uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 755 908
  • Obserwuję765
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 027 150

Iris Johansen - Korona

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Iris Johansen - Korona.pdf

uzavrano EBooki I Iris Johansen
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 63 osób, 64 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 378 stron)

IRIS JOHANSEN Korona

1 29 stycznia, 1587 Sheffield, Anglia Syrena! Kate siadła na łóżku, dysząc i próbując zapanować nad przeraże­ niem, które ją ogarnęło. Czy wykrzyczała to słowo na głos? Dobry Boże, spraw, by nie. Ale w gardle tak ją drapało, że wiedziała, iż się zdradziła. Cofnęła się do wezgłowia, skuliła i otarłszy łzy z policzków, utkwiła przerażone spojrzenie w drzwiach. Jeśli krzyczała, wkrótce się pojawią. Usłyszy kroki, drzwi się uchylą... Ciągle jeszcze żadnego odgłosu. Może nie zawołała głośno, a nawet jeśli, to udało jej się ich nie zbudzić. Może Bóg się nad nią zlituje i tym razem... Kroki. Zamknęła oczy czując, jak serce ściska jej śmiertelne przerażenie. Zebrała się w sobie, usiłując nad nim zapanować. Nie dopuści, by zauważyli jej słabość - pomyślała hardo. Oczywiście, wyparliby się, ale ona wiedziała, że lubią, gdy jest strwożona. Strach stanowił broń w walce, którą z nią toczyli. Zwykle nie ulegała łatwo lękowi, ale po tym śnie zawsze czuła się tak roztrzęsiona i zagubiona, że... - Ach, dziecię! Znowu ten sen? 7

Otworzyła powieki i zobaczyła w progu Sebastiana Landfielda. W ręku trzymał lichtarz ze świecą. Koszula nocna i przetarta, szara peleryna przywarły mu do ciała, tak że wyglądał na bardzo kruchego i słabego. W blasku świecy potargane, siwe włosy wyglądały jak aureola otaczająca pomarszczoną twarz, a szare oczy zasnuła mgiełka, gdy popatrzył na dziewczynę. - Modliłem się, by to nie nadeszło. Jakże mnie boli, gdy widzę twe cierpienie. - Ja wcale nie cierpię. Nie mogła się powstrzymać od choćby cienia oporu, choć wiedziała, że przyjdzie jej za to zapłacić. Zbliżył się do łóżka i postawił lichtarz na stoliku obok. - Jak możesz tak mówić, skoroś nas swą męką wyrwała z głę­ bokiego snu? - Wyciągnął rękę i musnął pasmo włosów na jej czole. - Spójrz, od tego miotania się włosy uwolniły ci się z czepka. Do licha, powinna była pamiętać o włożeniu czepka. Starannie unikała zerknięcia w stronę znienawidzonego czepka, który przed pójściem spać niecierpliwie cisnęła na stolik przy łóżku. Sebastian zatrzymał wzrok na czepku. - Wygląda podejrzanie schludnie, skoro musiał znieść twoje szarpanie, prawda? - Znowu popatrzył na dziewczynę. - Lecz wiem, że nie sprzeciwiłabyś się moim rozkazom i nie położyła się spać z rozpuszczonymi włosami. Ostatnio tak dobrześ się sprawowała. - Przepraszam, jeślim wam zakłóciła sen, panie - szybko zmieniła temat. - Nie ważyłabym się... - Nie trzeba przepraszać za przywołanie do spełnienia obowiązku - przerwał. - To wola Boża. - Przeciągnął palcem po strużce łzy, która spłynęła jej po policzku. - Choć Marta nie była uszczęś­ liwiona, kiedy wyrwano ją ze snu. Dziewczynie nie podobało się, że pieści jej policzek tymi długimi, zimnymi palcami. Ostatnio chyba coraz częściej jej dotykał. Odchyliła głowę. - Pójdę ją przeprosić. Gdzie teraz jest? - Wkrótce się tu zjawi. - Uśmiechnął się smutno. - I chyba wiesz, gdzie musiałem ją posłać. 8

Do pomywalni, a tam do najwyższej szuflady w kredensie. Kate przeszył dreszcz, kiedy sobie wyobraziła krępą żonę Sebastiana, idącą w dół po schodach, z ponurym uśmiechem zadowolenia na twarzy. - Marta sądzi, że jesteś już za duża na takie sny - powiedział cicho Sebastian. - Uważa to tylko za pretekst, żeby nas wyrwać ze snu. Popatrzyła na niego zdumiona. - A po cóż miałabym to robić? Toż to głupota. - Och, ja też tak sądzę. Marta nie grzeszy rozumem, jeśli chodzi o innych. -Przesunął rękę, żeby pogładzić ją po szyi. - A szesnaście łat to nie taki znowu poważny wiek. Ciągłe jeszcze mamy dość czasu, by cię oczyścić i ukształtować. Jak więc sądzisz, czemu dziś miałaś ten sen? Nie odpowiedziała. - Milczysz? Uległość to cnota, lecz nie sądzę, by to ona kryła się za twym milczeniem. Co ci się przyśniło? Ten sam sen co zawsze? Wiedział, że ten sam co zawsze. Setki razy przeklinała chwilę, w której mu się zwierzyła z tego snu, ale gdy zaczął się pojawiać, była jeszcze dzieckiem. Nie zdawała sobie sprawy, jak potężną broń daje swemu opiekunowi do ręki. - Powiedz - nalegał cicho. - Wiesz, że to dla twego dobra. Wyznaj swój grzech, dziecię. Mogła skłamać, wyprzeć się, że nie śniła o syrenie. Może by jej uwierzył. Ogarnął ją gniew. Nie będzie kłamać. To nieuczciwe. On postępuje nieuczciwie. - Mylicie się. Nie zgrzeszyłam. - Głos drżał jej ze wzburzenia. - Ja tylko śniłam. Jak sen może być grzechem? - A, znowu się zaczyna - mruknął. - Te złociste oczy żarzą się od gniewu. Tyle lat wysiłku, tyle włożonego trudu, a tak mało się nauczyłaś. Udajesz łagodność, lecz choćbym nie wiem, co uczynił, by ukrócić twe rozhukanie, w końcu nadchodzi chwila, że stajesz okoniem. - Bo mówicie nieprawdę! Nie zgrzeszyłam! 9

