Bestia W Jaskini
(The Beast in the Cave)
Straszliwe przypuszczenie, kołaczšce się niemiało w moim
niechętnym temu i oszołomionym umyle, stało się upiornš rzeczywistociš.
Zgubiłem się i to na dobre w ogromnych, przypominajšcych labirynt,
korytarzach Jaskini Mamutów. Obracajšc się w obie strony i wytężajšc
wzrok nie byłem w stanie dostrzec żadnego znaku, który pomógłby mi
dotrzeć do drogi prowadzšcej na zewnštrz. Nie mogę już dłużej oszukiwać
samego siebie. muszę pogodzić się z faktem, że być może już nigdy nie
zobaczę wiatła dziennego, ani rozległych równin czy uroczych wzgórz
zewnętrznego wiata. Utraciłem nadzieję. Niemniej jednak, ponieważ życie
moje indoktrynowały studia filozoficzne, obojętnoć jakš nieodmiennie
zachowywałem nie przysporzyła mi nawet odrobiny satysfakcji - często
bowiem czytałem, że ofiary podobnych zachowań popadały w dziki szał; ja
jednak nie dowiadczyłem niczego podobnego i od chwili, kiedy
uwiadomiłem sobie rozpaczliwoć swej sytuacji, stałem spokojnie,
pogršżony niemal w kompletnym bezruchu.
Myl, że najprawdopodobniej dotarłem zbyt daleko, by mogła mnie
odnaleć grupa poszukiwawcza, również nie była w stanie wytršcić mnie z
równowagi. Jeżeli już muszę tu umrzeć, stwierdziłem, miast na cmentarzu,
koci moje spocznš w owej przerażajšcej, majestatycznej jaskini i
bardziej niż rozpaczš myl ta natchnęła mnie spokojem i obojętnociš.
Najpierw poczuję pragnienie, pomylałem. Wiedziałem, iż niektórzy w
podobnej sytuacji potraciliby zmysły -ja jednak czułem, że taki koniec
nie jest mi pisany, nieszczęcie jakie mi się przytrafiło było jedynie
mojš winš, jako że nie mówišc ani słowa przewodnikowi oddaliłem się od
grupy wycieczkowiczów i po ponad godzinnej wędrówce zakazanymi
korytarzami jaskini stwierdziłem/ że nie jestem w stanie odnaleć
powrotnej drogi wœród mrocznych zakamarków kamiennego labiryntu.
Moja latarka zaczęła już przygasać, niebawem otoczš mnie
nieprzeniknione i niemal namacalne ciemnoci panujšce w trzewiach ziemi.
Stojšc tak, w słabym migoczšcym œwietle, zastanawiałem się leniwie nad
konkretnymi okolicznociami mego zbliżajšcego się końca. Przypomniałem
sobie zasłyszane opowieœci o kolonii gruŸlików, którzy zamieszkali w tej
gigantycznej grocie liczšc na odzyskanie zdrowia w orzewiajšcym klimacie
podziemnego œwiata z jego jednolitš temperaturš, czystym powietrzem,
ciszš i spokojem, a miast tego znaleli jedynie mierć w osobliwej i
upiornej postaci. Widziałem smętne szczštki ich Ÿle skleconych chatynek,
mijajšc je wraz z wycieczkš, i zastanawiałem się, jaki naturalny wpływ
mógł wywrzeć długi pobyt w tej ogromnej i milczšcej jaskini na kogoœ tak
zdrowego i krzepkiego jak ja. Teraz, mówiłem sobie posępnie w duchu,
miałem okazję się o tym przekonać, zakładajšc rzecz jasna, że brak wody
nie skłoni mnie do szybszego rozstania się z życiem.
W końcu moja latarka zgasła zupełnie; w tej sytuacji postanowiłem
wykorzystać każdš szansę, każdš nawet nšjwštpliwszš możliwoć wydostania
się z jaskini z życiem i nie szczędzšc płuc, wydałem serię głoœnych
okrzyków, liczšc, że tym hałasem zwrócę uwagę przewodnika mojej grupy.
Niemniej jednak, kiedy to uczyniłem, poczułem w głębi serca, że
moje wysiłki poszły na marne, a mój głos, zwielokrotniony i odbity
gromkim echem od niezliczonych watów mrocznego labiryntu wokoło, dotarł
jedynie do moich uszu.
nagle, zgoła nieoczekiwanie, co przykuło mojš uwagę i momentalnie
spišłem się w sobie. Wydawało mi się bowiem, że słyszę łagodny odgłos
zbliżajšcych się stóp, kroczšcych po kamiennym podłożu jaskini.
