uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 758 580
  • Obserwuję767
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 028 277

Glen Cook - Kroniki Czarnej Kompanii (3) Biała Róża

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Glen Cook - Kroniki Czarnej Kompanii (3) Biała Róża.pdf

uzavrano EBooki G Glen Cook
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 236 osób, 140 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 249 stron)

Glen Cook Kroniki Czarnej Kompanii Tom Trzeci Biała Ró a Przeło yła: Beata Jankowska - Rosadzi ska

2 Rozdział 1 RÓWNINA STRACHU Martwe, pustynne powietrze miało wła ciwo ci soczewki. Je d cy wydawali si zamro eni w czasie, jakby poruszali si w miejscu. Wzi li my obrotomierz. Nie mogłem uzyska tej samej liczby przy dwóch obrotach. Lekki podmuch wiatru zaj czał w koralu i poruszył li mi Starego Ojca Drzewa, które zaszele ciły mu do wtóru. Od strony północnej na horyzoncie pojawiły si migocz ce wiatła jak dalekie błyskawice tocz cych wojn bogów. Rozległ si chrz st piasku. Odwróciłem si . Milczek wskazał na mówi cego menhira, który musiał pojawi si w ci gu ostatnich kilku sekund. Pełzaj ce skały. Zachowuj si , jakby to była zabawa. - Obcy s na Równinie - powiedział menhir. Kiedy zerwałem si na równe nogi, zachichotał. miech menhirów to najokropniejsze i złowrogie brzmienie, jakie mo na sobie wyobrazi w tej zaczarowanej historii. Z ponur min ukryłem si w cieniu menhira. - Robi si tu gor co - warkn łem. - To Jednooki i Goblin wracaj z Grabarza - oznajmił menhir. Oczywi cie, on miał racj , a ja si myliłem. Moje nastawienie było jednostronne. Patrol powrócił o miesi c pó niej. Martwili my si , poniewa wojska Pani coraz cz ciej przekraczały granice Równiny Strachu. Głaz znów zachichotał. Miał ju trzyna cie stóp wysoko ci, a była to dopiero połowa jego wielko ci, cho głazy rzadko pokazuj wi cej ni pi tna cie stóp swego kamiennego cielska. Je d cy zbli ali si , cho trudno było to zauwa y . Przekl te nerwy. Nastały beznadziejne czasy dla Czarnej Kompanii. Nie było nas sta na straty. Ka dy, kto gin ł, był wieloletnim przyjacielem. Przeliczyłem jeszcze raz. Tym razem zgadzało si , ale jeden ko był bez je d ca... Zadr ałem mimo upału. Je d cy zmierzali do potoku, trzysta jardów od kryjówki, z której ich obserwowali my. W druj ce drzewa przy brodzie poruszyły si , mimo e wiatr ucichł. Je d cy poganiali wierzchowce. Musiały by bardzo zm czone, gdy opierały si , a przecie wiedziały, e s prawie w domu. Przeszły przez bród, rozpryskuj c wod . U miechn łem si i klepn łem Milczka w plecy. Wrócili wszyscy, co do jednego. Milczek porzucił sw zwykł powag i równie u miechn ł si . Elmo wy lizn ł si z korala i wyszedł naszym braciom na spotkanie. Otto, Milczek i ja po pieszyli my za nim. Za naszymi plecami wzeszło poranne sło ce - wielka krwawa kula. M czy ni rozsiodłali konie. U miechali si , ale wygl dali le. Najgorzej Jednooki i Goblin. Có , wrócili na terytorium, na którym ich czarnoksi ska moc była bezu yteczna. W pobli u Pupilki niczym nie ró nili si od reszty braci. Obejrzałem si . Pupilka, cała w bieli, stała w cieniu wyj cia z tunelu. Wygl dała jak widmo.

3 M czy ni u ciskali si , a potem odezwał si w nich stary nawyk. Wszyscy zgodnie twierdzili, e był to po prostu kolejny dzie słu by. - On jest stamt d? - zapytałem Jednookiego, wskazuj c na nieznajomego, który z nimi przyjechał. - Tak. - Wyschni ty Murzyn wydał mi si mniejszy ni dotychczas. - Dobrze si czujesz? - Dostałem strzał - potarł bok. - Otwarta rana. - Prawie nas dorwali - zaskrzeczał za jego plecami Goblin. - cigali nas cały miesi c. Nie mogli my si ich pozby . - Zejd my do jaskini - powiedziałem do Jednookiego. - Rana nie jest zainfekowana. Oczy ciłem j - rzekł Jednooki. - Nadal chc j obejrze - nalegałem, cho nie w tpiłem w jego umiej tno ci. Był moim asystentem, odk d zwerbowałem go jako lekarz Kompanii. Jednak teraz to ja byłem odpowiedzialny za jego zdrowie. - Czekali na nas, Konowale. Pupilka wycofała si do naszej podziemnej siedziby. Sło ce wci miało krwawy kolor, pozostało po minionej burzy. Co du ego przeleciało na tle jego tarczy. Lataj cy wieloryb? - Zasadzka? - Obejrzałem si na patrol. - Mo e nie konkretnie na nas, ale wpakowali my si w ni . Oni byli w kuli. Patrol miał podwójn misj : skontaktowa si z naszymi stronnikami w Grabarzu i dowiedzie si , czy ludzie Pani prze yli dług przerw oraz urz dzi najazd na garnizon, a to w tym celu, by zaniepokoi cesarstwo władaj ce połow wiata. - Konował, na Równinie s obcy - powiedział menhir, gdy przechodzili my obok niego. Dlaczego wła nie mi si to przytrafia? Wielkie głazy mówi do mnie cz ciej ni do innych. Podwójny urok? Zastanawiałem si , czy nie powinienem krytyczniej podchodzi do wiadomo ci przekazywanych mi przez menhiry. - cigali was? - zapytałem Jednookiego. Wzruszył ramionami. - Nie zrezygnowaliby - odparł. - Co tam si dzieje? - Ukrywaj c si na Równinie, czułem si , jak pogrzebany za ycia. Twarz Jednookiego pozostała nieodgadniona. - Corder opowie. - Corder? Ten facet, którego przywie li cie? - Znałem go tylko z imienia. Był jednym z naszych najlepszych informatorów. - Tak. - Niedobre wie ci, co? - Nie. Weszli my do tunelu prowadz cego w dół, do naszego labiryntu, smrodu, ple ni, wilgoci, do naszych małych, króliczych nor. Miejsce było wstr tne, ale było te sercem i dusz Buntu Nowej Białej Ró y. Nowej Nadziei, jak szeptano w ród zniewolonych narodów. Kpi cej Nadziei dla tych z nas, którzy tutaj yli. Było jak cela wi zienna pełna szczurów, cho człowiek mógł z niej wyj . Je li nie

4 przejmował si ryzykiem czekaj cym go w wiecie, w którym cała pot ga cesarstwa była zwrócona przeciwko niemu.

5 Rozdział 2 RÓWNINA STRACHU Corder był naszymi oczyma i uszami w Grabarzu. Wsz dzie miał kontakty, a jego praca przeciwko Pani trwała ju kilkadziesi t lat. Był jednym z niewielu, którym udało si umkn przed jej gniewem z Uroku, gdzie zmia d yła Buntowników. Odpowiedzialno za tamt masakr ci yła na Kompanii, która wtedy była siln praw r k Pani i wci gn ła jej wrogów w pułapk . W Uroku zgin ło wier miliona ludzi. Nigdy nie było tak rozległej i okrutnej bitwy. Nawet krwawa kl ska Dominatora w Starym Lesie pochłon ła połow mniej ofiar. Los zmusił nas do przej cia na przeciwn stron . Jednak nie było nikogo, kto pomógłby nam w tej walce. Rana Jednookiego była tak czysta, jak zapewniał, e tylko zmieniłem mu opatrunek i pozwoliłem rozgo ci si w moich kwaterach. Pupilka chciała, eby patrol wypocz ł, zanim poprosi ich o raport. Dr ałem z niepokoju, e wie ci b d gorsze, ni przypuszczałem. Stary, zm czony człowiek. Oto kim jestem. Co si stało z dawnym ogniem, energi , ambicj ? Były marzeniami minionego czasu. W smutne dni odkurzam je i pieszcz nostalgicznie, dziwi c si naiwnemu młodzie cowi, który je stworzył. Niepokój przypomniał mi o starym projekcie zwi zanym z osiemdziesi cioma funtami staro ytnych dokumentów odebranych generałowi Szept, gdy my słu yli my Pani, a ona Buntownikom. Przypuszczali my, e zawieraj klucz do pokonania Pani i Schwytanych. Studiowałem je przez sze lat i niczego nie znalazłem. Za du o przygn biaj cych kl sk. Ostatnio tak cz sto, e trudno było u wiadomi sobie wszystkie, a co dopiero opisa w kronikach. Od naszej ucieczki z Jałowca dokumenty stały si czym wi cej ni osobistymi zapiskami. Remanent Kompanii zrodził swego rodzaju podniecenie. Jednak wiadomo ci, które otrzymywali my z zewn trz były tak mało wa ne i niegodne zaufania, e rzadko trudziłem si , by zapisywa je. Co wi cej, od zwyci stwa nad swym m em w Jałowcu, Pani zdawała si pogr a w bezczynno ci jeszcze bardziej ni my. Oczywi cie, pozory myl . A istota Pani jest iluzj . - Konowale! Spojrzałem znad strony zapisanej Starym Tellekurre, któr studiowałem ju ze sto razy. W drzwiach stał Goblin. Wygl dał jak stara ropucha. - Co jest? - spytałem. - Co si dzieje na szczycie. Łap za miecz. Chwyciłem łuk i skórzan opo cz . Za stary jestem na walk wr cz. Raczej zostan z tyłu i postrzelam z łuku, je li w ogóle b d musiał walczy . Pod yłem za Goblinem, ciskaj c w dłoni ten sam łuk, który dostałem od Pani w czasie bitwy pod Urokiem. Och, wspomnienia. Strzelaj c z niego, pomogłem jej pozby si Duszołapa - Schwytanego, który wci gn ł Kompani w słu b Pani. Tamte dni wydawały si teraz niemal prehistoryczne.

