2
Rozdział 1
Arapahoe Junction,
Kolorado, 15 października
Wiem, Ŝe się spóźniam, do cholery! - Alex Graham ściskała w
dłoni telefon komórkowy. - Zrobię te zdjęcia, jak tylko będę mogła.
- JuŜ byś je dawno miała, gdyby nie to, Ŝe się tak bezsensownie
wdałaś w te prace na rumowisku. Miałaś fotografować ratowników w
akcji, a nie sama w niej uczestniczyć - powiedział sarkastycznym
tonem Jim Karak. - Stare niusy to Ŝadne niusy, Alex. Ta cholerna
tama przerwała się juŜ prawie tydzień temu, a nasz magazyn wychodzi
za dwa dni.
- Zrozum, tam nadal wygrzebują spod osuniętej ziemi Ŝywych
ludzi.
- Dlatego powinnaś robić optymistyczne zdjęcia bohaterskich
akcji, zamiast machać szpadlem. Łamiesz jedną z podstawowych
zasad. Za bardzo się angaŜujesz.
- Tam nadal mogą być Ŝywi ludzie... - Nie, to nie ma sensu. Dla
Karaka liczy się tylko jedno i w tym cały problem. - Dostaniesz te
zdjęcia. - Rozłączyła się i z rezygnacją oparła o ścianę, pocierając
zmęczone skronie. BoŜe, aleŜ jest wykończona. Będzie miała
szczęście, jeśli Karak nie wezwie jej do siebie i nie oznajmi, Ŝeby
szukała sobie innego pisma. Jej zachowanie pozostawiało wiele do
Ŝyczenia i z pewnością nie było profesjonalne. Gdyby nie miała
powaŜnych osiągnięć, Karak juŜ dawno by ją zwolnił.
- Jakieś problemy? - W drzwiach przyczepy stała Sara Logan z
psem Montym.
- Drobne. - Alex skrzywiła się i wstała z krzesła. - Wygląda na to,
Ŝe nie wykonuję swojej pracy i nie skupiam się na tym, co istotne.
- Prawie mnie nabrałaś. - Sara napełniła wodą miskę dla
Monty’ego i usiadła na podłodze obok psa, który zaczął łapczywie
chłeptać. - Dziś rano znaleźliśmy Ŝywe niemowlę w tej piekielnej
dziurze. Moim zdaniem to dość istotne zajęcie.
- TeŜ tak uwaŜam - uśmiechnęła się Alex. - Pieprzyć Karaka.
Sara nie odwzajemniła uśmiechu.
3
- Nie chcę, Ŝebyś straciła pracę, Alex. Wiem, ile ona dla ciebie
znaczy. Mamy wielu innych wolontariuszy, którzy pomagają kopać.
Alex uniosła brwi.
- O, czyŜbyście mieli za duŜo pomocników?
- Wiesz, Ŝe to nieprawda. W katastrofach takich jak ta trzeba
działać najszybciej jak się da, inaczej... No dobra, masz rację. Jesteś
nam potrzebna. Nie chciałabym tylko, Ŝebyś sobie zaszkodziła. Bóg
wie, Ŝe na tym świecie jest juŜ wystarczająco duŜo cierpienia.
A Sara Logan doświadczyła go w duŜej mierze na własnej skórze,
pomyślała Alex. Razem ze swoim golden retrieverem Montym
pracowała w brygadzie ratunkowo-poszukiwawczej i Alex spotykała
ją wielokrotnie przy okazji róŜnych katastrof w ciągu ostatnich pięciu
lat. Ich przyjaźń zrodziła się w obliczu tragedii, jakie potrafi zgotować
natura albo sam człowiek.
- Nic mi nie będzie - rzuciła.
- Twój wydawca ma rację. To nie jest zajęcie dla ciebie. - Sara
pokręciła głową. - Spójrz na siebie. Cała jesteś brudna. Dłonie ci
krwawią od ciągłego machania szpadlem i nie spałaś od dwudziestu
czterech godzin.
- A ty spałaś?
Sara puściła mimo uszu jej pytanie.
- Nie tylko dłonie ci krwawią. Alex, wycofaj się. To cię
wykończy. Uwierz mi, wiem, co mówię.
- Mówisz tak, jakbym nigdy nie była na miejscu katastrofy.
- Ale nigdy nie byłaś tak zaangaŜowana. Robiłaś zdjęcia i
pomagałaś w namiocie pierwszej pomocy. Nie odkopywałaś ciał ludzi
w nadziei, Ŝe będą jeszcze Ŝywi.
Sara nie chciała myśleć o tych ciałach. Zbyt wiele ich widziała w
ciągu kilku ostatnich dni.
- Ty przecieŜ ciągle to robisz - zauwaŜyła Alex. - Mogłabyś
zostać w domu i wieść spokojne Ŝycie, ale za kaŜdym razem, kiedy do
ciebie zadzwonią, ty i Monty natychmiast stawiacie się na miejscu
kolejnej katastrofy. Dziwi mnie, Ŝe twój mąŜ jeszcze to wytrzymuje.
- Nie lubi tego, ale rozumie. - Sara spojrzała na nią spod
zmarszczonych brwi. - Ale nie rozmawiamy teraz o mnie.
Obserwowałam cię przy pracy i uwaŜam, Ŝe jesteś w tym świetna.
4
Kochasz to, co robisz, i setki razy sama mi mówiłaś, Ŝe twoją pasją
jest opowiadanie historii. Więc nie zbaczaj z wyznaczonego szlaku.
- PrzecieŜ nie zbaczam. Zrobię te zdjęcia. - Pochyliła się i
pogłaskała puszystą sierść Monty’ego. - Ja tylko nie mogę... Zrobię te
zdjęcia.
Sara przyglądała się jej z zatroskanym wyrazem twarzy.
- Wydaje mi się, Ŝe nie powinnaś juŜ więcej brać takich zleceń.
JuŜ od czasów Ground Zero to narastało, a teraz jest jeszcze gorzej.
Alex... zmieniłaś się.
Stal, beton i ten duszący pył, który zdawał się pokrywać cały
świat niczym całun.
- Ground Zero zmieniło nas wszystkich.
Sara i Monty czołgający się pośród rumowiska, podczas gdy Alex
stała i patrzyła na wszystko bezradnie.
Sara i Alex tulące się rozpaczliwie do siebie z twarzami zalanymi
łzami.
- Ale ja miałam do kogo wrócić do domu, Ŝeby się po tym
wyleczyć. Powinnam była i ciebie zmusić, Ŝebyś ze mną pojechała -
stwierdziła Sara.
- śycie toczyło się dalej i ja teŜ musiałam sobie radzić. - Alex
wzruszyła ramionami. - Jeśli nawet noszę jakieś brzemię tamtych
wydarzeń, to widocznie tak musiało być. Zwykle nic mi nie jest.
Tylko teraz jest mi trochę cięŜej. Te wydarzenia wywołują zbyt wiele
wspomnień.
- Ale to nie to samo - przekonywała łagodnie Sara. - Tutaj udało
nam się znaleźć ocalałych ludzi. Jak na razie mamy siedemdziesiąt
dwie uratowane osoby.
- Ale to za mało - szepnęła Alex. - Ciągle za mało. Nie potrafię
trzymać się od tego z dala i pozwalać... - Chrząknęła i nagle zmieniła
temat. - Masz teraz przerwę?
- Nie. Musiałam tylko dać Monty’emu wody. Moja manierka była
juŜ pusta. Mamy jeszcze kilka godzin pracy, zanim zrobi się ciemno.
Dla Monty’ego jest znacznie bezpieczniej, kiedy jest jasno i wyraźnie
widzi, gdzie wchodzi. - Przerwała na chwilę. - Ale, ale omal nie
zapomniałam, Ŝe mamy dwie dobre wiadomości. W przyszłym
tygodniu przyjedzie tu prezydent.
5
- NajwyŜszy czas. Wiceprezydent Shepard był tu dzień po
przerwaniu tamy.
- Tak, byłam pod wraŜeniem. Musi się pokazać sam prezydent,
Ŝeby FEMA∗
i wszystkie organizacje przyszły z większą pomocą.
- To dobrze. MoŜe uda mi się przekonać Karaka - Alex skrzywiła
się - Ŝe czekałam ze zdjęciami do przyjazdu Andreasa, Ŝeby pokazać
jego rolę w tej historii? - Pokręciła głową. - Nie, nie potrafię dobrze
kłamać. Poza tym prezydent jest teraz tak otoczony przez ochronę, Ŝe
nie zbliŜyłabym się do niego nawet na kilometr.
- A ja się w ogóle dziwię, Ŝe zamierza tu przyjechać. Zeszłej nocy
wybuchła bomba w ambasadzie w Nowym Meksyku.
- Ta sama organizacja terrorystyczna?
- Przyznała się do tego Matanza - przytaknęła Sara. - Na trawniku
przed ambasadą zostawili płonącą kukłę Andreasa.
- Sukinsyny. - To był juŜ trzeci atak na amerykańską ambasadę,
jakiego dokonała gwatemalska organizacja terrorystyczna w ciągu pół
roku. Jak nie Środkowy Wschód, to Gwatemala albo Wenezuela. Juan
Cordoba i jego organizacja Matanza stanowili zawsze element
radykalny i rewolucyjny w swoim kraju, ale teraz, zasileni pieniędzmi
z narkotyków i wspierani przez Al Kaidę, urośli w taką siłę, Ŝe na
swój cel wzięli Andreasa i jego rząd, który działa na rzecz stabilizacji.
Alex nie potrafiła juŜ sobie wyobrazić, Ŝe kiedyś były czasy, kiedy jej
krajowi nie groził terroryzm i przemoc. Z drugiej zaś strony pamiętała
swoje dzieciństwo przepełnione zaufaniem, niewinnością i wiarą w to,
Ŝe nic złego nie moŜe jej spotkać. Te wspomnienia wywołały w niej
tylko frustrację, złość i ogromny smutek.
- Mam nadzieję, Ŝe twoja druga dobra wiadomość jest lepsza od
pierwszej.
- Musisz nauczyć się przyjmować gorycz ze stoicyzmem.
Przynajmniej Andreas nie pozwala, Ŝeby ktokolwiek zastraszył go na
tyle, by zaczął ignorować ludzi, którzy go potrzebują.
Prawdopodobnie będzie bezpieczny, odwiedzając to miejsce.
Wszystkie dowody świadczą, Ŝe to, co się tu wydarzyło, to katastrofa
∗
FEMA - Federal Eraergency Management Agency - Federalna Agencja
Dowodzenia w Sytuacjach ZagroŜenia, zajmuje się łagodzeniem następstw
kataklizmów oraz planowaniem akcji pomocowych (przyp. tłum.).
6
wywołana przez siły natury. - Sara uśmiechnęła się. - A ze wstępnego
raportu o stanie gruntu po drugiej stronie tamy wynika, Ŝe jest raczej
stabilny. Jutro rano mają tam przysłać ekipę, która przeprowadzi
ostateczną ekspertyzę. Kiedy osunięcie ziemi zniszczyło ten teren,
obawiali się, Ŝe po drugiej stronie tamy będzie to samo.
- Jezu. Tylko tego by jeszcze brakowało! Następne osunięcie
ziemi.
- Ewakuowali wszystkich z tego obszaru, tak na wszelki wypadek.
Ale wygląda na to, Ŝe ludzie będą mogli juŜ wrócić do domów. - Sara
pogłaskała Monty’ego po głowie. - Czas wracać do pracy, kolego. -
Wstała i ruszyła w kierunku drzwi. - A dla ciebie to pora, Ŝeby zrobić
w końcu jakieś zdjęcia.
- AleŜ ty potrafisz być apodyktyczna! - Alex poszła za nią i
zatrzymała się w otwartych drzwiach, przyglądając się obrazowi
katastrofy. Za kaŜdym razem, kiedy patrzyła na rumowisko, robiło jej
się niedobrze. Tama Arapahoe runęła pięć dni temu, a woda spłynęła
w dół doliny, zabijając sto dwadzieścia osób. Teraz zmagali się ze
skutkami osunięć ziemi, spowodowanych potęŜną siłą wody
wdzierającej się w dolinę. Tony skał zasypały domy i całą
infrastrukturę Arapahoe Junction, a grunt był nadal na tyle niestabilny,
Ŝe nie moŜna było wprowadzić cięŜkich maszyn do odgruzowywania,
trzeba było wszystko wykonywać ręcznie.
Chryste, Alex cieszyła się, Ŝe przynajmniej nie będzie następnej
katastrofy na tym juŜ zrujnowanym obszarze.
- Przestań się gapić! - zawołała Sara. - Zacznij wreszcie
fotografować.
Jasne, fotografować i ignorować fakt, Ŝe pod tymi skałami mogą
się nadal znajdować Ŝywi ludzie.
- Obiecaj mi, Ŝe się tym zajmiesz - nalegała Sara.
- Obiecuję. Zrobię te cholerne zdjęcia i wyślę je jeszcze dzisiaj. -
Alex chwyciła szpadel, który stał oparty o bok przyczepy. Tak jak
mówiła Sara, było jeszcze widno, a pracy po tej stronie wąwozu było
co nie miara. - Ale nie teraz. Nie mogę się tym teraz zajmować...
Było juŜ późne popołudnie, kiedy Alex przerwała pracę i wróciła
do przyczepy, Ŝeby wziąć aparat.
7
Pracowała oczywiście na tyle długo, Ŝe teraz będzie musiała się
nieźle spieszyć, Ŝeby zdąŜyć ze zdjęciami przed zmrokiem. CóŜ, jeśli
nie zrobi wszystkich, jakie są jej potrzebne, to najwyŜej będzie
improwizować.
Kilkaset metrów od przyczepy, nad namiotem pierwszej pomocy,
podchodził do lądowania helikopter. Alex pomachała w stronę pilota,
Kena Nadera, kiedy ten wysiadł z kabiny.
MęŜczyzna odwzajemnił pozdrowienie.
- Przywiozłem ci te obiektywy, o które prosiłaś - zawołał.
- Dzięki. W tej chwili ich nie potrzebuję. Wpadnę do ciebie
później, Ŝeby je odebrać. - Odwróciła się i ruszyła w górę po zboczu
wąwozu.
Całe wzgórze nadal było pełne ludzi, którzy ostroŜnie i
pieczołowicie odgruzowywali kamień po kamieniu. Przez tydzień
pracy z nimi poznała juŜ kilkoro z nich. Janet Delsey mieszkała w
miasteczku, które zostało przysypane przez skały. Pracowała w
lokalnej bibliotece, ale w dniu tragedii była w Denver. Jej rodziców
nadal nie odnaleziono.
