uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 742 088
  • Obserwuję758
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 020 160

Kazimierz Koźniewski - Historia co tydzien

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Kazimierz Koźniewski - Historia co tydzien.pdf

uzavrano EBooki K Kazimierz Koźniewski
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 58 osób, 51 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 255 stron)

CZY m KOZNIEWSKI HISTORIA CO TYDZIEŃ KAZIMIERZ KOZNIEWSKI HISTORIA co tydzień Szkice o tygodnikach społeczno -kulturalnych CZYTELNIK • 1976 * WARSZAWA 1000109225 1000109225 OD AUTORA Tygodniki — mon amour! Od lat sztubackich byłem zapamiętałym czytelnikiem tygodników literacko-społecznych. Nie gazet codziennych — te przerzucałem. Nie magazynów ilustrowanych — mało mnie one interesowały. Nie miesięczników czy kwartalników — wolałem książki. Ale właśnie tygodników literacko-społecznych, tak bardzo przecież upolitycznionych. Już wolnych od codziennej bylejakości gazet, a jeszcze nie wyzbytych aktualności i nie obciążonych naukową niemal powagą miesięczników. Będących krzyżówką ulotności i trwałości, dezynwoltury i solenności, powierzchowności i dociekliwości, polityki i kultury, felietonu i eseju. Tygodniki stanowiły najstosowniejsze szpalty do polemik, połajanek, ataków i drwin. Byłem ¦— i jestem ciągle — zapalonym czytelnikiem takich właśnie tygodników, które od wielu dziesięcioleci, może już nawet od dwóch stuleci, odgrywają tak poważną rolę kulturalną, polityczną, intelektualną, obywatelską u nas i w Niemczech, we Francji, w Anglii i w innych krajach europejskiego kręgu kulturalnego. Tygodniki te były — i nadal są — notoryczną, a nawet narkotyczną lekturą polskiej inteligencji. Tej osobliwej ni to grupy, ni to warstwy społecznej, która szczególnie w naszym kraju osiągnęła tak wielkie znaczenie polityczne i kulturalne. Wywiedziona ze szlachty, skrzyżowana z mieszczaństwem, inteligencja polska sama stała się tyglem, w którym uchodźcy i dezerterzy, wygnańcy i delegaci — jeżeli tak się wyrazić wolno — z innych warstw społecznych mieszali się uzyskując nowe walory, zawsze twórcze i cenne, gdyż najcenniejsza wydaje się być wszelkiego rodzaju mieszanina społeczna, narodowa, kulturalna. Na skrzyżowaniu grup społecznych i narodowych, na skrzyżowaniu ras i klas rodzą się najwspanialsze talenty. Na takim skrzyżowaniu wyrastała inteligencja polska, tworząc osobliwą i niemal poza naszym krajem nie spotykaną, specyficzną grupę zawodowo- intelektualną, obyczajowo-towarzyską. Grupę hybrydyczną, wieloraką, mozaikową i błyskotliwą. Jej granice socjalne są trudne 7 do ścisłego wytyczenia, lecz nadal dziś jak i dawniej pozostaje ona zespołem społecznym, który praktycznie — choć nie formalnie — ustala normatywy i parametry zawsze i co dzień od nowa tworzącej się opinii publicznej. Grupa niejednolita, wewnętrznie sprzeczna, skłócona, wyzbyta własnej solidarności, świecąca cudzym, odbitym światłem ideowym, reprezentująca całą gamę postaw moralnych i politycznych, ale zawsze interesująca i ciekawa. Ta polska inteligencja odegrała kolosalną rolę w tworzeniu się nowoczesnej świadomości państwowej, w kształtowaniu naszej współczesnej kultury. Po roku 1918 ona właśnie stała się warstwą, która najłatwiej i najprędzej zasymilowała się we własnym państwie i z tym państwem całkowicie się utożsamiła. Jest to grupa bardzo patriotyczna. Wybitny udział inteligencji polskiej w antyhitlerowskiej walce konspiracyjnej wszystkich odcieni i kierunków politycznych jest historycznym faktem i tytułem jej niezbywalnej chwały. Do tej właśnie grupy społecznej adresowane były nasze tygodniki. Przez takich ludzi były redagowane i zapełniane tekstami literackimi i publicystycznymi.

Rewolucja społeczna, powstanie Polski Ludowej rozbiło starą, po-szlachecką strukturę inteligencji pracującej — stworzyło natomiast inteligencję nową, opartą o wykształconych na wyższych uczelniach fachowców, tak humanistów, jak techników, w ogromnej części pochodzenia proletariackiego i chłopskiego. Ta nowa inteligencja, wielokrotnie od starej liczniejsza — jako że w Polsce Ludowej wielokrotnie więcej niż kiedykolwiek jest szkół i uczelni — do tygla inteligenckiego wniosła swoje najlepsze cechy i przejęła najlepsze cechy inteligencji „starego rzutu". I znowu powstało owo inteligenckie pogranicze tak różnorodne wewnętrznie, tak swobodne i niespokojne umysłowo, ciekawe, żywe, błyskotliwe, libertyńskie w dodatnim znaczeniu tego słowa. W konsekwencji ogromnie pomnożonej liczby ludzi wykształconych wzrosły niepomiernie nakłady naszych tygodników społeczno- kulturalnych, które i dzisiaj, jak niegdyś, są lekturą inteligencji pracującej, twórczej, urzędniczej i technokratycznej. O takich właśnie tygodnikach lub o pismach odgrywających rolę tygodników traktuje ta książka. O ośmiu pismach z lat międzywojennych, głównie z lat trzydziestych, ośmiu z pierwszych pięciu lat Polski Ludowej. Granicą jest rok 1950, gdyż w tym akurat czasie zasadniczej zmianie uległy: organizacja struktury wydawniczej i model redakcyjny naszych tygodników. W latach 1945—50 były one w istotny sposób podobne do pism przedwojennych, nawet je mniej lub bardziej świadomie kontynuowały. Potem wszystko zostało przekształcone, aby dopiero po 1956 w jakimś — zawsze niepełnym — stopniu powrócić do dawnej funkcji, którą już nowe pisma w stosunku do nowej inteligencji zaczęły powtórnie odgrywać. 8 Zatem osiem pism z lat trzydziestych i osiem z lat czterdziestych. Mogłoby ich być znacznie więcej, najdalszy byłem jednak od pisania historii prasy polskiej. Nie wzglądy tedy na kompletność ani reprezentatywność listy czasopism zadecydowały o wyborze szesnastu tytułów, ale tylko i wyłącznie mój własny gust czytelniczy, mój najbardziej osobisty stosunek do tych, a nie innych kartek. Znalazły się w tej pracy pisma, które lubiłem lub których nie znosiłem — ale te tylko, które czytałem. Te tylko, do których miałem stosunek żywy, pozytywny lub negatywny. Poza tą listą pozostało bardzo wiele pism, których ze stu różnych powodów nie czytywałem. Albo dlatego, że niczym mnie one nie zafrapowały, albo dlatego, że ich we właściwym czasie nie zauważyłem, albo dlatego, iż byłem za leniwy, by po nie sięgnąć, albo też wydawały mi się one obezwładniająco nudne nudą jakiegokolwiek pryncypializmu politycznego bądź naukowego, wyznaniowego bądź krytycznoliterackiego. Nie znalazły się więc tu pisma filozoficzne ani czysto literackie. Nie ma tutaj „Pionu" ani „Buntu Młodych", ani „Po prostu", ani „Lewaru", ani „Zetu", ani „Zaczynu", ani wielu innych tygodników przedwojennych. Nie ma „Wsi" ani „Pokolenia", ani „Nurtu" z pism powojennych. Ktoś o to może wnieść pretensję. Trudno. W esejach tych starałem się zachować najdalej posuniętą uczciwość i lojalność w referowaniu historii i treści poszczególnych czasopism. Strona informacyjna tych szkiców jest maksymalnie prawdziwa — daję na to s^owo honoru\ — choć z premedytacją wyzbyta zewnętrznej, formalnej aparatury naukowej. Natomiast strona interpretacyjna jest maksymalnie subiektywna, moja własna i głęboko osobista, daleka od jakiegokolwiek ostrożnego, wyważonego chłodu ocen generalnych lub tak krzywdzącego na ogół ludzi obiektywizmu. Tylko Pan Bóg ma obowiązek być sprawiedliwy — by przypomnieć słowa młodopolskiego malarza „Stasinka" Stanisławskiego — ja sprawiedliwym być nie muszę. Ta książka jest podpisana przeze mnie. A mój sąd ma prawo różnić się od sądów kogokolwiek innego. Pragnąłbym jako autor tylko jednego: żeby szkice o tych szesnastu pismach były dla czytelnika równie ciekawe, jak dla mnie była ciekawa, a niekiedy nawet upajająca,

cotygodniowa lektura tych pism, w rozmaitych latach przecież tworzących krajobraz naszego wspólnego życia intelektualnego. I Zabawa w „Wiadomości Literackie" B"BM ff.ggjELggg"" "" i"** —"¦"»' WlADOMOSCf LITERACKIE C«. *«m » Pff** T Y C O P N 1 K Wtmtwi, Nicdz^i* 9 kwietnia 1933 r. RoŁ X NIEMCOM fMMt 1ir.Mii ¦WwW>M. , ^,*te(. rfł-rfw*. P Mm • M* > wt i W naiwny ¦Mr Mo ta,rt ) >—*• M |nt*r* ##«•*>. ŚWIĘTY JAN<¦* endy. es fmy kim w*i» nfmrit jft™ CUDZE NIETOPERZE rfc"»i>s- mu «.«*»L» łijwłfc ««»Wji. *ij*o«ii mAkm z**?? «***¦ nwj, ?J», <-«*•«« t ***•>- 4tirM)HH myt. 7**^ KłKfl. *•« (w»«łr» tm-tjMtmi. **» Wurttt^jr* *n»*w> #jAw*» partami. ^•"•W. »<*«* »»>», h»W. , f* A*ti^t W™» *¦»>»* KHrtBfrrir- Przypominamy, ze czat odnowić pr«- numaral* xa kwartał II I9S3 ¦>. (wraz lx mlaslaeznlklam „Pologn* Llttaralpa" xl. 9. w kr«|u, doi. a. Mgranloą) Liga Reformy Obyczajów rHSESH K!5** w«i*^.«•css^' ""»*ir a-SSt^SlS "sSz^ r^jT^J^^ i,.*tLr"- ytr ^t^f-* ^r*" LSS S isLfL2sr5= Ł^ZS^SS r!r*-ATjniii ImT-i-jTi SI ^sSl^IiiSSi t^H it™** « lwu » tri.imiW aty. . t^^JĄŁil rij 0*Ł"l *MM«A "™. *^'-™*«™».S ««"^m"^ ~^..< > - *-«•*¦ •«•' '*» «.'. —*. - "*-t"^; "^TTTl \^STiT^inŚ? K°L^&"SUL*LZ J!f*^5 "*"" • '.Im' TT**^trtT* *""*^™^! i- - • **1"Li'* «v. «U »...«.. i.W-..."..... -.-i. ^ fc ^„Ji j.—j^r. *;. —i . !-f «.ł- —i^.i. «. w - w-» ;*iV^^VrC*^SS«™ai'T«II- ' ' -,..*t i! ¦,.*.. ->'.. rwi mi" '" k .'"""""" "C^Ttltw* . - —. . - - -¦¦^..^..M~J. ^^"Jj^ J*- ''-- •«- lllt.......Itl 1 ^ « — — ,-_*.. - "•" '¦• *;' •"*•• -•"-*ilw"..TWł ;„v ...i:^:r:"ilr?iE^:^',rs: 0*t™*-. ia*n r,.^,.. w**, ,., ^""" *** ; ¦;*; ;;:*;^nz^ ^^"--^^ir!.^' S^J?^

