IrENA MATUSZKIEWICz:
Seryjny
narzeczony
Patronat medialny
Radio f poraclnik ksiąd
-jpi
merlin.
pl
Copyright by Wydawnictwo WAB.
, 2006WydanieIWarszawa 2006
Baśka szykowała śniadanie.
Uwijała się cicho i prawieżadne hałasy nie docierały do pokoju.
Prawie żadne, chociażwiadomo było, że odgłos czajnika na pewno dotrze.
Baścenigdy nie udało się w porę ściągnąć gwizdka, zawszebyłagdzieś dalej niż przy
kuchence i chwilę trwało, zanim rozwścieczony pisk przeszedł w głuche pomruki
zakończonebłogą ciszą.
To wystarczyło, żebyw pokoju obok Łucja gwałtownie przeskoczyła zesnu w jawę.
Zazwyczaj leżała, rozmyślając, czy warto zacząć dzień od gimnastyki.
Każdegoranka okazywało się, żenie warto,więc ograniczałacały wysiłek dorozplanowania
najbliższych zajęć: cozrobić, gdzieiść, dokogo zadzwonić.
Tego dnia czekało ją spotkanie z Oskarem.
Niewidzielisię od czasu wielkiej awantury zakończonej rozstaniem.
Odegrali wtedy niezłe przedstawienie, zakończone prawiehappeningiem zudziałem
rozbawionych przechodniów.
Ona szłaulicą Długą, unosząc cały swój ruchomy dobytek,czyli plecak, poduszkę, koc i
laptop, on wisiał w oknie szóstego piętra i krzyczał na
całygłos: ,Jeszcze pożałujesz!
” Tylezapamiętała, chociaż krzyczał dużo więcej, jakby chciał
poinformować wszystkiepanny między Długąi aleją Solidarności, żeoto zostajew
mieszkaniu sam, przystojny i dowzięcia.
Mijając pawilon Pizza Hut, wciąż słyszała jego głos,.
a wokół widziała zadarte głowy ludzi.
Na szczęście toOskar
byłgwiazdą widowiska, nie ona.
Od tamtegodnia minęłytrzymiesiące.
Nie żałowała,żeodeszła, żałowała, że zrobiła to tak późno.
Zmarnowała cztery długie lata.
A może niezmarnowała, może właśnie wydoroślała przynim i nabrała odporności.
Baśka powiedziałamądrze: “Potraktuj go jak szczepionkęprzeciwko zdziecinniałym
facetom, a wtedy te cztery lata nabiorą terapeutycznego sensu”.
Kupiła pomysł, przestałasię boczyć i nawetrazczy dwa pogadała znim przez telefon.
Powiedzieli sobiewszystko, co się mówi w takich okolicznościach, to znaczy,że było,
minęło, nieczas żałować róż, i takdalej, i że zamiast do siebie strzelać, lepiej zostać
przyjaciółmi.
Nie paliła się przesadnie do tej nowejprzyjaźni, ale też nie zdziwiłasię, kiedy
nieoczekiwanie zadzwonił wczoraj.
Gdyby zapraszał ją na zwykłą, towarzyską pogawędkę, powiedziałaby:
“Wypchaj się, facet, nie zawracaj głowy”.
Nie była ciekawapogawędek z Oskarem.
Przez cztery lata rozgryzłago jak pestkę i dobrze wiedziała, jak niewielemiał do
powiedzenia.
Lecztym razem Oskar nie uderzał wton liryczny, tylko od razuprzeszedł do sedna sprawy:
“Oczywiście słyszałaś, że kręcęfilm?
” - spytał i natychmiastdodał: “Dzwonię, bo mamdlaciebiepropozycję niedo odrzucenia.
Zawodową,masięrozumieć.
Spotkajmy się w naszej herbaciarni”.
Nie liczyłanawielkie rewelacje, ale rozpierała ją ciekawość, co też onnazywał propozycją
nie do odrzucenia.
Byli więc umówieniw “Samych fusach”, przytulnym lokalu na pięterku,gdzieod czasu do
czasu spotykała się cała paczka.
Bez żadnych powodów,ot, tak sobie pomyślała, że to będzie udane przedpołudnie.
Niestety, optymizm niezaradziłsenności.
Wchodząc do kuchni, ziewała jak hipopotam.
- Zrobiszdzisiaj zakupy?
- spytała Baśka.
Przeglądała notatki o chorobach przewodu pokarmowego, kończyła jeść śniadanie i już
myślała o kolacji.
Miała wyjątkowo podzielną uwagę, potrafiła robić kilka rzeczynaraz,i to z dobrym
skutkiem.
Gdybynie czekałją ciężki dzieńnauczelni, sama kupiłabycoś do jedzenia.
Niemrawe”aha”Łucji zginęło w szerokim ziewnięciu.
- Królestwo za filiżankę kawy!
- jęknęła.
- A skąd ty weźmiesz królestwo, zaspana sieroto?
- roześmiała się Baśka.
Zdążyła już sprzątnąć po śniadaniu i zwinąć notatki.
Stała wdrzwiach gotowa do wyjścia.
- Nie mamy kawy?
- wychrypiała Łucja.
- Nie mamy kawy, królestwai paru innych rzeczy.
Nastole zostawiłam ci listę tego, czego nam brakuje.
Cicho stuknęły drzwi.
Łucja opadła na krzesło.
Dochodziła ósma.
O dziesiątej powinna być już na Nowomiejskiej,a przecież musiała umyć głowę i zrobić
się na bóstwo.
Oskarco prawda przestał się liczyć, przynajmniej dla niej, lecz kobieca duma
nakazywała,by zobaczył ją piękniejszą, niż zapamiętał.
Ledwie otworzyła drzwi do łazienki,zabrzęczałdzwonek.
Mogła spodziewaćsię sąsiadki, listonosza, w ostateczności nawetOskara, ale nie
Gołąbkowej.
Na widok właścicielki mieszkania poczuła lękpomieszany ze złym przeczuciem.
Szacowne babsko, zwane przezswoje lokatorki niezbyt pieszczotliwie pokemonem,
zjawiało się raz w miesiącu, żeby ponarzekać na drożyzna obgadaćznajomych i odebrać
pieniądzeza wynajęcie lokalu.
Na rozliczenia było zawcześnie.
Gołąbkowa zwykle wpadała pierwszego, przed wieczorem.
- Ładne mieszkanko, bardzo ładne - zachwyciła się odprogu, jakby nigdy wcześniej nie
widziała dziupli, w którejwychowała dwu synów i spędziła sporo lat,zanim kupiładom
gdzieśna Bielanach.
Łucja nie pozwoliła sobie na panikę.
Spokojnie wyliczyławszystko, co obie z Baśką zrobiły, zanim nora, zapuszczonaprzez
ostatnich lokatorów, stała się przytulnym mieszkaniem.
Pozdzierały ręce do krwi przy malowaniu ścian,
okienicyklinowaniupodłogi, to raz.
Dwa - nadszarpnęły własneoszczędności, wymieniając sedes, wannę i kuchenkę gazową.
Gołąbkowa słuchała niezbyt uważnie.
- Ładne mieszkanko, i to wsamym centrum!
-Rakowiec leży w centrum?
- udała zdziwienie Łucja.
Zachwyt Gołąbkowej sięgnął zenitu.
Bliskość Okęciauznała za drobiazg w porównaniu ze szpalerem
lipnaŻwirki i Wigury oraz wspaniałym widokiem z okna.
Wystarczyłowspiąć sięna palce, żebyzobaczyć najprawdziwszy
bórsosnowy wsercu stolicy.
Łucja bez wspinania mogła cieszyćoczy zielenią drzew okalających Cmentarz Żołnierzy
Radzieckich,ale nie upatrywała w tym
nicszczególnego.
Rzadko sterczała w oknie,choćby ze względu na uliczny hałas,a także na brak czasu.
Z sekundy na sekundę zyskiwała pewność, żepokemon niefatygował się bezinteresownie,a
cogorsza, ten interes jest mocno podejrzany.
Nie od dziświedziała, że Gołąbkowa to kobieta średnich interesówi dużych szachrajstw.
lubodwrotnie.
- Jedna firma szuka dokładnie takiego mieszkania dlazagranicznych gości -sapnęła
właścicielka, rozwiewającwszelkie wątpliwości.
-Mamy umowę na trzylata!
- Głos Łucji zabrzmiał ostroi zdecydowanie.
- Toć wiem i w kwestii tej umowy przyszłam.
Oni dająwiększe pieniądzeniż wy.
Wiadomo, zagraniczni.
- Niech pani nie grzeszy!
Wzięłyśmy na siebie kosztremontu.
Wszystko jest w umowie.
- Toć mówię, że w kwestii umowy przyszłam.
Nie dała siętrzymać w ciasnym przedpokoju.
Zajrzałado kuchni,uchyliła drzwi od łazienki, podreptała do pokoju.
Nie mogła przeboleć, że tak łatwo zgodziła się obniżyćczynsz.
Świdrowała chytrymi oczkamina lewo i prawo, węszyła, szukała, bo wiadomo: kto szuka,
ten możeczasem cośznaleźć.
- Matko przenajświętsza, a to co?
- wybąkała, celującpalcemprosto w Wiktusia.
- Pomoc naukowa - mruknęła Łucja.
Wpierwszych dniach miesiąca Baśka przezornie ukrywałaszkielet za zasłoną, więcjak
dotąd Gołąbkowa nie miałaokazji poznać Wiktusia.
Teraz za to próbowała napatrzeć sięza wszystkie czasy.
Zmrużyłapodpuchnięte oczy tak, żewyglądały jak dwie szparki,otworzyła usta i zastygła
w poziewielkiego zdumienia.
- Czy moje mieszkanieto urna albo cmentarz,żebyw
nimnieboszczyków chować?
Nie wynajmowałam lokaluszczątkomludzkim!
- wysyczała z oburzeniem.
- Wiktuś niejest żadnym szczątkiem.
To urodzony kościotrup, fantom, dzieło rąk ludzkich.
Rąk, rozumie pani?
Gołąbkowa wykrzywiła usta ze wstrętem, za to oczy zachowała
chytre, czujne.
Wycofałasię do przedpokoju,nibywychodziła, ale wciąż stała w miejscu.
Gapiła się na Łucjęi najwyraźniej nie pochwalała zbyt krótkiej podomki i zbytdługich nóg
dziewczyny.
Widok nie byłbrzydki, wręcz przeciwnie, lecz uroda, jak wiadomo, jest sprawą gustu.
Kobiecinaprzywykła doswojego odbicia w lustrze, więc wszystko,co smuklejsze, młodsze
i zgrabniejsze, uznawała za nieprzyzwoite.
- Wierzy pani, że zagranicznafirma wynajmie kawalerkęna czwartym piętrze, i do tego
ześlepą kuchnią - zwątpiłaŁucja.
Chciała tylko przerwać nieme oględziny, a całkiemniechcący poruszyła temat, który
popłynął jak rzeka.
Gołąbkowa, oczywiście, wierzyła, i to głęboko, że ma do zaoferowania najprawdziwszy
apartament.
Kręcone schody bezspoczników na półpiętrach pozwalały lokatorom zachowaćtężyznę
fizyczną, ślepe kuchnie zaś były kawałkiem historii,“tej najnowszej.
Gołąbkowa zaliczała je do największychosiągnięć polskich architektów okresu małej
stabilizacji.
Podobno władze polityczne,utożsamiane z oszczędnymGomułką,
wymyśliły,że wystarczy jedna kuchnia na piętrzedla trzech lokatorów.
Architekci, wprzebłysku geniuszu,zaprojektowali kuchnie wkażdym mieszkaniu, tyleże
małei ślepe.
- Żeby to wiedzieć, trzeba znać historię - oświadczyłaz dumą.
Odwróciła się na pięcie iwreszcie wyszła,zostawiając lokatorkę w przekonaniu, że
mieszkanie przy Baleya jestcenniejsze od pałacowych luksusów.
Łucja nie chciałamyśleć o podejrzanej wizycie, żeby niepsuć
sobiednia i nie zamartwiać się na wyrost.
Stała podprysznicem i pozwalała wodzie płynąć.
Nic tak nie koi rozdrażnienia jak ciepła woda, myślała.
Niezdążyła jeszczewytrzeć siędo sucha, kiedy znowu usłyszała dzwonek, dlaodmiany
telefoniczny.
Kinga, naczelna “Tiramisu”, wybrała najgorsząporę dorozmów.
Dzwoniła, by wymóc na Łucji przeróbkę cotygodniowego opowiadania, i
to od ręki.
