uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 855 647
  • Obserwuję812
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 099 225

Erle Stanley Gardner - Potrzebna atrakcyjna brunetka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Erle Stanley Gardner - Potrzebna atrakcyjna brunetka.pdf

uzavrano EBooki E Erle Stanley Gardner
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 124 stron)

Erle Stanley Gardner Potrzebna atrakcyjna brunetka Przekład: Agnieszka Morawińska 1 O tej porze ulica Adams była prawie pusta. Ponieważ znajdowała się pomiędzy dzielnicą urzędów a dzielnicą rezydencjonalną, z dala od ulic handlowych, ludzie korzystali z niej tylko wtedy, kiedy wypadło im przejść nią w drodze do najbliższego przystanku tramwajowego lub autobusowego. Perry Mason doprowadził właśnie do końca trudną sprawę w jednym z oddziałów sądu, położonym daleko od centrum. Teraz jechał samochodem wolno, znajdując w tym odprężenie po napięciu nerwowym sali rozpraw. Della Street, która, jak przystało na doskonałą sekretarkę, znała nastroje szefa, milczała. Masona zawsze zajmowali ludzie; o ile tylko pozwalały na to przerwy w ruchu, popatrywał na boki, obserwując przechodniów. Teraz zwolnił, zjechał na skrajny prawy pas. Samochód toczył się z szybkością zaledwie piętnastu mil na godzinę. - Zauważyłaś, Delio? - zapytał. - Co? - Narożniki. - Co na narożnikach? - Brunetki. Della roześmiała się. - Czy oglądają wystawy? - Ależ nie - powiedział niecierpliwie Mason. - Przyjrzyj się im. Na każdym rogu stoi brunetka. Każda z nich ubrana jest na ciemno, każda ma jakieś futerko na szyi. O, na tym rogu jest następna. Przyjrzyj się, kiedy będziemy ją mijać. Della Street przyjrzała się uważnie szczupłej brunetce stojącej tak, jak gdyby czekała na tramwaj, tylko Że Żaden tramwaj nie jeździł tą ulicą. - Zgrabniutka - zauważyła. Mason powiedział: - Założę się o pięć dolarów, że następna stoi na najbliższym rogu. - Nie przyjmuję zakładu. Na następnym rogu rzeczywiście stała brunetka wyglądająca niemal identycznie. TeŻ ubrana była w ciemną sukienkę i miała na szyi srebrnego lisa. - Odkąd to się powtarza? - zapytała Della. - Wstyd przyznać - powiedział Mason - ale nie wiem. Widziałem ich pięć albo sześć. Zawróćmy i zobaczmy. Mason poczekał na odpowiedni moment, zawrócił i pojechał szybciej ulicą. Della Street wiedziała, w jak wielkiej mierze powodzenie Masona wynika ze zdolności błyskawicznej oceny ludzi i Życzliwego zrozumienia ludzkiej natury, toteŻ nie widziała nic niezwykłego w

tym, że jej przełożony mimo czekających go pilnych zajęć zawrócił z drogi po to, żeby policzyć brunetki stojące na narożnikach południowej strony ulicy Adams. - No - powiedział po chwili Mason - chyba je minęliśmy. Naliczyłem osiem. - Proszę jeszcze raz sprawdzić - rzekła z uśmiechem. - Bóg jeden wie, ile ich jeszcze było przed nami, kiedy zdecydowaliśmy się zawrócić. Jak myślisz, Della? Spróbujemy od tej pierwszej dowiedzieć się, na czym polega ta zabawa? - Spróbować nie zaszkodzi - powiedziała Della. Mason jeszcze raz zawrócił. - Tutaj zaraz za rogiem możemy zaparkować - powiedziała Della Street. - Nie sposób pominąć takiej okazji. - Rzeczywiście nie sposób - przyznał Mason stawiając samochód przy krawężniku. Brunetka spojrzała na nich z wyraźnym zainteresowaniem i zaraz pogrążyła się w bacznej obserwacji ruchu ulicznego, nie zwracając uwagi na to, że jest obiektem zainteresowania. Mason wysiadł z samochodu i powiedział: - Lepiej chodź ze mną, Delio, żeby przydać nieco godności tej sytuacji. Della Street szybko wysunęła się z samochodu i ujęła Masona pod ramię. Adwokat podszedł do młodej kobiety i uchylił kapelusza. Dziewczyna momentalnie zbliżyła się do niego, uśmiechnęła i zapytała: - Czy pan Hines? - Odczuwam pokusę, by odpowiedzieć „tak” - rzekł Mason. Dziewczyna przestała się uśmiechać. W jej oczach pojawił się niepokój, przyglądała się Delii i Masonowi. - Nic z tych rzeczy - powiedziała chłodno. - Skądże znowu - uspokoiła ją Della, starając się przybrać najbardziej przyjacielski ton. Dziewczyna zwróciła się ostro do Masona: - Czy to ma być Żart? Ja już gdzieś pana widziałam... Aha, teraz sobie przypominam. Widziałam pana w sądzie. Pan Perry Mason, prawda? Pan jest prawnikiem. Della Street przytaknęła. - A ja jestem jego sekretarką. Pan Mason nie mógł się nadziwić, co wy tu wszystkie robicie. - My wszystkie? - Na każdym narożniku tej ulicy - powiedział Mason - stoi brunetka w ciemnej sukni z futerkiem. - Na ilu narożnikach? - Co najmniej na ośmiu. - No tak, przypuszczałam, że będzie wiele kandydatek. - Pani je zna? Potrząsnęła głową, a po chwili powiedziała: - Znam jedną z nich, to moja koleżanka, mieszkamy razem, nazywa się Ewa Martell. Ja nazywam się Cora Felton. - A ja Della Street - powiedziała Della, a potem dodała ze śmiechem: - A teraz, skoro się już znamy, czy zechce nam pani powiedzieć, co to wszystko znaczy? Pan Mason nie może zabrać się do pracy, dopóki nie przestanie go dręczyć nie rozwiązana zagadka. Cora Felton stwierdziła: - Dla mnie to też jest zagadka. Może widzieli państwo przypadkiem to ogłoszenie? Mason przecząco pokręcił głową. Otworzyła torebkę, wyjęła z niej wydarte z gazety ogłoszenie i podała je Masonowi. - Zaczęło się od tego - powiedziała. Ogłoszenie brzmiało następująco: POTRZEBNA: zgrabna, atrakcyjna brunetka, dwadzieścia trzy-dwadzieścia pięć lat,

wzrost 164 cm, waga 53 kg, obwód talii 50 cm, obwód biustu 80 cm. Waga i wymiary muszą być absolutnie dokładne, a kandydatka musi być zdecydowana na barwną, niezwykłą pracę, płatną pięćdziesiąt dolarów dziennie przez co najmniej pięć dni, a najwyŻej sześć miesięcy. Wytypowana kandydatka będzie mogła sama wybrać sobie towarzyszkę - opiekunkę, która będzie z nią stale w okresie jej zatrudnienia, z wynagrodzeniem 20 dolarów dziennie plus utrzymanie. Tel. Drexberry 5236, prosić pana Hinesa. - I pani się zgłosiła? - zapytał Mason. - Tak. - Telefonicznie? - Tak. - I rozmawiała pani z Hinesem? - Rozmawiałam z kimś, kto podał się za przedstawiciela Hinesa. Powiedział mi, że mam się ubrać w ciemny kostium i mieć wokół szyi jakieś puszyste futerko, i tak ubrana mam być na tym rogu o czwartej i czekać do piątej. W przypadku, gdyby zrezygnowano z mojej oferty, mam dostać dziesięć dolarów. - Kiedy odpowiedziała pani na to ogłoszenie? - Dziś, około jedenastej rano. - To było w dzisiejszej rannej gazecie? - Tak. To znaczy, w specjalnej gazecie, czytanej powszechnie przez aktorki. To było dzisiejsze wydanie. - Uprzedzano panią chyba, że będą i inne kandydatki? Roześmiała się i powiedziała: - Wiedziałam, oczywiście. W godzinę po moim telefonie przyszła Ewa Martell, z którą mieszkam, i wspomniałam jej o tym. Ona też zadzwoniła. Ewa jest brunetką i jesteśmy prawie identycznie zbudowane. Możemy nosić te same ubrania, nawet rękawiczki i buty. - I co powiedział jej Hines? - Nie Hines - mężczyzna, który twierdził, że jest jego przedstawicielem. Polecił Ewie czekać o czwartej, cztery przecznice stąd. To znaczy pomiędzy telefonem moim i Ewy musiały być trzy inne kandydatki, które zgłosiły się i zostały dopuszczone do eliminacji. Mason popatrzył na zegarek. - Teraz jest za pięć piąta. Pani czeka tu od czwartej? - Tak. - Czy zauważyła pani coś szczególnego? Ktoś się pani przyglądał? Roześmiała się i odparła: - Oczywiście, proszę pana, ktokolwiek przechodził, przyglądał mi się, nigdy w Życiu nie czułam się równie podejrzanie. Warczały na mnie wilki, wyły kojoty i świstały teriery. Przechodnie próbowali mnie zaczepiać. Kierowcy ofiarowywali się zawieźć mnie, dokądkolwiek zechcę, inni wykręcali sobie szyję oglądając się za mną. - Ale nikt nie proponował pani tej pracy? - Ani śladu Hinesa. Myślę, że albo mnie już obejrzał, albo uczynił to jego reprezentant. Przychodząc tutaj postanowiłam sobie dobrze przypatrzyć się temu, kto mnie będzie oglądał. Ale - no cóż, niech pan postawi jakąkolwiek dziewczynę, która odpowiada temu opisowi, zostawi ją samą na takim narożniku i każe jej tak stać przez godzinę - zobaczy pan, że nie będzie jej łatwo wyłuskać tego, o kogo chodzi. To jest szukanie ziarnka maku w kupie piasku. Mason przytaknął.

