uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 860 341
  • Obserwuję815
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 101 795

Erle Stanley Gardner - Aksamitne pazurki

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Erle Stanley Gardner - Aksamitne pazurki.pdf

uzavrano EBooki E Erle Stanley Gardner
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 264 stron)

Erle Stanley Gardner Aksamitne pazurki PrzełoŜył Krzysztof Zarzecki ISKRY WARSZAWA 1988

Tytuł oryginału THE CASE OF THE VELVET CLAWS Ilustracja na okładce Wiesław Rosocha Układ typograficzny Zbigniew Czarnecki Redaktor Zofia Uhrynowska Redaktor techniczny ElŜbieta Kozak Korektor Danuta Wołodko Wydanie III ISBN 83-207-1110-X Copyright IQ 1933 by Erle Stanley Gardner Polish translation o copyright by Krzysztof Zarzecki, Warszawa

Osoby w kolejności pojawiania się Perry Mason, adwokat, który miał zwyczaj walczyć i ucierać nosa próbującym go wodzić za nos Della Street, która była wiernym Piętaszkiem w spódnicy, a często (za często) takŜe Sobotaszkiem i Niedzielaszkiem Ewa Griffin, osoba dobrze ubrana i dobrze sytuowana, w której jednak coś nie grało Paul Drake, detektyw, który się dogrzebał ciekawych wiadomo- ści o georgijskich liliach i tychŜe lilii amatorach Frank Locke, redaktor „Pikantnych Wiadomości”, który był wprawdzie południowcem, ale bynajmniej nie dŜentelmenem Sidney Drumm, który zapomniał, Ŝe gdzie Perry Mason drwa rąbie, tam wióry lecą George C. Belter, który tak długo zarabiał szantaŜem, aŜ w końcu zarobił Pani Belter, która miała własną wolę i maczała aksamitne pa- luszki w atramencie Harrison Burke, kongresmen, który poczytywał sobie za obo- wiązek niedopuszczenie do wiadomości swoich wyborców, Ŝe jest zamieszany w morderstwo 5

Bill Hoffman, sierŜant policji, który chciał dostać w swoje ręce adwokata, całego adwokata i tylko adwokata Carl Griffin, siostrzeniec Beltera, który uchodził za złotego, oj, złotego młodzieńca Pani Veitch, gosposia, która wyglądała jak mumia i milczała jak grób Norma Veitch, dziewczyna, której w głowie było małŜeństwo Estera Linten, która by powetować sobie wczesne przebudze- nie, zdecydowała, Ŝe sen zmorzył ją wcześniej poprzedniego wieczo- ru Sol Steinburg, właściciel lombardu, który celował w odgrywa- niu komedii Artur Atwood, który nie oparł się sztuczkom pani Belter Harry Loring, który nie był pewny, czy ma dwie Ŝony, czy nie ma Ŝadnej

Rozdział 1 Jesienne słońce praŜyło przez okno. Perry Mason siedział przy wielkim biurku. Sprawiał wraŜenie człowieka, który na coś oczekuje. Na jego nieruchomej twarzy ma- lowało się skupienie szachisty pochylonego nad szachownicą. Była to jedna z tych twarzy, w których tylko oczy zmieniają wyraz. Miał w sobie coś z intelektualisty i coś z zapaśnika, który z niewyczerpa- ną cierpliwością potrafi manewrować przeciwnikiem, aby go usta- wić w odpowiedniej pozycji i znokautować jednym potęŜnym cio- sem. Gabinet był pełen półek z ksiąŜkami w skórzanych oprawach. W rogu stał wielki sejf. Poza tym znajdowały się tu dwa krzesła oraz fotel obrotowy, w którym w tej chwili siedział Perry Mason. Wszystko cechowała surowa prostota i celowość, tak jakby pokojo- wi udzieliło się coś z osobowości człowieka, który go zajmuje. Drzwi się otworzyły i do gabinetu wsunęła się sekretarka Ma- sona, Della Street. Zamknęła za sobą drzwi. — Kobieta — powiedziała. — Mówi, Ŝe się nazywa Ewa Grif- fin. 7

