ERIC L. HARRY
STRZEC I BRONIĆ
Przekład:
MAREK JURCZYŃSKI
ANDRZEJ LESZCZYŃSKI
Dwóm najwspanialszym boskim cudom
i największym radościom mego życia,
Ethanowi
i Jordanowi
Prolog
Naszym pierwszym zadaniem musi być
unicestwienie wszystkiego, co obecnie istnieje.
Michaił Bakunin
Bóg i Państwo 1882
OKOLICE TOMSKA, SYBERIA
15 sierpnia, 10.30 GMT (20.30 czasu lokalnego)
Jedynymi śladami działalności człowieka były
grube czarne rury biegnące prosto od horyzontu po
horyzont. Mężczyzna dosiadający niskiego syberyj-
skiego konia postawił kołnierz kurtki. W tych
szerokościach zmrok zapadał powoli, lecz zimny
wiatr zaczynał kąsać długo przed zmierzchem.
Powiódł wzrokiem po ciemnogranatowym niebie,
które zdawało się przygniatać ziemię swoim ciężarem
i wtłaczać linię horyzontu poniżej rzeczywistego
położenia. Nigdy dotąd nie widział dzikiego,
pierwotnego krajobrazu i nie mógł się oprzeć
wrażeniu, że niebo zajmuje tu wyjątkowo
wyeksponowane miejsce.
Lekko ścisnął nogami wierzchowca i pojechał
dalej. Na początku miał z nim olbrzymie kłopoty. Za
pierwszym razem mocno wbił pięty w boki konia i
zaraz musiał z całej siły ściągać wodze, żeby go
powstrzymać. Ale w ciągu wielu tygodni podróży zżył
się ze zwierzęciem; potrafił już rozsiąść się wygodnie
w siodle i dostosować rytmiczne ruchy ciała do tempa
jego chodu.
Chwilę później lekkim szarpnięciem cugli
zatrzymał wierzchowca i zeskoczył na ziemię.
Zaczął nasłuchiwać. Smoliście czarny rurociąg
był jednym z kilku, które dostarczały Zachodniej
Europie połowy zużywanej energii. Gigantyczne ilości
gazu ziemnego w grubych rurach przemieszczały się
jednak bezszelestnie. Tylko z bliska można było
wyczuć bijące od nich ciepło.
To skutek tarcia, pomyślał. Odwiązał
przymocowany za siodłem, wypłowiały od słońca
gruby niebieski śpiwór i z łomotem rzucił na ziemię.
Rozwinął go i popatrzył na zestaw narzędzi, leżących
niczym przyrządy chirurgiczne ułożone na tacy przed
operacją.
Otaczająca pustka pochłaniała wszystkie dźwięki
i wysysała myśli. Po głowie krążyły mu urywane
wspomnienia - widok leniwie toczącego wody
strumienia parę kilometrów stąd, usianego miriadami
gwiazd nieba ponad kolejnymi obozowiskami,
wrażenie całkowitego bezruchu, w jakim pogrążała
się nieprzebyta tajga pod koniec dnia.
Ostre, czyste syberyjskie powietrze zalewało go
na przemian falami ciepła i chłodu. Wciągał je przez
nos głęboko w płuca. Na szczęście pogoda mu sprzy-
jała. Rzadko widywał tak piękne dni jak ten, który
właśnie dobiegał końca.
Skupił się na wykonywanych czynnościach,
chociaż wcześniej parokrotnie przećwiczył ten
najtrudniejszy etap swojego zadania. Czas mijał
nieubłaganie, choć dla niego nie było to szczególnie
istotne. Na pograniczu świadomości nieustannie
przewijały się oderwane fragmenty wspomnień - po
kąpieli, jaką urządził sobie w leśnym strumieniu,
wyszedł na brzeg, żeby wyschnąć, i wtedy poczuł na
całym ciele zbawcze ciepło słońca. Zaraz potem koń
wszedł do strumienia, a gdy napił się wody, zaczął z
zadziwiającą energią biegać po płyciznach, płosząc z
trzcin roje olbrzymich ważek. Pomyślał, że będzie mu
brakowało letnich nocy w tajdze i uległego
wierzchowca.
Właśnie wtedy, gdy leżał nad strumieniem i
przez zamknięte powieki wpatrywał się w rubinowy
blask słońca, dopadły go stare zmory. Wróciły z taką
siłą, że wstrząsany dreszczami poderwał się na nogi.
Przyszły także w nocy. Obudził się zlany potem,
drżący z zimna. Szybko podciągnął koc pod brodę i
wsłuchany w przyspieszony puls długo gapił się w
ciemność otaczającą maleńki krąg światła
dogasającego ogniska.
Przerwał na chwilę, zaczerpnął głęboko
powietrza i spojrzał w niebo. Czerwonawy odcień
zachodzącego słońca wciąż robił na nim wrażenie.
Przyszło mu do głowy, że tu, w tej niezmierzonej
pustce, mógłby się zmienić. Nagle zapragnął pozostać
w leśnej głuszy, prowadzić koczownicze życie,
przetrwać jedną, może dwie długie, srogie zimy.
Później wróciłby do świata jako całkiem nowy
człowiek. Może tutejsza surowość i poddanie się
wszystkich stworzeń ciężkim syberyjskim warunkom
zabiłyby jego stare przyzwyczajenia i powołały do
życia kogoś zupełnie innego. Może dopiero wtedy
zdołałby się uwolnić od swojej przeszłości.
Zaraz jednak uzmysłowił sobie bolesną prawdą.
Niezależnie od tego, gdzie by się znalazł, dokąd
zaprowadziłyby go kolejne podróże, musiał taszczyć
bagaż wszystkiego, czego dokonał. Nie miało już
znaczenia, czy to kara boska, czy normalna kolej
rzeczy.
Jakby pod wpływem tych ponurych rozważań z
trudem dosiadł z powrotem konia i pojechał wzdłuż
rurociągu. Kilkadziesiąt metrów dalej wyciągnął z
kieszeni pomiętą kartką i znowu zeskoczył na ziemię.
Nożem myśliwskim otworzył małą puszkę białej farby
i trzymając przed sobą rozpostartą kartkę w jednej
dłoni, a pędzel w drugiej, starannie przeniósł kolejne
litery napisu na czarną powierzchnię rury.
Dosiadł konia i wjechał kłusem na szczyt
pobliskiego spłaszczonego wzgórza. Tu postanowił
zaczekać. Przyłapał się na tym, że instynktownie
rozgląda się na wszystkie strony. Był to efekt nawyku
z całkiem innego świata, zdominowanego przez ludzi.
Tu nie dostrzegł nigdzie żywej duszy.
Przeszył go dreszcz z zimna, gdy czerwone słońce
zniknęło za horyzontem na zachodzie. Kilkakrotnie
uderzył się dłońmi po ramionach, by się nieco
rozgrzać. Pomyślał, że tego wieczoru czeka go
wyjątkowy chłód.
