ROZDZIAŁ 1
Ragnhild ostrożnie otworzyła drzwi i wyjrzała na
zewnątrz. Na drodze panował spokój i nawet wiatr, który
przez całą noc szumiał między zabudowaniami, wreszcie
ucichł. Odwróciła się i wyprowadziła wózek dla lalek.
- Nic jeszcze nie jadłyśmy - poskarżyła się Marthe, która
pomagała jej go popychać.
- Muszę iść do domu. Jedziemy na zakupy -
odpowiedziała Ragnhild.
- Mam przyjść później? _
- Możesz, jeśli chcesz. Kiedy wrócimy ze sklepu.
Gdy doszła do żwirowej ścieżki, popchnęła wózek w
stronę bramy frontowej.
- Do zobaczenia, Ragnhild!
Drzwi zamknęły się za nią z głośnym zgrzytem drewna ł
metalu. Dziewczynka nie radziła sobie zbyt dobrze z
bramą, a do tego starała się zachować czujność. W każdej
chwili mógł pojawić się pies Marthe, który bacznie
obserwował ją spod ogrodowego stołu. Kiedy upewniła
się, że brama jest już dobrze zamknięta, ruszyła na drugą
stronę ulicy w kierunku garaży. Mogła oczywiście
wybrać skrót między budynkami, ale już dawno
przekonała się, że przejście tamtędy z wózkiem nie było
łatwe. Kiedy przechodziła, jeden z sąsiadów zamykał
właśnie drzwi od garażu. Uśmiechnął się do
niej i nieco niezdarnie zapiął płaszcz jedną ręką. Duże
czarne volvo stało na podjeździe i mruczało cicho.
- Witaj, Ragnhild, chyba dość wcześnie wstałaś? Marthe
jeszcze się nie obudziła?
- Dzisiaj u niej spałam - odpowiedziała. - Na materacu na
podłodze.
- Rozumiem.
Zamknął drzwi od garażu i spojrzał na zegarek, było
sześć minut po ósmej. Chwilę później odjechał.
Ragnhild popychała wózek obiema rękami. Kiedy zaczęła
schodzić ostro opadającą drogą, musiała go mocno
trzymać, żeby nie wyślizgnął się z rąk. Jej lalka o takim
samym co ona imieniu, czyli Elise - bo nazywała się
Ragnhild Elise - zsunęła się na sam przód wózka. Nie
wyglądało to zbyt ładnie, więc jedną ręką położyła lalkę
na miejscu, wyrównała kocyk i znowu skupiła się na
drodze. Miała na sobie tenisówki - jeden but był
czerwony z zielonymi sznurówkami, drugi zielony z
czerwonymi i tak właśnie miało być. Buty pasowały do
zielonej kurtki I czerwonego dresu z obrazkiem lwa
Simby. Niezbyt długie, cienkie, jasne włosy związane
miała
elastyczną opaską ozdobioną kolorowym, plastikowym
owocem. Tworzyły małą palemkę na czubku głowy
dziewczynki. Ragnhild miała sześć i pół roku, ale była
bardzo niska jak na swój wiek. Póki się nie odezwała, nikt
nie wierzył, że chodzi już do szkoły.
Na wzniesieniu nie spotkała nikogo, ale kiedy doszła do
skrzyżowania, usłyszała samochód. Zatrzymała się i
przesunęła na bok, czekając, aż odrapana furgonetka
przejedzie przez próg spowalniający. Kierowca zwolnił,
kiedy tylko dziewczynka w czerwonym ubraniu weszła
w jego pole widzenia. Ragnhild chciała przejść na drugą
stronę ulicy. Tam był chodnik, a jej mama powtarzała,
żeby zawsze chodziła po chodniku. Czekała, aż
furgonetka ją minie, ale zamiast tego samochód
zatrzymał się. Kierowca opuś-cił szybę.
- Przechodź, Ja poczekam - powiedział.
Zawahała się przez chwilę, ale potem przeszła przez ulicę
i odwróciła się, żeby wciągnąć wózek na chodnik.
Furgonetka podjechała kawałek, by za moment znowu się
zatrzymać. Szyba po drugiej stronie samochodu była
opuszczona. Ale śmieszne oczy, pomyślała dziewczynka,
duże i okrągłe jak piłka. Szeroko rozstawione i bardzo,
bardzo jasne, prawie przezroczyste, jak cienki lód.
Kierowca miał małe usta z pełnymi wargami
wysuniętymi jak rybi pyszczek. Patrzył na nią.
- Wybierasz się do Skiferbakken z tym wózkiem? Kiwnęła
głową. - Mieszkam w Granittveien.
- To będzie ci strasznie ciężko. Co tam masz?
- Elise - odpowiedziała, podnosząc lalkę.
- Świetnie. - Uśmiechnął się do niej szeroko i podrapał się
w głowę. Miał rozczochrane włosy, które wyrastały w
kępkach z jego głowy niczym liście ananasa. Teraz
wyglądały jeszcze gorzej.
- Mogę cię podrzucić do domu - zaoferował - Wózek
zmieści się z tyłu samochodu.
Ragnhild zastanawiała się przez chwilę. Popatrzyła w
stronę Skiferbakken - droga była długa i stroma.
Mężczyzna zaciągnął hamulec i spojrzał na tył furgonetki.
- Mama na mnie czeka, jedziemy na zakupy -
odpowiedziała w końcu.
W jej głowie zaczął dźwięczeć jakiś dzwonek, ale
zupełnie nie pamiętała, co to oznacza.
- Jeśli cię podwiozę, będziesz w domu dużo szybciej.
Ib był dobry argument, a Ragnhild była rezolutną małą
dziewczynką. Podjechała wózkiem do tyłu samochodu.
Mężczyzna wysiadł, otworzył tylne drzwi i podniósł
wózek jedną ręką,
- Będziesz musiała usiąść z tyłu i go trzymać. Inaczej się
przewróci - powiedział i pomógł jej wejść do środka.
Zamknął drzwi, wspiął się z powrotem na siedzenie
kierowcy i zwolnił hamulec ręczny.
- Codziennie przychodzisz tu na wzgórze? - Popatrzył na
nią w tylnym lusterku.
- Tylko kiedy odwiedzam Marthe. Spalam dzisiaj u niej.
Spod kocyka talki wyciągnęła torbę w kwiatki i
otworzyła ją,
sprawdzając czy wszystko jest na miejscu: koszulka
nocna z obrazkiem lwicy Nali, szczoteczka do zębów i
szczotka do włosów.
Furgonetka przetoczyła się przez koleiny próg.
Mężczyzna przy-glądał się jej w lusterku.
- Widziałeś kiedykolwiek taką szczoteczkę do zębów? -
zapytała, podnosząc ją do góry, by mógł zobaczyć.
Szczoteczka miała
stopki.
- Nie. Skąd ją masz?
- Tata mi kupił. A ty takiej nie masz?
- Nie mam. ale poproszę Mikołaja, żeby mi przyniósł pod
choinkę.
Przejechał wreszcie przez ostani próg i wrzucił drugi
bieg. Mechanizm zazgrzytał ostro. Dziewczynka siedziała
na podłodze, starając się utrzymać wózek w
równowadze. Bardzo miła i fajna. pomyślał, czerwona i
słodka w tym swoim wdzianku, zupełnie jak mała
jagódka. Zagwizdał i poczuł się niczym król całego
świata siedzący jak na tronie za kierownicą swojego
wielkiego samochodu z małą dziewczynką z tyłu.
Naprawdę jak król.
Wioska leżała na samym dnie doliny, na końcu fiordu, u
stóp góry. Przypominała rozlewisko rzeczne, ze spokojną,
nieporuszoną wodą. A każdy wie, że tylko płynąca woda
jest świeża. Władze lokalne po macoszemu traktowały to
miejsce, więc i drogi do niego prowadzące były w
okropnym stanie. Od czasu do czasu autobus zaszczycał
okolicę swoim widokiem i zatrzymując się przy opusz-
czonej mleczarni, zabierał chętnych na wizytę do miasta.
W nocy żadne powrotne autobusy nie kursowały.
Góra Kollen była po prostu szarym, zaokrąglonym
wierzchołkiem, całkowicie lekceważonym przez
miejscowych i chętnie odwiedzanym przez przybyszów z
daleka. Atrakcją były tu rzadko spotykane minerały i
unikatowa flora. W spokojne dni usłyszeć można było
dochodzące od strony góry dźwięki, ciche, ale na tyle
wyraźne, by niektórzy uwierzyli, że to miejsce jest
nawiedzone. W rzeczywistości hałasowały pasące się tam
owce. Kiedy podniosła się mgła, krawędzie zboczy traciły
ostrość, stawały się błękitne, prawie przezroczyste i góra
wyglądała wtedy jak otoczona miękką wełnianą otuliną.
Konrad Sejer znalazł w atlasie drogowym główną drogę i
wskazał ją palcem. Zbliżali się do ronda. Oficer policji
Karlsen siedział za kierownicą, z uwagą przysłuchując się
wskazówkom i jednocześnie obserwując mijane pola.
- Teraz musisz skręcić w prawo na Gneisveien, potem w
górę do Skiferbakken, a dalej w Feltspatveien w lewo.
Droga do Granitt-veien będzie na prawo. Cul-de-sac -
podsumował Sejer z namysłem. - Numer 5 to chyba trzeci
dom na lewo.
Był spięty, nawet jego głos brzmiał bardziej szorstko niż
zazwyczaj.
Karlsen próbował zmieścić się między zabudowaniami i
w miarę bezboleśnie pokonać drogę naszpikowaną
progami spowalniającymi. Jak w wielu podobnych
miejscach, nowo przybyli pobudowali się blisko siebie,
tworząc skupisko oddalone nieco od reszty lokalnej
społeczności. Poza wymianą wskazówek policjanci nie
rozmawiali wiele. Pojechali do budynku, starając się
przygotować na to, co w nim zastaną. Nawet na to, że
zaskoczone i zawstydzone całym tym zamieszaniem
dziecko jest już z powrotem w domu, u matki na
kolanach. Była trzynasta, dziewczynka zaginęła pięć
godzin wcześniej. Dwie godziny mieściły się w
marginesie spóźnienia, pięć godzin - to już było
zdecydowanie za długo. Narastał w nich niepokój.
Obydwaj mieli dzieci w podobnym wieku: córka
Karlsena miała osiem lat, wnuczek Sejera cztery. Nie
rozmawiali. W głowach policjantów kłębiły się różne
możliwe scenariusze. Który z nich się urzeczywistni,
zastanawiał się Sejer, gdy podchodzili do drzwi.
Pod numerem piątym stał niski, biały dom z
ciemnoblękitnym wykończeniem. Był to typowy budynek
z prefabrykatów. Pozbawiony osobowości, ale za to
upiększony jak plac zabaw dekoracyjnymi okiennicami i
dachem wykończonym finezyjnie wyciętym wzorem.
Podwórko było dobrze utrzymane. Duża weranda z
ładnie wygiętą balustradą otaczała cały budynek. Dom
znajdował się prawie na samym szczycie grzbietu i
roztaczał się z niego widok na niewielką i całkiem
urokliwą wioskę, otoczoną przez gospodarstwa i pola.
Obok skrzynki na listy stał zaparkowany radiowóz
policjantów, którzy dotarli tu przed nimi.
Sejer wszedł pierwszy, wytarł dokładnie buty i pochylił
głowę, gdy przechodził przez próg. W kilka sekund
zorientowali się, jak wygląda sytuacja: dziecka wciąż nie
było, a panika wzrastała z każdą chwilą. Na kanapie
ujrzeli matkę dziewczynki, krępą, przysadzistą kobietę w
bawełnianej sukience w kratę. Obok niej siedziała
policjantka. Sejer wyczuwał przerażenie, które
wypełniało pokój. Matka wyglądała na wyczerpaną i
widać było, że z całych sił stara się powstrzymać łzy.