Alex nastawiła ostrość i zrobiła zdjęcie.
Bill Adams, kierowca cięŜarówki, przejeŜdŜał w pobliŜu, kiedy
dowiedział się o tamie. Zaparkował swojego tira i przyłączył się do
akcji ratunkowej.
Aparat Alex uchwycił go przy pracy.
Carey Melway był idealistą i pełnym wielkich nadziei uczniem
college’u, który przyjechał tu z Salt Lake City. W ciągu tych kilku dni
Alex dostrzegła, jak chłopak z dziecka zmienił się w dorosłego
męŜczyznę.
Zrobiła mu zdjęcie.
Przez następną godzinę wypstrykała cztery rolki filmów.
Wolontariusze, ekipy ratunkowe z psami, zasypany wąwóz.
- Trochę późno zabrałaś się do fotografowania. - Sara ostroŜnie
schodziła po nasypie skalnym, a za nią Monty. - Masz wystarczająco
duŜo zdjęć?
- Za duŜo. - Alex spojrzała na Janet Delsey. - Myślisz, Ŝe ona ma
jakieś szanse na odnalezienie swoich rodziców Ŝywych?
8
- Szansa istnieje, jeśli dotrzemy do nich na czas. Co innego,
gdyby to była lawina błotna, a nie osunięcie skał. Między odłamkami
skalnymi tworzą się szczeliny, przez które dociera powietrze. - Sara
wskazała na Monty’ego. - Muszę zejść na dół, nakarmić go i dać mu
witaminy. A ty juŜ kończysz?
Alex pokręciła głową.
- Zrobiłam juŜ większość ujęć ludzi, ale potrzebuję jeszcze zdjęć,
które przedstawią całą operację ratunkową.
- Powodzenia. Przyda ci się - powiedziała Sara i pomachała na
poŜegnanie.
Miała rację, uwaŜając, Ŝe trudno będzie ogarnąć całą głębię tej
tragedii, kiedy jest się na jej wierzchołku.
Na wierzchołku.
Wzrok Alex powędrował wzdłuŜ zbocza wąwozu. Wypatrzyła na
nim czerwoną skałę, z której prawdopodobnie rozciągał się widok na
całą zalaną dolinę i ekipy pracujące w dole na rumowisku skalnym.
Sara mówiła jej, Ŝe na dziewięćdziesiąt procent grunt w tamtym
miejscu jest bezpieczny.
Gdyby udało jej się wspiąć po zboczu.
Nie mogła jednak tam dojść ani przepłynąć. Pozostawała więc
tylko jedna moŜliwość.
Odwróciła się i zbiegła w dół zbocza do namiotu pierwszej
pomocy.
Helikopter zatoczył koło, a potem zbliŜył się do drzew.
- Jeśli grunt będzie wyglądał choć trochę niestabilnie, nie pozwolę
ci wysiąść - powiedział stanowczo Ken Nader. - Masz juŜ zdjęcia z
lotu ptaka, więc to powinno ci wystarczyć. Naprawdę sam nie wiem,
dlaczego dałem ci się w to wciągnąć.
- Bo jesteś dobrym kolegą i wiesz, Ŝe muszę zrobić te zdjęcia. I
sam widzisz, Ŝe będę tu bezpieczna. Najgorsze, co mi się moŜe
przydarzyć, to zsunięcie się z tego zbocza do wody, która zalała
dolinę. - Alex uśmiechnęła się szeroko i schowała aparat do plecaka. -
I jeśli okaŜę się taką niezdarą, to znaczy, Ŝe zasłuŜyłam na utonięcie.
Wracaj do stacji pierwszej pomocy na wypadek, gdyby było jakieś
zgłoszenie, a za godzinę przyleć tu po mnie.
9
- Lepiej, Ŝebyś tu na mnie czekała! - Ken posadził helikopter na
polanie między drzewami. - Oj, Alex, wcale mi się to nie podoba.
- Wszystko będzie dobrze. Nie jestem głupia, nie będę się
niepotrzebnie naraŜać. - Wyskoczyła z helikoptera. - Dzięki, Ken. -
Wzięła plecak z ekwipunkiem, pomachała do Kena i odsunęła się od
maszyny. - Za godzinę...
Piętnaście minut zajęło jej wydostanie się z lasu, Ŝeby mogła
wreszcie zacząć wspinać się na wierzchołek ogromnej czerwonej
skały, którą wypatrzyła z drugiej strony wąwozu.
Słońce schodziło coraz niŜej, niebawem zapadnie zmierzch.
Szybko. Byłe dostać się na szczyt, zanim się ściemni.
Pospiesznie wkładała film i poprawiała ustawienia aparatu,
przemierzając ostatnie metry dzielące ją od wierzchołka.
Teraz, jeśli tylko będzie miała wystarczająco duŜo światła...
O mój BoŜe!
Przed jej oczami rozpościerała się cała dolina. Dachy zatopionych
domów, ruchome punkciki światła rozrzucone po wszystkich
zboczach zasypanej skałami doliny. MęŜczyźni i kobiety wyglądający
bezradnie, niczym mrówki próbujące powstrzymać śmierć i zagładę.
Wzięła głęboki oddech, drŜącymi rękoma uniosła aparat do
twarzy i zrobiła zdjęcie.
Potem jeszcze jedno, i następne.
Nie mogła przestać fotografować, dopóki nie zrobiło się zupełnie
ciemno i widziała juŜ tylko światła latarek.
Ile czasu tu spędziła? - zastanawiała się, pakując akcesoria
fotograficzne i ruszając w dół zbocza. Pewnie za duŜo, ale nie słyszała
helikoptera Kena, więc nadal miała czas, Ŝeby dotrzeć do polany, na
której ją wysadził. I tak przecieŜ na nią poczeka. Wbrew swoim
groźbom, nie zostawiłby jej tutaj.
Przyspieszyła kroku, kiedy usłyszała odgłos silników śmigłowca.
To dziwne, bo nie widziała świateł helikoptera, kiedy obserwowała
wąwóz. Pomyślała, Ŝe moŜe zataczał koła i teraz nadlatuje ze
wschodu, ale...
- Jest juŜ Powers. Pospiesz się, na miłość boską! - Męski głos,
szorstki i brutalny, dobiegał zza zakrętu ścieŜki przed nią.
10
Alex zatrzymała się zaskoczona. Co u diabła? To nie mógł być
Ŝaden turysta, ale moŜe to jeden z inŜynierów albo naukowców,
którzy sprawdzali szczątki tamy? Powoli zaczęła zbliŜać się do
polany.
- O to chodzi. Zaraz się stąd zabierzemy - zabrzmiał inny głos,
niŜszy, gardłowy.
- Świeć latarką, Ŝeby naprowadzić go na nas.
Odgłos helikoptera stał się głośniejszy, schodził do lądowania,
niemal nad jej głową. A mimo to nie miał włączonych Ŝadnych
świateł.
Najwyraźniej coś tu było nie tak.
Trzymając się blisko drzew, podeszła do ściany lasu. Dwóch
męŜczyzn stało na polanie, gdzie wcześniej zostawił ją Ken. Obaj
świecili latarkami, a helikopter właśnie dotykał płozami ziemi.
Kiedy wylądował, jasne światło przecięło ciemność. Alex
spojrzała w niebo i zobaczyła helikopter Kena. Ten drugi śmigłowiec
był tak blisko, Ŝe nie usłyszała, jak nadlatywał Ken.
Ale teraz widziała go dobrze. Ken zbliŜył się do polany i
strumieniem światła rozjaśnił stojący na niej helikopter oraz męŜczyzn
na ziemi. Alex nie tylko mogła wyraźnie zobaczyć ich twarze, ale
takŜe malujący się na nich strach i wściekłość.
Jeden z męŜczyzn krzyczał coś do pilota. Nie słyszała słów, ale
zobaczyła, Ŝe pilot unosi do góry karabin.
O mój BoŜe! On mierzy do...
Niebo rozświetlił wybuch, kiedy kula karabinu dosięgnęła
zbiornika paliwa w śmigłowcu Kena.
- Nie! - Nie zdawała sobie sprawy z tego, Ŝe krzyknęła, dopóki
wyŜszy męŜczyzna nie odwrócił twarzy w stronę drzew, za którymi
się ukrywała.
Zaczęła uciekać.
Usłyszała przekleństwo, a potem odgłos łamanych gałęzi.
Kluczyła między drzewami.
Nie moŜe biec ścieŜką na szczyt. Stamtąd nie będzie miała Ŝadnej
drogi ucieczki.
Lepiej zbiec po zboczu do zalanej wodą doliny.
Kula karabinu przemknęła ze świstem obok jej ucha.
11
ZbliŜali się do niej.
Z trudem łapała oddech.
Zbocze było w tym miejscu bardzo strome, po chwili straciła
równowagę i zaczęła zsuwać się w dół.
- Nie mamy czasu. Powers kazał nam się stąd zabierać. Wracajmy
do helikoptera, a tę sukę niech zasypie.
Kiedy się zatrzymała, wstała i zaryzykowała spojrzenie za siebie.
MęŜczyźni juŜ zawrócili i właśnie wspinali się w górę po skarpie. Po
chwili straciła ich z pola widzenia.
Nie mogła uwierzyć, Ŝe tak po prostu zrezygnowali z pogoni za
nią. Uznała, Ŝe lepiej będzie, jeśli zejdzie jeszcze niŜej, do samych
stóp zbocza i spróbuje przedostać się wpław przez zalaną dolinę.
Ale dlaczego pozwolili jej uciec? Dlaczego tak się spieszyli?
„A tę sukę niech zasypie”.
Zasypie.
Niech ją zasypie...? Jezu Chryste!
Ziemia zadrŜała, a potem usunęła się jej spod nóg. Alex spojrzała
na szczyt wzgórza. Ogromne głazy toczyły się po zboczu prosto na
nią.
Kamienna lawina, osunięcie się ziemi!
Za kilka sekund dotrze do niej! Nie ma czasu!
„A tę sukę niech zasypie”.
Niedoczekanie. Nie pozwoli się zasypać.
Ściągnęła plecak, pobiegła do krawędzi stoku i rzuciła się dziesięć
metrów w dół do wody.
Szpital św. Józefa
w Denver, Kolorado
Gdy tylko otworzyła oczy, wiedziała juŜ, gdzie się znajduje.
BoŜe, nienawidziła szpitali! Przypominały jej tamtą noc, kiedy
ojciec...
- JuŜ najwyŜszy czas, Ŝebyś się obudziła. - Patrzyła na nią
uśmiechnięta twarz Sary Logan. - Jak się czujesz?
Jak się czuła? Wszystko ją bolało, a Sarę widziała jak przez mgłę.
- Oszołomiona.
12
- Nic dziwnego. Doznałaś powaŜnego wstrząsu. Znaleziono cię na
jednym z dachów zatopionych domów, przygniecioną kamieniami.
Byłaś nieprzytomna prawie dwadzieścia cztery godziny.
- W wodzie?
- Nie pamiętasz?
Ale starała się pozbierać myśli mimo bólu, jaki odczuwała.
Płynęła. Tak, płynęła wpław. W brudnej wodzie. Próbowała wspiąć
się na najwyŜszą gałąź zatopionego drzewa, ale gałąź się pod nią
złamała. Niewyraźnie pamiętała, jak usiłowała wdrapać się na jeden
ze sterczących nad wodą dachów.
- Tylko jakieś skrawki. Nie pamiętam, Ŝeby mnie coś uderzyło w
głowę. Czy tylko takie mam obraŜenia?
- Masz pełno siniaków i zadrapań. Musiałaś spędzić w wodzie
kilka godzin, zanim wypatrzyli cię na tamtym dachu. Ogólnie jesteś
poturbowana. - Sara wzięła ja za rękę. - I będziesz musiała wyjaśnić
władzom, jak do tego doszło. Helikopter Kena Nadera eksplodował i
rozbił się o zbocze po drugiej stronie tamy. Wiesz coś o tym?
Karabin wycelowany w helikopter Kena. Eksplozja, która
rozświetliła niebo.
- Zestrzelili go.
Sara zamarła.
- Co? Kto go zestrzelił?
- Tam było trzech męŜczyzn. Wydaje mi się... Ŝe to pilot do niego
strzelał. Zrobili to... Nie mogłam w to uwierzyć. - Zamknęła oczy.
Biegła. Zsuwała się po zboczu.
„A tę sukę niech zasypie”.
Uniosła powieki.
- Osunięcie się ziemi. Było kolejne osunięcie, prawda? Czy ktoś
jeszcze ucierpiał?
- Nikt nie ucierpiał, ale cały obszar jest teraz przysypany górą
kamieni.
- Chcieli zasypać dolinę. Zrobili coś...
- Co?
- Nie wiem. MoŜe podłoŜyli dynamit? Nie, nie było słychać
wybuchu. Poczułam tylko jakieś drŜenie, a potem zobaczyłam toczące
się głazy... Nie wiem, jak to zrobili.
13
- Nikt nie słyszał wybuchu. W kaŜdym razie nie po rozbiciu się
helikoptera.
- Oni to zrobili. Wiem, Ŝe to oni - upierała się Alex.
- Nie twierdzę, Ŝe tak nie było. Ja tylko mówię, Ŝe nikt nie słyszał
eksplozji.
- Ale wierzysz mi?
- Boję się w to uwierzyć. Mam nadzieja, Ŝe zaraz zaśniesz i kiedy
się ponownie obudzisz, powiesz mi, Ŝe to był tylko zły sen. Jeśli
jednak tak nie powiesz, wtedy ci uwierzę. - Poklepała Alex po dłoni. -
Muszę iść. Teraz moja zmiana. A ty odpocznij. Kiedy się to wszystko
skończy, chcę, Ŝebyś wróciła ze mną do domu i tam odzyskała siły.
Spodoba ci się nasz dom. Stoi nad brzegiem oceanu w bardzo
spokojnym miejscu.
- A jak przebiega akcja ratunkowa?
- Sprawnie. Wczoraj przyłączyły się trzy kolejne ekipy ratunkowe
z psami i bardzo przyspieszyły prace. - Sara nagle zawiesiła głos. -
Znaleźliśmy rodziców Janet Delsey. Oboje nie Ŝyją.
- Cholera. - Alex poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. - BoŜe,
tak mi przykro.
- Wszystkim nam przykro.
Przełknęła ślinę, Ŝeby pozbyć się uczucia ściśniętego gardła.
- Muszę wrócić do pracy. Kiedy będę mogła stąd wyjść?
