uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 865 365
  • Obserwuję817
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 104 677

Elizabeth Lowell - Miłosna_pieśń_dla_kruka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :639.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Elizabeth Lowell - Miłosna_pieśń_dla_kruka.pdf

uzavrano EBooki E Elizabet Llhowel
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 46 stron)

1 Elizabeth Lowell MIŁOSNA PIEŚŃ DLA KRUKA ROZDZIAŁ PIERWSZY Człowiek zwany Krukiem przebudził się między jednym a drugim uderzeniem serca. Leżał w absolutnym bezruchu, nasłuchując jak ktoś, kogo życie wiele już razy zależało od wyczucia zmiany kierunku wiatru na morzu. „Czarna Gwiazda” szarpała cumy, dowodząc, że nawet w zatoce wody były niespokojne. Powietrzne prądy jęczały wokół dzikim i czystym głosem wiatru, który od ponad tysiąca kilometrów leciał nad oceanem, aż w końcu dotarł tu, do Wysp Królowej Charlotty. A teraz ten głos przemawiał do gór wyrastających stromo z zimnego oceanu, gór porośniętych paprociami i wiecznie zielonymi drzewami, gór tak poszarpanych, że człowiek wolał w cedrowych canoe rzucić wyzwanie morzu, niż przechodzić przez ten okryty chmurami dziewiczy ląd. Dla leżącego na szerokiej koi mężczyzny żywiołowa pieśń wiatru, góry i morze były czymś znajomym. Kruk nasłuchiwał jeszcze przez chwilę, zapamiętał, że sztorm przybył o dwanaście godzin wcześniej, niż zapowiadano, i zasnął znowu. Za płytką zatoką morze było rozkołysaną i szarpaną gwałtownym wiatrem czernią. Blask przedświtu, zredukowany do niewyraźnego lśnienia, ledwie przebijał niskie chmury. Jedynie walcząca z falami biała łódź zakłócała wszechobecną szarość. Siedząc przy potężnym przyczepnym silniku, Janna Moran utrzymywała kurs lodzi ostro na wiatr. Jedną ręką sterowała, a drugą wybierała wodę. Używała plastykowej butli po wybielaczu, z mocno zakręconą nakrętką i odciętym dnem. Normalnie ten dwulitrowy pojemnik zupełnie wystarczał, by łódź była sucha czy też w miarę sucha. Na wyspach nic nie było naprawdę suche. Zderzenie wód zimnych mórz północy i stosunkowo ciepłego prądu Kuroshio powodowało nieustanną mgłę, mżawkę, deszcz lub prawdziwą ulewę. Na ogół Janna lubiła tę ciekłą wersję słonecznych dni nad Wyspami Królowej Chariotty. Jednak nie tego ranka. Była na otwartym morzu, gdy wody wzburzyły się nagle i bez ostrzeżenia nadciągnął wiatr. Burzę zapowiadano na wieczór, ale najwyraźniej gdzieś nad Pacyfikiem nabrała ona szybkości i mocy. Sztorm, nadciągający zamiast prognozowanego zwykłego deszczu i wiatru, był niezwykle gwałtowny. Janna niespokojnie spojrzała na linię brzegową po lewej stronie. Mrużąc oczy z powodu wiatru, obserwowała wyrastającą z ciemnego morza nierówną ścianę lądu. Jęknęła cicho, widząc, że do wejścia w Zatokę Totemu został jeszcze spory kawał drogi. Poprzednim razem, zanim chmury zakryły niebo na wschodzie, potrzebowała piętnastu minut rejsu, by skręcić i wpłynąć na spokojniejsze wody zatoki. Ale wiatr się zmienił. Teraz i odpływ, i wichura działały przeciwko niej, a fale łamały się nad dziobem tak, że ledwie nadążała wybierać gromadzącą się w łodzi wodę. Co gorsza, silnik zaczął stroić fochy. Z początku były to tylko ledwie zauważalne przerwy w funkcjonowaniu, tak krótkie, że sądziła, iż są tylko złudzeniem. Nim pokonała połowę drogi do bezpiecznej zatoki, przerwy te stały się bardziej dostrzegalne i groźniejsze. Silnik zaciął się dwa razy w ciągu paru minut, a serce Janny zatrzymało się na moment. Raz jeszcze spojrzała na brzeg. Zastanawiała się, czy nie podpłynąć bliżej, zmniejszając w ten sposób odległość do celu. Odrzuciła ten pomysł, wspominając ogromne fale atakujące ciemne urwiska po obu stronach wejścia do zatoki. Trasa, którą wybrała, była dłuższa, ale też bezpieczniejsza. Silnik zakrztusił się, przycichł, ruszył znowu i zgasł zupełnie. Wiatr wydał się nagle bardzo głośny. Czując, jak serce podchodzi jej do gardła, Janna odwróciła się, oparła o ławeczkę i z całej siły szarpnęła linkę startera. Silnik zawarczał, ale nie zaskoczył. Szarpnęła linkę ponownie, i jeszcze raz. A potem poczuła ogromną ulgę, gdy silnik ruszył znowu. Natychmiast skierowała łódź pod wiatr i zwiększyła obroty. Przy większej szybkości wleje się więcej wody, ale też łódź szybciej dotrze do zatoki. Przez kilka minut Janna płynęła bez problemów. Kiedy zaczęła się uspokajać, silnik niespodziewanie zgasł. Odrzuciła plastykowy pojemnik, chwyciła linkę startera i zaczęła ją szarpać. Silnik parsknął, zamruczał i zgasł. Janna raz po raz pociągała za linkę. Za każdym razem silnik warczał przez chwilę, ale nie chciał się zbudzić. - Ruszaj, do diabła! Jakby tylko czekając na właściwą zachętę, silnik nagle ożył. Szczupłymi palcami Janna chwyciła dźwignię. Oszczędnie dawkując paliwo, znowu ustawiła łódź pod wiatr. Fale unosiły się nad burtą, a strumienie zimnej wody zalewały żółtą kurtkę dziewczyny. Większość tej wody ściekała do lodzi, ale część zawsze znajdowała drogę, by dostać się pod kurtkę i ściekać po plecach i między piersiami. Mimo wysokich rybackich gumiaków Janna miała zupełnie przemoczone nogi. Szybko wybierała wodę, bez nadziei, że nadąży, ale próbowała przynajmniej zmniejszyć ciężar łodzi, by nie zanurzyła się głęboko. Wody było zbyt dużo, o czym lewe ramię Janny przypominało przy każdym kolejnym ruchu. I pomimo wysiłków dziewczyny ciągle jej przybywało. Silnik zadygotał i stanął. Janna rzuciła pojemnik i ostro pociągnęła za linkę startera. Motor rzęził chrapliwie, lecz nie zapalił. Spojrzała na brzeg. Był bliżej. Zbyt blisko. Przez chmury sączyło się dość światła, by dostrzec wyraźną linię piany tam, gdzie fale przyboju łamały się u stóp klifu. W tej białej linii nie było żadnej przerwy, niczego, co wskazywałoby na jakiekolwiek bezpieczne miejsce do cumowania.

2 Janna nacisnęła bańkę leżącą pomiędzy zbiornikiem paliwa a silnikiem. Zachlupotała ciecz. Czuła jej opór pod palcami. Nie z braku paliwa stanął silnik. Gwałtownie szarpnęła za linkę startera, wkładając w to wszystkie swe siły. Nie zdało się to na nic. Uderzona przez fale łódź przechyliła się na bok. Janna ledwie zdołała utrzymać się na pokładzie. Bez silnika łódź była zdana na łaskę wiatru, w przerażającym tempie popychana w stronę brzegu. Janna jeszcze dwa razy szarpnęła za linkę, jednak wysiłki poszły na marne. Nie usłyszała nawet znajomego krztuszenia się silnika. I nagle uświadomiła sobie, że nie może dłużej tracić energii. Nie miała już czasu na szarpanie linki martwego silnika. Wstała z rufowej ławeczki i podeszła do środkowego siedzenia. Tak szybko, jak tylko pozwalały jej na to zmarznięte dłonie, wyciągnęła wiosła, wcisnęła je w dulki i z całej siły zaczęła wiosłować. Ciągnąc wiosła, wykręciła łódź dziobem pod wiatr. Natychmiast zaczęła nabierać mniej wody. Janna zaparła się stopami o pokład i wzięła się do pracy. Wiosłowała długimi, równymi pociągnięciami, tak jak dawno temu uczyli ją bracia na małym jeziorku w stanie Waszyngton. Obserwowała widniejący za rufą brzeg. Próbowała ocenić szybkość łodzi, szukając charakterystycznych punktów, które z wolna materializowały się wśród mgły. Kiedy okazało się, że łódź stoi w miejscu, uznała, że po prostu za bardzo się denerwuje. Wybrała inny punkt terenu, odliczyła pięćdziesiąt pociągnięć i znowu sprawdziła, ile drogi zdołała przebyć. Przesunęła się, ale ledwie dostrzegalnie. Wiatr i fale były dla niej zbyt silne, a co kilka sekund przez burty wlewało się coraz więcej wody. W tym tempie nie dotrze do Zatoki Totemu. Prędzej straci siły, wiatr zepchnie łódź na skały albo sprawi, że zatonie pod większą falą. Na kilka minut Janna zwiększyła tempo wiosłowania, oddalając się od ciemnych urwisk brzegu. Do tej pory uważała się za osobę dość silną i sprawną fizycznie. Zawdzięczała to zarówno cechom wrodzonym, jak i zabawom z trzema starszymi braćmi, którzy drażnili się z nią bezlitośnie, gdy była jeszcze zbyt słaba, by im dorównać w mocowaniu. Nauczyła się uśmiechać i żartować, jakby nic ją nie bolało, nauczyła się pracować ciężej i dłużej, by następnym razem poradzić sobie lepiej. W efekcie zyskała opinię wysportowanej dziewczyny z dużym poczuciem humoru. Woda w łodzi sięgała już do kostek. Janna pozwoliła sobie na jeden rzut oka w stronę brzegu. Łódź tkwiła niemal w tym samym miejscu. Jeżeli odrobinę się przesunęła, to wyłącznie bliżej skał. Na jeden moment przerażenie odebrało Jannie siły. Natychmiast jednak zacisnęła zęby, zamiast na ukos, skierowała łódź prosto w morze i zaczęła wiosłować. Po stu pociągnięciach linia brzegu nieco się cofnęła. Jednak zatoka nie była ani trochę bliżej. Janna skręciła, wybierając kurs prowadzący ku zatoce. Przez moment zastanawiała się, co może zrobić. Wiosłu- jąc prosto w morze, utrzyma odpowiednią odległość od skał, ale nie zbliży się do przystani. Płynąc kursem ukoś- nym, dotrze szybciej do zatoki, ale siła wiatru i fal zepchnie ją też bliżej klifu. To będzie wyścig: czy żywioły rzu- cają na skały, zanim dotrze do bezpiecznej przystani w zatoce. Szczerze mówiąc, nie wierzyła, by się jej to udało. Lecz jeśli nie przestanie wiosłować, by wybrać wodę, zatonie, nim dotrze do zatoki czy do skał. Rzuciła wiosła i przez minutę gorączkowo wybierała wodę, potem ściągnęła wodoodporną kurtkę i rzuciła na dno łodzi. Jeżeli łódź przewróci się lub zatonie, nie chciała, by krępowało ją niewygodne okrycie. Sięgała po wiosło, gdy wiatr rozwiał jej długie cynamonowej barwy włosy. Po chwili jakaś większa fala zupełnie je zmoczyła. Chwyciła wiosła i raz jeszcze skierowała dziób pod fale. Zdjęła też rybackie buty. Wiedziała, że ściągną ją na dno, jeśli spróbuje w nich pływać. Została tylko w przemoczonych tenisówkach. Będą jej potrzebne, jeśli stanie na kamienistym brzegu. - Nie .Jeśli” - poprawiła siebie stanowczo. - Kiedy. Jesteś dobrą pływaczką. Dwa tygodnie temu przepłynęłaś prawie dwa kilometry bez żadnej przerwy. A stąd do wejścia zatoki nie ma nawet pięciuset metrów. Co prawda dwa tygodnie temu był wyjątkowo spokojny ciepły dzień, pływała w osłoniętej zatoczce, a morze było płaskie jak lustro. Teraz trwał sztorm i wysokie fale miotały łodzią. Jednak nie należy spodziewać się najgorszego. Wiedziała, że w niebezpiecznych sytuacjach najwięcej ludzi ginie z powodu paniki. By zbyt dużo nie rozmyślać, Janna pochyliła się nad wiosłami. Pomarańczowa kamizelka ratunkowa lśniła w półmroku niczym płomień. Była jedynym barwnym punktem widocznym na lądzie i na morzu. Kruk stał na mostku „Czarnej Gwiazdy”. Wydawał się potężny niczym góry wznoszące się stromo po obu stronach Zatoki Totemu. Pod jego stopami pokład kołysał się lekko na falujących wodach zatoki. Stał spokojnie, bez trudu utrzymując równowagę. Nie zwracał uwagi na chłodny wiatr szarpiący za kołnierz ciemnoniebieskiej flanelowej koszuli. Z zamkniętymi oczami wytężał słuch, by usłyszeć cichy warkot, świadczący o tym, że daleki silnik zaskoczył w końcu i ruszył. Jednak prócz wycia wiatru nie dobiegał go żaden dźwięk. Przez potężną lornetkę spojrzał w stronę wyjścia z zatoki. Czarnymi oczami wpatrywał się w ciemne wody, poszukując jakiegoś znaku, że łódź dotarła do bezpiecznego miejsca. Nie widział jednak niczego. Tylko białe grzywacze i niewielkie czarne fale rozbijały się o burtę „Czarnej Gwiazdy”. Za ujściem zatoki widział linię spienionej wody. Ktokolwiek się tam znalazł, wobec nasilającego się sztormu miał pełne ręce roboty, zwłaszcza jeśli płynął otwartą łodzią z przyczepnym silnikiem.

3 Z drugiej strony Kruk wiedział, że gwałtowny wiatr mógł tłumić odgłos silnika. Być może stoi tu i wyobraża sobie problemy, które naprawdę nie istnieją. Prócz zawodowych rybaków niewielu ludzi pływa samotnie w tym rejonie. Turyści, którzy zjawiają się pośród tych groźnych urwisk i wąskich zatoczek, albo przybywają z przewodnikami, albo są wystarczająco doświadczeni, by pływać na własnych łodziach. I to nie otwartych łodziach. A dźwięk, który wcześniej słyszał, dobiegał niewątpliwie z pojedynczego zewnętrznego silnika. Dlatego właśnie Kruk zastanawiał się teraz, czy nie uległ złudzeniu. Niewielu ludzi miało dość doświadczenia i dostatecznie mało wyobraźni, by w otwartej łodzi płynąć na zachód od Wysp Królowej Charlotty. Chociaż możliwe, że któryś z Haidów z Old Masset lub Skidegate postanowił udać się na pielgrzymkę do Zatoki Totemu. Spadkobierca ludu, który wyruszał w cedrowych canoe na południe, aż do Oregonu, nie wahałby się przed wypłynięciem w morze, by z pierwszym brzaskiem dotrzeć do ojczyzny przodków. Uśmiechnął się. Oczywiście to możliwe, że ktoś z Haidów przybył do legendarnej zatoki z osobistych powodów. On właśnie to zrobił. Przybył tu, ażeby uwolnić się od mrocznych wspomnień z przeszłości. Jednak nie znalazł tu ukojenia. Z łatwością dowodzącą lat praktyki Kruk przestał myśleć o własnych problemach i skupił się na wsłuchiwaniu w wycie wiatru. Cichy, nierówny dźwięk powiedział mu, że łódź jest za wejściem do Zatoki Totemu. Jeżeli silnik nie zaskoczy, ten człowiek będzie musiał wiosłować przeciwko wiatrowi i falom, by dotrzeć do bezpiecznego schronienia. Podświadomie zacisnął na lornetce wielkie, spracowane dłonie. Gdyby on był w tej łodzi, wiosłowałby z całej siły, mocno napierał na wiosła, czując, jak jego energia spływa po drewnie we wzburzone morze. Łódź przecinałaby fale z pozorną łatwością, z każdym ruchem wioseł zbliżając się coraz bardziej do zatoki. Ale to nie Kruk wiosłował. Gdyby tak było, już teraz zbliżyłby się na tyle, by dostrzegł go ktoś znajdujący się w zatoce. A jednak nikogo nie zauważył. Najwyraźniej człowiekowi w łodzi brakowało siły lub wiedzy o niebezpieczeństwie grożącym małej łodzi, dryfującej zbyt blisko brzegu. Kilka razy Krukowi zdawało się, że słyszy jakieś odgłosy, być może dochodzące z silnika. Za każdym razem wstrzymywał oddech, pragnął, by dźwięk trwał dłużej i by się wzmocnił. Jednak odgłos znikał, nim Kruk nabrał pewności, że słyszał go naprawdę. Wiatr zelżał, przycichł na chwilę, a potem zadął z nową siłą z nieco innego kierunku. Kruk przesunął się nieco. Słuchał uważnie i spoglądał na fale ciemnymi oczami, nawykłymi do obserwacji zmiennego morza. W zasięgu wzroku nie poruszało się nic prócz fal. Ktokolwiek był na łodzi, po prostu nie zbliżał się ku bezpiecznej przystani. Jeżeli w ogóle ktoś tam był. Kruk odrzucił tę myśl. Wiedział z absolutną pewnością, że ktoś walczy o życie, tkwiąc w łodzi między otwartym morzem a skalistym brzegiem. Z szybkością zdumiewającą u tak potężnego mężczyzny wyskoczył na pokład. Ze skrzynki na rufie wyciągnął długą linę i przywiązał jej koniec do listwy rufowej. Błyskawicznie zrzucił rufową cumę. Po kilku sekundach od- cumował także dziób. Niemal natychmiast zbudziły się do życia dwa potężne silniki. Kilka minut później Kruk zbliżał się już do ujścia zatoki. Niesiona wiatrem piana przelatywała nad dziobem, gdy tylko „Czarna Gwiazda” znalazła się na odsłoniętych wodach. Kruk stał przy sterze, kierując łodzią z pewnością człowieka urodzonego i wychowanego na wybrzeżach, i pływającego po wodach największego oceanu świata. Sterował jedną ręką, a drugą uniósł do oczu lornetkę i zbadał obszar, gdzie, jego zdaniem, powinna znajdować się łódź. Zobaczył tylko rozrywane wiatrem fale. Szukał dalej, czując, jak mijają cenne minuty. Instynktownie wiedział, że to, czego się obawiał, było prawdą: ktoś był na morzu i grożące mu niebezpieczeństwo rosło z każdą sekundą. Kruk nie umiał go dostrzec, mimo że fale nie mogłyby zasłonić otwartej łodzi. Z pewnością jednak przelewały się przez burty i były w stanie zatopić małą łódkę, nim Kruk zdołają znaleźć. - No dalej, dalej, pokaż się - mruknął. - Jest ciężko, ale nie aż tak. Nie powinieneś zatonąć tak szybko, nawet jeśli nie masz czasu na wybieranie wody. Obserwacja wzburzonego morza nic nie dała, więc Kruk położył „Czarną Gwiazdę” na inny kurs, dzięki czemu oddalił się od zatoki, a zbliżył do brzegu. Łódź zatrzeszczała nagle, wystawiając rufę na wiatr i fale. Kilka minut takiego kołysania i podrzucania posłałoby większość ludzi do najbliższego relingu w ataku morskiej choroby. Jednak Kruk dostrzegał to na tyle, na ile kołysanie przeszkadzało w jednoczesnym sterowaniu łodzią i prowadzeniu obserwacji. Raz jeszcze chciał zmienić kurs, gdy nagle dostrzegł od strony brzegu jakiś błysk. Zmarszczył brwi i lekko przełożył ster. Ta kolorowa plama była zbyt blisko skał i zbyt daleko ujścia zatoki, by być poszukiwaną łodzią. Był to raczej pływak sieci lub boja pułapki na kraby, która zerwała się w czasie burzy. Znowu dostrzegł kolorową plamę. Zogniskował lornetkę i zobaczył schyloną przy wiosłach postać. Łódź zniknęła za falą, a potem pojawiła się w fontannie piany. Kruk natychmiast pojął, że ten człowiek ma poważne kłopoty. Wyraźnie brakowało mu sił, by walczyć z pływem i wiatrem, które spychały go niebezpiecznie blisko brzegu. Właściwie wyglądał bardziej na nastolatka niż mężczyznę. Był bardzo drobny i niezbyt muskularny. I nagle Kruk zaczął przeklinać słowami tak gwałtownymi jak wiatr. Odrzucił lornetkę, przesunął dźwignię przepustnicy i „Czarna Gwiazda” skoczyła w stronę małej łodzi. To nie mężczyzna w niej siedział, ani nawet nie