Za godzinę chciaławidzieć poprawiony tekst na ekranie redakcyjnego komputera.
Nie słuchała protestów, mnożyła listę zarzutów, którenależało uwzględnić w poprawkach.
Płaciła i wymagała.
- Bohater nie może być głupszy od żony, bo naszeczytelniczki tego nie lubią- wyliczała.
-1 nie może uwodzić wszystkich dziewczyn jak leci.
Jeżelijuż chcesz pisać o zdradzie, toniech on pokocha jakąślaskęna boku, ale jedną,
rozumiesz?
10
Tylko pamiętaj, po szczerej rozmowie z żonąfacet musioprzytomnieć iwrócićna łono
rodziny.
I niech on takstrasznie nie cuchnie.
Przypominam ci, że “Tiramisu” to tygodnikz wysoki ej półki, właściwie najwyższej.
Myślisz, żeeleganckieczytelniczki zechcą czytać ojakimś śmierdzielu?
Nasze napewno nie.
Łucja podziwiała Kingę za tę absolutną pewność, dziękiktórej naczelna “Tiramisu”
zawsze wiedziała, co czytelniczkichcą czytać, co lubią i pochwalają, a czego z całą
pewnościąnie zniosą na łamach swojego tygodnika.
Wszystkie, zdaniem Kingi, lubiły pogodne scenki ze szczęśliwym zakończeniem.
Łucja pisała dla nich takie opowiadania,czerpiącpełnymi garściami z
własnych, czasem cudzych doświadczeń.
Tym razem licho ją podkusiło i bez upiększeń
odmalowaławstrząsającąhistorię Dośki.
Jedyną istotną zmianąbyło to, że Władek, mążDośki, zginął w wypadku, a Maciek,mąż
narratorki, wciąż żył.
I ten żyjący mąż najwięcej namieszał, zwłaszcza psychologowi, który komentował
zachowania bohaterówi udzielał fachowych porad.
Kingapieniłasięze złości.
- Zastanów się - podniosła głos.
- Nie dajesz psychologowiżadnej szansy, zmuszasz go, żeby namawiał
Ninędo rozwodu.
Naszeczytelniczki są tradycjonalistkami, niepopierają zbyt radykalnych rozwiązań.
Chyba wiesz, doczegozobowiązuje najwyższa półka?
- Do czystości - mruknęła Łucja,bo milczenie w słuchawce
niebezpieczniesię przedłużało.
Wyobraźnia podsunęła jejwidok bardzo wysokich, zakurzonych regałów.
Komu by sięchciało wdrapywać ze ścierką aż pod sufit?
Łucji na pewno nie.
- Mówiszo czystości moralnej?
A wiesz,że to niezłametafora -pochwaliła Kinga.
11.
Odłożyła słuchawkę, zostawiając Łucję z poważnym dylematem, komu bezpieczniej
podpaść: czy Oskarowi, któryledwie napomknął o jakiejś propozycji, czy Kindze,
któradawała jej pracę i płaciła nie najgorzej.
Prawdę mówiąc, Łucja nie miała wyboru.
Sięgnęła polaptop.
Poranek nie wydawałsię już taki pięknyjak godzinęwcześniej.
Zadzwoniła do Oskara, żebyodłożyć bądź przełożyć spotkanie.
Początkowoupierał się, kwękał cośo castingui o tym, że o dwunastej jego propozycja traci
aktualność, alenie z Łucją takiegadki.
- Rozumiem - powiedziała.
- Nie było propozycji, niemusimy się spotykać.
Nie zdążyładodać: “Cześć!
“, a już wpadł jej w słowo,obiecał poczekać.
Niewiedziała,na czym mu zależało:nawspółpracy, czy na pochwaleniu się sukcesem, więc
przyjęła,że ta druga hipoteza bardziej pasuje do Oskara.
Odszukała w laptopie opowiadanie, które tak silniewzburzyło Kingę.
Przerabianie dobrego tekstu, myślała, jestjak własnoręcznewbijanie zadry pod paznokieć:
bolesneibezsensu.
A jaki sens ma przerabianie chamowatego brutala na miłego faceta wtypie czytelniczek
“Tiramisu?
” Tengnojek pęka teraz ze śmiechu gdzieśw zaświatach.
Wzdrygnęłasię na wspomnienie upiornego Władka, przechrzczonego wopowiadaniu na
Maćka, i w tej samej chwili usłyszałaza plecami przeciągły jęk, do
złudzeniaprzypominającyśmiech osła.
Na szczęście to nie Władek rechotał, tylkosąsiad za ścianą wiercił kolejną
dziurę, coznaczyło, że ranekupłynie przy akompaniamencie najprawdziwszej
muzykitechno.
Sąsiad, niestety, bardzo często tak wiercił, i to oróżnychdziwnychporach.
Z dwojga złego wolała już samoloty,które nadRakowcem latały tak często, jak gołębie nad
innymiosiedlami.
12
Praca nadtekstem szła ciężko.
Nie wystarczyłozmienićjednego bohatera, trzeba było,do kompanii, zmienić wszystkich,
przerobić zakończenie, a całemu utworowi nadaćzupełnie inny wydźwięk, głupszy od
pierwotnego, niestety.
Łucja co chwila odrywała oczy od ekranu,żeby spojrzeć nazegarek.
Kiedy wreszciewstała odstołu, było tak późno, żezdążyła jedynie zadzwonić po taksówkę i
pozapinać guzikiprzy bluzce.
Wybiegając z domu, wcale a wcale nie przypominała bóstwa, w które zamierzałasię
wcielić.
Sala na piętrze świeciła pustkami.
Łucja była wściekła, żena próżno telepała się taki kawał drogi, ijednocześnie zadowolona,
że Oskar jej nie widzi.
Jeszcze bypomyślał, że toz tęsknoty za nim tak podupadłana urodzie!
Usiadław kącie plecamido wejścia, zamówiłakawęi wreszcie
mogłalogicznie pomyśleć.
Los, przeznaczenie, nic innego.
To lospostawił na jej drodze Gołąbkową, potem Kingę.
A dlaczego?
To proste: żeby nie musiała oglądać triumfującegoOskara.
Cóż takiego mógł jej zaproponować ten palant?
Zresztą cokolwiekby zaproponował, i tak byłoby to poniżejgodności Łucji.
U wielkiego reżysera, na przykład u Mistrza,chętnie ustawiałaby dekoracje, byle tylko
otrzećsię o filmową kuchnię, coś podpatrzyć, czegoś się nauczyć.
Aczegomogłasię nauczyć od Oskara,który przez całe studia żerował na jej pomysłach?
Ledwie zdążyła się ucieszyć, że do spotkania nie doszło,ktoś zasłonił
jej oczy.
Nie słyszała kroków, poczuła tylkoduże, męskie ręce na swojej twarzy.
- Oskar?
-Małemu Jasiowi wszystko kojarzyło się zczterema literami, tobie z pięcioma.
Roześmiała się i poderwała z krzesła, żeby uściskać Marcelego, jednego z najmilszych
kumpli.
Przy powitalnymmiśku okazało się, żespotkanie wcale nie było przypadko13.
we. Marceli niósł wiadomość od Oskara, a więc w jakimśsensie był
znakiem losu, który to los niczego nie odwołał,jedynie próbował
przeciągnąć w czasie.
Oskar chciał widziećŁucję wczesnym popołudniemu siebie w domu.
Zmarkotniała.
Przez trzy miesiące zdążyła już zapomnieć, co dlaniegoznaczyło wczesne popołudnie.
Gdy byli razem, zdarzało się, że sypiał dodwunastej, a wtedy wczesne popołudnie mocno
zahaczało o wieczór.
Niemiałaochotyodwiedzać go w domu, zwłaszcza wieczorem.
- Kiepsko wyglądasz, balowałaś w nocy?
- zainteresowałsię Marceli, moszcząc sobie poduszkę na ławie.
- Między balami czasem jeszcze pracuję.
Ostatnio przeważnie pracuję.
- W sobotę urządzam grilla, wpadnij z Baśką- powiedział.
- Steve chce z tobą pogadać.
- Wiem, kim jest Baśka i dlaczego chcesz ją widzieć,natomiast nie mampojęcia, nakogo
teraz mówimy Steve?
Steve okazał sięnową zdobyczą towarzyską, bardzo cenną, bo
nafaszerowaną dolarami.
Niktnie wiedział dokładnie, ile miał kasy, leczmusiał mieć dużo.
Mieszkał w Stanach, zajmował się produkcjąfilmów, co,jak wiadomo, niejest profesją
biedaków.
Polskie kino nie było mu obce,nie mylił szkoły polskiej z kinem moralnegoniepokoju,miał
swoich ulubionych reżyserów i aktorów, ale
interesował się przede wszystkim młodymi twórcami.
- Równy facet- zapewniał Marceli.
- Znasz go, musisz goznać, byliście na jakiejśwspólnej balandze.
-Wżyciu!
- Przedrinkowałaś inie pamiętasz.
-Akurat.
Mogę nie pamiętać wszystkich twórców włoskiego neorealizmu, zgoda, ale nadzianego
producenta zzaoceanu napewno bym zapamiętała.
Najwidoczniej to onprzedrinkował i coś pomylił- westchnęła z żalem.
- Nie
14
znam producentów krajowych, co dopiero zagranicznych.
Gdybym tylko wiedziała, skąd wyszarpnąć forsę, kręciłabymfilmy.
Co z tego, że mam bombowy pomysł, jeżeli szczęściezarechotało nie do mnie?
Marceli oczywiściesłyszał o filmieOskara.
Dużo ludziz paczki słyszało, bo Oskar bardzo przeżywał swój
debiut,jednak nikt nie wiedział,o czym to będzie film i za czyjepieniądze
zostanienakręcony.
Podejrzewali tak isiak, trochę fantazjowali,jak zwyklew sytuacjach, gdy nic dokońcanie
jest wiadome.
Łucja nie czuła się na siłach,by dźwigaćdłużej ciężar niezaspokojonej ciekawości.
I choć pół godziny wcześniej obiecywała sobie,że nie pojedzie na spotkaniez Oskarem, to
nagle jednym haustemdopiła kawę i zaczęłasię bardzo śpieszyć, żeby nie przegapić tej
zagadkowej pory,którą on nazywał
wczesnym popołudniem.
Z “Samych fusów” naDługą nie było daleko.
Rodowitywarszawiak, byćmoże, rozglądałby się za taksówką
lubautobusem, ale nie Łucja, która nawet leniwego Oskara przyzwyczaiła do spacerów.
Szła raźnym krokiemi próbowałaprzemyślećkilka spraw.
W głębi duszy trochęzazdrościłakolegom.
Wprzeciwieństwie do niej wydawali się urządzeniw zawodzie i pewni siebie.
Co do Marcelego niebyło wątpliwości: od początkustudiów miał
sprecyzowane zainteresowania ipoza teatrem nic się dla niego nie liczyło.
Dziękiwstawiennictwu Mistrza dostał ciekawą propozycję
nowegoodczytania Fredry i od września zaczynał pracęw teatrze.
Był zachwycony, a Łucja cieszyła sięrazem z nim.
Natomiast kariera Oskara wydawała się kpiną losu, jawną
niesprawiedliwością.
W przeciwieństwiedo Marcelego Oskarposiadałtalentw ilościach śladowych.
Gdyby nie powtarzałw kółko, że go ma, nikt by się nie domyślił.
Najgorszejednakbyło to, że Oskar nie czuł literatury ani filmu, nie potrafiłopowiadać
słowami ani obrazami.
Jedyne, co go naprawdę
15.
fascynowało, to kino akcji, zwłaszcza zaś filmy z pościgamisamochodowymi.
“Ktoś, kto klasę filmu mierzy ilością złomu, powinien zostać rajdowcem albo monterem”,
powiedział kiedyś Mistrz.
Oskar nie był mocny w wyciąganiuwniosków, pośmiał sięi dalejstudiował
reżyserię.
Co ja w nim widziałam oprócz imienia?
-zastanawiałasię Łucja.
Wszystko przez to imię.
Każdy filmowiec marzyo Oscarze, a ja go sobie zdobyłampierwsza.
Na oko niezłastatuetka, tylko bardzotrudna wewspółżyciu.
Cośjej jednak w duszy szeptało, że sama siebie okłamuje.
Był czas, kiedyszalała za Oskarem,a że potem jej przeszło,to już całkiem inna historia.
Bezspecjalnych sentymentów wchodziła do wieżowca,w którym
nawet nie zdążyła się zasiedzieć.