Czy Sebastian myśli, że ona nie widzi różnicy? Grzechem jest to, co czuje, kiedy ma ochotę wyrwać mu resztki włosów i kopnąć w patykowate nogi. Grzechem jest to, co czuje, kiedy zalewa ją furia na którąś z podstępnych uwag Marty. - Już wcześniej ci to tłumaczyłem - wyjaśniał cierpliwie. - Kiedy zapadasz w sen, twoja dusza się uwalnia i oddaje zepsuciu. Nie potrafisz tego pojąć? - Pochylił się, w oczach płonął mu fanatyczny blask. - Wiesz, jak jesteś grzeszna. Bo i jak masz nie być zepsuta? Powstałaś z nasienia, które libertyn posiał w łonie największej dziewki, jaką ziemia nosiła. A od wiecznego potępienia tylko ja mogę cię ocalić. Więc wyznaj mi prawdę. Śniła ci się syrena? Nagle odeszła ją wszelka wola walki. Po co zaprzeczać? - pomyś­ lała znużona. - Tak. Rozluźnił się nieco. - Doskonale. Teraz pozostaje nam ustalić, co doprowadziło do tego grzechu. - Spod zmrużonych powiek obserwował jej twarz. - Co dziś robiłaś? - Uczyłam się pod okiem nauczyciela Gywnth. Pomagałam pani robić świece. - Czy to wszystko? Przygryzła dolną wargę. - A po skończeniu obowiązku wybrałam się na wycieczkę, na Cairdzie. - Aha. Do wioski? - Nie, ścieżką wśród lasów. Wróciły wspomnienia wyprawy, przynosząc ukojenie: chłodne, wonne powietrze, zapach ziemi wilgotnej po niedawnym deszczu, gładka praca mięśni niosącego ją Cairda, aksamitny dotyk jego nozdrzy, kiedy klepała go, wiodąc do wodopoju. - Nie kłamiesz? Z nikim nie rozmawiałaś? - Z nikim. - Napotkała jego spojrzenie i wybuchnęła: - Z nikim, powiadam wam. A nawet gdybym pojechała do wioski, to i tak nikt by się do mnie nie odezwał. Zwłaszcza po tym, jak żeście... - Czyli sprawiła to sama przejażdżka. - Zmarszczył brwi. - Nigdym nie pochwalał nauki jazdy konnej. Taka wolność nie 10

wychodzi na dobre istocie o tak słabej duszy jak twoja. Zachęca do najgorszych... Sparaliżował ją strach. Nie może jej odebrać Cairda. Wszystko zniesie, ale nie to. - Nie! Pani powiedziała, że mogę. Samiście przyznali, że pani chce, żebym dobrze jeździła konno. - Cicho! Sama widzisz, jaką zuchwałością owocuje takie doga­ dzanie swoim chętkom. - Znowu kłopoty? - W drzwiach pojawiła się Marta. - A nie mówiłam, że robi się coraz gorsza? Gospodyni podeszła do męża, podając mu biczyk. - Gdybyś tylko pozwolił mi go używać zgodnie z moją wolą, bardzo szybko by się z niej wypleniło wszelkie zło. Potrząsnął głową. - Ileż razy mam ci powtarzać? Ten obowiązek tylko na mnie spoczywa. Możesz już wracać do łóżka. Spojrzała nań zaskoczona. - Nie chcesz, bym została i była świadkiem? - Możesz już odejść - powtórzył. Kate była równie zdziwiona jak tamta. Karanie stanowiło cały rytuał, podczas którego kobieta z wyjątkową rozkoszą syciła się cierpieniem dziewczyny. - Chcę zostać - oburzyła się Marta. - Dlaczego każesz mi odejść? - Dostrzegłem, że jej cierpienie sprawia ci zbytnią przyjemność. Nie chłoszczemy dla naszej przyjemności, lecz by oczyścić jej duszę. Na policzki kobiety wystąpił rumieniec. - Przyznam, że nie darzę wielkim uczuciem tego suczego pomiotu, ale nie masz prawa mnie odpędzać. - Moim obowiązkiem jest nie tylko ją oczyścić, ale też i strzec. Rozgniewana poczerwieniała jeszcze bardziej. - Mamisz się! - syknęła. - Sądzisz, że nie wiem? Że nie widziałam, jak ostatnio na nią patrzysz? Nie chciało mi się wierzyć, ale tyś... - Urwała, widząc pałający wzrok męża. Kate znała to spojrzenie, które zdawało się niszczyć wszystko, 11

co mu stanie na drodze, ale nigdy przedtem Sebastian nie skierował go na Martę. - Ale ja co? - powtórzył lodowato. Marta oblizała wargi. - Nic. Nic. Szatan próbował mnie omamić. Pospiesznie uciekła do swej alkowy. Sebastian znowu zwrócił się do Kate. - Już pora. Wiedziała, co ją czeka. Nerwowo miętosiła prześcieradło. Istniała szansa, że w trakcie sprzeczki z żoną zapomni o Cairdzie. Musi sprawić, by zajął się wyłącznie przewinieniem, a nie tym, co jego zdaniem je wywołało. - To był tylko sen - szepnęła. - Sen to grzech. Czy nie widzisz, że prowadzi cię do złego? - Odsunął się od łóżka. - Przygotuj się. Wstała i podeszła do stołka, przy którym otrzymywała chłostę. Wkrótce już będzie to miała za sobą. Sebastian zawsze dbał, by nie zostawić blizn, i za tak mały występek zwykle karał ją zaledwie paroma lekkimi liźnięciami bata. Gdyby udała wyrzuty sumienia... Święci aniołowie, na samą myśl zrobiło jej się niedobrze. Lecz cóż, nie tylko okaże skruchę, ale także będzie go błagać na klęczkach, byle zatrzymać Cairda i zachować te okruchy wolności. - Obnaż plecy. Szybko zsunęła z ramion koszulę, opuszczając ją do pasa i równocześnie klękając przy stołku. Przez cienki materiał czuła chłód podłogi. Rozłożyła ramiona, jak ją nauczył już w dzieciństwie i czekała na pierwsze uderzenie. Nie spadło. Zerknęła przez ramię. Sebastian stał z batem w ręku, wzrok utkwił w jej plecach. Policzki mu dziwnie poczerwieniały. Dłoń rytmicznie zaciskała się i rozluźniała na trzonku. - Jak swobodnie pozbyłaś się odzienia! Azaliż całkiem jesteś wyzuta ze wstydu? - spytał chrapliwie. - Właśnie tak się za­ chowujesz w tym śnie? Wpatrywała się w niego nie rozumiejącym spojrzeniem. Do tej pory sposób, w jaki się rozbierała, nie wywoływał żadnych uwag. 12