Perry Mason zmierzył ją spokojnym wzrokiem. — A ty uwaŜasz, Ŝe się tak nie nazywa? Potrząsnęła głową. — Jest w niej coś podejrzanego. Przejrzałam wszystkich Griffi- nów w ksiąŜce telefonicznej. Nie ma Ŝadnego pod adresem, który podała. Zaglądałam takŜe do ksiąŜki adresowej, z tym samym rezul- tatem. Jest kupa róŜnych Griffinów, ale nie ma ani jednej Ewy Grif- fin. Ani Ŝadnego Griffina pod tym adresem. — Jaki to adres? — zapytał Mason. — 2271 Grove Street. Perry Mason zapisał na kawałku papieru. — Wprowadź ją — powiedział. — Dobrze — odparła Della Street. — Chciałam cię tylko ostrzec, Ŝe coś mi się w niej nie podoba. Della Street miała szczupłą figurę i śmiałe spojrzenie. Przy swoich dwudziestu siedmiu latach naleŜała do młodych kobiet, które śledzą Ŝycie bystrym okiem i nie pozwalają się zwieść pozorom. Stała w drzwiach, patrząc na Perry Masona spokojnie, ale nieustę- pliwie. — Wolałabym — powiedziała — Ŝebyś sprawdził, co to za jedna, nim weźmiesz sprawę. — Intuicja? — zapytał Perry Mason. — Nazwijmy to intuicją — odparła z uśmiechem. Perry Mason kiwnął głową. Nie zmienił wyrazu twarzy, patrzył tylko uwaŜniej. — Dobrze. Wprowadź ją, zobaczę. Della Street zamknęła za sobą drzwi, ale nie zdjęła dłoni z klamki. Po paru sekundach drzwi się uchyliły i do gabinetu weszła kobieta. Poruszała się ze swobodną pewnością siebie. Mogła być tuŜ 8

po trzydziestce albo tuŜ przed trzydziestką. Była dobrze ubrana i wszystko wskazywało, Ŝe umie o siebie dbać. Nim popatrzyła na męŜczyznę za biurkiem, obrzuciła szybkim spojrzeniem gabinet. — Proszę, niech pani siada — powiedział Perry Mason. Spojrzała teraz na niego i po jej twarzy przemknęło coś na kształt irytacji. Była widocznie przyzwyczajona, Ŝe męŜczyźni wsta- ją, kiedy wchodzi do pokoju, i w ogóle traktują ją z galanterią naleŜ- ną jej płci i pozycji społecznej. Przez moment zdawało się, Ŝe ma chęć zignorować zaproszenie, ale w końcu podeszła i usiadła na krześle po drugiej stronie biurka. Podniosła wzrok na Perry Masona. — Słucham — powiedział. — Pan Mason? Mecenas Mason? — Tak jest. Błękitne oczy, którymi go mierzyła nieufnie, taksująco, nagle się rozszerzyły, jakby poruszone świadomym wysiłkiem woli. Nada- ło to jej twarzy wyraz dziecinnej niewinności. — Jestem w kłopocie — powiedziała. Perry Mason skinął tylko głową — wyznania takie były dla nie- go chlebem powszednim. PoniewaŜ milczała, wyjaśnił: — Ludzie zazwyczaj przychodzą tutaj z kłopotami. — Nie moŜna powiedzieć, Ŝeby mi pan ułatwiał rozmowę — rzekła raptem kobieta. — Większość adwokatów, u których zasięga- łam porady... 9

