uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 742 088
  • Obserwuję758
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 020 160

Iris Johansen - Śmiertelny przypływ

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :856.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Iris Johansen - Śmiertelny przypływ.pdf

uzavrano EBooki I Iris Johansen
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 89 osób, 81 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 253 stron)

Iris Johansen Śmiertelny przypływ Tytuł oryginału Fatal Tide

Północny Irak, 6 stycznia 1991 Kelby płynął w lodowatej, nieruchomej wodzie. Był śmiertelnie wyczerpany i spragniony. Wiedział, że wystarczy otworzyć usta i woda wpłynęłaby do jego gardła, ale najpierw musiał zobaczyć te drzwi. Były ogromne, bogato zdobione i przywoływały go do siebie... I wreszcie do nich dotarł. Przepłynął pod łukowatym sklepieniem i ujrzał miasto. Potężne, białe kolumny wybudowane, by trwać na wieki. Ulice wyznaczone w perfekcyjnym porządku. Wspaniałość i symetria w każdym calu... - Kelby. Ktoś nim potrząsał. To Nicholas. Poderwał się przestraszony. - Już czas? Nicholas przytaknął. - Powinni przyjść tu po ciebie za jakieś pięć minut. Chciałem się tylko upewnić, że jesteśmy zgodni. Zdecydowałem, że narysujemy plan, ale ja sam ich tam zaprowadzę. - Wykluczone. - Ty wszystko spieprzysz. Od trzech dni nic nie jadłeś i nie piłeś, a kiedy przynieśli cię z powrotem do celi, wyglądałeś jak po zderzeniu z ciężarówką. - Zamknij się. Szkoda zdzierać gardła na kłótnie. - Oparł się o kamienną ścianę i zamknął oczy. - Zrobimy tak, jak to wcześniej zaplanowaliśmy. Dałem słowo. Powiedz mi tylko, kiedy pojawią się w korytarzu. Będę gotowy. Wrócić do morza. W nim jest siła. Nie ma pragnienia, którego nie dałoby się zaspokoić. Mógł poruszać się bez odczuwania bólu, unosząc się bezwładnie na powierzchni wody. Lśniące, białe kolumny... - Idą - mruknął Nicholas. Kiedy drzwi się otworzyły, Kelby lekko uchylił powieki. Ci sami dwaj strażnicy. Hassan miał karabin uzi przewieszony przez ramię.

Kelby był tak otumaniony, że nie mógł sobie przypomnieć imienia drugiego strażnika. Ale pamiętał czubek jego buta, którym kopał go po żebrach. Tak, to pamiętał doskonale. Ali, tak nazywał się ten skurczybyk. - Wstawaj, Kelby. - Hassan stał nad nim. - Czy amerykański kundel jest już gotowy na skopanie mu tyłka? Kelby jęknął. - Bierz go, Ali. Jest za słaby, żeby samemu wstać i stawić nam czoło. Ali stanął obok Hassana z szyderczym uśmiechem na twarzy. - Tym razem go złamiemy. Będziemy mogli zaciągnąć go do Bagdadu i pokazać całemu światu, jakimi tchórzami są Amerykanie. Schylił się, żeby chwycić Kelby'ego za koszulę. Teraz! Kelby błyskawicznie zamachnął się nogą i kopnął Alego w jądra. Potem przeturlał się na bok, ścinając jednocześnie Araba z nóg. Usłyszał, jak Hassan przeklina, i natychmiast zerwał się na równe nogi. Zaszedł Alego od tyłu, zanim ten zdołał podnieść się z kolan, i zacisnął ramię na szyi Araba. Jednym wprawnym ruchem skręcił mu kark. Odwrócił się i zobaczył Nicholasa roztrzaskującego głowę Hassana kolbą jego własnego uzi. Trysnęła krew. Nicholas dla pewności uderzył jeszcze raz. - Uciekamy. - Kelby zabrał pistolet i nóż Alego i ruszył do wyjścia. - Nie trać na niego czasu. - On stracił sporo czasu na ciebie. Chciałem się upewnić, że rzeczywiście stanął przed obliczem Allacha - odparł Nicholas, biegnąc korytarzem tuż za Kelbym. Natknęli się na kolejnego strażnika, który na ich widok poderwał się na równe nogi i sięgnął po broń. Kelby poderżnął mu gardło, zanim Arab zdążył unieść karabin. Wydostali się na zewnątrz i pobiegli w stronę wzgórz. Za ich plecami rozległy się strzały. Biec. Nie zatrzymywać się. Nicholas spojrzał za siebie. - Dajesz radę? - Tak. Biegnij, do cholery! Czuł w boku ostry, rozrywający ból.

Nie zatrzymywać się. Adrenalina odpływała, a na jej miejsce pojawiało się uczucie słabości ogarniające całe członki. Byle tylko stąd uciec. Skoncentruj się. Płyniesz w stronę łukowatego sklepienia. Nie czujesz już bólu. Biegł szybciej, z większą energią i zaciętością. Wzgórza były coraz bliżej. Uda mu się. Przepłynął już pod sklepieniem. Białe kolumny lśniły w oddali. Marinth... Wyspa Lontany na Małych Antylach, współcześnie Koronkowy, złoty ornament. Aksamitne draperie. Bębny. Ktoś idący w jej stronę. To się znowu wydarzy. Bezradna... Bezbronna... Obudziła się z krzykiem na ustach. Gwałtownie usiadła w łóżku. Drżała, a jej koszulka była zupełnie przepocona. Kafas. A może to był Marinth? Czasami nie miała pewności... To bez znaczenia. To tylko sen. Nie była bezbronna. Już nigdy nie będzie bezbronna. Teraz jest silna. Jedynie we śnie... To on odzierał ją z sił i nie pozwalał zapomnieć. Poczułaby się lepiej, gdyby mogła z kimś o tym porozmawiać. Może powinna zadzwonić do Carolyn i... Nie. Musi uporać się z tym sama. Wiedziała, co zrobić, żeby pozbyć się drżenia i powrócić do równowagi. Wychodząc z sypialni, zdjęła z siebie koszulkę i wyszła na taras. Po chwili skoczyła do morskiej wody. Woda była chłodna i jedwabiście gładka. Żadnego zagrożenia, żadnych ograniczeń. Nic, tylko noc i morze. Boże, jak dobrze być samej. Ale nie była całkiem sama. Coś gładkiego i chłodnego otarło się o jej nogę. - Susie?