- Bardzo, bardzo sprytnie - powiedział z podziwem. - Co takiego? - Sposób, w jaki Hines ustrzegł się od tego, żebyście mogły go zobaczyć, kiedy będzie wam się przyglądał. Bardzo starannie wybrał ulicę doskonale nadającą się do jego planu - nie tak daleko od centrum, żeby was przestraszyć, nie tak blisko sklepów, żebyście zagubiły się w tłumie. Tak, ta ulica jest na tyle uczęszczana, żebyście nie bały się tu przyjść, ale wystarczająco pusta, żeby można was było łatwo zobaczyć. Hines mógł przejść tu obok parę razy, nawet zatrzymać się i zaczepiać was, a wy nie mogłybyście odróżnić go od innych. - Chyba tak. - To było sprytnie przeprowadzone. Ale te dziesięć dolarów za fatygę, to interesujące; właśnie teraz powinna je pani dostać. Czy nie zrobi pani różnicy, jeżeli poczekamy, żeby zobaczyć... Przerwał na widok zbliżającego się szybkim krokiem mężczyzny, który uniósł kapelusz i zapytał: - Panna Felton? - Tak. - Jestem przedstawicielem pana Hinesa, przykro mi powiedzieć pani, że miejsce zostało zajęte. Dostaje pani dziesięć dolarów za to, że zechciała pani odpowiedzieć na ogłoszenie i przyjść tutaj. Pan Hines polecił mi wypłacić pani te pieniądze. Dziękuję pani. Do widzenia. Mężczyzna wręczył Corze Felton banknot, uchylił kapelusza i poszedł dalej ulicą; prawą rękę włożył do kieszeni, a w lewej trzymał kartkę, na której wypisana była lista nazwisk. - Proszę poczekać chwilę - zawołała Cora Felton. - Chciałabym wiedzieć... Odwrócił się. - Niestety, przepraszam, ale nic więcej nie wiem, panno Felton. Otrzymałem polecenie przekazania pani tej wiadomości. Nie wiem nawet, co ona znaczy. Do widzenia. - I szybko przeszedł na drugą stronę ulicy. - I co pan na to powie? - zapytała Cora Felton. Potem dodała filozoficznie: - I tak dobrze. W każdym razie mam dziesięć dolarów, a mógłby mnie bez trudu wystawić do wiatru. Mason powiedział: - Jadę prosto tą ulicą. Może zechce pani wsiąść z nami, zobaczymy, co się dzieje z pani przyjaciółką o cztery ulice dalej, a może uda nam się jeszcze raz przeprowadzić wywiad z przedstawicielem Hinesa? Oczy jej się uśmiechnęły do tego pomysłu. - Wspaniale, to mi się podoba. - Proszę szybko - Mason otworzył drzwi samochodu. Jadąc wzdłuż ulicy Adams zobaczyli jeszcze mężczyznę płacącego dziewczynie na następnym rogu. - To jeszcze dwie przecznice dalej - powiedziała Cora Felton. Mason przejechał jeszcze dwie przecznice, gdzie czekały następne brunetki, i podjechał do krawężnika przy trzecim rogu. Cora Felton stwierdziła: - Ona będzie strasznie przejęta, kiedy pana pozna. Powinna tu być... No wie pan, to dziwne... nie ma, nie widzę jej. Mason zatrzymał samochód. Cora Felton otworzyła drzwi, rozejrzała się dookoła uważnie, przyjrzała wszystkim czterem narożnikom i powiedziała śmiejąc się: - Chyba poszła do domu. Zresztą nie paliła się do tego zbytnio. Ewa nie należy do

dziewczyn, które by stały i czekały na rogu ulicy. No cóż, dziękuję panu bardzo, miło było mi pana poznać. Będę miała co opowiadać Ewie, kiedy wrócę do domu. Mason powiedział: - Jadę w kierunku śródmieścia. Może to pani po drodze? - Mamy mieszkanie w zachodniej części Szóstej ulicy. Jeśli panu wygodnie... Nie chciałabym sprawić kłopotu. - Nie, to Żaden kłopot. Mogę równie dobrze jechać. tamtędy. Cora Felton wsiadła. - To naprawdę intrygujące. Ewa wytrzeszczy oczy ze zdziwienia, jak jej to opowiem. Mason dojechawszy na miejsce zatrzymał samochód przed blokiem. - A może zechcieliby państwo skorzystać z propozycji wstąpienia do nas na szklaneczkę? - zapytała Cora Felton śmiejąc się. - Mieliby państwo okazję poznać kobietę, która miała być naszą opiekunką, jeśli któraś z nas dostałaby tę pracę. Jestem pewna, że zrobiłaby na was duże wrażenie. - Ostra? - zapytał Mason. - Ostra jak brzytwa! Wie pan, odpowiadając na tego rodzaju ogłoszenie człowiek nie może wiedzieć, jaki haczyk w tym tkwi. Zgodziłabym się na tę pracę tylko w tym wypadku, jeśli udałoby mi się napuścić Adelę Winters na tego pana Hinesa. Mason spojrzał na Dellę i na wszelki wypadek wyłączył stacyjkę w samochodzie. - Proszę mi opowiedzieć o Adeli Winters. - Ona była pielęgniarką domową. Jest ruda i przysadzista i chce prowadzić niezależne Życie. Nie poddaje się zanadto przepisom i zakazom i pewnie dlatego jest największą na świecie kłamczuchą. Jeśli tylko ludzie zaczynają wypytywać ją, co myśli o sprawach, które jej zdaniem nie powinny ich obchodzić, albo kiedy zmuszają ją do przestrzegania przepisów czy zwyczajów, które jej się nie podobają, ciotka Adela wyłguje się z tego z wielką wprawą i bez najmniejszych wyrzutów sumienia. To niebywale zręczna kłamczucha. - W jakim jest wieku? - Może mieć równie dobrze pięćdziesiąt, jak i sześćdziesiąt pięć lat. Trudno zgadnąć, a ona za nic nie powie. No, niech państwo wejdą na górę! - Dobrze, pójdziemy - powiedział Mason - na koktajl i żeby zobaczyć panią Winters. Pani nie sądzi, że Hines mógł być z nią w jakimkolwiek porozumieniu?. - Hines nie mógłby w Żaden sposób działać poprzez ciotkę Adelę. Chodźmy. Mieszkanie jest na trzecim piętrze i mamy automatyczną windę. - Czy obydwie z Ewą szukacie pracy? - zapytał Mason, kiedy jechali na górę. - Tego rodzaju pracy, tak. Jesteśmy aktorkami albo przynajmniej zdaje nam się, że jesteśmy, czy zdawało się, zanim tu przyjechałyśmy. Zagrałyśmy kilka małych rólek, raczej jako statystki, w Hollywood, i trochę pracowałyśmy, jako modelki. Właściwie radzimy sobie zupełnie nieźle, ale zawsze interesują nas nowe kontakty. To dlatego zdecydowałyśmy się odpowiedzieć na to ogłoszenie. To jest prawdopodobnie zajęcie dla dublerki. Tak dokładnie podali wymiary, że to musi być coś takiego. Cora Felton wetknęła klucz do zamka u drzwi i przekręciła go śmiejąc się. - Państwo pozwolą, że najpierw rzucę okiem, czy wszyscy tutaj nadają się do oglądania. Stojąc w otwartych drzwiach krzyknęła: - Mamy gości. Czy wszyscy są ubrani? Nikt nie odpowiedział. - To dziwne - powiedziała. - Proszę wejść. Chyba nie ma nikogo w domu. O, co to takiego? Uwagę jej zwróciła leżąca na stole kartka. Przeczytała ją i bez słowa podała Masonowi.

„Coro droga, dostałam pracę. Czekałam najwyżej pięć minut, kiedy pan Hines podjechał samochodem, porozmawiał ze mną, powiedział, że nadaję się do tej pracy i zapytał, czy chcę mieć opiekunkę. Czy chciałam?! Przywiózł mnie tutaj, żeby zabrać ciotkę Adelę i trochę rzeczy. To wszystko wygląda dziwnie i tajemniczo. Nie jestem pewna, czy mi się to podoba, ale liczę na ciotkę Adelę, że pomoże mi wyjść cało. Chciałam, żebyśmy podjechali do Twego rogu i zabrali Cię, żebym mogła Ci powiedzieć, co się w stało. Ale powiedział, że nie można. Wygląda na to, że jednym z warunków tej pracy jest niekontaktowanie się w czasie jej trwania z nikim z moich znajomych. To będzie chyba trwało miesiąc. Liczę na ciotkę Adelę, a ona liczy na rewolwer kaliber 32, z którym nie rozstaje się od lat. żeby uczcić to wydarzenie, kupiła nowe pudełko naboi; chce mieć pewność, że Żaden nie okaże się niewypałem. Nie martw się o nas. Wrócimy do domu bogatsze. Znasz ciotkę Adelę! Ściskam Cię. Ewa” Mason oddał kartkę. - Czy pan coś z tego rozumie? - Z tej kartki? - Nie, z tej pracy. - Czy pani jest pewna, że ciotka Adela potrafi zadbać o siebie? - I o siebie, i o Ewę, z całą pewnością - powiedziała Cora. - W każdym razie o Ewę nie trzeba się bać. Ona nie da się wyprowadzić w pole. Co państwo będą pili? Manhattan czy Martini? - Manhattan - odrzekł Mason. - Ja też - powiedziała Della Street. Cora Felton otworzyła lodówkę, wyjęła butelkę z gotowym koktajlem i nalała trzy szklanki. - No tak - powiedział Mason biorąc swoją szklankę - pijemy za zbrodnię! - To pański toast! - obruszyła się Cora. 2 W czwartek rano Gertie pojawiła się w drzwiach gabinetu Masona właśnie w momencie, kiedy Mason z Dellą przeglądali pocztę. - Bardzo pana przepraszam - powiedziała - ale czegoś podobnego nie mogłam załatwić przez telefon. - Co takiego? Szeroki zazwyczaj uśmiech Gertie tym razem wydajał się jeszcze szerszy. - Powiedziałam tej pani, że pan przyjmuje tylko osoby, które były uprzednio umówione, a ona zapytała! Jak można zamówić sobie wizytę u pana. Kiedy zastanawiałam się nad odpowiedzią, zawołała: - „Proszę pójść i powiedzieć panu Masonowi, że teraz jest godzina dziesiąta i proszę, żeby umówił się ze m n ą na pięć po dziesiątej”. - Pomyślałam, że może Della zechce ją przedtem zobaczyć. Mason roześmiał się. - Czy ona jest rzeczywiście aż tak zdecydowana? - Jak najbardziej. Wygląda na osobę zdecydowaną na wszystko. - W jakiej sprawie chce się ze mną zobaczyć? Powiedziała cokolwiek? - Oczywiście. Od razu zaczęła mówić. Jest opiekunką czy przybraną ciotką dwóch dziewczyn i słyszała, jak one o panu rozmawiały - czy jak jedna z nich mówiła coś o panu.