6 Wybiegli my prosto w promienie sło ca. Wszyscy rozproszyli si pomi dzy kaktusy i koral. Je dziec, zbli aj cy si jedynym prowadz cym tu szlakiem, nie był w stanie nas zobaczy . Jechał samotnie na nadgryzionym przez mole mule. Nie był uzbrojony. - Takie zamieszanie z powodu jednego staruszka na mule - zapytałem. M czy ni szybko przebiegli przez koral mi dzy kaktusami, robi c piekielny hałas. Starzec musiał wiedzie , e tam byli my. - Lepiej popracujmy nad cichszym przemieszczaniem si . - Racja. Wierciłem si nerwowo. Elmo przyczaił si zaraz za mn . Jedn r k przysłaniał oczy. Wygl dał na starego i zm czonego. Ka dego dnia co przypominało mi, e aden z nas nie jest ju młody. Do diabła, ju wtedy nie byli my młodzi, kiedy przybyli my na północ, przez Morze Udr k. - Potrzebujemy młodej krwi, Elmo - westchn łem. Elmo za miał si szyderczo. Tak. B dziemy du o starsi, zanim to osi gniemy. Je eli przetrwamy. Na razie zyskujemy na czasie, maj c nadziej , e nadejd dla nas lepsze dni. Je dziec przeci ł potok i zatrzymał si . Kiedy podniósł r ce, wyszli my z ukrycia, niedbale trzymaj c bro . Samotny starzec w sercu obozu Pupilki nie stanowił zagro enia. Elmo, Goblin i ja zeszli my do niego. - Dobrze si bawili cie z Jednookim? - zapytałem po drodze Goblina. Przez wieki kłócili si i robili sobie kawały, ale tutaj, gdzie obecno Pupilki zakazywała tego, nie mogli bawi si czarodziejskimi trikami. Goblin u miechn ł si od ucha do ucha. - Pokonałem go. Zbli yli my si do je d ca. - Opowiesz mi pó niej. Goblin zachichotał, wydaj c z siebie d wi k przypominaj cy bulgotanie wody w czajniczku na herbat . - Jasne. - Kim jeste ? - zapytał Elmo przybysza. - Pami tki. Nie było to nazwisko, lecz hasło dla kuriera z dalekiego zachodu. Nie słyszeli my go ju od dawna. Zachodni posła cy musieli dotrze na Równin , mimo e wi kszo prowincji uległa Pani. - No - odezwał si Elmo-co masz nam do powiedzenia? Zechcesz zsi ? Starzec zsun ł si z grzbietu muła i oznajmił: - Mam tu dwadzie cia funtów materiału - wskazał na worek przymocowany za siodłem. - Ka de przekl te miasto doło yło si do tego ładunku. - Sam pokonałe cał drog ? - zapytałem. - Ka d stop z Wiosła. - Wiosła? To jest... Wi cej ni tysi c mil. Nie wiedziałem, e mamy tam kogo . Ale jest sporo rzeczy, których nie wiedziałem o organizacji utworzonej przez Pupilk .

7 Sp dzałem czas na przegl daniu tych przekl tych papierów w nadziei, e znajd co , czego mo e wcale w nich nie było. Starzec przeszył mnie wzrokiem, jakby chciał przejrze na wylot moj dusz . - To ty jeste lekarzem? Konowale? - Tak, no i co z tego? - Przywiozłem dla ciebie co ... osobistego. - Otworzył sw kuriersk torb . Przez moment wszyscy obserwowali czujnie ka dy jego ruch. Nigdy nic nie wiadomo. Ale m czyzna wyj ł z torby paczk zawini t w nieprzemakaln tkanin , maj c chroni co z drugiego ko ca wiata. - Przez pół drogi padało - wyja nił i podał mi j . Zwa yłem j w dłoni. Nie była zbyt ci ka. - Od kogo to? Starzec wzruszył ramionami. - Gdzie j dostałe ? - spytałem ponownie. - Od kapitana mojej komórki - odparł. Oczywi cie. Pupilka z wielk uwag rozbudowywała sw organizacj i dzi ki temu było prawie niemo liwe, by Pani zniszczyła wi cej ni jej fragment. To dziecko było geniuszem. Elmo wysłuchał reszty wiadomo ci i wydał polecenia. - Otto, zabierz go na dół i znajd mu jakie posłanie. Odpocznij, staruszku. Biała Ró a przepyta ci pó niej. Zapowiadało si interesuj ce popołudnie. Nie mogłem si doczeka , kiedy usłysz raporty kuriera i Cordera, ale miałem jeszcze tajemnicz przesyłk . - Pójd zobaczy , co to jest - poinformowałem Elmo. Kto mógł to przesła ? - zastanawiałem si . Nie znałem nikogo poza Równin . Có ... Pani chyba nie wysłałaby listów do podziemia. Chocia ? Przeszył mnie dreszcz strachu. Przecie obiecała, e b dzie ze mn w kontakcie. Mówi cy menhir, który ostrzegł nas przed zbli aj cym si kurierem, na dobre zakorzenił si przy cie ce. - Konowale, obcy s na Równinie - powiedział, gdy go mijałem. Zatrzymałem si . - Co? Jeszcze wi cej? - zapytałem, ale nie odpowiedział. Nigdy nie pojm tych starych kamieni. Do diabła, nadal nie rozumiem, dlaczego s po naszej stronie. Nienawidz wszystkich przybyszów z zewn trz, generalnie i ka dego z osobna oraz ich czarów. Zszedłem do mojej kwatery i oparłem łuk o cian . Usiadłem przy stole i otworzyłem paczk . Nie rozpoznałem charakteru pisma, a na ko cu nie znalazłem podpisu. Zacz łem czyta .

