Karl Michael Armer - Utrapienia z biotechnik�
doznane przez Iren Kowalski�
i spisane przez Karla Michaela Armera
Powiadam panu, kochanie ki, dawniej to ycie by o o wiele prostsze. Mam na� � �
my li dawne, dobre czasy... dajmy na to, no... powiedzmy co ko o 1990. A wi c,� � � �
kiedy spotka o si kogo na ulicy, na przyk ad pani Kranze ze sklepu z� � � � �
komputerami za tamtym rogiem, to mo na by o by pewnym, e to naprawd pani� � � � �
Kranze we w asnej osobie. Ale dzi , kiedy technicy genetyczni wtykaj wsz dzie� � � �
sw j nos, to nieraz rzeczywi cie traci si g ow i wtedy nie wiadomo, co si� � � � � �
dzieje.
Pami tam jeszcze dobrze, jak to si wszystko zacz o kilka lat temu. A wi c� � � �
wchodzi do nas do jatki pan Gerber, zna go pan chyba, tego Gerbera, to ten z
nadajnikiem telewizyjnym w pokoju, kana 423, lokalna szmira, nigdy tego nie�
ogl dam - a wi c wchodzi do nas, prawda, i zamawia jak zawsze 20 dkg ciel ciny z� � �
fermy, w ko cu ma fors ten typek. Pakuj mu to i zabawiam jednocze nie� � � �
konwersacj : co z jego sk panymi w smogu p ucami i jaki pi kny mia am urlop nad� � � � �
jeziorem... i wtedy patrz , a on ju za drzwiami, ten zarozumia y gbur.� � �
I co pan na to: w tym momencie wchodzi do mnie przez tylne drzwi m j stary i�
zaczyna mi wymy la :� �
"Niepotrzebnie si tak zajmujesz tym Gerberem - m wi - tamte czasy ju� � �
min y!"�
"Czego si tak rzucasz, ty stary zazdro niku - ja mu na to - nie mo esz� � �
chyba tego znie , e kto wygl da adnie".�� � � � �
"Co takiego, wed ug ciebie ten dure adnie wygl da?" - m wi m j stary i� � � � � �
zaczyna si mia - jak by to powiedzie - no, tak jako nieprzyjemnie. I zaraz� � � � �
potem dodaje: "To przecie nie by Gerber, tylko klon".� �
"Co - wo am - to on teraz pracuje w cyrku?"�
"Masz chyba nie po kolei w g owie - on mi na to - to nie jest clown z�
czerwonym gumowym nosem. Nie, to nowy klon, taki... taki..." Tu zaczyna
wymachiwa r kami w powietrzu i najwidoczniej brakuje mu s owa.� � �
"Rudolfie - pytam - co ci jest? Mo e w mi sie by o znowu co chemicznego?� � � �
Dlaczego gadasz tak od rzeczy?"
Na to on staje si od razu agresywny, no c , to nic nowego.� �
"Wszystko przez to - m wi bezczelnie - e w telewizji ogl dasz ci gle te� � � �
bzdury o kr lach, ksi niczkach i lekarzach. Nie widzia a takiego programu o� � � �
firmie biotechnicznej, kt ra produkuje klony?"�
"Nie - m wi - nie widzia am. Nie interesuj si cyrkiem".� � � � �
"Nie doprowadzaj mnie do sza u tym swoim cyrkiem! - wrzeszczy. - Klon to�
taki sobowt r. Je eli ju koniecznie chcesz, mo esz si przej do tej firmy i� � � � � ��
powiedzie , eby zrobili twoj kopi ".� � � �
"E tam - m wi - to przecie niemo liwe".� � � �
"Jak to nie - zaperza si m j stary - pewnie, e mo liwe. Teraz robisz� � � �
wielkie oczy, co? Po prostu oddasz jedn z twoich kom rek, oni uk uj ci w� � � � �
palec, albo w jakie inne miejsce, i ju po wszystkim. Z tego w a nie wyhoduj� � � � �
potem twojego sobowt ra, ale tak wspania ego, e nie dopatrzysz si adnej� � � � �
r nicy. Kiedy staniesz przed lustrem, nie b dziesz pewna, czy widzisz w nim� �
siebie, czy te swoj kopi ".� � �
"Co podobnego - wo am - to si nazywa post p! I w a nie kim takim jest� � � � � � �
Gerber?"