Czyżby ratunek miał przybyć tak szybko? Czy wszystkie moje mrożšce
krew w żyłach lęki były próżne, gdyż przewodnik, zauważywszy, iż
samowolnie oddaliłem się od grupy, podšżył moim ladem i odnalazł mnie w
korytarzu tego gigantycznego wapiennego labiryntu? Podczas gdy w moim
umyle kłębiły się owe radosne rozmylania, moje usta otwarły się do
kolejnego krzyku, aby pomoc mogła dotrzeć do mnie szybciej, lecz zaraz
uczucie radoci zmieniło się w czystš zgrozę, nasłuchiwałem bowiem, a
słuch miałem czujny i bardziej wyostrzony przez panujšcš w jaskini
grobowš ciszę, i z przerażeniem uwiadomiłem sobie, że kroki, które się
do mnie zbliżały, nie przypominały odgłosu kroków CZŁOWIEKA! W
nieziemskiej ciszy dwięk obutych stóp przewodnika powinien brzmieć
niczym serie ostrych, dononych uderzeń. Te za były cichsze i bardziej
ukradkowe, jak stšpanie kocich łap. Poza tym, kiedy wytężyłem słuch,
miałem wrażenie, że wychwytuję odgłos stšpania nie dwóch, a CZTERECH
stóp.
Byłem teraz przekonany, że moje wołanie zaniepokoiło i przycišgnęło
tu jakieœ dzikie zwierzę, być może górskiego lwa, który przez przypadek
zabłšdził do jaskini. Kto wie, zastanawiałem się, może Wszechmocny
przypisał mi szybszš i bardziej litociwš mierć, niż długie konanie,
niemniej jednak instynkt przetrwania, który w moim przypadku nigdy nie
zasypiał, wyranie się teraz ożywił, i choć ucieczka przed nadcišgajšcym
zagrożeniem mogła w tej sytuacji jedynie równać się dłuższej i bardziej
ponurej mierci, postanowiłem bronić swego życia ze wszystkich sił, tak
długo jak to tylko możliwe. Może się to wydawać dziwne, ale mój umysł ze
strony tajemniczego gocia odczuwał jedynie wrogoć. Znieruchomiałem
zupełnie, usiłujšc zachowywać się możliwie bezszelestnie w nadziei. że
nieznane zwierzę, z braku naprowadzajšcych je dwięków, straci orientację
w ciemnociach, minie mnie i pójdzie dalej. Były to jednak płonne
nadzieje, gdyż skradajšce się kroki nadal się zbliżały; najwyraŸniej
zwierzę zwietrzyło mój zapach, który wewnštrz jaskini, gdzie powietrze
było czyste i nie skażone przez inne wonie, musiało bez wštpienia
wyczuwać ze sporej odległoœci.
Nie pozostało mi zatem nic innego, jak uzbroić się i przygotować do
obrony przed atakiem nieznanego, niewidocznego w ciemnoœci przeciwnika,
toteż zaczšłem po omacku szukać możliwie największych odłamków skalnych,
zacielajšcych podłoże jaskini. Ujšłem po jednym w każdš rękę, aby mocje
niezwłocznie wykorzystać i czekałem z rezygnacjš na to, co było
nieuniknione. Tymczasem przeraliwy szelest stóp zbliżał się coraz
bardziej. Bez wštpienia zachowanie zwierzęcia było skrajnie osobliwe.
Przez większoć czasu zdawało się ić na czworakach, przy czym słychać
było wyrany brak unisono pomiędzy przednimi a tylnymi łapami, niemniej w
krótkich niezbyt częstych interwałach odnosiłem wrażenie jakby stworzenie
poruszało się jedynie na dwóch nogach.
Zastanawiałem się, z jakim gatunkiem przyszło mi się spotkać;
musiało ono, jak sšdziłem, zapłacić za swojš ciekawoć i pragnienie
zbadania jednego z wejć do groty dożywotnim uwięzieniem w jego
bezkresnych czeluciach. Żywiło się niewštpliwie bezokimi rybami,
nietoperzami i szczurami żyjšcymi w jaskini, jak również zwyczajnymi
rybami przypływajšcymi z odmętów Green River, której odnogi w jakiœ
przedziwny sposób łšczyły się z podziemnymi wodami.