Cztery ładunki wybuchowe eksplodowały niemal
równocześnie. Z rozerwanych rur buchnął gaz
ziemny. Detonacje pochłonęły tlen w pobliżu miejsca
wybuchu, ale rozprężony gaz, rozgrzany i zmieszany
z powietrzem, zapłonął gigantyczną kulą ognia.
Wtórna eksplozja jak olbrzymi otwieracz do konserw
rozerwała rury na długości wielu metrów.
Donośny huk rozniósł się po całym pustkowiu, aż
koń się spłoszył.
- Spokojna - mruknął mężczyzna i poklepał
twardy grzbiet okryty cienką derką.
Na trawiastej równinie nie było echa. Teraz ciszę
zakłócał odgłos palącego się gazu; między pagórkami
przetaczał się basowy ryk przypominający odgłos
rozpędzonego pociągu. Nad miejscem wybuchu
pojawił się słup gęstego czarnego dymu, który
przesłonił ciemniejące z wolna niebo.
Jeździec powiódł spojrzeniem wzdłuż
zniszczonego rurociągu. Na długości setek metrów
rury były porozrywane, poskręcane i rozszarpane.
Ale napis, który z takim mozołem wykonał, pozostał
nienaruszony na samej granicy wysadzonego odcinka.
Litery wymalowane białą farbą, ściekającą niczym
krew po czarnej powierzchni, układały się w hasło:
“Zniszczenie jest matką tworzenia!”.
Odczytał je półgłosem, mimo że nikt nie mógł go
usłyszeć. Tylko koń zastrzygł uchem na brzmienie
ludzkiego głosu.
Ścisnął nogami jego boki i pojechał przed siebie.
Przybył znikąd i donikąd miał teraz wrócić.
CZEŚĆ I
Dwa pierwsze prawa termodynamiki można
podsumować następująco: w sposób naturalny
wszechświat dąży od stanu uporządkowania do stanu
chaosu. Prawa te dotyczą również struktur tworzonych
przez człowieka.
Walentyn Karcew
Prawa historii ludzkości
1
PLAC CZERWONY, MOSKWA
15 sierpnia, 23.00 GMT (1.00 czasu lokalnego)
- Anarchia, anarchia, anarchia - powiedziała
Kate Dunn do obiektywu kamery Woody'ego.
Za jej plecami okrzyki wznoszone przez
wielusettysięczny tłum niosły się echem po całym
placu. Oślepiało ją światło jupitera, ale mogła
dostrzec unoszące się w górę zaciśnięte pięści
demonstrantów. Po chwili tłum przycichł, czekając na
kolejne hasła wykrzykiwane przez megafon.
- Dźwięk jest niezły - mruknął Woody z okiem
przyciśniętym do wizjera - ale światło do kitu. Nie
uchwycimy nic poza kilkoma pierwszymi szeregami
tych w dole. - Poprawił słuchawki na głowie i dodał: -
Powiedz coś jeszcze.
- Mówi Kate Dunn dla serwisu informacyjnego
stacji NBC. Teraz dobrze?
- W porządku.
Woody wcisnął parę klawiszy w sekcji kontrolnej
kamery. Urządzenie było w pełni zautomatyzowane,
ale on zawsze korygował ręcznie wybrane przez
komputer parametry pracy. Kate obejrzała się na
tłum. Ogarniało ją silne podniecenie, czuła wyraźnie
przyspieszony puls. Ze swojego stanowiska na dachu
porzuconej milicyjnej furgonetki doskonale widziała
mówcę oświetlonego blaskiem reflektorów
umieszczonych na skraju podwyższenia.
Rozwścieczony mężczyzna ciskał przez megafon
inwektywy. Aparatura nagłaśniająca w ciężarówce
została ustawiona na pełną moc, więc jego głos był
lekko zniekształcony. Z tysięcy gardeł popłynął
kolejny okrzyk. Zaciśnięte pięści wyciągnęły się w
stronę kremlowskiego muru, po którym tańczyły
wydłużone cienie rzucane przez filujące płomienie
licznych ognisk i pochodni. Kate poczuła gęsią skórkę
na całym ciele.
- To będzie bombowy reportaż, Woody. Czuję to
w kościach.
- Aha - mruknął operator, zajęty regulacją
ustawienia trójnogu kamery.
Dunn zmusiła się, aby oderwać wzrok od tłumu
demonstrantów, zamknąć oczy i powtórzyć w
myślach treść komentarza. Nie tyle ważne były same
słowa, które znała na pamięć, ile ton, rozłożenie
akcentów i rzeczowość doświadczonego reportera,
relacjonującego zrównoważonym głosem dramatycz-
ne wydarzenia. Od wielu lat pilnie obserwowała
weteranów tego zawodu. Pochyliła lekko głowę i
ledwie poruszając wargami, powtarzała szeptem
swoje wystąpienie. Jej słowom towarzyszyły
skandowane przez tłum hasła.
- Uwaga! Wchodzimy! - zapowiedział Woody.
Kate otworzyła oczy i przybrała obojętną minę.
Operator wyciągnął rozcapierzoną dłoń i zaczął
odliczać sekundy, zaginając kolejne palce. Nawet gdy
zacisnął pięść, odczekała jeszcze chwilę na właściwy
moment. Z ust zgromadzonych na placu Rosjan
wyrwał się kolejny okrzyk. Nad głowami czarne
sztandary anarchistów rysowały wielkie ósemki.
Kiedy echo przycichło, zaczęła:
- Anarchia... - W myślach nakazywała sobie:
powoli! - Wszystkie uznane wartości są nieistotne.
Żaden ustrój polityczny nie funkcjonuje jak należy.
Życie, jakie wiedziemy, staje się bez znaczenia...
Zabrzmiało następne hasło, a gdy okrzyki
umilkły, podjęła, jakby dostosowując się do ich
rytmu:
- Rosyjscy anarchiści chcą poprawić “stan
ducha narodu”, burząc istniejący ład społeczny.
“Przez zniszczenie do tworzenia!”. To hasło nowej
generacji.
Rozległy się głośne wiwaty. Kate spojrzała przez
ramię. Odnosiła wrażenie, że jest świadkiem ważnego
momentu w historii ludzkości. Tu, w stolicy potężnego
mocarstwa, szykowała się kolejna rewolucja, która
mogła cofnąć postęp cywilizacyjny o stulecia. Ona zaś
miała sposobność, aby pokazać te wydarzenia całemu
światu.
- Spośród różnych ideologii, którym przypisuje
się jakąś wartość -ciągnęła w blasku jupitera kamery
- anarchizm nigdy nie został wypróbowany w
praktyce. To, że wciąż znajduje zagorzałych
zwolenników, czego dowodem jest widoczny za mną
tłum, świadczy o jego intelektualnej wiarygodności.
Hasła traktowanej z obsesyjną dosłownością wolności
jednostki i braku zaufania do każdego typu władzy
wydają się dziś równie atrakcyjne jak w
dziewiętnastym wieku. Tu, w ojczyźnie wielkich
społecznych eksperymentów, może się wkrótce
wyjaśnić, czy anarchizm jest zwykłą utopią, czy też
otwiera nową drogę wiodącą przez piekło na ziemi.
