uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 860 341
  • Obserwuję815
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 101 795

Hilary Norman - Ślepa trwoga

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Hilary Norman - Ślepa trwoga.pdf

uzavrano EBooki H Hilary Norman
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 634 stron)

W serii ukazały się: EYELYN ANTHONY: Kryjówka, CAROL HIGGINS CLARK Brylantowy legat, MARY HIGGINS CLARK: Pusta kołyska, Jesteś tylko moja, Zatańcz z mordercą, Sen o nożu, Przyjdź i mnie zabij, Najdłuższa noc, Zanim się pożegnasz, Gdy moja śliczna śpi, Syndrom Anastazji, Na ulicy, gdzie mieszkasz, Milczący świadek, Córeczkatatusia, Dom nad urwiskiem, Krzyk pośród nocy, Nie trać nadziei, MARY I CAROLHIGGINS CLARK: Przybierz dom swój ostrokrzewem, PATRICIA CORNWELL: Gniazdo szerszeni,

Krzyż Południa, Czarna kartka, IRIS JOHANSEN: A wtedy umrzesz. Czy północ wybije? DAPHNE DU MAURIER: Generał w służbie króla, DORIS MORTMAN: Dziewczyna z nikąd, HILARY NORMAN: A gdybym umarł. Wsieci kłamstw, Gra pozorów, ANITA SHREVE: Ostatni raz, PAULLINA SIMONS: Jedenaście godzin, Czerwone liście, HILARY NORMAN: ŚLEPA TRWOGA: PrzełożyłaKinga Dobrowolska Pruszynski i s-ka.

Tytuł oryginału: BLINDFfeAR Copyright 2000 by Hilary NonnanAli Rights Reserved Ilustracjana okładce: Piotr Łukaszewski Redakcja: Ewa Witan Redakcja techniczna: Małgorzata Kozub Korekta: Mariola Będkowska Łamanie: Ewa Wójcik ISBN 83-7337-582-1 Dla Helen Diament Wydawca: Prószyński i S-ka SA02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7 Druk i oprawa: OPOLGRAF Spotka Akcyjna45-085 Opole,ul. Niedziałkowskiego 8-12

Przesyłam wyrazy wdzięczności dla: doktora HermanaAsha, Howarda Barmada, Jill Berelowitz - za to, że podzieliła się ze mną odrobiną swego wspaniałego talentu i doświadczenia rzeźbiarskiego; Jennifer Bloch, Lynn Curtis,Sary Fisher - za życzliwe wskazówki i przyjaźń; dla ogranizacji Psi Przewodnicy dla Niewidomych - zwłaszcza dla Carol Alexander, Shaun Basham, Joy Gilbey i, rzecz jasna, dlajej cudownego Kirka; dla Gillian Grey - za to, że jest takfantastyczną redaktorką; dla Jonathana Kerna (za wiele innych fantastycznych rzeczy); dla Janet Munday i Super Troopera; dla Herty Norman - pierwszej czytelniczki i krytykajuż chyba tuzina książek; dla Judy Piatkus, za wspaniałe rady oraz mnóstwo innych wybitnych talentów; dla Otisa Richardsa i Opus 40; dla Jessiki Starr za jej mrówczą pracęoraz dla doktora Jonathana Tarłowa. Jak zwykle, wszystkie postacie, sytuacje -oraz pogoda -sącałkowicie fikcyjne.

