uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 878 839
  • Obserwuję822
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 121 681

Elizabeth Lowell - Donovanowie_01 - Bursztynowa plaża

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Elizabeth Lowell - Donovanowie_01 - Bursztynowa plaża.pdf

uzavrano EBooki E Elizabet Llhowel
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 222 stron)

BURSZTYNOWA PLAśA Z angielskiego przełoŜyła Anna Kruczkowska LiBROS

1 Jeden rzut oka wystarczył Honor Donovan, by zrozumieć, Ŝe Kojący przed nią męŜczyzna naleŜy do gatunku tak zwanych trud- nych facetów. Ale z drugiej strony jej obecna sytuacja była tak skomplikowana, Ŝe nawet pręŜne przedsiębiorstwo jej rodziny -Mrroko znana firma Donovan International - nie mogło jej [IOIIIÓC. Jeśli jest pan z policji, to proszę zamknąć za sobą drzwi, wy-t hod/.ąc - poleciła. - Jeśli natomiast jest pan dziennikarzem, pro-»/.c się wynosić do diabła! JuŜ mu złoŜyłem wizytę. Ma pan podkoszulek na dowód? Zaczął rozpinać guziki wyplamionej dŜinsowej kurtki. - To zbyteczne - zatrzymała go. - Jest pan reporterem, czy tak? Nie, jestem przewodnikiem. śyję z tego, Ŝe pokazuję wędka- ■om, gdzie są najlepsze łowiska. - Piranii? - Czy pani jest panną Honor Donovan? Ta pani dała ogłosze ni, Ŝe potrzebuje osoby, która dobrze zna wody północno-za- i hodniej strefy Pacyfiku i potrafi prowadzić morskie jachty mote lowe. Westchnęła z rezygnacją. Ten potęŜnie zbudowany męŜczyzna /1 n odą porośniętą czarnym szczeciniastym włosem, jasnymi ocza- mi blizną nad lewą brwią i czystymi paznokciami nieprzypadkowo Imlil do letniskowego domku w Puget Sound, będącego własnością 7

jej zaginionego brata. Nieomylny instynkt podpowiadał jej, Ŝe po mimo dość niesympatycznego wyglądu ten człowiek jest najlep szym kandydatem spośród wszystkich, którzy zgłosili się do niej d< pracy w odpowiedzi na ogłoszenie. Jeden z nich okazał się gliniarzem, który próbował udawać ry baka. Drugi był świeŜo przybyłym emigrantem, który mówił tal niewyraźną angielszczyzną, Ŝe z trudem go mogła zrozumieć. Trz ci był głęboko przekonany, Ŝe autorce ogłoszenia chodzi głównii o jego ciało, którym pysznił się w widoczny sposób. Angielszczy zna czwartego wprawdzie nie budziła zastrzeŜeń, ale za to jeg wzrok przywodził jej na myśl zimnokrwiste stworzenia Ŝyjąc wśród bagien. Od trzech dni jednak nikt nie przyszedł. Dostawała obłęd licząc minuty i łudząc się nadzieją, Ŝe Kyle niespodziewanie po jawi się w drzwiach domku. Stanie na progu z tym swoim cha rakterystycznym szelmowskim uśmiechem na ustach i wyjaśni dlaczego policja podejrzewa go o kradzieŜ bursztynu wartegc milion dolarów. Uporczywie oddalała od siebie myśli, Ŝe mogj być jeszcze inne przyczyny jego zaginięcia. Odrzucała zwłasz cza tę, która odbierała sen i powodowała w gardle tak bolesnj skurcz, Ŝe jej oczy pozostawały suche mimo szalejącej w serci rozpaczy. Kyle Ŝyje. Po prostu nie moŜe być inaczej. - Czy mam przyjemność mówić z panną Donovan? Honor wyrwana z zadumy nagle sobie uświadomiła, Ŝe najnow szy kandydat na pracownika nadal przed nią stoi i czeka, by po twierdziła, czy rzeczywiście jest tą osobą, której ogłoszenie widnia ło na kaŜdym rogu ulicy miasteczka Anacortes. - Tak, to ja - odparła. - Tak teŜ myślałem. Spojrzała na jego wargi i zrozumiała, jak musiał czuć się małj Czerwony Kapturek, kiedy po raz pierwszy zobaczył zęby swój „babci". Przepraszam, o co chodzi? - zapytała. Pani rozlepiła to ogłoszenie jakby z myślą o mnie - wyjaśnił. Czy moŜe pan przedstawić jakieś referencje? Prawo jazdy? Pozwolenie na połów ryb? Pozwolenie na pro-N .11 l/cnie łodzi? Zastrzyk przeciwtęŜcowy? A co ze szczepieniem przeciw wściekliźnie? Honor wyskoczyła z tym dowcipem, nim zdąŜyła pomyśleć u lepszej odpowiedzi. Nabrała zwyczaju odcinania się w wyniku i HI I/lennego obcowania ze starszymi od siebie, apodyktycznymi hriićmi. Przepraszam, panie... Mallory. Panie Mallory. Proszę mi mówić Jake. Będzie prościej, jeŜeli będziemy sobie Hlówić po imieniu. A więc dobrze, Jake. Chodzi mi o referencje od ludzi, dla któ-i viii kiedyś pracowałeś. Nie masz zbyt wielkiego pojęcia o pracy przewodnika, piiiwda? Gdyby tak było, nie musiałabym nikogo zatrudniać, chyba się Igtidzasz? Uśmiechnął się. Pomyślała o biednym Czerwonym Kapturku. Powinieneś popracować trochę nad swoim uśmiechem. Nie jrNl /.byt zachęcający. Jake próbował udawać, Ŝe zmartwiła go ta uwaga. Zatroskana .... .1 nie była jednak nawet na jotę bardziej przekonująca niŜ jego Udinicch. Jeśli twoje ręce są chociaŜ w połowie tak szybkie jak twój ję-lyk - zauwaŜył - zrobię z ciebie w krótkim czasie doskonałego Wędkarza. - Wędkarkę. - Nie istnieje takie zwierzę.

- Niech ci będzie. Chcesz wziąć tę pracę? Jeśli tak moŜemy zacząć? - Czy masz pozwolenie na połów ryb? - Nie. - Wobec tego nie moŜemy jeszcze wyruszyć. Nied ma słońca, nie ma wiatru. Za kilka godzin będzie mak wu. Na wyspach San Juan sytuacja jest podobna. - Jakie ryby będziemy łowić? - Takie, jakie uda nam się złapać. W ten sposób za sobie rozczarowania. - Czy to twoja filozofia Ŝyciowa? - Wyrobiłem ją sobie, kiedy dorosłem. Podniosła głowę i przyjrzała mu się uwaŜnie. - O co chodzi? - zapytał. - Czy mam uszy z tyłu gł - Próbowałam sobie jedynie wyobrazić ciebie jako go chłopca. - Zabawne. A ja nie mam trudności z wyobraŜenie bie na podobnym etapie. Czy umiesz pływać? - Jak ryba. - ZwaŜywszy na mój zawód i w ogóle, moŜe pow się zastanowić nad tym wyznaniem. - Masz rację. - Jest to sprawa zasadnicza. Bez tego nie ujedziem sza lekcja wędkowania, jakiej ci udzielam. Zaskoczona leniwym, niespodziewanym uśmiech jego ostrym dowcipem, Honor roześmiała się troch Łzy paliły ją pod powiekami i z trudem powstrzymywa W ciągu ostatnich tygodni bywały noce, Ŝe prawie ła oka. Dlatego teŜ wystarczyły dwie minuty obcowan Mallorym, by rozkleiła się zupełnie. Szczególne połącz kości obycia, męskiego ciepła i gorzkiej mądrości wy niej wraŜenie w kaŜdej sytuacji, ale obecnie, kiedy czu

Dokładnie sobie nie uświadamiał, czego oczekiwał od siostry Ky-le'a Donovana. Wiedział tylko, Ŝe to nie była Honor. - Powinnaś postarać się wykazać nieco więcej zapału do węd- kowania - zauwaŜył. - PrzeŜyłam cięŜki miesiąc, o czym przypuszczalnie wiesz, je- śli oczywiście czytujesz gazety. - Zaginął ci mąŜ - zaczął Jake ze współczuciem, jak gdyby nie miał pojęcia, kim jest Honor. - Brat - poprawiła. - Brat? - Tak, brat, ale on nie zaginął. On w gruncie rzeczy Ŝyje. - Brat, który nie zaginął, w rzeczywistości jest Ŝywy. Czy to dlatego policja ma nadzieję, Ŝe się tu pojawi? - Co przez to rozumiesz? Jake wzruszył ramionami i szybko ogarnął w myśli sytuację. Miał w tym doświadczenie. Większość ludzi, którzy w swym Ŝyciu zetknęli się oko w oko ze śmiercią, celowała w tej umiejętności. Pierwsza refleksja nie była pocieszająca; jeśli dama z Ŝałośnie wy- giętymi zmysłowymi ustami, zuchwałym podbródkiem, ubrana w czarny workowaty dres, nie zauwaŜyła gliniarza w cywilu, wałę- sającego się wokół drogi dojazdowej do domku Kyle'a, to albo nie grzeszyła mądrością, albo była zupełnie nieświadoma gry, w jaką bawił się jej brat. Lub w którą on się bawił. Słowo „zaginiony" da się z powodze- niem zastąpić określeniem „nieŜywy". - Na skrzynce listowej widnieje nazwisko Kyle Donovan - za uwaŜył Jake. - Czy to on jest tą zaginioną osobą? Honor potwierdziła skinieniem głowy. Promienie słońca, które w tym momencie padły na jej krótko obcięte kasztanowate włosy, zalśniły złociście na lokach. Niezwykle piękne, bursztynowozielone oczy pokryła wilgotna mgiełka. RównieŜ w głosie dziewczyny Jake wyczuł łzy. Potrząsnął lekko głową. Jak na siostrę kłamcy, złodzieja i mordercy sprawiała wraŜenie nadmiernie wraŜliwej i naiwnej. Z drugiej jednak strony Ŝycie nauczyło Jake'a, Ŝe wygląd nie /;iwsze jest nieomylnym wskaźnikiem czyjegoś charakteru. Li- czyły się tylko czyny. Honor jako przedstawicielka klanu Dono-v;inów współdziałała z innym członkiem swej rodziny. Mogła wyglądać słodko i niewinnie, jak harcerka, sprzedająca ciasteczka w ramach akcji dobroczynności, ale kiedy ogłosiła, Ŝe poszukuje przewodnika do wypraw rybackich, tym samym zadeklarowała swój udział w międzynarodowym polowaniu na bursztynowy ••karb. A naczelną zasadą tego wyścigu było to, Ŝe zwycięzca za-garnia całą pulę. Jake był zdecydowany zostać zwycięzcą. - MoŜe opowiesz mi o swych problemach, kiedy będziesz po- krywała mi łódź - zaproponował. - Nie widzę konieczności. Potrzebny mi przewodnik, nie spo- wiednik. - To wszystko wchodzi w zakres usługi - odparł, kierując się do wyjścia. - Jak praca przy barze. - Nie chcesz podyskutować o wynagrodzeniu? - Sto dolarów dziennie. - To nie jest dyskusja. Odwrócił się w jej stronę. - Dwieście! - Sto! - Zgoda. Chodźmy obejrzeć łódź. Zastanawiając się, czy nie popełniła błędu, Honor wstała i wy-N/.la zza biurka. Przy tej czynności potrąciła nieostroŜnie stos malw ii tekturowych pudełeczek, piętrzących się na blacie. Jedno / nich ześlizgnęło się po papierach i wysunęło poza krawędź. Pu-i Id ko się otworzyło i wypadła zeń intensywnie Ŝółta, przezroczysta bryłka, która lada moment mogła się rozbić na twardej podłodze. Nim zaskoczona Honor zdała sobie sprawę, co się dzieje, Jake pochwycił toczący się przedmiot w połowie drogi między biurkiem u posadzką, tak Ŝe nie spadł na ziemię. 12 13

