agency AB Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kury- łowicz 2013 Polish translation copyright © Danuta Górska 2013 Redakcja: Beata Słama Ilustracja na okładce: Robert Spriggs/Shutterstock Projekt graficzny okładki: Andrzej Kuryłowicz ISBN 978-83-7885-129-5 Wydawca WYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawa www.wydawnictwoalbatros.com Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego
użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom. Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o.
Spis treści O autorze Tego autora Dedykacja Motto CZĘŚĆ PIERWSZA Gdzie gromadzą się cienie 1 Północna winda 2 Pomieszczenie ochrony w suterenie 3 Basen w suterenie 4 Apartament 2-C 5 Apartament 1-C 6 Apartament 2-C 7 Apartament 1-A 8 Apartament 1-C
Jedno 9 Apartament 1-A 10 Pomieszczenie ochrony w suterenie 11 Apartament 2-F Jedno 12 Apartament 2-A 13 Apartament 2-D 14 Apartament 1-G 15 Apartament 1-A Jedno 16 Topper’s 17 Apartament 2-D 18 Apartament C 19 Apartament 1-G 20 Apartament 2-F Jedno 21 Tu i tam Jedno
22 Apartament 1-F 23 Apartament 2-H Jedno 24 Tu i tam Jedno CZĘŚĆ DRUGA Coś głęboko ukrytego 25 Topper’s 26 Tu i tam Jedno 27 Tu i tam Jedno 28 Topper’s 29 Tu i tam Jedno 30 Tu i tam Jedno 31 Tu i tam Jedno
32 Tu i tam Jedno 33 Tu i tam Jedno 34 Ulica Cieni 77 Przypisy
Stąd, z kraju szaleństwa, dla Eda i Carol Gormanów. Tam, w krainie serca, z niezmiennym uczuciem, po tych wszystkich latach.
O ciemno, ciemno, ciemno Wszyscy odchodzą w ciem- ność… T.S. ELIOT, East Coker1
CZĘŚĆ PIERWSZA Gdzie gromadzą się cienie — Jakże wolno cień pełznie; lecz gdy skinę ręką, Jak prędko cień opada. Jak prędko! Jak prędko! HILAIRE BELLOC, For a Sundial
Więcej Darmowych Ebooków na: www.FrikShare.pl 1 Północna winda Earl Blandon, były senator USA, w ten czwartek wrócił do domu o drugiej piętnaście nad ranem, pijany i rozgoryczony, z nowym tatuażem: dwoma wulgarnymi słowami wypisanymi niebieskimi drukowanymi literami na środkowym palcu pra- wej dłoni. Wczoraj wieczorem, w barze, pokazał ten wypro- stowany palec innemu klientowi, który nie znał angielskiego i przyjechał z jakiegoś zapyziałego kraiku Trzeciego Świata, gdzie najwidoczniej nie rozumiano znaczenia tego obraźliwe- go gestu, chociaż hollywoodzcy gwiazdorzy demonstrowali go w niezliczonych filmach. Ów nieokrzesany cudzoziemiec mylnie wziął uniesiony palec za życzliwe powitanie i w odpo- wiedzi tylko kiwał głową z uśmiechem. Frustracja wymiotła Earla z baru prosto do pobliskiego salonu tatuażu, gdzie wbrew radom mistrza igły po raz pierwszy w wieku pięćdzie- sięciu ośmiu lat ozdobił swoje ciało. Earl wkroczył energicznie frontowymi drzwiami do westy-