Mrożšce krew w żyłach wyczekiwanie skracałem sobie wymyœlaniem
groteskowych deformacji, jakie życie w jaskini musiało spowodować w
fizycznej budowie zwierzęcia, przypominajšc sobie jednoczeœnie
przerażajšcy wyglšd grulików, którzy według legendy zmarli po długim
pobycie w jaskini, l nagle, z przerażeniem uwiadomiłem sobie, że nawet
gdyby udało mi się pokonać przeciwnika, NIE ZDOŁAM G0 ZOBACZYĆ. Napięcie
ogarniajšce mój umysł było przerażajšce. Wyobrania, w której panował
ogromny chaos, tworzyła upiorne i przerażajšce kształty, tkajšc je ze
złowrogiej materii otaczajšcej mnie ciemnoœci, która niemal namacalnie
napierała na moje ciało. Kroki były coraz bliżej. Miałem wrażenie, że
bezwarunkowo muszę wydać z siebie długi, przenikliwy krzyk, ale głos
uwišzł mi w gardle, i nie bytem w stanie tego dokonać. Stałem jak
skamieniały, miałem wrażenie, że stopy wrosły mi w ziemię. Wštpiłem, czy
moja prawa ręka będzie w stanie w krytycznym momencie cisnšć pocisk w
zbliżajšcš się ku mnie istotę.
Jednostajne tup, tup, tup kroków było bardzo blisko, przeraŸliwie
blisko.
Słyszałem dyszenie zwierzęcia i. pomimo iż zdjęty zgrozš, uwiadomiłem
sobie, że musiało ono przebyć znacznš odległoć i było wyranie zmęczone.
Magle czar prysnšł. Moja prawa ręka, kierowana nieomylnym zmysłem słuchu,
cisnęła dzierżony kawał wapienia, zaostrzony na jednym końcu, ku temu
miejscu w ciemnociach, skšd dobiegał szelest stóp i głone dyszenie i,
co stwierdziłem z nieskrywanym zadowoleniem, trafiłem niemal w
dziesištkę, usłyszałem bowiem, jak istota odskoczyła w tył i przywarowała
pod cianš. Skorygowałem namiary celu i cisnšłem drugi pocisk. Tym razem
miałem więcej szczęcia. Z przepełniajšcš me serce radociš usłyszałem,
jak stwór bezwładnie upadł na ziemię i -jak wszystko na to wskazywało -
zupełnie znieruchomiał. Nadal było słychać ciężkie sapanie, co pozwoliło
mi przypuszczać, że jedynie zraniłem stwora. Teraz jednak do reszty
straciłem ochotę na przyjrzenie się tej istocie. Mój mózg zaatakował
bezpodstawny, prymitywny lęk, pozostałoć po pradawnych przesšdach i
wierzeniach - nie podszedłem zatem do ciała ani nie cisnšłem kolejnych
kamieni, aby do reszty pozbawić życia niewidoczne w mroku zwierzę. Miast
tego, wykrzesawszy z siebie resztkę sił, pognałem w -jak to oszacował mój
ogarnięty chaosem umysł - stronę, z której przyszedłem. Magle znów
usłyszałem dwięk, a raczej całš ich serię: rytmicznych i jednostajnych.
W chwilę potem zmieniły się one w kakofonię ostrych, metalicznych
szczęknięć. Tym razem nie miałem żadnych wštpliwoci. TO BYŁ PRZEWODNIK.
Zaczšłem wołać, krzyczeć, wrzeszczeć i zawodzić z radoci, kiedy słaba
migoczšca powiata będšca, jak wiedziałem, wiatłem latarki, ukazała moim
oczom wilgotne ciany i łukowato sklepiony sufit jaskini. Pobiegłem w
kierunku wiatła, i zanim zdołałem się zorientować co robię, padłem memu
przewodnikowi do nóg, obejmujšc jego buty. Na przemian, dziękujšc za
ocalenie bełkotałem jak oszalały, bez ładu i składu, próbujšc opowiedzieć
mu swš przeżytš historię.
W końcu doszedłem do siebie. Przewodnik, jak się okazało, zauważył
mojš nieobecnoć, gdy grupa dotarła do wylotu jaskini, i kierowany
intuicyjnym zmysłem kierunku podšżył przez labirynt korytarzy do miejsca,
w którym rozmawialimy po raz ostatni, aż w końcu, po czterech godzinach
zdołał mnie odnaleć. Zanim skończył mi o tym opowiadać, ja, któremu
œwiatło latarki i obecnoć drugiej osoby wyranie dodała odwagi,
napomknšłem o dziwnym zwierzęciu, które zraniłem i które znajdowało się w
pewnej odległoci od nas, w spowitym w ciemnociach korytarzu, sugerujšc
jednoczeœnie abyœmy tam poszli i w wietle latarki wspólnie mu się
przyjrzeli. Byłem niezmiernie ciekaw jakiego gatunku stworzenie padło
mojš ofiarš. Zawrócilimy wspólnie ku miejscu mej przerażajšcej przygody,
tym razem jednak obecnoć przewodnika dodawała mi otuchy.
