uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 874 650
  • Obserwuję820
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 119 188

Emily Giffin - Coś niebieskiego

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Emily Giffin - Coś niebieskiego.pdf

uzavrano EBooki E Emily Giffin
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 354 stron)

EMILY GIFFIN COŚ NIEBIESKIEGO (Something Blue) Tłumaczenie Anna Gralak Wydanie polskie: 2008 Wydanie oryginalne: 2005

Dla Buddy’ego – zawsze, oraz dla Edwarda i George’a A także dla mojej Mani, Harrego i Macia

Tytuł oryginału: Something Blue Copyright © 2005 by Emily Giffin. All rights reserved Copyright © for the translation by Anna Gralak Pierwsze wydanie w języku polskim: Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2008 Projekt okładki: Katarzyna Haduch Fotografia na okładce: © Harry Vorsteher / Corbis / FotoChannels Grafika na okładce: Olka Osadzińska, www.aleosa.com Opieka redakcyjna: Katarzyna Wydra, Arletta Kacprzak ISBN 978-83-7515-941-7 Plik wyprodukowany na podstawie Coś niebieskiego, wyd. III, Kraków 2011 www.otwarte.eu www.woblink.com Plik EPUB przygotowała firma eLib.pl al. Szucha 8, 00-582 Warszawa e-mail: kontakt@elib.pl http://eLib.pl

PROLOG Urodziłam się piękna. Wkroczyłam w życie z dziesięcioma punktami w skali Apgar, unikając zdeformowanej główki i blizn wskazujących na ciężki poród, które pozostają po przeciskaniu się przez kanał rodny. Przyszłam na świat z kształtnym noskiem, pełnymi ustami i wyraźnie zarysowanymi brwiami. Moją główkę pokrywała odpowiednia ilość meszku, zwiastując burzę pięknych włosów. I rzeczywiście, moje włosy stały się gęste i jedwabiście gładkie, przybierając barwę ziarenek kawy. Każdego ranka siedziałam posłusznie, a mama nawijała mi je na grube gorące wałki albo zaplatała w misterne warkocze. Kiedy poszłam do przedszkola, inne dziewczynki – zazwyczaj w szpetnych fryzurkach na pazia – zabiegały o to, aby ułożyć się obok mnie podczas leżakowania, i wyciągały rączki, żeby dotykać mojego kucyka. Chętnie dzieliły się ze mną plasteliną albo ustępowały miejsca w kolejce do zjeżdżalni. Robiły wszystko, by się ze mną zaprzyjaźnić. Właśnie wtedy odkryłam, że na świecie istnieje pewna hierarchia, w której istotną rolę odgrywa wygląd. Innymi słowy, już w wieku trzech lat zrozumiałam, że uroda oznacza korzyści i władzę. Utwierdziłam się w tym przekonaniu, kiedy urosłam i nadal cieszyłam się opinią najładniejszej dziewczyny wśród coraz liczniejszych rywalek. W szkole podstawowej i w liceum byłam w samej czołówce. Jednak w odróżnieniu od bohaterów moich ulubionych filmów Johna Hughesa, popularność i uroda nie zepsuły mi charakteru.

Sprawowałam rządy jak łaskawa dyktatorka, pilnując, aby inne popularne dziewczyny nie nadużywały władzy. Nie wchodziłam w żadne układy i pozostawałam wierna mojej bystrej najlepszej przyjaciółce Rachel. Byłam wystarczająco popularna, aby tworzyć własne zasady. Rzecz jasna, miałam też chwile wahania. Pamiętam jeden taki przypadek, który miał miejsce w szóstej klasie, kiedy bawiłyśmy się z Rachel w psychiatrę, jedną z naszych ulubionych zabaw. Zwykle grałam rolę pacjentki i mówiłam coś w stylu: – Pani doktor, strasznie boję się pająków. Przez całe lato nie wychodzę z domu. – No cóż – odpowiadała Rachel, poprawiając okulary, po czym zapisywała coś w notesie. – Zalecam pani obejrzenie Pajęczyny Charlotty. Albo niech się pani przeprowadzi na Syberię, tam nie ma pająków. I proszę to zażyć – wręczała mi dwie kolorowe witaminki i zachęcająco kiwała głową. Zazwyczaj odbywało się to właśnie w ten sposób. Jednak pewnego popołudnia Rachel zaproponowała, abym zamiast udawać pacjentkę, po prostu była sobą i przedstawiła swój prawdziwy problem. Pomyślałam zatem o tym, że co wieczór mój brat Jeremy skupia na sobie uwagę domowników przy kolacji, sypiąc jak z rękawa oryginalnymi i zabawnymi dowcipami oraz ciekawostkami ze świata zwierząt. Wyznałam, że najwyraźniej moi rodzice faworyzują Jeremy’ego, a przynajmniej słuchają go z większym zainteresowaniem niż mnie. Rachel odchrząknęła, pomyślała przez chwilę, a potem podzieliła się ze mną teorią, zgodnie z którą małych chłopców nagradza się za bystry umysł i dowcip, a małe dziewczynki za urodę. Nazwała to „niebezpieczną pułapką” i powiedziała, że takie zachowania mogą ukształtować „pustą kobietę”. – Gdzie to usłyszałaś? – zapytałam, zastanawiając się, co dokładnie ma na myśli, mówiąc „pusta”. – Nigdzie. Po prostu tak uważam – powiedziała Rachel, udowadniając, że nie grozi jej wpadnięcie w pułapkę zastawioną na