8 Rozdział 3 OPOWIE Z WCZORAJSZEGO UCHA Konowale: Kobieta znowu le si prowadziła. Bomanz rozmasował skronie, lecz pulsowanie nie ustało. Zakrył oczy. - Saita, sayta, suta - mruczał, wiszcz c z w ciekło ci. Ugryzł si w j zyk. Nie miał wpływu na swoj on i cierpiał z powodu upokarzaj cych konsekwencji młodzie czego szale stwa. Ach, ale co za temperament! Co za prowokacja! Do , głupcze! Studiuj ten przekl ty plan. Ani Jasmine, ani ból głowy nie ust powali. - Krwawe piekło! - Odstawił ci arki z naro ników planu i nawin ł cienki jedwab na szklane pr ty, po czym ukrył plan w wydr onym drzewcu antycznej włóczni o l ni cej powierzchni uchwytu. - Upiaszczony wykryłby plan w ci gu minuty - gderał. Zacisn ł z by, w sz c niebezpiecze stwo. Miał zszarpane nerwy. Obawiał si , e p knie przy ostatniej przeszkodzie, e po re go tchórzostwo i b dzie ył na pró no. y przez trzydzie ci siedem lat w cieniu siekiery swego szefa - to bardzo długo. - Jasmine - mrukn ł. - Zawołaj loch licznotk . - Kto zakołatał do drzwi. - O co chodzi tym razem? - wrzasn ł na dół Bomanz. Jak zwykle o to samo. Dr czenie nie zwi zane z powodem jej niezadowolenia. Przerwa w jego studiach, jako zapłata za jej urojenia, przyczyniła si , jego zdaniem, do zmarnowania ich ycia. Mógł sta si wa nym człowiekiem w Wio le. Mógł da jej wspaniały dom pełen rogatej słu by. Mógł odzia j w szaty przetykane złotem i tuczy mi sem, podawanym na ka dy posiłek. Zamiast tego, wybrał ycie uczonego, maskuj c swoje imi i profesj , wci gaj c j w ten smutek, szukaj c wytchnienia w Starym Lesie. Nie dał jej nic, prócz brudu, lodowatych zim i obelg, którymi obrzucał ich Wieczny Stra nik. Bomanz tupi c zszedł w skimi, stromymi i trzeszcz cymi schodami. Przekl ł kobiet , splun ł na podłog , wcisn ł srebrniaka w jej nadstawion dło i odesłał j pod pretekstem przyniesienia czego na kolacj . Zniewaga? - pomy lał. Opo- wiem ci o zniewadze, ty stara wrono. Opowiem ci, jak to jest y z wiecznym lamentem, odra aj c t pot , młodzie czymi marzeniami... - Przesta , Bomanz - mrukn ł do siebie. - Ona jest matk twojego syna. Daj jej to, co si jej nale y. Ona nie zdradziła ci . - Nawet je li, nic ich ju nie ł czyło, nadal dzielili nadziej zwi zan z map na jedwabiu. Oczekiwanie było dla Jasmine tym trudniejsze, e nie wiadoma post pów poczynionych przez m a, wiedziała tylko, i min ły blisko cztery dekady, a wci nie było widocznych rezultatów.

9 Zad wi czał dzwonek przy drzwiach sklepowych. Bomanz wcielił si w posta sprzedawcy - grubego, łysego m czyzny z zało onymi na piersiach r kami, pokrytymi sieci niebieskich ył. - Tokarze - ukłonił si nisko. - Nie spodziewałem si ciebie tak szybko. Tokar był handlarzem z Wiosła i przyjacielem syna Bomanza, Stancila. Jego szczero , uczciwo i nienaganne maniery sprawiały, e Bomanz widział w nim własnego ducha z czasów młodo ci. - Nie planowałem tak szybkiego powrotu, Bo, ale antyki s mani , której nie pojmuj . - Chcesz kolejn parti towaru? Ju ? Ogołocisz mnie - za miał si i pomy lał: Bomanz, to oznacza dopełnienie pracy. Czasu straconego na badania. - Dominacja jest gor ca tego roku. Przesta lepi garnki, Bo. Ko siano i znikaj. W przyszłym roku ten sklep mo e by tak samo martwy jak Schwytany. - Oni nie s ... Mo e si starzej , Tokarze. Nie bawi mnie ju zamieszanie z Upiaszczonym. Do diabła. Dziesi lat temu poszedłem go szuka . Dobra sprzeczka zabija nud . Kopanie te mnie wyko czyło. Jestem zu yty. Chc po prostu usi i patrze , jak mija ycie - paplał Bomanz, wykładaj c najlepsze antyczne miecze, kawałki zbroi, ołnierskie amulety i niemal idealnie zachowan tarcz . Pudełko grotów do strzał z wygrawerowanymi ró ami, par obosiecznych włóczni, staro ytne głownie zamocowane na replikach drzewc. - Mog przysła ci kilku ludzi. Poka im, gdzie kopa . Opłac ci pełnomocnictwo. Nie b dziesz musiał nic robi . Do licha, wietna siekiera, Bo. TelleKurre? Mogłem sprzeda cał bark broni TelleKurre. - UchiTelle, aktualnie. Nie, adnych pomocników. - Akurat potrzebował bandy młodych zapale ców, wisz cych mu na ramionach, kiedy zaj ty był swoimi kalkulacjami. - To tylko propozycja. - Przepraszam. Nie miej mi tego za złe. Jasmine była u mnie dzi rano. - Znalazłe co zwi zanego ze Schwytanymi? - zapytał ostro nie Tokar. Przez wszystkie dekady Bomanz ukrywał przera enie. - Schwytani? Czy jestem głupcem? Nie dotykałbym tego, gdybym mógł zostawi to Monitorowi. Tokar u miechn ł si konspiracyjnie. - Pewnie. Nie chcemy obrazi Wiecznego Stra nika. Tym niemniej... Jest w Wio le człowiek, który dobrze zapłaciłby za co , co mogło by przypisane jednemu ze Schwytanych. Sprzedałby własn dusz za co , co nale ało do Pani. Jest w niej zakochany. - Ona była z tego znana. - Bomanz unikał spojrzenia młodszego m czyzny. Jak wiele wyjawił Stance? Czy był to jeden z połowów Upiaszczonego? Starszy Bomanz dał o sobie zna w najmniej stosownym momencie. Jego nerwy nie były w stanie znie tego podwójnego ycia. Kusiło go, by wyspowiada si dla ulgi. Nie, do diabła! Za du o w to zainwestował. Trzydzie ci siedem lat. Kopi c i skrobi c ka dej minuty. Skradaj c si i udaj c. yj c w poni aj cym ubóstwie. Nie, nie zrezygnuje. Nie teraz, kiedy jest tak blisko.

10 - Ja te j kocham, na swój sposób - wyznał. - Ale nie straciłem zdrowego rozs dku. Zawyłbym na Upiaszczonego, gdybym co znalazł. I to tak gło no, e usłyszałby mnie w Wio le. - W porz dku - u miechn ł si Tokar. - Koniec przerwy. - Si gn ł do skórzanej torby. - Listy od Stancila. Bomanz spojrzał na spor paczk . - Nie miałem od niego adnych wiadomo ci, odk d byłe tu ostatni raz. - Mog rozpocz załadunek, Bo? - Pewnie. Id przodem - powiedział Bomanz. Sprawiał wra enie nieobecnego. - Zaznacz wszystko, co we miesz - dodał, podaj c Tokarowi spis inwentarza. - Tym razem bior wszystko, Bo - roze miał si . -Tylko podaj mi cen . - Wszystko? Połowa to graty. - Powiedziałem ci, e Dominacja jest gor ca. - Widziałe Stance'a? Jak si ma? - zapytał, gdy przeczytał pierwszy list do połowy. Syn nie miał mu nic konkretnego do zakomunikowania. Tylko trywialne plotki. Obowi zkowe listy pisane przez syna do rodziców, nie mog ce wypełni niesko czonej pustki. - Chorobliwie zdrowy i znudzony uniwersytetem. Czytaj dalej, to znajdziesz niespodziank . - Był tu Tokar - oznajmił Bomanz, u miechaj c si i przest puj c z nogi na nog . - Ten złodziej? - Jasmine rzuciła mu ponure spojrzenie. - Pami tałe o odebraniu zapłaty? - Jej pucowata twarz wyra ała wieczne niezadowolenie. Nawet usta miały t sam skłonno . - Przywiózł listy od Stance'a. Patrz. - Pokazał jej cały pakiet. Nie mógł si opanowa . - Stance przyje d a do domu. - Do domu? Nie mo e. Przecie ma posad na uniwersytecie. - Bierze wolne na lato. - Dlaczego? - eby nas zobaczy , pomóc w sklepie, eby wyrwa si stamt d i doko czy sw prac . Jasmine gderała. Nie czytała listów. Nie wybaczyła synowi tego, e podzielał zainteresowania ojca Dominacj . - Przyje d a tu tylko po to, eby razem z tob wtyka nos tam, gdzie nie powinni cie. Zgadza si ? Bomanz ukradkiem spogl dał na sklepowe okna. Jego paranoja była usprawiedliwiona. - Jest Rok Komety. Duchy Schwytanych powstan , by opłakiwa przemijanie Dominacji. Tego lata miał nast pi dziesi ty powrót komety, która pojawiła si w godzinie upadku Dominatora. Dziesi ciu, Którzy Zostali Schwytani manifestowałoby odwa nie. Bomanz był ju wiadkiem jednego przej cia, kiedy latem przybył do Starego Lasu, na długo przed narodzinami Stancila. Kraina Kurhanów zrobiła na nim wra enie, gdy spacerowały po niej duchy.