Najmniejszy wysiłek sprawiał, że zaczynała ciężko
dyszeć, tak jak teraz, gdy wstała, by przywitać się z
Sejerem.
- Pani Album. - Skinął głową. - Jak rozumiem,
poszukiwania trwają?
- Tak, pomagają sąsiedzi. Mają ze sobą psa. Kobieta
opadła z powrotem na kanapę.
- Musimy sobie pomagać - dodała.
Sejer usiadł w fotelu naprzeciwko i nachylił się, patrząc
jej w oczy.
- Wyślemy patrol z psem tropiącym. A teraz musi mi pani
opowiedzieć wszystko o Ragnhild jaki ma charakter, jak
wygląda, w co była ubrana.
Było żadnej odpowiedzi, tylko ciągłe kiwanie głową. Usta
kobiety zamarły w bezruchu. Sejer zaczął zadawać
pytania.
- Czy dzwoniła pani we wszystkie miejsca, w których
może przebywać córka.
- Nie jest ich tak wiele - wyszeptała- - Dzwoniłam do
wszystkich.
- Czy ma pani krewnych w wiosce?
- Nie, żadnych,nie pochodzimy stąd.
- Czy Ragnhild chodzi do przedszkola albo do świetlicy?
- O tej porze wszystko jest jeszcze zamknięte.
- Czy ma rodzeństwo?
- To nasze jedyne dziecko. Starał się oddychać bezgłośnie.
- Przede wszystkim proszę mi tak dokładnie, jak pani
umie, opisać, w co była ubrana.
- Czerwony dres z lwem z przodu. Do tego zielona kurtka
z kapturem. Buty, jeden czerwony, drugi zielony -
odpowiedziała łamiącym się głosem, co chwilę
przerywając
- A jak wygląda Ragnhild? Proszę mi ją opisać.
- Niewysoka, ma jakieś metr dwadzieścia. Waży około
szesnastu kilogramów. Ma jasne włosy. Niedawno
byłyśmy u lekarza na badaniach kontrolnych.
Podeszła do ściany przy telewizorze, gdzie wisiało sporo
zdjęć. Większość z nich przedstawiała Ragnhild. Na
innych była pani Album ubrana w strój narodowy, a
także mężczyzna w mundurze polowym obrony cywilnej,
prawdopodobnie ojciec dziewczynki. Wybrała jedno ze
zdjęć z uśmiechniętą córką i podała je Sejerowi. Włosy
dziewczynki były prawie białe, zapewne po ojcu. Na
zdjęciu przedstawiającym go widać było kilka jasnych
kosmyków wystających spod czapki. Pani Album miała
kruczoczarne włosy.
- Jaką dziewczynką jest Ragnhild? - zapytał.
- Bardzo ufną. Rozmawia z każdym. - To wyznanie
sprawiło, że zadrżała.
- To dobrze, takie dzieci najlepiej sobie radzą we
współczesnym świecie - stwierdził stanowczo Sejer, -
Będziemy musieli pożyczyć to zdjęcie od pani.
- Rozumiem.
- Proszę mi powiedzieć - zaczął, ponownie siadając -
gdzie zazwyczaj biegają tutejsze dzieci, gdzie chodzą się
bawić?
- Nad zatokę, na plażę przy Prestegards albo do Horgen.
Niekiedy na szczyt Kollen. Jedne wolą wodę, inne włóczą
się po lasach.
Sejer popatrzył na czarne drzewa za oknem.
- Czy ktokolwiek widział Ragnhild, odkąd wyszła od
koleżanki?
- Sąsiad rodziców Marthe widział ją przy swoim garażu,
kiedy wyjeżdżał do pracy. Wiem, bo rozmawiałam z jego
żoną.
- Gdzie mieszka Marthe?
- w Krystallen. To zaledwie kilka minut stąd.
- Czy córka miała ze sobą wózek?
- Tak, różowy, model Brio.
- A jak się nazywa ten sąsiad?
- Walther - odpowiedziała zaskoczona. - Walther Isaksen.
- Gdzie go mogę znaleźć?
- Pracuje w Dyno Industries, w kadrach.
Sejer wstał i podszedł do telefonu. Zadzwonił do
informacji a potem wybrał nowy numer.
- Chciałbym pilnie rozmawiać z jednym z waszych
pracowni ków. Nazywa się Walther Isaksen.
Pani Album spojrzała na niego z niepokojem. Karlsen
tymcza-sem studiował widok za oknem, błękitnawe
grzbiety gór, pola i białą wieżę kościoła w oddali.
- Konrad Sejer z policji - przedstawił się krótko. -
Dzwonię z Granittvelen numer pięć, zapewne domyśla
się pan, w jakiej sprawie.
- Czy Ragnhild jeszcze się nie znalazła?
- Nie. Jak rozumiem, widział ją pan dzisiaj rano, kiedy
wyszła z domu od Marthe?
- Właśnie zamykałem garaż.
- Czy pamięta pan, o której to było godzinie?
- Dokładnie sześć po ósmej, byłem już nieco spóźniony.
- Jest pan pewien?
- Mam elektroniczny zegarek.
Sejer zamilkł na moment, próbując przypomnieć sobie
szczegóły drogi, którą niedawno pokonywali.
- Czyli sześć minut po ósmej zostawił pan Ragnhild przy
drzwiach swojego garażu i pojechał prosto do pracy?
- Dokładnie.
- Najpierw w dól do Gneisveien a potem na drogę
główną? - Tak.
- Wydaje mi się, że o tak rannej porze większość ludzi
jedzie w stronę miasta i drogi są pewnie zakorkowane -
zauważył Sejer.
- Tak, tak jest rzeczywiście. Żadna główna droga nie
przecina wioski. Nie ma dróg, nie ma także pracy.
- Czy zauważył pan po drodze jakieś samochody jadące
w stronę wioski?
Mężczyzna nie odpowiadał przez chwilę. Starał się
przywołać wspomnienia tego poranka. Sejer czekał. W
pokoju panowała grobowa cisza.
- A wie pan, zauważyłem. W dole zatoki, przy rondzie.
To była, o ile dobrze pamiętam, furgonetka. Biała.
Brzydka, z odrapanym lakierem. Jechała bardzo wolno.
- Zauważy] pan, kto ją prowadził?
- Jakiś mężczyzna - odpowiedział z wahaniem. - Był sam.
- Mam na imię Raymond. - Uśmiechnął się.
Ragnhild spojrzała w górę. W lusterku zobaczyła
uśmiechniętą twarz mężczyzny i górę Kollen skąpaną w
jasnym świetle poranka.
- Chciałabyś się przejechać?
- Mama na mnie czeka - powiedziała pewnym głosem.
- Byłaś kiedyś na szczycie Kollen?
- Raz. Urządziliśmy tam sobie piknik z tatą.
- Wiesz, można tam wjechać samochodem - wyjaśnił. - Od
drugiej strony. Może pojedziemy tam na wycieczkę?
- Ja chcę do domu - odparła nieco mniej pewnie.
Kierowca zatrzymał samochód.
- Krótka przejażdżka? - zapytał.
Miał wysoki glos. Ragnhild pomyślała sobie, że brzmi
smutno. Poza tym nie przywykła odmawiać prośbom
dorosłych. Wstała, przeszła na przód furgonetki i oparła
się o fotel.
- Ale tylko krótka przejażdżka - powtórzyła. - Szybko na
górę, a potem prosto do domu.
Zawrócił do Feldspatveien i pojechał z powrotem w dół
zbocza.
- Jak masz na imię? - zapytał.
- Ragnhild Elise.
Mężczyzna zakołysał się na boki, a potem odchrząknął,
jakby chciał ją upomnieć.
- Ragnhild Elise. Nie możesz jechać na zakupy. Jest
dopiero kwadrans po ósmej. Sklepy są jeszcze zamknięte.
Nie odpowiedziała. Zamiast tego wyjęła Elise z wózka,
położyła ją sobie na kolanach i wygładziła sukienkę lalki.
Potem wyjęła z jej ust smoczek. W tym samym momencie
lalka zaczęła płakać wysokim metalicznym płaczem
dziecka.
- Co się dzieje?
Zahamował ostro i spojrzał w lusterko.
- To tylko Elise. Zawsze płacze, kiedy wyjmuję jej
smoczek.
- Nie podoba mi się ten dźwięk! Ucisz ją!
Kiedy lalka przestała płakać, ruszył ponownie.
Samochodem szarpało w przód i w tyl. Dziewczynka
spojrzała na siedzącego niespokojnie za kierownicą
mężczyznę i skomentowała:
- Tatuś jest lepszym kierowcą od ciebie.
- Musiałem się sam nauczyć - odmruknął. - Nikt nie chciał
mi pokazać, jak się jeździ.
- Dlaczego nie?
Nie wyjaśnił, tylko potrząsnął głową. Furgonetka jechała
teraz główną drogą. Na rondo wjechał na drugim biegu.
Przejeżdżając przez skrzyżowanie, samochód wydał
głośny zgrzyt
r
- Teraz jedziemy do Horgena - zauważyła zachwycona.
Mężczyzna wciąż nic nie mówił. Dziesięć minut później
skręcił w lewo, w stronę lasu. Po drodze minęli
charakterystyczne czerwone stodoły. W kilku
gospodarstwach stały przygotowane do pracy traktory.
Nikogo nie widzieli. Droga stawała się coraz węższa i
miała coraz więcej dziur. Ragnhild zaczęły już boleć ręce
od ciągłego trzymania wózka. Położyła lalkę na podłodze
i wsunęła stopę między kółka, żeby go zablokować.
- Tu mieszkam - oznajmił niespodziewanie i zatrzymał
samochód.
- Z żoną?
- Nie, z moim ojcem. Ale on leży w łóżku.
- Nie wstał jeszcze?
- On zawsze leży w łóżku.
Ostrożnie wyjrzała przez okno i zobaczyła dziwaczny
dom. Wyglądał jak prosta chata, do której z czasem
zaczęto dodawać kolejne elementy. Każdy z nich miał
inny kolor. Od niemal całkowicie zarośniętego podwórka
dom oddzielony był jedynie garażem
z blachy falistej. Stary zardzewiały rydel leżał w kącie,
ledwo widoczny zza kłujących pokrzyw i mleczy. Ale
Ragnhild nie interesował dom, zauważyła coś innego.
- Króliczki - wyszeptała zafascynowana.
- Tak. - Raymond uśmiechnął się do niej. - Chcesz je zo-
baczyć?
Wyskoczył z samochodu, otworzył drzwi i pomógł jej
wysiąść. Teraz zauważyła, że chodził w bardzo
charakterystyczny sposób. Miał nienaturalnie krótkie
nogi, w dodatku krzywe, a do tego bardzo małe stopy.
Jego szeroki nos, z którego zwisała duża, jasna kropla,
prawie dotykał dolnej, nieco wystającej, wargi. Ragnhild
pomyślała, że nie może być zbyt stary, chociaż chodził i
bujał się na boki jak człowiek posunięty w latach.
Śmieszne, twarz chłopca a ciało starca,
Raymond podszedł do klatek z królikami. Ragnhild stała
jak zaczarowana.
- Mogę potrzymać jednego?
- Pewnie, wybierz, którego chcesz.
- Tego małego brązowego - pokazała z zachwytem.
- To Pasan. Jest najmilszy.
Otworzył klatkę i wyciągnął grubiutkiego zwierzaka z
długimi uszami i sierścią w kolorze kawy z dużą ilością
mleka. Królik wierzgał nogami na wszystkie strony,
kiedy jednak Ragnhild wzięła go na ręce, natychmiast się
uspokoił. Przez sekundę stała w bezruchu. W swojej dłoni
czuła bicie jego serduszka, kiedy delikatnie głaskała go
po uchu. W dotyku przypominał aksamit. Jego nos był
czarny i wilgotny, jak kawałek lukrecji. Raymond stał
obok i obserwował.
Miał małą dziewczynkę tylko dla siebie i nikt ich nie
widział.
