GARDNER Erle Stanley
Sprawa opanowanej złodziejki
TŁUMACZYŁ PAWEŁ KRUK
OSOBY
Perry Mason - prawnik,
który wykopuje swoje dowody
Della Street - sekretarka i powiernica
Perry Masona
Sarah Breel - która potrafiła ukrywać
swoje emocje lepiej niż skłonność do kradzieży
Hawkins - detektyw z domu towarowego
Virginia Trent - młoda kobieta,
którą często kierowały emocje
George Trent - brat Sarah Breel,
którego częste pijatyki osiągnęły wreszcie kres
Pani Ione Bedford - młoda kobieta,
która interesuje się brylantami
Austin Cullens - kolekcjoner brylantów,
który znał wielu ciekawych ludzi
Sierżant Tremont - oficer policji
Harry Diggers - świadek,
który chciał być uczciwy
Paul Drakę - prywatny detektyw,
którego najciekawszym, jeśli nie najlepszym, klientem był Perry Mason
Sierżant Holcomb - z wydziału zabójstw,
który każdego obrońcę traktował jako naturalnego wroga
Bill Golding - hazardzista,
który pragnie pozostać anonimowy
Eva Tannis - partnerka i wspólniczka Goldinga,
jeszcze bardziej niebezpieczna niż jej towarzysz
Dr Charles Gifford - lekarz,
który dzięki przyjaźni z Perry Masonem, angażuje się często bardziej niż wymagają tego jego
obowiązki
Pete Chennery - mądry facet,
który znał odpowiedzi na wszystkie pytania
Larry Sampson - zastępca prokuratora okręgowego
Pan Marąuad - niezbyt dyskretny bankier
Porucznik Ogilby - chłopak Virgini
Trent - który interesuje się bronią palną
Sędzia Barnes - który przewodniczy rozprawie
Dr Carl Franker - chirurg, który przeprowadza sekcje zwłok
Carl Ernest Hogan - ekspert balistyki w policji
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kiedy pierwsze duże krople deszczu
spadły na chodnik, Perry Mason ujął pod rękę
Delię Street i powiedział:
- Jeśli pobiegniemy, zdążymy się
schować w domu towarowym.
Della Street skinęła głową, podciągnęła
nieco spódnicę i pobiegła długimi, sprężystymi
krokami. Tym razem długonogi Perry Mason
nie musiał na nią czekać.
Pierwsze strugi ulewy złapały ich na
bocznej ulicy pozbawionej jakichkolwiek
zadaszeń. Zanim dotarli do rogu, z rynien
bluzgały już strumienie wody. Do portyku
domu towarowego zostało im jeszcze parę
kroków. Puścili się biegiem, tymczasem
ogromne deszczowe krople, niczym grad
płynnych kul, spadały na chodnik z taką siłą, że
wydawały się odbijać od jego powierzchni i
eksplodować wodnym grzybem. Mason
poprowadził Delię przez obrotowe drzwi.
- Chodź - powiedział. - Będzie padać
przez najbliższe pół godziny. Na ostatnim
piętrze jest restauracja. Porozmawiamy przy
herbacie.
Przyszpiliła go rozbawionym
spojrzeniem spod długich rzęs.
- Szefie, nie sądziłam, że kiedykolwiek
uda mi się zaciągnąć cię do restauracji w domu
towarowym.
Mason popatrzył na krople deszczu
zawieszone na krawędzi ronda jego
słomkowego kapelusza.
- To przeznaczenie, Delio - powiedział i
roześmiał się. - Ale nie pozwolę, żebyś ciągała
mnie za sobą, kiedy będziesz robiła zakupy.
Wsiadamy do windy i jedziemy na samą górę.
Nie będziemy zwracać uwagi na to, co
mówi windziarz: „Drugie piętro... futra
i bielizna damska, trzecie piętro, biżuteria,
naszyjniki z pereł i złote kolczyki, czwarte
piętro, zegarki, wisiorki i...
- A piąte? - przerwała mu. - Kwiaty,
słodycze i książki. Przynajmniej tam mógłbyś
się zatrzymać. Daj odetchnąć pracującej
kobiecie.
- Nie ma mowy - odparł. - Jedziemy od
razu na szóste - herbata, kanapka z szynką i
ciastko.
Wcisnęli się do windy i klatka ruszyła
powoli do góry. Zatrzymywała się na kolejnych
piętrach, które operatorka anonsowała
zmęczonym, monotonnym głosem.
- Zapomnieliśmy o dziale zabawek na
piątym piętrze - zauważyła Della Street.
Mason patrzył przed siebie zamyślony.
-Któregoś dnia, Delio - odezwał się -
kiedy wygram dużą sprawę, kupię sobie
kolejkę z dworcami, tunelami,
bocznicami i semaforami. Poprowadzę
ją przez całe moje biuro aż do biblioteki
prawniczej i... - Urwał, słysząc jej
chichot. - O co chodzi?
-Wyobrażam sobie Jacksona w
bibliotece – powiedziała - jak szuka
zaaferowany jakiejś ustawy, aż tu do
pokoju wjeżdża z gwizdem pociąg.
Zachichotał i poprowadził ją do jednego
ze stolików restauracji. Potem spojrzał na okno
ociekające strumieniami deszczu.
-Jackson nie ma za grosz poczucia
humoru - powiedział. - Wątpię, czy on
kiedykolwiek był dzieckiem.
-Może był nim w innym wcieleniu -
odparła i sięgnęła po menu. - No cóż,
panie Mason, skoro pan płaci za lunch,
chyba trochę zaszaleję.
- Myślałem, że jesteś na diecie - odparł,
udając zdziwienie.
- Owszem - przyznała. - Skoczyłam już
na sto dwadzieścia, a mam zamiar wrócić do
stu dziewięciu.
- W takim razie pełnoziarnisty tost –
zaproponował - i gorzka herbata...
- Tak, ale na kolację - odcięła się. - Jako
pracująca kobieta, muszę się dobrze odżywiać,
szczególnie w przerwie na lunch. Tak więc
zamówię pomidorową zupę krem, sałatkę z
avokado i grejpfrutów, polędwicę, karczochy,
długie ziemniaczki oraz pudding śliwkowy z
sosem brandy.
Mason rozłożył ręce.
- I już po pieniądzach za ostatnią
sprawę o morderstwo. No cóż, wezmę tylko
cieniutki tost melba i szklaneczkęwody. -
Jednakże kiedy podniósł wzrok na kelnerkę,
która pojawiła się u jego boku, powiedział
zdecydowanym głosem: - Dwa razy
pomidorowa krem, sałatka z awokado i
grejpfrutów, polędwicę średnio wysmażoną,
gorące karczochy, długie ziemniaczki i
pudding śliwkowy z sosem brandy.
- Szefie! - wykrzyknęła Della Street. -
Ja tylko żartowałam!
-Nie rób tego nigdy w porze posiłku -
odpowiedział jej surowym tonem.
-Ale ja nie zjem tego wszystkiego.
-Oto, jaki los spotyka tych, którzy
okłamują swojego pracodawcę - odparł
i zaraz zwrócił się ponownie do
kelnerki: - Proszę przyjąć zamówienie.
Niech pani zacznie już znosić jedzenie i
proszę nie słuchać żadnych protestów.
Kelnerka uśmiechnęła się i odeszła.
- Teraz, żeby nie przytyć - odezwała się
Della Street - chyba przez tydzień będę musiała
żyć o chlebie i wodzie... Szefie, lubisz
obserwować łudzi w takich miejscach?
Skinął głową i przeniósł wzrok znad
stołu na innych klientów. Przyglądał im się
przez chwilę uważnie.
- Powiedz, szefie - mówiła dalej - w
swojej pracy masz okazję zobaczyć ludzką
naturę całkowicie obnażoną. Spotykasz ludzi
powodowanych silnymi emocjami, którzy
zrzucili maski hipokryzji i pozorów, jakie
noszą na co dzień... Czy nie stajesz się przez to
ogromnym cynikiem?
- Wręcz przeciwnie - powiedział. -
Ludzie mają swoje mocne i słabe strony.
Prawdziwy filozof widzi ich takimi jacy są, co
pozwala mu uniknąć rozczarowań, ponieważ
nigdy nie oczekuje od ludzi zbyt wiele. Cynik
natomiast przykłada do nich fałszywy szablon i
ulega rozczarowaniu, kiedy widzi, że ludzie
nie pasują do niego. Większość z naszych
drobnych szachrajstw bierze się stąd, że
próbujemy zmieścić się w ramach
ekonomicznych konwencji. Jednak w
przypadku spraw zasadniczych w większości
ludzie okazują się godni zaufania. Sąsiad, który
oszuka cię na funcie cukru, zaryzykuje życiem,
żeby cię uratować przed utonięciem.
Della Street zastanawiała się przez
chwilę, zanim mu odpowiedziała. - Ludzie
bywają bardzo różni. Spójrz na tamtą
agresywną kobietę po lewej stronie, która
napadła na biedną kelnerkę... Z drugiej strony
popatrz na tę siwowłosą kobietę przy oknie.
Ma taki łagodny, wręcz macierzyński wyraz
twarzy. Sprawia wrażenie bardzo spokojnej i
łagodnej osoby...
-Tak się składa, Delio - przerwał jej
Mason - że ta kobieta jest złodziejką
sklepową.
-Co? - niemal krzyknęła.
-Natomiast mężczyzna przy kasie -
mówił dalej Mason - ten, który udaje,
że ma zamiar zrealizować czek, jest
detektywem z tego sklepu. Śledzi ją.
-Szefie, skąd to wiesz?
-Przyjrzyj się kobiecie, w jak
nienaturalny sposób przyciska ramię do
boku. Trzyma coś pod długim,
tweedowym płaszczem. Tak się składa,
że znam tego detektywa.
Uczestniczyłem kiedyś w sprawie, w
której zeznawał... Popatrz, w jaki
sposób odwróciła głowę. Moim
zdaniem, ona wie, że jest śledzona.
- Myślisz, że po prostu usiądzie i
zacznie jeść? - spytała Della, przyglądając się
obcej z zainteresowaniem.
-Nie sądzę. Chyba dużo schowała pod
płaszczem. Byłoby jej trudno jeść bez...
Widzisz, idzie do toalety.
-I co teraz? - spytała Della Street.
-Jeśli się zorientowała, że jest śledzona,
zostawi pewnie towar w toalecie -
powiedział Mason. - Detektyw
rozmawia z młodą Murzynką. Będzie
chciał załatwić całą sprawę po cichu.
-Nie mogę uwierzyć, żeby ktoś taki był
złodziejem - zaprotestowała Della
Street. - Te siwe włosy, wysokie czoło i
spokojne spojrzenie, do tego zmysłowe
usta... nie, to niemożliwe.
Mason odpowiedział jej zamyślony:
- Doświadczenie nauczyło mnie, że jeśli
osoba o uczciwym wyrazie twarzy ma przy
sobie skradzione przedmioty, to jej twarz kryje
się za maską, która została starannie dobrana,
niczym towar wystawiony na sprzedaż.
Kelnerka przyniosła parującą zupę.
Chwilę później w drzwiach toalety pojawiła się
dziewczyna ze sklepu, która skinęła głową na
detektywa. Zaraz za nią wyszła siwowłosa
kobieta. Podeszła prosto do sąsiedniego stolika,
na którym przygotowano już chleb, masło,
szklanki z wodą oraz sztućce dla dwóch osób.
- Ach, tutaj jesteś, ciociu Sarah.
Zgubiłam cię - rozległ się głos u boku Masona.
Prawnik podniósł wzrok i ujrzał dość
wysoką, młodą kobietę, która zbliżała się
energicznym krokiem. Przez moment tylko
dostrzegł błysk jej szarych oczu, a
doświadczenie podpowiedziało mu, że w jej
głosie zabrzmiała nuta strachu. Natomiast głos
siwowłosej kobiety przepełniał całkowity
spokój.
- Zgubiłyśmy się gdzieś w tłumie,
Ginny. Postanowiłam więc, że zaczekam tutaj i
napiję się herbaty. W moim
wieku nie należy się niczym
denerwować. Wiedziałam, że dasz sobie radę,
wezwiesz taksówkę i pojedziesz do domu.
-Ale ja nie wiedziałam, co się z tobą
dzieje - odparła dziewczyna. Siadając,
roześmiała się nerwowo, a jej głos
zadrżał. - Nie byłam pewna, czy nic ci
się nie stało, ciociu Sarah.
-Ginny, u mnie wszystko w porządku.
Nie martw się o mnie. Pamiętaj, co by
się nie działo, zawsze dam sobie radę...
Między Masonem a siwowłosą kobietą
pojawiła się postać detektywa. - Pani wybaczy
- powiedział - ale muszę prosić, aby udała się
pani ze mną do biura.
Mason usłyszał stłumiony okrzyk
konsternacji dziewczyny, lecz głos kobiety
pozostał spokojny i niewzruszony.
- Młody człowieku, nie mam zamiaru
nigdzie chodzić. Przyszłam tutaj, żeby zjeść
lunch. Jeśli ktoś z biura chce ze mną
rozmawiać, niech przyjdzie do mnie.
- Staram się uniknąć sceny - powiedział
detektyw oficjalnym tonem.
Mason odsunął talerz z zupą, nie
spuszczając wzroku z detektywa, który stanął
za krzesłem kobiety. Ona zaś ze spokojem
odłamała kawałek chleba, posmarowała go
masłem i zerknęła przez ramię.
-Młody człowieku - powiedziała. -
Niech pan nie próbuje unikać sceny ze
względu na mnie. Śmiało.
-Utrudnia pani całą sprawę -
odpowiedział.
-Rzeczywiście! - mruknęła.
-Ciociu Sarah - błagała dziewczyna -
Nie sądzisz, że...
-Nie sądzę, abym zechciała choćby
kiwnąć palcem, zanim nie zjem lunchu
- przerwała jej ciotka Sarah. - Podobno
mają tutaj doskonałą zupę pomidorową.
Chętnie spróbuje, a także...
-Przykro mi - wtrącił detektyw - lecz
jeśli nie zechce pani pójść ze mną, będę
zmuszony aresztować panią tutaj.
-Aresztować? - powtórzyła i zatrzymała
dłoń z chlebem przed ustami. - O czym
pan mówi?
-Aresztuję panią za kradzież w sklepie -
oświadczył detektyw.
Kobieta spokojnie jadła chleb, kiwając
nieznacznie głową, jakby rozpatrywała swoją
sytuację.
- Bardzo zabawne - powiedziała i
sięgnęła po szklankę z wodą.
Poirytowany głos detektywa wzbudził
zainteresowanie klientów w promieniu trzech
najbliższych stolików.
- Śledziłem panią - oświadczył dobitnie
- i widziałem, jak chowała pani różne rzeczy
pod płaszczem.