bulu ekskluzywnego apartamentowca Pendleton. Nocny por- tier, Norman Fixxer, przywitał go po nazwisku. Norman sie- dział na stołku za kontuarem recepcji po lewej stronie, mając przed sobą otwartą książkę. Wyglądał jak kukiełka brzucho- mówcy: szkliste, wytrzeszczone niebieskie oczy, wyraziste marionetkowe zmarszczki na twarzy przypominające blizny, głowa przechylona pod dziwacznym kątem. Ubrany w czarny garnitur, wykrochmaloną białą koszulę i czarną muszkę, z pe- dantycznie złożoną białą chusteczką rozkwitającą w butonier- ce, był przesadnie wystrojony w porównaniu z pozostałymi dwoma portierami, pracującymi na wcześniejszych zmianach. Earl Blandon nie lubił Normana. Nie ufał mu. Portier za bar- dzo się starał. Był zbyt uprzejmy. Earl nie ufał uprzejmym lu- dziom, którzy za bardzo się starają. Tacy zawsze coś ukrywa- li. Czasami okazywało się, że są agentami FBI, chociaż uda- wali lobbystów z walizkami pełnymi pieniędzy, żywiących na- bożny szacunek dla władzy senatora. Earl nie podejrzewał, że Norman Fixxer jest agentem FBI w przebraniu, ale z pewno- ścią miał coś do ukrycia. Na jego powitanie Earl odpowiedział tylko zmarszczeniem brwi. Miał ochotę podnieść świeżo ozdobiony środkowy pa- lec, ale się powstrzymał. Nie warto obrażać portiera. Zaczną ginąć listy. Garnitur, który miał wrócić z pralni w środę wie- czorem, zostanie dostarczony do apartamentu tydzień póź- niej. Poplamiony jedzeniem. Chociaż z przyjemnością poka- załby palec Normanowi, w ramach przeprosin musiałby chy-
ba podwoić zwyczajową bożonarodzeniową premię. Z konsekwentnie zmarszczonymi brwiami Earl przemierzył marmurową posadzkę westybulu, kryjąc w zaciśniętej pięści upiększony palec. Wszedł przez wewnętrzne drzwi, które Norman zdalnie otworzył, w holu skręcił w lewo i oblizując się na myśl o kieliszku przed snem, ruszył do północnej win- dy. Zajmował apartament na drugim, najwyższym piętrze. Nie miał widoku na miasto, tylko okna wychodzące na dziedzi- niec. Wprawdzie na tym piętrze znajdowało się siedem in- nych mieszkań, lecz atrakcyjne położenie usprawiedliwiało nazywanie tego lokalu penthouse’em, tym bardziej że mieścił się w prestiżowym Pendletonie. Niegdyś Earl posiadał pię- cioakrowy majątek ziemski z rezydencją o siedemnastu poko- jach. Sprzedał go, podobnie jak inne dobra, żeby opłacić ruj- nujące honoraria tych przeklętych, zakłamanych adwokatów, tych krwiopijców bez serca i sumienia, oby się smażyli w pie- kle. Drzwi windy się zasunęły i kabina ruszyła w górę. Earl spoglądał na ręcznie malowany fresk pokrywający ściany ponad białą boazerią i rozciągający się na sufit: błękitne droz- dy szybujące radośnie po niebie wśród obłoków wyzłoco- nych słońcem. Niekiedy, na przykład teraz, piękno tej sceny i radość ptaków zdawały się wymuszone, irytująco natrętne, toteż Earl miał ochotę wziąć puszkę farby w sprayu i zamazać całą tę panoramę.