- Zdjęcie - powiedział Sejer - razem z opisem zostanie
rozesłane do gazet. O ile nie odwołamy akcji, opublikują
je w wieczornym wydaniu.
Zapłakana Irenę Album kuliła się przy stole. Pozostali
bez słowa patrzyli na swoje dłonie i trzęsące się od płaczu
plecy kobiety.
Policjantka miała chusteczkę w pogotowiu. Karlsen
poprawił krzesło i spojrzał na zegarek.
- Czy Ragnhild boi się psów? - zapytał po chwili Sejer.
- Dlaczego pan pyta? - Była zaskoczona. Otarła twarz i
spojrzała na niego.
- Czasami, kiedy prowadzimy poszukiwania z psami
tropiącymi, dzieci chowają się, słysząc szczekanie
owczarków niemieckich.
- Nie, nie boi się psów.
Te słowa utkwiły mu w pamięci. Nie boi się psów.
- Czy udało się pani skontaktować z mężem?
- Jest w Narviku na manewrach - wyszeptała. - Pewnie
gdzieś w terenie.
- Nie mają tam telefonów komórkowych?
- Są poza zasięgiem.
- Ci ludzie, którzy szukają teraz pani córki... Kim oni są?
- Chłopcy z sąsiedztwa, którzy akurat byli w domu. Jeden
z nich ma przy sobie telefon.
- Kiedy wyruszyli?
Spojrzała na zegar na ścianie. - Ponad dwie godziny
temu.
Jej głos przestał już drżeć. Teraz sprawiała wrażenie
otępiałej, zupełnie jakby spała na jawie. Sejer nachylił się
ku niej i przemówił tak spokojnie i delikatnie, jak tylko
potrafił.
- To, czego obawia się pani najbardziej, prawdopodobnie
się nie stało. Zdaje sobie pani z tego sprawę? Dzieci
znikają na jakiś czas z bardzo trywialnych powodów.
Często gubią się tylko dlatego, że są dziećmi. Nie mają
poczucia czasu ani odpowiedzialności, a na dodatek są
tak ciekawskie, że natychmiast robią wszystko, co tylko
przyjdzie im do głowy. To właśnie znaczy być dzieckiem
i dlatego się gubią. Ale zazwyczaj zjawiają się tak nagłe,
jak zniknęły. Często nie potrafią nawet wyjaśnić, gdzie
były ani co robiły. Jednak w większości przypadków -
nabrał oddechu - wracają całe i zdrowe.
- Wiem o tym! - krzyknęła, wpatrując się w niego. - Tyle
że ona nigdy taka nie była!
- Dorasta i jest coraz starsza - odparł z przekonaniem. -
Budzi się w niej żyłka podróżnika.
Boże, dopomóż mi, pomyślał. Mam odpowiedź na
wszystko. Wstał i wybrał kolejny numer, powstrzymując
się od spojrzenia na zegarek - to byłby znak, że czas mija,
a tego nie musieli sobie przypominać. Kiedy wreszcie
poiączyl się z oficerem dyżurnym, krótko opisał mu
sytuację i poprosił, żeby skontaktował się z ochotnikami z
drużyny poszukiwawczej. Podał mu adres w Granittveien
i opis dziewczynki; ubrana na czerwono, prawie białe
włosy, różowy wózek dla lalek. Zapytał, czy przyszły
jakieś nowe wiadomości, a kiedy usłyszał negatywną
odpowiedź, skończył rozmowę i ponownie usiadł.
- Czy Ragnhild wspominała albo opowiadała ostatnio o
kimś, kogo nie zna pani osobiście?
- Nie.
- Czy miała przy sobie pieniądze? Mogła pójść do sklepu?
- Nie, nie miała żadnych pieniędzy.
- To mała wioska - kontynuował. - Czy kiedykolwiek
podczas samodzielnych spacerów zdarzało się, że któryś
z sąsiadów podwoził ją do domu?
- Tak, to się zdarza od czasu do czasu. W tej okolicy jest
może sto domów. Ragnhild zna tu niemal każdego, wie
także, jakimi samochodami jeżdżą miejscowi. Czasami
ona i Marthe chodziły z wózkami w dół do kościoła i
wracały samochodem z którymś z sąsiadów.
- Dlaczego chodziły akurat do kościoła?
- Jest tam pochowany pewien mały chłopiec, którego
znały. Zbierają kwiaty i kładą na jego grobie, potem
wracają do domu. Myślę, że to dla nich ekscytujące.
- Czy sprawdzała pani w kościele?
- Zadzwoniłam po Ragnhild o dziesiątej. Kiedy mi
powiedzieli, że wyszła o ósmej, wskoczyłam do
samochodu. Nie zamykałam drzwi na klucz, w razie
gdyby wróciła w tym czasie do domu. Pojechałam do
kościoła i na stację benzynową. Sprawdziłam u me-
chanika i w mleczarni, potem udałam się do szkoły. Mają
tam plac
zabaw i inne atrakcje dla dzieci. Potem sprawdziłam w
przedszkolu. Tak się cieszyła, że zaczyna szkołę, ona...
Znowu zaczęła płakać. Kiedy łkała, inni siedzieli w ciszy
i czekali. Miała spuchnięte oczy, wciąż desperacko
ściskała rąbek spódnicy. Po kilku chwilach płacz ucichł i
znowu zapadła w odrętwienie - to była jej obrona przed
tłoczącymi się domysłami i lękiem.
Zadzwonił telefon. Jeden głośny dźwięk. Podniosła się,
żeby go odebrać, ale Sejer powstrzymał ją ruchem ręki.
Chwycił słu-chawkę.
- Halo? Czy jest Irene? - zabrzmiał młody głos.
- Kto mówi? - zapytał inspektor.
- Thorbjorn Haugen. Szukamy Ragnhild.
- Policja przy telefonie. Masz jakieś wieści?
- Odwiedziliśmy każdy dom na tym zboczu. Każdy.
Wielu osób nie zastaliśmy, ale spotkaliśmy jedną panią w
Feltspatveien. Jakiś samochód zawrócił na jej podwórku.
To było pod jedynką. Coś jak furgonetka, tak się jej
wydaje. W środku widziała dziewczyn-kę w zielonej
kurtce i z bardzo jasnymi włosami związanymi na
czubku głowy. Ragnhild często czesze się w ten sposób.
- Mów dalej.
- Samochód zawrócił w połowie drogi na wzgórze i
pojechał z powrotem. Zniknął za zakrętem.
- Wiesz, o której to było?
- Kwadrans po ósmej.
- Czy możecie przyjść do Granittveien?
- Zaraz tam będziemy, jesteśmy już na rondzie. Rozłączył
się. Irenę Album wciąż stała.
- Co się stało? - zapytała zduszonym głosem. - Co
powiedział?
- Ktoś ją widział - odpowiedział bardzo spokojnie Sejer. -
Wsiadła do furgonetki.
Wtedy Irene Album zaczęła krzyczeć. Być może dźwięk
ten przedarł się przez gęsty las, dotarł do małej Ragnhild
i przypomniał o czymś dziewczynce, bo powiedziała
nagłe: - Jestem głodna. Muszę już iść do domu.
Raymond spojrzał na nią. Pasan biegał po kuchennym
stole i ze | smakiem wcinał ziarna zboża, które rozsypali
specjalnie dla niego. Obydwoje tak skupili się na
zwierzęciu, że zapomnieli, gdzie są i jaka jest pora dnia.
Karmili króliki, potem Raymond pokazywał jej swój
album pełen skrupulatnie powklejanych zdjęć wyciętych
z kolorowych magazynów. Ragnhild co chwilę śmiała się
na widok jego dziwacznej twarzy. Dopiero teraz
uświadomiła sobie, jak jest już późno.
- Może chcesz kawałek chleba?
- Muszę iść do domu. Mamy iść na zakupy.
- Najpierw pojedziemy na Kollen, potem odwiozę cię do
domu.
- Teraz! - krzyknęła. - Chcę jechać do domu teraz.
Raymond zamknął na chwilę oczy, intensywnie myśląc
nad
tym, jak odwrócić uwagę dziewczynki.
- Dobrze. Ale najpierw muszę wyjść i kupić mleko dla
mojego taty w sklepie Horgena. Możesz zaczekać tutaj, to
nie potrwa długo.
Podniósł się i spojrzał na jej radosną buzię z usteczkami
w kształcie serduszka, które kojarzyły mu się z
cukierkami cynamonowymi. Miała bardzo jasne,
niebieskie oczy podkreślone ciemnymi brwiami. Było to
zaskakujące połączenie, szczególnie w zestawieniu z
prawie białymi włosami. Westchnął ciężko, podszedł do
drzwi i otworzył je.
Ragnhild naprawdę chciała już iść, ale nie wiedziała, jak
wrócić do domu, więc musiała poczekać. Podreptała do
małego pokoju i z królikiem w ramionach wtuliła się w
róg sofy. Nie wyspały się z Marthe zbyt dobrze ostatniej
nocy i teraz, gdy trzymała w objęciach miękkie, cieple
zwierzę, szybko ogarnęła ją senność. Po chwili oczy same
się jej zamknęły.
Wrócił dopiero po jakimś czasie. Najpierw przez dłuższą
chwilę siedział obok i z zachwytem przypatrywał się, jak
Ragnhild spokojnie śpi. Ani jednego ruchu czy cichego
westchnięcia. Przyszło mu do głowy, że śpiąc tak, stała
się nieco większa i cieplejsza, jak bochenek chleba w
piecu. Po chwili poczuł się trochę dziwnie, siedząc ot tak
sobie, a do tego nie wiedział, co zrobić z rękami. W końcu
schował je do kieszeni i zaczaj bujać się na krześle.
Myślał, ze lo go uspokoi, ale tak się nie stało. Zaczaj
intensywnie miąć materiał
spodni i coraz szybciej bujał się na krześle.
Podekscytowany co msz spoglądał to za okno, to w
korytarz, w stronę pokoju ojca. Jego ręce wciąż gniotły
materiał. Przez cały ten czas spoglądał na jej włosy.
Lśniły jak jedwab i przywodziły mu na myśl błyszczące
królicze futro. Wreszcie znieruchomiał, wydając z siebie
niski jęk. Podszedł do dziewczynki i złapał ją delikatnie
za ramię.
- Musimy już iść. Podaj mi Pasana.
Przez moment Ragnhild nie wiedziała, co się dzieje.
Wstawała powoli, wpatrując się w Raymonda. Potem
poszła za nim do kuchni, zabrała swoją kurtkę i wyszła z
domu. Mała brązowa kulka zniknęła z powrotem w
klatce. Wózek stał spokojnie tam, gdzie go I zostawiła, z
tyłu furgonetki. Raymond wyglądał na zasmuconego,
mimo to pomógł jej wejść do samochodu. Kiedy jednak
przekręcił kluczyk w stacyjce, nic się nie wydarzyło,
- Nie zapali - powiedział zdenerwowany. - Nie
rozumiem, Chwilę temu działał, a teraz nie chce. Co za
złom!
- Muszę jechać do domu! - podniesionym głosem
odezwała się Ragnhild, jakby krzyk mógł w tej sytuacji
cokolwiek zmienić. Raymond próbował jeszcze kilka razy
odpalić silnik. Słyszał, jak się rozgrzewa, by za chwilę
zgasnąć. Za nic nie chciał zaskoczyć.
- Będziemy musieli iść na piechotę.
- Ale to za daleko! - jęknęła Ragnhild.
- Nie, stąd nie jest tak daleko. Jesteśmy teraz z drugiej
strony Kollen, prawie na samym szczycie, a z niego
możesz spojrzeć prosto na swój dom. Pomogę ci z
wózkiem.