HE!K^rES. f^-" »ii.i™^i ¦t7w.^n^t*!i»*jr."u"™. >«*-^'."¦ .*"-.¦",~,™«i ¦ni.ftil .*, „., , M, ,.„„...„„ „ _ ...... . _sŁił| . i..-¦»... s, ™- i ;i*'-"-¦*>¦ **, . „„„,* (.„^,„ ,,„,,,„ "^"L •" liZ^Mh!^*' --•¦™<« -¦ - -*—*¦—» ^« jrzii^r. '.u*^,**" ™"" ¦*¦•" fu. ... (,»-Malała* «¦ "^.^f^iirtJ! %ST ., ISTrtT ' "*"t2w* ^^^^x^ct^;ssdi; .. ...m-,",..'^.. -«*•¦ t-«««»^ ^ ^ ^ ;if^v,^-tv;:,:,.."""**™* śrx*.«;!." ,"U"* '.'U*'"-"".. ';i^u*;,v* ,"'"'Z"m.T.. m» ::.:::;.",...'::r^,,';*,.¦,'-•*.'" !^4^r^at»^ŁlBjro EinE? *fIT":*" "^T".' " '••*¦'• '¦ "" "—'"•«"«« ^rśSS^F . Jarosław Iwaszkiewicz w „Książce moich wspomnień": ...Przyznam się, że z bardzo bijącym sercem wstępowałem na schody na Złotej pod numerem 8 i z pewnym zdziwieniem zatrzymałem się przed drzwiami, na których było napisane na dużej miedzianej tabliczce „Jakub Grycendler". (...) Pod miedzianą tabliczką widniał skromniejszy napis: „Redakcja Pro Arte et Studio". Przyjął nas bardzo uprzejmie młody człowiek mniej więcej w moim wieku, bardzo czarny, żywy, sepleniący, o bardzo wydatnym typie semickim. Przedstawił się nam jako Mieczysław Grycendler i zatrzymał oba zeszyciki, jakie mu nieśmiało wręczyłem, zawierające moje „Oktostychy" (...) Na razie na tym się skończyło. W kilka dni później, w pełne podniecenia dni listopadowe, młody, przybyły do Warszawy dopiero w październiku 1918 roku poeta spotyka na placu Wareckim (później Napoleona, później Powstańców Warszawy) dwóch studentów w biało-czerwonych uniwersyteckich czapeczkach. Jednym z nich był znany mi już Grycendler, drugim jakiś bardzo młody, wysoki, szpetny, z krzywym nosem i krzywymi zębami, śmiejący się student, któremu mnie Grycendler pospiesznie przedstawił: „To jest właśnie pan Iwaszkiewicz, którego wierszami takeśmy się zachwycali, a to — dodał zwracając się do mnie — jest pan Serafino-wicz, który także należy do komitetu redakcyjnego «Pro Arte et Studio». Czemu pan nie zachodzi do mnie? (...) Korekty pańskich wierszy leżą już od kilku dni"... Grycendler — Mieczysław Grydzewski, Serafinowicz — Jan Lechoń, Jarosław Iwaszkiewicz... W parę dni później, notuje autor 13 „Oktostychów", zjawił się Grycendler i „...wręczył mi numer «Pro Arte et Studio» z moimi wierszami i prosił, abym natychmiast udał się do kawiarni położonej na Nowym Świecie pod 57, gdyż są tam już Tuwim i Słonimski i mają do mnie bardzo ważny interes". Tak równocześnie z wybuchem niepodległości rozpoznawali się i poznawali ze sobą młodzi poeci, którzy — zbuntowani przeciwko Młodej Polsce — nagle oswobodzeni od posłannictwa narodowego swej sztuki, oszołomieni urodą życia i witalizmem młodości, namiętnie rozgorączkowani powstającą wokół rzeczywistością, weseli i szczęśliwi, niesłychanie lekko i szybko wbiegli na poetycki parnas. Od razu bardzo wysoko. Przeskakiwali trzy stopnie naraz. Mieli bowiem talenty wielkie, a — inaczej niż futurystyczna awangarda — zachowali tradycyjne formuły wiersza, szeroko więc mogli być czytani i rozumiani. Czytelnicy mogli się ich poezją cieszyć i bawić razem z nimi. Mówi się: każde pokolenie literackie musi mieć swych krytyków i swych redaktorów. Na krytyka, na K.W. Zawodzińskiego, mieli jeszcze poczekać. Redaktor już był wśród nich — rówieśnik, student Mieczysław Grydzewski.

Minęło lat niewiele, a już wszyscy wiedzieli, że miarze poetyckich talentów młodych skamandrytów odpowiada miara redaktorskich umiejętności ich rówieśnika. Oczywiście ci młodzi zostaliby świetnymi poetami i bez tego ich pomocnika, ale czy bez takiego organizatora grupa przyjaciół ze „Skamandra" zyskałaby swą dominującą rolę w dniu codziennym literatury dwudziestolecia? Nad tym pytaniem już można się zastanowić. Ileż to razy w ciągu dwudziestu lat ci młodzi poeci podejmowali samodzielnie — szczególnie czynny był tutaj Tuwim — różnorakie inicjatywy edytorskie i czasopiśmiennicze. Wszystkie kończyły się szybko. A nawet najdłuższa z nich, bo dziewięcioletnia — „Cyrulik Warszawski" — pozostając kartą w historii polskiej satyry politycznej nie odegrała jednak tej roli autentycznego spoiwa poetów „Skamandra", jaka przypadła zespołom i inicjatywom, których zwieńczeniem stał się ostatecznie tygodnik „Wiadomości Literackie". Najpierw było, od 1916, studenckie pismo „Pro Arte et Studio", potem — w 1918 — satyryczny kabaret literacki „Pod Picado- 14 rem", jeszcze później — w 1920 — miesięcznik poetycki „Ska- Po latach z pamiętników i wspomnień ogłaszanych przez pisarzy wyłaniają się okoliczności poprzedzające pierwszy numer „Wiadomości Literackich". Jesienią 1923 roku redaktor nocny „Kuriera Porannego" zostaje wyrzucony ze swej dziennikarskiej posady. Ktoś napisze, że za krnąbrność — pewnie po prostu za nieobo-wiązkowość, spowodowaną brakiem zainteresowania dla dziennikarskiej harówki oraz własnymi planami edytorskimi. Wtedy to przyszły redaktor naczelny „Wiadomości Literackich" już wiedział, jakie pismo chce robić — pismo takie ukazywało się w Paryżu, pełne było informacji, sprawozdań, ciekawostek. Nowy typ pisma literackiego. Miało być sensacyjne! Lecz gdy młodzi poeci pytali przyszłego redaktora o ideologię, srożył się gniewnie. Nie chciał żadnej ideologii — ani ideowej, ani artystycznej. Pismo miało być eklektyczne — no, i śmiałe oraz nowoczesne. Czy kiedykolwiek ktokolwiek chce wydawać pismo lękliwe bądź staroświeckie? Gdy go następnie pytano o zespół redaktorski, przyszły wydawca po prostu wzruszał ramionami: nie chciał — Boże broń — żadnego komitetu ani żadnej redakcji. Chciał być sam i sam o wszystkim decydować. Mógłby ktoś zadrwić: Zosia-Samosia. Ale istotnie przez następnych piętnaście lat redakcja „Wiadomości Literackich" była niemal jednoosobowa. Tylko że ów jeden redaktor nigdy nie był sam. Dowcip łączył z nim zawsze jeszcze i psa — ale nie o psa w tym wypadku chodzi. Zawsze miał on koło siebie grupę pisarzy, doradców, która jasno wyłoni się z toku tej opowieści, a której redaktor — tak zapowiadający swą samodzielność — ulegał w najdalszym stopniu. Ci doradcy byli zawsze ważni. I oni w końcu decydowali, iż pismo, które miało być tak eklektyczne, zyskało wcale wyraźną linię ideową i artystyczną. Ale to się dopiero stanie. A więc jest chłodna jesień 1923 roku. Mieczysław Grydzewski, redaktor „Skamandra" i do niedawna dziennikarz w „Kurierze Polskim", przygotowuje wydanie własnego tygodnika. Niemal rok minął od straszliwego dramatu politycznego, który wstrząsnął drugą i młodą Rzecząpospolitą — od zabójstwa pierwszego prezydenta Polski, Gabriela Narutowicza. Młodzi poeci ze 15 „Skamandra" byli zbrodnią oburzeni — ślady tego pozosl w ich wierszach. Może właśnie wówczas uświadomili sobie id we niebezpieczeństwa grożące Polsce i określili swe miejsce ogólnej mapie politycznej kraju. Jesienią 1923 na Zamku zasii prezydent Stanisław Wojciechowski. W Pałacu Namiestnikc skim rządzi — krótko — Wincenty Witos. Życie gospodarcze kr, obezwładnione jest lawinową, dziką inflacją. Strajki, wszęd strajki robotników, pracujących za niewarte pieniądze. Wybuc strajk generalny. W Krakowie na ulicach wojsko walczy z rob nikami. Wojsko strzela do obywateli. Z Pałacu Namiestnikowsk go musi odejść Wincenty Witos, premier nieudolny. Przychoi Władysław Grabski, jeszcze

