uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 879 436
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 122 034

Erica Spindler - Pierwsza żona

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Erica Spindler - Pierwsza żona.pdf

uzavrano EBooki E Erica Spindler
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 386 stron)

Mojej rodzinie: tej, w której się urodziłam, i tej, której częścią się stałam. Kocham was wszystkich.

Prolog Piątek, 18 kwietnia 2014 roku 3.31 Bailey Abbott otworzyła oczy. Światło dokuczliwie wciskało się pod jej powieki, do tego dręczył ją pulsujący ból głowy i szyi. Chciała krzyknąć, ale z jej krtani nie wydobył się żaden dźwięk. Gdzie się znajdowała? Nieopodal słychać było ciche mruczenie oraz pisk. Uniosła wzrok i przekonała się, że leży w łóżku o ramie z nierdzewnej stali. Przezroczysta plastikowa rurka prowadziła do torebki z płynem. Szum dochodził z monitora przy łóżku. „Szpital” – wyszeptał głos w jej głowie i znowu przymknęła powieki. 7.26 Obudziły ją męskie głosy. Próbowała otworzyć oczy, ale tym razem powieki jej nie posłuchały. – Doktorze Bauer? Panie doktorze, dlaczego nie oprzytomniała? – spytał ktoś niecierpliwie. – Rozumiem, że to dla pana przykre, ale proszę uzbroić się w cierpliwość. Pani Abbott doznała urazu wewnątrzczaszkowego i teraz robi to, co powinna. Dochodzi do zdrowia. Uraz wewnątrzczaszkowy? O czym oni mówili? Na pewno nie o niej. Chciała im to wyjaśnić, ściągnąć na siebie uwagę, jednak jej ciało nadal nie podejmowało współpracy. – Panie doktorze, proszę coś powiedzieć. Cokolwiek. Niech to będą spekulacje, bylebym miał się czego trzymać. – To, co widzę, nie wygląda źle. Pańska żona reaguje na bodźce, więc uraz nie jest poważny. Mogło być o wiele gorzej.

Pani Abbott… Pańska żona… Logan… Głosy ucichły. Bailey usiłowała za coś chwycić, ale pochłonęła ją ciemność. 10.20 Usłyszała pełne złości i frustracji głosy. – Czego ty ode mnie chcesz, Billy Ray? Jechała konno i spadła. Tyle wiem. – Rodriguez nie żyje. – To nie ma z nią nic wspólnego. Ludzie z biura szeryfa mówili… – Była cała we krwi, Abbott. – Mnie to mówisz? Przecież ją znalazłem. – No jasne, ty. – O co ci chodzi?! Ta ledwie kontrolowana furia ją przestraszyła. – Mówiłem tylko, że była cała we krwi. – Nic dziwnego. Rozbiła sobie głowę. – Może to nie tylko jej krew? – Co zaraz zasugerujesz? Że zastrzeliła Rodrigueza? Albo że… Już wiem, że wypadek Bailey jest tajemniczo powiązany z… – Ze zniknięciem True. – Na litość boską, uspokój się! – Pozwól mi się rozejrzeć po twojej posiadłości. – Chyba ci odbiło. – Co próbujesz ukryć? – Przynieś mi nakaz, stuknięty sukinsynu. – Co tu się dzieje? To był kobiecy głos; cichy, ale pełen złości. – Musi pan wyjść, panie komendancie. Tutaj wstęp ma tylko rodzina. Komendant… Coś… Trzeba powiedzieć… – W porządku. Wiedz, Abbott, że kiedy się obudzi, ja się nią zajmę. – O to właśnie chodzi, prawda, Billy Ray? Koniecznie chcesz się

zająć tym, co moje? Teraz… To ważne… Zanim będzie za… Raz jeszcze pogrążyła się w ciszy. 22.36 Donośne, miarowe grzmoty przedarły się przez mgłę, wyciągając Bailey z miękkiego kokonu nieświadomości. Powoli uniosła powieki i jej oczom ukazał się pogrążony w półmroku pokój, sterylny i nieprzytulny. Popatrzyła w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. W fotelu spał przystojny brunet o szerokiej szczęce pokrytej kilkudniowym zarostem. Wydawał się zbyt wysoki i barczysty, żeby mu było wygodnie na tak niewielkim meblu. Logan. Zaszlochała. Dźwięk rozniósł się echem w jej głowie niczym donośne bicie dzwonu. Przyciszone chrapanie ustało i mężczyzna się wyprostował. – Bailey? – Zerwał się z miejsca i stanął koło łóżka. – Kochanie, obudziłaś się? Skuliła się w pościeli, a potem zapadła się jeszcze głębiej i ponownie otoczyła się bezpiecznym kokonem. Sobota, 19 kwietnia 5.24 Oślepiające światło znów przedarło się przez ciemność. „Tędy!” – zdawało się wołać. „Tu będzie bezpiecznie”. Bailey się opierała. Tu było niegroźnie, miękko i dobrze. Czuła się bezpieczna, jednak światło nie ustępowało, a w dodatku dołączyły do niego dźwięk i mrowienie. Opór okazał się bezskuteczny. Z wyciągniętymi rękami pobiegła w ich kierunku. Bailey otworzyła oczy i wypowiedziała jego imię.