11 Podniecenie cisn ło mu wn trzno ci. Jasmine mogła tego nie zauwa y , ale znów zbli ało si lato. Koniec długiego poszukiwania. Brakowało mu tylko jednego klucza, a kiedy ju go znajdzie, b dzie mógł nawi za kontakt i zacz czerpa , zamiast dokłada . Jasmine za miała si szyderczo. - Dlaczego wpakowałam si w to? Matka ostrzegała mnie. - Kobieto, rozmawiamy o Stancilu, naszym jedynaku. - Ach, Bo, nie nazywaj mnie okrutn star kobiet . Oczywi cie, e powitam go z rado ci . Czy ja te nie darz go uczuciem? - Nie wysilasz si , eby to okaza . - Bomanz przejrzał resztk inwentarza. - Nie zostało nic, prócz najgorszych gratów. Na sam my l o kopaniu, które mnie czeka, bol mnie wszystkie stare ko ci. Ciałem był wprawdzie słaby, lecz silny duchem. Uzupełnianie inwentarza było dobrym pretekstem do w drówek na obrze a Krainy Kurhanów. - Najwy sza pora zacz . - Próbujesz wyci gn mnie z domu? - Nie zraniłoby to moich uczu . Bomanz dokonał przegl du sklepu. Było tam kilka nadgryzionych przez czas łachów, złamane sztylety, mała łódka, której nikomu nie mo na było przypisa , poniewa brakowało trójk tnej wstawki charakterystycznej dla oficerów Dominacji. Kolekcjonerzy nie zainteresowaliby si równie ko mi zwolenników Białej Ró y. Ciekawe - pomy lał. Dlaczego tak bardzo intryguje nas zło? Biała Ró a była bardziej bohaterska ni Dominator czy Schwytani. Została zapomniana przez wszystkich, prócz ludzi Monitora. aden wie niak nie potrafił wymieni imion połowy Schwytanych. Kraina Kurhanów, gdzie zło le y niespokojnie, jest pilnie strze ona, a grób Białej Ró y zagin ł. - Ani tu, ani tam - mruczał Bomanz. - Czas odszuka to miejsce. Tutaj. Tutaj. Łopata. Ró d ka. Torby... Mo e Tokar miał racj . Mo e powinienem wynaj pomocnika. Szczotki. Z pomocnikiem wydobyłbym wi cej tych klamotów. Luneta. Mapy. Nie mog ich zapomnie . Co jeszcze? adne wst ki. Oczywi cie, ten godny po ałowania Men fu. Drobiazgi zapakował w w zełek i obwiesił si sprz tem. - Jasmine! Jasmine! - wrzasn ł, gdy pozbierał ju łopat , grabie i lunet . - Otwórz te cholerne drzwi! Jasmine wyjrzała przez firanki oddzielaj ce pomieszczenia mieszkalne. - Trzeba było najpierw je otworzy , ciemnoto. -Przeszła przez sklep z dumnie uniesion głow . -Kiedy wreszcie nauczysz si organizowa sobie prac , Bo? Pewnie dzie po moim pogrzebie. Szedł ulic potykaj c si i gderaj c: - Zorganizuj sobie wszystko w dniu twojej mierci. Do diabła, lepiej w to uwierz. Chc , eby znalazła si w ziemi, zanim zmienisz zdanie.

12 Rozdział 4 BLISKA PRZESZŁO : CORBIE Kraina Kurhanów le ała daleko na północ od Uroku, w Starym Lesie osławionym w legendach o Białej Ró y. Corbie przybył do miasta rok po tym, jak Dominatorowi nie udało si wydosta z grobu przez Jałowiec. Poddanych Pani zastał w wietnej formie, gotowych na ka de jej skinienie. Nie bali si ju starego zła z Wielkiego Kurhanu, a buntownicy zostali rozgromieni. Cesarstwo nie miało ju wrogów. Wielka Kometa, zwiastun wszystkich katastrof, nie wróci przez kilka kolejnych dekad. Pozostało tylko samotne ognisko oporu - dziecko podaj ce si za reinkarnacj Białej Ró y. Ale ono było zbiegiem, uciekaj cym z niedobitkami zdradzieckiej Czarnej Kompanii. Nie było si czego obawia . Pani zgniotłaby ich bez problemu. Corbie, kulej c, szedł drog z Wiosła. Samotny, z tobołkiem na plecach. Podpierał si kijem. Chciał uchodzi za pozbawionego sił weterana kompanii Kulawca. Chciał pracowa , a tutaj było mnóstwo pracy dla niezbyt dumnego człowieka. Wieczni Stra nicy byli dobrze opłacani, a najemnicy wyr czali ich w ci kiej pracy. W tym czasie pułk stacjonował w Krainie Kurhanów. Niewielu cywili kr ciło si wokół nich, ale Corbie bez trudu wtopił si w tłum. Kiedy kompanie i bataliony wyniosły si , był ju stał cz ci krajobrazu. Zmywał naczynia, oporz dzał konie, wyprz tał stajnie, przenosił wiadomo ci, wycierał podłogi, obierał warzywa, przyjmował ka de zlecenie, za które mógł zarobi kilka miedziaków. Był spokojny, wysoki, ciemny, o powierzchowno ci, która nie przysparzała mu przyjaciół ani te wrogów. Rzadko szukał towarzystwa. Po kilku miesi cach poprosił o pozwolenie zaj cia rozpadaj cego si ze staro ci domu. Zale ało mu na tym domu, gdy kiedy nale ał do czarownika z Wiosła. Z czasem uzbierał rodki na odbudowanie go i, jak jego poprzednik- czarownik, wypełniał misj , która przywiodła go na północ. Dziesi , dwana cie, czterna cie godzin dziennie Corbie pracował wokół miasta, potem wracał do domu i dalej pracował. Ludzie zastanawiali si , kiedy odpoczywał. Je li było co , co przyniosło mu ujm w oczach ludzi, to fakt, e odmawiał całkowitego przyj cia na siebie swojej roli. Wi kszo najemników musiała znosi poni anie i obelgi. Corbie nie zaakceptowałby tego. Tylko jeden człowiek wywarł presj na Corbiego, gdy zaskoczył go składaj cego siebie w ofierze. Corbie zbił go bezlito nie. Nikt nie podejrzewał go o prowadzenie podwójnego ycia. Na zewn trz był Corbiem - najemnikiem i nikim wi cej. Ta rola wrosła mu w serce. Kiedy był w domu, a miasto t tniło jeszcze yciem, był Corbiem - odbudowuj cym nowy dom ze starego. Dopiero gdy zapadała noc, a ulice przemierzał tylko nocny patrol, stawał si Corbiem - człowiekiem z misj . Corbie - znalazł skarb w cianie kuchni czarownika i zabrał go na gór , gdzie inny Corbie - przyszedł z gł bin.

13 Ogl dał skrawek papieru, zawieraj cy tuziny słów, skre lone dr c r k . Zaszyfrowany klucz. Wtedy wychudzon , ogorzał twarz Corbiego rozpromienił szeroki u miech. Ciemne oczy zabłysły, a palce zapaliły lamp . Corbie usiadł i przez godzin patrzył przed siebie zamy lony. Potem, nadal u miechaj c si , zszedł na dół i wyszedł z domu. Ilekro spotkał nocny patrol, unosił r k w niemym pozdrowieniu. Był teraz znany. Nikt nie kwestionował jego prawa do spacerowania po okolicy i ogl dania układu kół. Wrócił do domu, gdy jego nerwy uspokoiły si . I tak nie mógłby usn , wi c zabrał si za studiowanie papierów, odszyfrowywanie i tłumaczenie, a napisał opowie w formie listu, który przez całe lata czekał na swoje przeznaczenie.