- Wielki BoŜe, ale z ciebie szybki Bill! - powiedziała z uzna- niem. - Dziękuję. Kyle mnie ostrzegł, Ŝe bursztyn jest tak kruchy jak szkło i równie łatwo się rozbija. Jake i bez jej wyjaśnienia wiedział, Ŝe trzyma w ręku bursztyn. śaden inny kruszec na ziemi nie odznaczał się taką lekkością, takim ciepłem i równie satynową delikatnością pod palcami. Podniósł brył- kę pod słońce, którego promienie wlewały się przez okno, i przyglą- dał się światłom i cieniom załamującym się na złocistej powierzchni. JeŜeli się nie mylił - co było mało prawdopodobne - trzymał w ręku wyjątkowo piękny okaz szlachetnego bałtyckiego bursztynu. - To fragment przesyłki, jaką obie z siostrą otrzymałyśmy ostatnio od Kyle'a - wyjaśniła Honor. - Nigdy dotychczas nie miałam do czynienia z bursztynem. Jest niezwykle fascynującym materiałem. Kopalny, trwały, a jednocześnie tak niebywale kruchy. Jake spojrzał na nią ukradkiem. - Czy zajmujesz się handlem? - Nie. Jestem projektantką. MęŜczyźni z mego rodu nie mogą sobie wyobrazić, by ich kobiety wypuszczały się za zarobkiem w wielki, nieznany i groźny świat. To do obowiązku męŜczyzn naleŜy dostarczanie im nie oszlifowanych drogocennych kamieni. - Bardzo słusznie. - To kwestia poglądu. - Twój brat nie zaginął w Disneylandzie. Honor zrobiła Ŝałosną minę. Rozległ się dźwięk telefonu. Sięgnęła po słuchawkę z uczuciem ulgi. Jeśli naprzykrza się jakiś kolejny reporter, to z niezmierną sa- tysfakcją tak trzaśnie słuchawką o widełki, aŜ mu zadzwoni w uszach. - Dom Kyle'a Donovana. - Cześć, Honor, jak się masz? Jak leci? Głęboki, zniecierpliwiony głos starszego brata docierał do niej z oddali niczym przez warstwę mokrego piasku. 14 - Tak cię słychać, jakbyś mówił z innej planety - zauwaŜyła. - Praktycznie tak jest. Dzwonię z Petropawłowska, Koriacki Okręg Autonomiczny. - MoŜesz powtórzyć jeszcze raz? - Wschodnia Rosja dla tych, którzy mieszkają w innych kra-|ach. Konkretnie: półwysep Kamczatka. Ręka Honor zacisnęła się mocniej na słuchawce, kiedy targana na przemian nadzieją i obawą próbowała z wysiłkiem zachować na- turalne brzmienie głosu. - Odnalazłeś Kyle'a? - zapytała sztywno. - Nie. - Policja tutejsza takŜe nic nie wie. - Policja! Dałaś im znać, mimo iŜ ci powiedziałem, Ŝe nie... - Nie musiałam nikogo powiadamiać - przerwała. - Od trzech dni gliniarze wałęsają się wokół domu Kyle'a jak stado głodnych psów. Co to wszystko znaczy? Na linii nastała pełna napięcia cisza. Honor słyszała nieomal, |;ik myśli Archera galopują mu po głowie; szybko rozwaŜał zasły- szane od niej informacje. - Czego oni chcą? - zapytał. - Podobnie jak ty nie odpowiadają na pytania. Wyłącznie mi je zadają. - O co cię pytają? - Kim jestem, co tu robię, kiedy ostatni raz widziałam Kyle'a, kiedy ostatni raz miałam od niego wiadomość, czy otrzymywałam jakieś przesyłki... Jake pieczołowicie włoŜył bryłkę bursztynu z powrotem do pu- dełka i postawił je na biurku. - Czy znam człowieka, któremu brakuje dwóch palców u lewej ręki i którego stan uzębienia świadczy, Ŝe pochodzi z krajów Trzecie go Świata - ciągnęła szybko Honor, jakby recytowała zadaną lekcję. Jake miał ochotę zakląć głośno. KaŜde jej słowo mówiło mu więcej, niŜ chciał wiedzieć o Kyle'u, Honor oraz o bursztynie... 15

a jednocześnie o wiele za mało. Albo Honor była diablo dobrą ak- torką, skrzętnie ukrywającą fakt, iŜ wie, gdzie Kyle schował bursz- tyn, albo niczego nieświadomą istotą, mimo woli wciągniętą w grę, będącą zajęciem odpowiednim wyłącznie dla zawodowych graczy. Miał nadzieję, Ŝe jest tą pierwszą. Ale czy winna jak jej brat, czy niewinna, Honor wciąŜ stanowiła dla Jake'a jedyną szansę odnale- zienia zaginionego bursztynu. - Czy na pewno nie widziałam Kyle'a ani nie miałam od niego wiadomości - kontynuowała monotonnym głosem - kiedy wrócił i dlaczego się ze mną nie skontaktował po wylądowaniu w Seattle... - Co? - dopytywał się Archer. - Kiedy Kyle wylądował? - Zapytaj gliniarzy - przerwała krótko. - To jest ich wersja, nie moja. Ja nic nie wiem o Kyle'u. Czytając między wierszami, moŜ- na się domyślić, Ŝe jego paszport przeszedł przez kontrolę morską. Przypuszczalnie wraz z nim. Archer błuznął w słuchawkę serią najcięŜszych afgańskich prze- kleństw. - Jestem pewna, Ŝe zgodziłabym się z tobą, gdybym mówiła tym językiem - powiedziała Honor. - Co to wszystko ma znaczyć? - Czy sprawdziłaś skrytkę pocztową Kyle'a? Ścisnęła mocniej słuchawkę. - Pytam raz jeszcze, o co tu chodzi? - A jego automatyczną sekretarkę? Cisza i milczenie na linii. Jak zwykle, Archer był cierpliwszy i wytrzymał swoją młodszą siostrę. - Tak i tak - wycedziła przez zęby. - I co? - Nic i nic. - Próbuj w dalszym ciągu. - Byłoby dobrze, gdybym wiedziała, czego mam szukać. - Swego brata. Pamiętasz go, prawda? Kyle'a o czarującym uśmiechu i niezwykłych oczach. - Nie zapominaj o skradzionym bursztynie - odcięła się. - Co? - Skradziony. Bursztyn. Czy coś ci to mówi? - Ja bym ci coś powiedział, gdybym cię tylko mógł dostać w swoje ręce. Co to za bursztyn? - Zapytaj gliniarzy. - Czy to wszystko, o co cię indagowali? - pytał dalej Archer. -O skradziony bursztyn? - Tak. - Surowy czy obrobiony? - Nie mówili. Co było w przesyłce, która zniknęła wraz z Ky- le'em? - Kto mówił, Ŝe przesyłka z bursztynem zniknęła? - Gliniarze. Archer chrząknął. - Niedobrze. Ktoś rozpuszcza plotki. - Nie ja. Nie powiedziałeś mi, o co chodzi, tylko kazałeś przy- jechać tu i czekać. Czy to prawda? - śe co? - śe Kyle zniknął z ładunkiem bałtyckiego bursztynu o wielkiej wartości? - Nie wiem. Czy to gliniarze tak twierdzą? - Insynuują - poprawiła z naciskiem. - To jest róŜnica. RóŜnica między przepytywaniem a oskarŜeniem. A co z Lawe'em? Gdzie on się teraz podziewa? - Ostatnio, kiedy z nim rozmawiałem, wciąŜ przebywał na Lit- wie. - A Justyn? - W Kaliningradzie - odparł Archer. - Jest z tobą Faith? - Nie. Leci właściwie z Tokio do San Francisco. Ma zamiar zrobić sobie kilkutygodniowy przystanek na Hawajach. 16 17

- Dzięki ci BoŜe chociaŜ za to! - Co to ma znaczyć? - To, Ŝe moje drogie siostry bliźniaczki pakują się w większe kłopoty, gdy są razem niŜ osobno. - To samo moŜna powiedzieć o Lawie i Justynie - zauwaŜyła. -Ale postarajmy się spojrzeć na to z jaśniejszej strony. - Mianowicie? - Mama mogła mieć trzy córki: Faith, Honor i Chastity. Wy- obraź sobie, Ŝe jesteś jeszcze obarczony siostrą o imieniu Chastity, czyli Niewinność. Ku obopólnemu zaskoczeniu brat się roześmiał. - Dzięki, to mi było potrzebne. - Co? - Śmiech. Uśmiech Honor był równie smutny jak jej spojrzenie. - Archer? - Słucham. - Jak sądzisz? On Ŝyje, prawda? Cisza w słuchawce nigdy nie wydawała się bardziej denerwują- ca. Honor czekała z zapartym tchem. - Dopóki nie zobaczę jego trupa na własne oczy... -głos Arche- ra zaniknął. - Tak - odetchnęła chrapliwie. - Kyle nie jest złodziejem ani mordercą. Chwila milczenia na linii przedłuŜała się. Zimny dreszcz prze- biegł po plecach Honor. - Archer? - Kyle myślał hormonami. - Co to znaczy? - Wpadł w sidła jakiejś małej spryciary, która robiła z nim, co chciała. - Myślisz, Ŝe Kyle poŜądał tej kobiety do tego stopnia, iŜ gotów był dla niej dopuścić się kradzieŜy? - zapytała Honor. Z zamkniętymi oczami, powstrzymując oddech, czekała, Ŝe Ar- cher się odezwie. Ale jedyną odpowiedzią była dręcząca cisza. Wreszcie po bardzo długiej chwili brat przerwał milczenie i znuŜo- nym głosem rzucił w słuchawkę soczyste przekleństwo. Oczami wyobraźni widziała, jak przeczesuje palcami ciemne włosy pełnym zniechęcenia gestem, tak typowym dla wszystkich męskich przed- stawicieli klanu Donovanów. - Nie wiemy, co się stało - powiedział w końcu, rozciągając słowa. - Dowody przeciwko Kyle'owi wyglądają prawdziwie. AŜ zbyt prawdziwie, do cholery! Prawie jak... Głos Archera zaniknął ponownie. - Mów dalej - zachęcała go. - Powiedz, Ŝe nie wierzysz w to, co gliniarze myślą o Kyle'u. - śe jest winny kradzieŜy? - I morderstwa. - Cokolwiek się stało, uwaŜam, Ŝe tłumaczenia, jakie podają, są zbyt uporządkowane. - Co cię skłania do takiego twierdzenia? - Są długie i zagmatwane. Uwierz mi na słowo. - Ale... - Czy przeszukałaś łódź? - przerwał Archer. - Po to, aby sprawdzić, czy znajdę na niej coś mniejszego niŜ mój braciszek liczący ponad metr osiemdziesiąt wzrostu? - zapyta- ła słodkim głosem. - NiewaŜne. Odsyłam cię z powrotem! - Jak to? PrzecieŜ dopiero co przyjechałam. - WyjeŜdŜasz! - A co z łodzią Kyle'a? - Nie wracaj do niej. Nawet przycumowana do nadbrzeŜa „Tomorrow" ma być dla ciebie niedostępna, rozumiesz, co mówię? Pakuj się, Honor! Wracaj do domu i zajmij się projekto- waniem swych drogocennych świecidełek. Faith musi mieć zajęcie. 18 19