To musiała być Susie. Samica delfina była bardziej uczuciowa niż Pete. Samiec dotykał jej bardzo rzadko, i to w wyjątkowych sytuacjach. Ale to właśnie Pete płynął obok niej. Zobaczyła go kątem oka, kiedy płynęła w stronę siatki odgradzającej zatokę. - Cześć, Pete. Co u ciebie? Delfin wydał z siebie serię stłumionych pisków i znikł pod wodą. Po chwili Susie i Pete pojawiły się przy powierzchni i zaczęły płynąć w stronę siatki. Jak to się działo, że one zawsze wiedziały, kiedy była smutna. Zwykle wygłupiały się i były bardzo radosne. Poważniały i robiły się uległe, kiedy wyczuwały, że jest czymś zasmucona lub zaniepokojona. To ona miała uczyć delfiny, ale każdego dnia sama się od nich czegoś uczyła. Wzbogacały jej życie i była im wdzięczna za to, że... Coś było nie w porządku. Susie i Pete popiskiwały i skrzeczały gorączkowo, kiedy zbliżyły się do siatki. Może to rekin, po drugiej stronie? Zamarła. Siatka była opuszczona. Co u diabła... Nikt nie mógł odwiązać siatki, chyba że wiedział, gdzie znajdowały się jej łączenia. - Zajmę się tym. Wracajcie do domu - powiedziała do delfinów. Ale zwierzęta zignorowały jej słowa i pływały wokół niej, kiedy sprawdzała siatkę. Żadnych rozcięć, żadnych dziur w wytrzymałej sieci. Kilka minut zajęło jej ponowne zaczepienie siatki, po czym zawróciła do domku, płynąc zdecydowanymi ruchami, chociaż ostrożnie. To wcale nie musiało oznaczać problemów. To mógł być Phil, który wrócił z ostatniej wyprawy. Nie widziała go od siedmiu miesięcy. Dzwonił do niej okazjonalnie lub wysyłał pocztówkę, dając w ten sposób znać, że żyje. Prawie dwa lata temu Phil musiał uciekać. Od tamtej pory zagrożenie, przed którym się chował, zostało wyeliminowane tylko częściowo. Nadal mogli znaleźć się ludzie, którzy chcieliby dobrać mu się do skóry. Phil nie był najbardziej dyskretną osobą na świecie, a jego decyzje czasem nie dowodziły jego niewątpliwego intelektu. Był marzycielem, który ryzykował bardziej, niż... - Melis!

Ujrzała na tarasie mężczyznę. Nie była to drobna, żylasta sylwetka Phila. Ten mężczyzna był duży, umięśniony, jednak zdawał się jej znajomy. - Melis, nie chciałem cię przestraszyć. To ja, Cal. Uspokoiła się. Cal Dugan, pierwszy oficer na statku Phila. Czyli nie było zagrożenia. Znała i lubiła Cala od czasu, kiedy skończyła szesnaście lat. Musiał przycumować swoją łódź z drugiej strony domku, gdzie nie mogła jej zauważyć. Podpłynęła do tarasu. - Dlaczego mnie nie zawołałeś? I, na Boga, dlaczego nie podwiązałeś z powrotem siatki? Gdyby jakiś rekin dostał się do Susie i Pete'a, udusiłabym cię gołymi rękoma. - Zamierzałem tam wrócić i to zrobić - powiedział na swoją obronę. - Nie. Tak naprawdę, to zamierzałem ciebie o to poprosić. Musiałbym chyba znać Braille'a, żeby sobie poradzić z podwiązaniem tej siatki po ciemku. - To kiepskie wytłumaczenie. Minuta wystarczy, żeby powstało poważne zagrożenie dla delfinów. Po prostu masz szczęście, że do tego nie doszło. - Skąd wiesz, że rekin nie dostał się do zatoki? - Pete by mi o tym powiedział. - Tak, jasne. Pete. - Rzucił na deski ręcznik i odwrócił się do niej plecami. - Powiedz mi, kiedy będę mógł się już odwrócić. Domyślam się, że nie włożyłaś kostiumu kąpielowego. - A po co miałabym go wkładać? Oprócz Susie i Pete'a, nie ma tu nikogo, kto by mógł mnie podglądać. - Podciągnęła się na pomost i stanęła na deskach tarasu, okręcając się ręcznikiem. - Oraz nieproszonych gości. - Nie bądź niemiła. Phil mnie zaprosił. - Możesz się odwrócić. Kiedy on wraca? Jutro? - Mało prawdopodobne - powiedział, odwracając się. - Nie ma go w Tobago? - Kiedy mnie tu wysyłał, właśnie szykował podróż do Aten. - Co? - Kazał mi wsiąść do samolotu wylatującego z Genui i przyjechać do ciebie, żeby ci to dać. - Podał jej dużą szarą kopertę. - I poczekać tu na niego. - Czekać na niego? Przecież jesteś mu potrzebny. On sobie nie poradzi bez ciebie, Cal.

- Mówiłem mu to samo. - Wzruszył ramionami. - Kazał mi przyjechać do ciebie. Spojrzała na kopertę. - Na zewnątrz nic nie zobaczę. Wejdźmy do środka. - Owinęła się szczelniej ręcznikiem. - Zrób sobie kawy, a ja w tym czasie przyjrzę się temu. - A powiesz tym delfinom, żeby przestały już skrzeczeć, bo nie zamierzam wyrządzać ci żadnej krzywdy? Nie zdawała sobie sprawy, że nadal były przy tarasie. - Odpłyńcie już. Wszystko w porządku. Pete i Susie zniknęły w ciemnej wodzie. - A niech mnie! - powiedział Cal. - One rzeczywiście cię rozumieją. - Tak - odparła nieobecnym głosem, idąc do domku. - Genua? Co Phil knuje? - Nie mam pojęcia. Parę miesięcy temu wysadził mnie i resztę załogi w Las Palmas i powiedział nam, żebyśmy sobie zrobili trzymiesięczne wakacje. Wynajął jakąś tymczasową pomoc do obsługi jego szkunera Last Home i odpłynął. - Dokąd? - Nie powiedział - odparł, wzruszając ramionami. - Jakaś duża tajemnica. Nie zachowywał się jak nasz stary, poczciwy Phil. Zachowywał się tak jak wtedy, gdy uciekł z tobą. Był zdenerwowany i kiedy po nas wrócił, nic nie chciał na ten temat mówić. - Skrzywił się. - Przecież byliśmy przy nim przez ostatnie piętnaście lat. Tyle razem przeżyliśmy. Byłem przy nim, kiedy znaleźliśmy hiszpański galeon, a Terry i Gary dołączyli rok później. To trochę boli... - Wiesz, że kiedy się na czymś skoncentruje, nie zauważa niczego dookoła. - Ale sama zdawała sobie sprawę, że to nietypowe zachowanie dla Phila, żeby zwalniał całą swoją załogę. Byli mu bliscy niczym rodzina. Byli z nim bliżej niż ona kiedykolwiek. Ale prawdopodobnie sama była temu winna. Otwarte okazywanie uczuć Philowi sprawiało jej trudności. W ich relacjach, które bywały zmienne i burzliwe, to zawsze ona przyjmowała na siebie rolę opiekuna. Często bywała zniecierpliwiona i sfrustrowana, obserwując jego niemal dziecinne, prostolinijne myślenie. Ale stanowili zespół, uzupełniali się wzajemnie i lubiła go. - Melis.