Kiedy to się zaczęło, spał w ciasnej, ciemnej kryjówce. Wślizgnąłsię do domu jakieś dwie godziny wcześniej w przekonaniu, że ni-kogo tu nie ma i że tak będzie przez resztę wieczoru, ponieważwłaściciele wyszli na kolację z przyjacielem, a należeli do ludzi, którzylubią posiedzieć do późna i nacieszyć się posiłkiem oraz winem; czasemnawet zostawiali samochód przed restauracją i wracali taksówką. Takpowiedział mu Książę: żebędzie miał mnóstwo czasuna to, by dostaćsiędo środka, rozejrzećsię w spokoju i wziąć, co trzeba. Nie wiedział, dlaczego zmienili plany iwrócili w dziesięć minut potym, gdywszedł -nawet nie miał dość czasu, by się dobrze rozejrzeć. Niewiedział dlaczego i niezbytgo to obchodziło. Zobaczył zajeżdżający przeddom samochód i rozejrzał się,którędy by tuuciec. Tyle że nie bardzomiał którędy- w każdym razie nie w ciągu najbliższych kilku sekund. Zdążył jedynie znaleźć sobie kryjówkę, a o tym pustymmiejscu międzysufitem sutereny a podłogą pokoju dziennego dowiedział się z tego samego źródłaco o okniez zepsutymzamkiem -jak zawsze Książę podałmu wszystkie niezbędne szczegóły. Znalazł właz,przecisnął sięprzez niego i zamknął w środku. Nawet nie było tak źle,nie aż tak ciasno- małepomieszczenianie działały na niego takbardzo jak na niektórych ludzi -więcwykombinował sobie, że posiedzi ukryty, aż mieszkańcy domu zasną, a potem się wymknie. W najgorszym wypadku sam się zdrzemniei poczeka, aż wyjdą ranodo pracy.

Lubił myślećo sobie,że jest typemluzaka, nigdy łatwo nie wpadał w panikę, zawszestarał sięrozpatrzyćkilka możliwych wyjść i wziąć pod uwagęróżne ewentualności. Pożar po prostu nie przyszedł mu na myśl. Nie wpadł na to, żejakiś pieprzony idiota podpali tencholerny domipodłoga pokoju nad jego kryjówką zawali się z hukiem, uniemożliwiającmu ucieczkę ani też że odgłosy alarmu przeciwpożarowego oraz płonącego ognia - Jezu Chryste, kto by pomyślał, że ogień potrafi tak diabelnie hałasować? - zagłuszą wszelkie, krzyki tak dokładnie, że nikt nic nie usłyszy.

Po chwili dał sobie spokój z wołaniem o pomoc. Wiedziałjuż wtedy,że z tegonie wyjdzie. Już nigdy nie będziekradł, nieprześpi się z nikim,nie będzie jadł ani pił i nawet nie zostanie aresztowany. Pomyślał oKsięciu. Książę wścieknie się jak jasna cholera naludzi,którzynie usłyszeli jego krzyków. Tak naprawdę to nie ich wina, ale Książę wpadnie w szał. Kiedy o tym pomyślał, prawie zrobiło mu się ich żal. Oczywiście nie tak bardzo jak siebiesamego. Nad głową huczał mu ogieńi wył przenikliwie alarm, więc znów chwycił go strach, wykręcił wnętrzności i sprawił, że ponownie zaczął wrzeszczeć ile sił w płucach i walić w sufit schronienia, które miało się stać jegotrumną. Nachwilęstrach owładnął nim całkowicie, napędzając serce,mózg i całe ciało - ale potem,po kilku minutach, znówzelżał. Nieoczekiwaniezaczął się zastanawiać, czy najpierwzacznie siędusić czy palić,a potem przypomniał sobie, że wcale nie musi się o tym przekonać, boma przy sobietrochę hery najlepszego gatunku, którą Książękazałmuchować na specjalne okazje. W przypływie wisielczegohumoru doszedł downiosku, że lepsza okazjajuż mu się nie trafi - a słyszał, że umieranieniejest takiezłe, jeśli człowiek szybujeakurat gdzieś w okolicach Jowisza. Szybko zajął się sobą. W tych sprawachbył ekspertem, ale nie miałochoty nicschrzanić akurat w

takiej chwili. Nie miał chęci przekonywaćsięna własnej skórze, jak to jest, gdy człowiek smaży się żywcem- nie, nato nie miał zupełnieochoty. Teraz jużwiedział, że wszystko, co słyszał o umieraniu,to prawda. Cholera, cholera, cholera jasna-wszystko to prawda!