- Mówiłam wam... W snach nigdy tak nie jest. Czemu nie zaczyna? Chciała to mieć za sobą. - Kazaliście mi się przygotować - ciągnęła, starając się nie okazać zniecierpliwienia. - Zrobiłam tylko to, co mi ka­ zaliście. - Bez skromności ni należytej powagi. - Nie odrywał wzroku od zagłębienia w jej plecach, gdzie kręgosłup przechodził w miękkie zaokrąglenie pośladków. - Zauważyłem, jak ostatnio się kołyszesz. Lękałem się, że to się stanie wraz z odejściem dzieciństwa. Nie zwalczysz złej krwi, zbyt silnie płynie w twoich żyłach. Będziesz kusić każdego mężczyznę, który stanie na twej drodze. - Nie! - Tak. - Zacisnął usta, jakby coś go bolało. - Widziałem, jak spoglądasz na mężczyzn spod rzęs i uśmiechasz się tymi pełnymi ustami dziewki. Znam ten uśmiech. Widywałem, jak chodziła przez wioskę, przez prawie dwadzieścia lat rzucając czar na każdego. Sądziłaś, że nie rozpoznam tych znaków u ciebie? - Nie jestem taka jak ona. Nie jestem jak moja matka. - Głos drżał jej w gniewu. - Jestem sobą. Przysięgam, nikogo nie pragnę kusić. Chcę tylko, by mnie zostawiono w spokoju. - Kłamiesz. Wszystkie rozpustnice kłamią! - syknął. - Nawet we śnie myślisz o grzechu. Przyznaj. - Nie śnię o... - Ręce zacisnęły jej się w pięści. - Proszę, wymierzcie mi karę i niech już będzie po wszystkim. - Żebyś mogła znowu zasnąć i nurzać się w rozpuście? - Zama­ chnął się. - Przez wzgląd na twą duszę, muszę dopilnować, byś dzisiejszej nocy nie mogła folgować swym chuciom. Ból smagnął ją jak ogień, gdy na plecy spadł pierwszy cios. Przygryzła wargę, by nie płakać. - Sądzę też, że trzeba będzie się pozbyć tego ogiera. - Nie! - krzyknęła na te słowa, choć uderzenie bicza nie wywołało takiej reakcji. Kolejne sieknięcie. Przez mgłę bólu rozpaczliwie usiłowała myśleć. Pani. Sebastian niczego tak się nie lękał jak jej gniewu. - Pani się to... nie spodoba. Każe... 13

- Nie należy zawsze wszystkiego jej mówić. Koń jest stary. Przewróci się i zdechnie. - Bicz znowu spadł na plecy dziewczyny. - Po prostu zapomnimy kupić ci innego. Zrobiło jej się niedobrze. - Zabilibyście go? - Czymże jest życie zwierzęcia wobec zbawienia duszy? Powi­ nienem się był go pozbyć już trzy miesiące temu, po twojej ucieczce. Kolejne uderzenie. I jeszcze jedno. I następne. Nigdy nie widziała u Sebastiana takiej zaciekłości. Straciła rachubę, ile razy bicz smagał ją po plecach, nim wreszcie chłosta ustała. Z trudem walczyła o zachowanie świadomości, kiedy mężczyzna dźwignął ją i przeniósł do łóżka. Bardzo delikatnie złożył ją w pościeli. - Teraz będzie ci się dobrze spało - mruknął. - Choć nie powinnaś mnie zmuszać, bym karał cię aż tak surowo. - Proszę... Nie zabierajcie Cairda... - O koniu porozmawiamy jutro. - Otulił ją kapą. - A wtedy zrozumiesz, że to wyłącznie dla twego dobra. Jeszcze czego! Pod narzutą wbiła paznokcie w dłoń. Kochała Cairda. Był jej najbliższy z wszelkich istot żywych i nie dopuści, by go zabito. Zapanuje nad słabością i znowu będzie walczyć. Sebastian wziął lichtarz i ruszył do drzwi. - Dobranoc, Kathryn. Ledwo drzwi się za nim zamknęły, zrzuciła kapę i z trudem dźwignęła się z łóżka. Nie pozwoli, by zabił Cairda. Byle nie Cairda... Pałac w Greenwich Czarny Robert - mruknęła królowa. - Macie go? Jesteś pewny, Percy? - Całkiem pewny, wasza królewska mość. Trudno o większą 14

pewność. Na potwierdzenie mam dwóch zabitych i jednego ciężko rannego. Hrabia Craighdhu znajduje się w Tower. - Doskonale. - Upierścieniona dłoń władczyni uderzyła o poręcz fotela. - Choć, Bóg mi świadkiem, wiele czasu ci to zajęło. Mówiłam, że potrzebuję go pół roku temu. - Pobiegła wzrokiem ku dokumentowi na stole w drugiej części komnaty. - Omal się nie spóźniłeś. Zdziwiony Percy zmarszczył brwi. Cały dwór wiedział, ile troski przysparzał Elżbiecie ten rozkaz, ale z tego, co wiedział, nie miał on żadnego związku z osobą hrabiego. - Trudno go nazwać pokornym jagnięciem. Przez jakiś czas obawiałem się, czy Hiszpanie pierwsi go nie dopadną, nim zdąży wrócić do Szkocji. Elżbieta pokręciła głową. - Jest dla nich za sprytny. - Schwytaliście go na Craighdhu? Percy potrząsnął głową. - W Edynburgu. W jego rodzinnych stronach nie było co na to liczyć. Ci barbarzyńcy z jego klanu nie dopuściliby, by ich przywódca znalazł się w kajdanach. Jednak wasz krewniak, pani, Jakub, aż nadto chętnie przymknął oko, gdy usuwaliśmy niewygod­ ny cierń z jego boku. - Czy zupełnie nie można na to liczyć? - Darujcie, pani? - Czy zupełnie nie można liczyć na złamanie oporu Craighdhu? - Może nie tak znowu zupełnie. - Skrzywił się. - O ile zaatakować ją siłami armady, jaką Filip buduje przeciwko waszej królewskiej mości. - Więc jest aż tak mocna... - Wieść najwyraźniej nie sprawiła królowej przykrości. - Żadnego słabego punktu. - Craighdhu to wyspa na zachodnim wybrzeżu Szkocji. Z tego, co o niej wiem, to jałowe, mroczne miejsce, wszędzie tylko góry i mgła. Zamek jest dobrze umocniony, a od morza można się doń dostać tylko przez port. Ten zaś jest wyjątkowo pilnie strzeżony. - Zawiesił głos. - Czy wolno spytać, azali są jakieś powody, dla których winna nas interesować potęga hrabiego? 15