Ledwie skończyła zdanie, gdy zagłuszył ją
okrzyk demonstrantów. Cudownie! - pomyślała,
zasłuchana w dudniące echo tysięcy głosów. Tylko nie
spieprz takiej okazji!
- Jaka ideologia mogłaby się rozwinąć w Rosji,
która utraciła już wszelką nadzieję? - powiedziała
nieco głośniej, by zagłuszyć słowa mówcy prze-
kazywane przez megafony. - W Rosji, gdzie
próbowano już każdego ustroju
i żaden się nie sprawdził? Jakie wartości
mogłyby się, zakorzenić w umysłach setek milionów
zagubionych i zdezorientowanych ludzi?
- A-nar-chia! - jakby w odpowiedzi ryknął tłum
demonstrantów. Kate ledwie mogła opanować
rosnące podniecenie. Wyobrażała sobie,
jak to wyjdzie w nagraniu. Była przekonana, że
znakomicie! Idealnie!
- Tak! Anarchia! Odrzucenie wszelkiej ideologii.
Jeśli nie da się niczego stworzyć, trzeba zacząć od
zniszczenia! “Najpierw powiedz: nie! Dopiero później
pomyśl!”. To skrajne, bezkompromisowe hasło ma
być wentylem bezpieczeństwa dla nagromadzonej
energii sfrustrowanego narodu, ideą, która pobudzi
wyobraźnię i rozpali puste żołądki wymęczonych
cierpieniami ludzi. Czarne sztandary, histeryczna
retoryka... - zawiesiła na chwilę głos-...oraz przemoc.
Uwagę całego świata przykuwaj ą masowe protesty
studentów w Pekinie, nic więc dziwnego, że dzisiejsze
wydarzenia na Syberii były dla wszystkich
kompletnym zaskoczeniem. Sabotażyści dokonali
równocześnie zamachów na kilka rurociągów
zaopatrujących Europę Zachodnią w gaz ziemny.
Rzecznik występujący w imieniu europejskich firm
petrochemicznych oznajmił dziś po południu, że jeśli
wstępne informacje się potwierdzą, do czasu
dokonania napraw cały system przesyłowy będzie
musiał zostać zamknięty. - Zabrzmiały kolejne hasła,
wykrzyknęła więc do mikrofonu: - Wspomniał też, że
ekipy techniczne nie pojadą do Rosji, dopóki tutejszy
rząd nie zagwarantuje im bezpieczeństwa. - Tłum
przycichł i mogła z powrotem zniżyć głos. - Wraz ze
spadkiem ciśnienia gazu w liniach przesyłowych ceny
surowców na giełdzie gwałtownie idąw górę. Wartość
ropy z Morza Pomocnego i innych europejskich paliw
wzrosła dziś średnio o czterdzieści procent do chwili
zamknięcia giełd i nic nie wskazuje...
Coś błysnęło oślepiająco, potężny huk rozniósł
się echem między budynkami przy Placu Czerwonym.
Kate odruchowo wcisnęła głowę w ramiona. Tysiące
demonstrantów zareagowały podobnie.
- Tam! - wykrzyknęła, wskazując Woody'emu
miejsce wybuchu.
Na końcu placu od strony Soboru Pokrowskiego
- gdzie stały nie interweniujące dotąd oddziały wojska
- wzbiła się w powietrze wielka chmura dymu.
Ucichły gromkie hasła wznoszone przez tłum, zamiast
nich pojawiły się okrzyki pełne strachu, gniewu i
zmieszania.
Głośny terkot karabinu maszynowego rozpętał
panikę. Można było odnieść wrażenie, że ludzka ciżba
w jednej chwili rzuciła się do ucieczki.
- Wygląda na to, że wojsko otworzyło ogień! -
wrzasnęła Dunn, przekrzykując narastający zgiełk.
Operator podbiegł bliżej i zaczął filmować ponad
jej ramieniem. Kate poczuła na twarzy żar bijący od
jupitera. W powietrzu zaczęły latać jakieś
przedmioty. Woody pospiesznie wyłączył reflektor i
opuścił kamerę.
- Co robisz?! - krzyknęła, zerkając na
demonstrantów oddalających się w panice od
żołnierzy. - Nie nakręcisz tego?!
Złowieszczy wizg uprzytomnił jej, że dookoła
śmigają karabinowe kule. Jednocześnie furgonetka
zaczęła się niebezpiecznie kołysać. Dunn ogarnął
strach. Stała jak sparaliżowana, dopóki Woody nie
pociągnął jej energicznie w dół. Przywarła brzuchem
do dachu auta. Terkot karabinów maszynowych
układał się w rytm szaleńczego tańca morderców.
- Musimy się rozdzielić, Kate! - krzyknął
operator, popychając jaw stronę krawędzi dachu.
Zsunęła się z niego i wylądowała wśród
stłoczonych demonstrantów. Ledwie zdołała złapać
równowagę w ciemności. Podniosła głowę. Zdziwiona
zobaczyła, że pod naporem tłumu furgonetka
przewraca się na bok. Woody poderwał się na nogi i
nie wypuszczając z ręki kamery, śmiało zeskoczył w
ciżbę po przeciwnej stronie auta.
Ludzie napierali ze wszystkich stron, rozlegały
się jęki i okrzyki wściekłości. Dzikie wrzaski stawały
się głośniejsze od wystrzałów. Przewyższający ją o
głowę, potężnie zbudowani mężczyźni brutalnie
torowali sobie łokciami drogę w kierunku wylotu
najbliższej wąskiej uliczki odchodzącej od placu.
Kate ogarnęło przerażenie. Znalazła się w takim
tłoku, że nie mogła zaczerpnąć powietrza. Głowę
miała ściśniętą jak w imadle, nie była w stanie nią
poruszyć. Co chwila czyjeś ręce chwytały ją za nogi, z
dołu dolatywały histeryczne krzyki tratowanych
ludzi.
Jak przez ścianę słyszała świst kuł gęsto
rozcinających powietrze i nasilające się huki
eksplozji. Całkowicie skupiła się na stawianiu
kolejnych kroków. Od tego zależało jej życie.
Wypatrywała skrawków odkrytego bruku, na którym
można postawić stopę. Doskonale wiedziała, że jeśli
upadnie, zginie na miejscu.
Ze wszystkich sił przepychała się w stroną
tworzących się na krótko wolnych przestrzeni w
ciżbie. Chwytała się klap marynarek, rękawów, a
niekiedy i włosów otaczających ją ludzi. Tylko to
pozwalało jej się utrzymać w pionie, gdy chwilami
traciła grunt pod stopami. Nagle tłum szarpnął w bok
i rzucił się w inną stronę. Kate źle oceniła kierunek,
nogi jej się zaplątały, straciła równowagę.
Gorączkowo usiłowała się czegoś złapać, ale w tej
samej chwili dostała łokciem w nos i pociemniało jej
w oczach.