- Za dzień lub dwa. Najpierw jednak będziesz musiała
porozmawiać z policją. Chcą na tej podstawie przygotować raport z
wypadku śmigłowca.
- Morderstwa. To było morderstwo, a nie wypadek.
- Więc powiedz to im. - Sara pochyliła się i pocałowała ją w
czoło. - Cieszę się, Ŝe jesteś cała. Napędziłaś mi niezłego strachu.
- Chciałabym teraz porozmawiać z policją.
- Poproszę ich, jak wyjdę. ChociaŜ uwaŜam, Ŝe powinnaś
poczekać z tym jeszcze kilka godzin.
- JuŜ i tak zbyt duŜo czasu upłynęło. - Alex zacisnęła usta. - Ken
by Ŝył, gdybym go nie poprosiła o zawiezienie mnie na tamten szczyt
i o zabranie potem stamtąd. Chcę, Ŝeby złapali tych bandziorów jak
najszybciej. Nie pozwolę, Ŝeby im to... - Przerwała gwałtownie, jakby
nagle coś sobie uświadomiła. - Jeśli wywołali to osunięcie się ziemi,
14
to czy nie mogą być odpowiedzialni za poprzednie, które zburzyło
całe miasto?
Sara skinęła ponuro głową.
- Dość niemiła perspektywa. Ale nie znaleziono Ŝadnych śladów
sabotaŜu. Mam nadzieję, Ŝe się mylisz.
- Chciałabym się mylić. Dlaczego ktokolwiek chciałby...? -
Pokręciła głową z niedowierzaniem. - Nie potrafię tego zrozumieć. To
nie ma sensu.
- Odpocznij. Nadal jesteś mocno osłabiona. Powiedz tylko policji,
co się wydarzyło, i zostaw im poskładanie tego w logiczną całość.
I tak nie byłaby w stanie zrobić więcej. Cały czas dudniło jej w
głowie, a oczami wyobraźni widziała tylko eksplodujący helikopter
Kena.
- Dziękuję, Ŝe przyszłaś mnie odwiedzić - uśmiechnęła się do
Sary.
- PrzecieŜ jesteśmy przyjaciółkami. Ty na moim miejscu teŜ byś
przyszła. Czy oprócz tego mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić? -
spytała Sara.
- Aparat... Zgubiłam aparat... Załatwiłabyś mijałaś? I obiektywy,
do czasu aŜ sama sobie coś kupię?
- Jasne. Wiem, czego uŜywałaś. I moŜe uda mi się zrobić ci dobrą
przysługę i wybiorę aparat, który zechcesz sobie zatrzymać. - Sara
podeszła do drzwi. - Muszę juŜ iść i zabrać Monty’ego od ochroniarza
w sklepie z pamiątkami, zanim całkiem go rozpuszczą. Wszyscy w
tym sklepie aŜ się rwali do głaskania i drapania go po brzuchu. -
Spojrzała jeszcze przez ramię. - Wrócę tu jutro rano. Jeśli będziesz
mnie potrzebowała, dzwoń na komórkę.
- Wiem, ile masz pracy. Nie musisz przychodzić.
Sara uśmiechnęła się.
- Ja niczego nie muszę robić. Do zobaczenia jutro.
- Niezła historia - skwitował detektyw Dań Leopold. - Czy to
wszystko, panno Graham?
- A nie wystarczy? - Detektyw był uprzejmy, ale niewzruszony,
kiedy Alex opowiedziała mu, co wydarzyło się przy tamie. - Na
miłość boską, oni zamordowali Kena Nadera! Mogą być
15
odpowiedzialni za osunięcie ziemi, które zasypało miasto! Nie wierzy
mi pan?
- Spokojnie. Nie miałem zamiaru pani denerwować. - Po chwili
zapewnił ją z powagą: - Myślę, Ŝe zawsze istnieje szansa na
znalezienie dowodów potwierdzających pani wersję wydarzeń. Jest
pani fotoreporterem, widziała pani wiele i przywykła do dokładnego
relacjonowania tego, co zobaczyła. Chodzi tylko o to, Ŝe będziemy
mieli pewne problemy z weryfikacją.
- Jakie problemy?
- Po pierwsze, nikt nie widział drugiego helikoptera w okolicy.
- Mówiłam juŜ panu, Ŝe nie był oświetlony.
- A po drugie, helikopter Nadera rozbił się o zbocze i jeśli były
tam dowody obecności drugiego śmigłowca, to poŜar po eksplozji
zniszczył je. Po trzecie, nie znaleźliśmy przyczyny eksplozji -
przerwał wyliczanie. - Nie znaleziono Ŝadnej kuli.
- Szukaliście jednej?
- Nie, łapie mnie pani za słówka. Nasza ekipa dochodzeniowa to
nie banda głupków. Szukali wszelkich moŜliwych śladów. Oczywiście
powiem im, Ŝeby wrócili na miejsce zdarzenia i sprawdzili jeszcze
raz, czy aby nie przeoczyli czegoś, co potwierdziłoby pani zeznania.
- Do cholery! Ja to widziałam!
Skinął głową.
- Sądzi pani takŜe, Ŝe ci sami sprawcy spowodowali osunięcie się
ziemi. Po co mieliby to robić?
- A skąd, u licha, ja mam to wiedzieć?
- Eksperci mówili nam, Ŝe tę skalną lawinę spowodował wstrząs
następczy i Ŝe obszar był juŜ niestabilny.
- Co takiego? PrzecieŜ dopiero co wydali raport, w którym
zapewniali, Ŝe na dziewięćdziesiąt procent obszar jest stabilny.
- Ale nie na sto procent. Przyznali, Ŝe mogli się mylić. Nie
znaleźliśmy Ŝadnych śladów materiałów wybuchowych.
- Poszukajcie jeszcze raz. I przyjrzyjcie się Arapahoe Junction.
- Oczywiście. Ja tylko mówię pani, jak wygląda sytuacja. -
Ściągnął ponuro usta. - To jasne, Ŝe zbadamy tę sprawę na wszelkie
sposoby, skoro dotyczy ona tragedii tych rozmiarów. Od czasu
katastrofy World Trade Center wszyscy są wyjątkowo ostroŜni i
16
skrupulatni. Ale byli tu ludzie z FBI, politycy, inŜynierowie i róŜni
naukowcy, i wszyscy starali się dowieść, co spowodowało przerwanie
tamy, a w następstwie tego osunięcie ziemi. Nikt nie natrafił na Ŝadne
ślady sabotaŜu. Odczyty z sejsmografów w San Francisco wykazały
prawdopodobieństwo trzęsienia ziemi o sile czterech i dwóch
dziesiątych na tym obszarze w nocy, kiedy pękła tama.
- Tak było - powiedziała Alex przez zaciśnięte zęby. - Nie wiem
nic o tamie czy Arapahoe Junction, ale wiem, Ŝe drugie osunięcie
ziemi było wywołane przez tych samych ludzi, którzy zabili Kena
Nadera.
- W takim razie jestem pewien, Ŝe znajdziemy dowody na
potwierdzenie pani słów. Mówiła pani, Ŝe pilota nazywali Powers?
Postaramy się go namierzyć. Sprawdzę wszystko, czego się od pani
dowiedzieliśmy. - Wstał. - Obiecuję, Ŝe zrobię, co w mojej mocy.
Chciałbym, Ŝeby przyszła pani jutro do komisariatu przejrzeć
kartotekę i bazę podejrzanych o terroryzm. Będzie pani mogła?
- Jasne, Ŝe przyjdę.
- Proszę jednak nie robić sobie wielkich nadziei. Będzie pani
musiała mieć sporo szczęścia, Ŝeby ich zidentyfikować.
- Muszę spróbować. - Spojrzała detektywowi w oczy. - Wy teŜ
musicie spróbować. Nie moŜecie dopuścić, Ŝeby uszło im to płazem.
Pan mi chyba jednak nie wierzy, prawda?
- Jestem pewien, Ŝe pani wierzy w to, co mówi. - Pokręcił głową
ze znuŜeniem. - Niech pani spojrzy na to z mojego punktu widzenia.
Jest pani w szpitalu od dwóch dni i leczy się ze wstrząśnienia mózgu.
Czy nie jest prawdopodobne, Ŝe nie pamięta pani wszystkiego
dokładnie tak, jak było? Takie rzeczy zdarzały się juŜ świadkom z
urazami głowy.
- Nie, to niemoŜliwe.
Uśmiechnął się.
- W porządku. To i tak nie robi większej róŜnicy. Wykonam swoją
pracę. Chodź, Jerry, zabierajmy się stąd.
Chudy, młody sierŜant, który siedział w kącie i podczas
przesłuchania nie odezwał się ani jednym słowem, podniósł się.
- Dobranoc, panno Graham. śyczę pani szybkiego powrotu do
zdrowia.
17
- Dziękuję.
- Do zobaczenia jutro w komisariacie - powiedział detektyw.
- Oczywiście, przyjdę.
- Zwariowana sprawa - powiedział Jerry Tedworth do Leopolda,
gdy tylko wyszli z pokoju szpitalnego. - Wierzysz jej?
- Trudno mi nie wierzyć. Jest inteligentna, silna i wierzy w to, co
mówi.
- Tak jak wspomniałeś, doznała powaŜnego urazu głowy.
- Myślenie Ŝyczeniowe. Mam wielką nadzieję, Ŝe ona nie ma racji.
- Dlaczego?
- PoniewaŜ jeśli Arapahoe Junction i tama stanowiły czyjeś cele,
to byłoby to równoznaczne z masowym morderstwem. A kto popełnia
masowe zbrodnie? Takie rzeczy robią specyficzni kryminaliści.
Czubki. Socjopaci. Terroryści. A my nie chcemy mieć do czynienia z
takimi sprawami. - Wcisnął guzik windy. - Miejmy nadzieję, Ŝe to
halucynacje.
Oddychać głęboko. Uspokoić się.
Bolała ją głowa i z trudem zmusiła się do rozluźnienia
zaciśniętych pięści. Całe te nerwy niczemu nie pomogą. Detektyw
Leopold nie ukrywał, Ŝe podejrzewają o to, Ŝe ma nierówno pod
sufitem, ale przynajmniej wysłuchał jej i obiecał, Ŝe sprawdzi
wszystko, co mu powiedziała. Nie opuściły jej, niestety, złość i
frustracja.
Złość, frustracja i ten natarczywy sterylny zapach szpitala.
Ojciec...
Szybko zablokowała przypływ wspomnień. Nie myśleć o tacie.
Jezu, trzeba się stąd jak najszybciej wydostać. Nie moŜe znowu
rozrywać starych ran. Jutro pójdzie do komisariatu i zobaczy, czy uda
jej się rozpoznać kogoś w ich kartotece.
Jeśli zobaczy tam którąkolwiek z ich twarzy, rozpozna ją
natychmiast. KaŜdy szczegół i rys na stałe wrył się jej w pamięć.
- Wypuszczą ją jutro - powiedział Lester, kiedy Powers odebrał
telefon. - Dziś było u niej dwóch detektywów.
18
Powers zaklął pod nosem.
- Trzeba się było do niej dostać, kiedy była jeszcze nieprzytomna.
- Mówiłem ci juŜ, Ŝe jej pokój jest tuŜ obok dyŜurki pielęgniarek.
Nie dałbym rady nic zdziałać niezauwaŜony. Znajdę jakiś sposób,
Ŝeby dopaść ją jutro.
- Lepiej, Ŝeby tak było. Gdybyś się nie spóźnił, nie musiałbym
schodzić do lądowania tym helikopterem. Do diabła, ona moŜe mnie
rozpoznać!
Nie przejmuje się faktem, Ŝe kobieta moŜe takŜe rozpoznać ich
dwóch, jego i Deckera, pomyślał Lester.
- MoŜe nie trzeba było się dołączać?
- I zaufać wam, Ŝe wykonacie dobrze robotę? Musiałem mieć
pewność. To zbyt powaŜna sprawa. To ja odpowiadam za to przed
Betworthem.
Gnojek.
- Ale w tej kwestii moŜesz mi zaufać. Dam ci znać, kiedy ona
przestanie być dla nas problemem.
Lester rozłączył się. Oparł się o ceglany mur i spojrzał w górę na
siódme piętro szpitala. Szkoda, Ŝe nie udało mu się dopaść tej Graham
przed rozmową z policją.
No cóŜ, był juŜ przyzwyczajony do naprawiania spartaczonych
akcji.
Następnego dnia, późnym popołudniem, Sara czekała na Alex
przed komisariatem. Nadal była w roboczym stroju, co wskazywało,
Ŝe przyjechała prosto z miejsca kataklizmu.
- Udało się?
Alex ponuro pokręciła głową.
- Wygląda na to, Ŝe mają tam chyba tysiące twarzy... Ale
wszystkie zlewały mi się w jedną. Jeszcze tu wrócę.
- Domyślam się. - Sara otworzyła samochód i przepędziła
Montiego na tylne siedzenie. - Kiedy?
- Jutro. - Alex zajęła miejsce pasaŜera. - Muszę zabrać z Arapahoe
Junction samochód, który wynajęłam. MoŜemy tam teraz pojechać?
Sara kiwnęła głową.
19
- Po to przyjechałam. Pomyślałam, Ŝe moŜe zechcesz wrócić. -
Zjechała z krawęŜnika. - Zdrzemnij się teraz trochę. Jak cię znam,
pewnie jeszcze nie powinnaś wychodzić ze szpitala.
- To ty powinnaś się wyspać. - Alex spojrzała do tyłu na golden
retrievera, który rozłoŜył się na całą długość tylnego siedzenia. - Tak
jak Monty.
- On potrzebuje snu. To on wykonuje całą robotę. Ja tylko za nim
chodzę.
- Tak, jasne - powiedziała Alex, niewidzącym wzrokiem
spoglądając przez okno. - Leopold nie ma pewności, czy sobie tego
wszystkiego nie wymyśliłam. Mówi, Ŝe nie ma Ŝadnych dowodów na
moją wersję. A ty czy mi wierzysz, Saro?
- Oczywiście, Ŝe ci wierzę. Zadzwoniłam do Johna, gdy wczoraj
od ciebie wyszłam. Postara się wpłynąć na ekipę FBI, która została
wydelegowana do zbadania sprawy tamy.
Jeśli ktokolwiek mógł w ten sposób zadziałać, to tylko mąŜ Sary,
John Logan, pomyślała Alex. Był miliarderem, którego wpływy
rozciągały się od politycznych elit Waszyngtonu po Wall Street.
- To dobrze. ChociaŜ naprawdę nie wiem, co mogliby znaleźć
przy tamie, na co wcześniej nie natrafili. Przeczesali cały teren bardzo
dokładnie. - Potarła skronie. - Ale moŜe chociaŜ uda im się
zidentyfikować pilota i helikopter?