Elżbieta nie zareagowała na pytanie dworaka. Jakim jest człowiekiem? Śmiertelnie niebezpiecznym. Zbyła to niecierpliwym machnięciem dłoni. - Żadna wada. Mężczyzna, któremu brak niebezpiecznych cech, nic jest godny nosić tego miana. Jakie poza tym zrobił na tobie wrażenie? Na krew Chrystusa, czegóż ona od niego chce? Ponad rok temu zażądała wyjątkowo drobiazgowego raportu na temat tego łajdaka. Sporządził go dla niej. W ciągu ostatnich trzech lat kazała mu sporządzić wiele podobnych tajnych raportów na temat licznych szlachciców, lecz coś w hrabim Craighdhu wzbudziło jej szczególne zainteresowanie. Percy nie pojmował tej obsesji na punkcie Szkota. Robert MacDarren nie miał wpływów ani na szkockim dworze Jakuba, ani na angielskim Elżbiety. Oczywiście, nie da się wy­ kluczyć, że wzbudził sympatię królowej pirackimi atakami na statki hiszpańskie. Elżbieta zawsze żywiła słabość do korsarzy, lecz Robert MacDarren nie pływał pod jej banderą. - Więc? - ponagliła. Próbując zapanować nad własną niechęcią, starał się naszkicować obiektywny obraz hrabiego. - Inteligentny. - Wybitnie inteligentny - poprawiła. Skłonił głowę. - Może. - Nie wykręcaj się. W ciągu pół roku zdobył cztery galeony Filipa. - Co może oznaczać, że posiada doskonały instynkt dowódczy. Wcale nie musi być przy tym... - Wybitnie inteligentny - upierała się. - Czy mam przypomnieć, że zdobył również jeden ze statków waszej miłości? - Sądzę, że uczynił to nie bez powodu. - Owszem. A powód ten to złoto. Elżbieta przyjrzała się Percy'emu w zadumie. - Czymś ci zalazł za skórę. Straszysz się, gdy o nim mowa. Dlaczego? 16

Percy się zawahał. - On... Drażni mnie. Czekała w milczeniu. - Nie lubię tych nieokrzesanych szkockich górali. - A zwłaszcza tego jednego nieokrzesanego szkockiego górala. - Jest niczym więcej jak bezczelnym hultajem - wybuchnął. - Językiem siecze jak biczem, nie masz dla niego żadnego autorytetu ani władzy, jeno on sam, a do tego... za dużo się śmieje. Władczyni uniosła brwi. - Śmieje? - Dostrzega powód do uciechy w najmniej stosownych mate­ riach. - Mianowicie? Przecież nie przyzna się, że MacDarren wykpił zadarte czubki jego modnych, jasnoróżowych ciżemek. - Na przykład we wszystkim tym, co wykracza poza jego barbarzyńskie wyobrażenie o ogładzie. - Czemuż więc... Urwała, przez moment przyglądając się szlachcicowi, wodząc wzrokiem od jego aksamitnego beretu z purpurowym piórem, przez białe bufiaste pantalony, które nadawały mu niemal kobiece kształty aż po delikatne, fioletowe pończochy i srebrną lamówkę podwiązek. Parsknęła śmiechem. - Naigrawał się z twego stroju? Poczerwieniał. Elżbieta miała niezawodny instynkt i nigdy nie wahała się dotknąć tego, co lepiej zostawić w spokoju. - Niczegom takiego nie powiedział. - Lecz wybitnie inteligentny człowiek pozbawiony oręża tak długo będzie szukał, aż znajdzie jakąś broń. - Powiadacie pani, że moje odzienie... - Jest jak najbardziej odpowiednie — uspokoiła. - Wszyscy moi dworzanie ci zazdroszczą, a i ja lubię żywe barwy. Lecz, jak sam powiedziałeś, ktoś wychowany tak barbarzyńsko jak MacDarren nie doceni wytworności dworskiego stroju. - Zmieniła temat. - Był sam, kiedy go ująłeś? - Przywódca klanu rzadko bywa sam. Ani na chwilę nie 17

odstępuje go giermek, który go broni. Musieliśmy wziąć również kuzyna MacDarrena, Gavina Gordona. - Dworak wzruszył ramio­ nami. - Wyjątkowo marnie się spisał w swej roli. Przywódca mej straży powiada, że to MacDarren bronił siebie i giermka. Gordon odniósł rany. - Ale żyje? - Stracił wiele krwi, ale się wyliże. - Dobrze. Może nam się przydać. - Na co? - Nawet łajdacy mają swój kodeks, a z tego, coś mi doniósł, wynika, że hrabia równie gorąco miłuje przyjaciół, jak nienawidzi wrogów. - Wstała z szelestem aksamitnych, bursztynowych spódnic i poprawiła kryzę, otaczającą jej szyję. - Zresztą, rychło się o tym przekonamy. Bierzmy się do dzieła. Będziesz mi towarzyszyć do Tower. - Teraz? - Szeroko otworzył oczy ze zdumienia. - Ależ, wasza królewska mość, dochodzi północ. - Tym lepiej. Nie chcę, żeby o moich odwiedzinach krzyczano na każdym rogu Londynu. Każ sprowadzić łódź. - A czy nie można tego odłożyć do jutra? - Nie, nie można - ucięła. - Za sprawą twego opieszalstwa omal już nie jest za późno. Rób, co ci każę. Percy spuścił wzrok, by ukryć gniew. Na Boga, krew w nim wrzała, że musi tak stać i znosić jej wyrzuty. Królowa, nie królowa - wszak to tylko niewiasta, a jej zachowanie w tej kwestii przekracza wszelkie granice zdrowego rozsądku. Najpierw ubliża mu ten bezczelny hultaj, teraz monarchini oskarża go o opieszałość, A co niby miał począć? Uganiać się statkiem po morzu w poszukiwaniu tego barbarzyńcy, napadającego na hiszpańskie galeony? Głęboko zaczerpnął tchu i wydusił przez zaciśnięte zęby: - W tej chwili, wasza królewska mość. Nisko się skłonił i wycofał z komnaty. Na wszystkie świętości, coraz trudniej z nim wytrzymać! Elżbieta patrzyła, jak drzwi zamykają się za Percym, dopiero wtedy podeszła do okna i zapatrzyła się w mrok. Ale choć fircyk i nadto 18

