uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 755 243
  • Obserwuję765
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 026 896

Karl Michael Armer - Obydwiema Nogami Na Ziemi

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :88.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Karl Michael Armer - Obydwiema Nogami Na Ziemi.pdf

uzavrano EBooki K Karl Michael Armer
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 9 osób, 18 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 20 z dostępnych 20 stron)

Karl Michael Armer - Obydwiema nogami na Ziemi Powt rka akcji� M czyzna porusza si po rozleg ej powierzchni niezdarnymi susami, wzbijaj c� � � � � k by kurzu, kt ry snu si w powietrzu, jakby nie zamierza w og le osi z�� � � � � � ��� powrotem. Ciemna os ona przeciws oneczna skafandra odbija a w stron kamery� � � � o lepiaj ce refleksy wietlne. Przez kr tk chwil ekran wype niony by jedynie� � � � � � � � niekszta tn bia plam .� � �� � "Wkr tce pu kownik Ronneberger opu ci pole widzenia kamery stacjonarnej i� � � wsi dzie do lunachodu, gdzie oczekuje go ju major Leontonow. Wsp lnie odb d� � � � � kr tk przeja d k , kt rej celem jest uzyskanie odpowiedzi na pytanie, na co� � � � � � natkn si radziecki robot ksi ycowy w dniu 4 czerwca 1991 roku, a wi c�� � � � dok adnie pi miesi cy temu. Jeszcze troch cierpliwo ci i dowiemy si , co� �� � � � � wtedy znaleziono, czym jest w metalowy, regularnie uformowany obiekt."� W g osie spikera, kt ry od dwu godzin robi , co tylko m g , aby przyci gn� � � � � � �� uwag telewidz w, chocia do tej pory nie wydarzy o si nic interesuj cego,� � � � � � mo na by o wyczu , obok zm czenia, nut zapa u i napi cie.� � � � � � � Artur Ronneberger wpatrywa si w ekran, na kt rym astronauta kierowa� � � � w a nie swe kroki ku lunachodowi. To mam by ja? - my la zdziwiony. Zdumienie� � � � � nie opuszcza o go od pocz tku transmisji. Nie m g uwolni si od wra enia, e� � � � � � � � on i ta drobna posta to dwie osoby nie maj ce ze sob nic wsp lnego. To, co� � � � dzia o si na ekranie, nie oddawa o nic z panuj cej w wczas atmosfery, nie czu o� � � � � � si ani zachwytu, ani fascynacji. Wszystko by o nieprawdziwe, jak niezbyt udany� � film. Got w by si za o y ; e za chwil zab y nie o wietlenie studyjne, a zza� � � � � � � � � � � dekoracji imituj cych powierzchni Ksi yca wyjdzie re yser i powie: "Okay,� � � � Ronneberger, t scen mamy ju z g owy". Wcale by si nie zdziwi . Wszystko by o� � � � � � � tak bardzo nieprawdziwe! Rozejrza si wok siebie. Na kanapie obok niego siedzia a ona, dzieci� � � � � przykucn y na pod odze ze wzrokiem wlepionym w ekran telewizora - i to r wnie� � � � by o nieprawdziwe. Tylko jego my li wydawa y si prawdziwe. Prawdziwe. jasne i� � � � wyra ne. To by y sprawy istotne i nies ychanie konkretne. Wydarzenia, kt re� � � � rozegra y si ju po l dowaniu, wydawa y si w por wnaniu z nimi p ytkie i� � � � � � � � niewyra ne, jak gdyby obserwowano je przez przedni szyb pojazdu w deszczowy� � � dzie , kiedy to wycieraczki zapewniaj dobr widoczno tylko przez kr tkie� � � �� � chwile. Tam wszystko by o jasne i wyra ne, widoczne jak na d oni, a nie jak to� � � pokazywano teraz. Zniech cony wy czy wideomagnetofon i opad z powrotem na� �� � � oparcie kanapy. I oto by y przy nim znowu wszystkie wspomnienia. U miechn si . Tak,� � �� � nareszcie wr ci y, wszystkie, tak upragnione i zbyt ulotne, Chod cie do mnie,� � � mia o, jak e si ciesz ! Jak e si ciesz ...� � � � � � � � Interferencja Stolik w ma ej restauracji nie by zbyt czysty, ale to mu nie przeszkadza o.� � � Siedzia w ciemnym k cie, okryty cieniem, dop ki nie wydoby o go stamt d� � � � � niedyskretne wiat o reflektora skierowanego na telewizor. Po co im jeszcze to� �

wiat o, pomy la . Istotnie, na sali bankietowej by o wystarczaj co widno.� � � � � � Wspania e yrandole, wiece towarzysz ce kwiatom na stolikach. Naprawd jest tu� � � � � adnie, pomy la , cudownie! Szkoda tylko, e blat sto u jest taki lepki. A do� � � � � tego radio, dudl ce niemi osiernie gdzie z ty u... Mo na si by o przynajmniej� � � � � � � spodziewa , e je wy cz , skoro bankiet wydawa sam prezydent. Poza tym bawi� � �� � � � si wspaniale. Tyle pi knych kobiet w wieczorowych sukniach i ci wszyscy wa ni� � � faceci, kt rzy kiwali przyja nie g owami, ilekro na nich spojrza . By o to� � � � � � rzeczywi cie przyj cie o wyszukanej elegancji. Tak, tak, bez w tpienia. I to� � � tylko na jego cze .�� Prezydent nawet przepi do niego. Chcia odwzajemni gest i unie swoj� � � �� � szklank , ale nie by o jej na stole. Szybko otworzy kolejn butelk piwa. Nie� � � � � chc c, aby prezydent czeka na niego, nie traci ju czasu na szukanie szklanki� � � � i wypi z butelki.� - Na zdrowie, panie prezydencie! - zawo a g o no, mo e nawet zbyt g o no,� � � � � � � bo twarze wszystkich obecnych zwr ci y si ku niemu. W ich spojrzeniach malowa o� � � � si nie skrywane oburzenie. I akurat w takiej chwili da a mu si we znaki si a� � � � ci enia. D ugotrwa y pobyt na Ksi ycu i w kosmosie os abi jego mi nie. Zanim�� � � � � � � zd y temu zapobiec, run na pod og , poci gaj c za sob kilka butelek ze�� � �� � � � � � sto u.� Kto (nie by pewien czy to prezydent, czy te gospodarz, w ka dym razie� � � � kto znacz cy, wszyscy byli tu wa niejsi od niego) pochyli si nad nim, kln c� � � � � � bez opanowania. - Pijane bydl ! Kto teraz zap aci za szk o? Ty... Jego agresywny g os sta� � � � � si nagle cichy i niepewny. - Do diab a! Czy pan nie jest przypadkiem?...� � - Tak, jestem eks - pu kownik Ronneberger, eks - kierownik pierwszej� mi dzynarodowej ekspedycji na Ksi yc - odpar gniewnie, odzyskuj c na kr tko� � � � � pe ni wiadomo ci. Roze mia si . - Eks - kierownik ekspedycji lub eks -� � � � � � � pedycji, nie eks - ekspedycji. - Skin g ow i znowu parskn miechem.�� � � �� � Poruszy si , tr caj c porozrzucane butelki. - To by o przymusowe l dowanie -� � � � � � wyja ni z powag .� � � K tem oka dostrzeg , jak gospodarz podbiega do telefonu i po piesznie� � � wykr ca numer...� Bezsenno�� W ciemno ciach przewraca si z boku na bok. Ca e cia o pokrywa a warstwa� � � � � � czego liskiego. By zlany potem. Prze cierad o oklei o mu si wok n g jak� � � � � � � � � wilgotna mija.� P do czwartej. Od pi ciu godzin robi wszystko, by usn , nie doczeka si� � � �� � � jednak nawet zbawiennej drzemki. Raz po raz zerka na zamazane kontury drobnych� przedmiot w ustawionych na nocnym stoliku. Ma e buteleczki niczym zabawki, a w� � nich pigu ki, zielone, bia e, b kitne. Ale tym razem chcia oby si bez nich.� � �� � � � By y takie malutkie, kolorowe, weso e, zupe nie jak krasnoludki, ale w� � � rzeczywisto ci - trudno o gorszych tyran w! Zacisn d onie na mokrej od potu� � �� � poduszce. Do diab a, musi da sobie rad ! Ciemny pok j przywi d mu na my l� � � � � � � okres, kiedy by jeszcze m ody, kina, w kt rych sp dza mn stwo czasu. C innego� � � � � � � m g robi , zawsze by odludkiem. Tam, otoczony mrokiem widowni, w� � � � pokrzepiaj cej izolacji swojej samotno ci, od ywa wraz z tymi, kt rzy pojawiali� � � � � si na ekranie: Woody Allen, Humphrey Bogam, wszyscy ci pi kni i bici, wszyscy� �

ci pi kni i bici.� Jego te bito, ale on nie by pi kny. Obra a ka dego, kto si z nim� � � � � � � zadawa , obra a siebie samego. Czy istnia na wiecie kto bardziej� � � � � � bezu yteczny od niego? Wszystko mia ju za sob : cel ycia, m odo , sukcesy� � � � � � �� zawodowe, weso o , zy, mi o , szacunek dla samego siebie, wszystko. Tym, co� �� � � �� mu jeszcze zosta o, by y wspomnienia. Otaczaj cy go wiat nic ju dla niego nie� � � � � znaczy . By y to ju tylko papierowe kulisy, kt re powstrzymywa y go przed� � � � � oddaniem si bez reszty wspomnieniom. wiat nie by mu ju potrzebny i on nie� � � � by potrzebny wiatu. Ta przera aj ca bezu yteczno ! Nie pracowa ju , tylko� � � � � �� � � pi i awanturowa si , bi on . Po co by d u ej ci arem dla nich wszystkich?� � � � � � � � � � Dawno ju powinien podj decyzj , ale nie m g si na to zdoby .� �� � � � � � J cz c przewala si z boku na bok. Spojrza na zegarek: p do czwartej. Czy� � � � � � to mo liwe? Up yn a przecie ca a wieczno wype niona my lami, potem, j kami,� � � � � �� � � � wierceniem si na ku - a czas nie posun si do przodu. Tykaj cy ironicznie� �� �� � � budzik stanowi wyzwanie. Bezlitosnym ruchem str ci swego dr czyciela ze� � � � stolika. Budzik spad na pod og , tyka jednak nadal. P do czwartej Nie by o� � � � � � dok d ucieka .� � Zap on czasu� Mo e w a nie ta druga konferencja prasowa zapocz tkowa a jego upadek.� � � � � Impreza zacz a si zupe nie niewinnie od zwyk ych w takich przypadkach bzdur.� � � � Ronneberger zaprezentowa ca y sw j wyuczony imbecylizm, wpojony przez� � � psycholog w z NASA i dodaj cy uroku konferencjom prasowym ameryka skich� � � astronaut w. ("Niech pan tego nie komplikuje, Ronneberger. Prosz pami ta , e� � � � � inni maj si z panem identyfikowa . Nie mo na wymaga od nich zbyt wiele. Musi� � � � � pan si zachowywa zupe nie naturalnie, jak pierwszy lepszy s siad z ulicy.") A� � � � poniewa zgodnie z niezg bionymi prawami show - marketingu, astronauci musieli� �� udawa g upszych ni byli w rzeczywisto ci, zachowywa si "naturalnie".� � � � � � Konferencja prasowa przebiega a pocz tkowo wed ug sta ego wzoru:� � � � 1. Odpowiednia mina podczas wyst pienia (dynamiczna, z lekkim rysem� zdecydowania i dzy przygody w k cikach ust, ale mimo to przyjazna - jak u�� � Johna Wayne'a w jego najlepszym okresie). 2. Emocjonalne amanie lod w - na przyk ad przesadnie okazywany przestrach� � � na widok olbrzymiej liczby fotograf w i okrzyk: " wi ty Kodaku, dopom mi!"� � � � 3. Wyra ne wskazanie palcem na kt regokolwiek fotografa niezale nie od tego,� � � czy jest to kto znajomy, czy te nie - taki gest sprawia wra enie� � � spontaniczno ci i wygl da dobrze na zdj ciach.� � � 4. Zaj cie miejsca i udzielanie odpowiedzi na pytania. Tu nale y pami ta ,� � � � aby zwraca si do dziennikarzy po nazwisku - wtedy nie czuj si oni jak� � � � ciekawscy intruzi, lecz jak r wnorz dni rozm wcy - i zapewnia ich, jak bardzo� � � � interesuj ce zadaj pytania.� � Do tego momentu wszystko przebiega o sprawnie. Ronneberger odpowiada na� � pytania z rutyn i bez wewn trznego zaanga owania. W pewnej chwili pad o� � � � pytanie, dotycz ce jego osobistych wra e z pobytu na Ksi ycu.� � � � Zawaha si .� � - Obawiam si , e nie b d w stanie tego opowiedzie - powiedzia w ko cu z� � � � � � �

namys em. - By o wprost cudownie. Jeszcze nigdy w yciu nie by em tak szcz liwy,� � � � � jak tam w g rze. To by o do wiadczenie, kt re zadecydowa o o dalszym moim yciu,� � � � � � wspania y sen, kt ry si zi ci .� � � � � - A co b dzie, kiedy ten sen si sko czy, a pan jak dawniej stanie znowu� � � obydwiema nogami na Ziemi? Pytanie zaskoczy o go. W a nie, co wtedy zrobi? Poczu si jak� � � � � d ugodystansowiec, kt ry dopiero po uko czeniu biegu u wiadamia sobie, e nie� � � � � wie, gdzie by a meta.� - Nie mam jeszcze adnych okre lonych plan w na przysz o - odpar� � � � �� � podniesionym g osem.� Pytanie wytr ci o go zupe nie z r wnowagi.� � � � Blizny Drgn nagle i wtedy si obudzi . Rozgl da si woko o nie mog c zebra�� � � � � � � � � my li, dopiero po chwili u wiadomi sobie, e le y w pokoju na sofie. Nie by o w� � � � � � tym nic dziwnego. Od dw ch tygodni sp dza identycznie wi kszo czasu. C� � � � �� � innego m g by robi ? Czasem szed na przechadzk , ale ludzie schodzili mu z� � � � � drogi. Sukinsyny! C oni mog wiedzie ! Zadzieraj wynio le nosa i my l , e� � � � � � � � stan si przez to wa ni! Ziewn szeroko, drapi c si po nie ogolonej g owie.� � � �� � � � Wszystko przez to, e spa le. Przewr ci si na bok i potr ci r k butelk po� � � � � � � � � � � piwie. Masa takich butelek sta a obok sofy. Brz k szk a zwabi Donn .� � � � � - Obudzi e si wreszcie? - nie podnios a wprawdzie g osu, ale i tak� � � � � zabrzmia o to ostro. - Zd y e ju wytrze wie ?� �� � � � � � Spojrza na ni , po czym bekn . W a ciwie m g si powstrzyma , ale stoj c� � �� � � � � � � � tak przed nim, prowokowa a go. Donna wybuchn a stekiem przekle stw. Jej g os by� � � � � coraz wy szy i bardziej poirytowany. Nawet nie zada sobie trudu, aby jej� � wys ucha . Zna ju to gderanie na pami . Zamiast tego wyobrazi j sobie, jak� � � � �� � � stoi w tych swoich okropnych pluszowych papuciach i jaskrawo tym fartuszku w�� samym rodku Mare Crisium. Wtedy nie s ysza by jej zrz dzenia. Porusza aby tylko� � � � � bezg o nie ustami jak zaczarowany karp. Ta my l ubawi a go.� � � � - Ciekawe, co ci tak roz mieszy o! Spojrza na ni .� � � � � - e wygl dasz tak g upio - chcia j dotkn . To pragnienie dominowa o w� � � � � �� � nim teraz. Jego r wnie zraniono. - Szkoda, e nie mo esz zobaczy , jak g upio� � � � � � wygl dasz!� Umilk a i skrzywi a si jak do p aczu. Ten grymas nie by u niej czym� � � � � � nowym, st d te liczne zmarszczki, kt re wygl da y jak nakarbowane.� � � � � Nagle przypomnia sobie, jaka by a dawniej adna. Oczy, zaczerwienione teraz� � � od p aczu i pozbawione blasku, by y niegdy jasne i tryska y yciem. Do diab a,� � � � � � co w ko cu zrobi a mu z ego!? Zapragn wsta , obj j mocno i powiedzie :� � � �� � �� � � "Wybacz mi, kochanie, zachowa em si okropnie. Bardzo mi przykro." Zbyt cz sto� � � jednak s ysza to w kinie i w a nie dlatego taka reakcja wyda a mu si sztuczna,� � � � � � nic nie znacz ca. Co innego, je eli zachowuje si tak Robert Redford, czy Cary� � � Grant, ale on? Taka scena mog a wydarzy si w Hollywood, ale nie w Stackleford,� � � stan Kentucky.

Odczu pieczenie na policzku i wtedy zrozumia , e Donna uderzy a go w� � � � twarz, p niej jeszcze raz i jeszcze, opanowa a j prawdziwa furia. Odepchn j ,� � � �� � a upad a.� � - Co ty sobie my lisz? - krzykn . - Nie jestem pierwszym lepszym w cz g ,� �� �� � � kt rego mo esz spoliczkowa . Ostatecznie jestem pu kownikiem Ronnebergerem,� � � � s ynnym astronaut !� � - Odk d ci wyrzucono, nie jeste ju s ynny.� � � � � - To by o zwolnienie honorowe, zapami taj sobie! Honorowe, rozumiesz?� � - Nie roz mieszaj mnie, dobrze? I nie ud si , e jeste s awny! Mo e� � � � � � � � kiedy , dawno temu, ale nie teraz. Najwy ej s yniesz w naszym mie cie z tego, e� � � � � przepijasz swoj opini i rozum. Przez ciebie musieli my nawet odes a dzieci. A� � � � � pani Guilford powiedzia a wczoraj, e ha bisz dobre imi naszego narodu.� � � � - Pani Guilford! Tak jakby ten babsztyl zrobi co kiedykolwiek dla naszego� � narodu! Ja to co innego! Polecia em na Ksi yc, podczas kiedy ona grza a sobie w� � � domu przy piecu sw j t usty zad. Doczeka em si nawet nagrody za swoje zas ugi:� � � � � honorowego zwolnienia - odchrz kn g o no. - Honorowego.� �� � � Spojrza a na niego i uj a za r k .� � � � - Art - szepn a.� Walczy ze sob przez chwil , po czym odtr ci j .� � � � � � - Daj mi spok j! - warkn . Nie odesz a, krzykn wi c z ca ej si y: - Nie� �� � �� � � � s ysza a , co powiedzia em? Zje d aj! No, zmiataj st d! Chc by sam! Znosz to� � � � � � � � � � wspaniale! - odwr ci g ow w drug stron . Us ysza kroki: cz apanie oddali o� � � � � � � � � � si w stron kuchni, a wkr tce dobieg o go stamt d t umione pochlipywanie.� � � � � � - Przesta rycze ! - krzykn .� � �� P acz nie ustawa . Gor czkowo chwyci butelk i przytkn do ust. Wlewa w� � � � � �� � siebie jej zawarto z tak zaciek o ci , jak gdyby chcia siebie zabi .�� � � � � � � Apogeum Trzask... pisk... - Zrozumia em. Odbi r! - ... pisk... D ugimi, efektownymi� � � susami pokonywa rozleg powierzchni , zdawa o mu si , e p ynie. W os onie� �� � � � � � � przeciws onecznej Leontonowa ujrza swoje odbicie: mityczna posta w bia ym� � � � skafandrze, wspania y rycerz, nieustraszony bohater w b yszcz cej zbroi na� � � tropach Graala, ywa legenda. Ten obraz wypali pi tno w rozgor czkowanym umy le� � � � � i zadomowi si tam na sta e, daj c poczucie szcz cia. Lawrence z Arabii z� � � � � Ksi yca.� S ysza , jak Leontonow prowadzi rozmow z naziemn stacj kontroln Bajkonur� � � � � � II. Wkr tce dobieg go g os Douga Findlaya z Houston. By jaki zduszony i obcy,� � � � � przypomina co . Okres studi w. Piosenki Beatles w. "Klub Samotnych Serc� � � � Sier anta Peppera". To ju pi tna cie lat. Poczu , e narasta w nim nostalgia.� � � � � � To by y czasy! M g by z nich dumny.� � � � - Cztery tysi ce dziur na Mare Crisium - pomrukiwa beztrosko, spogl daj c� � � � na ksi ycow pustyni usian kraterami. Ci z naziemnej stacji kontrolnej nie� � � �

widzieli nic zdro nego w tym, e sobie pod piewuje. Show by potrzebny.� � � � Ostatecznie trzeba by o zaoferowa co widzom w zamian za te g upawe,� � � � sentymentalne seriale, kt re zazwyczaj lecia y o tej porze w telewizji. Zerkn� � �� na zegarek. O tej godzinie wy wietlali "Szpital w Green Hill". Czy tej uroczej� siostrze Alicji uda si uchroni sympatycznego chirurga przed intryg , jak� � � � uknu pod y anestezjolog? Zanim jednak Pa stwo dowiecie si o tym, kilka s w� � � � �� informacji na tematy medyczne. Bzdura, pomy la ubawiony.� � W dalszym ci gu nuci co p g osem, z przyzwyczajenia ju schylaj c si po� � � � � � � � pr bki kamieni. Kiedy przeszed do piosenek bardziej spro nych, przerwali mu.� � � Nie przej si tym zbytnio, chocia ta ustawiczna kontrola z Ziemi zacz a�� � � � mu ju dzia a na nerwy. G os Findlaya nie pozwala mu doj do siebie, w jaki� � � � � �� � spos b przykuwa psychicznie do Ziemi. mieszne: oto stoi na Ksi ycu, a� � � � zastanawia si nad losami bohater w "Szpitala w Green Hill"! Przerwa po czenie� � � �� i niemal jednocze nie przesta piewa . Dopiero teraz, w ciszy, kt ra sprawia a,� � � � � � e m g uwolni si od wp ywu Ziemi, do jego wiadomo ci dotar a w pe ni� � � � � � � � � � wspania o krajobrazu ksi ycowego.� �� � To, co rozpo ciera o si woko o, mo na by o nazwa arcydzie em. I to nie� � � � � � � � byle jakim! Osobliwe formacje skalne wznosz ce si nad kraw dzi krateru zdawa y� � � � � si nie podlega prawom grawitacji - bajeczne kszta ty wsparte by y na w skich� � � � � kikutach. A kolory! Na tej pustyni istnia y jedynie czer i biel, przywodz ce na� � � my l eksperymentaln fotografi . Graficzna doskona o zachwyci a Ronnebergera.� � � � �� � Odrzuci wszelkie hamulce. Czu si niezmiernie lekki, podskakiwa , mia si .� � � � � � � Teraz by to sir Parsifal Kolumb Magellan Livingstone Ronneberger i ta� wiadomo wprawia a go w ekstaz . mia si nie przestaj c skaka . Gdyby tylko� �� � � � � � � � odbi si z wystarczaj co du si , zeskoczy by z pewno ci w czer nieba,� � � �� �� � � � � p dz c dalej i szybciej przez ca y wszech wiat, szybciej ni wiat o i zwiewniej� � � � � � � ni nico , korpusku a czystego, rozedrganego szcz cia.� �� � � To by jego dzie . P niej nigdy ju nie by o tak samo.� � � � � Erozja Tu, w ogr dku, rozkoszowa si ciep em. Przesun le ak nieco w bok, aby� � � � �� � s o ce pada o mu wprost na twarz, i zamkn oczy. "Wystawa obraz w" w wykonaniu� � � �� � Tomity w a nie przebrzmia a, ale nie zdejmowa jeszcze z ucha s uchawki.� � � � � Ws uchiwa si w szum w asnej krwi, przypominaj cy odleg kipiel, po r owej� � � � � �� � toni w jego renicach przep ywa y jakie zm cenia, niczym ameby pod mikroskopem.� � � � � Przez chwil udzi si nadziej , e uda o mu si odegna przygn bienie, ale� � � � � � � � � � nie; za bardzo w ar o si w niego i rozros o - jak z o liwy nowotw r, kt ry� � � � � � � � przerzuca si w coraz to nowe rejony. Z ob udn za y o ci otula o go pow ok ,� � � � � � � � � � kt ra skutecznie powstrzymywa a dop yw wszystkiego, co mog oby go uszcz liwi .� � � � � � Rozejrza si woko o: dom i ogr d. Dalej z ty u takie same typowe domy i� � � � � ogr dki s siad w - dom za domem, ulica za ulic , wszystko znormalizowane. Nie� � � � mo na by o wpa na g upszy pomys , ni osiedlenie si w Stackleford, tej� � �� � � � � okropnej dziurze. Wszystkiemu by a winna Donna - tu si urodzi a i tu chcia a� � � � zamieszka ; mo e po to, aby pokaza innym, e zosta a on s awnego cz owieka. A� � � � � � � � � on te my la wtedy, e po trudach lotu i, pierwszych konferencjach znajdzie tu� � � � spok j.� A przecie powinien przewidzie , e ci ludzie nie nadaj si do niczego.� � � � � Sprawiali wra enie postaci z filmu fantastycznonaukowego, mieszka cy ma ego� � � miasteczka, kt rych m zgi kontroluj enigmatyczni OBCY. O tak, oni byli obcy.� � �

Ich tak zwana pospolito by a nadzwyczaj surrealistyczna, ich zachowanie i�� � rozmowy - znormalizowane i powielane, jak w zakl tym kr gu. Zadziwia a go ich� � � kolektywna nerwica przejawiaj ca si w chorobliwej sk onno ci do ycia w grupie,� � � � � w niedorzecznym perpetuum mobile patetycznej bezu yteczno ci. Gdyby by w jakim� � � � obcym kraju, atwiej by si zadomowi , gdy w a nie resztki swojsko ci w� � � � � � � zachowaniu tutejszych mieszka c w wyobcowa y go, oddali y od nich jeszcze� � � � bardziej. Odnosi wra enie, jakby tamci yli w wypaczonym wymiarze, kt rego� � � � skala zniekszta ci a ich nie do poznania. Ksi yc by mu bli szy, jego formu y� � � � � � bardziej zrozumia e, skala przejrzysta, agregaty reagowa y zgodnie z planem. Tam� � czu si jak u siebie w domu. W tym obcym miasteczku natomiast, zapl ta si w� � � � � paj czyn spo eczno ci, kt rej nitki alarmowe ju dygota y i nieokre lona plaga� � � � � � � � pe z a ju ku niemu, a on tkwi w tej pu apce, gdy musia zadba o Donn , kt ra� � � � � � � � � � za nic nie chcia a st d wyjecha . Czy by naprawd nie dostrzega a tej sieci� � � � � � utkanej z zawi ci i jowialnego fa szu?� � Powr ci pami ci do jednego z przyj . By o to w ubieg ym tygodniu.� � � � �� � � Nam wili go na te koktajle, tak niewinne z wygl du. Wypi je dla wi tego� � � � � spokoju, chocia nie przepada za alkoholem i spi si do tego stopnia, e� � � � � jeszcze dzi odczuwa luki pami ciowe. Nikt nie wspomnia mu nawet, co si wtedy� � � � � wydarzy o, nawet Donna - na ten temat panowa o wymowne milczenie, je eli nie� � � liczy kilku aluzji: to s owo, kt re pad o niebacznie, to spojrzenie, to zn w� � � � � znacz cy u mieszek. Nie by pewien, czy to tylko z udzenie, ale wydawa o mu si ,� � � � � � e ostatnio te u mieszki by y bardziej widoczne i zuchwa e. Zdali ju sobie� � � � � spraw , e go osaczali i to ich oczywi cie radowa o. Musieli go osiod a , gdy� � � � � � � sami byli mali. Ale dlaczego tak bardzo si denerwowa ? Przecie do wiadczy ju tego� � � � � � wielokrotnie: przykro ci, k opoty, obelgi, niezwykle intensywne, spada y na� � � niego z przera aj c moc , po czym zadomowia y si w nim, nie natrafiaj c na� � � � � � � aden skuteczny op r. Nigdy nie odczuwa tak silnie rado ci, czy szcz cia. Za� � � � � ka dym razem, kiedy ju mia si poczu szcz liwy, jego uwag odwraca y jakie� � � � � � � � � drobiazgi i wtedy - ciach, ciach, ciach - zaczyna y dzia a filtry, kt re� � � � wsuwa y si , jeden po drugim, pomi dzy niego a to szcz cie, do niego dociera y� � � � � ju jedynie szcz tki. Pozostawa a ja owa wiadomo , e on je zaprzepa ci . Po� � � � � �� � � � prostu brakowa o mu spontaniczno ci, umiej tno ci brania ycia na gor co. By za� � � � � � � ma o impulsywny. Tylko raz si przem g , gdy wyl dowa na Ksi ycu. W a nie wtedy� � � � � � � � � tama powstrzymuj ca w nim miech i szcz cie p k a tak, jak p ka torebka� � � � � � nasienna, gdy wreszcie nadchodzi jej czas. Stan niewa ko ci, unoszenie si w� � � powietrzu, wszech wiat - to wszystko nale y do ciebie! Jeste pionierem� � � ludzko ci! W kopalni szcz cia ty trafi e na g wn y ! Podejd cie do mnie,� � � � �� � � �� � k opoty, chod cie tu, ebym m g was zmia d y . Zrobi ...� � � � � � � � � - Art, kochanie, nie s yszysz mnie?� Psiakrew, czy naprawd nie mo na ju nawet mie chwili spokoju, aby odda� � � � � si rozmy laniom? Przyjemne my li zdarza y si tak rzadko!� � � � � - Tak, Donna, co si sta o? - jego g os nie zdradza niczego.� � � � - Przyjdziesz do domu? - Tak, za chwil .� Nie wstawa jednak z miejsca, zatapiaj c si ponownie w my lach. Szcz cie.� � � � � Wtedy je mia , trzyma mocno w zaci ni tych pi ciach. Ale p niej, na Ziemi,� � � � � � dosi g y go dawne niezmienne sk adniki jego ycia: frustracje, szoki,� � � � rozczarowania, defensywno . Do tego wszystkiego dosz o niepowodzenie ich�� � ekspedycji. Nie uda o im si nawet zbli y do radzieckiego robota ksi ycowego,� � � � � gdy ich lunach d uleg awarii. Nie by a to ich wina. ("Ronneberger, ten� � � � lunach d by w a ciwie niezniszczalny. Czy aby na pewno obs ugiwa go pan� � � � � � w a ciwie?" - "Ale tak, idioto!")� � � Po tych porywaj cych prze yciach na Ksi ycu zmieni si , tak samo zreszt� � � � � � jak Leontonow. wiat, kt ry nie by w stanie powt rzy owych kr tkich,� � � � � �

wspania ych chwil ani dotrzyma zawartych w nich obietnic, wyda mu si z czasem� � � � coraz mniej realny, nieistotny, skurczy si do wymiar w st ch ej poczekalni, w� � � � � kt rej siedzieli wbrew swojej woli wiedz c, e z Ksi yca wzywaj ich syreny.� � � � � Taki stan rzeczy rodzi oczywi cie problemy, a im wi cej problem w mieli ze� � � � wiatem, tym bardziej dystansowali si od niego, i tak dalej. Przypominali� � niestabilne kr gi regularne, zniszczone przez ich w asne sprz enie zwrotne. Obaj� � � borykali si z identycznymi k opotami, maj cymi ju raczej charakter� � � � psychologiczny ni socjologiczny - chocia kto wie? Pocz tkowo mogli jeszcze� � � wymienia mi dzy sob pogl dy na ten temat. Wsp lnie zaprezentowali si� � � � � �� wystarczaj co du , tak przynajmniej wygl da o. Ale Leo ju nie yje. Wersja� �� � � � � oficjalna podaje: wypadek. Ale on, Ronneberger, wie, e Leo po prostu wsiad w� � sw j odrzutowiec i wzni s si tak wysoko, a przesta o go nie powietrze.� � � � � � �� Dziwne, miejsce upadku wygl da o jak krater ksi ycowy.� � � Obraz krateru znik sprzed jego oczu, kiedy dobieg go ponownie g os Donny:� � � - Dlaczego nie przychodzisz? Czy musz ci wszystko powtarza ? Zrezygnowany� � podni s wzrok, spojrza na kobiet , kt ra uleg a w a nie kolejnej metamorfozie,� � � � � � � � przemieniaj c si z ukochanej ony w obc , dzia aj c mu na nerwy, osob .� � � � � � � � - S ucham ci - znowu sta si oficjalny.� � � � Podsun a mu pod oczy dwie suknie, zielon i niebiesk . - Kt r z nich mam� � � � � za o y na party u Ryan w?� � � � Ze sposobu, w jaki je trzyma a, nietrudno by o si domy li , e woli� � � � � � zielon . Chcia a tylko, by potwierdzi jej wyb r.� � � � Opad z powrotem na le ak i zamykaj c oczy wystawi twarz na s o ce.� � � � � � Za t niebiesk - powiedzia .�� � � � Notatka z pami tnika� Jak to jest mo liwe? Jestem jednym z najs ynniejszych ludzi na wiecie,� � � obiektem podziwu i zawi ci innych. Pisano o mnie w gazetach, pokazywano w� kronikach. Mam ca kiem niez e warunki zewn trzne, pi kn i m dr on , mi e� � � � � � � � � � dzieci. Jestem doktorem aeronautyki i pu kownikiem lotnictwa ameryka skiego.� � Przyznano mi wiele odznacze i obsypano zaszczytami. Objecha em ponad� � sze dziesi t kraj w na Ziemi i jako jeden z nielicznych stan em na Ksi ycu.�� � � �� � Nie mog r wnie uskar a si na warunki finansowe; gdyby zliczy wszystkie moje� � � � � � � dochody, to jestem w a ciwie milionerem. Mo na by rzec: wspania e, pe ne ycie.� � � � � � A jednak... a jednak tak naprawd szcz liwy by em tylko przez trzy tygodnie.� � � Ktokolwiek przeczyta moje notatki, niech zastanowi si nad tym, kiedy to by o i� � dlaczego tak uwa am.� Potyczka w czasie odwrotu

Odby o si ju trzydzie ci mi dzynarodowych konferencji prasowych. Dla� � � � � dziennikarzy krajowych zaplanowano ich dwadzie cia. Ta by a siedemnasta.� � Reporterzy udaj c zainteresowanie zadawali pozornie ciekawe pytania, ale to� zainteresowanie by o symulowane, a pytania by y te same co zawsze. Zaczyna o go� � � to ju mierzi . Zastanawia si , kiedy wreszcie - gdy by o to nieuchronne -� � � � � � wstanie babsko z "Idealnej gospodyni" albo podobnego szmat awca i chichocz c z� � zak opotaniem zapyta, jak tam w kosmosie wygl daj sprawy zwi zane z... hm...� � � � no... z higien . G upie g si. Mog y przecie zapyta go o promie orbity albo o� � � � � � � wielko przy pieszenia na kwadrat sekundy lub te o metody nawigacji, ale nie -�� � � zapyta y go o g wno. To w a nie by temat dla ludzi. To ciekawi o ca y wielki� � � � � � � nar d. Cyrkulacja zidiocenia nie mog a przecie ulec zak ceniu. Mo e chcieliby� � � �� � te dowiedzie si , w jaki spos b uda o mu si powstrzyma przez te trzy� � � � � � � miesi ce sp dzone na stacji orbitalnej i w rakiecie od sp kowania, ale� � � niezr cznie by o pyta o takie sprawy. Przenie li wi c ow ciekawo na inne� � � � � � �� tory i zainteresowali si kwesti trawienia. Niech yje ameryka ska warstwa� � � � rednia!� - Sir? Otrz sn si z zamy lenia i wr ci do rzeczywisto ci, ostatnio sprawia o mu� �� � � � � � � to coraz cz ciej powa ne trudno ci.� � � - "Alabama Courier", sir. Chcia bym si dowiedzie , jak pan sobie radzi� � � � podczas lotu z majorem Leontonowem? On pochodzi przecie z innego kraju,� pos uguje si innym j zykiem...� � � - Rzeczywi cie jest to ciekawy aspekt. Na poprzednich szesnastu� konferencjach prasowych poruszano go tylko pi tna cie razy - odpar nie kryj c� � � � sarkazmu, kt ry narasta w nim w miar kolejnych konferencji. W ten spos b� � � � u mierza swe podra nienie, wywo ane przez te g upie pytania. - Ale wracaj c do� � � � � � sprawy: major Leontonow m wi wietnie po angielsku, ma nawet lepszy akcent ni� � � pan. - No dobrze, sir! Ale czy w og le by o to potrzebne, eby lecia z panem? W� � � � ko cu to nasza stacja orbitalna, nasza rakieta. My, Amerykanie...� - ...g rujemy tak bardzo nad innymi narodami, e wszelka. wsp praca z nimi� � � staje si zb dna, czy tak? To pan ma na my li? - ton jego g osu sta si� � � � � � ostrzejszy. - Je eli tak, to jest pan kretynem. Ale mo e nie potrafi pan my le� � � � inaczej. Musia by pan ujrze Ziemi cho raz, przebywaj c w kosmosie. Wtedy nie� � � � � wida granic, a poszczeg lne kraje nie r ni si kolorami, ani nie s oznakowane� � � � � � wed ug przynale no ci do blok w wojskowych, jak w naszych szkolnych� � � � podr cznikach. Wtedy wida tylko b kitn kul . A Ziemia ma problemy, kt re� � �� � � � mo na rozwi za wy cznie dzi ki wsp pracy, sir. Dzi ki wsp pracy!� � � �� � � � � - Czy nie s dzi pan, e jest to teoria raczej filozoficzna ni polityczna? -� � � zapyta reporter z "Hartville Liberty".� - Bardzo rozs dne pytanie - zdo a si ju troch uspokoi . - Ale zale y to� � � � � � � � od tego, co pan rozumie pod poj ciem: polityka. Ja osobi cie nie uwa am, by� � � mia a to by powszechna walka o hegemoni , a wi c polityka si y, lecz raczej� � � � � d enie do r wnomiernego podzia u problem w jak r wnie rodk w technicznych,�� � � � � � � � gospodarczych oraz duchowych. M wi c to odczuwa niezadowolenie. Nie m g oprze si wra eniu, e jest to� � � � � � � � � jedynie Trzeciorz dna gadanina, sprawy, o kt rych inni m wili ju przed nim w� � � � spos b bardziej interesuj cy, e sta go tylko na frazesy, powierzchowne opinie,� � � � b ahe, oddalone o mile od sedna sprawy. Nie wypowiedzia adnej z my li, jakie� � � � k bi y si w jego umy le. Ale w a ciwie c takiego chcia powiedzie ? Zagubi�� � � � � � � � � � si ju zupe nie. Nat a umys , ale nic z tego nie wychodzi o. Czu , hak� � � � � � � � wzbieraj w nim w ciek o i poczucie w asnej bezsilno ci - i strach, e nie� � � �� � � � wytrzyma tego wewn trznego napi cia.� � - Dajcie mi spok j z waszymi idiotycznymi pytaniami - us ysza raptem w asny� � � �

g os, o nie spotykanym dot d stopniu agresywno ci. - Nie mam wi cej nic do� � � � powiedzenia. Dzia acie mi tylko na nerwy.� Wsta i otworzy drzwi, aby odej st d, byle dalej, byle dalej. C za� � �� � � rozkosz, oddala si st d, jeszcze troch , a uniesie si w g r , zupe nie jak� � � � � � � � wtedy. Nie ko cz ca si ta ma nr 1� � � � - A co b dzie, kiedy ten sen si sko czy, a pan jak dawniej stanie znowu� � � obydwiema nogami na Ziemi? - Nie mam jeszcze adnych okre lonych plan w na przysz o .� � � � �� Scherzo Prowadzi pewnie sw j lunach d po kamienistej r wninie Ksi yca. K tem oka� � � � � � dostrzeg , jak Leo podnosi na wysoko oczu Hasselblada i robi zdj cie. Ogarn o� �� � � go niezwyk e podniecenie i nie zastanawiaj c si nawet nad tym, co robi,� � � docisn do ko ca peda gazu. Pojazd wyrwa do przodu i w tej samej chwili�� � � � Ronneberger opu ci swoj os on przeciws oneczn ; jaskrawa biel ksi ycowej� � � � � � � � pustyni o lepi a go.� � - Co ty wyrabiasz? Uwa aj! - wykrzykn Leo. Nie, to by g os Donny, tak,� �� � � rzeczywi cie Donny.� Donna? Przepe niony uczuciem bezgranicznego przera enia przydusi raptownie hamulec� � � i szarpn kierownic . Mercedes zarzuci , przez chwil sun jeszcze po jezdni,�� � � � �� po czym wpad na s up telegraficzny. Pasy bezpiecze stwa przytrzyma y ich,� � � � nast pnie odrzuci y z powrotem, Ronneberger uderzy g ow bole nie o podg wek i� � � � � � �� wreszcie wszystko si uspokoi o.� � Opanowa o go znajome uczucie szoku, jedna cz rozumu m wi a mu: "To tytko� �� � � sen, to nie przydarzy o si tobie", a druga krzycza a: "Ale tak, to prawda,� � � � taka jest rzeczywisto "! I naprawd by a to rzeczywisto . Stan ten nie by�� � � �� � jednak dla niego czym nowym, otrz sn si wi c z niego dosy szybko.� � �� � � � Spojrza na Donn . Na szcz cie nic jej si nie sta o. Ku w asnemu zdumieniu� � � � � � dotkn j delikatnie, mimo e by a mu ju tak obca. Czy by wi c kocha j�� � � � � � � � � jeszcze? Cudowny moment! - Co ty wyrabiasz? - us ysza raptem jej g os pe en wyrzutu. - Chcesz nas� � � � pozabija ? Przy pieszy e tak raptownie, a p niej zamkn e podczas jazdy oczy -� � � � � �� � jej g os sta si znowu ostry. - Jak mo na wysy a rakiet na Ksi yc kogo� � � � � � � � �

takiego jak ty! Przecie ty nie potrafisz nawet prowadzi samochodu!� � A on ju my la ...� � � Bez s owa odpi pas bezpiecze stwa i wysiad z samochodu. Zatrzasn za� �� � � �� sob drzwiczki i wtedy u wiadomi sobie, jak bardzo dr mu r ce.� � � �� � Spojrza na szerok drog , kt r dopiero co przyjecha i kt ra wiod a prost� � � � � � � � � lini od horyzontu po horyzont. S upy telegraficzne sta y z dala od siebie, a� � � jednak trafi w jeden z nich. To by o typowe dla niego: na takiej drodze� � spowodowa wypadek, bez adnej przyczyny. Ka dy, kto by to zobaczy , uzna by go� � � � � za g upka. Na szcz cie w okolicy nie by o nikogo. Po obu stronach drogi� � � rozci ga a si pustynia, na kt rej strome formacje skalne, przypominaj ce� � � � � olbrzymie zabawki, wznosi y si ku niebu. T dy przebiega a granica pomi dzy� � � � � Arizon a Nowym Meksykiem. Tutejsze okolice przywodzi y na my l krajobraz� � � ksi ycowy, dlatego postanowi sp dzi tu urlop.� � � � Zupe nie nieoczekiwanie pust lini horyzontu przeci radiow z policyjny i� � � �� � w ci gu kilku minut zatrzyma si na jego wysoko ci po przeciwleg ej stronie� � � � � drogi. Z samochodu wysiad o dw ch policjant w, kt rzy podeszli do niego,� � � � spogl daj c na rozbitego mercedesa.� � - Ho, ho, nie lada wyczyn, trafi w sam s up! - powiedzia jeden z nich,� � � u miechaj c si przy tym szyderczo. - Za o si , e to nie by o takie proste.� � � � �� � � � Ronneberger kiwn tylko g ow , chocia wszystko w nim krzycza o: "Daj temu�� � � � � aroganckiemu sukinsynowi w g b !" Ale pomi dzy tym, co my la , a tym, co robi ,� � � � � � istnia a przepa , rozwieraj ca si od kilku tygodni coraz bardziej.� �� � � - Nazwisko, adres? - zapyta drugi policjant otwieraj c bloczek i wyjmuj c� � � d ugopis.� - Artur Ronneberger - odpowied przysz a z trudem.� � - Czy by ten Artur Ronneberger? - zapyta policjant z niedowierzaniem i� � obrzuci go badawczym wzrokiem.� - Tak - odpar lakonicznie.� Tamci spojrzeli po sobie w milczeniu i - rozumiej c si widocznie bez s w -� � �� odeszli. Do jego uszu dobiega y jeszcze s owa jednego z policjant w,� � � wypowiedziane nieco zjadliwie: - Dobrze, e na Ksi ycu nie ustawiano s up w telegraficznych. Na pewno by w� � � � nie trafi i... - reszty s w ju nie dos ysza . Znowu spojrza na drog ,� �� � � � � � biegn c ku horyzontowi prosto jak strza a. Tak wyra na, r wniutka i biegn ca do� � � � � � przodu by a kiedy linia jego ycia. Kiedy . Ale p niej doszed do horyzontu i� � � � � � wtedy okaza o si , e tam jest kres drogi, g boka przepa , w kt r zacz� � � �� �� � � �� spada . Jeszcze teraz w ni spada , ale wiedzia doskonale, e wkr tce uderzy o� � � � � � dno. Odwr ci si znowu w stron policjant w, miej c si szeptali co do siebie.� � � � � � � � � R wnie Donna parskn a nagle miechem, g o nym, niepowstrzymanym. Tak, to� � � � � � wszystko by o bardzo mieszne.� �

Nowo z fabryki sn w�� � Oto, co przy ni o mu si pewnej nocy.� � � Sta przy kasie supermarketu nale cego do sp ki z ograniczon� �� � � odpowiedzialno ci "Frustracje", aby zap aci , ale kasjer, kt ry by� � � � � � jednocze nie szefem firmy, nie chcia przyj od niego pieni dzy.� � �� � - Ale sk d, nie ma nawet o czym m wi - protestowa . - Jest pan naszym� � � � � najlepszym klientem i nie chcieliby my pana straci . Mo na by rzec, my wszyscy� � � yjemy z pana.� - S usznie, s usznie - odezwa y si liczne g osy gdzie z ty u. Spojrza� � � � � � � � baczniej i wtedy zauwa y , e obok kasjera zebra si w jednej chwili olbrzymi� � � � � t um. Rozpozna genera a Hancocka, kt ry czy ci jego ordery, pani Guilford i� � � � � � � pani Webster, jak r wnie wiele innych s siadek i s siad w, gadaj cych jedno� � � � � � � przez drugiego i spogl daj cych na niego niezwykle wymownie; swoich psychiatr w� � � Arnolda, Prokopa i Mendela, kt rych nigdy nie m g rozr ni , gdy wszyscy trzej� � � � � � mieli brody a la Zygmunt Freud, ca a za masa innych udzi, kt rych nie zna - z� � � � � pewno ci by o ich kilka tysi cy - siedzia a na zaciemnionej widowni, oczekuj c� � � � � � z napi ciem na najnowszy show Artura Ronnebergera.� - Panie i panowie! - odezwa si dono ny g os. - Z pewno ci wszystkich tu� � � � � � obecnych zainteresuj nowe wypadki, jakie przydarzy y si ostatnio naszemu� � � pechowcowi Arturowi. No wi c, uda o nam si zmontowa z bogatego materia u� � � � � wspania y program. Jestem przekonany, e nikt nie wyjdzie st d rozczarowany.� � � Fanfary zagra y napuszony sygna inauguracyjny, po czym na ekranie zacz y� � � pojawia si kolejno niezliczone katastrofy: Artur Ronneberger wpada swoim� � samochodem na s up telegraficzny; awanturuje si , pijany jak bela, w lokalu tak� � d ugo, a go stamt d wyprowadzaj ; niczym niewidomy idzie po omacku przez d ugie� � � � � mieszkanie i spada ze schod w; w stanie nietrze wym kosi traw na dzia ce i� � � � przecina sobie przy tym du y palec u nogi a do ko ci itd., itd. Wystawia� � � � siebie na po miewisko, a ludzie ryczeli z uciechy, klepali si po udach, wsysali� � w siebie jego g upi niezdarno , rosn c przez to coraz bardziej; tak, tak,� � �� � od ywiali si tym, yli z tego. Tylko Buster Keaton i Woody Allen siedzieli w� � � k cie przygn bieni, gdy on by od nich bardziej niezr czny i przedstawia� � � � � � posta a o niejsz ni oni. Nawet wierny Sandro Pansa zas pi si i odwr ci od� � � � � � � � � � � niego. Olbrzymi astronauta w bia ym kombinezonie, trzymaj cy w d oniach cudown� � � � czar Graala, wyszed przez boczne drzwi. Stanley Kubrick, ubrany w b kitn jak� � �� � kosmos koszul z wymalowan na niej liczb 2001, zagadn go: - Koniecznie� � � �� musimy nakr ci razem jaki dobry film fantastycznonaukowy. Pana pierwszy film o� � � Ksi ycu to czysta amatorszczyzna. Zupe ny niewypa .� � � Wkr tce ludzie wyszli z kina. Wszyscy przewy szali go co najmniej o po ow ,� � � � gdy uro li przecie jego kosztem. Przy wyj ciu ka dy z nich, u miechaj c si� � � � � � � � wynio le, wr cza mu jako napiwek drobny prezent. Otrzyma mi dzy innymi pajaca� � � � � na sznurku, kt ry by podobny do niego, krzywe zwierciad o, w kt rym wygl da� � � � � � zupe nie normalnie, oraz z ot , l ni c ikon przedstawiaj c Leo w trumnie.� � � � � � � � � I nagle, nie wiadomo dlaczego, ogarn go strach. Odwr ci si gwa townie i�� � � � � odszed st d, byle dalej, byle dalej - jak zwykle. Naprawd sprawia o mu� � � � rozkosz, kiedy si oddala . Prawie unosi si w g r , zupe nie jak wtedy.� � � � � � �

Strza z koz a� � Sta przy oknie wygl daj c na teren koszar. By o rnu duszno, nogi dygota y,� � � � � w uszach szumia o. Milcza .� � Genera Hancock siedzia za swoim l ni cym od chromu biurkiem, zastawionym� � � � patriotycznymi proporczykami. - Musi pan to zrozumie , Ronneberger. Kiedy wsta pan podczas konferencji� � prasowej i wyszed jakby nigdy nic, znie li my to jeszcze. Ale je eli w czasie� � � � wywiadu telewizyjnego zaczyna pan nagle p aka , to tego ju za wiele. Niech pan� � � tylko pomy li: nasz najlepszy astronauta, bohater narodowy zaczyna szlocha na� � oczach milion w telewidz w jak stara baba. Czy pan wie, jaki to szok dla tych,� � kt rzy brali z pana przyk ad, uwa ali pana za symbol wielko ci naszego kraju?!� � � � Nie jestem w stanie zrozumie pa skiego post powania. Wprawdzie pr bowa pan� � � � � wyja ni mi motywy, ale ja po prostu tego nie rozumiem. Niestety, musz� � � wyci gn konsekwencje. Chyba przyzna mi pan racj , Ronneberger?� �� � Przys uchiwa si tym wywodom jednym uchem. Tylko po tonie g osu Hancocka� � � � zorientowa si , e ostatnie zdanie by o skierowanym pod jego adresem pytaniem.� � � � Z kilkusekundowym op nieniem skin g ow .� �� � � - To wietnie - powiedzia z ulg Hancock. - Z pewno ci rozumie pan, e w� � � � � � tej sytuacji nie mamy ju dla pana zaj cia. Wykona pan swoje zadanie.� � � Oczywi cie b dzie to zwolnienie honorowe. S yszy pan, Ronneberger? Honorowe� � � zwolnienie. Naturalnie, e s ysza . Dziwi o go tylko, e nie odczuwa nawet goryczy,� � � � � tylko szok, przy kt rym jedna cz rozumu m wi: "To tylko sen, to nie� �� � przydarzy o si tobie", a druga krzyczy: "Ale tak, to prawda, taka jest� � � rzeczywisto !"�� Honorowe zwolnienie. Nie ma zaj cia.� Wyjrza na ulic , gdzie akurat wrzucano zawarto kilku kontener w do� � �� � mieciarki, kt ra po chwili odjecha a w nie znanym kierunku.� � � mie .� � adnego zaj cia.� � Monitor Poprosili, eby tu poczeka , a sami rozmawiali o nim w s siednim pokoju. Nie� � � wiadomo jednak, dlaczego nie wy czyli instalacji pods uchowej, w ten spos b�� � � m g przys uchiwa si ca ej rozmowie. Zabieg celowy, czy te przypadek? Nie� � � � � � � mia poj cia. Rozmowa dobiegaj ca z ma ego g o nika nie by a zbyt dono na, ale� � � � � � � � odk d przesta widzie , mia bardziej wyostrzony s uch.� � � � � Donna: Jak pan s dzi, doktorze, co mu jest? Czy mo e pan ju postawi� � � � diagnoz ?� W adczy g os: C , na razie przeprowadzi em kr tk rozmow z pani m em i� � � � � � � � nieco d u sz z pani . Jedyne, co zdo a em ustali do tej pory to fakt, e� � � � � � � � osi ga dosy du e warto ci w skali neurotycznej.� � � �

Donna: ... a wi c... (chrz kni cie)� � � Chwila ciszy. W adczy g os, teraz jeszcze o ton ostrzejszy: To nic nie znaczy. Wszystko� � brzmi gorzej ni jest naprawd . A je eli chodzi o dok adn diagnoz ...� � � � � � (niezrozumia e mamrotania). To wcale nie musi by depresja, jak pani� � przypuszcza. Mo e to by reakcja konfliktowa, a ci lej m wi c, reakcja na� � � � � � wyczerpanie. Pani rozumie: sam lot i wszystko to, co nast pi o p niej. W takim� � � przypadku sprawa wygl da aby nawet korzystnie, gdy terapia nie by aby� � � � skomplikowana. Donna: Dzi ki Bogu. A wi c istnieje...� � W adczy g os, ignoruj c j , kontynuuje wyk ad: Z drugiej jednak strony,� � � � � je eli dobrze interpretuj objawy przedstawione przez pani - nadwra liwo ,� � � � �� tendencja do zamykania si w sobie, marzenia dzienne itd. - to mo emy mie� � � r wnie do czynienia z rozwojem sensytywno - paranoidalnym po czonym ze� � �� zjawiskiem derealizacji... (mamrotania). Nie mog wykluczy neurozy� � schizoidalnej. Ten psychiatra chce chyba koniecznie wywrze dobre wra enie, po to u ywa� � � tego zawodowego argonu. Je eli ucieka si do takich chwyt w, to pewnie nie jest� � � � wiele wart. Zreszt , czego mo na spodziewa si po kim , kto zapomina wy czy� � � � � �� � urz dzenie akustyczne.� Donna: Czy to niebezpieczne? W adczy g os: Trudno jest nawi za kontakt ze schizofrenikiem, gdy� � � � � zazwyczaj otacza si on murem ochronnym. U atwia to jeszcze bardziej wiat� � � fantazji, w jakim zaszywa si pani m . Mam nadziej , e ten wiat go nie� �� � � � zniszczy... (kr tki kaszel). C , jak si pani sama zdo a a zorientowa podczas� � � � � � tego... ech... zaj cia w hotelu, m pani wykazuje ostre tendencje samob jcze.� �� � Poza tym stwierdzi em u niego silne uczucie lito ci nad samym sob . Wi e si z� � � �� � tym mo liwo targni cia na w asne ycie, jako forma ostatecznego protestu� �� � � � przeciw - jak on to ocenia - z emu traktowaniu go przez otaczaj cy wiat.� � � B dziemy musieli zadba o to, aby tam, gdzie go umie cimy, nie m g zrobi sobie� � � � � � nic z ego.� Donna: Ma pan na my li... cel gumow ?� � � W adczy g os: Je eli tak to pani nazywa, to owszem.� � � Jego? Do celi gumowej? W ten spos b mog post powa z kim innym, ale na� � � � � pewno nie z pu kownikiem Ronnebergerem? C oni sobie wyobra aj ! Hukn pi ci w� � � � �� � � st i z ust jego sp yn stek przekle stw.� � �� � G os, ju nie w adczy, lecz zdenerwowany: M j Bo e, instalacja pods uchowa� � � � � � nie by a wy czona! On wszystko... Ronneberger, czy pan tam jest? Czy pan nas� �� s yszy?� Na pewno nie z nim! Zaraz wyda swoim ludziom rozkaz, aby uj li tego� szale ca! Rozejrza si woko o. Gdzie adiutant?� � � � - Ronneberger, czy pan mnie s yszy?� Machinalnie pochyli si do przodu, przesun wy cznik.� � �� �� - Zrozumia em - zameldowa zwi le.� � �

Bilans Koniec z tob . Nawet nie wiesz, co masz robi . Przez ca e swoje ycie, okres� � � � szko y, studi w, s u by wojskowej, szkolenia astronautycznego, d y e -� � � � �� � � wiadomie lub nie - do jednego celu: polecie na Ksi yc. Owszem, mo na y dla� � � � � � takiego celu. Ale ty masz ju ekspedycj na Ksi yc poza sob ; sko czy a si� � � � � � � niepowodzeniem, a nast pna nie dojdzie pr dko do skutku. Nie masz teraz adnego� � � celu, oto dlaczego wypad e z szyn. Wyrzucili ci , bo nie ma ju dla ciebie� � � � zaj cia. I teraz ycie nie ma dla ciebie adnego sensu. Kto m g by powiedzie ,� � � � � � � e powiniene by po wi ci si yciu prywatnemu, ale r wnie tu ci si nie� � � � � � � � � � � powiod o. Trening dla astronaut w trwa zbyt d ugo. Donna i ty stali cie si dla� � � � � � siebie obcy, chocia nadal si kochacie. Lata studi w i tego niezmordowanego� � � treningu zrobi y z ciebie jeszcze wi kszego odludka ni by e dawniej. Wobec� � � � � innych ludzi jeste nieporadny, oni ci onie mielaj , pesz . A ty sam?� � � � � Sko czy e ju czterdziestk , przekroczy e ju ten magiczny r wnik ycia, za� � � � � � � � � � kt rym czas zaczyna ci y na cz owieku jak balast z o owiu i sprawia, e ka dy� �� � � � � � zwalnia swoje obroty. Od tej pory nie prze yjesz ju nic nowego. Dni nie b d� � � � si sk ada z prze y , lecz ze wspomnie . Tw j dywan ycia zosta ju utkany, a� � � � � � � � � � teraz jego kolory zaczynaj blakn . Dawniej widzia e zawsze jak drog ; albo� �� � � �� � do przodu, albo do g ry, dalej i dalej. Mo e nadajesz si jeszcze na bohatera� � � ksi ki, ale nie do ycia. A w og le - czy nie masz o sobie zbyt wielkiego�� � � mniemania? My lisz stale o Ziemi, jak widzia e przez iluminatory rakiety� � � � wiruj cej poprzez wszech wiat i wieczno , majestatycznej i niewzruszonej,� � �� pi knej w swoim b kicie - i ty, filozofuj ca mr wka, kt ra zgubi a drog do� �� � � � � � mrowiska i krzyczy o swoim strachu do lasu, tylko e las jej nie s ucha. Zbyt� � ma o znaczysz.� A jednak... Bierzesz zdj cie stoj ce na biurku i przygl dasz mu si d ugo.� � � � � Ech, inny wiat! To wasze lubne zdj cie. Oto ty sam, w kwiecie wieku, miejesz� � � � si , rado bije ci z twarzy, wolnej jeszcze od zmarszczek. Ale ty mu� �� � zazdro cisz, temu pe nemu optymizmu, beztroskiemu g upcowi na zdj ciu! A ta� � � � dziewczyna obok to Donna. Suknia lubna podkre la niezr wnany wdzi k jej� � � � smuk ego cia a, nachylonego ku tobie. Przypominasz sobie spojrzenie jej� � ciep ych, br zowych oczu, kt re sprawi o, e przeszy ci promie aru oraz urok� � � � � � � � � tej chwili, rozsadzaj cy wszystkie bariery. Patrzysz na to zdj cie, wiele� � obiecuj ce na przysz o . I NIC Z TEGO SI NIE SPE NI O. Jak e inaczej mog o� � �� � � � � � wygl da wasze ycie i jaki to przybra o obr t! Jak los m g do tego dopu ci ,� � � � � � � � � by taki lepy i oboj tny! Bo przecie nie zale a o to od was, na pewno nie od� � � � � � was! Znowu spogl dasz na t par licznych g upc w, kt rzy dr teraz, gdy� � � � � � � �� � twoja r ka dygocze - nie mo esz ju tego znie , to przekracza twoje si y.� � � �� � Zaczynasz j cze , nie mo esz tego pohamowa , to uchodzi z ciebie wbrew twojej� � � � woli, czujesz ucisk w piersi, dreszcz wstrz sa ca ym twoim cia em, i wreszcie -� � � nic na to nie poradzisz - opadasz twarz na biurko, kaj c, a zy lec� � � � � niepowstrzymanie. Nie ko cz ca si ta ma nr 2� � � � "Z pewno ci rozumie pan, e w tej sytuacji nie mamy ju dla pana zaj cia.� � � � � Wykona pan swoje zadanie. Oczywi cie b dzie to zwolnienie honorowe. S yszy pan,� � � � Ronneberger? HONOROWE zwolnienie".