Honor nie znosiła tego szczególnego określenia. Nie znosiła równieŜ traktowania jej tak, jakby była dzieckiem, którego naj- większą pasją jest ssanie ogromnego lizaka. - Archer, ty... - Jeśli gliniarze nadal będą cię nachodzić, zanim wyjedziesz -powiedział, przerywając jej w pół słowa - napuść na nich jednego z adwokatów Donovan International. - A jak z dziennikarzami? - zapytała zwięźle. - śadnych komentarzy. - Rozumiem. Nie wiem o niczym. - O to właśnie chodzi. Zacznij się pakować. - Ale... Odpowiedziała jej cisza. Ze słowem oburzenia na ustach odłoŜy- ła słuchawkę na widełki. Prędzej jej włosy na dłoni wyrosną, niŜ po- tulnie wypełni jego polecenie; spakuje manatki i opuści dom Kyle'a. Nie była jakąś nieletnią uczennicą, by jej rozkazywać, co ma robić. - Jakiś kłopot? - zapytał Jake. Honor podskoczyła. Zapomniała, Ŝe nie jest sama. Szybko się odwróciła. Jake stał kilka metrów od niej, trzymając w ręku miej- scową gazetę. Ciekawa była, czy zapoznał się juŜ z porannym wy- daniem dziennika „Patriot" na wyspie Fidalgo. Jego czołową stro- nę zapełniała mieszanka niedomówień i sensacyjnych spekulacji na temat Kyle'a Donovana, zwłok zamordowanego męŜczyzny i zagi- nionego bursztynu. - Rodzina - odparła rzeczowo. - Trudno z nią Ŝyć, a ona nie chce mnie od siebie puścić. Jake mruknął coś, co miało oznaczać zrozumienie, ale mogło być równie dobrze zwykłym burknięciem. Wolała wierzyć, Ŝe nie- artykułowany dźwięk stanowił wyraz współczucia. Było jej ono potrzebne. Starszy brat kazał jej trzymać język za zębami, gliniarze uwaŜali ukochanego Kyle'a za mordercę i oszu- sta i twierdzili, Ŝe zaginął bez wieści... a ona w takiej właśnie chwi- li angaŜuje człowieka, by ją nauczył łowić ryby. Całkowite niepowodzenie na wszystkich frontach. - Jesteś gotowa pokazać mi łódź? - zapytał Jake. - Dlaczego nie? Wszystko inne i tak nie poszło po mojej myśli. - Nie tryskasz zbytnim zapałem. - Nic dziwnego. Jestem bardzo zdenerwowana. Czarne brwi się uniosły. - PrzecieŜ nie kto inny tylko ty dałaś ogłoszenie, Ŝe potrzebu jesz przewodnika do połowu ryb, jeśli się nie mylę. Odetchnęła głęboko. - Tak, przepraszam. Jestem zupełnie wypompowana. - Przypuszczam, Ŝe dobrze by ci zrobiła filiŜanka kawy - za- uwaŜył. - Czy kuchnia na twojej łodzi funkcjonuje? - Myślę, Ŝe tak. - Tak myślisz? - Potrząsnął głową. - Od jak dawna masz tę łódź? - Mój brat... zostawił ją mnie. To wyjaśnienie nawet samej Honor wydało się nieudolne. Pa- nicznie bała się pływania na małych jednostkach i z całej duszy nie- nawidziła łowienia ryb. Jake rychło to odkryje i wówczas zacznie się zastanawiać, dlaczego tak jej zaleŜy, by się nauczyć prowadze- nia łodzi i bawić w wędkowanie. MoŜe wyznanie, Ŝe jest masochistką, zdoła go przekonać. - Ja... - Z trudem przełknęła ślinę i jeszcze raz spróbowała się wytłumaczyć. - To taka bolesna sprawa. Wolałabym o tym nie mówić. Jake nie był zaskoczony. Mimo swego niewinnego wyglądu Ho- nor z całą pewnością wiele przed nim ukrywała. Ale z drugiej strony on takŜe miał swoje tajemnice, których nie ujawniał. - Chodźmy - zaproponował. - Sprawdzimy łódź. 20 21

2 Dalej, na południowym zachodzie, buroszare zwały chmur ni- czym puchata kołdra rozciągały się ponad półwyspem Olimpie. Miejscami promienie słońca przedzierały się przez ciemną zasłonę, rzucając złociste refleksy na połyskującą jedwabiście, niebieską powierzchnię oceanu. Jego satynową gładź mącił jedynie niewi- doczny podwodny nurt, rwący potęŜnym strumieniem przez spo- kojne wody cieśniny. Honor przystanęła z wahaniem u wylotu Ŝwirowej ścieŜki, która prowadziła wzdłuŜ prostopadłej skały na plaŜę połoŜoną piętnaście stóp poniŜej urwiska. Powietrze było czyste, chłodne, przesycone zapachem świerków. Cisza panująca w przyrodzie działała jak balsam na jej rozdygotane nerwy. Z całej duszy pragnęła za- chować na dłuŜej ów kruchy stan błogiego spokoju, w jaki wpra- wiła ją perspektywa wyprawy na ryby. Wszystko było lepsze niŜ to bierne wyczekiwanie i zamartwianie się losem Kyle'a. Nie waha- jąc się juŜ dłuŜej, zdecydowanym krokiem skierowała się w stronę morza. Jake nie zauwaŜył niepewności Honor. Szedł ścieŜką w dół, do nadbrzeŜa, i wstąpił na odkrytą rufę „Tomorrow". Następnie otwo- rzył po drodze małe pomieszczenie w górnej części burty rufowej i włączył obydwie baterie, przestawiając dźwignię. Kiedy się wyprostował, zauwaŜył, Ŝe wciąŜ jest sam na łodzi. Odwrócił się, by zobaczyć, co porabia jego ociągająca się praco-dawczyni. Honor stała nad wodą, przyglądając się „Tomorrow" podejrzli- wie, jak kot obserwujący pełną wannę. - Coś się stało? - zapytał. - Ona się rusza. Rozejrzał się bacznie dookoła. Zarówno dziób, jak i rufa łodzi były dobrze zabezpieczone cumami zarzuconymi na przednie i tyl- ne knagi przy nadbrzeŜu. - O co ci chodzi? Jest przycumowana z obydwu stron. - To dlaczego się tak kołysze? Jake popatrzył pod nogi na pokład „Tomorrow". Łódź kołysała się lekko pod cięŜarem jego ciała i pod wpływem łagodnych ude- rzeń słonawej fali, wznieconej niewielkim wiaterkiem. - Chwieje się - zauwaŜył obojętnie. - Honor, czy płynęłaś juŜ kiedyś łódką? - Naturalnie. - Kiedy? - Ostatnio płynęłampromemdo wyspy Vancouver. - To się nie liczy. Te promy są prawie takie duŜe jak lotnis- kowce. - Dlatego mi się podobają. Nie chwieją się i nie kołyszą. - Zdziwiłabyś się, gdybyś wiedziała, jak się zachowują, kiedy powieje silniejszy wiatr. Puściła jego słowa mimo uszu. - A przebywałaś kiedyś na małej łodzi? - pytał dalej. - Raz w Ŝyciu. Wyraz jej twarzy mówił wyraźnie, Ŝe nie wspomina zbyt mile tego doświadczenia. - Co się stało? - zapytał. - Lawę i Justyn - dwóch z moich czterech braci - zabrali mnie ze sobą na połów. Zerwał się wiatr i łódź zaczęła podskakiwać jak byk na rodeo. LeŜałam przez cały czas na dnie, pośród złowionych ryb, by fala nie zniosła mnie z pokładu. - Ile miałaś wtedy lat? - Trzynaście. - Czy potem byłaś jeszcze kiedyś na rybach? - A czy wyglądam na masochistkę? - Ale z tego, co wiem, pod tym rozciągniętym dresem nosisz włosiennicę. 22 23

Podciągnęła do góry dŜersejową bluzę, ukazując ściśle przyle- gający do ciała zielono-czarny sweterek. - Regularna bawełna - oświadczyła. - A mój dres wcale nie jest rozciągnięty, tylko wygodny. Jake odwrócił pośpiesznie wzrok od gładkiego torsu, który Ho- nor tak niespodziewanie przed nim odsłoniła. Pod dresem na tyle obszernym, Ŝe równie dobrze pasowałby na męŜczyznę jego wzro- stu, kryły się kształty, które najbardziej pociągały go u kobiet. Nie była za szczupła ani za gruba. Wzrost teŜ miała taki, jaki lubił. Nie za wysoki, ale teŜ i nie za niski. W sam raz. O takiej kobiecie ma- rzyły jego usta, do takich kształtów rwały się jego ręce i całe wy- głodniałe męskie ciało. Szkoda, Ŝe pochodziła z Donovanów. Jake juŜ dawno wyrósł z wieku, kiedy szedł do łóŜka z kobietami, do których nie miał za- ufania. Niestety, nie mógł sobie przypomnieć, kiedy to ostatni raz jakaś cizia wzbudziła w nim równie wielkie zainteresowanie jak Honor. Poza tym miał parę innych, lepszych powodów, by trzymać się bli- sko tej jednej, niŜ wdać się w kolejny namiętny romans. Zamierzał bowiem nie odstępować panny Donovan ani na chwilę, gdy wy- puszczą się wspólnie na morze w poszukiwaniu Kyle'a i ładunku skradzionego bursztynu. Jake obejrzał się na Honor i uśmiechnął do niej serdecznie. - Wygodny, mówisz - powtórzył. - JeŜeli przemoknę, będę wiedział, u kogo znaleźć suchy dres. - Nie podniecaj się tak. Jest bardziej prawdopodobne, Ŝe to ja wcześniej zmoknę niŜ ty. - Stojąc na brzegu? Spojrzała na niego i westchnęła. Gdy zejdzie do łodzi, znowu będzie musiała spoglądać na niego z głową uniesioną do góry. I ko- łysać się z boku na bok, do rytmu zgodnego z ruchem statku. Z ci- chą modlitwą na ustach dała zamaszysty krok i zeskoczyła z na- brzeŜa na pokład „Tomorrow". Zrobiła to jednak tak niezręcznie, Ŝe zaczepiła obcasem sportowego pantofla o występ burty i straciła równowagę. Jake złapał Honor z taką łatwością i swobodą, z jaką sam wstę- pował na deski pokładu. Zajrzał w jej przeraŜone oczy, uśmiechnął się lekko i wypuścił z ramion, ale juŜ z o wiele mniejszą skwapli-wością. - Dziękuję - mruknęła. - Nie ma za co. W mieście jest sklep, gdzie sprzedają buty po- kładowe. - Muszą robić dobry interes. - Ty zrobisz jeszcze lepszy. Kiedy woda zaleje pokład, bę- dziesz się po nim ślizgała jak po lodzie, jeśli nie sprawisz sobie od- powiedniego obuwia. - Mokry pokład! Nie ma prawa być mokry. Po to cię wynajęłam. - Woda jest mokra. Łodzie pływają po wodzie. Woda dostaje się do łodzi. - PoŜegnaj się z napiwkiem. Jake prychnął, ale zaraz potrząsnął głową i roześmiał się ser- decznie. ChociaŜ źle wybrała sobie braci, sama Honor Donovan z pewnością naleŜała do osób, które moŜna było polubić. Myśl o tym od razu popsuła mu nastrój. Co jak co, ale pociąg do siostrzyczki Kyle'a był mu ogromnie nie na rękę. Niewątpliwy, urzekający wdzięk Donovanów, jaki odziedziczyła, nie stanowił wystarczającego powodu, aby ją lubić, a tym bardziej upaść tak nisko, by na dodatek obdarzyć zaufaniem. U podłoŜa tej nieufności leŜała wściekłość i rozczarowanie, jakie go ogarnęły, kiedy odkrył, Ŝe Kyle okazał się w równym stopniu oszustem, co dobrym kum-• plem. Korporacja Jake'a przez długie lata będzie odczuwać skutki strat poniesionych w rezultacie zdrady Kyle'a; jeŜeli w ogóle zdoła się kiedykolwiek podnieść po tym ciosie. JuŜ od dawna nie zdarzyło się Jake'owi tak się pomylić w oce- nie ludzi. Kaktus wyrośnie mu na dłoni, nim po raz drugi da się tak sromotnie oszukać. 24 25