Niebawem dostrzeglimy biały obiekt leżšcy na kamiennym podłożu, bielszy
nawet od połyskujšcych wapiennych cian. Zbliżajšc się ku niemu
ostrożnie, nie próbowalimy powstrzymywać swego zdumienia, gdyż sporód
rozmaitych osobliwych stworów, jakie mielimy okazję oglšdać w swoim
życiu, ten był bez wštpienia najdziwniejszy. Przypominał ogromnš,
antropoidalnš małpę, która być może uciekła z jakiej menażerii. Włosy
miała nieżnobiałe - niewštpliwie wyblakły one wskutek długiego
przebywania w mrocznych, atramentowoczarnych czeluciach jaskini. Były
jednak zdumiewajšco wštłe i rzadkie - porastały jedynie głowę zwierzęcia
długimi, sięgajšcymi ramion kosmykami. Stworzenie było odwrócone, nie
widzielimy jego twarzy, gdyż niemal na niej leżało. Osobliwy był również
wyglšd kończyn, ich nachylenie wyjaniało jednakże zmiany w ich używaniu,
gdyż już wczeniej zwróciłem uwagę, że zwierzę to poruszało się na
przemian na dwóch albo na czterech łapach. Z końców palców, zarówno ršk
jak i stóp. wyrastały długie, jakby szczurze szpony. Kończyny nie były
chwytne, który to fakt składałem na karb długiego pobytu istoty w jaskini
-o czym. jak wczeniej zauważyłem, wiadczyła przenikliwa. nieziemska
wręcz biel. tak charakterystyczna dla każdego z elementów jej anatomii,
nie było widać ogona.
Oddech stwora był teraz bardzo słaby i przewodnik wyjšł pistolet z
wyranym zamiarem dobicia zwierzęcia, gdy wtem DWIĘK, jaki dobył się z
jego ust sprawił, że towarzysz mój opucił broń rezygnujšc z jej użycia.
Trudno byłoby opisać ów dwięk, nie przypominał żadnego z odgłosów
wydawanych przez małpy i zastanawiałem się, czy nienaturalnoć ta nie
była wynikiem długotrwałego, cišgłego milczenia, ciszy przerwanej dopiero
wrażeniami wywołanymi ujrzeniem wiatła oglšdanego po raz pierwszy, odkšd
stworzenie zapuœciło się w mroczne czelucie groty. Dwięk, który z
pewnym wahaniem mógłbym okrelić jako swego rodzaju głęboki chichot,
rozlegał się przez dłuższš chwilę.
Magle cale ciało zwierzęcia przeszył ostry, gwałtowny spazm.
Kończyny stwora zadrgały konwulsyjnie, po czym zesztywniały. Zwierzę raz
jeszcze targnęło całym ciałem, po czym odwróciło się w naszš stronę i po
raz pierwszy ujrzelimy jego twarz. Widok jego oczu przeraził mnie do
tego stopnia, że przez chwilę nie byłem w stanie dostrzec niczego innego.
Oczy te były czarne, atramentowoczarne, i stanowiły upiorny kontrast w
porównaniu ze nieżnš bielš włosów i reszty ciała. Podobnie jak u innych
mieszkańców jaskiń, gałki oczne zwierzęcia znajdowały się głęboko w
orbitach i pozbawione były tęczówek. Kiedy przyjrzałem się uważniej
stwierdziłem, że szczęki i czoło stwora były mniej wysunięte niż u
przeciętnych małp i dużo słabiej owłosione, nos za dużo bardziej
wydatny. Kiedy w milczeniu przyglšdalimy się tajemniczemu stworzeniu,
jego grube mięsiste wargi rozchyliły się i spomiędzy nich wydobyło się
kilka dwięków, po czym istota pogršżyła się w spokoju mierci.
Przewodnik schwycił mnie za rękaw i dygotał tak bardzo, że promień
jego latarki przesuwał się nieustannie w górę i w dół rzucajšc dziwne,
poruszajšce się cienie na bladych, wapiennych œcianach groty.
Mię poruszyłem się i stałem jak wronięty w ziemię. wpatrujšc się
rozszerzonymi z przerażenia oczyma w kamieniste podłoże.
Groza minęła, a jej miejsce zajęły: zdumienie, niepokój,
współczucie i szacunek, bowiem dwięki jakie wydała konajšca postać
spoczywajšca na ziemi, tuż przed nami, nieomylnie zdradziły nam okrutnš
prawdę.