"Nie - m wi na to m j ma onek - Gerber jest w dalszym ci gu Gerberem. Ale� � �� �
on ma ju swojego klona, sam mi o tym m wi tydzie temu, i wygl da dok adnie� � � � � �
tak samo jak on. Zupe nie jak dwie krople wody. I to w a nie ten typek kupowa u� � � �
nas przed chwil ."�
Tu ci mam, my l sobie, a na g os m wi :� � � � � �
"Je li mi dzy nimi nie ma adnej r nicy, to sk d wiesz, e to nie by sam� � � � � � �
Gerber?"
"To przecie jasne - m wi m j stary i mieje si przy tym. - Skoro Gerber� � � � �
sprawi sobie w asnego klona, to my lisz, e b dzie sam chodzi do naszej jatki� � � � � �
i wys uchiwa twojego gl dzenia o sk panych w smogu p ucach? Przecie teraz mo e� � � � � � �
ju posy a swojego sobowt ra".� � � �
Jezus Maria, by am tym tak zaszokowana, e nie wiedzia am nawet, co mu� � �
odpowiedzie ! A by to dopiero pocz tek! Kilka dni p niej spotykam na ulicy� � � �
pani Kowalik z naszej apteki i kiedy tak sobie gaw dzimy - a pani Kowalik jest� �
w przeciwie stwie do mnie dosy gadatliwa - NAGLE ZZA ROGU WYCHODZI PANI� �
KOWALIK! My la am, e zaraz zbzikuj . No i potem obydwie stoj przede mn i� � � � � �
trajkocz jedna przez drug , a przecie ju z jedn trudno wytrzyma . No wi c,� � � � � � �
gadaj sobie i gadaj , a ja patrz to na jedn , to na drug i my l sobie: Kt ra� � � � � � � �
z nich jest prawdziw pani Kowalik, a kt ra klonem? Mo na zupe nie zg upie ,� � � � � � �
m wi panu. Bo jest dok adnie tak, jak m wi m j stary; nie dopatrzysz si� � � � � � �
adnej r nicy.� �
No, a potem z ka dym rokiem robi o si coraz gorzej. Oszu ci za atwiali� � � � �
sobie na czarnym rynku nie zarejestrowane klony i w ten spos b mieli zapewnione�
bombowe alibi - na przyk ad brali udzia w jakim telewizyjnym wywiadzie, a w� � �
tym samym czasie wysy ali swoje klony, eby obrobi y bank. Potem udawali� � �
oczywi cie niewinnych. "Co takiego, JA mia bym napada na bank? Przecie w tym� � � �
czasie wyst powa em w telewizji, nie widzia mnie pan?" No, m wi panu, zrobi� � � � � �
si z tego ba agan nie z tej ziemi!� �
Podobnie by o z kampaniami wyborczymi! Ka dy kandydat podr owa po kraju z� � � �
dwudziestoma, trzydziestoma klonami. Nie mo na si by o nigdzie ruszy , eby nie� � � � �
natkn si na jednego z tych typ w, stoj cego w widocznym miejscu z tym swoim:�� � � �
"Drodzy rodacy, staj tu przed wami, aby..." i tak dalej, i tak dalej. Wtedy�
zaczynasz si zastanawia , na kogo z tej trupy komik w oddajesz w a ciwie sw j� � � � � �
g os. Chocia tak naprawd to jest bez znaczenia. Niech pan tylko spojrzy,� � �
Amerykanie rz dzeni s ju trzeci rok przez klona, od czasu tego zamachu tu po� � � �
zaprzysi eniu. I co? Wcale nie sprawuje si na swoim sto ku gorzej ni� � � �
prawdziwy. Tylko patrze , jak i u nas dojdzie do tego. S ysza am, e kloni� � � �
naszego kanclerza nienawidz si wzajemnie. Tak, tak, ta ambicja polityk w to� � �
co strasznego. Same k opoty z tymi typkami. Teraz chc jeszcze za o y w asny� � � � � � �
zwi zek zawodowy. Czy pan to sobie wyobra a? Zwi zek zawodowy klon w! Oni� � � �
wszyscy powariowali ju chyba!�
A jakie utrapienie te klony wnios y w nasze ycie prywatne! Przecie to� � �
znane przypadki: kobiety, kt re uciek y z klonem, albo m czy ni, kt rzy zabili� � � � �
swojego klonu, a potem chcieli zainkasowa ca kwot z ubezpieczenia na ycia.� �� � �
Powiem panu tak w zaufaniu, e nieraz w sypialni, to patrz na mojego Rudolfa i� �
tak sobie my l , czy to ty, m j lubny, czy te nie. Mo e to tylko jego kopia, a� � � � � �
prawdziwy Rudolf le y sobie gdzie na Wyspach Kan aryjskich obok jakiej Lolity,� � �
obmacuj c j z zapa em, a wszed w a nie w ten wiek, kiedy m czy ni odzyskuj� � � � � � � � �
wigor i chc koniecznie pokaza , do czego to s jeszcze zdolni.� � �
W og le seks i kloni to temat sam w sobie. Niech pan tylko pos ucha, co� �
przydarzy o si pani Teper, tej z naprzeciwka. Jej m sprawi sobie jej kopi ,� � �� � �
ale tak , jak wygl da a pi tna cie lat temu. Jedyne, co jej teraz pozosta o, to� � � � � �
siedzie bezczynnie i przypatrywa si temu, co jej ukochany m wyczynia z tym� � � ��
klonem. I nawet nie mo e si na to uskar a , bo on nie zdradza jej przecie z� � � � �
jak obc kobiet , tylko z ni sam . No, m wi panu, co za zwyczaje tu dzi�� � � � � � � �
panuj !�
A w og le, to - niech pan podejdzie bli ej, nie chc m wi o tym tak g o no� � � � � � �
- chodz s uchy o jakich modelach specjalnych, hodowanych specjalnie dla takich� � �
wstr tnych erotoman w jak m j Rudolf, z piersiami jak balony, ty kiem jak...� � � �
nie, nie, nie chc nawet my le o takich wi stwach.� � � � �
A je eli ju m wimy o wi stwach: jedn zalet to takie klonowanie ma na� � � � � � �
pewno, mi so wi sta o si naprawd pierwszorz dne. Od lat szukano idealnej� � � � � � �
wini, a kiedy ju j w ko cu znale li, zrobiono z niej niezliczon liczb� � � � � � �
klon w. Wystarczy zajrze do pierwszego lepszego chlewu; wszystkie zwierzaki� �
jeden w jeden. Wygl da to troch niesamowicie, tak jakby si pan upi i widzia� � � � �
wszystko podw jnie i potr jnie. Wszystkie takie same, kropka w kropk , naprawd ,� � � �
wyobra a pan sobie? A co b dzie, je li wezm si teraz za siebie? To to czyste� � � � � �
kazirodztwo!
Ale to w a nie dow d na to, czym musimy sobie dzi zaprz ta g ow . Dlatego� � � � � � � �
m wi : dawniej wszystko by o o wiele prostsze. C to by y za z oteczasy, wtedy,� � � � � �
w tym poczciwym dwudziestym wieku! No, ale co zrobi , by o min o. Przesz o i� � � �
nigdy ju nie powr ci...� �
Prze o y Mieczys aw Dutkiewicz� � � �
Karl Michael Armer - Utrapienia z biotechnik� doznane przez Iren Kowalski� i spisane przez Karla Michaela Armera Powiadam panu, kochanie ki, dawniej to ycie by o o wiele prostsze. Mam na� � � my li dawne, dobre czasy... dajmy na to, no... powiedzmy co ko o 1990. A wi c,� � � � kiedy spotka o si kogo na ulicy, na przyk ad pani Kranze ze sklepu z� � � � � komputerami za tamtym rogiem, to mo na by o by pewnym, e to naprawd pani� � � � � Kranze we w asnej osobie. Ale dzi , kiedy technicy genetyczni wtykaj wsz dzie� � � � sw j nos, to nieraz rzeczywi cie traci si g ow i wtedy nie wiadomo, co si� � � � � � dzieje. Pami tam jeszcze dobrze, jak to si wszystko zacz o kilka lat temu. A wi c� � � � wchodzi do nas do jatki pan Gerber, zna go pan chyba, tego Gerbera, to ten z nadajnikiem telewizyjnym w pokoju, kana 423, lokalna szmira, nigdy tego nie� ogl dam - a wi c wchodzi do nas, prawda, i zamawia jak zawsze 20 dkg ciel ciny z� � � fermy, w ko cu ma fors ten typek. Pakuj mu to i zabawiam jednocze nie� � � � konwersacj : co z jego sk panymi w smogu p ucami i jaki pi kny mia am urlop nad� � � � � jeziorem... i wtedy patrz , a on ju za drzwiami, ten zarozumia y gbur.� � � I co pan na to: w tym momencie wchodzi do mnie przez tylne drzwi m j stary i� zaczyna mi wymy la :� � "Niepotrzebnie si tak zajmujesz tym Gerberem - m wi - tamte czasy ju� � � min y!"� "Czego si tak rzucasz, ty stary zazdro niku - ja mu na to - nie mo esz� � � chyba tego znie , e kto wygl da adnie".�� � � � � "Co takiego, wed ug ciebie ten dure adnie wygl da?" - m wi m j stary i� � � � � � zaczyna si mia - jak by to powiedzie - no, tak jako nieprzyjemnie. I zaraz� � � � � potem dodaje: "To przecie nie by Gerber, tylko klon".