14 Rozdział 5 RÓWNINA STRACHU Jednooki przystan ł, eby powiadomi mnie, e Pupilka zamierza przesłucha Cordera i posła ca. - Konowale, widziałe j ? Wygl da mizernie. - Widz , radz , ale ona ignoruje moje uwagi, wi c co mog zrobi ? - Minie ze dwadzie cia lat, zanim znowu poka e si kometa. Nie ma sensu, eby zapracowywała si na mier , prawda? - Jej to powiedz. Ja otrzymuj wci t sam odpowied , e zamieszanie zacznie si na długo przed ponownym pojawieniem si komety, e to jest wy cig z czasem. Wierzyła w to. Ale jej ogie jako nie mógł nas rozpali . Byli my odizolowani na Równinie Strachu, odci ci od wiata. Walka z Pani czasami wkradała si w nasz szar codzienno , pobudzaj c nas do ycia. Równina zbyt cz sto absorbowała nasze umysły. Przyłapałem si na obserwowaniu Jednookiego. Ten przedwczesny pogrzeb nie był dla niego dobry. Nie wykorzystuj c swych umiej tno ci, osłabł fizycznie. Wiek zacz ł odciska na nim swoje pi tno. - Podobno ty i Goblin wietnie si bawili cie - zagaiłem, chc c podnie go na duchu. Nie mógł si zdecydowa , czy roze mia si szyderczo, czy obrzuci mnie ponurym spojrzeniem. - Znowu byli cie sob , co? - podpuszczałem go, ale w odpowiedzi tylko mrukn ł co pod nosem. - Co? - Hej, wy! - wrzasn ł kto . - Wszyscy na gór ! Alarm! Alarm! Jednooki splun ł. - Dwa razy w jeden dzie ? Co za czort? Wiedziałem, co miał na my li. W ci gu całych dwóch lat nie mieli my dwudziestu alarmów, a teraz a dwa w ci gu jednego dnia? Nieprawdopodobne. Rzuciłem si po łuk. Tym razem wyszli my z mniejszym hałasem. Elmo uciszył kilku gadaj cych karc cym spojrzeniem. Sło ce jeszcze nie zaszło i wieciło nam prosto w oczy, zanim dotarli my do wyj cia z tunelu. - Ty cholerny głupku! - wrzeszczał Elmo. - Co robisz, do diabła? - Młody ołnierz stał na otwartej przestrzeni i wskazywał co palcem. Spojrzałem w tamtym kierunku. - O, do diabła - szepn łem. - Do stu tysi cy diabłów. Jednooki te go zobaczył. - Schwytany. Unosz cy si w powietrzu punkt zataczał koła nad nasz kryjówk . Nagle zachwiał si . - Tak, Schwytany. Szept czy Podró ? - Dobrze widzie starych przyjaciół - powiedział Goblin, doł czaj c do nas. Nie widzieli my Schwytanych, odk d przybyli my na Równin . Po naszej ucieczce z Jałowca przez cztery lata deptali nam po pi tach, a zmusili nas do ukrycia si tutaj.

15 Byli jej satrapami, wykonawcami jej woli. Było ich dziesi ciu. W czasie Dominacji, gdy Pani i jej m zniewolili najpot niejszych sobie współczesnych, uczynili ich swymi poddanymi. Zwano ich Dziesi cioma, Którzy Zostali Schwytani. Cztery wieki temu, kiedy Biała Ró a pokonała Dominatora, Schwytani zeszli pod ziemi razem ze swoimi władcami, gdy kilku pozostało wiernych Dominatorowi. Wi kszo jednak zgin ła. Lecz Pani postarała si o nowych niewolników: Piórko, Szept i Podró . Piórko i jeden ze starych Schwytanych, Kulawiec, polegli w Jałowcu, gdzie my równie zapłacili my wysok cen za uniemo liwienie zmartwychwstania Dominatorowi. Pozostali - Szept i Podró - wyjechali. Lataj cy dywan kołysał si , poniewa znalazł si w polu działania mocy Pupilki. Schwytany zawrócił i udało mu si odlecie wystarczaj co daleko, by odzyska całkowit kontrol nad dywanem. - Szkoda, e nie przyleciał bli ej - powiedziałem. - Spadłby jak głaz. - Oni nie s tacy głupi - odpowiedział Goblin. - Na razie tylko nas tropi . - Pokiwał głow i zadr ał. Wiedział co , o czym nawet nie mieli my poj cia. Prawdopodobnie dowiedział si czego w czasie patrolu poza Równin . - Kompania rozgrzewa si ? - zapytałem. - Tak. Co robisz, oddechu nietoperza? - Goblin skarcił Jednookiego. - Uwa aj. Mały Murzyn, ignoruj c Schwytanego, patrzył na dzikie, ukształtowane przez wiatr stromizny na południe od nas. - Naszym zadaniem jest prze y - powiedział Jednooki z takim patosem, e było jasne, i było to wyzwanie dla Goblina. - A to znaczy, nie nale y da si zaintrygowa pierwszym, błyskotliwym pokazem, jaki zobaczysz. - Co to znaczy, do diabła? - rzekł Goblin. - To, e podczas gdy wszyscy wybałuszali cie oczy na tego klauna na górze, inny wyl dował za tamtymi skałami i wysadził kogo - odparł Jednooki. Obaj z Goblinem spojrzeli my na czerwone klify, ale nic nie zauwa yli my. - Za pó no - powiedział Jednooki. - Ju odleciał. Uwa am, e kto powinien i i złapa szpiega. Uwierzyłem Jednookiemu. - Elmo! Otrz sn li si - wyja niłem. - Zacz li działa -mrukn ł. - Wła nie kiedy miałem ju nadziej , e o nas zapomnieli. - Och, zapewniam ci , e nie zapomnieli - powiedział Goblin. Znów odniosłem wra enie, e miał co na my li. Elmo dokładnie zbadał teren mi dzy nami a klifem. Wiedział, równie dobrze jak my wszyscy, e pewnego dnia nasze ycie b dzie zale ało bardziej od tego, co wiemy o nim ni o naszym prze ladowcy. - W porz dku-powiedział do siebie.-Widz to. Wezm czterech ludzi, ale najpierw musz zobaczy si z Porucznikiem. Porucznik nie wychodził na alarmy. On i dwaj inni m czy ni pełnili stra pod drzwiami kwater Pupilki. Je li kiedykolwiek wróg dotarłby do niej, to po ich trupach. Lataj cy dywan oddalił si na zachód. Zastanawiałem si , dlaczego stworzenia Równiny nie wyzwały go. Poszedłem do menhira, który mówił do mnie wcze niej i zapytałem, ale nie chciał mi tego wyja ni .

16 - Konowale, zaczyna si . Zaznacz ten dzie - powiedział tylko. - Tak. Jasne. - I nazwałem ten dzie pocz tkiem, cho wszystko zacz ło si wiele lat temu. Był to dzie pierwszego listu, dzie Schwytanych, dzie Tropiciela i Psa Zabójcy Ropuch. Menhir miał jeszcze ko cow uwag . - Na Równinie s obcy. - Najwyra niej nie zamierzał broni Schwytanych. - Menhir mówi, e mo emy mie wi cej go ci - powiedziałem, gdy wrócił Elmo. - Teraz twoja i Milczka kolej na obserwacje? - zapytał, unosz c brwi. - Tak. - B d cie ostro ni. Goblinie i Jednooki, chod cie tutaj. - Pochylili ku sobie głowy. Potem Elmo wybrał jeszcze czterech m czyzn i poszli na polowanie.

17 Rozdział 6 RÓWNINA STRACHU Poszedłem na mój punkt obserwacyjny. Nigdzie nie było wida Elma i jego ludzi. Menhir te znikn ł. Sło ce było nisko, a jedynym d wi kiem, jaki docierał do moich uszu, był j k wiatru. Milczek usiadł wewn trz rafy koralowej, gdzie przez spl tane gał zie przedostawało si niewiele promieni słonecznych. Koral stanowił dobr kryjówk . Niektórzy rdzenni mieszka cy Równiny uwa ali rafy za truj ce. Tak wi c tubylcza egzotyka zawsze jest dla obserwatora wi kszym zagro eniem ni nasi wrogowie. Przekradłem si mi dzy martwymi grzbietami do Milczka. Był wysokim, przygarbionym m czyzn . Jego ciemne oczy zdawały si skupia na marzeniu, które umarło. Odło yłem bro . - Nic? Pokr cił głow w niemym zaprzeczeniu. Uporz dkowałem poduszki, które przyniosłem. Z ka dej strony osłaniały nas gał zie korala, wznosz ce si dwadzie cia stóp w gór . Nie widzieli my zbyt wiele. Jedynie przej cie przez potok, kilka martwych menhirów i w druj ce drzewa na dalekiej pochyło ci. Jedno z drzew stało nad brzegiem potoku z korzeniami zanurzonymi w wodzie. Jakby wyczuwaj c moje zainteresowanie, zacz ło powoli wycofywa si . Widoczna Równina jest jałowa. Egzystuje na niej tylko skromna, pustynna flora i fauna - porosty i karłowate krzaki, mije i jaszczurki, skorpiony i paj ki, dzikie psy i nornice. Natykasz si na ni głównie wtedy, gdy jest ci to nie na r k i stawia prawdziwy opór w najmniej odpowiednim momencie. Porucznik, który kiedy chciał popełni samobójstwo, mógł sp dzi tu całe lata, nie zaznaj c uczucia smutku. Przewa aj cymi kolorami były czerwienie i br zy, rdza, ochra. Piasek na stromiznach miał odcie krwawy, jak czerwone wino, a miejscami przechodz cy w pomara cz. Rafy koralowe le ały w dole, upstrzone biel i ró ami. Nigdzie nie było ani skrawka prawdziwej zieleni. W druj ce drzewa i karłowate krzaki miały zakurzone, szarozielone li cie, w których ziele istniała jakby z przyzwyczajenia. Menhiry, yj ce i martwe, były szarobr zowe, jak adne rodzime kamienie na Równinie. Nabrzmiały cie przemkn ł ponad dzikimi osypiskami klifów. Pokrył wiele akrów i był zbyt ciemny, by mógł by cieniem chmury. - Lataj cy wieloryb? - spytałem. Milczek skin ł głow . Wieloryb kr ył mi dzy nami a sło cem, ale nie mogłem go dostrzec. Od lat nie widziałem ani jednego. Ostatnim razem, kiedy wraz z Elmo i Szeptem przemierzałem Równin na polecenie Pani... Dawno temu? Tak, czas płynie szybko, kpi c sobie ze wszystkich. - Obce wody pod mostem, przyjacielu. Milczek, jak to milczek, skin ł głow , nie odzywaj c si .