Powiedziała, że pan wie wszystko o tej sprawie, tylko że jej samej pan nie zna. - Czy zapisałaś jej nazwisko? - Tak, oczywiście, nazywa się Adela Winters. Mason pokręcił głową. - Nic mi to nie mówi. - Zaraz, szefie! - wykrzyknęła Della Street - Adela Winters! To jest ta opiekunka. Pamiętasz te brunetki na rogach ulicy? - Teraz sobie przypominam - odpowiedział Mason. - Mężczyzna, szukający brunetek, kazał im czekać po jednej na każdym rogu. Tak, koniecznie muszę zobaczyć, co to za osoba. Gertie zniknęła, a w chwilę po tym Adela Winters - niska, przysadzista, sprytna i czujna - wkroczyła do gabinetu. - Dzień dobry pani - powiedział Mason. Obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem bystrych oczu. Patrzcie! Pan jest adwokatem. Pan ma niby biuro, w którym przyjmuje pan klientów, prawda? - Prawda, proszę pani - powiedział Mason uśmiechając się. - Niechże pan powie coś tej dziewczynie w tamtym pokoju. Co ona sobie myśli! Powiedziała, że nie przyjmuje pan ludzi, którzy nie byli przedtem umówieni. To się jej spytałam, w jaki sposób ci ludzie umawiają się z panem, jeśli w ogóle nie chce pan ich widzieć? To ją wreszcie ruszyło. Teraz chcę, żeby mnie pan wysłuchał i jeszcze chcę powiedzieć, żeby pan nie przysyłał mi za to rachunku, bo nie mam pieniędzy na płacenie adwokatom. Chciałam to panu oznajmić na początku, żeby wszystko było jasne. Kim jest ta kobieta? - To moja sekretarka, panna Street. - Czy można jej ufać? - Niewątpliwie. - No, mam nadzieję. I jeszcze: to, że tu jestem, pozostanie tajemnicą, dobrze? - Dlaczego myśli pani, że trzeba z tego robić tajemnicę? - Zrozumie pan, kiedy panu opowiem wszystko o tej sprawie. - Niechże pani usiądzie - powiedział Mason. - Nieczęsto zdarzają nam się klienci stawiający tak otwarcie kwestię finansową, chociaż nie wątpię, że wielu miałoby ochotę powiedzieć to, co pani. - Zawsze uważałam, że nie ma nic złego w powiedzeniu wprost tego, co się myśli. Porozumienie się od razu na początku może oszczędzić wielu kłopotów. To pan podwiózł Corę Felton tego dnia, kiedy Ewa Martell dostała pracę? Mason skinął głową. - Cora powiedziała mi o tym, no i często widziałam pana nazwisko w gazetach. Wydaje mi się, że pan pewnie stoi na nogach, młody człowieku. - Dziękuję pani. - Nie przyszłabym do pana, gdybym tak nie myślała. Chciałam trafić jak najlepiej. Mason w milczeniu skłonił głowę. - No więc ta praca, którą dostałyśmy, to najdziwniejsze zajęcie ze wszystkich możliwych, a Bóg świadkiem, że sporo dziwnych rzeczy już w Życiu widziałam. Byłam pielęgniarką domową przez - no, w każdym razie przez wiele lat. Opiekowałam się najrozmaitszymi ludźmi, łącznie z neurotykami i postrzeleńcami. - Ta praca ma coś wspólnego z pielęgniarstwem? - Drogi panie - odrzekła - powiem wprost, bo nie chcę tutaj Żadnych nieporozumień. Ta praca łączy się z morderstwem. - Czy ktoś ma być zamordowany? - zapytał Mason. - Kogoś już zamordowano.

- Kogo? - Kobietę, niejaką Helenę Reedley. - Kto ją zamordował? - Na miłość Boską, nie wiem. Jak pan myśli, po co do pana przyszłam? - Właśnie usiłuję się tego dowiedzieć dokładniej. - Przyszłam do pana, ponieważ jest pan adwokatem i to zdolnym adwokatem. A Ewa Martell i Córa Felton są mi tak bliskie, jak własne córki. Nie ma między nami pokrewieństwa, ale opiekowałam się ich matkami, kiedy one obydwie były zupełnie małe, i od tego czasu właściwie nie spuszczam z nich oka. - O ile dobrze rozumiem, to Ewa Martell została zaangażowana do tej pracy - wtrącił Mason. - No właśnie. - Może zechce mi pani powiedzieć dokładnie, co się stało. - One obydwie wyszły, żeby spróbować załatwić sobie tę pracę. Powiedziałam im, że wygląda mi to na bardzo podejrzany interes, ale też powiedziałam, że jeśli wolno im będzie wziąć ze sobą opiekunkę, to nie muszą się tym martwić, bo ja przyjmę tę pracę. Jeśli jakiemuś facetowi wydaje się, że znajdzie sobie w ten sposób ładną lalę i będzie płacił opiekunce dwadzieścia dolarów za to, żeby przymykała oczy, to czeka go niespodzianka. - No i - ciągnęła - czekałam w ich mieszkaniu, aż dziewczyny wrócą. Prawdę mówiąc, nie przypuszczałam, że któraś z nich dostanie tę robotę, a nawet wydawało mi się, że w ogóle o Żadnej pracy nie ma tam mowy. Ale siedziałam i czekałam. No i wróciła Ewa, bardzo podniecona; był z nią jakiś mężczyzna. Powiedział, że nie jest Hinesem, tylko jego przedstawicielem, Że Ewa dostała to zajęcie i musi zacząć pracować od zaraz. Już powiedziałam, że Ewa była bardzo podniecona. Nie można jej się dziwić, bo to byłoby mnóstwo pieniędzy, gdyby nam obydwóm zapłacono według umowy i gdybyśmy miały pełne utrzymanie. Wyglądało to wszystko zachęcająco, więc wyruszyłyśmy. - Przyszedłem wkrótce po waszym wyjściu - powiedział Mason. - Rozumiem, że pakowały się panie w pośpiechu? - Nie było Żadnego pakowania i to była właśnie pierwsza podejrzana sprawa - pozwolił nam zabrać tylko najbardziej osobiste rzeczy, które można włożyć do zwykłej, nie budzącej Żadnych podejrzeń torby. No i niech pan zgadnie, jaką torbę miał na myśli? Mason pytająco uniósł brwi. - Zwykłą, papierową torbę ze sklepu – powiedziała. - Ten mężczyzna przyniósł ją ze sobą. Powiedział, że nie chce, żeby widziano nas tam, gdzie miałyśmy pójść, z jakimiś bagażami. Miałyśmy nieść tę torbę tak, jakbyśmy wracały ze sprawunkami ze sklepu spożywczego. - No i dokąd was zaprowadził? - zapytał Mason. - Poszliśmy do szykownego małego mieszkania. Nie Żadne nadzwyczajności, tylko naprawdę ładne, nowoczesne trzypokojowe mieszkanko. Weszłyśmy tam tak, jak gdyby to od dawna było nasze mieszkanie. Potem ten facet powiedział: pan Hines wynajmuje ten lokal, ale nie na swoje nazwisko, tylko na nazwisko Heleny Reedley. W warunkach umowy jest zastrzeżone, że nie wolno mu podnajmować tego mieszkania nikomu innemu, no więc po to, Żeby go nie stracić, ta młoda dama będzie musiała występować pod nazwiskiem Heleny Reedley. Musicie wszystkim mówić, że ona tak się nazywa i ona sama musi pamiętać, że

będą się do niej w ten sposób zwracać. Potem opowiadał nam szeroko o tym, jak trudno było zdobyć mieszkanie, jak dozorczyni domu chciała im iść na rękę, ale nie mogła zanadto ustępować, bo straciłaby pracę. W każdym razie dopóki Ewa będzie używać nazwiska Heleny Reedley, wszystko ma być w porządku. - I co panie na to powiedziały? - Nie wierzyłam mu ani przez chwilę - powiedziała wojowniczym tonem - od razu, jak tylko zaczął mówić, domyśliłam się, że to jakaś paskudna afera, ale postanowiłam cicho siedzieć, dopóki sam się nie wygada. Zostałam zatrudniona jako opiekunka i postanowiłam jak najlepiej wypełnić swoje zadanie. Pan Hines nie może liczyć tutaj na Żadne figle. - Czy może pani powiedzieć, jak on wygląda? - zapytał Mason. - Ma chyba koło trzydziestki, ciemne włosy, wyłupiaste oczy i okulary. Jest wysoki, trochę jakby ciastowaty. - Najwyraźniej to ten sam męŻczyzna, który przyszedł później i zapłacił czekającym dziewczynom. - To się zgadza. To samo powiedziała Cora, kiedy jej go opisałam. - No więc Ewa Martell została umieszczona w tym mieszkaniu jako Helena Reedley. Czy coś w tym mieszkaniu było? - Czy coś tam było! - powtórzyła za nim Adela Winters. - No, ja myślę, że było. Było absolutnie wszystko. Ubrania, bielizna, nylonowe pończochy, mleczka do twarzy, kremy - wszystko, co może być potrzebne kobiecie. A ten przedstawiciel pana Hinesa... - Czy w jakimkolwiek momencie powiedział, jak się nazywa? - zapytał Mason. - Za kogo pan mnie ma - powiedziała z urazą - to przecież oczywiste, że to był sam Hines. To on napisał ogłoszenie i wydrukował je w gazecie, to jest od początku do końca jego sprawa. Jestem tego zupełnie pewna. - Ale ani razu nie podał swego nazwiska? - Nie. Ciągle powtarzał, że jest przedstawicielem Hinesa. No i niewątpliwie jest szybki w działaniu. Zaprowadził nas na górę do mieszkania, kazał nam czekać tam, dopóki nie wróci - i czuć się jak u siebie w domu. Potem wyszedł w wielkim pośpiechu, pewnie po to, żeby powiedzieć innym dziewczynom, że miejsce juŻ jest zajęte. Wrócił może w półtorej godziny później i powiedział nam nieco więcej szczegółów. - No i co to były za szczegóły? - Przede wszystkim powiedział, że musimy zupełnie wyłączyć się z naszego normalnego Życia; musimy mieszkać w tym mieszkaniu i nie utrzymywać z nikim Żadnych kontaktów, poza tymi, na jakie Hines pozwoli. Nie wolno nam telefonować do nikogo ze znajomych, nie wolno pisać listów, ani próbować kontaktować się z kimkolwiek w jakikolwiek inny sposób. - Czy powiedział, dlaczego? - Nie. Na tym między innymi ma polegać ta praca, powiedział, tak ma być, to naleŻy do naszych obowiązków. Ewa Martell miała być Heleną Reedley. Ja miałam występować pod moim własnym nazwiskiem i pełnić funkcję towarzyszki i opiekunki. Trzeba było sprawiać wrażenie, jak gdyby Helena Reedley chorowała i to coraz poważniej. Miała nie wychodzić prawie z domu i gdyby ktoś przyszedł, polecono mi odpowiadać, że stan nerwów nie pozwala jej nikogo widywać. Jeślibym zorientowała się, że to ktoś z dobrych przyjaciół, miałam odpowiadać, Że wyszła. Gdyby ktoś dzwonił i chciał rozmawiać z panią Reedley, miałam przyjmować telefony, zapisywać numer i mówić, że pani Reedley zadzwoni za chwilę. Potem miałam dzwonić do Hinesa i mówić mu o tym. I to by było wszystko. Hines powiedział jeszcze, że