2 Czwartek, 7 maja W ciemnejpiwnicy jednego z domów przy spokojnej bocznej uliczce niedaleko Glasco Turnpike w okręgu Ulster w stanie Nowy Jork leżała nastole młoda kobieta, pogrążona w mrocznym świecie, znajdującym sięgdzieś głębiej niż naturalny sen. ,Książę przyłożył na chwilę prawą dłoń do miękkiego, płaskiego brzuf cha kobiety. Poczułgładkość skóry, a odrobinaciepła, którą wydzielała,y przepłynęła jak ciekła moc w jego ciało i krew,sunąc przez palcei przeigub w stronęłokcia. ' Kobieta pachniała drzewem sandałowym. Książę zawsze najpierw ich kąpał. Potem także. Ta młoda kobieta cała wydawała się równie piękna. Dlategonie umiał określić, która część jej ciała była najbardziej idealna. Przymykając oczy,Książę przeciągnął palcami po jej głowie, wyczuwając zwartą, małą czaszkę pod delikatnymi, wilgotnymi włosami, które przedtem były długie,a które zewzględów praktycznych ściął nakrótko. Przeciągnąłpalcamiw dół, po smukłych ramionach, wyczuwającpod opuszkami łopatki, potem zjechałpo prawym ramieniu i ujął dłoń, ten cudelastycznie połączonychkości. Następnie dotknął klatkipiersiowej. Obojczyki, mostek, biust,żebra. Zręcznie, ostrożnie, przewrócił kobietę na brzuch i przesunął dłoniąwzdłuż kręgosłupa, licząc kręgi, podziwiając ich ułożenie i symetrię

podrodzedo kości krzyżowej i ogonowej. Potem przerzucił jąz powrotemna plecy i zszedł palcami niżej. kość udowa, rzepka, piszczel, strzałka. I nagle wiedział już, że znalazł to, czego szukał. Lewa kostka i stopa byływprost niezwykłe, wprawdzie podeszwa zrogowaciała,tak więc z wierzchuniedoskonała, lecz kości w środku przewspaniałe. Delikatnie, bo mimo narastającego podniecenia wiedział, że 13.

musi być ostrożny, Książę zbadał wszystko dokładniej: ścięgna, mięśniei więzadta. Krew uderzyła mu do głowy. Często mu sięto zdarzało przytakich okazjach. Kiedy dokonał wyboru. W ciemnościachmiał niezmiernie wyostrzony dotyk. Przycisnął mocniej palcami jej skórę, bomusiał zyskać pewność: badał zbędną tkankęwłóknistą i tłuszcz, żeby odpowiednio poczuć i napiąć kość piętową, skokową, łódkowatą, klinowatą, stopową oraz kości śródstopia. Młoda kobieta poruszyła sięlekko i wydała cichyjęk. Książę zabrałsię do pracy. 3 Piątek, 26 czerwca Gdy Joannaprzypominała sobie, kiedy pierwszy raz usłyszała o JackuDonovanie,nieodmiennie przychodził jej na myśl szum deszczu. Angielskiego wczesnoletniegodeszczu, stukającego o okienne szyby i kapiącego do wiadra,ustawionego na podłodze w kuchni MerlinCottage. Rufusi Sophia leżały w pobliżu wiekowej kuchenki, w którejdochodziła z wolnazapiekanka z mięsa i ziemniaków, gdyona słuchała przez telefon obcego, amerykańskiego głosu. - Czy to pani Joanna Guthrie? -Tak. Większą częśćpopołudnia spędziła w ciemni, wywołujączdjęcia ślubne jednego z klientów, a przed ten czas wiadro wypełniło się prawiedo połowy.