Ludzie do śmierci nie potrafią się oduczyć powtarzania tych sa- mych błędów. - PrzeŜyję bez napiwku - odparł. -Kup sobie buty pokładowe, kiedy pójdziesz do miasta po zezwolenie na połów ryb. Honor spojrzała na niego z widocznym zdziwieniem. Uśmiechnął się z przymusem. Uświadomił sobie, Ŝe niezaleŜnie od tego, jaka jest w rzeczywistości siostra Kyle'a, na pewno nie brakuje jej rozumu. Rozgryzła go zbyt szybko, by mógł czuć się bezpiecznie w jej towarzystwie. To dotyczyło zresztą takŜe jej. Wy- raz jego oczu wyraźnie zbijał ją z tropu. Nie było to dla niego nowością. Wielu ludziom robiło się nie- swojo, kiedy im się przyglądał w pewien określony sposób. Jake wyciągnął dłoń. - Sądziłam, Ŝe nie oczekujesz napiwku - odrzekła. - Kluczyki! Bez słowa sięgnęła do workowatej kieszeni obszernej bluzy i wyjęła zwyczajne dwa związane klucze, utrzymujące się na wo- dzie: jeden przypominał trochę staroświecki wytrych; drugi wyglą- dał jak większy klucz do walizki. - Nie wiem, jak uruchomić silnik - wyznała. - Ale ja wiem. Po to mnie wynajęłaś. Wziął staromodny klucz, wetknął go w drzwi prowadzące do kabiny i przekręcił klamkę. Otworzyły się z łatwością. Osadzo- na w nich duŜa przydymiona szyba rozbłysła w promieniach słońca. - MoŜe zajmiesz na razie miejsce pilota? - zaproponował. - Nie ma sprawy. Gdzie ono jest? - Na przodzie, przy porcie - lewej burcie - wyjaśnił Jake. - TuŜ obok siedzenia sternika za kołem sterowym. Ster łodzi wyglądem przypomina kierownicę samochodu. - Jedno takie koło jest za twymi plecami. - Tojest tylny ster. Ty masz siedzieć wewnątrz. Honor nie ruszyła się z miejsca. - Twoim zadaniem jest nauczenie mnie prowadzenia łodzi. Nie nauczę się niczego, siedząc bezczynnie w środku, gdy ty tymcza- sem będziesz wszystko robił za mnie na zewnątrz. - Rzeczywiście tak ci na tym zaleŜy? - Szalenie. Jake spojrzał w jej szczere, złotozielone oczy i poznał, Ŝe mówi prawdę. Nie ukrywała, Ŝe wędkarstwo niezbyt ją pasjonuje, natomiast jej chęćopanowania sztuki prowadzenia łodzi była niekłamana. Ogarnęło go zarówno uczucie ulgi, jak i zniechęcenia. To ostatnie wiązało się z faktem, Ŝe stanowiła część intrygi Kyle'a -jakakolwiek była - ulga zaś wynikała z przeświadczenia, Ŝe Ho- nor nie jest aŜ tak całkowicie nieświadoma sytuacji, jak mu się wydawało, kiedy się przysłuchiwał jej telefonicznej rozmowie z Archerem. - W porządku -powiedział Jake. -Jesteś gotowa przystąpić do pierwszej lekcji? Skinęła głową twierdząco. - Po wstąpieniu na pokład trzeba najpierw podnieść maskę sil- nika i sprawdzić, jak on działa. - Czy chodzi o to małe pomieszczenie? - zapytała, wskazując na rufę. - Nie. To ta duŜa komora. Wskazał na kwadratowe wybrzuszenie, które zajmowało więcej niŜ połowę wolnego miejsca na otwartej rufie łodzi. - Ale ty najpierw otworzyłeś małą przegródkę - zauwaŜyła Ho- nor. - A potem dopiero drzwi do kabiny. - Chciałem się upewnić, Ŝe nie stoisz mi na drodze, nim wzią- łem się do sprawdzania silnika. - Dlaczego? - Jego pokrywa zjada palce u nóg. - A nie zadowoliłaby jej kanapka z serem? Próbował zachować powagę, ale bezskutecznie. Nie mógł się nie uśmiechnąć. Była niezwykle kobieca, w duŜym stopniu 26 27

przypominała Kyle'a, ale była od niego bardziej twarda, mniej uległa. Kyle'a, którego urokowi nikt nie zdołał się oprzeć. - Stój tutaj! - nakazał Jake, ustawiając Honor po swej prawej stronie, z dala od nadbrzeŜa. -1 uwaŜaj na nogi. Pochylił się, wczepił palce lewej ręki w pokrywę silnika, pod- niósł ją do góry na zawiasach i odchylił do tyłu. Z rufy wyzierała wielka dziura. Odchylona pionowo klapa zajmowała prawie całą wolną przestrzeń. Stać moŜna było jedynie wokół krawędzi jamy. Nie było moŜliwości, by przy otwartym deklu przecisnąć się do drzwi kabiny. Honor gwizdnęła z podziwu na widok metalowego cudu, poły- skującego czarno w głębi otworu. - Ale silniczek! - Pojemność prawie cztery i pół litra - poinformował ją Jake. -Pracuje jak szatan, jeśli tylko raczysz kupić do niego paliwo. - A lunchu nie? - Nawet kanapki. Wyciągnął bagnecik do mierzenia poziomu oleju i dał jej do sprawdzenia. - Moim zdaniem to olej - oznajmiła. - Dobrze. Słona woda w oleju jest jak cukier w baku z benzy- ną. DuŜy kłopot. Przede wszystkim więc naleŜy się przekonać, czy woda nie przesączyła się do środka podczas postoju łodzi przy na- brzeŜu. OdłoŜył bagnecik na miejsce. Następnie przykucnął na piętach i zaczął starannie przeglądać róŜne rurki, klamry i instalacje. - Czego szukasz? - zapytała. - Sprawdzam, czy wszystkie urządzenia są w porządku. Czasa- mi moŜna coś przeoczyć. - Kyle jest bardzo impulsywny, ale dokładny. Jake chrząknął i kontynuował przegląd silnika. Podczas krótkie- go okresu znajomości z Kyle'em zdąŜył się przekonać, Ŝe rzeczy- wiście był dokładny i staranny. Ale takŜe nie wyglądał na oszusta. Kiedy chodziło o Kyle'a Donovana, Jake obecnie ufał tylko temu, czego dotknął własnymi rękami i co zobaczył na własne oczy. - Wydaje się, Ŝe wszystko jest w porządku i na swoim miejscu - oświadczył na ostatek, wstając z kucek. - Zwracaj uwagę na nogi, powtarzam. Pokrywa jest tak cięŜka, Ŝe jak nic moŜe ci obciąć palce. Honor przylgnęła plecami do burty, kiedy Jake opuszczał pokrywę. Nie potrzeba było Ŝadnego rygla ani zasuwy, by ją unie- ruchomić. Sam cięŜar wystarczał, by utrzymać ją w miejscu. - Co dalej? - zapytała. - Dmuchawa. Wejdź do środka i usiądź po lewej stronie sternika. - Sternika? Czy Ŝeglarze nie uŜywają tytułów takich jak kapi- tan, pilot lub innych szumnie brzmiących nazw? - To zaleŜy. Ja sam jestem wodniakiem, ale uŜywam wioślar- skiego Ŝargonu tylko wtedy, kiedy to jest konieczne. Honor dała krok do kabiny, minęła wąziutkie przejście i wspię- ła się na ławkę, z której miała rozległy widok na wodną przestrzeli przed sobą, za dziobem łodzi. W przeciwieństwie do samochodu ster znajdował się po prawej ręce kierowcy. Owiewka składała sic z trzech oddzielnych szyb, nachylonych ukośnie do wewnątrz od wierzchołka do podstawy. Jake, który nadszedł po chwili, przystanął na moment za jej sie- dzeniem. Uderzył ją zapach mydła, potu i jakiejś nieokreślonej nie skiej woni. Jego czarna broda była albo niedawno zapuszczona, al- bo bardzo krótko przycięta. Skórę miał czystą, a czarne połyskliwe włosy, gładko sczesane z czoła, ściśle przylegały do kształtnej czaszki. Wąs był nieco dłuŜszy od brody i podkreślał zdecydowaną linię ust. Ogarnęła ją pokusa, aby utrwalić na papierze delikatny wykrój jego górnej wargi i obiecujące wygięcie dolnej. Na myśl o tym po- czuła zarówno zaŜenowanie, jak i ciekawość. Intrygowała ją ta na- gła chętka. Od kiedy stała się dorosłą kobietą, nigdy do tego stop- nia nie zainteresowała się Ŝadnym męŜczyzną. 28 29

- To jest regulator dmuchawy - wyjaśnił Jake. Z ociąganiem spojrzała na konsoletę przed kołem sterowym. Jake wskazywał na jeden z rzędu czarnych przechylnych wyłączni- ków. - Regulator dmuchawy - powtórzyła jak echo. - Dmuchawa wysysa powietrze z pomieszczenia, w którym znajduje się silnik. Pamiętaj, Ŝe dopóki jest w nim chociaŜ trochę powietrza, nie wolno ci go uruchamiać. Za kaŜdym razem, kiedy zapuszczasz motor, musisz na kilka minut włączyć dmuchawę. - Dlaczego? - Chodzi o gazy wydechowe. JeŜeli nagromadzi się ich zbyt du- Ŝo, dotknięcie wyłącznika zapłonu spowoduje taki wybuch, Ŝe wy- lecisz hen, aŜ na okołoziemską orbitę. Oczy Honor rozszerzyły się z przejęcia. - To dopiero byłby pech! - Najgorszy, jaki moŜe się zdarzyć. Dotknął wyłącznika przechylnego. Wentylator zaskoczył gdzieś na rufie łodzi, wewnątrz pomieszczenia, w którym znajdował się sil- nik. Jake uniósł spód siedzenia sternika i przechylił je do przodu w kierunku koła sterowego. Pod fotelem znajdował się mały zlew. Uruchomił pompę wodną. Przez dłuŜszą chwilę szukał czajnika, ale poniewaŜ go nie znalazł, postanowił zastąpić go rondelkiem. Nalał doń trochę wody i postawił na małym kuchennym piecyku, aby się zagotowała. Następnie ponownie zajął się łodzią. Podszedł do sterów, włą- czył elektronikę, sprawdził wskazania zegarów i wysłuchał pro- gnoz meteorologicznych dla Ŝeglugi, nadawanych z Kanady, odle- głej od nich o jakieś dwadzieścia mil. Kolejno dotykając przyrzą- dów, krótko objaśniał Honor przeznaczenie kaŜdego z nich. Obserwowała, słuchała i usilnie starała się przyswoić sobie przekazywaną wiedzę. W normalnych warunkach nie odróŜniłaby marynarskiego gadŜetu od nautycznych instrumentów i byłoby jej to zupełnie obojętne. Ale od zaginięcia Kyle'a nic juŜ nie było nor- malne. „Tomorrow" stanowiła dla niej optymalną szansę przyjścia mu z pomocą. Logika i rozsądek podpowiadały jej, Ŝe jest ona bardzo nikła, ale serce odrzucało wszelkie wątpliwości. Dla niej była to je- dyna moŜliwość. Wykorzystają w takim stopniu, w jakim okolicz- ności jej na to pozwolą, i zlekcewaŜy egoistyczną radę Archera, by wracała do domu i zajęła się znowu projektowaniem drogocennych świecidełek. Nie była przecieŜ w stanie skupić się na rysowaniu, gdy jej myśl krąŜyła obsesyjnie wokół zaginionego brata. Podświadomie czuła, Ŝe klucz do jego zaginięcia - i jego odnalezienia - znajduje się gdzieś w rejonie wysp San Juan i tylko czeka, by go odkryć. Z ta- kim właśnie przekonaniem rozlepiła po całym mieście ogłoszenie: „Zatrudnię przewodnika, Ŝeglarza, który zna się na wędkowaniu i na morskich jachtach motorowych. Znalazła wreszcie tego przewodnika. Teraz naleŜy przede wszystkim skoncentrować uwagę na bezdusznej elektronice, a nie na nieznajomym męŜczyźnie o czysto wyszorowanych dłoniach i ironicznym wyrazie ładnie wykrojonych warg. PoniewaŜ przestała umawiać się na randki głównie dlatego, Ŝe miała juŜ dosyć męŜ- czyzn, którzy uwaŜali, iŜ seks jest ekscytujący i niezbędny jak od- dychanie, skupienie się na elektronice nie powinno stanowić dla niej problemu. A jednak stanowiło. Zastanawiała się, czy Jake'owi nie sprawiłoby kłopotu, gdyby powstrzymał się od oddychania w momencie, kiedy znajduje się blisko niej. Zapach kawy ze śmietanką, jakim przesycony był jego oddech, przyprawiał ją o dziwny niepokój. - Ploter do map - odezwała się Honor, usiłując zebrać myśli. - I co z tego? Ściągnęła brwi, spoglądając na ekran małego komputera na lewo od koła sterowego. Zarówno komputer, jak i inne potrzebne 30 31