4 chłopiec; to była kobieta, która z całych sił zmagała się z bezlitosnym morzem. Łódź zanurzała się i przechylała ciężko, a burta pochylała się coraz niżej. Lęk tej kobiety i determinacja były widoczne w każdym jej ruchu: walczyła, by utrzymać zalewaną łódź jak najdalej od groźnej linii przyboju. Kruk poprowadził „Czarną Gwiazdę” szerokim łukiem i wreszcie znalazł się blisko łodzi. Dostrzegł na twarzy kobiety wyraz zdumienia i ulgi. Podpłynął bliżej, wrzucił jałowy bieg i puścił koło sterowe, by cisnąć do łodzi zwoje ciężkiej liny holowniczej. Wstrzymał oddech obserwując, jak kobieta przeciska się na dziób i zawiązuje hol. I dopiero wtedy spostrzegł, ile wody wypełnia łódkę. Sięgała niemal do burty. Zaczął krzyczeć do kobiety, by wybierała wodę... i zobaczył jasną plamę pojemnika, gdy pochyliła się, zaczynając pracę. Bardzo ostrożnie wrzucił bieg i wybrał luz liny. Poczuł lekkie szarpnięcie, gdy hol napiął się pod ciężarem. Wolno, ostrożnie pociągnął łódź w stronę zatoki. Kiedy tylko ruszyli. Kruk chwycił lornetkę i spojrzał na łódź, holowaną dziesięć metrów za rufą. Przez minuty, które wydawały się latami, dzielił uwagę między sterowanie „Czarną Gwiazdą” a obserwację wybierającej wodę kobiety. Mimo jej wysiłków łódź wciąż zanurzała się zbyt głęboko, by rejs był bezpieczny. Nagle kobieta przerwała pracę. Kruk skrzywił się, patrząc, jak siada na ławeczce. Czyżby nie wiedziała, że niebezpieczeństwo nie minęło? Łódź zanurzała się coraz głębiej. Kiedy przyjdzie czas, by skręcić do zatoki, wystawi rufę na fale. Nie było na to rady. Nie ma innego sposobu, by wpłynąć na bezpieczne wody. Jeśli nie weźmie się do pracy, pierwsza fala pośle tę jej łódkę na samo dno. A jeżeli Kruk nie odetnie holu, gdy tylko łódź wejdzie pod wodę, prawdopodobnie zatonie wraz z nią. Gdy ta myśl przyszła mu do głowy, zrzucił wodoszczelne buty. Odruchowo sięgnął dłonią do pasa. Wytarta, owinięta skórą rękojeść dawała mu zawsze poczucie bezpieczeństwa. - Wybieraj wodę! - krzyknął głosem potężnym jak huk fal bijących o skały. Podmuch wiatru porwał te słowa i cisnął mu je z powrotem w twarz. Klnąc, spojrzał przez lornetkę. Kobieta zmagała się z czymś, ale nie miał pojęcia, co to mogło być. Wreszcie odwróciła się nieco i jej ręce znalazły się w polu widzenia Kruka. Odrywała palce lewej dłoni, zaciśnięte na uchwycie pojemnika. Dostrzegł, że mięśnie lewej ręki zesztywniały w skurczu, protestując przeciw dalszemu wysiłkowi. Ręka była bezużyteczna i pozostanie taka, póki kurcz nie minie. Zobaczył wściekłość w oczach kobiety, zaciekle walczącej z własną słabością. A potem dostrzegł zmarszczki wyczerpania, które zmieniły jej usta w wąską linię, zobaczył niebieskawy odcień skóry, świadczący o niebezpiecznym wychłodzeniu organizmu. Kobieta zużyła już wszystkie rezerwy energii. A jednak walczyła i nie poddawała się. Kruk poczuł dreszcz. Nigdy nie widział czegoś równie wspaniałego, jak odwaga tej kobiety. Nie miała szans, była bezsilna i bezbronna, a jednak zmuszała swe szczupłe dało do jeszcze cięższej pracy. Nie chciała zrezygnować. Kruk krzyczał do niej, jakby słowami mógł przekazać cząstkę swej siły. Nie wierzył, by go zrozumiała poprzez dziesięć metrów spienionego morza; wołał jednak, by wiedziała, że nie jest samotna. Kobieta zdołała wreszcie przerzucić pojemnik do prawej ręki i zaczęła wybierać wodę mechanicznymi pociągnięciami. Kruk krzyknął tryumfalnie, odwrócił się, poprawił kurs „Czarnej Gwiazdy” i znów się obejrzał. Niewielkie pióropusze wody przelatujące nad burtą upewniły go, że kobieta wciąż pracuje. Z nieznośną powolnością „Czarna Gwiazda” ciągnęła obciążoną wodą łódź ku bezpiecznej zatoce. Kruk co chwi- la spoglądał przez lornetkę. Poziom wody w łódce nieco opadł, nie na tyle jednak, by rejs był bezpieczny. Zmniej- szył prędkość tak bardzo, jak to tylko możliwe, by nie stracić panowania nad sterem. Chciał jak najszybciej dotrzeć do zatoki, ale musiał uzbroić się w cierpliwość. Gdyby teraz próbował skręcić, łódź przewróciłaby się i zatonęła. Bezradnie obserwował, jak kobieta walczy z żywiołem. Ten obraz rozbudził cierpienie ukryte gdzieś głęboko we wnętrzu. Za bardzo przypominał mu sytuacje sprzed ośmiu lat, gdy patrzył, jak ukochana kobieta pogrąża się coraz bardziej w rozpaczy i gniewie. Próbował dotrzeć do Angel słowami pocieszenia i nadziei, próbował powiedzieć, że ją kocha. Pragnął, by zapomniała o zmarłym i pokochała jego, żywego człowieka. Później, kiedy zrozumiał, że Angel woli raczej zabijać się stopniowo niż żyć dalej bez ukochanego, Kruk pojął, że bardziej pragnie, by żyła, niż by go pokochała. Wyrwał ją brutalnie ze skorupy rozpaczy i... spełniło się jego życzenie. Angel zebrała swoją odwagę i siłę. Przeżyła. Po jakimś czasie pokochała znowu. Ale mężczyzna, którego wybrała, nie był Carlsonem Krukiem. Smutne wspomnienia zamigotały jak daleka błyskawica na skraju świadomości; wspomnienia rozbudzone potęgą uczuć, mocą gniewu i bezradności, gdy obserwował, jak nie znana mu kobieta walczy z burzą i własnym wyczerpaniem. Był mężczyzną niezwykle sprawnym fizycznie. A jednak swoją siłą w żaden sposób nie mógł jej pomóc, tak jak dawno temu nie mógł pomóc Angel. Kruk zacisnął usta i ostre rysy twarzy stały się jeszcze wyraźniejsze. Kobieta pracowała coraz wolniej. Wiedział, że wkrótce nie nadąży z wybieraniem przelewającej się przez burty wody. Gotowy czy nie, bezpieczny czy nie, musiał wpłynąć do zatoki. Wprowadził „Czarną Gwiazdę” w długi łagodny łuk, a hol w końcu delikatnie pociągnął łódź w stronę brzegu. Gdy tylko obie łodzie skierowały się wprost w wąski przesmyk, obejrzał się i zaczął przez lornetkę obserwować kobietę. Teraz, kiedy niska, szeroka burta łódki została wystawiona na fale, groziło największe niebezpieczeństwo. Kobieta też o tym wiedziała. Odgadywał to po jej nierównych, niemal konwulsyjnych ruchach, gdy zmuszała swe

5 wyczerpane ciało, by wylać jeszcze kilka litrów wody, wytrwać kilka minut, kilka metrów... Zimna, błękitnozielona woda wezbrała i przelała się przez burtę, kiedy łódka wpływała do Zatoki Totemu. Burty były tak nisko, że fala prawie się nie zapieniła. Łódź zakołysała się, pochyliła, przewróciła błyskawicznie i uwięziła kobietę pod kadłubem. Kruk upuścił lornetkę, przesunął dźwignię na jałowy bieg i odciął hol. Ułamek sekundy później długim skokiem pokonał niemal połowę odległości do tego białego wiru, który pochłonął łódź. Przed nim na powierzchni nie pozostało nic prócz samotnego wiosła. ROZDZIAŁ DRUGI Wszystko stało się nagle. W jednej chwili Janna pochyliła się, by wybrać chlupiącą wokół kostek wodę, a w następnej świat przechylił się dziko. Próbowała skoczyć jak najdalej od wywracającej się do góry dnem łodzi, ale zesztywniałe nogi reagowały zbyt wolno, tak samo jak ramiona. Instynktownie wyrzuciła je przed siebie, jakby chciała zamortyzować upadek, ale udało jej się tylko wbić pod kamizelkę ratunkową uchwyt przepustnicy silnika. Dno łodzi zakryło ją od góry. Ogarnął ją mrok. Była przemarznięta, ale i tak czuła chłód wody. Zdezorientowana w ciemności, zaczepiona kamizelką o silnik, nie wiedziała nawet, jak mogłaby się uwolnić. Z uczuciem grozy uświadomiła sobie, że, mimo wysiłków, łódź zanurza się, ciągnąc ją coraz głębiej w lodowatą głębinę. Nagle ktoś chwycił ją od tyłu. Objął za ramię i szarpnął mocno. Kamizelka ratunkowa pękła. Ktoś odwrócił Jannę, pchnął w dół, a potem pociągnął do góry. Tam, gdzie dotąd była tylko ciemność pod łodzią, teraz Janna dostrzegła srebrny dysk, który migotał i przyzywał. Rozpaczliwie próbowała płynąć w górę, gdyż instynkt i rozum podpowiadały, że jeśli tylko przedrze się przez ten srebrzysty blask, znajdzie powietrze i ciepło. Uświadamiała sobie przy tym, że płynie w górę o wiele szybciej niż to było możliwe przy jej dotychczasowych wysiłkach. Przebiła promienisty dysk i wciągnęła powietrze w obolałe płuca. Dyszała ciężko. Stopniowo pojmowała, że nie jest sama. Podtrzymywały ją silne dłonie. Spoglądały na nią ciemne oczy, głębokie jak morze. Ponad tymi oczami do czoła przylgnęła gęsta grzywa kruczoczarnych włosów. Rysy twarzy były tak męskie i surowe jak dłonie, utrzymujące ją ponad falami zatoki. Jakby spojrzenie było sygnałem, na który czekał, mężczyzna odwrócił Jannę delikatnie i ułożył jej łopatki na swojej piersi. Przytrzymał ją, kładąc prawe ramię na mostku. Poczuła za sobą jakiś ruch, zobaczyła, że jej ciało się unosi. Potem woda zawirowała, gdy silne nogi wykonały nożycowy ruch, popychając ich oboje do przodu. Z poczuciem ulgi Janna przestała walczyć z zimnem i morzem, bez słowa poddając się sile nieznajomego. - Doskonale - usłyszała nagle głęboki głos. - Uspokój się. Jesteś bezpieczna. Jak wszystko w tym nieznajomym, głos był potężny i brzmiał głucho. - Jesteśmy już prawie na łodzi. Próbowała odpowiedzieć, ale stwierdziła, że to ponad jej siły. Słowa wirowały w umyśle, nie łącząc się ze sobą. Uświadomiła sobie, że już nie jest jej zimno. Najwidoczniej zdrętwiała i straciła czucie. - Muszę wejść na pokład. Trzymaj się drabinki, dopóki cię nie wciągnę. Dasz sobie radę? Świat wirował leniwie wokół Janny. - Słyszysz mnie? Janna patrzyła na mężczyznę i zastanawiała się, czego właściwiej od niej chce. I wtedy dostrzegła, że wciska jej lewą rękę w szczeble drabinki. Nagle nabrała ochoty, by wybuchnąć śmiechem. Wielka opalona dłoń oplotła jej palce wokół szczebla. Nieznajomy sięgnął po jej prawą rękę i natrafił na plastykowy pojemnik. - Teraz możesz go puścić - powiedział. - Nie będzie ci potrzebny. Jesteś bezpieczna. Niski głos dudnił i odbijał się echem wzdłuż kręgosłupa Janny jak daleki grzmot, docierając do niej jak przez mgłę. Zrozumiała sens słów obcego. Była bezpieczna. Wiedziała, że jest bezpieczna, od chwili kiedy poczuła jego silne dłonie wydobywające ją z lodowatej wody. Wolno, z bólem wyprostowała palce i pojemnik wypadł jej z ręki. Tonął szybko, niczym blady cień rozpływający się w głębinie morza. Ponaglana przez mężczyznę, chwyciła drabinkę drugą ręką i zacisnęła na niej palce. Widziała, jak obcy łapie niski metalowy reling biegnący wzdłuż burty. Napiął mięśnie i wydostał się z wody bez wysiłku, tak jakby wychodził z wanny lub płytkiego basenu. Zanim dotarły do niej wszystkie implikacje tego faktu, poczuła, że nieznajomy wyciągają z wody i niesie do kabiny, jakby ważyła tyle co bańka mydlana. - Trzymaj się mnie. Janna posłuchała, a świat wokół niej zawirował. Wyczuwała, że stopy opierają się o coś twardego, a w następnej chwili ugięły się pod nią kolana. Jedynie silne ramię podtrzymujące ją w pasie uchroniło przed upadkiem na pokład. Objęła mężczyznę zdrętwiałymi dłońmi, a on wrzucił bieg i otworzył przepustnicę. Rozległ się warkot silników i łódź ruszyła do przodu, w głąb zatoki. Przez długie minuty słychać było tylko grzmot potężnych silników. Potem zgasły. Mężczyzna zostawił ją i wyszedł, by przycumować łódź; wrócił po chwili. Szybkimi, pewnymi ruchami zaczął zdejmować z niej ubranie. Pokręciła niepewnie głową i próbowała odpychać jego ręce. Ale to tak, jakby westchnieniem chciała powstrzymać przypływ. Rozpaczliwie szukała w sobie sił, ale dygotała jak w febrze i to wyczerpywało jej energię. - Nie walcz ze mną, mały wojowniku - zadudnił łagodnie. - Nigdy się nie rozgrzejesz w tym mokrym ubraniu.