- Kiedy kobieta wykonała gest, jakby
chciała rozchylić poły płaszcza, dodał
pospiesznie: - Zostawiła je pani w toalecie.
Odwrócił głowę i skinął na dziewczynę
ze sklepu, która natychmiast zniknęła za kotarą
wejścia do toalety.
- Nie przypominam sobie - powiedziała
kobieta i zamilkła na chwilę, jakby próbowała
sięgnąć pamięcią wstecz - żeby kiedykolwiek
aresztowano mnie za kradzież w sklepie... Nie,
nigdy.
- Ciociu! - wykrzyknęła towarzysząca
jej dziewczyna.
- On nie żartuje. Mówi poważnie... On...
– Pracownica sklepu wyszła z toalety z
naręczem ubrań. Trzymała jedwabne
pończochy, części jedwabnej bielizny,
jedwabną bluzkę oraz obszerną piżamę.
Dziewczyna otworzyła torebkę i wyjęła
z niej książeczkę czekową.
-Moja ciocia jest dość ekscentryczną
osobą - wyjaśniła szybko.
-Czasem robi zakupy w dość osobliwy
sposób, a po za tym jest trochę
roztrzepana. Jeśli będzie pan tak dobry i
poda mi sumę, na jaką mam wypisać
czek, i każe zapakować zakupione
przedmioty...
- Nic z tego - przerwał jej detektyw. -
To się pani nie uda. Stara sztuczka, jaką stosują
wszyscy złodzieje sklepowi. Kiedy zostają
przyłapani na gorącym uczynku, nagle okazuje
się, że robili zakupy. Tymczasem my
nazywamy to kradzieżą!
Siedzący dookoła klienci odwracali
głowy coraz bardziej zaintrygowani.
Dziewczyna spłonęła rumieńcem wstydu,
natomiast starsza kobieta wydawała się
zainteresowana głównie kartą dań.
-Tak - powiedziała. - Spróbuję
krokietów z kurczaka.
-Madame - detektyw położył dłoń na jej
ramieniu.
- Jest pani aresztowana.
-Doprawdy? - odparła, spoglądając na
niego znad swojej szklanki. - Młody
człowieku, czy jest pan pracownikiem
tego sklepu?
-Tak. Jestem detektywem. I posiadam
prawo jako zastępca...
-Skoro pan tu pracuje - mówiła dalej -
zechce pan poprosić do mnie kelnerkę.
W końcu przyszłam tutaj na lunch, a nie
na kolację.
Mężczyzna zacisnął dłoń na jej
ramieniu.
- Jest pani aresztowana! - powtórzył. -
Pójdzie pani dobrowolnie, czy mam panią
zaprowadzić siłą do biura?
- Ciociu! Idź, proszę - odezwała się
dziewczyna.
- Jakoś to załatwimy. Może...
- Ani mi w głowie ruszać się stąd.
Detektyw zaparł się nogami. Krzesło
Masona zaskrzypiało, kiedy prawnik podniósł
się i stanął, górując nad chudym detektywem.
Jego dłoń opadła na ramię mężczyzny z
ogromną siłą.
- Jedną chwileczkę... - powiedział.
Detektyw odwrócił się gwałtownie z
twarzą purpurową z gniewu.
- Może i pan jest detektywem - odezwał
się Mason
- ale nie ma pan pojęcia o prawie. Po
pierwsze, dokonał pan aresztowania w sposób
nieprawidłowy. Po drugie, widzę, że nie ma
pan nakazu aresztowania. A poza tym nie
popełniono żadnego przestępstwa w pańskiej
obecności. Po trzecie, gdyby znał pan prawo,
wiedziałby pan, że nie można oskarżyć nikogo
o kradzież w sklepie, dopóki osoba ta nie
spróbuje wynieść skradzionych przedmiotów
na zewnątrz. Każdy może wziąć coś z półki w
domu towarowym i nosić to ze sobą, a pan nic
nie może zrobić, dopóki ten ktoś nie wyjdzie
poza sklep.
-Kim pan jest, do cholery? - spytał
detektyw. - Wspólnikiem?
-Prawnikiem. Nazywam się Perry
Mason - odpowiedział mu Mason. -
Może to panu coś mówi?
Wyraz twarzy detektywa świadczył o
tym, że nazwisko prawnika wiele mu mówiło.
- Co więcej - ciągnął Mason - naraża
pan swój sklep na proces o odszkodowanie.
Niech pan spróbuje użyć siły wobec tej
kobiety, a z pewnością przybędzie panu nieco
trosk, ale i mądrości.
Młoda kobieta po raz kolejny wskazała
na książeczkę czekową.
- Chętnie zapłacę za wszystko, co
wzięła ciocia Sarah - powiedziała.
Detektyw wahał się. W jego oczach
błyszczały iskierki wściekłości.
- Zaraz zaciągnę do biura was oboje -
powiedział.
Mason spokojnie ciągnął dalej.
- Niech pan dotknie tę kobietę, a
poradzę jej, żeby wytoczyła sprawę o
odszkodowanie w wysokości dwu dziestu
tysięcy dolarów. Albo możesz spróbować
zmierzyć się ze mną, siłaczu, to złamie ci ten
twój cholerny kark.
W sali pojawił się zdenerwowany
wicedyrektor, którego pewnie wezwano
telefonicznie.
- Co tu się dzieje, Hawkins? - zapytał.
Detektyw wskazał na starszą kobietę. –
Przyłapałem ptaszka na gorącym uczynku -
powiedział. - Kradzież. Chodziłem za nią przez
pół godziny. Proszę spojrzeć, ile tego schowała
pod płaszczem. Pewnie zorientowała się, że ją
śledzę, bo zostawiła wszystko w toalecie.
- Bez wątpienia wasz detektyw nie ma
zbyt wielkiego doświadczenia w swoim fachu -
powiedział Mason.
- A kim pan jest, u diabła? - zapytał go
wicedyrektor.
Mason podał mu swoją wizytówkę.
Jego rozmówca zerknął zaledwie na bilet i
zaraz jego głowa drgnęła, jakby ktoś pociągnął
za sznurek.
- Hawkins, chodź ze mną do biura.
Zdaje się, że popełniłeś błąd.
- Nie popełniłem żadnego błędu - bronił
się Hawkins. - Śledziłem ją...
- Powiedziałem, chodź ze mną do biura.
Dziewczyna raz jeszcze wskazała na
otwartą książeczkę czekową.
- Próbowałam właśnie wytłumaczyć, że
moja ciotka robiła zakupy. Wypiszę czek, jeśli
tylko poda mi pan ostateczną sumę.
Wicedyrektor zerknął na niewzruszoną
twarz starszej kobiety, potem na dziewczynę i
dystyngowanego prawnika. Pogodzony z
porażką, wziął głęboki oddech, skłonił nieco
głowę i powiedział:
- Madame, każę wszystko zapakować.
Mamy dostarczyć zakupy, czy sama je pani
zabierze?
- Proszę je tylko zapakować i przynieść
tutaj - powiedziała siwowłosa kobieta. A jeśli
jest pan tutaj przełożonym, to niech pan
poprosi jedną z kelnerek, żeby nas obsłużyła...
Ach, jesteś, kochanie. Weźmiemy dwa razy
pomidorową krem. Zjem też krokiety z
kurczaka. A ty, Ginny?
Młoda kobieta, wciąż mocno czerwona
na twarzy, potrząsnęła głową.
-Nie przełknęłabym ani kęsa, ciociu
Sarah.
-Nonsens, Ginny! Nie wolno
zamartwiać się podobnymi
drobiazgami. On się pomylił. Sam to
przyznał - zwróciła wzrok na Peny’ego
Masona. - Młody człowieku, jestem
panu zobowiązana. Chętnie zatrzymam
pańską wizytówkę.
Mason uśmiechnął się i podał jej swoją
kartę wizytową, zerkając na Delię Street. -
Może zechciałaby pani przyłączyć się do nas? -
zaproponował. - Będzie nas czworo, a wtedy -
dodał ściszonym głosem, kierując wzrok na
młodą kobietę - nie będzie się pani czuła tak
bardzo wystawiona na widok publiczny.
-Chętnie skorzystamy z zaproszenia -
odparła siwowłosa kobieta i wstała. -
Pozwoli pan, że się przedstawię. Sarah
Breel. A to jest panna Virginia Trent,
moja bratanica. Peny Mason, prawnik,
prawda? Czytałam o panu. Cieszę się,
że mogę pana poznać.
-To jest panna Della Street, moja
sekretarka - powiedział Mason.
Della wyciągnęła rękę.
- Bardzo mi miło - odezwała się.
Mason przysunął krzesła obu kobietom,
nie zwracając najmniejszej uwagi na spojrzenia
zaciekawionych klientów przy sąsiednich
stolikach.
-Jedzcie swoją zupę, żeby nie wystygła
- powiedziała pani Breel. - Zaraz się do
was przyłączymy.
-Nie chce mi się jeść - oświadczyła
Virginia Trent.
-Nonsens, Ginny. Rozluźnij się.
-Proszę spróbować zupy - namawiał ją
Mason. - Jest naprawdę dobra. Pozwoli pani
zapomnieć... o deszczu.
Młoda kobieta zerknęła na filiżankę
Masona wypełnioną parującą zupą, zobaczyła
też przyjazne spojrzenie Delii Street, odważyła
się więc powiedzieć:
-Nie powinno się jeść, kiedy ktoś jest
zdenerwowany.
-A zatem nie denerwuj się,
odpowiedziała jej ciotka.
-Jeszcze dwa razy zupa pomidorowa
krem - Mason zwrócił się do kelnerki. -
Możliwie szybko. Były też raz krokiety
z kurczaka i...
-Dwa razy - wtrąciła pani Breel. - Ginny
je lubi. I dwa dzbanuszki herbaty, moja
droga, z cytryną. I niech będzie mocna.
Oparła się wygodnie i wydała z siebie
westchnienie błogiego zadowolenia. - Lubię
jeść tutaj - powiedziała. - Mają dobrą kuchnię. I
jak dotąd nienaganną obsługę. Pierwszy raz
mam powody do niezadowolenia.
Mason zerknął na Delię Street, po czym
ponownie zwrócił się do pani Breel.
-To karygodne, że niepokojono panią w
taki sposób.
-Och, wcale mnie nie niepokoili -
odpowiedziała pani Breel. - Za to moja
bratanica przejmuje się tym, co myślą
inni. Chyba za bardzo się przejmuje. Ja
nie dbam o podobne rzeczy. Żyję tak,
jak mi się podoba... A, oto i nasze
zakupy. Proszę to położyć na krześle,
młody człowieku.
-Jaka suma pozostaje do zapłacenia? -
spytała Virginia.
-Razem z podatkiem trzydzieści siedem
dolarów i trzydzieści trzy centy -
wicedyrektor był oficjalny.
Virginia wypisała czek. Kiedy
wypisywała kwotę na czeku, a następnie odjęła
właściwą sumę, ciekawość Masona wzięła górę
nad konwenansami, dlatego zerknął jej przez
ramię. Zorientował się, że po wypisaniu czeku
na
koncie kobiety zostały dwadzieścia dwa
dolary - i piętnaście centów.
Virginia Trent wręczyła czek
wicedyrektorowi.
- Jeśli zechce pani zejść do biura, by
wypełnić kartę...
- zaczął.
- To nie będzie potrzebne - przerwała
mu pani Breel.
- Nasz lunch potrwa przynajmniej pół
godziny, a bank jest tuż za rogiem. Ktoś z
personelu może tam pójść i zrealizować czek...
Mam nadzieję, młody człowieku, że zakupy są
dobrze zapakowane, ponieważ pada deszcz.
- Sądzę, że będzie pani zadowolona –
odpowiedział wicedyrektor uprzejmym tonem.
- Zerknął na Perry’ego Masona. - Widzę, że
połączyliście państwo swoje siły, panie Mason
- zwrócił się do prawnika. - Pozwolę sobie
zapytać, czy zamierza pan wystąpić na drogę
sądową?
Odpowiedzi udzieliła mu pani Breel.
- Nie - oświadczyła wspaniałomyślnie. -
Jestem skłonna zapomnieć o wszystkim. Nie
ulega wątpliwości, że wasze zachowanie było
karygodne... Ach, jest moja zupa. Zechce się
pan odsunąć, żeby mogli mnie w końcu
obsłużyć... Dziękuję.
Wicedyrektor skłonił głowę uprzejmie.
Wydawało się, że zamrugał znacząco.
- Gdyby coś z tego, co pani kupiła
okazało się niewłaściwe - powiedział - chętnie
to wymienimy. Może spieszyła się pani i
wybrała niedobry rozmiar albo...
- Z pewnością nie - przerwała mu pani
Breel. – Bardzo uważnie dobieram rozmiary.
Może nie jestem już taka młoda, ale na pewno
nie roztrzepana. Bez wątpienia dokonałam
właściwych zakupów. Wybrałam najlepszy
asortyment.
Dyrektor jeszcze raz skłonił się i
odszedł odprowadzany spojrzeniami klientów,
którzy chwilę później pochylili się nad swoimi
stolikami i zaczęli szeptać.
Ignorując ich, pani Breel oblizała usta,
zerknęła na zupę i zwróciła się do bratanicy: -
Spróbuj, kochanie, a przekonasz się, jaka jest
pyszna. Mówiłam ci, że tutaj doskonale gotują.
Virginia Trent nie wydawała się
zachwycona perspektywą jedzenia, za to pani
Breel pochłaniała kolejne potrawy z wyrazem
błogiego zadowolenia na twarzy. Nikt już nie
wspomniał o incydencie kradzieży. Ze strony
kobiet nie padły żadne wyjaśnienia, Mason zaś
o nic nie pytał. Przyjął rolę idealnego pana
domu, w czym wspierała go Della Street, która
natychmiast odgadła jego intencje.
Niewzruszony spokój pani Breel, wytworna
uprzejmość Masona oraz życzliwość Delii
Street sprawiły, że Virginia Trent przestała
wreszcie zwracać uwagę na spojrzenia
ciekawskich gapiów i pozbyła się swojego
skrępowania.
Mason delektował się kawą, pragnąc
najwyraźniej przedłużyć spotkanie. Wreszcie
jednak oświadczył, że ma spotkanie o pierwszej
trzydzieści i wezwał kelnerkę. W czasie
pożegnania Virginia Trent jeszcze raz okazała
zmieszanie, kiedy wspomniała o szczególnych
okolicznościach, dzięki którym się spotkali, za
to oblicze jej ciotki pozostało do końca
niewzruszone.
Gdy wyszli na ulicę, między chmurami
ukazały się już płaty błękitnego nieba.
-To był lunch! - powiedział Mason do
Delii Street.
-I jak je oceniłeś, szefie?
-Sam nie wiem - wyznał Mason. - Ale
może dlatego doskonale się bawiłem.
-Powiedziałbyś, że ona jest zawodową
złodziejką?