Z krzykiem poleciała na bruk, między kłębiące
się nogi - w mroczną otchłań, z której nie ma
powrotu. Miała wrażenie, że powoli zanurza się w
morskich falach, niemal całkowicie tłumiących
odgłosy strzelaniny i eksplozji. Tu, pod powierzchnią,
otoczył ją zgiełk całkiem innych dźwięków - panicz-
nego wycia konających na bruku, tratowanych ludzi i
głośny tupot uciekającego w popłochu tłumu.
To koniec! - przemknęło jej przez myśl, kiedy
boleśnie uderzyła kolanami o kamienie. Napór ciał
przygniatał ją do ziemi. Jej zmysły jakby przestały
funkcjonować pod wpływem paraliżującego strachu
przed śmiercią. Dopiero po chwili zaczęła na oślep
rozdawać pięściami ciosy napierającym zewsząd
ludziom. Poczuła dotkliwy ból w boku, mimo woli
krzyknęła i zamknęła oczy.
Uzmysłowiła sobie, że ściska ją w pasie jakby
żelazna obręcz. Coś poderwało ją z bruku, poczuła na
twarzy podmuch świeżego powietrza. Natychmiast
wyprostowała nogi, szukając pewnego podparcia, i
uniosła głowę. Zaczerpnęła oddechu. Ktoś litościwie
wyciągnął ją z mrocznej otchłani, wydobył z
otwartego grobu. Nie mogła się nawet obrócić, żeby
spojrzeć temu człowiekowi w twarz. Ale nie to było
najważniejsze. Podjęła rozpaczliwą walkę. Nie mogła
dać się przewrócić po raz drugi. Zacisnęła zęby i
napięła mięśnie. Otaczali ją sami wrogowie, których
trzeba było rozpychać, kopać i walić pięściami, jeśli
chciało się z nimi wygrać. Tylko nieznajomy za pleca-
mi był sprzymierzeńcem. Nadal obejmował ją w pasie
i trzymał mocno.
Stopniowo miażdżący ścisk zaczął słabnąć, a im
luźniej robiło się w tłumie, tym szybciej ludzie biegli.
Z oddali wciąż dolatywał niesłabnący terkot broni
maszynowej, strumienie demonstrantów wlewały się
w boczne uliczki. Kate dała się ponieść jednemu z
nich. Nie musiała już tak energicznie pracować
łokciami, zauważyła jednak, że uścisk trzymającego
ją mężczyzny ani trochę nie słabnie.
Zatrzymała się i obejrzała. Był wysoki,
barczysty, koło czterdziestki. Popatrzył na nią z góry
smutnym, zmęczonym wzrokiem. Miał bladą, sympa-
tyczną twarz i krucze włosy. Odwrócił się bez słowa i
zniknął w tłumie, zanim Kate zdążyła bąknąć choć
jedno słowo. Nosił czarną kurtkę rosyjskich
anarchistów.
Ponad głowami demonstrantów wysoko w niebo
strzeliły płomienie, nad placem przetoczył się tak
donośny huk, że wszyscy pochylili głowy i jeszcze
przyspieszyli kroku. Chwilę później mrok rozjaśnił
błysk następnej detonacji; jej odgłos zabrzmiał
zwielokrotnionym echem.
Blask ognia wydostawał się ponad wysokim
murem, a więc eksplozje miały miejsce na terenie
Kremla! W powietrze wzbił się helikopter. W świetle
pożarów Kate bez trudu dostrzegła trzy szerokie pasy
na jego kadłubie: biały, niebieski i czerwony.
Maszyna prezydenta. Tuż nad dachami pochyliła się
na bok i klucząc między najwyższymi budynkami
centrum Moskwy, odleciała na północ. Jej śladem
pomknęły strugi smugowych pocisków z ciężkiej
broni maszynowej.
BETHESDA, MARYLAND
16 sierpnia, 0.00 GMT (19.00 czasu lokalnego)
- To anarchia, Elaine - odezwał się Gordon Davis
do żony. Komentator dziennika telewizyjnego
nazywał zbiorowe morderstwo zbrodnią, on jednak
nie miał wątpliwości, że powinno się mówić o
krwawej rzezi, jakiej dopuścili się anarchiści. - Nie
uznają żadnych praw. Nie potrafią współczuć swoim
ofiarom. W ogóle nie są zdolni do życia w
społeczeństwie. Już nigdy nie wróci dawny ład i
porządek. Będziemy musieli się nauczyć żyć wśród
dzikich bestii grasujących bezkarnie po ulicach miast.
- Sam nie wierzysz w to, co mówisz - odparła
Elaine, patrząc w lustro. - Za dobrze cię znam,
Gordon. Jesteś niepoprawnym, beznadziejnym
idealistą.
- Przerywamy nasz program, aby przedstawić
państwu najświeższy serwis informacyjny ABC.
Popatrzyli na ekran turystycznego telewizora
stojącego w kącie łazienki.
- Przed chwilą otrzymaliśmy wiadomość - zaczął
spiker podniosłym tonem - że na Placu Czerwonym w
Moskwie doszło do poważnych zamieszek.
Gordon zauważył, że żona odwróciła się z
powrotem do lustra. Pewnie znów poszło o rozdział
skąpych dostaw żywności, pomyślał, zawiązując kra-
wat.
- Zachodni korespondenci donoszą, że wbrew
wydanemu przez dowództwo rosyjskiej armii
zakazowi urządzania zgromadzeń po zmroku, odbyła
się masowa demonstracja anarchistów. Nie wiadomo
jeszcze, kto oddał pierwsze strzały, ponieważ w ciągu
dnia regularne oddziały wojska zaczęły przejmować
stanowiska obronne od policji i jednostek
ministerstwa spraw wewnętrznych i do zmierzchu w
mieście przebywały już tysiące żołnierzy. Nie jest
jeszcze również znana liczba uczestników
demonstracji. Według niektórych źródeł sięgała
dwustu tysięcy.
- Biedni ludzie - mruknęła Elaine, uważnie
obwodząc kredką dolną powiekę. Gordon odwrócił
głowę. Zawsze czuł dreszcze na plecach, obserwując
nakładanie makijażu.
- Wygląda na to, że obecnie fala zamieszek
rozprzestrzenia się z Placu Czerwonego na całe
centrum Moskwy - ciągnął komentator. Małżonkowie
popatrzyli na siebie z posępnymi minami. - Wobec
narastającej destabilizacji politycznej i groźby
przewrotu fachowcy od pewnego czasu z niepokojem
obserwują sytuację w Rosji. Dziś wieczorem zaczęły z
różnych źródeł docierać niepotwierdzone informacje
o starciach między siłami bezpieczeństwa a
bojówkami anarchistycznymi, trzeba jednak
zaznaczyć, że do tej pory wiadomości te nie zostały
potwierdzone. Postaramy się informować państwa na
bieżąco o rozwoju wydarzeń w Moskwie. Na razie
powracamy do programów lokalnych.