Dopóki wynajmowali różne klitki i kawalerki, dopóty byłaszczęśliwa.
Urządzała je i upiększałapo swojemu, co Oskarowi odpowiadało.
Mieszkanie warszawskie było prezentem od jegorodziców.
I nagle Oskar zaczął bardzopilnować, żeby Łucjanie zawalała wnętrz swoimi drobiazgami.
Na każdym niemal kroku sprowadzał jej obecność do roli gościa hotelowego.
Czy możnasię wzruszać na wspomnienie hotelowegożycia?
Naciskając guzik dzwonka, Łucja czuła się wolna, raznazawsze wyleczona
z mieszkania i jego lokatora.
Oskar trochę się zmienił ibodaj wyprzystojniał.
Włosyściął bardzo krótko, tuż przy skórze i podobnie potraktowałwąsy.
Zostawił na twarzy jedynie cień zarostu, rodzaj oprawydla bardzo ładnychust i zębów.
Patrzył na Łucję po swojemu, toznaczy ironicznie i spode łba.
- Świetnie wyglądasz!
- powiedział.
- Nie wysilaj się - mruknęła nieprzychylnie.
- Jestemzmęczona, nie mam ochoty na żarty.
- Hm.
Przy mnie nigdy nie byłaśtaka wymoczona -przyznał z uśmiechem, który Łucję wkurzył
jeszczebardziejniż przesadne zachwyty nad jej wyglądem.
16
Gestem ręki zaprosiłją do pokoju.
Zagłębionaw fotelu,patrzyła obojętnie na pogrzebanąraz na zawsze miłość swojego życia.
Sama była zdziwiona, że to,co uważałaza wielkieuczucie, tak szybko zmieniło sięw
wielką obojętność.
Oskarz dużą pewnościąi swobodąrozprawiało filmie.
Nie kręcił go dla siebie, tylko dla widza, więc uwzględniałtak zwany gust zbiorowy, o
którym wiedział nadspodziewanie dużo.
Jak wykazująsondaże, perorował, współczesnywidz przepada za
pościgami, mordobiciem, a takżetwardąmęską gadką, i dobre kino musi mu to wszystko
zapewnić.
Nawet seks nie jest już taki ważny jak kiedyś, chociaż trudnosobie
wyobrazić film bez dwóch, trzech numerków.
Przewidywał jeden,za to ostry jakbrzytwa.
Łucja słuchała z coraz większym przygnębieniem.
Gotowa była zazdrościć Oskarowi, chociaż jeszcze dwa,trzy latatemu gardziłakomercją.
Miała kilkaniezłych pomysłów,w tym jedenna groteskę poświęconą Gałczyńskiemu,
alenikt nie chciał ich kupić.
Mistrz chwalił, zachęcał do wytrwałości i na tym koniec.
W czasach, kiedy najwięksi reżyserzy boksowali się o pieniądze, tylko cud mógł
sprawić,żektóryś z producentówchciałbypromować debiutantkę.
Odłożyła ambicje na czas bliżej nieokreślony, co nie znaczy,że zrezygnowała z nich
zupełnie.
Oskar zawsze szedł na skróty i tym razem chyba wygrał.
Co z tego, że kręcił jeden ztych głupichfilmików, o którychzapomina się natychmiast po
skończeniu projekcji?
Liczyłosię, że to on kręcił, a jej proponował zagranie tytułowej roli.
Niewielkiej co prawda, lecz na tyleważnej, że miała szansęstać się kultowa.
Zapewniał,że wokół pływaczki kręci sięcała akcja, zbrodnie, pościgi i tak dalej.
Kult w wydaniuOskara też musiał być płaskijak cała reszta.
- Odbiło ci!
- spytała zaskoczona.
17.
- Nie, dlaczego?
Zagraj u mnie, choćby przez wzgląd nadawne sentymenty.
Rozumiesz?
Otóż nie rozumiała, ale też nie chciała przedwcześniewyskakiwać ze swoimi obawami.
Miała przed sobą facetapamiętliwego i zawziętego.
Taki facet mógł krzyczeć przezokno:Jeszcze pożałujesz”, bo to do niego pasowało.
Natomiast z całą pewnością nie mógł pielęgnować
sentymentówdodziewczyny, która go porzuciła.
I czy on w ogólewiedział, co to sentyment?
- Nie jestem aktorką.
-Daszsobie radę.
Uczyli cię, czego wymagaćod aktorów,to tego samego będziesz wymagała od siebie.
Jaki to problem?
Stworzyłem tę rolę z myślą o tobie.
Pływaczka to silnadziewczyna, jednocześnie bardzo kobieca.
No wiesz,dołkiw policzkach, ujmujący uśmiech, brązowe oczy.
Mam cidalej tłumaczyć?
- Daruj sobie.
Dowiemsię, jak przeczytam scenariusz.
- Wszystko w swoim czasie.
Teraz kręcimy pleneryw Świdrze.
- Teraz?
Okazało się, że nie teraz, tylko w poniedziałek przed południem.
Łucja nie mówiła ani tak,ani nie.
Milczała i ważyła propozycję.
Z wyjątkiem pieniędzy, o których Oskarwspominał dośćmętnie,
wszystkoprzemawiało za tym, żebypożegnać się i pojechać do domu.
Powoli zaczynała chwytać, o co wtej całej gierce może chodzić.
Nie o pływaniei nurkowanie,bo od czego sąkaskaderzy istatyści.
Oskarchciał kręcić film i jednocześnierobić kino: wrzeszczeć naŁucję, że źle się rusza,źle
mówi i jest do niczego.
Na planie,przy wszystkich, żeby mieli ubaw.
Wkurzyła się ispojrzałanieprzychylnie.
Akurat pytał, czy zaparzyć herbaty, i to spojrzenie jakoś nie pasowało do pytania.
Sięgnęła po torebkę,ale był szybszyi przytrzymał jej rękę.
18
- Nigdy nie myślałaś, żeby wrócić?
-Puszczaj!
- Okay!
W poniedziałek wyjeżdżamyo dziesiątej - powiedział.
Łucja zapomniała o zakupachi na kolację mogła podaćjedynie
herbatę na smyczy.
Czego jak czego, ale herbatyw domu niebrakowało.
W kuchni leżały cztery opakowaniapodłej gatunkowo mieszanki, którą dzień po dniu
kupowała na wszelki wypadek i przez roztargnienie.
Cztery razyosiemdziesiąt saszetek, myślała, to dasię pić.
Sama już niewiedziała, co ją bardziej mierzi: herbaciany,
nieapetycznynalotna szklance czy własna lekkomyślność.
Ot, choćbyi dzisiaj.
Prawdę mówiąc, nie zapomniała o zakupach, zrobiła je, lecz przez roztargnienie pomyliła
to, co konieczne,z tym, co piękne.
Konieczne byłybułki, masło, szynka, onazaś straciła głowę dla czarnych stringów i
biustonosza haftowanego w motyle.
Po rozmowie z Oskarem czułasię podle,potrzebowała choć odrobiny piękna, by odzyskać
równowagęducha.
Zamiast iśćprosto do metra, zboczyła na Senatorską i tam, w swoim ulubionym
butiku,odnalazła pięknozaklęte w czerni i motylkach.
Kompletbył uroczy, lecz niejadalny.
Na wszelkiwypadek w ogóle nie wyjmowałagoz torby, żeby nie drażnić Baśki.
Wydała wszystkie pieniądze,które miała przy sobie, więc nakolację podała herbatę i
gotowca typu: “Taka jestem zaganiana, że nie zdążyłam.
”
Baśka udawała lubnie udawała, że czyta.
Kartkowałapodręcznik, wymachiwała kolorowymi mazakami
iznowuudawała lub nie udawała, że w całym pokojujest tylko onai taksiążkao chorobach
przewodu pokarmowego czy innych
okropieństwach.
Gdyby chociaż mruknęła: “Bo z tobąto tak zawsze” albo”Następnym razem nie obiecuj”,
wszystko jedno co, byle zagłuszyćciszę i daćŁucji możliwość
19.
zgrabnej riposty, życie wróciłoby do normy.
Dajmy na toBaśkamówi: “Zawiodłaśmnie, jesteś nieodpowiedzialnai masz głowę jak
sito”.
Na coŁucja odpowiada,szczerząc zęby: “Głowę mam całą, tylko mózgnieprzystosowany
doprozy życia”.
Jednym żartem, jednym zdaniem rozbroiłabygniewBaśki.
Wreszcie nie wytrzymała:
- Chyba zadzwonię, żeby przywieźli nam pizzę - rzuciław przestrzeń, ni to do
przyjaciółki, ni do Wiktusia.
Baśka oderwała oczy od książki.
Nie wydawała się wkurzona, raczejzapracowana i nieobecna duchem.
W Łucjęwstąpiła nadzieja.
Znowu oceniła według swojej miarkii trafiła kulą w płot.
Baśkabyła niepodobnado niejani donikogo innego, jedyna w swoim rodzaju.
Nie dąsała się,tylko uczciwie zakuwała do egzaminu.
- Mogę ci wymienić conajmniej trzy powody,dla których
niepowinnaś obżeraćsiępizzą na noc -powiedziała.
-Dzięki.
Będę zdrowsza beztej wiedzy,tyle że wciążgłodna.
- Nikt jeszczenie umarł po jednejprzegwizdanej kolacji.
-Z takim podejściem do diety rośniesz na fajnąlekarkę!
- zgorszyła się Łucja.
-Wyluzuj!
- Łatwo powiedzieć.
Wiesz,co ja dzisiaj przeżyłam?
Dzień świra.
alboraczej świrówy?
A może świrki?
Jaki jestrodzaj żeński od rzeczownikaświr?
- Czy ja wiem?
- Baśkawzruszyła ramionami.
-Widaćrodzaj żeński jest niepotrzebny.
To wyłączniemęski standucha i nas nie dotyczy.
- Myślisz?
Zresztą nieważne.
To był okropny dzieńi chciałam się jakoś pocieszyć - powiedziałaŁucja.
I dodałasmętnie: - Poniosło mnie aż do Oskara.
Wiedziała, że taki szept bardziejzaciekawi Baśkę niż opowieść ze wstępem, rozwinięciem
izakończeniem.
Trafiła
20
w dziesiątkę.
Przyjaciółka poprawiła się w krześle, spojrzałauważnie, chociażksiążki jeszcze nie
odłożyła.
- Mówiłaś, żedrogi powrotnej nie ma, że zaorana?
-Przestań się czepiać.
Dawno mnie tam nie było, prawietrzymiechy.
Naprawdę nie chcesz pizzy?
Szkoda.
Tłumaczęci więc, żeod rozstania, to jest, odkąd sprowadziłam
siętutaj,traktujęswojego byłego jak powietrze.
To on zadzwonił z propozycją, żebymzagrała w jego filmie.
Poszłam omówić szczegóły.
Teraz dopiero Baśka odsunęła podręcznik takgwałtownie, że mazaki pospadały na
podłogę.
Oskar i filmto byłocoś nowego i zaskakującego.
Niby każdy reżyser ma prawokręcić filmy, ale dlaczegonieŁucja, nie Marceli ani ci inniz
grupy, młodzi, zdolni i napompowani ambicją, tylkoOskar?
O nim wciąż słyszała,że jest facetem bezpomyślunku i układów, czyli kompletnymzerem
zawodowym.
Nawetgdyby tę opinię podzielić przezdwa, uznać, żejest
skażonakoleżeńską zazdrością, to i tak niewielezostawałona obronęOskara.
Może tylkoimię.
Oparła brodę na splecionychdłoniach i patrzyła wyczekująco.
- Gadaj, dlaczego grasz, a nie kręcisz?
Pytam ofilm, nieo życiowematactwa, w których jesteś coraz lepsza.
- Wydaje ci się, bo rośniesz - mruknęła Łucja.
- Żyjęprawdą i korzonkami, nie widać?
Awracając doOskara, to.
sama nie wiem.
Wierzę mu i nie wierzę.
Mówi, że mawszystko: własny, pierwszorzędny scenariusz, sponsora, czyli kasę,i
zamówienie.
Kasę i zamówienie mógł załatwić, bajerowaćumie, a i cuda się zdarzają.
Scenariusz mnie męczy,rozumiesz?
Oskar nie mógł go napisać: nie to pióro, nie taklasa.
W szkole ani jednej etiudy nie wymyślił sam, bo jak tylkoruszył
rozumem,to lepiej, żeby w ogóle nie ruszał.
I zobacz,jak wyszło: on kręcifilm według
własnego,powiedzmy,żewłasnego, scenariusza, amnie chce obsadzić w roli baby21.