6 Janna spojrzała na mężczyznę niespokojnymi oczami. Chciała zapytać, kim jest, skąd się tu wzięła i dlaczego jest jej tak straszliwie zimno. Wydała tylko dziwny jęk, gdy nagle straciła resztkę sil i świat wokół niej pociemniał. Kruk pochwycił ją, zrzucił resztki ubrania i zaniósł do swej wielkiej koi. Pulsująca żyła na gładkiej szyi kobiety budziła nadzieję, ale skóra była zbyt zimna. Zerwał koce, osuszył ją najlepiej jak potrafił i dopiero potem wsunął do pościeli. Rozebrał się szybkimi ruchami, sięgnął jeszcze do szafki po specjalny koc, a następnie wsunął się na koję obok niej. - Nie wiem, czy mnie słyszysz - powiedział, układając kobietę na swym potężnym ciele - ale zaraz się rozgrzejesz. Ten polarny koc odbija do środka każdą odrobinę ciepła. Tobie samej niewiele by pomógł, ale kiedy polezę tu z tobą, zadziała lepiej niż ognisko. Jestem za wielki, by wystudziło mnie parę minut w letnim oceanie. Kobieta nie odpowiedziała. Konwulsyjne drżenia jej ciała trwały zbyt długo i teraz nie mogła sama się rozgrzać. Kruk rozwinął polarny koc i owinął ich oboje. Wewnętrzna powierzchnia lśniła odcieniami srebra; zewnętrzna, utrzymująca ciepło, była ciemnogranatowa, jak mokra flanelowa koszula, leżąca w strzępach obok koi. Delikatnie masował kobietę, uspokajając i z wolna rozgrzewając jej zesztywniałe mięśnie. Po długiej chwili rozluźniła się nieco. Przesunął się lekko, mocniej przyciskając ją do swego rozgrzanego ciała. Wymruczała coś niewyraźnie i przytuliła się instynktownie. Kruk masował jej wąskie delikatne plecy aż po . miękkie, kobiece pośladki. Ciało miała wciąż zimne, ale nie przemarznięte; przestała jej grozić hipotermia. Uśmiechnął się i poczuł satysfakcję. Choć raz jego wielkie ciało przydało się do czegoś więcej niż do ściągania dyskretnych spojrzeń przechodniów. Zastanawiał się, czy kobieta będzie przestraszona, gdy się obudzi i zobaczy, co za stwór wyłowił ją z morza. Miał nadzieję, że nie. Nawet prawie nieprzytomna i kompletnie wyczerpana, wydawała się smukła i bardzo kobieca. Tak wspaniale było też trzymać ją w ramionach. Dotyk jej ciała działał na Kruka z mocą, która w innych okolicznościach pewnie odebrałaby mu oddech; nawet teraz groziło mu coś takiego. Biodra uwypuklały się gładko pod jego dłońmi. Piersi miała miękkie, a sutki twarde niczym kamyki. Zastanawiał się, czy zareagowałyby podobnie na żar, jak na zimno - żar dała podnieconego mężczyzny. Czy kochałaby się z tą samą żywiołową pasją i odwagą, z jaką stawiała czoło sztormowi? Ta myśl wypędziła z jego ciała ostatnie resztki chłodu. Ogarnęła je gorąca, słodka ociężałość. Nagle całą siłą woli musiał poskramiać te natrętne, gwałtowne myśli, jakby były wpadającym w sieć dzikimi łososiami. Zaufała mu, oddała się pod jego opiekę, choć musiał dla niej wyglądać równie przerażająco jak morze. Nie mógł nadużyć tego zaufania, tak jak nie mógł pozwolić, by utonęła na jego oczach. - Słyszysz mnie? - zapytał cicho. - Wszystko będzie dobrze. Parę godzin snu, dobre gorące jedzenie, kilka dni lenistwa i będziesz mogła pobić mnie jedną ręką. Sama myśl, że ktoś mógłby tego dokonać, wywołała uśmiech na twarzy Kruka. Uśmiechał się jeszcze, gdy głowa kobiety poruszyła się lekko i wielkie oczy spojrzały na niego przez gęste rzęsy. Janna zamrugała powiekami, próbując połączyć jakoś to miękkie ciepło pod nią z dziwnie łagodnymi oczami tak blisko jej twarzy. - Jesteś bardzo ciepły - wymruczała wolno, z trudem wymawiając każde słowo. - A ty wprost przeciwnie - odparł, wyraźnie rozbawiony, i przesunął dłonią wzdłuż jej chłodnego, nagiego uda. - Wiem - westchnęła i ułożyła głowę na jego piersi. Była zbyt zmęczona, by mieć otwarte powieki. - Co się... stało? - Śpij - rzekł cicho, naciągając koc na jej mokre włosy. - Przypomnisz sobie wszystko, kiedy się obudzisz. Poczuł ciepły oddech dziewczyny. Jej ciało przestało być lodowate. Stało się ciężkie i odprężone. Zasnęła. Okazała mu tym zaufanie, które zalało Kruka innym rodzajem ciepła, rozjaśniającego delikatnym blaskiem najciemniejsze zakątki jego duszy. Przytulił się mocniej i zasnął, otoczony zapachem kobiety i morza. Janna budziła się z trudem. Wyciągnęła rękę, szukając przełącznika elektrycznego koca. Musiało jej być bardzo zimno, kiedy kładła się do łóżka; ustawiła regulator na wysoką temperaturę. Nawet poduszka była gorąca. Palce na oślep szukały regulatora umieszczonego gdzieś pośrodku łóżka. Coś poruszyło się pod jej dotknięciem. - Ostrożnie, kobieto. Wpływasz na niebezpieczne wody. Janna gwałtownie otworzyła oczy i uniosła głowę, wspierając się na łokciu. Pod wpływem energicznego ruchu dziwaczny srebrzysty koc zsunął się na bok, odsłaniając nagą męską pierś o wymiarach budzących onieśmielenie. Czarne włosy lśniły równym klinem, który zwężał się w okolicy brzucha. Niżej włosy rozrastały się w czarną gęstwinę. Tam właśnie znajdowała się jej dłoń. Z cichym okrzykiem Janna cofnęła rękę. - Przepraszam, ja... I nagle dostrzegła, że jest równie naga jak ten olbrzym, który poruszył się pod jej dotknięciem. Leżała na jego ciele, a piersi wspierały się na muskularnym ramieniu. - Kto... co...? - Ludzie nazywają mnie Krukiem - powiedział głosem tak głębokim, że aż wibrującym. - A jeśli chodzi o to... - Mniejsza z tym - przerwała szybko, czując, jak rumieniec oblewa ją od piersi po policzki. - Może zwariowałam, ale nie zapomniałam, o czym uczono nas na lekcjach biologii w ósmej klasie.

7 - Biologu? - zapytał, sięgając po koc, który z każdą chwilą zsuwał się coraz bardziej. - O rozmnażaniu - odparła zwięźle. Śmiech Kruka budził dreszcze. Był to dźwięk tak potężny, jak to męskie ciało. Janna zarumieniła się jeszcze bardziej. Zimna woda musiała całkiem zamrozić wszystkie komórki jej mózgu. I nagle pojawiły się wspomnienia. Zimno. Sztorm. Woda. Srebrzysty dysk unoszący się straszliwie daleko nad głową. Wszystko to powróciło z potworną mocą. Patrzyła na mężczyznę, leżącego tak blisko przy niej. Silne dłonie. Czarne oczy. Głos gromki jak odgłos fal, uderzających o skały, a jednocześnie ciepły i pieszczotliwy. Instynktownie wiedziała, że jest bezpieczna przy tym człowieku. - Ocaliłeś mi życie. - Walczyłaś ze wszystkich sił - odparł. - Pomogłem ci tylko odrobinkę. Janna spojrzała na szerokie silne dłonie, trzymające ten dziwaczny koc i okrywające ją ciepłą tkaniną. Gdyby nie te dłonie, zginęłaby podczas sztormu. Wiedziała o tym. - Odrobinkę? - powtórzyła miękko. - Czy uratowanie komuś życia to drobiazg? Kruk popatrzył na swoją dłoń, jakby widział ją pierwszy raz w życiu, i pokiwał głową. - Masz rację. Nie jest to drobiazg - rzekł, udając, że chodzi mu o rozmiary swojej pięści. Obojętnie, jakby był sam, podniósł się i owinął nagie biodra granatowym prześcieradłem. - Ciepło ci? - zapytał z troską. - Tak, dziękuję - odparła Janna. Znowu obudziły się wspomnienia. Było jej tak zimno, że prawie nie czuła pokładu pod stopami. Nie była w stanie ustać, płynąć, nawet oddychać. - Gdyby nie ty... - Zawsze byłem większy od otaczających mnie ludzi. - Kruk wzruszył potężnymi ramionami. - Dobrze wiedzieć, że mogę się przydać do czegoś więcej niż wyciąganie sieci i straszenie dzieciaków. Janna zamrugała powiekami, wyczuwając w tym rzeczowym tonie ból samotności. Mimo surowego wyglądu i męskiej siły Kruk nie był człowiekiem nieczułym. Odruchowo położyła dłoń na muskularnym ramieniu. - Założę się, że dzieciaki raczej cię gonią, niż przed tobą uciekają - powiedziała cicho. - Wiedzą, że z tobą będą bezpieczne. Ja wiedziałam - dodała, a jej oczy szukały jego spojrzenia. - Kruku, nie wiem, jak ci dziękować... - Na pewno chce ci się pić - przerwał jej. Janna uświadomiła sobie nagle dwie rzeczy: Kruk nie życzył sobie podziękowań i rzeczywiście chciało jej się pić. Miała wrażenie, że zamiast języka ma w ustach papier ścierny. - Tak - odparła skwapliwie. - Zawsze tak jest, jeśli ktoś napije się słonej wody. Mam herbatę, kawę, wodę i zupę. - Herbatę, proszę. Próbowała nie patrzeć, jak Kruk zręcznie wyskakuje z koi. Próbowała, ale to było niemożliwe. Był tak wielki, że wypełniał sobą całą kajutę. Owinięte na biodrach granatowe płótno wyglądało na nim bardziej jak ręcznik niż prześcieradło. Janna pochodziła z rodziny, w której mężczyźni byli wysocy i muskularni, ona sama też miała metr siedemdziesiąt trzy wzrostu, ale człowiek zwany Krukiem był olbrzymem. Był też pociągający. Niepohamowany i dziki jak otaczająca ich kraina. Pierwotna siła i wytrzymałość tego mężczyzny oddziaływała na zmysły dziewczyny podobnie jak smutek i samotność ukryte głęboko w jego czarnych oczach. Silny, pełen życia, samotny. Kruk robił na niej ogromne wrażenie, podniecał ją już od chwili, gdy przebudziła się, czując jego męskie ciepło. Jaka szkoda, że ona nie działa na niego w ten sam sposób. Wargi Janny rozciągnęły się w smutnym uśmiechu. Obudziła się naga w łóżku z najbardziej interesującym mężczyzną, jakiego w życiu spotkała. A on potraktował ją jak siostrę. Była do tego przyzwyczajona. W końcu była siostrą, siostrą trzech silnych i odważnych mężczyzn. Zawsze bolało ją jednak to, że jak siostrę traktował ją były mąż. Właściwie nie powinnam się dziwić, że nie pociągam fizycznie, pomyślała ze smutkiem. Zdmuchnęła z czoła kosmyk wilgotnych włosów i westchnęła. Nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach nie żywiła złudzeń co do swego wyglądu. Jej bracia twierdzili, że jest oszałamiająca. Janna jednak uznała, że ludzie tak właśnie mówili o wysokich kobietach, które lubili, a które nie wyglądały jak słodkie, jasnowłose laleczki, istoty tak uwielbiane przez mężczyzn. Janna wiedziała, że wyłowiona z morza, na wpół żywa i sina z zimna, musi być równie pociągająca jak wyrzucona na plażę meduza. Nic dziwnego, że Kruk nie chciał jej wdzięczności. Ten biedny człowiek był pewnie przerażony samą myślą o tym, że taka wstrętna topielica chciałaby się z nim kochać. I miał się o co martwić. Niewiele by zyskał, przyjmując ofertę. Nie miała doświadczenia. Na palcach jednej ręki mogła policzyć, ile razy kochała się z mężem podczas ich krótkiego „małżeństwa”. - Takie smutne oczy - zauważył Kruk. - Martwisz się tym, co się stało? Nie przejmuj się. Odwiozę cię, dokąd zechcesz, jak tylko przycichnie sztorm. A co do łodzi... - Wzruszył ramionami. - Dopilnuję, żebyś dostała nową. I to z porządnym silnikiem. Janna opuściła powieki, by ukryć gromadzące się pod nimi łzy. Po chwili dotarła do niej uwaga o silniku. Szeroko otworzyła oczy. - Skąd wiesz, że miałam kłopoty z silnikiem? - Nikt dla rozrywki nie wiosłuje do brzegu w czasie sztormu - odparł sucho. - Kostka cukru czy dwie?

8 - Mam uczucie, jakbym zjadła już pięćdziesiąt - odparła, rozcierając lewą rękę. - Dwie proszę. Skąd wiesz, że piję herbatę z cukrem? - Wyglądasz na kobietę, która potrafi cieszyć się życiem - odparł rzeczowo. - Wciąż czujesz kurcze w ramieniu? - Miałam kurcz? - zdziwiła się, spoglądając na lewe ramię. Nie była pewna, co miał na myśli, mówiąc o tej radości życia. - Nie pamiętasz? Janna zmarszczyła czoło. - Pamiętam, że ten przeklęty silnik zapalał i gasł, aż wreszcie zdechł zupełnie. Pamiętam, że wiosłowałam. - Spojrzała na swoje dłonie. Były zaczerwienione, poocierane, z kilkoma pęcherzami od uchwytów wioseł. - Pamiętam, że było mi zimno. - A że wybierałaś wodę? - Pewnie. Kiedy tylko mogłam. - Skrzywiła się. - Wyraźnie nie dość często. - A co pamiętasz po tym, jak zobaczyłaś „Czarną Gwiazdę”? Janna rozejrzała się po pięknie wykończonym wnętrzu łodzi. - To jest „Czarna Gwiazda”? - spytała, szerokim gestem ręki wskazując kajutę i natychmiast pospiesznie podciągnęła koc, który zsunął się z jej piersi. Kruk skinął głową. Najwyższym wysiłkiem woli powstrzymywał się od spoglądania tam, gdzie jedna sutka wyłaniała się spod srebrzystych fałd. Rumieniec, jaki pojawił się na twarzy Janny, gdy uświadomiła sobie, że jest naga w łóżku z obcym mężczyzną, przekonał Kruka, że nie jest przyzwyczajona do takich przebudzeń. Nie była też dzieckiem. Przypuszczał, że już kilka lat temu przekroczyła dwudziestkę. Dlatego też nie zareagował, nie przesunął dłonią wzdłuż jej ciepłego, smukłego ciała, by dotrzeć do tego miejsca, którego dotknięcie rozpaliłoby zmysły dziewczyny. Kochałaby się z nim, gdyby tylko o to poprosił. Przepełniała ją wdzięczność za to, że wyłowił ją z zatoki. Skrzywił się. Mimo swego imienia i wyglądu nie był przecież drapieżnikiem. Nie wykorzysta tej sytuacji. Kiedy opadną chwilowe emocje, dziewczyna będzie żałować, że z wdzięczności ofiarowała to, co powinna oddać z miłości. Ale nie jemu. Doświadczenie nauczyło go, że nie jest typem mężczyzny kochanym przez kobiety. Był za wielki, za silny, za szorstki, za bardzo indiański. A co gorsza, nieodmiennie pociągały go takie kobiety, jak ta delikatna i cudownie gibka dziewczyna, którą znalazł walczącą z morzem. Zwykle potem takie kobiety rozczarowywały, brakowało im poczucia humoru i odwagi, które cenił bardziej niż wygląd. Angel była inna. Miała w sobie odwagę dziesięciu mężczyzn. Tak jak kobieta, która obserwowała go teraz czystymi srebrzystozielonymi oczami. Ufała mu. Delikatnie otulił kocem ramiona Janny, zasłaniając kuszącą różową sutkę. - Masz ochotę na śniadanie? - zapytał. - Sama nie wiem. A jak myślisz, na co mogę mieć ochotę? - odpowiedziała pytaniem. Z zakłopotaniem zdała sobie sprawę, że zachowuje się prowokacyjnie, i poczuła ulgę, że Kruk pozostaje obojętny. I zaraz usłyszała własne słowa, w których niemal żądała, by Kruk zareagował na jej pragnienia. Jęknęła cicho, czując, że znów się rumieni. - Uratowałeś ciało, ale obawiam się, że mózg został na dnie zatoki. - Poszukam go, kiedy będę łowił ryby na obiad - obiecał z powagą, lecz oczy błyszczały mu jak polerowane gagaty. - Czy masz jakieś imię, czy jesteś szamanką, która swego imienia nie zdradza nikomu? - Nazywam się Janna Moran - odparła. Ostrożnie wysunęła ramię spod śliskiego koca i wyciągnęła dłoń. - A ty jesteś... Kruk? - Tak. - Ujął jej palce. Przez moment uśmiechali się do siebie bez słowa, dostrzegając niezwykłość tej prezentacji po tym, gdy wcześniej obudzili się nadzy i objęci ramionami. W porównaniu ze stwardniałą dłonią Kruka palce Janny były szczupłe i bardzo delikatne. Pamiętał ich dotyk. - To imię czy nazwisko? - zapytała Janna, gdy Kruk uwolnił jej dłoń i szybko się odwrócił. - Kiedy wypełniam dokumenty, to jest nazwisko, a moje imię brzmi Carlson. Prywatnie większość ludzi nazywa mnie Krukiem. Zawahał się, myśląc o Angel. Ona i Grant nazywali go Carlsonem. Ale Grant nie żył. Teraz tylko Angel nazywała go Carlsonem... i Miles Hawkins, Sokół, mężczyzna, którego kochała Angel. Tak, on też mówił do niego: Carlson. Kruk uśmiechnął się lekko, wspominając, jakie miotały nim uczucia, gdy odkrył głębię miłości Angel do innego mężczyzny. Powinien chyba nienawidzić Sokoła. Ale nienawiść była niemożliwa. Sokół ocalił Angel. Kruk kochał go za to jak przyjaciela. - Ale nie wszyscy nazywają cię Krukiem - odezwała się cicho Janna, dostrzegając na jego ustach pełen rozrzewnienia uśmiech. Chciała zapytać, kim była kobieta, która potrafiła wywołać taki uśmiech na jego twarzy. Milczała jednak. - A jak ja mam cię nazywać? - Kruk. Teraz tak o sobie myślę.