Istota, którš zabiłem, owa dziwna bestia z mrocznych czeluœci bezdennych
jaskiń, dawno bo dawno, ale musiała być kiedy CZŁOWIEKIEM.
Bestia W Jaskini (The Beast in the Cave) Straszliwe przypuszczenie, kołaczšce się niemiało w moim niechętnym temu i oszołomionym umyle, stało się upiornš rzeczywistociš. Zgubiłem się i to na dobre w ogromnych, przypominajšcych labirynt, korytarzach Jaskini Mamutów. Obracajšc się w obie strony i wytężajšc wzrok nie byłem w stanie dostrzec żadnego znaku, który pomógłby mi dotrzeć do drogi prowadzšcej na zewnštrz. Nie mogę już dłużej oszukiwać samego siebie. muszę pogodzić się z faktem, że być może już nigdy nie zobaczę wiatła dziennego, ani rozległych równin czy uroczych wzgórz zewnętrznego wiata. Utraciłem nadzieję. Niemniej jednak, ponieważ życie moje indoktrynowały studia filozoficzne, obojętnoć jakš nieodmiennie zachowywałem nie przysporzyła mi nawet odrobiny satysfakcji - często bowiem czytałem, że ofiary podobnych zachowań popadały w dziki szał; ja jednak nie dowiadczyłem niczego podobnego i od chwili, kiedy uwiadomiłem sobie rozpaczliwoć swej sytuacji, stałem spokojnie, pogršżony niemal w kompletnym bezruchu. Myl, że najprawdopodobniej dotarłem zbyt daleko, by mogła mnie odnaleć grupa poszukiwawcza, również nie była w stanie wytršcić mnie z równowagi. Jeżeli już muszę tu umrzeć, stwierdziłem, miast na cmentarzu, koci moje spocznš w owej przerażajšcej, majestatycznej jaskini i bardziej niż rozpaczš myl ta natchnęła mnie spokojem i obojętnociš. Najpierw poczuję pragnienie, pomylałem. Wiedziałem, iż niektórzy w podobnej sytuacji potraciliby zmysły -ja jednak czułem, że taki koniec nie jest mi pisany, nieszczęcie jakie mi się przytrafiło było jedynie mojš winš, jako że nie mówišc ani słowa przewodnikowi oddaliłem się od grupy wycieczkowiczów i po ponad godzinnej wędrówce zakazanymi korytarzami jaskini stwierdziłem/ że nie jestem w stanie odnaleć powrotnej drogi wœród mrocznych zakamarków kamiennego labiryntu. Moja latarka zaczęła już przygasać, niebawem otoczš mnie nieprzeniknione i niemal namacalne ciemnoci panujšce w trzewiach ziemi. Stojšc tak, w słabym migoczšcym œwietle, zastanawiałem się leniwie nad konkretnymi okolicznociami mego zbliżajšcego się końca. Przypomniałem sobie zasłyszane opowieœci o kolonii gruŸlików, którzy zamieszkali w tej gigantycznej grocie liczšc na odzyskanie zdrowia w orzewiajšcym klimacie podziemnego œwiata z jego jednolitš temperaturš, czystym powietrzem, ciszš i spokojem, a miast tego znaleli jedynie mierć w osobliwej i upiornej postaci. Widziałem smętne szczštki ich Ÿle skleconych chatynek, mijajšc je wraz z wycieczkš, i zastanawiałem się, jaki naturalny wpływ mógł wywrzeć długi pobyt w tej ogromnej i milczšcej jaskini na kogoœ tak zdrowego i krzepkiego jak ja. Teraz, mówiłem sobie posępnie w duchu, miałem okazję się o tym przekonać, zakładajšc rzecz jasna, że brak wody nie skłoni mnie do szybszego rozstania się z życiem. W końcu moja latarka zgasła zupełnie; w tej sytuacji postanowiłem wykorzystać każdš szansę, każdš nawet nšjwštpliwszš możliwoć wydostania się z jaskini z życiem i nie szczędzšc płuc, wydałem serię głoœnych okrzyków, liczšc, że tym hałasem zwrócę uwagę przewodnika mojej grupy. Niemniej jednak, kiedy to uczyniłem, poczułem w głębi serca, że moje wysiłki poszły na marne, a mój głos, zwielokrotniony i odbity gromkim echem od niezliczonych watów mrocznego labiryntu wokoło, dotarł jedynie do moich uszu.