małe ładne dziewczynki. Rzeczywiście, jej teoria idealnie do nas pasowała. Ja byłam piękna i zbierałam przeciętne stopnie, a Rachel doskonale radziła sobie w szkole, lecz jej wygląd nie zwalał z nóg. Nagle poczułam przypływ zazdrości i zapragnęłam, aby mój umysł również był pełen wspaniałych pomysłów i wyszukanych słów. Jednak szybko spojrzałam na niesforne fale mysich włosów Rachel i doszłam do wniosku, że los mi sprzyja. Nie potrafiłam znaleźć na mapie takich państw jak Pakistan czy Peru ani zamienić ułamka na procenty, lecz moja uroda była przepustką do świata jaguarów, wielkich rezydencji i kolacji z trzema widelcami ułożonymi po lewej stronie porcelanowego talerza. Musiałam tylko dobrze wyjść za mąż – tak jak moja matka. Nie należała do geniuszy i ukończyła zaledwie trzy semestry college’u, ale ładna buzia, filigranowa figura i doskonały gust urzekły mojego bystrego ojca dentystę i zapewniły jej przyjemne życie. Uważałam, że stanowi ono doskonały wzór dla mojej przyszłości. Wiodłam zatem bezstresowy żywot nastolatki i z „przeciętnym” wynikiem rozpoczęłam naukę na Uniwersytecie Indiana. Dostałam się do najlepszej korporacji studentek, chodziłam na randki z najbardziej wystrzałowymi facetami, a moje zdjęcia ukazywały się w uniwersyteckim kalendarzu „Dziewczyna marzeń” przez cztery lata z rzędu. Ukończyłam uniwersytet ze średnią 2,9 i wzorem Rachel, która nadal była moją najlepszą przyjaciółką, wyjechałam do Nowego Jorku, gdzie ona studiowała prawo. Podczas gdy Rachel ślęczała w bibliotece i pracowała dla dużej kancelarii, ja nadal poszukiwałam luksusu i dobrej zabawy. Szybko zauważyłam, że piękne rzeczy lśnią na Manhattanie jeszcze większym blaskiem. Odkryłam najlepsze kluby, najwykwintniejsze restauracje i najbardziej odpowiednich mężczyzn. W dodatku wciąż miałam najładniejszą fryzurę w okolicy. Jako dwudziestokilkulatki Rachel i ja nadal kroczyłyśmy innymi ścieżkami i często słyszałam z jej ust krytyczne pytanie: „Nie martwisz się o swoją karmę?”. (Nawiasem mówiąc, po raz pierwszy wspomniała o karmie na początku liceum, kiedy ściągałam na sprawdzianie z matematyki. Pamiętam, że próbowałam wtedy odgadnąć znaczenie tego

słowa, szukając wskazówek w tekście piosenki Karma Chameleon grupy Culture Club, co oczywiście w niczym mi nie pomogło). Później zrozumiałam wskazówkę: ciężka praca, uczciwość i rzetelność ostatecznie zawsze popłacają, a poleganie wyłącznie na wyglądzie jest pewnego rodzaju oszustwem. I podobnie jak podczas zabawy w psychiatrę, zaniepokoiłam się, że Rachel może mieć rację. Powiedziałam sobie jednak, że wcale nie muszę tyrać jak wół w jadłodajni dla ubogich, żeby zapewnić sobie dobrą karmę. Może i nie osiągnęłam sukcesu tradycyjnymi metodami, ale zasłużyłam sobie na wspaniałą pracę w branży PR, fantastyczną grupę przyjaciół i wyjątkowego narzeczonego, Deksa Thalera. Zasługiwałam na apartament z tarasem w Central Park West i na okazały diament na palcu lewej dłoni. Było to w czasach, kiedy myślałam, że wszystko rozumiem. Po prostu nie mogłam pojąć, dlaczego inni ludzie – zwłaszcza Rachel – uparcie komplikują sprawy, które w rzeczywistości są bardzo proste. Może i żyła zgodnie z zasadami, lecz stała się samotną trzydziestolatką biorącą nadgodziny w znienawidzonej kancelarii. Tymczasem ja czułam się równie szczęśliwa jak w czasach dzieciństwa. Pamiętam, jak próbowałam ją pouczyć, radząc, aby ubarwiła swoje ponure, uporządkowane życie odrobiną zabawy. Mówiłam coś w stylu: – Przede wszystkim powinnaś oddać te nijakie buty dla biednych i kupić nową parę blahników. Wtedy na pewno poczujesz się lepiej. Teraz wiem, jak płytko brzmiały te słowa. Widzę, że skupiałam się wyłącznie na wyglądzie. Jednak wtedy naprawdę nie przypuszczałam, że mogę kogokolwiek ranić. Nawet samą siebie. Szczerze mówiąc, w ogóle niewiele myślałam. Owszem, byłam piękna i miałam szczęście w miłości, lecz wierzyłam, że jestem porządnym człowiekiem, który zasłużył sobie na ten sprzyjający los. Nie widziałam powodu, dla którego reszta mojego życia nie miałaby być równie wspaniała jak pierwsze trzy dekady. Wtedy stało się coś, co postawiło pod znakiem zapytania całą moją dotychczasową wiedzę o świecie: Rachel, moja przeciętna, dobroduszna

druhna o kędzierzawych włosach barwy pszenicznych zarodków, wkroczyła do gry i ukradła mi narzeczonego.