Na ekranie pojawiła się tablica z napisem
“Wydanie specjalne”.
- Sądzisz, że Greer zwoła nadzwyczajne
posiedzenie Komitetu Sił Zbrojnych? - zapytała
Elaine.
- Nie. Ostatnio najważniejszym tematem są
Chiny i nic więcej. Zresztą teraz wszyscy są zajęci
konwentem przedwyborczym.
- Jesteście ubrani? - spytała ich starsza córka
Celeste, zaglądając do łazienki.
- Tak, możesz wejść - odparła jej matka,
pudrując sobie nos.
- No to fanfary! - oznajmiła głośno Celeste.
ERIC L. HARRY STRZEC I BRONIĆ Przekład: MAREK JURCZYŃSKI ANDRZEJ LESZCZYŃSKI
Dwóm najwspanialszym boskim cudom i największym radościom mego życia, Ethanowi i Jordanowi
Prolog Naszym pierwszym zadaniem musi być unicestwienie wszystkiego, co obecnie istnieje. Michaił Bakunin Bóg i Państwo 1882 OKOLICE TOMSKA, SYBERIA 15 sierpnia, 10.30 GMT (20.30 czasu lokalnego) Jedynymi śladami działalności człowieka były grube czarne rury biegnące prosto od horyzontu po horyzont. Mężczyzna dosiadający niskiego syberyj- skiego konia postawił kołnierz kurtki. W tych szerokościach zmrok zapadał powoli, lecz zimny wiatr zaczynał kąsać długo przed zmierzchem. Powiódł wzrokiem po ciemnogranatowym niebie, które zdawało się przygniatać ziemię swoim ciężarem i wtłaczać linię horyzontu poniżej rzeczywistego położenia. Nigdy dotąd nie widział dzikiego, pierwotnego krajobrazu i nie mógł się oprzeć wrażeniu, że niebo zajmuje tu wyjątkowo wyeksponowane miejsce.
Lekko ścisnął nogami wierzchowca i pojechał dalej. Na początku miał z nim olbrzymie kłopoty. Za pierwszym razem mocno wbił pięty w boki konia i zaraz musiał z całej siły ściągać wodze, żeby go powstrzymać. Ale w ciągu wielu tygodni podróży zżył się ze zwierzęciem; potrafił już rozsiąść się wygodnie w siodle i dostosować rytmiczne ruchy ciała do tempa jego chodu. Chwilę później lekkim szarpnięciem cugli zatrzymał wierzchowca i zeskoczył na ziemię. Zaczął nasłuchiwać. Smoliście czarny rurociąg był jednym z kilku, które dostarczały Zachodniej Europie połowy zużywanej energii. Gigantyczne ilości gazu ziemnego w grubych rurach przemieszczały się jednak bezszelestnie. Tylko z bliska można było wyczuć bijące od nich ciepło. To skutek tarcia, pomyślał. Odwiązał przymocowany za siodłem, wypłowiały od słońca gruby niebieski śpiwór i z łomotem rzucił na ziemię. Rozwinął go i popatrzył na zestaw narzędzi, leżących niczym przyrządy chirurgiczne ułożone na tacy przed operacją. Otaczająca pustka pochłaniała wszystkie dźwięki
i wysysała myśli. Po głowie krążyły mu urywane wspomnienia - widok leniwie toczącego wody strumienia parę kilometrów stąd, usianego miriadami gwiazd nieba ponad kolejnymi obozowiskami, wrażenie całkowitego bezruchu, w jakim pogrążała się nieprzebyta tajga pod koniec dnia. Ostre, czyste syberyjskie powietrze zalewało go na przemian falami ciepła i chłodu. Wciągał je przez nos głęboko w płuca. Na szczęście pogoda mu sprzy- jała. Rzadko widywał tak piękne dni jak ten, który właśnie dobiegał końca. Skupił się na wykonywanych czynnościach, chociaż wcześniej parokrotnie przećwiczył ten najtrudniejszy etap swojego zadania. Czas mijał nieubłaganie, choć dla niego nie było to szczególnie istotne. Na pograniczu świadomości nieustannie przewijały się oderwane fragmenty wspomnień - po kąpieli, jaką urządził sobie w leśnym strumieniu, wyszedł na brzeg, żeby wyschnąć, i wtedy poczuł na całym ciele zbawcze ciepło słońca. Zaraz potem koń wszedł do strumienia, a gdy napił się wody, zaczął z zadziwiającą energią biegać po płyciznach, płosząc z trzcin roje olbrzymich ważek. Pomyślał, że będzie mu
brakowało letnich nocy w tajdze i uległego wierzchowca. Właśnie wtedy, gdy leżał nad strumieniem i przez zamknięte powieki wpatrywał się w rubinowy blask słońca, dopadły go stare zmory. Wróciły z taką siłą, że wstrząsany dreszczami poderwał się na nogi. Przyszły także w nocy. Obudził się zlany potem, drżący z zimna. Szybko podciągnął koc pod brodę i wsłuchany w przyspieszony puls długo gapił się w ciemność otaczającą maleńki krąg światła dogasającego ogniska. Przerwał na chwilę, zaczerpnął głęboko powietrza i spojrzał w niebo. Czerwonawy odcień zachodzącego słońca wciąż robił na nim wrażenie. Przyszło mu do głowy, że tu, w tej niezmierzonej pustce, mógłby się zmienić. Nagle zapragnął pozostać w leśnej głuszy, prowadzić koczownicze życie, przetrwać jedną, może dwie długie, srogie zimy. Później wróciłby do świata jako całkiem nowy człowiek. Może tutejsza surowość i poddanie się wszystkich stworzeń ciężkim syberyjskim warunkom zabiłyby jego stare przyzwyczajenia i powołały do życia kogoś zupełnie innego. Może dopiero wtedy
zdołałby się uwolnić od swojej przeszłości. Zaraz jednak uzmysłowił sobie bolesną prawdą. Niezależnie od tego, gdzie by się znalazł, dokąd zaprowadziłyby go kolejne podróże, musiał taszczyć bagaż wszystkiego, czego dokonał. Nie miało już znaczenia, czy to kara boska, czy normalna kolej rzeczy. Jakby pod wpływem tych ponurych rozważań z trudem dosiadł z powrotem konia i pojechał wzdłuż rurociągu. Kilkadziesiąt metrów dalej wyciągnął z kieszeni pomiętą kartką i znowu zeskoczył na ziemię. Nożem myśliwskim otworzył małą puszkę białej farby i trzymając przed sobą rozpostartą kartkę w jednej dłoni, a pędzel w drugiej, starannie przeniósł kolejne litery napisu na czarną powierzchnię rury. Dosiadł konia i wjechał kłusem na szczyt pobliskiego spłaszczonego wzgórza. Tu postanowił zaczekać. Przyłapał się na tym, że instynktownie rozgląda się na wszystkie strony. Był to efekt nawyku z całkiem innego świata, zdominowanego przez ludzi. Tu nie dostrzegł nigdzie żywej duszy. Przeszył go dreszcz z zimna, gdy czerwone słońce zniknęło za horyzontem na zachodzie. Kilkakrotnie
uderzył się dłońmi po ramionach, by się nieco rozgrzać. Pomyślał, że tego wieczoru czeka go wyjątkowy chłód. Cztery ładunki wybuchowe eksplodowały niemal równocześnie. Z rozerwanych rur buchnął gaz ziemny. Detonacje pochłonęły tlen w pobliżu miejsca wybuchu, ale rozprężony gaz, rozgrzany i zmieszany z powietrzem, zapłonął gigantyczną kulą ognia. Wtórna eksplozja jak olbrzymi otwieracz do konserw rozerwała rury na długości wielu metrów. Donośny huk rozniósł się po całym pustkowiu, aż koń się spłoszył. - Spokojna - mruknął mężczyzna i poklepał twardy grzbiet okryty cienką derką. Na trawiastej równinie nie było echa. Teraz ciszę zakłócał odgłos palącego się gazu; między pagórkami przetaczał się basowy ryk przypominający odgłos rozpędzonego pociągu. Nad miejscem wybuchu pojawił się słup gęstego czarnego dymu, który przesłonił ciemniejące z wolna niebo. Jeździec powiódł spojrzeniem wzdłuż zniszczonego rurociągu. Na długości setek metrów rury były porozrywane, poskręcane i rozszarpane.