Zniszczyłby malowidło, gdyby nie kamery ochrony w win- dzie i korytarzu. Ale zarząd wspólnoty mieszkaniowej tylko odnowiłby fresk i kazał mu zapłacić. Earl nie otrzymywał już dużych sum pieniędzy w teczkach, walizkach, grubych ko- pertach, papierowych torbach na zakupy, pudełkach na pączki albo przyklejonych do ciał kosztownych prostytutek, które nie miały na sobie nic poza skórzanymi trenczami. Ostatnio zbyt często nabierał chętki, żeby coś zniszczyć, jed- nak usilnie starał się opanować, bo nie zamierzał wylądować w przytułku. Zamknął oczy, żeby nie patrzeć na kiczowate ptaki opro- mienione słońcem. Lecz kiedy na pierwszym piętrze tempera- tura spadła nagle o jakieś dziesięć stopni, czym prędzej uniósł powieki i rozejrzał się zaskoczony. Nie zobaczył irytu- jącego fresku. Brakowało kamery ochrony. Biała boazeria zni- kła. Znikła też marmurowa posadzka. Krążki nieprzezroczyste- go materiału, osadzone w suficie z nierdzewnej stali, rzucały błękitne światło. Również ściany, drzwi i podłoga były z nie- rdzewnej szczotkowanej stali. Zanim zamarynowany w martini mózg Earla Blandona przyjął do wiadomości transformację windy, kabina przestała się wznosić… i runęła w dół. Żołądek byłego senatora podje- chał do góry, a potem opadł. Earl zatoczył się na boki, chwy- cił się poręczy i jakoś utrzymał się na nogach. Kabina nie kołysała się i nie drgała. Żadnego skrzypienia kabli. Żadnego szczękania przeciwwagi. Żadnego terkotu kó-
łek toczących się po nasmarowanych prowadnicach. Stalowe pudło opadało gładko i cicho, z szybkością ekspresowej win- dy. Przedtem w kabinie na prawo od drzwi znajdował się panel z przyciskami: S, P, 1, 2. Teraz przyciski zaczynały się od 2, potem 1, P, S i znowu i aż do 30. Nawet gdyby Earl był trzeź- wy, zakręciłoby mu się w głowie. W miarę jak kabina opadała, zapalały się coraz wyższe numery: 7, 8, 9. Z pewnością nie pomylił kierunków ruchu. Podłoga jakby uciekała mu spod stóp. Poza tym Pendleton miał tylko cztery poziomy: sutere- nę, parter i dwa piętra. Przyciski na panelu oznaczały widocz- nie podziemne poziomy, pod sutereną. Ale to bez sensu. W tymbudynku była tylko jedna sutere- na, jeden poziom podziemny, nie trzydzieści albo trzydzieści jeden. Więc to już nie jest Pendleton. Co miało jeszcze mniej sen- su. Wcale nie miało sensu. Może to mu się przyśniło? Alkoholowy koszmar. Lecz żaden sen nie byłby taki wyrazisty, tak intensywnie fizyczny. Serce mu waliło. Krew pulsowała w skroniach. Kwaśny refuks palił w gardle. Kiedy Earl spróbował prze- łknąć żółć, z wysiłku łzy napłynęły mu do oczu i zaćmiły wzrok. Otarł łzy rękawem marynarki. Zamrugał, patrząc na tablicę z przyciskami: 13, 14, 15… Spanikowany pod wpływemnagłego, intuicyjnego przeko-
nania, że zjeżdża do miejsca równie tajemniczego co przeraża- jącego, Earl puścił poręcz. Przeszedł przez kabinę i poszukał na panelu guzika „Stop”. Nie znalazł. Winda mijała już poziom dwudziesty trzeci. Earl mocno przycisnął kciukiem guzik z liczbą 26, ale kabina nie stanęła, nawet nie zwolniła, dopóki nie dotarła do poziomu dwudzie- stego dziewiątego. Wtedy zahamowała gładko i szybko, z lekkim sykiem, przypominającym syk płynu hydraulicznego sprężanego w cylindrach, po czym zatrzymała się trzydzieści pięter pod ziemią. Otrzeźwiony przez nadnaturalny strach – chociaż sam nie wiedział, czego się boi – Earl cofnął się od drzwi i z głuchym łomotemuderzył plecami w tylną ścianę kabiny. W swojej chlubnej przeszłości, jako członek Senackiej Ko- misji Sił Zbrojnych, Earl uczestniczył kiedyś w spotkaniu w bunkrze głęboko pod Białym Domem, gdzie pewnego dnia prezydent mógłby przetrwać nuklearny holocaust. Tamten schron był jasny i czysty, ale sprawiał wrażenie bardziej zło- wieszcze niż cmentarz w nocy. Na początku kariery, jako sta- nowy ustawodawca, Earl niekiedy odwiedzał cmentarze, po- nieważ uważał, że w takich samotnych miejscach nikt nie po- wstanie z grobu, z prochu i ziemi, żeby donieść o przyjęciu łapówki. Ta cicha winda wydawała się dużo bardziej zło- wieszcza niż prezydencki schron. Czekał, aż drzwi się otworzą. Czekał i czekał.