Spojrzała na Cala, który wyglądał na onieśmielonego. - Mogłabyś coś na siebie włożyć? Jesteś piękną kobietą, i chociaż jestem tak stary, że mógłbym być twoim ojcem, to nie znaczy, że nie reaguję jak normalny mężczyzna. Oczywiście, że był normalnym mężczyzną. I nie miało znaczenia to, że znał ją, od kiedy była nastolatką. Nawet najlepsi z nich są zdominowani przez seks. Sporo czasu zajęło jej pogodzenie się z tą prawdą. - Zaraz wracam. Zrób sobie tę kawę. Odpuściła sobie branie prysznica, tylko ubrała się w szorty i podkoszulek. Usiadła potem na łóżku i wzięła do rąk kopertę. To nie musiało być coś ważnego, osobistego, ale nie chciała otwierać koperty w obecności Cala. W środku były dwa dokumenty. Wyciągnęła pierwszy z nich i rozłożyła. Zamarła. - Co to, u diabła... Hotel Hyatt Ateny, Grecja - Przestań się wykłócać. I tak przyjadę do ciebie. - Dłoń Melis zacisnęła się mocniej na słuchawce telefonu. - Gdzie jesteś, Phil? - Na wybrzeżu, w tawernie w hotelu Delphi – powiedział Philip Lontana. - Ale nie chcę, żebyś się w to mieszała, Melis. Wracaj do domu, proszę cię. - Wrócę, ale razem z tobą. I już jestem w to zamieszana, czy tego chcesz, czy nie. Myślałeś, że będę siedziała bezczynnie po tym, jak dostałam od ciebie zawiadomienie, że przepisałeś na mnie swoją wyspę i Last Home? Przecież to jest testament. Co się dzieje? - W końcu kiedyś trzeba zacząć być odpowiedzialnym. Ale to nie dotyczyło Phila. Był podobny do Piotrusia Pana, mimo swoich prawie sześćdziesięciu lat. - Czego się boisz? - Nie boję się niczego. Ja chcę tylko o ciebie zadbać. Wiem, że różnie nam się układało, mieliśmy swoje wzloty i upadki, ale zawsze byłaś przy mnie, kiedy cię potrzebowałem. Wyciągałaś mnie z tarapatów i chroniłaś mnie przed zagrożeniami ze strony tych podłych... - Z tych tarapatów też cię wyciągnę, jeśli tylko powiesz mi, co się dzieje.

- Nic się nie dzieje. Ocean jest bezlitosny i nigdy nie wiadomo, kiedy popełnię błąd i nigdy... - Phil! - Wszystko zapisałem i zostawiłem na Last Home. - To dobrze. Więc będziesz mi mógł to wszystko przeczytać w drodze powrotnej na naszą wyspę. - To raczej niemożliwe - powiedział Philip i przerwał. - Próbowałem skontaktować się z Jedem Kelbym, ale nie odpowiada na moje telefony. - Dupek. - Być może, ale błyskotliwy z niego dupek. Słyszałem, że to geniusz. - A skąd to wiesz? Od jego agenta reklamowego? - Nie bądź złośliwa. Musisz oddać mu sprawiedliwość. - Nie, nie muszę. Nie lubię bogatych mężczyzn, którzy sądzą, że wszystko na świecie służy im do zabawy. - Ty nie lubisz bogatych mężczyzn i kropka - stwierdził Phil. - Ale jesteś mi potrzebna, żeby się z nim skontaktować. Nie wiem, czy uda mi się do niego dodzwonić. - Oczywiście, że ci się uda. Chociaż nie mam pojęcia, dlaczego uważasz, że musisz to zrobić. Nigdy wcześniej nie prosiłeś nikogo o pomoc. - Jest mi potrzebny. Pasjonuje się tym samym co ja i ma energię potrzebną do osiągnięcia sukcesu. - Przerwał. - Obiecaj mi, że się z nim skontaktujesz, Melis. To najważniejsza rzecz, o jaką cię kiedykolwiek prosiłem. - Nie musisz... - Obiecaj mi. - Nie ustępował. Nie zamierzał ustąpić. - Obiecuję. Zadowolony? - Nie. Nie chciałem cię o to prosić. Nie znoszę być w takim położeniu. Gdybym nie był tak uparty, nie musiałbym... - Wziął głęboki oddech. - Ale już się stało. Teraz nie mogę oglądać się za siebie. Zbyt wiele spraw mam do załatwienia. - Więc, po co, na Boga, przygotowałeś testament? - Ponieważ oni nie mieli na to szansy. - Co? - Powinniśmy uczyć się na ich błędach. - Znowu przerwał. - Wracaj do domu. Kto opiekuje się teraz Pete'em i Susie?

- Cal. - Dziwię się, że dopuściłaś go do delfinów. Bardziej troszczysz się o te zwierzęta niż o jakąkolwiek dwunogą istotę. - Najwyraźniej to nie jest prawda, skoro tu jestem. Cal zaopiekuje się dobrze Susie i Pete'em. Kazałam mu przyrzec na wszystko, co dla niego najcenniejsze, że się postara, inaczej dosięgnie go kara boska. Philip zaśmiał się. - Raczej kara Melis. Delfiny są dla ciebie najważniejsze. Wracaj do nich. Jeśli nie dam ci znaku życia w ciągu dwóch tygodni, wtedy skontaktuj się z Kelbym. Do widzenia, Melis. - Ani mi się waż rozłączać. Czego chcesz od Kelby'ego? Czy to ma jakiś związek z tą cholerną aparaturą dźwiękową? - Wiesz, że nigdy tak naprawdę o to nie chodziło. - Więc o co tu chodzi? - Wiedziałem, że to cię zdenerwuje. Od dziecka zawsze czułaś coś do Last Home. - Mówisz o swoim statku? - Nie. Mówię o innym ostatnim domu. O Marinth. - To powiedziawszy rozłączył się. Przez dłuższą chwilę stała jak zamurowana, a potem powoli wyłączyła swój telefon. Marinth? Mój Boże... Trina Wenecja, Włochy - Co to, u diabła, jest Marinth? Jed Kelby wyprostował się w swoim fotelu. - Słucham? - Marinth. - John Wilson podniósł wzrok znad sterty listów, które przeglądał dla Kelby'ego. - Tylko tyle jest napisane w tym liście. Tylko jedno słowo. To jakiś żart albo chwyt reklamowy? - Daj mi to. - Kelby powoli sięgnął przez biurko i wziął kopertę z listem. - Coś nie tak, Jed? - Wilson przerwał sortowanie listów, które przed chwilą przyniósł na pokład. - Może. - Kelby rzucił okiem na nazwisko nadawcy na kopercie. Philip Lontana. Na stemplu widniała data sprzed dwóch tygodni. - Dlaczego, u licha, nie dostałem tego listu wcześniej?