9 Czując się tak, jakby dostała prezent, Janna uśmiechnęła się. - Kruk - powtórzyła. Uśmiechnął się także, niepewny, jakie myśli kryje spojrzenie srebrzystozielonych oczu. - Czy ktoś na ciebie czeka? - spytał. - Czeka? Zmieszanie Janny powiedziało Krukowi więcej niż jakiekolwiek słowa. Żyła samotnie jak on i już tak długo, że nie przyszło jej nawet do głowy, by ktoś mógł się o nią martwić. - Mąż, kochanek, rodzina, przyjaciele - powiedział dcho, wpatrując się w jej oczy. - Ktokolwiek, kto może się martwić, że wypłynęłaś małą łódką podczas sztormu. - Aha. - Janna roześmiała się lekko i wzruszyła ramionami. - Nie. Mam dwadzieścia cztery lata i jestem wolna. Od paru lat nie mam męża, dzieci nie miałam nigdy. Przyjaciele nie spodziewają się mnie w Seattle aż do września, a dopóki w terminie płacę czynsz, moja gospodyni nie dba o to, co się ze mną dzieje. Ona pije, rozumiesz. Zapłaciłam za sierpień, więc nie będzie się martwić, nawet jeśli nigdy nie wrócę. Kruk sam nie wiedział, co zdziwiło go bardziej: fakt, że Janna była kiedyś mężatką, czy to, że przez najbliższe kilka tygodni miała zamiar przebywać zupełnie sama na Wyspach Królowej Charlotty. - Jesteś tu na wakacjach? - zapytał. Janna znowu wzruszyła ramionami. - Mniej więcej. Muszę zrobić kilka rysunków do książki przyjaciółki o tych wyspach. Od tygodni próbuję się dostać do Zatoki Totemu, ale zawsze coś mi się przytrafia. - Coś? - Zwykle deszcz. Często mgła. Czasem wiatr. Kruk uśmiechnął się. - Witaj na Wyspach Królowej Charlotty. - Tak. Witamy w piekle. - Janna roześmiała się, łagodząc ostre słowa. Przycichła. Na chwilę jej oczy nabrały zupełnie srebrzystej barwy. Kruk dostrzegł w nich pasję, namiętność i emocje. - Nigdy jeszcze nie widziałam bardziej dzikiej okolicy - stwierdziła - ani piękniejszej. Te wyspy są... żywiołowe. Mam wrażenie, że stwarzanie świata trwa tu nadal. - Zawahała się i dodała cicho: - To tak, jakby te wyspy miały specjalną umowę z czasem. Czas przypływa tu, a potem rozdziela się i opływa je z obu stron, tak jak morze. Inne miejsca się zmieniają, ale nie te wyspy. Zawsze takie były, pełne tajemniczego piękna. Czas tutaj nie istnieje. Tylko wiatr i mgła. Po raz drugi od spotkania z Janna, Kruk poczuł dreszcze. Inni zauważali, że wyspy posiadały aurę dzikości, ale dla tych ludzi „dzikie” oznaczało zacofane; wrogie, brutalne. Obawiali się surowej potęgi wysp i tajemniczego wrażenia bezczasowości. W Jannie to wszystko nie budziło strachu, choć omal nie zginęła, badając tę krainę. - Tak - przyznał Kruk. - Ja też kocham te wyspy. - Przypływam tu, by znaleźć spokój. - A teraz los zesłał ci gadatliwą turystkę - skrzywiła się Janna. - Przykro mi. - Nie ma sprawy - odparł. - Jesteś kobietą, która rozumie ciszę. Nie będziesz mi przeszkadzać. Zastanowiła się, co musiałaby zrobić kobieta, by przeszkodzić Krukowi. Nie miała wątpliwości, że musi to być kobieta, nie mężczyzna. Były mąż uświadomił jej, że istnieją mężczyźni, którzy spotykają się i żenią z kobietami, ale których seksualnie może pociągać tylko inny mężczyzna. Była jednak pewna, że Kruk do nich nie należał. Z cichym westchnieniem Janna uznała, że Kruk jest taki jak większość mężczyzn: pociągają go blondynki o wielkich, sarnich oczach. Stare powiedzenie, że panowie wolą blondynki, było prawdziwe. Tak samo jak żołnierze, złodzieje, poeci i dziwacy. Kobiety o brązowych włosach mogą nie istnieć, choćby miały nie wiadomo jakie poczucie humoru. Nikogo nie obchodziło, czy blondynka w ogóle ma poczucie humoru. - Nie powiedziałaś, czy zjesz śniadanie - przypomniał Kruk. Spojrzał przez ramię na czajnik z wodą, ustawiony na małym palniku obok koi. - Jesteś głodna? - Chyba żartujesz. To, co słyszysz, to nie odgłosy burzy, tylko w brzuchu mi burczy - oznajmiła, podkreślając wypowiedź dramatycznym gestem ręki i natychmiast gwałtownie pochwyciła zsuwający się koc. Kruk szybko odwrócił wzrok. Nie powinna wiedzieć, że mimowolnie znów pokazała mu jędrną pierś o tak jedwabistej skórze, że aż zacisnął palce, by po nią nie sięgnąć. Czajnik zagwizdał, dając Krukowi tak wyczekiwany pretekst do odwrócenia głowy. Podniósł go z palnika i nalał wody do dwóch kubków. Ciekawe, jak Janna by zareagowała, gdyby wyznał, że cudownie dopasowała się do jego ciała. Taka miękka, sprężysta... Gdyby to jednak powiedział, zabrzmiałoby to niczym zachęta do rozmowy o seksie. Wiedział, że ona już tego nie chce. Okrywając kocem jej ramiona, dostrzegł, jak opada w niej pożądanie. Migotliwe zasłony namiętności spadły, jakby nigdy nie istniały. Zastanawiał się, dlaczego odczuwa z tego powodu smutek i gniew. Powinien bez skrupułów wziąć to, co mu ofiarowała, nie zastanawiając się, z jakich powodów go pragnie. Inne kobiety chciały go albo nie, i nie miało to właściwie znaczenia. Liczyła się tylko Angel. Angel odepchnęła go i od tej chwili cierpienie stało się zwykłym

10 elementem jego codziennego życia. Aż wreszcie, na długo przez spotkaniem Angel z Milesem Hawkinsem, Kruk zrozumiał, że pewne pragnienia nigdy się nie ziszczą. Angel była jednym z nich. Mógł albo się z tym pogodzić, albo w walce zniszczyć samego siebie. W końcu wybrał to pierwsze. Zaakceptował to w taki sam sposób, jak akceptował burze, płochliwe ryby i własne potężne ciało, budzące lęk w mężczyznach i kobietach. Takie jest życie. Był tym, kim był. I miłość była tym, czym była. Nieziszczalnym marzeniem. ROZDZIAŁ TRZECI - Czy masz nóż? - mruknęła Janna. Kruk dosłyszał złość w jej stłumionym głosie. Obserwował ją, rozciągając w uśmiechu osłonięte czarnym wąsem wargi. Janna klęczała nad potokiem i płukała namydlone włosy. Pełne gracji linie jej ciała uwydatniała jego własna flanelowa koszula. Spod niej wystawały gładkie, jasne łydki o naprężonych mięśniach. - Mam - odparł Kruk. - To dobrze. Zetnij ten kołtun. - Mam lepszy pomysł. - Zgolić włosy? - zapytała. - Zgoda! Nie tylko usłyszała, ale i wyczuła śmiech Kruka, gdy uklęknął obok niej na porośniętym mchem gruncie. Otarł się piersią o jej plecy i wsunął palce w namydloną masę włosów. - Nie miałam zamiaru zmuszać cię do mycia mojej głowy. - Ręka wciąż cię boli, prawda? Niech odpocznie. Chcę ci tylko pomóc. - Odkąd wyłowiłeś mnie z zatoki, nic nie robiłam, tylko leżałam i odpoczywałam - zaprotestowała. - Trwało to całe trzydzieści godzin - zauważył ponuro. - Co za lenistwo. Będę musiał złożyć na ciebie skargę w biurze turystycznym. - Ale... - Sza - huknął Kruk. - Uwielbiam długie włosy u kobiet. Pozwól, że się nimi pobawię. Na to Janna nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Zbyt pochłaniał ją dotyk wielkich, lecz delikatnych dłoni, masujących skórę jej głowy. Poczuła dreszcze. - Zimno ci? - spytał z troską. - Wszystko w porządku - odparła szybko, tłumiąc kolejne drżenie. To była prawda. Nie było jej zimno, choć miała na sobie tylko dwie warstwy odzieży - wszystko pożyczone od Kruka. Miękka bawełniana koszulka utrzymywała ciepło ciała, a gruba flanelowa koszula chroniła przed podmu- chami wiatru, który chwilami docierał aż do granicy lasu. To dotyk Kruka wzbudził w niej drżenie, ale nie chłód. - Pospieszę się - obiecał. Janna powstrzymała się od wyjaśnień. Milczała. Bała się otworzyć usta, by nie westchnąć z rozkoszy. Mój mózg chyba rzeczywiście leży na dnie zatoki, pomyślała niechętnie. Mózg tak, ale końcówki nerwów nie. Myśl o Kruku jak o jednym z braci. Janna próbowała zastosować się do własnej, tak znakomitej rady. Nie podziałało. Bracia dotykali jej włosów tylko po to, by za nie pociągnąć. Nigdy nie masowali jej głowy takimi zmysłowymi ruchami. Więc myśl o Kruku jak o swoim fryzjerze. On ciągle dotyka twoich włosów. Janna spróbowała tak myśleć. Bez rezultatu. Kruk był... Krukiem. Najbardziej intrygującym ze wszystkich mężczyzn, jakich spotkała. Pod szorstką powierzchownością krył się człowiek zdolny do czułości, śmiechu i tego milczenia, które sprawiało, że Janna czuła się spokojna. Czuła, że jest to mężczyzna zmysłowy, taki, który sprawiłby, że rozkosz rozpaliłaby jej ciało jak pochodnię. To powinno ją przestraszyć. Od dnia rozwodu żaden mężczyzna tak jej nie pociągał. Była zbyt wrażliwa, zbyt niepewna. Mimo zapewnień jej rodziny i rodziny Marka, wciąż w głębi duszy wierzyła, że gdyby okazała się bardziej kobieca, Mark stałby się prawdziwym mężczyzną. Po dwóch latach wciąż nie zdołała zapomnieć o gnębiących ją pytaniach: czy gdyby była wyższa, a może niższa, o jaśniejszej, może ciemniejszej cerze, grubsza czy szczuplejsza, to bardziej pociągałaby Marka fizycznie? Doszła już do tego, że nie mogła patrzeć na siebie w lustrze, by nie widzieć kobiety, która nie potrafi seksualnie zainteresować mężczyzny. I nagle znalazła się głęboko pod wodą. Obudziła się naga w ramionach nagiego mężczyzny. Krótko mówiąc, miała ogromną szansę, by zainteresować sobą Kruka... szansę, jakiej nie miała żadna kobieta. I co z tego wyszło? On tylko okrył ją kocem. Przygryzła wargi. Pomyślała, że być może jej rodzina i krewni Marka, w ogóle wszyscy, się mylili. Może czegoś jej brakowało, czegoś, co mogłoby podniecić mężczyznę. Wbiła w mech smukłe palce tak, że aż zbielały jej kostki. Zmusiła się, by przestać myśleć o Marku i smutnej pomyłce, jaką było ich małżeństwo. To wszystko stało się przeszłością. Mark pogodził się z tym, kim jest i kim nie

11 jest, i ułożył sobie życie. Ona też powinna o tym pomyśleć. Strumienie chłodnej piany ściekały do potoku i znikały natychmiast. Na twarzy Janny pozostały resztki piany, które szczypały w oczy. Janna bezskutecznie ocierała policzki, rozgniewana, że stacza walkę o szacunek dla samej siebie. Przecież wiele mogła zaproponować mężczyźnie. Potrafiła prowadzić inteligentną rozmowę, świetnie gotować, nieźle sprzątać, rozpoznawać stwory, które pełzały lub pływały u wybrzeży całego świata. Była zdrowa, miała ładne zęby, kochała dzieci i zwierzęta, i miała poczucie humoru. Więc dlaczego ta lista cnót wpędza ją w depresję? Janna westchnęła i poruszyła się nerwowo, jakby próbowała uciec przed własnymi myślami. - Nie ruszaj się, bo mydło dostanie ci się do oczu. - Przecież i tak ledwie widzę - mruknęła, znów ocierając twarz. - Przepraszam - wymruczał Kruk. - Wiedziałem, że nie powinienem pchać się z moimi niezgrabnymi łapami. Świetnie sobie radziłaś beze mnie. Janna chwyciła go za nadgarstki i przytrzymała. - Nie przerywaj. Proszę. To cudowne uczucie - powiedziała, odwracając głowę, by spojrzeć na Kruka. To był błąd. Opalona skóra, ostre czarne linie wąsów i brwi... wszystko to uderzyło w nią jak seria ciosów i odebrało oddech. Westchnęła, próbując mu wytłumaczyć to, czego sama nie rozumiała. - Nie wiem, czemu jestem taka opryskliwa. Przypuszczam, że mój dobry nastrój utonął w zatoce razem z mózgiem. Przepraszam. Kruk spojrzał na zalaną pianą twarz Janny. Wilgotne, rozchylone wargi miały ten sam malinowy kolor co czubek piersi, który widział niedawno. Gdy sobie to uświadomił, poczuł, jak ciało ogarnia fala podniecenia. Zastanawiał się, co by się stało, gdyby teraz byli nadzy. Natychmiast odsunął tę myśl. Zbyt wiele lat cierpiał z powodu kobiety, która nie była mu przeznaczona. Nie miał zamiaru zaczynać wszystkiego od początku. ‘• Janna znalazła się tu przypadkiem, nie z wyboru. W normalnych okolicznościach nigdy by się nie zgodziła na wspólne spędzanie czasu z takim człowiekiem jak on. Jeśli miałaby jakiś wybór. Sztorm odebrał jej tę możliwość i zmusił do pobytu z Krukiem w Zatoce Totemu. Gdyby wykorzystał to i jej wdzięczność, która łagodziła spojrzenie wspaniałych oczu Janny, znienawidziłby samego siebie. Kiedy minie burza, odwiezie ją do Masset. Staną na przystani, podadzą sobie ręce i uśmiechną się niepewnie na pożegnanie, niczym para ludzi, którzy normalnie nigdy by się nie spotkali. - Kruku? Uśmiechnął się smutno, wysunął dłoń z włosów Janny i sięgnął po ręcznik. Z niezwykłą delikatnością przytrzymał jej głowę i otarł z twarzy pianę. - Zakryj oczy, a ja spłuczę ci włosy. Janna chciała zaprotestować, lecz umilkła. Miała też ochotę spytać, czy to przez nią jest taki smutny; zrezygnowała jednak. Przynajmniej miała taki zamiar, do chwili, gdy usłyszała własny głos: - Coś się stało? - zapytała, powstrzymując na chwilę dłoń Kruka. - Nic nowego - odparł z prostotą. - I nic naprawdę złego. Odwróć się. Jeśli mydło dostanie się do oczu, będziesz płakać. - I bez tego mam ochotę płakać, ale nigdy tego nie robię - oznajmiła, wpatrując się w ciemne oczy Kruka. Czubkiem palca lekko musnął koniuszek jej nosa. - Po wczorajszych przejściach masz w sobie jeszcze sporo adrenaliny. Delikatnie, choć stanowczo odwrócił dziewczynę. Szybko spłukał mydło z jej włosów, nie próbując dłużej zachwycać się ich zmysłowym ciężarem. Polał je najpierw zimną wodą z potoku, potem ciepłą z wiadra, podgrzanego na palniku. Janna westchnęła głośno. - Cudowne uczucie. Kruk uśmiechnął się, zmywając ostatnie ślady piany. Mokre włosy dziewczyny wydawały się niemal czarne, a jednak lśniły iskrami mahoniu i złota. Zastanawiał się, jak wyglądały w słońcu. Czy te długie pasma były rudobrązowe czy cynamonowe? Czy były proste jak jego, czy owijałyby się kusząco wokół palców? Klnąc w duchu. Kruk starał się przestać o tym myśleć. Wycisnął wodę z włosów Janny i zaczął osuszać je ręcznikiem. Wydawały się bardzo miękkie i śliskie, lśniące jak mokry jedwab. - Sama to zrobię - powiedziała dziewczyna, czując się winna, że sprawia mu tyle kłopotu. - Przybyłeś tu szukając samotności, a nie żeby pracować jako fryzjer. - Zaczekam na ciebie przy brzegu. Lubisz małże? - Nie. Uwielbiam małże. To coś zupełnie innego. Kruk wyszczerzył zęby. - Na surowo? Janna opuściła ręcznik i uniosła głowę. Twarz miała zarumienioną, a oczy połyskiwały niczym słońce przez mgłę. - Surowe małże? - spytała ostrożnie, niepewna, czy dobrze go zrozumiała. Lubiła małże, ale nigdy nie zdołała się

12 zmusić, by jeść je na surowo. - Uhmm - mruknął. - Czy to było uhmm-tak czy uhmm-nie? - zapytała. - Po prostu: uhmm. - Kruk roześmiał się. - A może potrawka z małży i surowe ostrygi ca przystawkę? - Dobry pomysł - oświadczyła pospiesznie i schowała twarz w ręcznik. Po chwili spytała: - A czy są dobre? - Ostrygi? - Małże. - Na surowo? - zapytał niewinnie. - Nie wiem. A są? Janna znieruchomiała, słysząc w głosie Kruka nutkę rozbawienia. Podniosła głowę i spojrzała badawczo na swego rozmówcę. - Czy przypadkiem nie znasz moich braci? Przez całe lata prowadziłam z nimi takie rozmowy. - Byli dobrzy? - I surowi! - Więc nie byli małżami. - Kruk błysnął zębami w uśmiechu. - Och, ratunku - jęknęła Janna, zasłaniając twarz ręcznikiem. - Myślałem, że nie chcesz mojej pomocy - odparł, odbierając jej ręcznik. Janny mruknęła coś w odpowiedzi. Usłyszała za to śmiech Kruka. Zanim skończył ją czesać, ona także się śmiała. Stała cierpliwie, a on z zadziwiającą łagodnością rozczesywał wilgotne sploty. Grzebień w jego dłoni wyglądał jak zabawka dla lalek. Niesamowite, by silny, potężny mężczyzna potrafił czesać w tak delikatny sposób. - Warkocz? - zapytał. - Nie, bo nigdy nie wyschną. Nie pożyczysz mi noża? - Nie. A może przynieść suszarkę? - Jasne. I zrobić manicure, jeśli można - odparła złośliwie, przekonana, że Kruk znów się z nią drażni, - Nie znam się na lakierach do paznokci. Angel ich nie używa. Głos Kruka zmiękł nagle przy słowie „Angel” i to powiedziało Jannie więcej niż cokolwiek innego. - Jak rozumiem, ten anioł należy do gatunku bezskrzydłych, dwunogich i chodzących po ziemi. Uśmiechnął się. - Wciąż mi to powtarzała. Jednak nigdy jej nie uwierzyłem. - Pogładził dłonią włosy Janny. - Powinienem pomyśleć o tym wczoraj. - Byłeś zbyt zajęty ratowaniem mnie, żeby myśleć o aniołach. - Miałem na myśli skrzynkę. - Nie rozumiem. - To nie drocz się ze mną. - Delikatnie pociągnął za mokry kosmyk włosów dziewczyny. - Zeszłego lata Angel zostawiła na łódce parę swoich rzeczy. Przypomniałem sobie o tym dopiero teraz. Janna zastanawiała się, czy Angel była tylko turystką, tak jak ona - dziś przebywającą tutaj, a nie wiadomo gdzie we wrześniu. Czy raczej Kruk kochał Angel i stracił ją pod koniec lata? Czy Angel miała zamiar wrócić? Czy dlatego zostawiła na łódce swoje rzeczy? I czy dlatego Janna nie pociągała Kruka? Przygryzła wargi, by powstrzymać cisnące się do ust słowa. Gdyby Kruk chciał, by Janna dowiedziała się o Angel, obeszłoby się bez niedyskretnych pytań typu: Czy była twoją żoną? Czy wciąż jesteście małżeństwem? Kochacie się? Jesteście zaręczeni? Kim jesteś, Carlsonie Kruku? Dlaczego twój smutek i śmiech sprawiają, że samej chce mi się śmiać i płakać? Janna przyglądała się, jak Kruk wkłada do wiadra szampon i resztę drobiazgów. Każdy jego ruch był pełen siły i dziwnego piękna. Przypominał falę przypływu, energię płynną i nieskończoną, delikatną i pełną mocy. Zwykle męska siła raczej ją denerwowała, niż fascynowała. Ale Kruk był inny. - Gotowa? - zapytał, podnosząc wiadro. Janna odwróciła się i ruszyła bez słowa przez poszarpany wiatrami, owiany mgłą cedrowy zagajnik. Szła w stronę skalistego wybrzeża, gdzie morze spotykało się z lądem. Porośnięta trawą i ledwie widoczna ścieżka była starsza niż strzelające ku niebu drzewa. Zastanawiała się, czy rodzina Kruka pochodzi z zapomnianej wioski, której surowe cedrowe chaty i dzikie totemy z wolna ogarniał wskrzeszony ponownie las. Czy to jego przodkowie wyrzeźbili te niesamowite wizerunki, które stały ponad morzem niczym skamieniały ludzki krzyk? - Ostrożnie - zawołał Kruk, przytrzymując Jannę, która potknęła się o wystający głaz. - Będziemy musieli podwiązać ci skarpety. Janna spojrzała na swoje stopy. Tenisówki przetrwały kąpiel w zatoce, a potem suszenie w kuchence. Lecz Kruk zapomniał o skarpetkach. W rezultacie miała na nogach parę jego wełnianych skarpet. Podwijała je, lecz wciąż opadały. Podobnie jak koszula, oczywiście również należąca do Kruka. Mankiety zasłaniały Jannie dłonie, a z tyłu materiał opadał poniżej kolan. Westchnęła. Pobyt na wyspach sprawił, że wyglądała niczym clown z podupadającego cyrku. Brakowało jej tylko ostrego makijażu i wymalowanego uśmiechu.