- MoŜliwe. - Sara zerknęła na nią kątem oka. - Przestań juŜ o tym
rozmyślać i zdrzemnij się chwilę.
- Co jeszcze mówił Logan?
- Niewiele - skrzywiła się Sara. - Kazał mi wracać do domu.
Powiedział, Ŝe wystarczy mu, Ŝe pracuję w miejscach katastrof, i nie
ma zamiaru pozwalać mi na naraŜanie się jakimiś bydlakom, którzy
wysadzają tamy. I tak wciąŜ się o mnie martwi.
- I co ty na to?
- Nic. Nie spodziewał się, Ŝe się poddam. Powiedziałam mu, Ŝe
wrócę do domu, kiedy skończę pracę. - Sara spochmurniała. - Co
moŜe nastąpić juŜ lada dzień. Zdaje mi się, Ŝe planują jutro zmienić
status akcji w Arapahoe z ratunkowej na usuwanie skutków
katastrofy. Mówią, Ŝe nie ma juŜ większych szans na znalezienie
kogoś Ŝywego.
20
- Cholera.
- No właśnie. - Sara wzięła głęboki oddech. - Ale nawet jeśli
skończy się praca tutaj, nie zamierzam zostawiać cię samej. Jeśli nie
pojedziesz ze mną do domu, ja zostanę z tobą tutaj.
- Nie. Twój mąŜ ma rację, martwiąc się o ciebie. Masz juŜ i tak
zbyt wiele na głowie, Ŝeby się jeszcze mną przejmować.
- Zamknij się - powiedziała Sara. - JuŜ o tym rozmawiałyśmy.
- Nie jesteś za mnie odpowiedzialna.
Sara milczała.
BoŜe, aleŜ ona jest uparta! - pomyślała Alex.
Uparta, lojalna i odwaŜna, a do tego najlepsza przyjaciółka, jaką
moŜna sobie wyobrazić. I dlatego właśnie trzeba ją zmusić, Ŝeby
wróciła do domu i męŜa, i zostawiła Alex z jej problemami. Ale w tej
chwili nie miała siły się z nią sprzeczać. Była tak zmęczona, Ŝe z
trudem mówiła. Oparła głowę na zagłówku.
- Porozmawiamy później.
Sara zachichotała.
- Dokładnie to samo powiedział mi John. I tym samym tonem. -
Włączyła światła mijania. - I powiem ci, co ja mu na to
odpowiedziałam. Nie zadzieraj ze mną, bo poszczuję cię moim psem.
Alex uśmiechnęła się pod nosem.
- Porozmawiamy później - powtórzyła.
- Śpij spokojnie. Przed nami jeszcze godzina jazdy na miejsce
katastrofy.
Alex wątpiła w to, Ŝe uda jej się zasnąć i w milczeniu przyglądała
się mijanym wzgórzom. Pięknie tu. Purpurowe cienie, białe szczyty
gór w oddali, cudowna przyroda. W miejscach tak pięknych jak to nie
powinny się dziać tak straszne rzeczy...
Rozdział 2
Ocknęła się nagle w całkowitych ciemnościach.
Monty szczekał i skakał po siedzeniu, próbując dostać się do
tylnej szyby.
Potrząsnęła głową, Ŝeby się dobudzić.
- Co mu jest?
21
- Nie wiem. - Sara patrzyła we wsteczne lusterko. - MoŜe nie
podoba mu się ten dupek, który siedzi mi na ogonie?
Alex spojrzała za siebie na dwa błyszczące reflektory samochodu
jadącego za nimi.
- Monty jest mądrym psem, ale wątpię, Ŝeby znał się na
wykroczeniach drogowych.
- Nigdy nie wiadomo - powiedziała Sara, marszcząc czoło. - To
niepodobne do niego tak... - OdpręŜyła się. - Dzięki Bogu, ten dureń
postanowił mnie wyprzedzić. Niech sobie jedzie. Nie wiem, czemu
tak się spieszy. PrzecieŜ jadę z maksymalną dozwoloną tu prędkością.
MoŜna by pomyśleć, Ŝe... - Monty rzucił się do bocznej szyby, a jego
szczekanie stało się jeszcze bardziej przeraźliwe, kiedy obcy
samochód zrównał się z ich autem. - Uspokój się, piesku. Wszystko
jest w porządku.
Ale to nie była prawda. Alex kątem oka zauwaŜyła błysk metalu
w dłoni człowieka jadącego drugim samochodem. O BoŜe, to broń!
- Schyl się! - krzyknęła, rzucając się na Sarę i przyciskając ją do
drzwi.
Szyba rozleciała się w drobny mak, a Sara jęknęła, kiedy dosięgła
jej kula. Opadła na kierownicę, a na jej plecach pojawiła się plama
krwi.
DŜip wpadł w poślizg i zaczął kręcić się w kółko.
Alex chwyciła kierownicę, szukając równocześnie stopą pedału
hamulca, kiedy samochód wypadł z górskiej drogi.
Śmierć.
Zaraz zginą.
DŜip runął w dół skalnego zbocza w czekającą na niego ciemność.
Samochód zatrzymał się gwałtownie. Oszołomiona Alex
zorientowała się, Ŝe uderzył w drzewo.
Na tylnym siedzeniu Monty kręcił się i rozpaczliwie skomlał,
próbując dostać się do Sary.
Sara leŜała wciśnięta między kierownicę a drzwi, z jej rany nadal
spływała krew.
- Sara... - Trzeba ją koniecznie wydostać z samochodu i
zatamować krwawienie.
22
Alex otworzyła drzwi od swojej strony i chciała wysiąść, ale nagle
zobaczyła, Ŝe pod jej stopami nic nie ma.
Spojrzała w dół i przełknęła z trudem ślinę, kiedy dotarła do niej
groza sytuacji. DŜip zwisał ze sterczącej skały, setki metrów nad
przepaścią. Na krawędzi skały rosła cherlawa sosna i to właśnie ona
powstrzymywała samochód przed runięciem w dół. Nie było szansy
na wydostanie się z auta od strony pasaŜera. Alex sięgnęła ponad
nieprzytomną Sara i pchnęła jej drzwi. Ustąpiły, ale nie otworzyły się
wystarczająco szeroko.
Otworzyła więc okno.
- Wyskakuj, piesku.
Monty się jednak nie ruszył.
- Wyłaź, do diabła! Muszę ją stąd wydostać!
Monty przyglądał jej się przez chwilę, po czym wyskoczył przez
okno.
Alex przeczołgała się ponad Sara. Monty siedział pod
samochodem i skomlał, kiedy gramoliła się przez okno.
- Wiem, wiem. Zaraz ją wyciągniemy. - Pociągnęła drzwi,
zapierając się o karoserię, ale ustąpiły zaledwie na kilka centymetrów.
Pociągnęła jeszcze raz, wkładając w to całą swą siłę. Drzwi uchyliły
się o kolejnych kilkanaście centymetrów. To powinno wystarczyć.
Chwyciła Sarę pod ręce i pociągnęła. CięŜko jej szło. Była taka
niezdarna. Pociągnęła znowu. A co będzie, jeśli tym szarpaniem
sprawi, Ŝe Sara będzie jeszcze mocniej krwawić? Lepiej o tym nie
myśleć. Co innego moŜe zrobić w tej sytuacji? Jeśli ta sosna nie
wytrzyma naporu samochodu, dŜip moŜe w kaŜdej chwili spaść w
przepaść.
Byle tylko wydostać Sarę z samochodu i umieścić ją w
bezpiecznym miejscu.
Zajęło jej to kilka długich minut, ale w końcu udało jej się
wydostać przyjaciółkę z dŜipa i odciągnąć ją od krawędzi przepaści.
Monty usiadł obok nieprzytomnej Sary i wpatrywał się w Alex
błagalnym wzrokiem.
- Wiem, piesku. Postaram się jej pomóc. - Rozpięła Sarze sweter,
potem bluzkę. Rana postrzałowa była dość wysoko i nie krwawiła tak
bardzo, jak się obawiała. - Zostań przy niej, Monty.
23
Wróciła do dŜipa, wyciągnęła torbę Sary, a z niej telefon
komórkowy.
Zadzwonić na pogotowie i wezwać pomoc.
śeby tylko przyjechali jak najszybciej i uratowali Sarę.
Operator w centrali był szybki i sprawny, ale Alex nie potrafiła
podać mu Ŝadnych konkretnych informacji.
- Nie wiem, gdzie jestem. Gdzieś na autostradzie numer 30
między Denver a Arapahoe Junction. Mówiłam juŜ panu, Ŝe
obudziłam się i...
Ktoś świecił latarką w ich stronę.
Alex zauwaŜyła sylwetkę męŜczyzny na tle świateł samochodu
stojącego przy szosie.
Monty zawarczał.
Serce zaczęło jej łomotać. Tylko spokój. Nie panikować. Ten
człowiek nie zdołałby się do nich dostać, nawet jeśli próbowałby zejść
po zboczu. A z tej odległości i pod takim kątem celny strzał byłby
praktycznie niemoŜliwy.
- Nie będę się rozłączać - powiedziała do operatora. - Postarajcie
się mnie namierzyć. MoŜe przynajmniej uda wam się zawęzić pole
poszukiwań do najbliŜszej stacji bazowej mojej sieci telefonicznej. -
Przyciągnęła Monty’ego pod ścianę nawisu skalnego, pod którą leŜała
Sara, i skryła się tam w nadziei, Ŝe ten bydlak na drodze nie zobaczy
ich z góry.
Co będzie, jeśli jednak spróbuje tu zejść? Nie miała Ŝadnej broni.
Zostawiła pistolet w przyczepie. BoŜe, czuła się tak bezbronna, jak
kaczka wystawiona na odstrzał.
Do diabła, wcale nie była bezbronna. Usłyszy gnojka, jak będzie
się skradał, i podejmie z nim walkę. Zaatakuje go i zepchnie z tej
cholernej skały. Pobiegła do dŜipa i wyciągnęła i bagaŜnika apteczkę i
koc. Broń. Czego mogłaby uŜyć jako broni? MoŜe saperki, którą Sara
zawsze wozi w samochodzie? chwyciła saperkę i pobiegła z powrotem
do leŜącej Sary.
Opatrzyła ranę przyjaciółki i przykryła ją kocem. Słodki Jezu,
czemu ona nie odzyskuje przytomności? Przysunęła się bliŜej Sary i
objęła ją ramieniem. Drugą dłoń zacisnęła na trzonku saperki.
24
Arapahoe Junction
Wysoki, dobrze zbudowany męŜczyzna wyszedł z pokoju Sary,
kiedy na korytarzu szpitalnym pojawiła się Alex.
- Panna Graham? Nazywam się John Logan - przedstawił się.
Rozpoznała go ze zdjęć, które pokazywała jej kiedyś Sara. Nie
oddawały one jednak jego dominującej osobowości. Wpadł w furię,
kiedy Alex zadzwoniła do niego parę godzin temu, gdy obie z Sara
znalazły się w szpitalu. Teraz był juŜ opanowany i chłodny, nawet
bardzo chłodny. Nie moŜe jednak mieć do niego Ŝalu, pomyślała z
rezygnacją. Pewnie winił ją za wypadek Sary i miał rację.
- Lekarze mówią, Ŝe nic jej nie będzie. Za kilka dni ją wypiszą,
chociaŜ będzie musiało upłynąć parę miesięcy, zanim całkowicie
wyzdrowieje.
- Wiem. - Jego odpowiedź była szorstka i lakoniczna. - Za to nie
wiem, w jaki sposób mam zapewnić jej spokój i czas na pełną
rekonwalescencję.
- Nie rozumiem co pan ma na myśli.
- Sara mówiła mi, Ŝe jest pani dobrą przyjaciółką, więc powinna
pani wiedzieć, Ŝe misją jej Ŝycia jest ratowanie innych. Ona musi
pomagać innym. - Zacisnął usta. - I wygląda na to, Ŝe obecnie
przedmiotem jej troski jest pani.
- Mówiłam jej, Ŝe nie chcę, Ŝeby się angaŜowała.
- Posłuchała? Oczywiście, Ŝe nie. Pani nie tylko wpadła w
tarapaty, ale jest teŜ jej przyjaciółką. - Ton jego głosu stał się jeszcze
bardziej szorstki. - Więc proszę zachować się jak przyjaciółka i
zniknąć na jakiś czas z Ŝycia Sary.
Alex skinęła głową.
- Porozmawiam z nią jeszcze raz.
- Czy pani mnie słucha? Nie o to chodzi. Pani musi zostać
ulokowana w jakimś bezpiecznym miejscu, Ŝeby Sara mogła w
spokoju dochodzić do siebie i nie martwić się o panią. Dociera to do
pani?!
Pokręciła głową.
- Nie. Nie wiem, o czym pan, u diabła, mówi!
25
- Mówię o tym, Ŝe nie moŜe się pani wałęsać i naraŜać na to, Ŝe
znowu ktoś będzie do pani strzelał.
- Zapewniam pana, Ŝe sama teŜ bym chciała tego uniknąć -
powiedziała cierpko.
- To dobrze. A więc zrobimy tak. Ja zadzwonię do FBI załatwię,
Ŝeby umieścili panią w bezpiecznym miejscu, a sami najęli się
dochodzeniem w sprawie tego rozbitego helikoptera i próby zabójstwa
pani i Sary. Zapewnią pani wygodę i bezpieczeństwo, i w ten sposób
rozwiąŜemy... - Przerwał, kiedy zobaczył jej minę. - Dlaczego, u
diabła, nie?!
- Ja teŜ mam coś do załatwienia. Nie mogę się ukrywać. Będę
ostroŜna i przyjmę nadzór FBI, ale nie zamierzam chować się w
mysiej dziurze i pozwalać, Ŝeby te sukinsyny mnie zastraszyły.
- Wydaje się pani, Ŝe ta sprawa jest warta ryzyka?
- UwaŜam, Ŝe warte ryzyka jest odnalezienie ludzi, którzy
skrzywdzili moją przyjaciółkę. A jeśli do tego są odpowiedzialni za
przerwanie tamy, to tym bardziej nie ma o czym mówić. Nie sądzę,
Ŝeby pan pozwolił się zamknąć gdzieś z dala od tej sprawy.
- Zrobiłbym wszystko, Ŝeby zapewnić bezpieczeństwo Sarze. -
Spojrzał Alex prosto w oczy. - W innych okolicznościach
prawdopodobnie podziwiałbym pani zaangaŜowanie, ale nie pozwolę,
Ŝeby pani wszystko zrujnowała. Kocham Ŝonę i nie dopuszczę, Ŝeby
ktoś znowu ją skrzywdził.
