uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 860 341
  • Obserwuję815
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 101 795

Erle Stanley Gardner - Sprawa opanowanej złodziejki

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Erle Stanley Gardner - Sprawa opanowanej złodziejki.pdf

uzavrano EBooki E Erle Stanley Gardner
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 216 stron)

GARDNER Erle Stanley Sprawa opanowanej złodziejki TŁUMACZYŁ PAWEŁ KRUK OSOBY Perry Mason - prawnik, który wykopuje swoje dowody Della Street - sekretarka i powiernica Perry Masona Sarah Breel - która potrafiła ukrywać swoje emocje lepiej niż skłonność do kradzieży Hawkins - detektyw z domu towarowego Virginia Trent - młoda kobieta, którą często kierowały emocje George Trent - brat Sarah Breel, którego częste pijatyki osiągnęły wreszcie kres Pani Ione Bedford - młoda kobieta, która interesuje się brylantami Austin Cullens - kolekcjoner brylantów, który znał wielu ciekawych ludzi Sierżant Tremont - oficer policji Harry Diggers - świadek, który chciał być uczciwy Paul Drakę - prywatny detektyw, którego najciekawszym, jeśli nie najlepszym, klientem był Perry Mason Sierżant Holcomb - z wydziału zabójstw, który każdego obrońcę traktował jako naturalnego wroga Bill Golding - hazardzista, który pragnie pozostać anonimowy Eva Tannis - partnerka i wspólniczka Goldinga, jeszcze bardziej niebezpieczna niż jej towarzysz Dr Charles Gifford - lekarz, który dzięki przyjaźni z Perry Masonem, angażuje się często bardziej niż wymagają tego jego obowiązki Pete Chennery - mądry facet, który znał odpowiedzi na wszystkie pytania

Larry Sampson - zastępca prokuratora okręgowego Pan Marąuad - niezbyt dyskretny bankier Porucznik Ogilby - chłopak Virgini Trent - który interesuje się bronią palną Sędzia Barnes - który przewodniczy rozprawie Dr Carl Franker - chirurg, który przeprowadza sekcje zwłok Carl Ernest Hogan - ekspert balistyki w policji ROZDZIAŁ PIERWSZY Kiedy pierwsze duże krople deszczu spadły na chodnik, Perry Mason ujął pod rękę Delię Street i powiedział: - Jeśli pobiegniemy, zdążymy się schować w domu towarowym. Della Street skinęła głową, podciągnęła nieco spódnicę i pobiegła długimi, sprężystymi krokami. Tym razem długonogi Perry Mason nie musiał na nią czekać. Pierwsze strugi ulewy złapały ich na bocznej ulicy pozbawionej jakichkolwiek zadaszeń. Zanim dotarli do rogu, z rynien bluzgały już strumienie wody. Do portyku domu towarowego zostało im jeszcze parę kroków. Puścili się biegiem, tymczasem ogromne deszczowe krople, niczym grad płynnych kul, spadały na chodnik z taką siłą, że wydawały się odbijać od jego powierzchni i eksplodować wodnym grzybem. Mason poprowadził Delię przez obrotowe drzwi. - Chodź - powiedział. - Będzie padać przez najbliższe pół godziny. Na ostatnim piętrze jest restauracja. Porozmawiamy przy herbacie. Przyszpiliła go rozbawionym spojrzeniem spod długich rzęs. - Szefie, nie sądziłam, że kiedykolwiek uda mi się zaciągnąć cię do restauracji w domu towarowym. Mason popatrzył na krople deszczu zawieszone na krawędzi ronda jego słomkowego kapelusza.

- To przeznaczenie, Delio - powiedział i roześmiał się. - Ale nie pozwolę, żebyś ciągała mnie za sobą, kiedy będziesz robiła zakupy. Wsiadamy do windy i jedziemy na samą górę. Nie będziemy zwracać uwagi na to, co mówi windziarz: „Drugie piętro... futra i bielizna damska, trzecie piętro, biżuteria, naszyjniki z pereł i złote kolczyki, czwarte piętro, zegarki, wisiorki i... - A piąte? - przerwała mu. - Kwiaty, słodycze i książki. Przynajmniej tam mógłbyś się zatrzymać. Daj odetchnąć pracującej kobiecie. - Nie ma mowy - odparł. - Jedziemy od razu na szóste - herbata, kanapka z szynką i ciastko. Wcisnęli się do windy i klatka ruszyła powoli do góry. Zatrzymywała się na kolejnych piętrach, które operatorka anonsowała zmęczonym, monotonnym głosem. - Zapomnieliśmy o dziale zabawek na piątym piętrze - zauważyła Della Street. Mason patrzył przed siebie zamyślony. -Któregoś dnia, Delio - odezwał się - kiedy wygram dużą sprawę, kupię sobie kolejkę z dworcami, tunelami, bocznicami i semaforami. Poprowadzę ją przez całe moje biuro aż do biblioteki prawniczej i... - Urwał, słysząc jej chichot. - O co chodzi? -Wyobrażam sobie Jacksona w bibliotece – powiedziała - jak szuka zaaferowany jakiejś ustawy, aż tu do pokoju wjeżdża z gwizdem pociąg. Zachichotał i poprowadził ją do jednego ze stolików restauracji. Potem spojrzał na okno ociekające strumieniami deszczu. -Jackson nie ma za grosz poczucia humoru - powiedział. - Wątpię, czy on kiedykolwiek był dzieckiem. -Może był nim w innym wcieleniu - odparła i sięgnęła po menu. - No cóż, panie Mason, skoro pan płaci za lunch, chyba trochę zaszaleję. - Myślałem, że jesteś na diecie - odparł, udając zdziwienie. - Owszem - przyznała. - Skoczyłam już na sto dwadzieścia, a mam zamiar wrócić do stu dziewięciu. - W takim razie pełnoziarnisty tost – zaproponował - i gorzka herbata... - Tak, ale na kolację - odcięła się. - Jako pracująca kobieta, muszę się dobrze odżywiać, szczególnie w przerwie na lunch. Tak więc zamówię pomidorową zupę krem, sałatkę z

avokado i grejpfrutów, polędwicę, karczochy, długie ziemniaczki oraz pudding śliwkowy z sosem brandy. Mason rozłożył ręce. - I już po pieniądzach za ostatnią sprawę o morderstwo. No cóż, wezmę tylko cieniutki tost melba i szklaneczkęwody. - Jednakże kiedy podniósł wzrok na kelnerkę, która pojawiła się u jego boku, powiedział zdecydowanym głosem: - Dwa razy pomidorowa krem, sałatka z awokado i grejpfrutów, polędwicę średnio wysmażoną, gorące karczochy, długie ziemniaczki i pudding śliwkowy z sosem brandy. - Szefie! - wykrzyknęła Della Street. - Ja tylko żartowałam! -Nie rób tego nigdy w porze posiłku - odpowiedział jej surowym tonem. -Ale ja nie zjem tego wszystkiego. -Oto, jaki los spotyka tych, którzy okłamują swojego pracodawcę - odparł i zaraz zwrócił się ponownie do kelnerki: - Proszę przyjąć zamówienie. Niech pani zacznie już znosić jedzenie i proszę nie słuchać żadnych protestów. Kelnerka uśmiechnęła się i odeszła. - Teraz, żeby nie przytyć - odezwała się Della Street - chyba przez tydzień będę musiała żyć o chlebie i wodzie... Szefie, lubisz obserwować łudzi w takich miejscach? Skinął głową i przeniósł wzrok znad stołu na innych klientów. Przyglądał im się przez chwilę uważnie. - Powiedz, szefie - mówiła dalej - w swojej pracy masz okazję zobaczyć ludzką naturę całkowicie obnażoną. Spotykasz ludzi powodowanych silnymi emocjami, którzy zrzucili maski hipokryzji i pozorów, jakie noszą na co dzień... Czy nie stajesz się przez to ogromnym cynikiem? - Wręcz przeciwnie - powiedział. - Ludzie mają swoje mocne i słabe strony. Prawdziwy filozof widzi ich takimi jacy są, co pozwala mu uniknąć rozczarowań, ponieważ nigdy nie oczekuje od ludzi zbyt wiele. Cynik natomiast przykłada do nich fałszywy szablon i ulega rozczarowaniu, kiedy widzi, że ludzie nie pasują do niego. Większość z naszych drobnych szachrajstw bierze się stąd, że próbujemy zmieścić się w ramach ekonomicznych konwencji. Jednak w przypadku spraw zasadniczych w większości ludzie okazują się godni zaufania. Sąsiad, który oszuka cię na funcie cukru, zaryzykuje życiem, żeby cię uratować przed utonięciem.