nikt nie wie, że on właśnie potr położyć kres gospodarczej katastrofie, że on będzie premierę „udolnym". W takiej Rzeczypospolitej, w takiej Warszawie M czysław Grydzewski z paru młodymi poetami i studentem arcl tektury Antonim Bormanem pracują nad pierwszym numere pisma literackiego, „sensacyjnego", jakiego jeszcze nie było. T tuł zaproponował Julian Tuwim: „Wiadomości Literackie". D słowne tłumaczenie z paryskich „Nouvelles Litteraires", załóż nych rok wcześniej, których magazynowa, przede wszystki informacyjna formuła redaktorska zapłodniła wyobraźnię wa szawskich przyjaciół i pobudziła ich do działania. Warszawsk „Wiadomości" miały być jakby repliką paryskich „Nouvelles Grydzewski był spadkobiercą wielkiej kamienicy w samym cer trum miasta, Złota 8. Pieniądze z kamienicy zręcznie gospodarc wane przez Antoniego Bormana służyły „Wiadomościom Litera< kim". Były adept architektury okazał się utalentowanym admin: stratorem pisma. „Wiadomości" mimo inflacyjnego trzęsieni ziemi miały solidną bazę finansową, a po przekroczeniu ośmi tysięcy nakładu tygodnik już stawał się finansowo same dzielny. Na samym pocztąku 1924 roku — z datą 6 stycznia — ukaza się pierwszy numer „Wiadomości Literackich". Cena 200 000 ma rek za egzemplarz. Tygodnik. W winietę tytułową wkomponowa na została sylwetka centaura — pół konia, pół człowieka; cen taurowie byli dzicy, okrutni i porywali kobiety, ale na tej winiecie niewątpliwie figurował Chiron, jedyny centaur słynącj 16 z mądrości i szlachetności, przez bogów obdarowany nieśmiertelnością. To był na pewno Chiron! Cztery strony, dwie karty dużego gazetowego formatu, na każdej sześć szpalt, gęsto wypełnionych drobną czcionką. Dobry papier. Ani druk, ani układ graficzny pisma nie uległy żadnej istotnej zmianie przez całe piętnaście lat ukazywania się tygodnika, mimo iż parokrotnie zmieniał on drukarnię. Numer zawierał ogromną ilość materiału informującego o literaturze, o książkach, o pisarzach — z kraju i ze świata. Był tak magazynowy i migotliwy, iż Julian Tuwim i Jan Lechoń ostro wyrazili swe niezadowolenie, demonstracyjnie odcięli się od pisma, w którym figurowali jako współpracownicy. Być może — ktoś później sugerował — poeci zlękli się, iż magazynowa hałaśliwość tygodnika zagłuszy poezję skamandryckiego miesięcznika, na której najbardziej im zależało. Obrażeni poeci pogodzili się z tygodnikiem w ciągu dwóch tygodni, ale minął czas jakiś, nim zrozumieli, że ruchliwe, mniej poważne „Wiadomości" lepiej służą ich literackiej sławie niż dostojny ,,Skamander". Na drugiej stronie pierwszego numeru — zacznijmy tę relację od strony drugiej — dzisiejszy czytelnik w żadnym razie nie prześlepi pewnego nazwiska: w korespondencji z Niemiec wspomniany jest niejaki Adolf Hittler (przez podwójne ,,t"), który akurat wespół z bardziej podówczas znanym generałem Erichem Ludendorffem urządził w Monachium nieudany pucz polityczny. Wątpię, czy czytelnicy pierwszego numeru „Wiadomości" zwrócili specjalną uwagę na nazwisko człowieka, który i na losach warszawskiego tygodnika miał odcisnąć swoje piętno. Obszerny wstęp „Od redakcji", jedyny w dziejach tego periodyku, zapowiadał: ' Pismo nasze nie reprezentuje żadnej szkoły estetycznej. Nie walczy o tę czy inną doktrynę. Nie broni i nie chce żadnych dogmatów krępujących swobodę twórczości. Dlatego proklamuje hasło poszanowania i czci dla każdego sposobu i dla każdego objawu uczciwej pracy w imię sztuki. Ale — w myśl stawianych sobie celów ochrony wartości kulturalnych narodu — przyrzeka nieustępliwość i bezwzględność w przełamywaniu wszelkiego rodzaju wstecznictwa, kłamstwa, obłudy, fałszerstwa — społecznego zarówno jak artystycznego. 2 — Historia... 17

W zdaniach następnych redakcja sformułowała postulat zgoła oryginalny. Zapowiedziała walkę przeciw preponderancji teatru w naszym życiu kulturalnym i artystycznym, preponderancji jakoby zagrażającej literaturze książkowej, spychającej na margines kino (to zabrzmiało bardzo nowocześnie, Słonimski akurat drukował recenzje filmowe w „Kurierze Polskim", a Irzykowski wydawał „Dziesiątą Muzę"), plastykę i muzykę. Redakcyjna zapowiedź kończyła się tymczasową listą współpracowników. Trzydzieści dwa nazwiska, pierwsze: Stanisław Baliński, ostatnie: Jan Żyznowski. Wśród nich takie jak: Kaden Ban-drcwski, Ejsmond, Horzyca, Irzykowski, Iwaszkiewicz, Lechoń, Napierski, Rzymowski, Słonimski, Stromenger, Stern, Szymanowski, Tuwim, Wandurski, Wierzyński, Winawer, Witkacy. To były nazwiska — to s ą nazwiska! To jest literatura i sztuka. W ciągu roku lista ta przekroczyła sto nazwisk, po paru latach liczyła już sobie paręset. Naczelny redaktor, zaciekły w mało sympatycznej autoreklamie, wyliczał je na końcu każdego rocznika, a nigdy nie brakowało na niej najświetniejszych postaci naszego piśmiennictwa. Świetność nazwiska była pozornie — pozornie! — ważniejsza niż jakakolwiek linia ideowa pisma. Ale to się miało dopiero okazać. W praktyce — jak to zazwyczaj bywa z tego rodzaju redaktorskimi manifestami — wszystko rozwinęło się inaczej. Tygodnik tak gwałtownie odżegnujący się od różnorakich doktryn stał się ostrym wyrazicielem określonych tendencji artystycznych. Redakcja potrafiła jasno, choć przekornie zaznaczać, forsować swoje sympatie ideowe i moralne. Sympatie te przez cały czas nie uległy większym zmianom. Hołubiono wszystkie nazwiska, kolekcjonowano wszystkie wielkości, lecz wśród równych byli „równiejsi"; podział na gospodarzy pisma i na jego gości był ściśle zachowany. Eklektyzm tygodnika był tylko pozorny; był bronią, którą redaktor mistrzowsko potrafił się posługiwać w swojej — i tylko w swojej — sprawie. Nie przeprowadzona została żadna wojna przeciw teatrowi, nie zdetronizowano teatru na rzecz kina. Teatr, a nie film, stanowił drugi po literaturze, artystyczny akcent pisma. I nie ma się co dziwić: Grydzewski był wiernym amatorem sztuki teatralnej, a Boy i Słonimski dwoma filarami, na których 18 najdłużej wspierał się redakcyjny firmament. ^„Wiadomości" były niewątpliwie literackie, były, choć o wiele mniej, teatralne, później były społeczne i obyczajowe, wiele uwagi poświęcały plastyce; natomiast nigdy nie stały się ani pismem filmowym, ani muzycz-nymj Pierwszy numer rozpoczynał się od wielkiego pokłonu i wielkiego nawiązania. Żeromski! Sensacyjny — niczym w popołud-niówce — tytuł czołowy: „Rafał Olbromski i Krzysztof Cedro na dalekiej północy — U STERNIKA POLSKIEJ LITERATURY — wywiad specjalny «Wiadomości Literackich* ze Stefanem Żeromskim". Portret Żeromskiego jako naczelny, jedyny graficzny motyw na pierwszej stronie. Rozmowa z autorem dopiero co opublikowanego „Międzymorza" dotyczyła skandynawskich dyskusji, pro- i antyniemieckich głosów polemicznych wywołanych przez wydane w Szwecji tłumaczenia powieści Żeromskiego. Redakcja „Wiadomości" składała — i tytułem, i pierwszym akapitem — hołd wielkiemu pisarzowi. Mieczysław Grydzewski w deklaracjach i w rozmowach zastrzegał się przeciwko jakimkolwiek doktrynom artystycznym. Zazwyczaj tego rodzaju deklaracje maskują początkowo bunt awangardy zamierzającej palić wszystkie czcigodne luwry. Tym razem nic podobnego nie nastąpiło. „Wiadomości Literackie", pod względem formy dziennikarskiej awangardowe w stosunku do innych pism już staroświeckich, takich jak „Świat" czy „Tygodnik Illustrowany", do tej pory sprawujących w Warszawie literacki rząd dusz, nie miały w sobie nic a nic z ducha tak zwanej awangardy literackiej w formalnym aspekcie jej sztuki. Poezja skamandrytów, młoda i świeża w nastrojach, nowoczesna w pozornym zaprzeczeniu obowiązków narodowych i społecznych literatury — choć na warszawskim Zamku Żeromski akurat pracował nad „Przedwiośniem" — była bardzo klasyczna w formie.