ROZDZIAŁ 1 Ale kocioł. To jedno z ulubionych powiedzonek mojego młodszego brata Jeremy’ego z czasów dzieciństwa. Używał go, kiedy zaczynały się przepychanki na przystanku autobusowym albo na korytarzu naszego liceum. Wypowiadał je wysokim i podekscytowanym głosem, po czym z niecierpliwością oblizywał usta: „Trzask! Prask! Ale kocioł, koleś!”. Potem z zapałem uderzał pięścią w otwartą dłoń niezwykle zadowolony z siebie. Ale to wszystko działo się wiele lat temu. Teraz Jeremy jest dentystą i pracuje z moim ojcem. Jestem pewna, że nie widział takiego kotła ani nie uczestniczył w nim od co najmniej dziesięciu lat. Równie długo nie pamiętałam o tym powiedzonku – aż do tamtej pamiętnej podróży taksówką. Właśnie wyszłam z mieszkania Rachel i opowiadałam kierowcy o moim przerażającym odkryciu. – No, no – powiedział z ciężkim akcentem mieszkańca Queens. – Twoja przyjaciółka zafundowała ci niezły kocioł, co? – Właśnie – zawołałam, użalając się nad moim losem. – Otóż to. Lojalna, solidna Rachel, moja najlepsza przyjaciółka od dwudziestu pięciu lat, ta, która zawsze przedkładała moje dobro ponad własne, a przynajmniej miała je na uwadze – trzask! prask! – zafundowała mi niezły kocioł. Niemile mnie zaskoczyła. Najdotkliwszy ból sprawił mi towarzyszący jej zdradzie element zaskoczenia. To, że niczego się nie domyślałam. Było to równie niespodziewane jak ujrzenie psa

przewodnika, który z premedytacją prowadzi swojego ślepego, ufnego pana pod koła ciężarówki. Prawdę mówiąc, sytuacja nie była tak prosta jak w wersji, którą przedstawiłam kierowcy taksówki. Nie chciałam jednak, żeby stracił z oczu najważniejszą sprawę: krzywdę, jaką wyrządziła mi Rachel. Ja również popełniłam kilka błędów, ale nigdy nie zdradziłam naszej przyjaźni. To wszystko wydarzyło się tydzień przed planowaną datą mojego wesela. Wpadłam do Rachel, żeby przekazać jej wieść o odwołaniu ślubu. Tę trudną decyzję podjął mój narzeczony Dex, lecz ja szybko się zgodziłam, ponieważ miałam romans z Marcusem, jednym z jego przyjaciół. Pewnej szczególnie namiętnej nocy zaszłam w ciążę. Miałam ogromne problemy z ogarnięciem tej sytuacji i wiedziałam, że najtrudniejszym zadaniem będzie wyznanie wszystkiego Rachel, która na początku lata była trochę zainteresowana Marcusem. Poszli na kilka randek, lecz ich romans dobiegł końca, kiedy w tajemnicy przed Rachel zaczęłam spotykać się z Marcusem. Przez cały czas czułam się podle dlatego, że zdradzałam Deksa, lecz jeszcze bardziej dlatego, że okłamywałam Rachel. Mimo to zamierzałam wyznać mojej najlepszej przyjaciółce całą prawdę. Byłam pewna, że zrozumie. Jak zawsze. Zatem ze stoickim spokojem przyjechałam pod jej mieszkanie w Upper East Side. – Co się stało? – zapytała, otwierając drzwi. Poczułam przypływ ulgi, myśląc o tym, jak znajomo i kojąco brzmią te słowa. Rachel była najlepszą przyjaciółką o bardzo matczynym sposobie bycia (pod tym względem przewyższała nawet moją matkę). Pomyślałam o tych wszystkich chwilach w ciągu wielu długich lat, kiedy zadawała mi to pytanie: na przykład wtedy gdy zostawiłam opuszczony szyberdach w samochodzie taty i rozpętała się burza albo w dniu, w którym dostałam okres, mając na sobie białe dżinsy Guess. W takich sytuacjach zawsze była przy mnie ze swoim: „Co się stało?”,

poprzedzającym: „Wszystko będzie dobrze”, wypowiadanym z przekonaniem, dzięki któremu byłam pewna, że ma rację. Rachel potrafiła wszystko naprawić. Kiedy inni byli bezradni, ona jedna umiała poprawić mi humor. Byłam przekonana, że nawet jeśli poczuje się rozczarowana na wieść o decyzji Marcusa, który wolał mnie zamiast niej, stanie na wysokości zadania i dojdzie do wniosku, że wybrałam właściwą drogę, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że nie jestem podła, że powinnam iść za głosem serca, że doskonale mnie rozumie i że ostatecznie zrozumie mnie również Dexter. Wzięłam głęboki oddech i lekkim krokiem weszłam do jej wysprzątanego mieszkania. Rachel trajkotała o ślubie, o tym, że jest do mojej dyspozycji, gotowa pomóc przy ostatnich przygotowaniach. – Nie będzie żadnego ślubu – oznajmiłam bez zbędnych wstępów. – Co takiego? – zapytała. Jej usta natychmiast przybrały barwę pobladłej twarzy. Patrzyłam, jak się odwraca i siada na łóżku. Po chwili zapytała, kto zerwał zaręczyny. Przypomniały mi się czasy liceum. Po rozstaniu, które wówczas zawsze było publicznym wydarzeniem, faceci i dziewczyny zawsze pytali: „Kto zerwał?”. Wszyscy chcieli wiedzieć, kto rzucił, a kto został rzucony, aby obwinić kogo trzeba i skierować współczucie we właściwą stronę. Powiedziałam coś, czego nigdy nie mówiłam w liceum, ponieważ wtedy zawsze to ja kogoś rzucałam. – To była wspólna decyzja… Cóż, praktycznie rzecz biorąc, podjął ją Dexter. Dziś rano oznajmił mi, że nie może tego zrobić. Powiedział, że chyba mnie nie kocha. – Przewróciłam oczami. Wtedy nie przypuszczałam, że coś takiego w ogóle jest możliwe. Sądziłam, że Dex wycofuje się, ponieważ czuje moją rosnącą obojętność. Obcość, która pojawia się wtedy, gdy zaczynasz interesować się kimś innym. – Żartujesz. To istne szaleństwo. Jak się czujesz? Przyjrzałam się moim różowym inkrustowanym sandałkom od Prady i dopasowanemu do nich lakierowi na paznokciach, po czym głęboko westchnęłam. Potem, tłumiąc poczucie winy, wyznałam, że