CZĘŚĆ PIERWSZA

1 Trzy miesiące wcześniej Wielki Kajman – Wierzysz w przeznaczenie, Bailey Browne? – zapytał. – W to, że dwojgu ludziom pisane jest się spotkać? Siedzieli obok siebie na plaży, ona i przystojny mężczyzna, z którym spędziła ostatnich osiem godzin; najbardziej nieoczekiwanych, emocjonujących i romantycznych w dotychczasowym życiu. Odwróciła się i spojrzała w jego badawcze ciemne oczy. Powinna mu powiedzieć, że jej zdaniem to bzdura. Mogła udawać chłodną i obytą, ale to nie było w jej stylu. – Tak, wierzę – odparła nieco chrapliwym głosem. – A ty, Loganie Abbott? Zawahał się i przez moment sprawiał wrażenie bezbronnego. – Nie wierzyłem aż do… Aż do tego wieczoru. Dopóki nie poznałem ciebie. Te niewypowiedziane słowa zawisły między nimi. Kusiły ją i oszałamiały. Było im dane się spotkać. Logan wziął ją za rękę i splótł palce z jej palcami. – Widziałaś wschód słońca na Karaibach? – Nie, nigdy. – Oparła głowę na jego ramieniu. – Jest piękny? – Nie ma sobie równych. Mogłabyś zostać i obejrzeć go ze mną? – Jasne. – Przesunęła nieco głowę, żeby widzieć jego profil. – Pewnie obserwowałeś mnóstwo wschodów słońca, co? – Na całym świecie. – A byłeś świadkiem, jak wstaje świt nad polem kukurydzy w Nebrasce? Roześmiał się głośno. – Szczerze mówiąc, nie – przyznał.

Bailey podobał się jego śmiech – głęboki i zachrypnięty. Przysunęła się jeszcze bliżej. – Możesz umieścić go na szczycie swojej listy tego, co należy obejrzeć przed śmiercią – zażartowała. – Jest naprawdę widowiskowy. Uniósł jej dłoń do ust i ucałował. – Tylko jeśli obiecasz, że obejrzysz go razem ze mną – odparł. Bailey uświadomiła sobie, że mogłaby się zatracić w tej chwili, w głosie tego mężczyzny, pod wpływem dotyku jego ust na swojej skórze. Mogłaby po prostu zniknąć. Przepaść na zawsze. – Obiecuję – wyszeptała, a on pociągnął ją za sobą na piasek. * * * Bailey przyglądała mu się, gdy spał. Nie uprawiali miłości. Obejrzeli wschód słońca, a potem wrócili do jej pokoju i spali przytuleni do siebie. Był tak przystojny, że jego widok zapierał jej dech w piersiach. Miał ciemne włosy, zielonkawe oczy i klasyczne rysy twarzy z pięknie wykrojonymi ustami. Pomyślała, że przez swoją tajemniczość przypomina udręczonego bohatera powieści; mężczyznę, którego zranił ktoś bliski. Teraz czekał na odpowiednią kobietę, gdyż dzięki niej mógłby znowu poczuć się w pełni człowiekiem. Kusiło ją, żeby dotknąć jego warg, ale się powstrzymała. Nie mogła przestać się zastanawiać nad tym, czy wszystkie kobiety są tak beznadziejnymi romantyczkami jak ona. Czy wszystkie pociąga to, co je w końcu zniszczy. Otworzył oczy, a na jego ustach pojawił się leniwy uśmiech, który już zdążyła pokochać. – Dzień dobry – powiedział. – Spałeś tak spokojnie, że nie chciałam cię budzić. – Nie spałem. Zrobiło się jej gorąco. – Spałeś! – Nie. – Zaśmiał się. – Tylko udawałem. Poddała się i dotknęła palcem jego idealnych ust.