-ryby.
To jasne, że zagram lepiej niż naturszczyk i na pewnotaniej niż gwiazda, chciałabym tylko
wiedzieć: w czymzagram?
- Przejrzyj scenariusz.
-No co ty!
Pomysły i scenariusze się ma, ale się o nichniekłapie dziobem, przynajmniej w naszym
środowisku.
“Wejdę do obsady, to się dowiem.
- A wejdziesz?
-Cóż mi zostało?
Cztery zęby, rozpacz, artretyzm i fortepian, jakby powiedział poeta Konstanty.
Dla chleba,dlakasy zagram nawet u Oskara.
To znaczy, myślę, że zagram,bo pewna jeszcze nie jestem.
- Dobra, a twój film?
Od trzechmiesięcy słyszę o bombowym pomyśle!
- Bo to jest bombowy pomysł!
- wykrzyknęła Łucja.
Podbiegła do Baśki, osunęła się na podłogę tuż przykrześle i zajęczała cichutko.
- Basieńko, przytulmnie, przytul ipowiedz,że nakręcęfilm na miarę Oscara.
Amerykańskiego, rzecz jasna.
O wielkiej miłości, ofatum i śmierci.
Baśka roześmiała się, przygarnęła głowę Łucji do swoichżeber,
pogładziła i utuliła.
- Nakręcisz.
Oczywiście, że nakręcisz, pod warunkiem,że wogóle zaczniesz.
Łucja zamruczała niewyraźnie ipodniosła sięz klęczek.
Nie chciała słuchać wymówek.
Temat był śliski iniejednoznaczny, a przyjaciółka nie miała zielonego pojęcia o produkcji
filmów, nieznała środowiska ani układów.
Patrzyłaze swojego punktu widzenia: badanie, diagnoza, lekarstwo.
Baśka była kochana,lecz zamożna z domu i głucha na takoczywiste argumenty, jakchoćby
ten, że aspiracjami artystycznyminie można zapłacić za czynsz, buty i pizzę.
Wciąż.
powtarzała: “skup się na tym, co cię naprawdę interesuje”.
22
Łucję interesowało mnóstwo różnych rzeczy, przede wszystkim
dobre kino.
Całkiem poważnie myślała,żeby wpisać sięwnurt filmów
niskobudżetowych, nakręcić ciekawy obrazi w ten sposób zaistnieć.
Wielu znakomitych reżyserówo światowej sławietak właśnie zaczynało.
Lynchowi drogędo filmów wysokobudżetowych utorowała Głowa do
wycieraM,Jarmuschowi Nieustające wakacje.
Niestetybyła to drogamozolna i mimo wszystko wymagająca jakichś tam pieniędzy, żeby
poza wielką wytwórnią wyprodukować obraz,który zachwyci kogoś więcej niż tylko
reżysera.
Dla takichjak ona, młodych izupełnie nieznanych, było jeszcze kinooffbwe, coraz
popularniejsze także w Polsce.
Niestety, Łucjanieczuła w sobie dośćsiły na eksperymenty formalne.
Napoczątek chciała zrobićdobry,klasycznyfilm, na który miała już pomysł.
Biegała tui tam, szukała odpowiednich ludzii jakna razie niemogła się
pochwalićwiększymi osiągnięciami.
Środowisko filmowców dawno już przestało skupiać sięwokół
autorytetów.
Rządzili ci, co mieli kasę: producencii telewizja.
Do ludziz kasą Łucja nie miała dostępu.
A Baśkawierciła jej dziurę w brzuchu, kazała się skupiać na tym, conajważniejsze.
Siedem lat różnicy to pokoleniowa przepaść,pomyślała ze smutkiem.
Brudne szklanki zjechały na brzeg stołu, przed Łucjąstanął laptop, co znaczyło, że
najpóźniej pojutrze Kingadostanie swoje opowiadanie na rozkładówkę.
Tym razemtematem przewodnim byłanadopiekuńczość.
Dlaczego nieumiem kochać?
, wystukała Łucja.
-Scenariuszczy pańszczyzna?
- zainteresowała się Baśka.
- Około stu pięćdziesięciu wierszy o zagłaskiwaniu kotana śmierć, czyli
wynurzenianarratorki Joanny, oparte naprzeżyciach własnych autorki.
-Znaczypańszczyzna.
23.
Pisanie opowiadań wcale nie było dla Łucji pańszczyzną.
Zanim zaczęła współpracowaćz Kingą, nierazmyślała, żejeśli nie wyrzuci z siebie tych
wszystkich przemyśleń gromadzonych latami, tego całego balastu swoich i nie
swoichdoświadczeń, to w końcu pęknie.
Jedni ludziedoskonalepotrafią żyć z balastem, inni zaczynają pisać pamiętniki,dzienniki,
diariusze, wspomnienia, co tam się komu zamarzy.
Łucjawybrała opowiadania, jako żetaforma najmniejprzypomina
spowiedź.
Pisząc opowiadanie, nie trzebakurczowo trzymać się chronologii, można dowolnie
przebieraćw bogatym materiale i patrzeć na jedno wydarzeniez różnych punków.
Łucja była już własną matką, babką i kuzynką, nawet wujem, nie mówiąco koleżankach i
sąsiadkach.
Zmieniała imiona, miejsca i szczegóły, żeby jej bohaterowie,oczywiście ci żyjący, biorąc
do ręki “Tiramisu”, mogli powiedzieć: “Ojej, to nietylko mnie prześladują takie
głupiehistorie!
” Łucja bardzo lubiła opowiadania jeszcze iz tegowzględu, że przynosiły jej konkretne
pieniądze.
Pojawiłam się na świecie w drodzepączkowania.
Mama,niczym kwiatek, wypuściła pączek, pozwoliła mu podrosnąć, potem zerwała,
ubraław kaftanik i nazwała Joanną.
To była pierwsza, całkowicie własna wersja mojego poczucia.
Nieco później, bodajw przedszkolu, poznałam te z bocianem, alenigdy w nią
nieuwierzyłam.
Latembociany podchodziły pod nasz dom, patrzyłamnaich długie, ostre
dzioby i chociaż miałam zaledwiekilka lat,nie powierzyłabym takim dziobomdelikatnego
niemowlaka.
Odrzucałamteż wariant o kupowaniudzieci w sklepie.
To były czasyprzeraźliwie pustych półek, na których nigdy niewidziałam żadnego dziecka,
a przecież musiałabym zauważyć, gdyby leżało.
Udziałumężczyzny w moim poczęciu nie uwzględniałam,bo zgodnie z tym, comówiła
babcia, mężczyźni byli bezużyteczni, z wyjątkiem świętejpamięci dziadka Konstantego.
Tak wiec pozostawało tylko pączko
wanie.
24
Odkąd pamiętam, żyłamw typowym domu kobiet.
Pięć nas było pod jednym dachem.
Parter zajmowała babcia, piętro ciociaz córką i mama ze mną.
Dziadek nie żył od wielulat, jedynie jegoportret niezmiennie wisiał nad łóżkiem babci.
Po wujku i moimojcu nawet tyle nie zostało.
Biedacy nie zdążylisię zasiedzieć,przebiegli przez nasz dom jakoś tak chyłkiem,bokiem,
zabierając zesobą wszystkiewspomnienia.
Wujek najpierw stoczyłsię w pijaństwo, zarazpotem z dachu, natomiast co do ojca nie
mam jasności.
Zaszyłsię w Bieszczadach takskutecznie,że słuch ponim zaginął.
Ktoś, niepamiętam już kto, przyniósł wiadomość o jegośmierci.
Babcia mruknęła wtedy: “Cóż, koniec czeka nas wszystkich jednakowy, różnimysię
tylkosposobem życia.
Mężczyźni w większościnie potrafiążyć godnie”.
Mimo że byłam już dużą dziewczynką,nie do końca zrozumiałam, co chciała przez to
powiedzieć.
Jednoprzyjęłam zapewnik: babcia umiałagodnie żyć, inni,
zwłaszczamężczyźni, nie umieli.
Ale dlaczego?
“Dorośniesz, tozrozumiesz”,mówiła babcia.
Obawiam się, że mimo upływu lat nie zrozumiałam.
Oczywiście wiedza zdobyta na lekcjach biologii zmusiła mniedo zweryfikowania
poglądów na pączkowanie, jednak zasianaprzez babcię nieufność dopłci brzydkiej
wgryzła sięw duszę, ktowie, czy nie na zawsze.
Kiedy moi rówieśnicy łączyli się w pary, ja na wszystkich kumpli patrzyłam oczami babci.
Odpadalizbyt przystojni i wygadani,bo nie pasowali do obrazu dziadka Konstantego.
Odpadali nadmiernie ambitni i towarzyscy,bo za bardzoprzypominali mojegoojca i wuja.
Mogłam więc przebierać jedynie wśród rodzimychodrzutów.
Powolizaczęłam się godzić ze staropanieństwem i wtedy,a było to już w czasiestudiów,
poznałam Oskara.
Świat mi zawirował, ja razemz nim tak dalece, żezapomniałam
oprzykazaniach babci.
Niby wiedziałam, żeOskar ma wszystkiewady, których nie powinien mieć mężczyzna
stateczny i godny zaufania, alegwizdałam na to.
Na jego życzeniezamieszkaliśmy razem.
Rozpierała mnie ochota, żeby usuwać mu pyłki spod stóp.
Odwalałam za
25.
niego najczarniejszą robota pisałam opracowania i przeprowadzałam doświadczenia, żeby
tylko nie miał sęków na uczelni.
Broniłam jego poglądów jak swoich własnych, zachwycałam
sięwszystkim, co powiedział iwymyślił.
Gotowałam obiady, żeby niemusiałjadać po stołówkach, prałam, sprzątałam.
Chciałam by ć tajedyna, niezbędna, bez której nie potrafiłbyżyć.
Po trzech latachpoddaństwa odkryłam, że on masłabość do dziewczyn i lubi brylować w
ich towarzystwie.
Kiedy pytałam, co znaczą, te schadzkii spotkania, serwował mi gadkęo braterstwie dusz
iuczuciachczysto platonicznych.
Zidiociałam przy nim, to prawda, ale nie dotakiego stopnia, żeby wierzyć w miłość
platoniczną w Oskarowymwydaniu.
Po nocach zacząłmnie prześladować śmiechbabci z zaświatów ijej sakramentalne:
A nie mówiłam!
” Przetarłam oczyi wtedy zobaczyłam, że hodujenawłasnej piersi darmozjada, którynie
potrafi wymienić żarówki ani uprać skarpetek.
Mimo wszystko wciąż jeszcze chciałam go zatrzymać przysobie, lecz już
niezawszelkącenę.
Potrzebowałamkolejnego roku, by odkryć,że rozpuściłam faceta, przechwaliłam, a on
uwierzyłw swoją niezwykłość.
Zmanierowanego typa nie da się przerobić na normalnego, zwłaszcza gdy brakuje mu
poczucia humoru.
Odwrotu niebyło.
Jeżeli nie chciałamhołubićgo wnieskończoność i wbrewsobie, musiałam odejść.
Oskar.
Łucja przerwała pisanie.
Przez chwilę wpatrywała sięwostatnie słowo, jakby nie rozumiała, skąd się wzięło.
Narratorkę nazwała Joanną, Oskar zaś całkiemodruchowozostał Oskarem.
Próbowałaznaleźć inne, niezbyt popularneimię, lecz poza Pankracym, Serwacym i
Bonifacym żadnenie przychodziło jej do głowy.
Zimny maj nie usprawiedliwiał zimnych ogrodników, którzy jako imiona dawno przestali
być atrakcyjni.
W końcu machnęła ręką.
PrawdziwyOskar mógł spokojniezostać bohaterem opowiadania, bonawet jeśli cokolwiek
czytał, to na pewno nie kolorowe magazyny typu
“Tiramisu”.
2
Rodzice Marcelego mieszkali na Żoliborzu Oficerskim,przy jednej z cichychuliczek
okalających Cytadelę.
Łucjatrafiała tam bez trudu, ale nigdy nie mogła zapamiętać adresu.
Nie wiedziała, czy idzie na Forteczną,Kaniowską czyŚmiałą, po prostu szła z
przyjemnością, bo tylko tam mogłaoddychać atmosferą znaną z dzieciństwa.
Onateż wychowała się w takim domu z ogrodem przy cichej ulicyi choć odkilkulat tułała
się po kawalerkach i dziuplach,nigdzie taknaprawdę nie była u siebie.
Przyzwyczaiła się dozgiełkuwielkichmiast, jednakpodświadomie wciąż
tęskniła domałego grajdołka, w którymnawet pociągi kończąswój bieg.