- Nic jej się nie stanie. Obiecuję. Nie zgodzę się, Ŝeby się do mnie
zbliŜyła.
- To nie wystarczy. - Zaklął pod nosem. - Myśli pani, Ŝe ja nie
zamierzam dopaść tych sukinsynów, którzy postrzelili Sarę? Nie nie
mogę się tym teraz zająć. Najpierw muszę zapewnić jej
bezpieczeństwo i warunki do wyzdrowienia. Niech pani mnie
pozostawi działanie.
Pokręciła głową.
Wziął głęboki oddech.
- Proszę to przemyśleć i rozwaŜyć spokojnie. Zabieram Sarę do
naszego domu nad oceanem. Kiedy wydobrzeje na tyle, Ŝeby móc
zadawać pytania, chciałbym jej powiedzieć, Ŝe jest pani całkowicie
bezpieczna.
Iris Johansen W POLU RAśENIA
2 Rozdział 1 Arapahoe Junction, Kolorado, 15 października Wiem, Ŝe się spóźniam, do cholery! - Alex Graham ściskała w dłoni telefon komórkowy. - Zrobię te zdjęcia, jak tylko będę mogła. - JuŜ byś je dawno miała, gdyby nie to, Ŝe się tak bezsensownie wdałaś w te prace na rumowisku. Miałaś fotografować ratowników w akcji, a nie sama w niej uczestniczyć - powiedział sarkastycznym tonem Jim Karak. - Stare niusy to Ŝadne niusy, Alex. Ta cholerna tama przerwała się juŜ prawie tydzień temu, a nasz magazyn wychodzi za dwa dni. - Zrozum, tam nadal wygrzebują spod osuniętej ziemi Ŝywych ludzi. - Dlatego powinnaś robić optymistyczne zdjęcia bohaterskich akcji, zamiast machać szpadlem. Łamiesz jedną z podstawowych zasad. Za bardzo się angaŜujesz. - Tam nadal mogą być Ŝywi ludzie... - Nie, to nie ma sensu. Dla Karaka liczy się tylko jedno i w tym cały problem. - Dostaniesz te zdjęcia. - Rozłączyła się i z rezygnacją oparła o ścianę, pocierając zmęczone skronie. BoŜe, aleŜ jest wykończona. Będzie miała szczęście, jeśli Karak nie wezwie jej do siebie i nie oznajmi, Ŝeby szukała sobie innego pisma. Jej zachowanie pozostawiało wiele do Ŝyczenia i z pewnością nie było profesjonalne. Gdyby nie miała powaŜnych osiągnięć, Karak juŜ dawno by ją zwolnił. - Jakieś problemy? - W drzwiach przyczepy stała Sara Logan z psem Montym. - Drobne. - Alex skrzywiła się i wstała z krzesła. - Wygląda na to, Ŝe nie wykonuję swojej pracy i nie skupiam się na tym, co istotne. - Prawie mnie nabrałaś. - Sara napełniła wodą miskę dla Monty’ego i usiadła na podłodze obok psa, który zaczął łapczywie chłeptać. - Dziś rano znaleźliśmy Ŝywe niemowlę w tej piekielnej dziurze. Moim zdaniem to dość istotne zajęcie. - TeŜ tak uwaŜam - uśmiechnęła się Alex. - Pieprzyć Karaka. Sara nie odwzajemniła uśmiechu.
3 - Nie chcę, Ŝebyś straciła pracę, Alex. Wiem, ile ona dla ciebie znaczy. Mamy wielu innych wolontariuszy, którzy pomagają kopać. Alex uniosła brwi. - O, czyŜbyście mieli za duŜo pomocników? - Wiesz, Ŝe to nieprawda. W katastrofach takich jak ta trzeba działać najszybciej jak się da, inaczej... No dobra, masz rację. Jesteś nam potrzebna. Nie chciałabym tylko, Ŝebyś sobie zaszkodziła. Bóg wie, Ŝe na tym świecie jest juŜ wystarczająco duŜo cierpienia. A Sara Logan doświadczyła go w duŜej mierze na własnej skórze, pomyślała Alex. Razem ze swoim golden retrieverem Montym pracowała w brygadzie ratunkowo-poszukiwawczej i Alex spotykała ją wielokrotnie przy okazji róŜnych katastrof w ciągu ostatnich pięciu lat. Ich przyjaźń zrodziła się w obliczu tragedii, jakie potrafi zgotować natura albo sam człowiek. - Nic mi nie będzie - rzuciła. - Twój wydawca ma rację. To nie jest zajęcie dla ciebie. - Sara pokręciła głową. - Spójrz na siebie. Cała jesteś brudna. Dłonie ci krwawią od ciągłego machania szpadlem i nie spałaś od dwudziestu czterech godzin. - A ty spałaś? Sara puściła mimo uszu jej pytanie. - Nie tylko dłonie ci krwawią. Alex, wycofaj się. To cię wykończy. Uwierz mi, wiem, co mówię. - Mówisz tak, jakbym nigdy nie była na miejscu katastrofy. - Ale nigdy nie byłaś tak zaangaŜowana. Robiłaś zdjęcia i pomagałaś w namiocie pierwszej pomocy. Nie odkopywałaś ciał ludzi w nadziei, Ŝe będą jeszcze Ŝywi. Sara nie chciała myśleć o tych ciałach. Zbyt wiele ich widziała w ciągu kilku ostatnich dni. - Ty przecieŜ ciągle to robisz - zauwaŜyła Alex. - Mogłabyś zostać w domu i wieść spokojne Ŝycie, ale za kaŜdym razem, kiedy do ciebie zadzwonią, ty i Monty natychmiast stawiacie się na miejscu kolejnej katastrofy. Dziwi mnie, Ŝe twój mąŜ jeszcze to wytrzymuje. - Nie lubi tego, ale rozumie. - Sara spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi. - Ale nie rozmawiamy teraz o mnie. Obserwowałam cię przy pracy i uwaŜam, Ŝe jesteś w tym świetna.
4 Kochasz to, co robisz, i setki razy sama mi mówiłaś, Ŝe twoją pasją jest opowiadanie historii. Więc nie zbaczaj z wyznaczonego szlaku. - PrzecieŜ nie zbaczam. Zrobię te zdjęcia. - Pochyliła się i pogłaskała puszystą sierść Monty’ego. - Ja tylko nie mogę... Zrobię te zdjęcia. Sara przyglądała się jej z zatroskanym wyrazem twarzy. - Wydaje mi się, Ŝe nie powinnaś juŜ więcej brać takich zleceń. JuŜ od czasów Ground Zero to narastało, a teraz jest jeszcze gorzej. Alex... zmieniłaś się. Stal, beton i ten duszący pył, który zdawał się pokrywać cały świat niczym całun. - Ground Zero zmieniło nas wszystkich. Sara i Monty czołgający się pośród rumowiska, podczas gdy Alex stała i patrzyła na wszystko bezradnie. Sara i Alex tulące się rozpaczliwie do siebie z twarzami zalanymi łzami. - Ale ja miałam do kogo wrócić do domu, Ŝeby się po tym wyleczyć. Powinnam była i ciebie zmusić, Ŝebyś ze mną pojechała - stwierdziła Sara. - śycie toczyło się dalej i ja teŜ musiałam sobie radzić. - Alex wzruszyła ramionami. - Jeśli nawet noszę jakieś brzemię tamtych wydarzeń, to widocznie tak musiało być. Zwykle nic mi nie jest. Tylko teraz jest mi trochę cięŜej. Te wydarzenia wywołują zbyt wiele wspomnień. - Ale to nie to samo - przekonywała łagodnie Sara. - Tutaj udało nam się znaleźć ocalałych ludzi. Jak na razie mamy siedemdziesiąt dwie uratowane osoby. - Ale to za mało - szepnęła Alex. - Ciągle za mało. Nie potrafię trzymać się od tego z dala i pozwalać... - Chrząknęła i nagle zmieniła temat. - Masz teraz przerwę? - Nie. Musiałam tylko dać Monty’emu wody. Moja manierka była juŜ pusta. Mamy jeszcze kilka godzin pracy, zanim zrobi się ciemno. Dla Monty’ego jest znacznie bezpieczniej, kiedy jest jasno i wyraźnie widzi, gdzie wchodzi. - Przerwała na chwilę. - Ale, ale omal nie zapomniałam, Ŝe mamy dwie dobre wiadomości. W przyszłym tygodniu przyjedzie tu prezydent.
5 - NajwyŜszy czas. Wiceprezydent Shepard był tu dzień po przerwaniu tamy. - Tak, byłam pod wraŜeniem. Musi się pokazać sam prezydent, Ŝeby FEMA∗ i wszystkie organizacje przyszły z większą pomocą. - To dobrze. MoŜe uda mi się przekonać Karaka - Alex skrzywiła się - Ŝe czekałam ze zdjęciami do przyjazdu Andreasa, Ŝeby pokazać jego rolę w tej historii? - Pokręciła głową. - Nie, nie potrafię dobrze kłamać. Poza tym prezydent jest teraz tak otoczony przez ochronę, Ŝe nie zbliŜyłabym się do niego nawet na kilometr. - A ja się w ogóle dziwię, Ŝe zamierza tu przyjechać. Zeszłej nocy wybuchła bomba w ambasadzie w Nowym Meksyku. - Ta sama organizacja terrorystyczna? - Przyznała się do tego Matanza - przytaknęła Sara. - Na trawniku przed ambasadą zostawili płonącą kukłę Andreasa. - Sukinsyny. - To był juŜ trzeci atak na amerykańską ambasadę, jakiego dokonała gwatemalska organizacja terrorystyczna w ciągu pół roku. Jak nie Środkowy Wschód, to Gwatemala albo Wenezuela. Juan Cordoba i jego organizacja Matanza stanowili zawsze element radykalny i rewolucyjny w swoim kraju, ale teraz, zasileni pieniędzmi z narkotyków i wspierani przez Al Kaidę, urośli w taką siłę, Ŝe na swój cel wzięli Andreasa i jego rząd, który działa na rzecz stabilizacji. Alex nie potrafiła juŜ sobie wyobrazić, Ŝe kiedyś były czasy, kiedy jej krajowi nie groził terroryzm i przemoc. Z drugiej zaś strony pamiętała swoje dzieciństwo przepełnione zaufaniem, niewinnością i wiarą w to, Ŝe nic złego nie moŜe jej spotkać. Te wspomnienia wywołały w niej tylko frustrację, złość i ogromny smutek. - Mam nadzieję, Ŝe twoja druga dobra wiadomość jest lepsza od pierwszej. - Musisz nauczyć się przyjmować gorycz ze stoicyzmem. Przynajmniej Andreas nie pozwala, Ŝeby ktokolwiek zastraszył go na tyle, by zaczął ignorować ludzi, którzy go potrzebują. Prawdopodobnie będzie bezpieczny, odwiedzając to miejsce. Wszystkie dowody świadczą, Ŝe to, co się tu wydarzyło, to katastrofa ∗ FEMA - Federal Eraergency Management Agency - Federalna Agencja Dowodzenia w Sytuacjach ZagroŜenia, zajmuje się łagodzeniem następstw kataklizmów oraz planowaniem akcji pomocowych (przyp. tłum.).
6 wywołana przez siły natury. - Sara uśmiechnęła się. - A ze wstępnego raportu o stanie gruntu po drugiej stronie tamy wynika, Ŝe jest raczej stabilny. Jutro rano mają tam przysłać ekipę, która przeprowadzi ostateczną ekspertyzę. Kiedy osunięcie ziemi zniszczyło ten teren, obawiali się, Ŝe po drugiej stronie tamy będzie to samo. - Jezu. Tylko tego by jeszcze brakowało! Następne osunięcie ziemi. - Ewakuowali wszystkich z tego obszaru, tak na wszelki wypadek. Ale wygląda na to, Ŝe ludzie będą mogli juŜ wrócić do domów. - Sara pogłaskała Monty’ego po głowie. - Czas wracać do pracy, kolego. - Wstała i ruszyła w kierunku drzwi. - A dla ciebie to pora, Ŝeby zrobić w końcu jakieś zdjęcia. - AleŜ ty potrafisz być apodyktyczna! - Alex poszła za nią i zatrzymała się w otwartych drzwiach, przyglądając się obrazowi katastrofy. Za kaŜdym razem, kiedy patrzyła na rumowisko, robiło jej się niedobrze. Tama Arapahoe runęła pięć dni temu, a woda spłynęła w dół doliny, zabijając sto dwadzieścia osób. Teraz zmagali się ze skutkami osunięć ziemi, spowodowanych potęŜną siłą wody wdzierającej się w dolinę. Tony skał zasypały domy i całą infrastrukturę Arapahoe Junction, a grunt był nadal na tyle niestabilny, Ŝe nie moŜna było wprowadzić cięŜkich maszyn do odgruzowywania, trzeba było wszystko wykonywać ręcznie. Chryste, Alex cieszyła się, Ŝe przynajmniej nie będzie następnej katastrofy na tym juŜ zrujnowanym obszarze. - Przestań się gapić! - zawołała Sara. - Zacznij wreszcie fotografować. Jasne, fotografować i ignorować fakt, Ŝe pod tymi skałami mogą się nadal znajdować Ŝywi ludzie. - Obiecaj mi, Ŝe się tym zajmiesz - nalegała Sara. - Obiecuję. Zrobię te cholerne zdjęcia i wyślę je jeszcze dzisiaj. - Alex chwyciła szpadel, który stał oparty o bok przyczepy. Tak jak mówiła Sara, było jeszcze widno, a pracy po tej stronie wąwozu było co nie miara. - Ale nie teraz. Nie mogę się tym teraz zajmować... Było juŜ późne popołudnie, kiedy Alex przerwała pracę i wróciła do przyczepy, Ŝeby wziąć aparat.