- Być może byś go dostał, gdybyś zatrzymał się w jednym miejscu na dłużej niż dzień lub dwa - odparł oschle Wilson. - Od dwóch tygodni nie miałem od ciebie żadnych wieści. Nie możesz mnie obwiniać za to, że nie jesteś na bieżąco, skoro się ze mną nie kontaktujesz. Robię, co w mojej mocy, ale nie jesteś najłatwiejszym... - Dobrze, już dobrze. - Jed oparł się w fotelu i spojrzał na list. - Philip Lontana. Nie słyszałem o nim od paru lat. Sądziłem, że może wycofał się z biznesu. - Ja nigdy o nim nie słyszałem. - A dlaczego niby miałbyś coś słyszeć? On nie jest maklerem giełdowym ani bankierem, więc nie mógłbyś się nim zainteresować. - Prawda. Mnie interesuje tylko dbanie o to, żebyś był nieprzyzwoicie bogaty i unikał podatków. - Wilson położył kilka dokumentów przed Kelbym. - Podpisz to w trzech egzemplarzach. - Spojrzał z dezaprobatą, jak Jed składa podpisy. - Powinieneś to najpierw przeczytać. Skąd wiesz, czy nie próbuję cię oszukać? - Nie jesteś do tego zdolny. Gdybyś miał taki zamiar, zrobiłbyś to już dziesięć lat temu, kiedy chwiałeś się na krawędzi bankructwa. - Racja. Ale ty wyciągnąłeś mnie z dołka, więc to nie był prawdziwy test. - Pozwoliłem ci się przez jakiś czas samemu z tym zmagać, a dopiero potem wkroczyłem. Wilson pochylił głowę. - Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że byłem obiektem doświadczenia. - Wybacz. - Jed nie odrywał wzroku od listu. - Taka już jest natura bestii. Dobrze wiesz, że nie mogłem ufać zbyt wielu ludziom w swoim życiu. Bóg jeden wie, że to prawda, pomyślał Wilson. Kelby, dziedzic jednej z największych amerykańskich fortun, oraz jego fundusz powierniczy, od dnia śmierci jego ojca, byli stale pod ostrzałem zakusów jego matki i babki. Jedna rozprawa sądowa goniła drugą, dopóki Jed nie ukończył dwudziestu jeden lat. Od tej pory przejął całkowitą i bezwzględną kontrolę nad majątkiem, którym zarządzał bardzo mądrze, zrywając wszelkie kontakty z matką i babką, zatrudniając do pomocy ekipę ekspertów finansowych. Ukończył edukację i wyjechał z kraju, stając się podróżnikiem i wędrowcem, którym jest do dziś. W czasach wojny w Zatoce Perskiej służył w

oddziale komandosów. Po jej zakończeniu kupił jacht Trina i rozpoczął serię badań podwodnych, które przyniosły mu sławę, jakiej nie oczekiwał, i pieniądze, których nie potrzebował. Czerpał z życia pełnymi garściami. Przez ostatnie osiem lat żył szybko i gwałtownie, i zadawał się z typami spod ciemnej gwiazdy. Ale Wilson nie potrafił go winić za to, że był cyniczny i nieufny. W zasadzie nie obchodziło go to. Sam był cyniczny, a przez wspólnie spędzone lata szczerze polubił tego łotra. - Czy Lontana próbował się ze mną wcześniej skontaktować? - zapytał Kelby. Wilson przejrzał resztę poczty. - To jedyny list. - Otworzył swój kalendarz. - Dzwonił raz dwudziestego trzeciego czerwca. Prosił, żebyś do niego oddzwonił. Później dzwonił jeszcze raz, dwudziestego piątego czerwca. Ta sama wiadomość. Moja sekretarka zapytała, czego dotyczy jego sprawa, ale nie chciał jej powiedzieć. Nie wydawało się to na tyle pilną sprawą, żeby cię szukać. A może jest inaczej? - Możliwe. - Wstał z fotela i podszedł do okna kabiny. - Wiedział dobrze, jak zwrócić moją uwagę. - Kto to taki? - Brazylijski oceanograf. Sporo o nim pisano, kiedy jakieś piętnaście lat temu odkrył hiszpański galeon. Jego matka była Amerykanką, a ojciec Brazylijczykiem, a on sam zachowuje się, jakby był z innej epoki. Słyszałem, że uważa się za wielkiego poszukiwacza przygód i pływa po wszystkich morzach, szukając zaginionych miast i zatopionych okrętów. Udało mu się odnaleźć na razie tylko jeden galeon, ale nie ma wątpliwości, że Lontana jest bardzo bystry. - Nie spotkałeś go nigdy? - Nie. Nie mieliśmy ze sobą zbyt wiele wspólnego. Ja jestem zdecydowanie produktem naszych czasów. Nie nadajemy na tych samych falach. Wilson nie był tego taki pewny. Kelby nie był może marzycielem, ale cechowały go agresja, śmiałość i brawura, typowe dla piratów tego lub minionych stuleci. - Więc czego Lontana chce od ciebie? - Przyjrzał się badawczo Kelby'emu. - I czego ty chcesz? - Nie mam pewności co do tego, czego on ode mnie chce. - Stał wpatrzony w morze i zastanawiał się przez chwilę.

- Ale wiem, czego ja od niego chcę. Tylko czy on może mi to dać? - Brzmi tajemniczo. - Doprawdy? - Nagle odwrócił się twarzą do Wilsona. - W takim razie, na Boga, lepiej, żebyśmy wszystko wyjaśnili i nie robili więcej tajemnic, prawda? Wilson był zaskoczony, widząc ten nagły przypływ energii i podekscytowania u Kelby'ego. Energia, która z niego biła, była niemal zaraźliwa. - Rozumiem, że chcesz, żebym się skontaktował z Lontaną. - Tak. A dokładniej, planuję, że się z nim spotkamy. - My? Ja muszę wracać do Nowego Jorku. Kelby pokręcił głową. - Możesz być mi potrzebny. - Jed, wiesz dobrze, że nie mam bladego pojęcia o tych oceanograficznych sprawach. I, do diabła, nie chcę się tego uczyć. Mam wykształcenie prawnicze i rachunkowe. Nie będziesz miał ze mnie żadnego pożytku. - Nigdy nie wiadomo. Mogę potrzebować każdej możliwej pomocy. Odrobinę więcej morskiego powietrza dobrze ci zrobi. - Znowu spojrzał na kopertę i Wilson zdał sobie ponownie sprawę z tego, jak bardzo Kelby był poruszony. - Ale może najpierw powinniśmy dać Lontanie ostrzeżenie, że nie powinien wymachiwać marchewką, jeśli nie spodziewa się, że połknę ją w całości. Daj mi jego numer telefonu. Ktoś ją śledził. Do diabła, to nie paranoja. Czuła to. Melis spojrzała za siebie. Ale to nie miało sensu. Przecież w zatłoczonym porcie nie rozpozna tego, kto ją śledzi. To może być ktokolwiek. Złodziej, jakiś marynarz żądny seksu... albo ktoś, kto liczył, że doprowadzi go do Phila. Wszystko było możliwe. Teraz, kiedy chodziło o Marinth. Musisz go zgubić. Skręciła w najbliższą uliczkę i pobiegła, ile sił w nogach, a kiedy znalazła wnękę w murze, skryła się tam i czekała. Podstawową zasadą było zawsze upewnić się, że nie masz paranoi, drugą - rozpoznanie wroga. Ujrzała siwowłosego mężczyznę w spodniach khaki i kraciastej koszuli z krótkim rękawem skręcającego w uliczkę. Zatrzymał się,