Uliczka Marcelego leżała na skraju dwu światów: za fosą,u podnóża skarpy widać było
Wisłostradę i szalejące samochody,a tu na górze ludzie żyli prawie jak w
Ciechocinku,każdy w swoim domu, każdy odgrodzony żywopłotem odsąsiadów.
Marcelinie tyle mieszkałz rodzicami, ile przy rodzicach.
W ramach usamodzielnianiasię zawładnął przybudówką,w której kiedyś gnieździł się
ogrodnik.
Dla samotnika miejsca wystarczało, gorzej, gdy zeszło się dziesięć, piętnaścieosób, a nie
można było zostać w ogrodzie.
Sobotnia pogodasprawiła, że musieli przenieść grill do mieszkania.
Mięsonatarte ziołami i czosnkiem powędrowało do kuchennego
IrENA MATUSZKIEWICz: Seryjny narzeczony Patronat medialny Radio f poraclnik ksiąd -jpi merlin. pl Copyright by Wydawnictwo WAB. , 2006WydanieIWarszawa 2006 Baśka szykowała śniadanie. Uwijała się cicho i prawieżadne hałasy nie docierały do pokoju. Prawie żadne, chociażwiadomo było, że odgłos czajnika na pewno dotrze. Baścenigdy nie udało się w porę ściągnąć gwizdka, zawszebyłagdzieś dalej niż przy kuchence i chwilę trwało, zanim rozwścieczony pisk przeszedł w głuche pomruki zakończonebłogą ciszą. To wystarczyło, żebyw pokoju obok Łucja gwałtownie przeskoczyła zesnu w jawę. Zazwyczaj leżała, rozmyślając, czy warto zacząć dzień od gimnastyki. Każdegoranka okazywało się, żenie warto,więc ograniczałacały wysiłek dorozplanowania najbliższych zajęć: cozrobić, gdzieiść, dokogo zadzwonić. Tego dnia czekało ją spotkanie z Oskarem. Niewidzielisię od czasu wielkiej awantury zakończonej rozstaniem. Odegrali wtedy niezłe przedstawienie, zakończone prawiehappeningiem zudziałem rozbawionych przechodniów. Ona szłaulicą Długą, unosząc cały swój ruchomy dobytek,czyli plecak, poduszkę, koc i laptop, on wisiał w oknie szóstego piętra i krzyczał na całygłos: ,Jeszcze pożałujesz! ” Tylezapamiętała, chociaż krzyczał dużo więcej, jakby chciał poinformować wszystkiepanny między Długąi aleją Solidarności, żeoto zostajew mieszkaniu sam, przystojny i dowzięcia. Mijając pawilon Pizza Hut, wciąż słyszała jego głos,. a wokół widziała zadarte głowy ludzi. Na szczęście toOskar byłgwiazdą widowiska, nie ona.
Od tamtegodnia minęłytrzymiesiące. Nie żałowała,żeodeszła, żałowała, że zrobiła to tak późno. Zmarnowała cztery długie lata. A może niezmarnowała, może właśnie wydoroślała przynim i nabrała odporności. Baśka powiedziałamądrze: “Potraktuj go jak szczepionkęprzeciwko zdziecinniałym facetom, a wtedy te cztery lata nabiorą terapeutycznego sensu”. Kupiła pomysł, przestałasię boczyć i nawetrazczy dwa pogadała znim przez telefon. Powiedzieli sobiewszystko, co się mówi w takich okolicznościach, to znaczy,że było, minęło, nieczas żałować róż, i takdalej, i że zamiast do siebie strzelać, lepiej zostać przyjaciółmi. Nie paliła się przesadnie do tej nowejprzyjaźni, ale też nie zdziwiłasię, kiedy nieoczekiwanie zadzwonił wczoraj. Gdyby zapraszał ją na zwykłą, towarzyską pogawędkę, powiedziałaby: “Wypchaj się, facet, nie zawracaj głowy”. Nie była ciekawapogawędek z Oskarem. Przez cztery lata rozgryzłago jak pestkę i dobrze wiedziała, jak niewielemiał do powiedzenia. Lecztym razem Oskar nie uderzał wton liryczny, tylko od razuprzeszedł do sedna sprawy: “Oczywiście słyszałaś, że kręcęfilm? ” - spytał i natychmiastdodał: “Dzwonię, bo mamdlaciebiepropozycję niedo odrzucenia. Zawodową,masięrozumieć. Spotkajmy się w naszej herbaciarni”. Nie liczyłanawielkie rewelacje, ale rozpierała ją ciekawość, co też onnazywał propozycją nie do odrzucenia. Byli więc umówieniw “Samych fusach”, przytulnym lokalu na pięterku,gdzieod czasu do czasu spotykała się cała paczka. Bez żadnych powodów,ot, tak sobie pomyślała, że to będzie udane przedpołudnie. Niestety, optymizm niezaradziłsenności. Wchodząc do kuchni, ziewała jak hipopotam. - Zrobiszdzisiaj zakupy? - spytała Baśka. Przeglądała notatki o chorobach przewodu pokarmowego, kończyła jeść śniadanie i już myślała o kolacji. Miała wyjątkowo podzielną uwagę, potrafiła robić kilka rzeczynaraz,i to z dobrym skutkiem.
Gdybynie czekałją ciężki dzieńnauczelni, sama kupiłabycoś do jedzenia. Niemrawe”aha”Łucji zginęło w szerokim ziewnięciu. - Królestwo za filiżankę kawy! - jęknęła. - A skąd ty weźmiesz królestwo, zaspana sieroto? - roześmiała się Baśka. Zdążyła już sprzątnąć po śniadaniu i zwinąć notatki. Stała wdrzwiach gotowa do wyjścia. - Nie mamy kawy? - wychrypiała Łucja. - Nie mamy kawy, królestwai paru innych rzeczy. Nastole zostawiłam ci listę tego, czego nam brakuje. Cicho stuknęły drzwi. Łucja opadła na krzesło. Dochodziła ósma. O dziesiątej powinna być już na Nowomiejskiej,a przecież musiała umyć głowę i zrobić się na bóstwo. Oskarco prawda przestał się liczyć, przynajmniej dla niej, lecz kobieca duma nakazywała,by zobaczył ją piękniejszą, niż zapamiętał. Ledwie otworzyła drzwi do łazienki,zabrzęczałdzwonek. Mogła spodziewaćsię sąsiadki, listonosza, w ostateczności nawetOskara, ale nie Gołąbkowej. Na widok właścicielki mieszkania poczuła lękpomieszany ze złym przeczuciem. Szacowne babsko, zwane przezswoje lokatorki niezbyt pieszczotliwie pokemonem, zjawiało się raz w miesiącu, żeby ponarzekać na drożyzna obgadaćznajomych i odebrać pieniądzeza wynajęcie lokalu. Na rozliczenia było zawcześnie. Gołąbkowa zwykle wpadała pierwszego, przed wieczorem. - Ładne mieszkanko, bardzo ładne - zachwyciła się odprogu, jakby nigdy wcześniej nie widziała dziupli, w którejwychowała dwu synów i spędziła sporo lat,zanim kupiładom gdzieśna Bielanach. Łucja nie pozwoliła sobie na panikę. Spokojnie wyliczyławszystko, co obie z Baśką zrobiły, zanim nora, zapuszczonaprzez ostatnich lokatorów, stała się przytulnym mieszkaniem. Pozdzierały ręce do krwi przy malowaniu ścian,
okienicyklinowaniupodłogi, to raz. Dwa - nadszarpnęły własneoszczędności, wymieniając sedes, wannę i kuchenkę gazową. Gołąbkowa słuchała niezbyt uważnie. - Ładne mieszkanko, i to wsamym centrum! -Rakowiec leży w centrum? - udała zdziwienie Łucja. Zachwyt Gołąbkowej sięgnął zenitu. Bliskość Okęciauznała za drobiazg w porównaniu ze szpalerem lipnaŻwirki i Wigury oraz wspaniałym widokiem z okna. Wystarczyłowspiąć sięna palce, żebyzobaczyć najprawdziwszy bórsosnowy wsercu stolicy. Łucja bez wspinania mogła cieszyćoczy zielenią drzew okalających Cmentarz Żołnierzy Radzieckich,ale nie upatrywała w tym nicszczególnego. Rzadko sterczała w oknie,choćby ze względu na uliczny hałas,a także na brak czasu. Z sekundy na sekundę zyskiwała pewność, żepokemon niefatygował się bezinteresownie,a cogorsza, ten interes jest mocno podejrzany. Nie od dziświedziała, że Gołąbkowa to kobieta średnich interesówi dużych szachrajstw. lubodwrotnie. - Jedna firma szuka dokładnie takiego mieszkania dlazagranicznych gości -sapnęła właścicielka, rozwiewającwszelkie wątpliwości. -Mamy umowę na trzylata! - Głos Łucji zabrzmiał ostroi zdecydowanie. - Toć wiem i w kwestii tej umowy przyszłam. Oni dająwiększe pieniądzeniż wy. Wiadomo, zagraniczni. - Niech pani nie grzeszy! Wzięłyśmy na siebie kosztremontu. Wszystko jest w umowie. - Toć mówię, że w kwestii umowy przyszłam. Nie dała siętrzymać w ciasnym przedpokoju. Zajrzałado kuchni,uchyliła drzwi od łazienki, podreptała do pokoju. Nie mogła przeboleć, że tak łatwo zgodziła się obniżyćczynsz.
Świdrowała chytrymi oczkamina lewo i prawo, węszyła, szukała, bo wiadomo: kto szuka, ten możeczasem cośznaleźć. - Matko przenajświętsza, a to co? - wybąkała, celującpalcemprosto w Wiktusia. - Pomoc naukowa - mruknęła Łucja. Wpierwszych dniach miesiąca Baśka przezornie ukrywałaszkielet za zasłoną, więcjak dotąd Gołąbkowa nie miałaokazji poznać Wiktusia. Teraz za to próbowała napatrzeć sięza wszystkie czasy. Zmrużyłapodpuchnięte oczy tak, żewyglądały jak dwie szparki,otworzyła usta i zastygła w poziewielkiego zdumienia. - Czy moje mieszkanieto urna albo cmentarz,żebyw nimnieboszczyków chować? Nie wynajmowałam lokaluszczątkomludzkim! - wysyczała z oburzeniem. - Wiktuś niejest żadnym szczątkiem. To urodzony kościotrup, fantom, dzieło rąk ludzkich. Rąk, rozumie pani? Gołąbkowa wykrzywiła usta ze wstrętem, za to oczy zachowała chytre, czujne. Wycofałasię do przedpokoju,nibywychodziła, ale wciąż stała w miejscu. Gapiła się na Łucjęi najwyraźniej nie pochwalała zbyt krótkiej podomki i zbytdługich nóg dziewczyny. Widok nie byłbrzydki, wręcz przeciwnie, lecz uroda, jak wiadomo, jest sprawą gustu. Kobiecinaprzywykła doswojego odbicia w lustrze, więc wszystko,co smuklejsze, młodsze i zgrabniejsze, uznawała za nieprzyzwoite. - Wierzy pani, że zagranicznafirma wynajmie kawalerkęna czwartym piętrze, i do tego ześlepą kuchnią - zwątpiłaŁucja. Chciała tylko przerwać nieme oględziny, a całkiemniechcący poruszyła temat, który popłynął jak rzeka. Gołąbkowa, oczywiście, wierzyła, i to głęboko, że ma do zaoferowania najprawdziwszy apartament. Kręcone schody bezspoczników na półpiętrach pozwalały lokatorom zachowaćtężyznę fizyczną, ślepe kuchnie zaś były kawałkiem historii,“tej najnowszej. Gołąbkowa zaliczała je do największychosiągnięć polskich architektów okresu małej stabilizacji.