mam romans z Marcusem. Owszem, Rachel przeżyła małą letnią fascynację Marcusem, ale nigdy ze sobą nie spali, a od ich ostatniego pocałunku upłynęły całe tygodnie. Ta nowina nie mogła jej aż tak bardzo przygnębić. – Spałaś z nim? – zapytała Rachel donośnym, dziwnym głosem. Jej policzki oblały się rumieńcem (niedwuznaczna oznaka złości), lecz ja brnęłam dalej i odsłaniając przed nią wszystkie szczegóły, opowiedziałam o tym, jak zaczął się nasz romans i jak próbowaliśmy się powstrzymać, lecz nie mogliśmy przezwyciężyć szalonej fascynacji, jaka nas do siebie przyciągała. Potem wzięłam głęboki oddech i powiedziałam, że jestem z Marcusem w ciąży i planujemy się pobrać. Przygotowałam się na widok łez, lecz Rachel zachowała spokój. Zadała kilka pytań, na które udzieliłam szczerych odpowiedzi. Potem podziękowałam jej za to, że mnie nie znienawidziła, i poczułam ogromną ulgę, że pomimo zamieszania, jakie zapanowało w moim życiu, nadal mam podporę w postaci najlepszej przyjaciółki. – Nie… Nie nienawidzę cię – powiedziała Rachel, odgarniając za ucho kosmyk włosów. – Mam nadzieję, że Dex przyjmie to równie dobrze jak ty. Przynajmniej tę część dotyczącą Marcusa. Pewnie przez jakiś czas będzie na niego wściekły. Ale Dex to racjonalista. Nikt nie chciał go zranić. Po prostu stało się. I wtedy, dokładnie w chwili kiedy zamierzałam zapytać ją o to, czy będzie moją pierwszą druhną na ślubie z Marcusem, cały mój świat legł w gruzach. Wiedziałam, że nic nie będzie już takie jak dawniej i że nie spełnią się moje plany. Właśnie wtedy dostrzegłam zegarek Deksa na nocnym stoliku mojej najlepszej przyjaciółki. Charakterystyczny stylowy rolex. – Dlaczego zegarek Deksa leży na twoim nocnym stoliku? – zapytałam, modląc się w duchu, aby udzieliła mi logicznego i dobrego wyjaśnienia. Ona jednak tylko wzruszyła ramionami i powiedziała, że nie wie. Potem oznajmiła, że to jej zegarek. Że kupiła sobie identyczny. Nie było

to zbyt wiarygodne wytłumaczenie, ponieważ szukałam tego zegarka całymi miesiącami, a potem dokupiłam nowy pasek z krokodylej skóry, aby nadać mu oryginalny wygląd. Zresztą nawet gdyby to był typowy nowiutki rolex, Rachel zdradziła się swoim zachowaniem. Tłumaczyła się drżącym głosem, a jej twarz wydawała się jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Rachel ma liczne umiejętności, lecz kłamanie nie jest jej mocną stroną. Zatem wiedziałam. Wiedziałam, że najlepsza przyjaciółka, jaką kiedykolwiek miałam, dopuściła się niewyobrażalnej zdrady. Resztę pamiętam jak przez mgłę. Prawie słyszałam efekty dźwiękowe z The Bionic Woman, jednego z moich ulubionych seriali. Naszychulubionych seriali – każdy odcinek oglądałam z Rachel. Wstałam, podniosłam zegarek z jej nocnego stolika, obróciłam go i głośno przeczytałam inskrypcję: „W dowód miłości, Darcy”. Te słowa z trudem przeszły mi przez gardło, bo przypomniałam sobie dzień, w którym oddałam zegarek do grawera. Zadzwoniłam do Rachel z komórki i zapytałam, jaka powinna być treść tej dedykacji. „W dowód miłości” było jej pomysłem. Wpatrywałam się w nią wyczekująco, lecz ona milczała. Gapiła się tylko tymi dużymi brązowymi oczami, nad którymi marszczyły się jak zwykle niewyskubane brwi. – Co to jest, kurwa? – zapytałam spokojnie. Po chwili wykrzyczałam to pytanie, bo zdałam sobie sprawę, że Dex prawdopodobnie ukrywa się gdzieś w jej mieszkaniu. Wpadłam do łazienki i szarpnęłam zasłonę od prysznica. Nic. Wybiegłam na zewnątrz, żeby przeszukać szafę. – Darcy, nie – powiedziała Rachel, zasłaniając drzwi plecami. – Z drogi! – krzyknęłam. – Wiem, że on tam jest! No więc Rachel odsunęła się na bok, a ja otworzyłam drzwi. I rzeczywiście, w środku siedział Dex, kucając w rogu, odziany w pasiaste granatowe bokserki. Kolejny prezent ode mnie. – Ty kłamco! – wrzasnęłam do niego, czując, jak przyspiesza mi tętno. Przywykłam do dramatów. Żyłam dramatami. Ale nie takimi. Nie takimi, nad którymi nie miałam żadnej kontroli.