nagle, zgoła nieoczekiwanie, co przykuło mojš uwagę i momentalnie spišłem się w sobie. Wydawało mi się bowiem, że słyszę łagodny odgłos zbliżajšcych się stóp, kroczšcych po kamiennym podłożu jaskini. Czyżby ratunek miał przybyć tak szybko? Czy wszystkie moje mrożšce krew w żyłach lęki były próżne, gdyż przewodnik, zauważywszy, iż samowolnie oddaliłem się od grupy, podšżył moim ladem i odnalazł mnie w korytarzu tego gigantycznego wapiennego labiryntu? Podczas gdy w moim umyle kłębiły się owe radosne rozmylania, moje usta otwarły się do kolejnego krzyku, aby pomoc mogła dotrzeć do mnie szybciej, lecz zaraz uczucie radoci zmieniło się w czystš zgrozę, nasłuchiwałem bowiem, a słuch miałem czujny i bardziej wyostrzony przez panujšcš w jaskini grobowš ciszę, i z przerażeniem uwiadomiłem sobie, że kroki, które się do mnie zbliżały, nie przypominały odgłosu kroków CZŁOWIEKA! W nieziemskiej ciszy dwięk obutych stóp przewodnika powinien brzmieć niczym serie ostrych, dononych uderzeń. Te za były cichsze i bardziej ukradkowe, jak stšpanie kocich łap. Poza tym, kiedy wytężyłem słuch, miałem wrażenie, że wychwytuję odgłos stšpania nie dwóch, a CZTERECH stóp. Byłem teraz przekonany, że moje wołanie zaniepokoiło i przycišgnęło tu jakieœ dzikie zwierzę, być może górskiego lwa, który przez przypadek zabłšdził do jaskini. Kto wie, zastanawiałem się, może Wszechmocny przypisał mi szybszš i bardziej litociwš mierć, niż długie konanie, niemniej jednak instynkt przetrwania, który w moim przypadku nigdy nie zasypiał, wyranie się teraz ożywił, i choć ucieczka przed nadcišgajšcym zagrożeniem mogła w tej sytuacji jedynie równać się dłuższej i bardziej ponurej mierci, postanowiłem bronić swego życia ze wszystkich sił, tak długo jak to tylko możliwe. Może się to wydawać dziwne, ale mój umysł ze strony tajemniczego gocia odczuwał jedynie wrogoć. Znieruchomiałem zupełnie, usiłujšc zachowywać się możliwie bezszelestnie w nadziei. że nieznane zwierzę, z braku naprowadzajšcych je dwięków, straci orientację w ciemnociach, minie mnie i pójdzie dalej. Były to jednak płonne nadzieje, gdyż skradajšce się kroki nadal się zbliżały; najwyraŸniej zwierzę zwietrzyło mój zapach, który wewnštrz jaskini, gdzie powietrze było czyste i nie skażone przez inne wonie, musiało bez wštpienia wyczuwać ze sporej odległoœci. Nie pozostało mi zatem nic innego, jak uzbroić się i przygotować do obrony przed atakiem nieznanego, niewidocznego w ciemnoœci przeciwnika, toteż zaczšłem po omacku szukać możliwie największych odłamków skalnych, zacielajšcych podłoże jaskini. Ujšłem po jednym w każdš rękę, aby mocje niezwłocznie wykorzystać i czekałem z rezygnacjš na to, co było nieuniknione. Tymczasem przeraliwy szelest stóp zbliżał się coraz bardziej. Bez wštpienia zachowanie zwierzęcia było skrajnie osobliwe. Przez większoć czasu zdawało się ić na czworakach, przy czym słychać było wyrany brak unisono pomiędzy przednimi a tylnymi łapami, niemniej w krótkich niezbyt częstych interwałach odnosiłem wrażenie jakby stworzenie poruszało się jedynie na dwóch nogach. Zastanawiałem się, z jakim gatunkiem przyszło mi się spotkać; musiało ono, jak sšdziłem, zapłacić za swojš ciekawoć i pragnienie zbadania jednego z wejć do groty dożywotnim uwięzieniem w jego bezkresnych czeluciach. Żywiło się niewštpliwie bezokimi rybami, nietoperzami i szczurami żyjšcymi w jaskini, jak również zwyczajnymi rybami przypływajšcymi z odmętów Green River, której odnogi w jakiœ przedziwny sposób łšczyły się z podziemnymi wodami.