Podobno władze polityczne,utożsamiane z oszczędnymGomułką, wymyśliły,że wystarczy jedna kuchnia na piętrzedla trzech lokatorów. Architekci, wprzebłysku geniuszu,zaprojektowali kuchnie wkażdym mieszkaniu, tyleże małei ślepe. - Żeby to wiedzieć, trzeba znać historię - oświadczyłaz dumą. Odwróciła się na pięcie iwreszcie wyszła,zostawiając lokatorkę w przekonaniu, że mieszkanie przy Baleya jestcenniejsze od pałacowych luksusów. Łucja nie chciałamyśleć o podejrzanej wizycie, żeby niepsuć sobiednia i nie zamartwiać się na wyrost. Stała podprysznicem i pozwalała wodzie płynąć. Nic tak nie koi rozdrażnienia jak ciepła woda, myślała. Niezdążyła jeszczewytrzeć siędo sucha, kiedy znowu usłyszała dzwonek, dlaodmiany telefoniczny. Kinga, naczelna “Tiramisu”, wybrała najgorsząporę dorozmów. Dzwoniła, by wymóc na Łucji przeróbkę cotygodniowego opowiadania, i to od ręki. Za godzinę chciaławidzieć poprawiony tekst na ekranie redakcyjnego komputera. Nie słuchała protestów, mnożyła listę zarzutów, którenależało uwzględnić w poprawkach. Płaciła i wymagała. - Bohater nie może być głupszy od żony, bo naszeczytelniczki tego nie lubią- wyliczała. -1 nie może uwodzić wszystkich dziewczyn jak leci. Jeżelijuż chcesz pisać o zdradzie, toniech on pokocha jakąślaskęna boku, ale jedną, rozumiesz? 10 Tylko pamiętaj, po szczerej rozmowie z żonąfacet musioprzytomnieć iwrócićna łono rodziny. I niech on takstrasznie nie cuchnie. Przypominam ci, że “Tiramisu” to tygodnikz wysoki ej półki, właściwie najwyższej. Myślisz, żeeleganckieczytelniczki zechcą czytać ojakimś śmierdzielu? Nasze napewno nie. Łucja podziwiała Kingę za tę absolutną pewność, dziękiktórej naczelna “Tiramisu” zawsze wiedziała, co czytelniczkichcą czytać, co lubią i pochwalają, a czego z całą pewnościąnie zniosą na łamach swojego tygodnika. Wszystkie, zdaniem Kingi, lubiły pogodne scenki ze szczęśliwym zakończeniem.
Łucja pisała dla nich takie opowiadania,czerpiącpełnymi garściami z własnych, czasem cudzych doświadczeń. Tym razem licho ją podkusiło i bez upiększeń odmalowaławstrząsającąhistorię Dośki. Jedyną istotną zmianąbyło to, że Władek, mążDośki, zginął w wypadku, a Maciek,mąż narratorki, wciąż żył. I ten żyjący mąż najwięcej namieszał, zwłaszcza psychologowi, który komentował zachowania bohaterówi udzielał fachowych porad. Kingapieniłasięze złości. - Zastanów się - podniosła głos. - Nie dajesz psychologowiżadnej szansy, zmuszasz go, żeby namawiał Ninędo rozwodu. Naszeczytelniczki są tradycjonalistkami, niepopierają zbyt radykalnych rozwiązań. Chyba wiesz, doczegozobowiązuje najwyższa półka? - Do czystości - mruknęła Łucja,bo milczenie w słuchawce niebezpieczniesię przedłużało. Wyobraźnia podsunęła jejwidok bardzo wysokich, zakurzonych regałów. Komu by sięchciało wdrapywać ze ścierką aż pod sufit? Łucji na pewno nie. - Mówiszo czystości moralnej? A wiesz,że to niezłametafora -pochwaliła Kinga.
11. Odłożyła słuchawkę, zostawiając Łucję z poważnym dylematem, komu bezpieczniej podpaść: czy Oskarowi, któryledwie napomknął o jakiejś propozycji, czy Kindze, któradawała jej pracę i płaciła nie najgorzej. Prawdę mówiąc, Łucja nie miała wyboru. Sięgnęła polaptop. Poranek nie wydawałsię już taki pięknyjak godzinęwcześniej. Zadzwoniła do Oskara, żebyodłożyć bądź przełożyć spotkanie. Początkowoupierał się, kwękał cośo castingui o tym, że o dwunastej jego propozycja traci aktualność, alenie z Łucją takiegadki. - Rozumiem - powiedziała. - Nie było propozycji, niemusimy się spotykać. Nie zdążyładodać: “Cześć! “, a już wpadł jej w słowo,obiecał poczekać. Niewiedziała,na czym mu zależało:nawspółpracy, czy na pochwaleniu się sukcesem, więc przyjęła,że ta druga hipoteza bardziej pasuje do Oskara. Odszukała w laptopie opowiadanie, które tak silniewzburzyło Kingę. Przerabianie dobrego tekstu, myślała, jestjak własnoręcznewbijanie zadry pod paznokieć: bolesneibezsensu. A jaki sens ma przerabianie chamowatego brutala na miłego faceta wtypie czytelniczek “Tiramisu? ” Tengnojek pęka teraz ze śmiechu gdzieśw zaświatach. Wzdrygnęłasię na wspomnienie upiornego Władka, przechrzczonego wopowiadaniu na Maćka, i w tej samej chwili usłyszałaza plecami przeciągły jęk, do złudzeniaprzypominającyśmiech osła. Na szczęście to nie Władek rechotał, tylkosąsiad za ścianą wiercił kolejną dziurę, coznaczyło, że ranekupłynie przy akompaniamencie najprawdziwszej muzykitechno. Sąsiad, niestety, bardzo często tak wiercił, i to oróżnychdziwnychporach. Z dwojga złego wolała już samoloty,które nadRakowcem latały tak często, jak gołębie nad innymiosiedlami. 12 Praca nadtekstem szła ciężko. Nie wystarczyłozmienićjednego bohatera, trzeba było,do kompanii, zmienić wszystkich,
przerobić zakończenie, a całemu utworowi nadaćzupełnie inny wydźwięk, głupszy od pierwotnego, niestety. Łucja co chwila odrywała oczy od ekranu,żeby spojrzeć nazegarek. Kiedy wreszciewstała odstołu, było tak późno, żezdążyła jedynie zadzwonić po taksówkę i pozapinać guzikiprzy bluzce. Wybiegając z domu, wcale a wcale nie przypominała bóstwa, w które zamierzałasię wcielić. Sala na piętrze świeciła pustkami. Łucja była wściekła, żena próżno telepała się taki kawał drogi, ijednocześnie zadowolona, że Oskar jej nie widzi. Jeszcze bypomyślał, że toz tęsknoty za nim tak podupadłana urodzie! Usiadław kącie plecamido wejścia, zamówiłakawęi wreszcie mogłalogicznie pomyśleć. Los, przeznaczenie, nic innego. To lospostawił na jej drodze Gołąbkową, potem Kingę. A dlaczego? To proste: żeby nie musiała oglądać triumfującegoOskara. Cóż takiego mógł jej zaproponować ten palant? Zresztą cokolwiekby zaproponował, i tak byłoby to poniżejgodności Łucji. U wielkiego reżysera, na przykład u Mistrza,chętnie ustawiałaby dekoracje, byle tylko otrzećsię o filmową kuchnię, coś podpatrzyć, czegoś się nauczyć. Aczegomogłasię nauczyć od Oskara,który przez całe studia żerował na jej pomysłach? Ledwie zdążyła się ucieszyć, że do spotkania nie doszło,ktoś zasłonił jej oczy. Nie słyszała kroków, poczuła tylkoduże, męskie ręce na swojej twarzy. - Oskar? -Małemu Jasiowi wszystko kojarzyło się zczterema literami, tobie z pięcioma. Roześmiała się i poderwała z krzesła, żeby uściskać Marcelego, jednego z najmilszych kumpli. Przy powitalnymmiśku okazało się, żespotkanie wcale nie było przypadko13. we. Marceli niósł wiadomość od Oskara, a więc w jakimśsensie był znakiem losu, który to los niczego nie odwołał,jedynie próbował przeciągnąć w czasie. Oskar chciał widziećŁucję wczesnym popołudniemu siebie w domu.
Zmarkotniała. Przez trzy miesiące zdążyła już zapomnieć, co dlaniegoznaczyło wczesne popołudnie. Gdy byli razem, zdarzało się, że sypiał dodwunastej, a wtedy wczesne popołudnie mocno zahaczało o wieczór. Niemiałaochotyodwiedzać go w domu, zwłaszcza wieczorem. - Kiepsko wyglądasz, balowałaś w nocy? - zainteresowałsię Marceli, moszcząc sobie poduszkę na ławie. - Między balami czasem jeszcze pracuję. Ostatnio przeważnie pracuję. - W sobotę urządzam grilla, wpadnij z Baśką- powiedział. - Steve chce z tobą pogadać. - Wiem, kim jest Baśka i dlaczego chcesz ją widzieć,natomiast nie mampojęcia, nakogo teraz mówimy Steve? Steve okazał sięnową zdobyczą towarzyską, bardzo cenną, bo nafaszerowaną dolarami. Niktnie wiedział dokładnie, ile miał kasy, leczmusiał mieć dużo. Mieszkał w Stanach, zajmował się produkcjąfilmów, co,jak wiadomo, niejest profesją biedaków. Polskie kino nie było mu obce,nie mylił szkoły polskiej z kinem moralnegoniepokoju,miał swoich ulubionych reżyserów i aktorów, ale interesował się przede wszystkim młodymi twórcami. - Równy facet- zapewniał Marceli. - Znasz go, musisz goznać, byliście na jakiejśwspólnej balandze. -Wżyciu! - Przedrinkowałaś inie pamiętasz. -Akurat. Mogę nie pamiętać wszystkich twórców włoskiego neorealizmu, zgoda, ale nadzianego producenta zzaoceanu napewno bym zapamiętała. Najwidoczniej to onprzedrinkował i coś pomylił- westchnęła z żalem. - Nie 14 znam producentów krajowych, co dopiero zagranicznych. Gdybym tylko wiedziała, skąd wyszarpnąć forsę, kręciłabymfilmy. Co z tego, że mam bombowy pomysł, jeżeli szczęściezarechotało nie do mnie?
Marceli oczywiściesłyszał o filmieOskara. Dużo ludziz paczki słyszało, bo Oskar bardzo przeżywał swój debiut,jednak nikt nie wiedział,o czym to będzie film i za czyjepieniądze zostanienakręcony. Podejrzewali tak isiak, trochę fantazjowali,jak zwyklew sytuacjach, gdy nic dokońcanie jest wiadome. Łucja nie czuła się na siłach,by dźwigaćdłużej ciężar niezaspokojonej ciekawości. I choć pół godziny wcześniej obiecywała sobie,że nie pojedzie na spotkaniez Oskarem, to nagle jednym haustemdopiła kawę i zaczęłasię bardzo śpieszyć, żeby nie przegapić tej zagadkowej pory,którą on nazywał wczesnym popołudniem. Z “Samych fusów” naDługą nie było daleko. Rodowitywarszawiak, byćmoże, rozglądałby się za taksówką lubautobusem, ale nie Łucja, która nawet leniwego Oskara przyzwyczaiła do spacerów. Szła raźnym krokiemi próbowałaprzemyślećkilka spraw. W głębi duszy trochęzazdrościłakolegom. Wprzeciwieństwie do niej wydawali się urządzeniw zawodzie i pewni siebie. Co do Marcelego niebyło wątpliwości: od początkustudiów miał sprecyzowane zainteresowania ipoza teatrem nic się dla niego nie liczyło. Dziękiwstawiennictwu Mistrza dostał ciekawą propozycję nowegoodczytania Fredry i od września zaczynał pracęw teatrze. Był zachwycony, a Łucja cieszyła sięrazem z nim. Natomiast kariera Oskara wydawała się kpiną losu, jawną niesprawiedliwością. W przeciwieństwiedo Marcelego Oskarposiadałtalentw ilościach śladowych. Gdyby nie powtarzałw kółko, że go ma, nikt by się nie domyślił. Najgorszejednakbyło to, że Oskar nie czuł literatury ani filmu, nie potrafiłopowiadać słowami ani obrazami. Jedyne, co go naprawdę
15. fascynowało, to kino akcji, zwłaszcza zaś filmy z pościgamisamochodowymi. “Ktoś, kto klasę filmu mierzy ilością złomu, powinien zostać rajdowcem albo monterem”, powiedział kiedyś Mistrz. Oskar nie był mocny w wyciąganiuwniosków, pośmiał sięi dalejstudiował reżyserię. Co ja w nim widziałam oprócz imienia? -zastanawiałasię Łucja. Wszystko przez to imię. Każdy filmowiec marzyo Oscarze, a ja go sobie zdobyłampierwsza. Na oko niezłastatuetka, tylko bardzotrudna wewspółżyciu. Cośjej jednak w duszy szeptało, że sama siebie okłamuje. Był czas, kiedyszalała za Oskarem,a że potem jej przeszło,to już całkiem inna historia. Bezspecjalnych sentymentów wchodziła do wieżowca,w którym nawet nie zdążyła się zasiedzieć. Dopóki wynajmowali różne klitki i kawalerki, dopóty byłaszczęśliwa. Urządzała je i upiększałapo swojemu, co Oskarowi odpowiadało. Mieszkanie warszawskie było prezentem od jegorodziców. I nagle Oskar zaczął bardzopilnować, żeby Łucjanie zawalała wnętrz swoimi drobiazgami. Na każdym niemal kroku sprowadzał jej obecność do roli gościa hotelowego. Czy możnasię wzruszać na wspomnienie hotelowegożycia? Naciskając guzik dzwonka, Łucja czuła się wolna, raznazawsze wyleczona z mieszkania i jego lokatora. Oskar trochę się zmienił ibodaj wyprzystojniał. Włosyściął bardzo krótko, tuż przy skórze i podobnie potraktowałwąsy. Zostawił na twarzy jedynie cień zarostu, rodzaj oprawydla bardzo ładnychust i zębów. Patrzył na Łucję po swojemu, toznaczy ironicznie i spode łba. - Świetnie wyglądasz! - powiedział. - Nie wysilaj się - mruknęła nieprzychylnie. - Jestemzmęczona, nie mam ochoty na żarty.