– Żeby się ze mnie nabijać? – zapytała. Jego uśmiech znikł. – Nie chciałem, żeby ta chwila się skończyła. Nie wiedziała dlaczego, ale łzy napłynęły jej do oczu. Zamrugała powiekami, czując się jak idiotka. – Przestań – poprosił. – Co? – Przestań się przede mną ukrywać. Chcę wiedzieć o tobie wszystko, Bailey Browne. – Powiedziałam ci wszystko. – Raczej nie. – Ujął jej twarz w dłonie. – Skąd te łzy? – To się dzieje naprawdę? – Patrzyła na niego z napięciem. – Jest tak, jakby nasze spotkanie i wszystko inne wzięło się z moich marzeń. – Daję ci słowo, że jestem prawdziwy. – Położył jej dłoń na swojej piersi. – Czujesz bicie mojego serca? Bailey przycisnęła rękę do jego torsu i nagle pomyślała o matce, o jej nadziejach i porażkach, marzeniach i rozczarowaniu. Wiele z nich dotyczyło córki. Już mówiła Loganowi o chorobie matki i o jej śmierci; o tym, jak bardzo cierpiała. Popatrzyła mu w oczy. – Pojechałam na tę wycieczkę dla mamy – powiedziała. – Chciałam oddać cześć jej pamięci, żyjąc pełnią życia. Czy to ma sens? – Ma. – Zanurzył palce w jej włosy. – I to głęboki. Uśmiechnęła się do niego. – Znalazłam ciebie. – A ja ciebie. – Ciężko jest stracić ukochaną osobę – wyznała z westchnieniem. – Bliscy nigdy nie odchodzą, jeśli naprawdę się ich kochało – zauważył. – Zawsze zostawiają jakąś cząstkę siebie. Położył dłoń na jej piersi. Zastanawiała się, czy poczuł, jak jej serce mocniej zabiło. – A ty? – spytała lekko zadyszana. – Kogo kochałeś i straciłeś? – Wszystkich – odparł zwięźle. W tym momencie po tym jednym jedynym słowie zrozumiała, że

jest w nim całkowicie i nieodwracalnie zakochana. Zanim zdążyła coś powiedzieć, Logan ją pocałował. Odwzajemniła pocałunek i wtedy, w promieniach słońca sączących się przez żaluzje, kochali się po raz pierwszy. * * * Siedzieli naprzeciwko siebie przy niewielkim stoliku, w plażowym barze ze słomianym dachem. Z głośników dobiegała piosenka Boba Marleya. Barman serwował owocowe drinki z miniaturowymi parasolkami z papieru, a wokoło kręciły się kobiety w bikini i przezroczystych pareo – piękne i egzotyczne. Logan przyciągał uwagę ich wszystkich, bez wyjątku. Niektóre otwarcie z nim flirtowały, zupełnie jakby Bailey z nim nie było. Jakby zorientowały się, podobnie jak ona sama, że nie dorasta mu do pięt. Znowu ogarnęły ją wątpliwości. Pochyliła się ku niemu. – Dlaczego ze mną jesteś? – spytała. – Dlaczego o to pytasz? – Wydawał się poirytowany. – A jak myślisz? Mógłbyś mieć każdą w tym barze, może nawet na tej plaży. Dlaczego ja? – Bo tylko ciebie pragnę. Te słowa i spojrzenie, które powędrowało do jej ust, sprawiły, że przeszył ją dreszcz. Mimo gęsiej skórki nadal słyszała w głowie ostrzegawcze dzwonki. Szybko je uciszyła. – Wyglądasz jak bohater serialu Mad Men – powiedziała. Uniósł brew, wyraźnie rozbawiony. – Jak Don Draper? – Właśnie. Słyszałeś to już, prawda? Logan wzruszył ramionami. – Ludzie zauważają to, co chcą widzieć – odparł. – A co ty widzisz, kiedy na mnie patrzysz? – zaryzykowała. – Na pewno nie Dona Drapera. Roześmiała się. Bawiły ją te jego nieoczekiwane przejawy poczucia humoru. – Dzięki Bogu – mruknęła.

Jego uśmiech znikł. – Widzę ciebie, Bailey. Nadąsała się, a on zmarszczył brwi. – Nie rób tak. Nie musisz, i to do ciebie nie pasuje. Nie jesteś taka jak inne kobiety. Nie jesteś Barbie. Jesteś prawdziwa, bez żadnych sztuczności i gierek. – Pochylił się ku niej. – Nadal wierzysz, że wszystko jest możliwe: prawdziwa miłość, triumf dobra nad złem i szczęśliwe zakończenia. Uświadomiła sobie, że miał rację. W głębi serca rzeczywiście w to wierzyła, mimo że życie raz za razem udowadniało jej coś wręcz przeciwnego. Nie miała pojęcia, jak zdołał tak dobrze poznać ją w krótkim czasie. Podobnie jak ona poznała jego. – A ty? – zapytała. – Wierzysz w szczęśliwe zakończenia? Oczy mu spochmurniały. Wziął ją za ręce i pochylił się ku niej. – Możesz w nie wierzyć za nas oboje? – szepnął. Zaschło jej w ustach i poczuła ucisk w gardle. Ile razy obiecywała to zmęczonej, załamanej matce? „Będę wierzyła za nas obie, mamo. Wszystko się zmieni, tylko poczekaj. Sama się przekonasz”. Dla matki było już za późno. Dla Bailey jeszcze nie. – Mogę – odparła cicho. – I tak już cię kocham. Uśmiechnął się z satysfakcją jak duży, piękny i niebezpieczny dziki kot. – Jesteś ideałem, Bailey Browne – oświadczył. – Absolutnym ideałem. * * * Następnego dnia Bailey miała wrócić do domu. Patrząc na otwartą walizkę, poczuła, że pęka jej serce. Logan siedział na brzegu łóżka i w milczeniu obserwował, jak Bailey się pakuje. Przez ostatnich kilka godzin niewiele mówił, ona zaś wypełniała ciszę nieustanną paplaniną. – Mama powtarzała, że wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć. – Włożyła do walizki stosik złożonych szortów i koszul. –