Teraz,czekając aż ten ktoś się przedstawi, obserwowała, jak popowierzchniwody rozchodząsię malutkie kręgi od kolejnych spadających kropel. - Nazywam się Mel Rosenthal. Pani mnie nie zna, ale zna mnie SaraHallett. Nazwisko Sary przyciągnęło uwagęJoanny. Oderwała wzrok od wody. - Jest pani znajomą Sary? -Niezupełnie, ale jest nimmój klient, Jack Donovan. - Klient? -Pozwoli pani, żewyjaśnię w czym rzecz, pani Guthrie. Kiedy skończyły rozmawiać, siedziała przez chwilę, rozmyślająco prośbie Mel Rosenthal. Dziwaczność tej prośby sprawiła, żeJoanna 14 nie wiedziała, co ma o tym wszystkim sądzić. Czuła się także lekkopoirytowana. Gdybynie to, żew sprawę wmieszana była Sara, z miejsca byodmówiła. Ale w tej sytuacji, choć wiedziała, żekonieckońców i tak odmówi, nie chciała okazać się niegrzeczna, a poza tym pragnęła najpierwwypytać Sarę o tępanią Rosenthal, agentkę z Nowego Jorku oraz jej"klienta", Jacka Donovana. Było coś w tym słowie, co odruchowowywoływało u Joanny negatywnąreakcję - irytowałoją, że ów Donovanniepofatygował się, żeby zadzwonić do niej osobiście. Już samotoprzemawiało na jego niekorzyść, gdyż albo był zbyt zajęty,

albouznał się za zbytważną personę, albo - i to byłoby najgorsze - traktował tę sprawę jak czysty interes, który należy załatwić przez osoby trzecie, w tym wypadkuprzez agentkę. Joannausiadła na podłodze między Rufusem a Sophia, a oba owczarki niemieckie zaraz podniosły wielkie łby i złożyłyje na osłoniętych dżinsami udach, jak dwieokładkiksiążki. - To nie jestwcale interes, prawda, mojeskarby? Rufus, starszy od Sophii o cztery lata, ale wcale nie mądrzejszy,sapnął tylko w odpowiedzi, Sophia zaś wbita w twarzJoanny ślepia kolorupłynnego bursztynu. - Ludzie tego pokroju dziwią was,prawda? - mówiła Joanna. Sama, wbrew sobie, nie mogłaprzestać się zastanawiać nad tym Jackiem Donovanem. Jestrzeźbiarzem. Podobno nawet wielkimrzeźbiarzem, chociaż możliwe, że agentka nie była obiektywna. Mel mówiła także, że jest niewidomy i potrzebuje psa przewodnika. I wszystkobyłobywporządku, gdyby nie to, że Donovan mieszkał w Nowym Jorku, a Joanna i jejpsy - whrabstwie Oksford w Anglii. - Przecież macie tam u siebie tę wspaniałą organizację. -Tak, wiem- przerwała jej Amerykanka. - Ale panuDonovanowinie układało się z nimi najlepiej. - A dlaczego? '

- Zwielu przyczyn. Wykręty tej kobiety także działały Joannie na nerwy, chociaż nie ażtak bardzo jak to,żeJack Donovan nie tylko gotówbył narazić młode,wrażliwe zwierzę na trudy i napięcia takdalekiej podróży lotniczej, alenawet nie potrafiłby zapewnić mu godziwej egzystencji po przylocie. WedługMel Rosenthal Donovan przemieszkiwał czasem na Manhattanie, a czasem gdzieś w głębi stanu, a ten tryb życia dla wielu psów może się okazaćzbytstresujący. -Właśniedlategomanadzieję - tłumaczyła agentka - żepani mo- 15.