13 Obserwowanie Kruka nie poprawiało jej samopoczucia. On wyglądał podobnie jak ta kraina. Idealnie pasował do tego czasu i miejsca, jakby przebywał tu od zawsze, jakby był częścią dzikiej doskonałości wysp. Ona była przybłędą, a on mgłą, surowymi górami, wiatrem i dzikim morzem. Wszystko to tkwiło w jego bezdennych oczach, sile i milczeniu. Drżąc od tych myśli, roztarta dłońmi ramiona. Świadomość, że Kruk nosił niedawno tę samą koszulę, którą ona teraz miała na sobie, też nie uspokajała. W nim nie było nic uspokajającego. Chociaż to niezupełnie prawda. Nic w jej życiu nie wydawało się tak spokojnie jak te chwile, gdy usypiała w jego potężnych ramionach. Nigdy nie czuła się bezpieczniejsza, bardziej otoczona opieką. Kruk obejrzał się przez ramię i zobaczył, że Janna drży i rozciera ręce. Zmarszczył brwi; obawiał się, by nie dostała gorączki. Odsunął ostatnią iglastą barierę między sobą a plażą i skinął na Jannę. Gdy przechodziła obok, przyjrzał się jej z uwagą. Poza tym ogromnym smutkiem, który czasem dostrzegał na jej twarzy, nic jej chyba nie dolegało. - Zaczekaj - rzucił, odsuwając cedrową gałąź. Janna odwróciła głowę. - Coś się stało? Wstrzymała oddech, gdy jedną dłoń położył jej na ramieniu, a drugą na czole. Zapach cedrowych igieł drażnił nozdrza. Wiedziała, że od dziś ten zapach zawsze będzie jej przypominał te chwile i bliskość Kruka. - Drżałaś - powiedział łagodnie. - Ale myślę, że wszystko w porządku. Nie ma śladu gorączki. ... Z pewnością jej dostanę, jeśli będziesz mnie dotykał. Janna odpędziła tę myśl, nim zdążyła się zmienić w słowa. Pożycie z mężem nauczyło ją, że jeśli mężczyzna nie pragnie kobiety, to nie ma na to rady, i kropka. Przeczytała dziesiątki książek, gdzie instrukcje erotyczne były jednocześnie bardzo dosłowne i, szczerze mówiąc, zdumiewające. Zaciskała zęby, nabierała tchu i próbowała na Marku niektórych „pewnych” metod pobudzania. Efekt był taki, jakby próbowała podniecić wiadro lodowatej wody. - Nic mi nie jest - zapewniła z determinacją i odsunęła się od Kruka w obawie, że zadrży znowu, reagując na jego bliskość. - Szczerze mówiąc, jestem wręcz obrzydliwie zdrowa. Żadnych kobiecych kaprysów, żadnej niedyspozycji, żadnej interesującej bladości. Po prostu czerstwa, zdrowa amerykańska dziewczyna. Potrzeba jeszcze tylko spódnicy w kratę, lakierków i szczeniaka ogryzającego mi kostki. Kruk usłyszał gorycz, która brzmiała w pozornie ironicznych słowach Janny. Spojrzał na nią i zastanowił się, co takiego przeżyła, skoro nie docenia siły swojego oddziaływania na mężczyzn. Trzeba być ślepym, by nie ulec jej wdziękom. Gęstwina jedwabistych włosów otaczała twarz. Zieleń flanelowej koszuli sprawiała, że skóra lśniła jak perłowa macica na słonecznej plaży. Oczy odbijały zieleń materiału i lasu. Zmieniała je, usrebrzając emocjami tak, jak wiatr zmienia powierzchnię morza. Nawet szeroka koszula nie mogła ukryć pełnych piersi, powabu bioder i innych kobiecych wypukłości, zgrabnych łydek i kostek, które wydawały się niezwykle szczupłe ponad jego zwiniętymi skarpetami. Obserwując Jannę na tle dziewiczego lasu, Kruk miał ochotę zdjąć z niej całą tę szorstką, męską odzież, okryć satyną, natrzeć olejkiem, pieścić głęboko ukrytą kobiecość. Chciał dać jej rozkosz równą odwadze i determinacji, którą dostrzegł, gdy, posłuszna instynktowi przetrwania, pokonywała zmęczenie. A potem zrezygnowała z walki i oddała się pod jego opiekę, ufając mu jak nikt inny, nawet bardziej niż Angel. Emocje przepłynęły przez Kruka niczym powiew wiatru przez cedrowy las, poruszając w nim wszystko i pozostawiając niepokój. Przez zmrużone oczy obserwował, jak Janna idzie po śliskich kamieniach w stronę belki przywiązanej do starych, przegniłych pali wbitych w piasek. Prowizoryczna keja kołysała się na falach. Janna nie miała doświadczenia i nie wiedziała, jak belka zareaguje na jej ruchy. Kilka razy niewiele brakowało, by spadła. Stanęła na brzegu i nieufnie spoglądała na podskakującą belkę. Przesunęła dłonią po włosach, zawahała się i wzruszyła ramionami. - Nie warto było - mruknęła i odwróciła się. - Czego nie warto? - Suszyć włosów. Potknę się na tej belce i wpadnę do zatoki - stwierdziła zrezygnowanym głosem. Znowu zadrżała, tym razem z powodu wiatru. - Chociaż z drugiej strony może warto spróbować, choćby dla dżinsów. Wyschły już? - dodała, spoglądając na Kruka. - Powinny. - Obawiałam się, że tak powiesz. - Zaczekaj - powiedział, chwytając ją za ramię. - Przyniosę ci dżinsy. I chustkę - dodał, gdy wiatr rozwiał jej włosy, zamieniając je w wilgotną, jedwabistą chmurę. Kilka pasemek dotknęło jego twarzy. Wydawały się chłodne i pachniały słodko w słonym powietrzu. - Boisz się, że znów będziesz musiał mnie wyławiać? - spytała Janna z kpiną i spojrzała na belkę. Kruk poczuł, jak krew wrze w nim na wspomnienie nagiej Janny, którą wycierał i otulał kocem. Mrucząc pod nosem, by uciszyć nieposłuszne myśli, przeszedł po belce do „Czarnej Gwiazdy”. Po chwili wrócił z dżinsami, wciąż jeszcze ciepłymi po suszeniu nad kuchenką, i jasną, zielono-niebieską chustką. Janna raz tylko spojrzała na

14 delikatną tkaninę i wiedziała, że chustka należała do Angel. - Nie - odsunęła jego dłoń. - Mogłabym ją zniszczyć. - Przyglądała się pięknym, zielono-niebieskim pasmom i przyszła jej do głowy ponura myśl. - Założę się, że oczy Angel są tego samego koloru. Kruk uniósł brwi. - Skąd wiesz? Janna westchnęła. - I jest blondynką. Zgadza się? Mała, drobna, wiotka, pełna gracji, z figurą, która może złamać serce każdego mężczyzny, uśmiechem sugerującym namiętność i wrażliwość? - Jesteś czarownicą? - spytał, tylko częściowo żartując. - Jeśli tak by było, Angel stałaby się już ropuchą - mruknęła pod nosem. - Co? - Nic - odparła pogodnie. Wzięła dżinsy i rozejrzała się, na czym można tu usiąść i co nie byłoby mokre. Wymruczała jedno z ulubionych przekleństw swoich braci. Życie nie było sprawiedliwe. Żeby włożyć dżinsy, nie mocząc ich przy tym, musiałaby podskakiwać najpierw na jednej, potem na drugiej nodze. Wyglądałaby mniej więcej tak elegancko jak prosię na wrotkach. A tymczasem Kruk patrzyłby i porównywał ją z tą delikatną, wiotką Angel. Janna przeszukała w pamięci używany przez braci słownik epitetów. Znalazła kilka rzeczywiście zachwycających określeń i wymówiła je w duchu. Wreszcie, odprężona, uśmiechnęła się. Zawsze wiedziała, że bracia do czegoś się przydają. - Poczekaj - rzucił Kruk, uświadamiając sobie kłopoty Janny, gdy próbowała utrzymać się na jednej nodze, stojąc na śliskich kamykach plaży. - Oprzyj się o mnie. Zawahała się, a potem wzruszyła ramionami. Miał ją nagą w łóżku i nawet palcem nie kiwnął. Nie zrobi na nim wrażenia, jeśli oprze swoją pupę o jego uda. Niestety oparcie na Kruku nie wystarczało do wykonania zadania. Dżinsy prawdopodobnie zbiegły się w praniu. A teraz nie sposób było ich włożyć. Najlepszą metodą było wbijanie się w nie. Tenisówki zaczepiały się o ciasne nogawki i Janna rzeczywiście musiała się nieźle namęczyć. Jak długo potrafił. Kruk cierpliwie znosił ocieranie się krągłych pośladków Janny o swoje uda. W końcu objął dziewczynę ramieniem i przytrzymał mocniej w nadziei, że nie będzie musiała się tak miotać. Częściowo zamiar się powiódł. Z drugiej strony Janna z konieczności oparła piersi o jego przedramię. Kruk nie był pewien, czy ma się cieszyć, czy żałować, że stanik dziewczyny, podobnie jak skarpetki, nie zdążył wyschnąć, gdyż zaginął w czasie rozbierania. Zmysłowe wspomnienia pojawiły się w jego umyśle niczym ławica łososi w tajemniczym mroku morza. Z trudem tłumiąc jęk, Kruk odwrócił się tak, by Janna mogła oprzeć się raczej na jego biodrze niż udach. Szybkość i intensywność, z jaką nadeszło podniecenie, zaskoczyły go zupełnie. Powtarzał sobie, że przecież nie jest już nastolatkiem, by tracić zmysły z powodu dotyku piersi kobiety. Już dawno poznał sekrety różnicy płci. Znał swoje potrzeby, wiedział, kiedy nad nimi zapanować, a kiedy ulec. A teraz chwila zdecydowanie nie była odpowiednia, by ulegać. Nawet pobieżna analiza sytuacji dowodziła, że Janna jest wobec niego bezbronna. Wiedzieli o tym oboje. Był od niej silniejszy, znał te ziemie, znał morze, wiedział, jak można tu przeżyć. Ocalił jej życie. Ona była zwykłą turystką szukającą przygód. I zdawała sobie sprawę, co zawdzięcza swemu wybawcy. Właśnie z tego powodu była bezbronna. Gdyby poprosił, oddałaby mu się bez wahania. Widział to w jej oczach, gdy spoglądała na niego ukradkiem, z podziwem bliskim nabożnej czci. A może tylko z lękiem? Czy dlatego czasem drżała? Czy instynktownie wyczuwała to, co on uświadomił sobie w tej chwili? Pragnął jej tak mocno, że z trudem nad sobą panował. Ocalił jej życie, a teraz jakaś dzika, nieopanowana część jego natury upierała się, że ta kobieta należy do niego. Próbował zwalczyć tę myśl. Nie chciał brać jej w taki sposób. Nie chciał kobiety, którą w jego ramiona pcha wdzięczność i pierwotny instynkt przetrwania. Chciał, by Janna przyszła do niego z własnej woli, gdy będzie mogła zostać z nim albo wrócić do cywilizowanego świata. I jeśli tylko będzie to sobie powtarzał dostatecznie często, może nawet sam w to uwierzy. ROZDZIAŁ CZWARTY Morze cofnęło się przy odpływie, zostawiając za sobą śliski od wodorostów, lśniący pas brzegu - jakby właśnie po to, by Kruk i Janna mogli poszukać czegoś na obiad. Jedzenie tego, co znaleźli, nie było właściwie konieczne. Kruk miał dość awaryjnych zapasów, by wystarczyło na te parę dni, nim minie sztorm. Z drugiej strony wolał z nich nie korzystać, dopóki nie było to konieczne. Wprawdzie niewielka była szansa, że burza potrwa dłużej niż kilka dni, ale od przezorności często zależało przetrwanie. Złe planowanie było częściej przyczyną kłopotów niż pech. Poza tym Kruk lubił spacerować z Janną wzdłuż brzegu. Trafili na chwilę pomiędzy frontami szkwałów, gdy deszcz stał się zaledwie rodzajem lśniącej krawędzi wiatru. Janna przyjmowała wiatr, mgłę i deszcz z tym samym humorem, z jakim przyjmowała konieczność noszenia sięgających kolan swetrów i kurtek.

15 Kruk znał wiele kobiet, które wolałyby raczej zamknąć się w ciepłej łodzi niż brnąć po zimnych śliskich skałach, poszukując okazów morskiej fauny, jakie tylko naukowiec lub ktoś bardzo głodny mógłby opisywać z entuzjazmem. Janna była jednym i drugim. W tej chwili przykucnęła nad kałużą wody, którą za kilka godzin fale przypływu zaleją pianą. Spod zbyt obszernej kurtki wyłaniały się smukłe nogi w dżinsach. Kruk wiedział, że te nogi lepiej wyglądałyby na łodzi, gdzie Janna nosiłaby tylko jedną z jego długich koszul, a dżinsy suszyłby się nad palnikiem. Ta myśl wywołała uśmiech na jego twarzy. Zapach mokrych dżinsów będzie mu się teraz kojarzył z dniami, gdy letnia burza przyniosła mu prezent i uwięziła go w zatoce, by mógł się tym prezentem nacieszyć. Nie pamiętał już, kiedy bawił się tak dobrze, jak przez ostatnie trzy dni. Janna była dobrym kompanem. Jej bystry umysł i ogromne poczucie humoru sprawiały, że godziny płynęły niezauważenie. Przynajmniej w dzień. Świadomość, że dziewczyna leży o metr od niego, sprawiała, że noce dłużyły się niezwykle. - Jak byś to nazwał? - zwróciła się Janna do Kruka. Z wyraźnym niedowierzaniem spoglądał to na nią, to na stworzenie, które trzymała w dłoni. - Mówiłaś, że co studiowałaś? Janna zmarszczyła brwi, a potem się roześmiała. - Biologię morską. Jeśli jesteś ciekawy, to wiedz, że trzymam Phylum echinodermata z klasy Echinoidea znany przyjaciołom jako Strongylocentrotus purpuratus. A teraz powiedz, jak ty to nazywasz? - Fioletowy morski jeżowiec - odparł sucho Kruk. Janna spojrzała na pochmurne niebo, jakby szukała pomocy lub natchnienia. - W haida - wyjaśniła. - Jak nazywacie fioletowego morskiego jeżowca w języku haida? Spojrzała na Kruka uważnie i pochyliła głowę, jakby nie mogła się doczekać odpowiedzi. Od Kruka dowiedziała się, że język haida był określany jako izolowany, nie powiązany z żadnym innym na świecie. Baskijski był drugim izolowanym językiem. Pozostałe należały do jednej czy drugiej z spokrewnionych ze sobą grup, tak jak języki romańskie. Haida był pod tym względem wyjątkowy. Jak ten mężczyzna, który także ją fascynował. Kruk ściągnął wargi, jakby oceniając zapał Janny. Był dziwnie dumny z tego, że zaciekawił ją język haida. Od dawna wiedział, że jego ojczysta mowa była inna niż wszystkie. Ale dopiero Janna uświadomiła mu, jak rzadki w istocie jest ten język. Życie przy niej z każdą chwilą stawało się ciekawsze. - Kruku? Roześmiał się cicho, nim odpowiedział na jej pytanie w haida. Janna wysłuchała krótkiej burzy dźwięków, oznaczającej haidańskie imię fioletowego morskiego jeżowca. - Co to znaczy? - spytała. Kruk uśmiechnął się szeroko pod czarnym wąsem. - Nie ma... - Dokładnego tłumaczenia - dokończyła Janna i jęknęła. Zbyt często słyszała ostatnio to zdanie. - Więc podaj mniej dosłownie. - Okrągły, fioletowy, kolczasty, jadalny mieszkaniec morskich skał. - No widzisz? - uśmiechnęła się tryumfalnie. - Nieważne, jak wyjątkowy jest język. Stworzył go ludzki umysł, posługując się wciąż tym samym bazowym diagramem. Nazwy są opisowe. Naukowa nazwa fioletowego jeżowca mówi mniej więcej to samo, co nazwa w haida, choć bardziej szczegółowo. Z wyjątkiem jadalności. - Uśmiechnęła się. - Na ogół naukowcy nie są zainteresowani zjadaniem obiektów badań. Kruk obserwował kolczastego, jaskrawofioletowego jeżowca. - Rozumiem ich - stwierdził z przejęciem. - Sam jego widok odbiera apetyt. - W Japonii ikra jeżowca jest takim przysmakiem jak kawior w Rosji. - Nie jesteśmy w Japonii. - Gdzie twoje zamiłowanie do przygód? - Na dnie zatoki razem z twoim rozumem - odparował. - Nie będzie zupy z jeżowca? - Nie będzie. - A może jeżowiec na surowo? - A może piasek na surowo? - Orły jadają jeżówce - zakończyła Janna, wspominając swe zaskoczenie, gdy zobaczyła młodego, nie- opierzonego orła, który przysiadł na belce i zjadał jeżówce, robiąc to z wyraźnym apetytem. - Jestem z rodu kruka, nie orła. Iskierki rozbawienia zniknęły z oczu Janny zastąpione wyrazem ciekawości. Chciała... musiała... dowiedzieć się o nim jak najwięcej. - Co? - Haida dzielą się na dwie grupy, orła i kruka - wyjaśnił. - Moja matka była krukiem. A zatem i ja jestem krukiem.