Della Street zastanawiała się przez chwilę, zanim mu odpowiedziała. - Ludzie bywają bardzo różni. Spójrz na tamtą agresywną kobietę po lewej stronie, która napadła na biedną kelnerkę... Z drugiej strony popatrz na tę siwowłosą kobietę przy oknie. Ma taki łagodny, wręcz macierzyński wyraz twarzy. Sprawia wrażenie bardzo spokojnej i łagodnej osoby... -Tak się składa, Delio - przerwał jej Mason - że ta kobieta jest złodziejką sklepową. -Co? - niemal krzyknęła. -Natomiast mężczyzna przy kasie - mówił dalej Mason - ten, który udaje, że ma zamiar zrealizować czek, jest detektywem z tego sklepu. Śledzi ją. -Szefie, skąd to wiesz? -Przyjrzyj się kobiecie, w jak nienaturalny sposób przyciska ramię do boku. Trzyma coś pod długim, tweedowym płaszczem. Tak się składa, że znam tego detektywa. Uczestniczyłem kiedyś w sprawie, w której zeznawał... Popatrz, w jaki sposób odwróciła głowę. Moim zdaniem, ona wie, że jest śledzona. - Myślisz, że po prostu usiądzie i zacznie jeść? - spytała Della, przyglądając się obcej z zainteresowaniem. -Nie sądzę. Chyba dużo schowała pod płaszczem. Byłoby jej trudno jeść bez... Widzisz, idzie do toalety. -I co teraz? - spytała Della Street. -Jeśli się zorientowała, że jest śledzona, zostawi pewnie towar w toalecie - powiedział Mason. - Detektyw rozmawia z młodą Murzynką. Będzie chciał załatwić całą sprawę po cichu. -Nie mogę uwierzyć, żeby ktoś taki był złodziejem - zaprotestowała Della Street. - Te siwe włosy, wysokie czoło i spokojne spojrzenie, do tego zmysłowe usta... nie, to niemożliwe. Mason odpowiedział jej zamyślony: - Doświadczenie nauczyło mnie, że jeśli osoba o uczciwym wyrazie twarzy ma przy sobie skradzione przedmioty, to jej twarz kryje się za maską, która została starannie dobrana, niczym towar wystawiony na sprzedaż. Kelnerka przyniosła parującą zupę. Chwilę później w drzwiach toalety pojawiła się dziewczyna ze sklepu, która skinęła głową na detektywa. Zaraz za nią wyszła siwowłosa kobieta. Podeszła prosto do sąsiedniego stolika,

na którym przygotowano już chleb, masło, szklanki z wodą oraz sztućce dla dwóch osób. - Ach, tutaj jesteś, ciociu Sarah. Zgubiłam cię - rozległ się głos u boku Masona. Prawnik podniósł wzrok i ujrzał dość wysoką, młodą kobietę, która zbliżała się energicznym krokiem. Przez moment tylko dostrzegł błysk jej szarych oczu, a doświadczenie podpowiedziało mu, że w jej głosie zabrzmiała nuta strachu. Natomiast głos siwowłosej kobiety przepełniał całkowity spokój. - Zgubiłyśmy się gdzieś w tłumie, Ginny. Postanowiłam więc, że zaczekam tutaj i napiję się herbaty. W moim wieku nie należy się niczym denerwować. Wiedziałam, że dasz sobie radę, wezwiesz taksówkę i pojedziesz do domu. -Ale ja nie wiedziałam, co się z tobą dzieje - odparła dziewczyna. Siadając, roześmiała się nerwowo, a jej głos zadrżał. - Nie byłam pewna, czy nic ci się nie stało, ciociu Sarah. -Ginny, u mnie wszystko w porządku. Nie martw się o mnie. Pamiętaj, co by się nie działo, zawsze dam sobie radę... Między Masonem a siwowłosą kobietą pojawiła się postać detektywa. - Pani wybaczy - powiedział - ale muszę prosić, aby udała się pani ze mną do biura. Mason usłyszał stłumiony okrzyk konsternacji dziewczyny, lecz głos kobiety pozostał spokojny i niewzruszony. - Młody człowieku, nie mam zamiaru nigdzie chodzić. Przyszłam tutaj, żeby zjeść lunch. Jeśli ktoś z biura chce ze mną rozmawiać, niech przyjdzie do mnie. - Staram się uniknąć sceny - powiedział detektyw oficjalnym tonem. Mason odsunął talerz z zupą, nie spuszczając wzroku z detektywa, który stanął za krzesłem kobiety. Ona zaś ze spokojem odłamała kawałek chleba, posmarowała go masłem i zerknęła przez ramię. -Młody człowieku - powiedziała. - Niech pan nie próbuje unikać sceny ze względu na mnie. Śmiało. -Utrudnia pani całą sprawę - odpowiedział. -Rzeczywiście! - mruknęła. -Ciociu Sarah - błagała dziewczyna - Nie sądzisz, że... -Nie sądzę, abym zechciała choćby kiwnąć palcem, zanim nie zjem lunchu - przerwała jej ciotka Sarah. - Podobno