- Hm. Przy mnie nigdy nie byłaśtaka wymoczona -przyznał z uśmiechem, który Łucję wkurzył jeszczebardziejniż przesadne zachwyty nad jej wyglądem. 16 Gestem ręki zaprosiłją do pokoju. Zagłębionaw fotelu,patrzyła obojętnie na pogrzebanąraz na zawsze miłość swojego życia. Sama była zdziwiona, że to,co uważałaza wielkieuczucie, tak szybko zmieniło sięw wielką obojętność. Oskarz dużą pewnościąi swobodąrozprawiało filmie. Nie kręcił go dla siebie, tylko dla widza, więc uwzględniałtak zwany gust zbiorowy, o którym wiedział nadspodziewanie dużo. Jak wykazująsondaże, perorował, współczesnywidz przepada za pościgami, mordobiciem, a takżetwardąmęską gadką, i dobre kino musi mu to wszystko zapewnić. Nawet seks nie jest już taki ważny jak kiedyś, chociaż trudnosobie wyobrazić film bez dwóch, trzech numerków. Przewidywał jeden,za to ostry jakbrzytwa. Łucja słuchała z coraz większym przygnębieniem. Gotowa była zazdrościć Oskarowi, chociaż jeszcze dwa,trzy latatemu gardziłakomercją. Miała kilkaniezłych pomysłów,w tym jedenna groteskę poświęconą Gałczyńskiemu, alenikt nie chciał ich kupić. Mistrz chwalił, zachęcał do wytrwałości i na tym koniec. W czasach, kiedy najwięksi reżyserzy boksowali się o pieniądze, tylko cud mógł sprawić,żektóryś z producentówchciałbypromować debiutantkę. Odłożyła ambicje na czas bliżej nieokreślony, co nie znaczy,że zrezygnowała z nich zupełnie. Oskar zawsze szedł na skróty i tym razem chyba wygrał. Co z tego, że kręcił jeden ztych głupichfilmików, o którychzapomina się natychmiast po skończeniu projekcji? Liczyłosię, że to on kręcił, a jej proponował zagranie tytułowej roli. Niewielkiej co prawda, lecz na tyleważnej, że miała szansęstać się kultowa. Zapewniał,że wokół pływaczki kręci sięcała akcja, zbrodnie, pościgi i tak dalej. Kult w wydaniuOskara też musiał być płaskijak cała reszta. - Odbiło ci! - spytała zaskoczona.
17. - Nie, dlaczego? Zagraj u mnie, choćby przez wzgląd nadawne sentymenty. Rozumiesz? Otóż nie rozumiała, ale też nie chciała przedwcześniewyskakiwać ze swoimi obawami. Miała przed sobą facetapamiętliwego i zawziętego. Taki facet mógł krzyczeć przezokno:Jeszcze pożałujesz”, bo to do niego pasowało. Natomiast z całą pewnością nie mógł pielęgnować sentymentówdodziewczyny, która go porzuciła. I czy on w ogólewiedział, co to sentyment? - Nie jestem aktorką. -Daszsobie radę. Uczyli cię, czego wymagaćod aktorów,to tego samego będziesz wymagała od siebie. Jaki to problem? Stworzyłem tę rolę z myślą o tobie. Pływaczka to silnadziewczyna, jednocześnie bardzo kobieca. No wiesz,dołkiw policzkach, ujmujący uśmiech, brązowe oczy. Mam cidalej tłumaczyć? - Daruj sobie. Dowiemsię, jak przeczytam scenariusz. - Wszystko w swoim czasie. Teraz kręcimy pleneryw Świdrze. - Teraz? Okazało się, że nie teraz, tylko w poniedziałek przed południem. Łucja nie mówiła ani tak,ani nie. Milczała i ważyła propozycję. Z wyjątkiem pieniędzy, o których Oskarwspominał dośćmętnie, wszystkoprzemawiało za tym, żebypożegnać się i pojechać do domu. Powoli zaczynała chwytać, o co wtej całej gierce może chodzić. Nie o pływaniei nurkowanie,bo od czego sąkaskaderzy istatyści. Oskarchciał kręcić film i jednocześnierobić kino: wrzeszczeć naŁucję, że źle się rusza,źle
mówi i jest do niczego. Na planie,przy wszystkich, żeby mieli ubaw. Wkurzyła się ispojrzałanieprzychylnie. Akurat pytał, czy zaparzyć herbaty, i to spojrzenie jakoś nie pasowało do pytania. Sięgnęła po torebkę,ale był szybszyi przytrzymał jej rękę. 18 - Nigdy nie myślałaś, żeby wrócić? -Puszczaj! - Okay! W poniedziałek wyjeżdżamyo dziesiątej - powiedział. Łucja zapomniała o zakupachi na kolację mogła podaćjedynie herbatę na smyczy. Czego jak czego, ale herbatyw domu niebrakowało. W kuchni leżały cztery opakowaniapodłej gatunkowo mieszanki, którą dzień po dniu kupowała na wszelki wypadek i przez roztargnienie. Cztery razyosiemdziesiąt saszetek, myślała, to dasię pić. Sama już niewiedziała, co ją bardziej mierzi: herbaciany, nieapetycznynalotna szklance czy własna lekkomyślność. Ot, choćbyi dzisiaj. Prawdę mówiąc, nie zapomniała o zakupach, zrobiła je, lecz przez roztargnienie pomyliła to, co konieczne,z tym, co piękne. Konieczne byłybułki, masło, szynka, onazaś straciła głowę dla czarnych stringów i biustonosza haftowanego w motyle. Po rozmowie z Oskarem czułasię podle,potrzebowała choć odrobiny piękna, by odzyskać równowagęducha. Zamiast iśćprosto do metra, zboczyła na Senatorską i tam, w swoim ulubionym butiku,odnalazła pięknozaklęte w czerni i motylkach. Kompletbył uroczy, lecz niejadalny. Na wszelkiwypadek w ogóle nie wyjmowałagoz torby, żeby nie drażnić Baśki. Wydała wszystkie pieniądze,które miała przy sobie, więc nakolację podała herbatę i gotowca typu: “Taka jestem zaganiana, że nie zdążyłam. ” Baśka udawała lubnie udawała, że czyta. Kartkowałapodręcznik, wymachiwała kolorowymi mazakami
iznowuudawała lub nie udawała, że w całym pokojujest tylko onai taksiążkao chorobach przewodu pokarmowego czy innych okropieństwach. Gdyby chociaż mruknęła: “Bo z tobąto tak zawsze” albo”Następnym razem nie obiecuj”, wszystko jedno co, byle zagłuszyćciszę i daćŁucji możliwość
19. zgrabnej riposty, życie wróciłoby do normy. Dajmy na toBaśkamówi: “Zawiodłaśmnie, jesteś nieodpowiedzialnai masz głowę jak sito”. Na coŁucja odpowiada,szczerząc zęby: “Głowę mam całą, tylko mózgnieprzystosowany doprozy życia”. Jednym żartem, jednym zdaniem rozbroiłabygniewBaśki. Wreszcie nie wytrzymała: - Chyba zadzwonię, żeby przywieźli nam pizzę - rzuciław przestrzeń, ni to do przyjaciółki, ni do Wiktusia. Baśka oderwała oczy od książki. Nie wydawała się wkurzona, raczejzapracowana i nieobecna duchem. W Łucjęwstąpiła nadzieja. Znowu oceniła według swojej miarkii trafiła kulą w płot. Baśkabyła niepodobnado niejani donikogo innego, jedyna w swoim rodzaju. Nie dąsała się,tylko uczciwie zakuwała do egzaminu. - Mogę ci wymienić conajmniej trzy powody,dla których niepowinnaś obżeraćsiępizzą na noc -powiedziała. -Dzięki. Będę zdrowsza beztej wiedzy,tyle że wciążgłodna. - Nikt jeszczenie umarł po jednejprzegwizdanej kolacji. -Z takim podejściem do diety rośniesz na fajnąlekarkę! - zgorszyła się Łucja. -Wyluzuj! - Łatwo powiedzieć. Wiesz,co ja dzisiaj przeżyłam? Dzień świra. alboraczej świrówy? A może świrki? Jaki jestrodzaj żeński od rzeczownikaświr? - Czy ja wiem? - Baśkawzruszyła ramionami.
-Widaćrodzaj żeński jest niepotrzebny. To wyłączniemęski standucha i nas nie dotyczy. - Myślisz? Zresztą nieważne. To był okropny dzieńi chciałam się jakoś pocieszyć - powiedziałaŁucja. I dodałasmętnie: - Poniosło mnie aż do Oskara. Wiedziała, że taki szept bardziejzaciekawi Baśkę niż opowieść ze wstępem, rozwinięciem izakończeniem. Trafiła 20 w dziesiątkę. Przyjaciółka poprawiła się w krześle, spojrzałauważnie, chociażksiążki jeszcze nie odłożyła. - Mówiłaś, żedrogi powrotnej nie ma, że zaorana? -Przestań się czepiać. Dawno mnie tam nie było, prawietrzymiechy. Naprawdę nie chcesz pizzy? Szkoda. Tłumaczęci więc, żeod rozstania, to jest, odkąd sprowadziłam siętutaj,traktujęswojego byłego jak powietrze. To on zadzwonił z propozycją, żebymzagrała w jego filmie. Poszłam omówić szczegóły. Teraz dopiero Baśka odsunęła podręcznik takgwałtownie, że mazaki pospadały na podłogę. Oskar i filmto byłocoś nowego i zaskakującego. Niby każdy reżyser ma prawokręcić filmy, ale dlaczegonieŁucja, nie Marceli ani ci inniz grupy, młodzi, zdolni i napompowani ambicją, tylkoOskar? O nim wciąż słyszała,że jest facetem bezpomyślunku i układów, czyli kompletnymzerem zawodowym. Nawetgdyby tę opinię podzielić przezdwa, uznać, żejest skażonakoleżeńską zazdrością, to i tak niewielezostawałona obronęOskara. Może tylkoimię. Oparła brodę na splecionychdłoniach i patrzyła wyczekująco. - Gadaj, dlaczego grasz, a nie kręcisz?
Pytam ofilm, nieo życiowematactwa, w których jesteś coraz lepsza. - Wydaje ci się, bo rośniesz - mruknęła Łucja. - Żyjęprawdą i korzonkami, nie widać? Awracając doOskara, to. sama nie wiem. Wierzę mu i nie wierzę. Mówi, że mawszystko: własny, pierwszorzędny scenariusz, sponsora, czyli kasę,i zamówienie. Kasę i zamówienie mógł załatwić, bajerowaćumie, a i cuda się zdarzają. Scenariusz mnie męczy,rozumiesz? Oskar nie mógł go napisać: nie to pióro, nie taklasa. W szkole ani jednej etiudy nie wymyślił sam, bo jak tylkoruszył rozumem,to lepiej, żeby w ogóle nie ruszał. I zobacz,jak wyszło: on kręcifilm według własnego,powiedzmy,żewłasnego, scenariusza, amnie chce obsadzić w roli baby21. -ryby. To jasne, że zagram lepiej niż naturszczyk i na pewnotaniej niż gwiazda, chciałabym tylko wiedzieć: w czymzagram? - Przejrzyj scenariusz. -No co ty! Pomysły i scenariusze się ma, ale się o nichniekłapie dziobem, przynajmniej w naszym środowisku. “Wejdę do obsady, to się dowiem. - A wejdziesz? -Cóż mi zostało? Cztery zęby, rozpacz, artretyzm i fortepian, jakby powiedział poeta Konstanty. Dla chleba,dlakasy zagram nawet u Oskara. To znaczy, myślę, że zagram,bo pewna jeszcze nie jestem. - Dobra, a twój film? Od trzechmiesięcy słyszę o bombowym pomyśle! - Bo to jest bombowy pomysł! - wykrzyknęła Łucja. Podbiegła do Baśki, osunęła się na podłogę tuż przykrześle i zajęczała cichutko.