Dex wstał i spokojnie się ubrał. Włożył nogi w nogawki dżinsów i wyzywająco zapiął rozporek. Na jego twarzy nie było widać ani śladu poczucia winy. Zachowywał się tak, jakbym właśnie oskarżyła go o kradzież sztućców albo zjedzenie moich ulubionych lodów wiśniowych. – Okłamałeś mnie! – wrzasnęłam ponownie, tym razem głośniej. – Chyba żartujesz – wyszeptał. – Pieprz się, Darcy. Przez wszystkie wspólnie spędzone lata nigdy nie powiedział do mnie czegoś podobnego. Tych słów w ostateczności używałam ja. Nie on. Spróbowałam jeszcze raz: – Mówiłeś, że nie chodzi o inną kobietę! A pieprzysz moją najlepszą przyjaciółkę! – krzyknęłam, nie mając pewności, na kogo rzucić się najpierw. Ta podwójna zdrada zupełnie mnie przytłoczyła. Chciałam, żeby powiedział: „Owszem, to rzeczywiście wygląda nieciekawie, ale nie doszło do żadnego cudzołóstwa”. On jednak niczemu nie zaprzeczył. Zamiast tego powiedział: – Przyganiał kocioł garnkowi, co, Darcy? Ty i Marcus, tak? Spodziewacie się dziecka? Chyba należą się gratulacje. Na coś takiego nie miałam żadnej odpowiedzi, więc po prostu ponownie skupiłam się na nim i zakomunikowałam: – Od początku o wszystkim wiedziałam. Było to wierutne kłamstwo. Nawet za milion lat nie potrafiłabym przewidzieć tej chwili. Wstrząs był nie do zniesienia. Ale tak to jest, kiedy robi się kocioł. Porażka boli bardziej niż cios poniżej pasa. Zrobili ze mnie idiotkę, lecz nie zamierzałam puścić im tego płazem. – Nienawidzę was. Już zawsze będę was nienawidzić – powiedziałam, zdając sobie sprawę, że moje słowa brzmią żałośnie i szczeniacko, jak wtedy gdy w wieku pięciu lat oznajmiłam ojcu, że bardziej kocham diabła niż jego. Chciałam szokować i przerażać, ale on, słysząc tak pomysłową obelgę, tylko parsknął śmiechem. Dex również wydawał się nieco rozbawiony moim oświadczeniem, co rozwścieczyło mnie niemal do łez. Pomyślałam, że muszę opuścić mieszkanie Rachel, zanim zacznę beczeć. W drodze do drzwi usłyszałam głos Deksa:

– Aha, Darcy? Odwróciłam się. – Czego? – syknęłam, modląc się, aby powiedział, że to był tylko żart, jedno wielkie nieporozumienie. Może oboje wybuchną śmiechem i zdziwią się, że mogłam coś takiego pomyśleć. Może nawet się uściśniemy. On jednak zapytał tylko: – Czy mogłabyś mi oddać zegarek? Przełknęłam ślinę i cisnęłam w niego zegarkiem, celując w twarz. Mój pocisk nie doleciał do celu i uderzył w ścianę, a potem potoczył się po drewnianej podłodze, nie trafiając nawet w bose stopy Dextera. Podniosłam wzrok i spojrzałam na Rachel. – A jeśli chodzi o ciebie – powiedziałam – nie chcę cię więcej widzieć. Jesteś dla mnie martwa.

ROZDZIAŁ 2 Jakimś cudem udało mi się zejść na dół (gdzie pokrótce przekazałam portierowi Rachel okropne nowiny), wsiąść do taksówki (gdzie ponownie podzieliłam się swoimi rewelacjami) i dojechać do mieszkania Marcusa. Wpadłam do jego niechlujnego lokum i zastałam go w pokoju siedzącego po turecku. Brzdąkał na gitarze melodię, która odrobinę przypominała refren Fire and Rain. Spojrzał na mnie lekko speszony i jednocześnie poirytowany. – Co się znowu stało? – zapytał. Poczułam do niego żal za to „znowu”, które sugerowało, że nieustannie przeżywam jakiś kryzys. Przecież nie miałam żadnego wpływu na to, co mnie właśnie spotkało. Opowiedziałam mu całą historię, nie pomijając żadnego szczegółu. Oczekiwałam, że mój nowy wielbiciel wyrazi oburzenie. A przynajmniej będzie wstrząśnięty. Jednak bez względu na to, jak bardzo starałam się wywołać u niego poruszenie, które sama odczuwałam, odpowiadał mi dwoma argumentami: „Jak możesz się tak wściekać, skoro my zrobiliśmy im dokładnie to samo?”, i: „Chyba pragniemy, aby nasi przyjaciele byli równie szczęśliwi jak my?”. Powiedziałam, że nasza wina nie ma tu nic do rzeczy, i: O NIE, Z PEWNOŚCIĄ NIE CHCEMY, ŻEBY BYLI SZCZĘŚLIWI! Marcus dalej brzdąkał na gitarze i uśmiechał się pod nosem. – Co cię tak bawi? – zapytałam zrezygnowana. – W tej sytuacji nie