Ci młodzi pisarze i redaktorzy, w rzeczywistości tak odmienni od swych literackich poprzedników, chcieli oddawać im hołd i cześć, wzruszali się nimi, byli wobec nich pełni atencji, głosili kontynuację narodowych wartości literackich, artystycznych i kulturalnych. Wyśmiewali Stefana Krzy-woszewskiego i jego bulwarowe farsy, lżyli Adama Grzymałę- 2* 19 -Siedleckiego i jego kiepskie romanse, ale drukowali Nowaczyń-skiego i Makuszyńskiego, ale stawali na baczność przed Staffem, Reymontem i Kasprowiczem. Cenili rzetelny talent, a historia literatury niemal we wszystkich wypadkach przyznała im rację. Tuwim znacznie później, ale jeszcze w „Wiadomościach Literackich" napisał: „I trzeba, aby wargi drżały czytając smutny dziejów skrypt, i tylko bałwan przemądrzały nie drgnie w grobowym mroku krypt". Nie, nie! „Wiadomości Literackie" w żadnym razie nie były organem literackich światoburców. Dlatego tak szybko zdobyły czytelników. „Wiadomości Literackie" wkraczały niejako w puste pole. Dotychczasowe tygodniki, zajmujące się literaturą i związane z edytorskimi oficynami tak formą, jak treścią, w żadnym razie nie odpowiadały modzie krótkich spódnic, shimmy i płaskich piersi kobiecych. Ale ani awangarda krakowska, ani poznański ekspre-sjonizm nie zdobyły dla siebie czytelników. Na nową, już nową naprawdę prozę czy dramat dwudziestolecia jeszcze musiano czekać. Szybsza była oczywiście liryka: ta zawsze reaguje najprędzej. I liryka skamandrytów odpowiadała potrzebie nowości: Kaden nazwał to zjadliwie „radością z odzyskanego śmietnika", ale była to autentyczna radość nowego życia, nowej niepodległości polskiej, choć mącona wszelkimi kłopotami natury wojennej jeszcze i materialnej, społecznej i politycznej. Młoda niepodległość była straszliwie trudna, ale ludzie tęsknili do radości, do nowych formuł — zewnętrznych zresztą bardziej niż wewnętrznych — we wszystkim. „Wiadomości Literackie" były właśnie dostatecznie nowe. Nowe — w swych skamandryckich propozycjach literackich. Nowe — w swej formie edytorskiej: to nie była dostojna broszura dużego formatu, to już była gazeta, gazeta literacka. Może dlatego tak Tuwim fuknął na pierwszy numer, oburzyła go gazetowość pisma. Ale gazetowość właśnie zaciekawiła czytelników. Skamandrycka gazeta była dostatecznie nowa, by zaciekawiać, by ekscytować, otwierała szerzej okno na Europę, a przj tym była jednak wystarczająco stateczna, dostatecznie klasycy -styczna, dostatecznie respektowała tradycję, naprawdę najlepszć przy tym tradycję dobrej i wielkiej sztuki, autentycznej myśl humanistycznej, by przyjąć ją mogli ci, dla których Peiper z jed 20 nej strony, a bracia Hulewiczowie ze strony drugiej nazbyt byli denerwujący. Nowa gazeta literacka, inaugurująca ten rodzaj tygodnika literackiego czy nawet — jak się później okaże — społeczno-literac-kiego, który na długo, bardzo długo, do dziś właściwie, miał stać się generalną formułą naszych pism tygodniowych, szybko zdobyła sobie rynek. Jarosław Iwaszkiewicz zanotował w „Książce moich wspomnień": W owym czasie rozwijające się „Wiadomości Literackie" stały już tak dobrze, że mogły do pewnego stopnia stanowić dla mnie podporę materialną (...) Opierając się na przyrzeczeniach nowej firmy wydawniczej W. Czarskiego oraz na pensji wyznaczonej mi przez „Wiadomości" zdecydowałem się na półroczny wyjazd do Paryża. W stosunkowo krótkim czasie „Wiadomości Literackie" mogły się zdobyć na niezłe honoraria. Kamienicznikowskie. kapitały zostały wsparte coraz lepiej rozchodzącym się nakładem pisma. PRZEDE WSZYSTKIM LITERACKIE Warto zacytować nazwiska autorów z dwóch sąsiednich, rozkła-dówkowych stron zwyczajnego numeru: siedemnastego z kwietnia 1925. Oto szpalta obok szpalty, od lewej do prawej teksty: Józefa Wittlina, Stefana Napierskiego, Marii Dąbrowskiej, Jana Nepomucena

Millera, Leonarda Podhorskiego-Okołowa, Władysława Broniewskiego, Antoniego Słonimskiego, Karola Irzykowskiego. A zaraz w następnych numerach: Jarosława Iwaszkiewicza, Tytusa Czyżewskiego, Jana Parandowskiego, Juliusza Kadena Ban- drowskiego, Stefana Jaracza. Cóż to za parada! Jeżeli redaktor był w stanie tak ułożyć dwie dość przeciętne strony pisma, to znaczy, że skutecznie działał już cały mechanizm: czytelnik sięgał po „Wiadomości", bo miał tam nazwiska pierwszorzędnej wielkości, literaci pędzili na Złotą 8 z tekstami (Grydzewski lansował nie najprawdziwszą legendę: „Wiadomości do nikogo się o tekst nie zwracają"...), gdyż druk w „WL" nobilitował, a pismo trafiało do najbardziej wyrobionego grona czytelników, z kolei wpływało 21 to na nakład, nakład przyciągał ogłoszenia, ogłoszenia pozwalały świetnym pisarzom płacić wysokie ryczałty i honoraria. I tak dalej... W ciągu pierwszego roku nakład pisma podskoczył z trzech na dziewięć tysięcy egzemplarzy. Potem wzrost był już powolniejszy, choć w latach trzydziestych osiągnął nawet i piętnaście tysięcy egzemplarzy. Podstawową grupę swoich czytelników pismo zdobyło pierwszym bojem. Jak na ówczesne stosunki polskie był to nakład niezmiernie wysoki. Nie byliśmy przecież krajem o zbyt szerokiej masie inteligencji humanistycznej, dostatecznie laickiej, liberalnej i tolerancyjnej, by gustować w „Wiadomościach". Pismo było stosunkowo drogie. W maju 1924, wraz z ustanowieniem złotego, cenę egzemplarza określono na 50 groszy. W tym samym „przewartościowanym" numerze Antoni Borman został ujawniony w stopce jako współwydawca „WL"; w sukcesie ekonomicznym pisma odegrał on rolę bardzo istotną. Potem cena pisma wzrosła jeszcze do 80 groszy za egzemplarz i taką pozostała na wszystkie lata, na długo. 80 groszy to było bardzo dużo: całodzienne utrzymanie wielu ludzi w kraju. „Wiadomości Literackie" trafiały więc — i to na ogół w prenumeracie — do odbiorcy raczej lepiej sytuowanego, do inteligencji burżuazyjnej o nastawieniu liberalnym. W dużym stopniu byli to ludzie z wyższym wykształceniem, związani z naukami humanistycznymi, prawnicy, lekarze, profesorowie, artyści i — oczywiście — pisarze. Pismo czytane było przez odpowiedzialnych funkcjonariuszy administracji rządowej, przez członków elity politycznej, intelektualnej oraz towarzyskiej. Czytanie „Wiadomości" stało się modne i snobistyczne. Taki typ popularności znajdował swe odbicie w ogłoszeniach. Często w czterostronicowym numerze „WL" cała strona zajęta była na reklamy. Podwójny numer świąteczny, zamykający rok 1924, a inaugurujący łańcuch tego rodzaju świątecznych, opasłych numerów, liczył sobie czternaście stron, z tego aż 7 stron ogłoszeń: wydawniczych, księgarskich, galanteryjnych, kosmetycznych. Nie wrachowując w to oczywiście autoreklamy pisma nieustannie i z absolutną pasją uprawianej przez Grydzewskiego w ciągu wszystkich lat istnienia „Wiadomości". Autoreklama „Wiadomości" polegała nie tylko na przypomina- 22 niu o prenumeracie, na zapowiedziach następnych materiałów, nie tylko nawet na dumnie zestawianych listach świetnych współpracowników, ale na stałym, cotygodniowym cytowaniu opinii o tygodniku zawartych w listach czytelników. Ta nieustanna autoreklama była — i jest dla mnie po dziś dzień — jedną z najbardziej odrażających cech „Wiadomości". Trudno mi jednak zaprzeczyć, że redakcja okazała i w tym wypadku ogromną znajomość psychologii czytelników, gorąco pragnących, by choć kilka słów z ich listów ukazało się w tej rubryce i w ogóle w piśmie. Cytaty były dobierane umiejętnie: na dziesięć pochwalnych jedna czy dwie złe, brutalnie dyskryminujące pismo; stary wyga wiedział doskonale, że tego rodzaju krytyki podnoszą tylko wartość drukowanych pochwał. Tygodnik był niestrudzony w wiązaniu kontaktów z czytelnikami, w ekscytowaniu odbiorców pisma. Z jednej strony chętnie drukował listy czytelników, listowne polemiki między autorami, sprostowania itp.; zawsze budziły one zainteresowanie, ponieważ było w nich coś

plotkarskiego, półprywatnego. Z drugiej strony mnożył stałe działy i felietony. Pojawiła się „Camera obscura", robiona przez Tuwima, czasem przez Słonimskiego, nie-litościwa dla dziennikarskich błędów i głupot oraz dla dzienikar-skiej podłości. Stale prowadzone były przeglądy prasy zagranicznej i prasy krajowej. Przegląd krajowy przygotowywał „jam", czyli Grydzewski. W zasadzie był to przegląd rejestratorski, niemal wyłącznie bibliograficzny. Od czasu do czasu króciutki, jednoznaczny komentarz ujawniał pogląd redakcji „WL" — przecież tylko z pozoru pisma eklektycznego. W połowie 1927 roku wydrukowana została pierwsza „Kronika tygodniowa" Antoniego Słonimskiego i jej zdanie inaugurujące, mogące być — jak dziś wiemy — przekrętnym mottem całych „Wiadomości": „Nie ma ludzi bardziej nudnych od tych, którzy mają rację". Redaktor wolał raczej nie mieć racji, niż robić nudne pismo. Doskonale to rozumiem. Może dzięki temu pismo odegrało tak wielką rolę w naszej literaturze. I taką po sobie zostawiło legendę. Czytelnik „Wiadomości" był nieustannie wciągany w cały system ankiet, plebiscytów i konkursów literackich, najpierw 23 trudniejszych, potem coraz łatwiejszych, by możliwie wielka liczba chętnych mogła brać w nich udział. Nadchodziły setki odpowiedzi. Iwaszkiewicz w którymś swym wspomnieniu twierdzi, iż Grydzewski zawsze z upartą konsekwencją mnożył liczbę odpowiedzi przez dziesięć i tę liczbę dopiero publikował w zamykających konkurs komunikatach. Odpowiedzi musiało być jednak dostatecznie wiele, jeżeli mógł ich tyle cytować. Raz ogłoszono pełną listę nazwisk tych, którzy wzięli udział w konkursie, zajęła całych sześć szpalt kolumny drobnego druku, kilka tysięcy nazwisk... Pierwszy konkurs — na początku istnienia pisma — polegał na ustaleniu autorów anonimowo wydrukowanych fragmentów dzieł. Konkurs był trudny, zwyciężyła młoda studentka polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego, Karolina Beylinówna. W trzy lata później na tej samej zasadzie urządzony został konkurs poetycki. Dwukrotnie „Wiadomości" wzywały czytelników, by wybierali członków do przyszłej Akademii Literatury. Raz zaproponowano napisanie nowelki na zadany temat; dano trzy tematy do wyboru: a) perfidia, b) ktoś zataja fakt kompromitujący drugą osobę, c) buty. Spiritus movens tego konkursu nowelistycznego — a zapewne i pomysłodawcą tematów — był sam Karol Irzykowski; konkurs wygrał młody profesjonalista literacki, Władysław Rymkiewicz, wyprzedzając Tadeusza Łopalewskiego, Rafała Malczewskiego, Zofię Popławską (tłumaczkę „Klubu Pickwicka"), Jana Wiktora, Teofila Sygę, Benedykta Hertza, Jana Brzękowskiego i innych. Przy ankietach i plebiscytach tygodnik całymi szpaltami i stronami drukował fragmenty odpowiedzi lub komentarzy do odpowiedzi nadsyłanych przez czytelników. Świetnie dobierane, doskonale skracane, tworzyły one ciekawy, a przy tym darmowy materiał publicystyczny i polemiczny. Wciągały czytelników we wspólną zabawę, która nazywała się „Wiadomości Literackie" i rzeczywiście była jakąś tam zabawą między redakcją i redaktorem z jednej strony a czytelnikami z drugiej. Te praktyki redaktorskie Grydzewskiego zostały kiedyś sparodiowane przez Tuwima i Słonimskiego w primaaprilisowym haśle: „Każdy, kto czyta, ma prawo być drukowany!". Oby nam tylko nudno nie było! Czytelnik lubił anegdoty, nieco bardziej poufałe obcowanie z wielkościami pisarskimi. Więc „WL" pytały pisarzy, jak się 24 uczyli w szkole, i o to, jaka literatura zagraniczna wywarła wpływ na ich własną twórczość. W 1927 roku zadano bardziej poważne, acz też przecież nie najważniejsze pytanie: gdzie powinny spocząć sprowadzane do Polski prochy Słowackiego? Okazało się, że ta — zdawałoby się bezsporna sprawa: obok Mickiewicza, na Wawelu — może też budzić