- Basieńko, przytulmnie, przytul ipowiedz,że nakręcęfilm na miarę Oscara. Amerykańskiego, rzecz jasna. O wielkiej miłości, ofatum i śmierci. Baśka roześmiała się, przygarnęła głowę Łucji do swoichżeber, pogładziła i utuliła. - Nakręcisz. Oczywiście, że nakręcisz, pod warunkiem,że wogóle zaczniesz. Łucja zamruczała niewyraźnie ipodniosła sięz klęczek. Nie chciała słuchać wymówek. Temat był śliski iniejednoznaczny, a przyjaciółka nie miała zielonego pojęcia o produkcji filmów, nieznała środowiska ani układów. Patrzyłaze swojego punktu widzenia: badanie, diagnoza, lekarstwo. Baśka była kochana,lecz zamożna z domu i głucha na takoczywiste argumenty, jakchoćby ten, że aspiracjami artystycznyminie można zapłacić za czynsz, buty i pizzę. Wciąż. powtarzała: “skup się na tym, co cię naprawdę interesuje”. 22 Łucję interesowało mnóstwo różnych rzeczy, przede wszystkim dobre kino. Całkiem poważnie myślała,żeby wpisać sięwnurt filmów niskobudżetowych, nakręcić ciekawy obrazi w ten sposób zaistnieć. Wielu znakomitych reżyserówo światowej sławietak właśnie zaczynało. Lynchowi drogędo filmów wysokobudżetowych utorowała Głowa do wycieraM,Jarmuschowi Nieustające wakacje. Niestetybyła to drogamozolna i mimo wszystko wymagająca jakichś tam pieniędzy, żeby poza wielką wytwórnią wyprodukować obraz,który zachwyci kogoś więcej niż tylko reżysera. Dla takichjak ona, młodych izupełnie nieznanych, było jeszcze kinooffbwe, coraz popularniejsze także w Polsce. Niestety, Łucjanieczuła w sobie dośćsiły na eksperymenty formalne. Napoczątek chciała zrobićdobry,klasycznyfilm, na który miała już pomysł. Biegała tui tam, szukała odpowiednich ludzii jakna razie niemogła się pochwalićwiększymi osiągnięciami. Środowisko filmowców dawno już przestało skupiać sięwokół
autorytetów. Rządzili ci, co mieli kasę: producencii telewizja. Do ludziz kasą Łucja nie miała dostępu. A Baśkawierciła jej dziurę w brzuchu, kazała się skupiać na tym, conajważniejsze. Siedem lat różnicy to pokoleniowa przepaść,pomyślała ze smutkiem. Brudne szklanki zjechały na brzeg stołu, przed Łucjąstanął laptop, co znaczyło, że najpóźniej pojutrze Kingadostanie swoje opowiadanie na rozkładówkę. Tym razemtematem przewodnim byłanadopiekuńczość. Dlaczego nieumiem kochać? , wystukała Łucja. -Scenariuszczy pańszczyzna? - zainteresowała się Baśka. - Około stu pięćdziesięciu wierszy o zagłaskiwaniu kotana śmierć, czyli wynurzenianarratorki Joanny, oparte naprzeżyciach własnych autorki. -Znaczypańszczyzna.
23. Pisanie opowiadań wcale nie było dla Łucji pańszczyzną. Zanim zaczęła współpracowaćz Kingą, nierazmyślała, żejeśli nie wyrzuci z siebie tych wszystkich przemyśleń gromadzonych latami, tego całego balastu swoich i nie swoichdoświadczeń, to w końcu pęknie. Jedni ludziedoskonalepotrafią żyć z balastem, inni zaczynają pisać pamiętniki,dzienniki, diariusze, wspomnienia, co tam się komu zamarzy. Łucjawybrała opowiadania, jako żetaforma najmniejprzypomina spowiedź. Pisząc opowiadanie, nie trzebakurczowo trzymać się chronologii, można dowolnie przebieraćw bogatym materiale i patrzeć na jedno wydarzeniez różnych punków. Łucja była już własną matką, babką i kuzynką, nawet wujem, nie mówiąco koleżankach i sąsiadkach. Zmieniała imiona, miejsca i szczegóły, żeby jej bohaterowie,oczywiście ci żyjący, biorąc do ręki “Tiramisu”, mogli powiedzieć: “Ojej, to nietylko mnie prześladują takie głupiehistorie! ” Łucja bardzo lubiła opowiadania jeszcze iz tegowzględu, że przynosiły jej konkretne pieniądze. Pojawiłam się na świecie w drodzepączkowania. Mama,niczym kwiatek, wypuściła pączek, pozwoliła mu podrosnąć, potem zerwała, ubraław kaftanik i nazwała Joanną. To była pierwsza, całkowicie własna wersja mojego poczucia. Nieco później, bodajw przedszkolu, poznałam te z bocianem, alenigdy w nią nieuwierzyłam. Latembociany podchodziły pod nasz dom, patrzyłamnaich długie, ostre dzioby i chociaż miałam zaledwiekilka lat,nie powierzyłabym takim dziobomdelikatnego niemowlaka. Odrzucałamteż wariant o kupowaniudzieci w sklepie. To były czasyprzeraźliwie pustych półek, na których nigdy niewidziałam żadnego dziecka, a przecież musiałabym zauważyć, gdyby leżało. Udziałumężczyzny w moim poczęciu nie uwzględniałam,bo zgodnie z tym, comówiła babcia, mężczyźni byli bezużyteczni, z wyjątkiem świętejpamięci dziadka Konstantego. Tak wiec pozostawało tylko pączko wanie. 24
Odkąd pamiętam, żyłamw typowym domu kobiet. Pięć nas było pod jednym dachem. Parter zajmowała babcia, piętro ciociaz córką i mama ze mną. Dziadek nie żył od wielulat, jedynie jegoportret niezmiennie wisiał nad łóżkiem babci. Po wujku i moimojcu nawet tyle nie zostało. Biedacy nie zdążylisię zasiedzieć,przebiegli przez nasz dom jakoś tak chyłkiem,bokiem, zabierając zesobą wszystkiewspomnienia. Wujek najpierw stoczyłsię w pijaństwo, zarazpotem z dachu, natomiast co do ojca nie mam jasności. Zaszyłsię w Bieszczadach takskutecznie,że słuch ponim zaginął. Ktoś, niepamiętam już kto, przyniósł wiadomość o jegośmierci. Babcia mruknęła wtedy: “Cóż, koniec czeka nas wszystkich jednakowy, różnimysię tylkosposobem życia. Mężczyźni w większościnie potrafiążyć godnie”. Mimo że byłam już dużą dziewczynką,nie do końca zrozumiałam, co chciała przez to powiedzieć. Jednoprzyjęłam zapewnik: babcia umiałagodnie żyć, inni, zwłaszczamężczyźni, nie umieli. Ale dlaczego? “Dorośniesz, tozrozumiesz”,mówiła babcia. Obawiam się, że mimo upływu lat nie zrozumiałam. Oczywiście wiedza zdobyta na lekcjach biologii zmusiła mniedo zweryfikowania poglądów na pączkowanie, jednak zasianaprzez babcię nieufność dopłci brzydkiej wgryzła sięw duszę, ktowie, czy nie na zawsze. Kiedy moi rówieśnicy łączyli się w pary, ja na wszystkich kumpli patrzyłam oczami babci. Odpadalizbyt przystojni i wygadani,bo nie pasowali do obrazu dziadka Konstantego. Odpadali nadmiernie ambitni i towarzyscy,bo za bardzoprzypominali mojegoojca i wuja. Mogłam więc przebierać jedynie wśród rodzimychodrzutów. Powolizaczęłam się godzić ze staropanieństwem i wtedy,a było to już w czasiestudiów, poznałam Oskara. Świat mi zawirował, ja razemz nim tak dalece, żezapomniałam oprzykazaniach babci. Niby wiedziałam, żeOskar ma wszystkiewady, których nie powinien mieć mężczyzna stateczny i godny zaufania, alegwizdałam na to. Na jego życzeniezamieszkaliśmy razem.
Rozpierała mnie ochota, żeby usuwać mu pyłki spod stóp. Odwalałam za 25. niego najczarniejszą robota pisałam opracowania i przeprowadzałam doświadczenia, żeby tylko nie miał sęków na uczelni. Broniłam jego poglądów jak swoich własnych, zachwycałam sięwszystkim, co powiedział iwymyślił. Gotowałam obiady, żeby niemusiałjadać po stołówkach, prałam, sprzątałam. Chciałam by ć tajedyna, niezbędna, bez której nie potrafiłbyżyć. Po trzech latachpoddaństwa odkryłam, że on masłabość do dziewczyn i lubi brylować w ich towarzystwie. Kiedy pytałam, co znaczą, te schadzkii spotkania, serwował mi gadkęo braterstwie dusz iuczuciachczysto platonicznych. Zidiociałam przy nim, to prawda, ale nie dotakiego stopnia, żeby wierzyć w miłość platoniczną w Oskarowymwydaniu. Po nocach zacząłmnie prześladować śmiechbabci z zaświatów ijej sakramentalne: A nie mówiłam! ” Przetarłam oczyi wtedy zobaczyłam, że hodujenawłasnej piersi darmozjada, którynie potrafi wymienić żarówki ani uprać skarpetek. Mimo wszystko wciąż jeszcze chciałam go zatrzymać przysobie, lecz już niezawszelkącenę. Potrzebowałamkolejnego roku, by odkryć,że rozpuściłam faceta, przechwaliłam, a on uwierzyłw swoją niezwykłość. Zmanierowanego typa nie da się przerobić na normalnego, zwłaszcza gdy brakuje mu poczucia humoru. Odwrotu niebyło. Jeżeli nie chciałamhołubićgo wnieskończoność i wbrewsobie, musiałam odejść. Oskar. Łucja przerwała pisanie. Przez chwilę wpatrywała sięwostatnie słowo, jakby nie rozumiała, skąd się wzięło. Narratorkę nazwała Joanną, Oskar zaś całkiemodruchowozostał Oskarem. Próbowałaznaleźć inne, niezbyt popularneimię, lecz poza Pankracym, Serwacym i Bonifacym żadnenie przychodziło jej do głowy. Zimny maj nie usprawiedliwiał zimnych ogrodników, którzy jako imiona dawno przestali być atrakcyjni.
W końcu machnęła ręką. PrawdziwyOskar mógł spokojniezostać bohaterem opowiadania, bonawet jeśli cokolwiek czytał, to na pewno nie kolorowe magazyny typu “Tiramisu”. 2 Rodzice Marcelego mieszkali na Żoliborzu Oficerskim,przy jednej z cichychuliczek okalających Cytadelę. Łucjatrafiała tam bez trudu, ale nigdy nie mogła zapamiętać adresu. Nie wiedziała, czy idzie na Forteczną,Kaniowską czyŚmiałą, po prostu szła z przyjemnością, bo tylko tam mogłaoddychać atmosferą znaną z dzieciństwa. Onateż wychowała się w takim domu z ogrodem przy cichej ulicyi choć odkilkulat tułała się po kawalerkach i dziuplach,nigdzie taknaprawdę nie była u siebie. Przyzwyczaiła się dozgiełkuwielkichmiast, jednakpodświadomie wciąż tęskniła domałego grajdołka, w którymnawet pociągi kończąswój bieg. Uliczka Marcelego leżała na skraju dwu światów: za fosą,u podnóża skarpy widać było Wisłostradę i szalejące samochody,a tu na górze ludzie żyli prawie jak w Ciechocinku,każdy w swoim domu, każdy odgrodzony żywopłotem odsąsiadów. Marcelinie tyle mieszkałz rodzicami, ile przy rodzicach. W ramach usamodzielnianiasię zawładnął przybudówką,w której kiedyś gnieździł się ogrodnik. Dla samotnika miejsca wystarczało, gorzej, gdy zeszło się dziesięć, piętnaścieosób, a nie można było zostać w ogrodzie. Sobotnia pogodasprawiła, że musieli przenieść grill do mieszkania. Mięsonatarte ziołami i czosnkiem powędrowało do kuchennego