Założył kurtkę, która leżała na przednim siedzeniu,
wysiadł i otworzył jej drzwi. Ragnhild trzymała lalkę, a
Raymond ciągnął za sobą wózek, który podskakiwał na
drodze pełnej dziur i nierówności. Otoczony przez las
szczyt Kollen był już wyraźnie widoczny. Na chwilę
musieli zejść z głównej trasy, by przepuścić samochód,
który przejechał obok nich z dużą prędkością. Została po
nim tylko chmura kurzu, która przez jakiś czas
utrzymywała się w powietrzu. Raymond dobrze znał tę
drogę i pewnie prowadził, ale że nie był w dobrej formie,
Ragnhild bez problemu dotrzymywała mu kroku. Droga
stawała się coraz bardziej stroma. Wreszcie doszli do jej
końca. Stamtąd prowadziła dookoła góry inna ścieżka,
teraz nieco rozmokła i zabłocona. Owce poszerzyły ją
nieco, a efektem ich częstych wizyt były leżące wszędzie
odchody wielkości gradowych kulek. Przez moment
Ragnhild bawiła się ich rozgniataniem. Pod jej butami
rozsypywały się w pył. Po kilku minutach marszu
zobaczyli między drzewami charakterystyczne błyski.
- Wężowy Staw - powiedział Raymond.
Stanęła obok niego i zaczęła się rozglądać. Zobaczyła lilie
wodne i małą łódkę, która leżała na brzegu odwrócona
do góry dnem.
- Nie wchodź do wody - ostrzegł ją Raymond. - To
niebezpieczne. Tutaj nie można pływać. Można zapaść się
w piasek i zniknąć na zawsze. Tu jest ruchome dno -
dodał z poważnym wyrazem twarzy. Ragnhild zadrżała.
Badawczo wpatrywała się w linię brzegu, w falujące
pasmo żółtawego sitowia, którego harmonię przerywało
nagłe, ciemne wycięcie. Była to mała plaża. Nie mogli
oderwać od niej wzroku. Raymond puścił wózek.
Ragnhild
podniosła kciuk do ust.
Thorbjorn stał przed nimi, bawiąc się telefonem
komórkowym. Miał już prawie szesnaście łat. Jego
ciemne, długie do ramion włosy, przyprószone odrobiną
łupieżu, związane były wzorzystą bandaną, której końce
wystawały na boki jak dwa czerwone pióra. Unikał
spoglądania na matkę Ragnhild, intensywnie wpatrując
się za to w Sejera i co chwilę zagryzając wargi.
- To, co ustaliłeś, jest bardzo ważne - powiedział Sejer. -
Zapisz mi, proszę, adres tej kobiety. Czy pamiętasz, jak
się nazywa?
- Helga Moen, mieszka pod jedynką. To taki szary dom z
budą dla psa od frontu - mówił bardzo cicho, niemal
szeptał, i zapisywał jednocześnie dane w notatniku, który
podał mu Sejer.
- Sprawdziliście prawie całą okolicę? - spytał Sejer.
- Najpierw poszliśmy na Kollen, potem w dół, do
Wężowego Stawu i okolicznymi ścieżkami. Poszliśmy
jeszcze nad jeden staw, do sklepu Horgena i na plażę
przy Prestegards. Byliśmy w kościele, a na końcu
odwiedziliśmy kilka gospodarstw. Sprawdziliśmy też
w Bjerkerud i w klubie jeździeckim Ecjuestrian. Ragrihild
bardzo się interesowała... uhm, to znaczy, interesuje się
zwierzętami.
Przez to przejęzyczenie cały się zaczerwienił ze wstydu.
Sejer poklepał go delikatnie po ramieniu.
- Siadaj, Thorbjorn.
Wskazał na sofę, gdzie było wolne miejsce obok matki
Ragnhild. Pani Album była teraz w ostatniej fazie
przerażenia, zaczynała bowiem uświadamiać sobie, że
jest taka możliwość, że już nigdy nie zobaczy córki i jej
dużych błękitnych oczu. Każda myśl spra-wiała jej teraz
ból. Była tak spięta, jakby zamiast kręgosłupa miała
stalowy pręt. Policjantka, która przez cały ten czas
powiedziała zaledwie kilka zdań, podniosła się z krzesła i
po raz pierwszy zdecydowała się zainterweniować.
- Proszę pani - powiedziała cicho - może przygotujemy
dla wszystkich kawę?
Kobieta skinęła nieznacznie głową i podążyła za
policjantką do kuchni. Po chwili słychać było szum
płynącej wody i brzęk sta-
wlanych kubków. Sejer z Karlsenem odeszli na bok. Stali
w słabo oświetlonym korytarzu, cicho rozmawiając
Thorbjorn widział tylko głowę Sejera i kawałek czarnego,
błyszczącego buta drugiego policjanta. Mogli wreszcie
swobodnie sprawdzić, która była godzina. Kiedy już to
ustalili, spojrzeli na siebie i kiwnęli w zgodzie głowami.
Zaginięcie Ragnhild stało się poważną sprawą, do której
należało zmobilizować siły całego wydziału. Sejer
podrapał się w łokieć.
- Nie mogę znieść myśli, że ona leży gdzieś tam, w jakimś
rowie.
Otworzył drzwi, by odetchnąć świeżym powietrzem. I
właśnie tam ją znalazł. W jej czerwonym wdzianku, na
pierwszym stopniu schodów, z białą rączką na
balustradzie.
- Ragnhild? - zapytał z niedowierzaniem.
Trzydzieści szczęśliwych minut później samochód
policjantów zmierzał w stronę Skiferbakken. Sejer
przeczesał włosy z zadowoleniem. Karlsen pomyślał, że
teraz, kiedy inspektor obciął je
tak krótko, wyglądają jak metalowa szczotka. Jedna z
tych, które służą do zdrapywania starej farby.
Naznaczona zmarszczkami twarz Sejera była
rozluźniona, a nie tak jak zwykle napięta i pełna powagi.
W połowie drogi ze wzgórza przejechali obok szarego
domu. Zobaczyli budę dla psa i twarz kobiety w oknie.
Jeśli Helga Moen czekała na wizytę policji, mogła poczuć
się mocno rozczarowana. Ragnhild siedziała bezpieczna
na kolanach matki z dwiema kromkami chleba w ręku.
Chwila, w której dziewczynka weszła do pokoju, na
dobre utrwaliła się w pamięci obydwu oficerów. Kiedy
tylko matka usłyszała cichy głos córki, wybiegła z kuchni
i rzuciła się na dziecko gwałtownie jak drapieżca, który
chwyta ofiarę, by już nigdy jej nie wypuścić. Tylko
szczupłe ramiona Ragnhild i jasne kosmyki jej włosów
wystawały z objęć zaborczych, silnych ramion matki.
Przez moment nic więcej się nie działo. Matka i córka
stały po prostu wtulone w siebie. Nic nie mówiły.
Thorbjorn prawie zgniótł telefon w rękach, policjantka
stała, stukając kubkami, a Karlsen podkręcał tylko wąs z
pełnym zadowolenia uśmiechem na twarzy.
podkręcał tylko wąs z pełnym zadowolenia uśmiechem
na twarzy Pokój jakby rozjaśniał. Dopiero po chwili, z
łkaniem pomieszanym ze śmiechem pani Album
wykrzyknęła - Dziecko, gdzieś ty była!
- Tak sobie myślę. - Sejer odchrząknął. - Tak sobie myślę,
że chyba wezmę tydzień urlopu. W sumie mam jeszcze
kilka dni do wykorzystania.
Karlsen przejechał po progu spowalniającym.
- I co będziesz robił? Pojedziesz na Florydę i poskaczesz
na spadochronie?
- Chyba przewietrzę nieco moją chatę.
- Masz ją w okolicach Breviku, tak?
- Na Piaskowej Wyspie.
Wjechali na główną drogę i nieco przyśpieszyli.
- Ja muszę się wreszcie wybrać w tym roku do Legolandu
- wymamrotał Karlsen. - Już dłużej nie uda mi się tego
odkładać, córka nie daje mi spokoju.
- Mówisz, jakby to była kara za nie wiadomo jakie
przewinienia. - Sejer wzruszył ramionami. - Legoland jest
naprawdę fajny.
Zapewniam cię, że wyjeżdżając stamtąd, będziesz miał
pod pachą parę pudelek klocków. Zobaczysz, połkniesz
tego bakcyla. Jedź, na pewno nie pożałujesz.
- Byłeś tam kiedyś?
- Pojechałem tam z Matteusem. Wiesz, że mają tam
pomnik wodza Siedzącego Byka zbudowany z prawie
półtora miliona klocków? Każdy w odpowiednim
kolorze. To niewiarygodne, co oni potrafią z nich zrobić.
Zamilkł na moment na widok małego, białego
drewnianego koś-; ciołka, ukrytego po lewej stronie, z
boku drogi, między zielono--żółtymi polami w otoczeniu
bujnego lasu. Co za piękny kościółek, pomyślał. To w
takim miejscu powinienem był pochować żonę, nawet
jeśli musiałbym nadłożyć drogi, by do niej dojechać.
Oczywiście teraz było już na to za późno. Nie żyła od
ponad ośmiu lat i leżała na miejscowym cmentarzu w
samym środku miasta, otoczona przez spaliny i nigdy
niemilknący hałas przejeżdżających samochodów.
- Myślisz, że z dziewczynką jest wszystko w porządku?
- Wyglądała dobrze. Poprosiłem jej matkę, żeby do nas
za-dzwoniła, jak tylko wszystko się trochę uspokoi. W
końcu pewnie mała zechce o tym opowiedzieć. Nie było
jej przez całe sześć godzin - powiedział z namysłem. - To
kawał czasu. Ten wilk musiał mieć naprawdę coś w sobie.
- No tak. Wiemy przynajmniej tyle, że miał prawo jazdy.
Nie może być takim znowu odludkiem.
- Ale tego, czy ma prawo jazdy, nie wiemy na sto procent,
prawda?
- Nie, cholera, masz rację - odpowiedział Karlsen.
Przyhamował gwałtownie i wjechał na stację w centrum,
nazwanym tak nieco na wyrost. Składały się na nie
poczta, mały bank, zakład fryzjerski i stacja benzynowa.
Plakat reklamujący wyprzedaż lekarstw wisiał w oknie
lokalnego sklepu spożywczego, a zakład fryzjerski kusił
nowym łóżkiem opalającym.
- Muszę coś przegryźć. Idziesz ze mną?
Weszli do środka. Sejer kupił gazetę i coś słodkiego.
Spojrzał przez okno w dół, w stronę fiordu.
- Przepraszam - odezwała się dziewczyna za kasą,
wpatrując się nerwowo w mundur Karlsena. - Czy z
Ragnhild wszystko w porządku?
- Zna ją pani? - zapytał Sejer, kładąc na ladzie drobne za
zakupy.
- Nie, to znaczy nie znam osobiście, ale wiem, która to
rodzina. Jej matka szukała jej tu dziś rano.
- Wszystko w porządku. Ragnhild wróciła do domu.
Dziewczyna uśmiechnęła się z ulgą i wydała mu resztę.
Sejer
przyjrzał się jej uważnie.
- Czy pani stąd pochodzi? Zna pani okolicznych miesz-
kańców?
- Tak. Nie ma nas znowu tak wielu.
- Mam pytanie: czy jeśli zapytałbym panią o pewnego
mężczyznę, prawdopodobnie o nieco dziwnym
zachowaniu, który jeździ białą, brzydką furgonetką z
odrapanym lakierem, wiedziałaby pani, o kogo chodzi?
- Opis pasuje jak ulał do Raymonda. - Pokiwała głową. -
Raymonda Lake.
Ba Co może mi pani o nim opowiedzieć?
- Pracuje w biurze pracy. Mieszka razem z ojcem w chacie
na uboczu po drugiej stronie Kollen. Cierpi na zespól
Downa. Ma około trzydziestu lat i jest bardzo miły. A tak
przy okazji, to właśnie jego ojciec prowadził tę stację
wcześniej, to znaczy, zanim przeszedł na emeryturę.
- Czy Raymond ma prawo jazdy?