Urwała równie nieoczekiwanie. Perry Mason posłał jej uśmiech. Podniósł się powoli z fotela, połoŜył dłonie na brzegu biurka i oparł się na nich całym cięŜarem, pochylony w jej kierunku. — Tak, wiem — powiedział. — Większość adwokatów, u któ- rych pani zasięgała porady, miała eleganckie kancelarie i tuziny aplikantów, którzy biegali tam i z powrotem. Płaciła im pani kupę pieniędzy i niewiele pani z tego miała poŜytku. Kłaniali się nisko, szurali nogami, kiedy pani wchodziła do pokoju, i Ŝądali słonych zaliczek. Ale kiedy się pani znalazła w prawdziwych opałach, nie ma pani odwagi do nich pójść. Jej szeroko rozwarte oczy zwęziły się nieco. Mierzyli się wzro- kiem przez dwie, trzy sekundy, po czym kobieta spuściła oczy. Perry Mason ciągnął wolno i dobitnie, ale bez podnoszenia głosu: — Ja jestem inny. Mam klientów, bo o nich walczę, bo walczę o ich interesy. Nikt nigdy nie zwrócił się do mnie o zawiązanie spół- ki i nigdy jeszcze nie uwierzytelniałem testamentu. Nie wiem, czy sporządziłem w Ŝyciu tuzin umów, i nie wiem, czy umiałbym wnieść zastrzeŜenie hipoteczne. Ludzie przychodzą do mnie nie dlatego, Ŝe im się podoba mój nos, i nie dlatego, Ŝe mnie znają z klubu. Przy- chodzą, bo potrzebują takiego rodzaju usług, jakie tylko ja potrafię świadczyć. Podniosła na niego wzrok. — Właśnie, jakiego rodzaju usługi potrafi pan świadczyć, panie Mason? — zapytała. Rzucił w odpowiedzi dwa słowa: 10

— Potrafię walczyć! Energicznie pokiwała głową. — Właśnie tego potrzebuję. Perry Mason usiadł z powrotem w fotelu obrotowym i zapalił papierosa. Atmosfera wydawała się oczyszczona, jakby to starcie dwóch indywidualności wywołało burzę elektryczną, która odświe- Ŝyła powietrze. — No, dobrze — powiedział. — JuŜ dosyć czasu straciliśmy na wstępy. MoŜe by pani wreszcie przystąpiła do rzeczy i powiedziała, czego pani ode mnie chce. Niech pani mi najpierw powie, kim pani jest i w jaki sposób pani do innie trafiła. MoŜe od tego będzie pani najłatwiej zacząć. Jęła teraz mówić szybko, jakby recytowała wyuczoną lekcję: — Jestem zamęŜna. Nazywam się Ewa Griffin i mieszkam pod numerem 2271 na Grove Street. Mam kłopot, z którym nie mogę się zwrócić do Ŝadnego ze swoich dotychczasowych adwokatów. O panu powiedziała mi przyjaciółka, która prosiła, Ŝeby jej nazwisko pozostało w tajemnicy. Powiedziała, Ŝe pan jest czymś więcej niŜ zwykłym adwokatem. śe pan trafi wszędzie i załatwi kaŜdą sprawę. — Zamilkła na chwilę, po czym spytała: — Czy to prawda? Perry Mason kiwnął głową. — Chyba tak. Adwokaci zwykle angaŜują do pomocy aplikan- tów i detektywów, Ŝeby im przygotowali sprawę i dostarczyli po- trzebnych materiałów dowodowych. Ja tego nie robię z tej prostej przyczyny, Ŝe w sprawach, jakie prowadzę, nie mogę na nikim polegać. 11

Przyjmuję niewiele spraw, a kiedy juŜ przyjmuję, Ŝądam dobrej za- płaty i zwykle uzyskuję dobre wyniki. Jeśli korzystam z pomocy detektywa, to po to, Ŝeby sprawdził jeden określony fakt. Szybko i skwapliwie pokiwała głową. Teraz, kiedy pierwsze lo- dy zostały przełamane, zdawała się niecierpliwić, kiedy będzie mo- gła dokończyć swojej historii. — Czytał pan w gazetach o napadzie na Beechwood Inn? Wczoraj wieczorem, kiedy część gości jadła kolację w głównej sali, a część w gabinetach, jakiś męŜczyzna usiłował sterroryzować obec- nych i ktoś go zastrzelił. Perry Mason przytaknął skinieniem głowy. — Czytałem — powiedział. — Byłam tam. Wzruszył ramionami. — I wie pani moŜe, kto brał udział w strzelaninie? Spuściła na chwilę wzrok, ale tylko na chwilę. — Nie — odparła. Zmierzył ją zwęŜonymi oczyma i zmarszczył czoło. Wytrzymała przez sekundę czy dwie, po czym znów musiała spuścić wzrok. Perry Mason czekał, jak gdyby nie odpowiedziała na pytanie. Po chwili zdecydowała się na niego spojrzeć. Poprawiła się niespokojnie na krześle. — Ma pan być moim pełnomocnikiem, więc muszę panu chyba powiedzieć prawdę. 12