� � "Co - wo am - to on teraz pracuje w cyrku?"� "Masz chyba nie po kolei w g owie - on mi na to - to nie jest clown z� czerwonym gumowym nosem. Nie, to nowy klon, taki... taki..." Tu zaczyna wymachiwa r kami w powietrzu i najwidoczniej brakuje mu s owa.� � � "Rudolfie - pytam - co ci jest? Mo e w mi sie by o znowu co chemicznego?� � � � Dlaczego gadasz tak od rzeczy?" Na to on staje si od razu agresywny, no c , to nic nowego.� � "Wszystko przez to - m wi bezczelnie - e w telewizji ogl dasz ci gle te� � � � bzdury o kr lach, ksi niczkach i lekarzach. Nie widzia a takiego programu o� � � � firmie biotechnicznej, kt ra produkuje klony?"� "Nie - m wi - nie widzia am. Nie interesuj si cyrkiem".� � � � � "Nie doprowadzaj mnie do sza u tym swoim cyrkiem! - wrzeszczy. - Klon to� taki sobowt r. Je eli ju koniecznie chcesz, mo esz si przej do tej firmy i� � � � � �� powiedzie , eby zrobili twoj kopi ".� � � � "E tam - m wi - to przecie niemo liwe".� � � � "Jak to nie - zaperza si m j stary - pewnie, e mo liwe. Teraz robisz� � � � wielkie oczy, co? Po prostu oddasz jedn z twoich kom rek, oni uk uj ci w� � � � � palec, albo w jakie inne miejsce, i ju po wszystkim. Z tego w a nie wyhoduj� � � � � potem twojego sobowt ra, ale tak wspania ego, e nie dopatrzysz si adnej� � � � � r nicy. Kiedy staniesz przed lustrem, nie b dziesz pewna, czy widzisz w nim� �
siebie, czy te swoj kopi ".� � � "Co podobnego - wo am - to si nazywa post p! I w a nie kim takim jest� � � � � � � Gerber?" "Nie - m wi na to m j ma onek - Gerber jest w dalszym ci gu Gerberem. Ale� � �� � on ma ju swojego klona, sam mi o tym m wi tydzie temu, i wygl da dok adnie� � � � � � tak samo jak on. Zupe nie jak dwie krople wody. I to w a nie ten typek kupowa u� � � � nas przed chwil ."� Tu ci mam, my l sobie, a na g os m wi :� � � � � � "Je li mi dzy nimi nie ma adnej r nicy, to sk d wiesz, e to nie by sam� � � � � � � Gerber?" "To przecie jasne - m wi m j stary i mieje si przy tym. - Skoro Gerber� � � � � sprawi sobie w asnego klona, to my lisz, e b dzie sam chodzi do naszej jatki� � � � � � i wys uchiwa twojego gl dzenia o sk panych w smogu p ucach? Przecie teraz mo e� � � � � � � ju posy a swojego sobowt ra".� � � � Jezus Maria, by am tym tak zaszokowana, e nie wiedzia am nawet, co mu� � � odpowiedzie ! A by to dopiero pocz tek! Kilka dni p niej spotykam na ulicy� � � � pani Kowalik z naszej apteki i kiedy tak sobie gaw dzimy - a pani Kowalik jest� � w przeciwie stwie do mnie dosy gadatliwa - NAGLE ZZA ROGU WYCHODZI PANI� � KOWALIK! My la am, e zaraz zbzikuj . No i potem obydwie stoj przede mn i� � � � � � trajkocz jedna przez drug , a przecie ju z jedn trudno wytrzyma . No wi c,� � � � � � � gadaj sobie i gadaj , a ja patrz to na jedn , to na drug i my l sobie: Kt ra� � � � � � � � z nich jest prawdziw pani Kowalik, a kt ra klonem? Mo na zupe nie zg upie ,� � � � � � � m wi panu. Bo jest dok adnie tak, jak m wi m j stary; nie dopatrzysz si� � � � � � � adnej r nicy.� � No, a potem z ka dym rokiem robi o si coraz gorzej. Oszu ci za atwiali� � � � � sobie na czarnym rynku nie zarejestrowane klony i w ten spos b mieli zapewnione� bombowe alibi - na przyk ad brali udzia w jakim telewizyjnym wywiadzie, a w� � � tym samym czasie wysy ali swoje klony, eby obrobi y bank. Potem udawali� � � oczywi cie niewinnych. "Co takiego, JA mia bym napada na bank? Przecie w tym� � � � czasie wyst powa em w telewizji, nie widzia mnie pan?" No, m wi panu, zrobi� � � � � � si z tego ba agan nie z tej ziemi!