16 - Czy Haida tworzyli społeczeństwo matriarchalne? - W pewien sposób. - Uśmiechnął się krzywo. - I bardzo dobrze, gdyż moim ojcem był szkocki wędkarz o imieniu Carl, który wyjechał, gdy tylko skończyło się tarło łososia. Dlatego nazywam się Carlson Kruk. - Czy ten człowiek wiedział, że twoja matka jest w ciąży? Ledwo zdążyła to powiedzieć, zorientowała się, że staje się zbyt dociekliwa. Lecz chciała poznać Kruka jak najlepiej i ta potrzeba tłumiła dobre maniery. - Wątpię. - Wzruszył ramionami. - Wątpię, czy miałoby to znaczenie, nawet gdyby wiedział. - Zawahał się i dodał cicho: - Poderwał matkę w barze. Ciągle potrzebowała pieniędzy na alkohol. W oczach Janny błysnęły łzy. Przypomniała sobie, jak dumny był jej ojciec z udanych synów i córki, jak wiele miłości było w ich rodzinie. A potem pomyślała o Kruku, który dorastał pozbawiony takiej miłości. - Cóż za strata - szepnęła. - Większość mężczyzn byłaby gotowa na wszystko, by mieć podobnego do ciebie syna. Kruk przymknął na chwilę oczy. - Nie bardzo - rzekł w końcu szorstko. Otworzył oczy. - Jestem Haida. Indianin. Może nie ma to znaczenia tu i teraz, w tej zatoce, ale tam, skąd ty pochodzisz, jest piekielnie ważne. Janna chciała zaprotestować, ale powstrzymała się. To, co mówił Kruk, było prawdą. Wprawdzie jej się to nie podobało, ale była zbyt wielką realistką, by zaprzeczyć. - Ja tego tak nie odczuwam - oznajmiła dobitnie. - Jesteś mężczyzną, Carlsonie Kruku. Najwspanialszym, jakiego w życiu spotkałam. Tylko to się dla mnie liczy. I nie ma znaczenia, czy jestem w Zatoce Totemu, czy na Księżycu. Głos Janny załamał się. Odwróciła się szybko, układając w kamiennym gnieździe kruchego, kłującego jeżowca. Szybko otarła łzy rękawem grubego swetra. Był wilgotny i pachniał trochę morzem, a trochę mężczyzną. - Janno. - Głos Kruka był głęboki, delikatny i chrapliwy. Przyciągnął ją ku sobie i, wsuwając pod brodę stwardniałą dłoń, uniósł lekko jej twarz. Zaczął coś mówić, dostrzegł łzy i poczuł, że traci oddech. Zbliżył usta i musnął wargami jej rzęsy. Zdumiał się, że tak trudno było mu przerwać ten delikatny pocałunek. Powoli odsunął się od dziewczyny. - Nie byłem nieszczęśliwy - wyznał cicho. - U Haida dzieci należą do szczepu matki, a chłopcy przechodzą inicjację pod opieką jej braci. Wychowali mnie wujowie, co jest zwyczajem mojego ludu. - A twoja matka? - szepnęła niepewnie Janna, wiedząc, że nie powinna zadawać tego pytania. - Zanim skończyłem sześć lat, matka nie potrafiła zadbać nawet sama o siebie. Porzuciła mnie i ciągle piła. Na cztery lata przed jej śmiercią wuj adoptował mnie zgodnie z prawem plemiennym i prawem kanadyjskim. Eddy jest dobrym człowiekiem i silnym mężczyzną. Latem łowi łososie, a zimą rzeźbi wizerunki równie stare i niezwykłe jak język haida. Polubiłabyś Eddy’ego. On by cię pokochał. W pogardzie ma tylko kobiety zbyt rozpieszczone, by wędrować podczas burzy po Wyspach Królowej Charlotty. Janna przyglądała mu się uważnie, szukając skrywanych pod słowami emocji. Wyczuwała, że zwykle niechętnie mówi o rodzicach... A jednak jej opowiedział o swoim dzieciństwie. Kiedy spojrzała w lśniące czarne oczy, najwyższym wysiłkiem woli powstrzymała się, by nie rzucić mu się w ramiona. Przecież taki gest byłby katastrofą. Niezależnie od gustów Eddy’ego, Kruka pociągały kruche blondynki, które nosiły jedwabne chusty w kolorze idealnie dopasowanym do tajemniczych, błękitnozielonych oczu. - Czy Eddy jest mężczyzną w dostatecznym stopniu, by zjeść zupę z jeżowca? - zapytała w nadziei, że Kruk nie zauważy, jak drżą jej wargi i wyginają się w podkówkę. - Nie mogę się doczekać, żeby to sprawdzić. - Uśmiechnął się nagle. Janna odwróciła twarz ku morzu. Zbliżała się kolejna linia szkwału. - Jak długo będziemy czekać? - zapytała. - Na zupę? - Na szkwał. Kruk spojrzał na morze. Zmarszczył czoło, widząc gęstą czarną ścianę chmur, zbliżającą się ku nim na skrzydłach coraz silniejszego wiatru. - Akurat tyle, żeby wrócić na łódź. O ile będziemy mieli szczęście. Niech to licho! O czym ja myślałem, do diabła? Powinienem wiedzieć, że nie należy odwracać się plecami do morza. - Nie zdążymy już nazbierać ostryg? - spytała Janna, przypominając sobie niewielką ławicę, którą minęli po drodze do ujścia zatoki. - Zajmę się tym. Ty wracaj na łódź, żebyś nie zmokła. - A co z tobą? - Jeśli przemoknę, będę w przyszłości obserwował niebo. - I nie zwracał uwagi na to, jak wdzięcznie poruszasz biodrami, kiedy schylasz się i grzebiesz w kałuży, dodał w myśli. - Skończą ci się suche rzeczy. - To włożę śpiwór. - Wykluczone - stwierdziła, stanowczo kręcąc głową. Światło migotało wśród jej falujących, cynamonowych włosów. - Owinę się prześcieradłem i oddam ci ubranie. Sama myśl o Jannie nagiej pod granatowym prześcieradłem wywołała uśmiech na twarzy Kruka. I na nic zdała

17 się złożona samemu sobie obietnica, że będzie o niej myślał jak o siostrze. Janna nie widziała już tego uśmiechu. Odwróciła się i ruszyła wzdłuż brzegu do miejsca, gdzie była przycumowa- na „Czarna Gwiazda”. Kruk obserwował ją przez chwilę, podziwiając, że tak cudownie kołysze biodrami. Tłumiąc przekleństwo, musiał przyznać, że bardzo pragnął zbadać dłońmi wspaniałe plecy Janny, wypukłości bioder i krą- głość pośladków. Była taka przyjemna, ciepła, jędrna i kobieca, pobudzająca zmysły. Czy jej by się to spodobało? Takie rozmyślania utrudniały Krukowi marsz. Przeklinając w duchu, zastanawiał się, jak zdoła utrzymać łapy z daleka od tej dziewczyny przez dwa deszczowe i wietrzne dni, które przewidywała prognoza pogody. - Kruku? - zawołała Janna. Uniósł głowę i zauważył, że stoi w miejscu i nad czymś się zastanawia. Zaklął pod nosem. Samokontrola nigdy dotąd nie sprawiała mu takich problemów. - Coś się stało? - spytała. - Nie - odparł niemal szorstkim tonem. - Zastanawiałem się tylko, jak długo jeszcze będziemy uwięzieni w tej cholernej zatoce. - Aha. Janna uśmiechnęła się beznamiętnie. Odwróciła się i odeszła jak najszybciej. Dzień stracił swój urok. Ona cieszyła się każdą chwilą spędzoną z Krukiem, a on odliczał minuty do chwili, gdy burza przycichnie i będą mogli odpłynąć. Lecz nie była tym zaskoczona. Jeśli kiedykolwiek marzył o uwięzieniu w zatoce, to raczej ze słodką Angel, a nie z obcą ciemnowłosą dziewczyną. Kruk był mężczyzną, o jakim Janna śniła od dawna, zanim jeszcze wyłowił ją z zimnego morza. Jego inteligencja fascynowała ją równie mocno jak siła, a śmiech powodował wrażenie, że stanęła w powodzi słonecznego światła. Drżenie budziła sama myśl o tym, że taki mężczyzna mógłby jej pożądać. Linia szkwału dotarła do brzegu w chwili, gdy Janna znalazła się w kabinie łodzi. Kruk przywiązał drugą belkę, dzięki czemu mogła łatwiej przejść po podskakującej kei. Ale i tak była wdzięczna losowi, że nie musi robić tego w deszczu. Uśmiechnęła się smutno. To ładnie z jego strony, że przydźwigał jeden z tych starych pni i dołączył do pomostu, by przy każdym wejściu lub zejściu z łodzi nie ryzykowała kąpieli. Z fascynacją obserwowała, jak nagi do pasa manewrował belką w wodzie. Ogromna siła Kruka mogła budzić przerażenie. A przecież Janna niczego nie pragnęła bardziej, niż gładzić dłońmi jego potężne ciało i rozkoszować się ciepłem smagłej skóry. Zastanawiała się, czy Kruk pachnie bardziej morzem, czy może cedrem. A może jego zapach był mieszaniną soli, cedru i wonią mężczyzny, mieszaniną tak złożoną i pierwotną jak sam Kruk? - Jego skóra może mieć smak kawioru lub wiśniowego placka - mruknęła do siebie. - Albo deszczu, albo wina i... och, do diabła. Przestań się dręczyć tym, czego i tak nie zdobędziesz. Lepiej napij się herbaty. Kruk zmoknie i przemarznie, zanim nazbiera pełen kubełek ostryg na kolację. Nastawiła wodę i przygotowała dwa kubki. Lubiła dość słabą herbatę z cukrem i cytryną. Kruk parzył tak mocną, że mogłaby wytrawić stal, a potem, brytyjskim zwyczajem, dodawał do niej mleko z puszki i cukier. Janna raz spróbowała tej cieczy i wciąż nie była pewna, jak smakowała. Wiedziała tylko jedno: na pewno nie miała smaku herbaty. Gdy woda zawrzała, starannie napełniła kubki, zostawiając w jednym miejsce na sporą ilość mleka. Przekroczyła wąskie przejście i przysiadła przy specjalnie zrobionym stole, który zajmował sporą część kajuty. Jego blat był większy niż zwykle stoliki na łodzi, gdyż Kruk był potężniejszy niż przeciętny mężczyzna. Na noc stolik był opuszczany, chowany w zagłębieniu i przykrywany specjalnie zrobionym materacem. Normalnie Kruk po prostu opuszczał kajutę i jadł posiłki siedząc na jednym z wyściełanych stołków na rufie. Ale odkąd na łodzi znalazła się Janna, uparł się, że będzie rozstawiał stolik co rano i składał po kolacji. Janna spojrzała na niewielką trójkątną kajutę na dziobie, w której sypiała. Z obu stron były wąskie koje, a między nimi klinowate przejście. Od razu wiedziała, dlaczego Kruk tu nie sypia. Koje były tu dla niego zbyt wąskie i krótkie. Z roztargnieniem obejrzała herbatę, badając kolor płynu. Idealny. Kuchennym nożem odkroiła kawałek cytryny. Nóż był bardzo ostry, jak wszystkie noże Kruka. Była mu za to wdzięczna. Tylko ostry nóż w doświadczonej dłoni mógł rozciąć twardy materiał ratunkowej kamizelki, która wiązała ją z tonącą łodzią. Zadrżała mimowolnie i dodała do herbaty łyżeczkę cukru. Starannie zapakowała resztkę znalezionej w lodówce cytryny. I tak była zadowolona. Cytryny na Wyspach Królowej Charlotty to rzadko spotykany owoc. Niespokojnie rozglądała się po łodzi. Zatrzymała wzrok na niewielkiej podkładce i ołówku, które Kruk wyszukał, by mogła szkicować. Wyciągnęła rękę, ale zrezygnowała z rysowania. Wyszła na rufę „Czarnej Gwiazdy”. Zaciągnięty brezent osłaniał pokład przed deszczem i wiatrem, a rufa łodzi stała się jakby dodatkową kajutą. Deszcz szumiał nieustannie. Zwykle działało to na nią kojąco, ale teraz pragnęła usłyszeć głos Kruka. Pochyliła się, wyglądając przez przezroczyste plastykowe otwory w brezencie. Widziała tylko strugi deszczu. Padał tak, że z trudem sięgała spojrzeniem brzegu. Łódź kołysała się lekko; odbijacze chroniły kadłub przed belkami kei. Janna przymknęła oczy. Przez dłuższy czas słuchała wiatru, deszczu i niespokojnego morza. Przyzwyczaiła się do tego, że jest sama, ale nie do tego, że jest

18 samotna. A tak właśnie czuła się w tej chwili. Samotnie. - Hej tam na „Czarnej Gwieździe”! Ostrygi wchodzą na pokład. Janna poczuła, że ogarnia ją fala ciepła. Natychmiast pobiegła, by rozsunąć zamek. W otworze pojawiło się wiadro, a tuż za nim Kruk. Spiął brezent i spojrzał na Jannę. Mimo wodoszczelnej kurtki był mokry jak foka. Zrzucił kurtkę, strząsnął z niej wodę i zawiesił na kołku, a potem wciągnął nosem powietrze. - Ach - zahuczał - moja ulubiona kolacja. Tenisówki z rożna i pieczone dżinsy. Janna wybuchnęła śmiechem. Wyciągnęła rękę po wiadro i zauważyła, że prócz ostryg leży tam butelka wina. - Widzę, że na tych wyspach są, hm, dość niezwykłe ławice ostryg - zauważyła, wyjmując wino. - Stary sekret Haida - Kruk odpowiedział z uśmiechem. - Ktoś musiał dopuścić do tego sekretu Francuzów - odparła, patrząc na etykietę. - Skąd wiedziałeś, że uwielbiam chardonnay? - Już mówiłem - rzekł stłumionym głosem. Pochylił się, by zdjąć przemoczone buty. - Wyglądasz na kobietę, która potrafi cieszyć się życiem. - A co się stało z twoją ręką? - spytała nagle, odstawiając butelkę. Spojrzał na grzbiet dłoni. Było tam kilka cienkich, nabrzmiałych linii. - Skorupiaki - odparł, wzruszając ramionami. Nie dodał, że zamiast myśleć o tym, co robi, myślał o Jannie. - To nic poważnego - dodał. Szybko oblizał skórę i zbadał płytkie nacięcia. - Może stać się czymś poważnym, jeśli się tym nie zajmiesz - odparła surowo. - Zadrapania skorupiaków często prowadzą do zakażenia. Weszła do kajuty i po chwili wróciła z gorącą wodą i maścią z antybiotykiem. Zanim Kruk zdążył zaprotestować, chwyciła jego dłoń i obmyła starannie, po czym przysunęła do światła. Zadrapania były płytkie i czyste, więc powinny szybko się zagoić. Naprawdę nie było powodu do niepokoju. Powinna puścić jego rękę i wrócić do kajuty, ale tego jakoś nie potrafiła zrobić. Pragnienie, by mocną dłoń Kruka unieść do ust i całować drobne ranki, było niemal nie do opanowania. Powstrzymała ją tylko świadomość, że taki pocałunek byłby bardziej zmysłowy niż kojący. Wymyślając sobie od idiotek, przedłużyła kontakt, ponownie przemywając dłoń mężczyzny, dotykając go w jedyny sposób, na jaki mogła sobie pozwolić. Kruk siedział nieruchomo i rozkoszował się delikatnym ciepłem rąk Janny. Włosy wysunęły się spod klamry, którą spinała je na karku. Ciemnocynamonowe kosmyki zwijały się przy jej policzkach niczym migotliwe płomie- nie. Zastanowił się, co by odczuwał, gdyby te jedwabiste włosy opadły swobodnie na jego nagie ramiona i pierś. A potem zdziwił się, dlaczego właściwie dręczy sam siebie z powodu kobiety, której nie powinien nawet dotykać. Janna wytarła dłoń tak samo starannie, jak ją przemywała. Bez pośpiechu posmarowała ranki maścią, a potem zrobiła to raz jeszcze. Kiedy nie miała już pretekstu, by dotykać Kruka, niechętnie wypuściła z dłoni jego rękę. - Gotowe. Ranki szybko się zagoją - usłyszała własny głos i stwierdziła, że był chrapliwy. - Dzięki. Wyprostował palce, by powstrzymać je przed sięgnięciem po cudowne włosy dziewczyny. Chciał powiedzieć, że jest mu miło, iż Janna troszczy się o jego rany, nawet tak drobne jak te zadrapania. Na ogół nie lubił, gdy kobiety przejmowały się każdym skaleczeniem. Lecz Janna zachowywała się tak spokojnie i działała sprawnie, że czuł się raczej dopieszczony niż przytłoczony. - Powinnaś mieć dzieci. Byłabyś wspaniałą matką. Masz delikatne dłonie i... - Ucichł nagle, gdy dostrzegł, że Janna zamarła w bezruchu. Wyprostowała się i odwróciła tak szybko, że niemal się potknęła. - Janno? - Zapomniałam o twojej herbacie - odezwała się ostrym tonem. - Teraz jest już tak mocna, że mogłaby rozpuścić żelazo. - Uwielbiam takie napoje. - Uśmiechnął się. Nie odpowiedziała. Kruk zmarszczył brwi. Nie wiedział, co takiego się stało. Zwykle lubiła przekomarzać się z nim na temat herbaty, tak jak on lubił żartować z tej gorącej wody z cukrem, którą sama piła. Wstał, by pójść za nią i spytać, o co chodzi. Po trzech krokach był w kajucie. - Janno, co... - Jako twoja zastępcza matka - przerwała szorstko - powinnam chyba zauważyć, że woda kapie z ciebie na podłogę. - Na pokład - poprawił ją odruchowo, marszcząc brwi. - Na pokład. Kruk zmrużył oczy, dostrzegając z trudem hamowany gniew Janny. Obserwował, jak sięga na ślepo do szuflady i wyciąga szpikulec do puszek. Otworzyła mleko jednym silnym uderzeniem, rozlewając przy okazji trochę gęstego białego płynu. Ostrożnie wyciągnął rękę, odebrał puszkę i narzędzie, i położył poza zasięgiem jej rąk. - Co się stało? - zapytał. - Nic. - Janna słyszała, jak to lodowate słowo odbija się echem pośród ciszy. Patrzyła, jak strużka mleka płynie po blacie, i resztkami woli usiłowała zachować samokontrolę. - Przepraszam - wykrztusiła w końcu. - Sądzę, że jestem podobna do ciebie.