-Wątpię. Dziewczyna była autentycznie
speszona.
-W takim razie, po co to zrobiła? Mam
na myśli ciotkę.
-I tu mnie złapałaś, Delio - powiedział
Mason. - Nie wyglądała na
przestępczynię. Tak, to mógłby być
ciekawy
przypadek. Odnotujmy to wydarzenie
jako jedną z tych życiowych przygód, które
przypominają rozdział wyjęty z większej
całości. Ciekawią nas, chociaż, nie wiemy, co
się wydarzyło wcześniej. Podobnie dzieje się,
kiedy otwieramy czasopismo i zaczynamy
czytać odcinek powieści. Poczynania
bohaterów wydają się nam wtedy
niezrozumiałe, ponieważ nie wiemy, co
wydarzyło się wcześniej, a mimo to nasze
zainteresowanie nimi nie słabnie. Podobnie
było i tutaj: nie wiemy, co się stało przedtem
ani co się jeszcze wydarzy. Pytałaś mnie, czy
nie staję się cyniczny, poznając ludzi coraz
lepiej, a ja zaprzeczyłem. Otóż problem polega
na tym, że znając ludzi zbyt dobrze, tracimy
dreszczyk emocji. Ludzie stają się
beznadziejnie monotonni, ponieważ zaskakują
nas w coraz mniejszym stopniu. Nie znajdujesz
w nich nic nowego. Masz wrażenie, że
spotykasz same miernoty, które uganiają się na
drodze życia za czymś nieistotnym. Jednak od
czasu do czasu życie obdarza nas
doświadczeniem, którego nie potrafimy
sklasyfikować. Tak więc odnotujmy to
wydarzenie jako jeden z ciekawych
przerywników, które przynosi nam życie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Perry Mason pomylił się, twierdząc, że
nie będzie wiedział, co się jeszcze wydarzy. Po
skończonym spotkaniu z klientem zastanawiał
się nad jedną ze swoich spraw, w której
zamierzano wykorzystać podsłuch jako dowód,
kiedy drzwi do sekretariatu otworzyły się i
stanęła w nich Della Street.
- W poczekalni siedzi panna Trent -
oświadczyła. - Pyta, czy ją przyjmiesz, mimo
że nie była umówiona.
-Virginia? - spytał Mason i zaraz skinął
głową. - Nie mówiła, po co przyszła?
-Nie.
-Jest sama?
-Tak.
-Dobrze - powiedział Mason. -
Wprowadź ją. Może dowiemy się
czegoś więcej.
Odsunął na bok książki prawnicze, by
zrobić trochę miejsca na biurku. Kiedy zapalał
papierosa, Della Street wprowadziła do pokoju
Virginię Trent. Przy pierwszym spotkaniu całą
uwagę skupił na ciotce, teraz więc przyjrzał się
uważnie młodej kobiecie, która przeszła przez
pokój i zajęła miejsce w dużym czarnym fotelu
ustawionym po lewej stronie jego biurka. Jak
się zorientował, była wysoką, szczupłą
dziewczyną. Jej usta były zbyt skąpo
pomalowane i zbyt mocno świadczyły o jej
determinacji. Oczy miała duże, lśniące i szare,
ubranie skromne. Nerwowe ruchy jej małych
dłoni świadczyły o tym, że jest osobą wrażliwą.
- Co mógłbym dla pani zrobić? - spytał
Mason, a ton jego głosu sugerował, że jest teraz
zapracowanym adwokatem, a nie miłym
znajomym, który zabawia ją rozmową.
-Chodzi o ciotkę Sarah - powiedziała
krótko.
-Tak? - spytał Mason.
-Widział pan, co się stało w porze
lunchu. Ja nie dałam się oszukać ciotce
Sarah i pan z pewnością też nie. Ona
naprawdę ukradła te rzeczy.
-Dlaczego? - spytał Mason.
-Nie mam pojęcia.
-Czy potrzebowała tych ubrań?
-Nie.
-Ona chyba ma dość pieniędzy, żeby
kupić wszystko, czego jej trzeba?
-Naturalnie.
Mason rozsiadł się wygodnie na swoim
krześle. Jego spojrzenie zdradzało coraz
większe zainteresowanie sprawą.
- Niech pani mówi dalej - powiedział. -
Tylko proszę się ograniczyć do istoty rzeczy.
Virginia Trent wygładziła fałdy swojej
spódnicy dłońmi w rękawiczkach. Podniosła
wzrok.
- Będę musiała zacząć od początku.
Otóż moja ciotka jest wdową. Jej mąż zmarł
wiele lat temu. Mój wuj, George Trent, nigdy
się nie ożenił. Jest ekspertem w dziedzinie
kamieni szlachetnych. Zajmuje się kupnem i
sprzedażą kamieni, a także ich obróbką. Jego
biuro i sklep mieszczą się w budynku przy
South Marsh Street pod numerem 913.
Zatrudnia kilku pracowników, którzy zajmują
się cięciem i polerowaniem diamentów... Niech
pan mi powie, panie Mason, czy interesuje się
pan psychologią?
- Psychologią praktyczną -
odpowiedział prawnik. - Nie zagłębiam się
zbytnio w teorię.
- Ale żeby zrozumieć fakty, trzeba je
przeanalizować w świetle teorii.
Mason uśmiechnął się.
- Doświadczenie nauczyło mnie, że
faktami należy weryfikować teorię. Ale proszę
mówić dalej. Do czego pani zmierza?
-Chodzi o wuja George’a - powiedziała.
- Jego ojciec zmarł, gdy wuj był jeszcze
dzieckiem, dlatego George musiał
pomagać utrzymywać rodzinę. Radził
sobie doskonale, ale nigdy nie miał
dzieciństwa. Nie miał czasu na zabawy
ani...
-Co to ma wspólnego z pani ciotką? -
spytał Mason.
-Do tego właśnie zmierzam -
odpowiedziała. - Próbowałam
wytłumaczyć panu, że wuj George
podświadomie tłumi w sobie niechęć do
środowiska, które...
-Które co? - spytał Mason, kiedy
umilkła na chwilę.
-Które każe mu się upijać - dokończyła.
-Proszę mówić dalej - odparł prawnik. -
Pomińmy językowe niuanse. Wuj upija
się. I co dalej?
-Tak, upija się - powtórzyła. - Od czasu
do czasu. Dlatego wiem, że jest to
podświadoma reakcja obronna
przeciwko rutynie środowiska, które... -
Ujrzawszy podniesioną dłoń prawnika,
zaczęła mówić szybciej. - W każdym
razie chodziło mi o to, że zwykle trzyma
się nawet przez okres kilku miesięcy.
Potem nadchodzi dzień, kiedy wuj
zaczyna pić. Biedny wuj George, jest
taki metodyczny we wszystkim, nawet
wtedy. Gdy czuje, że zbliża się ta
chwila, zamyka wszystko w biurowym
sejfie, którego szyfr zna jeszcze tylko
ciotka. Następnie wkłada kluczyki od
samochodu do zaadresowanej do siebie
koperty, wysyła je pocztą i idzie pić.
Uprawia też wtedy hazard. Zwykle trwa
to kilka dni, do tygodnia. Potem wraca
spłukany, zarośnięty, z podkrążonymi
oczyma, a jego ubranie nadaje się tylko
do prania.
-Co wtedy robi ciotka? - zapytał Mason
zaciekawiony.
- Ciotka Sarah radzi sobie w każdej
sytuacji – odpowiedziała Yirginia Trent. -
Nigdy nie słyszałam z jej ust
ani słowa wymówki. Pakuje go do łaźni
tureckiej, oddaje ubranie do pralni, posyła mu
do łaźni świeże, a kiedy wuj jest już całkowicie
trzeźwy i znowu wygląda jak człowiek,
wpuszcza go do biura. W czasie jego
nieobecności otwiera sejf, wyjmuje kamienie i
pilnuje, żeby pracownicy mieli co robić.
-Podoba mi się taka organizacja -
zauważył Mason. - Tworzą zgraną parę.
-Tak - przyznała. - Ale nie zdaje pan
sobie sprawy, ile to wszystko kosztuje
ciotkę. Wyobrażam sobie, jak napięte
ma nerwy, chociaż nigdy nie pokazuje
niczego po sobie.
-A gdzie tam! - zaprzeczył Mason. -
Pani ciotka jest kobietą, która niczego
się nie boi. Po prostu potrafi ocenić
sytuację i podołać jej. Moim zdaniem
jest to niezwykle opanowana osoba.
-Można odnieść takie wrażenie, patrząc
na nią - odparła oschle Virginia Trent. -
Ja jednak jestem przekonana, że
przyczyny tej jej dziwnej skłonności do
kradzieży w sklepach należy upatrywać
w zaburzeniu świadomości.
-Być może - powiedział Mason. - Od
jak dawna mają miejsce jej kradzieże?
-Dzisiaj zauważyłam to po raz
pierwszy.
-W jaki sposób pani ciotka
wytłumaczyła swoje zachowanie? - głos
Masona zdradzał rosnące
zainteresowanie.
-No właśnie. W ogóle nie wyjaśniła.
Unikała mnie niemal od chwili naszego
wyjścia ze sklepu. Nie wiem, dokąd
potem poszła. Obawiam się, że jej
zaburzenia nie ustąpiły. Sądzę, że jej
równowaga psychiczna ucierpiała pod
wpływem...
-Innymi słowy, boi się pani, że ona
poszła kraść gdzie indziej, czy tak?
- Tak.
- Przypuszcza pani, że ciotka została
aresztowana i oczekuje pani, że ją znajdę. Czy
do tego pani zmierza?
-Nie - odpowiedziała. - Niezupełnie.
-W takim razie uściśłijmy to - mówił
dałej Mason.
-Czego pani ode mnie oczekuje?
Podniosła wzrok nieśmiało i wzięła
głęboki oddech.
- Obawiam się, że ciotka Sarah ukradła
brylanty pani Bedford.
Prawnik pochylił się do przodu.
-Niech mi pani opowie o tych
brylantach.
-Należą do pewnej kobiety, pani
Bedford, która przyniosła je do wuja
George’a, żeby je odnowił. Miał je
przeszlifować i zmienić oprawę na
bardziej nowoczesną. Nie znam
wszystkich szczegółów.
-Czy mam rozumieć, że wuj pani jest w
trakcie jednej ze swoich hulanek? -
spytał Mason.
-Tak. Nie wrócił do domu w sobotę
wieczorem. Domyśliłyśmy się, co to
może oznaczać. Oczywiście, w
niedzielę nie przynoszą poczty, ale
ciotka poszła do biura i przygotowała
wszystko na poniedziałek rano.
-Otworzyła sejf? - spytał Mason.
-Tak sądzę. Dzisiaj rano poszła
wcześnie do biura i razem z
kierownikiem ustalili, co jest do
zrobienia. Naturalnie kluczyki do
samochodu wuja George’a przyszły
pocztą. Tyle tylko, że nie było jego
samochodu. Dopiero około południa
zadzwonili z wydziału ruchu z
informacją, że samochód stoi
pozostawiony na parkingu z
ograniczeniem parkowania do
trzydziestu minut... Widzi pan,
zostawiono go tam w sobotę wieczór,
kiedy nie obowiązuje ograniczenie,
podobnie jak i w niedzielę. Dlatego
dopiero dzisiaj zaczęli wypisywać
kolejne mandaty.
-A zatem poszła pani po samochód?
-Tak. Razem z ciotką. Odebrałyśmy
mandaty i odstawiłyśmy samochód do
garażu. Potem ciotka miała coś do
kupienia, a ja chciałam rozejrzeć się za
nowymi butami. Dlatego poszłyśmy do
domu towarowego. Byłam zajęta
oglądaniem butów i sądziłam, że ciotka
stoi za mną. Aż tu nagle obejrzałam
się... Wie pan, co się później stało.
-I znalazła ją pani dopiero w
restauracji?
-Tak. Wszędzie jej szukałam. Dopiero
na górze... wie pan.
-Wiem - powiedział Mason. - Niech mi
pani jeszcze opowie o brylantach pani
Bedford.
-Trafiły do nas przez niejakiego Austina
Cullensa - wyjaśniła.
-Kto to jest?
-Stary przyjaciel rodziny. Zna George’a
i Sarah. Jest kolekcjonerem brylantów,
dużo podróżuje i poznał wielu
ciekawych ludzi. Wuj George jest
dobrym fachowcem i niezbyt drogim,
dlatego pan Cullens często zleca mu
dobre zamówienia. Pan Cullens wiele
podróżuje, rozmawia z ludźmi i zna
wielu kolekcjonerów brylantów, tak
więc jest bardzo pomocny w interesach
wuja George’a.
-Kiedy dostał do przeróbki brylanty
pani Bedford?
-W sobotę. Przyniósł je pan Cullens.
Pani Bedford miała przyjść później, w
ciągu następnego tygodnia.
-A kiedy po raz pierwszy zauważyła
pani ich zniknięcie?
-Jakieś pół godziny temu. Postanowiłam
od razu przyjść do pana.
-Niech pani mówi dalej - zachęcił ją
Mason.
-Zniknięcie ciotki Sarah całkowicie
wyprowadziło mnie z równowagi.
Wróciłam do biura wuja George’a,
ponieważ sądziłam, że może tam ją
znajdę. Szlifierz pokazał mi instrukcję
wuja George’a, w której przedstawił
projekt obróbki brylantów pani
Bedford. Tyle tylko, że nie było
brylantów.
-Sejf był otwarty?
-Tak. Otworzyła go rano ciotka Sarah.
-A pracownicy ze sklepu? Można im
zaufać?
-Myślę, że tak.
-Skąd przypuszczenie, że ciotka ma
brylanty?
-No cóż... widział pan, co się zdarzyło
w południe. A gdy ktoś cierpi na... Nie
wiem, co pan wie na temat kleptomanii.
Jest to bardzo dokuczliwa dolegliwość.
Kleptomani nie potrafią się
powstrzymać przed przywłaszczaniem
sobie przedmiotów, które nie są ich
własnością. W każdym razie ciotka
Sarah była w biurze w niedzielę, żeby
przygotować wszystko do prący na
dzisiaj. Kiedy wróciła do domu
wczorajszego popołudnia, wyznała, że
będąc w biurze, doznała dziwnego
uczucia, jakby zawrotu głowy. Miała
wrażenie, że jej umysł przez około pół
godziny był zupełnie pusty. Nie
pamiętała, co wtedy robiła. Jej zdaniem
mogła to być dolegliwość serca.
Chciałam wezwać lekarza, ale się nie
zgodziła. Powiedziała, że gdy
odzyskała świadomość, wydawało jej
się, że zrobiła coś, czego nie powinna
była robić. Jakby kogoś zabił, czy coś w
tym rodzaju.
-Czy ostatecznie wezwała pani lekarza?
- spytał Mason.