- Nie ma, ale i tak jeździ furgonetką ojca. Jego ojciec jest
inwalidą, więc chyba niespecjalnie może kontrolować, co
akurat porabia jego syn. Lokalna policja wie o tym i
zatrzymuje Raymonda od czasu do czasu, ale niewiele to
zmienia. I tak nigdy nie jeździ szybciej niż na drugim
biegu. Czy to on zabrał Ragnhild?
- Tak.
- Więc nie mogła być bezpieczniejsza. - Uśmiechnęła się. -
Raymond zatrzymałby się, żeby przepuścić biedronkę,
gdyby chciała akurat przejść przez jezdnię.
Obaj mężczyźni uśmiechnęli się i wyszli na zewnątrz.
Karlsen ugryzł kawałek czekolady i rozejrzał się dookoła.
- Miłe miasteczko - zauważył, jedząc.
Sejer, który zadowolił się marcepanem, podążył za jego
wzrokiem. - Ten fiord jest naprawdę głęboki, ponad
trzysta metrów w dół. Woda nigdy nie ma tu więcej niż
siedemnaście stopni. ,
KARIN FOSSUM NIE OGLĄDAJ SIĘ
ROZDZIAŁ 1 Ragnhild ostrożnie otworzyła drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Na drodze panował spokój i nawet wiatr, który przez całą noc szumiał między zabudowaniami, wreszcie ucichł. Odwróciła się i wyprowadziła wózek dla lalek. - Nic jeszcze nie jadłyśmy - poskarżyła się Marthe, która pomagała jej go popychać. - Muszę iść do domu. Jedziemy na zakupy - odpowiedziała Ragnhild. - Mam przyjść później? _ - Możesz, jeśli chcesz. Kiedy wrócimy ze sklepu. Gdy doszła do żwirowej ścieżki, popchnęła wózek w stronę bramy frontowej. - Do zobaczenia, Ragnhild! Drzwi zamknęły się za nią z głośnym zgrzytem drewna ł metalu. Dziewczynka nie radziła sobie zbyt dobrze z bramą, a do tego starała się zachować czujność. W każdej chwili mógł pojawić się pies Marthe, który bacznie obserwował ją spod ogrodowego stołu. Kiedy upewniła się, że brama jest już dobrze zamknięta, ruszyła na drugą stronę ulicy w kierunku garaży. Mogła oczywiście wybrać skrót między budynkami, ale już dawno przekonała się, że przejście tamtędy z wózkiem nie było łatwe. Kiedy przechodziła, jeden z sąsiadów zamykał właśnie drzwi od garażu. Uśmiechnął się do niej i nieco niezdarnie zapiął płaszcz jedną ręką. Duże czarne volvo stało na podjeździe i mruczało cicho. - Witaj, Ragnhild, chyba dość wcześnie wstałaś? Marthe
jeszcze się nie obudziła? - Dzisiaj u niej spałam - odpowiedziała. - Na materacu na podłodze. - Rozumiem. Zamknął drzwi od garażu i spojrzał na zegarek, było sześć minut po ósmej. Chwilę później odjechał. Ragnhild popychała wózek obiema rękami. Kiedy zaczęła schodzić ostro opadającą drogą, musiała go mocno trzymać, żeby nie wyślizgnął się z rąk. Jej lalka o takim samym co ona imieniu, czyli Elise - bo nazywała się Ragnhild Elise - zsunęła się na sam przód wózka. Nie wyglądało to zbyt ładnie, więc jedną ręką położyła lalkę na miejscu, wyrównała kocyk i znowu skupiła się na drodze. Miała na sobie tenisówki - jeden but był czerwony z zielonymi sznurówkami, drugi zielony z czerwonymi i tak właśnie miało być. Buty pasowały do zielonej kurtki I czerwonego dresu z obrazkiem lwa Simby. Niezbyt długie, cienkie, jasne włosy związane miała elastyczną opaską ozdobioną kolorowym, plastikowym owocem. Tworzyły małą palemkę na czubku głowy dziewczynki. Ragnhild miała sześć i pół roku, ale była bardzo niska jak na swój wiek. Póki się nie odezwała, nikt nie wierzył, że chodzi już do szkoły. Na wzniesieniu nie spotkała nikogo, ale kiedy doszła do skrzyżowania, usłyszała samochód. Zatrzymała się i przesunęła na bok, czekając, aż odrapana furgonetka przejedzie przez próg spowalniający. Kierowca zwolnił, kiedy tylko dziewczynka w czerwonym ubraniu weszła w jego pole widzenia. Ragnhild chciała przejść na drugą stronę ulicy. Tam był chodnik, a jej mama powtarzała, żeby zawsze chodziła po chodniku. Czekała, aż furgonetka ją minie, ale zamiast tego samochód zatrzymał się. Kierowca opuś-cił szybę. - Przechodź, Ja poczekam - powiedział.
Zawahała się przez chwilę, ale potem przeszła przez ulicę i odwróciła się, żeby wciągnąć wózek na chodnik. Furgonetka podjechała kawałek, by za moment znowu się zatrzymać. Szyba po drugiej stronie samochodu była opuszczona. Ale śmieszne oczy, pomyślała dziewczynka, duże i okrągłe jak piłka. Szeroko rozstawione i bardzo, bardzo jasne, prawie przezroczyste, jak cienki lód. Kierowca miał małe usta z pełnymi wargami wysuniętymi jak rybi pyszczek. Patrzył na nią. - Wybierasz się do Skiferbakken z tym wózkiem? Kiwnęła głową. - Mieszkam w Granittveien. - To będzie ci strasznie ciężko. Co tam masz? - Elise - odpowiedziała, podnosząc lalkę. - Świetnie. - Uśmiechnął się do niej szeroko i podrapał się w głowę. Miał rozczochrane włosy, które wyrastały w kępkach z jego głowy niczym liście ananasa. Teraz wyglądały jeszcze gorzej. - Mogę cię podrzucić do domu - zaoferował - Wózek zmieści się z tyłu samochodu. Ragnhild zastanawiała się przez chwilę. Popatrzyła w stronę Skiferbakken - droga była długa i stroma. Mężczyzna zaciągnął hamulec i spojrzał na tył furgonetki. - Mama na mnie czeka, jedziemy na zakupy - odpowiedziała w końcu. W jej głowie zaczął dźwięczeć jakiś dzwonek, ale zupełnie nie pamiętała, co to oznacza. - Jeśli cię podwiozę, będziesz w domu dużo szybciej. Ib był dobry argument, a Ragnhild była rezolutną małą dziewczynką. Podjechała wózkiem do tyłu samochodu. Mężczyzna wysiadł, otworzył tylne drzwi i podniósł wózek jedną ręką, - Będziesz musiała usiąść z tyłu i go trzymać. Inaczej się przewróci - powiedział i pomógł jej wejść do środka. Zamknął drzwi, wspiął się z powrotem na siedzenie kierowcy i zwolnił hamulec ręczny.
- Codziennie przychodzisz tu na wzgórze? - Popatrzył na nią w tylnym lusterku. - Tylko kiedy odwiedzam Marthe. Spalam dzisiaj u niej. Spod kocyka talki wyciągnęła torbę w kwiatki i otworzyła ją, sprawdzając czy wszystko jest na miejscu: koszulka nocna z obrazkiem lwicy Nali, szczoteczka do zębów i szczotka do włosów. Furgonetka przetoczyła się przez koleiny próg. Mężczyzna przy-glądał się jej w lusterku. - Widziałeś kiedykolwiek taką szczoteczkę do zębów? - zapytała, podnosząc ją do góry, by mógł zobaczyć. Szczoteczka miała stopki. - Nie. Skąd ją masz? - Tata mi kupił. A ty takiej nie masz? - Nie mam. ale poproszę Mikołaja, żeby mi przyniósł pod choinkę. Przejechał wreszcie przez ostani próg i wrzucił drugi bieg. Mechanizm zazgrzytał ostro. Dziewczynka siedziała na podłodze, starając się utrzymać wózek w równowadze. Bardzo miła i fajna. pomyślał, czerwona i słodka w tym swoim wdzianku, zupełnie jak mała jagódka. Zagwizdał i poczuł się niczym król całego świata siedzący jak na tronie za kierownicą swojego wielkiego samochodu z małą dziewczynką z tyłu. Naprawdę jak król. Wioska leżała na samym dnie doliny, na końcu fiordu, u stóp góry. Przypominała rozlewisko rzeczne, ze spokojną, nieporuszoną wodą. A każdy wie, że tylko płynąca woda jest świeża. Władze lokalne po macoszemu traktowały to miejsce, więc i drogi do niego prowadzące były w okropnym stanie. Od czasu do czasu autobus zaszczycał
okolicę swoim widokiem i zatrzymując się przy opusz- czonej mleczarni, zabierał chętnych na wizytę do miasta. W nocy żadne powrotne autobusy nie kursowały. Góra Kollen była po prostu szarym, zaokrąglonym wierzchołkiem, całkowicie lekceważonym przez miejscowych i chętnie odwiedzanym przez przybyszów z daleka. Atrakcją były tu rzadko spotykane minerały i unikatowa flora. W spokojne dni usłyszeć można było dochodzące od strony góry dźwięki, ciche, ale na tyle wyraźne, by niektórzy uwierzyli, że to miejsce jest nawiedzone. W rzeczywistości hałasowały pasące się tam owce. Kiedy podniosła się mgła, krawędzie zboczy traciły ostrość, stawały się błękitne, prawie przezroczyste i góra wyglądała wtedy jak otoczona miękką wełnianą otuliną. Konrad Sejer znalazł w atlasie drogowym główną drogę i wskazał ją palcem. Zbliżali się do ronda. Oficer policji Karlsen siedział za kierownicą, z uwagą przysłuchując się wskazówkom i jednocześnie obserwując mijane pola. - Teraz musisz skręcić w prawo na Gneisveien, potem w górę do Skiferbakken, a dalej w Feltspatveien w lewo. Droga do Granitt-veien będzie na prawo. Cul-de-sac - podsumował Sejer z namysłem. - Numer 5 to chyba trzeci dom na lewo. Był spięty, nawet jego głos brzmiał bardziej szorstko niż zazwyczaj. Karlsen próbował zmieścić się między zabudowaniami i w miarę bezboleśnie pokonać drogę naszpikowaną progami spowalniającymi. Jak w wielu podobnych miejscach, nowo przybyli pobudowali się blisko siebie, tworząc skupisko oddalone nieco od reszty lokalnej społeczności. Poza wymianą wskazówek policjanci nie rozmawiali wiele. Pojechali do budynku, starając się przygotować na to, co w nim zastaną. Nawet na to, że zaskoczone i zawstydzone całym tym zamieszaniem dziecko jest już z powrotem w domu, u matki na
kolanach. Była trzynasta, dziewczynka zaginęła pięć godzin wcześniej. Dwie godziny mieściły się w marginesie spóźnienia, pięć godzin - to już było zdecydowanie za długo. Narastał w nich niepokój. Obydwaj mieli dzieci w podobnym wieku: córka Karlsena miała osiem lat, wnuczek Sejera cztery. Nie rozmawiali. W głowach policjantów kłębiły się różne możliwe scenariusze. Który z nich się urzeczywistni, zastanawiał się Sejer, gdy podchodzili do drzwi. Pod numerem piątym stał niski, biały dom z ciemnoblękitnym wykończeniem. Był to typowy budynek z prefabrykatów. Pozbawiony osobowości, ale za to upiększony jak plac zabaw dekoracyjnymi okiennicami i dachem wykończonym finezyjnie wyciętym wzorem. Podwórko było dobrze utrzymane. Duża weranda z ładnie wygiętą balustradą otaczała cały budynek. Dom znajdował się prawie na samym szczycie grzbietu i roztaczał się z niego widok na niewielką i całkiem urokliwą wioskę, otoczoną przez gospodarstwa i pola. Obok skrzynki na listy stał zaparkowany radiowóz policjantów, którzy dotarli tu przed nimi. Sejer wszedł pierwszy, wytarł dokładnie buty i pochylił głowę, gdy przechodził przez próg. W kilka sekund zorientowali się, jak wygląda sytuacja: dziecka wciąż nie było, a panika wzrastała z każdą chwilą. Na kanapie ujrzeli matkę dziewczynki, krępą, przysadzistą kobietę w bawełnianej sukience w kratę. Obok niej siedziała policjantka. Sejer wyczuwał przerażenie, które wypełniało pokój. Matka wyglądała na wyczerpaną i widać było, że z całych sił stara się powstrzymać łzy. Najmniejszy wysiłek sprawiał, że zaczynała ciężko dyszeć, tak jak teraz, gdy wstała, by przywitać się z Sejerem. - Pani Album. - Skinął głową. - Jak rozumiem, poszukiwania trwają?