przyrządy elektroniczne były zamontowane na specjalnym skła- danym ramieniu; odsuwało się je i zamieniało w koję, kiedy łódź znajdowała się na kotwicy. Były tam rzędy guzików z szyfrowa- nymi karteczkami przylepianymi do ekranu. PoniŜej znajdował się jeszcze jeden wskaźnik cyfrowy, ale róŜniący się od wszel- kich innych komputerów, z jakimi miała do czynienia. śadna z nalepek nie wskazywała, jaką rolę odgrywają te guziki. Na dodatek Kyle podłączył do zespołu jedno z tych swoich zwario- wanych ulepszeń. Nie miała najmniejszego pojęcia, jakie inno- wacje wprowadził jej brat do standardowych elektronicznych nastaw. Ale jeśli nawet w tym jednym komputerze jej brat zastosował elektroniczną „blokadę", to wejście do innych elektronicznych nastaw nie stanowiło dla niej przeszkody. Honor znała do nich hasło. Obecnie najpilniejszym zadaniem było zapoznać się z podstawowym elektronicznym wyposaŜeniem łodzi i maksy- malnie opanować sztukę jej prowadzenia. Wtedy za pomocą tego hasła zyska dostęp do specjalnego materiału w komputerze - je- śli takowy istnieje - i odnajdzie klucz do tajemnicy. Zmusi „To- morrow" do najwyŜszego wysiłku i pośpieszy na ratunek zagi- nionemu bratu. Proste? Proste. Honor odrzucała od siebie wszystkie wątpliwości co do w i niedoskonałości swego planu. Przez cały ubiegły tydzień analiz wała go wciąŜ i wciąŜ od nowa, godzinami przemierzając ta i z powrotem ciasne pomieszczenia domku Kyle'a. Klucz do suk- cesu jej scenariusza leŜał w konsekwentnym realizowaniu poszcze- gólnych etapów. NajwaŜniejsze w danym momencie to poznać, jak działa system elektroniczny „Tomorrow". - Jak pracuje ploter do kreślenia map? - zapytała. - Dobrze, mam nadzieję. Jeśli nie, to zawsze moŜemy się uciec do starej metody sporządzania wykresu kursu. - A na czym ona polega? 32 - Kompas, ołówek i linijka. - Wyjaśnij mi, jak działa system elektroniczny. Jake lekko uniósł brwi. Prośba wyraŜona była głosem grzecz- nym, ale stanowczym. Dreszcz podniecenia przebiegł przez jego Ŝyły. Nie lubiła łodzi ani morza, ale mimo to była zdecydowana za wszelką cenę nauczyć się, jak wykreślać kurs. Jeśli gliniarze mieli rację, insynuując, Ŝe Kyle wrócił cichaczem do Stanów Zjednoczo- nych, to właśnie „Tomorrow" dawała największą szansę dotarcia do skradzionego bursztynu. Ta pani musiała mieć na myśli bursztyn. Była to najlepsza wia- domość, jaką Jake usłyszał od chwili zaginięcia przesyłki ze skar- bem i od kiedy rządy Litwy, Kaliningradu i Rosji uznały J. Jacoba Mallory'ego za persona non grata i zabroniły mu działalności na te- renie swoich krajów. To samo dotyczyło wszystkich przedstawicieli jego firmy Nowe Zasoby. - Przywykłem do innego elektronicznego systemu - odparł Jake i rzeczywiście nie kłamał. - Będę musiał jednakŜe dokładniej zapoznać się z komputerem, nim zacznę uczyć ciebie. - W tym wy- padku nie mówił prawdy, ale, do diabła, nosiła nazwisko Donovan, a dla Donovanów kłamstwo było chlebem powszednim. - Będziemy uczyli się wspólnie - oświadczyła Honor. Jake wolałby raczej na własną rękę wydobyć prawdę z kompute- ra. Nie bardzo chciał mieć za świadka przedstawiciela Donovanów. - Jeśli ci się spieszy - odparł - ucz się sama. - W jaki sposób? - Poczytaj instrukcje dołączone do urządzeń. - Nie znalazłam ani jednej. - Wobec tego jesteś zdana na mnie, nie ma innej rady. - Psiakość! Uśmiechnął się mimo woli. - Cierpliwość jest cnotą. - Tak samo jak niewinność. Nie słyszałam, aby wielu męŜ czyzn zbyt gorliwie się za nią opowiadało. 33

- Ani wiele kobiet. - Na tym właśnie polega równość. Czy to nie wspaniałe? Spoglądał na odsłonięte w uśmiechu, olśniewająco białe, mocne zęby Honor i zastanawiał się, czy lubiła wesołą seksualną karuzelę, która w wielkim mieście odbywała się pod płaszczykiem randek. Jeśli chodzi o niego, to bicie rekordów w tej dziedzinie nie intere- sowało go zupełnie, podobnie jak notowanie wyników. - Tak, rzeczywiście wspaniałe - przyznał chłodnym tonem. -Ten biały guzik to sygnał dźwiękowy. Dwie dźwignie tutaj to dźwignia regulacji gazu i dźwignia zmiany biegów. - Która jest która? - Czarna gałka jest dźwignią zmiany biegów. Czerwona ozna- cza benzynę. Wyłącz teraz dmuchawę! Z wyjątkiem sygnału dźwiękowego wszystkie przechylne wy- łączniki wyglądały podobnie. Były czarne. śeby sięgnąć do konso- lety znajdującej się przed kołem sterowym, Honor musiała wychy- lić się ze swego siedzenia przed Jake'a. Gdy przysunęła się bliŜej, aby odczytać estetyczne białe napisy poniŜej ciemnych wyłączników, dokonała zaskakującego odkrycia: ciało Jake'a promieniowało łagodnym ciepłem, stanowiącym przy- jemny kontrast z oschłym tonem jego głosu. Ciepła fala przenikała nawet przez jego poplamioną dŜinsową kurtkę. Poplamioną, ale nie brudną. Ubranie Jake' a było równie czyste jak jego paznokcie. Cie- kawiło ją, czy inne części jego ciała są tak samo ciepłe i starannie wyszorowane. „Lepiej myśl o Ŝeglowaniu - upomniała siebie ostro. - O ry- bach. O leczeniu zęba bez znieczulenia". Czystym, nie umalowanym paznokciem nacisnęła wyłącznik dmuchawy. Hałas, dochodzący z tyłu łodzi, umilkł raptownie. - Moim zdaniem on działa na tej samej zasadzie, co inne silniki morskie firmy Volvo, z którymi miałem do czynienia - powiedział Jake. - Co to znaczy? Wielką dłonią ujął dźwignię z czerwoną gałką i zaczął pompo- wać. Szybko i sprawnie wykonał kilka ruchów w górę i w dół. -Prędzej zapali, gdy się go trochę pogłaszcze. -Ręczę, Ŝe to jakieś dwuznaczne powiedzonko o nieprzyzwo itym podtekście - powiedziała do siebie półgłosem w nadziei, Ŝe jej słowa nie dotrą do uszu Jake'a. -Tak jak „szeroka w tyłku" lub „kaŜdy port jest dobry podczas sztormu", co? - odciął się z kamienną twarzą. Szarpnęła gwałtownie głową. Spoglądał na nią z odległości pię- ciu centymetrów. Przejrzyste srebro jego oczu przecinały delikatne smuŜki błękitu, czerni i zieleni. Okalające je wyjątkowo długie rzę- sy nie pasowały do męŜczyzny o dłoniach pogrubiałych od pracy, ubranego w wyświechtaną dŜinsową kurtkę. Oczy miał rzeczywiście piękne. - Nic nie mów, niech zgadnę, o czym myślisz - odezwał się Jake. - Podobają ci się moje oczy, prawda? Lekki rumieniec wystąpił na policzki Honor. - Typowa męska skromność - wycedziła przez zęby. - Czy wszystkie twoje klientki tak rozpływają się nad tobą? - A jak myślisz? - Myślę, Ŝe masz rację, nie oczekując napiwku. W postępowa- niu z ludźmi okazujesz subtelność godną bomby neutronowej. Wybuchnął gromkim śmiechem, wprowadził do stacyjki klu- czyk zapłonu i przekręcił; silnik wyrwany z letargu warknął raz i drugi. Nacisnął dźwignię, ustawiając obroty. Zduszony warkot przeszedł wkrótce w miarowy, nie pozbawiony pewnego ukonten- towania rytm.<• - Pozwólmy mu się rozgrzać przez kilka minut - wyjaśnił. -On... - Nie mów, niech zgadnę! Następny dwuznaczny dowcip o roz- grzanych silnikach i gładkiej jeździe. - Silnik moŜe się zatrzeć, jeśli nie jest dobrze naoliwiony, co na pewno nie wyjdzie mu na zdrowie. 34 35

- Dość juŜ tych Ŝartów. MoŜe zainteresuje cię fakt, Ŝe mieliśmy z Kyle'em zwyczaj urządzać uliczne wyścigi? - Wobec tego nie będę marnował czasu, by cię uczyć, jak sprawdzać poziom oleju. - Doskonale! - Świetnie! Zostanie nam więcej czasu na bardziej interesujące zagadnienia. - Elektronikę na przykład. - Łowienie ryb. Honor starała się ukryć gorączkową niecierpliwość, jaka ją roz- sadzała. Pamiętała uwagę Jake'a o tym, Ŝe nie tryska zbytnim zapa- łem. - Gdzie twój brat zwykle trzyma swoje papiery? - zapytał Jake. - Jakie papiery? - Dokument rejestracji łodzi, dowód własności, dowód ubez- pieczenia, instrukcję producenta i inne tego rodzaju dokumenty. - Za tobą, w drugiej szufladzie. Cofnął się i odwrócił. TuŜ za siedzeniem sternika znajdowała się miniaturowa kuchenka. Obok małego piecyka na propan stał kre-densik z czterema szufladkami. Jake sprawdził wodę na kawę, zobaczył, Ŝe się jeszcze nie gotuje, i zabrał się do papierów. Jednym ruchem nacisnął zatrzask blokujący przegródkę; otworzyła się za pierwszym dotknięciem. Wewnątrz szuflady znajdowały się dwie, sporych rozmiarów, wodoszczelne koperty. Pierwsza z nich zawierała interesujące go dokumenty i świadectwa. W drugiej były kwity, gwarancje oraz in- strukcje obsługi wszystkich przyrządów na jachcie, z wyjątkiem elektroniki. - Zrobię kawę, a ty w tym czasie przejrzyj dokumenty - zapro ponowała Honor. Skinął głową z roztargnieniem i usiadł przy małym kuchennym stoliku, nie odrywając oczu od papierów. Przez chwilę słychać by- ło jedynie ciche brzęczenie dzbanka i kubków do kawy oraz warkot rozgrzewającego się motoru. Wręczyła mu kawę. - Dziękuję - rzekł nadal z nosem utkwionym w papierach. Po- ciągnął łyk i spojrzał na nią zdziwiony. - Skąd wiesz, Ŝe nie słodzę kawy i zamiast mleka uŜywam śmietanki? - Wyczułam śmietankę w twym oddechu. Masz szczęście, po- niewaŜ ja na śniadanie jadam zazwyczaj płatki z mlekiem. Odwróciła się i schowała mleko do małej lodówki pod siedze- niem, w niszy słuŜącej za jadalnię. Jake obserwował ją uwaŜnie, zastanawiając się, czy go uwodzi, czy jedynie odpowiada na jego pytania. Nie mógł tego ocenić, po- niewaŜ nie widział jej oczu. - Co się tyczy cukru... - rozprostowała się, wzięła kubek z ka wą i wróciła na stanowisko pilota. - Lubisz słodycze, ale, niestety, nie wpłynęły one pozytywnie na twoją osobowość. Uśmiechając się lekko, Jake wrócił do przeglądania dokumen- tów. Kiedy skończył, włoŜył wszystkie papiery z powrotem do wła- ściwych kopert i zatrzasnął szufladę. - No i co? - zapytała. - Wszystko w porządku. Jake ukrył jednakŜe przed nią fakt, Ŝe w szufladzie znajdowało się więcej kwitów i instrukcji niŜ „Tomorrow" miała wyposaŜenia. Znalazł dokumenty, dotyczące dwóch wspomagających zewnętrz- nych silników. Jeden był na stałe przymocowany do rufy jako motor do holowania przynęty za łodzią podczas połowu; drugi, mniejszy, naleŜał przypuszczalnie do zodiaku, na którego dokumentacja równieŜ znajdowała się w kopercie. Gwarancja i rachunek na ręczny odbiornik systemu GPS leŜały między dokumentami. Wyglądało na to, Ŝe Kyle śpieszył się tak bardzo, iŜ zabrakło mu czasu, by zadbać o porządek w papierach. Data na rachunku świadczyła, Ŝe zakupu dokonano przed trzynasto- ma dniami. 36 37