Mrożšce krew w żyłach wyczekiwanie skracałem sobie wymyœlaniem groteskowych deformacji, jakie życie w jaskini musiało spowodować w fizycznej budowie zwierzęcia, przypominajšc sobie jednoczeœnie przerażajšcy wyglšd grulików, którzy według legendy zmarli po długim pobycie w jaskini, l nagle, z przerażeniem uwiadomiłem sobie, że nawet gdyby udało mi się pokonać przeciwnika, NIE ZDOŁAM G0 ZOBACZYĆ. Napięcie ogarniajšce mój umysł było przerażajšce. Wyobrania, w której panował ogromny chaos, tworzyła upiorne i przerażajšce kształty, tkajšc je ze złowrogiej materii otaczajšcej mnie ciemnoœci, która niemal namacalnie napierała na moje ciało. Kroki były coraz bliżej. Miałem wrażenie, że bezwarunkowo muszę wydać z siebie długi, przenikliwy krzyk, ale głos uwišzł mi w gardle, i nie bytem w stanie tego dokonać. Stałem jak skamieniały, miałem wrażenie, że stopy wrosły mi w ziemię. Wštpiłem, czy moja prawa ręka będzie w stanie w krytycznym momencie cisnšć pocisk w zbliżajšcš się ku mnie istotę. Jednostajne tup, tup, tup kroków było bardzo blisko, przeraŸliwie blisko. Słyszałem dyszenie zwierzęcia i. pomimo iż zdjęty zgrozš, uwiadomiłem sobie, że musiało ono przebyć znacznš odległoć i było wyranie zmęczone. Magle czar prysnšł. Moja prawa ręka, kierowana nieomylnym zmysłem słuchu, cisnęła dzierżony kawał wapienia, zaostrzony na jednym końcu, ku temu miejscu w ciemnociach, skšd dobiegał szelest stóp i głone dyszenie i, co stwierdziłem z nieskrywanym zadowoleniem, trafiłem niemal w dziesištkę, usłyszałem bowiem, jak istota odskoczyła w tył i przywarowała pod cianš. Skorygowałem namiary celu i cisnšłem drugi pocisk. Tym razem miałem więcej szczęcia. Z przepełniajšcš me serce radociš usłyszałem, jak stwór bezwładnie upadł na ziemię i -jak wszystko na to wskazywało - zupełnie znieruchomiał. Nadal było słychać ciężkie sapanie, co pozwoliło mi przypuszczać, że jedynie zraniłem stwora. Teraz jednak do reszty straciłem ochotę na przyjrzenie się tej istocie. Mój mózg zaatakował bezpodstawny, prymitywny lęk, pozostałoć po pradawnych przesšdach i wierzeniach - nie podszedłem zatem do ciała ani nie cisnšłem kolejnych kamieni, aby do reszty pozbawić życia niewidoczne w mroku zwierzę. Miast tego, wykrzesawszy z siebie resztkę sił, pognałem w -jak to oszacował mój ogarnięty chaosem umysł - stronę, z której przyszedłem. Magle znów usłyszałem dwięk, a raczej całš ich serię: rytmicznych i jednostajnych. W chwilę potem zmieniły się one w kakofonię ostrych, metalicznych szczęknięć. Tym razem nie miałem żadnych wštpliwoci. TO BYŁ PRZEWODNIK. Zaczšłem wołać, krzyczeć, wrzeszczeć i zawodzić z radoci, kiedy słaba migoczšca powiata będšca, jak wiedziałem, wiatłem latarki, ukazała moim oczom wilgotne ciany i łukowato sklepiony sufit jaskini. Pobiegłem w kierunku wiatła, i zanim zdołałem się zorientować co robię, padłem memu przewodnikowi do nóg, obejmujšc jego buty. Na przemian, dziękujšc za ocalenie bełkotałem jak oszalały, bez ładu i składu, próbujšc opowiedzieć mu swš przeżytš historię. W końcu doszedłem do siebie. Przewodnik, jak się okazało, zauważył mojš nieobecnoć, gdy grupa dotarła do wylotu jaskini, i kierowany intuicyjnym zmysłem kierunku podšżył przez labirynt korytarzy do miejsca, w którym rozmawialimy po raz ostatni, aż w końcu, po czterech godzinach zdołał mnie odnaleć. Zanim skończył mi o tym opowiadać, ja, któremu œwiatło latarki i obecnoć drugiej osoby wyranie dodała odwagi, napomknšłem o dziwnym zwierzęciu, które zraniłem i które znajdowało się w pewnej odległoci od nas, w spowitym w ciemnociach korytarzu, sugerujšc jednoczeœnie abyœmy tam poszli i w wietle latarki wspólnie mu się