7 Pracowała oczywiście na tyle długo, Ŝe teraz będzie musiała się nieźle spieszyć, Ŝeby zdąŜyć ze zdjęciami przed zmrokiem. CóŜ, jeśli nie zrobi wszystkich, jakie są jej potrzebne, to najwyŜej będzie improwizować. Kilkaset metrów od przyczepy, nad namiotem pierwszej pomocy, podchodził do lądowania helikopter. Alex pomachała w stronę pilota, Kena Nadera, kiedy ten wysiadł z kabiny. MęŜczyzna odwzajemnił pozdrowienie. - Przywiozłem ci te obiektywy, o które prosiłaś - zawołał. - Dzięki. W tej chwili ich nie potrzebuję. Wpadnę do ciebie później, Ŝeby je odebrać. - Odwróciła się i ruszyła w górę po zboczu wąwozu. Całe wzgórze nadal było pełne ludzi, którzy ostroŜnie i pieczołowicie odgruzowywali kamień po kamieniu. Przez tydzień pracy z nimi poznała juŜ kilkoro z nich. Janet Delsey mieszkała w miasteczku, które zostało przysypane przez skały. Pracowała w lokalnej bibliotece, ale w dniu tragedii była w Denver. Jej rodziców nadal nie odnaleziono. Alex nastawiła ostrość i zrobiła zdjęcie. Bill Adams, kierowca cięŜarówki, przejeŜdŜał w pobliŜu, kiedy dowiedział się o tamie. Zaparkował swojego tira i przyłączył się do akcji ratunkowej. Aparat Alex uchwycił go przy pracy. Carey Melway był idealistą i pełnym wielkich nadziei uczniem college’u, który przyjechał tu z Salt Lake City. W ciągu tych kilku dni Alex dostrzegła, jak chłopak z dziecka zmienił się w dorosłego męŜczyznę. Zrobiła mu zdjęcie. Przez następną godzinę wypstrykała cztery rolki filmów. Wolontariusze, ekipy ratunkowe z psami, zasypany wąwóz. - Trochę późno zabrałaś się do fotografowania. - Sara ostroŜnie schodziła po nasypie skalnym, a za nią Monty. - Masz wystarczająco duŜo zdjęć? - Za duŜo. - Alex spojrzała na Janet Delsey. - Myślisz, Ŝe ona ma jakieś szanse na odnalezienie swoich rodziców Ŝywych?
8 - Szansa istnieje, jeśli dotrzemy do nich na czas. Co innego, gdyby to była lawina błotna, a nie osunięcie skał. Między odłamkami skalnymi tworzą się szczeliny, przez które dociera powietrze. - Sara wskazała na Monty’ego. - Muszę zejść na dół, nakarmić go i dać mu witaminy. A ty juŜ kończysz? Alex pokręciła głową. - Zrobiłam juŜ większość ujęć ludzi, ale potrzebuję jeszcze zdjęć, które przedstawią całą operację ratunkową. - Powodzenia. Przyda ci się - powiedziała Sara i pomachała na poŜegnanie. Miała rację, uwaŜając, Ŝe trudno będzie ogarnąć całą głębię tej tragedii, kiedy jest się na jej wierzchołku. Na wierzchołku. Wzrok Alex powędrował wzdłuŜ zbocza wąwozu. Wypatrzyła na nim czerwoną skałę, z której prawdopodobnie rozciągał się widok na całą zalaną dolinę i ekipy pracujące w dole na rumowisku skalnym. Sara mówiła jej, Ŝe na dziewięćdziesiąt procent grunt w tamtym miejscu jest bezpieczny. Gdyby udało jej się wspiąć po zboczu. Nie mogła jednak tam dojść ani przepłynąć. Pozostawała więc tylko jedna moŜliwość. Odwróciła się i zbiegła w dół zbocza do namiotu pierwszej pomocy. Helikopter zatoczył koło, a potem zbliŜył się do drzew. - Jeśli grunt będzie wyglądał choć trochę niestabilnie, nie pozwolę ci wysiąść - powiedział stanowczo Ken Nader. - Masz juŜ zdjęcia z lotu ptaka, więc to powinno ci wystarczyć. Naprawdę sam nie wiem, dlaczego dałem ci się w to wciągnąć. - Bo jesteś dobrym kolegą i wiesz, Ŝe muszę zrobić te zdjęcia. I sam widzisz, Ŝe będę tu bezpieczna. Najgorsze, co mi się moŜe przydarzyć, to zsunięcie się z tego zbocza do wody, która zalała dolinę. - Alex uśmiechnęła się szeroko i schowała aparat do plecaka. - I jeśli okaŜę się taką niezdarą, to znaczy, Ŝe zasłuŜyłam na utonięcie. Wracaj do stacji pierwszej pomocy na wypadek, gdyby było jakieś zgłoszenie, a za godzinę przyleć tu po mnie.
9 - Lepiej, Ŝebyś tu na mnie czekała! - Ken posadził helikopter na polanie między drzewami. - Oj, Alex, wcale mi się to nie podoba. - Wszystko będzie dobrze. Nie jestem głupia, nie będę się niepotrzebnie naraŜać. - Wyskoczyła z helikoptera. - Dzięki, Ken. - Wzięła plecak z ekwipunkiem, pomachała do Kena i odsunęła się od maszyny. - Za godzinę... Piętnaście minut zajęło jej wydostanie się z lasu, Ŝeby mogła wreszcie zacząć wspinać się na wierzchołek ogromnej czerwonej skały, którą wypatrzyła z drugiej strony wąwozu. Słońce schodziło coraz niŜej, niebawem zapadnie zmierzch. Szybko. Byłe dostać się na szczyt, zanim się ściemni. Pospiesznie wkładała film i poprawiała ustawienia aparatu, przemierzając ostatnie metry dzielące ją od wierzchołka. Teraz, jeśli tylko będzie miała wystarczająco duŜo światła... O mój BoŜe! Przed jej oczami rozpościerała się cała dolina. Dachy zatopionych domów, ruchome punkciki światła rozrzucone po wszystkich zboczach zasypanej skałami doliny. MęŜczyźni i kobiety wyglądający bezradnie, niczym mrówki próbujące powstrzymać śmierć i zagładę. Wzięła głęboki oddech, drŜącymi rękoma uniosła aparat do twarzy i zrobiła zdjęcie. Potem jeszcze jedno, i następne. Nie mogła przestać fotografować, dopóki nie zrobiło się zupełnie ciemno i widziała juŜ tylko światła latarek. Ile czasu tu spędziła? - zastanawiała się, pakując akcesoria fotograficzne i ruszając w dół zbocza. Pewnie za duŜo, ale nie słyszała helikoptera Kena, więc nadal miała czas, Ŝeby dotrzeć do polany, na której ją wysadził. I tak przecieŜ na nią poczeka. Wbrew swoim groźbom, nie zostawiłby jej tutaj. Przyspieszyła kroku, kiedy usłyszała odgłos silników śmigłowca. To dziwne, bo nie widziała świateł helikoptera, kiedy obserwowała wąwóz. Pomyślała, Ŝe moŜe zataczał koła i teraz nadlatuje ze wschodu, ale... - Jest juŜ Powers. Pospiesz się, na miłość boską! - Męski głos, szorstki i brutalny, dobiegał zza zakrętu ścieŜki przed nią.
10 Alex zatrzymała się zaskoczona. Co u diabła? To nie mógł być Ŝaden turysta, ale moŜe to jeden z inŜynierów albo naukowców, którzy sprawdzali szczątki tamy? Powoli zaczęła zbliŜać się do polany. - O to chodzi. Zaraz się stąd zabierzemy - zabrzmiał inny głos, niŜszy, gardłowy. - Świeć latarką, Ŝeby naprowadzić go na nas. Odgłos helikoptera stał się głośniejszy, schodził do lądowania, niemal nad jej głową. A mimo to nie miał włączonych Ŝadnych świateł. Najwyraźniej coś tu było nie tak. Trzymając się blisko drzew, podeszła do ściany lasu. Dwóch męŜczyzn stało na polanie, gdzie wcześniej zostawił ją Ken. Obaj świecili latarkami, a helikopter właśnie dotykał płozami ziemi. Kiedy wylądował, jasne światło przecięło ciemność. Alex spojrzała w niebo i zobaczyła helikopter Kena. Ten drugi śmigłowiec był tak blisko, Ŝe nie usłyszała, jak nadlatywał Ken. Ale teraz widziała go dobrze. Ken zbliŜył się do polany i strumieniem światła rozjaśnił stojący na niej helikopter oraz męŜczyzn na ziemi. Alex nie tylko mogła wyraźnie zobaczyć ich twarze, ale takŜe malujący się na nich strach i wściekłość. Jeden z męŜczyzn krzyczał coś do pilota. Nie słyszała słów, ale zobaczyła, Ŝe pilot unosi do góry karabin. O mój BoŜe! On mierzy do... Niebo rozświetlił wybuch, kiedy kula karabinu dosięgnęła zbiornika paliwa w śmigłowcu Kena. - Nie! - Nie zdawała sobie sprawy z tego, Ŝe krzyknęła, dopóki wyŜszy męŜczyzna nie odwrócił twarzy w stronę drzew, za którymi się ukrywała. Zaczęła uciekać. Usłyszała przekleństwo, a potem odgłos łamanych gałęzi. Kluczyła między drzewami. Nie moŜe biec ścieŜką na szczyt. Stamtąd nie będzie miała Ŝadnej drogi ucieczki. Lepiej zbiec po zboczu do zalanej wodą doliny. Kula karabinu przemknęła ze świstem obok jej ucha.
11 ZbliŜali się do niej. Z trudem łapała oddech. Zbocze było w tym miejscu bardzo strome, po chwili straciła równowagę i zaczęła zsuwać się w dół. - Nie mamy czasu. Powers kazał nam się stąd zabierać. Wracajmy do helikoptera, a tę sukę niech zasypie. Kiedy się zatrzymała, wstała i zaryzykowała spojrzenie za siebie. MęŜczyźni juŜ zawrócili i właśnie wspinali się w górę po skarpie. Po chwili straciła ich z pola widzenia. Nie mogła uwierzyć, Ŝe tak po prostu zrezygnowali z pogoni za nią. Uznała, Ŝe lepiej będzie, jeśli zejdzie jeszcze niŜej, do samych stóp zbocza i spróbuje przedostać się wpław przez zalaną dolinę. Ale dlaczego pozwolili jej uciec? Dlaczego tak się spieszyli? „A tę sukę niech zasypie”. Zasypie. Niech ją zasypie...? Jezu Chryste! Ziemia zadrŜała, a potem usunęła się jej spod nóg. Alex spojrzała na szczyt wzgórza. Ogromne głazy toczyły się po zboczu prosto na nią. Kamienna lawina, osunięcie się ziemi! Za kilka sekund dotrze do niej! Nie ma czasu! „A tę sukę niech zasypie”. Niedoczekanie. Nie pozwoli się zasypać. Ściągnęła plecak, pobiegła do krawędzi stoku i rzuciła się dziesięć metrów w dół do wody. Szpital św. Józefa w Denver, Kolorado Gdy tylko otworzyła oczy, wiedziała juŜ, gdzie się znajduje. BoŜe, nienawidziła szpitali! Przypominały jej tamtą noc, kiedy ojciec... - JuŜ najwyŜszy czas, Ŝebyś się obudziła. - Patrzyła na nią uśmiechnięta twarz Sary Logan. - Jak się czujesz? Jak się czuła? Wszystko ją bolało, a Sarę widziała jak przez mgłę. - Oszołomiona.
12 - Nic dziwnego. Doznałaś powaŜnego wstrząsu. Znaleziono cię na jednym z dachów zatopionych domów, przygniecioną kamieniami. Byłaś nieprzytomna prawie dwadzieścia cztery godziny. - W wodzie? - Nie pamiętasz? Ale starała się pozbierać myśli mimo bólu, jaki odczuwała. Płynęła. Tak, płynęła wpław. W brudnej wodzie. Próbowała wspiąć się na najwyŜszą gałąź zatopionego drzewa, ale gałąź się pod nią złamała. Niewyraźnie pamiętała, jak usiłowała wdrapać się na jeden ze sterczących nad wodą dachów. - Tylko jakieś skrawki. Nie pamiętam, Ŝeby mnie coś uderzyło w głowę. Czy tylko takie mam obraŜenia? - Masz pełno siniaków i zadrapań. Musiałaś spędzić w wodzie kilka godzin, zanim wypatrzyli cię na tamtym dachu. Ogólnie jesteś poturbowana. - Sara wzięła ja za rękę. - I będziesz musiała wyjaśnić władzom, jak do tego doszło. Helikopter Kena Nadera eksplodował i rozbił się o zbocze po drugiej stronie tamy. Wiesz coś o tym? Karabin wycelowany w helikopter Kena. Eksplozja, która rozświetliła niebo. - Zestrzelili go. Sara zamarła. - Co? Kto go zestrzelił? - Tam było trzech męŜczyzn. Wydaje mi się... Ŝe to pilot do niego strzelał. Zrobili to... Nie mogłam w to uwierzyć. - Zamknęła oczy. Biegła. Zsuwała się po zboczu. „A tę sukę niech zasypie”. Uniosła powieki. - Osunięcie się ziemi. Było kolejne osunięcie, prawda? Czy ktoś jeszcze ucierpiał? - Nikt nie ucierpiał, ale cały obszar jest teraz przysypany górą kamieni. - Chcieli zasypać dolinę. Zrobili coś... - Co? - Nie wiem. MoŜe podłoŜyli dynamit? Nie, nie było słychać wybuchu. Poczułam tylko jakieś drŜenie, a potem zobaczyłam toczące się głazy... Nie wiem, jak to zrobili.