jeśli będziemy wychodzić z domu, Ewa ma ubierać się tylko w te rzeczy, które znajdowały się w mieszkaniu, to znaczy ma nie nosić swoich własnych ubrań. Teraz pan rozumie, dlaczego potrzebna mu była dziewczyna określonego wzrostu i innych wymiarów - ta cała praca to udawanie innej osoby. Z wyrazu twarzy Masona widać było, że interesuje go ta sprawa. - A pani? Jakie rzeczy pani miała nosić? - Och! - burknęła Adela Winters - on powiedział, że to nie ma znaczenia. Ja mogę być ubrana wszystko jedno w co, nawet gdybyśmy gdzieś wychodziły. Oczywiście powiedziałam mu od razu, co o tym myślę. Powiedziałam mu Że albo będę miała w czym chodzić, albo zaraz odejdę z tej pracy. - I co on na to? W końcu pozwolił mi wyjść po moje rzeczy, ale uparł się, że pójdzie ze mną. Powiedział, Że weźmie moje ubrania i postara się, żeby je dostarczono do mieszkania. I czy pan wie, w jaki sposób chce, żeby te rzeczy dostarczono? - Ciekaw jestem. - Zamierza opłacić pralnię, żeby przywieziono wszystko uprane i na wieszakach, tak jak gdybyśmy to my przedtem odesłały rzeczy do prania. Najwyraźniej bardzo zależy mu na tym, Żeby nie wnosić do mieszkania ani nie wynosić stamtąd Żadnego bagażu. - A co z bliskimi przyjaciółmi Heleny Reedley? Jak zamierza z nimi postępować? - Widocznie tak samo, jak z wszystkimi osobami, które będą telefonować. Jeśli będzie telefon, mam go przyjąć, zapisać nazwisko i powiedzieć, że pani Reedley wyszła, albo śpi, albo jest zajęta. I zaraz mam do niego dzwonić. - Czy już ktoś telefonował? - Tak, dwa razy. - I kazał potem Ewie odpowiadać na te telefony? - Nie. - Czy potem ci ludzie dzwonią powtórnie i pytają, dlaczego Helena nie odpowiedziała na ich telefon? - Jak dotąd nikt nie dzwonił. Gdyby to się zdarzyło, pan Hines kazał mi odpowiadać, że przekazałam pani Reedley wiadomość, ale Że ona bardzo się spieszyła do lekarza i że pewnie stamtąd zadzwoni. - Czy Hines podał pani numer telefonu? - Tak. Ten sam, który był wydrukowany w ogłoszeniu. - A sprawdzała pani, czy figuruje on w książce telefonicznej? - Sprawdzałam, ale tego numeru w książce nie ma. - Ale jeśli trzyma tam panie odcięte od świata, jak to się stało, że rozmawiała pani z Córą Felton i że mogła pani tu przyjść? - Proszę pana! Czy pan myśli, że pozwoliłabym mu tak się ogłupić? Wyszliśmy razem po moje rzeczy i kiedy je zabrałam, Hines wziął je ode mnie i zawołał taksówkę. Kiedy już byłam w środku, wziął na bok szofera i długo mu coś tłumaczył, a potem podał mu pieniądze. Potem uchylił kapelusza i powiedział, że zobaczymy się w mieszkaniu i że szofer wie, gdzie mnie zawieźć. Jak tylko ruszyliśmy, zapytałam szofera, dokąd mnie wiezie. Podał mi nasz adres. Wtedy powiedziałam mu, że chciałabym zatrzymać się po drodze koło telefonu, na to on uśmiechnął się i powiedział, że to wykluczone. Powiedział, że miał polecone nie zatrzymywać się i jechać prosto pod podany adres. I co się okazało? Hines powiedział mu, że jestem trochę niespełna rozumu i wszystko zapominam, i jeśli znalazłabym się na ulicy, nie będę potem umiała trafić do domu, że ostatnio dwa czy trzy razy trzeba mnie było szukać

przez policję. że wprawdzie jestem zupełnie nieszkodliwa, nie mam Żadnych halucynacji ani nic podobnego, tyle, że czegoś mi tam brak w głowie i że w Żadnym razie nie wolno mu wypuścić mnie, zanim nie dojedziemy pod wskazany adres. Potem szofer miał jeszcze dopilnować, Żebym weszła do domu i poszła prosto do mieszkania. - No i co pani zrobiła? - Opowiedziałam temu taksówkarzowi moją bajeczkę. Powiedziałam, że to był mój zięć, który zawsze stroi sobie ze mnie Żarty i że natrę mu uszu za to, jak tylko wróci do domu. Potem spróbowałam przekonać kierowcę, że doskonale orientuję się w mieście. Wymieniłam nazwy wszystkich ulic, którymi przejeżdżaliśmy, i wyliczyłam wszystkie zakręty od chwili, kiedyśmy ruszyli. To go wreszcie zupełnie przekonało i pozwolił mi wysiąść. Wtedy mogłam zadzwonić do Cory. Na szczęście zastałam ją w domu i opowiedziałam jej tę całą historię. Cora powiedziała, że na wszelki wypadek, gdyby moje podejrzenia miały okazać się słuszne, najlepiej pójść prosto do pana. Była przekonana, że pan będzie wiedział, co z tym zrobić, bo zna pan już sprawę. - A co pani o tym sądzi? Popatrzyła wzrokiem pełnym politowania. - AleŻ proszę pana, przecież pan jest adwokatem. Czy jeszcze pan nie rozumie, co to wszystko znaczy? Mason pokręcił głową. Adela Winters Żachnęła się. - To nie jest Żaden Hines, ten facet. On jest po prostu mężem Heleny Reedley. Zabił ją, pozbył się ciała, a teraz coś knuje, żeby cała sprawa nie wyszła na jaw. Dlatego płaci Ewie i mnie, żebyśmy mieszkały w tym mieszkaniu i żeby wyglądało, że wszystko jest w najlepszym porządku. Potem, po jakimś czasie, każe nam rozpowiadać naokoło, że wyjeżdżamy, i w końcu zapakujemy manatki i wyniesiemy się opowiadając wszystkim, że wyjeżdżamy do Meksyku albo jeszcze gdzie indziej. - Wszystkim, to znaczy komu? - No, wszystkim przyjaciółkom Heleny Reedley. - Ale czy nie wydaje się pani, że jeśliby któraś z przyjaciółek Heleny Reedley zobaczyła Ewę Martell, od razu wiedziałaby, że to ktoś inny? - No pewnie, że by wiedziała. Ale widocznie nie ma ona takich przyjaciół, którzy przyszliby do domu bez zapowiedzenia się przez telefon. I tu zaczyna się ta cała brudna robota. On może rozgłosić, że stan zdrowia jego Żony w Meksyku pogorszył się i że zmarła. Mason skinął głową, ale w tym geście nie było potwierdzenia. Chciał w ten sposób przerwać bezowocne spekulacje i widać było wyraźnie, że pragnie skoncentrować się na rzeczach najistotniejszych. Adeli Winters niełatwo było przerwać. - Nie jestem aż taka naiwna i nie od dziś Żyję na świecie. Ten człowiek ma klucze do mieszkania i jest panem tego miejsca. Wie, gdzie która rzecz leży, łącznie z najmniejszą parą jedwabnych majtek. Porusza się po tym mieszkaniu jak u siebie. Widać, że tam mieszkał. Załatwił tę panią Reedley, a teraz potrzebuje trochę czasu, żeby się pozbyć ciała i wymyślić jakiś plan działania. Dlatego mu jesteśmy potrzebne - Żeby mógł się z tego jakoś wywinąć. - Naturalnie - powiedział Mason marszcząc brwi - jest kilka punktów w tej sprawie, które przeczą takiej teorii. Przede wszystkim dlaczego on zostawia wokół siebie tak wiele

śladów? Można go wyłowić poprzez to ogłoszenie w sprawie brunetki. Po drugie to, co wiecie - pani i Ewa Martell - pogrążyłoby go ostatecznie. Jeśli już posunął się tak daleko, teraz musiałby dopilnować, żebyście i wy obydwie zniknęły bez śladu, i to tak szybko, jak tylko dostarczycie mu alibi, czy o co mu tam chodzi. Wydaje mi się, że już bardziej prawdopodobna byłaby hipoteza, że on dopiero zamierza zabić Helenę i opracowuje sobie alibi - wykazując, Że Helena była w domu w tym samym czasie, kiedy gdzie indziej według policji dokonane zostało morderstwo... Ale w jaki sposób mógłby to wykazać? - Niech pan mnie posłucha, młody człowieku! Może pan postawić ostatniego dolara, że w tym wszystkim kryje się morderstwo. Nawet jej torebka jest w mieszkaniu! Mason sceptycznie uniósł brwi. - Pewnie jakaś stara torebka, której już nie używa i... - Wcale nie. To jest jej torebka, jej własna torebka! - Skąd pani wie? - W torebce są jej rzeczy. - Jakie? - Pomadka do ust, puderniczka, chustka do nosa, wizytówki, portmonetka z trzema dolarami bilonem i trzydzieści dwa dolary w papierkach, para ciemnych rękawiczek i skórzane etui z tuzinem kluczy w środku. - Klucze od mieszkania? - zapytał Mason. - Tylko jeden z nich. - Od czego są inne klucze? - Nie wiem. - A jak wyglądają? - Nie przypuszczam, żeby to były klucze od skrytek depozytowych, jeśli to pan ma na myśli. Wyglądają jak zwykłe klucze. To nie są klucze starego typu, tylko takie z ząbkami wchodzącymi od razu w zamek i obracającymi go. - Numer ubezpieczenia społecznego? - Nie ma legitymacji ubezpieczeniowej. - Prawo jazdy? - Prawa jazdy też nie ma. - Wydaje mi się, proszę pani, że ta torebka jest umyślnie podłożona. - To możliwe, chociaż ja raczej myślę, że nie. Mówię panu, że ta pani Reedley została zamordowana. To dla mnie tak oczywiste jak to, że tu siedzę. Na pewno słyszał pan o kobiecej intuicji? - Słyszałem - odparł Mason z lekkim grymasem - ale policja nic o tym nie wie. - To uczucie nie opuszcza mnie, odkąd weszłam do mieszkania. Tam wyczuwa się morderstwo, a Ewa Martell i ja jesteśmy wykorzystywane jako zasłona dymna dla mordercy. Pan jest adwokatem i człowiekiem odpowiedzialnym. Jeśli mi pan powie, że w tym, co robimy, nie ma nic niezgodnego z prawem, jeśli możemy tkwić tam dalej, bierze pan na siebie odpowiedzialność... - Zaraz, zaraz proszę pani - uśmiechnął się Mason. - Przede wszystkim, pani przyszła z tym do mnie tylko dlatego, że rozmawiałem z Corą Felton na ulicy. Nie ma pani pieniędzy na płacenie adwokatom i nie zamierza pani mi płacić. Ja nie jestem urzędnikiem państwowym. Jeśli chce pani mieć pewność, że to jest czysta sprawa, radziłbym pani pójść na policję. Obruszyła się znowu. - Dopiero bym wyglądała, gdybym poszła na policję i próbowała im opowiedzieć o moich