ma nic zabawnego! – Może nie będę się tarzał ze śmiechu, ale jest w tym pewna ironia. – To nie jest ani odrobinę zabawne, Marcus! I przestań brzdąkać na tym cholerstwie! Marcus po raz ostatni musnął struny kciukiem i schował gitarę do pokrowca. Potem, nadal siedząc po turecku, chwycił trampki za czubki i powtórzył: – Po prostu nie rozumiem, jak możesz być taka oburzona. Przecież zrobiliśmy dokładnie to samo… – To wcale nie to samo! – Opadłam na chłodną podłogę. – Zrozum, może i zdradziłam Deksa. Ale Rachel nie wyrządziłam żadnej krzywdy. – No cóż – powiedział. – Przez jakiś czas chodziłem z nią na randki. Gdyby nie ty, mogłoby z tego coś być. – Zaliczyliście kilka kiepskich randek, a ja byłam zaręczona z Deksem. Jak można się bzykać z narzeczonym przyjaciółki? – Darcy – splótł ręce na piersi i posłał mi znaczące spojrzenie. – Co? – Właśnie patrzysz na kogoś, kto zrobił dokładnie to samo. Pamiętasz? Miałem być jednym z drużbów Deksa. Coś ci to mówi? Prychnęłam. Racja, Marcus i Dex kumplowali się od czasów college’u. Ale nie można było porównywać tych dwóch sytuacji. – To nie to samo. Przyjaźń między dziewczynami jest czymś świętym. Znam Rachel od dzieciństwa. Była moją najlepszą przyjaciółką, podczas gdy ty plasowałeś się na ostatnim miejscu na liście drużbów. Prawdopodobnie Dex wcale by cię nie wybrał, gdyby nie to, że potrzebował piątego faceta do pary z moimi pięcioma druhnami. – Jeju. Jestem wzruszony. Zignorowałam jego sarkazm i powiedziałam: – Zresztą, w przeciwieństwie do Rachel, nigdy nie robiłeś z siebie świętoszka. – I tu masz rację. Nie jestem świętoszkiem. – Po prostu nie robi się takich rzeczy z narzeczonym najlepszej przyjaciółki. Ani z byłym narzeczonym. Kropka. Nigdy. Nawet po

upływie tryliona lat nie można tego zrobić. A już na pewno nie wskakuje się z nim do łóżka dzień po zerwaniu zaręczyn. – Po tych słowach zarzuciłam go kolejnymi pytaniami: Czy jego zdaniem była to jednorazowa przygoda? Czy to początek związku? Czy naprawdę mogli się w sobie zakochać? Czy przetrwają próbę czasu? W odpowiedzi Marcus tylko wzruszał ramionami i mówił coś w stylu: „Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi”. Na co ja krzyczałam: Zgadnij! To niech cię zacznie obchodzić! Pociesz mnie! W końcu się ugiął, zaczął poklepywać mnie po ramieniu i udzielać zadowalających odpowiedzi na moje podchwytliwe pytania. Uznał, że historia Rachel i Deksa to prawdopodobnie jednorazowa przygoda. Że Dex poszedł do Rachel, ponieważ był przygnębiony. Że bycie z Rachel najbardziej mu się kojarzyło z byciem ze mną. A Rachel chciała jedynie pocieszyć załamanego człowieka. – Dobra. Co w takim razie powinnam teraz zrobić? – zapytałam. – Nic nie możesz zrobić – oznajmił Marcus, sięgając po pudełko z pizzą leżące obok gitary. – Jest zimna, ale częstuj się, jeśli chcesz. – Jakbym w ogóle była w stanie coś przełknąć – westchnęłam z przejęciem i położyłam się na podłodze z rozpostartymi ramionami. – Moim zdaniem, są dwie możliwości: morderstwo i / lub samobójstwo… Wcale nie byłoby trudno ich zabić, wiesz? Chciałam, żeby wydał z siebie zduszony okrzyk przerażenia, lecz ku mojemu nieustającemu rozczarowaniu te słowa wcale nim nie wstrząsnęły. Po prostu wyciągnął z pudełka kawałek pizzy, złożył go na pół i wepchnął do ust. Żuł przez chwilę, po czym z pełnymi ustami zauważył, że byłabym jedyną i najbardziej oczywistą podejrzaną. – Skończyłabyś w więzieniu dla kobiet w północnej części Nowego Jorku. W pasiakach. Już widzę, jak siorbiesz kleik, a twój więzienny strój łopocze na wietrze na spacerniaku. Po zastanowieniu się doszłam do wniosku, że zdecydowanie wolę śmierć niż pasiaki. A to ponownie skierowało moją uwagę w stronę samobójstwa.

– W porządku. Morderstwo odpada. W takim razie po prostu popełnię samobójstwo. Byłoby im bardzo przykro, gdybym to zrobiła, prawda? – zapytałam bardziej po to, żeby go zszokować, niż dlatego że naprawdę rozważałam taki scenariusz. Chciałam usłyszeć od Marcusa, że nie mógłby beze mnie żyć. On jednak nie połknął przynęty i nie dał się wkręcić w grę o samobójstwie tak jak Rachel, która na początku liceum obiecała, że przejrzy całą kolekcję płyt mojej matki i dopilnuje, aby na moim pogrzebie popłynęłoOn the Turning Away Pink Floydów. – Byłoby im bardzo przykro, gdybym się zabiła – powiedziałam do Marcusa. – Myślisz, że przyszliby na pogrzeb? Przeprosiliby moich rodziców? – Tak, pewnie tak. Ale ludzie szybko dochodzą do siebie. Czasami nawet zapominają o zmarłym już podczas pogrzebu, jeśli jest dobre jedzenie. – Ale co z ich poczuciem winy? – zastanawiałam się. – Jak mogliby z tym żyć? Zapewnił mnie, że z poczuciem winy w początkowym stadium poradzi sobie każdy dobry terapeuta. Po kilku sesjach spędzonych na skórzanej kozetce osoba, którą kiedyś gnębiły niezliczone rozterki, zrozumie, że jedynie człowiek o bardzo chorej duszy jest w stanie targnąć się na własne życie i że jeden akt zdrady – nawet poważny – nie wystarczy, aby zdrowa osoba rzuciła się pod koła pociągu. Wiedziałam, że Marcus ma rację. Pamiętałam, jak w drugiej klasie liceum jeden z kolegów, Ben Murray, strzelił sobie w głowę z rewolweru ojca, podczas gdy piętro niżej jego rodzice oglądali telewizję. Krążyło na ten temat wiele opowieści, ale i tak wszyscy wiedzieliśmy, że tragiczne wydarzenie miało coś wspólnego z kłótnią, jaka wybuchła między nim a jego dziewczyną Amber Lucetti, która rzuciła go dla jakiegoś kolesia z college’u poznanego podczas wizyty u siostry w Illinois. Nikt nie mógł zapomnieć chwili, w której szkolny psycholog wywołał Amber z lekcji, aby przekazać jej tę okropną wiadomość. Nie potrafiliśmy też zapomnieć głośnego płaczu Amber, który odbijał się