13 - Nikt nie słyszał wybuchu. W kaŜdym razie nie po rozbiciu się helikoptera. - Oni to zrobili. Wiem, Ŝe to oni - upierała się Alex. - Nie twierdzę, Ŝe tak nie było. Ja tylko mówię, Ŝe nikt nie słyszał eksplozji. - Ale wierzysz mi? - Boję się w to uwierzyć. Mam nadzieja, Ŝe zaraz zaśniesz i kiedy się ponownie obudzisz, powiesz mi, Ŝe to był tylko zły sen. Jeśli jednak tak nie powiesz, wtedy ci uwierzę. - Poklepała Alex po dłoni. - Muszę iść. Teraz moja zmiana. A ty odpocznij. Kiedy się to wszystko skończy, chcę, Ŝebyś wróciła ze mną do domu i tam odzyskała siły. Spodoba ci się nasz dom. Stoi nad brzegiem oceanu w bardzo spokojnym miejscu. - A jak przebiega akcja ratunkowa? - Sprawnie. Wczoraj przyłączyły się trzy kolejne ekipy ratunkowe z psami i bardzo przyspieszyły prace. - Sara nagle zawiesiła głos. - Znaleźliśmy rodziców Janet Delsey. Oboje nie Ŝyją. - Cholera. - Alex poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. - BoŜe, tak mi przykro. - Wszystkim nam przykro. Przełknęła ślinę, Ŝeby pozbyć się uczucia ściśniętego gardła. - Muszę wrócić do pracy. Kiedy będę mogła stąd wyjść? - Za dzień lub dwa. Najpierw jednak będziesz musiała porozmawiać z policją. Chcą na tej podstawie przygotować raport z wypadku śmigłowca. - Morderstwa. To było morderstwo, a nie wypadek. - Więc powiedz to im. - Sara pochyliła się i pocałowała ją w czoło. - Cieszę się, Ŝe jesteś cała. Napędziłaś mi niezłego strachu. - Chciałabym teraz porozmawiać z policją. - Poproszę ich, jak wyjdę. ChociaŜ uwaŜam, Ŝe powinnaś poczekać z tym jeszcze kilka godzin. - JuŜ i tak zbyt duŜo czasu upłynęło. - Alex zacisnęła usta. - Ken by Ŝył, gdybym go nie poprosiła o zawiezienie mnie na tamten szczyt i o zabranie potem stamtąd. Chcę, Ŝeby złapali tych bandziorów jak najszybciej. Nie pozwolę, Ŝeby im to... - Przerwała gwałtownie, jakby nagle coś sobie uświadomiła. - Jeśli wywołali to osunięcie się ziemi,
14 to czy nie mogą być odpowiedzialni za poprzednie, które zburzyło całe miasto? Sara skinęła ponuro głową. - Dość niemiła perspektywa. Ale nie znaleziono Ŝadnych śladów sabotaŜu. Mam nadzieję, Ŝe się mylisz. - Chciałabym się mylić. Dlaczego ktokolwiek chciałby...? - Pokręciła głową z niedowierzaniem. - Nie potrafię tego zrozumieć. To nie ma sensu. - Odpocznij. Nadal jesteś mocno osłabiona. Powiedz tylko policji, co się wydarzyło, i zostaw im poskładanie tego w logiczną całość. I tak nie byłaby w stanie zrobić więcej. Cały czas dudniło jej w głowie, a oczami wyobraźni widziała tylko eksplodujący helikopter Kena. - Dziękuję, Ŝe przyszłaś mnie odwiedzić - uśmiechnęła się do Sary. - PrzecieŜ jesteśmy przyjaciółkami. Ty na moim miejscu teŜ byś przyszła. Czy oprócz tego mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić? - spytała Sara. - Aparat... Zgubiłam aparat... Załatwiłabyś mijałaś? I obiektywy, do czasu aŜ sama sobie coś kupię? - Jasne. Wiem, czego uŜywałaś. I moŜe uda mi się zrobić ci dobrą przysługę i wybiorę aparat, który zechcesz sobie zatrzymać. - Sara podeszła do drzwi. - Muszę juŜ iść i zabrać Monty’ego od ochroniarza w sklepie z pamiątkami, zanim całkiem go rozpuszczą. Wszyscy w tym sklepie aŜ się rwali do głaskania i drapania go po brzuchu. - Spojrzała jeszcze przez ramię. - Wrócę tu jutro rano. Jeśli będziesz mnie potrzebowała, dzwoń na komórkę. - Wiem, ile masz pracy. Nie musisz przychodzić. Sara uśmiechnęła się. - Ja niczego nie muszę robić. Do zobaczenia jutro. - Niezła historia - skwitował detektyw Dań Leopold. - Czy to wszystko, panno Graham? - A nie wystarczy? - Detektyw był uprzejmy, ale niewzruszony, kiedy Alex opowiedziała mu, co wydarzyło się przy tamie. - Na miłość boską, oni zamordowali Kena Nadera! Mogą być
15 odpowiedzialni za osunięcie ziemi, które zasypało miasto! Nie wierzy mi pan? - Spokojnie. Nie miałem zamiaru pani denerwować. - Po chwili zapewnił ją z powagą: - Myślę, Ŝe zawsze istnieje szansa na znalezienie dowodów potwierdzających pani wersję wydarzeń. Jest pani fotoreporterem, widziała pani wiele i przywykła do dokładnego relacjonowania tego, co zobaczyła. Chodzi tylko o to, Ŝe będziemy mieli pewne problemy z weryfikacją. - Jakie problemy? - Po pierwsze, nikt nie widział drugiego helikoptera w okolicy. - Mówiłam juŜ panu, Ŝe nie był oświetlony. - A po drugie, helikopter Nadera rozbił się o zbocze i jeśli były tam dowody obecności drugiego śmigłowca, to poŜar po eksplozji zniszczył je. Po trzecie, nie znaleźliśmy przyczyny eksplozji - przerwał wyliczanie. - Nie znaleziono Ŝadnej kuli. - Szukaliście jednej? - Nie, łapie mnie pani za słówka. Nasza ekipa dochodzeniowa to nie banda głupków. Szukali wszelkich moŜliwych śladów. Oczywiście powiem im, Ŝeby wrócili na miejsce zdarzenia i sprawdzili jeszcze raz, czy aby nie przeoczyli czegoś, co potwierdziłoby pani zeznania. - Do cholery! Ja to widziałam! Skinął głową. - Sądzi pani takŜe, Ŝe ci sami sprawcy spowodowali osunięcie się ziemi. Po co mieliby to robić? - A skąd, u licha, ja mam to wiedzieć? - Eksperci mówili nam, Ŝe tę skalną lawinę spowodował wstrząs następczy i Ŝe obszar był juŜ niestabilny. - Co takiego? PrzecieŜ dopiero co wydali raport, w którym zapewniali, Ŝe na dziewięćdziesiąt procent obszar jest stabilny. - Ale nie na sto procent. Przyznali, Ŝe mogli się mylić. Nie znaleźliśmy Ŝadnych śladów materiałów wybuchowych. - Poszukajcie jeszcze raz. I przyjrzyjcie się Arapahoe Junction. - Oczywiście. Ja tylko mówię pani, jak wygląda sytuacja. - Ściągnął ponuro usta. - To jasne, Ŝe zbadamy tę sprawę na wszelkie sposoby, skoro dotyczy ona tragedii tych rozmiarów. Od czasu katastrofy World Trade Center wszyscy są wyjątkowo ostroŜni i
16 skrupulatni. Ale byli tu ludzie z FBI, politycy, inŜynierowie i róŜni naukowcy, i wszyscy starali się dowieść, co spowodowało przerwanie tamy, a w następstwie tego osunięcie ziemi. Nikt nie natrafił na Ŝadne ślady sabotaŜu. Odczyty z sejsmografów w San Francisco wykazały prawdopodobieństwo trzęsienia ziemi o sile czterech i dwóch dziesiątych na tym obszarze w nocy, kiedy pękła tama. - Tak było - powiedziała Alex przez zaciśnięte zęby. - Nie wiem nic o tamie czy Arapahoe Junction, ale wiem, Ŝe drugie osunięcie ziemi było wywołane przez tych samych ludzi, którzy zabili Kena Nadera. - W takim razie jestem pewien, Ŝe znajdziemy dowody na potwierdzenie pani słów. Mówiła pani, Ŝe pilota nazywali Powers? Postaramy się go namierzyć. Sprawdzę wszystko, czego się od pani dowiedzieliśmy. - Wstał. - Obiecuję, Ŝe zrobię, co w mojej mocy. Chciałbym, Ŝeby przyszła pani jutro do komisariatu przejrzeć kartotekę i bazę podejrzanych o terroryzm. Będzie pani mogła? - Jasne, Ŝe przyjdę. - Proszę jednak nie robić sobie wielkich nadziei. Będzie pani musiała mieć sporo szczęścia, Ŝeby ich zidentyfikować. - Muszę spróbować. - Spojrzała detektywowi w oczy. - Wy teŜ musicie spróbować. Nie moŜecie dopuścić, Ŝeby uszło im to płazem. Pan mi chyba jednak nie wierzy, prawda? - Jestem pewien, Ŝe pani wierzy w to, co mówi. - Pokręcił głową ze znuŜeniem. - Niech pani spojrzy na to z mojego punktu widzenia. Jest pani w szpitalu od dwóch dni i leczy się ze wstrząśnienia mózgu. Czy nie jest prawdopodobne, Ŝe nie pamięta pani wszystkiego dokładnie tak, jak było? Takie rzeczy zdarzały się juŜ świadkom z urazami głowy. - Nie, to niemoŜliwe. Uśmiechnął się. - W porządku. To i tak nie robi większej róŜnicy. Wykonam swoją pracę. Chodź, Jerry, zabierajmy się stąd. Chudy, młody sierŜant, który siedział w kącie i podczas przesłuchania nie odezwał się ani jednym słowem, podniósł się. - Dobranoc, panno Graham. śyczę pani szybkiego powrotu do zdrowia.
17 - Dziękuję. - Do zobaczenia jutro w komisariacie - powiedział detektyw. - Oczywiście, przyjdę. - Zwariowana sprawa - powiedział Jerry Tedworth do Leopolda, gdy tylko wyszli z pokoju szpitalnego. - Wierzysz jej? - Trudno mi nie wierzyć. Jest inteligentna, silna i wierzy w to, co mówi. - Tak jak wspomniałeś, doznała powaŜnego urazu głowy. - Myślenie Ŝyczeniowe. Mam wielką nadzieję, Ŝe ona nie ma racji. - Dlaczego? - PoniewaŜ jeśli Arapahoe Junction i tama stanowiły czyjeś cele, to byłoby to równoznaczne z masowym morderstwem. A kto popełnia masowe zbrodnie? Takie rzeczy robią specyficzni kryminaliści. Czubki. Socjopaci. Terroryści. A my nie chcemy mieć do czynienia z takimi sprawami. - Wcisnął guzik windy. - Miejmy nadzieję, Ŝe to halucynacje. Oddychać głęboko. Uspokoić się. Bolała ją głowa i z trudem zmusiła się do rozluźnienia zaciśniętych pięści. Całe te nerwy niczemu nie pomogą. Detektyw Leopold nie ukrywał, Ŝe podejrzewają o to, Ŝe ma nierówno pod sufitem, ale przynajmniej wysłuchał jej i obiecał, Ŝe sprawdzi wszystko, co mu powiedziała. Nie opuściły jej, niestety, złość i frustracja. Złość, frustracja i ten natarczywy sterylny zapach szpitala. Ojciec... Szybko zablokowała przypływ wspomnień. Nie myśleć o tacie. Jezu, trzeba się stąd jak najszybciej wydostać. Nie moŜe znowu rozrywać starych ran. Jutro pójdzie do komisariatu i zobaczy, czy uda jej się rozpoznać kogoś w ich kartotece. Jeśli zobaczy tam którąkolwiek z ich twarzy, rozpozna ją natychmiast. KaŜdy szczegół i rys na stałe wrył się jej w pamięć. - Wypuszczą ją jutro - powiedział Lester, kiedy Powers odebrał telefon. - Dziś było u niej dwóch detektywów.
18 Powers zaklął pod nosem. - Trzeba się było do niej dostać, kiedy była jeszcze nieprzytomna. - Mówiłem ci juŜ, Ŝe jej pokój jest tuŜ obok dyŜurki pielęgniarek. Nie dałbym rady nic zdziałać niezauwaŜony. Znajdę jakiś sposób, Ŝeby dopaść ją jutro. - Lepiej, Ŝeby tak było. Gdybyś się nie spóźnił, nie musiałbym schodzić do lądowania tym helikopterem. Do diabła, ona moŜe mnie rozpoznać! Nie przejmuje się faktem, Ŝe kobieta moŜe takŜe rozpoznać ich dwóch, jego i Deckera, pomyślał Lester. - MoŜe nie trzeba było się dołączać? - I zaufać wam, Ŝe wykonacie dobrze robotę? Musiałem mieć pewność. To zbyt powaŜna sprawa. To ja odpowiadam za to przed Betworthem. Gnojek. - Ale w tej kwestii moŜesz mi zaufać. Dam ci znać, kiedy ona przestanie być dla nas problemem. Lester rozłączył się. Oparł się o ceglany mur i spojrzał w górę na siódme piętro szpitala. Szkoda, Ŝe nie udało mu się dopaść tej Graham przed rozmową z policją. No cóŜ, był juŜ przyzwyczajony do naprawiania spartaczonych akcji. Następnego dnia, późnym popołudniem, Sara czekała na Alex przed komisariatem. Nadal była w roboczym stroju, co wskazywało, Ŝe przyjechała prosto z miejsca kataklizmu. - Udało się? Alex ponuro pokręciła głową. - Wygląda na to, Ŝe mają tam chyba tysiące twarzy... Ale wszystkie zlewały mi się w jedną. Jeszcze tu wrócę. - Domyślam się. - Sara otworzyła samochód i przepędziła Montiego na tylne siedzenie. - Kiedy? - Jutro. - Alex zajęła miejsce pasaŜera. - Muszę zabrać z Arapahoe Junction samochód, który wynajęłam. MoŜemy tam teraz pojechać? Sara kiwnęła głową.
19 - Po to przyjechałam. Pomyślałam, Ŝe moŜe zechcesz wrócić. - Zjechała z krawęŜnika. - Zdrzemnij się teraz trochę. Jak cię znam, pewnie jeszcze nie powinnaś wychodzić ze szpitala. - To ty powinnaś się wyspać. - Alex spojrzała do tyłu na golden retrievera, który rozłoŜył się na całą długość tylnego siedzenia. - Tak jak Monty. - On potrzebuje snu. To on wykonuje całą robotę. Ja tylko za nim chodzę. - Tak, jasne - powiedziała Alex, niewidzącym wzrokiem spoglądając przez okno. - Leopold nie ma pewności, czy sobie tego wszystkiego nie wymyśliłam. Mówi, Ŝe nie ma Ŝadnych dowodów na moją wersję. A ty czy mi wierzysz, Saro? - Oczywiście, Ŝe ci wierzę. Zadzwoniłam do Johna, gdy wczoraj od ciebie wyszłam. Postara się wpłynąć na ekipę FBI, która została wydelegowana do zbadania sprawy tamy. Jeśli ktokolwiek mógł w ten sposób zadziałać, to tylko mąŜ Sary, John Logan, pomyślała Alex. Był miliarderem, którego wpływy rozciągały się od politycznych elit Waszyngtonu po Wall Street. - To dobrze. ChociaŜ naprawdę nie wiem, co mogliby znaleźć przy tamie, na co wcześniej nie natrafili. Przeczesali cały teren bardzo dokładnie. - Potarła skronie. - Ale moŜe chociaŜ uda im się zidentyfikować pilota i helikopter? - MoŜliwe. - Sara zerknęła na nią kątem oka. - Przestań juŜ o tym rozmyślać i zdrzemnij się chwilę. - Co jeszcze mówił Logan? - Niewiele - skrzywiła się Sara. - Kazał mi wracać do domu. Powiedział, Ŝe wystarczy mu, Ŝe pracuję w miejscach katastrof, i nie ma zamiaru pozwalać mi na naraŜanie się jakimiś bydlakom, którzy wysadzają tamy. I tak wciąŜ się o mnie martwi. - I co ty na to? - Nic. Nie spodziewał się, Ŝe się poddam. Powiedziałam mu, Ŝe wrócę do domu, kiedy skończę pracę. - Sara spochmurniała. - Co moŜe nastąpić juŜ lada dzień. Zdaje mi się, Ŝe planują jutro zmienić status akcji w Arapahoe z ratunkowej na usuwanie skutków katastrofy. Mówią, Ŝe nie ma juŜ większych szans na znalezienie kogoś Ŝywego.