mają tutaj doskonałą zupę pomidorową. Chętnie spróbuje, a także... -Przykro mi - wtrącił detektyw - lecz jeśli nie zechce pani pójść ze mną, będę zmuszony aresztować panią tutaj. -Aresztować? - powtórzyła i zatrzymała dłoń z chlebem przed ustami. - O czym pan mówi? -Aresztuję panią za kradzież w sklepie - oświadczył detektyw. Kobieta spokojnie jadła chleb, kiwając nieznacznie głową, jakby rozpatrywała swoją sytuację. - Bardzo zabawne - powiedziała i sięgnęła po szklankę z wodą. Poirytowany głos detektywa wzbudził zainteresowanie klientów w promieniu trzech najbliższych stolików. - Śledziłem panią - oświadczył dobitnie - i widziałem, jak chowała pani różne rzeczy pod płaszczem. - Kiedy kobieta wykonała gest, jakby chciała rozchylić poły płaszcza, dodał pospiesznie: - Zostawiła je pani w toalecie. Odwrócił głowę i skinął na dziewczynę ze sklepu, która natychmiast zniknęła za kotarą wejścia do toalety. - Nie przypominam sobie - powiedziała kobieta i zamilkła na chwilę, jakby próbowała sięgnąć pamięcią wstecz - żeby kiedykolwiek aresztowano mnie za kradzież w sklepie... Nie, nigdy. - Ciociu! - wykrzyknęła towarzysząca jej dziewczyna. - On nie żartuje. Mówi poważnie... On... – Pracownica sklepu wyszła z toalety z naręczem ubrań. Trzymała jedwabne pończochy, części jedwabnej bielizny, jedwabną bluzkę oraz obszerną piżamę. Dziewczyna otworzyła torebkę i wyjęła z niej książeczkę czekową. -Moja ciocia jest dość ekscentryczną osobą - wyjaśniła szybko. -Czasem robi zakupy w dość osobliwy sposób, a po za tym jest trochę roztrzepana. Jeśli będzie pan tak dobry i poda mi sumę, na jaką mam wypisać czek, i każe zapakować zakupione przedmioty... - Nic z tego - przerwał jej detektyw. - To się pani nie uda. Stara sztuczka, jaką stosują wszyscy złodzieje sklepowi. Kiedy zostają przyłapani na gorącym uczynku, nagle okazuje się, że robili zakupy. Tymczasem my nazywamy to kradzieżą!

Siedzący dookoła klienci odwracali głowy coraz bardziej zaintrygowani. Dziewczyna spłonęła rumieńcem wstydu, natomiast starsza kobieta wydawała się zainteresowana głównie kartą dań. -Tak - powiedziała. - Spróbuję krokietów z kurczaka. -Madame - detektyw położył dłoń na jej ramieniu. - Jest pani aresztowana. -Doprawdy? - odparła, spoglądając na niego znad swojej szklanki. - Młody człowieku, czy jest pan pracownikiem tego sklepu? -Tak. Jestem detektywem. I posiadam prawo jako zastępca... -Skoro pan tu pracuje - mówiła dalej - zechce pan poprosić do mnie kelnerkę. W końcu przyszłam tutaj na lunch, a nie na kolację. Mężczyzna zacisnął dłoń na jej ramieniu. - Jest pani aresztowana! - powtórzył. - Pójdzie pani dobrowolnie, czy mam panią zaprowadzić siłą do biura? - Ciociu! Idź, proszę - odezwała się dziewczyna. - Jakoś to załatwimy. Może... - Ani mi w głowie ruszać się stąd. Detektyw zaparł się nogami. Krzesło Masona zaskrzypiało, kiedy prawnik podniósł się i stanął, górując nad chudym detektywem. Jego dłoń opadła na ramię mężczyzny z ogromną siłą. - Jedną chwileczkę... - powiedział. Detektyw odwrócił się gwałtownie z twarzą purpurową z gniewu. - Może i pan jest detektywem - odezwał się Mason - ale nie ma pan pojęcia o prawie. Po pierwsze, dokonał pan aresztowania w sposób nieprawidłowy. Po drugie, widzę, że nie ma pan nakazu aresztowania. A poza tym nie popełniono żadnego przestępstwa w pańskiej obecności. Po trzecie, gdyby znał pan prawo, wiedziałby pan, że nie można oskarżyć nikogo o kradzież w sklepie, dopóki osoba ta nie spróbuje wynieść skradzionych przedmiotów na zewnątrz. Każdy może wziąć coś z półki w domu towarowym i nosić to ze sobą, a pan nic nie może zrobić, dopóki ten ktoś nie wyjdzie poza sklep. -Kim pan jest, do cholery? - spytał detektyw. - Wspólnikiem? -Prawnikiem. Nazywam się Perry

Mason - odpowiedział mu Mason. - Może to panu coś mówi? Wyraz twarzy detektywa świadczył o tym, że nazwisko prawnika wiele mu mówiło. - Co więcej - ciągnął Mason - naraża pan swój sklep na proces o odszkodowanie. Niech pan spróbuje użyć siły wobec tej kobiety, a z pewnością przybędzie panu nieco trosk, ale i mądrości. Młoda kobieta po raz kolejny wskazała na książeczkę czekową. - Chętnie zapłacę za wszystko, co wzięła ciocia Sarah - powiedziała. Detektyw wahał się. W jego oczach błyszczały iskierki wściekłości. - Zaraz zaciągnę do biura was oboje - powiedział. Mason spokojnie ciągnął dalej. - Niech pan dotknie tę kobietę, a poradzę jej, żeby wytoczyła sprawę o odszkodowanie w wysokości dwu dziestu tysięcy dolarów. Albo możesz spróbować zmierzyć się ze mną, siłaczu, to złamie ci ten twój cholerny kark. W sali pojawił się zdenerwowany wicedyrektor, którego pewnie wezwano telefonicznie. - Co tu się dzieje, Hawkins? - zapytał. Detektyw wskazał na starszą kobietę. – Przyłapałem ptaszka na gorącym uczynku - powiedział. - Kradzież. Chodziłem za nią przez pół godziny. Proszę spojrzeć, ile tego schowała pod płaszczem. Pewnie zorientowała się, że ją śledzę, bo zostawiła wszystko w toalecie. - Bez wątpienia wasz detektyw nie ma zbyt wielkiego doświadczenia w swoim fachu - powiedział Mason. - A kim pan jest, u diabła? - zapytał go wicedyrektor. Mason podał mu swoją wizytówkę. Jego rozmówca zerknął zaledwie na bilet i zaraz jego głowa drgnęła, jakby ktoś pociągnął za sznurek. - Hawkins, chodź ze mną do biura. Zdaje się, że popełniłeś błąd. - Nie popełniłem żadnego błędu - bronił się Hawkins. - Śledziłem ją... - Powiedziałem, chodź ze mną do biura. Dziewczyna raz jeszcze wskazała na otwartą książeczkę czekową. - Próbowałam właśnie wytłumaczyć, że moja ciotka robiła zakupy. Wypiszę czek, jeśli tylko poda mi pan ostateczną sumę. Wicedyrektor zerknął na niewzruszoną twarz starszej kobiety, potem na dziewczynę i

dystyngowanego prawnika. Pogodzony z porażką, wziął głęboki oddech, skłonił nieco głowę i powiedział: - Madame, każę wszystko zapakować. Mamy dostarczyć zakupy, czy sama je pani zabierze? - Proszę je tylko zapakować i przynieść tutaj - powiedziała siwowłosa kobieta. A jeśli jest pan tutaj przełożonym, to niech pan poprosi jedną z kelnerek, żeby nas obsłużyła... Ach, jesteś, kochanie. Weźmiemy dwa razy pomidorową krem. Zjem też krokiety z kurczaka. A ty, Ginny? Młoda kobieta, wciąż mocno czerwona na twarzy, potrząsnęła głową. -Nie przełknęłabym ani kęsa, ciociu Sarah. -Nonsens, Ginny! Nie wolno zamartwiać się podobnymi drobiazgami. On się pomylił. Sam to przyznał - zwróciła wzrok na Peny’ego Masona. - Młody człowieku, jestem panu zobowiązana. Chętnie zatrzymam pańską wizytówkę. Mason uśmiechnął się i podał jej swoją kartę wizytową, zerkając na Delię Street. - Może zechciałaby pani przyłączyć się do nas? - zaproponował. - Będzie nas czworo, a wtedy - dodał ściszonym głosem, kierując wzrok na młodą kobietę - nie będzie się pani czuła tak bardzo wystawiona na widok publiczny. -Chętnie skorzystamy z zaproszenia - odparła siwowłosa kobieta i wstała. - Pozwoli pan, że się przedstawię. Sarah Breel. A to jest panna Virginia Trent, moja bratanica. Peny Mason, prawnik, prawda? Czytałam o panu. Cieszę się, że mogę pana poznać. -To jest panna Della Street, moja sekretarka - powiedział Mason. Della wyciągnęła rękę. - Bardzo mi miło - odezwała się. Mason przysunął krzesła obu kobietom, nie zwracając najmniejszej uwagi na spojrzenia zaciekawionych klientów przy sąsiednich stolikach. -Jedzcie swoją zupę, żeby nie wystygła - powiedziała pani Breel. - Zaraz się do was przyłączymy. -Nie chce mi się jeść - oświadczyła Virginia Trent. -Nonsens, Ginny. Rozluźnij się. -Proszę spróbować zupy - namawiał ją Mason. - Jest naprawdę dobra. Pozwoli pani zapomnieć... o deszczu.