-Nie. Ciotka poszła do swojego pokoju i
położyła się na kilka godzin. Potem
stwierdziła, że czuje się lepiej. Przy
kolacji wydawała się już w pełni sił.
-No cóż - powiedział Mason. -
Doprawdy, nie wiem, co ja mógłbym
zrobić dla pani. Moim zdaniem
powinna pani odszukać ciotkę, a potem
spróbować dotrzeć do wuja George’a.
Pewnie odwiedza te same miejsca.
Ktoś, kto urządza sobie ponowne
wypady, zwykle...
-Tak - przerwała mu - tylko że pani
Bedford chce odebrać swoje kamienie.
-Kiedy się na to zdecydowała? - zapytał
Mason.
-Zatelefonowała w południe. Nie było
mnie wtedy. Powiedziała, że zmieniła
zdanie i nie chce przerabiać brylantów.
Podobno znalazła kupca, który
interesuje się starymi klejnotami.
-Czy pani rozmawiała z panią Bedford?
- spytał Mason.
-Nie. Kierownik pracowni.
-Co jej powiedział?
-Że wuj George jest nieobecny, ale
przekaże mu wiadomość, gdy tylko
wróci.
-No cóż - odparł Mason. - Może się
pani skontaktować z policją i
spróbować dowiedzieć, czy nie nastąpił
u ciotki nawrót choroby. Może to z
powodu serca. Może po kolejnym ataku
zabrało ją pogotowie. Albo... - Urwał,
ponieważ drzwi kancelarii otworzyły
się i stanęła w nich recepcjonistka. - O
co chodzi? - spytał Mason.
-W poczekalni czeka jakiś pan Cullens -
oświadczyła.
- Chyba jest zdenerwowany i twierdzi,
że musi zobaczyć się z panną Trent.
Virginia Trent wydała stłumiony
okrzyk.
-Musi mnie pan gdzieś ukryć - zwróciła
się do Masona i zaraz dodała, patrząc na
recepcjonistkę: - Niech mu pani powie,
że mnie tu nie ma, że wyszłam.
-Nie - wtrącił Mason. - Wyjaśnijmy coś,
panno Trent. Skąd on wiedział, że pani
jest tutaj?
-Zostawiłam w biurze wiadomość dla
ciotki, żeby zadzwoniła do mnie tutaj,
kiedy wróci. Pewnie pan Cullens
poszedł tam i szlifierz mu powiedział.
-To Cullens skontaktował pani wuja z
panią Bedford?
- Skinęła głową. - Prędzej czy później
będzie pani musiała się z nim spotkać -
powiedział Mason. - Lepiej niech to będzie
prędzej. Ostatecznie należy - mu się jakieś
wyjaśnienie. Zakładam, że to on ręczył za pani
wuja przed panią Bedford.
-Zgadza się - odpowiedziała cicho. -
Tak sądzę. Mason skinął głową w
stronę recepcjonistki.
-Wpuść pana Cullensa.
Dłonie Virginii Trent poruszyły się
nerwowo na jej kolanach.
-Och, ja nie mogę się z nim spotkać! -
powiedziała. - Co ja mu powiem?
Zupełnie nie wiem, co mu powiedzieć.
-A dlaczego nie powiedzieć mu
prawdy? - spytał Mason.
-Ja nie znam prawdy - odparła.
-W takim razie niech mu pani to powie.
Drzwi do kancelarii otworzyły się
gwałtownie i ukazał się w nich krępy
mężczyzna dobrze po czterdziestce, który, nie
zważając na Masona, podszedł wprost do
ogromnego fotela, w którym siedziała Virginia
Trent.
-Do diabła, Virgie, co to za podchody? -
spytał. Unikała jego spojrzenia.
-Nie wiem, o czym mówisz.
-Gdzie jest twoja ciotka?
-Nie wiem. W mieście. Pewnie robi
zakupy. Cullens odwrócił się na chwilę
do Masona i spojrzał na niego uważnie,
lecz po chwili jego zjadliwe spojrzenie
ponownie spoczęło na Virginii. Kiedy
położył dłoń na ramieniu dziewczyny,
na jego palcu zamigotał ogromny
brylant. - Daruj sobie, Virgie -
powiedział. - W takim razie po diabła ci
prawnik?
-Chciałam porozmawiać z nim o ciotce
Sarah - odpowiedziała słabym głosem.
-A co z ciotką?
-Kradła w sklepie.
Cullens cofnął się i wybuchnął
śmiechem. Był to głęboki, tubalny śmiech,
który jakby oczyścił atmosferę w pokoju.
Potem odwrócił się do Perry’ego Masona i
wyciągnął rękę.
-Mason? Cullens. Miło mi.
Przepraszam, że tak wchodzę, ale to
ważne. - Ponownie zwrócił się do
Virginii Trent. - A teraz, Virgie, zejdź
na ziemię i opowiedz mi w skrócie, o co
chodzi. Co się stało z brylantami pani
Bedford?
-Nie wiem.
-A kto wie?
-Myślę, że ciocia.
-W porządku. A gdzie ona jest?
-Mówiłam ci, że kradła w sklepie.
-Pięknie - powiedział Cullens. - Co za
wspaniały okaz złodzieja. A George, jak
sądzę, wyruszył na jedną ze swoich
pijackich eskapad, tak?
Przytaknęła.
- Dzwoniła do mnie pani Bedford -
mówił dalej Cullens. - Powiedziała, że chce
zabrać brylanty. Wcześniej próbowała
skontaktować się z George’em, ale chyba nie
uwierzyła w to, co usłyszała przez telefon.
Odniosła wrażenie, że ktoś bawi się z nią w
kotka i myszkę, więc zadzwoniła do mnie. Od
razu się domyśliłem, o co chodzi. Oczywiście,
wiedziałem, że George wyśle pocztą kluczyki
do swojego samochodu, a ciotka otworzy sejf i
pokieruje pracą. Tymczasem Ione Bedford
znalazła klienta, który zainteresował się jej
kamieniami. Nie chce stracić okazji, dlatego
zdecydowała się zabrać kamienie.
Virginia Trent zacisnęła usta, tak że
utworzyły linię prostą i uniosła brwi w
obronnym geście.
- Mówię ci, że ciotka Sarah kradła w
sklepie. Możesz się śmiać, ale tak było. Zapytaj
pana Masona. Podczas jednego z nawrotów
choroby wzięła brylanty i schowała je gdzieś.
Cullens zmarszczył czoło szczerze
zdumiony.
- Nie żartujesz? - spytał, po czym
zwrócił się do Masona. Spojrzenie prawnika
upewniło go. - A niech mnie! - Przysunął sobie
krzesło, z kieszeni kamizelki wyjął cygaro i
przyciął je złotym nożykiem. - Opowiedz mi o
tym - powiedział do Virginii.
- Nie ma o czym opowiadać - odparła. –
Ciotka Sarah żyła w ciągłym napięciu
emocjonalnym. Ponadto, jak sądzę, cierpi z
powodu zaburzeń fiksacyjnych. Ale nie ma
potrzeby zagłębiać się w to wszystko. W
każdym razie od czasu do czasu ma okresy
zaniku pamięci. Wtedy zachowuje się jak
kleptomanka i zabiera wszystko, co jej wpadnie
pod rękę. Dzisiaj, w południe, przyłapano ją na
kradzieży w domu towarowym. Ledwo się
wypłaciłam, żeby ją wybronić przed
więzieniem.
Cullens zapalił cygaro. Przez chwilę
przyglądał się płomieniowi zapałki zamyślony,
po czym zgasił ją i powiedział:
-Kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy?
-Dzisiaj.
-Gdzie po raz pierwszy objawiły się
symptomy choroby?
-Poszła wczoraj do biura, gdzie doznała
zawrotów głowy, po których nie
pamiętała, co się działo przez ostatnie
pół godziny. Kiedy doszła do siebie,
odczuwała pewnego rodzaju poczucie
winy, jakby kogoś zamordowała. Sądzę,
że właśnie wtedy wzięła kamienie pani
Bedford i ukryła je gdzieś. Ona...
Brylant Cullensa zalśnił świetlistym
łukiem, kiedy jego właściciel podniósł rękę,
żeby wyjąć z ust cygaro.
-Och, co za bzdura! - powiedział. - Daj
spokój. Ona nie jest złodziejką. Po
prostu kryje wuja.
-Co masz na myśli?
-Kiedy poszła wczoraj do biura -
powiedział Cullens - odkryła, że
kamienie pani Bedford zniknęły. Tak
między nami, zawsze się bała, że
któregoś dnia twój wuj, wyruszając na
kolejną popijawę, zapomni, że ma w
kieszeni
brylanty. Dlatego twoja ciotka odegrała
scenkę z kradzieżą, żeby nas oszukać. Tak na
wszelki wypadek. Teraz pewnie szuka
George’a.
- Nie sądzę, żeby ciocia mogła to zrobić
– powiedziała Virginia Trent.
-Chyba nie wierzysz, że stała się nagle
sklepową złodziejką? - rzucił Cullens
cierpkim tonem.
-No cóż... Sama widziałam.
-No, dobrze - powiedział Cullens. - Nie
kłóćmy się. Trzeba wyjaśnić Ione
Bedford, co ją czeka.
-Och, nie! Jej nie możemy tego
powiedzieć.
Bez względu na wszystko, nie wolno
nam dopuścić do tego, by odkryła...
Cullens nie słuchał jej już i zwrócił się
do prawnika.
- Przepraszam, panie Mason, że
załatwiamy to w ten sposób, ale uważam, że
lepiej będzie, jeśli jeszcze przez chwilę
zostaniemy tutaj. To dla mnie ważna sprawa.
Te kamienie są warte dwadzieścia pięć do
trzydziestu tysięcy dolarów. Mój samochód
stoi przed biurem, zielony kabriolet z odkrytym
dachem. Czeka w nim pani Bedford. Czy
byłoby możliwe, żeby jedna z pańskich
dziewcząt...
Mason odwrócił się do Delii Street.
-Zejdź na dół, Delio - powiedział - i
przyprowadź panią Bedford.
-Wcale mi się to nie podoba - wtrąciła
Virginia Trent zdecydowanym głosem.
- Myślę, że ciotka Sarah, nie życzyłaby
sobie, żeby w ten sposób załatwiać jej
sprawę.
- Ale ja sobie tego życzę - powiedział
Cullens.
-W końcu ta sprawa w dużym stopniu
dotyczy także i mnie. Nie zapominaj, że
to dzięki mnie kamienie trafiły do wuja
George’a. - Odwrócił się do Pery’ego
Masona.
-Jeśli wolno mi zapytać, panie Mason.
Na jakiej pozycji pan gra w tym
meczu?
- Ja nie gram - odparł Mason z
uśmiechem. – Ja siedzę poza boiskiem.
Przypadkiem byłem świadkiem sceny, w czasie
której po raz pierwszy publicznie objawiły się
skłonności pani Breel do kradzieży w sklepie.
Muszę przyznać, że było to bardzo pouczające
doświadczenie.
Cullens uśmiechnął się. - Z pewnością.
A co się wydarzyło?
- Spisała się doskonale. A potem obie z
bratanicą były tak miłe, że zechciały zjeść z
nami lunch. Nie spodziewałem się, że jeszcze
usłyszę o tej sprawie. Tymczasem zjawiła się u
mnie panna Trent, prosząc o poradę. Jak dotąd
nie dowiedziałem się jeszcze, czego konkretnie
ode mnie oczekuje, ale uznałem, że należy się
panu wyjaśnienie. I sądzę, że otrzymał je pan.
Cullens odwrócił się do Virginii Trent, a
w jego spojrzeniu błysnęła iskra dezaprobaty. -
Coś mi się wydaje, że miałaś zamiar się wykpić
i zostawić mnie z całym tym bigosem?
- Z pewnością nie!
Roześmiał się nieprzyjemnie.
- Ale to Mason namówił cię do rozmowy
ze mną, prawda?
Nic nie odpowiedziała.
-Czego oczekiwałaś od Masona? -
spytał.
-Chciałam, żeby odnalazł ciotkę Sarah i
żeby... żeby poradził mi, jak odwlec
wszystko, dopóki nie dowiemy się, o co
chodzi.
-Nie musimy niczego odwlekać, żeby się
tego dowiedzieć - powiedział Cullens.
-To ty tak uważasz - odpowiedziała mu.
- Próbujesz ratować własną skórę
kosztem reputacji wuja GeÓrge’a. Pani
Bedford uzna, że to on ukradł
kamienie... i sprawy strasznie się
pogmatwają.
- Nie znasz Ione Bedford - odpowiedział
jej Cullens.
- To twarda dziewczyna. Wytrzyma.
Nas najbardziej interesuje odnalezienie
kamieni.
- Nie wiem tylko, w jaki sposób
mógłbyś tego dokonać - powiedziała Virginia
Trent.
- Ja też nie - przyznał Cullens. -
Przynajmniej na razie.
Rozległ się stukot obcasów Delii Street,
która otworzyła drzwi i wpuściła przodem
kobietę po trzydziestce.
- To jest pani Bedford - oznajmiła.
- Wejdź, Ione - odezwał się Cullens, nie
wstając.
- Siadaj i rozgość się. To jest Perry
Mason, prawnik. Twoje brylanty ulotniły się.
Pani Bedford zatrzymała się na moment
w drzwiach i popatrzyła po zebranych swoimi
ciemnymi, lśniącymi oczyma. Chociaż
pełniejsza w kształtach od Delii Street,
prezentowała się wspaniale, a szczegóły jej
figury doskonale podkreślała rdzawa bluzka z
żabotem i szyty na miarę szary kostium. Do
koloru bluzki dopasowany był kapelusz
podobnie jak pantofle na wysokich obcasach.
Ione Bedford podeszła do krzesła, lecz
zatrzymała się na moment, ujrzawszy otwartą
papierośnicę Masona. Uniosła brwi w geście
niemego pytania, po czym poczęstowała się
papierosem, zachęcona skinięciem głowy
prawnika. Pochyliła się, kiedy podsunął jej
ogień i podeszła do krzesła.
- To coś nowego. Opowiedz mi,
Aussie.
- Niewiele mogę ci powiedzieć, dopóki
sam nie dowiem się czegoś więcej - odparł
Cullens. - Właśnie próbuję to zrobić. Jak ci
mówiłem, George Trent jest jednym z
najlepszych w kraju fachowców od diamentów.
Zna się na swojej robocie i nie jest zbyt drogi.
Poza tym należy do uczciwych ludzi. Ma tylko
jedną wadę. Raz na jakiś czas lubi wypić. A
kiedy pije, wpada w hazard, chociaż i w tym
jest bardzo metodyczny. Zamyka wtedy
wszystkie kamienie w sejfie, zostawia sobie
pewną sumkę, pocztą wysyła kluczyki do
samochodu, a potem idzie pić i grać. Kiedy nie
ma już za co kupić gorzały, trzeźwieje, wraca
do domu i zabiera się do pracy. Jednak tym
razem zdaje się, że zabrał ze sobą twoje
kamienie. Dałem mu je w sobotę po południu,
a on zaczął pić w sobotę wieczór. Oto, moja
droga, złe wieści w skrócie.