„Bailey, gdybyśmy codziennie miały Gwiazdkę, nie byłaby taka wyjątkowa” – zacytowała matkę. – „A gdybyś jadła czekoladowe lody na każdy posiłek, przestałyby ci tak smakować. Tak to właśnie jest…” – Nie jedź – przerwał jej nieoczekiwanie. – Jutro mam lot – odparła, próbując ukryć przed nim rozpacz. – Muszę. – Nie, wcale nie musisz. Zostań. Przedłuż wakacje. – Ot tak? – Popatrzyła mu w oczy. – Tak, ot tak. Poczuła, że jej puls przyśpiesza. – Mówisz poważnie, prawda? – Śmiertelnie poważnie. Przełóż lot. – Przepadną mi pieniądze. – Polecisz następnym. Zapłacę. Tysiące myśli przebiegało przez głowę Bailey. Właściwie do czego miała wracać? Zrezygnowała z pracy, żeby zająć się matką, a nowy semestr na studiach już się zaczął. Nie miała rodziny ani bliskich przyjaciół. Pokręciła głową. – To by kosztowało majątek – zauważyła. – Nieważne, stać mnie. – Ale mój pokój… – Ustalę to z kierownikiem hotelu albo przeniesiesz się do mnie. Do jego pokoju i do życia, a moje własne zniknie na zawsze, pomyślała. – Młode kobiety przepadają bez śladu w takich miejscach. Te słowa same wydostały się z jej ust. Nawet nie uświadamiała sobie, że coś takiego przyszło jej do głowy. Twarz Logana spochmurniała. – Przepraszam – powiedział. – Nie sądziłem, że tak to odbierasz. – Nie, nie… Po prostu… Jestem singielką i muszę uważać. – Rozumiem. – Ruszył do drzwi, po czym zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię. – Myślałem, że dla ciebie to równie ważne jak dla mnie. Uraziła go. Wydawało jej się to niemożliwe, jednak słyszała to w

jego głosie i widziała w oczach. – Czekaj! – Wyciągnęła rękę. – Po prostu… – Nie ufasz mi. – Ufam, ale… – Bo znamy się dopiero od pięciu dni? Bo musisz być rozważna i mieć się na baczności? – Ściszył głos. – Nie uda ci się zjeść ciastka i zostawić go na później. Miał rację. To, ile czasu ze sobą spędzili, naprawdę było bez znaczenia. Jej serce znało go od zawsze. Marzyła o takim mężczyźnie i o miłości takiej jak ta, która eksplodowała między nimi. – Zrobię to – skinęła głową, żeby podkreślić te słowa – ale zapłacę za siebie. Na jego twarzy pojawił się uśmiech. – Wiem, że chcesz być samowystarczalna, ale… – Nie – zaprzeczyła natychmiast. – Chyba właśnie tak powinnam wydać pieniądze z ubezpieczenia na życie mamy. Zawsze chciała, żebym znalazła to, czego ona nie… – Urwała, bo poczuła ucisk w gardle. Logan wziął ją w ramiona i przytulił do siebie. Bailey się nie broniła, przylgnęła do niego, opierając mu głowę na ramieniu. Stali tak bardzo długo, a jego serce biło spokojnie i miarowo. Jak coś tak cudownego mogłoby okazać się pomyłką? Uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. – Tata porzucił nas, kiedy byłam bardzo małym dzieckiem – szepnęła. – Złamał jej serce i już nigdy nie zaznała miłości, jednak bardzo pragnęła, żebym ja miała to, czego jej zabrakło. Chciała, żebym znalazła ciebie. – Znalazłaś, Bailey. Już cię nie puszczę. * * * Ta sama walizka leżała otwarta na tym samym łóżku. W pokoju panowało męczące milczenie, a Bailey znowu miała poczucie straty i złamane serce. Nie, pomyślała. Teraz bolało bardziej niż poprzednio. Jeśli Logan postanowił ją uwieść i uwięzić w swojej pajęczynie, to mu się udało. Myśl o życiu bez niego była dla niej wręcz niewyobrażalna.