Młoda kobieta zerknęła na filiżankę Masona wypełnioną parującą zupą, zobaczyła też przyjazne spojrzenie Delii Street, odważyła się więc powiedzieć: -Nie powinno się jeść, kiedy ktoś jest zdenerwowany. -A zatem nie denerwuj się, odpowiedziała jej ciotka. -Jeszcze dwa razy zupa pomidorowa krem - Mason zwrócił się do kelnerki. - Możliwie szybko. Były też raz krokiety z kurczaka i... -Dwa razy - wtrąciła pani Breel. - Ginny je lubi. I dwa dzbanuszki herbaty, moja droga, z cytryną. I niech będzie mocna. Oparła się wygodnie i wydała z siebie westchnienie błogiego zadowolenia. - Lubię jeść tutaj - powiedziała. - Mają dobrą kuchnię. I jak dotąd nienaganną obsługę. Pierwszy raz mam powody do niezadowolenia. Mason zerknął na Delię Street, po czym ponownie zwrócił się do pani Breel. -To karygodne, że niepokojono panią w taki sposób. -Och, wcale mnie nie niepokoili - odpowiedziała pani Breel. - Za to moja bratanica przejmuje się tym, co myślą inni. Chyba za bardzo się przejmuje. Ja nie dbam o podobne rzeczy. Żyję tak, jak mi się podoba... A, oto i nasze zakupy. Proszę to położyć na krześle, młody człowieku. -Jaka suma pozostaje do zapłacenia? - spytała Virginia. -Razem z podatkiem trzydzieści siedem dolarów i trzydzieści trzy centy - wicedyrektor był oficjalny. Virginia wypisała czek. Kiedy wypisywała kwotę na czeku, a następnie odjęła właściwą sumę, ciekawość Masona wzięła górę nad konwenansami, dlatego zerknął jej przez ramię. Zorientował się, że po wypisaniu czeku na koncie kobiety zostały dwadzieścia dwa dolary - i piętnaście centów. Virginia Trent wręczyła czek wicedyrektorowi. - Jeśli zechce pani zejść do biura, by wypełnić kartę... - zaczął. - To nie będzie potrzebne - przerwała mu pani Breel. - Nasz lunch potrwa przynajmniej pół godziny, a bank jest tuż za rogiem. Ktoś z personelu może tam pójść i zrealizować czek...

Mam nadzieję, młody człowieku, że zakupy są dobrze zapakowane, ponieważ pada deszcz. - Sądzę, że będzie pani zadowolona – odpowiedział wicedyrektor uprzejmym tonem. - Zerknął na Perry’ego Masona. - Widzę, że połączyliście państwo swoje siły, panie Mason - zwrócił się do prawnika. - Pozwolę sobie zapytać, czy zamierza pan wystąpić na drogę sądową? Odpowiedzi udzieliła mu pani Breel. - Nie - oświadczyła wspaniałomyślnie. - Jestem skłonna zapomnieć o wszystkim. Nie ulega wątpliwości, że wasze zachowanie było karygodne... Ach, jest moja zupa. Zechce się pan odsunąć, żeby mogli mnie w końcu obsłużyć... Dziękuję. Wicedyrektor skłonił głowę uprzejmie. Wydawało się, że zamrugał znacząco. - Gdyby coś z tego, co pani kupiła okazało się niewłaściwe - powiedział - chętnie to wymienimy. Może spieszyła się pani i wybrała niedobry rozmiar albo... - Z pewnością nie - przerwała mu pani Breel. – Bardzo uważnie dobieram rozmiary. Może nie jestem już taka młoda, ale na pewno nie roztrzepana. Bez wątpienia dokonałam właściwych zakupów. Wybrałam najlepszy asortyment. Dyrektor jeszcze raz skłonił się i odszedł odprowadzany spojrzeniami klientów, którzy chwilę później pochylili się nad swoimi stolikami i zaczęli szeptać. Ignorując ich, pani Breel oblizała usta, zerknęła na zupę i zwróciła się do bratanicy: - Spróbuj, kochanie, a przekonasz się, jaka jest pyszna. Mówiłam ci, że tutaj doskonale gotują. Virginia Trent nie wydawała się zachwycona perspektywą jedzenia, za to pani Breel pochłaniała kolejne potrawy z wyrazem błogiego zadowolenia na twarzy. Nikt już nie wspomniał o incydencie kradzieży. Ze strony kobiet nie padły żadne wyjaśnienia, Mason zaś o nic nie pytał. Przyjął rolę idealnego pana domu, w czym wspierała go Della Street, która natychmiast odgadła jego intencje. Niewzruszony spokój pani Breel, wytworna uprzejmość Masona oraz życzliwość Delii Street sprawiły, że Virginia Trent przestała wreszcie zwracać uwagę na spojrzenia ciekawskich gapiów i pozbyła się swojego skrępowania. Mason delektował się kawą, pragnąc najwyraźniej przedłużyć spotkanie. Wreszcie jednak oświadczył, że ma spotkanie o pierwszej trzydzieści i wezwał kelnerkę. W czasie