Zaciągnęła się mocno papierosem,
następnie wypuściła nosem dwie smużki dymu.
- A po co prawnik? - spytała, wskazując
głową na Masona.
Cullens roześmiał się.
-Ta oto Virginia Trent, bratanica
George’a, uważa, że jej ciotka Sarah
stała się nagle kleptomanką. Jej
zdaniem ciotka wzięła kamienie w
czasie jednego z okresów zaniku
pamięci i gdzieś je schowała.
-Co to, moja droga? - powiedziała Ione
Bedford niskim, gardłowym głosem. -
Czytałaś ostatnio braci Grimm?
Virginia Trent wyprostowała się
wyraźnie urażona i zacisnęła usta, tak że
przypominały teraz siną szramę.
-To nie baśnie - wtrącił Cullens
pogodnym tonem. - Raczej
psychologia. Fiksacje, kompleksy i tym
podobne. Dziewczyna interesuje się
takimi rzeczami. Wiesz, co mam na
myśli. Freud, seks, zbrodnie...
-Tak się złożyło - przerwała mu
Virginia Trent cierpkim tonem - że
moja ciotka uległa atakowi kleptomanii
w miejscu publicznym, w obecności
świadków. Zaledwie kilka godzin temu
przyłapano ja na kradzieży w sklepie.
Ione Bedford uniosła brwi i spojrzała
GARDNER Erle Stanley Sprawa opanowanej złodziejki TŁUMACZYŁ PAWEŁ KRUK OSOBY Perry Mason - prawnik, który wykopuje swoje dowody Della Street - sekretarka i powiernica Perry Masona Sarah Breel - która potrafiła ukrywać swoje emocje lepiej niż skłonność do kradzieży Hawkins - detektyw z domu towarowego Virginia Trent - młoda kobieta, którą często kierowały emocje George Trent - brat Sarah Breel, którego częste pijatyki osiągnęły wreszcie kres Pani Ione Bedford - młoda kobieta, która interesuje się brylantami Austin Cullens - kolekcjoner brylantów, który znał wielu ciekawych ludzi Sierżant Tremont - oficer policji Harry Diggers - świadek, który chciał być uczciwy Paul Drakę - prywatny detektyw, którego najciekawszym, jeśli nie najlepszym, klientem był Perry Mason Sierżant Holcomb - z wydziału zabójstw, który każdego obrońcę traktował jako naturalnego wroga Bill Golding - hazardzista, który pragnie pozostać anonimowy Eva Tannis - partnerka i wspólniczka Goldinga, jeszcze bardziej niebezpieczna niż jej towarzysz Dr Charles Gifford - lekarz, który dzięki przyjaźni z Perry Masonem, angażuje się często bardziej niż wymagają tego jego obowiązki Pete Chennery - mądry facet, który znał odpowiedzi na wszystkie pytania
Larry Sampson - zastępca prokuratora okręgowego Pan Marąuad - niezbyt dyskretny bankier Porucznik Ogilby - chłopak Virgini Trent - który interesuje się bronią palną Sędzia Barnes - który przewodniczy rozprawie Dr Carl Franker - chirurg, który przeprowadza sekcje zwłok Carl Ernest Hogan - ekspert balistyki w policji ROZDZIAŁ PIERWSZY Kiedy pierwsze duże krople deszczu spadły na chodnik, Perry Mason ujął pod rękę Delię Street i powiedział: - Jeśli pobiegniemy, zdążymy się schować w domu towarowym. Della Street skinęła głową, podciągnęła nieco spódnicę i pobiegła długimi, sprężystymi krokami. Tym razem długonogi Perry Mason nie musiał na nią czekać. Pierwsze strugi ulewy złapały ich na bocznej ulicy pozbawionej jakichkolwiek zadaszeń. Zanim dotarli do rogu, z rynien bluzgały już strumienie wody. Do portyku domu towarowego zostało im jeszcze parę kroków. Puścili się biegiem, tymczasem ogromne deszczowe krople, niczym grad płynnych kul, spadały na chodnik z taką siłą, że wydawały się odbijać od jego powierzchni i eksplodować wodnym grzybem. Mason poprowadził Delię przez obrotowe drzwi. - Chodź - powiedział. - Będzie padać przez najbliższe pół godziny. Na ostatnim piętrze jest restauracja. Porozmawiamy przy herbacie. Przyszpiliła go rozbawionym spojrzeniem spod długich rzęs. - Szefie, nie sądziłam, że kiedykolwiek uda mi się zaciągnąć cię do restauracji w domu towarowym. Mason popatrzył na krople deszczu zawieszone na krawędzi ronda jego słomkowego kapelusza.
- To przeznaczenie, Delio - powiedział i roześmiał się. - Ale nie pozwolę, żebyś ciągała mnie za sobą, kiedy będziesz robiła zakupy. Wsiadamy do windy i jedziemy na samą górę. Nie będziemy zwracać uwagi na to, co mówi windziarz: „Drugie piętro... futra i bielizna damska, trzecie piętro, biżuteria, naszyjniki z pereł i złote kolczyki, czwarte piętro, zegarki, wisiorki i... - A piąte? - przerwała mu. - Kwiaty, słodycze i książki. Przynajmniej tam mógłbyś się zatrzymać. Daj odetchnąć pracującej kobiecie. - Nie ma mowy - odparł. - Jedziemy od razu na szóste - herbata, kanapka z szynką i ciastko. Wcisnęli się do windy i klatka ruszyła powoli do góry. Zatrzymywała się na kolejnych piętrach, które operatorka anonsowała zmęczonym, monotonnym głosem. - Zapomnieliśmy o dziale zabawek na piątym piętrze - zauważyła Della Street. Mason patrzył przed siebie zamyślony. -Któregoś dnia, Delio - odezwał się - kiedy wygram dużą sprawę, kupię sobie kolejkę z dworcami, tunelami, bocznicami i semaforami. Poprowadzę ją przez całe moje biuro aż do biblioteki prawniczej i... - Urwał, słysząc jej chichot. - O co chodzi? -Wyobrażam sobie Jacksona w bibliotece – powiedziała - jak szuka zaaferowany jakiejś ustawy, aż tu do pokoju wjeżdża z gwizdem pociąg. Zachichotał i poprowadził ją do jednego ze stolików restauracji. Potem spojrzał na okno ociekające strumieniami deszczu. -Jackson nie ma za grosz poczucia humoru - powiedział. - Wątpię, czy on kiedykolwiek był dzieckiem. -Może był nim w innym wcieleniu - odparła i sięgnęła po menu. - No cóż, panie Mason, skoro pan płaci za lunch, chyba trochę zaszaleję. - Myślałem, że jesteś na diecie - odparł, udając zdziwienie. - Owszem - przyznała. - Skoczyłam już na sto dwadzieścia, a mam zamiar wrócić do stu dziewięciu. - W takim razie pełnoziarnisty tost – zaproponował - i gorzka herbata... - Tak, ale na kolację - odcięła się. - Jako pracująca kobieta, muszę się dobrze odżywiać, szczególnie w przerwie na lunch. Tak więc zamówię pomidorową zupę krem, sałatkę z
avokado i grejpfrutów, polędwicę, karczochy, długie ziemniaczki oraz pudding śliwkowy z sosem brandy. Mason rozłożył ręce. - I już po pieniądzach za ostatnią sprawę o morderstwo. No cóż, wezmę tylko cieniutki tost melba i szklaneczkęwody. - Jednakże kiedy podniósł wzrok na kelnerkę, która pojawiła się u jego boku, powiedział zdecydowanym głosem: - Dwa razy pomidorowa krem, sałatka z awokado i grejpfrutów, polędwicę średnio wysmażoną, gorące karczochy, długie ziemniaczki i pudding śliwkowy z sosem brandy. - Szefie! - wykrzyknęła Della Street. - Ja tylko żartowałam! -Nie rób tego nigdy w porze posiłku - odpowiedział jej surowym tonem. -Ale ja nie zjem tego wszystkiego. -Oto, jaki los spotyka tych, którzy okłamują swojego pracodawcę - odparł i zaraz zwrócił się ponownie do kelnerki: - Proszę przyjąć zamówienie. Niech pani zacznie już znosić jedzenie i proszę nie słuchać żadnych protestów. Kelnerka uśmiechnęła się i odeszła. - Teraz, żeby nie przytyć - odezwała się Della Street - chyba przez tydzień będę musiała żyć o chlebie i wodzie... Szefie, lubisz obserwować łudzi w takich miejscach? Skinął głową i przeniósł wzrok znad stołu na innych klientów. Przyglądał im się przez chwilę uważnie. - Powiedz, szefie - mówiła dalej - w swojej pracy masz okazję zobaczyć ludzką naturę całkowicie obnażoną. Spotykasz ludzi powodowanych silnymi emocjami, którzy zrzucili maski hipokryzji i pozorów, jakie noszą na co dzień... Czy nie stajesz się przez to ogromnym cynikiem? - Wręcz przeciwnie - powiedział. - Ludzie mają swoje mocne i słabe strony. Prawdziwy filozof widzi ich takimi jacy są, co pozwala mu uniknąć rozczarowań, ponieważ nigdy nie oczekuje od ludzi zbyt wiele. Cynik natomiast przykłada do nich fałszywy szablon i ulega rozczarowaniu, kiedy widzi, że ludzie nie pasują do niego. Większość z naszych drobnych szachrajstw bierze się stąd, że próbujemy zmieścić się w ramach ekonomicznych konwencji. Jednak w przypadku spraw zasadniczych w większości ludzie okazują się godni zaufania. Sąsiad, który oszuka cię na funcie cukru, zaryzykuje życiem, żeby cię uratować przed utonięciem.
Della Street zastanawiała się przez chwilę, zanim mu odpowiedziała. - Ludzie bywają bardzo różni. Spójrz na tamtą agresywną kobietę po lewej stronie, która napadła na biedną kelnerkę... Z drugiej strony popatrz na tę siwowłosą kobietę przy oknie. Ma taki łagodny, wręcz macierzyński wyraz twarzy. Sprawia wrażenie bardzo spokojnej i łagodnej osoby... -Tak się składa, Delio - przerwał jej Mason - że ta kobieta jest złodziejką sklepową. -Co? - niemal krzyknęła. -Natomiast mężczyzna przy kasie - mówił dalej Mason - ten, który udaje, że ma zamiar zrealizować czek, jest detektywem z tego sklepu. Śledzi ją. -Szefie, skąd to wiesz? -Przyjrzyj się kobiecie, w jak nienaturalny sposób przyciska ramię do boku. Trzyma coś pod długim, tweedowym płaszczem. Tak się składa, że znam tego detektywa. Uczestniczyłem kiedyś w sprawie, w której zeznawał... Popatrz, w jaki sposób odwróciła głowę. Moim zdaniem, ona wie, że jest śledzona. - Myślisz, że po prostu usiądzie i zacznie jeść? - spytała Della, przyglądając się obcej z zainteresowaniem. -Nie sądzę. Chyba dużo schowała pod płaszczem. Byłoby jej trudno jeść bez... Widzisz, idzie do toalety. -I co teraz? - spytała Della Street. -Jeśli się zorientowała, że jest śledzona, zostawi pewnie towar w toalecie - powiedział Mason. - Detektyw rozmawia z młodą Murzynką. Będzie chciał załatwić całą sprawę po cichu. -Nie mogę uwierzyć, żeby ktoś taki był złodziejem - zaprotestowała Della Street. - Te siwe włosy, wysokie czoło i spokojne spojrzenie, do tego zmysłowe usta... nie, to niemożliwe. Mason odpowiedział jej zamyślony: - Doświadczenie nauczyło mnie, że jeśli osoba o uczciwym wyrazie twarzy ma przy sobie skradzione przedmioty, to jej twarz kryje się za maską, która została starannie dobrana, niczym towar wystawiony na sprzedaż. Kelnerka przyniosła parującą zupę. Chwilę później w drzwiach toalety pojawiła się dziewczyna ze sklepu, która skinęła głową na detektywa. Zaraz za nią wyszła siwowłosa kobieta. Podeszła prosto do sąsiedniego stolika,
na którym przygotowano już chleb, masło, szklanki z wodą oraz sztućce dla dwóch osób. - Ach, tutaj jesteś, ciociu Sarah. Zgubiłam cię - rozległ się głos u boku Masona. Prawnik podniósł wzrok i ujrzał dość wysoką, młodą kobietę, która zbliżała się energicznym krokiem. Przez moment tylko dostrzegł błysk jej szarych oczu, a doświadczenie podpowiedziało mu, że w jej głosie zabrzmiała nuta strachu. Natomiast głos siwowłosej kobiety przepełniał całkowity spokój. - Zgubiłyśmy się gdzieś w tłumie, Ginny. Postanowiłam więc, że zaczekam tutaj i napiję się herbaty. W moim wieku nie należy się niczym denerwować. Wiedziałam, że dasz sobie radę, wezwiesz taksówkę i pojedziesz do domu. -Ale ja nie wiedziałam, co się z tobą dzieje - odparła dziewczyna. Siadając, roześmiała się nerwowo, a jej głos zadrżał. - Nie byłam pewna, czy nic ci się nie stało, ciociu Sarah. -Ginny, u mnie wszystko w porządku. Nie martw się o mnie. Pamiętaj, co by się nie działo, zawsze dam sobie radę... Między Masonem a siwowłosą kobietą pojawiła się postać detektywa. - Pani wybaczy - powiedział - ale muszę prosić, aby udała się pani ze mną do biura. Mason usłyszał stłumiony okrzyk konsternacji dziewczyny, lecz głos kobiety pozostał spokojny i niewzruszony. - Młody człowieku, nie mam zamiaru nigdzie chodzić. Przyszłam tutaj, żeby zjeść lunch. Jeśli ktoś z biura chce ze mną rozmawiać, niech przyjdzie do mnie. - Staram się uniknąć sceny - powiedział detektyw oficjalnym tonem. Mason odsunął talerz z zupą, nie spuszczając wzroku z detektywa, który stanął za krzesłem kobiety. Ona zaś ze spokojem odłamała kawałek chleba, posmarowała go masłem i zerknęła przez ramię. -Młody człowieku - powiedziała. - Niech pan nie próbuje unikać sceny ze względu na mnie. Śmiało. -Utrudnia pani całą sprawę - odpowiedział. -Rzeczywiście! - mruknęła. -Ciociu Sarah - błagała dziewczyna - Nie sądzisz, że... -Nie sądzę, abym zechciała choćby kiwnąć palcem, zanim nie zjem lunchu - przerwała jej ciotka Sarah. - Podobno
mają tutaj doskonałą zupę pomidorową. Chętnie spróbuje, a także... -Przykro mi - wtrącił detektyw - lecz jeśli nie zechce pani pójść ze mną, będę zmuszony aresztować panią tutaj. -Aresztować? - powtórzyła i zatrzymała dłoń z chlebem przed ustami. - O czym pan mówi? -Aresztuję panią za kradzież w sklepie - oświadczył detektyw. Kobieta spokojnie jadła chleb, kiwając nieznacznie głową, jakby rozpatrywała swoją sytuację. - Bardzo zabawne - powiedziała i sięgnęła po szklankę z wodą. Poirytowany głos detektywa wzbudził zainteresowanie klientów w promieniu trzech najbliższych stolików. - Śledziłem panią - oświadczył dobitnie - i widziałem, jak chowała pani różne rzeczy pod płaszczem. - Kiedy kobieta wykonała gest, jakby chciała rozchylić poły płaszcza, dodał pospiesznie: - Zostawiła je pani w toalecie. Odwrócił głowę i skinął na dziewczynę ze sklepu, która natychmiast zniknęła za kotarą wejścia do toalety. - Nie przypominam sobie - powiedziała kobieta i zamilkła na chwilę, jakby próbowała sięgnąć pamięcią wstecz - żeby kiedykolwiek aresztowano mnie za kradzież w sklepie... Nie, nigdy. - Ciociu! - wykrzyknęła towarzysząca jej dziewczyna. - On nie żartuje. Mówi poważnie... On... – Pracownica sklepu wyszła z toalety z naręczem ubrań. Trzymała jedwabne pończochy, części jedwabnej bielizny, jedwabną bluzkę oraz obszerną piżamę. Dziewczyna otworzyła torebkę i wyjęła z niej książeczkę czekową. -Moja ciocia jest dość ekscentryczną osobą - wyjaśniła szybko. -Czasem robi zakupy w dość osobliwy sposób, a po za tym jest trochę roztrzepana. Jeśli będzie pan tak dobry i poda mi sumę, na jaką mam wypisać czek, i każe zapakować zakupione przedmioty... - Nic z tego - przerwał jej detektyw. - To się pani nie uda. Stara sztuczka, jaką stosują wszyscy złodzieje sklepowi. Kiedy zostają przyłapani na gorącym uczynku, nagle okazuje się, że robili zakupy. Tymczasem my nazywamy to kradzieżą!