Kiwnięcie jego głowy wyraŜało bardziej satysfakcję niŜ po- twierdzenie. — Więc niech pani mówi. — Chcieliśmy wyjść, ale nam się nie udało. Wszystkie wyjścia były obstawione. Ktoś musiał zadzwonić po policję, jak tylko ten osobnik się zjawił, zanim jeszcze doszło do strzelaniny. Dość Ŝe nim zdąŜyliśmy wyjść, policja obstawiła lokal. — Co to za my? — zapytał. Przez chwilę wpatrywała się w czubek swego pantofla, potem mruknęła: — Ja i... Harrison Burke. — Harrison Burke? — zapytał Perry Mason wolno.— Ten, któ- ry kandyduje... — Tak — ucięła, jakby nie chcąc więcej słyszeć o Harrisonie Burke. — Co pani tam z nim robiła? — Jadłam kolację i tańczyłam. — I co? — Nic. Wróciliśmy do gabinetu, w którym jedliśmy kolację, i siedzieliśmy, aŜ policja zaczęła spisywać nazwiska świadków. Sier- Ŝant kierujący akcją znał Harrisona i wiedział, Ŝe byłoby fatalnie, gdyby gazety się dowiedziały o jego obecności. Pozwolił nam zostać w gabinecie, dopóki wszystko się nie skończy, po czym wyprowa- dził nas tylnym wyjściem. — Widział państwa kto? — zapytał Mason. Potrząsnęła głową. — Nikt, o ile wiem. 13

— Dobrze, i co dalej? Podniosła na niego wzrok i zapytała nieoczekiwanie: — Zna pan Franka Locke? Kiwnął głową. — Tego, który redaguje „Pikantne Wiadomości”? Zacisnęła wargi w jedną twardą linię i przytaknęła w milczeniu. — Co on ma z tym wspólnego? — spytał Perry Mason. — Wie o wszystkim. — I chce to wydrukować? Skinęła głową. Perry Mason wziął w palce przycisk leŜący na biurku. Miał długie, zwęŜające się, kształtne monie o silnych i zręcznych palcach, które sprawiały wraŜenie zdolnych do miaŜdŜą- cego uścisku, gdyby okoliczności tego wymagały. — MoŜe mu pani zapłacić za milczenie — powiedział. — Nie, ja nie mogę. Pan to musi zrobić. — A czemu nie moŜe tego zrobić Harrison Burke? — CzyŜ pan nie rozumie? Harrison Burke moŜe się wytłuma- czyć z tego, Ŝe był w Beechwood Inn z zamęŜną kobietą. Ale nigdy nie mógłby wytłumaczyć, dlaczego zapłacił brukowemu piśmidłu- za milczenie. Musi się trzymać z daleka od całej sprawy, bo moŜe wpaść w pułapkę. Perry Mason bębnił palcami po blacie biurka. — I pani chce, Ŝebym ja im zatkał gębę? — zapytał. — Chcę, Ŝeby pan to jakoś załatwił. — Ile pani moŜe zapłacić? 14

W odpowiedzi zasypała go gradem słów. — Niech pan posłucha, coś panu powiem. Niech pan to sobie zapamięta, ale niech pan mnie nie pyta, skąd wiem. Nie wydaje mi się, Ŝeby pan mógł się okupić Frankowi Locke. Będzie pan musiał trafić wyŜej. Frank Locke jedynie firmuje „Pikantne Wiadomości”. Wie pan, co to za piśmidło. Zajmują się głównie szantaŜami, z tego Ŝyją. Wyciskają, ile się da. Ale Frank Locke jest tylko figurantem. Prawdziwym właścicielem pisma jest ktoś stojący znacznie wyŜej. Mają dobrego adwokata, który robi wszystko, Ŝeby ich uchronić przed sprawami o szantaŜ i oszczerstwo. A gdyby im się kiedyś po- winęła noga, Frank Locke jest tym, na którego wszystko zwalą. Urwała. Przez chwilę panowało milczenie. — Słucham — powiedział Perry Mason. Zagryzła wargę, po czym podniosła znowu wzrok i podjęła tym samym szybkim tonem: — Dowiedzieli się, Ŝe Harrison tam był, ale nie wiedzą, w czy- im towarzystwie. Mają zamiar to wydrukować i zaŜądać, Ŝeby poli- cja powołała go na świadka. Ta cała strzelanina była dość zagadko- wa. Zupełnie jakby ktoś napuścił tego człowieka, Ŝeby móc go za- strzelić pod pozorem napadu, bez naraŜania się na zbytnie indagacje. Policja i prokurator wezmą w obroty wszystkich, którzy tam byli. — Wszystkich, ale nie panią? — zapytał Perry Mason. Potrząsnęła głową. — Nie, nas zostawią w spokoju. Zresztą nikt nie wie, Ŝe ja 15