uważnie się rozglądając. Wyglądał jak zwykły turysta, których wielu w Atenach o tej porze roku. Ale grymas na jego twarzy nie pasował do tego wizerunku. Był zirytowany, kiedy przeczesywał wzrokiem tłum na ulicy. Czyli nie była paranoiczką. A teraz zapamięta sobie tego mężczyznę, kimkolwiek był. Wyskoczyła z załomu i ruszyła biegiem. Skręciła w lewo w aleję, a potem w prawo w najbliższą ulicę. Rzuciła okiem za siebie w samą porę, żeby dostrzec mignięcie kraciastej koszuli. Mężczyzna już nie próbował wmieszać się w tłum. Poruszał się szybko i w określonym celu. Pięć minut później zatrzymała się, ciężko dysząc. Zgubiła go. Chyba. Chryste, Phil, w co ty się wpakowałeś? Zaczekała kolejne dziesięć minut, żeby się upewnić, a potem ruszyła z powrotem tą samą drogą i skręciła w stronę wybrzeża. Według jej mapy hotel Delphi powinien być przy następnej przecznicy. I był tam. Wąski, trzypiętrowy budynek ze starą zakurzoną fasadą, z której odpadała farba, a mimo to wydawała się oddychać miejscowym klimatem, tak jak wszystko w tym mieście. To nie był hotel, który normalnie wybrałby dla siebie Phil. Lontana lubił stare klasyczne budynki, ale nie przepadał za ruderami. Za bardzo cenił sobie komfort. Kolejna tajemnica, którą... - Melis? Odwróciła się i zobaczyła niskiego, siwiejącego mężczyznę w dżinsach i podkoszulku, siedzącego przy stoliku w kawiarni. - Gary? Gdzie jest Phil? Ruchem głowy pokazał na wodę. - Na Last Home. - Bez ciebie? Nie mogę w to uwierzyć. - Najpierw Cal, a teraz Gary St. George? - Ani ja. - Pociągnął łyk ouzo. - Podejrzewam, że przez parę dni będę musiał się pokręcić, zanim tu po mnie wróci. Przecież nie da sobie rady beze mnie. Będzie miał poważne kłopoty, żeby sterować samodzielnie Last Home. - A co z Terrym? - Zwolnił go w Rzymie, zaraz po tym, jak odesłał Cala. Powiedział mu, żeby pojechał do ciebie, a ty już mu znajdziesz

zajęcie. Mnie powiedział dokładnie to samo. - Gary uśmiechnął się. - Jesteś gotowa, żeby pośredniczyć nam w znalezieniu roboty, Melis? - Kiedy odpłynął? - Godzinę temu. Zaraz po rozmowie z tobą. - Dokąd się wybiera? - Na południowy wschód, w stronę wysp greckich. Zaczęła iść w stronę wybrzeża. - Chodź ze mną. Poderwał się na równe nogi. - Dokąd? - Zamierzam wynająć łódź motorową i dogonić tego idiotę. Potrzebuję kogoś, kto popilnuje sterów łodzi, gdy ja będę przeszukiwać Last Home. - Jeszcze jest jasno. - Starał się za nią nadążyć. - Mamy szansę. - Nie zamierzam liczyć na szczęście. Musimy go znaleźć. Dogonili Last Home tuż przed nastaniem zmroku. W łagodnym świetle dwumasztowy szkuner wyglądał jak statek z innej epoki. Melis zawsze mówiła Philowi, że przypomina jej obrazy Latającego Holendra, a w złotomglistym zmierzchu wyglądał jeszcze bardziej mistycznie. I tak jak Holender - był opuszczony. Poczuła strach. Nie, nie mógł być opuszczony. Phil musi być pod pokładem. - Złowieszczy, co? - odezwał się Gary, kiedy Melis skierowała łódź w stronę statku. - Wyłączył silniki. Co on tam, u diabła, wyprawia? - Może ma jakieś problemy? Zasłużył sobie na to. Zwolnić całą załogę i samemu wypłynąć w morze, jak jakiś... - Przerwała, żeby opanować drżenie głosu. - Podpłyń najbliżej jak się da, a ja wejdę na pokład. - Nie wygląda na to, żeby zamierzał rozwinąć czerwony chodnik. - Gary patrzył na statek. - On nie chce ciebie tutaj, Melis. Nie chce widzieć nikogo z nas na tym statku. - Trudno. Nie zamierzam spełniać jego życzeń. Sam wiesz, że czasami Phil nie podejmuje właściwych decyzji. Widzi to, co chce widzieć, i pełną parą zmierza w wybranym przez siebie kierunku. Nie pozwolę, żeby... O, tam jest! Phil wyłonił się spod pokładu. Nie był zadowolony ich widokiem.

- Phil, do cholery, co ty wyprawiasz? - krzyknęła do niego. - Wchodzę na pokład. Phil pokręcił głową. - Nie. Coś jest nie tak z tym statkiem. Silnik zatrzymał się tak po prostu. Nie mam pewności, czy... - Co jest nie tak? - Powinienem był wiedzieć. Powinienem być bardziej ostrożny. - Gadasz bez sensu. - Nie mam czasu na dłuższe rozmowy. Muszę wracać, żeby poszukać, gdzie on... Wracaj do domu, Melis. Zajmij się delfinami. Musisz zajmować się swoją pracą. To jest najważniejsze. - Musimy porozmawiać, Phil. Nie zmierzam... - Mówiła do powietrza. Phil odwrócił się i ruszył pod pokład. - Podpłyńmy bliżej - powiedziała Melis do Gary'ego. - On ci nie pozwoli wejść na pokład. - Właśnie, że pozwoli. Nawet jeśli będę musiała wisieć na kotwicy całą drogę do... Last Home eksplodował tysiącem ognistych kawałków. Phil! - Nie! - Nie zdawała sobie sprawy z tego, że zaczęła krzyczeć. Statek stał w płomieniach. - Podpłyń bliżej! Musimy go... Kolejna eksplozja wstrząsnęła łodzią. Ból. Czuła, jakby jej głowa rozpadała się na drobne kawałki, niczym statek. Zapanowała ciemność.