pożegnania Virginia Trent jeszcze raz okazała zmieszanie, kiedy wspomniała o szczególnych okolicznościach, dzięki którym się spotkali, za to oblicze jej ciotki pozostało do końca niewzruszone. Gdy wyszli na ulicę, między chmurami ukazały się już płaty błękitnego nieba. -To był lunch! - powiedział Mason do Delii Street. -I jak je oceniłeś, szefie? -Sam nie wiem - wyznał Mason. - Ale może dlatego doskonale się bawiłem. -Powiedziałbyś, że ona jest zawodową złodziejką? -Wątpię. Dziewczyna była autentycznie speszona. -W takim razie, po co to zrobiła? Mam na myśli ciotkę. -I tu mnie złapałaś, Delio - powiedział Mason. - Nie wyglądała na przestępczynię. Tak, to mógłby być ciekawy przypadek. Odnotujmy to wydarzenie jako jedną z tych życiowych przygód, które przypominają rozdział wyjęty z większej całości. Ciekawią nas, chociaż, nie wiemy, co się wydarzyło wcześniej. Podobnie dzieje się, kiedy otwieramy czasopismo i zaczynamy czytać odcinek powieści. Poczynania bohaterów wydają się nam wtedy niezrozumiałe, ponieważ nie wiemy, co wydarzyło się wcześniej, a mimo to nasze zainteresowanie nimi nie słabnie. Podobnie było i tutaj: nie wiemy, co się stało przedtem ani co się jeszcze wydarzy. Pytałaś mnie, czy nie staję się cyniczny, poznając ludzi coraz lepiej, a ja zaprzeczyłem. Otóż problem polega na tym, że znając ludzi zbyt dobrze, tracimy dreszczyk emocji. Ludzie stają się beznadziejnie monotonni, ponieważ zaskakują nas w coraz mniejszym stopniu. Nie znajdujesz w nich nic nowego. Masz wrażenie, że spotykasz same miernoty, które uganiają się na drodze życia za czymś nieistotnym. Jednak od czasu do czasu życie obdarza nas doświadczeniem, którego nie potrafimy sklasyfikować. Tak więc odnotujmy to wydarzenie jako jeden z ciekawych przerywników, które przynosi nam życie. ROZDZIAŁ DRUGI Perry Mason pomylił się, twierdząc, że nie będzie wiedział, co się jeszcze wydarzy. Po skończonym spotkaniu z klientem zastanawiał

się nad jedną ze swoich spraw, w której zamierzano wykorzystać podsłuch jako dowód, kiedy drzwi do sekretariatu otworzyły się i stanęła w nich Della Street. - W poczekalni siedzi panna Trent - oświadczyła. - Pyta, czy ją przyjmiesz, mimo że nie była umówiona. -Virginia? - spytał Mason i zaraz skinął głową. - Nie mówiła, po co przyszła? -Nie. -Jest sama? -Tak. -Dobrze - powiedział Mason. - Wprowadź ją. Może dowiemy się czegoś więcej. Odsunął na bok książki prawnicze, by zrobić trochę miejsca na biurku. Kiedy zapalał papierosa, Della Street wprowadziła do pokoju Virginię Trent. Przy pierwszym spotkaniu całą uwagę skupił na ciotce, teraz więc przyjrzał się uważnie młodej kobiecie, która przeszła przez pokój i zajęła miejsce w dużym czarnym fotelu ustawionym po lewej stronie jego biurka. Jak się zorientował, była wysoką, szczupłą dziewczyną. Jej usta były zbyt skąpo pomalowane i zbyt mocno świadczyły o jej determinacji. Oczy miała duże, lśniące i szare, ubranie skromne. Nerwowe ruchy jej małych dłoni świadczyły o tym, że jest osobą wrażliwą. - Co mógłbym dla pani zrobić? - spytał Mason, a ton jego głosu sugerował, że jest teraz zapracowanym adwokatem, a nie miłym znajomym, który zabawia ją rozmową. -Chodzi o ciotkę Sarah - powiedziała krótko. -Tak? - spytał Mason. -Widział pan, co się stało w porze lunchu. Ja nie dałam się oszukać ciotce Sarah i pan z pewnością też nie. Ona naprawdę ukradła te rzeczy. -Dlaczego? - spytał Mason. -Nie mam pojęcia. -Czy potrzebowała tych ubrań? -Nie. -Ona chyba ma dość pieniędzy, żeby kupić wszystko, czego jej trzeba? -Naturalnie. Mason rozsiadł się wygodnie na swoim krześle. Jego spojrzenie zdradzało coraz większe zainteresowanie sprawą. - Niech pani mówi dalej - powiedział. - Tylko proszę się ograniczyć do istoty rzeczy. Virginia Trent wygładziła fałdy swojej spódnicy dłońmi w rękawiczkach. Podniosła wzrok.

- Będę musiała zacząć od początku. Otóż moja ciotka jest wdową. Jej mąż zmarł wiele lat temu. Mój wuj, George Trent, nigdy się nie ożenił. Jest ekspertem w dziedzinie kamieni szlachetnych. Zajmuje się kupnem i sprzedażą kamieni, a także ich obróbką. Jego biuro i sklep mieszczą się w budynku przy South Marsh Street pod numerem 913. Zatrudnia kilku pracowników, którzy zajmują się cięciem i polerowaniem diamentów... Niech pan mi powie, panie Mason, czy interesuje się pan psychologią? - Psychologią praktyczną - odpowiedział prawnik. - Nie zagłębiam się zbytnio w teorię. - Ale żeby zrozumieć fakty, trzeba je przeanalizować w świetle teorii. Mason uśmiechnął się. - Doświadczenie nauczyło mnie, że faktami należy weryfikować teorię. Ale proszę mówić dalej. Do czego pani zmierza? -Chodzi o wuja George’a - powiedziała. - Jego ojciec zmarł, gdy wuj był jeszcze dzieckiem, dlatego George musiał pomagać utrzymywać rodzinę. Radził sobie doskonale, ale nigdy nie miał dzieciństwa. Nie miał czasu na zabawy ani... -Co to ma wspólnego z pani ciotką? - spytał Mason. -Do tego właśnie zmierzam - odpowiedziała. - Próbowałam wytłumaczyć panu, że wuj George podświadomie tłumi w sobie niechęć do środowiska, które... -Które co? - spytał Mason, kiedy umilkła na chwilę. -Które każe mu się upijać - dokończyła. -Proszę mówić dalej - odparł prawnik. - Pomińmy językowe niuanse. Wuj upija się. I co dalej? -Tak, upija się - powtórzyła. - Od czasu do czasu. Dlatego wiem, że jest to podświadoma reakcja obronna przeciwko rutynie środowiska, które... - Ujrzawszy podniesioną dłoń prawnika, zaczęła mówić szybciej. - W każdym razie chodziło mi o to, że zwykle trzyma się nawet przez okres kilku miesięcy. Potem nadchodzi dzień, kiedy wuj zaczyna pić. Biedny wuj George, jest taki metodyczny we wszystkim, nawet wtedy. Gdy czuje, że zbliża się ta chwila, zamyka wszystko w biurowym sejfie, którego szyfr zna jeszcze tylko

ciotka. Następnie wkłada kluczyki od samochodu do zaadresowanej do siebie koperty, wysyła je pocztą i idzie pić. Uprawia też wtedy hazard. Zwykle trwa to kilka dni, do tygodnia. Potem wraca spłukany, zarośnięty, z podkrążonymi oczyma, a jego ubranie nadaje się tylko do prania. -Co wtedy robi ciotka? - zapytał Mason zaciekawiony. - Ciotka Sarah radzi sobie w każdej sytuacji – odpowiedziała Yirginia Trent. - Nigdy nie słyszałam z jej ust ani słowa wymówki. Pakuje go do łaźni tureckiej, oddaje ubranie do pralni, posyła mu do łaźni świeże, a kiedy wuj jest już całkowicie trzeźwy i znowu wygląda jak człowiek, wpuszcza go do biura. W czasie jego nieobecności otwiera sejf, wyjmuje kamienie i pilnuje, żeby pracownicy mieli co robić. -Podoba mi się taka organizacja - zauważył Mason. - Tworzą zgraną parę. -Tak - przyznała. - Ale nie zdaje pan sobie sprawy, ile to wszystko kosztuje ciotkę. Wyobrażam sobie, jak napięte ma nerwy, chociaż nigdy nie pokazuje niczego po sobie. -A gdzie tam! - zaprzeczył Mason. - Pani ciotka jest kobietą, która niczego się nie boi. Po prostu potrafi ocenić sytuację i podołać jej. Moim zdaniem jest to niezwykle opanowana osoba. -Można odnieść takie wrażenie, patrząc na nią - odparła oschle Virginia Trent. - Ja jednak jestem przekonana, że przyczyny tej jej dziwnej skłonności do kradzieży w sklepach należy upatrywać w zaburzeniu świadomości. -Być może - powiedział Mason. - Od jak dawna mają miejsce jej kradzieże? -Dzisiaj zauważyłam to po raz pierwszy. -W jaki sposób pani ciotka wytłumaczyła swoje zachowanie? - głos Masona zdradzał rosnące zainteresowanie. -No właśnie. W ogóle nie wyjaśniła. Unikała mnie niemal od chwili naszego wyjścia ze sklepu. Nie wiem, dokąd potem poszła. Obawiam się, że jej zaburzenia nie ustąpiły. Sądzę, że jej równowaga psychiczna ucierpiała pod wpływem... -Innymi słowy, boi się pani, że ona poszła kraść gdzie indziej, czy tak?