– Przecież będziemy się widywali – powiedziała nienaturalnie radosnym głosem. – Mamy plan. Damy sobie radę. – Nie odpowiedział, więc ciągnęła: – Ty przyjedziesz do Nebraski na wschód słońca, a potem ja do Luizjany na owoce morza. – Wyjęła koszule z szuflady w komodzie. – Przecież nie żyjemy na różnych planetach. Przecież… – Przestań – przerwał jej. – Proszę cię. Muszę ci coś powiedzieć. Bailey zaschło w ustach. – Co? – zdołała wydusić z siebie. – Kiedyś byłem żonaty – wyznał. – Zostawiła mnie. – Och… Nie wiedziała, jak zareagować. Na myśl o tym, że był już żonaty, zabrakło jej tchu, nie rozumiała jednak dlaczego. W końcu ludzie w ich wieku często mieli małżonków, poza tym Logan był od niej starszy. Mimo to jego wyznanie dotknęło ją do żywego. – Pewnego dnia wróciłem do domu, a jej nie było. Wyszła, jak stała, wzięła tylko pieniądze, które wniosła do małżeństwa. Bailey odkaszlnęła. Czuła się jak jelonek zahipnotyzowany przez światła nadjeżdżającego samochodu. – Dlaczego… – Zawahała się. – Dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? Logan popatrzył na swoje ręce, a potem na nią. – Nie lubię o tym mówić – odparł. To oznaczało, że bardzo cierpiał. Po odejściu ojca Bailey rozumiała, jak to jest, gdy zdradzi cię najbliższa osoba – ta, której się ufa i na której się polega. „Kogo kochałeś i straciłeś?” Wszystkich”. – A dlaczego … – odezwała się z wysiłkiem – mówisz mi to teraz? – Krążą różne paskudne plotki o mnie i True oraz o mojej rodzinie. Znosiłem je przez większość życia, ale chciałem, żebyś o tym wiedziała, zanim… zanim za mnie wyjdziesz, Bailey. Zamarła, pewna, że się przesłyszała, jednak patrząc na Logana, uświadomiła sobie, że naprawdę to powiedział. – Wyjdź za mnie – poprosił. – Chcę spędzić z tobą całe życie. Nagle poczuła się dziwnie, jakby od stóp do głów przeszył ją

elektryzujący dreszcz. Potem ogarnęły ją jednocześnie radość i przerażenie. – Oszalałeś. Przecież znamy się zaledwie… – …przez całe życie – dokończył za nią. Bailey zaśmiała się nerwowo. – Chciałam powiedzieć, że od dwunastu dni. Podszedł do niej, wziął ją za ręce i popatrzył jej głęboko w oczy. – Może to szaleństwo, ale czuję, że moje serce zna cię od zawsze – wyznał. Czuła dokładnie to samo. – Mówisz poważnie, prawda? – upewniła się. – Śmiertelnie poważnie. Posłuchaj, Bailey, moglibyśmy się pożegnać i mieć szczery zamiar spotkać się ponownie, ale spójrzmy prawdzie w oczy: coraz bardziej oddalalibyśmy się od siebie. – Mocniej uścisnął jej dłoń. – Nie tak się potoczy ta historia, Bailey. Nie nasza. Puścił jej dłonie i przyklęknął, po czym wyjął z kieszeni obciągnięte skórą pudełeczko. – Kocham cię, Bailey Ann Browne – oznajmił. – Wyjdziesz za mnie? Gdy uchylił wieczko, w środku zamigotał pierścionek z najpiękniejszym brylantem, jaki Bailey kiedykolwiek widziała. Przeniosła spojrzenie z pierścionka na Logana. Kochał ją. Już kilkanaście razy wyznała mu miłość, on jednak czekał. Chciał, żeby było idealnie. Pomyślała o szczęśliwym zakończeniu. Mieli żyć długo i szczęśliwie, zupełnie jak w bajce. Wierzyła w bajki, a w tej to oni byli bohaterami. – Tak, Logan – odparła cicho. – Kocham cię i wyjdę za ciebie.

2 Luizjana Jechali z opuszczonym dachem i ogrzewaniem włączonym na pełny regulator. Roześmiana Bailey otuliła się szczelnie płaszczem. Jazda bez dachu w zimowych ubraniach była szaleństwem, jednak w tej sytuacji wszystko wydawało się kompletnie zwariowane. Logan zerknął na nią kątem oka. – Co cię tak bawi? – zapytał. – My. Wyciągnęła dłonie w rękawiczkach ku niebu, jakby gnała kolejką w wesołym miasteczku. Cóż, do pewnego stopnia czuła się jak w pierwszym wagoniku rollercoastera. – Jesteś stuknięta, wiesz o tym? – Przecież za ciebie wyszłam, prawda? – odpowiedziała pytaniem. – Nie dam ci o tym zapomnieć. – Wskazał drogę przed sobą. – Jesteśmy prawie na miejscu. Nie mrugaj, bo jeszcze przegapisz. Podekscytowana Bailey natychmiast wyprostowała się w fotelu pasażera. Od wielu kilometrów za każdym razem, gdy mijali kolejną żelazną bramę, Logan uśmiechał się i powtarzał, że najpierw muszą dotrzeć do Wholesome. I oto właśnie dojechali, jak wynikało z nazwy widocznej na uroczej drewnianej tabliczce. – „Miasteczko Wholesome” – przeczytała na głos Bailey. – „Siedmiuset osiemnastu mieszkańców”. Jak tutaj ślicznie! Logan wziął ją za rękę. – Mam nadzieję, że ci się spodoba – powiedział. – Pokocham to miejsce, bo ty je kochasz – zapewniła go. – Przypomnij mi, kogo dzisiaj poznam. – Moją siostrę Raine. Raine była jedyną żyjącą krewną Logana.