Szpital św. Katarzyny, Ateny, Grecja Melis Nemid miała wstrząs mózgu - powiedział Wilson. - Jeden z członków załogi Lontany przywiózł ją tutaj po eksplozji. Lekarze twierdzą, że nic jej nie będzie, ale od dwudziestu czterech godzin nie odzyskała przytomności. - Chcę ją zobaczyć. - Kelby ruszył korytarzem. - Załatw mi pozwolenie. - Chyba mnie nie zrozumiałeś, Jed. Ona jest nieprzytomna. - Chcę być przy niej, kiedy się obudzi. Chcę być pierwszym, który z nią porozmawia. - W tym szpitalu panują dość surowe zasady. A ty nie jesteś członkiem rodziny. Nie wpuszczą cię do niej, dopóki nie odzyska przytomności. - Zmuś ich do tego. Nawet jeśli będziesz musiał dać łapówkę, za którą można by było wykupić cały ten szpital. Skontaktuj się też ze strażą przybrzeżną i dowiedz się, czy znaleźli już ciało Lontany. A potem odszukaj tego człowieka, który przywiózł jego córkę do szpitala, i przesłuchaj go. Chcę wiedzieć wszystko na temat tego, co stało się z Lontaną i jego łodzią. W której sali ona leży? - Dwadzieścia jeden. - Wilson zawahał się. - Jed, ona właśnie straciła ojca. Na miłość boską, po co ten pośpiech? Pośpiech brał się stąd, że po raz pierwszy od lat Kelby poczuł, że dostał szansę, którą mu właśnie ktoś chciał sprzątnąć sprzed nosa. Nie zamierzał do tego dopuścić. - Przecież nie będę jej męczył. Używając jednego z twoich ulubionych powiedzeń: to by było bezproduktywne. Naprawdę potrafię jeszcze być taktowny. - Tylko wtedy, kiedy chcesz o tym pamiętać. - Wilson wzruszył ramionami. - Ale zrobisz, jak zechcesz. W porządku, najpierw zajmę się pielęgniarkami, a potem postaram się dowiedzieć czegoś o eksplozji.

Pewnie i tak nie uda mu się wiele dowiedzieć, pomyślał Kelby. Zgodnie z tym, co usłyszeli w wiadomościach, kiedy tu jechali, eksplozja roztrzaskała statek w drzazgi. Najpierw wybrał się więc na miejsce zdarzenia i przekonał się na własne oczy, że nic tam nie zostało. Przez cały czas mówiło się o tym jako o wypadku. Ale to mało prawdopodobne. Na statku doszło do dwóch eksplozji na obu jego końcach. Dwadzieścia jeden... Otworzył drzwi i wszedł do pokoju. Na pojedynczym łóżku, zajmującym większość przestrzeni, leżała kobieta. Dzięki Bogu nie było żadnych pielęgniarek. Wilson był dobry w tym, co robił, choć zajmowało mu to trochę czasu. Kelby wziął krzesło stojące przy drzwiach i postawił je obok łóżka. Nawet nie drgnęła, kiedy usiadł i zaczął się jej przyglądać. Melis Nemid leżała nieruchomo, spod bandaża na głowie wystawało kilka blond kosmyków, które przykleiły jej się do policzków. Była bardzo drobnej budowy ciała i zdawała się tak krucha jak figurka z porcelany. Bardzo poruszające jest oglądanie cierpienia kogoś tak delikatnego. To przypomniało mu o Trinie i czasach, kiedy... Od lat nie zdarzyło mu się spotkać nikogo, kto by mu przypomniał tamten okres jego życia. Lepiej o tym nie myśleć. Nie wywoływać wspomnień. Spojrzał na Melis Nemid z zimnym obiektywizmem. Owszem była delikatna i wyglądała bezradnie, ale ta delikatność była zmysłowa i podniecająca. Jak trzymanie w dłoniach filiżanki z cienkiej chińskiej porcelany ze świadomością, że wystarczy tylko mocniej ścisnąć palce, żeby ją skruszyć. Kelby spojrzał na jej twarz. Regularne rysy twarzy, perfekcyjnie wykrojone, pełne usta, które dodawały jej wyglądowi zmysłowości. Piekielnie piękna kobieta. I to ma być adoptowana córka Lontany? Lontana miał około sześćdziesięciu lat, a ta kobieta wyglądała na dwadzieścia pięć. Oczywiście to możliwe, ale równie prawdopodobne było to, że w ten sposób starali się uniknąć pytań o swój związek. Dla Kelby'ego nie miało jednak żadnego znaczenia, jaka więź łączyła tych dwoje. Liczyło się jedynie to, że żyli ze sobą na tyle długo i w tak zażyłych stosunkach, że kobieta powinna być w stanie

udzielić mu odpowiedzi na nękające go pytania. Jeśli rzeczywiście coś wiedziała, bez wątpienia wyciągnie z niej wszystko. Oparł się na krześle i czekał, aż się obudzi. Jezu, jak strasznie bolała ją głowa. Ostrożnie otworzyła oczy. Żadnych koronkowych ornamentów, stwierdziła z ulgą. Ściany w kolorze zimnego błękitu, przypominającego morską toń. Szorstkie białe prześcieradło. Szpital? - Pewnie chce ci się pić. Dać ci wody? Usłyszała męski głos. To mógł być lekarz albo pielęgniarz... Przechyliła głowę i zobaczyła mężczyznę siedzącego na krześle obok łóżka. - Spokojnie. Nie proponuję ci trucizny. - Uśmiechnął się. - To tylko szklanka wody. Nie był lekarzem. Miał na sobie dżinsy i lnianą koszulę z podwiniętymi do łokci rękawami. Wyglądał jakoś... znajomo. - Gdzie ja jestem? - W szpitalu św. Katarzyny. - Przytrzymał jej szklankę przy ustach, kiedy piła. Obserwowała go czujnie. Miał około trzydziestu lat, ciemne włosy i oczy. Zachowywał się swobodnie, podobnie jak swobodnie się nosił. Gdyby go już kiedyś spotkała, z pewnością by to pamiętała. - Co się stało? - Nie pamiętasz? Eksplodujący statek, kawałki desek z pokładu i metalowej konstrukcji wyrzucone w powietrze. - Phil! - Usiadła gwałtownie na łóżku. Phil był na łodzi przed wybuchem. Phil może być... Próbowała wstać z łóżka. - On tam był. Muszę... zszedł pod pokład i... - Połóż się. - Delikatnie popchnął ją z powrotem na poduszki. - Nic nie możesz zrobić. Łódź została całkowicie zniszczona dwadzieścia cztery godziny temu. Straż przybrzeżna nie przerwała jeszcze poszukiwań. Więc jeśli on żyje, znajdą go. Dwadzieścia cztery godziny. Spojrzała na niego nieprzytomnie. - Nie znaleźli go? Pokręcił głową. - Jeszcze nie. - Nie mogą przerwać poszukiwań. Nie pozwól im na to - powiedziała żarliwie.