Nigdy w życiu nie był tchórzem. Na odwrót, to jego się lę- kano. Dziwne, że pozwolił się tak nagle i całkowicie sterrory- zować. Ale rozumiał, co go doprowadziło do tego żałosnego stanu: zetknięcie z czymś nadprzyrodzonym. Jako zdeklarowany materialista, Earl wierzył tylko w to, co mógł zobaczyć, usłyszeć, powąchać, posmakować, czego mógł dotknąć. Nie ufał nikomu prócz siebie i nikogo nie po- trzebował. Wierzył w potęgę własnego umysłu, w swój po- nadprzeciętny spryt, który pomagał mu się wywinąć z każdej opresji. Wobec zjawisk nadprzyrodzonych był bezbronny. Wstrząsały nim dreszcze tak gwałtowne, że niemal słyszał klekotanie własnych kości. Próbował zacisnąć pięści, ale ze strachu tak osłabł, że nie dał rady. Podniósł ręce i wpatrując się w swoje palce, siłą woli próbował je zmusić, żeby się zaci- snęły. Wytrzeźwiał już dostatecznie, żeby zrozumieć, że słowa wytatuowane na środkowym palcu prawej ręki wcale nie po- mogłyby ciemniakowi w barze pojąć zniewagi. Ten wsiok z Trzeciego Świata pewnie nie umiał też czytać po angielsku. – Idiota – mruknął Earl Blandon pod własnym adresem, bardziej niż kiedykolwiek skłonny do niskiej samooceny. Drzwi windy się rozsunęły i powiększona prostata Earla zacisnęła się znacznie mocniej niż pięści. O mało nie zlał się w gacie. Za otwartymi drzwiami znajdowała się tylko ciemność tak
nieprzenikniona, że wyglądała jak rozległa, bezdenna otchłań, której nie mogło przeniknąć błękitne światło padające z win- dy. W lodowatej ciszy grobowca Earl Blandon stał nierucho- mo, głuchy teraz nawet na łomotanie własnego serca, jakby krew nagle wyschła mu w żyłach. To była cisza na końcu świata, gdzie nie ma powietrza do oddychania, gdzie czas się zatrzymał. Nigdy nie słyszał czegoś równie przerażającego – dopóki z ciemności za otwartymi drzwiami nie dobiegł jeszcze straszniejszy dźwięk, świadczący o tym, że coś nadchodzi. Szuranie, stukanie, stłumione szelesty: albo coś wielkiego, przekraczającego granice wyobraźni senatora, parło do przo- du ślepo, lecz uparcie… albo nadciągała horda mniejszych, lecz równie tajemniczych stworzeń. Ciemności przeszył ostry wrzask, niemal elektroniczny w barwie, lecz niewątpliwie wy- dobywający się z gardła żywej istoty, wyrażający głód, pożą- danie albo żądzę krwi, jakąś gwałtowną, prymitywną potrze- bę. Pod wpływem paniki Earl pokonał paraliż i rzucił się do ta- blicy z przyciskami, szukając tego, który zamyka drzwi. W każdej windzie był taki. Oprócz tej windy. Nie było przyci- sków otwierania ani zamykania drzwi, ani alarmu, ani telefonu czy interkomu do konserwatora, tylko numery pięter, jakby ta winda nigdy się nie psuła i nie wymagała konserwacji. Kątem oka Earl dostrzegł, że coś majaczy w otwartych drzwiach. Kiedy się odwrócił, myślał, że na ten widok serce mu stanie, ale nie czekał go taki łatwy koniec.