Hiob Dr cymi r koma opiera si o umywalk , dysz c ci ko. To rzyganie wyko czy�� � � � � � � � mnie, pomy la . Wlepi wzrok w t , kwaskowo cuchn c brej , kt r wyrzuci z� � � �� � � � � � � � siebie konwulsyjnie, po czym bezw adnym ruchem odkr ci kran. Woda sp ukiwa a� � � � � wszystko, wiruj c nad samym odp ywem. Przez kr tk chwil wygl da o to jak� � � � � � � spiralna galaktyka. W rurze odp ywowej zabulgota o, rozleg si d wi k, najpierw� � � � � � pe ny, potem s abn cy, niczym parodia dysz cego cz owieka. Ronneberger zacz� � � � � �� poklepywa kraw d umywalki monotonnym, lecz gniewnym gestem, tak d ugo, a� � � � � d wi k usta .� � � Nast pnie uni s r k , aby dojrze zegarek. Kosztowa o go to wiele wysi ku.� � � � � � � � Wydawa o mu si , e cyferblat znajduje si pod wod , czu ko atanie w skroniach,� � � � � � � wszystko migota o mu przed oczyma. Wreszcie uda o mu si zogniskowa wzrok.� � � � P do trzeciej. Pora, kiedy dla samotnych noc staje si najbardziej okrutna,� � zw aszcza kiedy si jest w niechlujnym pokoiku hotelowym na Manhattanie, w Lower� � East Side. Reklama wietlna za oknem zalewa a go co trzy sekundy bladozielonym� � blaskiem. W tym przypadku r wnie by bezbronny.� � � Podczas nocy sp dzonych tu w hotelu (Ile by o ich w a ciwie? Co za r nica!)� � � � � ten hipnotyczny blask zdo a wbi si w jego umys . Widzia go nawet wtedy,� � � � � � kiedy zamyka oczy, dok adnie co trzy sekundy; serce bij c zieleni , jak we nie� � � � � narkotycznym. Ale to nie by sen narkotyczny, to by o jego w asne ycie, o wiele� � � � bardziej logiczne i straszne, koszmarna podr nie rokuj ca adnej nadziei na to,� � � e kiedy si zako czy.� � � � adnej nadziei? Naprawd ?� � Wzdrygn si , jakby poczu dotyk skalpela, kiedy jego wzrok pad na�� � � � yletk . Nie wiedzia nawet, kiedy wzi j do r ki. B yszcza a zach caj co,� � � �� � � � � � � gotowa w ka dej chwili wybawi go z k opotu.� � � Grzbietem d oni by teraz tu przy niej. Niebieskie y y pulsowa y jak� � � � � � zielonkawe wiat o za oknem, hipnotyzuj c, usypiaj c. To im poka e, jak bardzo� � � � � go skrzywdzili. B d przera eni kiedy go znajd , ale wtedy b dzie ju za p no.� � � � � � � Znajdzie sw j spok j, zas u y na to. Ostrze yletki przesun o si troch .� � � � � � � � � Zwyk e ci cie chirurgiczne, czysty koniec. Koniec bohatera kosmosu.� � Z g o nym przekle stwem odrzuci yletk , powstrzymany resztkami instynktu� � � � � � samozachowawczego. Dlaczego mia zrobi co , co by wygl da o jak przyznanie si do winy?� � � � � � Przecie nie on tu zawini ! Nie, winni byli oni. Hancock, prasa, opinia� � publiczna, nawet w pewnym sensie Donna. Zachichota szyderczo. O, nie. Nie da im tej satysfakcji.� Chwia si , nachylony nad umywalk ; zdezorientowany leming, kt ry jeszcze� � � � tym razem uszed mierci w odm tach oceanu. Mimo wszystko na tym wiecie� � � � zdarzaj si r wnie rzeczy wielkie i pi kne, pomy la . B d co b d jest� � � � � � � � � � � pu kownikiem Ronnebergerem, kt ry by na Ksi ycu. Lekko jak tancerz skaka wok� � � � � � l downika, kt ry na tle tej bia ej jak wapno pustyni wygl da jak filigranowa� � � � � zabawka. Ka dy jego krok mia odcisn tu lad dla potomnych, lad na piasku,� � �� � �

kt ry by by obrazem mijaj cego wiata. T dy przechodzi Artur Ronneberger.� � � � � � Ziemia znajdowa a si pod nim i migota a zielonym wiat em. Oszo omiony zamruga� � � � � � � oczyma, a Ziemia przeobrazi a si w odbicie jego twarzy, roz wietlanej� � � regularnie wiat em neonu. Pi kne by y wspomnienia, ale c z tego, skoro stale� � � � � dawa a o sobie zna rzeczywisto .� � �� Westchn i odwr ci si na bok. Prze cierad o na ku by o skopane. Na�� � � � � � �� � chwil powr ci my l do s odkiej Murzynki posiniaczonej na ca ym ciele i� � � � � � � poj kuj cej z rozkoszy z niezwyk rutyn . P godziny temu odesz a, aby u kogo� � �� � � � � innego zarobi jeszcze troch pieni dzy. Jej siostry i bracia byli za m odzi, by� � � � kra , a z czego przecie trzeba y ! Da jej dwa razy wi cej ni za da a,�� � � � � � � � �� � gdy by a podobna do niego: urodzi a si pod z gwiazd . "We , b dziesz mog a� � � � �� � � � � darowa sobie tego drugiego", powiedzia , a ona odpar a: "Sentymentalny z ciebie� � � staruszek. Takiego jak ty szybko zgnoj ". Dawno ju nie spotka kogo tak mi ego� � � � � jak ona. By pewien, e kt rej nocy i ona b dzie mia a pecha; natknie si na� � � � � � � kogo , kto j zabije. Normalna kolej rzeczy.� � Ta wczoraj nie by a sympatyczna. Wykrzykiwa a mu w twarz takie rzeczy, e� � � wola o tym zapomnie . By jeszcze ten facet, kt ry napad na niego, kiedy on� � � � � szed normalnie ulic i wybi mu kilka z b w, bo nie znalaz u niego pieni dzy.� � � � � � � Wszyscy nim pomiatali, dlatego w a nie, e by takim pechowcem. Najlepiej nie� � � � pami ta o przykrych sprawach, nie jest to jednak atwe, kiedy le y si w ku i� � � � � �� zamiast usn , rozmy la si stale o swoim yciu. Gdyby mo na by o nie patrze na�� � � � � � � ten ca y m tlik! Wszystko, co widzia , odwraca o jego uwag od wspomnie . A czy� � � � � � istnia o co na tyle warto ciowego, eby po wi ci wspomnienia? Znowu spojrza� � � � � � � � do lustra na t ruin cz owieka, o twarzy obrz k ej, pooranej zmarszczkami, o� � � � � podkr onych oczach - i rozpacz zaatakowa a go od nowa. Co za wrak z niego! Nie�� � m g ju znie widoku swego odbicia, musi je zniszczy ! Co jakby j k wyrwa o� � � �� � � � � mu si z krtani i z ca ej si y ugodzi g ow w lustro.� � � � � � Kiedy wr ci a wiadomo , wok niego by nieprzenikniony mrok. Tam, gdzie� � � �� � � mia oczy, czu przera liwy b l. Krew ciep stru k sp ywa a po twarzy. C� � � � �� � � � � � zrobi najlepszego? Kr ci si po omacku od ciany do ciany. Czy naprawd� � � � � � � przydarzy o si to jemu? I wreszcie przyszed szok.� � � - Ratunku! - wrzasn na ca e gard o. - Pom cie! Jestem lepy!�� � � � � Kto za omota gniewnie w cian .� � � � � - Pom cie mi! - krzykn . - Prosz !� �� � - Zamknij si ! - rykn g os z s siedniego pokoju.� �� � � Osun si na kolana i po omacku zacz przeszukiwa pod og . Gdzie ta�� � �� � � � yletka?� Przej cie� Obudzi si i przez d u sz chwil usi owa zebra my li. Co to za� � � � � � � � � � pomieszczenie? Potem przypomnia sobie: by przecie w bazie ksi ycowej, kt r� � � � � � zbudowano, kiedy on i Leo odnale li robota pozaziemskiego. Tak jest, na pewno!� Zirytowany potrz sn g ow . Lot z Ziemi na Ksi yc da mu si widocznie nie le� �� � � � � � � we znaki, gdy nie pami ta z niego nic a nic. W og le nic nie pami ta . Okres� � � � � � dziel cy lot od jego obecnej wizyty w bazie ksi ycowej okryty by g stym tumanem� � � � mg y. Ale to nie mia o w a ciwie adnego znaczenia. Najwa niejsze, e teraz czu� � � � � � � � si rze ki i by dny czynu; jak cz owiek, kt ry po d ugich wahaniach podj� � � �� � � � ��

wreszcie decyzj .� By o jednak co , co nie dawa o mu spokoju: nigdzie nie widzia wiat a. Wok� � � � � � � niego zalega y nieprzeniknione ciemno ci. Z pewno ci jaki defekt instalacji� � � � � o wietleniowej. Podni s si i zacz obmacywa ciany pomieszczenia, kt re� � � � �� � � � wkr tce wyda o mu si jakby znajome. Ale to na pewno z udzenie! Pod oga, sufit i� � � � � wszystkie ciany by y wy o one czym elastycznym. Skin g ow z uznaniem. Dobry� � � � � �� � � pomys , to uchroni przed zranieniem, gdyby kto poruszy si nieostro nie i� � � � � polecia w k t. Przy minimalnej grawitacji panuj cej na Ksi ycu, mog o si to� � � � � � zdarzy w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Wyposa enie by o prawdziwie� � � sparta skie: tylko ko. Ale baza ksi ycowa to w ko cu nie hotel "Hilton".� �� � � Przede wszystkim musi za wszelk cen wydosta si z tej ciemnej dziury.� � � � Zadziwiaj co pewnie ruszy w stron drzwi, ale ju po chwili zakl . Drzwi by y� � � � �� � zamkni te. Cholerni g upcy! No tak, przypomnia sobie, to przecie drzwi� � � � grodziowe. Oczywi cie, musz by zamkni te, aby w przypadku zderzenia z� � � � meteorytem tylko jeden przedzia utraci tlen, a nie ca a baza - ale ostatecznie� � � mogli mu przecie powiedzie , jak si je otwiera. A tak, tkwi tu nieruchomy jak� � � � jaki pocz tkuj cy uczniak. 0 tym nie pomy leli, nie zadali sobie tyle trudu!� � � � Czy by mia do czynienia z samymi g upcami? To niedopuszczalne, eby w ten� � � � spos b odnosili si do niego! Wezbra w nim niezrozumia y gniew.� � � � - Cholerni idioci! - krzykn , wal c w drzwi i kopi c w nie nogami jak�� � � szaleniec. Miota przekle stwa, nie zwracaj c uwagi na to, e ochryp ju od tego� � � � � � krzyku. - Wypu cie mnie st d, cymba y! My licie, e w ten spos b pozb dziecie si�� � � � � � � � mnie? S yszycie, gnojki?� Umilk na chwil , kiedy z zewn trz dobieg go przyt umiony g os z megafonu:� � � � � � "Tu stanowisko monitora. Napad sza u w numerze 1217. Potrzebny piel gniarz.� � Poda redni dawk neuroleptyku. Powiadomi doktora Jenningsa. Koniec".� � � � � O co tu chodzi? Nic z tego nie zrozumia . Zas yszane s owa p cznia y mu w� � � � � g owie, ulega y zniekszta ceniu, chocia i tak by y ju niejasne, tak, niejasne,� � � � � � wytr ca y z r wnowagi.� � � - Przesta cie wreszcie bredzi ! - rykn . - Radz wam wypu ci mnie st d� � �� � � � � albo dam wam niehonorowe wym wienie! Zreszt niech ju b dzie honorowe, ale� � � � wyrzuc was naprawd ! Wy, wy...� � Zabrak o mu odpowiedniego wyzwiska, aby wyrazi przepe niaj c go� � � � � w ciek o . Jeszcze szuka w pami ci tego wyrazu, kiedy nagle drzwi si� � �� � � � otworzy y, a w progu dostrzeg m czyzn - nie, raczej wyczu jego obecno , gdy� � � � � �� � nadal nic nie widzia .� - Niech si pan uspokoi, Ronneberger - odezwa si tamten znu onym g osem.� � � � � Bezczelno tego typa niemal odebra a mu mow . Zaczepia go jak pierwszego�� � � lepszego mieciarza!� - Generale Ronneberger, je li aska! - sykn gniewnie, podnosz c zaci ni te� � �� � � � pi ci.� Zupe nie nieoczekiwanie m czyzna pad mu w ramiona i wtedy poczu na prawej� � � � d oni jak ciep , lepk ciecz. Krew! B yskawicznie wyskoczy na korytarz,� �� �� � � � zatrzaskuj c za sob drzwi.� � Co musia o si sta ! Na pewno jaki meteoryt uderzy w stacj . Ten� � � � � � � nieznajomy wykazywa wyra ne skutki dekompresji wybuchowej.� �

Dobrze chocia , e on sam nie ucierpia w tej gro nej sytuacji. Zachowa� � � � � nawet godn podziwu zimn krew - jak zwykle. W poczuciu satysfakcji z samego� � siebie wyprostowa si i skierowa ku centrali. Nadal otacza a go absolutna� � � � ciemno , mimo to jednak szed pewnym krokiem. Widocznie le a zbyt d ugo na�� � � � � s o cu; w takich przypadkach mo na o lepn , ale zazwyczaj nie trwa to d ugo.� � � � �� � Zreszt , im d u ej my la o tym, co dzieje si wok niego, tym cz ciej odnosi� � � � � � � � � wra enie, e chyba co widzi.� � � Oto idzie teraz d ugim szybem z szarej, grubej na cal, p yty stalowej. Na� � cianach po yskuj wielobarwne urz dzenia kontrolne, b d ce bez wyj tku ostatnim� � � � � � � krzykiem techniki. W tym momencie przysz o mu do g owy, e przecie mogli tu� � � � zadba o wie e powietrze. Czu jak dziwn wo , prawie jak w szpitalu. Potem� � � � �� � � pomy la , e to pewnie ta nowa, niepalna mieszanka powietrzna. Na pewno� � � przechodzi teraz obok innych ludzi. Po piesznie uni s r ce i w regularnych� � � � odst pach czasu zacz salutowa . Nie widzia wprawdzie tych ludzi, ale za to� �� � � oni widz jego, a po co kto ma potem m wi , e genera Ronneberger jest tak� � � � � � zarozumia y, i nawet nie chce mu si salutowa .� � � � Ka dy kolejny krok wp ywa na popraw jego samopoczucia. Znowu, jak kiedy ,� � � � � przepe nia a go wiara, e potrafi unie si w g r , lekko jak ptak. Ta wiara� � � �� � � � krzep a w nim, za mia si . Tak, oto rozkoszuje si nim znowu, tym cudownym� � � � � uczuciem, kt rego nie mo na nawet okre li .� � � � Szcz cie. Ka da sekunda tego uczucia warta jest tyle co rok ycia.� � � Skaka , mia si . Oto jego stacja. O, gdyby nie on, nie zosta aby� � � � � zbudowana, na pewno nie. Tylko ludzie tacy jak on tworz post p ludzko ci.� � � Pionierzy. Parsifal Kolumb Magellan Livingstone Ronneberger. Parsifal Kolumb Magellan Livingstone Ronneberger. Te imiona d wi cza y mu w g owie jak odg osy dzwonu. Upaja si ich� � � � � � � brzmieniem. Do pe nego triumfu brakuje jeszcze tylko Lea Leo? Ale on przecie -� � otch a rozwar a si nagle, niewiarygodnie g boka - nie yje. Przystan .� � � � �� � �� Bzdura, jak to nie yje? Ale nie, Leo przyleci najbli sz rakiet . W a ciwie� � � � � � � powinien ju tu by . Wkr tce znowu przejd si razem po Ksi ycu, podziwiaj c� � � � � � � jego krajobraz, i znowu wszystko b dzie tak jak dawniej.� A w og le po co czeka tu na niego, trac c tylko czas? U wiadomi sobie� � � � nagle, e ma przecie na sobie skafander kosmiczny. Mo e wi c opu ci stacj w� � � � � � � ka dej chwili. Leo dogoni go potem. Tak, to wspania y pomys ! Uczucie szcz cia� � � � spot gowa o si na sam my l o tym, e ju za kilka sekund ponownie dotknie� � � � � � � stopami powierzchni Ksi yca. Po omacku przesun r k po cianie, a trafi na� �� � � � � � d wigni .� � W tym momencie z drugiego ko ca korytarza dobieg go gro ny tupot n g.� � � � - Do diab a, on jest przy oknie! Je eli skoczy, nic z niego nie zostanie!� � Dwana cie pi ter! Musimy go powstrzyma !� � � Nic z tego nie zrozumia , ale u miechn si . To pewnie Leo biegnie za nim -� � �� � poczciwy, stary Leo, tak bardzo podniecony, e przeszed na sw j j zyk ojczysty.� � � � - Chod , Leo! - zawo a . - Jeszcze tylko kilka krok w! Przekr ci d wigni i� � � � � � � � stan na progu luzy. Parsifal Kolumb Magellan Livingstone Ronneberger, w�� � � promieniej cy ze szcz cia bohater, za mia si i - zrywaj c w ten spos b� � � � � � � ostatnie wi zi z Ziemi - wyskoczy na te nie znane niwy, gdzie czeka o go� � � � wieczne szcz cie.� Nareszcie unosi si znowu w powietrzu, jak wtedy.� �

Prze o y Mieczystaw Dutkiewicz� � �