- Tak. - Przypuszcza pani, że ciotka została aresztowana i oczekuje pani, że ją znajdę. Czy do tego pani zmierza? -Nie - odpowiedziała. - Niezupełnie. -W takim razie uściśłijmy to - mówił dałej Mason. -Czego pani ode mnie oczekuje? Podniosła wzrok nieśmiało i wzięła głęboki oddech. - Obawiam się, że ciotka Sarah ukradła brylanty pani Bedford. Prawnik pochylił się do przodu. -Niech mi pani opowie o tych brylantach. -Należą do pewnej kobiety, pani Bedford, która przyniosła je do wuja George’a, żeby je odnowił. Miał je przeszlifować i zmienić oprawę na bardziej nowoczesną. Nie znam wszystkich szczegółów. -Czy mam rozumieć, że wuj pani jest w trakcie jednej ze swoich hulanek? - spytał Mason. -Tak. Nie wrócił do domu w sobotę wieczorem. Domyśliłyśmy się, co to może oznaczać. Oczywiście, w niedzielę nie przynoszą poczty, ale ciotka poszła do biura i przygotowała wszystko na poniedziałek rano. -Otworzyła sejf? - spytał Mason. -Tak sądzę. Dzisiaj rano poszła wcześnie do biura i razem z kierownikiem ustalili, co jest do zrobienia. Naturalnie kluczyki do samochodu wuja George’a przyszły pocztą. Tyle tylko, że nie było jego samochodu. Dopiero około południa zadzwonili z wydziału ruchu z informacją, że samochód stoi pozostawiony na parkingu z ograniczeniem parkowania do trzydziestu minut... Widzi pan, zostawiono go tam w sobotę wieczór, kiedy nie obowiązuje ograniczenie, podobnie jak i w niedzielę. Dlatego dopiero dzisiaj zaczęli wypisywać kolejne mandaty. -A zatem poszła pani po samochód? -Tak. Razem z ciotką. Odebrałyśmy mandaty i odstawiłyśmy samochód do garażu. Potem ciotka miała coś do kupienia, a ja chciałam rozejrzeć się za nowymi butami. Dlatego poszłyśmy do domu towarowego. Byłam zajęta

oglądaniem butów i sądziłam, że ciotka stoi za mną. Aż tu nagle obejrzałam się... Wie pan, co się później stało. -I znalazła ją pani dopiero w restauracji? -Tak. Wszędzie jej szukałam. Dopiero na górze... wie pan. -Wiem - powiedział Mason. - Niech mi pani jeszcze opowie o brylantach pani Bedford. -Trafiły do nas przez niejakiego Austina Cullensa - wyjaśniła. -Kto to jest? -Stary przyjaciel rodziny. Zna George’a i Sarah. Jest kolekcjonerem brylantów, dużo podróżuje i poznał wielu ciekawych ludzi. Wuj George jest dobrym fachowcem i niezbyt drogim, dlatego pan Cullens często zleca mu dobre zamówienia. Pan Cullens wiele podróżuje, rozmawia z ludźmi i zna wielu kolekcjonerów brylantów, tak więc jest bardzo pomocny w interesach wuja George’a. -Kiedy dostał do przeróbki brylanty pani Bedford? -W sobotę. Przyniósł je pan Cullens. Pani Bedford miała przyjść później, w ciągu następnego tygodnia. -A kiedy po raz pierwszy zauważyła pani ich zniknięcie? -Jakieś pół godziny temu. Postanowiłam od razu przyjść do pana. -Niech pani mówi dalej - zachęcił ją Mason. -Zniknięcie ciotki Sarah całkowicie wyprowadziło mnie z równowagi. Wróciłam do biura wuja George’a, ponieważ sądziłam, że może tam ją znajdę. Szlifierz pokazał mi instrukcję wuja George’a, w której przedstawił projekt obróbki brylantów pani Bedford. Tyle tylko, że nie było brylantów. -Sejf był otwarty? -Tak. Otworzyła go rano ciotka Sarah. -A pracownicy ze sklepu? Można im zaufać? -Myślę, że tak. -Skąd przypuszczenie, że ciotka ma brylanty? -No cóż... widział pan, co się zdarzyło w południe. A gdy ktoś cierpi na... Nie wiem, co pan wie na temat kleptomanii. Jest to bardzo dokuczliwa dolegliwość.

Kleptomani nie potrafią się powstrzymać przed przywłaszczaniem sobie przedmiotów, które nie są ich własnością. W każdym razie ciotka Sarah była w biurze w niedzielę, żeby przygotować wszystko do prący na dzisiaj. Kiedy wróciła do domu wczorajszego popołudnia, wyznała, że będąc w biurze, doznała dziwnego uczucia, jakby zawrotu głowy. Miała wrażenie, że jej umysł przez około pół godziny był zupełnie pusty. Nie pamiętała, co wtedy robiła. Jej zdaniem mogła to być dolegliwość serca. Chciałam wezwać lekarza, ale się nie zgodziła. Powiedziała, że gdy odzyskała świadomość, wydawało jej się, że zrobiła coś, czego nie powinna była robić. Jakby kogoś zabił, czy coś w tym rodzaju. -Czy ostatecznie wezwała pani lekarza? - spytał Mason. -Nie. Ciotka poszła do swojego pokoju i położyła się na kilka godzin. Potem stwierdziła, że czuje się lepiej. Przy kolacji wydawała się już w pełni sił. -No cóż - powiedział Mason. - Doprawdy, nie wiem, co ja mógłbym zrobić dla pani. Moim zdaniem powinna pani odszukać ciotkę, a potem spróbować dotrzeć do wuja George’a. Pewnie odwiedza te same miejsca. Ktoś, kto urządza sobie ponowne wypady, zwykle... -Tak - przerwała mu - tylko że pani Bedford chce odebrać swoje kamienie. -Kiedy się na to zdecydowała? - zapytał Mason. -Zatelefonowała w południe. Nie było mnie wtedy. Powiedziała, że zmieniła zdanie i nie chce przerabiać brylantów. Podobno znalazła kupca, który interesuje się starymi klejnotami. -Czy pani rozmawiała z panią Bedford? - spytał Mason. -Nie. Kierownik pracowni. -Co jej powiedział? -Że wuj George jest nieobecny, ale przekaże mu wiadomość, gdy tylko wróci. -No cóż - odparł Mason. - Może się pani skontaktować z policją i spróbować dowiedzieć, czy nie nastąpił u ciotki nawrót choroby. Może to z powodu serca. Może po kolejnym ataku