tam byłam. SierŜant wie, Ŝe był Harrison, to wszystko. Ja podałam zmyślone nazwisko. — I co? — Nie rozumie pan? Jeśli prasa zacznie zbytnio naciskać, to policja będzie musiała przesłuchać Harrisona. Wówczas on będzie zmuszony powiedzieć, w czyim był towarzystwie, bo w przeciwnym wypadku sprawa będzie wyglądała znacznie gorzej niŜ w rzeczywi- stości. A naprawdę nie było w tym nic zdroŜnego. Mieliśmy pełne prawo tam być. Perry Mason bębnił przez chwilę palcami po biurku. Potem zmierzył ją przenikliwym wzrokiem. — Tak — powiedział — nie chciałbym, Ŝeby były między nami jakieś niedomówienia. Więc pani chodzi o ratowanie kariery politycznej Harrisona Burke? Spojrzała na niego porozumiewawczo. — AleŜ nie. Ja teŜ nie chcę Ŝadnych niedomówień. Chodzi mi o ratowanie własnej skóry. Perry Mason znowu zabębnił palcami, po czym powiedział: — To będzie kosztowało. Otworzyła torebkę. — Jestem przygotowana. Przyglądał się, jak odlicza pieniądze i układa je na brzegu biur- ka. — Co to jest? — zapytał. — A conto honorarium. Jak pan się dowie, ile będą chcieli za milczenie, to pan się ze mną skontaktuje. — W jaki sposób się z panią skontaktuję? — Da pan ogłoszenie do rubryki „Osobiste” w „Examinerze”: 16

„E. G. Negocjacje zakończone”. I podpisze pan swoimi inicjałami. Zgłoszę się wtedy do pana. — Nie podoba mi się to — powiedział. — Nigdy nie lubiłem się opłacać szantaŜystom. Wolałbym to załatwić jakoś inaczej. — Jak inaczej moŜna to załatwić? Wzruszył ramionami. — Nie wiem. Czasami moŜna załatwić inaczej. — Mogę panu powiedzieć jedną rzecz o Franku Locke — zde- cydowała się nagle. — W jego przeszłości jest coś, co ukrywa. Nie wiem dokładnie, co to jest, ale moŜe siedział kiedyś w więzieniu czy coś w tym rodzaju. Patrzył na nią. — Zdaje się, Ŝe pani go dobrze zna? Potrząsnęła przecząco głową. — Nie widziałam go na oczy. — To skąd pani tyle o nim wie? — JuŜ panu powiedziałam, Ŝeby pan o to nie pytał. Znów zabębnił silnymi palcami o brzeg biurka. — Czy mogę powiedzieć, Ŝe przychodzę w imieniu Harrisona Burke? Potrząsnęła energicznie głową. — Nie wolno panu mówić, Ŝe przychodzi pan w czyimkolwiek imieniu. To znaczy, nie moŜe pan wymieniać Ŝadnych nazwisk. Zresztą sam pan będzie wiedział, jak to załatwić. Ja nie wiem. — Kiedy mam się do tego zabrać? — Natychmiast. Perry Mason nacisnął dzwonek umieszczony z boku biurka. Po 17