głaby przywieźć psa osobiście i na miejscu przeprowadzić odpowiednie szkolenie. - To zupełnie niemożliwe - oznajmiła jej Joanna. - Pomijając jużwszelkieinne względy, poprostu mnie na to nie stać. - I właśnie dlatego pan Donovan gotówjest zapłacić sporo powyżejceny za któregoś z pani psów - Mel Rosenthal gładko weszła jej w słowo -jak również zobowiązuje się hojnie pokryć koszty podróży oraz wypłacićstosowne wynagrodzenie za pani czas. Prawdę mówiąc, pani Guthrie - proszę mi wybaczyćzbytnią szczerość - Sara Hallett zdaje sięsądzić,że w pani sytuacji nieroztropniebyłoby odrzucić podobną propozycję. Joanna nie wybaczyła jej wcale, a co więcej,nie wybaczyła też Sarzetakiego braku dyskrecji - rozpowiadała ojej prywatnych sprawach dwómcałkiem nieznanym Joannie osobom. Niemniej nie miała ochoty werbalizować swego niezadowolenia w e-mailu do Sary, bo zapiekanka byłajuż gotowa iw każdej chwili do kuchni mogli wejść przyciągnięci zapachem Kit lub Miriam -jej sublokatorzy - w nadziei na poczęstunek. Z pozoru Joanna żyła samotnie, odkąd owdowiała w wieku trzydziestu lat, lecz dzięki sublokatorom, których przyjęła do domu trzy lata temu, nie miała zbyt wiele czasu ani zbytwielu okazji, bykontemplowaćswój los. Poza nocami, kiedy kładła siędo łóżka.

Wtedy czuła mocnoidotkliwie brak ciepłego, krzepkiegomęskiego ciała, które leżałoby tużobok niej- choć ciało Philipapod koniecprzestało być już krzepkie, noi zwyklebyłomu tak zimno, że to ona, która dawniej liczyła, że mąż rozgrzeje jej zmarznięte stopy i dłonie, stała się ludzkim termoforem w tymzwiązku. Ułożyła więc i wysłała e-mail dopiero późnym wieczorem, gdyrazem z Kitem zjedli jużi pozmywali, ikiedywyprowadziła psy na ostatni przedsnemspacer. Utrzymała listw dość łagodnymtonie, wszelkieprzejawy irytacji koncentrując wyłączniena pani Rosenthal i jej "kliencie", wtrakcie pisania zaś uświadomiła sobie, że najbardziejciekawiją,co może łączyćSarę z Donovanem. Joanna darzyła Sarę Hallett ogromnymszacunkiem oraz ciepłą życzliwością. Jak przypuszczała,i ją także można było nazwać jejklientką,ponieważ to właśnie Joanna wyhodowała i wytresowała jej psa,Junonę,stosownie do bardzo specyficznychpotrzeb Sary, jak również wykonałazdjęcia na okładki jej trzechostatnich książek. Sara, autorka książek dladzieci, wnastępstwie infekcji wirusowej ogłuchła we wczesnymdzieciństwie,na domiar złego mocno niedowidziała zpowodu barwnikowegozwyrodnieniasiatkówki. Z czasem oślepnie całkowicie, lecz obecnie pozostawałojej jeszcze bardzo zawężone centralne pole widzenia. Junona, 16 owczarek niemiecki, pełniła zatem owiele więcej obowiązkówniż

innepsy prowadzące ociemniałych, gdyż oprócz tego, że byłaprzewodnikiemprzy wychodzeniu z domu, musiała dawać znać Sarze, kiedy odzywałysięwszelkie dzwonki, alarmy oraz inne istotne dla niej dźwięki. Miałam ochotę - pisała Joanna w swoim e-mailu -po prostu odmówići niewracać więcej do sprawy, ale ponieważagentka utrzymywała, że ten facet jest Twoim bliskim znajomym, doszłamdo wniosku, iż najpierw powinnam Cię o niego zapytać. Musicie pozostawać w dużej zażyłości, skoro opowiedziałaś mu o stanie moich finansów. A przy okazji wolałabym, żebyśtego nie robiła. Sara już następnego ranka odpowiedziała e-mailem, w którymzapraszała ją na lunch, podwieczorek lub kolację w ciągu najbliższych czterechdni. Ponieważ w hotelu Oksford, w którym Joanna dorabiała na pół etatu jakorecepcjonistka, nie potrzebowano jej aż do jutra, zdecydowała,że jeszcze tego samego popołudnia przejedzie swym starym rangę roverempięć mil,jakie dzieliły ją od domku Saryw Shipton-under- Wychwood. - Wiedziałam, że ciekawość nie pozwoli ci zwlekać - powitałają Sara w swój powolny, monotonny i czasem trudny do zrozumienia sposób,który tak bardzonie pasował do przypominającego żywe srebro temperamentu. - Wiedziałam, że Donovan cię zaintryguje. Minęło sporo czasu, odkądwidziały się po raz ostatni, więc Joannaszybko zorientowała się, że słaby wzrok Saryznacznie się pogorszył, a tunel,przez który oglądała świat, bardzo sięzawęził.