18 Nie odzywał si , odk d go poznałem, przez wszystkie lata sp dzone z Kompani , cho Jednooki i mój poprzednik, Kronikarz, twierdzili zgodnie, e potrafi mówi . Z nagromadzonych aluzji i plotek wywnioskowałem, e w młodo ci, zanim zaci gn ł si do Kompanii, poprzysi gł nigdy nie mówi . Niezagł bianie si we wcze niejsze ycie człowieka było elaznym prawem Kompanii, wi c niczego nie mogłem si dowiedzie . Kilka razy widziałem, e niewiele brakowało, a odezwałby si , kiedy był bardzo zły albo rozbawiony. Jednak zawsze powstrzymywał si w ostatniej chwili. Przez długi czas ludzie zabawiali si dra ni c go, próbuj c nakłoni do złamania przyrzeczenia, ale wi kszo szybko z tego rezygnowała. Milczek miał setki sposobów na zniech cenie natr tów, jak na przykład napełnianie ich posła kleszczami. Cienie wydłu ały si . W ko cu Milczek wstał, przeskoczył nade mn i wrócił do tunelu. Był jedynie ciemno ubranym cieniem w mroku. Dziwnym facetem. Nie tylko nie mówił, ale nie plotkował. I jak tu polega na kim takim? Na dodatek to jeden z moich najstarszych i najbli szych przyjaciół. I jak to wyja ni ? - No, Konowale. - Głos brzmiał głucho. Poderwałem si . Złowrogi miech wstrz sn ł raf koralow . Menhir zaskoczył mnie, zjawiaj c si nagle. Odwróciłem si lekcewa co. Menhir stał na rodku cie ki, któr pod ył Milczek. Miał dwana cie stóp wysoko ci i był ohydny. - Cze , skało. Zabawiwszy si moim kosztem, zignorował mnie. Stał milcz cy, jak głaz. Ha, ha. Menhiry s naszymi głównymi sprzymierze cami na Równinie. Rozmawiaj z innymi czuj cymi gatunkami, lecz informuj nas tylko wtedy, gdy im to odpowiada. - Co si dzieje z Elmo? - zapytałem. - Nic - odrzekł menhir. Czy s magiczne? Nie s dz . W przeciwnym razie nie prze yłyby w promieniu oddziaływania mocy Pupilki. Ale czym s ? Tajemnic , jak wi kszo yj cych tu dziwnych stworze . - Na Równinie s obcy - powiedział menhir. - Wiem, wiem. Nocne stworzenia wyszły ze swych kryjówek. Na tle ciemniejszego nieba pojawiły si wiec ce punkty. Lataj cy wieloryb oddalił si na wschód i wreszcie mogłem dostrzec jego połyskuj ce podbrzusze. Potem zni ył lot i wlok c za sob pn cza, zaznaczał swój szlak. Poczułem podmuch wiatru. Charakterystyczny zapach ziół dra nił moje nozdrza. Powietrze chichotało i szeptało, mruczało i gwizdało w koralu. W oddali rozlegała si melodia wietrznych dzwonów Starego Ojca Drzewa. Nie wiem, czy pierwszym, czy ostatnim ze swego rodzaju, ale był unikatem. Stał tam, wysoki na dwadzie cia stóp i gruby na dziesi , rozmy laj cy nad brzegiem potoku, promieniuj cy czym podobnym do strachu, z korzeniami wro ni tymi w geograficznym centrum Równiny. Milczek, Goblin i Jednooki próbowali rozwikła znaczenie Starego Ojca Drzewa. Udało im si dowiedzie

19 tylko tyle, e nieliczni, dzicy tubylcy czcz go i mówi , e był tu od witu. Tubylcy nie mieli bowiem poczucia czasu. Wzeszedł ksi yc. Kiedy skamieniały i p katy wisiał nad horyzontem, wydawało mi si , e co przeci ło jego tarcz . Schwytany? Albo jedno ze stworze yj cych na Równinie? Z tunelu dochodził hałas. - Tego mi jeszcze trzeba -j kn łem. - Goblin i Jednooki. Wolałbym, eby zawrócili. Goblin doskoczył do korala i u miechn ł si zach caj co. Wygl dał na wypocz tego. Najwyra niej odzyskał ju siły. - Dziwnie si czujesz, Konowale? - zapytał Jednooki. - To mało powiedziane. Co tu robicie? - spytałem. - Potrzebowali my troch wie ego powietrza. - Zadarł głow , spogl daj c na lini klifów. A wi c martwili si o Elmo. - Nic mu si nie stanie - powiedziałem. - Wiem - odpowiedział Jednooki. - Skłamałem. Pupilka nas tu przysłała. Wyczuła jakie poruszenie na zachodniej kraw dzi swego pola oddziaływania. - Tak? - Nie wiem, co to było, Konowale. - Nagle Jednooki przyj ł obronn postaw . Był przygn biony. Gdyby nie Pupilka, wiedziałby, co si dzieje. Nie mog c robi tego, co wiczył przez całe ycie, zaj ł moje miejsce medyka. - Co zamierzacie zrobi ? - Wznieci ogie . - Co? Ogie huczał. Jednooki dał upust swoim ambicjom i zwlókł wystarczaj co du o suchego drewna, by wyposa y w nie pół legionu. Płomienie rozja niały ciemno tak, e mogli my dojrze teren za potokiem w odległo ci pi dziesi ciu jardów. W ko cu w druj ce drzewa wycofały si na bezpieczn odległo . Prawdopodobnie zwietrzyły nadchodz cego Jednookiego. Jednooki z Goblinem przywlekli powalone drzewo zwykłego gatunku. W druj ce zostawili w spokoju, oprócz pokrak nie radz cych sobie z podró owaniem na własnych korzeniach, ale tych było niewiele. Sprzeczali si , depcz c sobie po pi tach, a wreszcie rzucili drzewo. - Znika - powiedział Goblin i w tym samym momencie nie zostało po drzewach ladu. Łudz c si , dokładnie zbadałem ciemno . Nie widziałem i nie słyszałem ju niczego. Stwierdziłem, e mam kłopoty z zachowaniem przytomno ci. Połamałem martwe drzewo, eby tylko co robi . Potem ogarn ło mnie dziwne uczucie. Wstrzymałem oddech. Jak długo zbierały si menhiry? W obr bie wiatła naliczyłem ich czterna cie. Rzucały długie gł bokie cienie. - Co si dzieje? - zapytałem. Nerwy miałem napi te do granic wytrzymało ci. - Na Równinie s obcy - rzekł menhir. Niech diabli wezm ton, jakim to mówi. Usiadłem tyłem do niego i dorzuciłem drewna do ognia. Po przeciwnej stronie zobaczyłem kolejnych dziesi menhirów. - Niezbyt dokładna wiadomo - rzekłem po chwili. - Przyszedł jeden.