- Tak, pomagają sąsiedzi. Mają ze sobą psa. Kobieta opadła z powrotem na kanapę. - Musimy sobie pomagać - dodała. Sejer usiadł w fotelu naprzeciwko i nachylił się, patrząc jej w oczy. - Wyślemy patrol z psem tropiącym. A teraz musi mi pani opowiedzieć wszystko o Ragnhild jaki ma charakter, jak wygląda, w co była ubrana. Było żadnej odpowiedzi, tylko ciągłe kiwanie głową. Usta kobiety zamarły w bezruchu. Sejer zaczął zadawać pytania. - Czy dzwoniła pani we wszystkie miejsca, w których może przebywać córka. - Nie jest ich tak wiele - wyszeptała- - Dzwoniłam do wszystkich. - Czy ma pani krewnych w wiosce? - Nie, żadnych,nie pochodzimy stąd. - Czy Ragnhild chodzi do przedszkola albo do świetlicy? - O tej porze wszystko jest jeszcze zamknięte. - Czy ma rodzeństwo? - To nasze jedyne dziecko. Starał się oddychać bezgłośnie. - Przede wszystkim proszę mi tak dokładnie, jak pani umie, opisać, w co była ubrana. - Czerwony dres z lwem z przodu. Do tego zielona kurtka z kapturem. Buty, jeden czerwony, drugi zielony - odpowiedziała łamiącym się głosem, co chwilę przerywając - A jak wygląda Ragnhild? Proszę mi ją opisać. - Niewysoka, ma jakieś metr dwadzieścia. Waży około szesnastu kilogramów. Ma jasne włosy. Niedawno byłyśmy u lekarza na badaniach kontrolnych. Podeszła do ściany przy telewizorze, gdzie wisiało sporo zdjęć. Większość z nich przedstawiała Ragnhild. Na innych była pani Album ubrana w strój narodowy, a także mężczyzna w mundurze polowym obrony cywilnej,
prawdopodobnie ojciec dziewczynki. Wybrała jedno ze zdjęć z uśmiechniętą córką i podała je Sejerowi. Włosy dziewczynki były prawie białe, zapewne po ojcu. Na zdjęciu przedstawiającym go widać było kilka jasnych kosmyków wystających spod czapki. Pani Album miała kruczoczarne włosy. - Jaką dziewczynką jest Ragnhild? - zapytał. - Bardzo ufną. Rozmawia z każdym. - To wyznanie sprawiło, że zadrżała. - To dobrze, takie dzieci najlepiej sobie radzą we współczesnym świecie - stwierdził stanowczo Sejer, - Będziemy musieli pożyczyć to zdjęcie od pani. - Rozumiem. - Proszę mi powiedzieć - zaczął, ponownie siadając - gdzie zazwyczaj biegają tutejsze dzieci, gdzie chodzą się bawić? - Nad zatokę, na plażę przy Prestegards albo do Horgen. Niekiedy na szczyt Kollen. Jedne wolą wodę, inne włóczą się po lasach. Sejer popatrzył na czarne drzewa za oknem. - Czy ktokolwiek widział Ragnhild, odkąd wyszła od koleżanki? - Sąsiad rodziców Marthe widział ją przy swoim garażu, kiedy wyjeżdżał do pracy. Wiem, bo rozmawiałam z jego żoną. - Gdzie mieszka Marthe? - w Krystallen. To zaledwie kilka minut stąd. - Czy córka miała ze sobą wózek? - Tak, różowy, model Brio. - A jak się nazywa ten sąsiad? - Walther - odpowiedziała zaskoczona. - Walther Isaksen. - Gdzie go mogę znaleźć? - Pracuje w Dyno Industries, w kadrach. Sejer wstał i podszedł do telefonu. Zadzwonił do informacji a potem wybrał nowy numer.
- Chciałbym pilnie rozmawiać z jednym z waszych pracowni ków. Nazywa się Walther Isaksen. Pani Album spojrzała na niego z niepokojem. Karlsen tymcza-sem studiował widok za oknem, błękitnawe grzbiety gór, pola i białą wieżę kościoła w oddali. - Konrad Sejer z policji - przedstawił się krótko. - Dzwonię z Granittvelen numer pięć, zapewne domyśla się pan, w jakiej sprawie. - Czy Ragnhild jeszcze się nie znalazła? - Nie. Jak rozumiem, widział ją pan dzisiaj rano, kiedy wyszła z domu od Marthe? - Właśnie zamykałem garaż. - Czy pamięta pan, o której to było godzinie? - Dokładnie sześć po ósmej, byłem już nieco spóźniony. - Jest pan pewien? - Mam elektroniczny zegarek. Sejer zamilkł na moment, próbując przypomnieć sobie szczegóły drogi, którą niedawno pokonywali. - Czyli sześć minut po ósmej zostawił pan Ragnhild przy drzwiach swojego garażu i pojechał prosto do pracy? - Dokładnie. - Najpierw w dól do Gneisveien a potem na drogę główną? - Tak. - Wydaje mi się, że o tak rannej porze większość ludzi jedzie w stronę miasta i drogi są pewnie zakorkowane - zauważył Sejer. - Tak, tak jest rzeczywiście. Żadna główna droga nie przecina wioski. Nie ma dróg, nie ma także pracy. - Czy zauważył pan po drodze jakieś samochody jadące w stronę wioski? Mężczyzna nie odpowiadał przez chwilę. Starał się przywołać wspomnienia tego poranka. Sejer czekał. W pokoju panowała grobowa cisza. - A wie pan, zauważyłem. W dole zatoki, przy rondzie. To była, o ile dobrze pamiętam, furgonetka. Biała.
Brzydka, z odrapanym lakierem. Jechała bardzo wolno. - Zauważy] pan, kto ją prowadził? - Jakiś mężczyzna - odpowiedział z wahaniem. - Był sam. - Mam na imię Raymond. - Uśmiechnął się. Ragnhild spojrzała w górę. W lusterku zobaczyła uśmiechniętą twarz mężczyzny i górę Kollen skąpaną w jasnym świetle poranka. - Chciałabyś się przejechać? - Mama na mnie czeka - powiedziała pewnym głosem. - Byłaś kiedyś na szczycie Kollen? - Raz. Urządziliśmy tam sobie piknik z tatą. - Wiesz, można tam wjechać samochodem - wyjaśnił. - Od drugiej strony. Może pojedziemy tam na wycieczkę? - Ja chcę do domu - odparła nieco mniej pewnie. Kierowca zatrzymał samochód. - Krótka przejażdżka? - zapytał. Miał wysoki glos. Ragnhild pomyślała sobie, że brzmi smutno. Poza tym nie przywykła odmawiać prośbom dorosłych. Wstała, przeszła na przód furgonetki i oparła się o fotel. - Ale tylko krótka przejażdżka - powtórzyła. - Szybko na górę, a potem prosto do domu. Zawrócił do Feldspatveien i pojechał z powrotem w dół zbocza. - Jak masz na imię? - zapytał. - Ragnhild Elise. Mężczyzna zakołysał się na boki, a potem odchrząknął, jakby chciał ją upomnieć. - Ragnhild Elise. Nie możesz jechać na zakupy. Jest dopiero kwadrans po ósmej. Sklepy są jeszcze zamknięte. Nie odpowiedziała. Zamiast tego wyjęła Elise z wózka, położyła ją sobie na kolanach i wygładziła sukienkę lalki. Potem wyjęła z jej ust smoczek. W tym samym momencie
lalka zaczęła płakać wysokim metalicznym płaczem dziecka. - Co się dzieje? Zahamował ostro i spojrzał w lusterko. - To tylko Elise. Zawsze płacze, kiedy wyjmuję jej smoczek. - Nie podoba mi się ten dźwięk! Ucisz ją! Kiedy lalka przestała płakać, ruszył ponownie. Samochodem szarpało w przód i w tyl. Dziewczynka spojrzała na siedzącego niespokojnie za kierownicą mężczyznę i skomentowała: - Tatuś jest lepszym kierowcą od ciebie. - Musiałem się sam nauczyć - odmruknął. - Nikt nie chciał mi pokazać, jak się jeździ. - Dlaczego nie? Nie wyjaśnił, tylko potrząsnął głową. Furgonetka jechała teraz główną drogą. Na rondo wjechał na drugim biegu. Przejeżdżając przez skrzyżowanie, samochód wydał głośny zgrzyt r - Teraz jedziemy do Horgena - zauważyła zachwycona. Mężczyzna wciąż nic nie mówił. Dziesięć minut później skręcił w lewo, w stronę lasu. Po drodze minęli charakterystyczne czerwone stodoły. W kilku gospodarstwach stały przygotowane do pracy traktory. Nikogo nie widzieli. Droga stawała się coraz węższa i miała coraz więcej dziur. Ragnhild zaczęły już boleć ręce od ciągłego trzymania wózka. Położyła lalkę na podłodze i wsunęła stopę między kółka, żeby go zablokować. - Tu mieszkam - oznajmił niespodziewanie i zatrzymał samochód. - Z żoną? - Nie, z moim ojcem. Ale on leży w łóżku. - Nie wstał jeszcze? - On zawsze leży w łóżku.
Ostrożnie wyjrzała przez okno i zobaczyła dziwaczny dom. Wyglądał jak prosta chata, do której z czasem zaczęto dodawać kolejne elementy. Każdy z nich miał inny kolor. Od niemal całkowicie zarośniętego podwórka dom oddzielony był jedynie garażem z blachy falistej. Stary zardzewiały rydel leżał w kącie, ledwo widoczny zza kłujących pokrzyw i mleczy. Ale Ragnhild nie interesował dom, zauważyła coś innego. - Króliczki - wyszeptała zafascynowana. - Tak. - Raymond uśmiechnął się do niej. - Chcesz je zo- baczyć? Wyskoczył z samochodu, otworzył drzwi i pomógł jej wysiąść. Teraz zauważyła, że chodził w bardzo charakterystyczny sposób. Miał nienaturalnie krótkie nogi, w dodatku krzywe, a do tego bardzo małe stopy. Jego szeroki nos, z którego zwisała duża, jasna kropla, prawie dotykał dolnej, nieco wystającej, wargi. Ragnhild pomyślała, że nie może być zbyt stary, chociaż chodził i bujał się na boki jak człowiek posunięty w latach. Śmieszne, twarz chłopca a ciało starca, Raymond podszedł do klatek z królikami. Ragnhild stała jak zaczarowana. - Mogę potrzymać jednego? - Pewnie, wybierz, którego chcesz. - Tego małego brązowego - pokazała z zachwytem. - To Pasan. Jest najmilszy. Otworzył klatkę i wyciągnął grubiutkiego zwierzaka z długimi uszami i sierścią w kolorze kawy z dużą ilością mleka. Królik wierzgał nogami na wszystkie strony, kiedy jednak Ragnhild wzięła go na ręce, natychmiast się uspokoił. Przez sekundę stała w bezruchu. W swojej dłoni czuła bicie jego serduszka, kiedy delikatnie głaskała go po uchu. W dotyku przypominał aksamit. Jego nos był czarny i wilgotny, jak kawałek lukrecji. Raymond stał obok i obserwował.