19 - W czym? - Zastanawiałam się, jak długo jeszcze będziemy tkwić w tej cholernej zatoce. Kruk drgnął, słysząc powtórzone w taki sposób własne słowa..; - Nie to chciałem powiedzieć. Jest mi z tobą bardzo dobrze. Nie pamiętam, bym się kiedyś tak często śmiał. - Tak. Spełniły się twoje marzenia - powiedziała Janna z dziwnym uśmiechem. - Jesteś sierotą, a ja świetnym materiałem na matkę. Szkoda że jesteś już za stary, żeby cię adoptować. Moglibyśmy śmiać się przez całe życie. - Janno... - Proszę - przerwała, stawiając przed nim kubek z herbatą. - Pij, zanim ta ciecz przeżre się przez naczynie. Otworzę ostrygi. I przebierz się, nim zmarzniesz. - Tak, mamo - odpowiedział sucho Kruk, sięgając do guzika koszuli. Janna drgnęła, jakby ją uderzył. Kruk zmrużył oczy na widok tej reakcji. - Nie miałem zamiaru cię obrazić - powiedział spokojnie. - Która kobieta obrazi się, słysząc, że jest świetnym materiałem na matkę? - spytała chłodnym tonem. Kruk chciał coś powiedzieć, zawahał się i rozpiął koszulę. Wciągnął suche rzeczy, mokre rozwiesił dookoła i wy- szedł na rufę. Brezent chronił przed wiatrem i deszczem, ale nie przed zimnem. Kajuta była o wiele przytulniejsza. - Nie jest ci zimno? - zapytał. Wzruszyła ramionami i nadal walczyła z ostrygami. Nóż, którego używała, był krótki i ostry. Miał zbyt krótki trzonek. Janna miała ogromne trudności w posługiwaniu się nim. - Ja to zrobię - zaproponował. - Wracaj do kabiny, tam jest ciepło. - Tak, tatku - mruknęła, ale nie oddała mu noża. Sam pomysł, że mógłby wobec Janny żywić ojcowskie uczucia, był tak niedorzeczny, że Kruk musiał się roześmiać. Po chwili Janna uniosła głowę i także się uśmiechnęła. Nie był to najweselszy uśmiech, ale na więcej w tej chwili nie było jej stać. Wciąż czuła urazę, że Kruk wychwalał jej macierzyńskie cechy, kiedy ona drżała jeszcze od samego dotknięcia jego dłoni. Różnica między ich reakcjami na siebie nie mogła być bardziej zniechęcająca. - Przepraszam - powiedziała. - To chyba przez to ciepło w kajucie. - Albo głód - odparł, muskając palcami jej wargi. Oczy Janny rozszerzyły się ze zdumienia. Miała wrażenie, że Kruk czyta w jej myślach. - Skąd wiedziałeś? - szepnęła. - To żadna sztuka - odparł z uśmiechem. - Minęło już pięć godzin od obiadu. - Od obiadu? - Tak. Pamiętasz, to ten posiłek, który się je po śniadaniu, a przed kolacją. - Ach, ten obiad. - A są jakieś inne? - spytał niewinnym tonem. - Oczywiście - odparła drwiąco. - Można jeść obiad lub być na obiedzie. Ostatnio bywałam na obiedzie częściej, niż jadłam. Kruk otworzył usta, zamknął je z powrotem i wybuchnął śmiechem. - Czy ktoś ci mówił, że masz... - Wspaniałe poczucie humoru? - przerwała, gwałtownym ciosem noża otwierając ostrygę. - Tak. To jedna z tych nudnych cnót, którą zwykle kwalifikuje się na równi z macierzyństwem. - Nie dla kogoś, kto nigdy nie miał matki i kto lubi się śmiać. To są wspaniałe zalety, Janno - stwierdził cicho. - Doprawdy? - spytała, otwierając kolejną ostrygę. Unikała jego wzroku. - Szkoda, że jesteśmy tak daleko od biura reklamacji. Wymieniłabym je na seksapil. Kruk przez chwilę patrzył na nią, zdumiony, ale zaraz wytłumaczył sobie, że Janna żartuje. Roześmiał się, potrząsając głową i żałując, że sztorm nie sprowadził Janny do zatoki wiele lat temu. Nie była uwodzicielką, nie potrafiła nawet rozmawiać na temat seksu bez zażenowania, choć usiłowała to ukryć. - Trzymaj - powiedziała, wciskając rękojeść noża w szeroką dłoń Kruka. - Zrobię sos. Tu jest dla mnie za zimno. Drzwi zatrzasnęły się. Kruk spojrzał na nóż i nie wiedział, skąd wzięło się wrażenie, że Janna wolałaby wbić ostrze raczej w niego niż w ostrygę. ROZDZIAŁ PIĄTY Zanim Janna skończyła przeglądać kajutę w poszukiwaniu keczupu i chrzanu, zdążyła przynajmniej częściowo odzyskać zwykłą swobodę i zdrowy rozsądek. Powiedziała sobie, że przecież nie jest winą Kruka, iż pociągają go jasnowłose anielice. To nie jego kłopot, że coraz trudniej jej przebywać przy nim i nie dotykać go w sposób zdecydowanie mało anielski. A sztorm szalał ponad morzem i lądem. W przerwach między wybuchami trzasków, które następowały, gdy Kruk usiłował złapać w radiu jakąś stację, Janna zrozumiała, że muszą zostać w Zatoce Totemu jeszcze dwa dni, nim wiatr przycichnie i umożliwi rejs małym łodziom. Tylko dwa dni. Z pewnością potrafi powstrzymać się od okazywania Krukowi swoich uczuć i zachować poczucie

20 humoru. Janna ponuro odłożyła pudełko znalezionych w szafce krakersów. Przez chwilę przyglądała się im, marszcząc czoło. Wreszcie postanowiła zbadać rezerwową chłodziarkę „Czarnej Gwiazdy”. Wiedziała, że w małej lodówce w kajucie nie było cytryn, ale żywiła pewne nadzieje co do magazynku żywności. Nie znalazła tam wprawdzie żadnej cytryny, ale też nie szukała dokładnie. Magazynek był czymś w rodzaju długiego, głębokiego, plastykowego pojemnika umieszczonego poniżej linii wody i dopasowanego do krzywizny kadłuba. Unoszona na zawiasach pokrywa umożliwiała dostęp. Janna podniosła klapę i zajrzała do środka. Nie zauważyła tam żadnych cytryn, ale mogła przysiąc, że wyczuwała ich aromat wraz z intensywnym zapachem cebuli i pomarańczy. Spoglądała w ciemność na małe, ustawione tuż obok siebie torby. Zbadanie ich zawartości będzie wymagało latarki i umiejętności zwisania głową w dół, przy jednoczesnym utrzymywaniu równowagi na krawędzi obudowy. To właśnie robiła Janna, kiedy wszedł Kruk. Na widok jej długich nagich nóg stanął jak skamieniały. Z magazynku żywności dochodziły przytłumione szelesty, gdy Janna w poszukiwaniu cytryn przesuwała z jednego końca pojemnika na drugi ziemniaki, cebulę, marchewki i inne przechowywane tam warzywa. Do Kruka te dźwięki prawie nie docierały. Ze wszystkich sił starał się powstrzymać, by nie przesunąć dłonią od kostek Janny do gładkiej wypukłości bioder. Byłoby to łatwe. Trwałoby kilka sekund, nie dłużej. Mógłby odsunąć te cienkie, koronkowe majteczki, które teraz wystawały spod zbyt długiej koszuli. Językiem i zębami mógłby poznać każdy centymetr jej skóry i powoli zsuwać skrawek bielizny wzdłuż tych pięknych nóg. Zanim to sobie uświadomił, już wyciągał do niej ręce. - Co ty wyczyniasz, do diabła? - mruknął do siebie szorstko. Spod blatu usłyszał odpowiedź. - Szukam cytryn. - Cytryn - powtórzył chrapliwie, obserwując, jak jego własna koszula zsuwa się Jannie coraz wyżej, gdy dziewczyna wynurza się z czeluści magazynku. Dostrzegł podniecające wgłębienie i ruch bioder pod niebieską koronką, i cały zesztywniał. - O Boże - zgrzytnął zębami. Na kilka sekund zamknął oczy i próbował zapanować nad pożądaniem. Bez skutku. Rozlewało się gorącym strumieniem po żyłach. - Cytryn - powtórzyła Janna, wynurzając się z magazunku. - Wiesz, żeby osłodzić sobie życie. Kruk roześmiał się niemal bezgłośnie, a potem w ten sam sposób zaklął. Spodziewał się raczej ponurej kolacji z rozgniewaną kobietą, a wszedł do kajuty i zobaczył zgrabną pupę Janny, która nie traciła poczucia humoru. Teraz, jeśli tylko poradzi sobie z tą dziką żądzą, która go opanowała, zdołają może wydostać się z zatoki, zanim wciągnie ją na koję i pozna każdy skrawek jej ciała. A to może się nie udać, jeśli nie przestanie obserwować ruchów jej bioder. Teraz. Natychmiast. Z jękiem zmusił się, by odwrócić wzrok od zachęcających wypukłości pośladków Janny. Na ślepo odnalazł półmisek na ostrygi i wycofał się na rufę, zamykając za sobą drzwi. Bardzo starannie ułożył muszle. Kiedy spojrzał przez ramię w okno kajuty, ujrzał, że Janna znów wsunęła się do magazynku. Posępnie ułożył stos ostryg od nowa. Trzykrotnie. - Znalazłam! - Dzięki Bogu - wymruczał szczerze Kruk i ruszył do kajuty. Otworzył drzwi i zamknął je za sobą, przytrzymując w jednej ręce ciężki półmisek. Jeden rzut oka powiedział mu, że wrócił o kilka sekund za wcześnie - Janna właśnie się wynurzała. Twarz miała zarumienioną, a włosy w całkowitym nieładzie. I koszulę podwiniętą aż do pasa. Janna też to zauważyła. W obu rękach trzymała cytryny, więc szybkim ruchem bioder usiłowała opuścić koszulę. Widząc to, mężczyzna cicho jęknął. - Kruku? - zwróciła się do niego. - Co się stało? Skaleczyłeś się nożem? Nie, ale tylko dlatego, ze nie miałem go w ręku. Dobry Boże, kobieto, prawo powinno zakazywać takich gestów. Zachował na tyle rozsądku, by zatrzymać tę myśl dla siebie. Odetchnął głęboko i poczuł dziwny zapach. Janna wyczuła go w tej samej chwili. Wrzuciła cytryny do zlewu, otworzyła piekarnik i wyciągnęła z niego zapomniane dżinsy i tenisówki. Kruk postawił ostrygi w samą porę, by chwycić spodnie, nim owinęły mu się wokół głowy. Janna, mrucząc coś do siebie, przerzucała buty z ręki do ręki. - Gdybym wiedział, że jesteś taka głodna, upiekłbym raczej dorsza - stwierdził z niesmakiem, oglądając dżinsy. - A kto ostatnio wychwalał zalety pieczonych dżinsów? - odgryzła się, rzucając na podłogę gorące, ale poza tym całe tenisówki. Kruk parsknął śmiechem i złożył stygnące szybko spodnie. Janna zadrżała, obserwując jego wielkie dłonie niemal pieszczotliwie gładzące nogawki. Żałowała, że nie ma tych dżinsów w tej chwili na sobie. - Po co myśleć o pieczonych nóżkach? - mruknęła.

21 - Słucham? - Eee... czy spodnie już wystygły na tyle, żeby je włożyć? - spytała szybko. - A zimno ci? Janna otworzyła usta, zastanowiła się i powiedziała: - Nic z tego. Kruk spojrzał na nią z ukosa. - Nic z czego? - Nie wciągniesz mnie w kolejną tego typu dyskusję. Kruk przykucnął z uśmiechem i ostrożnie dotknął palcem tenisówek. Uniósł głowę i oświadczył z powagą: - Trzeba dać im jeszcze dziesięć minut. Zjedzmy ostrygi. Podeszwy powinny do tego czasu zmięknąć. - Świetny pomysł. Nie zwracając uwagi na jego zdumione spojrzenie, podniosła buty i wrzuciła je do piekarnika, włączyła palnik na pełną moc i zatrzasnęła drzwiczki. Odwróciła się jak gdyby nigdy nic i zaczęła mieszać sos do ostryg. Kruk czekał. Nagle jego głęboki, ciepły śmiech wypełnił kajutę. Pochylił się, zgasił palnik i wyciągnął buty. - Zrobiłabyś to, prawda? - zapytał, wciąż roześmiany. - Jasne - zapewniła go, walcząc z uśmiechem, który mimowolnie pojawił się na jej wargach. - Pierwszą rzeczą, jakiej bardzo szybko uczy się młodsza siostra, jest to, jak przewyższać uporem braci, którzy są więksi, silniejsi i twardsi niż ona. - Mały wojownik - mruknął. Dotknął jedwabistego pasma jej włosów tak delikatnie, że nawet tego nie poczuła. - Dręczyli cię? Janna już miała przytaknąć, ale uświadomiła sobie, że nie zawsze tak było. - Czasami, ale kochali mnie na swój sposób. A ja zachowywałam się jak wiedźma. Czasami. - Ale i tak ich kochałaś - dokończył Kruk, obserwując delikatny uśmiech, jaki na twarzy Janny wywołały wspomnienia. - Tak - szepnęła. - Zawsze byli gotowi mnie bronić. Doprowadzali mnie do szału, kontrolując moje randki. Niektórych chłopców tak postraszyli, że ci biedacy ostrzegali innych, a tamci po takich przestrogach bali się nawet wziąć mnie za rękę. Jedynym, którego tolerowali, był chłopak z sąsiedztwa. Lubili Marka. Nigdy się nie narzucał. Uśmiech Janny znikł. Gdyby tylko wiedzieli, dlaczego Mark nie podrywał ich dorastającej młodszej siostry. Ale nie mogła mieć do nich pretensji. Mark też właściwie nie wiedział. Nie całkiem. - Mark? Twój mąż? - Mój były mąż. - Dlaczego się rozstaliście? Dłonie Janny znieruchomiały. Po chwili zdecydowanymi ruchami przelała sos do niewielkiej miseczki. - Nie pasowaliśmy do siebie. - Co to znaczy? - spytał Kruk, wyczuwając coś innego niż typowe przyczyny rozpadu małżeństwa. Zawahała się i wreszcie wzruszyła ramionami. - Mark widział we mnie przyjaciółkę, towarzyszkę, siostrę, czasem nawet matkę. Ale nie kochankę - mówiła spokojnie. - Wycisnąć cytrynę do sosu czy wolisz zjeść ją osobno? Kruk przyglądał się jej przez dłuższą chwilę. Chciał wiedzieć więcej o niej i mężczyźnie, którego kiedyś kochała i poślubiła. Mężczyźnie, który najwyraźniej jej nie kochał. - Osobno - odparł w końcu. Nie zadał tych pytań, ponieważ oczy Janny były teraz jasnozielone i puste. Nie można z nich było niczego wyczytać. Nie mówiły, czy była smutna, szczęśliwa czy obojętna, gdy nastąpił koniec ich małżeństwa. Towarzyszkę, siostrę, matkę, ale nie kochankę. Kruk skrzywił się. Nic dziwnego, że tak zareagowała, gdy wychwalał jej delikatne ręce i uśmiech. Ciekawe, czy pragnęła widzieć w swym mężu raczej kochanka, czy dziecko. Gdy tylko o tym pomyślał, znalazł odpowiedź. Chciała kochanka, a dostała dziecko. - Twój mąż musiał być chyba ślepy - stwierdził rzeczowo. - Cieszę się, że tak sądzisz - odparła. Jej pełne wargi ułożyły się w uśmiech równie pozbawiony emocji jak oczy. - Ale, niestety, to nieprawda. Mark jest pilotem. Ma doskonały wzrok. Podaj mi korkociąg. - Kochałaś go? - Oczywiście, że nie - odparła. - Wychodzę za każdego mężczyznę, który zaprosił mnie na randkę więcej niż dwa razy. - Janno... - zaczął Kruk. - Korkociąg - przypomniała i poczęstowała go uśmiechem równie chłodnym jak głos. - Bracia pokazali mi kiedyś, jak usunąć korek, uderzając ręką o dno butelki, ale nie jestem tak silna jak oni. Za każdym razem nabijam sobie siniaka. Ty byłbyś w tym dobry. Silny i zawzięty. Jak oni. - Czy wciąż go kochasz? - Czy ktoś ci kiedyś powiedział, żebyś pilnował własnych spraw?

22 - Tak. Czy wciąż go kochasz? - A dlaczego to cię interesuje? - zapytała przez zaciśnięte zęby, czując, jak rozpada się z trudem wzniesiona bariera obojętności. - Nie mogę pozwolić, żebyś marnowała życie, oglądając się za siebie - wyjaśnił cicho. - Ty mi nie pozwolisz... - Janna pokręciła głową i spojrzała na stojącego przed nią potężnego, nieruchomego mężczyznę. - Nie ty odpowiadasz za moje życie. Mam już ojca i trzech starszych braci, którzy są prawie tak samo wielcy i tak samo aroganccy jak ty. - Czy wciąż kochasz Marka? - nie ustępował Kruk. - Nie! Nie kocham go, odkąd zasnął spłakany w moich ramionach, ponieważ nie potrafił się zmusić, by się ze mną kochać! - Co? - zawołał z niedowierzaniem Kruk. - Ożenił się ze mną, ponieważ zawsze mnie lubił, chciał mieć dzieci i myślał, że będę wspaniałą matką. Sądził, że jeśli jakakolwiek kobieta zdoła go pobudzić, to będę nią ja. Nie miał racji. Nawet palnikiem nie mogłabym go rozgrzać! Był homoseksualistą i nie potrafił się do tego przyznać! Janna słyszała w kajucie echo własnych słów i była przerażona. Nigdy nikomu nie powiedziała o tej strasznej nocy, gdy ona i jej mąż uświadomili sobie, dlaczego nie mogą żyć ze sobą. Teraz też by o tym nie mówiła, gdyby Kruk tak nie nalegał. Odetchnęła głębiej i miała ochotę wcisnąć się pod blat, by uniknąć spojrzenia ciemnych, pełnych współczucia oczu Kruka. - I co? Ulżyło ci? - spytała drżącym głosem. - Miałem zamiar zapytać ciebie o to samo. - W życiu nie czułam się gorzej. Następnym razem zostaw mnie na dnie zatoki. Zbyt wysoką cenę płacę za ratunek. Kruk wydał niski dźwięk, jakby mimowolne stęknięcie po uderzeniu. - To zabawne - odparł w końcu. - To samo powiedziała mi Angel. Wykrzywił wargi w smutnym uśmiechu, który rozdzierał Jannie serce i świadczył, że w jakiś sposób zraniła go głębiej, niż wydawało jej się to możliwe. O wiele bardziej niż on ją zranił swymi pytaniami. I nagle poczuła, że jej gniew mija. - Przepraszam - szepnęła. - Nie chciałam... - W porządku - przerwał i odwrócił się. - Nie wiedziałaś. A nawet gdyby... sam się o to prosiłem. - Gdybym wiedziała, nie mówiłabym tego. Nie jestem aż tak okrutna. - Mały wojownik - powiedział, odwracając się znowu do niej. Lekko uśmiechnięty, pogładził twardą dłonią jej policzek. - Niczego się nie nauczyłaś? Czasem delikatność nie pomaga. - Otworzył szufladę i wyjął korkociąg. Kilkoma ruchami wyciągnął korek z butelki wina. - Kieliszki są w szafce po lewej stronie. Janna niezgrabnie sięgnęła do drzwiczek. Wyjęła z uchwytów i postawiła przed Krukiem dwa kieliszki. Gdy je napełniał, dostrzegła, jak rozszerzają mu się nozdrza, gdy rozkoszował się aromatem wina. Nalał bladozłotego płynu, obrócił kieliszek zgrabnym ruchem dłoni i pochylając głowę, począł badać bukiet. Ten gest świadczył o wyrafinowaniu, tak kontrastującym z jego flanelową koszulą i dżinsami. - A na co oglądała się Angel? - zapytała Janna, zaskakując samą siebie. - Na zmarłego mężczyznę. Janna znieruchomiała z miseczką sosu w dłoni. - Kochała go? - Zginął w noc poprzedzającą ich ślub. Jej rodzice także zginęli w tym samym wypadku samochodowym. Ona przeżyła. Była ciężko ranna i nie mogła się ruszyć. Mogła tylko leżeć i słuchać jęków Granta. Aż umarł. Głos Kruka był rzeczowy, co sprawiło, że słowa brzmiały jeszcze bardziej przerażająco. Janna przymknęła oczy. Nie mogła powstrzymać drżenia na samą myśl o tym, co przeżyła Angel. Wstydziła się swej napaści na Kruka. Koniec jej małżeństwa był smutny i bolesny, ale nie musiała patrzeć, jak ukochany umiera, i nie móc nawet dotknąć jego ręki. - Angel w końcu pogodziła się z losem - mówił dalej Kruk, stawiając na stole półmisek ostryg. - A ty ją pocieszałeś - pomyślała głośno Janna, wyobrażając sobie szczupłą blondynkę, uciekającą przed bólem i rozpaczą w silne ramiona Kruka. Spojrzał z ukosa na bladą twarz Janny. Nie rozumiał przyczyny smutku, jaki na niej dostrzegał. - Angel miała Derry’ego, brata Granta, który ją pocieszał. Potrzebowała człowieka tak twardego jak ja, na którego mogłaby wylać całą wściekłość i pretensje do losu za to, że zabrał jej ukochanego. Ta wściekłość ją niszczyła. Musiała się jej pozbyć, nim poradzi sobie z rozpaczą, która ją doprowadzała do obłędu. Janna szeroko otworzyła oczy. Zrozumiała. Patrząc na Kruka, dostrzegła ślad bólu w napiętych liniach wokół ust. Pamiętała, co powiedział: „Czasami delikatność nie pomaga”. Teraz rozumiała, o co mu chodziło. - Świadomie uczyniłeś z siebie cel, prawda? Milczał przez chwilę, nim odpowiedział głębokim głosem: - Tak.