20 To było co nowego. I na dodatek powiedziane z nami tno ci , której nigdy przedtem nie byłem wiadkiem. Raz czy dwa wydawało mi si , e uchwyciłem cie emocji w jego głosie, ale nie miałem pewno ci. Ogie zacz ł przygasa , wi c dorzuciłem wi cej drewna. Od strony potoku powoli posuwał si w moj stron jaki cie . Sprawiał wra enie zm czonego. Siedziałem, udaj c, e pi . M czyzna podszedł bli ej. Przez prawe rami przewieszone miał siodło, w lewej r ce trzymał dług , drewnian skrzynk , a pod pach koc. Politurowana skrzynka błyszczała w wietle ognia. Miała siedem stóp długo ci i cztery cale grubo ci oraz osiem cali szeroko ci. Ciekawe. Kiedy m czyzna przeszedł przez potok, zauwa yłem tak e psa. Wyn dzniałego, parszywego kundla o brudnobiałej sier ci z czarn łat na jednym oku i kilkoma czarnymi plamkami na bokach. Kulał, unosz c nad ziemi jedn łap . Gdy spojrzał na ogie , jego oczy zapłon ły jasn czerwieni . M czyzna miał ponad sze stóp wzrostu i około trzydziestu lat. Mimo zm czenia poruszał si zwinnie. Był muskularny. Poszarpana koszula odsłaniała ramiona i piersi pokryte paj czyn blizn. Twarz nie wyra ała adnych uczu . Zbli aj c si do ognia, napotkał moje spojrzenie. Nie u miechn ł si ani nie zdradził wrogich zamiarów. Niemal czułem na skórze bij cy od niego chłód. Wygl dał na twardego, lecz niewystarczaj co, by samotnie zmierza si z Równin Strachu. Przede wszystkim nale ało rozmawia z nim tak, by zyska na czasie. Ogie powinien zaalarmowa Otta, a kiedy przyjdzie sprawdzi , co si dzieje, zobaczy obcego i sprowadzi pomoc. - Witaj - powiedziałem. M czyzna zatrzymał si i wymienił spojrzenie ze swym kundlem. Pies zbli ył si powoli, w sz c w powietrzu, jakby badał otaczaj c nas noc. Zatrzymał si kilka stóp ode mnie, otrzepał, jakby dopiero co wyszedł z wody, i poło ył na brzuchu. Obcy podszedł na t sam odległo . - Rozgo si - zaprosiłem go. Zrzucił z ramienia siodło, odło ył skrzynk i usiadł. Był sztywny. Miał kłopoty ze skrzy owaniem nóg. - Straciłe konia? Przytakn ł. - Złamał nog . Pi , sze mil na zachód st d. Zgubiłem szlak - odrzekł m czyzna. Przez Równin przebiegały szlaki. Kilka z nich uchodziło nawet za bezpieczne. Czasami. Zgodnie z formułk znan tylko jej rdzennym mieszka com. Tylko kto zrozpaczony albo głupi przemierzałby je samotnie, chocia ... Ten facet nie wygl dał na idiot . Pies zaskomlał, wi c m czyzna podrapał go za uszami. - Dok d zmierzasz? - spytałem. - Do miejsca zwanego Fortec . Była to legendarna, propagandowa nazwa naszej siedziby, wymy lona dla oddziałów z odległych miejsc.

21 - Nazwisko? - Tropiciel. A to jest Pies Zabójca Ropuch. - Miło mi was pozna , Tropicielu, Zabójco Ropuch. Pies warkn ł. - Musisz u ywa jego całego imienia. Pies Zabójca Ropuch - wyja nił m czyzna. Zachowałem powag tylko dlatego, e był taki du y, ponury i wygl dał na twardziela. - Co to jest ta Forteca? - zapytałem. - Nigdy o niej nie słyszałem. Oderwał ciemne oczy od kundla i u miechn ł si . - Słyszałem, e le y w pobli u Pami tek. Dwa razy wymówiono t nazw w ci gu jednego dnia! Czy to dzie dwójek? Nie, do diabła, to nieprawdopodobne. Wygl d tego faceta nie podobał mi si . Za bardzo przypominał naszego brata Kruka. Lód i elazo. Udałem zakłopotanie i chyba nie le mi to wyszło. - Pami tki? Pierwsze słysz . To musi by gdzie dalej na wschód. Po co tam idziesz? Znów si u miechn ł. Pies otworzył jedno oko i rzucił mi zgubne spojrzenie. Nie uwierzyli mi. - Mam przekaza wiadomo ci. - Rozumiem. - Przede wszystkim paczk zaadresowan do kogo imieniem Konował. Strzykn łem lin mi dzy z bami i ostro nie zbadałem otaczaj c nas ciemno . Kr g wiatła skurczył si , lecz liczba menhirów pozostała nie zmieniona. Zastanawiałem si , gdzie podziali si Jednooki i Goblin. - To imi słyszałem - powiedziałem. - To chyba jaki łamacz ko ci. - Pies spojrzał na mnie z politowaniem. Jednooki wyszedł z ciemno ci za plecami Tropiciela, z mieczem gotowym do zadania ciosu. Do diabła, ale cicho si poruszał. Czy by u ywał czarów. Zdradziłem go, robi c zdziwion min . Tropiciel i jego pies obejrzeli si . Obaj przestraszyli si na jego widok. Pies poderwał si i obna ył kły. Potem przywarł do ziemi i kr cił si , szukaj c miejsca, z którego mógł mie nas wszystkich na oku. Po chwili, równie cicho, pojawił si Goblin. U miechn łem si . Tropiciel rozejrzał si . Jego oczy zw yły si . Wygl dał na zamy lonego, jak człowiek odkrywaj cy, e wci gni to go w karcian gr z graczem ostrzejszym ni oczekiwał. Goblin zachichotał. - Konowale, on chce wej . To znaczy, zabieramy go na dół. Tropiciel wyci gn ł r k po swoj skrzynk , ale pies warkn ł. Tropiciel zamkn ł oczy, a kiedy je otworzył, znów odzyskał kontrol nad sob . U miech powrócił na jego twarz. - Konował, co? A wi c znalazłem Fortec . - Znalazłe , przyjacielu. Powoli, eby nie alarmowa nikogo, Tropiciel otworzył torb przymocowan do siodła, wyj ł z niej paczk owini t w nieprzemakalny materiał i podał mi j . Była bli niaczo podobna do tej, któr otrzymałem pół dnia wcze niej.

22 - Gdzie j dostałe ? - zapytałem, chowaj c paczk za pazuch . - W Wio le. - Opowiedział mi t sam historyjk , co poprzedni posłaniec. Skin łem głow . - A wi c przyjechałe z daleka? - Tak. - Powinni my zabra go do rodka - oznajmił Jednooki. Uchwycił sens moich słów. Nale ało postawi tego posła ca twarz w twarz z poprzednim i sprawdzi , czy posypi si skry. Jednooki u miechn ł si zło liwie. Spojrzałem na Goblina. Zaakceptował plan. Nie wiem dlaczego, ale aden z nas nie czuł si w porz dku wobec Tropiciela. - Chod my - powiedziałem. Podniosłem si z ziemi, nie wypuszczaj c łuku z r ki. Tropiciel spojrzał na łuk. Chciał co powiedzie , lecz w ostatniej chwili zamkn ł usta, jakby dopiero wtedy rozpoznał go. U miechn łem si i odwróciłem. Mo e pomy lał, e zdobyłem go w starciu z Pani . - Chod za mn - poleciłem. Posłuchał. Jednooki i Goblin pod yli za nim, ale aden nie pomógł mu nie baga y. Pies ku tykał obok niego z nosem przy ziemi. Zanim weszli my do rodka, spojrzałem na południe. Czy Elmo wrócił ju do domu? Mo e nie zauwa yłem go? Zaprowadzili my Tropiciela i jego kundla do strze onej celi. Nie protestowali. Obudziłem Ottona, który zaspał i nie stawił si na wart , a potem poszedłem do swoich kwater. Próbowałem zasn , ale ta przekl ta paczka, le ca na stole, nie dawała mi spokoju. Nie byłem pewien, czy chc przeczyta jej zawarto . Jednak ciekawo okazała si silniejsza.