Miał małą dziewczynkę tylko dla siebie i nikt ich nie widział. - Zdjęcie - powiedział Sejer - razem z opisem zostanie rozesłane do gazet. O ile nie odwołamy akcji, opublikują je w wieczornym wydaniu. Zapłakana Irenę Album kuliła się przy stole. Pozostali bez słowa patrzyli na swoje dłonie i trzęsące się od płaczu plecy kobiety. Policjantka miała chusteczkę w pogotowiu. Karlsen poprawił krzesło i spojrzał na zegarek. - Czy Ragnhild boi się psów? - zapytał po chwili Sejer. - Dlaczego pan pyta? - Była zaskoczona. Otarła twarz i spojrzała na niego. - Czasami, kiedy prowadzimy poszukiwania z psami tropiącymi, dzieci chowają się, słysząc szczekanie owczarków niemieckich. - Nie, nie boi się psów. Te słowa utkwiły mu w pamięci. Nie boi się psów. - Czy udało się pani skontaktować z mężem? - Jest w Narviku na manewrach - wyszeptała. - Pewnie gdzieś w terenie. - Nie mają tam telefonów komórkowych? - Są poza zasięgiem. - Ci ludzie, którzy szukają teraz pani córki... Kim oni są? - Chłopcy z sąsiedztwa, którzy akurat byli w domu. Jeden z nich ma przy sobie telefon. - Kiedy wyruszyli? Spojrzała na zegar na ścianie. - Ponad dwie godziny temu. Jej głos przestał już drżeć. Teraz sprawiała wrażenie otępiałej, zupełnie jakby spała na jawie. Sejer nachylił się ku niej i przemówił tak spokojnie i delikatnie, jak tylko potrafił.
- To, czego obawia się pani najbardziej, prawdopodobnie się nie stało. Zdaje sobie pani z tego sprawę? Dzieci znikają na jakiś czas z bardzo trywialnych powodów. Często gubią się tylko dlatego, że są dziećmi. Nie mają poczucia czasu ani odpowiedzialności, a na dodatek są tak ciekawskie, że natychmiast robią wszystko, co tylko przyjdzie im do głowy. To właśnie znaczy być dzieckiem i dlatego się gubią. Ale zazwyczaj zjawiają się tak nagłe, jak zniknęły. Często nie potrafią nawet wyjaśnić, gdzie były ani co robiły. Jednak w większości przypadków - nabrał oddechu - wracają całe i zdrowe. - Wiem o tym! - krzyknęła, wpatrując się w niego. - Tyle że ona nigdy taka nie była! - Dorasta i jest coraz starsza - odparł z przekonaniem. - Budzi się w niej żyłka podróżnika. Boże, dopomóż mi, pomyślał. Mam odpowiedź na wszystko. Wstał i wybrał kolejny numer, powstrzymując się od spojrzenia na zegarek - to byłby znak, że czas mija, a tego nie musieli sobie przypominać. Kiedy wreszcie poiączyl się z oficerem dyżurnym, krótko opisał mu sytuację i poprosił, żeby skontaktował się z ochotnikami z drużyny poszukiwawczej. Podał mu adres w Granittveien i opis dziewczynki; ubrana na czerwono, prawie białe włosy, różowy wózek dla lalek. Zapytał, czy przyszły jakieś nowe wiadomości, a kiedy usłyszał negatywną odpowiedź, skończył rozmowę i ponownie usiadł. - Czy Ragnhild wspominała albo opowiadała ostatnio o kimś, kogo nie zna pani osobiście? - Nie. - Czy miała przy sobie pieniądze? Mogła pójść do sklepu? - Nie, nie miała żadnych pieniędzy. - To mała wioska - kontynuował. - Czy kiedykolwiek podczas samodzielnych spacerów zdarzało się, że któryś z sąsiadów podwoził ją do domu? - Tak, to się zdarza od czasu do czasu. W tej okolicy jest
może sto domów. Ragnhild zna tu niemal każdego, wie także, jakimi samochodami jeżdżą miejscowi. Czasami ona i Marthe chodziły z wózkami w dół do kościoła i wracały samochodem z którymś z sąsiadów. - Dlaczego chodziły akurat do kościoła? - Jest tam pochowany pewien mały chłopiec, którego znały. Zbierają kwiaty i kładą na jego grobie, potem wracają do domu. Myślę, że to dla nich ekscytujące. - Czy sprawdzała pani w kościele? - Zadzwoniłam po Ragnhild o dziesiątej. Kiedy mi powiedzieli, że wyszła o ósmej, wskoczyłam do samochodu. Nie zamykałam drzwi na klucz, w razie gdyby wróciła w tym czasie do domu. Pojechałam do kościoła i na stację benzynową. Sprawdziłam u me- chanika i w mleczarni, potem udałam się do szkoły. Mają tam plac zabaw i inne atrakcje dla dzieci. Potem sprawdziłam w przedszkolu. Tak się cieszyła, że zaczyna szkołę, ona... Znowu zaczęła płakać. Kiedy łkała, inni siedzieli w ciszy i czekali. Miała spuchnięte oczy, wciąż desperacko ściskała rąbek spódnicy. Po kilku chwilach płacz ucichł i znowu zapadła w odrętwienie - to była jej obrona przed tłoczącymi się domysłami i lękiem. Zadzwonił telefon. Jeden głośny dźwięk. Podniosła się, żeby go odebrać, ale Sejer powstrzymał ją ruchem ręki. Chwycił słu-chawkę. - Halo? Czy jest Irene? - zabrzmiał młody głos. - Kto mówi? - zapytał inspektor. - Thorbjorn Haugen. Szukamy Ragnhild. - Policja przy telefonie. Masz jakieś wieści? - Odwiedziliśmy każdy dom na tym zboczu. Każdy. Wielu osób nie zastaliśmy, ale spotkaliśmy jedną panią w Feltspatveien. Jakiś samochód zawrócił na jej podwórku. To było pod jedynką. Coś jak furgonetka, tak się jej wydaje. W środku widziała dziewczyn-kę w zielonej
kurtce i z bardzo jasnymi włosami związanymi na czubku głowy. Ragnhild często czesze się w ten sposób. - Mów dalej. - Samochód zawrócił w połowie drogi na wzgórze i pojechał z powrotem. Zniknął za zakrętem. - Wiesz, o której to było? - Kwadrans po ósmej. - Czy możecie przyjść do Granittveien? - Zaraz tam będziemy, jesteśmy już na rondzie. Rozłączył się. Irenę Album wciąż stała. - Co się stało? - zapytała zduszonym głosem. - Co powiedział? - Ktoś ją widział - odpowiedział bardzo spokojnie Sejer. - Wsiadła do furgonetki. Wtedy Irene Album zaczęła krzyczeć. Być może dźwięk ten przedarł się przez gęsty las, dotarł do małej Ragnhild i przypomniał o czymś dziewczynce, bo powiedziała nagłe: - Jestem głodna. Muszę już iść do domu. Raymond spojrzał na nią. Pasan biegał po kuchennym stole i ze | smakiem wcinał ziarna zboża, które rozsypali specjalnie dla niego. Obydwoje tak skupili się na zwierzęciu, że zapomnieli, gdzie są i jaka jest pora dnia. Karmili króliki, potem Raymond pokazywał jej swój album pełen skrupulatnie powklejanych zdjęć wyciętych z kolorowych magazynów. Ragnhild co chwilę śmiała się na widok jego dziwacznej twarzy. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak jest już późno. - Może chcesz kawałek chleba? - Muszę iść do domu. Mamy iść na zakupy. - Najpierw pojedziemy na Kollen, potem odwiozę cię do domu. - Teraz! - krzyknęła. - Chcę jechać do domu teraz. Raymond zamknął na chwilę oczy, intensywnie myśląc
nad tym, jak odwrócić uwagę dziewczynki. - Dobrze. Ale najpierw muszę wyjść i kupić mleko dla mojego taty w sklepie Horgena. Możesz zaczekać tutaj, to nie potrwa długo. Podniósł się i spojrzał na jej radosną buzię z usteczkami w kształcie serduszka, które kojarzyły mu się z cukierkami cynamonowymi. Miała bardzo jasne, niebieskie oczy podkreślone ciemnymi brwiami. Było to zaskakujące połączenie, szczególnie w zestawieniu z prawie białymi włosami. Westchnął ciężko, podszedł do drzwi i otworzył je. Ragnhild naprawdę chciała już iść, ale nie wiedziała, jak wrócić do domu, więc musiała poczekać. Podreptała do małego pokoju i z królikiem w ramionach wtuliła się w róg sofy. Nie wyspały się z Marthe zbyt dobrze ostatniej nocy i teraz, gdy trzymała w objęciach miękkie, cieple zwierzę, szybko ogarnęła ją senność. Po chwili oczy same się jej zamknęły. Wrócił dopiero po jakimś czasie. Najpierw przez dłuższą chwilę siedział obok i z zachwytem przypatrywał się, jak Ragnhild spokojnie śpi. Ani jednego ruchu czy cichego westchnięcia. Przyszło mu do głowy, że śpiąc tak, stała się nieco większa i cieplejsza, jak bochenek chleba w piecu. Po chwili poczuł się trochę dziwnie, siedząc ot tak sobie, a do tego nie wiedział, co zrobić z rękami. W końcu schował je do kieszeni i zaczaj bujać się na krześle. Myślał, ze lo go uspokoi, ale tak się nie stało. Zaczaj intensywnie miąć materiał spodni i coraz szybciej bujał się na krześle. Podekscytowany co msz spoglądał to za okno, to w korytarz, w stronę pokoju ojca. Jego ręce wciąż gniotły materiał. Przez cały ten czas spoglądał na jej włosy. Lśniły jak jedwab i przywodziły mu na myśl błyszczące królicze futro. Wreszcie znieruchomiał, wydając z siebie
niski jęk. Podszedł do dziewczynki i złapał ją delikatnie za ramię. - Musimy już iść. Podaj mi Pasana. Przez moment Ragnhild nie wiedziała, co się dzieje. Wstawała powoli, wpatrując się w Raymonda. Potem poszła za nim do kuchni, zabrała swoją kurtkę i wyszła z domu. Mała brązowa kulka zniknęła z powrotem w klatce. Wózek stał spokojnie tam, gdzie go I zostawiła, z tyłu furgonetki. Raymond wyglądał na zasmuconego, mimo to pomógł jej wejść do samochodu. Kiedy jednak przekręcił kluczyk w stacyjce, nic się nie wydarzyło, - Nie zapali - powiedział zdenerwowany. - Nie rozumiem, Chwilę temu działał, a teraz nie chce. Co za złom! - Muszę jechać do domu! - podniesionym głosem odezwała się Ragnhild, jakby krzyk mógł w tej sytuacji cokolwiek zmienić. Raymond próbował jeszcze kilka razy odpalić silnik. Słyszał, jak się rozgrzewa, by za chwilę zgasnąć. Za nic nie chciał zaskoczyć. - Będziemy musieli iść na piechotę. - Ale to za daleko! - jęknęła Ragnhild. - Nie, stąd nie jest tak daleko. Jesteśmy teraz z drugiej strony Kollen, prawie na samym szczycie, a z niego możesz spojrzeć prosto na swój dom. Pomogę ci z wózkiem. Założył kurtkę, która leżała na przednim siedzeniu, wysiadł i otworzył jej drzwi. Ragnhild trzymała lalkę, a Raymond ciągnął za sobą wózek, który podskakiwał na drodze pełnej dziur i nierówności. Otoczony przez las szczyt Kollen był już wyraźnie widoczny. Na chwilę musieli zejść z głównej trasy, by przepuścić samochód, który przejechał obok nich z dużą prędkością. Została po nim tylko chmura kurzu, która przez jakiś czas utrzymywała się w powietrzu. Raymond dobrze znał tę drogę i pewnie prowadził, ale że nie był w dobrej formie,
Ragnhild bez problemu dotrzymywała mu kroku. Droga stawała się coraz bardziej stroma. Wreszcie doszli do jej końca. Stamtąd prowadziła dookoła góry inna ścieżka, teraz nieco rozmokła i zabłocona. Owce poszerzyły ją nieco, a efektem ich częstych wizyt były leżące wszędzie odchody wielkości gradowych kulek. Przez moment Ragnhild bawiła się ich rozgniataniem. Pod jej butami rozsypywały się w pył. Po kilku minutach marszu zobaczyli między drzewami charakterystyczne błyski. - Wężowy Staw - powiedział Raymond. Stanęła obok niego i zaczęła się rozglądać. Zobaczyła lilie wodne i małą łódkę, która leżała na brzegu odwrócona do góry dnem. - Nie wchodź do wody - ostrzegł ją Raymond. - To niebezpieczne. Tutaj nie można pływać. Można zapaść się w piasek i zniknąć na zawsze. Tu jest ruchome dno - dodał z poważnym wyrazem twarzy. Ragnhild zadrżała. Badawczo wpatrywała się w linię brzegu, w falujące pasmo żółtawego sitowia, którego harmonię przerywało nagłe, ciemne wycięcie. Była to mała plaża. Nie mogli oderwać od niej wzroku. Raymond puścił wózek. Ragnhild podniosła kciuk do ust. Thorbjorn stał przed nimi, bawiąc się telefonem komórkowym. Miał już prawie szesnaście łat. Jego ciemne, długie do ramion włosy, przyprószone odrobiną łupieżu, związane były wzorzystą bandaną, której końce wystawały na boki jak dwa czerwone pióra. Unikał spoglądania na matkę Ragnhild, intensywnie wpatrując się za to w Sejera i co chwilę zagryzając wargi. - To, co ustaliłeś, jest bardzo ważne - powiedział Sejer. - Zapisz mi, proszę, adres tej kobiety. Czy pamiętasz, jak się nazywa?