Ale napis, który z takim mozołem wykonał, pozostał nienaruszony na samej granicy wysadzonego odcinka. Litery wymalowane białą farbą, ściekającą niczym krew po czarnej powierzchni, układały się w hasło: “Zniszczenie jest matką tworzenia!”. Odczytał je półgłosem, mimo że nikt nie mógł go usłyszeć. Tylko koń zastrzygł uchem na brzmienie ludzkiego głosu. Ścisnął nogami jego boki i pojechał przed siebie. Przybył znikąd i donikąd miał teraz wrócić.
CZEŚĆ I Dwa pierwsze prawa termodynamiki można podsumować następująco: w sposób naturalny wszechświat dąży od stanu uporządkowania do stanu chaosu. Prawa te dotyczą również struktur tworzonych przez człowieka. Walentyn Karcew Prawa historii ludzkości
1 PLAC CZERWONY, MOSKWA 15 sierpnia, 23.00 GMT (1.00 czasu lokalnego) - Anarchia, anarchia, anarchia - powiedziała Kate Dunn do obiektywu kamery Woody'ego. Za jej plecami okrzyki wznoszone przez wielusettysięczny tłum niosły się echem po całym placu. Oślepiało ją światło jupitera, ale mogła dostrzec unoszące się w górę zaciśnięte pięści demonstrantów. Po chwili tłum przycichł, czekając na kolejne hasła wykrzykiwane przez megafon. - Dźwięk jest niezły - mruknął Woody z okiem przyciśniętym do wizjera - ale światło do kitu. Nie uchwycimy nic poza kilkoma pierwszymi szeregami tych w dole. - Poprawił słuchawki na głowie i dodał: - Powiedz coś jeszcze. - Mówi Kate Dunn dla serwisu informacyjnego stacji NBC. Teraz dobrze? - W porządku. Woody wcisnął parę klawiszy w sekcji kontrolnej kamery. Urządzenie było w pełni zautomatyzowane,
ale on zawsze korygował ręcznie wybrane przez komputer parametry pracy. Kate obejrzała się na tłum. Ogarniało ją silne podniecenie, czuła wyraźnie przyspieszony puls. Ze swojego stanowiska na dachu porzuconej milicyjnej furgonetki doskonale widziała mówcę oświetlonego blaskiem reflektorów umieszczonych na skraju podwyższenia. Rozwścieczony mężczyzna ciskał przez megafon inwektywy. Aparatura nagłaśniająca w ciężarówce została ustawiona na pełną moc, więc jego głos był lekko zniekształcony. Z tysięcy gardeł popłynął kolejny okrzyk. Zaciśnięte pięści wyciągnęły się w stronę kremlowskiego muru, po którym tańczyły wydłużone cienie rzucane przez filujące płomienie licznych ognisk i pochodni. Kate poczuła gęsią skórkę na całym ciele. - To będzie bombowy reportaż, Woody. Czuję to w kościach. - Aha - mruknął operator, zajęty regulacją ustawienia trójnogu kamery. Dunn zmusiła się, aby oderwać wzrok od tłumu demonstrantów, zamknąć oczy i powtórzyć w myślach treść komentarza. Nie tyle ważne były same
słowa, które znała na pamięć, ile ton, rozłożenie akcentów i rzeczowość doświadczonego reportera, relacjonującego zrównoważonym głosem dramatycz- ne wydarzenia. Od wielu lat pilnie obserwowała weteranów tego zawodu. Pochyliła lekko głowę i ledwie poruszając wargami, powtarzała szeptem swoje wystąpienie. Jej słowom towarzyszyły skandowane przez tłum hasła. - Uwaga! Wchodzimy! - zapowiedział Woody. Kate otworzyła oczy i przybrała obojętną minę. Operator wyciągnął rozcapierzoną dłoń i zaczął odliczać sekundy, zaginając kolejne palce. Nawet gdy zacisnął pięść, odczekała jeszcze chwilę na właściwy moment. Z ust zgromadzonych na placu Rosjan wyrwał się kolejny okrzyk. Nad głowami czarne sztandary anarchistów rysowały wielkie ósemki. Kiedy echo przycichło, zaczęła: - Anarchia... - W myślach nakazywała sobie: powoli! - Wszystkie uznane wartości są nieistotne. Żaden ustrój polityczny nie funkcjonuje jak należy. Życie, jakie wiedziemy, staje się bez znaczenia... Zabrzmiało następne hasło, a gdy okrzyki umilkły, podjęła, jakby dostosowując się do ich
rytmu: - Rosyjscy anarchiści chcą poprawić “stan ducha narodu”, burząc istniejący ład społeczny. “Przez zniszczenie do tworzenia!”. To hasło nowej generacji. Rozległy się głośne wiwaty. Kate spojrzała przez ramię. Odnosiła wrażenie, że jest świadkiem ważnego momentu w historii ludzkości. Tu, w stolicy potężnego mocarstwa, szykowała się kolejna rewolucja, która mogła cofnąć postęp cywilizacyjny o stulecia. Ona zaś miała sposobność, aby pokazać te wydarzenia całemu światu. - Spośród różnych ideologii, którym przypisuje się jakąś wartość -ciągnęła w blasku jupitera kamery - anarchizm nigdy nie został wypróbowany w praktyce. To, że wciąż znajduje zagorzałych zwolenników, czego dowodem jest widoczny za mną tłum, świadczy o jego intelektualnej wiarygodności. Hasła traktowanej z obsesyjną dosłownością wolności jednostki i braku zaufania do każdego typu władzy wydają się dziś równie atrakcyjne jak w dziewiętnastym wieku. Tu, w ojczyźnie wielkich społecznych eksperymentów, może się wkrótce
wyjaśnić, czy anarchizm jest zwykłą utopią, czy też otwiera nową drogę wiodącą przez piekło na ziemi. Ledwie skończyła zdanie, gdy zagłuszył ją okrzyk demonstrantów. Cudownie! - pomyślała, zasłuchana w dudniące echo tysięcy głosów. Tylko nie spieprz takiej okazji! - Jaka ideologia mogłaby się rozwinąć w Rosji, która utraciła już wszelką nadzieję? - powiedziała nieco głośniej, by zagłuszyć słowa mówcy prze- kazywane przez megafony. - W Rosji, gdzie próbowano już każdego ustroju i żaden się nie sprawdził? Jakie wartości mogłyby się, zakorzenić w umysłach setek milionów zagubionych i zdezorientowanych ludzi? - A-nar-chia! - jakby w odpowiedzi ryknął tłum demonstrantów. Kate ledwie mogła opanować rosnące podniecenie. Wyobrażała sobie, jak to wyjdzie w nagraniu. Była przekonana, że znakomicie! Idealnie! - Tak! Anarchia! Odrzucenie wszelkiej ideologii. Jeśli nie da się niczego stworzyć, trzeba zacząć od zniszczenia! “Najpierw powiedz: nie! Dopiero później pomyśl!”. To skrajne, bezkompromisowe hasło ma