Kyle zniknął cztery tygodnie temu w Kaliningradzie. Pojawił się w jakiś czas potem na drugim krańcu ziemskiej półkuli, w rejonie północno-zachodniego Pacyfiku, po to jedynie, aby zniknąć po- nownie. Przypuszczalnie musiał zabrać wtedy ze sobą i silnik, i zo- diak. Prawdopodobnie takŜe odbiornik systemu GPS. Jake zanotował sobie w pamięci, Ŝe musi dziś wieczorem zabrać na „Tomorrow" przenośny odbiornik GPS ze swojej łodzi. Był to takŜe jacht morski. - Czy twój brat miał jakąś łódź komunikacyjną? - pytał dalej Jake. Honor spojrzała na niego bezradnie. - Przepraszam, ale nie wiem, o co ci chodzi. - O małą łódź. - Jeszcze jedną? - Nie, taką lekką, niewielką, skif, którym docierał do brzegu, jeśli zarzucał kotwicę w miejscu, gdzie nie było doku. - Nie mam pojęcia. Czy to waŜne? - StraŜ WybrzeŜa tego nie wymaga, jeśli cię to interesuje. Nie bardzo wiedziała, co jeszcze powiedzieć, więc wolała mil- czeć. Zresztą cięty język tylko jej utrudniał porozumienie się z tym człowiekiem. Język bądź hormony, bądź i jedno, i drugie wzięte ra- zem, nie wspomagane głosem rozsądku. - A gdzie on trzyma swoje PFD? - indagował dalej Jake. - Co takiego? - Kamizelki wypornościowe. - Nie mam pojęcia. Spojrzenie, jakie posłał w jej kierunku, mówiło wyraźnie, Ŝe nie jest tym specjalnie zaskoczony. Schylił się nisko, szybko przeszu- kał koję na dziobie, ale nie znalazł niczego, co było zwykle przed- miotem zainteresowania kontrolerów StraŜy WybrzeŜa. A czuł podświadomie, Ŝe w najbliŜszym czasie będą się starali przeprowadzić kontrolę na ich łodzi. Sam by ją zrobił, gdyby nie miał lepszego sposobu, by przeszukać „Tomorrow". Honor próbowała zajrzeć Jake'owi przez ramię do koi, ale bez skutku. Na dodatek blokował przejście. Kawał męŜczyzny. - Znalazłeś te kamizelki? - zapytała. - Nie. Nic, z wyjątkiem ubrania, wędek, podbieraka oraz dwóch bloczków, czyli inaczej cięŜarków. - Domyślam się, Ŝe bloczki nie są kamizelkami wypornościo- wymi? - Bynajmniej. Pływają jak kotwice. - A zatem do czego słuŜą? - Do łowienia ryb. - Cofnął się nieco i odwrócił w jej stronę, nie zmieniając pozycji. - Zabierz nogę! Z trudem złapała powietrze, gdy jego dłoń znalazła się między jej łydkami. Było to raczej przelotne muśnięcie niŜ dotyk, ale wy- starczyło, aby nią wstrząsnąć. Szybko się odsunęła tak, aby mógł sięgnąć pod siedzenie, nie dotykając jej. ChociaŜ Jake nie zrobił Ŝadnej uwagi, niemniej rozszerzone bezwiednie źrenice Honor, gdy musnął jej nogi, nie uszły jego bacznym oczom. Jeśli zmieniała partnerów, to nie za często. Nagła reakcja ciała ją zdradziła. Dama wyraźnie nie była przyzwyczajo- na, by się o nią ocierano. Niedobrze. Byłoby znacznie lepiej, gdyby naleŜała do kobiet lekko traktujących sprawy seksu. Nie czułby się wówczas jak bez- względny sukinsyn, jeśliby się zdecydował odpowiedzieć na pro- wokujące wyzwanie, jakie wyczytał w jej oczach. Przeklinając cicho swój kłopotliwy pociąg do siostry złodzieja - a moŜe nawet mordercy - tak niepotrzebnie komplikujący jego plany, Jake ponownie skierował uwagę na otwartą przestrzeń r pod spodem ławeczki. W takim to właśnie miejscu on sam zwykł chować swoje wypornościowe kamizelki, kiedy przebywał na łodzi. Znalazłby szukane przedmioty juŜ wcześniej, gdyby nie obse- syjna myśl, jak przyjemnie byłoby sięgnąć pod ten luźny dres i do- tknąć ciepłej, smukłej łydki. 38 39

- OtóŜi ona -rzekł, sięgającręką głębiej podsiedzenie. -Takjak nakazujeStraŜWybrzeŜa:jednaurzędowozatwierdzonakamizelka. Spojrzała na gruby, jaskrawopomarańczowy przedmiot, który wyciągał w jej stronę. - Bardziej mi to przypomina strój na Halloween - zauwaŜyła. - Kamizelka jest doskonale widzialna na morzu, poniewaŜ ko- lorem odcina się od wodnego tła nawet w największych ciemno- ściach. Jeśli w takim okryciu znajdziesz się pod wodą, nie utoniesz. Będziesz się unosiła na powierzchni i straŜ łatwo cię odszuka. Ko-roner bardzo chwali ten wynalazek. - Koroner? Sądziłam, Ŝe podstawową zaletą wypornościowej kamizelki jest utrzymanie ofiary wypadku przy Ŝyciu. - Wobec tego trzymaj się z dala od wody. Bo i w lecie, i w zi- mie jej temperatura jest tak niska, Ŝe wystarczy pobyć w niej trzy- dzieści minut, a nawet mniej, by skończyło się to tragedią. Honor wyjrzała przez okno kabiny na błękitnozielone wody ma- łej zatoczki. Łagodna bryza marszczyła nieznacznie jej gładką po- wierzchnię, która przypominała mieniący się aksamit. Ocean wy- glądał tak niewinnie jak cukrowa wata. Honor dobrze jednak wiedziała, jak niepewna bywa taka pogo- da. W kaŜdej chwili moŜe się zerwać gwałtowny wiatr, który nie- bezpiecznie spiętrzy fale. Kiedy była małą dziewczynką, przeŜyła taką przygodę razem z Justynem i Lawe'em. Braciom udało się szczęśliwie dobić do brzegu na skifie bez wywrotki, właściwą stro- ną do góry, ale dla niej było to przeŜycie, którego grozy nawet czas nie zdołał zatrzeć w jej pamięci. Od tej pory nie odwaŜyła się juŜ wstąpić na pokład małej jednostki. Gdyby to od niej zaleŜało, nie zrobiłaby tego nigdy więcej w Ŝyciu. Ale pragnienie odnalezienia Kyle'a wzięło górę nawet nad strasznym wspomnieniem z dzieciń- stwa. Jake włoŜył wypornościową kamizelkę z powrotem pod siedze- nie. Następnie zajrzał głębiej do schowka i zobaczył dwie inne, ta- nie kamizelki upchnięte wodległymkońcu. Oba te grube, niezgrab- ne serdaki z jaskrawopomarańczowej tkaniny miały urzędowy stempel StraŜy WybrzeŜa. Rozprostował się w milczeniu i odwrócił do kobiety, która była albo doskonałą aktorką, albo interesowała się nim jako męŜczyzną. WciąŜ miał nadzieję, Ŝe jest jedynie artystką, równie wysokiej klasy co jej brat. Mogła być najwyŜej tak samo arogancka i wyniosła jak pozostała część jej rodziny. Jakoś jednak nie chciało mu się wierzyć, Ŝe będzie miał tyle szczęścia. Lub odwrotnie - niepowodzenia. Nie potrafił powie- dzieć, na czym mu więcej zaleŜy. I to uczucie dręczyło go bardziej niŜ świeŜy, nieuchwytnie zatrącający miętą zapach Honor Dono-van. „Przypomnij sobie Kyle'a - powiedział do siebie ze złością. -TakŜe go lubiłeś. A on zrobił cię na szaro tak, Ŝe lepiej nie moŜna". Ale gdyby to Honor tak z nim postąpiła, sytuacja niewątpliwie byłaby znacznie zabawniejsza. - Czy twój brat prowadził dziennik nawigacyjny? - zapytał nie- cierpliwie Jake. - Przynajmniej powinien. - Tak. Czy moŜesz podać mi torebkę? Przeglądałam jego dzien- nik w nadziei, Ŝe się dowiem, w jakich miejscach... hm, łowił ryby. Jake obejrzał się przez ramię we wskazanym przez nią kie- runku. Stolik jadalny wystawał spomiędzy dwóch dodatkowych ławeczek wprost z kuchenki. W rezultacie w kabinie znajdowa- ły się cztery miejsca do siedzenia dla ewentualnych gości. W ra- zie potrzeby moŜna było zamienić je na łóŜko dla dwóch osób szczególnie sobie bliskich lub takich, które planowały nimi zo- stać. - Czy to jest ta torebka? - zapytał, podnosząc czarny skórzany plecaczek, leŜący na stole. - Tak, to ona. Trzymał plecaczek w ręku. - Znalazłaś coś? - Na przykład co? 40 41