zabrało ją pogotowie. Albo... - Urwał, ponieważ drzwi kancelarii otworzyły się i stanęła w nich recepcjonistka. - O co chodzi? - spytał Mason. -W poczekalni czeka jakiś pan Cullens - oświadczyła. - Chyba jest zdenerwowany i twierdzi, że musi zobaczyć się z panną Trent. Virginia Trent wydała stłumiony okrzyk. -Musi mnie pan gdzieś ukryć - zwróciła się do Masona i zaraz dodała, patrząc na recepcjonistkę: - Niech mu pani powie, że mnie tu nie ma, że wyszłam. -Nie - wtrącił Mason. - Wyjaśnijmy coś, panno Trent. Skąd on wiedział, że pani jest tutaj? -Zostawiłam w biurze wiadomość dla ciotki, żeby zadzwoniła do mnie tutaj, kiedy wróci. Pewnie pan Cullens poszedł tam i szlifierz mu powiedział. -To Cullens skontaktował pani wuja z panią Bedford? - Skinęła głową. - Prędzej czy później będzie pani musiała się z nim spotkać - powiedział Mason. - Lepiej niech to będzie prędzej. Ostatecznie należy - mu się jakieś wyjaśnienie. Zakładam, że to on ręczył za pani wuja przed panią Bedford. -Zgadza się - odpowiedziała cicho. - Tak sądzę. Mason skinął głową w stronę recepcjonistki. -Wpuść pana Cullensa. Dłonie Virginii Trent poruszyły się nerwowo na jej kolanach. -Och, ja nie mogę się z nim spotkać! - powiedziała. - Co ja mu powiem? Zupełnie nie wiem, co mu powiedzieć. -A dlaczego nie powiedzieć mu prawdy? - spytał Mason. -Ja nie znam prawdy - odparła. -W takim razie niech mu pani to powie. Drzwi do kancelarii otworzyły się gwałtownie i ukazał się w nich krępy mężczyzna dobrze po czterdziestce, który, nie zważając na Masona, podszedł wprost do ogromnego fotela, w którym siedziała Virginia Trent. -Do diabła, Virgie, co to za podchody? - spytał. Unikała jego spojrzenia. -Nie wiem, o czym mówisz. -Gdzie jest twoja ciotka? -Nie wiem. W mieście. Pewnie robi zakupy. Cullens odwrócił się na chwilę do Masona i spojrzał na niego uważnie,

lecz po chwili jego zjadliwe spojrzenie ponownie spoczęło na Virginii. Kiedy położył dłoń na ramieniu dziewczyny, na jego palcu zamigotał ogromny brylant. - Daruj sobie, Virgie - powiedział. - W takim razie po diabła ci prawnik? -Chciałam porozmawiać z nim o ciotce Sarah - odpowiedziała słabym głosem. -A co z ciotką? -Kradła w sklepie. Cullens cofnął się i wybuchnął śmiechem. Był to głęboki, tubalny śmiech, który jakby oczyścił atmosferę w pokoju. Potem odwrócił się do Perry’ego Masona i wyciągnął rękę. -Mason? Cullens. Miło mi. Przepraszam, że tak wchodzę, ale to ważne. - Ponownie zwrócił się do Virginii Trent. - A teraz, Virgie, zejdź na ziemię i opowiedz mi w skrócie, o co chodzi. Co się stało z brylantami pani Bedford? -Nie wiem. -A kto wie? -Myślę, że ciocia. -W porządku. A gdzie ona jest? -Mówiłam ci, że kradła w sklepie. -Pięknie - powiedział Cullens. - Co za wspaniały okaz złodzieja. A George, jak sądzę, wyruszył na jedną ze swoich pijackich eskapad, tak? Przytaknęła. - Dzwoniła do mnie pani Bedford - mówił dalej Cullens. - Powiedziała, że chce zabrać brylanty. Wcześniej próbowała skontaktować się z George’em, ale chyba nie uwierzyła w to, co usłyszała przez telefon. Odniosła wrażenie, że ktoś bawi się z nią w kotka i myszkę, więc zadzwoniła do mnie. Od razu się domyśliłem, o co chodzi. Oczywiście, wiedziałem, że George wyśle pocztą kluczyki do swojego samochodu, a ciotka otworzy sejf i pokieruje pracą. Tymczasem Ione Bedford znalazła klienta, który zainteresował się jej kamieniami. Nie chce stracić okazji, dlatego zdecydowała się zabrać kamienie. Virginia Trent zacisnęła usta, tak że utworzyły linię prostą i uniosła brwi w obronnym geście. - Mówię ci, że ciotka Sarah kradła w sklepie. Możesz się śmiać, ale tak było. Zapytaj pana Masona. Podczas jednego z nawrotów choroby wzięła brylanty i schowała je gdzieś. Cullens zmarszczył czoło szczerze

zdumiony. - Nie żartujesz? - spytał, po czym zwrócił się do Masona. Spojrzenie prawnika upewniło go. - A niech mnie! - Przysunął sobie krzesło, z kieszeni kamizelki wyjął cygaro i przyciął je złotym nożykiem. - Opowiedz mi o tym - powiedział do Virginii. - Nie ma o czym opowiadać - odparła. – Ciotka Sarah żyła w ciągłym napięciu emocjonalnym. Ponadto, jak sądzę, cierpi z powodu zaburzeń fiksacyjnych. Ale nie ma potrzeby zagłębiać się w to wszystko. W każdym razie od czasu do czasu ma okresy zaniku pamięci. Wtedy zachowuje się jak kleptomanka i zabiera wszystko, co jej wpadnie pod rękę. Dzisiaj, w południe, przyłapano ją na kradzieży w domu towarowym. Ledwo się wypłaciłam, żeby ją wybronić przed więzieniem. Cullens zapalił cygaro. Przez chwilę przyglądał się płomieniowi zapałki zamyślony, po czym zgasił ją i powiedział: -Kiedy zdarzyło się to po raz pierwszy? -Dzisiaj. -Gdzie po raz pierwszy objawiły się symptomy choroby? -Poszła wczoraj do biura, gdzie doznała zawrotów głowy, po których nie pamiętała, co się działo przez ostatnie pół godziny. Kiedy doszła do siebie, odczuwała pewnego rodzaju poczucie winy, jakby kogoś zamordowała. Sądzę, że właśnie wtedy wzięła kamienie pani Bedford i ukryła je gdzieś. Ona... Brylant Cullensa zalśnił świetlistym łukiem, kiedy jego właściciel podniósł rękę, żeby wyjąć z ust cygaro. -Och, co za bzdura! - powiedział. - Daj spokój. Ona nie jest złodziejką. Po prostu kryje wuja. -Co masz na myśli? -Kiedy poszła wczoraj do biura - powiedział Cullens - odkryła, że kamienie pani Bedford zniknęły. Tak między nami, zawsze się bała, że któregoś dnia twój wuj, wyruszając na kolejną popijawę, zapomni, że ma w kieszeni brylanty. Dlatego twoja ciotka odegrała scenkę z kradzieżą, żeby nas oszukać. Tak na wszelki wypadek. Teraz pewnie szuka George’a. - Nie sądzę, żeby ciocia mogła to zrobić – powiedziała Virginia Trent. -Chyba nie wierzysz, że stała się nagle