podejrzeniach. Ciekawa jestem, po co są adwokaci, jeśli nie po to, żeby radzić ludziom. Odezwał się telefon Delli Street. Della spojrzała pytająco na Masona, a kiedy skinął twierdząco, podniosła słuchawkę. - Tak, tu sekretarka pana Masona... Kto?... Ach tak... Dzień dobry pani... Tak, tak... Jeszcze nie wiadomo... Proszę poczekać przy telefonie. Della odłożyła słuchawkę na biurko, wyrwała kartkę z notatnika i napisała na niej: „Dzwoni Cora Felton. Chyba jest bardzo zdenerwowana. Chciałaby z panem mówić. Wie, że pani Winters jest tutaj.” Podała kartkę Masonowi. Mason przeczytał, skinął głową, podniósł słuchawkę swego telefonu i powiedział: - Gertie, przełącz rozmowę Delli na mój aparat... Słucham. - Halo, dzień dobry panu - głos Cory Felton był pełen zażenowania. - Bardzo przepraszam, Że sprawiam panu kłopot. Myślę, że to mało istotna sprawa w porównaniu z tym, z czym styka się pan w swojej praktyce, ale ponieważ już pan o tym wiedział i nieoficjalnie był pan w to wprowadzony, myślałam... Proszę pana, nie wiem, co uda nam się zrozumieć z sytuacji Ewy... Czy bardzo dużo kosztowałoby, gdybyśmy poprosiły pana o zbadanie tej sprawy, przynajmniej na tyle, żeby wiedzieć, czy Ewa nie robi czegoś niezgodnego z prawem? - Myślę, że to jest realne - powiedział Mason - przynajmniej jeśli chodzi o kwestie finansowe. - Serdecznie panu dziękuję, to byłaby dla mnie wielka ulga, gdybym wiedziała, że pan się tym zajmie. Wprawdzie wierzę, że ciotka Adela potrafi dać sobie radę, ale ta sytuacja jest na tyle niezwykła, że może należałoby zawiadomić policję. To jednak jest ostateczność, której wolałabym uniknąć. Czy mógłby pan zbadać tę sprawę chociaż na tyle, żeby zadecydować, czy należy zawiadamiać policję? - Koszty będą raczej symboliczne - poinformował Mason. - Czy upoważnia mnie pani do powiedzenia osobie będącej tutaj o tym telefonie? - Ma pan ma myśli ciotkę Adelę? - Tak. - Bardzo o to proszę. Ona jest tym wszystkim zmartwiona i... - Dobrze - powiedział Mason. - Wyjaśnię jej to. Jeśli zechce mi pani podać swój numer, zatelefonuję później. Mason zanotował numer na kartce notesu, odłożył słuchawkę i zwrócił się do Adeli Winters. - To była Cora Felton. Prosiła mnie o zbadanie tej sprawy. Będę musiał porozmawiać z tym Hinesem. Proszę teraz, żeby pani dokładnie stosowała się do moich poleceń. Niech pani wraca do mieszkania i nie mówi Hinesowi o swojej wizycie u mnie - niech mu się zdaje, że pani pojechała taksówką prosto do domu. Taksówka czeka, czy ją pani zwolniła? - Nie, czeka. Myślałam, że może Hines przyjedzie tam, zanim dojadę, a gdyby zobaczył mnie z innym kierowcą... - Doskonale - rzekł Mason. - Proszę tam wracać. Proszę iść do mieszkania i zachowywać się, jak gdyby nigdy nic. Zadzwonię mniej więcej za godzinę. Przedstawię się pani jako Perry Mason, adwokat, i powiem, że chcę mówić z panią Reedley. Powiem, że przyjdę za kwadrans zobaczyć się z panią Reedley w bardzo ważnej sprawie i jeśli jej nie zastanę, zawiadomię policję. Wtedy pani zadzwoni do Hinesa, na ten numer, który pani podał, i powtórzy mu pani rozmowę ze mną. Zapyta pani, co robić, ale proszę się nie zdradzić z tym, że pani

mnie zna, ani nie mówić, w jakiej sprawie dzwonię. - Myśli pan, że Hines będzie w mieszkaniu, kiedy pan przyjedzie? - zapytała. - Albo będzie w mieszkaniu - powiedział Mason - albo będzie zmiatał z tego kraju gdzie pieprz rośnie, zależnie od tego, co tam knuje. - No dobrze - westchnęła z ulgą - zdjął mi pan ciężar z serca. Nie muszę panu chyba mówić, że nie mam zwyczaju martwić się byle głupstwem. Zdarzało mi się już być w nie najzręczniejszych sytuacjach. Ale tutaj jest coś, może ponury nastrój tego miejsca... Tam się czuje, że ktoś został zamordowany. Ciarki mnie przechodzą... - I jeszcze jedno - wtrącił Mason. - Czy kręci się przy tym jakiś mężczyzna? Czy polecono wam spotkać się z kimś, żeby was razem widziano? - Tylko Hines. Każdego wieczora zabierał nas na kolację. - Dokąd? - Do małych restauracji - całkiem przyjemnych, ale niedużych. - Czy się zdradził z jakimiś zamiarami? - Nie, oczywiście, że nie. Mam broń w torebce, proszę pana, i potrafię jej używać. Jeśli zacząłby atakować Ewę, potrafię go osadzić na miejscu. Gdyby się stawiał, pokażę mu wylot lufy, na wszelki wypadek, żeby się nie zagalopował. - Czy pani ma pozwolenie na noszenie broni? - Nie. - Radzę pani wobec tego pozbyć się jej. Może pani narobić sobie w ten sposób sporo kłopotu. - Proszę się o mnie nie martwić. Dam sobie radę. Proszę zająć się tym, żeby z Ewą było wszystko w porządku, a ja będę się troszczyć o siebie. Potrafię to robić doskonale. - Lepiej proszę sobie załatwić pozwolenie na ten rewolwer albo się go pozbyć. I niech pani nie przedsiębierze Żadnych akcji, dopóki tam nie przyjadę. Proszę wracać i spokojnie czekać. - Dobrze. - Proszę pamiętać, zadzwonię za godzinę. Teraz proszę pojechać i zrobić dokładnie to, co pani poleciłem. 3 Za dwadzieścia dwunasta Mason wszedł po schodach prowadzących do holu bloku mieszkalnego i nacisnął na tablicy domofonu guzik przy wizytówce z nazwiskiem Heleny Reedley. Prawie natychmiast odezwał się brzęczyk sygnalizujący, że otwarto drzwi wejściowe. Mason wszedł do holu, odnalazł windę i wjechał na trzecie piętro. Poszukał wzdłuż korytarza właściwego numeru mieszkania i zastukał zdecydowanie do drzwi. Otwarły się od razu. Mężczyzna w progu skłonił się I uprzejmie i wyciągnął na powitanie rękę. Był to ten sam człowiek, który wypłacił Córze Felton dziesięć dolarów. - Bardzo mi miło pana poznać. Więc to pan Perry Mason, słynny adwokat. To dla mnie naprawdę wielka przyjemność. Niech pan łaskawie wejdzie dalej. - Chciałbym rozmawiać z panią Reedley - powiedział Mason posuwając się w głąb mieszkania. - Niestety, pani Reedley cierpi na bardzo dotkliwy ból głowy i... - mężczyzna gwałtownie przerwał. - Ach!... W momencie, kiedy Mason wchodził do pokoju, na jego twarz padło światło i dopiero

wtedy mężczyzna go poznał. W jego niebieskich, wypukłych oczach widocznych spoza okularów malowała się konsternacja; w miejscu, gdzie okulary opierały się na wydatnym nosie, wystąpiły dwie czerwone plamy. - Panie Mason! - wykrzyknął mężczyzna. - Ja nie wiedziałem, że pan był... no, że już się spotkaliśmy. - Tak, widziałem już pana - stwierdził Mason. - Wtedy, kiedy płaciłem nie przyjętej kandydatce do pracy. - Tak, właśnie wtedy. Mężczyzna pocierał brodę czubkami palców. - To komplikuje sytuację - powiedział cedząc słowa. - Dlaczego? - Cóż... Chciałbym wiedzieć, jakie są pana związki z tym wszystkim. - A ja chciałbym wiedzieć - powiedział Mason – co pana z tym łączy. Zechce mi pan podać swoje nazwisko? - Ja... ja reprezentuję Hinesa. - Czy pan jest Hinesem? - No, powiedzmy, że jestem jego przedstawicielem. - Pytam o pańskie nazwisko. - Cóż, jeśli to takie ważne, niech będzie - Robert Dover Hines. - Tak, to jest ważne - wyjaśnił Mason. - Niech pan siądzie. Gdzie jest Helena Reedley? - Powiedziałem panu, cierpi na ból głowy. - To nie zgadza się z faktami, na ile je znam. Przestańmy się bawić w chowanego. Na czym polega ta zabawa? - Drogi panie, zapewniam, że... Czy zechce mi pan powiedzieć, co pana w tej sprawie interesuje? - Chcę mówić z Heleną Reedley - powiedział Mason. - To jest w tej chwili niemożliwe. - Nie ma rzeczy niemożliwych. Ten telefon przecież działa, prawda? - Tak, ale nie widzę, co to ma wspólnego z pana pytaniami. - Zostałem poinformowany - powiedział Mason - Że z panią Reedley można się porozumieć przez telefon. Chcę rozmawiać z nią samą i to teraz. Chcę, żeby udowodniła, że jest tą osobą, za którą się podaje. Jeśli nie będzie mogła tego zrobić, tutaj, z tego telefonu zawiadomię policję. - O czym pan zawiadomi? - zapytał z wyszukaną uprzejmością Hines. - Dowie się pan słuchając, co będę mówił - ton Masona był szorstki. - Jeśli pan taki ciekawy, proszę powiedzieć słowo i może pan zacząć słuchać. Hines ułoŻył kciuk po jednej stronie brody, resztę palców z drugiej strony i pocierał twarz ręką ułożoną w kształt litery V. - To rzeczywiście fatalnie się składa, proszę pana. Przemawiał ciągle jeszcze słodkim tonem. - Dla kogo? - Dla wszystkich zainteresowanych. - Ja jestem zainteresowany - powiedział Mason - i nie widzę w tym nic fatalnego dla mnie. - Czy wolno zapytać, w jaki sposób dowiedział się pan, o tym mieszkaniu? - MoŻe pan pytać, o co się panu Żywnie podoba - powiedział Mason - jeśli uznam za stosowne, to panuj odpowiem, a jeśli nie, to nie. A tymczasem: gdzie jest Helena Reedley? - Proszę pana, nie upierajmy się przy tym, porozmawiajmy jak ludzie rozsądni. Może