- Nie pozwolę. Spróbuj zasnąć. Pielęgniarki wyrzucą mnie stąd, jeśli pomyślą, że cię zdenerwowałem. Pomyślałem sobie, że powinnaś wiedzieć. Wydaje mi się, że jesteś podobna do mnie. Że wolisz znać prawdę, nawet jeśli jest bolesna. - Phil... - Zamknęła oczy, kiedy poczuła przeszywający ból. - To boli. Chciałabym móc się rozpłakać. - Więc płacz. - Nie mogę. Ja nie... Nigdy nie... Odejdź już. Nie chcę, żeby ktokolwiek mnie oglądał w takim stanie. - Ale ja już cię widziałem. Więc myślę, że pokręcę się tutaj i upewnię się, że nic ci nie jest. Otworzyła oczy i przyjrzała mu się. Taki twardy i zimny. - Nie obchodzi cię wcale, czy nic mi nie jest. Kim ty, u diabła, jesteś? - Nazywam się Jed Kelby. Wiedziała, że skądś go zna. Widziała go w gazetach i telewizji... - Powinnam się była domyślić. Zloty Chłopak. - Nienawidziłem tego przezwiska i wszystkiego, co się z nim łączyło. Między innymi dlatego prowadziłem stałą wojnę z mediami. - Uśmiechnął się. - Ale mam to już za sobą. Nie jestem już chłopcem, tylko mężczyzną. I jestem, jaki jestem. Może się okazać, że uznasz mnie za bardzo przydatnego. - Odejdź. Zawahał się, ale po chwili wstał z krzesła. - Wrócę tu. A w tym czasie postaram się przypilnować straż przybrzeżną, żeby nie przerywała poszukiwań Lontany. - Dziękuję. - Nie ma za co. Mam poprosić pielęgniarkę, żeby przyszła i dała ci jakiś lek uspokajający? - Żadnych leków! Nie biorę... - W porządku. Jak sobie życzysz. Obserwowała, jak wychodzi i zamyka za sobą drzwi. Zachowywał się bardzo uprzejmie i można by pomyśleć, że to miły człowiek. Jednak była zbyt oszołomiona i zbolała, żeby się teraz zastanawiać nad tym, co o nim sądzić. Zauważyła tylko, że robił wrażenie pewnego siebie i fizycznie silnego, a to ją niepokoiło. Nie powinna myśleć o nim.

I lepiej postarać się nie myśleć o Philu. Dwadzieścia cztery godziny to dużo czasu, ale możliwe, że nadal gdzieś tam jest. Jeśli zdążył złapać kapok. Jeśli nie zginął w eksplozji, zanim wpadł do wody. Jezu, tak bardzo chciała się rozpłakać. - Wolno ci już wstawać? - Gary spojrzał z troską na Melis siedzącą w fotelu przy oknie. - Pielęgniarka powiedziała mi, że dopiero wczoraj wieczorem odzyskałaś przytomność. - Nic mi nie jest. Chcę im pokazać, że nie potrzebuję tu dłużej przebywać. - Zacisnęła dłonie na poręczach fotela. - A oni chcą, żebym tu siedziała i czekała na rozmowę z policją. - Ja już złożyłem zeznanie. Nie będą robić ci problemów, Melis. - Już mam przez nich problemy. Policja może pojawić się tu najwcześniej późnym wieczorem, a ja nie będę tyle czekać. Tylko że szpital wiąże mi ręce, bo każą mi w nim zostać. Myślę, że to tylko wybieg. Mówią, że dopiero jutro mogą mnie wypuścić. - Lekarze pewnie wiedzą najlepiej. - Gówno wiedzą. Muszę wrócić na miejsce zatonięcia łodzi i odnaleźć Phila. - Melis... - Gary zawahał się, zanim odezwał się łagodnym głosem. - Byłem tam razem ze strażą przybrzeżną. Nie znajdziesz już Phila. Straciliśmy go. - Nie chcę tego słuchać. Sama muszę się przekonać. - Odwróciła wzrok na równo przystrzyżone trawniki za oknem pokoju szpitalnego. - Co tu robił Kelby? - Przewracał szpital do góry nogami. Nie chcieli mi pozwolić wejść do ciebie, ale Kelby nie miał z tym żadnych problemów. A zanim tu przyszedł, pomagał straży przybrzeżnej w poszukiwaniach. Nie znasz go, prawda? - Nigdy go nie spotkałam, ale Phil mówił mi, że próbował się z nim skontaktować. Wiesz może po co? - Może Cal coś wie? - powiedział Gary, kręcąc głową. Melis wątpiła w to. Jakikolwiek interes Phil miał do Kelby'ego, najwyraźniej była to część tego scenariusza, który odebrał mu życie. I nie chciał z nikim dzielić się informacjami na ten temat. Nawet z najbliższymi przyjaciółmi. Dobry Boże, myślała o nim jak o zmarłym. Jak gładko zaakceptowała to, co jej powiedzieli. Nie może tak być.

- Idź i znajdź Kelby'ego, Gary. Powiedz mu, żeby mnie stąd wydostał. - Co takiego? - Mówiłeś, że ma wpływy. Powiedz mu, żeby je wykorzystał. Przyszedł do szpitala, bo z pewnością czegoś ode mnie chce. Nie wydobędzie niczego ze mnie, dopóki jestem w szpitalu. Na rękę będzie mu to, że chcę stąd wyjść. - Nawet jeśli to nie jest dobre dla twojego zdrowia? Przypomniała sobie, że Kelby zrobił na niej wrażenie osoby twardej i chłodnej. - Nie będzie się tym przejmował. Powiedz mu, żeby mnie stąd wydostał. - W porządku. - Gary skrzywił się. - Ale nadal uważam, że nie powinnaś tego robić. Phil by tego nie pochwalił. - Wiesz, że Phil zawsze pozwalał mi robić to, co chciałam. Nie zawracał sobie mną głowy. - Musiała zapanować nad drżeniem głosu. - Więc proszę cię, Gary, nie spieraj się ze mną. Mam dziś wystarczająco dużo problemów emocjonalnych. - Dobrze sobie radzisz. Zawsze byłaś dzielna. - To mówiąc, pospiesznie opuścił pokój. Biedny Gary. Nie był przyzwyczajony do tego, że traciła nad sobą panowanie, i wyraźnie go to smuciło. Melis też była tym zaniepokojona. Nie znosiła uczucia bezsilności. Nie, nie była bezsilna. Zawsze mogła coś zrobić, wybrać jakąś inną drogę. Była smutna, zła i zdesperowana, ale na pewno nie bezradna. Tylko że w tej chwili nie potrafiła wybrać odpowiedniej drogi. Powinna się szybko zdecydować. W pobliżu niej zaczął się kręcić Kelby, a sytuacja zmusiła ją do tego, żeby pozwolić mu na zbliżenie się do siebie. Z pewnością on wykorzysta te lekko uchylone drzwi, żeby zrobić na tym własny interes i umocnić swoją pozycję. Melis oparła się w fotelu i postanowiła się zrelaksować. Powinna odpocząć i nabrać sił, kiedy miała do tego okazję. Pozbycie się Kelby'ego będzie od niej wymagało dużej stanowczości. Kelby uśmiechnął się rozbawiony widokiem Melis Nemid kroczącej w kierunku drzwi wyjściowych ze szpitala. Za nią szła