chwili drzwi się otworzyły i do gabinetu weszła Della Street z note- sem w ręku. Ewa Griffin usadowiła się swobodniej na krześle, w pozie osoby, która się nie zniŜa do dyskutowania o swoich sprawach w obecności słuŜby. — Potrzebuje pan czegoś? — zapytała Della Street. Perry Mason sięgnął do prawej górnej szuflady biurka i wyjął jakiś list. — Ten list — powiedział — jest w zasadzie w porządku, chcę tylko, Ŝeby pani dopisała jedną rzecz. Poprawię to odręcznie i niech pani zaraz przepisze. Wychodzę na resztę dnia w waŜnych sprawach. Nie wiem, kiedy będę znowu w biurze. — Będę się mogła z panem skontaktować w razie czego? — zapytała Della Street. Potrząsnął przecząco głową. — Ja się z panią skontaktuję — odrzekł. Przysunął list i zaczął skrobać na marginesie. Della wahała się przez chwilę, po czym obeszła biurko, Ŝeby mu zajrzeć przez ramię. Perry Mason napisał: „Zadzwoń od siebie do Paula Drake'a i kaŜ mu śledzić tę kobie- tę. Tylko tak, Ŝeby się nie zorientowała. Chcę się dowiedzieć, co to za jedna. Sprawa waŜna!” Wziął suszkę, wysuszył list i podał Delli Street. — Niech pani to zaraz przepisze, Ŝebym mógł podpisać przed wyjściem. Wzięła niedbale list. — Dobrze — powiedziała i wyszła z gabinetu. Perry Mason zwrócił się do kobiety. 18

— Muszę mniej więcej wiedzieć, do jakiej sumy mogę się po- sunąć. — Jaka suma byłaby pana zdaniem w granicach rozsądku? — zapytała. — śadna — odparł surowo. — Nie lubię się opłacać szantaŜy- stom. — To wiem, ale musi pan mieć jakieś doświadczenie. — „Pikantne Wiadomości” będą się starały wycisnąć jak naj- więcej. Chciałbym się dowiedzieć, ile pani moŜe zapłacić. Jeśli będą Ŝądali za duŜo, spróbuję przewlekać sprawę. Jeśli będą rozsądni, załatwię to bardzo szybko. — Musi pan to załatwić szybko. — Tak, ale znowu oddalamy się od tematu. Ile mogę zapłacić? — Będę mogła chyba zebrać jakieś pięć tysięcy — zaryzyko- wała. — Harrison Burke jest politykiem — rzekł. — Chodzą słuchy, Ŝe chce zajść wysoko. Związał się z frakcją reformistyczną, co czyni jego osobę tym cenniejszą dla frakcji przeciwnej. — Do czego pan zmierza? — spytała. — Zmierzam do tego, Ŝe „Pikantne Wiadomości” uznają praw- dopodobnie pięć tysięcy za kroplę w morzu. — MoŜe uda mi się zebrać dziewięć, dziesięć tysięcy. — Na pewno będzie to konieczne — powiedział Perry Mason. Przygryzła dolną wargę. 19

— A jeśli zajdzie coś takiego, Ŝe będę się musiał z panią poro- zumieć nie czekając na ogłoszenie w gazecie? — zapytał. — Gdzie mogę panią znaleźć? Potrząsnęła szybko głową, w sposób nie znoszący sprzeciwu. — Nigdzie. To jest rzecz, co do której nie moŜe być nieporo- zumień. Niech pan nie próbuje mnie szukać pod moim adresem. Niech pan nie próbuje telefonować. Niech się pan nie próbuje do- wiadywać, kto jest moim męŜem. — Więc pani mieszka z męŜem? Rzuciła mu szybkie spojrzenie. — Oczywiście. Skąd bym inaczej wzięła tyle pieniędzy? Rozległo się pukanie do drzwi i Della Street wsunęła głowę do gabinetu. — Gotowe — oznajmiła. — MoŜe pan podpisać wychodząc. Perry Mason podniósł się i spojrzał na kobietę. — Dobrze, proszę pani. Zrobię, co się da. Wstała z krzesła, uczyniła krok w stronę drzwi i zatrzymała się spoglądając na pieniądze, które zostawiła na biurku. — Czy dostanę jakieś pokwitowanie? — spytała. — Jeśli pani sobie Ŝyczy. — Chyba tak. — Ja nie mam nic przeciwko temu — powiedział z naciskiem. — Jeśli pani chce mieć w torebce pokwitowanie z podpisem Perry Masona, na zaliczkę wpłaconą przez niejaką Ewę Griffin, to pani sprawa. 20