- Dobre łowiska. - Raczej nie. - Postanowiłaś zatem wynająć przewodnika? - Zgadza się. Jake doszedł do wniosku, Ŝe Honor będzie musiała włoŜyć jesz- cze wiele wysiłku, aby nauczyć się dobrze kłamać. Chyba Ŝe była z niej rzeczywiście doskonała aktorka, która świetnie udaje, iŜ jest niewinną siostrą brata złodzieja... Jake powiedział sobie z gniewem, Ŝe to nie ma Ŝadnego znacze- nia. Tak czy inaczej dama w za duŜym dresie, o kocich oczach i ostrym języku i tak stanowi dostatecznie trudny orzech do zgry- zienia. - Czemu masz taką zatroskaną minę? - zapytała Honor. - Prze- cieŜ damska torebka nie jest dla ciebie Ŝadną nowością. Chyba nie- jedną juŜ widziałeś. - Oczywiście. RóŜnych kształtów i wielkości. Kiedyś nawet spotkałem kobietę, która miała w torbie Ŝywego koguta i dwa kur- czaki. Szła na targ, więc nikt się temu nie dziwił. - A były tam jakieś świeŜe jajka? - Czy jajecznica się liczy? - Nie. - Wobec tego nie było Ŝadnych jajek. Uśmiech złagodził napięcie malujące się na twarzy Honor. Trwał tylko chwilę i tym bardziej urzekał. - No dobrze - rzekła. - MoŜe następnym razem. Gdzie znajdo wał się ten rynek? Gdyby jej wyznał, Ŝe miało to miejsce w Kaliningradzie, spro- wokowałby ją z pewnością do pytań, na które nie miał najmniejszej ochoty odpowiadać. - Na wsi - odparł krótko. - Czy to jest ten dziennik? - Tak, ale nie znajdziesz w nim niczego interesującego. Wy- łącznie daty oraz dane, dotyczące zuŜycia paliwa i utrzymania ło- dzi. A takŜe inne podobne zapiski. Dreszcz podniecenia przebiegł ciało Jake'a. Miał nadzieję, Ŝe Kyle był doświadczonym sternikiem, który uczciwie notował wydarzenia. To i ploter do kreślenia map oraz komputer mogły wiele powiedzieć o miejscach, do których ostatnio zawijała „To-morrow". Jake wyjął dziennik z rąk Honor. Przerzucał go przez jakiś czas, marszcząc brwi jak człowiek głęboko czymś zaabsorbowany. Wreszcie podniósł na nią oczy. - Nie jestempewien, czy moŜemy wyruszyć na morze, dopóki nie zapoznam się bliŜej z treścią tego dziennika - oświadczył. - Mam propozycję: przejrzę go dokładnie, a ty tymczasem idź do miasta i kup buty pokładowe, a takŜe wyrób sobie pozwolenie na połów ryb. JeŜeli się pośpieszysz, moŜe zdąŜymy jeszcze na mo ment, kiedy zmienia się pływ. Honor się zawahała. - Dobrze, chyba posłucham twojej rady - zgodziła się po chwili. - Spotkamy się tutaj za półtorej godziny - zarządził Jake, wy- suwając się z siedzenia przy sterze. - Chwileczkę. A co będzie z łodzią przez ten czas? Spojrzał na nią zagadkowym wzrokiem. - O co ci chodzi? - Ona jest cały czas w ruchu! Jake wyłączył zapłon, wyjął kluczyk i połoŜył go na kolanach Honor. - To tylko silnik - powiedział z przesadnym spokojem. - Nie rzuci się na ciebie. Traktuj go jak samochód. Honor juŜ miała na końcu języka złośliwą radę, w rodzaju: „Ugryź mnie gdzieś, wielkoludzie", ale powstrzymała ją myśl, Ŝe on moŜe potraktować ją na serio. 42 43

3 Jake skierował swą starą sfatygowaną cięŜarówkę z napędem na cztery koła na błotnisty dukt prowadzący do jego chaty. Był to budyneczek otoczony rzędami ciemnych świerków, które stale wiejące tutaj wiatry powyginały w najrozmaitsze kształty. Ten bu- dyneczek, przycupnięty na małej skale, wznoszącej się nad Puget Sound, był jego schronieniem, do którego uciekał po pracy w swo- im biurze w Seattle. To był jego dom, daleki od rodzinnego gniaz- da, i jedyny azyl, do którego nikt nie miał adresu ani numeru tele- fonu. Dlatego teŜ zaklął szpetnie, kiedy zobaczył taniego serwisowego forda, stojącego na podjeździe do chaty. Kiedy na dodatek ujrzał, kto z niego wysiada, stracił resztę humoru. Młoda elegancka kobieta w czerwonym blezerze i czarnej spódnicy, uśmiechając się promiennie, pomachała mu ręką na przywitanie. Jake wiedział juŜ, Ŝe dzień, który zapowiadał się tak obiecująco, nie skończy się po jego myśli. Ellen Lazarus była jego starą znajomą z tego okresu, kiedy Jake wierzył, Ŝe zdoła ocalić ludzkość przed nią samą. Obecnie stawiał sobie juŜ mniej ambitne cele. Jedyne, czego teraz pragnął, to nie znaleźć się w punkcie zero, kiedy wielka kloaka rozerwie się nad światem, groŜąc zniszczeniem ziemskiego globu. Zgasił silnik i wygramolił się z wozu. Oparł się o drzwi i cze- kał, aŜ usłyszy, jakie to gówno szykuje się spaść na jego głowę. - CóŜ to, Ŝadnego uśmiechu ani nawet powitalnego gestu? - za- pytała Ellen, kierując swe kroki w jego stronę. Jake przyglądał się kobiecie, gdy szła, kręcąc i kołysząc swym zgrabnym tyłeczkiem, z mieszaniną cynizmu i męskiego uznania. Nie musiała zbytnio się wysilać, by opanować ten rodzaj chodu. Przyszła juŜ na świat z tą umiejętnością, z tym specyficznym spo- sobem poruszania się, tak jak się urodziła z wielkimi niebieskimi oczami, ciemnymi włosami i mądrym pragmatyzmem, przy którym nawet wielki Machiavelli wydawał się Ŝółtodziobem. Nic więc dziwnego, Ŝe kiedy juŜ raz opanowała ją chęć, by wziąć udział w tej grze, która zwie się wywiadem, szybko wyrobiła sobie opinię wyjątkowo inteligentnego analityka. Nie działała zza biurka; była pracownikiem operacyjnym, większość czasu spędzała w terenie. - Nie pytam cię, jak do mnie trafiłaś - odezwał się Jake. - Lu dzie, z którymi pracujesz, znajdą wszystko, czego chcą. Co cię do mnie sprowadza? -Proszę, proszę, jak widzę, humorek nie bardzo nam dopisuje. A dzień jest taki piękny - wypielęgnowaną dłonią wskazała na las, tonący w słonecznym blasku. - Słyszałam, Ŝe w rejonie północno- -zachodniego Pacyfiku nie ma dnia bez deszczu. Chrząknął. - Czy to ma znaczyć, Ŝe nie masz ochoty porozmawiać ze mną o dawnych dobrych czasach? - zapytała. Przecięta blizną brew Jake'a wygięła się w ironiczny łuk. - Dawne dobre czasy? Rozmowa o nich zajęłaby nam trzy se kundy. Do widzenia, Ellen. Nie dzwoń do mnie. Ja do ciebie za dzwonię. Twoje trzy sekundy juŜ się skończyły. Promienny uśmiech w mgnieniu oka zniknął z oblicza Ellen, od- słaniając jej prawdziwą osobowość - drapieŜną i zachłanną, której nie zaspokoją, nawet męŜczyźni. - Spokojnie, Jake - odparła aksamitnym głosem. - To był nie- zły okres i wiesz o tym dobrze. - Od kiedy to nabrałaś zwyczaju oglądać się wstecz, na popio- ły, które zostawiłaś za sobą na drodze? - Uwziąłeś się, by mi utrudnić spotkanie, prawda? - Pierwszą nauką, jaką otrzymuje młody człowiek, kiedy wkra- cza w dorosłe Ŝycie, jest to, Ŝe naleŜy być twardym, aby móc sobie pozwolić na dobroć. śachnęła się niecierpliwie. 44 45

- Niech ci będzie. Zostań przy swoim zdaniu. - Tak właśnie zamierzam. Do widzenia. Nie wymagam, byś po- zdrowiła ode mnie Wuja Sama. Jake zrobił ruch, aby ominąć Ellen i dojść do swej chaty. Ta jed- nak zastąpiła mu drogę i wzniosła ku niemu błękitne oczy porcela- nowej lalki. - Czy byłbyś skłonny współpracować z nami, gdybyśmy wy- słali jeszcze kogoś innego? - zapytała. - Nie. - Nawet nie wiesz, czego od ciebie chcemy. - To mi właśnie odpowiada. Raptowny podmuch wiatru zmarszczył czarny kołnierzyk je- dwabnej bluzki Ellen. Poprawiła go z roztargnieniem, rozwaŜając w myśli inne wyjście. Nie trwało to długo. Nie naleŜała do wolno myślących, bojaźliwych osób. - Uprzedzałam ich, Ŝe numer z dawnym kochankiem nie wyj dzie - rzekła ze spokojem. - Ale od lat nie podjąłeś najmniejszej próby, aby się ze mną skontaktować. Prawdę mówiąc, nigdy. Kiedy mówisz do widzenia, wiem, Ŝe mówisz to powaŜnie. Jake czekał w milczeniu, wiedząc, Ŝe nie pozbędzie jej się tak łatwo. W gruncie rzeczy najbardziej obawiał się tego, Ŝe w ogóle nie uda się mu jej spławić. Pracownicy operacyjni amerykańskich słuŜb wywiadowczych, niezaleŜnie od tego, w jakich agencjach i dla kogo pracowali, nie mieli zwyczaju nachodzić uczciwych oby- wateli bez powodu. Zawodowcy czynią to tylko wtedy, gdy wpako- wali się w jakąś kabałę i mają nóŜ na karku. - A jeśli zaapeluję do twego patriotyzmu? - ciągnęła Ellen. Uśmiechnął się. - O mamo! - powiedziała półgłosem. - Najgorsi są rozczarowani idealiści. Jak się raz pozbędą złudzeń, nie chcą więcej z nami grać. - Mieliśmy juŜ kiedyś podobną rozmowę. W zamyśleniu stukała polakierowanym paznokietkiem w czarną skórzaną torebkę, spoglądając jednocześnie roztargnionym wzro- kiem na ciemną, nie ogrodzoną gęstwę lasu, rozciągającego się za cięŜarówką Jake'a. Wyłysiały orzeł poderwał się do lotu nad jej głową, wykręcając śnieŜnobiały łepek w poszukiwaniu łupu. Cho- ciaŜ cień ptaka przesłonił na moment twarz Ellen, nie podniosła wzroku. - W porządku - odezwała się wreszcie zdecydowanym to nem. - Chcesz odnaleźć Kyle'a Donovana. My równieŜ. MoŜemy pomóc sobie nawzajem. Twarz Jake'a pozostała nieprzenikniona. Nie drgnął na niej Ŝa- den muskuł. Spodziewał się podobnego obrotu rozmowy od pierw- szego momentu, kiedy zobaczył Ellen wysiadającą z samochodu. - Dlaczego? - zapytał. - Dlaczego co? - Dlaczego poszukujecie Kyle'a? - Wiesz dobrze dlaczego. Ukradł bursztyn wart milion dolarów. Jake wiedział, Ŝe bursztyn był wart tylko połowę tej sumy. Ale jeśli rodzina Donovanów uwzięła się, by wymusić taką kwotę na firmie ubezpieczeniowej, nikt i tak nie weźmie jego zdania pod uwagę. Donovanowie mieli pieniądze i przyjaciół na wysokich sta- nowiskach - w rzeczywistości oznaczało to jedno i to samo. - A więc Kyle ukradł jakiś bursztyn - powiedział Jake. - No i co z tego? Ludzie kradną dziesięciokrotnie większe sumy i nasz drogi Wuj Sam palcem w bucie nie kiwnie, by im się dobrać do skó- ry, jeśli tylko płacą podatki. - Kyle popełnił kradzieŜ w innym kraju. - Chyba Ŝartujesz? - Mylisz się. - Mów do rzeczy. To mnie usiłujesz przekonać, a nie jakiegoś świeŜo upieczonego polityka, który ma nadzieję zedrzeć z ciebie majtki. Musisz przedstawić mi lepszy powód, dla którego ścigacie Kyle'a. Ellen rozwaŜała w myśli inne przyczyny. A właściwie tylko jed- ną: prawdę. Pozostawało pytanie, na ile moŜe ją ujawnić i jedno- 46 47