Siedzący dookoła klienci odwracali głowy coraz bardziej zaintrygowani. Dziewczyna spłonęła rumieńcem wstydu, natomiast starsza kobieta wydawała się zainteresowana głównie kartą dań. -Tak - powiedziała. - Spróbuję krokietów z kurczaka. -Madame - detektyw położył dłoń na jej ramieniu. - Jest pani aresztowana. -Doprawdy? - odparła, spoglądając na niego znad swojej szklanki. - Młody człowieku, czy jest pan pracownikiem tego sklepu? -Tak. Jestem detektywem. I posiadam prawo jako zastępca... -Skoro pan tu pracuje - mówiła dalej - zechce pan poprosić do mnie kelnerkę. W końcu przyszłam tutaj na lunch, a nie na kolację. Mężczyzna zacisnął dłoń na jej ramieniu. - Jest pani aresztowana! - powtórzył. - Pójdzie pani dobrowolnie, czy mam panią zaprowadzić siłą do biura? - Ciociu! Idź, proszę - odezwała się dziewczyna. - Jakoś to załatwimy. Może... - Ani mi w głowie ruszać się stąd. Detektyw zaparł się nogami. Krzesło Masona zaskrzypiało, kiedy prawnik podniósł się i stanął, górując nad chudym detektywem. Jego dłoń opadła na ramię mężczyzny z ogromną siłą. - Jedną chwileczkę... - powiedział. Detektyw odwrócił się gwałtownie z twarzą purpurową z gniewu. - Może i pan jest detektywem - odezwał się Mason - ale nie ma pan pojęcia o prawie. Po pierwsze, dokonał pan aresztowania w sposób nieprawidłowy. Po drugie, widzę, że nie ma pan nakazu aresztowania. A poza tym nie popełniono żadnego przestępstwa w pańskiej obecności. Po trzecie, gdyby znał pan prawo, wiedziałby pan, że nie można oskarżyć nikogo o kradzież w sklepie, dopóki osoba ta nie spróbuje wynieść skradzionych przedmiotów na zewnątrz. Każdy może wziąć coś z półki w domu towarowym i nosić to ze sobą, a pan nic nie może zrobić, dopóki ten ktoś nie wyjdzie poza sklep. -Kim pan jest, do cholery? - spytał detektyw. - Wspólnikiem? -Prawnikiem. Nazywam się Perry
Mason - odpowiedział mu Mason. - Może to panu coś mówi? Wyraz twarzy detektywa świadczył o tym, że nazwisko prawnika wiele mu mówiło. - Co więcej - ciągnął Mason - naraża pan swój sklep na proces o odszkodowanie. Niech pan spróbuje użyć siły wobec tej kobiety, a z pewnością przybędzie panu nieco trosk, ale i mądrości. Młoda kobieta po raz kolejny wskazała na książeczkę czekową. - Chętnie zapłacę za wszystko, co wzięła ciocia Sarah - powiedziała. Detektyw wahał się. W jego oczach błyszczały iskierki wściekłości. - Zaraz zaciągnę do biura was oboje - powiedział. Mason spokojnie ciągnął dalej. - Niech pan dotknie tę kobietę, a poradzę jej, żeby wytoczyła sprawę o odszkodowanie w wysokości dwu dziestu tysięcy dolarów. Albo możesz spróbować zmierzyć się ze mną, siłaczu, to złamie ci ten twój cholerny kark. W sali pojawił się zdenerwowany wicedyrektor, którego pewnie wezwano telefonicznie. - Co tu się dzieje, Hawkins? - zapytał. Detektyw wskazał na starszą kobietę. – Przyłapałem ptaszka na gorącym uczynku - powiedział. - Kradzież. Chodziłem za nią przez pół godziny. Proszę spojrzeć, ile tego schowała pod płaszczem. Pewnie zorientowała się, że ją śledzę, bo zostawiła wszystko w toalecie. - Bez wątpienia wasz detektyw nie ma zbyt wielkiego doświadczenia w swoim fachu - powiedział Mason. - A kim pan jest, u diabła? - zapytał go wicedyrektor. Mason podał mu swoją wizytówkę. Jego rozmówca zerknął zaledwie na bilet i zaraz jego głowa drgnęła, jakby ktoś pociągnął za sznurek. - Hawkins, chodź ze mną do biura. Zdaje się, że popełniłeś błąd. - Nie popełniłem żadnego błędu - bronił się Hawkins. - Śledziłem ją... - Powiedziałem, chodź ze mną do biura. Dziewczyna raz jeszcze wskazała na otwartą książeczkę czekową. - Próbowałam właśnie wytłumaczyć, że moja ciotka robiła zakupy. Wypiszę czek, jeśli tylko poda mi pan ostateczną sumę. Wicedyrektor zerknął na niewzruszoną twarz starszej kobiety, potem na dziewczynę i
dystyngowanego prawnika. Pogodzony z porażką, wziął głęboki oddech, skłonił nieco głowę i powiedział: - Madame, każę wszystko zapakować. Mamy dostarczyć zakupy, czy sama je pani zabierze? - Proszę je tylko zapakować i przynieść tutaj - powiedziała siwowłosa kobieta. A jeśli jest pan tutaj przełożonym, to niech pan poprosi jedną z kelnerek, żeby nas obsłużyła... Ach, jesteś, kochanie. Weźmiemy dwa razy pomidorową krem. Zjem też krokiety z kurczaka. A ty, Ginny? Młoda kobieta, wciąż mocno czerwona na twarzy, potrząsnęła głową. -Nie przełknęłabym ani kęsa, ciociu Sarah. -Nonsens, Ginny! Nie wolno zamartwiać się podobnymi drobiazgami. On się pomylił. Sam to przyznał - zwróciła wzrok na Peny’ego Masona. - Młody człowieku, jestem panu zobowiązana. Chętnie zatrzymam pańską wizytówkę. Mason uśmiechnął się i podał jej swoją kartę wizytową, zerkając na Delię Street. - Może zechciałaby pani przyłączyć się do nas? - zaproponował. - Będzie nas czworo, a wtedy - dodał ściszonym głosem, kierując wzrok na młodą kobietę - nie będzie się pani czuła tak bardzo wystawiona na widok publiczny. -Chętnie skorzystamy z zaproszenia - odparła siwowłosa kobieta i wstała. - Pozwoli pan, że się przedstawię. Sarah Breel. A to jest panna Virginia Trent, moja bratanica. Peny Mason, prawnik, prawda? Czytałam o panu. Cieszę się, że mogę pana poznać. -To jest panna Della Street, moja sekretarka - powiedział Mason. Della wyciągnęła rękę. - Bardzo mi miło - odezwała się. Mason przysunął krzesła obu kobietom, nie zwracając najmniejszej uwagi na spojrzenia zaciekawionych klientów przy sąsiednich stolikach. -Jedzcie swoją zupę, żeby nie wystygła - powiedziała pani Breel. - Zaraz się do was przyłączymy. -Nie chce mi się jeść - oświadczyła Virginia Trent. -Nonsens, Ginny. Rozluźnij się. -Proszę spróbować zupy - namawiał ją Mason. - Jest naprawdę dobra. Pozwoli pani zapomnieć... o deszczu.
Młoda kobieta zerknęła na filiżankę Masona wypełnioną parującą zupą, zobaczyła też przyjazne spojrzenie Delii Street, odważyła się więc powiedzieć: -Nie powinno się jeść, kiedy ktoś jest zdenerwowany. -A zatem nie denerwuj się, odpowiedziała jej ciotka. -Jeszcze dwa razy zupa pomidorowa krem - Mason zwrócił się do kelnerki. - Możliwie szybko. Były też raz krokiety z kurczaka i... -Dwa razy - wtrąciła pani Breel. - Ginny je lubi. I dwa dzbanuszki herbaty, moja droga, z cytryną. I niech będzie mocna. Oparła się wygodnie i wydała z siebie westchnienie błogiego zadowolenia. - Lubię jeść tutaj - powiedziała. - Mają dobrą kuchnię. I jak dotąd nienaganną obsługę. Pierwszy raz mam powody do niezadowolenia. Mason zerknął na Delię Street, po czym ponownie zwrócił się do pani Breel. -To karygodne, że niepokojono panią w taki sposób. -Och, wcale mnie nie niepokoili - odpowiedziała pani Breel. - Za to moja bratanica przejmuje się tym, co myślą inni. Chyba za bardzo się przejmuje. Ja nie dbam o podobne rzeczy. Żyję tak, jak mi się podoba... A, oto i nasze zakupy. Proszę to położyć na krześle, młody człowieku. -Jaka suma pozostaje do zapłacenia? - spytała Virginia. -Razem z podatkiem trzydzieści siedem dolarów i trzydzieści trzy centy - wicedyrektor był oficjalny. Virginia wypisała czek. Kiedy wypisywała kwotę na czeku, a następnie odjęła właściwą sumę, ciekawość Masona wzięła górę nad konwenansami, dlatego zerknął jej przez ramię. Zorientował się, że po wypisaniu czeku na koncie kobiety zostały dwadzieścia dwa dolary - i piętnaście centów. Virginia Trent wręczyła czek wicedyrektorowi. - Jeśli zechce pani zejść do biura, by wypełnić kartę... - zaczął. - To nie będzie potrzebne - przerwała mu pani Breel. - Nasz lunch potrwa przynajmniej pół godziny, a bank jest tuż za rogiem. Ktoś z personelu może tam pójść i zrealizować czek...