kontrowersje. Odpowiedzi, zawierające szerszą motywację, zawsze tworzyły ciekawe, jakby spontaniczne, polemiczne układy. Pismo drukowało wiele wywiadów i rozmów z twórcami. W pierwszych dziesięciu latach były to na ogół rozmowy słodkie, honorujące. Potem, gdy cały cykl takich rozmów przeprowadził Adam Galis, nabrały wigoru. Nigdy jednak nie były one tym, czym powinien być idealny wywiad redaktora z jakimś wybitnym człowiekiem: wzajemnym starciem, próbą wzajemnego demaskowania lub demonstracją skrajnych stanowisk intelektualnych czy poglądów ideowych. Do takiej śmiałości, do takiego stylu bycia jeszcze ani „Wiadomości", ani ich pisarze nie dorośli, choć przecież w polemicznych felietonach pismo to potrafiło być wspaniale zjadliwe, brutalnie ostre. Skoro o wywiadach, niech będzie przypomniana rozmowa z 1926 roku Marii Jehanne Wielopolskiej, która często w latach dwudziestych pisywała w „Wiadomościach", z jej kuzynem, anonimowym Tadeuszem, młodziutkim, początkującym literatem. Tadeusz zwierzył się jej, swej ciotce, iż jako „K. Briesen" napisał powieść: „Dzieje miłości i samobójstwa Krystyna Mostowskiego". Nie będę chyba daleki od prawdy, jeżeli w owym „K. Briesenie" domyśle się po prostu Tadeusza Brezy. Pod koniec 1926 „Wiadomości" uruchamiają filię redakcji w Paryżu i określają cenę numeru we frankach. Z pomocą MSZ Grydzewski zaczyna wydawać miesięcznik „Pologne Litteraire", graficznie i autorsko niemal identyczny z „WL", zajmujący się propagandą zagraniczną polskiej literatury i sztuki. Miesięcznik ten będzie się ukazywać aż do wojny jako najbardziej trwała dodatkowa impreza edytorska „Wiadomości". Czas istnienia „Wiadomości" można podzielić na trzy wyraźne okresy. Pierwszy z nich kończy się gdzieś na przełomie 1929 i 30 roku. Przez te sześć lat zmieniał się — raczej wzbogacał — sposób 25 redagowania pisma. Redakcja ciągle dbała o stronę magazynową tygodnika: krótkie informacje ze świata, w większości z Europy, krótkie korespondencje ze stolic, najczęściej z Paryża — Paryż był głównym punktem kulturalnego odniesienia dla Warszawy. Króciutkie recenzje z wielu, bardzo wielu książek, z prozy i poezji. Recenzje teatralne Antoniego Słonimskiego. Króciutkie, często anonimowe, felietony. Prawdziwy magazyn literackich nowin. Po kilkunastu pierwszych numerach zaczynają jednak znikać drukowane w odcinkach opowiadania — raczej kiepskie — ukazują się natomiast większe eseje, poważniejsze prace krytyczne i artykuły publicystyczne. Charakterystyczna w latach późniejszych strona pierwsza „Wiadomości", pełna strona jednolitego tekstu ozdobionego fotografią, pojawia się po raz pierwszy w numerze dziesiątym zbioru ogólnego. Jest to pamiętnik Leona Bilińskiego, zmarłego rok wcześniej konserwatywnego polityka. I od tej pory przekształcanie się pisma z magazynu przede wszystkim informacyjno-felietonowego w pismo eseistyczno- publicystyczne, bez uszczuplania przy tym strony informacyjnej, będzie w tamtych latach stałym i ciągłym procesem. Oczywiście publicystyka coraz częstsza i coraz bardziej poważna będzie wychodzić również i poza sprawy ściśle literackie czy artystyczne, ale w przeważającym stopniu dotyczyć będzie problemów literatury. Bowiem literatura jest dla „Wiadomości" ówczesnych sprawą najważniejszą. Literatura — ale jaka? Poza teorią czy w stopniu mniejszym historią literatury nie istnieje żywe piśmiennictwo niezależne od gustów, tendencji, programów, niezależne od wyboru tradycji pisarskiej. Można, jak czynił Grydzewski, zarzekać się przeciw sformułowaniom programowym, przeciw doktrynalnym przymiotnikom, a jednak sam wybór pewnych autorów, sposób dokonywania tego wyboru przez odrzucanie innych, jest już programem. „Wiadomości Literackie" z dużym impetem walczyły o materialny los polskiej książki: o papier, o obniżkę ceł na papier importowany, o preferencje ekonomiczne i finansowe dla

wydawców, o zabezpieczenie materialne i socjalne pisarzy, którzy nie należeli wówczas do ludzi opływających w dostatki; nakłady były niskie, czytelnictwo słabo rozwinięte. Pismo wywalczyło niewiele, ale 26 potykało się ostro angażując do tych zmagań publicystycznych pióra takie, jak Juliusza Kadena Bandrowskiego i innych pisarzy będących ówczesnymi wielkościami literackimi — którzy bili na alarm w sprawie kryzysu książki polskiej. Wypadałoby się jednak zapytać: jaka to literatura zdaniem „Wiadomości" zasługiwała na ekonomiczne i społeczne preferencje? Jakie propozycje literackie przedstawiały „Wiadomości" swym czytelnikom do aprobaty w pierwszym okresie istnienia pisma? Jeszcze niemal na starcie, w trzecim numerze, w styczniu 1924, artykuł Jana Nepomucena Millera „Egzekucja na filomatach" poprzedzony został takim oto .wstępem ni to redakcyjnym, ni autorskim: Jednym z najwspanialszych zadań młodej nauki polskiej, która wyrasta w atmosferze wolności i na której nie ciążą już serwituty tysiąca względów partykularnych i narodowych, jest całkowita rewizja szeregu wartości przede wszystkim w dziedzinie historii i literatury polskiej. Całkowita rewizja'. To brzmi bojowo, ale jakąkolwiek całkowitą rewizję wartości dotychczas uznawanych chciałoby się przeprowadzić, zawsze i tylko uczynić to można na miejsce jednych kryteriów stawiając zupełnie inne, na miejsce jednej doktryny — zupełnie inną. A tego właśnie „Wiadomości" uczynić nie chciały, programowo odcinając się od jakiejkolwiek nowej doktryny. Całkowitej rewizji dokonywają zazwyczaj wyznawcy innych kierunków ekstremalnych, a tymczasem „Wiadomości" starannie unikały jakichkolwiek ekstremów. Tego rodzaju wstęp może dobrze pasował do serii artykułów Jana Nepomucena Millera, który w tamtych latach przeżywał bujny okres swej twórczości krytycznej, ale twórczość ta najmniej pasowała właśnie do „Wiadomości", gdyż Miller próbował lansować nową doktrynę: uniwersalizm! Próbował rewidować kult Mickiewicza, stąd „Egzekucja na filomatach". Wartości narodowe literatury polskiej, nazywane przezeń partykularnymi, zastępować chciał interpretacjami uniwer-salistycznymi. Zamysł to może piękny, ale gdy dziś teksty te odczytuję, duszą mnie one swą młodopolską retoryką, patosem wielkich słów, frazeologią rzucającą od razu na deski. Język artykułów 27 Millera zupełnie nie pasował do stylistyki Irzykowskiego, Marii Dąbrowskiej czy Boya Żeleńskiego, ale artykuły same budziły polemiki sprzyjające recepcji pisma. Maria Dąbrowska książkę Millera „Zarazę w Grenadzie" nazwała wprawdzie „ożywczą" (inni krytycy: Irzykowski, W. L. Jaworski, ostro książkę potraktowali), ale skrzyżowała z jej autorem szpadę w obronie serdecznej recepcji „Pana Tadeusza". Ta bardzo mądra pisarka odczuwała lepiej, niż jej impetyczny rówieśnik, że z rewizją kultu wielkiego romantyka nie należy się jeszcze śpieszyć; sytuacje narodowe, które ten kult warunkowały, tak niedawnej dopiero uległy zmianie. Wypada od razu zauważyć: choć w tamtych, pierwszych latach Dąbrowska rzadziej niż Miller drukowała w piśmie — dłużej, właściwie zawsze, pozostała związana z „Wiadomościami". To ona naprawdę, a nie J. N. Miller, wyrażała prawdziwe tony moralne i ideowe tygodnika, choć nigdy nie zaliczała się do redakcji, nigdy nie była osobiście bliska Grydzew-skiemu ani skamandrytom, a jak wynika z jej „Dzienników", niechętna była nawet ich komerażom i sympatiom towarzysko-po-litycznym. A mimo to dla współpracowników „Wiadomości" i dla ich czytelników Maria Dąbrowska była zawsze jakimś bardzo poważnym autorytetem. Artykuły Jana Nepomucena Millera, aczkolwiek światoburcze, nie mogły — mimo chęci autorskiej — stać się kodyfikacją nowego systemu literackiej oceny. Frazeologia uniwersalistyczna okazała się tylko ślepą uliczką. Wstęp poprzedzający artykuł Millera pozostał zapowiedzią niewypełnioną. Po paru latach Miller