Zmarszczyła brwi, po czym powiedziała: — Niech pan to sformułuje inaczej. Pokwitowanie na taką a ta- ką sumą wpłaconą na rachunek w formie zaliczki. Perry Mason się zastanowił, szybkim ruchem zgarnął pieniądze i skinął na Dellę Street. — Niech pani to weźmie i otworzy pani Griffin konto w księ- dze kasowej. Wystawi pani pokwitowanie na kwotę zaksięgowaną na tej i na tej stronie księgi. Aha, i niech pani nie zapomni dodać, Ŝe to suma wpłacona tytułem zaliczki. — MoŜe mi pan powiedzieć, ile będzie wynosiło pełne honora- rium? — zapytała kobieta. — ZaleŜy, ile czasu mi to zajmie. Honorarium będzie wysokie, ale rzetelne. I będzie uzaleŜnione od wyników. Kiwnęła głową, zawahała się chwilę i powiedziała: — To chyba wszystko. — Moja sekretarka wyda pani pokwitowanie. Posłała mu uśmiech. — Do widzenia. — Do widzenia. Zatrzymała się w drzwiach, Ŝeby jeszcze raz spojrzeć na niego. Stał odwrócony plecami, z rękami w kieszeniach, i wyglądał przez okno. — Proszę tędy — powiedziała Della Street i zamknęła za nią drzwi. Perry Mason, nieporuszony, wyglądał na ulicę przez następne pięć minut. W końcu drzwi się otworzyły i do gabinetu wróciła Del- la Street. 21

— Poszła — oznajmiła. Mason obrócił się do niej twarzą. — Co ci się w niej nie podoba? — zapytał. Della Street patrzyła mu prosto w oczy. — Ta kobieta nawarzy ci piwa — powiedział. Wzruszył ramionami. — Na razie wpłaciła pięćset dolarów zaliczki. A zapłaci jeszcze tysiąc pięćset, jak załatwię sprawę. Dziewczyna powiedziała z pasją: — Ona jest fałszywa i nieuczciwa. To jedna z tych rozpasku- dzanych lal, które są gotowe wystawić kaŜdego do wiatru, Ŝeby ra- tować własną skórę. Perry Mason przyglądał jej się uwaŜnie. — Nie oczekuję lojalności od męŜatek, które płacą pięćsetdola- rowe zaliczki. Jest po prostu klientką. Della Street potrząsnęła głową. — Nie to miałam na myśli. Chodzi mi o to, Ŝe jest w niej coś perfidnego. Od początku ukrywa przed tobą coś, co powinieneś wie- dzieć. Posyła cię gdzieś na ślepo, a tymczasem mogłaby ci ułatwić zadanie, gdyby była z tobą szczera. Perry Mason zrobił nieokreślony ruch ramionami. — Czemu miałoby mi zaleŜeć, Ŝeby mi ułatwiała zadanie? PrzecieŜ płaci za mój czas, a czas to wszystko, co inwestuję. — Taki jesteś pewny, Ŝe czas to wszystko, co inwestujesz? — zapytała Della Street powoli. — A dlaczego miałbym nie być pewny? — Nie wiem — odparła — ta kobieta jest niebezpieczna. To przewrotna Ŝmija, która bez najmniejszych skrupułów wpakuje cię w 22