Mam nadzieję, młody człowieku, że zakupy są dobrze zapakowane, ponieważ pada deszcz. - Sądzę, że będzie pani zadowolona – odpowiedział wicedyrektor uprzejmym tonem. - Zerknął na Perry’ego Masona. - Widzę, że połączyliście państwo swoje siły, panie Mason - zwrócił się do prawnika. - Pozwolę sobie zapytać, czy zamierza pan wystąpić na drogę sądową? Odpowiedzi udzieliła mu pani Breel. - Nie - oświadczyła wspaniałomyślnie. - Jestem skłonna zapomnieć o wszystkim. Nie ulega wątpliwości, że wasze zachowanie było karygodne... Ach, jest moja zupa. Zechce się pan odsunąć, żeby mogli mnie w końcu obsłużyć... Dziękuję. Wicedyrektor skłonił głowę uprzejmie. Wydawało się, że zamrugał znacząco. - Gdyby coś z tego, co pani kupiła okazało się niewłaściwe - powiedział - chętnie to wymienimy. Może spieszyła się pani i wybrała niedobry rozmiar albo... - Z pewnością nie - przerwała mu pani Breel. – Bardzo uważnie dobieram rozmiary. Może nie jestem już taka młoda, ale na pewno nie roztrzepana. Bez wątpienia dokonałam właściwych zakupów. Wybrałam najlepszy asortyment. Dyrektor jeszcze raz skłonił się i odszedł odprowadzany spojrzeniami klientów, którzy chwilę później pochylili się nad swoimi stolikami i zaczęli szeptać. Ignorując ich, pani Breel oblizała usta, zerknęła na zupę i zwróciła się do bratanicy: - Spróbuj, kochanie, a przekonasz się, jaka jest pyszna. Mówiłam ci, że tutaj doskonale gotują. Virginia Trent nie wydawała się zachwycona perspektywą jedzenia, za to pani Breel pochłaniała kolejne potrawy z wyrazem błogiego zadowolenia na twarzy. Nikt już nie wspomniał o incydencie kradzieży. Ze strony kobiet nie padły żadne wyjaśnienia, Mason zaś o nic nie pytał. Przyjął rolę idealnego pana domu, w czym wspierała go Della Street, która natychmiast odgadła jego intencje. Niewzruszony spokój pani Breel, wytworna uprzejmość Masona oraz życzliwość Delii Street sprawiły, że Virginia Trent przestała wreszcie zwracać uwagę na spojrzenia ciekawskich gapiów i pozbyła się swojego skrępowania. Mason delektował się kawą, pragnąc najwyraźniej przedłużyć spotkanie. Wreszcie jednak oświadczył, że ma spotkanie o pierwszej trzydzieści i wezwał kelnerkę. W czasie
pożegnania Virginia Trent jeszcze raz okazała zmieszanie, kiedy wspomniała o szczególnych okolicznościach, dzięki którym się spotkali, za to oblicze jej ciotki pozostało do końca niewzruszone. Gdy wyszli na ulicę, między chmurami ukazały się już płaty błękitnego nieba. -To był lunch! - powiedział Mason do Delii Street. -I jak je oceniłeś, szefie? -Sam nie wiem - wyznał Mason. - Ale może dlatego doskonale się bawiłem. -Powiedziałbyś, że ona jest zawodową złodziejką? -Wątpię. Dziewczyna była autentycznie speszona. -W takim razie, po co to zrobiła? Mam na myśli ciotkę. -I tu mnie złapałaś, Delio - powiedział Mason. - Nie wyglądała na przestępczynię. Tak, to mógłby być ciekawy przypadek. Odnotujmy to wydarzenie jako jedną z tych życiowych przygód, które przypominają rozdział wyjęty z większej całości. Ciekawią nas, chociaż, nie wiemy, co się wydarzyło wcześniej. Podobnie dzieje się, kiedy otwieramy czasopismo i zaczynamy czytać odcinek powieści. Poczynania bohaterów wydają się nam wtedy niezrozumiałe, ponieważ nie wiemy, co wydarzyło się wcześniej, a mimo to nasze zainteresowanie nimi nie słabnie. Podobnie było i tutaj: nie wiemy, co się stało przedtem ani co się jeszcze wydarzy. Pytałaś mnie, czy nie staję się cyniczny, poznając ludzi coraz lepiej, a ja zaprzeczyłem. Otóż problem polega na tym, że znając ludzi zbyt dobrze, tracimy dreszczyk emocji. Ludzie stają się beznadziejnie monotonni, ponieważ zaskakują nas w coraz mniejszym stopniu. Nie znajdujesz w nich nic nowego. Masz wrażenie, że spotykasz same miernoty, które uganiają się na drodze życia za czymś nieistotnym. Jednak od czasu do czasu życie obdarza nas doświadczeniem, którego nie potrafimy sklasyfikować. Tak więc odnotujmy to wydarzenie jako jeden z ciekawych przerywników, które przynosi nam życie. ROZDZIAŁ DRUGI Perry Mason pomylił się, twierdząc, że nie będzie wiedział, co się jeszcze wydarzy. Po skończonym spotkaniu z klientem zastanawiał
się nad jedną ze swoich spraw, w której zamierzano wykorzystać podsłuch jako dowód, kiedy drzwi do sekretariatu otworzyły się i stanęła w nich Della Street. - W poczekalni siedzi panna Trent - oświadczyła. - Pyta, czy ją przyjmiesz, mimo że nie była umówiona. -Virginia? - spytał Mason i zaraz skinął głową. - Nie mówiła, po co przyszła? -Nie. -Jest sama? -Tak. -Dobrze - powiedział Mason. - Wprowadź ją. Może dowiemy się czegoś więcej. Odsunął na bok książki prawnicze, by zrobić trochę miejsca na biurku. Kiedy zapalał papierosa, Della Street wprowadziła do pokoju Virginię Trent. Przy pierwszym spotkaniu całą uwagę skupił na ciotce, teraz więc przyjrzał się uważnie młodej kobiecie, która przeszła przez pokój i zajęła miejsce w dużym czarnym fotelu ustawionym po lewej stronie jego biurka. Jak się zorientował, była wysoką, szczupłą dziewczyną. Jej usta były zbyt skąpo pomalowane i zbyt mocno świadczyły o jej determinacji. Oczy miała duże, lśniące i szare, ubranie skromne. Nerwowe ruchy jej małych dłoni świadczyły o tym, że jest osobą wrażliwą. - Co mógłbym dla pani zrobić? - spytał Mason, a ton jego głosu sugerował, że jest teraz zapracowanym adwokatem, a nie miłym znajomym, który zabawia ją rozmową. -Chodzi o ciotkę Sarah - powiedziała krótko. -Tak? - spytał Mason. -Widział pan, co się stało w porze lunchu. Ja nie dałam się oszukać ciotce Sarah i pan z pewnością też nie. Ona naprawdę ukradła te rzeczy. -Dlaczego? - spytał Mason. -Nie mam pojęcia. -Czy potrzebowała tych ubrań? -Nie. -Ona chyba ma dość pieniędzy, żeby kupić wszystko, czego jej trzeba? -Naturalnie. Mason rozsiadł się wygodnie na swoim krześle. Jego spojrzenie zdradzało coraz większe zainteresowanie sprawą. - Niech pani mówi dalej - powiedział. - Tylko proszę się ograniczyć do istoty rzeczy. Virginia Trent wygładziła fałdy swojej spódnicy dłońmi w rękawiczkach. Podniosła wzrok.
- Będę musiała zacząć od początku. Otóż moja ciotka jest wdową. Jej mąż zmarł wiele lat temu. Mój wuj, George Trent, nigdy się nie ożenił. Jest ekspertem w dziedzinie kamieni szlachetnych. Zajmuje się kupnem i sprzedażą kamieni, a także ich obróbką. Jego biuro i sklep mieszczą się w budynku przy South Marsh Street pod numerem 913. Zatrudnia kilku pracowników, którzy zajmują się cięciem i polerowaniem diamentów... Niech pan mi powie, panie Mason, czy interesuje się pan psychologią? - Psychologią praktyczną - odpowiedział prawnik. - Nie zagłębiam się zbytnio w teorię. - Ale żeby zrozumieć fakty, trzeba je przeanalizować w świetle teorii. Mason uśmiechnął się. - Doświadczenie nauczyło mnie, że faktami należy weryfikować teorię. Ale proszę mówić dalej. Do czego pani zmierza? -Chodzi o wuja George’a - powiedziała. - Jego ojciec zmarł, gdy wuj był jeszcze dzieckiem, dlatego George musiał pomagać utrzymywać rodzinę. Radził sobie doskonale, ale nigdy nie miał dzieciństwa. Nie miał czasu na zabawy ani... -Co to ma wspólnego z pani ciotką? - spytał Mason. -Do tego właśnie zmierzam - odpowiedziała. - Próbowałam wytłumaczyć panu, że wuj George podświadomie tłumi w sobie niechęć do środowiska, które... -Które co? - spytał Mason, kiedy umilkła na chwilę. -Które każe mu się upijać - dokończyła. -Proszę mówić dalej - odparł prawnik. - Pomińmy językowe niuanse. Wuj upija się. I co dalej? -Tak, upija się - powtórzyła. - Od czasu do czasu. Dlatego wiem, że jest to podświadoma reakcja obronna przeciwko rutynie środowiska, które... - Ujrzawszy podniesioną dłoń prawnika, zaczęła mówić szybciej. - W każdym razie chodziło mi o to, że zwykle trzyma się nawet przez okres kilku miesięcy. Potem nadchodzi dzień, kiedy wuj zaczyna pić. Biedny wuj George, jest taki metodyczny we wszystkim, nawet wtedy. Gdy czuje, że zbliża się ta chwila, zamyka wszystko w biurowym sejfie, którego szyfr zna jeszcze tylko
ciotka. Następnie wkłada kluczyki od samochodu do zaadresowanej do siebie koperty, wysyła je pocztą i idzie pić. Uprawia też wtedy hazard. Zwykle trwa to kilka dni, do tygodnia. Potem wraca spłukany, zarośnięty, z podkrążonymi oczyma, a jego ubranie nadaje się tylko do prania. -Co wtedy robi ciotka? - zapytał Mason zaciekawiony. - Ciotka Sarah radzi sobie w każdej sytuacji – odpowiedziała Yirginia Trent. - Nigdy nie słyszałam z jej ust ani słowa wymówki. Pakuje go do łaźni tureckiej, oddaje ubranie do pralni, posyła mu do łaźni świeże, a kiedy wuj jest już całkowicie trzeźwy i znowu wygląda jak człowiek, wpuszcza go do biura. W czasie jego nieobecności otwiera sejf, wyjmuje kamienie i pilnuje, żeby pracownicy mieli co robić. -Podoba mi się taka organizacja - zauważył Mason. - Tworzą zgraną parę. -Tak - przyznała. - Ale nie zdaje pan sobie sprawy, ile to wszystko kosztuje ciotkę. Wyobrażam sobie, jak napięte ma nerwy, chociaż nigdy nie pokazuje niczego po sobie. -A gdzie tam! - zaprzeczył Mason. - Pani ciotka jest kobietą, która niczego się nie boi. Po prostu potrafi ocenić sytuację i podołać jej. Moim zdaniem jest to niezwykle opanowana osoba. -Można odnieść takie wrażenie, patrząc na nią - odparła oschle Virginia Trent. - Ja jednak jestem przekonana, że przyczyny tej jej dziwnej skłonności do kradzieży w sklepach należy upatrywać w zaburzeniu świadomości. -Być może - powiedział Mason. - Od jak dawna mają miejsce jej kradzieże? -Dzisiaj zauważyłam to po raz pierwszy. -W jaki sposób pani ciotka wytłumaczyła swoje zachowanie? - głos Masona zdradzał rosnące zainteresowanie. -No właśnie. W ogóle nie wyjaśniła. Unikała mnie niemal od chwili naszego wyjścia ze sklepu. Nie wiem, dokąd potem poszła. Obawiam się, że jej zaburzenia nie ustąpiły. Sądzę, że jej równowaga psychiczna ucierpiała pod wpływem... -Innymi słowy, boi się pani, że ona poszła kraść gdzie indziej, czy tak?
- Tak. - Przypuszcza pani, że ciotka została aresztowana i oczekuje pani, że ją znajdę. Czy do tego pani zmierza? -Nie - odpowiedziała. - Niezupełnie. -W takim razie uściśłijmy to - mówił dałej Mason. -Czego pani ode mnie oczekuje? Podniosła wzrok nieśmiało i wzięła głęboki oddech. - Obawiam się, że ciotka Sarah ukradła brylanty pani Bedford. Prawnik pochylił się do przodu. -Niech mi pani opowie o tych brylantach. -Należą do pewnej kobiety, pani Bedford, która przyniosła je do wuja George’a, żeby je odnowił. Miał je przeszlifować i zmienić oprawę na bardziej nowoczesną. Nie znam wszystkich szczegółów. -Czy mam rozumieć, że wuj pani jest w trakcie jednej ze swoich hulanek? - spytał Mason. -Tak. Nie wrócił do domu w sobotę wieczorem. Domyśliłyśmy się, co to może oznaczać. Oczywiście, w niedzielę nie przynoszą poczty, ale ciotka poszła do biura i przygotowała wszystko na poniedziałek rano. -Otworzyła sejf? - spytał Mason. -Tak sądzę. Dzisiaj rano poszła wcześnie do biura i razem z kierownikiem ustalili, co jest do zrobienia. Naturalnie kluczyki do samochodu wuja George’a przyszły pocztą. Tyle tylko, że nie było jego samochodu. Dopiero około południa zadzwonili z wydziału ruchu z informacją, że samochód stoi pozostawiony na parkingu z ograniczeniem parkowania do trzydziestu minut... Widzi pan, zostawiono go tam w sobotę wieczór, kiedy nie obowiązuje ograniczenie, podobnie jak i w niedzielę. Dlatego dopiero dzisiaj zaczęli wypisywać kolejne mandaty. -A zatem poszła pani po samochód? -Tak. Razem z ciotką. Odebrałyśmy mandaty i odstawiłyśmy samochód do garażu. Potem ciotka miała coś do kupienia, a ja chciałam rozejrzeć się za nowymi butami. Dlatego poszłyśmy do domu towarowego. Byłam zajęta
oglądaniem butów i sądziłam, że ciotka stoi za mną. Aż tu nagle obejrzałam się... Wie pan, co się później stało. -I znalazła ją pani dopiero w restauracji? -Tak. Wszędzie jej szukałam. Dopiero na górze... wie pan. -Wiem - powiedział Mason. - Niech mi pani jeszcze opowie o brylantach pani Bedford. -Trafiły do nas przez niejakiego Austina Cullensa - wyjaśniła. -Kto to jest? -Stary przyjaciel rodziny. Zna George’a i Sarah. Jest kolekcjonerem brylantów, dużo podróżuje i poznał wielu ciekawych ludzi. Wuj George jest dobrym fachowcem i niezbyt drogim, dlatego pan Cullens często zleca mu dobre zamówienia. Pan Cullens wiele podróżuje, rozmawia z ludźmi i zna wielu kolekcjonerów brylantów, tak więc jest bardzo pomocny w interesach wuja George’a. -Kiedy dostał do przeróbki brylanty pani Bedford? -W sobotę. Przyniósł je pan Cullens. Pani Bedford miała przyjść później, w ciągu następnego tygodnia. -A kiedy po raz pierwszy zauważyła pani ich zniknięcie? -Jakieś pół godziny temu. Postanowiłam od razu przyjść do pana. -Niech pani mówi dalej - zachęcił ją Mason. -Zniknięcie ciotki Sarah całkowicie wyprowadziło mnie z równowagi. Wróciłam do biura wuja George’a, ponieważ sądziłam, że może tam ją znajdę. Szlifierz pokazał mi instrukcję wuja George’a, w której przedstawił projekt obróbki brylantów pani Bedford. Tyle tylko, że nie było brylantów. -Sejf był otwarty? -Tak. Otworzyła go rano ciotka Sarah. -A pracownicy ze sklepu? Można im zaufać? -Myślę, że tak. -Skąd przypuszczenie, że ciotka ma brylanty? -No cóż... widział pan, co się zdarzyło w południe. A gdy ktoś cierpi na... Nie wiem, co pan wie na temat kleptomanii. Jest to bardzo dokuczliwa dolegliwość.