odsunął się od tygodnika, stał się nawet przedmiotem ostrych naigrawań satyrycznych Tuwima („Jan Nic-mu-nie-pomoże Miller" z „Jarmarku rymów"). Casus Millera niemal w czystej postaci reprezentuje ten proces przemian, których „Wiadomości" były wyrazicielem: przebijania się przez dławiącą, młodopolską stylistykę, obciążającą pragmatyczną jasność myślenia, ku bardziej zracjonalizowanym formom wypowiedzi. W parę lat po Millerze, w 1928 roku, z bardziej nowoczesną i bardziej pasującą do „WL" próbą analizy już nie twórczości, ale postaci Adama Mickiewicza wystąpił Boy Żeleński. Nie podejmując żadnych konstatacji filozoficznych spróbował na roman- 28 tycznego poetę spojrzeć z punktu widzenia rozsądku życiowego, zamiast ocen polonistycznych zaproponował analizę niemal biologiczną. Boy Żeleński pojawił się w piśmie stosunkowo późno, nie było go nawet na pierwszej liście autorów współpracujących z tygodnikiem. Dopiero w drugiej połowie 1924 r., w numerze lipcowym, Boy — od paru lat stały i ruchliwy krytyk teatralny w „Kurierze Porannym" — wydrukował szkic o Balzaku. I odtąd związał się z pismem na zawsze. Początkowo nieco mniej czynny, ale w latach 1927— 29 właśnie tam sławną kampanią o „Prawie do przecinka", szkicami o Mickiewiczu, Przybyszewskim, Żmi-chowskiej rozpoczął bodaj że najświetniejszy okres swej pracy krytycznej i publicystycznej. W pierwszych latach istnienia pisma najbardziej wyrazistymi reprezentantami myśli racjonalistycznej, która cechowała literacką krytykę „Wiadomości", byli w domenie bardziej filozofującej — Karol Irzykowski, bardziej socjologizującej — Maria Dąbrowska. W „Wiadomościach Literackich" Karol Irzykowski — ruszajmy od razu tropem pierwszym, śladem recenzji z „Romansu Teresy Hennert" — pozytywnie potraktował twórczość Zofii Nałkowskiej. Wobec dzieł scenicznych Witkacego zachowywał pełną rezerwy, krytyczną, choć nie pozbawioną uznania, badawczą postawę intelektualisty. Nie zawahał się jednak jako naczelny podówczas krytyk pisma zażądać likwidacji futuryzmu, zarzucać „niezrozumialstwo" nowoczesnej poezji. W miarę więc chwalił dzieła istotnie dobre, w miarę ganił dzieła równie dobre, nie reprezentował jednak żadnej ideologii, żadnej doktryny literackiej. Był sobą: podejrzliwym intelektualistą, przekornie opukującym każde zjawisko. Uważał się wprawdzie podówczas za socjalistę czy też za związanego z obozem polskiego socjalizmu, pisywał równocześnie do „Robotnika", ale najdalszy był od honorowania jakiegoś marksistowskiego systemu ocen. Pasował więc do „Wiadomości" znakomicie. Jego późniejsza ewolucja, związanie się z ośrodkami prawicowymi, a nawet endeckimi — w konsekwencji opuszczenie „Wiadomości" oraz „Robotnika" — wydaje się absurdalną, niezrozumiałą, oburzającą nawet zdradą klerka. Odnoszę wrażenie, iż przyczyny tej ewolucji były nadmiernie personalne. 29 Kompleks Boya? Sądząc z punktu widzenia czytelników, a nie wewnętrznych, redakcyjnych układów, w tygodniku było miejsce i dla Karola Irzykowskiego, i dla Tadeusza Żeleńskiego, i dla Antoniego Słonimskiego. Jeżeli było tam miejsce na współpracę i na pochwały krytyka raczej katolickiego, jakim był JYacław Borowy, dlaczego zabrakło go dla Karola Irzykowskiego? Pytanie może należy sformułować inaczej: dlaczego Karol Irzykowski sam wyrzekł się tego miejsca w piśmie i ponad współpracę w „Wiadomościach" przełożył w 1933 roku publikację „Beniaminka", owej pozornie analitycznej, w rzeczywistości napastliwej, mającej znamiona paszkwilu książki o Boyu Żeleńskim. Andrzej Stawar w swym studium o Irzykowskim udzielił na to chyba odpowiedzi najprawdziwszej. Irzykowski, człowiek pełen kompleksów, któremu życie stale odmawiało wielkiego sukcesu literackiego — niezależnie od różnic pisarskich i myślowych dzielących go od Boya — nie mógł znieść, iż to Boy, a nie on, stał się pierwszym krytykiem Rzeczypospolitej. Irzykowski chciał być pierwszy — a był

tylko pośród pierwszych, i to stale krok za Boyem lub obok Boya. W dziesiątą rocznicę niepodległości, na przełomie 1928 i 29 roku, polscy wydawcy przyznali trzy nagrody za działalność krytyczną. Otrzymali je Żeleński, Irzykowski i Borowy. Szkoda, że w latach trzydziestych Irzykowski rozstał się z „Wiadomościami"! U schyłku pierwszego okresu pisma pojawił się natomiast na jego kartach Emil Skiwski debiutując pochwałą Boya Żeleńskiego. Odczytuję obecnie tę pochwałę czując zimny dreszcz. W dwanaście lat później — dwanaście lat: jakiż to nikły odcinek czasu! — Boy Żeleński padł rozstrzelany przez hitlerowców, a Emil Skiwski hitlerowcom zaofiarował swe polityczne usługi. Paroletnią obecność Skiwskiego na łamach „WL" odczuwam jak zgrzyt najprzykrzejszy. Któż jednak w 1929 roku był w stanie przewidzieć przyszłość? Tygodnik drukował stosunkowo dużą ilość recenzji — przeważnie krótkich, zwięzłych, tyleż banalnych, byle jakich, co ciekawych i twórczych, pisywanych przez szerokie grono recenzentów, z których tylko niewielu — jak, Stef an_Napierski czy Leon Pi-wiński — pracę krytyczną kontynuowało systematycznie przez lata. Omówienie książki w „Wiadomościach" choćby notatką naj- 30 krótszą, choćby nawet złośliwą — były, były takie! — stanowiło dla autora honor, o jakim marzył. Najstraszliwszą bronią polemiczną i niszczycielską, której używał Grydzewski i której wszyscy pisarze okrutnie się bali, było milczenie, to grobowe milczenie, gdy nazwisko pisarza przez długi czas w żadnym kontekście nie pojawiało się w piśmie. W rzeczywistości jednak krótkie notki recenzenckie, ważne tylko dla autora, mijały bez śladu, pozytywnych bohaterów swojego nigdy nie sprecyzowanego, ale przecież jasnego programu literackiego „Wiadomości" lansowały w inny sposób, i to nadzwyczaj umiejętnie: dużymi krytykami, wielo-szpaltowymi artykułami Irzykowskiego, Napierskiego, Piwińskie-go, potem Emila Breitera, fotografiami, parokrotnym omawianiem dzieł, oryginalnym tekstem, choć ten pojawiał się w piśmie rzadko. Niewielu było tych pozytywnych dla „Wiadomości" bohaterów naszego piśmiennictwa. Kryteria pisma były wysokie, a literatura polska lat dwudziestych nieszczególnie bogata. Stefan Żeromski... Od pierwszego numeru redakcja pisma jakby żegnała się tym wielkim nazwiskiem. Na czołowych miejscach, z atencją, wydrukowano trzy oryginalne teksty Żeromskiego: o potrzebie Akademii Literatury, o wielkości Conrada, o Tadeuszu Micińskim. Żeromskiemu „Wiadomości" pozostały wierne w czasie całej awantury — może należy napisać: całego dramatu — o „Przedwiośnie", angażując się czynnie w odpieraniu czarnosecinnych ataków na wielkiego pisarza. To z łamów „Wiadomości" broniła „Przedwiośnia" katolicka pisarka Zofia Starowieyska-Morstino-wa. Po śmierci Żeromskiego napisano w tygodniku: „Umarł największy bodaj pisarz współczesnej Europy". W pierwszą rocznicę śmierci młody poeta Mieczysław Jastrun oddał hołd pamięci największego. W czwartą rocznicę „WL" rozpoczęły druk szkiców Stanisława Adamczewskiego pt. „Serce nienasycone". Drugim wielkim bogiem pisma był Józef Conrad-Korzeniowski. Nie ustawała przez lata wielka akademia ku czci Conrada: artykuły o Conradzie, teksty nowel Conrada (jedna w tłumaczeniu... generała Wieniawy-Długoszowskiego), ciągłe informacje o pisarzu. Maria Dąbrowska drukuje swój esej o tragizmie Conrada, Iwaszkiewicz na samym początku pisma pisze: „jest mistrzem, jest wielkim poetą prozy". Sądzę, iż żadne pismo nie uczyniło 31 tyle dla ugruntowania pisarstwa Conrada w Polsce, ile „Wiadomości Literackie". Nie wiem, kto był główną sprężyną tej sprawiedliwej i pięknej akcji: sam Grydzewski czy też Józef Rettinger, londyński przyjaciel Conrada, bliski też bardzo „Wiadomościom". Obok dwóch tak autentycznych wielkości literackich nagle, ku naszemu największemu zdumieniu, trzeci dożywający swych dni pisarz został otoczony przez pismo najwyższym uznaniem i miłością: Stanisław Przybyszewski. Wywiady z Przybyszewskim. Entuzjastyczna

