uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 879 436
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 122 034

Karl Michael Armer - Okrazenia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :79.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Karl Michael Armer - Okrazenia.pdf

uzavrano EBooki K Karl Michael Armer
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 18 z dostępnych 18 stron)

Karl Michael Armer - Okr enia�� 9 lipca, godzina 18.00 Jak w ka dy pi kny, letni dzie serce Roberta Forstera przepe nia a gorycz.� � � � � Kolory wydawa y mu si zbyt jaskrawe, a ludzie zbyt weseli. W takie dni jak ten,� � szczeg lnie bole nie odczuwa swoje siedemdziesi t lat. Pancerz, kt rym� � � � � oddziela si od wiata zewn trznego, pokrywa kolejne warstwy smutku i� � � � � w ciek o ci.� � � Dzisiejszy dzie by nawet gorszy od innych. Pogoda i krajobraz odznacza y� � � si t nierzeczywist perfekcj poczt wkow , jak osi ga si tylko wtedy, kiedy� � � � � � � � � wcale nie jest zamierzona. Niebo by o tak wysokie, b kit tak g boki, e ycie� �� �� � � stawa o si jedn wielk obietnic . Wszelkie nadzieje, nawet te najbardziej� � � � � z udne, wydawa y si dzi mo liwe do spe nienia. Oczywi cie, o ile by o si� � � � � � � � � wystarczaj co m odym. Bia e jachty unoszone s ab , popo udniow bryz kr y y� � � � � � � � �� � leniwie po Chiemsee, niemal pozbawione si y ci enia, jak ob oki na niebie.� �� � Pomi dzy nimi ta czy y wielobarwne agle amator w windsurfingu; weso e punkciki� � � � � � przywodz ce na my l obrazy impresjonist w. Na cyplu wrzynaj cym si w morze� � � � � pas y si krowy. Metaliczny d wi k ich dzwoneczk w tworzy dyskretny, ale sta y� � � � � � � akompaniament do filmu wy wietlanego przed oczyma Forstera. W tle widnia� � precyzyjnie wyt oczony zarys a cucha Alp ukoronowanych b yszcz cymi w s o cu,� � � � � � � pokrytymi niegiem, wierzcho kami. Taki to by dzie .� � � � - G wno - odezwa si Forster.� � � I poniewa to, co powiedzia , spodoba o mu si , powt rzy :� � � � � � - Co za cholerne g wno!� M oda kobieta, siedz ca obok na nabrze nej awce, popatrzy a na niego ze� � � � � zdziwieniem. Wyzywaj co odparowa spojrzenie. By o mu wszystko jedno, co sobie o� � � nim pomy li. Dla niej by i tak tylko starym dziwakiem.� � - Nigdy nie m wi pani do siebie? - zachichota . - A ja tak. Przynajmniej� � rozmawiam wtedy z kim , kogo lubi .� � Wsta a z awki i odesz a. Mia a adne nogi i uroczy ty eczek. Zupe nie jak� � � � � � � Barbara przed laty, kiedy byli jeszcze m odzi. Na odludnej, greckiej wysepce� znajdowa a si niewielka zatoka. Wy oni a si z turkusowej toni Morza� � � � � Egejskiego, jej smuk e cia o po yskiwa o w s o cu wilgoci . Odrodzenie Afrodyty,� � � � � � � bogini mi o ci, kap anki ich tajemnego kultu miodowego miesi ca. By a tak� � � � � o lepiaj co m oda, e wydawa a si nie miertelna. Trzydzie ci lat p niej� � � � � � � � � pope ni a samob jstwo. Co si nie uda o? I dlaczego? Na mi o bosk , dlaczego?� � � � � � �� � D o Forstera cisn a mocniej lask , zamruga powiekami, usi uj c pozby si� � � � � � � � � � wilgotnej mgie ki przed oczyma. Sp jrz tylko na siebie! Co z ciebie za� � sentymentalny, stary dure ! Bez stylu i godno ci. Kr cisz si tu tylko i� � � � obra asz innych!� Jego rozmy lania przerwa Samson, warcz c g ucho. Wielki bernardyn zbudzi� � � � � si ze snu i rozejrza wok siebie pa aj cym wzrokiem. Wygl da na� � � � � � � zdezorientowanego. Po kilku chwilach wyda z siebie d wi k przypominaj cy do� � � � z udzenia ludzkie westchnienie, a nast pnie z o y ponownie na apach sw j� � � � � � � olbrzymi eb.� - I co, grubasie, znowu przy ni y ci si te stare, dobre czasy, tak?� � � Pog aska psa po grzbiecie, zaskoczony przyp ywem sympatii, jak nagle poczu do� � � � � niego. Jak bardzo przerzedzi a mu si sier . I na pysku by ju prawie bia y.� � �� � � � Bernardyn mia ju ponad jedena cie lat, co - tak przynajmniej m wi - odpowiada� � � � � 77 latom u cz owieka.�

To biedaczysko jest nawet starsze ode mnie, pomy la Forster. Byli dwoma� � mamutami w tym wiecie pe nym sprytnych, m odych ludzi, kt rzy na razie nie� � � � dopuszczali do siebie my li, e kiedy i oni b d pochyleni, zm czeni.� � � � � � - Odpadki, oto czym jeste my, Samsonie - powiedzia . - Odpadki jakiego� � � n dznego gatunku. Nic, co mog oby zainteresowa historyk w i wiat ych� � � � � � biograf w, jeste my przypadkiem jedynie dla mieciarzy. Chod my st d - zanim nas� � � � � wywioz na wysypisko!� Nachyli si po smycz, uwi zan wok metalowej nogi awki, gdy wtem� � � � � � bernardyn skoczy jak oparzony i zacz w ciekle ujada . Sta teraz rozdygotany� �� � � � przed Forsterem, jak przed niebezpiecznym wrogiem, rozdziawiaj c szeroko� nabieg e krwi lepia.� � � Forster zatoczy si , przera ony i zupe nie zbity z tropu. Poczu zawr t� � � � � � g owy, jak przy chorobie morskiej. To by o niesamowite. Co tu si dzia o? Co� � � � � rwa o go w ca ym ciele, jak gdyby operowano go bez znieczulenia. A wi c tak� � � wygl da mier . Dziwne. Nogi ugi y mu si w kolanach. Opad z powrotem na awk .� � � � � � � � Raptem wszystko min o.� - Spokojnie - odezwa si machinalnie Forster do psa. - Spokojnie... zawaha� � � si przez chwil usi uj c przypomnie sobie jego imi - Samsonie.� � � � � � W polu widzenia pojawi a si wykrzywiona kurczowo r ka. Ogarn o go� � � � przera enie, kiedy zorientowa si , e to jego w asna r ka, poruszaj ca si� � � � � � � � jakby samoistnie. Na jego oczach d o wykona a jakie dziwaczne, skomplikowane� � � � gesty, jakby w jakim tajlandzkim ta cu rytualnym. Odni s wra enie, jakby nie� � � � � by a to rzeczywisto , lecz film ogl dany na monitorze - ogl dany w spos b� �� � � � rzeczowy, z zainteresowaniem godnym naukowca. Czy bym zwariowa ? - zastanowi si Forster z nienaturalnym spokojem, id cym� � � � � w parze z szokiem... - Nie - odpar w jego g owie jaki obcy g os.� � � � I w ten oto spos b kontakt Forstera z przybyszem pozaziemskim by niezwykle� � kr tki, bowiem momentalnie straci wiadomo .� � � �� 9 lipca, godzina 18.20 Od kilku minut Forster by znowu przytomny. Jego wzrok spoczywa nieruchomo� � na niewielkiej, bia ej chmurce, tkwi cej na niebie niczym niezrozumia e� � � pozosta o ci po jakim sygnale dymnym. W g owie czu d wi cz c cisz , jaka� � � � � � � � � � zwykle nastaje po eksplozji lub ostatnim, szalonym crescendo symfonii, kiedy piersi rozrywa nadmiar uczu i trudno jest zdecydowa si na jedno z nich.� � � Pustka przeci enia.�� Usi owa przypomnie sobie to wszystko, co w g os przekaza mu w ci gu� � � � � � � ostatnich minut. - A wi c jeste przybyszem pozaziemskim - powiedzia powoli: - Takim E.T. w� � � moim m zgu - w charakterystyczny dla siebie spos b zachichota . - To doprawdy� � � zdumiewaj ce. Science fiction w programie na ywo.� � Nie otrzymawszy odpowiedzi, wzruszy ramionami i ca swoj uwag skierowa� �� � � � ponownie na urlopow sielank , kt rej tak bardzo nienawidzi . Krajobraz by� � � � �

egzotyczny, zaludniony m odymi, zdrowymi humanoidami. Nie mia z nimi nic� � wsp lnego. I to ju od wielu lat.� � - No wi c - odezwa si . - Witam w bractwie obcych. Poczu , jak uderza we� � � � � fala konsternacji. - Czy by nie by cz owiekiem z Ziemi? - zapyta go g os.� � � � � � - By em nim przez kilka lat - odpar Forster. - Ale teraz jestem ju stary,� � � a starzy ludzie to obcy na tym wiecie. Jeste my odizolowani tak dok adnie, e� � � � r wnie dobrze mogliby my mieszka na innej planecie. Tamci twierdz , e� � � � � znajdujemy si gdzie na zewn trz, ale jest to im ca kowicie oboj tne. ycie� � � � � � toczy si nadal bez naszego udzia u. Nie mamy adnego wp ywu na to, co si� � � � � dzieje. Jeste my tylko widzami, wyobcowanymi z naszego w asnego wiata. Z tego� � � powodu jeste my obaj obcymi na tej planecie.� - Rozumiem - powiedzia g os po kr tkiej przerwie. - Rozumiem.� � � Forster m wi dalej, uniesiony gniewem:� � - Pomi dzy nami jest tylko jedna r nica: spotkanie przybysza z innej planety� � zwyk o si okre la jako spotkanie pierwszego stopnia, a starzenie si to� � � � � najcz ciej kontakt ostatniego stopnia. - Jeste rozgoryczony.� � - Owszem, jestem. Starzenie si nie jest niczym weso ym.� � - Ale przecie m g by rozkoszowa si tymi latami. Jeste cz owiekiem� � � � � � � � maj tnym, wykszta conym, mieszkasz w pi knej okolicy. Powiniene czu si� � � � � � szcz liwym.� - Tak, powinienem. Ale tak nie jest. I to w a nie doprowadza mnie do sza u.� � � Chcia bym by szcz liwy, ale to mi si nie udaje. Co jest ze mn nie tak. Taki� � � � � � ju ze mnie dure , e nie potrafi by nawet szcz liwy - rozp aka si . -� � � � � � � � � Popatrz na mnie! - krzykn zrozpaczony, ocieraj c sobie twarz du , niebiesk�� � �� � chustk . - Dawniej nigdy nie p aka em, a dzi ma si na sam widok m odej pary� � � � �� � � z dzieckiem, gdy to przypomina mi moj m odo . - Z o y z powrotem chustk ,� � � �� � � � � niezwykle powoli, dok adnie. - Bardzo mi przykro.� - Ju dobrze - odpar przybysz.� � 10 lipca, godzina 9.30 Pora by a jeszcze wczesna, ale na taras kawiarni "Panorama", gdzie Forster� jad niadanie, sp ywa ju z nieba ar. Lekka bryza ch odzi a go od czasu do� � � � � � � � czasu, a jednak Forster si poci . Parasolki by y le rozmieszczone i rzuca y� � � � � cie na drog , podczas gdy stoliki wystawione by y na pastw pra cych promieni� � � � �� s onecznych.� Jak zwykle Forster siedzia sam przy stoliku. Usi owa ustawi parasolk� � � � � tak, eby spe nia a swe zadanie, ale brakowa o mu si , nie m g ruszy si z� � � � � � � � � miejsca. Nikt z obecnych nie przyszed mu z pomoc .� � Kiedy chwyci fili ank z kaw , spostrzeg , e r ce dr mu z wysi ku. Nie� � � � � � � �� � m g nad tym zapanowa . By obserwowany.� � � � - Nie troszcz si o mnie! - powiedzia g os.� � �

Forster zebra my li.� � - Wiem, e tu jeste . Znajdujesz si we mnie. U ywasz mojego m zgu jako� � � � � encyklopedii. Wodzisz za mn wzrokiem, niezale nie od tego, co robi . To twoje� � � "nie troszcz si o mnie" to po prostu niedo stwo umys owe.� �� � - Nie pozwalaj sobie za du o, ty nieokrzesany osobniku! - g os sta si� � � � raptem mocny, agresywny. - Uwa aj na to, co m wisz! - R ka Forstera drgn a,� � � � wylewaj c gor c kaw z fili anki na drug r k . B l by piek cy. - Znajdujesz� � � � � � � � � � � si pod kontrol , rozumiesz? A wi c zachowuj si przyzwoicie. Sp jrz na swego� � � � � psa! On wie, co znaczy by pos usznym.� � Ty przekl ty sukinsynu, pomy la Forster w nag ym przyp ywie gor cej� � � � � � nienawi ci. Ty przekl ty sukinsynu z kosmosu. Ja nie jestem twoim bernardynem!� � Nie pozwol , by mnie tak traktowa !� � � - Hau, hau - odezwa si szyderczo przybysz, po czym przerwa kontakt.� � � 10 lipca, godzina 9.50 - No dobrze - wys a Forster wiadomo do wn trza. - Mo e za bardzo ponios y� � �� � � � mnie nerwy. Zapomnijmy o tym, co? Nie mia em nic z ego na my li. Porozmawiajmy� � � sobie znowu! Daremnie czeka na odpowied .� � - Hej, ty... - Forster u wiadomi sobie nagle, e nie zna imienia swego� � � naje d cy. - Odezwij si !� � � Przybysz milcza w dalszym ci gu.� � - Aha, superm zg galaktyczny d sa si . Jakie to atawistyczne. A ja my la em,� � � � � e jeste m drzejszy, bardziej zr wnowa ony.� � � � � W tym momencie zarejestrowa jak s ab emocj , kt rej nie potrafi� �� � � � � � sklasyfikowa , jakkolwiek wyda a mu si znajoma. By a to jednak jedyna reakcja� � � � przybysza. Ku swemu zaskoczeniu Forster poczu uk ucie alu. Zda sobie nagle spraw ,� � � � � e brakuje mu g osu w ciek ego naje d cy. Wola ju sp r ni ca kowity brak� � � � � � � � � � � komunikacji. Nas uchiwa teraz bacznie, ale po pewnym czasie da za wygran . Znowu by� � � � � sam. - W takim razie mo esz mnie poca owa gdzie - mrukn . Skin na kelnera,� � � � �� �� ale ten udawa , e go nie widzi. Stara sztuczka. Wszystko jak dawniej.� � Opu ci d o zawis niezgrabnie w powietrzu i nakry ni drug r k . To� � � � �� � � � � � by a pozycja najbardziej bezpieczna, teraz dr enie usta o. Odchyli si do ty u� � � � � � i przeni s wzrok na wod , po kt rej przep ywa w a nie ab d . Dwie proste jak� � � � � � � � � � � strza a linie jego ladu, uk adaj ce si w liter V, po yskiwa y na spokojnej,� � � � � � � � zielonkawej toni. ab d sprawia wra enie dumnego z siebie. By m ody.� � � � � � �

10 lipca, godzina 19.30 Forster by wyczerpany. Od rana mia pe ne r ce roboty - a w a ciwie nie on,� � � � � � lecz przybysz z kosmosu, kt ry nim sterowa : telefonowa , przeprowadza� � � � konferencje, zawiera umowy, uzgadnia terminy. Godzinami Forster s ysza siebie� � � � m wi cego j zykiem, kt rego w og le nie rozumia . To by o przera aj ce. Zacz o� � � � � � � � � � mu si ju wydawa , e jest po prostu schizofrenikiem.� � � � Teraz siedzia w wygodnym fotelu przy otwartym oknie, usi uj c si odpr y .� � � � � � Czu si jak po ci kiej operacji, s aby, rozdygotany, stary, bli szy mierci ni� � � � � � � ycia. Jedyne odg osy, jakie dociera y do jego wiadomo ci, to wiergot ptak w w� � � � � � � ogrodzie i regularne tykanie zegara stoj cego w pokoju. Jak g o ne by o to� � � � tykanie! Forster zamkn oczy.�� - Tak, dzie by ci ki - rozleg si cichy g os przybysza.� � � � � � Forster nie poruszy si nawet.� � - Daj mi spok j! - mrukn niewyra nie. - Jestem zm czony.� �� � � - Ja te !� Forster zamruga oczami, nie mog c opanowa zdziwienia. Nigdy by nie� � � przypuszcza , e przybysze pozaziemscy mog odczuwa zm czenie. A ten wygl da� � � � � � � na wszechstronnego. Z pewno ci by to m ody, wielokrotnie badany specjalista do� � � � spraw kontakt w mi dzygwiezdnych. I nie mia cia a, jedynie dusz . Ale przecie� � � � � � dusza te si mog a zm czy . Nikt nie wiedzia o tym lepiej ni Forster.� � � � � � � - Dobrze ci tak - powiedzia , wydobywaj c mimo wyczerpania resztki gniewu z� � g bi. - W ko cu nikt ci o to nie prosi , eby tu przyje d a i za atwia�� � � � � � � � � � � jakie m tne interesy. A w a ciwie po co to robisz?� � � � - To nale y do moich obowi zk w. Na mojej planecie jest niewielu ludzi,� � � kt rzy potrafi przeskoczy t olbrzymi pustk pomi dzy gwia dami za pomoc� � � � � � � � � projekcji my lowej. Jest nas tylko garstka, a praca wymaga du ego wysi ku. Ale� � � kto musi j przecie wykona .� � � � - Nie powiedzia bym, eby zabrzmia o to niezwykle heroicznie. Po raz� � � pierwszy przybysz wydoby z siebie co jakby miech, ale trudno by o doszuka� � � � � si w nim weso o ci.� � � - Bo to nie ma nic wsp lnego z heroizmem. Jest to post powanie bardzo mudne� � � i miertelnie nudne. Zreszt co szczeg lnego mo e by w tym, e jest si� � � � � � � cz onkiem Mi dzyplanetarnej S u by Zagranicznej?� � � � - Mi dzyplanetarnej S u by Zagranicznej? - powt rzy Forster zbity z tropu.� � � � � - To jest... Chcia em powiedzie ... Z tej strony jeszcze na to nie patrzy em.� � � - Tak, wiem. Jeste my dla was tym, czym dla Ink w byli legendarni biali� � bogowie: pot nymi istotami z innego wiata, dysponuj cymi olbrzymi wiedz i� � � � � zadziwiaj cym sprz tem. W rzeczywisto ci jeste my tylko handlarzami, kt rzy� � � � � wymieniaj kilka szklanych pere na cenne surowce. I na tym polega wasze� � szcz cie, gdy mogliby my by r wnie o dakami, kt rzy wol pl drowa ni� � � � � � � � � � � � � p aci .� � - Ale...

- Jeste zaskoczony, nieprawda ? Wyobra a e sobie, e jeste my superm zgami� � � � � � � � z kosmosu, znajduj cymi si na bardzo zaawansowanym stopniu rozwoju naukowego i� � duchowego, czy tak? W tpi , aby tak by o w istocie. Jeste my tu tylko po to, aby� � � � za atwi interesy. I musz zrobi to mo liwie najszybciej i najskuteczniej,� � � � � wtedy otrzymam wysok premi . A wi c nie narzekaj ci gle, e jeste za stary i� � � � � � zm czony, bo szkoda na to czasu.� Mo liwie jak najszybciej i najskuteczniej, powt rzy w duchu Forster.� � � Dziwne, tak m g by powiedzie Borghauser, jego dawny szef sprzed kilkudziesi ciu� � � � laty. Sprzedawanie jest jak boks, Forster. Wygrywa ten, kto jest szybszy, bardziej odporny i mocniejszy. Tak, panie Berghauser. Nie, Barbaro. Nie dzi .� Teraz jestem bardzo zm czony. Musia em odwiedzi pi tnastu klient w.� � � � � Dopiero teraz u wiadomi sobie, e przybysz milczy od d u szego czasu.� � � � � - Nie mia em zamiaru ci obra a - odezwa si wreszcie go z kosmosu.� � � � � � �� - Nie, nie - powiedzia Forster. - Ju dobrze, wszystko w porz dku. To by o� � � � bardzo... ziemskie. - Potrz sn g ow i zdoby si nawet na u miech. - To� �� � � � � � niewiarygodne. Masz w sobie co ze sprzedawcy. Potrafi wyczu to na dziesi� � � �� metr w. Zbyt du o rutyny i za daleko od domu. Co ze sprzedawcy...� � � G os przybysza by znowu stanowczy, autorytatywny.� � - Dosy ju ! Nast pny kontakt nawi emy ponownie jutro, punktualnie o� � � �� godzinie si dmej. Na razie!� - Tak - odpar Forster. A po kr tkiej chwili doda : - Dobranoc.� � � 11 lipca, godzina 14.00 Forster odsun na bok pusty talerz.�� - To by o dobre - czu si najedzony i tak zadowolony, jak rzadko kiedy.� � � Przez ca y dzie za atwia znowu interesy, cz ciowo w j zyku przybysza, cz ciowo� � � � � � � po niemiecku lub angielsku. By o to bardzo wyczerpuj ce, ale sprawia o mu� � � osobliw satysfakcj . Znowu by aktywny i w pewnym sensie mia przed sob cel.� � � � � Od wielu ju lat nie mia takiego uczucia.� � - Prosz o capuccino! - powiedzia do przebiegaj cego obok kelnera.� � � Nie powiedzia tego dono nie, ale w jego g osie zabrzmia a jaka nowa nuta,� � � � � kt ra wzbudzi a respekt i na kt r kelner zareagowa natychmiast.� � � � � - Subito, signore. - I jak, znowu na wierzchu, staruszku? Nie skrywana agresywno w g osie przybysza zaszokowa a Forstera tak, e�� � � � zdoby si jedynie na mizerne, defensywne - tak, owszem.� � - C , to wspaniale! - powiedzia tamten zgry liwie.� � � Potem nast pi a ca a gama emocji, a z tego ca ego rozgardiaszu mo na by o� � � � � � wy owi tylko jedn cech : histeri .� � � � �

Forster nie zwraca ju na to uwagi. By w ciek y. Jakim prawem ten n dzny� � � � � � intruz psu mu dobry nastr j? W a nie wtedy, kiedy po wielu latach poczu� � � � � wreszcie smak ycia, ten sukinsyn usi owa mu to obrzydzi !� � � � - Do diab a, tak! - wybuchn przybysz. - M j Bo e, jak ja nienawidz tego� �� � � � wszystkiego: n dzne planety, n dzne interesy, n dzni ludzie. Nie wytrzymam tego� � � d u ej! Ale tak le jak z tob , nie by o jeszcze nigdy. Syria ski neurotyk i� � � � � � ziemski neurotyk, nie ma co, wspania a para. I po co mi to?� Forstera ogarn o wzburzenie. A sprawi to nie tyle w wybuch uczu , co� � � � raczej niejasne, niemal pod wiadome przekonanie, e przybysz stanowi odbicie� � jego w asnej osoby. Symptomy by y a nadto wyra ne: u alanie si nad samym sob� � � � � � � i agresja. Zazdro o szcz cie innych ludzi, spowodowana swoim nieszcz ciem.�� � � Forsterowi nie podoba o si w asne odbicie.� � � - Ju teraz jest dosy ci ko, ale ty odbierasz mi resztki szans powodzenia -� � � grzmia nadal przybysz. - Wszyscy ludzie ziemscy, przej ci przez ludzi� � gwiezdnych, maj spotka si na centralnych konferencjach w swoich krajach, aby� � � zaj si koordynacj dzia a . Je eli o mnie chodzi, jestem jednym z�� � � � � � nielicznych, kt rzy nie wezm w tym udzia u, gdy ... - zawaha si przez moment,� � � � � � ale Forster wiedzia i tak, co teraz us yszy i instynktownie wstrzyma oddech. -� � � ...gdy jeste zbyt stary i niedo ny. To d uga podr , zbyt ryzykowna dla� � �� � � ciebie. Niez y kawa . Jestem rozbitkiem. Rozbitkiem w ciele umieraj cego.� � � Forster milcza d ugo. Wreszcie szepn :� � �� - Dlaczego to powiedzia e ? To z o liwe i okrutne.� � � � W spontanicznym odruchu zam wi butelk czerwonego wina. Przybysz nie� � � wtr ca si ju do niego.� � � � Kiedy mniej wi cej po godzinie Forster opuszcza restauracj , by troch� � � � � pijany i da kelnerowi o wiele za du y napiwek.� � 11 lipca, godzina 15.30 Kiedy Forster otworzy drzwi, ujrza Samsona le cego na pod odze. W oczach� � �� � psa widnia o tyle b lu, e sprawia o to wra enie ekstazy.� � � � � - Samson! - wykrzykn Forster. - Co ci si sta o?�� � � Opad na kolana, k ad c d o na g owie psa. I w tym w a nie momencie� � � � � � � � bernardyn jak gdyby zu y wszystkie swoje si y, aby doczeka si tego ostatniego� � � � � dotyku swego pana i rozsta si z yciem.� � � - Nie, tego ju za wiele - j kn Forster. - To nie mo e by prawda!� � �� � � Wspominaj c nazajutrz te chwile, nie m g si nadziwi , e w takim starym,� � � � � � wysuszonym cz owieku jak on, znajdowa o si jeszcze tyle ez.� � � �

11 lipca, godzina 18.00 Ig a przesuwa a si po papierze, kre l c niespokojn lini , podobn do� � � � � � � � grzbietu g rskiego, z ostrymi wierzcho kami i g bokimi przepa ciami. Drugi� � �� � przyrz d wydawa ciche piski w dosy regularnych odst pach czasu. Jeden z� � � � plastr w przytrzymuj cych elektrody na ciele Forstera podra nia sk r ,� � � � � � powoduj c sw dzenie. Stoj cy w k cie analizator szumia i wstrz sa prob wk z� � � � � � � � � krwi Forstera - sprawny Drakula najnowszej generacji.� Forster znosi comiesi czn kontrol lekarsk ze stoickim spokojem,� � � � � ignoruj c niemal ca kowicie upokarzaj c procedur , to grzebanie w jego ciele.� � � � � Le a na wznak, odziany jedynie w kr tkie kalesony. Plastykowe prze cierad o na� � � � � kozetce klei o mu si do plec w, zdawa o si wch ania go jak wyg odnia a� � � � � � � � � o miornica.� Opr cz niego w pokoju nie by o nikogo. aden lekarz czy piel gniarka nie� � � � zawracali sobie dzi g owy tak rutynow spraw bardziej, ni by o to konieczne.� � � � � � � Do pacjenta pod cza o si po prostu ile tam przyrz d w i ca e badanie�� � � � � � � przeprowadza a ju pani doktor Elektronika.� � Wszystko w tym pomieszczeniu by o bia e, jasne i czyste. Je eli mo na� � � � wierzy racjom ludzi, kt rzy otarli si o mier kliniczn , delikwenci ulegaj� � � � � � � w wczas z udzeniu, jakby unosili si gdzie w g r , ku o lepiaj co jasnemu� � � � � � � � wiat u. W tym aspekcie gabinet lekarski, ze swoj szumi c , pozbawion kontur w� � � � � � � jasno ci , przywodzi na my l komor treningow dla kandydat w na mier ,� � � � � � � � � przedsionek mierci.� Szybko otrz sn si z tych my li i znowu zatopi beznami tne spojrzenie w� �� � � � � sufit. Nie my la o niczym, lecz czeka na co . Przybysz z kosmosu zachowywa� � � � � si tak samo. Obaj stali tu, na Ziemi, na uboczu, byli odizolowani. Dwie czarne� dziury, w kt re wpada y wszelkie smutki i melancholia naszego wszech wiata.� � � 11 lipca, godzina 23.00 Jednym z nielicznych przywilej w staro ci jest to, e cz owiek nie� � � � potrzebuje ju wtedy du o snu, pomy la Forster, nalewaj c sobie po raz drugi� � � � � kieliszek drambuie. Szkoda tylko, e i tak nie mo e wykorzysta zdobytego w ten� � � spos b czasu.� Siedzia w swoim ulubionym fotelu. wiat a w salonie by y zgaszone, on za� � � � � spogl da na widoczne za oknem drzewa, chwiej ce si sylwetki o srebrzystych� � � � li ciach, po yskuj cych w mlecznej po wiacie pe ni ksi yca. Nie chcia o mu si� � � � � � � � spa , by lekko podchmielony i brodzi po kolana we wspomnieniach.� � � Nastr j chwili sprawi , e nastawi p yt . "Clair de Lune" Debussy'ego. I� � � � � � podczas gdy romantyczne d wi ki perli y si , wype niaj c stopniowo ca y salon,� � � � � � � my li Forstera rozpocz y sw w dr wk . Sceny z jego ycia wy ania y si z mroku� � � � � � � � � � nocy jak podczas b ysk w flesza i gin y.� � � Smutne dzieci stwo sp dzone w surowym, pozbawionym mi o ci domu rodzinnym.� � � � Okres szko y i w tym czasie ca y szereg zagadkowych chor b; psychosomatycznych,� � � jak ju dzi wiedzia . Rozw cieczony ojciec. Pechowiec, s abeusz. Pierwszy rok� � � � � na uniwersytecie. Brak orientacji, ust puj cy powoli miejsca poczuciu wolno ci.� � � Nast pnie wybuch II wojny wiatowej. Nag a przeprowadzka z sal wyk adowych na� � � �

front. Okres sze cioletni, w ci gu kt rego w og le nie my la . Ci gle tylko� � � � � � � bitwa, marsz do przodu i odwr t. Nie czu do nikogo nienawi ci, ale zabija� � � � ludzi, eby oni nie zabili jego. W jaki spos b uda o mu si pozosta przy� � � � � � yciu. By jedynym z kompanii licz cej 120 o nierzy, kt ry prze y wojn .� � � � � � � � � Zdarza o si ju p niej, e we nie s ysza znowu wybuch granatu i widzia� � � � � � � � � wal ce si ciany okopu i wyrzucane w powietrze roztrzaskane cia a koleg w.� � � � � Cia a bez twarzy, bez ko czyn, ale nadal ywe. Mi so rze ne dla nienasyconych� � � � � w adc w wojny. ni mu si lodowaty zi b rosyjskich r wnin, nieg barwiony� � � � � � � � ca ymi kilometrami przez krew, g d, kt ry sprawia , e gry li sk rzane pasy.� �� � � � � � ni mu si ob z jeniecki na Syberii, gdzie sp dzi cztery lata. Rosjanie nie� � � � � � traktowali ich askawie, ale Forster rozumia to w pe ni. Kiedy w ko cu wyszed� � � � � na wolno , kiedy po dziesi ciu latach m g powr ci do normalnego ycia, wisia�� � � � � � � � nad nim cie . Nie by neurotykiem ani psychopat , nie, ale bardzo rzadko si� � � � u miecha i sprawia wra enie cz owieka odcinaj cego si od wszystkiego i� � � � � � � wszystkich. Zachowywa si jak kto , kogo obdarzono zbyt du dawk� � � �� � elektrowstrz s w i kto czeka instynktownie na nast pny.� � � Nurt wspomnie usta , kiedy umilk a muzyka. Forster drgn , usi uj c� � � �� � � odnale si w bezkresie pomi dzy rzeczywisto ci a wspomnieniami. Uda o si to�� � � � � � � dopiero po d u szej chwili.� � Niesamowita cisza w salonie... i w jego my lach. Przybysz milcza . Z� � pewno ci jednak przys uchiwa si wszystkiemu z najwi ksz uwag , co do tego� � � � � � � � Forster nie mia adnych w tpliwo ci.� � � � - No i co, czy zdoby e jakie interesuj ce informacje na temat ycia na� � � � � Ziemi? - zapyta z o liwie.� � � - Owszem, zdoby em - odpar przybysz. Chcia doda co jeszcze, ale� � � � � najwidoczniej si rozmy li . - Nastaw mo e drug p yt - powiedzia po chwili. -� � � � � � � � To nam dobrze robi. Ta muzyka by a bardzo adna.� � Forster kiwn g ow . Wsta i nastawi nokturn nr 2 Es - dur Fryderyka�� � � � � Chopina. Wraz z muzyk nap yn y ponownie wspomnienia. Na pocz tku lat� � � � pi dziesi tych pozna Barbar . Pobrali si , uczyni a go bardzo szcz liwym.�� � � � � � � Rozpocz a si jego kariera zawodowa. Zarabia sporo pieni dzy. Zasadniczy� � � � prze om nie by mu jednak dany. Mia w sobie za ma o charyzmy, tak przynajmniej� � � � twierdzili jego prze o eni. Forster nie przejmowa si tym. Wi d pi kne ycie z� � � � � � � � Barbar i dzie mi. Ale tamten cie nie opuszcza go, pod a za nim krok w krok.� � � � �� � By szcz liwy, ale by o to szcz cie z drugiej r ki, gdy pochodzi o z rozumu,� � � � � � � nie za z serca. Ustawicznie powtarza sobie w duchu: masz wszystko, czego ci� � trzeba, powiniene czu si jeszcze bardziej szcz liwy. Wszystko na nic. W ko cu� � � � � pogodzi si z tym. Przynajmniej by zadowolony. Gramofon wy czy si z cichym� � � �� � � trzaskiem. - Pi kne - powiedzia przybysz. - Wprost cudowne. Wydaje mi si , e muzyka� � � � to najpi kniejsza rzecz, jak macie na swojej planecie. Nastaw co jeszcze!� � � G os przybysza z kosmosu by tak agodny i prosz cy, e Forster bez wahania� � � � � wyci gn z rega u kolejn p yt .� �� � � � � - Doskwiera ci samotno , co? - zapyta .�� � - A komu ona nie doskwiera? - odpar tamten.� Forster skierowa wzrok poprzez mroczny pok j na k t, w kt rym zwykle sypia� � � � � Samson. - Tak, komu ona nie doskwiera! Ig a spocz a na p ycie. "Strangers in the Night". Barbara uwielbia a t� � � � � piosenk . Ile to razy ta czy a do jej rytmu! Forster nie umia ta czy , ale� � � � � � � kiedy by razem z Barbar , zapomina o tym. "Midnight Cowboy". T piosenk� � � � � s ysza po raz pierwszy p n noc w pokoju hotelowym. Ach, te samotne noce� � � � �

podczas s u by, sp dzane w hotelach. By ostatnim go ciem przy barze.� � � � � Niezdecydowanie kr ci w d oni pusty kieliszek. "Jeszcze raz to samo". "Bardzo� � � mi przykro, prosz pana, ale ju zamykamy". "Ach tak, no to dobranoc". "Dobranoc� � panu". Potem le e na ku w ciemnym pokoju, niespokojnie, poc c si . Na� � �� � � zewn trz taki spok j! Wszyscy pi . Wszyscy, ale nie ty. Przez radio nadaj� � � � � agodn muzyk , zbawienie dla wszystkich, kt rzy nie mog znale adnego innego� � � � � �� � pocieszenia. "Hele me Make it Through the Night". Przyjemnie jest le e w� � ciemno ciach i s ucha takiej muzyki. My li p yn spokojnie. W twojej samotno ci� � � � � � � kryje si gorzka s odycz. Wspominasz swoje dotychczasowe ycie i powoli� � � zasypiasz. Obecno istoty pozaziemskiej Forster czu teraz o wiele intensywniej. Tak�� � jakby obcy przysun si bli ej.�� � � "Moonlight Serenade". Jeszcze jedna z ulubionych melodii Barbary. Prosi a o� ni orkiestr w ka dym hotelu. By a dobr tancerk . Spos b, w jaki ta czy a� � � � � � � � � tango, sprawia , e m czy ni szaleli za ni . Forster rozkoszowa si tym tak,� � � � � � � jak umia najlepiej. Ale to wszystko ju min o. Barbara nie y a. A po to, by� � � � � zata czy tango, potrzebna jest para.� � Czu si n dznie. Dok adnie tak samo czu si przybysz. Chybotliwe, niepewne� � � � � � emocje dociera y teraz do Forstera, zapewne jako telepatyczny ekwiwalent� gwa townego p aczu.� � Forster nie wiedzia , jak ma si zachowa .� � � - Przecie nie by o znowu a tak le - powiedzia bezradnie.� � � � � I to by a prawda. "Serenada ksi ycowa" przypomnia a mu ich dziesi t� � � � � rocznic lubu. Ta czyli na tarasie luksusowego hotelu na Lazurowym Wybrze u.� � � � Gwiazdy b yszcza y w ca ej swej r dziemnomorskiej krasie. Morze by o ciemnym� � � � � � zwierciad em, po kt rym czasem przesuwa si fosforyzuj cy grzebie fali. Gdzie� � � � � � � w pobli u pluska a woda z wielobarwnie o wietlonej fontanny. Nieco dalej,� � � po yskiwa a w ciemno ci biel przes odzonej architektury hotelu. Tam na g rze� � � � � spa a w swoim pokoju ma a Sandra, szcz liwa i zadowolona. On za ta czy z� � � � � � Barbar , coraz dalej, coraz dalej. Jego stopy zdawa y si unosi w powietrzu.� � � � Dzisiejszej nocy by Cary Grantem, a Barbara - Grace Kelly.� Tak. - Nie by o wcale a tak le - mrukn . - Nie, naprawd nie by o le -� � � �� � � � powt rzy jakby ze zdziwieniem, po czym usn .� � �� Na jego ustach b ka si nik y cie .�� � � � � 12 lipca, godzina 15.00 Urz dzenie klimatyzacyjne w sali obrad nastawione by o na maksimum. Zimno.� � Bia e ciany, bia a sk ra. Zimno. Wymuskany typ w garniturze w jode k , o oczach� � � � � � jak szklane kulki. Zimno. Pertraktacje z doktorem Hellmannem - tak nazywa si u miechni ty biznesmen� � � � - utkn y w martwym punkcie. Forster nie rozumia wprawdzie nic z rozmowy, jak� � � prowadzi w nie znanym sobie j zyku, orientowa si jednak, e nie posun li si� � � � � � � do przodu ani o krok.

Czu , jak narastaj w nim gniew i rozpacz; emocje, kt re nie zrodzi y si w� � � � � nim samym, lecz wydoby y si z hermetycznie zamkni tej zazwyczaj duszy istoty� � � pozaziemskiej, niczym z przegrzanego kot a.� Bezsilno wszechmocnego przybysza pocz tkowo bawi a Forstera, ale po pewnym�� � � czasie echo frustracji sta o si tak silne i podobne do jego w asnych depresji,� � � e zakie kowa o w nim spontaniczne poczucie solidarno ci. Zapragn nagle pom c� � � � �� � swemu pozaziemskiemu sublokatorowi, uzna bowiem, e nikt nie powinien by tak� � � upokorzony. Wykorzystuj c chaos emocjonalny i utrat kontroli ze strony przybysza,� � Forster - nie namy laj c si d ugo - po prostu wsta i wyszed za drzwi.� � � � � � I wtedy wydarzy y si dwie rzeczy.� � Us ysza we wn trzu swojej g owy co w rodzaju histerycznego miechu, a� � � � � � jednocze nie poczu ulg .� � � Doktor Hellmann zerwa si z miejsca i polecia za nim, obsypuj c go lawin� � � � � s w. Widocznie jego propozycja przetargowa nie by a tak dobra, jak j usi owa�� � � � � przedstawi .� I w ten spos b przybysz zdo a dobi targu na warunkach, jakie mu� � � � odpowiada y. Kiedy opu cili budynek i wyszli na rozgrzan ulic , powiedzia� � � � � zupe nie spokojnie:� - Dzi kuj , Robercie.� � Pierwszy raz przybysz zwr ci si do Forstera po imieniu.� � � 12 lipca, godzina 23.30 R wnie tego wieczoru Forster nastawi p yty, kt re akurat wpad y mu w r k :� � � � � � � � Czajkowski, Gershwin, redniowieczne madryga y, afryka skie pie ni plemienne i� � � � du o Mozarta. W pokoju panowa a niemal ca kowita ciemno , problemy n kaj ce� � � �� � � wiat by y teraz tak odleg e... Wszystko uk ada o si wy mienicie.� � � � � � � Szukaj c kolejnej p yty, Forster zwr ci uwag na boczn p k . U miechn� � � � � � � � � �� si .� - O, prosz ! - zawo a - tu mamy co innego. The Rolling Stones. "2000 Light� � � � Years from Home" (2000 lat wietlnych od domu). Co dla ciebie. I Beatlesi.� � "When I'm Sixty Four" (Kiedy b d mia 64 lata). To dla mnie.� � � Jednak gdy uj p yt , jego r ka zadr a a. U wiadomi sobie, e pope ni�� � � � � � � � � � � ci ki b d. Nag y smutek wkrad si w jego my li, jak woda na dziurawy statek. A� �� � � � � zapowiada o si tak dobrze!� � - Co si sta o? - zapyta przybysz.� � � - Moje dzieci - odpar Forster. - Przypomnia y mi si moje dzieci. Kiedy� � � � podarowa em im te p yty. M j Bo e, ile to ju lat! Chyba ze dwadzie cia. Sandra� � � � � � � i Ryszard... Sandra by a ich pierwszym dzieckiem. Jak e kocha t kruszyn ! Kiedy jej� � � � � drobna d o cisn a po raz pierwszy jego wyci gni te ku niej palce, by to dla� � � � � � �

niego chyba najpi kniejszy moment w yciu. Jej cichy szczebiot, przepe niaj cy� � � � dom magiczn harmoni . Pierwsze s owa, pierwsze niezdarne kroki, zako czone� � � � nieuchronnym b c, na owini t w pieluchy pupk . I ta fascynacja, z jak� � � � � spogl da na odkrywanie wiata przez jego male stwo, kt re podziwia o i mia o� � � � � � � � si z rzeczy nie zauwa anych przez niego. Sandra nauczy a go wtedy bardzo du o:� � � � nowej skromno ci, nowej otwarto ci na liczne cuda ycia. Jakie to proste, by� � � � szcz liwym.� Teraz Sandra ma ju swoje dzieci. Wysz a za m za faceta, kt rego Forster� � �� � nie cierpia , i zamieszka a z nim w Berlinie. "Niestety, nie mog przyjecha ,� � � � tato, Heinz ma tyle pracy! Z dzie mi te mamy wiele problem w, a do tego ta� � � d uga podr . Mo e innym razem". "Dobrze Sandro, innym razem". Klik. Nie mia bym� � � � nic przeciwko temu, e mnie ok amujesz, gdyby przynajmniej by a szcz liwa. Ale� � � � � tak nie jest. O, Sandro! Tyle mi o ci, kt ra nigdy nie zosta a odwzajemniona.� � � � A Ryszard? On by jeszcze dziwniejszy. Jako dziecko by zawsze troch� � � grubawy i oci a y, ale niezwykle pogodny i zr wnowa ony; puco owaty anio ek,� � � � � � kt remu nikt nie potrafi si oprze . Forster przypomina sobie dwa wydarzenia,� � � � � kt re mocno wry y si w pami . By o to w zoo. Ryszard mia wtedy trzy lata. Po� � � �� � � raz pierwszy w yciu kupi sobie lody, p ac c za nie odliczonymi uprzednio przez� � � � ojca monetami. Tak by z tego dumny, e nie my la wcale o lizaniu lod w.� � � � � Nieprzerwanie spogl da na nie - pierwsze w asnor cznie kupione lody - a� � � � kolorowe kulki topnia y i kapa y, brudz c mu r ce i rozpromienion z rado ci� � � � � � twarz. Rok p niej, w przejmuj co zimn niedziel grudniow , Ryszard wszed do� � � � � � jego gabinetu, trzymaj c w r ku po amany samochodzik i poprosi : - Napraw to,� � � � tatusiu. Ty to potrafisz. Ty umiesz wszystko. - Forster ujrza w oczach dziecka� bezgraniczn ufno i poczu , e oblewa go pot, wiedzia bowiem, e nie potrafi� �� � � � � naprawi tej zabawki. By to moment tak intensywnej dumy, a zarazem b lu, e� � � � porusza go jeszcze dzi , mimo up ywu tych wszystkich lat.� � � Obecnie Ryszard jest cenionym chirurgiem szcz kowym, szczup ym, opalonym,� � dynamicznym m czyzn . Ma idealny dom i idealn on , wszystko, czego dokona ,� � � � � � by o idealne. By nawet idealnie nieszcz liwy. Ale karty z yczeniami� � � � urodzinowymi przychodzi y od niego zawsze na czas.� Dopiero teraz Forster u wiadomi sobie, e stoi nadal przed gramofonem,� � � trzymaj c w d oni p yt . "When I'm Sixty Four". Z wszystkich mo liwych dr g� � � � � � ycia obiera zawsze t najgorsz , jego zasada retrospekcji autobiograficznej.� � � Machn r k i usiad z powrotem. ycie wype nione walk i d eniami - po�� � � � � � � �� to, by osi gn tak mizerny wynik? Kiepski kawa .� �� � G os przybysza, o kt rym zupe nie zapomnia , rozleg si znowu w jego� � � � � � g owie. By niezwykle delikatny i pe en wsp czucia.� � � � - Robercie Forster, jeste dobrym cz owiekiem. Bardzo ci lubi . -� � � � Zastanowi si przez chwil . - Twoje wspomnienia zadziwiaj mnie ci gle na nowo.� � � � � Okazuje si , e nasze ycie ma wiele paraleli. Zwalcza z e szanse, dawa to, co� � � � � � najlepsze i ko czy jako zwyci zca z poczuciem straty. Znam to doskonale. -� � � Przez umys Forstera przebieg kalejdoskop egzotycznych, niezrozumia ych scen,� � � wspomnienia z odleg ej planety. - Dziwne, jak ycie we wszech wiecie toczy si� � � � zgodnie z uniwersalnymi regu ami.� W jego s owach Forster dostrzeg prawdziwe ciep o i nagle przybysz przesta� � � � wydawa mu si obcy. Wsp czucie istoty pozaziemskiej by o tak zaskakuj ce, jak� � � � � nieoczekiwana wizyta przy ku chorego i tak samo krzepi ce.�� � - Dzi ki - powiedzia . Dzi kuj ci, ee...� � � � - Ssassakan - powiedzia przybysz. - Na imi mi Ssassakan.� �

13 lipca, godzina 7.00 Ziemi otula a jeszcze poranna cisza, s o ce wy oni o si dopiero zza� � � � � � � wierzcho k w drzew. Jego uko nie padaj ce promienie rzuca y groteskowo� � � � � wyci gni te cienie i roz wietla y krople rosy. G adk to wody przecina y tylko� � � � � � � � od czasu do czasu migaj ce ryby. Ch odne, rze kie powietrze owiewaj ce balkon� � � � � sprawia o, e brz k sztu c w niadaniowych rozbrzmiewa g o niej i rado niej ni� � � � � � � � � � � zwykle. - A wi c jeste my teraz przyjaci mi - powiedzia Ssassakan... - Podczas� � � � moich podr y s u bowych zdarza si to bardzo rzadko. Najcz ciej uznaj mnie za� � � � � � ciemi c , okupanta. Tu, na Ziemi, nie jest inaczej, o ile informacje, jakie� � otrzyma em s prawdziwe. Ty stanowisz wyj tek.� � � - Czy rzeczywi cie?� - Tak. Mimo w asnych problem w osobistych by e nadzwyczaj przyst pny.� � � � � Wi kszo ludzi reaguje histerycznie, kiedy... do nich przychodz . Ty za� �� � � zachowywa e si od pierwszej chwili zupe nie spokojnie.� � � � - Mo e dlatego, e jestem stary. Wiele widzia em w yciu. Wiem, e nie ma� � � � � rzeczy niemo liwych. Czy jest co , co zdo a oby mnie zaskoczy ? - Forster upi z� � � � � � fili anki yk kawy. - Zreszt ty sam u atwi e mi wszystko. Respektowa e mnie,� � � � � � � � przynajmniej po pewnym czasie. Wi kszo z was, gwiezdnych ludzi, jest chyba� �� agresywna. Dlaczego ty jeste inny?� - Nie jeste my grup homogeniczn . Pochodzimy z r nych planet i dlatego� � � � r nimy si mi dzy sob pod wzgl dem zachowania. Wiesz, my, Syria czycy, mieli my� � � � � � � u siebie niedawno straszliw wojn . To do wiadczenie sprawi o, e mi ujemy pok j� � � � � � � bardziej ni inne rasy.� - Rozumiem. Tak, wojna zmienia ludzi. My li Forstera rozpocz y swoj w dr wk . Umieraj cy ludzie, unurzani we� � � � � � � krwi. Martwe dzieci w ruinach, cia a pozbawione ko czyn, niewa ne w obliczu� � � wielkich spraw. O, Bo e!� - Widz , e du o my lisz o tych sprawach, Robercie. - Tak, one zmieni y moje� � � � � ycie.� - Cz sto my lisz te o Barbarze - powiedzia Ssassakan, zmieniaj c temat.� � � � � - Po prostu nie potrafi o niej zapomnie . - Forster wpatrywa si w� � � � y eczk do kawy, jakby mia przed sob jaki egzotyczny okaz. - A przecie nie� � � � � � � yje ju od dziesi ciu lat.� � � - Od dziesi ciu lat? - powt rzy ze zdumieniem Ssassakan. - Nie� � � przypuszcza em, e min o ju tyle czasu. Ona jest tak bardzo... obecna w twoich� � � � my lach.� - Nie przypuszcza e ? - zdziwi si z kolei Forster. - Ale przecie� � � � � powiniene to wiedzie , potrafisz odczytywa wszystkie moje my li. - To nie jest� � � � takie proste. Twoja dusza jest dla mnie jak olbrzymia biblioteka. Mog uzyska� � tam wszelk potrzebn informacj . Ale najpierw musz tam zajrze . Do niekt rych� � � � � � ksi ek na rega ach w og le si nie si ga.�� � � � � - A, to o to chodzi - Forster u miechn si w typowy dla siebie spos b, z� �� � � rezerw . - A wi c jestem w stanie zachowa przed tob jakie drobne tajemnice?� � � � �

- Oczywi cie - Ssassakan m wi teraz z namys em. - Polubi em ci od momentu,� � � � � � kiedy odczyta em twe my li na temat Barbary. Tak olbrzymia mi o do siostry z� � � �� Ziemi wywar a na mnie du e wra enie.� � � - Siostra? - wykrztusi Forster. - Czy chcesz przez to powiedzie ... to� � znaczy, e jeste kobiet ?� � � - To w a nie mia am na my li.� � � � Forster prze kn lin .� �� � � - To zmienia bardzo du o. Jeste my w takim razie na najlepszej drodze do� � nawi zania romansu mi dzygwiezdnego, czy nie tak? Oboje roze mieli si jakby� � � � troch za g o no.� � � 13 lipca, godzina 18.00 W nocy przesz a burza, pozostawiaj c po sobie bardziej czyste i ch odne� � � powietrze. Dzi ki temu rutynowy spacer po bulwarze sprawi Forsterowi wi ksz� � � � przyjemno ni zazwyczaj. Pogoda by a umiarkowana, widoczno tak dobra, e�� � � �� � m g dostrzec nawet najbardziej odleg e wierzcho ki g r. Poza tym mia przy� � � � � � sobie przyjaciela. Wraz z Ssassakan przygl dali si sprzedawcom upomink w, kt rzy sk adali� � � � � swoje stoiska z poczt wkami i kiczowatymi plastykowymi pami tkami. P ywacy i� � � mi o nicy windsurfingu wracali na brzeg i pakowali swoje rzeczy. M odzi,� � � harmonijnie zbudowani ludzie, opaleni tak intensywnie, e na tle ciemnych twarzy� ich wargi sprawia y wra enie bladych. Wsiadali do swoich bronco, pajero, jeep w,� � � golf w i odje d ali na jakie wa ne spotkania. M odzi, gorliwi hedoni ci, zawsze� � � � � � � w pogotowiu. Forsterowi wydawali si nadal bardziej obcy ni Ssassakan, ale� � przynajmniej przesta ich nienawidzi .� � - Pi kny mamy dzi dzie - powiedzia .� � � � - Owszem. Z drugiego brzegu dobiega y strz py odg os w jakiej zabawy. Forster� � � � � ws uchiwa si przez chwil w dudnienie orkiestry d tej. - Masz mo e ch na� � � � � � �� jak muzyk dzi wieczorem?�� � � - O tak - odpar a Ssassakan. - Nawet bardzo.� - Proponowa bym w takim razie koncert organowy... - Urwa nagle, nie wiadomo� � dlaczego zirytowany. - Czy co jest nie tak?� - Wracam jutro do siebie. - G os Ssassakan by beznami tny, przywodzi na� � � � my l informacj przekazywan przez wokoder. - Moje zadanie zosta o wykonane.� � � � Komiwoja er udaje si w dalsz podr . Chyba to rozumiesz.� � � � - Ale... - wyj ka Forster - akurat teraz... - Nie m g wypowiedzie ani� � � � � s owa wi cej. W uszach czu szum krwi, serce wali o jak m otem. Dopiero po� � � � � chwili doko czy : - W a nie teraz, kiedy odzyska em troch nadziei.� � � � � � - ycie jest jak sadysta - skonstatowa a Ssassakan.� � Forster nie odpowiedzia . Opad na awk , postarza y nagle i bardziej� � � � �

samotny ni kiedykolwiek przedtem. Mimo s onecznej pogody trz s si jak w� � � � � febrze. 14 lipca, godzina 15.30 Z trudn do opisania satysfakcj Forster rzuci s uchawk na wide ki.� � � � � � W a nie odwo a swoj cotygodniow wizyt u lekarza. "Niech pan zarabia na ycie� � � � � � � � na jakim innym starym durniu, doktorze. Ja jeszcze nie jestem tak niedo ny,� �� abym musia stale przesiadywa u pana. Zamelduj si znowu, kiedy b dzie mi pan� � � � � potrzebny". Zachichota . "Zamelduj si znowu, kiedy b dzie mi pan potrzebny". To mu si� � � � � uda o. Z pewno ci zaskoczy tego sprytnego p boga w bia ym kitlu.� � � � � � Pod ka dym wzgl dem by to dzie godny uwagi. Kiedy jad niadanie w� � � � � � kawiarni "Panorama", przysiad si do jego stolika m ody, korpulentny m czyzna.� � � � Sprawia wra enie speszonego i zatroskanego. W toku rozmowy, jaka wywi za a si� � � � � mi dzy nimi, okaza o si , e m ody cz owiek odziedziczy firm , kt ra cieszy a� � � � � � � � � � si dobr s aw , nie mog a jednak konkurowa z tanim importem z Dalekiego� � � � � � Wschodu. Sytuacj poprawi yby nowoczesne nak ady inwestycyjne, spadkobierca nie� � � dysponowa jednak odpowiednimi rodkami finansowymi, a banki nie chcia y� � � udzieli adnego kredytu. W tej sytuacji firmie grozi o bankructwo - i to w� � � ci gu najbli szych tygodni.� � - Sprawa jest prosta, m ody cz owieku - poradzi mu Forster. - Jedyna rzecz,� � � jakiej pan potrzebuje, to - kontrakt na sprzeda i zwrotn dzier aw . Wygl da to� � � � � tak: sprzeda pan swoj drog fabryk firmie dzier awnej. Za to otrzyma pan mas� � � � � pieni dzy. Jednocze nie wynajmnie pan od owej firmy ten sam budynek fabryczny.� � B dzie wi c pan m g pozosta i produkowa nadal, maj c jednak ciche rezerwy� � � � � � � finansowe. Dzi ki tej got wce b dzie pan m g zainwestowa i postawi firm z� � � � � � � � powrotem na nogi. Kiedy zgarnie pan wystarczaj co du y zysk, powiedzmy po kilku� � latach, odkupi pan z powrotem swoj fabryk .� � Jego rozm wca zakrztusi si . Kas a tak intensywnie, e twarz nabieg a mu� � � � � � � krwi .� - To nieprawdopodobne! - sapa - To wspania e! Jak mam panu dzi kowa ?� � � � - Ale , m j panie - u miechn si Forster - dla mnie to by a czysta� � � �� � � przyjemno . Mo e w przysz o ci b dzie pan my la troch inaczej o starych�� � � � � � � � ludziach. Du o lat oznacza bowiem r wnie du o do wiadcze . - Poda mu nad� � � � � � � sto em swoj wizyt wk . - Prosz do mnie zadzwoni , gdyby wy oni si jaki� � � � � � � � � � problem! - Uczyni to z ca pewno ci ! - wykrzykn rozpromieniony m odzieniec i� �� � � �� � wypad z kawiarni jak na skrzyd ach.� � Forster spogl da za nim zadowolony. A wi c jednak nie by jeszcze� � � � zniedo nia ym, starym durniem! To samo odczu na w asnej sk rze kelner, kt ry�� � � � � � swoim zwyczajem nie zareagowa na wezwanie. Forster uda si natychmiast do� � � w a ciciela, ten za z miejsca wyrzuci kelnera. "To ju pi ta albo sz sta� � � � � � � skarga na pana w tym tygodniu, Schulz! Mam tego dosy ! Jest pan zwolniony!"� Prawid owo. Tak, ludzie, Forster jest znowu w formie! Lepiej uwa ajcie i nie� � wchod cie mi w drog . Nie b d ju wszystkiego tolerowa !� � � � � �

Dzie przebieg dosy gor czkowo. Ssassakan mia a jeszcze du o spraw do� � � � � � za atwienia przed opuszczeniem Ziemi. Nie kry a swej irytacji. "Jakie to typowe!� � Inni mog tu jeszcze pozosta jaki czas, ale my, Syria czycy, musimy wykona� � � � � swoje w rekordowym czasie. Zawsze to samo!" Forster nie przejmowa si tym. Wprost przeciwnie, wzmo ona aktywno� � � �� sprawia a mu nawet przyjemno . Wola ju to, ni przesiadywanie w ponurym� �� � � � nastroju na awce w parku i przygl danie si zabawie z zewn trz.� � � � Mo e w a nie dlatego zareagowa tak szybko w hotelu "Pod ab dziem".� � � � � � Sko czy akurat narad z jednym z partner w handlowych Ssassakan i czeka w� � � � � hallu na taks wk . Na ulicy szala a letnia gwa towna burza. Deszcz hucza za� � � � � oknami jak wodospad. Wtem do rodka wbieg a jaka kobieta z olbrzymim� � � nowofunlandem, przemoczona do suchej nitki. W tej samej chwili w biurowiec stoj cy po drugiej stronie ulicy uderzy piorun. Potworny huk poprzedzony� � o lepiaj c b yskawic wype ni najdrobniejszy zak tek lokalu.� � � � � � � � Pies wyrwa si z r k swej pani i ujadaj c zawzi cie, pogna przera ony� � � � � � � przez hall. Wygl da jak agresywny, niebezpieczny potw r.� � � Forster by jedynym z obecnych, kt ry zareagowa . Kiedy nowofunland� � � przebiega obok niego, chwyci za smycz i zawo a ostro: - Siad!� � � � Pies by tak dobrze wychowany, e mimo strachu pos ucha natychmiast.� � � � Forster pog aska go po grzbiecie.� � - No, ju dobrze, Samson, ju dobrze! - uspokaja go. - Wszystko w porz dku.� � � � Ju dobrze.� Pies uspokoi si . Do Forstera podesz a w a cicielka nowofunlanda.� � � � � - Bardzo dzi kuj - powiedzia a spokojnie.� � � Forster spojrza na ni i u wiadomi sobie natychmiast, e jest to wyj tkowy� � � � � � moment w jego yciu. Znowu by a przy nim Barbara. Oczywi cie nie ta prawdziwa,� � � ale tak w a nie wygl da aby Barbara, maj c sze dziesi t lat. Kr tkie, siwe� � � � � �� � � w osy o niemal metalicznym odcieniu, ostrzy one na pazia, szare oczy, reaguj ce� � � rozbawieniem na jego uporczywy wzrok, ywa twarz, nie kryj ca rzeczywistego� � wieku, a mimo to promieniej ca m odzie cz witalno ci . Proste, ale drogie� � � � � � ubranie. - Zareagowa pan z niezwyk przytomno ci umys u - powiedzia a. - Jestem� �� � � � � naprawd bardzo wdzi czna, panie...� � Forster nadal nie m g oderwa od niej wzroku. Jej wygl d, spos b w jaki� � � � � m wi a... To chyba cud! U wiadomi sobie nagle, e przez te wszystkie lata,� � � � � przygnieciony gniewem 1 melancholi , czeka w a nie na t chwil , tak jak wieca� � � � � � � na zapa k , kt ra by j zapali a.� � � � � Przypomnia sobie, e nie odpowiedzia jej jeszcze na pytanie.� � � - Forster - poprawi si . - Robert Forster.� � - Jestem Katarzyna Drhard - u miechn a si . - A pan jest chyba reporterem?� � � Wygl da pan na dosy ciekawskiego.� � - Ale nie, bardzo przepraszam, ja... - Ku swemu zdumieniu obj j� �� � machinalnie ramieniem i spontanicznie zaproponowa : - Jest pani ca a mokra.� � Prosz zdj p aszcz i p jdziemy do baru. Przyda si pani kieliszek whisky na� �� � � � rozgrzewk .� U miechn a si ponownie, powiedzia a "dobrze", a potem d ugo siedzieli w� � � � � przyciemnionym, wy o onym boazeri barze, nie mog c si nagada . Powietrze� � � � � � przesycone by o czystym zapachem drewna, sk ry i tytoniu, zmieszanym z wytwornym� �

aromatem jej perfum. Forster by szcz liwy.� � 14 - lipca, godzina 21.00 Od wschodu na niebo wkrada a si noc. Na zachodzie dzie egna si� � � � � � dziwacznymi formacjami chmur, p yn cymi w stron nurzaj cego si w z ocie,� � � � � � czerwieni i purpurze widnokr gu.� Forster sta na tarasie zamku Herrenchiemsee podziwiaj c pi kno parku,� � � wch anianego powoli przez mrok. Strumyk z du ej fontanny wykonywa pe ne gracji,� � � � coraz to nowe figury taneczne. Zsali lustrzanej, znajduj cej si za Forsterem,� � pada o na taras silne wiat o. W rodku p on y setki pochodni, a ludzie w� � � � � � strojach wieczorowych oczekiwali niecierpliwie na rozpocz cie koncertu.� A Katarzyna czeka a na niego. Przypomnia sobie przeja d k parowcem, kt ry� � � � � � przewi z ich przez jezioro na wysp , gdzie znajdowa si w a nie zamek� � � � � � � Herrenchiemsee. Przez ca y czas stali oparci o reling i milczeli, chocia w� � g owach k bi y si my li. Wieczorny wiatr przynosi wo sitowia. Forster� �� � � � � � ws uchiwa si w astmatyczne sapanie starego parowca. Ile rzeczy, kt rych przez� � � � � ostatnie lata w og le nie dostrzega , widzia teraz i czu .� � � � W spos b zupe nie naturalny uj jej d o i poca owa j . Zetkni cie ich� � �� � � � � � � warg by o tak agodne, tak cudownie delikatne, jak to mo na spotka jedynie u� � � � ma ych dzieci, odkrywaj cych w a nie w sobie dar dawania. Potem wr cili do� � � � � innych pasa er w i napili si szampana, aby uczci powr t do ycia Forstera.� � � � � � - Jestem bardzo szcz liwa - powiedzia a Ssassakan - e m j pobyt na Ziemi� � � � ko czy si tak pi knym dniem. Teraz b d ci musia a opu ci , Robercie.� � � � � � � � � Forster kiwn g ow . By a to smutna chwila, wiedzia jednak, e musia a�� � � � � � � nadej .�� - Ssassakan - powiedzia - chcia bym powiedzie ci tak wiele, e nawet nie� � � � wiem, jak... - Nie musisz nic m wi - us ysza g os Ssassakan. - Wiesz przecie , e ci� � � � � � � � przenikam. - Rzeczywi cie - Forster roze mia si . - Co za nieprawdopodobna historia!� � � � Istota pozaziemska pomaga mi wr ci do ycia.� � � - W a ciwie to sam sobie pomog e - powiedzia a Ssassakan. - Ja tylko� � � � � przerwa am twoj rutyn , tak jak ty przerwa e moj . Wiele nauczyli my si od� � � � � � � � siebie nawzajem. - Tak. Wielka szkoda, e musisz ju odej .� � �� - Przecie masz teraz Katarzyn .� � - Na szcz cie tak. Gdyby nie ona, nie zni s bym tego, e ci trac - co mu� � � � � � � nagle przysz o do g owy. - Hej, zaczekaj chwil ! Katarzyna... ten m ody cz owiek� � � � � z firmy zagro onej bankructwem... Katarzyna jest bardzo podobna do Barbary. Du o� � zbieg w okoliczno ci jak na jeden dzie ! A to, e ju po minucie obj em� � � � � �� Katarzyn , nie le y w moim zwyczaju. Ty zaaran owa a wszystko i potem� � � � �

poci ga a troch za sznurki, czy nie tak?� � � � - Mo e tak, mo e nie - odpar a Ssassakan. - To nieistotne. Najwa niejsze, e� � � � � jeste szcz liwy. To u atwia po egnanie.� � � � - Ty szatanie - szepn Forster. - Lubi ci . Niech to diabli, lubi ci !�� � � � � - Ja te ciebie lubi , Robercie. B d zdr w. Trzymaj si .� � � � � � - B d zdrowa, Ssassakan. I dzi kuj za wszystko.� � � � I Forster pozosta znowu sam. Zatopiony w my lach wpatrywa si w park, jego� � � � wargi porusza y si , mamrocz c co bezg o nie. Nast pnie odwr ci si i� � � � � � � � � � skierowa do jasno o wietlonej sali lustrzanej. Ju na progu ponownie si� � � � odwr ci i spojrza za siebie, na niebo.� � � Wiele szcz cia, Ssassakan, gdziekolwiek jeste .� � Powoli zapala y si gwiazdy.� � Prze o y Mieczys aw Dutkiewicz� � � �