– Artystkę? – Tak – przytaknął. – Kapryśną i ponurą. – Rozumiem, że to wasza cecha rodzinna – zażartowała Bailey. – Na szczęście mnie ona ominęła. Oboje się roześmieli. – Wykłada na wydziale sztuki na uniwersytecie – dodał Logan. – Ma pół etatu. – Zapamiętałam; w Hammond. Tam, gdzie kierunek pedagogiki nauczania początkowego ma wysoki poziom. – Na Uniwersytecie Southeastern, tak. Minęli zamkniętą lodziarnię, a potem bar o nazwie Earl’s Quick Stop. Kilku bywalców popatrzyło na nich z ciekawością. Bez wątpienia rozpoznali samochód. Bailey zastanawiała się, jak zareagują na wieść, że Logan ożenił się ponownie. On najwyraźniej nie zauważał tego zainteresowania. – Raine mieszka w osobnym domu na terenie posiadłości – oznajmił. – Nie zapomniałeś, jak obiecywałeś, że mnie polubi? – Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żeby to była obietnica. – Uniósł brew i uśmiechnął się przekornie. – Poza tym to bez znaczenia, skarbie, bo ja cię kocham. Gdy zatrzymał się na skrzyżowaniu, Bailey popatrzyła z przyganą na Logana. – Czyli jesteś jednym z tych mężczyzn, którzy powiedzą wszystko, byle tylko skłonić kobietę do uległości? – Udało się, prawda? – Mrugnął do niej. Bailey postanowiła wrócić do poprzedniego tematu rozmowy. – To co, raczej mnie nie polubi? – Raine jest nieco… zaborcza, więc początkowo może odnosić się do ciebie z dystansem. Kiedy cię lepiej pozna i się przekona, jaki jestem przy tobie szczęśliwy, zostaniecie najlepszymi przyjaciółkami. Bailey przewróciła oczami. – Cudownie – mruknęła i dodała: – Wpadłam jak śliwka w kompot. Zaśmiał się, ale nie zaprzeczył i ostrożnie przejechał przez skrzyżowanie.

– Jest jeszcze August – dodał. – Uważaj na niego, bo to babiarz i straszny skurczybyk. – Ale i tak go lubisz. – Szanuję – poprawił ją. – To genialny trener. Bailey wyobraziła sobie przystojnego bruneta Augusta Pereza, instruktora konnej jazdy. Jak dotąd wszystko wydawało się jej niezwykle romantyczne. – Czy to się dzieje naprawdę? – zapytała. – Owszem. – W kącikach oczu Logana pojawiły się zmarszczki. – Póki śmierć nas nie rozłączy. Słońce schowało się za chmurą i Bailey przeszył chłód. – Daleko jeszcze? – Półtora kilometra. – W takim razie szybko opowiedz mi o Paulu. – To kierownik stadniny. – Twój najstarszy przyjaciel i prawa ręka – dodała. – Aha – przytaknął Logan. – Będzie solidnie wkurzony. Kolejne dobre nowiny, pomyślała z rezygnacją. Niepokoiła ją skrytość męża. Bailey zadzwoniła wcześniej do jedynych dwóch osób, którym na niej zależało, czyli do swojej przyjaciółki Marilyn i byłego szefa w księgarni. Oboje byli w szoku i błagali, żeby jeszcze się zastanowiła. Motywy, którymi kierował się Logan, wydały się im podejrzane. Nic nie rozumieli. Logan wcale na nią nie naciskał. Po prostu oboje szli za głosem serca, gdyż byli przekonani, że wspólne życie jest im pisane. Bailey traktowała to także jak wielką przygodę. Przynajmniej raz wzięła się z życiem za bary i pomogła marzeniu stać się rzeczywistością. – Powinieneś był mu powiedzieć, Logan – zauważyła. – Zaskakiwanie taką nowiną jego i wszystkich innych wydaje się nie w porządku. Też bym była wkurzona. Światło przed nimi zmieniło się na czerwone, więc Logan zatrzymał samochód i popatrzył na Bailey. – Chciałem, żeby to było tylko nasze – wyznał. – Jeszcze przez chwilę. Ścisnęło ją w gardle. A więc nie był skryty – po prostu chciał jak

najdłużej cieszyć się tym wyjątkowym wspólnym czasem. Gdy zapaliło się zielone światło, samochód ruszył. – Poza tym zrozumiesz, kiedy ich poznasz – dodał Logan. – Chcesz powiedzieć, że to stado wygłodniałych wilków? – W zasadzie tak. – Wziął ją za rękę. – Patrz, tu po prawej. Abbott Farm.