recenzja Marii Dąbrowskiej z „II regno doloro-so..." Niesłychanie pozytywny artykuł Karola Irzykowskiego. Jest coś niezmiernie interesującego dla mechaniki ruchów literackich, że ci, którzy faktycznie w naszym życiu artystycznym i intelektualnym przezwyciężali Młodą Polskę („Wiadomości Literackie", Boy Żeleński, Maria Dąbrowska, Karol Irzykowski), w stosunku do Przybyszewskiego odczuwali tyle autentycznego sentymentu, wykazywali tyle zrozumienia dla jego prozy i jego życia. Dla mnie osobiście ta fascynacja Przybyszewskim jest zupełnie niezrozumiała. Żadna inna twórczość pisarza młodopolskiego nie wydaje się mniej pasować do „Wiadomości" niż twórczość Przybyszewskiego. Doskonale pojmuję, gdy „Wiadomości" wielbią Staffa, ale uwielbienie dla Przybyszewskiego wydaje się w tym zestawieniu aż profanacją. Kult Przybyszewskiego pomógł zapewne zwrócić uwagę na twórczość jego córki, Stanisławy Przybyszewskiej, pisarki o ileż wybitniejszej od ojca, o ileż od ojca ciekawszej. Pismo włożyło niezmiernie wiele inwencji w popularyzowanie sztuki „Sprawa Dantona" Przybyszewskiej. Przedwczesna śmierć pisarki, w postawie swej zdecydowanie lewicowej, pozbawiła literaturę polską niepośledniego talentu. Przez wszystkie lata pozytwną bohaterką „Wiadomości" była Zofia Nałkowska. Był nim też Stanisław Ignacy Witkiewicz — to wielbiony, to karcony, ale zawsze doceniany. Był nim Ferdynand Goetel, czego dziś nie pojmujemy, wiedząc, jak późniejszy autor „Pochwały faszyzmu" dwuznacznie zachował się podczas okupacji. Pismo niezwykle wysoko ceniło i lansowało Juliusza Kadena Bandrowskiego — wbrew niechętnej krytyce ze strony lewej i prawej — głównie jako autora „Czarnych skrzydeł"; historia pozytywnie zweryfikowała te oceny. Wysokie uznanie Eleutera — 32 Jarosława Iwaszkiewicza, który podówczas też się często o książkach wypowiadał — wywołali „Ludzie stamtąd" Marii Dąbrowskiej. Twórczość Marii Dąbrowskiej była przez całą epokę „Wiadomości" zawsze chętnie prezentowana, zawsze wysoko w piśmie oceniana. Na koniec last but not least — pozytywnymi bohaterami byli wszyscy skamandryci, we wszystkich swych rolach: poetów, prozaików, dramaturgów, eseistów, reporterów, publicystów, krytyków i felietonistów. To przecież było ich pismo i im ono \ przede wszystkim miało służyć, f Literatura krajowa nie miała w tym czasie zbyt wielu wartości mogących stanowić konkurencję dla pisarskich nowości sygnalizowanych z zagranicy. „Wiadomości" szybko przekazywały informacje, na ogół pierwsze informacje wyprzedzające przekłady. Dziś te wiadomości odczytujemy z trzepotem serca. W kwietniu 1924 „Wiadomości" donoszą, iż w krajach zachodnich nieco skandaliczne zainteresowanie wzbudził „Ulisses" Irlandczyka J. Joy-ce'a. Może to pierwsza w Polsce informacja o wielkim wydarzeniu literackim? W Niemczech pojawiła się „Czarodziejska góra" — nowa powieść Tomasza Manna, w Pradze czeskiej — książka Haska, przy czym w tych notatkach pisownia owego „Svejka" była jeszcze nie ustalona. Z Paryża sygnalizują o „Julio Jurenicie", „Rwaczu" i „Lejzorku Rojtszwańcu". „Wiadomości" serdecznie ceniły Erenburga, Majakowskiego i Jesienina. Czuło się w piśmie osobiste fascynacje Tuwima dla wielkiej poezji tak rosyjskiej, jak radzieckiej. Paryskie wydanie „Palę Paryż" Bruno Jasieńskiego korespondent „Wiadomości" przywitał wprawdzie lekką drwiną, ale już wkrótce, na początku 1929 roku, pismo sprezentowało inną opinię: wydrukowało fragment polskiego przekładu, potem — w numerze dziewiętnastym — ocenę napisaną przez Kadena Bandrowskiego, który ,;Palę Paryż" entuzjastycznie holował na rynek krajowy. Ostatnie słowo nie należało do Kadena. Następnie („WL" nr 27 z 1929) Leon Piwiński odmówił powieści jakichkolwiek większych walorów. Po pewnym czasie, już z Moskwy, Bruno Jasieński zaatakował „Wiadomości". Te nie pozostały dłużne, by znów po pewnym upływie czasu pochwalić dzieło Jasieńskiego. Paroletni kontredans wokół powieści i autora był charakterystyczny dla pisma, które w wielu — choć bynajmniej 3 — Historia

33 nie we wszystkich — wypadkach chętnie godziło się być platformą opinii sprzecznych. Przy tym wszystkim „Wiadomości Literackie" były w sposób aż zaskakujący wierne swojemu tytułowi: nie były one „literaturą", lecz przede wszystkim „wiadomościami o literaturze". Zdumiewająco mało publikowały oryginalnych utworów prozy czy poezji. Początkowo w każdym numerze próbowały drukować „felieton Wiadomości Literackich", jak brzydko nazywano odcinek prozy; prędko to całkowicie zarzucono, już tylko od czasu do czasu — i to raczej rzadko — zamieszczając obszerniejsze nowele, fragmenty powieści czy poszczególne akty sztuk teatralnych. Wyróżnieniem takiego druku obdarzani byli szczególnie najbliżsi współpracownicy pisma: stosunkowo często ukazywały się fragmenty sztuk Słonimskiego, tylko „Rodzina" drukowana była w całości. Najwięcej publikowano w piśmie utworów poetyckich. Od czasu do czasu pojawiały się całe kolumny — przeważnie strona pierwsza — wierszy Staffa, Tuwima, Broniewskiego, Słonimskiego, Lechonia, Iwaszkiewicza, Wierzyńskiego. Ale generalnie biorąc pismo, które szczególnie w latach późniejszych potrafiło partiami drukować całe książki eseistyczne, publicystyczne, reporterskie, nawet i dzieła tłumaczone (choć to już bardzo rzadko), niewiele miejsca poświęcało twórczości oryginalnej, tego rodzaju prezentację literatury pozostawiając miesięcznikowi „Ska-mander". Fronty literackie, artystyczne łatwiej niekiedy określić poprzez formuły negatywne. Karol Irzykowski — jak wspomniałem — głosił antyfuturystyczną krucjatę, występował przeciwko teoriom i praktykom krakowskiej awangardy Tadeusza Peipera. Niechęć do ekstremizmów poetyckich przebija z korespondencji zagranicznych tygodnika, z reportażu z kongresu futurystów. Ciekawe: największą sympatią w piśmie cieszyli się znakomici poeci, futuryści rosyjscy i radzieccy. Należy bowiem uczynić absolutnie konieczną uwagę: autentyczny talent poetycki zawsze bywał dostrzeżony i uhonorowany w „Wiadomościach". Ostatecznie doradcami Grydzewskiego byli najświetniejsi nasi poeci: Tuwim, Lechoń, Słonimski. Doradcom, przyjaciołom pisma, najbliższym współpracownikom — nawet w ostatniej chwili, w poniedziałek 34 czy wtorek, tuż przed drukiem — udawało się wpłynąć na zamianę czy usunięcie z numeru tego czy innego materiału. W rzeczywistości doradcy tylko wspierali dobry, zasadniczo trafny gust redaktora naczelnego, który, jak każdy człowiek łatwo poddający się wpływom w sprawach zasadniczych, w pojedynczych wypadkach — poszczególnego wiersza, artykułu, słowa czy zdania nawet — był bardzo uparty. Był uparty, ale znał się na literaturze. Doktryn „Wiadomości" nie lubiły, ale talenty ceniły wysoko. Nie uznawały Peiperowskiej awangardy, ale drukowały utwory Tytusa Czyżewskiego. Zresztą awangarda miała czas jakiś w „Wiadomościach" „swojego człowieka": był nim Anatol Stern, w tygodniku jednak występujący przede wszystkim jako krytyk i publicysta filmowy. Granice układów personalnych nigdy w „Wiadomościach" nie były zbyt przejrzyste, zbyt pryncypialne, ale główny nurt niechęci-dawał się łatwo odczuć. Była to niechęć do ekstremów, w tym również niechęć do literatury nazbyt upolitycznionej, wyraźnie tendencyjnej, walczącej. Hulka-Laskowski w styczniu 1928 roku nazwał poezję proletariacką, wyraźnie lewicową, „szlachetnym nieporozumieniem". Hulka napisał to, co najprawdopodobniej myślał Grydzewski i jemu najbliżsi: literaturę proletariacką „robią snobi literaccy, proletariat jej nie rozumie". Hulce zareplikował natychmiast sekretarz tygodnika, Władysław Broniewski. W artykule „Wczoraj i jutro poezji w Polsce" („WL" nr 4, 1928) bronił politycznego sensu walki ideowej prowadzonej poprzez poezję i z pomocą poezji. Według Broniewskiego miała to być walka nie po stronie klasy robotniczej, ale walka samej klasy robotniczej odbywająca się w domenie poezji. W trzy miesiące później odezwał się w tygodniku Jan N. Miller wzorem Brzozowskiego opowiadając się raczej za poezją będącą pochwałą pracy niż manifestacją krzywdy społecznej. Dyskusja w „Wiadomościach Literackich" była centralnym fragmentem

wielkiej polemiki przez wiele lat toczącej się na łamach różnych pism literackich, a zainicjowanej w 1924 roku przez Jana Hempla w komunistycznej „Nowej Kulturze". „Wiadomości Literackie", drukujące najprawdziwiej rewolucyjne, wszystkie sławne wiersze Władysława Broniewskiego, były czułe na twórczość poetów radzieckich i ogromnie zasłużyły się v 35 w popularyzacji wybitnych dzieł literatury radzieckiej. Ale równocześnie były kostycznie i zgryźliwie wrogie wszelkim doktrynalnym poczynaniom towarzyszącym literaturze proletariackiej, komunistycznej, tak polskiej, jak radzieckiej. Doprowadziło to nawet do charakterystycznych omyłek krytycznych: Antoni Słonimski bardzo nisko oszacował ,,Operę za trzy grosze" Brechta, która właśnie rozpoczęła swój wielki żywot. Dopiero w latach trzydziestych ocenę tę sprostował — również w ,,WL" — Bruno Schulz. Sprzeciw wobec artystycznych i literackich ekstremizmów łączył się logicznie z kultem wielkiej literatury narodowej. Jarosław Iwaszkiewicz osobiście przekonywał czytelników o wielkości pisarskiej Elizy Orzeszkowej. Czczono Conrada, Żeromskiego, Staffa. O Reymoncie było w piśmie raczej głucho, ale gdy tylko ze Sztokholmu przyszła depesza o nagrodzie Nobla, „Wiadomości" natychmiast uderzyły w wielki dzwon chwały. Pierwsza strona pisma cała dla Reymonta, wywiad z autorem „Chłopów", wreszcie numer mu poświęcony. Jeżeli nawet miłośnicy Żeromskiego — opozycyjni wobec sztuki Reymonta — doznawali uczucia zazdrości i mieli uzasadnione przekonanie o dokonanej niesprawiedliwości, „Wiadomości" temu wyrazu nie dały. Reymont zwierzał się potem, iż z tej właśnie strony nie oczekiwał takiej serdeczności. „Wiadomości" chciały wysoko nieść sztandar narodowej tradycji literackiej. Gwałtownie i uparcie ujmowały się — może pod wpływem Irzykowskiego, gdyż skamandryci nie zdradzali żadnych tą sprawą zainteresowań — za pełną rehabilitacją pamięci Stanisława Brzozowskiego. Przy czym obrona ta czyniła wrażenie szczególne, jakby pismu bardziej zależało na rehabilitacji pamięci Brzozowskiego niż na popularyzacji jego dzieł, tak przecież odległych metodom myślenia właśnie „Wiadomości". Ostap Ortwin raz jeszcze na początku 1927 r. podjął się obrony Brzozowskiego. Rafał Buber żąda zamknięcia tej strasznej sprawy pełnym wyjaśnieniem wszystkich okoliczności. Feliks Kon przysyłał z Moskwy zapewnienia, iż w tamtejszych archiwach nie ma żadnych poszlak, by Brzozowski był na żołdzie Ochrany. Odezwał się nawet w obszernym artykule I. G. Dobkowski, mieszkający w Polsce były „kierownik śledztwa" Ochrany, udowadniając, iż Bąkaj był 36 łobuzem i łapówkarzem i jego świadectwom nie wolno było dawać wiary. Ale „Wiadomości" udzieliły głosu i stronie przeciwnej: Stanisław Cat Mackiewicz wydrukował w grudniu 1929 artykuł o Azefie, sławetnym prowokatorze, pt.: „Azef, człowiek, który się nudził". Cat Mackiewicz zawsze był przekonany o winie Stanisława Brzozowskiego: w żadnym razie nie podlegał on urokowi myśli intelektualnej Brzozowskiego. Formą uczczenia, jaką „Wiadomości Literackie" chętnie stosowały wobec wielkości przez siebie uznawanych, było poświęcanie im numerów specjalnych. Najpierw szczupłe i wspólne — tak w 1924 roku razem uczczono Byrona i Kanta (pierwszy numer specjalny), potem Anatola France'a i Henryka Sienkiewicza. Godzi się wyliczyć wszystkie pozostałe numery specjalne do 1929 roku, gdyż one bardzo wyraźnie wskazują na ów „wiadomościowy" kult wielkich i na kierunek — trochę bezkierunkowy — tego kultu. A więc numery specjalne otrzymali (prócz wyliczonych) w kolejności chronologicznej: Conrad, Mickiewicz, Reymont, Mi-ciński, Żeromski, Kasprowicz, Mann, Belmont, Chesterton, Słowacki, Przybyszewski, Wyspiański, Staff. Zabrakło numeru poświęconego Marcelemu Proustowi, o którym „Wiadomości" tyle razy i z takim entuzjazmem, pisały.