23 Rozdział 7 DRUGI LIST Konowale: Bomanz patrzył przez lunet na dziób Wielkiego Kurhanu. Cofn ł si , zanotował k t i rozwin ł jedn ze swych jedwabnych map. To tam odkopał siekier TelleKurre. Teren był lekko pofałdowany. To dobrze, my lał Bomanz. Mniej gruntowej wody, która mogłaby zniszczy zakopane dzieła sztuki. Jedynym problemem była bujna ro linno - karłowate d by, dzikie ró e i truj cy bluszcz. Przede wszy- stkim truj cy bluszcz. Bomanz nienawidził tego szkodliwego chwastu. Na sam my l o nim zaczynał si drapa . - Bomanz. - Co? - Odwrócił si , unosz c grabie. - Prrr! Uspokój si , Bo. - Co jest z tob ? eby zakrada si w ten sposób! To nie jest mieszne, Upiaszczony. Chcesz, ebym zgrabił ten idiotyczny u miech z twojej twarzy? - O, jeste my dzisiaj w paskudnym nastroju? - Upiaszczony był zgarbionym starcem mniej wi cej w wieku Bomanza. Jego ramiona opadły do przodu w lad za głow , jakby zw szył lad. Dłonie pokrywała sie niebieskich ył, a na skórze widniały plamy w trobowe. - A czego, do diabła, oczekujesz? Wyskakujesz na człowieka z krzaków... - Krzaków? Jakich krzaków? wiadomo płata ci figle, Bo? - Upiaszczony, próbowałe złapa mnie w pułapk , odk d ksi yc był zielony. Dlaczego nie załatwisz tego raz na zawsze? Najpierw Jasmine zatruwa mi ycie, potem Tokar kupuje ode mnie wszystek towar i musz wykopywa nowy, a teraz jeszcze musz ta czy z tob ? Odejd . Nie jestem w nastroju. Upiaszczony u miechn ł si szeroko, pokazuj c resztki spróchniałych z bów. - Nie złapałem ci , Bo, ale nie oznacza to, e jeste niewinny. Tylko e nigdy ci nie złapałem. - Je li nie jestem niewinny, to musisz by cholernie głupi, skoro nie złapałe mnie przez czterdzie ci lat. Do diabła, człowieku, nie mo esz uczyni ycia łatwiejszym dla nas obu? Upiaszczony roze miał si . - Masz szcz cie. Wkrótce wysyłaj mnie na emerytur . Bomanz opu cił grabie, przygl daj c si Stra nikowi. Upiaszczony wydzielał kwa ny odór bólu. - Naprawd ? Przykro mi - powiedział Bomanz. - No chyba! Mój zast pca mo e by wystarczaj co sprytny, by ci złapa . - Daj spokój. Chcesz wiedzie , co robi ? Ustalam, któr dy zeszli rycerze TelleKurre. Tokar chce okazalszych przedmiotów. Najlepsze, co mog zrobi , to i tam i da ci pretekst do powieszenia mnie. Podaj mi ró d k . - Rabowanie pagórków, co? - zapytał, podaj c dany instrument. - Tokar to zasugerował?

24 Lodowate igły wbiły si w grzbiet Bomanza. To było co wi cej ni przypadkowe pytanie. - Musimy to ci gle robi ? Czy nie znamy si wystarczaj co długo, by przesta bawi si w kotka i myszk ? - Ale ja to lubi , Bo. - Upiaszczony zaprowadził go do zaro ni tego pagórka. - Trzeba b dzie go oczy ci . Ju wi cej nie mogło tego wyrosn . Nie do ludzi, nie do pieni dzy. - Mógłby to powyrywa ? Tutaj wła nie chc kopa . Truj cy bluszcz. - O, znasz truj cy bluszcz, Bo - szydził Upiaszczony. Ka dego lata Bomanz przeklinał sw drog z powodu licznych botanicznych zagro e . - A je li chodzi o Tokara... - Nie zadaj si z lud mi, którzy chc łama prawo. Zawsze przestrzegam tej zasady. Nikt wi cej mi nie przeszkadza. - Nieuczciwe, ale do przyj cia. Ró d ka Bomanza drgn ła. - Obłowi si . Dokładnie na rodku. - Jeste pewien? - Patrz, jak skacze. Musieli zakopa ich w jednej, du ej dziurze. - Je li chodzi o Tokara... - Co z nim, do diabła? Chcesz go powiesi , to id i zrób to. A je eli dybiesz na mnie, to daj mi troch czasu na znalezienie kogo , komu b d mógł przekaza swój interes. - Nie chc nikogo wiesza , Bo, tylko ostrzec ci . W Wio le kr pogłoski, e on jest Zmartwychwstałym. Bomanz upu cił ró d k . Z trudem łapał powietrze. - Naprawd ? Zmartwychwstałym? Monitor przyjrzał mu si badawczo. - To tylko pogłoska. Ró ne ju słyszałem. W pewnym sensie jeste my sobie bliscy, wi c pomy lałem, e chciałby wiedzie . Bomanz ułamał gał zk oliwn . - Tak. Szczerze mówi c, nigdy nie dawał mi nic do zrozumienia. Có ! Ludzie lubi oczernia innych. Tyle, e czasem ich oszczerstwa sp dzaj innym sen z powiek. Nie mów nikomu, co znalazłem. Ten złodziej Men fu... Upiaszczony znów si roze miał. - Lubisz swoj prac , co? Mam na my li dr czenie ludzi, którzy nie mi odpowiedzie ciosem za cios. - Uwa aj, Bo. Mog zawlec ci na przesłuchanie - zagroził Upiaszczony i odszedł. Bomanz za miał si szyderczo za jego plecami. Oczywi cie, Upiaszczony lubił sw prac . Pozwalała mu zgrywa dyktatora. Ze wszystkimi mógł robi , co chciał i nigdy nie ponosił za to odpowiedzialno ci. Gdy Dominator i jego wojownicy padli i zostali pogrzebani w kurhanach za barierami, otaczaj cymi najlepszych czarowników ich dnia, Biała Ró a postanowiła powoła Wiecznego Stra nika. Stra nika nie podlegaj cego nikomu, maj cego zapobiega zmartwychwstaniu zła uwi zionego pod pagórkami. Biała

25 Ró a rozumiała ludzk natur . Zawsze mógł znale si kto , kto chciałby odrodzenia si Dominatora. Zawsze mogli znale si czciciele zła, którzy chcieliby uwolni swego mistrza. Zmartwychwstali pojawili si , zanim trawa porosła kurhany. Tokar Zmartwychwstałym? - zastanawiał si Bomanz. Jak bym nie miał dosy kłopotów. Upiaszczony poło y teraz łap na mojej kieszeni. Bomanza nie interesowało przywracanie do ycia starego zła. Chciał jedynie nawi za z nim kontakt, by wyja ni kilka staro ytnych tajemnic. Upiaszczony był ju poza zasi giem jego wzroku. Miał spory teren do obej cia. Zanim wróci, upłynie troch czasu, który Bomanz mógł wykorzysta na zakazane obserwacje. Si gn ł po lunet . Kraina Kurhanów nie wygl dała na wielkie zło. Była zaniedbana. Czterysta lat panowania dzikiej przyrody i pogoda zmieniły wygl d tego, niegdy zadziwiaj cego, dzieła. Kurhany i mistyczny krajobraz znikn ły w ród porastaj cych je chaszczy. Wieczny Stra nik nie miał ju funduszy na utrzymywanie krainy w nale ytym porz dku. Monitor Upiaszczony prowadził rozpaczliw walk z czasem. Nic nie rosło dobrze w Krainie Kurhanów. Wegetacja była zahamowana i spaczona z powodu cieni kurhanów, menhirów i fetyszów, które ograniczały Schwytanych. Bomanz sp dził całe lata na zaznaczaniu, który kurhan jest czyj, kto gdzie le y oraz gdzie stoi ka dy menhir i fetysz. Jego mistrzowska mapa, jedwabny skarb, była prawie gotowa. Znał j prawie na pami . Kusiło go, eby spróbowa , zanim b dzie naprawd przygotowany, ale nie był głupcem. Zamierzał wydoi najczarniejsz krow , wi c nie mógł popełni najmniejszego bł du. Po jednej stronie miał Upiaszczonego, a po drugiej trucizn starodawnego zła. Ale gdyby mu si udało... Ach, gdyby mu si udało. Gdyby nawi zał kontakt i posiadł sekrety... Ludzka wiedza bardzo by si wzbogaciła. Stałby si najpot niejszym z yj cych czarowników. Jego sława rozniosłaby si z wiatrem. Jasmine miałaby wszystko, czego domagała si za po wi cenie. Gdyby nawi zał kontakt. Zrobi to, do diabła! Ani strach, ani niemoc zwi zana z wiekiem nie powstrzymaj go teraz. Jeszcze kilka miesi cy i b dzie miał ostatni klucz. Bomanz tak długo ył kłamstwami, e oszukiwał ju nawet siebie. Nawet w chwilach szczero ci nigdy nie przyznawał si , e głównym motywem jego działania był jego intelektualny zwi zek z Pani . To wła nie ona intrygowała go od samego pocz tku. To z ni próbował si skontaktowa . To ona uczyniła literatur niesko czenie fascynuj c . Ze wszystkich władców Dominacji ona była najbardziej tajemnicza, otoczona mitem i najmniej obci ona historycznymi faktami. Kilku uczonych nazwało j najwi ksz pi kno ci , jaka kiedykolwiek yła, utrzymuj c, e wystarczyło raz na ni spojrze , by sta si jej niewolnikiem. Inni nazywali j prawdziw sił nap dow Dominacji. Wielu przyznawało, e ich dokumentacje rzeczywi cie były czym wi cej ni romantycznymi fantazjami. Inni nie przyznawali si do niczego, prócz demonstracyjnych upi ksze . Bomanz został zamieszany w to na wieki, jeszcze gdy był studentem.