23 - I znienawidziła cię za to. Kiwnął głową. - Czy zrozumiała, dlaczego to zrobiłeś? - Zrozumiała od razu - odparł, ustawiając talerze, kładąc widelce i wyjmując z paczki krakersy. - Wybaczenie trwało dłużej. Całe lata. - Kochałeś ją - stwierdziła Janna. Stała nieruchomo, bacznie obserwując Kruka. - Tak. - I nadal ją kochasz. Uśmiechnął się lekko, napełniając ostrygami talerz Janny. - Oczywiście. Angel też mnie kocha. Polubiłabyś ją - dodał, unosząc głowę. - Podobnie jak ty, jest w głębi duszy wojownikiem. Walczyła w najgorszych okolicznościach i wygrała życie i miłość. Cudowna kobieta w każdym sensie tego słowa. Janna spojrzała na zawartość kieliszka, żałując, że nie jest to morze tak głębokie, by mogła w nim utonąć. Czuła lęk i rozpacz gorszą niż wtedy, gdy znalazła się pod tonącą łodzią. Wtedy zamarzało jej ciało. Teraz chłód przenikał duszę. Lęk. Bardzo się bała, że pokochała Kruka, mężczyznę, którego serce należało do innej kobiety. Lęku nie zmniejszał fakt, że znała jego źródło. Utraciła coś, zanim miała szansę to zdobyć. - Dlaczego nie ożeniłeś się z Angel? - zapytała spokojnie. Kruk obrzucił ją uważnym spojrzeniem, a potem się uśmiechnął. - Kanadyjskie prawo nie pochwala bigamii. - Jesteś żonaty z kimś innym? - spytała ze zdumieniem, gwałtownie unosząc głowę. Roześmiał się i pokręcił głową. - Nie. Ale Angel jest mężatką, bardzo szczęśliwą. - Wypił łyk wina i dodał: - Derry i ja pomogliśmy Angel prze- trwać, ale to Miles Hawkins naprawdę ją uleczył. A ona jego. Znaleźli w sobie to, co najlepsze. I wciąż odnajdują. Jannę zdumiała głębia uczucia i podziwu w głosie Kruka, gdy mówił o mężczyźnie, którego kochała Angel. - Na twoim miejscu większość mężczyzn znienawidziłaby jej męża. Wzruszył potężnymi ramionami. - Sokół dał Angel coś, czego nie mógł jej dać żaden inny mężczyzna. Ona zaś dała mu to, czego nie mogła dać nikomu innemu. Są ze sobą związani tak mocno jak morze i brzeg. Nienawidzić tego człowieka znaczyłoby odczuwać nienawiść do jego żony. Janna w głębi duszy zastanawiała się, czy potrafiłaby tak wielkodusznie przyjąć utratę swojej miłości. - Jesteś niezwykłym mężczyzną, Carlsonie Kruku - powiedziała drżącym głosem. - Angel musiała być ślepa, by wybrać kogoś innego. Kruk błysnął zębami w uśmiechu. - Nie znasz Sokoła. Jest wysoki, smagły, przystojny, elegancki. Gdziekolwiek pójdzie, wszyscy się za nim oglądają. To znaczy kobiety. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. - Nie bujaj - odparła kpiąco. - Przecież jesteśmy na morzu. - Uwierz mi. Sokół jest naj... - Nie może się z tobą równać - przerwała. Napiła się wina, potem smętnie zajrzała do kieliszka. - Mój Boże, założę się, że kiedy idziesz ulicą, mdleją wszystkie kobiety, które mijasz. Kruk usiadł przy stole i ze zdziwieniem uniósł brwi. - Czy jesteś jedną z tych kobiet, które nie mogą wypić odrobiny alkoholu, żeby się nie upić? Z niecierpliwym wzruszeniem ramion Janna odstawiła kieliszek na stół i wyjęła cytrynę ze zlewu. - Nie bądź taki skromny - oświadczyła i gwałtownymi cięciami noża podzieliła owoc na ćwiartki. - Na pewno zauważyłeś kobiety, które ścielą się u twych stóp jak jesienne liście. Kruk wyciągnął swoje długie nogi i przyjrzał się im uważnie. - Nie. Nie widziałem żadnej leżącej damy. Janna pokręciła głową i dała za wygraną. Gniew gdzieś się ulotnił na widok ożywionej śmiechem twarzy Kruka. Przez jedną chwilę zastanawiała się, dlaczego życie jest takie niesprawiedliwe. Dało Krukowi wszystko, co podziwiała u mężczyzny, a potem umieściło go poza jej zasięgiem. Niespodziewane łzy napłynęły jej do oczu. Próbowała coś powiedzieć, ale zdołała wykrztusić tylko imię Kruka. - Daj spokój, to nie był taki zły żart - szepnął łagodnie, stanął przy Jannie i otarł jej łzy serwetką. Spuściwszy głowę, próbowała powstrzymać płacz. - Przepraszam - odezwała się po chwili. - Nigdy nie płaczę. Nie wiem, co mi się stało. Westchnęła i niechętnie odsunęła się od Kruka. - Omal nie zginęłaś parę dni temu - wyjaśnił spokojnie. Wahał się przez moment, nim pozwolił sobie na luksus pogłaskania jej lśniących włosów. - Nic dziwnego, że wciąż jesteś trochę zdenerwowana. Janna zadrżała, czując dotknięcie Kruka. Chciała odwrócić głowę i ucałować jego silną dłoń. Poddała się temu impulsowi. Musnęła wargami gorące palce mężczyzny.

24 - Jesteś bardzo dobry - powiedziała ochrypłym głosem. - Kimkolwiek jest ten Sokół, jakikolwiek jest, Angel zrezygnowała z tego, co najlepsze. Kruk przyglądał się, jak Janna odwraca się i opada na krzesło. Ta szczerość i wrażliwość budziła niemal bolesne wzruszenie. Wiedział, że go pożąda. On także jej pragnął. W milczeniu przeklinał okoliczności, które pozwoliły im się spotkać ze sobą, a jednocześnie uniemożliwiały przyjęcie tego, co ta dziewczyna chciała mu ofiarować. Nie mógł wykorzystać kobiety, która pragnęła mu się oddać, ponieważ była wdzięczna za to, że uratował jej życie. A to właśnie odczuwała teraz Janna - wdzięczność i skutki doznanego podczas walki z żywiołem szoku. Tak samo pociągałby ją każdy mężczyzna, który uratowałby jej życie, a potem się nią zaopiekował. Szkoda, że jego nie pociągała równie mocno każda kobieta, którą wyłowił z morza. Z posępną miną zacisnął dłoń na kieliszku. Wypił łyk, potem drugi, jakby wino było lekarstwem. I w pewien sposób nim było. Jeśli wypije dość dużo, może dziś zaśnie, zamiast leżeć bezsennie, zawiedziony i podniecony. Usiadł szybko, skrywając podniecenie za osłoną blatu. Niechętny uśmiech wykrzywił mu usta, gdy jego wzrok padł na leżące przed nim na półmisku ostrygi. Jeśli wierzyć ludziom, którzy twierdzą, że ostrygi mają duży wpływ na potencję, teraz bardziej potrzebował dużej dawki czegoś na uspokojenie. Janna sięgnęła po krakersy, wyjęła kilka i podsunęła Krukowi paczkę. Zastanawiała się, o czym ten mężczyzna teraz myśli. Zarumieniła się i odwróciła wzrok, uświadamiając sobie, że nazbyt intensywnie obserwuje jego wargi. - Czym się zajmujesz, gdy nie wyławiasz turystów z Zatoki Totemu? - spytała, wypowiadając pierwsze słowa, jakie przyszły jej do głowy. - Kiedyś byłem rybakiem. - Skropił sokiem z cytryny ostrygę, nabił ją na widelec i wsunął do ust. - Niezła - ocenił. - Ostryga? - spytała. - Cytryna. Janna spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Nie jadasz ostryg z cytryną? - Nie. - Więc po co przechowujesz te cytryny na pokładzie? - Angel lubi świeżą lemoniadę. Mieliśmy wypłynąć w kilkudniowy rejs wzdłuż wschodniego wybrzeża Moresby, póki Sokół nie wróci z Tokio. Ale zjawił się wcześniej. - Kruk uśmiechnął się krzywo. - Jest żonaty już prawie cztery lata, a wciąż nie lubi rozstawać się z Angel.. - Może nie chciał kusić losu, zostawiając ją z tobą sam na sam - rzuciła kpiąco. - Wykluczone. - Pokręcił głową. - Możesz mi przysunąć miseczkę? Teraz spróbuję sosu. - Nigdy nie jadasz ostryg z takim sosem? - spytała, przysuwając miseczkę w jego stronę. - Nigdy - wymruczał Kruk. - Ale masz tu keczup i chrzan... - Do kanapek z wołowiną. - Zanurzył ostrygę w sosie, przeżuł mięso i w zadumie pochylił głowę. - Całkiem niezłe. - A jak zazwyczaj jesz ostrygi? Robisz z nich gulasz? - Tak jak je zbieram. Bez niczego. - Musi ci być zimno - stwierdziła, sięgając po trzecią ostrygę. - Słucham? - Zbierać ostrygi bez niczego. Większość ludzi nosi koszule, dżinsy... - Uchyliła się przed wyciągniętą dłonią Kruka. Gdy się wyprostowała, jego palce chwyciły niesforny kosmyk włosów dziewczyny, by założyć go za jej ucho. - Musimy ci znaleźć szal koloru twoich oczu. Łagodność dotknięcia sprawiła, że serce Janny zatrzymało się na moment, a potem zaczęło bić gwałtownie, choć powtarzała sobie, że to przypadkowy gest i nie oznacza niczego. I chociaż ona cała drżała, dla niego ten gest z pewnością nie miał żadnego znaczenia. Właśnie podnosił kieliszek do ust, jakby nic się nie stało. Kruk wypił wino jednym łykiem, przeklinając siebie za to, że przy każdej okazji szuka pretekstu, by dotknąć Janny. I wiedział, że tylko czeka na opadnięcie kolejnego kosmyka. Spojrzał na kieliszek. Pusty. Janny też był niemal pusty. Napełnił więc oba i zapragnął, by Janna była tak naga jak te lśniące ostrygi. - Za ostrygi bez niczego - oznajmił, podnosząc z uśmiechem kieliszek. Janna również podniosła swój kieliszek i powoli piła wino zadowolona, że nie musi patrzeć w czarne oczy Kruka. Bała się, że jeżeli ten mężczyzna znów się tak uśmiechnie, ona usiądzie mu na kolanach i będzie błagać o pocałunek. Ta myśl nią wstrząsnęła. Szybko przełknęła łyk wina i poczuła, jak ogarnia ją fala ciepła. Za późno uświadomiła sobie, że wino nie było najbardziej wskazanym napojem. Alkohol raczej nie wzmacniał samokontroli. Z drugiej strony wino było absolutnie cudowne. Prawdopodobnie nazbyt cudowne. - Wciąż jesteś rybakiem? - spytała i stanowczym gestem sięgnęła po widelec do ostryg. - Jestem właścicielem kilku kutrów - wyjaśnił. - Moi kuzyni łowili na nich przez ostatnie trzy lata, a ja wziąłem

25 pieniądze Sokoła i oglądałem świat. - Sokół musi być równie wielkoduszny, jak przystojny. Kruk uśmiechnął się krzywo. - Formalnie rzecz biorąc, pieniądze są moje, ale to Sokół je dla mnie zarobił. Ten facet jest geniuszem, jeśli cho- dzi o inwestycje. Kiedy ożenił się z Angel, dałem mu parę tysięcy dolarów. W rok później oddal mi parę milionów. Szeroko otworzywszy oczy ze zdumienia, Janna znów sięgnęła po kieliszek, nie zwracając uwagi na lekki zawrót głowy. Świadomość, że Kruk był bogaty, odbierała jej spokój, umieszczała go jeszcze dalej, poza jej zasięgiem. Wypiła spory łyk i powiedziała sobie, że jest głupia. Potrzebowała rozsądku, więc nie powinna go usypiać alkoholem. Z drugiej strony, pragnęła ukojenia. Wino zaś dawało jej taką możliwość. - Większość tego kapitału straciłem w ciągu roku - dodał rzeczowym tonem Kruk. - Sztormy i płochliwa ryba. Sokół tylko roześmiał się i pouczył mnie, jak zarobić je na nowo. Janna kieliszkiem zatoczyła krąg, wskazując na „Czarną Gwiazdę”. - Wydaje się, że nieźle sobie radzisz. Kruk wzruszył ramionami i zanurzył w sosie kolejną ostrygę. - Jak mówi Sokół, za pieniądze można kupić wszystko oprócz miłości. Zdobywaniu ich nie można poświęcać życia. Przekonał się o tym, gdy poznał Angel. Fajny facet z tego Sokoła. Janna nie uśmiechnęła się. Umysł jej wypełniały nieustępliwe pytania, zrodzone z niepokoju i obawy. - Czy ty też poświęciłbyś wszystko dla Angel? - zapytała, nabijając na widelec kolejną ostrygę. Uśmiech znikł z twarzy Kruka. - Nie jestem durniem, Janno - odparł cicho. - Angel nie kocha nikogo prócz Sokoła. On czuje do niej to samo. - Ty także - stwierdziła ostro. Wypiła łyk wina w nadziei, że alkohol odurzy ją na tyle, że nie będzie w stanie kontynuować tej rozmowy. Jednak język nie był jeszcze całkiem zdrętwiały. Wypiła akurat tyle, by mówić to, co przychodziło jej do głowy. I niech to diabli wezmą. Niezbyt wyraźnie uświadomiła sobie, że powinna podtrzymać tę rozmowę i wyjaśnić niektóre wątpliwości. Podniosła kieliszek w drwiącym toaście. - Za miłość - powiedziała. - Najlepszy sposób na szczęście wymyślony przez człowieka. Gorycz w głosie Janny zaskoczyła Kruka. Zmrużył oczy, dostrzegając smutek, który krył się w słowach. - Nie pijesz - zauważyła. Kruk milczał. - Zresztą... - Wzruszyła ramionami. - Nie każdy lubi prawdę. Są takie chwile, że ja jej cholernie nie lubię. - Opróżniła kieliszek do końca. - A jaka jest ta prawda? - spytał. - Że jesteś wciąż zakochany w Angel. - W moim życiu były inne kobiety. - Ale tylko jedna Angel - odparła z uporem. - Idealna smukła blondynka o zielonych, pełnych smutku oczach. A tymczasem wszystkie inne kobiety mogą dać sobie spokój. Nie pragniesz niczego, co mogłyby ci zaofiarować. - To nieprawda. Janna mruknęła coś pod nosem i sięgnęła po butelkę. Była pusta. Zdziwiona spojrzała na kieliszek Kruka - też pusty. - Jeszcze wina? - zapytał gładko. - Robi się coraz ciekawiej. In vino veritas, jak mawiali starożytni Rzymianie. - Zostało mi dość rozsądku, by wiedzieć, że wino nie wpłynie na mnie najlepiej - odparła, nabijając ostrygę tak mocno, że widelec zazgrzytał o muszlę. - Ale ty sobie nie przeszkadzaj. Ostatnio nie jestem sobą. Popełniam jedno głupstwo po drugim. Brakuje jeszcze, żebym utleniła sobie włosy, nauczyła się grać na harfie i poszukała papierowych skrzydeł. Pewnie, przynieś nastę- pną butelkę. Powinnam o tym wcześniej pomyśleć. Czy pod wpływem wina też robisz się tragiczny i tajemniczy? - O czym ty, do diabła, mówisz? - spytał łagodnie. - O piciu i jedzeniu - rzekła Janna, machając widelcem z ostrygą. - Przez „w” czy przez „p”? - zapytał z powagą, choć w jego oczach lśnił uśmiech. Przez moment Janna nie rozumiała pytania, a potem usłyszała echo własnych słów. - Wycie - szepnęła zbyt cicho, by Kruk to usłyszał. - Oczywiście - mówił dalej - większość ostryg wyje z żalu i skarży się, kiedy je kolację z morsem. Z ich punktu widzenia... - Delikatnie przykrył jej dłoń swoją potężną ręką. - Janno? Żartowałem tylko. - Tak, oczywiście - odparła odruchowo. Spojrzała na jego dłoń i wiedziała, że nie potrafi dłużej udawać. Cofnęła rękę. - Przepraszam - powiedziała drżącym głosem. - Nie wytrzymam chyba. Naprawdę mam już dość pocieszania. Muszę zrobić parę rysunków, więc wezmę się do tego, póki jeszcze cokolwiek pamiętam. Nie czekając na jego odpowiedź, porwała z blatu papier i ołówek. Pobiegła do swojej kajuty na dziobie i zamknęła drzwi. Jej słowa rozbrzmiewały echem w myślach Kruka.