znajdziemy jakąś drogę porozumienia. Myślę, że jeśliby pan tylko spróbował być szczery i powiedział mi... Mason szybko podszedł do drzwi i otworzył je. Za drzwiami była szafa. Hines skoczył w kierunku adwokata. - Ależ proszę pana! Pan nie ma prawa przeszukiwać tego mieszkania. Muszę stanowczo prosić... Mason odsunął go na bok i otworzył drugie drzwi. Te prowadziły do sypialni. Siedziała w niej Adela Winters z rękoma skrzyżowanymi na kolanach i triumfującym uśmiechem na twarzy, a obok niej brunetka, podobna z wyglądu i figury do Cory Felton. Dziewczyna wygadała na przestraszoną. Perry Mason ukłonił się. - Pani Reedley? Hines spoza jego łokcia odpowiedział na pytanie. - Tak, to pani Reedley. - Czy ból głowy nieco minął? - zapytał Mason. - Ja... ja... - Zaraz, zaraz - zaprotestował Hines - takie działania przemocą jest całkowicie sprzeczne z prawem, panie Mason. - Tu jest telefon - - powiedział Mason. - Niech pan zawoła policję. Niech pan zażąda, Żeby mnie aresztowano. - Ależ proszę pana - wykrzyknął znowu Hines - bądźmy rozsądni. - To mi odpowiada - stwierdził adwokat. - To jest pana partia, niech pan ją rozgrywa, ja spróbuję się dostosować. - Dobrze, chodźmy do drugiego pokoju i usiądźmy. - Panie, mam nadzieję, będą nam towarzyszyć. Kobieta, która według przypuszczeń Masona była Ewą Martell, zerknęła niepewnie na Hinesa, ale Adela Winters od razu poderwała się na równe nogi. - Chodź, moja droga - powiedziała i dodała: - To chyba pan Mason, który telefonował mniej więcej godzinę temu. - Tak, proszę pani - powiedział Mason. - Teraz, jeżeli pan pozwoli, ja coś powiem - szybko wtrącił Hines. - Zależy mi na tym - odpowiedział Mason. - Miałem na myśli tylko panie. - Przestańmy mydlić sobie oczy, Hines. Pan zamieścił w gazecie czytanej przez wszystkie aktorki ogłoszenie, poprzez które poszukiwał pan kobiet o określonych warunkach zewnętrznych, które mogłyby podjąć bardzo tajemniczą pracę. Kazał pan im wszystkim ubrać się jednakowo i rozstawił je pan na rogach ulic. Ostatecznie wybrał pan tę młodą osobę, prawdopodobnie dlatego, że najbardziej przypomina kobietę, za którą chce ją pan podstawić. Otóż proszono mnie, żebym zbadał tę sprawę na tyle przynajmniej, żeby się upewnić, że nie ma w niej nic niezgodnego z prawem. - Kto pana o to prosił? - Mój klient. Hinesowi najwidoczniej robiło się coraz bardziej nieswojo. - Proszę pana, to nie jest wyczerpująca odpowiedź. - Mnie wystarczy. - Pan chce się przekonać, czy to działanie, które pan określa jako podstawienie fałszywej osoby, jest legalne, czy nie? - Tak, proszę pana.

- Jeśli przekonam pana, że jest to zupełnie legalne? - Wtedy nie będę miał nic więcej do zrobienia w tej sprawie. Skoro ta młoda osoba chce zarobić pieniądze w sposób zgodny z prawem - ja nie mam nic przeciwko temu. - Proszę pana, ja... Gdzie moglibyśmy porozmawiać w cztery oczy? - Właśnie tutaj. - Powiedziałem - w cztery oczy. - Tutaj mamy zapewnione maksimum dyskrecji. - Dobrze, usiądźmy - powiedział Hines z rezygnacją. - No więc... Pan mnie zupełnie zaskoczył. Proszę mi dać trochę czasu, żebym mógł odnaleźć się w tym wszystkim. Ewa Martell i Adela Winters usiadły na tapczanie, Mason siadł naprzeciwko na fotelu, Hines po namyśle przysunął sobie krzesło i usiadł przy stole. - Proszę pana - zwrócił się do Masona - postanowiłem być z panem szczery. - To bardzo dobrze - powiedział Mason - jednak przedtem sprawdzimy, czy pańskie rachunki są w porządku. Czy wypłacił pan tym kobietom ustalone sumy? - Jeszcze nie. - Może zechce pan wobec tego teraz wypłacić im pieniądze. - Uczynię to z przyjemnością, ale nie mam ochoty wypełniać pańskich poleceń i to wydanych takim tonem. - Niech pan to załatwi, wtedy nie będzie już potrzeby wydawania poleceń. - Polecenie jednak zostało wydane. - Dobrze, do diabła, niechże pan im zapłaci. Hines zaczerwienił się: - Czy one są pana klientkami? - W pewnym stopniu. Ktoś z ich przyjaciół prosił mnie, żebym miał oko na tę sprawę. Po chwili wahania Hines wyjął mocno wypchany portfel. Z portfela wyciągnął pięć banknotów pięćdziesięciodolarowych i wręczył je Ewie Martell; następnie podał studolarowy banknot Adeli Winters. - Teraz już lepiej - powiedział Mason, kiedy Hines chował portfel do kieszeni. - Może pan zacząć mówić. - Ta młoda osoba nazywa się Ewa Martell - zaczął Hines - kobieta, którą jej towarzyszy, to pani Adela Winters, pełniąca funkcję opiekunki Ewy. Jeśli widział pan ogłoszenie, pamięta pan, że zobowiązałem się płacić, i to dobrze płacić, opiekunce. Dla mego własnego bezpieczeństwa, a także dla bezpieczeństwa tej młodej osoby, chciałem, żeby nie było nic dwuznacznego w tej sytuacji, nic takiego, co mogłoby prowadzić do... och, do jakiegoś zarzutu o wykroczenia moralne. - Tak jest - przyznał mu rację Mason - powiedzmy, że te sprawy nie wchodzą w grę. A więc to jest pani Ewa Martell. Czy słusznie odnoszę wrażenie, że pani tu mieszka jako sobowtór Heleny Reedley? - Tak - odpowiedziała brunetka. - Dlaczego? - Takie miałam polecenie. - Od kogo? Zawahała się przez moment, ale Adela Winters szybko odpowiedziała: - Zlecił to Hines, ten pan, który przed panem siedzi. Polecił nam to w momencie, kiedy się tu wprowadziłyśmy, a my stosowałyśmy się do tego co do joty. Wszystko robiłyśmy dokładnie tak, jak nam kazał. - Czy tak? - zapytał Mason. Hines odchrząknął.

- W zasadzie to prawda - przyznał niechętnie. - Rozumiem z tego - powiedział adwokat - Że pan bierze za to odpowiedzialność? - Tak, proszę pana, od początku do końca. - Spodziewam się, że pan zdaje sobie sprawę z tego, że podstawianie innych osób i fałszowanie tożsamości jest przestępstwem? - Tylko wtedy, kiedy robi się to w celu oszustwa, proszę pana. Sprawdzałem przepisy bardzo, bardzo starannie. Zapewniam pana, że wszystkie moje poczynania w tej sprawie są całkowicie zgodne z prawem. Nie ma tutaj cienia intencji oszustwa - wyjaśnił Hines. - Ale zamierza pan zwieść ludzi? - To bardzo wyraźna różnica z punktu widzenia prawa. - Wiem, że tak jest - powiedział Mason. - Właśnie się zastanawiam, czy pan wie, na czym ona polega. - Wiem. - Kto wynajmuje to mieszkanie? - Ja... to znaczy... - Pytam, kto je wynajmuje? - Helena Reedley. - Prawdziwa Helena Reedley? - Tak. - Kto pozwolił panu wprowadzić tutaj te dwie kobiety? - Mam na to jej pozwolenie. - Na piśmie? - Nie. - No widzi pan - powiedział Mason. - Chwileczkę, proszę pana. Zechce pan przyjąć teraz moją propozycję. Powiedzmy, że poproszę samą panią Reedley, żeby przyszła do pana i powiedziała, że ja ją reprezentuję, że wszystko, co robię, jest w porządku, że nie chcemy popełnić oszustwa i że wspólnie ponosimy pełną odpowiedzialność za wszystkie polecenia, jakie wydajemy tej młodej osobie. Czy to panu odpowiada? - Prawdziwa Helena Reedley? - zapytał z naciskiem Mason. - Tak, proszę pana. Mason skrzywił się. - Czy to będzie numer drugi z pana listy brunetek? - Proszę pana, Helena Reedley będzie miała przy sobie prawo jazdy, na nim znajduje się odcisk jej palca. Może pan pobrać odcisk palca bezpośrednio z jej ręki i porównać go z odciskiem na prawie jazdy. Trudno o bardziej niezbity dowód. - Kiedy to wszystko miałoby się odbyć? Hines popatrzył na zegarek. - Teraz jest prawie dwunasta w południe. Postaram się przysłać ją do pańskiego biura o pierwszej, za godzinę. - Niechże pan to zrobi. Mason wstał i poszedł w kierunku drzwi. W progu odwrócił się i powiedział do Ewy Martell: - Mój numer jest w książce telefonicznej. Jeśli cokolwiek budziłoby pani wątpliwości, proszę do mnie zatelefonować. Ja zadzwonię do pani po południu. Dopóki się z panią nie porozumiem, proszę nic nie robić. - Ależ proszę pana - zaprotestował Hines - zapewniam, że wszystko jest w porządku,

wszystko jest całkowicie zgodne z prawem. To pan, do diabła, wprawił mnie w nie lada kłopot, mieszając się w to wszystko. Ale skoro już pan to zrobił, obiecuję, że ciekawość pana zostanie zaspokojona i to w pełni. - Moją ciekawość niełatwo zaspokoić, panie Hines. - Czy odcisk palca pana nie przekona? - Przekona mnie o identyczności odcisków palców - powiedział Mason i dodał: - To wszystko. Zamknął za sobą drzwi i zostawił Hinesa w towarzystwie dwóch kobiet. 4 Mason w swoim gabinecie spojrzał na zegarek już po raz drugi w ciągu ostatnich dziesięciu minut. - Myślę, że dałem się nabrać - powiedział. Della Street potwierdziła skinieniem głowy. - Damy jej jeszcze pięć minut. - Czy rzeczywiście myślałeś, że ona przyjdzie? - zapytała Della. - W gruncie rzeczy nie wiem. Próbowałem nie nastawiać się z góry. - Jakie wrażenie wywarł na tobie Hines? - Niezbyt dobre. - Ale jego sytuacja jest rzeczywiście niezręczna - powiedziała Della - nie mogę zrozumieć, dlaczego miałby obiecać, że coś podobnego zrobi, a potem nie dotrzymać słowa. Chyba, Że po prostu gra na zwłokę. - Cały czas grał na zwłokę - odparł Mason. - Ale wydaje mi się, że mógłby wybrać jakiś sposób nie aż tak bardzo oczywisty. Poza tym na pewno mógł nieco oddalić termin. Mógłby na przykład powiedzieć, że ona przyjdzie o czwartej i zyskać w ten sposób cztery godziny całkowitego spokoju. - A jeżeli Helena Reedley rzeczywiście pojawi się tutaj i jeżeli odcisk jej palca będzie identyczny z tym, który znajduje się na prawie jazdy, czy cię to przekona, że wszystko jest w porządku? Mason roześmiał się. - Jeśli uda się jej przekonać mnie, że to ona podpisała umowę o wynajęcie tego mieszkania i że do niej należy wszystko, co się tam w środku znajduje. W końcu mogą istnieć dwie lub trzy Heleny Reedley w tym kraju. Nie uspokoję się, dopóki nie dowiem się dokładnie, po co Hines potrzebował tej brunetki i dlaczego umieścił ją w mieszkaniu jako Helenę Reedley. W porządku, Della, tutaj jest numer Hinesa, połącz mnie z nim, proszę. Della Street uzyskała połączenie poprzez Gertie i za chwilę skinęła na Masona. - Jest przy telefonie, szefie. - Halo, Hines? - odezwał się Mason. - Tak, proszę pana. - Pana świadek jeszcze nie stawił się u mnie. - Jak to, jeszcze nie? - wykrzyknął Hines tonem zupełnego niedowierzania. - Właśnie. - Nie mogę tego zrozumieć. PrzecieŻ porozumieliśmy się i ona miała być u pana... AleŻ powinna tam być dwadzieścia minut temu! - Ja też tak zrozumiałem. - Proszę pana, niech pan okaże jeszcze trochę cierpliwości, ona na pewno za parę minut będzie. Musiało ją zatrzymać coś nieprzewidzianego.