echem na korytarzach. Wszyscy przypuszczaliśmy, że zupełnie się załamie i skończy w jakimś szpitalu psychiatrycznym. Jednak już po kilku dniach Amber wróciła do szkoły i wygłosiła referat o niedawnym krachu na giełdzie. Sama chwilę wcześniej omawiałam przyczyny, dla których należy wybierać kosmetyki do makijażu w supermarketach, zamiast decydować się na droższe wersje, ponieważ ostatecznie i jedne, i drugie składają się z tych samych olejków i pudrów. Zdumiało mnie, że Amber zdołała wygłosić tak trudny referat prawie bez zerkania do notatek, podczas gdy jej były chłopak spoczywał w trumnie pod zamarzniętą ziemią. A ta błyskotliwa przemowa i tak była niczym w porównaniu z przedstawieniem, jakie urządziła na wiosennej dyskotece, niespełna trzy miesiące po pogrzebie Bena, kiedy obściskiwała się z Alanem Hysackiem. Zatem jeśli miałam zamiar zniszczyć życie Rachel i Deksa, samobójstwo również nie było najlepszym rozwiązaniem. W takim wypadku pozostawało mi tylko jedno: kontynuacja mojego wspaniałego życia. Czyż nie mówi się, że szczęście to najlepsza zemsta? Wyjdę za Marcusa, urodzę jego dziecko, a potem odjedziemy w kierunku zachodzącego słońca i już nigdy nie obejrzymy się za siebie. – Hej, chętnie zjem ten kawałek pizzy – powiedziałam do Marcusa. – W końcu teraz jem za dwoje. Wieczorem zadzwoniłam do rodziców i przekazałam im najnowsze wieści. Odebrał tata, więc poprosiłam, żeby zawołał mamę do drugiego aparatu. – Mamo, tato, ślub został odwołany, przykro mi – powiedziałam stoickim tonem, który był chyba zbyt spokojny, ponieważ natychmiast założyli, że to ja ponoszę winę za rozstanie. Stary dobry Dex nigdy nie odwołałby ślubu tydzień przed terminem. Mama zaczęła pochlipywać i jęczeć o tym, jak bardzo lubiła Dextera, a ojciec próbował ją przekrzyczeć, mówiąc: „No, Darcy, nie podejmuj pochopnych decyzji”. Wtedy zrzuciłam na nich bombę w postaci historii z szafą i na drugim

końcu linii zapadła nietypowa cisza. Byli tak cicho, że przez sekundę myślałam, że zostaliśmy rozłączeni. W końcu tata powiedział, że musiała zajść jakaś pomyłka, ponieważ Rachel nigdy nie zrobiłaby czegoś podobnego. Odparłam, że sama również bym w to nie uwierzyła. Ale widziałam na własne oczy: Dex w bokserkach w szafie Rachel. Nie muszę dodawać, że przemilczałam sprawę Marcusa i dziecka. Potrzebowałam pełnego wsparcia emocjonalnego i finansowego rodziców. Pragnęłam, aby całą winę zrzucili na Rachel, dziewczynę z sąsiedztwa, która w równym stopniu wykiwała mnie jak ich. Doskonałą, godną zaufania, poczciwą, lojalną, solidną i przewidywalną Rachel. – Co my teraz zrobimy, Hugh? – zapytała mama głosikiem małej dziewczynki. – Zostaw to mnie – powiedział. – Wszystko będzie dobrze. O nic się nie martw, Darcy. Mamy listę gości. Zadzwonimy do rodziny. Skontaktujemy się z hotelem i fotografem. Ze wszystkimi. Ty nigdzie się nie ruszaj. Chcesz, żebyśmy przylecieli do ciebie w czwartek czy wolisz bilet na lot do domu? Powiedz tylko słowo, kochanie. Tatę całkowicie ogarnął nastrój jak podczas walki z kryzysem, kiedy zbliżało się tornado, burza śnieżna, albo za każdym razem gdy nasz pozbawiony pazurów i na wpół ślepy kot uciekał tylnymi drzwiami i pędził na ulicę, a ja z mamą wpadałyśmy w panikę, choć w głębi duszy delektowałyśmy się dramatem. – Nie wiem, tatusiu. Nie jestem w stanie trzeźwo myśleć. Tata westchnął, a potem zapytał: – Chcesz, żebym zadzwonił do Deksa? Przemówił mu do rozsądku? – Nie, tatusiu. To nic nie da. Już po wszystkim. Proszę, nie dzwoń do niego. Mam swoją dumę. – Co za drań – wtrąciła się mama. – A Rachel! Po prostu nie mogę uwierzyć, że ta mała łajza zrobiła coś takiego! – Dee, wcale nie pomagasz naszej córce – przerwał tata. – Cóż, wiem – powiedziała mama. – Ale zwyczajnie nie mogę uwierzyć, że Rachel postąpiła w taki sposób. I jak to w ogóle możliwe,