cześnie jak najzręczniej, ją przesłonić. Ale teŜ nie przebrać w tym miary. Jake to sukinsyn odznaczający się gwałtownym charakterem. - Kyle związał się z litewskimi separatystami - wyjaśniła. - Mamy podstawy przypuszczać, Ŝe przekazał im bursztyn, aby fi nansować działalność tamtejszych terrorystów. Jake miał nadzieję, Ŝe Ellen się myli, ale w to wątpił. JeŜeli na- wet miała rację, to i tak nie wyjaśniało to kwestii, dlaczego Wuja-szek Sam tak się tą sprawą interesuje. - W dalszym ciągu nie jestem przekonany - odparł z waha niem. - Jeśli chodzi o geopolitykę, Litwa się nie liczy - to maleńki kraj. W jaki sposób moŜe zagrozić Wujaszkowi? Nie chciała odpowiedzieć na to pytanie, ale wiedziała, Ŝe zosta- nie do tego zmuszona. - Powiedziałam im, Ŝe przed tobą nie da się ukryć prawdy. Jake czekał. - Kierowca Kyle'a włoŜył coś do przesyłki, nim go zamordo- wano - wyjaśniła Ellen. - Co to mogło być? - Nie ma odpowiedzi. - Nie wiesz, czy nie chcesz powiedzieć? - Na jedno wychodzi. Odpowiedzi nie będzie. Jake postanowił podejść ją z innej strony. - Nie wierzę w to. Kyle nie jest na tyle głupi, by dać się wciąg- nąć w atomową aferę. - Gdyby chodziło tylko o atom, do nikogo nie zwracalibyśmy się o pomoc - po prostu byśmy jej zaŜądali. Zgodził się z tym argumentem. - A więc tu chodzi o coś istotniejszego niŜ surowy bursztyn i mniej newralgicznego od atomu, jednak wystarczająco waŜnego, by pobudzić Wuja Sama do działania. Musi to być coś cholernie cennego. Nie sądzę, aby Kyle był aŜ na tyle niemądry. - Idealizm, złudzenia i kawałek damskiego tyłka - stwierdziła zwięźle Ellen. - To ostatnie za kaŜdym razem odbiera im rozum. - Mówisz o Marju? - zapytał Jake. Ellen skinęła głową. - Jest wnuczką człowieka, który w konsekwencji zmian, jakie nastąpiły w wyniku wybuchu drugiej wojny światowej, stał się człowiekiem przegranym. Walczył z Niemcami, bił się z Rosjana mi. Staczał walkę z Sowietami. Walczył wreszcie z własnymi roda kami, kiedy wybrali pokój. Jake w ostatniej chwili powstrzymał się od złośliwego komenta- rza. Dobrze wiedział, do jakiego stopnia kobieta potrafi obniŜyć iloraz męskiej inteligencji. - Powiedziałem Kyle'owi, Ŝe osoba Marju stwarza więcej kło- potów, niŜ jest warta, ale on nie chciał tego słuchać. Był zakochany bez pamięci. Pragnął jej strzec, bronić i być dla niej niczym ten średniowieczny rycerz - bez skazy, w lśniącej zbroi. - Nic nie wiem o lśniącej zbroi, ale przyznać trzeba, Ŝe odwagi mu nie brakuje. Ten sukinsyn zabił litewskiego kierowcę, wsiadł do cięŜarówki z bursztynem i zniknął w ciemnościach nocy. - Znam te fakty. Powiedz mi coś, o czym nie wiem. - Powiedz mi, o czym juŜ wiesz, a nie będę cię nudzić powta- rzaniem - odpaliła Ellen. - Kiedy straciliście Kyle'a? - Nie musieliśmy go tracić. On nigdy nie był nasz. Jake zastanawiał się, czy ma jej wierzyć, ale w końcu doszedł do wniosku, Ŝe to nie ma znaczenia. - PodąŜałem jego śladem z Kaliningradu przez całą Litwę. Zgubiłem go, kiedy przekroczył granicę rosyjską. - I my teŜ tam zgubiliśmy jego trop - przyznała. - A gdybym powiedział, Ŝe śledziłem go aŜ do Tallina...? - za- pytał z ironią Jake. - W takim razie natychmiast łapię za telefon. Opieprzają nas bez przerwy za brak konkretnych wyników w tej sprawie. Musimy jak najprędzej czymś się wykazać. Ale czy ty naprawdę...? 48 49

- Czy tropiłem go aŜ do Estonii? Nie. Skierował się na wschód, nie na północ. Zniknął mi z oczu na terenie Rosji, jakieś trzysta kilometrów od granicy. Zanim zdołałem go odszukać, za- częły przede mną wyrastać róŜnego rodzaju biurokratyczne zapo- ry. Ale nie wszystkie miały niewinny charakter. Gorzej było, kie- dy zacząłem natykać się na osobników wyposaŜonych w odstrę-czająco wyglądające karabiny. W końcu zwrócono się do mnie oficjalnie, bym opuścił Rosję i nigdy więcej nie próbował przekroczyć jej granic. - A nieoficjalnie? - Zaproponowano mi stałe lokum wielkości dwóch metrów kwadratowych na skraweczku ziemi Matuszki Rossii. Potrząsnęła głową. - GdzieŜ się podziała bizantyjska subtelność? - Podzieliła losy całego Bizancjum. Zginęła. - A więc wróciłeś tu dziesięć dni temu, by lizać swoje rany. A takŜe obejrzeć pod osłoną nocnych ciemności domek Kyle'a? -drąŜyła w dalszym ciągu. Jake wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział. Prawda była zbyt blisko, by mógł zachować dobry nastrój. - I to wtedy wpadło ci w oko jedno z tych ogłoszeń rozlepio nychpocałymAnacortes, Ŝepotrzebnyjestprzewodnikdo wypraw na ryby. Pod ogłoszeniem widniał podpis H. Donovan - kontynu owała Ellen. Jake czekał i spoglądał na nią w milczeniu. - Zastosowałeś wówczas stary, wypróbowany chwyt, jakim jest twój niespieszny, uwodzicielski uśmiech, i zostałeś zatrud- niony. - Masz rację, ale tylko w połowie. Zostałem rzeczywiście za- trudniony przez pannę Donovan, czego, niestety, twój człowiek nie był w stanie osiągnąć. - A w jaki sposób dowiedziałeś się o... cholera! - przerwała w połowie, zła, Ŝe dała się złapać w zastawioną pułapkę. - Nic się złego nie stało. To, Ŝe chciałaś jej wcisnąć podstępnie swego człowieka, było zupełnie racjonalnym posunięciem. - Czy wyznałeś Honor, Ŝe poszukujesz jej brata? - Jak dotąd tego tematu nie poruszyliśmy w rozmowie. - Tak teŜ myśleliśmy - wyznała Ellen, niemal oblizując się z zadowolenia, jak kot po wypiciu pełnej miseczki śmietanki. -Donovanowie za oceanem blokują kaŜdego, kogo tylko mogą, bez Ŝadnego wyjątku, utrudniając prowadzenie interesów na tam- tejszym gruncie. Próbujesz się więc dostać do nich tylnymi drzwiami, wykorzystując w tym celu ich młodszą siostrę tu, w Ameryce. W głosie Ellen nie słychać było potępienia, lecz raczej nutę po- dziwu, Ŝe oto wpadł na sposób, który nikomu z nich nie przyszedł wcześniej do głowy. Jake byłby znacznie bardziej zadowolony, gdyby poczuła się zaskoczona. Ale ludzie, którzy łatwo dają się za- skakiwać, nie trwają długo w świecie bez iluzji. - Nie będziemy ci przeszkadzać - dodała skwapliwie. - Prag- niemy tylko, byś nas informował. - JuŜ teraz mi przeszkadzasz. - Postaraj się do tego przyzwyczaić, bo inaczej złoŜę wizytę Małej Pannie Naiwniaczce i powiem jej, kim jest naprawdę jej przewodnik. Przez kilka chwil Jake po prostu przyglądał się Ellen, po czym lekko potrząsnął głową. - Nie sądzę, byś posunęła się aŜ tak daleko. - Co? - Jestem w tej chwili jedyną waszą wtyczką w fortecy Donova-nów. Nie posądzam was o taką głupotę, by zdradzić moją przykrywkę, dopóki nie będziecie mieli całkowitej pewności, Ŝe na nic wam się juŜ więcej nie przydam. Wymalowane paznokietki stukały miarowo w czarną skórę to- rebki. Zimny wiatr dmuchnął raz i drugi. Strzeliste, pokryte czer- woną korą drzewa zadrŜały pod jego lodowatym powiewem. 50 51

Jake nawet nie musiał spoglądać na niebo, by wiedzieć, Ŝe po-łudniowo-zachodnia strona horyzontu zaczyna powoli zasnuwac się chmurami. Na pewno jeszcze przed zachodem słońca spadnie deszcz. Lasy nie zielenią się bez przyczyny. - W porządku - zgodziła się. - Czego chcesz się od nas dowie- dzieć? - Czy to prawda, Ŝe Kyle przeszedł przez kontrolę morską dwa tygodnie temu? - Przeszedł jego paszport. Przepytaliśmy na tę okoliczność urzędnika Biura Imigracyjnego. Powiedział, Ŝe właściciel dokumentu wyglądał dokładnie tak jak na zdjęciu. Jeśli przyjmiemy, Ŝe wracał z dwutygodniowego pobytu na Kamczatce, gdzie łowił ryby. - Co ty mówisz? - Jesteśmy pewni, Ŝe jeŜeli męŜczyzna i fotografia się zgadza- ją, to ani jedno, ani drugie nie było Kyle'em. Oczy Jake'a zamieniły się w dwie wąskie szparki. - To nie jest dobra wiadomość. - Dla Donovana z pewnością nie. Przypuszczalnie zapropono- wano mu mieszkanko na łonie Matuszki Rossii, tak jak tobie. Ale czy niedobra dla nas? Tego nie wiemy. - Czy... - Teraz moja kolej - przerwała. - Czy ktoś z twoich tamtej- szych współpracowników słyszał pogłoski, Ŝe na rynku pojawiła się pewna ilość szlachetnego bałtyckiego bursztynu, pochodzącego z nieznanych źródeł? - Surowego czy obrobionego? - Jednego i drugiego. - To co zawsze. Drobny szmugiel i kradzieŜe w kopalniach są rzeczą zwykłą i marginesową. Nie mają nic wspólnego z prze- mytem na większą skalę. Wszyscy bossowie waŜniejszych przemytniczych gangów, ci, którzy się liczą na rynku, mają po- wiązania z rządem. Do diabła, połowa z nich praktycznie w nim zasiada! - Witamy w byłym Związku Radzieckim - zaŜartowała kwaśno Ellen - gdzie konflikt interesów stanowi najlepszy sposób na zro- bienie majątku. - Kiedy waluta twego kraju leci w dół, na łeb na szyję, lub kie- dy w ogóle nie masz waluty, którą moŜesz nazwać swoją, musisz się liczyć z rozwojem pomysłowości swych obywateli, a w konse- kwencji z rozkwitem róŜnych form wymiennego handlu. - Handel wymienny. - Na wargach Ellen zaigrał przelotny uśmiech. - To dobre. Czy ktoś z twoich ludzi natknął się na coś, co ma jakiś związek z rosyjskim bursztynem, zwłaszcza z nim? - Proste małe podróbki z tamtejszych wytwórni plastyku. Ja- kieś przedmioty domowego uŜytku zrabowane z dworów i mająt- ków podczas drugiej wojny światowej. Całkiem udana replika na- roŜnego stoliczka z legendarnej Bursztynowej Komnaty rosyjskich carów. Jedynie ktoś, kto miał do czynienia z wywiadem, zdołałby do- strzec zmianę, jaka zaszła w wyrazie twarzy Ellen. Stała się napięta i czujna, a jej oczy rozbłysły drapieŜnym zain- teresowaniem. Jake doznał uczucia, jakby mu w brzuchu zamiast Ŝołądka zaciąŜył zimny kamień. „Coś więcej niŜ surowy bursztyn, a mniej niŜ broń atomowa?" Bursztynowa Komnata. Jake słyszał pogłoski o odnalezieniu Bursztynowej Komnaty... ale plotki o zaginionym podczas ostatniej wojny najsłynniejszym skarbie rosyjskich carów krąŜyły juŜ od bardzo dawna. W tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym roku Niemcy rozebrali i wy- wieźli jedną z najbardziej oryginalnych sal carskiego pałacu. W tym pokoju wszystko: sufit, drzwi, wykładzina ścienna, stoły, krzesła, lampy, cacka, lichtarze, wazy, noŜe, widelce, łyŜki, taba- kierki, dzieła sztuki - było wyrzeźbione z litego bursztynu lub po- kryte mozaiką z tego drogocennego kruszcu. Jedynym wyjątkiem od bursztynowej reguły były wysokie, po- złacane lustra, które po wielekroć zdwajały grę światła w tej czaro- 52 53