20 - Cholera. - No właśnie. - Sara wzięła głęboki oddech. - Ale nawet jeśli skończy się praca tutaj, nie zamierzam zostawiać cię samej. Jeśli nie pojedziesz ze mną do domu, ja zostanę z tobą tutaj. - Nie. Twój mąŜ ma rację, martwiąc się o ciebie. Masz juŜ i tak zbyt wiele na głowie, Ŝeby się jeszcze mną przejmować. - Zamknij się - powiedziała Sara. - JuŜ o tym rozmawiałyśmy. - Nie jesteś za mnie odpowiedzialna. Sara milczała. BoŜe, aleŜ ona jest uparta! - pomyślała Alex. Uparta, lojalna i odwaŜna, a do tego najlepsza przyjaciółka, jaką moŜna sobie wyobrazić. I dlatego właśnie trzeba ją zmusić, Ŝeby wróciła do domu i męŜa, i zostawiła Alex z jej problemami. Ale w tej chwili nie miała siły się z nią sprzeczać. Była tak zmęczona, Ŝe z trudem mówiła. Oparła głowę na zagłówku. - Porozmawiamy później. Sara zachichotała. - Dokładnie to samo powiedział mi John. I tym samym tonem. - Włączyła światła mijania. - I powiem ci, co ja mu na to odpowiedziałam. Nie zadzieraj ze mną, bo poszczuję cię moim psem. Alex uśmiechnęła się pod nosem. - Porozmawiamy później - powtórzyła. - Śpij spokojnie. Przed nami jeszcze godzina jazdy na miejsce katastrofy. Alex wątpiła w to, Ŝe uda jej się zasnąć i w milczeniu przyglądała się mijanym wzgórzom. Pięknie tu. Purpurowe cienie, białe szczyty gór w oddali, cudowna przyroda. W miejscach tak pięknych jak to nie powinny się dziać tak straszne rzeczy... Rozdział 2 Ocknęła się nagle w całkowitych ciemnościach. Monty szczekał i skakał po siedzeniu, próbując dostać się do tylnej szyby. Potrząsnęła głową, Ŝeby się dobudzić. - Co mu jest?
21 - Nie wiem. - Sara patrzyła we wsteczne lusterko. - MoŜe nie podoba mu się ten dupek, który siedzi mi na ogonie? Alex spojrzała za siebie na dwa błyszczące reflektory samochodu jadącego za nimi. - Monty jest mądrym psem, ale wątpię, Ŝeby znał się na wykroczeniach drogowych. - Nigdy nie wiadomo - powiedziała Sara, marszcząc czoło. - To niepodobne do niego tak... - OdpręŜyła się. - Dzięki Bogu, ten dureń postanowił mnie wyprzedzić. Niech sobie jedzie. Nie wiem, czemu tak się spieszy. PrzecieŜ jadę z maksymalną dozwoloną tu prędkością. MoŜna by pomyśleć, Ŝe... - Monty rzucił się do bocznej szyby, a jego szczekanie stało się jeszcze bardziej przeraźliwe, kiedy obcy samochód zrównał się z ich autem. - Uspokój się, piesku. Wszystko jest w porządku. Ale to nie była prawda. Alex kątem oka zauwaŜyła błysk metalu w dłoni człowieka jadącego drugim samochodem. O BoŜe, to broń! - Schyl się! - krzyknęła, rzucając się na Sarę i przyciskając ją do drzwi. Szyba rozleciała się w drobny mak, a Sara jęknęła, kiedy dosięgła jej kula. Opadła na kierownicę, a na jej plecach pojawiła się plama krwi. DŜip wpadł w poślizg i zaczął kręcić się w kółko. Alex chwyciła kierownicę, szukając równocześnie stopą pedału hamulca, kiedy samochód wypadł z górskiej drogi. Śmierć. Zaraz zginą. DŜip runął w dół skalnego zbocza w czekającą na niego ciemność. Samochód zatrzymał się gwałtownie. Oszołomiona Alex zorientowała się, Ŝe uderzył w drzewo. Na tylnym siedzeniu Monty kręcił się i rozpaczliwie skomlał, próbując dostać się do Sary. Sara leŜała wciśnięta między kierownicę a drzwi, z jej rany nadal spływała krew. - Sara... - Trzeba ją koniecznie wydostać z samochodu i zatamować krwawienie.
22 Alex otworzyła drzwi od swojej strony i chciała wysiąść, ale nagle zobaczyła, Ŝe pod jej stopami nic nie ma. Spojrzała w dół i przełknęła z trudem ślinę, kiedy dotarła do niej groza sytuacji. DŜip zwisał ze sterczącej skały, setki metrów nad przepaścią. Na krawędzi skały rosła cherlawa sosna i to właśnie ona powstrzymywała samochód przed runięciem w dół. Nie było szansy na wydostanie się z auta od strony pasaŜera. Alex sięgnęła ponad nieprzytomną Sara i pchnęła jej drzwi. Ustąpiły, ale nie otworzyły się wystarczająco szeroko. Otworzyła więc okno. - Wyskakuj, piesku. Monty się jednak nie ruszył. - Wyłaź, do diabła! Muszę ją stąd wydostać! Monty przyglądał jej się przez chwilę, po czym wyskoczył przez okno. Alex przeczołgała się ponad Sara. Monty siedział pod samochodem i skomlał, kiedy gramoliła się przez okno. - Wiem, wiem. Zaraz ją wyciągniemy. - Pociągnęła drzwi, zapierając się o karoserię, ale ustąpiły zaledwie na kilka centymetrów. Pociągnęła jeszcze raz, wkładając w to całą swą siłę. Drzwi uchyliły się o kolejnych kilkanaście centymetrów. To powinno wystarczyć. Chwyciła Sarę pod ręce i pociągnęła. CięŜko jej szło. Była taka niezdarna. Pociągnęła znowu. A co będzie, jeśli tym szarpaniem sprawi, Ŝe Sara będzie jeszcze mocniej krwawić? Lepiej o tym nie myśleć. Co innego moŜe zrobić w tej sytuacji? Jeśli ta sosna nie wytrzyma naporu samochodu, dŜip moŜe w kaŜdej chwili spaść w przepaść. Byle tylko wydostać Sarę z samochodu i umieścić ją w bezpiecznym miejscu. Zajęło jej to kilka długich minut, ale w końcu udało jej się wydostać przyjaciółkę z dŜipa i odciągnąć ją od krawędzi przepaści. Monty usiadł obok nieprzytomnej Sary i wpatrywał się w Alex błagalnym wzrokiem. - Wiem, piesku. Postaram się jej pomóc. - Rozpięła Sarze sweter, potem bluzkę. Rana postrzałowa była dość wysoko i nie krwawiła tak bardzo, jak się obawiała. - Zostań przy niej, Monty.
23 Wróciła do dŜipa, wyciągnęła torbę Sary, a z niej telefon komórkowy. Zadzwonić na pogotowie i wezwać pomoc. śeby tylko przyjechali jak najszybciej i uratowali Sarę. Operator w centrali był szybki i sprawny, ale Alex nie potrafiła podać mu Ŝadnych konkretnych informacji. - Nie wiem, gdzie jestem. Gdzieś na autostradzie numer 30 między Denver a Arapahoe Junction. Mówiłam juŜ panu, Ŝe obudziłam się i... Ktoś świecił latarką w ich stronę. Alex zauwaŜyła sylwetkę męŜczyzny na tle świateł samochodu stojącego przy szosie. Monty zawarczał. Serce zaczęło jej łomotać. Tylko spokój. Nie panikować. Ten człowiek nie zdołałby się do nich dostać, nawet jeśli próbowałby zejść po zboczu. A z tej odległości i pod takim kątem celny strzał byłby praktycznie niemoŜliwy. - Nie będę się rozłączać - powiedziała do operatora. - Postarajcie się mnie namierzyć. MoŜe przynajmniej uda wam się zawęzić pole poszukiwań do najbliŜszej stacji bazowej mojej sieci telefonicznej. - Przyciągnęła Monty’ego pod ścianę nawisu skalnego, pod którą leŜała Sara, i skryła się tam w nadziei, Ŝe ten bydlak na drodze nie zobaczy ich z góry. Co będzie, jeśli jednak spróbuje tu zejść? Nie miała Ŝadnej broni. Zostawiła pistolet w przyczepie. BoŜe, czuła się tak bezbronna, jak kaczka wystawiona na odstrzał. Do diabła, wcale nie była bezbronna. Usłyszy gnojka, jak będzie się skradał, i podejmie z nim walkę. Zaatakuje go i zepchnie z tej cholernej skały. Pobiegła do dŜipa i wyciągnęła i bagaŜnika apteczkę i koc. Broń. Czego mogłaby uŜyć jako broni? MoŜe saperki, którą Sara zawsze wozi w samochodzie? chwyciła saperkę i pobiegła z powrotem do leŜącej Sary. Opatrzyła ranę przyjaciółki i przykryła ją kocem. Słodki Jezu, czemu ona nie odzyskuje przytomności? Przysunęła się bliŜej Sary i objęła ją ramieniem. Drugą dłoń zacisnęła na trzonku saperki.
24 Arapahoe Junction Wysoki, dobrze zbudowany męŜczyzna wyszedł z pokoju Sary, kiedy na korytarzu szpitalnym pojawiła się Alex. - Panna Graham? Nazywam się John Logan - przedstawił się. Rozpoznała go ze zdjęć, które pokazywała jej kiedyś Sara. Nie oddawały one jednak jego dominującej osobowości. Wpadł w furię, kiedy Alex zadzwoniła do niego parę godzin temu, gdy obie z Sara znalazły się w szpitalu. Teraz był juŜ opanowany i chłodny, nawet bardzo chłodny. Nie moŜe jednak mieć do niego Ŝalu, pomyślała z rezygnacją. Pewnie winił ją za wypadek Sary i miał rację. - Lekarze mówią, Ŝe nic jej nie będzie. Za kilka dni ją wypiszą, chociaŜ będzie musiało upłynąć parę miesięcy, zanim całkowicie wyzdrowieje. - Wiem. - Jego odpowiedź była szorstka i lakoniczna. - Za to nie wiem, w jaki sposób mam zapewnić jej spokój i czas na pełną rekonwalescencję. - Nie rozumiem co pan ma na myśli. - Sara mówiła mi, Ŝe jest pani dobrą przyjaciółką, więc powinna pani wiedzieć, Ŝe misją jej Ŝycia jest ratowanie innych. Ona musi pomagać innym. - Zacisnął usta. - I wygląda na to, Ŝe obecnie przedmiotem jej troski jest pani. - Mówiłam jej, Ŝe nie chcę, Ŝeby się angaŜowała. - Posłuchała? Oczywiście, Ŝe nie. Pani nie tylko wpadła w tarapaty, ale jest teŜ jej przyjaciółką. - Ton jego głosu stał się jeszcze bardziej szorstki. - Więc proszę zachować się jak przyjaciółka i zniknąć na jakiś czas z Ŝycia Sary. Alex skinęła głową. - Porozmawiam z nią jeszcze raz. - Czy pani mnie słucha? Nie o to chodzi. Pani musi zostać ulokowana w jakimś bezpiecznym miejscu, Ŝeby Sara mogła w spokoju dochodzić do siebie i nie martwić się o panią. Dociera to do pani?! Pokręciła głową. - Nie. Nie wiem, o czym pan, u diabła, mówi!
25 - Mówię o tym, Ŝe nie moŜe się pani wałęsać i naraŜać na to, Ŝe znowu ktoś będzie do pani strzelał. - Zapewniam pana, Ŝe sama teŜ bym chciała tego uniknąć - powiedziała cierpko. - To dobrze. A więc zrobimy tak. Ja zadzwonię do FBI załatwię, Ŝeby umieścili panią w bezpiecznym miejscu, a sami najęli się dochodzeniem w sprawie tego rozbitego helikoptera i próby zabójstwa pani i Sary. Zapewnią pani wygodę i bezpieczeństwo, i w ten sposób rozwiąŜemy... - Przerwał, kiedy zobaczył jej minę. - Dlaczego, u diabła, nie?! - Ja teŜ mam coś do załatwienia. Nie mogę się ukrywać. Będę ostroŜna i przyjmę nadzór FBI, ale nie zamierzam chować się w mysiej dziurze i pozwalać, Ŝeby te sukinsyny mnie zastraszyły. - Wydaje się pani, Ŝe ta sprawa jest warta ryzyka? - UwaŜam, Ŝe warte ryzyka jest odnalezienie ludzi, którzy skrzywdzili moją przyjaciółkę. A jeśli do tego są odpowiedzialni za przerwanie tamy, to tym bardziej nie ma o czym mówić. Nie sądzę, Ŝeby pan pozwolił się zamknąć gdzieś z dala od tej sprawy. - Zrobiłbym wszystko, Ŝeby zapewnić bezpieczeństwo Sarze. - Spojrzał Alex prosto w oczy. - W innych okolicznościach prawdopodobnie podziwiałbym pani zaangaŜowanie, ale nie pozwolę, Ŝeby pani wszystko zrujnowała. Kocham Ŝonę i nie dopuszczę, Ŝeby ktoś znowu ją skrzywdził. - Nic jej się nie stanie. Obiecuję. Nie zgodzę się, Ŝeby się do mnie zbliŜyła. - To nie wystarczy. - Zaklął pod nosem. - Myśli pani, Ŝe ja nie zamierzam dopaść tych sukinsynów, którzy postrzelili Sarę? Nie nie mogę się tym teraz zająć. Najpierw muszę zapewnić jej bezpieczeństwo i warunki do wyzdrowienia. Niech pani mnie pozostawi działanie. Pokręciła głową. Wziął głęboki oddech. - Proszę to przemyśleć i rozwaŜyć spokojnie. Zabieram Sarę do naszego domu nad oceanem. Kiedy wydobrzeje na tyle, Ŝeby móc zadawać pytania, chciałbym jej powiedzieć, Ŝe jest pani całkowicie bezpieczna.