kabałę i zostawi, Ŝebyś sobie radził własnym przemysłem. Jego twarz nie zmieniła wyrazu, tylko oczy mu zabłysły. — To ryzyko, na które muszę być przygotowany. Nie mogę li- czyć na lojalność klientów. Płacą mi, to wystarczy. Zmierzyła go spojrzeniem, w którym była jakaś melancholijna czułość. — Ale uwaŜasz, Ŝe ty musisz być wobec nich lojalny bez względu na świństwa, jakie robią tobie i innym. — Oczywiście. To mój obowiązek. — Zawodowy? — Nie — powiedział powoli — obowiązek wobec samego sie- bie. Jestem czymś w rodzaju płatnego gladiatora. Walczę w imieniu swoich klientów. Większość z nich nie prowadzi uczciwej gry, dla- tego do mnie przychodzą. Wpakowali się, w tarapaty, moją rzeczą jest ich wyciągnąć. Ja muszę z nimi grać uczciwie, chociaŜ nie zaw- sze mogę liczyć, Ŝe mi odpłacą tą samą monetą. — To niesprawiedliwe! — wybuchnęła. — Jasne — uśmiechnął się. — Jak kaŜdy biznes. Wzruszyła ramionami. — Powiedziałam, Ŝeby ją śledzili, jak stąd wyjdzie — oznajmi- ła powracając raptownie do swoich obowiązków. — Mieli na nią czekać. — Rozmawiałaś z samym Paulem? 23

— Oczywiście, inaczej bym nie mówiła, Ŝe wszystko w po- rządku. — Dobrze. Wpłać trzysta dolarów z tych pieniędzy do banku, a dwieście daj mi na wydatki. Dowiemy się, kim jest ta kobieta, to będziemy mieli atut w ręku. Della Street wyszła do swego pokoju i wróciła z dwustoma do- larami. Podziękował jej z uśmiechem. — Dobra z ciebie dziewczyna, Della. ChociaŜ dziwnie się uprzedzasz do kobiet. Mało mu nie skoczyła do oczu. — Nienawidzę takich jak ona! — krzyknęła. — Nienawidzę gruntu, po którym stąpa! Ale nie o to chodzi, to coś więcej niŜ nie- nawiść. Mam niedobre przeczucia. Stanął na szeroko rozstawionych nogach, wsadził ręce w kie- szenie i nie spuszczał z niej oka. — A dlaczego jej nienawidzisz? — zapytał z pobłaŜliwym roz- bawieniem. — Nienawidzę wszystkiego, co reprezentuje! — zaperzyła się. — Ja musiałam zdobywać wszystko własną pracą. Jak Ŝyję, nie mia- łam nic, na co sama nie zapracowałam. A często pracowałam i nic w zamian nie dostawałam. Ta kobieta nigdy w Ŝyciu nic nie potrze- bowała robić. Nie płaci nigdy za to, co dostaje. Nie płaci nawet wła- snym ciałem. Perry Mason wydął w zamyśleniu wargi. — A cały ten wybuch jest spowodowany tym, Ŝe ci się nie po- doba sposób, w jaki się ubiera? — AleŜ podoba mi się. Jest ubrana jak z Ŝurnala. To, co miała 24

na sobie, kosztowało kupę forsy, a mogę się załoŜyć, Ŝe nie ona za to płaci. Jest na to zbyt wypielęgnowana, zbyt wymuskana, ma zbyt dziecinną buzię. ZauwaŜyłeś ten jej trik z robieniem wielkich oczu, kiedy chce na tobie wywrzeć wraŜenie? MoŜesz być pewien, Ŝe to ćwiczyła w lustrze. Mason popatrzył na nią i w jego wzroku odmalowało się nie- oczekiwane ciepło. — Gdyby wszyscy klienci mieli twoją lojalność, Delio, nie ist- niałby zawód adwokata. Nie zapominaj o tym. Klientów trzeba brać takimi, jacy są. Ty jesteś inna. Twoja rodzina była bogata, potem straciła pieniądze. Poszłaś do pracy. Niewiele kobiet by tak postąpi- ło. W jej oczach pojawiła się znowu melancholia. — A co miałam robić? — zapytała. — Co innego mogłam zro- bić? — Mogłabyś — powiedział powoli — wyjść za jednego męŜ- czyznę, a potem chodzić do Beechwood Inn z drugim. Mogłabyś dać się złapać na gorącym uczynku i brać adwokata, Ŝeby cię wyciągnął z kabały. Odwróciła się plecami. Nie patrzyła na niego, ale w oczach miała błyski gniewu. — Ja mówiłam o klientach, a ty się przyczepiłeś do mnie. I wyszła z gabinetu. Perry Mason stanął w drzwiach i patrzył, jak podchodzi do biurka, siada i wkręca arkusz papieru w maszynę. Stał tak jeszcze, kiedy drzwi wejściowe się otworzyły i wszedł 25