się wynoszący ponad swój stan, to z pewnością nie można go nazwać głupcem. Wszak sprowadził jej MacDarrena! Ponownie zerknęła na dokument na stole i poczuła, jak naprężają się jej mięśnie ramion i pleców. Leżał, czekał tylko na podpis. Dobry Boże, czyż nie ma innego wyjścia? Znała odpowiedź. Ale nie musiała stawiać jej czoła. Jeszcze nie. Nie ulegnie tym żądnym krwi pijawkom z Parlamentu. Na razie. Póki nie wprowadzi w życie swego planu. Jak to się stało? - pomyślała znużona. Pragnęła jedynie strzec i chronić, tymczasem kłamstwa rodzą następne kłamstwa i oto cały świat nagle spowija pajęczyna oszustw. Oderwała wzrok od dokumentu i natychmiast poczuła się lepiej. W tej walce nie zwycięży. Bliska konfrontacja z MacDarrenem znacznie bardziej jej odpowiadała. Z tego, co słyszała, hrabia to przeciwnik na jej miarę, a niczego bardziej nie lubiła, jak udowodnić mądremu mężczyźnie, o ile mądrzejsza potrafi być kobieta. Odwróciła się od okna i szybko ruszyła do gotowalni. - Margaret! Moja opończa! Zawiodłem cię. - Gavin wodził wzrokiem po małej celi, Wreszcie spojrzał na Roberta, siedzącego na pryczy pod drugą ścianą. - Gdybym spełnił swój obowiązek, nie znaleźlibyśmy się w tej norze. Robert ziewnął. - Święte słowa. Giermek z ciebie żaden. Trzymasz miecz, jakby to była miotła, a poruszasz się z wdziękiem kotnego lwa morskiego. Gavin zmarszczył nos. - Wszystko to racja, ale nie życzę sobie, by mnie porównywano do lwa morskiego. Poza tym, jak lew może być kotny? Musiałby być lwicą, bo... Nie słuchasz. - Słucham. Użalałeś się nad sobą, że wciągnąłeś nas w te opały. Dalej, niewątpliwie dobrze ci to robi. - Ale to prawda, wiesz? Za nic nie powinienem był ci towarzy­ szyć. Jock by nie dopuścił, by cię pojmano. 19

- Tamci mieli nad nami przewagę. - Nieraz już potykałeś się z wrogiem, który miał. liczebną przewagę. Gdybym nie dał się zranić, zdołałbyś uciec. - Gavin! - Tak? - Nudzisz mnie. Zgadzam się, że marny z ciebie giermek, ale do tej pory miałeś jedną wspaniałą cechę. Nigdy nie nudziłeś. - Tak, na trefnisia się nadawałem - stwierdził ponuro Gavin. - Powinieneś był mnie zostawić w... Boże, ależ tu gorąco! - Pociągnął nosem. - I cuchnie. - To pewnie ode mnie. - Robert też pociągnął nosem. - Nie, to chyba jednak od ciebie. Gavin usiadł na pryczy i oparł nogi na podłodze. - Zaraz powiesz, że cuchnę jak lew morski. - Nigdy się na tyle do niego nie zbliżyłem, żeby poczuć zapach. - Ja tak. - Twarz Gavina nagle rozjaśniła się na wspomnienie tamtego cudownego dnia. - Kiedyś obozowałem na pustkowiu i obserwowałem lwy morskie. Początkowo się bały, potem przywyk­ ły do mnie i pozwoliły mi się zbliżyć. - Naprawdę? Nigdy mi o tym nie mówiłeś. - Byłem jeszcze chłopcem. Zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć. Wraz ze starszym o pięć lat Robertem dorastali na Craighdhu. Gavin jak cień włóczył się wszędzie za kuzynem i przeżyli wspólnie wiele przygód. Tamten dzień był dla Gavina tak wyjątkowy, że z pewnością opowiedziałby o nim Robertowi. - Widocznie to się wydarzyło, kiedy byłeś w Hiszpanii. - Niewykluczone. W mrocznej celi Gavin nie widział wyrazu twarzy Roberta, ale usłyszał w jego głosie rezerwę, która nigdy przedtem się nie pojawiła. Ten jego przeklęty, niewyparzony ozór! Zwykle nie był taki głupi. Wszystko przez tę diabelną gorączkę. - Nieważne, wiem, że nie cuchnę jak lew morski. - Wierzę ci na słowo. Chce ci się pić? - Troszeczkę. Prawdę powiedziawszy, bardziej niż troszeczkę, ale nie wiedział, 20

czy zdoła się dźwignąć z pryczy i nalać wody z dzbana na stole, a nie chciał więcej prosić Roberta o żadną przysłufę. Kuzyn i tak za dużo już dla niego zrobił, W czasie długiej podróży z Edynburga opiekował się nim, jakby Gavin był niemowlęciem, opatrując mu ranę, chłodną wodą przemywając czoło, kiedy dopadła go gorączka. - Kładź się z powrotem. Przyniosę ci wody. - Nie, mogę... Ale Robert już wstał. Gavin patrzył, jak krewniak nalewa wody z dzbana do kufla. - Dlaczego tym razem zabrałeś na morze mnie zamiast Jocka? - Bo chciałeś. - Tak mi się wydawało. Te opowieści o złocie i chwale... - Cóż, złota było pod dostatkiem. - Robert podał Gavinowi kufel. - Ale nie chwały. Gavin pił chciwie. - Nie lubię krwi. Nie spodziewałem się, że aż tyle jej będzie się lać. - Nie zdobędziesz statku, nie uroniwszy przy tym krwi. A Craigh- dhu potrzebuje złota. Gavin wiedział, że to prawda. Wyspa jest zbyt jałowa, by wyżywić swych mieszkańców, a Robert robił jedynie to, co robić musiał. Giermek wychylił jeszcze łyk. - Powieszą nas, Robercie? - Nie sądzę. - To dlaczego się tu znaleźliśmy? - Słyszałeś, co mówił Montgrave. Królowa chce mnie widzieć. - A nie mówiłem ci, żebyś nie napadał na jej statek? - Wątpię, by to był prawdziwy powód, dla którego wylądowaliś­ my w tej celi. Wszyscy wiedzą, że Montgrave wykonuje bardziej poufne misje królowej. - No więc dlaczego? - Mam parę pomysłów. Jeszcze wody? Gavin pokręcił głową. - Więc się połóż. Robert delikatnie pchnął go na łóżko i przykrył derką. 21