- Nie chcę Żadnych nieporozumień w tej sprawie - powiedział Mason. - Czy pan z nią rozmawiał? - Ależ tak. - Osobiście czy przez telefon? - Przez telefon. - Czy pan jest zupełnie pewien, że to z nią pan rozmawiał? - Całkowicie. - Powiem panu, co zrobię, Hines. Daję panu jeszcze dokładnie dziesięć minut czasu. Za dziesięć minut moje klientki opuszczą mieszkanie. Jeśli o nie chodzi, ich praca jest skończona aż do momentu, kiedy będę wiedział, na czym to wszystko polega. - Błagam pana, niech pan tego nie robi. Nie mogę dopuścić do tego, żeby one wyszły z mieszkania. To by... to by było straszne! - W takim razie niech pan skłoni panią Reedley, żeby zjawiła się tutaj w ciągu dziesięciu minut - skwitował Mason i odłożył słuchawkę. Odnotował dokładnie godzinę. - Teraz - powiedział do Delli - poproś Gertie, żeby mnie połączyła z Adelą Winters. Powiedz jej, żeby się bardzo spieszyła z tym telefonem, bo prawdopodobnie Hines będzie usiłował do nich dzwonić i wszelkimi sposobami je zatrzymać. Della podała Gertie numer telefonu i poprosiła ją o jak najszybsze połączenie. Czekając przy telefonie zapytała Masona: - Chcesz rozmawiać z Adelą Winters czy z Ewą Martell? - Z Ewą Martell. To ją mam ochraniać. Della potwierdziła skinieniem głowy i szybko wróciła do telefonu. - Halo? Tu biuro mecenasa Masona. Czy to... Ach tak, pani Winters, czy mogę mówić z Ewą Martell? Chwileczkę. Pan Mason chce z panią mówić, panno Martell. Zwróciła się do Perry Masona. - Jest przy telefonie. Gertie przełączyła rozmowę na twój aparat. - Panna Martell? - zapytał Mason podnosząc słuchawkę. - Tak. - Tu Perry Mason. Hines wystrychnął mnie na dudka z tą obietnicą. Proszę teraz wykonać bardzo dokładnie moje polecenia. - Tak, proszę pana. - Pani Winters ma pani towarzyszyć. Proszę wziąć swoje ubrania i pani Winters niech weźmie wszystkie swoje rzeczy, które ma w mieszkaniu. Proszę je jakoś spakować i opuścić mieszkanie. - Ona ma sporo rzeczy, proszę pana. Tutaj są jakieś walizki. Czy możemy pożyczyć jedną z nich i potem... - Absolutnie nie - powiedział Mason. - Nie chcę, żeby ktokolwiek miał jakikolwiek punkt zahaczenia przeciwko wam. Czy pani mnie rozumie? - Niezupełnie. - Jeśli weźmiecie choćby tylko szpilkę z tego mieszkania, prawdziwy właściciel może twierdzić, że weszłyście tam w celach przestępczych i że zabierając prywatną własność dopuściłyście się kradzieży, a przedtem nielegalnego wejścia do cudzego mieszkania. To jest włamanie i byłoby sądzone jako poważne przestępstwo. Czy pani mnie rozumie? - Tak, teraz rozumiem. Czy pan sądzi, że ktoś mógłby nas o to oskarżyć? - Nie wiem, ale nie chciałbym niczym ryzykować. Niech panie zwiążą te rzeczy w tobołek. Wszystko jedno, jak to będzie wyglądało. Proszę zabrać swoje rzeczy i wyjść. - Proszę pana?

- Słucham. - Czy Hines wie, że wychodzimy? - Uprzedziłem go, że tak się stanie. - To znaczy, że on przybiegnie tutaj? - Tak. - Może nam coś obiecywać. - Proszę nie zwracać uwagi na to, co powie - powiedział Mason - wynieście się stamtąd tak, jak powiedziałem. - I co potem? - Potem proszę mi dać znać, że już jesteście gdzie indziej. To będzie dla mnie znak, że mam wolne pole do działania. Proszę bardzo uważać, żeby nie wziąć nic z tamtego mieszkania. Nawet pudełka zapałek nie wolno wam zabrać. - Gdzie mamy pójść? - Wszystko jedno gdzie. Do pani mieszkania albo do kina, gdziekolwiek, byle nie tam. Proszę wyjść i to jak najszybciej. - Doskonale, wyjdziemy w ciągu pół godziny. - Proszę, niech to nie trwa dłużej, niż piętnaście minut - powiedział Mason, odłożył słuchawkę i powrócił do przerwanego dyktowania. Po jakimś czasie zadzwonił telefon i Della Street oznajmiła, że Ewa Martell jest przy aparacie. - Halo, Ewa. Gdzie teraz jesteście? - Przy automacie telefonicznym w hotelu Lorenzo. - Nie miały panie kłopotu z opuszczeniem mieszkania? - Hines zadzwonił, powiedział, że zaraz tam przyjdzie, ale nie przyszedł. - Czy chciał czegoś jeszcze? - Chciał, żebyśmy zostały, robił nam mnóstwo propozycji. Wreszcie prosił, żebyśmy zostały tylko dotąd, dopóki on nie przyjdzie i nie porozmawia z nami. Ale, proszę pana, nie wróciłyśmy do domu dlatego, że jesteśmy śledzone. - Przez kogo? - Przez dwóch mężczyzn. Przynajmniej tylu zauważyłyśmy. Może są i inni, ale o nich nie wiemy. - Tego się obawiałem - oświadczył adwokat. - Czy jesteście zupełnie pewne, że nie wzięłyście nawet najdrobniejszej nie swojej rzeczy z tamtego mieszkania? - Nie, niczego, nawet papierosa. - I jesteście pewne, że ci ludzie was śledzą? - Tak. - Czy oni zauważyli, że o tym wiecie? - Nie przypuszczam. Nie spostrzegłybyśmy ich, gdyby nie to, że - rozumie pan - rozglądałyśmy się dookoła, byłyśmy zdenerwowane. - Hines się nie pokazał? - Nie. Wyszłyśmy za piętnaście druga. Spojrzałam na zegarek na wszelki wypadek, gdyby trzeba było powiedzieć dokładnie, kiedy opuściłyśmy mieszkanie. Ciotka Adela trochę się grzebała, inaczej wyszłybyśmy wcześniej. Musiała gdzieś tam telefonować, ale powiedziałam jej, żeby to zrobiła z holu na dole. Chciała zadzwonić do pana, ale telefon był zajęty, a pod numerem Hinesa nikt nie odpowiadał. To się zdarzyło pierwszy raz. On nam powiedział, Że zawsze ktoś będzie odbierał telefony pod tym numerem w dzień i w nocy. Kiedyś, kiedy go nie było, odebrała telefon jakaś kobieta. Byłyśmy ciekawe, po tym co panu powiedział, czy to nie była Helena Reedley. To znaczy, ja podsunęłam to ciotce Adeli. Pan wie, co ona o

tym myśli. Jej się zdaje, że prawdziwa Helena Reedley nie żyje i... - Co powiedział przez telefon Hines? - Och, był strasznie niespokojny. Powiedział, że pan zachowuje się nierozsądnie, że my nie robimy nic złego i że w końcu ta osoba zamierzała przyjść do pana, ale wypadło jej coś innego. Powiedział, że jeżeli tylko poczekałby pan cierpliwie jeszcze trochę, ona by przyszła, uspokoiłaby pana zupełnie i wszystko byłoby w porządku. - Mówienie nic nie kosztuje - stwierdził Mason. - Zadzwonię do niego i powiem mu, że kiedy tylko zaspokoi moją ciekawość, będziecie mogły wrócić, ale tymczasem musiałyście się usunąć, bo zmuszał was do robienia czegoś, co było niezgodne z prawem. A więc jeśli o was idzie, ciągle jeszcze należy wam się rekompensata. Mam nadzieję, że go do tego skłonię. - Poczynił nam sporo obietnic wszelkiego rodzaju - powiedziała Ewa - i prosił o jedną rzecz, to znaczy o to, żebyśmy nie wracały do domu przed piątą. Powiedział, że jeżeli pójdziemy do jakiegoś publicznego lokalu i poczekamy tam do piątej, wszystko będzie w porządku i będziemy mogły wrócić, ale gdybyśmy przedtem poszły do naszego mieszkania, cała sprawa przepadnie. - Nie powiedział dlaczego? - Nie, ale bardzo to podkreślał. Twierdził, że jeśli pójdziemy do siebie, to wszystko przepadnie, przynajmniej jeżeli chodzi o niego. - Czy dlatego poszły panie do hotelu Lorenzo? - Dlatego, a także ponieważ zorientowałyśmy się, że jesteśmy śledzone. - Dobrze, że już nie jesteście w tamtym mieszkaniu - powiedział adwokat. - Teraz ja mogę działać. Czekajcie w tym hotelu. Nie opuszczajcie go, dopóki do mnie nie zatelefonujecie i dopóki ta sprawa się nie wyjaśni. Proszę nie oddalać się stamtąd. Mason, otrzymawszy od Ewy zapewnienie, że zastosują się do jego rady, odłożył słuchawkę i odezwał się do Delli Street: - Della, pobiegnij korytarzem do Agencji Detektywistycznej Drake’a. Powiedz Paulowi Drake, że te dwie kobiety są w hotelu Lorenzo i że są śledzone. Chciałbym, żeby zbadali, kto je śledzi i komu składa raporty. Powiedz Paulowi, żeby wysłał czterech albo pięciu ludzi do wykonania tego zadania. Chcę, żeby najpierw wypatrzyli tych śledzących, a potem obstawili i śledzili ich z kolei. Możesz podać Paulowi rysopisy tych kobiet, żeby jego ludzie rozpoznali je bez trudu. One będą w holu hotelu Lorenzo. Powiedz mu, żeby nie szczędził wysiłków ani kosztów. Ten sprytny pan nazwiskiem Hines zapłaci za to wszystko. Della wybiegła z pokoju. Mason kilkakrotnie nacisnął widełki telefonu i kiedy zgłosiła się telefonistka, powiedział: - Gertie, połącz mnie z tym mieszkaniem. Masz numer u siebie. - Dobrze. - Jeżeli tam nikt nie odpowie, spróbuj połączyć mnie z numerem Hinesa, Drexberry 5236. - Tak jest, proszę pana. - Pospiesz się. - Tak, proszę pana. Czy mam do pana zadzwonić, kiedy... - Nie, poczekam przy telefonie, Gertie. Połącz mnie z Hinesem tak szybko, jak tylko możesz. Mason słyszał terkot tarczy, kiedy Gertie wykręcała numer. Potem usłyszał sygnał. - Nikt się nie zgłasza, proszę pana, w mieszkaniu pani Reedley. Spróbuję połączyć z tym numerem Drexberry 5236.