Zdradzały to mocnopogłębione linie wokół jej ślicznych ciemnych oczu, wyrzeźbione na skutekwysiłku przyskupianiu wzroku;Sara ścięłateż włosy na krótko,nadając im fryzurę, którą można było utrzymać bez zbytnich zabiegów. Zagraconedotąd pokoje gwałtownie opustoszały, zniknęłyurocze dywanikiz przedpokoju isalonu, a na jednym ze stolików leżały dwie wielkie książkidrukowane wklęsłymi znakamiMoona,które choć obszerniejszei mniej poręczne niż książkidrukowanebrajlem, były bardziej pomocnedla tych, co dawniej mogli czytać normalnie. Joanna zrozumiała, żeSara przyzwyczaja się już do tego, że utraci resztki wzroku, i mimo żesamowsobie byłoto smutne, to jednak liczył się fakt, że przygotowuje się i stara w miarę możności zachować niezależność, swoje dotychczasowe ja. - Musisz pomóc Donovanowi - oznajmiła teraz Joannie, gdy rozkoszowały się w salonie herbatą ze śmietanką. Na kanapie obok nich jeżyła się elegancko Junona. - On naprawdę potrzebuje twej 17

pomocy. - Nie mogę mu pomóc - odparła Joanna pilnując się, by jej twarzprzez cały czas pozostawała w zasięgu wzroku przyjaciółki i wykonującjednocześnie odpowiednie znaki językiem migowym. Po tylu latach pracyz niewidomymi iniedowidzącymiludźmi musiała przyswoić sobie język migowy, podobnie jak alfabet Moona czy - w nieco mniejszym stopniu - alfabet Braille'a. - Mieszka o tysiące mil stąd. - Oczywiście, że możesz. Jedź tam. U nich nie obowiązuje kwarantannadla zwierząt. - Dlaczego nie może się porozumieć z organizacją Psi Przewodnicydla Niewidomych? Agentka,nie bardzochciała mi to wyjaśnić. Sara się uśmiechnęła. - Lubię Mel. Jest trochę nadopiekuńczaw stosunku do Donovana,więc pewnie obawiała się, że jeszcze za wcześnie na zbytnią szczerość. Joanna się zachmurzyła. - Jakąszczerość? -Opowiadanie o tym, że kiedy ostatnio Donovan przebywał w jednymz ośrodkówtresury, upił się i zdemolował pokój. - Sara na chwilę zawiesiłagłos. -Brzmito znacznie gorzej, niż zapewne wyglądało. Mówił, że połamałkrzesło,rozbił doniczkę i że nie byłowtedy przynim ani ludzi, ani psów.

Joanna była przerażona i zgorszona. - To jakiś straszny typ. -Tego akurat nie można o nim powiedzieć, Jo. - Sara znówsięuśmiechnęła. -W tamtym czasie miał problemy ze sobą. Onsam pierwszy to przyzna. - Mimowszystko - Joanna była terazbardziej przeciwna temu przedsięwzięciu niż kiedykolwiek przedtem - chyba nie sądzisz, żechoćby wezmę pod uwagę możliwość wysłania psa za Atlantyk po to, by zaspokoić kaprys neurotycznego i rozpieszczonego artysty. A jeśli nic ztego niewyjdzie? Pies będziemusiałwrócić i przechodzić kwarantannę. - Zdecydowanie pokręciła głową. -To wykluczone. Saraodczekała w milczeniukilka chwil, bawiąc się w zamyśleniu uszami Juno, podczas gdy Joanna smarowała dżemem truskawkowym i bitąśmietaną jęczmienny placuszek. - Nie mówię, żenie masz racji,Jo - odezwała się w końcu. - Alechciałabym, żebyśdowiedziałasię czegoś więcej o Donovanie, zanim podejmiesz ostateczną decyzję. Mogę cię zapewnić, że nie jest ani neurotyczny, ani rozpieszczony. Joanna przełknęła kęs placka i podniosła oczy naSarę. - W porządku powiedziała i pokazała jednocześnie. - Już słucham. 18 Większość psów, jakie oferuje się w Wielkiej Brytanii osobom