Nawet się nie spodziewałem, że Robert umie być delikatny, póki nie zachorowałem - pomyślał Gavin. Nie, to nieprawda. Jak przez mgłę przypominał sobie tę łagodność z młodzieńczych lat. Dopiero po powrocie Roberta z Hiszpanii, poznał tego twardego, cynicznego mężczyznę, którego wszyscy nazywali Czarnym Robertem z Craigh- dhu. Przywódcę, który żył obok innych i nikomu nie pozwolił się do siebie zbliżyć; przywódcę, który z równą łatwością przelewał krew i uciekał się do przemocy, jak podejmował decyzje dotyczące klanu. Nie to co ja - myślał dalej Gavin, przypominając sobie, jak po pierwszej bitwie przechylił się nad burtą i zwymiotował. Robert usiadł na swojej pryczy i oparł się o ścianę. Nie wyglądał na zaniepokojonego, ale cóż, on rzadko okazywał uczucia. Gavin setki razy widział kuzyna w tej pozycji - na pozór odprężonego, choć równocześnie spowijającego się w ciszę i siłę, niczym w opończę. - Jeśli jednak rzeczywiście chce nas powiesić... - podjął Gavin. - To znajdziemy jakiś sposób, by uciec. - Będziesz musiał uciec beze mnie. - Nie. Gavin spodziewał się tej odpowiedzi, lecz uważał, że honor nakazuje mu ją odrzucić. - Jestem za słaby, na nic ci się nie zdam. - Jesteś silniejszy niż przypuszczasz. Ton Roberta wykluczał dalszą dyskusję i Gavin poczuł niejaką ulgę. Zadeklarować gotowość do poświęcenia życia, to bardzo pięknie, ale nieskończenie piękniej jest usłyszeć, że nie będzie się do tego zmuszonym. Zresztą właśnie takiej odpowiedzi się spo­ dziewał. Gavin należał do ludu Craighdhu, a dla Roberta oznaczało to, że musi go bronić przed wszystkimi wrogami. Poza tym czego się bać? Robert znajdzie sposób, by obu ich stąd wyciągnąć. Gavin nie znał nikogo, kto by rozumem dorównywał krewniakowi. Jeśli będzie trzeba, Robert wymyśli sposób ucieczki i weźmie giermka ze sobą. - Pewnie masz rację. - Gavin przybrał pogodniejszy ton, wygodniej moszcząc się na pryczy. - Zawszem się przekonywał, że w opałach doskonale się spisuję. 22

- O ile nie towarzyszy temu krew - dodał sucho Robert. - Cóż, w takim razie będziesz musiał po prostu wymyślić sposób wydostania nas stąd bez rozlewu krwi, prawda? Cela była wilgotna, mroczna i nieprzyjemna, zauważyła Elżbieta, kiedy Percy otworzył drzwi. W blasku niesionej przez niego świecy z trudem dostrzegła dwie postaci na pryczach po przeciwległych stronach pomieszczenia. - Zabierz Gordona do drugiej celi, póki się nie rozmówimy z hrabią - rozkazał Montgrave strażnikowi, który im towarzyszył. - Jej królewska mość pragnie porozmawiać z hrabią sam na sam. Strażnik bezwzględnie szarpnął Gordona z pryczy i popchnął go do drzwi. Z drugiego łóżka dobiegło przekleństwo. - Do diabła, uważajże, głupcze .- odezwał się ostro Robert MacDarren. - Pozwól mu iść samodzielnie. Chcesz mu otworzyć ranę? Strażnik nie odpowiedział, pchnął więźnia obok królowej. Kątem oka dostrzegła potargane rude włosy, przekrwione niebieskie oczy i piegi pokrywające pergaminowobladą twarz. Toż to jeszcze chłopiec! Z pewnością nie liczył sobie nawet dwudziestu lat. Dziwny obrońca dla kogoś, kto się zwie Czarnym Robertem. - Wstawać tam! - zwrócił się Percy do MacDarrena, stawiając świecę na stole. - Nie widzisz, kto cię zaszczycił swą obecnością? Ciemna postać na łóżku nie drgnęła. Bezczelność - pomyślała Elżbieta. Cóż, bezczelność jej nie przeszkadza. Sama ma aż nadto tej cechy i przyda jej się odrobina tego samego u przeciwnika. - Zostaw nas, Percy. - Weszła głębiej do celi. - Wróć, gdy cię zawołam. - Ależ, wasza miłość - zaprotestował Percy. - To niebezpieczne. Ten obwieś może... - Udusić mnie? Bzdury! - warknęła. - Może brak mu ogłady, ale nie rozumu. Idź. Percy zawahał się, wreszcie zniknął, z hukiem zatrzaskując za sobą drzwi. 23

- Teraz, gdy już poszedł, może zdołalibyście okazać nieco ogłady? - Skarciła Roberta. - Nie musicie urządzać przedstawienia, by mi okazać swą odwagę i pogardę. Na chwilę zapadła cisza, w końcu MacDarren parsknął śmiechem. - Dobry wieczór, wasza królewska mość. - Wstał, złożył jej ukłon. - Darujcie mi, pani. Sądziłem, że macie słabość do pozerów w rodzaju Montgrave'a. Oczywiście, w mej obecnej sytuacji niczego bardziej nie pragnę, jak wam się przypodobać. Wzrokiem przenikała mrok, ale widziała tylko białą plamę jego koszuli i to, że mężczyzna jest bardzo, bardzo duży. - Nie widzę was. Podejdźcie bliżej. - Obawiam się, żem niechlujnie odziany i woniejący, pani. Zmysły waszej królewskiej mości muszą być ogromnie wrażliwe i za nic nie chciałbym ich obrazić. Kpina. Królowa zapanowała nad gniewem. Wybrała tego czło­ wieka między innymi ze względu na jego brak szacunku dla władzy, czegóż więc się spodziewała? Jednakowoż warto by mu chyba przypomnieć, że posiadanie władzy ma swoje dobre strony. - Moje zmysły nie są na tyle wrażliwe, bym nie mogła patrzeć, jak wymierzają wam chłostę za zuchwałość. Ta wieża widziała, jak łamano łudzi silniejszych niż wy, hrabio. A teraz podejdźcie i pokażcie mi się. Odczekał chwilę, nim stanął w kręgu światła. Na krew Chrystusa, przystojny z niego mężczyzna. Zawsze miała słabość do ciemnych mężczyzn. Jej umiłowany Robin też odznaczał się tą południową urodą. Kruczoczarne włosy, grube krechy brwi nad głęboko osadzonymi ciemnymi oczami i cera złocista od opalenizny to wszystko niewątpliwie dziedzictwo po matce Hiszpance. Wyjątkowo wyraziste kości policzkowe dodatkowo podkreślały szczupłość policzków, kontrastując z peł­ nymi wargami, które dzięki temu wydawały się jeszcze bardziej zmysłowe. Był wysoki, wspaniale zbudowany, silne, umięśnione nogi rozsadzały pończochy. Ruszał się z niemal zwierzęcą gibkością i gracją, które budziły w królowej zmysły. Do swych celów nie potrzebowała urodziwego mężczyzny, lecz cieszyła się, że nie zabrakło mu tej cechy. 24