3 Logan skręcił na podjazd i przejechał przez otwartą bramę, ozdobioną misternie wykutymi literami AF. – Czekaj! – krzyknęła Bailey. – Zatrzymaj się! Posłuchał jej, ale zmarszczył brwi. – Co się stało? – zapytał. – Nic. – Miała nadzieję, że nie usłyszał drżenia w jej głosie. – Po prostu potrzebuję chwili. Musiała uspokoić galopujące serce i opanować falę nagłej niepewności. To był jej nowy dom. Związała się z tym człowiekiem i z tym miejscem. Wszystko, co znane, zostało tysiące kilometrów za nią. Tu była całkiem sama. Nieprawda – miała męża. Dopóki byli razem, nie groziła jej samotność. Przypomniała sobie, że nie wolno jej dłużej uciekać przed życiem. Musi pamiętać o prawdziwej miłości i o tym, co się z nią wiąże. Nabrała powietrza w płuca i powoli je wypuściła. – W porządku – powiedziała. – Jestem gotowa. – Naszły cię wątpliwości? – Nie. – Uśmiechnęła się z przymusem. – Nie, do cholery. Samochód ruszył. Kręty żwirowy podjazd prowadził do głównej stajni i do ujeżdżalni. Wcześniej Logan pokazywał Bailey zdjęcia posiadłości w internecie. Składała się ze stajni, maneży i parkurów, rozległych pastwisk oraz trzech domów i zajmowała zalesiony obszar o wielkości niespełna czterdziestu hektarów. Fotografie jednak nie przygotowały Bailey na ten zapierający dech w piersi widok. Pastwiska były oddzielone białymi ogrodzeniami od reszty

gruntów, porośniętych dębami, klonami i brzozami. Nieopodal wejścia pasły się dwie klacze ze źrebakami u boku. Gdy dojechali do stajni, Logan ustawił porsche pod drzewem i zgasił silnik. Na spotkanie gości wybiegły dwa psy – corgi i czekoladowy labrador – a za nimi nadciągnął mężczyzna w dżinsach, koszuli, kowbojkach i kapeluszu z szerokim rondem. Logan zerknął na Bailey. – Jedno ostrzeżenie – powiedział. – Paul ma słuch jak nietoperz. Usłyszy każde wypowiedziane w stajni słowo. – Czyli żadnego świntuszenia, nawet kiedy będzie stał daleko? – Otóż to. – Uśmiechnął się. – Chociaż wolałbym, żeby było inaczej. Po chwili Bailey przyglądała się serdecznemu powitaniu mężczyzn. – Ty cholerny sukinkocie. – Paul klepnął Logana w plecy. – Zastanawiałem się, czy w ogóle wrócisz. Jeden tydzień zmienił się w trzy i pół? A niech cię, stary. Logan uśmiechnął się i oznajmił: – Kusiło mnie, żeby zamieszkać w raju, ale doszedłem do wniosku, że beze mnie to miejsce popadnie w ruinę. Paul roześmiał się tubalnie. – Chciałbyś. – Rozbawiony, popatrzył na Bailey. – Widzę, że przywiozłeś przyjaciółkę. Cześć, jestem Paul. Zdjęła wełnianą czapkę i rozpuściła długie do ramion blond loki. – Jestem Bailey – przedstawiła się z uśmiechem. – Logan dużo mi o tobie opowiadał. Paul odkaszlnął, wyraźnie zbity z tropu. – Mam nadzieję, że nic takiego, czemu musiałbym zbyt gorliwie zaprzeczać? – Skąd – zapewniła go. – Same komplementy. Logan wyciągnął do niej rękę, a Bailey podeszła i ucieszyła się, że ją przytulił. – Paul, musisz coś wiedzieć. Postaraj się nie wkurzyć na tyle, żeby zrobić z siebie idiotę – poprosił. – Wiedziałem. – Paul oparł pięści na biodrach, uśmiechając się

z ironią. – Kupiłeś konia, co? Logan zerknął na Bailey z rozbawieniem, a potem przeniósł wzrok na Paula. – Zasadniczo coś w tym rodzaju – odparł wymijająco. – Ty sukinsynu! To ten dwulatek z Miami? Mówiłem ci, że za dużo kosztuje. August też ci to powtarzał. Bailey robiła, co mogła, żeby nie wybuchnąć śmiechem. – Ten koń to nie on, tylko ona – wtrąciła. – Bailey to ktoś więcej niż przyjaciółka, Paul. Jest moją żoną. To właśnie nowiny, o których musisz wiedzieć. Paul zarechotał. – Poznaliście się na plaży, zakochaliście się w sobie i wzięliście ślub – powiedział. – Bardzo sensowne. Milczeli. Paul przestał się uśmiechać. Patrzył raz na jedno, raz na drugie, aż w końcu skupił się na Loganie. – To nie dowcip? – Nie. Pobraliśmy się dwa dni temu. Paul zaczerwienił się i odwrócił do Bailey. – Przepraszam – powiedział sztywno. – Nie chciałem nikogo urazić. Po prostu… zatkało mnie. – Rozumiem. – Wyciągnęła rękę. – Mnie do pewnego stopnia też. Miło cię poznać, Paul. Pomyślała, że zapewne uważa to wszystko za idiotyzm. Widać było, że nie podoba mu się sytuacja, w jakiej postawił go Logan. Zamiast jednak zachować się jak cham, zignorował rękę Bailey i wziął ją w ramiona. – Teraz jesteś w południowej Luizjanie, a tu się przytulamy. – Odsunął ją lekko. – A poza tym należysz już do rodziny. Te słowa sprawiły, że zabrakło jej tchu. Znowu miała rodzinę, którą straciła po śmierci matki. – To dla mnie wiele znaczy, Paul – szepnęła. – Dziękuję. Paul spojrzał na Logana. – Raine już wie? – zapytał. Logan przecząco pokręcił głową, a Paul uniósł brwi. – Można i tak, ale na twoim miejscu bym to przemyślał –