być wentylem bezpieczeństwa dla nagromadzonej energii sfrustrowanego narodu, ideą, która pobudzi wyobraźnię i rozpali puste żołądki wymęczonych cierpieniami ludzi. Czarne sztandary, histeryczna retoryka... - zawiesiła na chwilę głos-...oraz przemoc. Uwagę całego świata przykuwaj ą masowe protesty studentów w Pekinie, nic więc dziwnego, że dzisiejsze wydarzenia na Syberii były dla wszystkich kompletnym zaskoczeniem. Sabotażyści dokonali równocześnie zamachów na kilka rurociągów zaopatrujących Europę Zachodnią w gaz ziemny. Rzecznik występujący w imieniu europejskich firm petrochemicznych oznajmił dziś po południu, że jeśli wstępne informacje się potwierdzą, do czasu dokonania napraw cały system przesyłowy będzie musiał zostać zamknięty. - Zabrzmiały kolejne hasła, wykrzyknęła więc do mikrofonu: - Wspomniał też, że ekipy techniczne nie pojadą do Rosji, dopóki tutejszy rząd nie zagwarantuje im bezpieczeństwa. - Tłum przycichł i mogła z powrotem zniżyć głos. - Wraz ze spadkiem ciśnienia gazu w liniach przesyłowych ceny surowców na giełdzie gwałtownie idąw górę. Wartość ropy z Morza Pomocnego i innych europejskich paliw
wzrosła dziś średnio o czterdzieści procent do chwili zamknięcia giełd i nic nie wskazuje... Coś błysnęło oślepiająco, potężny huk rozniósł się echem między budynkami przy Placu Czerwonym. Kate odruchowo wcisnęła głowę w ramiona. Tysiące demonstrantów zareagowały podobnie. - Tam! - wykrzyknęła, wskazując Woody'emu miejsce wybuchu. Na końcu placu od strony Soboru Pokrowskiego - gdzie stały nie interweniujące dotąd oddziały wojska - wzbiła się w powietrze wielka chmura dymu. Ucichły gromkie hasła wznoszone przez tłum, zamiast nich pojawiły się okrzyki pełne strachu, gniewu i zmieszania. Głośny terkot karabinu maszynowego rozpętał panikę. Można było odnieść wrażenie, że ludzka ciżba w jednej chwili rzuciła się do ucieczki. - Wygląda na to, że wojsko otworzyło ogień! - wrzasnęła Dunn, przekrzykując narastający zgiełk. Operator podbiegł bliżej i zaczął filmować ponad jej ramieniem. Kate poczuła na twarzy żar bijący od jupitera. W powietrzu zaczęły latać jakieś przedmioty. Woody pospiesznie wyłączył reflektor i
opuścił kamerę. - Co robisz?! - krzyknęła, zerkając na demonstrantów oddalających się w panice od żołnierzy. - Nie nakręcisz tego?! Złowieszczy wizg uprzytomnił jej, że dookoła śmigają karabinowe kule. Jednocześnie furgonetka zaczęła się niebezpiecznie kołysać. Dunn ogarnął strach. Stała jak sparaliżowana, dopóki Woody nie pociągnął jej energicznie w dół. Przywarła brzuchem do dachu auta. Terkot karabinów maszynowych układał się w rytm szaleńczego tańca morderców. - Musimy się rozdzielić, Kate! - krzyknął operator, popychając jaw stronę krawędzi dachu. Zsunęła się z niego i wylądowała wśród stłoczonych demonstrantów. Ledwie zdołała złapać równowagę w ciemności. Podniosła głowę. Zdziwiona zobaczyła, że pod naporem tłumu furgonetka przewraca się na bok. Woody poderwał się na nogi i nie wypuszczając z ręki kamery, śmiało zeskoczył w ciżbę po przeciwnej stronie auta. Ludzie napierali ze wszystkich stron, rozlegały się jęki i okrzyki wściekłości. Dzikie wrzaski stawały się głośniejsze od wystrzałów. Przewyższający ją o
głowę, potężnie zbudowani mężczyźni brutalnie torowali sobie łokciami drogę w kierunku wylotu najbliższej wąskiej uliczki odchodzącej od placu. Kate ogarnęło przerażenie. Znalazła się w takim tłoku, że nie mogła zaczerpnąć powietrza. Głowę miała ściśniętą jak w imadle, nie była w stanie nią poruszyć. Co chwila czyjeś ręce chwytały ją za nogi, z dołu dolatywały histeryczne krzyki tratowanych ludzi. Jak przez ścianę słyszała świst kuł gęsto rozcinających powietrze i nasilające się huki eksplozji. Całkowicie skupiła się na stawianiu kolejnych kroków. Od tego zależało jej życie. Wypatrywała skrawków odkrytego bruku, na którym można postawić stopę. Doskonale wiedziała, że jeśli upadnie, zginie na miejscu. Ze wszystkich sił przepychała się w stroną tworzących się na krótko wolnych przestrzeni w ciżbie. Chwytała się klap marynarek, rękawów, a niekiedy i włosów otaczających ją ludzi. Tylko to pozwalało jej się utrzymać w pionie, gdy chwilami traciła grunt pod stopami. Nagle tłum szarpnął w bok i rzucił się w inną stronę. Kate źle oceniła kierunek,
nogi jej się zaplątały, straciła równowagę. Gorączkowo usiłowała się czegoś złapać, ale w tej samej chwili dostała łokciem w nos i pociemniało jej w oczach. Z krzykiem poleciała na bruk, między kłębiące się nogi - w mroczną otchłań, z której nie ma powrotu. Miała wrażenie, że powoli zanurza się w morskich falach, niemal całkowicie tłumiących odgłosy strzelaniny i eksplozji. Tu, pod powierzchnią, otoczył ją zgiełk całkiem innych dźwięków - panicz- nego wycia konających na bruku, tratowanych ludzi i głośny tupot uciekającego w popłochu tłumu. To koniec! - przemknęło jej przez myśl, kiedy boleśnie uderzyła kolanami o kamienie. Napór ciał przygniatał ją do ziemi. Jej zmysły jakby przestały funkcjonować pod wpływem paraliżującego strachu przed śmiercią. Dopiero po chwili zaczęła na oślep rozdawać pięściami ciosy napierającym zewsząd ludziom. Poczuła dotkliwy ból w boku, mimo woli krzyknęła i zamknęła oczy. Uzmysłowiła sobie, że ściska ją w pasie jakby żelazna obręcz. Coś poderwało ją z bruku, poczuła na twarzy podmuch świeżego powietrza. Natychmiast