� � Podobnie by o z kampaniami wyborczymi! Ka dy kandydat podr owa po kraju z� � � � dwudziestoma, trzydziestoma klonami. Nie mo na si by o nigdzie ruszy , eby nie� � � � � natkn si na jednego z tych typ w, stoj cego w widocznym miejscu z tym swoim:�� � � � "Drodzy rodacy, staj tu przed wami, aby..." i tak dalej, i tak dalej. Wtedy� zaczynasz si zastanawia , na kogo z tej trupy komik w oddajesz w a ciwie sw j� � � � � � g os. Chocia tak naprawd to jest bez znaczenia. Niech pan tylko spojrzy,� � � Amerykanie rz dzeni s ju trzeci rok przez klona, od czasu tego zamachu tu po� � � � zaprzysi eniu. I co? Wcale nie sprawuje si na swoim sto ku gorzej ni� � � � prawdziwy. Tylko patrze , jak i u nas dojdzie do tego. S ysza am, e kloni� � � � naszego kanclerza nienawidz si wzajemnie. Tak, tak, ta ambicja polityk w to� � � co strasznego. Same k opoty z tymi typkami. Teraz chc jeszcze za o y w asny� � � � � � � zwi zek zawodowy. Czy pan to sobie wyobra a? Zwi zek zawodowy klon w! Oni� � � � wszyscy powariowali ju chyba!� A jakie utrapienie te klony wnios y w nasze ycie prywatne! Przecie to� � � znane przypadki: kobiety, kt re uciek y z klonem, albo m czy ni, kt rzy zabili� � � � � swojego klonu, a potem chcieli zainkasowa ca kwot z ubezpieczenia na ycia.� �� � � Powiem panu tak w zaufaniu, e nieraz w sypialni, to patrz na mojego Rudolfa i� � tak sobie my l , czy to ty, m j lubny, czy te nie. Mo e to tylko jego kopia, a� � � � � � prawdziwy Rudolf le y sobie gdzie na Wyspach Kan aryjskich obok jakiej Lolity,� � � obmacuj c j z zapa em, a wszed w a nie w ten wiek, kiedy m czy ni odzyskuj� � � � � � � � � wigor i chc koniecznie pokaza , do czego to s jeszcze zdolni.� � � W og le seks i kloni to temat sam w sobie. Niech pan tylko pos ucha, co� � przydarzy o si pani Teper, tej z naprzeciwka. Jej m sprawi sobie jej kopi ,� � �� � �
ale tak , jak wygl da a pi tna cie lat temu. Jedyne, co jej teraz pozosta o, to� � � � � � siedzie bezczynnie i przypatrywa si temu, co jej ukochany m wyczynia z tym� � � �� klonem. I nawet nie mo e si na to uskar a , bo on nie zdradza jej przecie z� � � � � jak obc kobiet , tylko z ni sam . No, m wi panu, co za zwyczaje tu dzi�� � � � � � � � panuj !� A w og le, to - niech pan podejdzie bli ej, nie chc m wi o tym tak g o no� � � � � � � - chodz s uchy o jakich modelach specjalnych, hodowanych specjalnie dla takich� � � wstr tnych erotoman w jak m j Rudolf, z piersiami jak balony, ty kiem jak...� � � � nie, nie, nie chc nawet my le o takich wi stwach.� � � � � A je eli ju m wimy o wi stwach: jedn zalet to takie klonowanie ma na� � � � � � � pewno, mi so wi sta o si naprawd pierwszorz dne. Od lat szukano idealnej� � � � � � � wini, a kiedy ju j w ko cu znale li, zrobiono z niej niezliczon liczb� � � � � � � klon w. Wystarczy zajrze do pierwszego lepszego chlewu; wszystkie zwierzaki� � jeden w jeden. Wygl da to troch niesamowicie, tak jakby si pan upi i widzia� � � � � wszystko podw jnie i potr jnie. Wszystkie takie same, kropka w kropk , naprawd ,� � � � wyobra a pan sobie? A co b dzie, je li wezm si teraz za siebie? To to czyste� � � � � � kazirodztwo! Ale to w a nie dow d na to, czym musimy sobie dzi zaprz ta g ow . Dlatego� � � � � � � � m wi : dawniej wszystko by o o wiele prostsze. C to by y za z oteczasy, wtedy,� � � � � � w tym poczciwym dwudziestym wieku! No, ale co zrobi , by o min o. Przesz o i� � � � nigdy ju nie powr ci...� � Prze o y Mieczys aw Dutkiewicz� � � �