- Lecz wy, pani, nie zamierzacie mnie łamać - odezwał się cicho. - Prawda, wasza miłość? Macie względem mnie inne plany. Przypatrzyła mu się czujnie. - Tak sądzicie? To was musiało podnosić na duchu, kiedyście tak leżeli w tej ciemnej celi. Uśmiechnął się. - Bo tak i było. Ładne białe zęby - zauważyła - a choć w uśmiechu czaiła się kpina, miał w sobie jakiś urok. - Zapewne to waszą królewską mość rozczarowało - podjął. - Czyżbyście sobie wyobrażali, pani, że leżę tu drżąc z trwogi przed waszym monarszym gniewem? - Nie byłoby to znowu takie dziwne w waszym położeniu. Potrząsnął głową. - Gdyby wasza królewska mość chciała mnie pozbawić życia, Montgrave mógłby się tym zająć w Edynburgu. Tymczasem przyciągnął mnie aż do Londynu, choć towarzyszyły temu drobne niedogodności. - Nie określiłabym tego tak łagodnie. Dwóch zabitych, o ile mnie pamięć nie myli. - Mimo to wasza miłość uznała, że warto poświęcić ich życie dla waszych celów. - Może chciałam udowodnić memu ludowi, że nie będę tolero­ wać piractwa. - Chyba że będziecie, pani, otrzymywać hojny udział z opróż- nionych hiszpańskich skarbców. Nawet nie próbowała zaprzeczyć. - Wyście jednak nie dali mi udziału, a poza tym nie ograniczyliś­ cie się do hiszpańskich okrętów. Zaatakowaliście również jeden z moich. - Doprawdy? - I dopilnowaliście, by kapitan uwierzył, że działacie na rozkaz swego szkockiego władcy. Jakub nie był zachwycony, gdy otrzymał moją notę. Nie dość, że nie przekazałeś mu udziału, który osłodziłby gorycz mego listu, to również z całą pewnością nie posłał was, byście rabowali moje statki. 25

Z twarzy Roberta nie zniknął uśmiech. - Wcale nie powiedziałem, że działam na rozkaz Jakuba. - Krętactwa - prychnęła. - Podczas tamtego napadu wykazaliście się wyjątkową powściągliwością, hrabio. Zabraliście dobra, nie życie. Moim zdaniem zaatakowaliście mój okręt tylko z jednego powodu. Chcieliście, bym uwierzyła, że Jakub chce zniszczyć moją flotę. Spuścił wzrok, by nie dało się odczytać wyrazu jego oczu. - Czemu miałbym to uczynić? - Właśnie tego między innymi chciałabym się dowiedzieć. Odpowiecie mi na parę pytań. - Wyjątkowo nie lubię pytań. W jego głosie znowu pojawiła się kpina i królową ponownie ogarnęło zniecierpliwienie. - Ten chłopiec z celi to wasz powinowaty? - Gavin? - Uśmiech zniknął z twarzy hrabiego. - Tak, jesteśmy spokrewnieni. - O ile mi wiadomo, przywódca klanu staje się ojcem i obrońcą swoich ludzi. Jeśli chcesz Ocalić krewniaka od wielce niefortunnego losu, radziłabym jasno i wyczerpująco odpowiadać na moje pytania. Na widok jego miny nagle się cofnęła. Uświadomiła sobie, że boi się tego mężczyzny. Ta świadomość zdumiała ją i przyniosła lekki dreszczyk. Od wielu lat niczego nie musiała się lękać, a całkowite bezpieczeństwo zawsze jest odrobinę nudne. Sama pozycja władczyni strzegła i broniła królowej, lecz MacDarren lekce sobie ważył Koronę. Śmiertelnie niebezpieczny, tak o nim powiedział Percy. Zaczynało jej świtać, że ten człowiek jest o wiele groźniejszy niż dworak przypuszczał. - Pytajcie, pani - odrzekł zimno. - Dlaczego zaatakowaliście mój statek? - Tego już się domyśliliście. Zrobiłem to, by rozdrażnić Jakuba. Okazja sama się nadarzyła, więc z niej skorzystałem. - Ale czemu właśnie tak? Zawahał się, potem wzruszył ramionami. - Liczyłem, że w ten sposób was poróżnię. Jakub już teraz jest wystarczająco potężny i wszyscy wiedzą, że zastanawiacie się, czy 26

go nie obrać na waszego następcę. Nie wyszłoby mi na dobre, gdyby do królestwa Szkocji otrzymał jeszcze angielską koronę. Nie przepada za highlanderami. - A zwłaszcza za wami, hrabio. Skinął głową. - O tym już wspominaliśmy. Czy to wszystko, czego chcecie się, pani, dowiedzieć? - Na razie tak. Wiele już o was wiem, a jeszcze więcej się domyśliłam. Jeśli coś wpadnie mi do głowy, dam wam znać. - Lecz nie tylko wiadomości chcecie ode mnie uzyskać, prawda, wasza królewska mość? - spytał cicho. - Chodzi wam o czyny. Miał rację, ale z pewnością nie zdołałby odgadnąć prawdziwego powodu. Ciekawiło ją, do jakich wniosków doszedł ten błyskotliwy mężczyzna. - A jakichże to czynów w waszym mniemaniu od was oczekuję, hrabio? - Morderstwa. - Czego? Obserwował jej zdumienie. - Nie? - Wzruszył ramionami. - To się samo narzucało. - A kogo mielibyście zabić? - Jakuba. Spojrzała na niego zaskoczona. - Sądzicie, że wybrałam was do zabicia innego władcy? - Wiązałoby się to z pewnymi korzyściami. Jestem Szkotem i wszyscy wiedzą, że nie pałam miłością do Jakuba. W ten sposób wasza królewska mość odciągnęłaby podejrzenie od siebie. Od prawie dwudziestu lat trzymacie w więzieniu matkę Jakuba, Marię z obawy przed jej pretensjami do tronu Anglii. Teraz zaś wieść niesie, że Parlament zażądał, byście, pani, położyli kres tej niewoli... W bezwzględny sposób. - Uknuła spisek, chcąc mi odebrać życie - odparła szybko. - Lecz po śmierci Marii Stuart i gwałtownym usunięciu Jakuba w Szkocji zapanowałby chaos. Wymarzona okazja, by przekroczyć granice i przywrócić ład. I zgarnąć Szkocję do saka - dorzucił. Rzeczywiście, inteligentny z niego człowiek. Gdyby piętnaście 27