powiedział. – Nie boję się – odparł ze śmiechem Logan. – Za to ja się boję. – Paul mrugnął do Bailey. – Często powtarzamy, że do Raine bardziej pasowałoby imię Storm, bo z niej to raczej burza niż deszcz. – Z piorunami! – dodał Logan. – Pogodzi się z tym. Będzie musiała. Zaprowadził Bailey do auta, a potem zawołał do Paula: – Masz przyjść na kolację! Przynieś wino. Tylko dobre, musimy to uczcić! Po chwili znów siedzieli w porsche. – Co myślisz o Paulu? – zapytał Logan, gdy oddalali się od stajni. – Polubiłam go – odparła szczerze. – Przejmuję się twoją siostrą. – Raine jest bardzo emocjonalna, i tyle. Samochód jechał po krętym żwirowym podjeździe; krajobraz za oknami auta zmienił się z wymuskanego na dziki. – Emocjonalna? – powtórzyła Bailey. – Burza z piorunami? – Jest temperamentna. – I zaborcza? – Bardzo. – A August to sukinkot – jęknęła z udawanym przejęciem Bailey i ukryła twarz w dłoniach. – Mam złe przeczucia. – Pamiętaj, że Paul jest miły. – Dziękuję za przypomnienie, ale nadal uważam, że wpadłam jak śliwka w kompot. – Będę cię bronił. – Liczę na to. W końcu ty mnie w to wpakowałeś. Teraz mieli słońce za plecami, a pod baldachimem drzew temperatura spadła, więc Bailey szczelniej otuliła się płaszczem. Podjechali do kolejnej bramy, tym razem mniejszej, bez ozdobnych liter. – Podekscytowana? – Dotknął jej ręki. Skinęła głową, a on powoli minął bramę. Ceglane mury otaczające posiadłość wyglądały na dziewiętnastowieczne, chociaż Logan wspomniał, że dom wybudowano niespełna pięćdziesiąt lat temu.

Bailey spodziewała się typowo południowej plantacji albo dworku, tymczasem zobaczyła przestronną hacjendę. Powiedziała o tym Loganowi. – To cortijo w hiszpańskim stylu – poprawił ją. – Cortijo – powtórzyła. – Czyli farma. Moja matka nazwała ją Nuestra Pequeño Cortijo. – Przyszło ci do głowy, że nie ma w niej nic małego? – Nie znałaś mojego taty. Chciał przepychu, posiadłości w stylu francuskiego dworu, ale mama miała inne plany. Jak widzisz, dał się przekonać. Bailey usłyszała smutek w głosie Logana i uścisnęła jego rękę. – Już się zakochałam w tym miejscu – oświadczyła. Gdy wysiedli z auta, przez moment stała nieruchomo, sycąc wszystkie zmysły. Powietrze pachniało ziemią i życiem, ale panowała tu niemal cisza. Słychać było jedynie szelest liści, ćwierkanie ptaków i plusk wody w pobliskiej fontannie. – Czuję się tak, jakbyśmy byli na kompletnym pustkowiu – wyznała Bailey. – To nasz prywatny świat. – Splótł palce z jej palcami. – Chodź, oprowadzę cię. Przy drzwiach frontowych wziął ją w ramiona i przeniósł przez próg. – Witam w domu, pani Abbott – powiedział. Postawił ją i pocałował, a ona przywarła do niego, zastanawiając się, jak do tego wszystkiego doszło. Jak jej życie stało się bajką, o której fantazjowała jako młoda dziewczyna. – Płaczesz – zauważył Logan, gdy ją postawił. – Co się stało? – Jestem taka szczęśliwa – wyznała. – Po prostu myślałam, że nigdy się nie zjawisz. – Ale jestem. Przez chwilę tylko spoglądali sobie w oczy, a potem Logan oprowadził Bailey po budynku. Niczym rozentuzjazmowany mały chłopiec popisywał się swoimi skarbami. Dom był wspaniały, jednocześnie surowy i elegancki; łączył w sobie nowoczesną wygodę i staromodny urok. Okna imponowały wielkością, a w ścianach