że Dex chce z nią być? – Właśnie! – przytaknęłam. – Przecież to niemożliwe, żeby byli razem. Chyba nie mogłaby mu się naprawdę podobać? – Nie. To niemożliwe – przyznała mama. – Jestem pewien, że jest jej przykro – stwierdził tata. – To, co zrobiła, było bardzo niewłaściwe. – „Niewłaściwe” to nie jest najlepsze określenie – oznajmiła mama. – Podstępne? Samolubne? – spróbował jeszcze raz tata. – Pewnie pragnęła go przez cały czas, kiedy był z tobą. – Mama zgodziła się z jego oceną. – Wiem – powiedziałam, czując nagły przypływ żalu, że pozwoliłam Deksowi odejść. Wszyscy uważali go za wspaniałego mężczyznę. Zerknęłam na Marcusa, aby się upewnić, że dokonałam właściwego wyboru, ale on akurat gapił się na PlayStation. – Czy Rachel zadzwoniła, żeby to wyjaśnić i cię przeprosić? – ciągnął tata. – Jeszcze nie. – Zadzwoni – zapewniła mnie mama. – A tymczasem bądź silna, kochanie. Wszystko się ułoży. Jesteś piękną dziewczyną. Znajdziesz kogoś innego. Kogoś lepszego. Powiedz jej, Hugh. – Jesteś najpiękniejszą dziewczyną na świecie – potwierdził. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.

ROZDZIAŁ 3 Jak na ironię, to właśnie Rachel poznała mnie z Deksem. Oboje byli wtedy na pierwszym roku studiów prawniczych na Uniwersytecie Nowego Jorku, a ponieważ Rachel uparcie twierdziła, że poszła na studia po to, aby się uczyć, a nie chodzić na randki, przekazała swojego przyjaciela Deksa, najfajniejszego chłopaka w całym kampusie, w moje ręce. Doskonale pamiętam tamtą chwilę. Byłyśmy z Rachel w jednym z barów w Village i czekałyśmy na przyjazd Dextera. Kiedy się pojawił, od razu wiedziałam, że jest kimś wyjątkowym. Wyglądał jak mężczyzna z reklamy Ralpha Laurena, który mrużąc oczy, płynie jachtem i wpatruje się w słońce albo z namysłem pochyla się nad szachami, podczas gdy w tle słychać trzask ognia. Byłam pewna, że nie okaże się niechlujem, nie upija się do nieprzytomności i nigdy nie przeklina w obecności matki oraz używa drogich płynów po goleniu, a przy specjalnych okazjach nawet brzytwy. Po prostu wiedziałam, że lubi chodzić do opery, potrafi rozwiązać każdą krzyżówkę z „Timesa”, a po kolacji zamawia wykwintne porto. Przysięgam, że wystarczyło jedno spojrzenie, abym zyskała tę pewność. Zrozumiałam, że to mój ideał: elegancki mieszkaniec Wschodniego Wybrzeża, którego potrzebowałam do stworzenia nowojorskiej wersji życia mojej matki. Tamtego wieczoru ucięliśmy sobie z Deksem miłą pogawędkę, ale zanim w końcu zatelefonował i zaprosił mnie na randkę, minęło kilka

tygodni. To tylko zaostrzyło mój apetyt. Gdy zadzwonił, od razu rzuciłam kolesia, z którym się wtedy spotykałam, ponieważ byłam absolutnie pewna, że niedługo zacznie się wielki romans. I rzeczywiście. Dex i ja szybko zostaliśmy parą i było idealnie. On był idealny. Tak idealny, że czułam się odrobinę niegodna bycia jego dziewczyną. Wiedziałam, że wyglądam fantastycznie, lecz czasami martwiłam się, że nie jestem wystarczająco bystra lub interesująca dla kogoś takiego jak Dex i że kiedy w końcu odkryje całą prawdę, nie będzie chciał się ze mną więcej widywać. Rachel wcale mi nie pomagała, ponieważ jak zwykle miałam wrażenie, że w jej obecności moje wady stają się jeszcze bardziej wyraziste, podkreślając ignorancję i obojętność wobec spraw, które tak bardzo poruszały ją i Deksa: wydarzeń w krajach Trzeciego Świata, gospodarki czy poglądów poszczególnych członków Kongresu. Na miłość boską, oni słuchali radia publicznego! Nic dodać, nic ująć. Już na sam dźwięk głosu spikerów tej stacji ogarnia mnie nieodparta senność. Że nie wspomnę o odruchach, które budzi we mnie treść tych audycji. Zatem po kilku miesiącach wyczerpującego udawania zainteresowania sprawami, które zupełnie mnie nie obchodziły, postanowiłam pokazać prawdziwe oblicze. Pewnego wieczoru, kiedy Dex w skupieniu oglądał film dokumentalny o jakimś politycznym wydarzeniu w Chile, chwyciłam pilota i przełączyłam na powtórkę Gidget na kanale Nickelodeon. – Hej! Oglądałem to! – zawołał Dex. – Ci biedni ludzie strasznie mnie męczą – powiedziałam, wsuwając pilota między nogi. Dex roześmiał się z czułością. – Wiem, Darce. Oni potrafią być tacy denerwujący. Nagle zdałam sobie sprawę, że bez względu na swój poważny stosunek do wielu spraw Dex najwyraźniej wcale nie miał mi za złe nieco płytkiego światopoglądu. Nie przeszkadzał mu również mój nieposkromiony entuzjazm w dążeniu do luksusu i dobrej zabawy. Myślę, że nawet podziwiał moją szczerość i uczciwe stawianie sprawy.