- Helga Moen, mieszka pod jedynką. To taki szary dom z budą dla psa od frontu - mówił bardzo cicho, niemal szeptał, i zapisywał jednocześnie dane w notatniku, który podał mu Sejer. - Sprawdziliście prawie całą okolicę? - spytał Sejer. - Najpierw poszliśmy na Kollen, potem w dół, do Wężowego Stawu i okolicznymi ścieżkami. Poszliśmy jeszcze nad jeden staw, do sklepu Horgena i na plażę przy Prestegards. Byliśmy w kościele, a na końcu odwiedziliśmy kilka gospodarstw. Sprawdziliśmy też w Bjerkerud i w klubie jeździeckim Ecjuestrian. Ragrihild bardzo się interesowała... uhm, to znaczy, interesuje się zwierzętami. Przez to przejęzyczenie cały się zaczerwienił ze wstydu. Sejer poklepał go delikatnie po ramieniu. - Siadaj, Thorbjorn. Wskazał na sofę, gdzie było wolne miejsce obok matki Ragnhild. Pani Album była teraz w ostatniej fazie przerażenia, zaczynała bowiem uświadamiać sobie, że jest taka możliwość, że już nigdy nie zobaczy córki i jej dużych błękitnych oczu. Każda myśl spra-wiała jej teraz ból. Była tak spięta, jakby zamiast kręgosłupa miała stalowy pręt. Policjantka, która przez cały ten czas powiedziała zaledwie kilka zdań, podniosła się z krzesła i po raz pierwszy zdecydowała się zainterweniować. - Proszę pani - powiedziała cicho - może przygotujemy dla wszystkich kawę? Kobieta skinęła nieznacznie głową i podążyła za policjantką do kuchni. Po chwili słychać było szum płynącej wody i brzęk sta- wlanych kubków. Sejer z Karlsenem odeszli na bok. Stali w słabo oświetlonym korytarzu, cicho rozmawiając Thorbjorn widział tylko głowę Sejera i kawałek czarnego, błyszczącego buta drugiego policjanta. Mogli wreszcie swobodnie sprawdzić, która była godzina. Kiedy już to
ustalili, spojrzeli na siebie i kiwnęli w zgodzie głowami. Zaginięcie Ragnhild stało się poważną sprawą, do której należało zmobilizować siły całego wydziału. Sejer podrapał się w łokieć. - Nie mogę znieść myśli, że ona leży gdzieś tam, w jakimś rowie. Otworzył drzwi, by odetchnąć świeżym powietrzem. I właśnie tam ją znalazł. W jej czerwonym wdzianku, na pierwszym stopniu schodów, z białą rączką na balustradzie. - Ragnhild? - zapytał z niedowierzaniem. Trzydzieści szczęśliwych minut później samochód policjantów zmierzał w stronę Skiferbakken. Sejer przeczesał włosy z zadowoleniem. Karlsen pomyślał, że teraz, kiedy inspektor obciął je tak krótko, wyglądają jak metalowa szczotka. Jedna z tych, które służą do zdrapywania starej farby. Naznaczona zmarszczkami twarz Sejera była rozluźniona, a nie tak jak zwykle napięta i pełna powagi. W połowie drogi ze wzgórza przejechali obok szarego domu. Zobaczyli budę dla psa i twarz kobiety w oknie. Jeśli Helga Moen czekała na wizytę policji, mogła poczuć się mocno rozczarowana. Ragnhild siedziała bezpieczna na kolanach matki z dwiema kromkami chleba w ręku. Chwila, w której dziewczynka weszła do pokoju, na dobre utrwaliła się w pamięci obydwu oficerów. Kiedy tylko matka usłyszała cichy głos córki, wybiegła z kuchni i rzuciła się na dziecko gwałtownie jak drapieżca, który chwyta ofiarę, by już nigdy jej nie wypuścić. Tylko szczupłe ramiona Ragnhild i jasne kosmyki jej włosów wystawały z objęć zaborczych, silnych ramion matki. Przez moment nic więcej się nie działo. Matka i córka stały po prostu wtulone w siebie. Nic nie mówiły.
Thorbjorn prawie zgniótł telefon w rękach, policjantka stała, stukając kubkami, a Karlsen podkręcał tylko wąs z pełnym zadowolenia uśmiechem na twarzy. podkręcał tylko wąs z pełnym zadowolenia uśmiechem na twarzy Pokój jakby rozjaśniał. Dopiero po chwili, z łkaniem pomieszanym ze śmiechem pani Album wykrzyknęła - Dziecko, gdzieś ty była! - Tak sobie myślę. - Sejer odchrząknął. - Tak sobie myślę, że chyba wezmę tydzień urlopu. W sumie mam jeszcze kilka dni do wykorzystania. Karlsen przejechał po progu spowalniającym. - I co będziesz robił? Pojedziesz na Florydę i poskaczesz na spadochronie? - Chyba przewietrzę nieco moją chatę. - Masz ją w okolicach Breviku, tak? - Na Piaskowej Wyspie. Wjechali na główną drogę i nieco przyśpieszyli. - Ja muszę się wreszcie wybrać w tym roku do Legolandu - wymamrotał Karlsen. - Już dłużej nie uda mi się tego odkładać, córka nie daje mi spokoju. - Mówisz, jakby to była kara za nie wiadomo jakie przewinienia. - Sejer wzruszył ramionami. - Legoland jest naprawdę fajny. Zapewniam cię, że wyjeżdżając stamtąd, będziesz miał pod pachą parę pudelek klocków. Zobaczysz, połkniesz tego bakcyla. Jedź, na pewno nie pożałujesz. - Byłeś tam kiedyś? - Pojechałem tam z Matteusem. Wiesz, że mają tam pomnik wodza Siedzącego Byka zbudowany z prawie półtora miliona klocków? Każdy w odpowiednim kolorze. To niewiarygodne, co oni potrafią z nich zrobić. Zamilkł na moment na widok małego, białego drewnianego koś-; ciołka, ukrytego po lewej stronie, z boku drogi, między zielono--żółtymi polami w otoczeniu bujnego lasu. Co za piękny kościółek, pomyślał. To w
takim miejscu powinienem był pochować żonę, nawet jeśli musiałbym nadłożyć drogi, by do niej dojechać. Oczywiście teraz było już na to za późno. Nie żyła od ponad ośmiu lat i leżała na miejscowym cmentarzu w samym środku miasta, otoczona przez spaliny i nigdy niemilknący hałas przejeżdżających samochodów. - Myślisz, że z dziewczynką jest wszystko w porządku? - Wyglądała dobrze. Poprosiłem jej matkę, żeby do nas za-dzwoniła, jak tylko wszystko się trochę uspokoi. W końcu pewnie mała zechce o tym opowiedzieć. Nie było jej przez całe sześć godzin - powiedział z namysłem. - To kawał czasu. Ten wilk musiał mieć naprawdę coś w sobie. - No tak. Wiemy przynajmniej tyle, że miał prawo jazdy. Nie może być takim znowu odludkiem. - Ale tego, czy ma prawo jazdy, nie wiemy na sto procent, prawda? - Nie, cholera, masz rację - odpowiedział Karlsen. Przyhamował gwałtownie i wjechał na stację w centrum, nazwanym tak nieco na wyrost. Składały się na nie poczta, mały bank, zakład fryzjerski i stacja benzynowa. Plakat reklamujący wyprzedaż lekarstw wisiał w oknie lokalnego sklepu spożywczego, a zakład fryzjerski kusił nowym łóżkiem opalającym. - Muszę coś przegryźć. Idziesz ze mną? Weszli do środka. Sejer kupił gazetę i coś słodkiego. Spojrzał przez okno w dół, w stronę fiordu. - Przepraszam - odezwała się dziewczyna za kasą, wpatrując się nerwowo w mundur Karlsena. - Czy z Ragnhild wszystko w porządku? - Zna ją pani? - zapytał Sejer, kładąc na ladzie drobne za zakupy. - Nie, to znaczy nie znam osobiście, ale wiem, która to rodzina. Jej matka szukała jej tu dziś rano. - Wszystko w porządku. Ragnhild wróciła do domu. Dziewczyna uśmiechnęła się z ulgą i wydała mu resztę.
Sejer przyjrzał się jej uważnie. - Czy pani stąd pochodzi? Zna pani okolicznych miesz- kańców? - Tak. Nie ma nas znowu tak wielu. - Mam pytanie: czy jeśli zapytałbym panią o pewnego mężczyznę, prawdopodobnie o nieco dziwnym zachowaniu, który jeździ białą, brzydką furgonetką z odrapanym lakierem, wiedziałaby pani, o kogo chodzi? - Opis pasuje jak ulał do Raymonda. - Pokiwała głową. - Raymonda Lake. Ba Co może mi pani o nim opowiedzieć? - Pracuje w biurze pracy. Mieszka razem z ojcem w chacie na uboczu po drugiej stronie Kollen. Cierpi na zespól Downa. Ma około trzydziestu lat i jest bardzo miły. A tak przy okazji, to właśnie jego ojciec prowadził tę stację wcześniej, to znaczy, zanim przeszedł na emeryturę. - Czy Raymond ma prawo jazdy? - Nie ma, ale i tak jeździ furgonetką ojca. Jego ojciec jest inwalidą, więc chyba niespecjalnie może kontrolować, co akurat porabia jego syn. Lokalna policja wie o tym i zatrzymuje Raymonda od czasu do czasu, ale niewiele to zmienia. I tak nigdy nie jeździ szybciej niż na drugim biegu. Czy to on zabrał Ragnhild? - Tak. - Więc nie mogła być bezpieczniejsza. - Uśmiechnęła się. - Raymond zatrzymałby się, żeby przepuścić biedronkę, gdyby chciała akurat przejść przez jezdnię. Obaj mężczyźni uśmiechnęli się i wyszli na zewnątrz. Karlsen ugryzł kawałek czekolady i rozejrzał się dookoła. - Miłe miasteczko - zauważył, jedząc. Sejer, który zadowolił się marcepanem, podążył za jego wzrokiem. - Ten fiord jest naprawdę głęboki, ponad trzysta metrów w dół. Woda nigdy nie ma tu więcej niż siedemnaście stopni. ,