wyprostowała nogi, szukając pewnego podparcia, i uniosła głowę. Zaczerpnęła oddechu. Ktoś litościwie wyciągnął ją z mrocznej otchłani, wydobył z otwartego grobu. Nie mogła się nawet obrócić, żeby spojrzeć temu człowiekowi w twarz. Ale nie to było najważniejsze. Podjęła rozpaczliwą walkę. Nie mogła dać się przewrócić po raz drugi. Zacisnęła zęby i napięła mięśnie. Otaczali ją sami wrogowie, których trzeba było rozpychać, kopać i walić pięściami, jeśli chciało się z nimi wygrać. Tylko nieznajomy za pleca- mi był sprzymierzeńcem. Nadal obejmował ją w pasie i trzymał mocno. Stopniowo miażdżący ścisk zaczął słabnąć, a im luźniej robiło się w tłumie, tym szybciej ludzie biegli. Z oddali wciąż dolatywał niesłabnący terkot broni maszynowej, strumienie demonstrantów wlewały się w boczne uliczki. Kate dała się ponieść jednemu z nich. Nie musiała już tak energicznie pracować łokciami, zauważyła jednak, że uścisk trzymającego ją mężczyzny ani trochę nie słabnie. Zatrzymała się i obejrzała. Był wysoki, barczysty, koło czterdziestki. Popatrzył na nią z góry smutnym, zmęczonym wzrokiem. Miał bladą, sympa-
tyczną twarz i krucze włosy. Odwrócił się bez słowa i zniknął w tłumie, zanim Kate zdążyła bąknąć choć jedno słowo. Nosił czarną kurtkę rosyjskich anarchistów. Ponad głowami demonstrantów wysoko w niebo strzeliły płomienie, nad placem przetoczył się tak donośny huk, że wszyscy pochylili głowy i jeszcze przyspieszyli kroku. Chwilę później mrok rozjaśnił błysk następnej detonacji; jej odgłos zabrzmiał zwielokrotnionym echem. Blask ognia wydostawał się ponad wysokim murem, a więc eksplozje miały miejsce na terenie Kremla! W powietrze wzbił się helikopter. W świetle pożarów Kate bez trudu dostrzegła trzy szerokie pasy na jego kadłubie: biały, niebieski i czerwony. Maszyna prezydenta. Tuż nad dachami pochyliła się na bok i klucząc między najwyższymi budynkami centrum Moskwy, odleciała na północ. Jej śladem pomknęły strugi smugowych pocisków z ciężkiej broni maszynowej. BETHESDA, MARYLAND 16 sierpnia, 0.00 GMT (19.00 czasu lokalnego)
- To anarchia, Elaine - odezwał się Gordon Davis do żony. Komentator dziennika telewizyjnego nazywał zbiorowe morderstwo zbrodnią, on jednak nie miał wątpliwości, że powinno się mówić o krwawej rzezi, jakiej dopuścili się anarchiści. - Nie uznają żadnych praw. Nie potrafią współczuć swoim ofiarom. W ogóle nie są zdolni do życia w społeczeństwie. Już nigdy nie wróci dawny ład i porządek. Będziemy musieli się nauczyć żyć wśród dzikich bestii grasujących bezkarnie po ulicach miast. - Sam nie wierzysz w to, co mówisz - odparła Elaine, patrząc w lustro. - Za dobrze cię znam, Gordon. Jesteś niepoprawnym, beznadziejnym idealistą. - Przerywamy nasz program, aby przedstawić państwu najświeższy serwis informacyjny ABC. Popatrzyli na ekran turystycznego telewizora stojącego w kącie łazienki. - Przed chwilą otrzymaliśmy wiadomość - zaczął spiker podniosłym tonem - że na Placu Czerwonym w Moskwie doszło do poważnych zamieszek. Gordon zauważył, że żona odwróciła się z
powrotem do lustra. Pewnie znów poszło o rozdział skąpych dostaw żywności, pomyślał, zawiązując kra- wat. - Zachodni korespondenci donoszą, że wbrew wydanemu przez dowództwo rosyjskiej armii zakazowi urządzania zgromadzeń po zmroku, odbyła się masowa demonstracja anarchistów. Nie wiadomo jeszcze, kto oddał pierwsze strzały, ponieważ w ciągu dnia regularne oddziały wojska zaczęły przejmować stanowiska obronne od policji i jednostek ministerstwa spraw wewnętrznych i do zmierzchu w mieście przebywały już tysiące żołnierzy. Nie jest jeszcze również znana liczba uczestników demonstracji. Według niektórych źródeł sięgała dwustu tysięcy. - Biedni ludzie - mruknęła Elaine, uważnie obwodząc kredką dolną powiekę. Gordon odwrócił głowę. Zawsze czuł dreszcze na plecach, obserwując nakładanie makijażu. - Wygląda na to, że obecnie fala zamieszek rozprzestrzenia się z Placu Czerwonego na całe centrum Moskwy - ciągnął komentator. Małżonkowie popatrzyli na siebie z posępnymi minami. - Wobec
narastającej destabilizacji politycznej i groźby przewrotu fachowcy od pewnego czasu z niepokojem obserwują sytuację w Rosji. Dziś wieczorem zaczęły z różnych źródeł docierać niepotwierdzone informacje o starciach między siłami bezpieczeństwa a bojówkami anarchistycznymi, trzeba jednak zaznaczyć, że do tej pory wiadomości te nie zostały potwierdzone. Postaramy się informować państwa na bieżąco o rozwoju wydarzeń w Moskwie. Na razie powracamy do programów lokalnych. Na ekranie pojawiła się tablica z napisem “Wydanie specjalne”. - Sądzisz, że Greer zwoła nadzwyczajne posiedzenie Komitetu Sił Zbrojnych? - zapytała Elaine. - Nie. Ostatnio najważniejszym tematem są Chiny i nic więcej. Zresztą teraz wszyscy są zajęci konwentem przedwyborczym. - Jesteście ubrani? - spytała ich starsza córka Celeste, zaglądając do łazienki. - Tak, możesz wejść - odparła jej matka, pudrując sobie nos. - No to fanfary! - oznajmiła głośno Celeste.