niezadowolona pielęgniarka, pchając fotel na kółkach, na którym Melis powinna siedzieć. Przypomniał sobie, że w pierwszej chwili zrobiła na nim wrażenie bardzo delikatnej. Prowokująca aura delikatności nadal była obecna wokół niej, ale równoważyły ją siła i witalność jej sylwetki i sposób poruszania się. W chwili, kiedy otworzyła oczy, zorientował się, że będzie miał do czynienia z kimś, z kim trzeba się będzie liczyć. Jakim cudem taki marzyciel jak Lontana był w stanie się nią opiekować? A może to ona opiekowała się nim? To było bardziej prawdopodobne. Zatrzymała się przed nim. - Powinnam ci pewnie podziękować za uwolnienie mnie stąd. - To nie więzienie, panno Nemid - powiedziała oschle pielęgniarka. - Musieliśmy się tylko upewnić, czy będzie pani miała odpowiednią opiekę. A pani powinna mi pozwolić postąpić zgodnie z obowiązującymi w szpitalu procedurami i dać się wywieźć na fotelu. - Dziękuję, siostro. Teraz ja się nią zaopiekuję. - Kelby wziął Melis pod łokieć i delikatnie pociągnął w stronę wyjścia. - Dziś wieczorem masz złożyć zeznanie na policji. Zająłem się dokumentacją medyczną i wykupiłem recepty. - Jakie recepty? - Na jakieś środki uspokajające, na wypadek gdybyś ich potrzebowała. - Nie będę ich potrzebowała. - Uwolniła ramię z jego uścisku. - Możesz przesłać mi rachunek. - W porządku. Zawsze byłem zwolennikiem gry w otwarte karty. - Otworzył przed nią drzwi do samochodu zaparkowanego przed wejściem do szpitala. - Powiem Wilsonowi, żeby wystawił ci rachunek na początku miesiąca. - Kim jest Wilson? Kamerdynerem? - To mój asystent. Wyręcza mnie w wielu sprawach. - Chyba nie ma zbyt wiele pracy. - Zdziwiłabyś się. Niektóre z moich wypraw poszukiwawczych są przedsięwzięciami tak dużymi, jak prowadzenie firmy. Wsiadaj. - Nie. Chcę jechać do stacji straży przybrzeżnej. - Nie ma sensu. Przerwali już poszukiwania. Odczuła to jak cios. - Już? - Pojawiły się pewne sugestie co do stanu psychicznego Lontany - przerwał. - To nie był wypadek. Wśród szczątków natrafiono na

ślady plastiku i detonatora. Myślisz, że mógłby sam podłożyć ten ładunek wybuchowy? Spojrzała na niego zaskoczona. - Co takiego? - Musisz chyba przyznać, że istnieje taka możliwość? - Nigdy w życiu. To niemożliwe. Phil był zaniepokojony, że jego statek zatrzymał się na otwartych wodach. Właśnie zamierzał zejść pod pokład, żeby sprawdzić, co się tam wydarzyło. - To samo powiedział Gary straży przybrzeżnej, ale Lontana nie powiedział nic takiego, co by mogło definitywnie pozwolić na odrzucenie wersji z samobójstwem. - Nie obchodzi mnie to. Phil kochał życie. Był jak dziecko. Za każdym rogiem dostrzegał nową przygodę. - Obawiam się, że ta przygoda była jego ostatnią. Zresztą od początku nikt nie miał zbyt wielkich nadziei na odnalezienie go żywego. - Zawsze jest nadzieja. - Zaczęła się od niego odwracać. - Phil zasługuje na swoją szansę. - Nikt nie próbuje go jej pozbawić. Mówię ci tylko co... A dokąd ty się wybierasz? - Muszę przekonać się osobiście. Wynajmę motorówkę w przystani i... - Twój przyjaciel, Gary St. George, już czeka na ciebie na Trinie. Powiedział, że będziesz chciała sama zająć się poszukiwaniem. W ciągu godziny możemy być na miejscu, gdzie doszło do eksplozji Last Home. Zawahała się. - Czego tu się bać? - zapytał. - Że wdepnę w coś mało rentownego. Zaśmiał się. - Prawda. Ale wiedziałaś, w co się pakujesz, kiedy powiedziałaś St. George'owi, żeby poprosił mnie o uwolnienie cię ze szpitala. Teraz musisz podjąć tę grę. - Dla mnie to nie jest gra. Uśmiech zniknął z jego twarzy. - Domyślam się i przepraszam. Jesteś dla mnie wielką niewiadomą. Być może pomyłkowo oschłość wziąłem za gruboskórność. - Wzruszył ramionami. - Zgódź się. Potraktuj tę wyprawę jako prezent. Ale bez żadnych zobowiązań i żadnego spłacania długów.

Przyglądała mu się przez chwilę, a potem odwróciła się i wsiadła do samochodu. - Uwierzę, jak to zobaczę. - Ja też. To także dla mnie zupełna nowość. Przez całe popołudnie przeszukiwali obszar eksplozji i znaleźli jedynie kilka odłamków statku. Z każdą mijającą godziną jej nadzieje stopniowo malały. Nie było go tam. Bez względu na to, jak bardzo tego pragnęła, jak mocno szukała, już go tam nie znajdzie. Turkusowe morze było takie spokojne i piękne w tym miejscu, że zdawało jej się obsceniczne, skrywając taką tragedię w swojej toni. Ale to nie morze zabiło Phila. Było miejscem jego pochówku. - Chcesz zrobić jeszcze jedną rundę? - zapytał ją Kelby. - Moglibyśmy znowu powiększyć nieco zasięg poszukiwań. - Nie. - Nie odwróciła się, żeby na niego spojrzeć. - To byłaby strata czasu. Nie ma go tu. Pewnie zaraz powiesz: a nie mówiłem? - Nie. Wierzę, że musiałaś zobaczyć to na własne oczy, żeby uwierzyć. Rozumiem to. Jesteś już gotowa do powrotu do Aten? Przytaknęła energicznie. - Chcesz coś zjeść? Poprosiłem Billy'ego, żeby zrobił kanapki. Jest fenomenalny. Wilson i twój przyjaciel, Gary, siedzą w głównej kabinie i dosłownie się opychają. - Jaki Billy? - Billy Sanders, kucharz. Wykradłem go z jednej z najlepszych restauracji w Pradze. Oczywiście na jachcie tak luksusowym jak Trina musi być kucharz. Gdzieś wyczytała, że Kelby kupił jacht od saudyjskiego szejka naftowego. Jacht był ogromny, ekskluzywny i nowoczesny, wyposażony w ostatnie nowinki techniczne. Ten statek dzieliły całe lata świetlne od Last Home. Tak samo jak Kelby różnił się od Phila. A mimo to Phil uważał, że on i Kelby mają coś wspólnego. On ma tę samą pasję co ja i pęd do jej realizacji. Tak właśnie Phil wyraził się o Kelbym podczas ich ostatniej rozmowy telefonicznej. Miał rację. Sama wyczuwała tę pasję i pęd, jakby były życiową siłą. - To co z jedzeniem? - przerwał jej rozmyślania. Pokręciła głową.