Jeszcze raz słychać było wykręcanie numeru i sygnał dzwoniącego telefonu. Potem była cisza. - Znowu nikt nie odpowiada - oznajmiła Gertie. Mason powiedział: - Spróbuj mnie połączyć jeszcze raz za pięć minut. I jeszcze, Gertie, jeśli zadzwoni Hines, bardzo mi zależy na tej rozmowie. Bez względu na to, co się będzie działo, koniecznie przełącz ten telefon bezpośrednio do mego gabinetu. - Pan Hines? - Tak, Robert Dover Hines. - Dobrze, natychmiast przełączę go do pana. Odkładając słuchawkę Mason usłyszał szybkie kroki Delli na korytarzu i po chwili zgrzyt klucza w zamku drzwi jego gabinetu. - To się nazywa szybkie działanie – powiedział Mason. - Udało mi się złapać Paula Drake’a na korytarzu, kiedy zamierzał wejść do windy. Opowiedziałam mu, jak wygląda sytuacja, i Paul już zaczął działać. - Chciałem porozmawiać z Hinesem, ale nie mogłem się do niego dodzwonić - powiedział Mason. - Nikt w mieszkaniu nie odpowiada. Powiedziałem Gertie, żeby natychmiast przełączyła telefon, gdyby tutaj zadzwonił. - Myślisz, że zadzwoni? - Nie wiem. Mam nadzieję. Wydostałem moje klientki z tego mieszkania i teraz mam wolną rękę do prowadzenia z nim targu. To powinno postawić go w stan pogotowia. - Dlaczego wygodniej ci teraz, kiedy ich już nie ma w mieszkaniu, szefie? - Dlatego, że nic a nic nie wiemy o tym facecie - odpowiedział Mason. - Mógłby zniknąć z pola widzenia i zostawić te kobiety w pułapce; gdyby policja przyszła i zastała Ewę Martell występującą pod nazwiskiem Heleny Reedley, mieszkającą w mieszkaniu Heleny Reedley, ubraną w rzeczy Heleny Reedley i... chyba wiesz, co by było. Mielibyśmy sporo kłopotu z wyjaśnieniem takiej sprawy. - Czy myślisz, że to Hines polecił śledzić te kobiety? - Bardzo moŻliwe. Hinesowi bardzo zależało, żeby one poszły po prostu do jakiegoś uczęszczanego miejsca i poczekały. Szczególnie upierał się przy tym, żeby nie wracały do własnego mieszkania, bo cała sprawa wzięłaby w łeb; może więc śledzi je teraz i pilnuje, żeby nie poszły do domu. - Ale dlaczego? - Właśnie próbujemy się dowiedzieć, dlaczego. - Myślisz, że Helena Reedley nie żyje? - Nie wiem. Być może. Na razie nie mamy dostatecznych informacji, żeby zastanawiać się nad tym. Ale jest jeden fakt bardzo istotny w tej sprawie. - Jaki? - Instrukcje, jakich udzielił Hines Adeli Winters. Jeśli ktoś z przyjaciół telefonowałby do Heleny Reedley, Adela Winters miała odpowiedzieć, że Helena Reedley zadzwoni za piętnaście albo dwadzieścia minut, zawiadomić o telefonie Hinesa - i zapomnieć o tym. - Ale czy to nie wskazywałoby, że Helena Reedley jest... aha, rozumiem. Jeśli ona nie odpowiedziałaby później na telefon, ten ktoś mógłby nabrać podejrzeń. - No właśnie, Della. Jeśli Hines chciałby tylko spławić przyjaciół pani Reedley, wymyśliłby lepszy sposób - kazałby odpowiadać, że pani Reedley poszła po sprawunki, wyjechała za miasto, albo coś w tym rodzaju. Ale skoro kazał mówić, że zadzwoni za piętnaście albo dwadzieścia minut, znaczy, że chciał to jakoś załatwiać. - Jak myślisz, w jaki sposób? - Pewnie Helena Reedley odpowiadała na te telefony, zgodnie z zapewnieniem Adeli Winters.

- Ale jak? - Po prostu. Helena Reedley czegoś się boi. Dała nura i gdzieś się ukrywa. Nie moŻe nie Żyć, bo najwyraźniej odpowiada na telefony przyjaciół. Oni oczywiście nie mogą wiedzieć, że nie dzwoni z własnego mieszkania i... - w tym miejscu przerwał mu dzwonek telefonu. - To prawdopodobnie Hines - powiedział i podniósł słuchawkę. Ale w aparacie odezwał się głos Gertie. - Jest tutaj pani Helena Reedley. Mówi, że była umówiona z panem trochę wcześniej dziś po południu. Nie mogła przyjść o właściwej godzinie i... - Wpuść ją od razu do mnie - przerwał Mason. Odłożył słuchawkę i zwracając się do Delli powiedział: - To Helena Reedley. Zapowiada się niezła historia. Gertie wprowadziła do gabinetu szczupłą brunetkę. Nowo przybyła najpierw zlustrowała Dellę od stóp do głów. Potem zwróciła się do Perry Masona. - Dzień dobry panu. Nazywam się Helena Reedley. To miło z pana strony, że zechciał mnie pan od razu przyjąć. Przykro mi, że się spóźniłam. - Proszę, niech pani usiądzie - powiedział Mason. - Chciałbym pani zadać kilka pytań. - Uprzedzano mnie o tym. Przeszła przez pokój wdzięcznym krokiem smukłej, młodej dziewczyny, świadomej tego, Że jej doskonała figura zwraca uwagę. Zewnętrznie była bardzo podobna do Ewy Martell, nawet rysy ich twarzy były podobne. Różniła się jednak od Ewy całkowitym panowaniem nad sobą i ogólnym wrażeniem, jakie wywierała. Jej płynne ruchy odznaczały się nie tylko gracją, jaką daje doskonałe zdrowie, ale były jeszcze idealnie rytmiczne, powolne, prowokujące. Duże ciemne oczy o długich, gęstych rzęsach patrzyły pewnie spod delikatnych łuków brwi. Całą uwagę skupiła na Masonie, zupełnie ignorując obecność Delli. - Czego chciałby się pan dowiedzieć ode mnie? - A co - zapytał Mason przyglądając jej się uważnie - chciałaby mi pani powiedzieć? Na moment na jej twarzy odmalowało się zniecierpliwienie. - Hines powiedział mi, że pan miał do mnie jakieś pytania. W jej głosie, podobnie jak w ruchach, była jakaś powolność, wywierająca silne wrażenie na słuchaczu. Mason zauważył, że pod koniec każdej wygłaszanej kwestii unosiła nieco brwi i zwracała twarz w górę, zawsze w tę samą stronę. - Mam tylko jedno pytanie - powiedział - i już raz je pani zadałem: co pani chciałaby mi powiedzieć? Poruszyła się niezadowolona. - O czym? - O czymkolwiek. - Wydaje mi się, że interesuje pana moje mieszkanie. - Czy to jest rzeczywiście pani mieszkanie? - Oczywiście. - Czy może pani to udowodnić? - Hines uprzedzał mnie, że rozmowa z panem moŻe być trudna... Czy mogę sobie przysunąć krzesło? Mógłby pan zrobić mi trochę miejsca na biurku?... To są dokumenty, dowodzące mojej tożsamości. Otworzyła torebkę, wyjęła z niej skórzany portfel z przegródkami i z jednej wyciągnęła prawo jazdy. - Wydane Helenie Reedley - powiedziała. - Zauważy pan, że adres jest ten sam, właśnie tego mieszkania, o które panu chodzi. No i jeśli przyjrzy się pan odciskowi mego palca...

Może ma pan tutaj poduszeczkę z tuszem do pieczątek i kawałek papieru? Proszę, oto odcisk mojego palca. Proszę zauważyć, że dokładnie odpowiada odciskowi palca na prawie jazdy. Helena Reedley wyjęła z torby płatek kosmetyczny do zmywania rąk, wytarła tusz z palca i wyrzuciła płatek do kosza od śmieci. Usiadła na krześle i czekała, aż Mason porówna odcisk jej palca z odciskiem na prawie jazdy. - Czy mogę zapalić? - zapytała. - Tak, proszę - powiedział Mason nie podnosząc głowy znad papierów z odciskami palców. Znów widać było przez moment, że jest wyraźnie niezadowolona. Ale wyjęła papierośnicę, a z niej papierosa, zapaliła i dalej uważnie przypatrywała się Masonowi. - Odciski wydają się identyczne - powiedział Mason. - One są identyczne. - Widzę, że adres jest adresem mieszkania, o którym mówimy. Ale może ma pani jeszcze inne dowody? - Oczywiście, że mam - odpowiedziała spokojnie. - Domyślałam się, że będzie pan wymagał wielu. Mam kwity opłaty za komorne, podpisane przez administratora domu. Proszę zwrócić uwagę, że są to kwity opłat za kolejne miesiące ostatniego półrocza. - Czy pani ma legitymację i numer ubezpieczenia? – zapytał Mason. - Nie. - Monosylabiczna odpowiedź zabrzmiała lekceważąco. - A ma pani inne dokumenty stwierdzające pani tożsamość, poza prawem jazdy? - Oczywiście. Mam karty kredytowe, legitymację klubu golfowego i rozmaite inne papiery, ale nie widzę powodu przedstawiania ich panu. Prawo jazdy to zupełnie wystarczający dowód, jest wydane sześć miesięcy temu. - Wolałbym jednak, żeby pani pokazała mi te inne dokumenty - powiedział Mason. Teraz już było widać, że na chwilę ogarnęła ją wściekłość. Ale bez słowa wyciągnęła kilka kart i legitymacji i podała mu do przejrzenia. Mason wyjął pióro, wziął kartkę papieru i zaczął spisywać dokumenty z datami i numerami. - Ależ proszę pana, czy to rzeczywiście konieczne? - Tak mi się wydaje. - To doskonale - powiedziała przez zaciśnięte zęby. Mason po spisaniu wszystkich informacji podał jej dokumenty. Odbierając papiery, niby przypadkiem musnęła końcami palców rękę Masona i obdarzyła go nagle promiennym uśmiechem. - Czy teraz, kiedy uporaliśmy się z niemiłą częścią mojej wizyty, nie moglibyśmy zostać przyjaciółmi? Mason uśmiechnął się krzywo. - Nie uporaliśmy się jeszcze z nieprzyjemną częścią tej wizyty. Pani jest właścicielką tego mieszkania, to znaczy pani je wynajmuje. Co z tego wynika? - Mój przyjaciel, pan Hines, jest przeze mnie upoważniony do wszelkich działań związanych z tym mieszkaniem. - Czy z zawartością mieszkania też? - zapytał Mason. - Też. Mason zwrócił się do Delii Street. - Bądź łaskawa napisać, co ci podyktuję, Dello. „Stwierdza się, że podpisana niżej Helena Reedley od sześciu miesięcy była lokatorem mieszkania w bloku mieszkalnym zwanym Siglet Manor, znajdującym się przy Ósmej ulicy; mieszkanie, wynajmowane przez niżej podpisaną, oznaczone jest numerem 326 w wyżej określonym bloku. Ja, niżej podpisana, oświadczam stanowczo, że jestem wyłączną właścicielką wszystkich przedmiotów