niewidomym i niedowidzącym, pochodzi z organizacji Psi Przewodnicy dlaNiewidomych. Joanna przez sześć lat pracowałai tresowałapsy dla tejinstytucji, najpierw zajmując sięzwierzętamihodowanymi wspecjalnychośrodkach, a następnie jakotreser terenowypsówprzewodnikówszkoliła adeptów oraz przyszłych właścicieli psów. Potem u Philipa wykrytoraka, więc, chcąc spędzać więcej czasu w domu, samazaczęła hodowaćowczarki niemieckie, które oboje uwielbiali. Jedno jest pewne, myślała, jadąc samochodem z powrotem do Burford: gdyby Sara nie została autorką książek dla dzieci, mogłaby być doskonałym sprzedawcą. Wedle jejsłów Jack Donovan - mało że rzeźbiarz,to jeszcze świetnynauczyciel - może nie odpowiadapowszechnym wyobrażeniom mężczyzny idealnego, lecz jej zdaniem nikt bardziej od niego nie zasługujena pomoc Joanny,jeśli wziąć pod uwagę, że wtragicznych okolicznościach utracił dwóch psich przewodników, jednego podrugim. Pierwszy, golden retriever, po dziesięciu latach wspólnego życiazginął w pożarze domu,pozostawiając swego pana pogrążonego w żalu; u drugiego, którymiał go zastąpić, wykrytośmiertelny nowotwór, kiedypies miał zaledwie trzy lata - awtedy rzeźbiarz porzucił pracę artystycznąi dydaktyczną, żeby pielęgnowaćzwierzę aż dośmierci. -Donovan był niepocieszony, a zarazem zachowywał sięlekko irracjonalnie - wyjaśniała Sara, kiedyskończyłypodwieczorek. - Zachowywał siętak, jakbyoba psy zdechły z jego winy, co jest oczywistąnieprawdą. Niemniej przez ponaddwa lata niktnie mógłgoprzekonać, żeby wziął

sobienastępnego przewodnika. Udał sięna ponowne szkoleniedo jednego z ośrodków, ale byłwprostniewiarygodnie spięty i w końcu się upił, no a potem taksiętego wstydził, że już nie pozwolił, aby dano mu kolejną szansę. Rok później, podczas podróży poAnglii, Donovan zobaczyłpsa Sary, Junonę, i wrócił do domu,nie mogąc wyzwolić się od wspomnieńo tym niezwykłymowczarkuniemieckim. Odtamtego czasu nieustanniezasypuje Sarę e-mailami, w których zadaje je} tysiącepytań na temat Joanny Guthrie ijejpodopiecznych. - Jest wreszcie gotów na kolejnego psa - mówiła Sara- ale tylkotakiego, którego wyhodowała i ułożyła Joanna Guthrie. -To nonsens - odrzekła Joanna. - On tak nie uważa. - Sara zamilkła na chwilę. -Z Donovanem niezawsze łatwo się dogadać. Nie lubi wielkich organizacji, czasem za dużopije i zbytobsesyjnie pracuje - ale nikt - mówię poważnie: nikt - nie traktuje psów zwiększą wrażliwością i rozsądkiem. 19.