lat temu sytuacja przedstawiała się inaczej, mogłaby się zdecydować na właśnie taki ruch. - O ile bym chciała to zrobić. Ale ja nie chcę. Choć Maria od lat bezustannie stanowiła dla mnie zagrożenie, unikałam ścięcia jej. - Rąbnęła pięścią w stół. - Nie chcę pozbawiać jej życia. To królowa, a życie władcy winno być święte. Wszyscy monarchowie kroczą po wąskiej ścieżce między życiem a śmiercią. Jeśli odbiorę jej życie, któż mi ręczy, że jutro inny władca nie uzna, że ja też winnam zginąć? Uśmiercenie jej równa się wystawieniu własnego życia na niebezpieczeństwo. - Więc odrzucicie, pani, rozkaz ścięcia wydany przez Parlament? Nie odpowiedziała wprost. - Nie chcę jej zabijać. - Popatrzyła mu w oczy. - A gdybym chciała pozbyć się Jakuba, zrobiłabym to w bitwie, a nie nasyłając mordercę. Tak więc w obu sprawach się mylicie. Słusznie jednak odgadliście, że mam względem was, hrabio, plany. - Mianowicie? - Zamierzam zaprowadzić was przed ołtarz. Przez chwilę wpatrywał się w nią zdumiony, potem odrzucił głowę i wybuchnął gromkim śmiechem. - Wielkie nieba, czyżbyście mi się oświadczali? Królowa dzie­ wica, która odmówiła ręki połowie europejskich monarchów? - Nisko się przed nią skłonił. - Zgadzam się. A na kiedy wasza królewska mość wyznaczyła datę? - Wiecie, że nie siebie miałam na myśli - odparła rozdrażniona. - Co za niewyobrażalny tupet! Ścisnął koszulę na piersi. - Cios w samo serce. I to w chwili, gdy sądziłem, że otwierają się przede mną wrota raju. Pokazał kolejne swe oblicze. Na moment zniknęła gorycz, a na jego twarzy igrało łobuzerskie rozbawienie. Królowa z trudem powstrzymała uśmiech. - Percy ma rację... Prawdziwy z was hultaj. Skoro jednak tak pilno wam do ożenku, nie pogniewacie się, hrabio, jeśli wybiorę oblubienicę. 28

- Tegom nie powiedział. Niestety, lękam się, że poza wami, pani, nie masz dla mnie lubej. Elżbieta przestała się uśmiechać. - Ja zaś lękam się, że jeśli nie postąpicie wedle mej woli, zostaniecie pozbawieni giermka. Ton MacDarrena znów stał się chłodny i pełen ukrytej groźby. - Nie będę się żenił pod angielski dyktat. - Ani szkocki, o ile mi wiadomo. Jakub przysłał wam trzy kandydatki. - Bo chce zyskać prawa do Craighdhu, a nie widzi innego sposobu. Uważa za oburzające nasze kontakty handlowe z Irlandią. - Uśmiechnął się krzywo. - I nie wątpię, że wasza królewska mość podziela jego zdanie. - Nie obchodzą mnie wasze konszachty z Irlandią. Sceptycznie podniósł brwi. - Czemuż więc chcecie mi podarować żonę ze swego dworu? - Ona nie jest z mego dworu. Mieszka w środkowej Anglii. Nazywa się Kathryn Anne Kentyre. Dziewczyna skończyła już szesnaście lat, jest dobrze wykształcona i dość ładna. Mimo wysokiego urodzenia nie posiada tytułu, gdyż nie pochodzi z prawego łoża. Macie natychmiast ją zabrać i nigdy więcej nie przywozić z powrotem do Anglii. Naturalnie nie otrzyma posagu - ciągnęła żywo królowa. - Macie szczęście, że zachowacie głowę na karku. Ślub odbędzie się natychmiast, po czym... - A gdzie w tej środkowej Anglii? Nie odrywał od niej wzroku i królowa niemal słyszała, jak obracają się tryby w jego głowie. - W Sheffield - wyjaśniła niechętnie. - Na ziemiach Shrewsbury'ego. - Umilkł, wpatrując się w Elż­ bietę. Gwizdnął pod nosem. - Na Boga, więc to prawda. - Obawiam się, że nie wiem, o czym mówicie. - Czyli jednak miała dziecko. Monarchini przyglądała mu się bez słowa. - Może jestem nędznym ignorantem, ale nawet ja słyszałem o oskarżeniach Bess Shrewsbury. - Usiadł na pryczy i oparł się o kamienną ścianę. - Zapewniam waszą miłość, że wszystkich w Szkocji ten skandal nadzwyczajnie zaciekawił. 29

- Nie pozwoliłam wam siadać w mej obecności! Nie zareagował na to ostre upomnienie, bacznie obserwując jej twarz i szukając zmiany wyrazu. - To córka Marii? - Wszyscy wiedzą, że Maria ma jednego potomka i że zasiada on na tronie Szkocji. - Nie wedle Bess Shrewsbury. Ona twierdzi, że jej mąż oraz Maria w pełni wykorzystali bliskość swych komnat. Jaka była wersja Bess? Że Maria urodziła dwoje jego dzieci w okresie, gdy Shrewsbury trzymał królową w niewoli w swym majątku. - Bess Shrewsbury to ambitna intrygantka. Udzieliłam jej nagany za rozpowszechnianie takich plotek. - I zgrabnie ją wasza królewska mość uciszyła. - Hrabia Shrewsbury z własnej woli i dobroci serca podjął się zadania trzymania Marii w luksusowej niewoli. To lojalny sługa Korony. - Maria zaś była piękną młodą kobietą, która w dodatku słynęła z samolubstwa i uporu... Samotna, namiętna kobieta trzymana w zamknięciu. Samo się narzuca, że zwróciłaby uwagę na jedynego mężczyznę w zasięgu ręki. Była tylko córka czy jeszcze jakieś dziecko? - Powiedziałam, hrabio, Bess Shrewsbury kłamała. - Więc tylko jedno... - W jego głosie brzmiała zaduma. - Ale jedno to już nadto. Wasza królewska mość nie mogła dopuścić, by świat się o tym dowiedział, prawda? I bez tego za wiele było hałasu wokół trzymania jej w niewoli. A ponieważ połowa Szkocji i tak widziała już w niej dziewkę, z pewnością niewiele trudu kosztowało was przekonanie jej, by porzuciła dziecko. Zawsze jednak, gdyby prawda wyszła na jaw, mogłaby twierdzić, że hrabia ją zgwałcił i to dostarczyłoby jej poplecznikom na północy Anglii argumentu do sprzymierzenia się z Francją lub Hiszpanią i zrzucenia was z tronu. - Wszystko to wyłącznie wasze supozycje. Pochylił się w jej stronę. - W takim razie pójdźmy krok dalej w tych supozycjach. Załóżmy, że dziewczyna rzeczywiście jest córką Marii. Załóżmy, że rzeczywiście jest nieprawym dzieckiem królowej Szkocji. 30