sklepową złodziejką? - rzucił Cullens cierpkim tonem. -No cóż... Sama widziałam. -No, dobrze - powiedział Cullens. - Nie kłóćmy się. Trzeba wyjaśnić Ione Bedford, co ją czeka. -Och, nie! Jej nie możemy tego powiedzieć. Bez względu na wszystko, nie wolno nam dopuścić do tego, by odkryła... Cullens nie słuchał jej już i zwrócił się do prawnika. - Przepraszam, panie Mason, że załatwiamy to w ten sposób, ale uważam, że lepiej będzie, jeśli jeszcze przez chwilę zostaniemy tutaj. To dla mnie ważna sprawa. Te kamienie są warte dwadzieścia pięć do trzydziestu tysięcy dolarów. Mój samochód stoi przed biurem, zielony kabriolet z odkrytym dachem. Czeka w nim pani Bedford. Czy byłoby możliwe, żeby jedna z pańskich dziewcząt... Mason odwrócił się do Delii Street. -Zejdź na dół, Delio - powiedział - i przyprowadź panią Bedford. -Wcale mi się to nie podoba - wtrąciła Virginia Trent zdecydowanym głosem. - Myślę, że ciotka Sarah, nie życzyłaby sobie, żeby w ten sposób załatwiać jej sprawę. - Ale ja sobie tego życzę - powiedział Cullens. -W końcu ta sprawa w dużym stopniu dotyczy także i mnie. Nie zapominaj, że to dzięki mnie kamienie trafiły do wuja George’a. - Odwrócił się do Pery’ego Masona. -Jeśli wolno mi zapytać, panie Mason. Na jakiej pozycji pan gra w tym meczu? - Ja nie gram - odparł Mason z uśmiechem. – Ja siedzę poza boiskiem. Przypadkiem byłem świadkiem sceny, w czasie której po raz pierwszy publicznie objawiły się skłonności pani Breel do kradzieży w sklepie. Muszę przyznać, że było to bardzo pouczające doświadczenie. Cullens uśmiechnął się. - Z pewnością. A co się wydarzyło? - Spisała się doskonale. A potem obie z bratanicą były tak miłe, że zechciały zjeść z nami lunch. Nie spodziewałem się, że jeszcze usłyszę o tej sprawie. Tymczasem zjawiła się u mnie panna Trent, prosząc o poradę. Jak dotąd nie dowiedziałem się jeszcze, czego konkretnie

ode mnie oczekuje, ale uznałem, że należy się panu wyjaśnienie. I sądzę, że otrzymał je pan. Cullens odwrócił się do Virginii Trent, a w jego spojrzeniu błysnęła iskra dezaprobaty. - Coś mi się wydaje, że miałaś zamiar się wykpić i zostawić mnie z całym tym bigosem? - Z pewnością nie! Roześmiał się nieprzyjemnie. - Ale to Mason namówił cię do rozmowy ze mną, prawda? Nic nie odpowiedziała. -Czego oczekiwałaś od Masona? - spytał. -Chciałam, żeby odnalazł ciotkę Sarah i żeby... żeby poradził mi, jak odwlec wszystko, dopóki nie dowiemy się, o co chodzi. -Nie musimy niczego odwlekać, żeby się tego dowiedzieć - powiedział Cullens. -To ty tak uważasz - odpowiedziała mu. - Próbujesz ratować własną skórę kosztem reputacji wuja GeÓrge’a. Pani Bedford uzna, że to on ukradł kamienie... i sprawy strasznie się pogmatwają. - Nie znasz Ione Bedford - odpowiedział jej Cullens. - To twarda dziewczyna. Wytrzyma. Nas najbardziej interesuje odnalezienie kamieni. - Nie wiem tylko, w jaki sposób mógłbyś tego dokonać - powiedziała Virginia Trent. - Ja też nie - przyznał Cullens. - Przynajmniej na razie. Rozległ się stukot obcasów Delii Street, która otworzyła drzwi i wpuściła przodem kobietę po trzydziestce. - To jest pani Bedford - oznajmiła. - Wejdź, Ione - odezwał się Cullens, nie wstając. - Siadaj i rozgość się. To jest Perry Mason, prawnik. Twoje brylanty ulotniły się. Pani Bedford zatrzymała się na moment w drzwiach i popatrzyła po zebranych swoimi ciemnymi, lśniącymi oczyma. Chociaż pełniejsza w kształtach od Delii Street, prezentowała się wspaniale, a szczegóły jej figury doskonale podkreślała rdzawa bluzka z żabotem i szyty na miarę szary kostium. Do koloru bluzki dopasowany był kapelusz podobnie jak pantofle na wysokich obcasach. Ione Bedford podeszła do krzesła, lecz zatrzymała się na moment, ujrzawszy otwartą papierośnicę Masona. Uniosła brwi w geście

niemego pytania, po czym poczęstowała się papierosem, zachęcona skinięciem głowy prawnika. Pochyliła się, kiedy podsunął jej ogień i podeszła do krzesła. - To coś nowego. Opowiedz mi, Aussie. - Niewiele mogę ci powiedzieć, dopóki sam nie dowiem się czegoś więcej - odparł Cullens. - Właśnie próbuję to zrobić. Jak ci mówiłem, George Trent jest jednym z najlepszych w kraju fachowców od diamentów. Zna się na swojej robocie i nie jest zbyt drogi. Poza tym należy do uczciwych ludzi. Ma tylko jedną wadę. Raz na jakiś czas lubi wypić. A kiedy pije, wpada w hazard, chociaż i w tym jest bardzo metodyczny. Zamyka wtedy wszystkie kamienie w sejfie, zostawia sobie pewną sumkę, pocztą wysyła kluczyki do samochodu, a potem idzie pić i grać. Kiedy nie ma już za co kupić gorzały, trzeźwieje, wraca do domu i zabiera się do pracy. Jednak tym razem zdaje się, że zabrał ze sobą twoje kamienie. Dałem mu je w sobotę po południu, a on zaczął pić w sobotę wieczór. Oto, moja droga, złe wieści w skrócie. Zaciągnęła się mocno papierosem, następnie wypuściła nosem dwie smużki dymu. - A po co prawnik? - spytała, wskazując głową na Masona. Cullens roześmiał się. -Ta oto Virginia Trent, bratanica George’a, uważa, że jej ciotka Sarah stała się nagle kleptomanką. Jej zdaniem ciotka wzięła kamienie w czasie jednego z okresów zaniku pamięci i gdzieś je schowała. -Co to, moja droga? - powiedziała Ione Bedford niskim, gardłowym głosem. - Czytałaś ostatnio braci Grimm? Virginia Trent wyprostowała się wyraźnie urażona i zacisnęła usta, tak że przypominały teraz siną szramę. -To nie baśnie - wtrącił Cullens pogodnym tonem. - Raczej psychologia. Fiksacje, kompleksy i tym podobne. Dziewczyna interesuje się takimi rzeczami. Wiesz, co mam na myśli. Freud, seks, zbrodnie... -Tak się złożyło - przerwała mu Virginia Trent cierpkim tonem - że moja ciotka uległa atakowi kleptomanii w miejscu publicznym, w obecności świadków. Zaledwie kilka godzin temu przyłapano ja na kradzieży w sklepie. Ione Bedford uniosła brwi i spojrzała