Kleptomani nie potrafią się powstrzymać przed przywłaszczaniem sobie przedmiotów, które nie są ich własnością. W każdym razie ciotka Sarah była w biurze w niedzielę, żeby przygotować wszystko do prący na dzisiaj. Kiedy wróciła do domu wczorajszego popołudnia, wyznała, że będąc w biurze, doznała dziwnego uczucia, jakby zawrotu głowy. Miała wrażenie, że jej umysł przez około pół godziny był zupełnie pusty. Nie pamiętała, co wtedy robiła. Jej zdaniem mogła to być dolegliwość serca. Chciałam wezwać lekarza, ale się nie zgodziła. Powiedziała, że gdy odzyskała świadomość, wydawało jej się, że zrobiła coś, czego nie powinna była robić. Jakby kogoś zabił, czy coś w tym rodzaju. -Czy ostatecznie wezwała pani lekarza? - spytał Mason. -Nie. Ciotka poszła do swojego pokoju i położyła się na kilka godzin. Potem stwierdziła, że czuje się lepiej. Przy kolacji wydawała się już w pełni sił. -No cóż - powiedział Mason. - Doprawdy, nie wiem, co ja mógłbym zrobić dla pani. Moim zdaniem powinna pani odszukać ciotkę, a potem spróbować dotrzeć do wuja George’a. Pewnie odwiedza te same miejsca. Ktoś, kto urządza sobie ponowne wypady, zwykle... -Tak - przerwała mu - tylko że pani Bedford chce odebrać swoje kamienie. -Kiedy się na to zdecydowała? - zapytał Mason. -Zatelefonowała w południe. Nie było mnie wtedy. Powiedziała, że zmieniła zdanie i nie chce przerabiać brylantów. Podobno znalazła kupca, który interesuje się starymi klejnotami. -Czy pani rozmawiała z panią Bedford? - spytał Mason. -Nie. Kierownik pracowni. -Co jej powiedział? -Że wuj George jest nieobecny, ale przekaże mu wiadomość, gdy tylko wróci. -No cóż - odparł Mason. - Może się pani skontaktować z policją i spróbować dowiedzieć, czy nie nastąpił u ciotki nawrót choroby. Może to z powodu serca. Może po kolejnym ataku
zabrało ją pogotowie. Albo... - Urwał, ponieważ drzwi kancelarii otworzyły się i stanęła w nich recepcjonistka. - O co chodzi? - spytał Mason. -W poczekalni czeka jakiś pan Cullens - oświadczyła. - Chyba jest zdenerwowany i twierdzi, że musi zobaczyć się z panną Trent. Virginia Trent wydała stłumiony okrzyk. -Musi mnie pan gdzieś ukryć - zwróciła się do Masona i zaraz dodała, patrząc na recepcjonistkę: - Niech mu pani powie, że mnie tu nie ma, że wyszłam. -Nie - wtrącił Mason. - Wyjaśnijmy coś, panno Trent. Skąd on wiedział, że pani jest tutaj? -Zostawiłam w biurze wiadomość dla ciotki, żeby zadzwoniła do mnie tutaj, kiedy wróci. Pewnie pan Cullens poszedł tam i szlifierz mu powiedział. -To Cullens skontaktował pani wuja z panią Bedford? - Skinęła głową. - Prędzej czy później będzie pani musiała się z nim spotkać - powiedział Mason. - Lepiej niech to będzie prędzej. Ostatecznie należy - mu się jakieś wyjaśnienie. Zakładam, że to on ręczył za pani wuja przed panią Bedford. -Zgadza się - odpowiedziała cicho. - Tak sądzę. Mason skinął głową w stronę recepcjonistki. -Wpuść pana Cullensa. Dłonie Virginii Trent poruszyły się nerwowo na jej kolanach. -Och, ja nie mogę się z nim spotkać! - powiedziała. - Co ja mu powiem? Zupełnie nie wiem, co mu powiedzieć. -A dlaczego nie powiedzieć mu prawdy? - spytał Mason. -Ja nie znam prawdy - odparła. -W takim razie niech mu pani to powie. Drzwi do kancelarii otworzyły się gwałtownie i ukazał się w nich krępy mężczyzna dobrze po czterdziestce, który, nie zważając na Masona, podszedł wprost do ogromnego fotela, w którym siedziała Virginia Trent. -Do diabła, Virgie, co to za podchody? - spytał. Unikała jego spojrzenia. -Nie wiem, o czym mówisz. -Gdzie jest twoja ciotka? -Nie wiem. W mieście. Pewnie robi zakupy. Cullens odwrócił się na chwilę do Masona i spojrzał na niego uważnie,
lecz po chwili jego zjadliwe spojrzenie ponownie spoczęło na Virginii. Kiedy położył dłoń na ramieniu dziewczyny, na jego palcu zamigotał ogromny brylant. - Daruj sobie, Virgie - powiedział. - W takim razie po diabła ci prawnik? -Chciałam porozmawiać z nim o ciotce Sarah - odpowiedziała słabym głosem. -A co z ciotką? -Kradła w sklepie. Cullens cofnął się i wybuchnął śmiechem. Był to głęboki, tubalny śmiech, który jakby oczyścił atmosferę w pokoju. Potem odwrócił się do Perry’ego Masona i wyciągnął rękę. -Mason? Cullens. Miło mi. Przepraszam, że tak wchodzę, ale to ważne. - Ponownie zwrócił się do Virginii Trent. - A teraz, Virgie, zejdź na ziemię i opowiedz mi w skrócie, o co chodzi. Co się stało z brylantami pani Bedford? -Nie wiem. -A kto wie? -Myślę, że ciocia. -W porządku. A gdzie ona jest? -Mówiłam ci, że kradła w sklepie. -Pięknie - powiedział Cullens. - Co za wspaniały okaz złodzieja. A George, jak sądzę, wyruszył na jedną ze swoich pijackich eskapad, tak? Przytaknęła. - Dzwoniła do mnie pani Bedford - mówił dalej Cullens. - Powiedziała, że chce zabrać brylanty. Wcześniej próbowała skontaktować się z George’em, ale chyba nie uwierzyła w to, co usłyszała przez telefon. Odniosła wrażenie, że ktoś bawi się z nią w kotka i myszkę, więc zadzwoniła do mnie. Od razu się domyśliłem, o co chodzi. Oczywiście, wiedziałem, że George wyśle pocztą kluczyki do swojego samochodu, a ciotka otworzy sejf i pokieruje pracą. Tymczasem Ione Bedford znalazła klienta, który zainteresował się jej kamieniami. Nie chce stracić okazji, dlatego zdecydowała się zabrać kamienie. Virginia Trent zacisnęła usta, tak że utworzyły linię prostą i uniosła brwi w obronnym geście. - Mówię ci, że ciotka Sarah kradła w sklepie. Możesz się śmiać, ale tak było. Zapytaj pana Masona. Podczas jednego z nawrotów choroby wzięła brylanty i schowała je gdzieś. Cullens zmarszczył czoło szczerze
zdumiony. - Nie żartujesz? - spytał, po czym zwrócił się do Masona. Spojrzenie prawnika upewniło go. - A niech mnie! - Przysunął sobie krzesło, z kieszeni kamizelki wyjął cygaro i przyciął je złotym nożykiem. - Opowiedz mi o tym - powiedział do Virginii. - Nie ma o czym opowiadać - odparła. – Ciotka Sarah żyła w ciągłym napięciu emocjonalnym. Ponadto, jak sądzę, cierpi z powodu zaburzeń fiksacyjnych. Ale nie ma potrzeby zagłębiać się w to wszystko. W każdym razie od czasu do czasu ma okresy zaniku pamięci. Wtedy zachowuje się jak kleptomanka i zabiera wszystko, co jej wpadnie pod rękę. Dzisiaj, w południe, przyłapano ją na kradzieży w domu towarowym. Ledwo się wypłaciłam, żeby ją wybronić przed więzieniem. Cullens zapalił cygaro. Przez chwilę przyglądał się płomieniowi zapałki zamyślony, po czym zgasił ją i powiedział: -Kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy? -Dzisiaj. -Gdzie po raz pierwszy objawiły się symptomy choroby? -Poszła wczoraj do biura, gdzie doznała zawrotów głowy, po których nie pamiętała, co się działo przez ostatnie pół godziny. Kiedy doszła do siebie, odczuwała pewnego rodzaju poczucie winy, jakby kogoś zamordowała. Sądzę, że właśnie wtedy wzięła kamienie pani Bedford i ukryła je gdzieś. Ona... Brylant Cullensa zalśnił świetlistym łukiem, kiedy jego właściciel podniósł rękę, żeby wyjąć z ust cygaro. -Och, co za bzdura! - powiedział. - Daj spokój. Ona nie jest złodziejką. Po prostu kryje wuja. -Co masz na myśli? -Kiedy poszła wczoraj do biura - powiedział Cullens - odkryła, że kamienie pani Bedford zniknęły. Tak między nami, zawsze się bała, że któregoś dnia twój wuj, wyruszając na kolejną popijawę, zapomni, że ma w kieszeni brylanty. Dlatego twoja ciotka odegrała scenkę z kradzieżą, żeby nas oszukać. Tak na wszelki wypadek. Teraz pewnie szuka George’a. - Nie sądzę, żeby ciocia mogła to zrobić – powiedziała Virginia Trent. -Chyba nie wierzysz, że stała się nagle
sklepową złodziejką? - rzucił Cullens cierpkim tonem. -No cóż... Sama widziałam. -No, dobrze - powiedział Cullens. - Nie kłóćmy się. Trzeba wyjaśnić Ione Bedford, co ją czeka. -Och, nie! Jej nie możemy tego powiedzieć. Bez względu na wszystko, nie wolno nam dopuścić do tego, by odkryła... Cullens nie słuchał jej już i zwrócił się do prawnika. - Przepraszam, panie Mason, że załatwiamy to w ten sposób, ale uważam, że lepiej będzie, jeśli jeszcze przez chwilę zostaniemy tutaj. To dla mnie ważna sprawa. Te kamienie są warte dwadzieścia pięć do trzydziestu tysięcy dolarów. Mój samochód stoi przed biurem, zielony kabriolet z odkrytym dachem. Czeka w nim pani Bedford. Czy byłoby możliwe, żeby jedna z pańskich dziewcząt... Mason odwrócił się do Delii Street. -Zejdź na dół, Delio - powiedział - i przyprowadź panią Bedford. -Wcale mi się to nie podoba - wtrąciła Virginia Trent zdecydowanym głosem. - Myślę, że ciotka Sarah, nie życzyłaby sobie, żeby w ten sposób załatwiać jej sprawę. - Ale ja sobie tego życzę - powiedział Cullens. -W końcu ta sprawa w dużym stopniu dotyczy także i mnie. Nie zapominaj, że to dzięki mnie kamienie trafiły do wuja George’a. - Odwrócił się do Pery’ego Masona. -Jeśli wolno mi zapytać, panie Mason. Na jakiej pozycji pan gra w tym meczu? - Ja nie gram - odparł Mason z uśmiechem. – Ja siedzę poza boiskiem. Przypadkiem byłem świadkiem sceny, w czasie której po raz pierwszy publicznie objawiły się skłonności pani Breel do kradzieży w sklepie. Muszę przyznać, że było to bardzo pouczające doświadczenie. Cullens uśmiechnął się. - Z pewnością. A co się wydarzyło? - Spisała się doskonale. A potem obie z bratanicą były tak miłe, że zechciały zjeść z nami lunch. Nie spodziewałem się, że jeszcze usłyszę o tej sprawie. Tymczasem zjawiła się u mnie panna Trent, prosząc o poradę. Jak dotąd nie dowiedziałem się jeszcze, czego konkretnie
ode mnie oczekuje, ale uznałem, że należy się panu wyjaśnienie. I sądzę, że otrzymał je pan. Cullens odwrócił się do Virginii Trent, a w jego spojrzeniu błysnęła iskra dezaprobaty. - Coś mi się wydaje, że miałaś zamiar się wykpić i zostawić mnie z całym tym bigosem? - Z pewnością nie! Roześmiał się nieprzyjemnie. - Ale to Mason namówił cię do rozmowy ze mną, prawda? Nic nie odpowiedziała. -Czego oczekiwałaś od Masona? - spytał. -Chciałam, żeby odnalazł ciotkę Sarah i żeby... żeby poradził mi, jak odwlec wszystko, dopóki nie dowiemy się, o co chodzi. -Nie musimy niczego odwlekać, żeby się tego dowiedzieć - powiedział Cullens. -To ty tak uważasz - odpowiedziała mu. - Próbujesz ratować własną skórę kosztem reputacji wuja GeÓrge’a. Pani Bedford uzna, że to on ukradł kamienie... i sprawy strasznie się pogmatwają. - Nie znasz Ione Bedford - odpowiedział jej Cullens. - To twarda dziewczyna. Wytrzyma. Nas najbardziej interesuje odnalezienie kamieni. - Nie wiem tylko, w jaki sposób mógłbyś tego dokonać - powiedziała Virginia Trent. - Ja też nie - przyznał Cullens. - Przynajmniej na razie. Rozległ się stukot obcasów Delii Street, która otworzyła drzwi i wpuściła przodem kobietę po trzydziestce. - To jest pani Bedford - oznajmiła. - Wejdź, Ione - odezwał się Cullens, nie wstając. - Siadaj i rozgość się. To jest Perry Mason, prawnik. Twoje brylanty ulotniły się. Pani Bedford zatrzymała się na moment w drzwiach i popatrzyła po zebranych swoimi ciemnymi, lśniącymi oczyma. Chociaż pełniejsza w kształtach od Delii Street, prezentowała się wspaniale, a szczegóły jej figury doskonale podkreślała rdzawa bluzka z żabotem i szyty na miarę szary kostium. Do koloru bluzki dopasowany był kapelusz podobnie jak pantofle na wysokich obcasach. Ione Bedford podeszła do krzesła, lecz zatrzymała się na moment, ujrzawszy otwartą papierośnicę Masona. Uniosła brwi w geście
niemego pytania, po czym poczęstowała się papierosem, zachęcona skinięciem głowy prawnika. Pochyliła się, kiedy podsunął jej ogień i podeszła do krzesła. - To coś nowego. Opowiedz mi, Aussie. - Niewiele mogę ci powiedzieć, dopóki sam nie dowiem się czegoś więcej - odparł Cullens. - Właśnie próbuję to zrobić. Jak ci mówiłem, George Trent jest jednym z najlepszych w kraju fachowców od diamentów. Zna się na swojej robocie i nie jest zbyt drogi. Poza tym należy do uczciwych ludzi. Ma tylko jedną wadę. Raz na jakiś czas lubi wypić. A kiedy pije, wpada w hazard, chociaż i w tym jest bardzo metodyczny. Zamyka wtedy wszystkie kamienie w sejfie, zostawia sobie pewną sumkę, pocztą wysyła kluczyki do samochodu, a potem idzie pić i grać. Kiedy nie ma już za co kupić gorzały, trzeźwieje, wraca do domu i zabiera się do pracy. Jednak tym razem zdaje się, że zabrał ze sobą twoje kamienie. Dałem mu je w sobotę po południu, a on zaczął pić w sobotę wieczór. Oto, moja droga, złe wieści w skrócie. Zaciągnęła się mocno papierosem, następnie wypuściła nosem dwie smużki dymu. - A po co prawnik? - spytała, wskazując głową na Masona. Cullens roześmiał się. -Ta oto Virginia Trent, bratanica George’a, uważa, że jej ciotka Sarah stała się nagle kleptomanką. Jej zdaniem ciotka wzięła kamienie w czasie jednego z okresów zaniku pamięci i gdzieś je schowała. -Co to, moja droga? - powiedziała Ione Bedford niskim, gardłowym głosem. - Czytałaś ostatnio braci Grimm? Virginia Trent wyprostowała się wyraźnie urażona i zacisnęła usta, tak że przypominały teraz siną szramę. -To nie baśnie - wtrącił Cullens pogodnym tonem. - Raczej psychologia. Fiksacje, kompleksy i tym podobne. Dziewczyna interesuje się takimi rzeczami. Wiesz, co mam na myśli. Freud, seks, zbrodnie... -Tak się złożyło - przerwała mu Virginia Trent cierpkim tonem - że moja ciotka uległa atakowi kleptomanii w miejscu publicznym, w obecności świadków. Zaledwie kilka godzin temu przyłapano ja na kradzieży w sklepie. Ione Bedford uniosła brwi i spojrzała