przyjrzeli. Byłem niezmiernie ciekaw jakiego gatunku stworzenie padło mojš ofiarš. Zawrócilimy wspólnie ku miejscu mej przerażajšcej przygody, tym razem jednak obecnoć przewodnika dodawała mi otuchy. Niebawem dostrzeglimy biały obiekt leżšcy na kamiennym podłożu, bielszy nawet od połyskujšcych wapiennych cian. Zbliżajšc się ku niemu ostrożnie, nie próbowalimy powstrzymywać swego zdumienia, gdyż sporód rozmaitych osobliwych stworów, jakie mielimy okazję oglšdać w swoim życiu, ten był bez wštpienia najdziwniejszy. Przypominał ogromnš, antropoidalnš małpę, która być może uciekła z jakiej menażerii. Włosy miała nieżnobiałe - niewštpliwie wyblakły one wskutek długiego przebywania w mrocznych, atramentowoczarnych czeluciach jaskini. Były jednak zdumiewajšco wštłe i rzadkie - porastały jedynie głowę zwierzęcia długimi, sięgajšcymi ramion kosmykami. Stworzenie było odwrócone, nie widzielimy jego twarzy, gdyż niemal na niej leżało. Osobliwy był również wyglšd kończyn, ich nachylenie wyjaniało jednakże zmiany w ich używaniu, gdyż już wczeniej zwróciłem uwagę, że zwierzę to poruszało się na przemian na dwóch albo na czterech łapach. Z końców palców, zarówno ršk jak i stóp. wyrastały długie, jakby szczurze szpony. Kończyny nie były chwytne, który to fakt składałem na karb długiego pobytu istoty w jaskini -o czym. jak wczeniej zauważyłem, wiadczyła przenikliwa. nieziemska wręcz biel. tak charakterystyczna dla każdego z elementów jej anatomii, nie było widać ogona. Oddech stwora był teraz bardzo słaby i przewodnik wyjšł pistolet z wyranym zamiarem dobicia zwierzęcia, gdy wtem DWIĘK, jaki dobył się z jego ust sprawił, że towarzysz mój opucił broń rezygnujšc z jej użycia. Trudno byłoby opisać ów dwięk, nie przypominał żadnego z odgłosów wydawanych przez małpy i zastanawiałem się, czy nienaturalnoć ta nie była wynikiem długotrwałego, cišgłego milczenia, ciszy przerwanej dopiero wrażeniami wywołanymi ujrzeniem wiatła oglšdanego po raz pierwszy, odkšd stworzenie zapuœciło się w mroczne czelucie groty. Dwięk, który z pewnym wahaniem mógłbym okrelić jako swego rodzaju głęboki chichot, rozlegał się przez dłuższš chwilę. Magle cale ciało zwierzęcia przeszył ostry, gwałtowny spazm. Kończyny stwora zadrgały konwulsyjnie, po czym zesztywniały. Zwierzę raz jeszcze targnęło całym ciałem, po czym odwróciło się w naszš stronę i po raz pierwszy ujrzelimy jego twarz. Widok jego oczu przeraził mnie do tego stopnia, że przez chwilę nie byłem w stanie dostrzec niczego innego. Oczy te były czarne, atramentowoczarne, i stanowiły upiorny kontrast w porównaniu ze nieżnš bielš włosów i reszty ciała. Podobnie jak u innych mieszkańców jaskiń, gałki oczne zwierzęcia znajdowały się głęboko w orbitach i pozbawione były tęczówek. Kiedy przyjrzałem się uważniej stwierdziłem, że szczęki i czoło stwora były mniej wysunięte niż u przeciętnych małp i dużo słabiej owłosione, nos za dużo bardziej wydatny. Kiedy w milczeniu przyglšdalimy się tajemniczemu stworzeniu, jego grube mięsiste wargi rozchyliły się i spomiędzy nich wydobyło się kilka dwięków, po czym istota pogršżyła się w spokoju mierci. Przewodnik schwycił mnie za rękaw i dygotał tak bardzo, że promień jego latarki przesuwał się nieustannie w górę i w dół rzucajšc dziwne, poruszajšce się cienie na bladych, wapiennych œcianach groty. Mię poruszyłem się i stałem jak wronięty w ziemię. wpatrujšc się rozszerzonymi z przerażenia oczyma w kamieniste podłoże. Groza minęła, a jej miejsce zajęły: zdumienie, niepokój, współczucie i szacunek, bowiem dwięki jakie wydała konajšca postać
spoczywajšca na ziemi, tuż przed nami, nieomylnie zdradziły nam okrutnš prawdę. Istota, którš zabiłem, owa dziwna bestia z mrocznych czeluœci bezdennych jaskiń, dawno bo dawno, ale musiała być kiedy CZŁOWIEKIEM.