- Hm. - Joanna była poruszona tym, co usłyszała, lecz bynajmniejnie czuła się przekonana. - Chciałabym, abyś to przynajmniej przemyślała, Jo. Gwarantuję ci,że niepożałujesz. - Tego akurat niemożesz zagwarantować. -Mogę. - Sara wzruszyła ramionami. -W zasadzie mogę, bo znamDonovana. Wtedy właśnie po raz pierwszy w głowie Joanny zagościła pewnamyśl. - Czyty aby nie jesteś w nim zakochana, Saro? Aprzyjaciółka, która przez wszystkie lata ich znajomości ani razu sięnieprzyznała, że jest w kimś zakochana, uśmiechnęła się nieco tęsknie. - Każdy, kto zna Donovana,jest w nimtrochę zakochany. - Znówzawiesiłana chwilę głos. -Jest jeszcze jedna rzecz, którą niemal mogę zagwarantować,Jo. Gdy tylko na niego spojrzysz, będziesz chciała go sfotografować. Nawet jeśli nic, codo tej porypowiedziała Sara,niezdołało odpowiednio nastawić Joanny, to z pewnością dokonały tego jej ostatniesłowa. 4 Niedziela, 28 czerwca Pod osłonąlasu i mroku Książę stał nad krawędzią grobu, zadowolony,żeznów ma za sobą tę część procesu.

Zawsze zaczynałosię i kończyło doskonałością - ale między jednyma drugim trzebabyło radzić sobie ze sporą doząbrzydoty. Zbyt dużą. Ale Książę zdołał sięjuż nauczyć, że aby przetransponowaćjeden rodzajpiękna na inny, trzeba znieść różne niedogodności - wiedział o tym i zdołał się z tym pogodzić. Mimo wszystko jednak kiedy pozbył się już szczątków, zawsze odczuwał ulgę. Tym razem posłużyła mu do tego celu taspokojna, ukryta polanka. Grób był zapełniony, ziemia syta, czas więc ruszać dalej. Książę znalazł już nowe miejsce. Lepsze od tego, nieskończenie bardziej odpowiednie, a jego naturalnąstosowność podwajała jeszcze błogosławiona ironia. Nie trzeba byłożadnych przygotowań - po prostuczekałoz otwartymi ramionami na następny raz. 20 Nie wiedział, gdzie i kiedy zdarzy się ów następny raz,wiedział jedynie, żenastąpi na pewno. Niektórych rzeczy zawsze można byćpewnym. 5 Poniedziałek, 29 czerwca Jack Donovan przebywał w swoimmieszkaniu na Manhattanie, kiedyzatelefonowała Mel Rosenthal, by mupowiedzieć, żeJoanna Guthrie zadzwoniła z pewnąpropozycją. - Wydaje jejsię, że mogłaby mieć idealnego psa dla ciebie. Donovan rozparł sięwygodniew ulubionym skórzanym fotelu w bibliotece,

paląc cygaro, i słuchał,jak Jagger z resztą chłopaków grają"Brown Sugar". Teraz jednak wziął do ręki pilota, wyłączył muzykę, wyjął z ust cygaro i usiadł wyprostowany. - Jesteś pewna? -Akcent położono na"wydaje jej się"- oznajmiła mu Mel. - Zwierzę, o którym myśli, madwa lata, a ona twierdzi, żechoć zazwyczaj togruboza późno, by rozpocząć szkolenie na przewodnika, to tenpies jestwyjątkowy. - Wszystkiesąwyjątkowe - wtrącił Donovan. -Nic o tym nie wiem - odparła Mel. - Nigdy nie miałampsa. - No i co teraz? -Terazmusisz polecieć do Anglii, żeby się z nią spotkać- z tą Guthrie - no i z psem. Mówi, że musi cię ocenić - cokolwiekto znaczy - i żemusi waspoobserwować razem przez co najmniej tydzień, żeby sięprzekonać, czy do siebiepasujecie. Tłumaczyłam jej, że ty pasujesz do każdego psa,ale odpowiedziała mi, że to niezbędnywarunek. - Ma rację -uznałDonovan. -A więc polecisz? - To owczarek niemiecki, tak? Jakten Sary? - Tak, to owczarek niemiecki - odrzekła Mel. - Niepytałam, czyjestpodobny do psa Sary. Tak czy owak,ty i tak uważasz, że każdy pies jestinny.