Kult autentycznych wartości pisarskich był może w cotygodniowym młynie bieżącego życia mniej zauważalny; „Wiadomości" stale znajdowały się na polu codziennych batalii literackich, w których riposty i uszczypliwości personalne głuszyły tony bardziej zasadnicze; bardziej dostrzegano skamandrycki temperament pisma, oburzano się jego polemikami, niż zwracano uwagę na ten właśnie, z perspektywy lat tak widoczny kult wielkich, nawet ustalonych wielkości. W 1924 roku we wstępie do artykułu Millera zapowiadano gwałtowną i skrajną rewizję wartości literackich, rewizji tej jednak nigdy nie dokonano. Nowoczesność „Wiadomości Literackich" polegała na akceptowaniu nowych, pojawiających się talentów, a nie na rewizji stosunku do wielkości szeroko uznawanych. I chyba czytelnicy „Wiadomości" dobrze ,to wyczuwali, jeżeli na ogłoszoną w 1925 roku przez pismo ankietę w sprawie składu Akademii Literatury zaproponowali w numerze wrześniowym 37 taką oto listę: Żeromski (865 głosów), Reymont (864), a dalej Kasprowicz, Sieroszewski, Staff, Przybyszewski, Przerwa-Tetma-jer, Boy Żeleński, Strug, Świętochowski, Berent, Bruckner, Weyssenhoff, Kleiner, Irzykowski, Makuszyński, Kaden, Miriam, Askenazy, Grzymała-Siedlecki, Chrzanowski, Daniłowski, Kallenbach, K. Morawski, T. Zieliński, Lorentowicz, Rostworowski, Lange, Śliwiński, Orkan. W wyliczonej według kolejności głosów trzydziestce pisarze „Wiadomości" — jeżeli tak ich nazwać — znajdują się w zdecydowanej mniejszości, dużą natomiast grupę stanowią pisarze ideowo obcy redakcji, a nawet przez nią ostro zwalczani. Dowodzi to z jednej strony samodzielności sądów czytelników, z drugiej — ich różnorodności ideowej oraz intelektualnej; tygodnik czytany był bardzo szeroko. Nałkowska w tym plebiscycie znalazła się na dalekim miejscu, uzyskała tylko 325 głosów. Het za nią byli Lechoń i Iwaszkiewicz (203 głosy), Tuwim dostał tylko 138 głosów, Słonimski — 110. Między Tuwimem i Słonimskim znalazł się ze 124 głosami Józef Piłsudski. Maria Curie-Skłodowska dostała 16 głosów, Paderewski — 28, Florian Znaniecki — 6. Nie, w żadnym razie czytelnicy „WL" nie mieli skłonności do palenia muzeów i niszczenia świątyń literackich. Pismo bynajmniej ku temu nie popychało. Jedną z form realizacji literatury jest teatr. „Wiadomości" groźnie zapowiadały walkę przeciw preponderancji teatru nad kinem w naszym życiu artystycznym. W praktyce pismo pogodziło się bez cienia jakiegokolwiek sprzeciwu z istniejącą sytuacją. Pogodziło się tym łatwiej, iż teatr w Warszawie nie był najgorszy, miał znakomitych aktorów, świetnych reżyserów i dość podłą sytuację finansową. Natomiast film polski był właściwie zerem absolutnym pod każdym względem. Wprawdzie najpierw Anatol Stern i Karol Irzykowski, potem Stefania Zahorska próbowali bardziej systematycznie interesować się problematyką filmową, ale w całym kontekście tygodnika były to wysiłki niemal niezauważalne. Tak jak niezauważalne było w piśmie jakiekolwiek zainteresowanie radiem, już wówczas upowszechniającym się szybko, ale — widać — niezbyt poważnie traktowanym przez pisarzy jako szansa dla ich twórczości. Wyobraźmy dziś sobie 38 poważny tygodnik kulturalny, który by w ogóle nie zauważał istnienia telewizji! A jednak „Wiadomości" milczały o radiu, skromnie — rzadkie na ten temat felietony Iwaszkiewicza — interesowały się muzyką, niewiele filmem. Bardzo natomiast wiele i bardzo żywo teatrem. Przez wszystkie lata ukazywały się recenzje Antoniego Słonimskiego. Recenzje tak złośliwe i tak dowcipne, że stanowiły jeden z elementów popularności pisma. Te króciutkie — czasem paro- lub nawet jednozdaniowe felietony były sterowane wyraźną myślą przewodnią: przeciw szmirze i komercyjnej bzdurze, za teatrem problemów społecznych i za wielką, rodzimą klasyką. Dlatego pozytywnym bohaterem polskiego teatru był dla pisma i dla Słonimskiego Leon Schiller, który ze swoim gustem do wielkiej sztuki społecznej i politycznej z jednej

strony, z drugiej strony do muzycznych widowisk opartych na tradycjach staropolskich i ludowych, znakomicie odpowiadał typowi myślenia zespołu redaktorów „Wiadomości", też oscylujących między polityką a zabawą, zabawą z tradycjami... Dlatego ulubionym aktorem pisma był Stefan Jaracz, pod każdym względem postać z pogranicza polityki i ludyczności. Gusta teatralne pokrywały się zresztą, jak nieco dalej spróbuję wyjaśnić, z tą migotliwą i pograniczną postawą polityczną pisma. „Wiadomości" walczyły o teatr wielki, o wielką literaturę w polskim teatrze (jak dosłownie formułowano jeden z postulatów). I dlatego nie odpowiadał im ów teatr — Teatr Polski — prowadzony przez Arnolda Szyf-mana, który przez lata całe borykając się z trudnościami ekonomicznymi nieustannie szedł na płaskie, bulwarowe koncepcje. Wściekały one redaktorów „Wiadomości". Arnold Szyfman był przedmiotem zapalczywych, obelżywych ataków. Ataki wymierzone były i w drugą stronę: w koncepcje i realizacje dążące do umieszczenia teatrów w administracji bądź magistrackiej, bądź rządowej. To również — zdaniem pisma — nie zabezpieczało linii repertuarowej, komercjalizowało teatr. Natomiast pismo honorowało doskonałe, wielkie przedstawienia (nawet z Teatru Polskiego!). Grydzewski nie wahał się całych stron oddawać tylko na reprodukcję fotosów z takich przedstawień. Postulaty organi-zacyjno-repertuarowe pisma pod adresem teatrów były w ówczesnej ogólnej sytuacji społeczno-kulturalnej zgoła nierealne: teatr 39 * ztowną rozrywką wąskiej grupy mieszczań-by istnieć, musiał na wielką sztukę pracować :i bulwarowej, miejsca poświęcano sprawom plastyki. Raz ¦wcu 1924 na specjalnym brązowawym papie-:ony architekturze i dekoracji wnętrz. Jak ' i ten również okazał się efemerydą. W in-a korespondenci „Wiadomości" chwalili Pi-sce mało znanego. Uśmiechamy się czytając 927: „W ostatnich dwóch latach Marek Cha-2dno z czołowych miejsc wśród najbardziej Paryża". W latach dwudziestych głównymi ści" byli malarze i rzeźbiarze z „Rytmu": ruszkowski, Rzecki, Wittig, Żak, Berezowska, ka, Gottlieb, Rafał Malczewski. O tym ostat-iie napisał sam Witkacy. Poparcie „Rytmu" Le i „Ryt", grafików takich, jak Skoczylas, ;toja-Chrostowski, Cieślewski, Manteuffel, , Konarska. Oni oraz ich młodsi koledzy -cki — byli najczęściej autorami znakomitych Literackich", cotygodniowego, plastycznego na, umieszczonego w latach trzydziestych na Iziś Zwycięstwa) w oknie administracji „WL", ze znaczących akcentów plastycznych stolicy, no w tych witrynach szyby i niszczono pla-ył to akt walki młodzieży prawicowej, faszy-Izonym tygodnikiem. domości" reprezentowały ten sam gust co ie od faworyzowania ekstremalnej awangardy były również malarstwu dostojnemu i pom-owanemu w „Zachęcie". Popierały sztukę lajbardziej utalentowanych, ale raczej klasy- i literaturę — przy czym literatura jest tutaj ziającym każdą sztukę — dla której „Wiado- walczyć poczesne miejsce w społecznym ukła-dedzieć, iż miała to być literatura naprawdę ~s&T" był stosunkowo kos skiej inteligencji i, a z pomocą małej sztuł Stosunkowo dużo jeden wydano w czei rze dodatek poświęt każdy dodatek „WL formacjach z Paryż cassa, jeszcze w Pol nowinę ze stycznia 1 gali wybił się na j cenionych artystów pupilami „Wiadomo Kramsztyk, Kuna, P Gronowski, Stryjeńs nim pochwalne pier objęło konsekwentn: Bartłomiejczyk, O Mrożewski, Wajwód jak Jerzy Hryniewie witryn „Wiadomości wyrazu numeru pisr placu Piłsudskiego ( a będącego jednym Często gęsto wybija styczną dekorację; b żującej, ze znienawic W plastyce „Wia w literaturze. Dalek plastycznej, wrogie pierskiemu, ekspon współczesną w jej r cyzujących formach. Na pytanie więc c jakby wyrazem okre mości" pragnęły wy dzie, musimy odpow

40 dobra, jeżeli idzie o jej artystyczny poziom, ale równocześnie ' literatura wyzbyta jakichkolwiek ekstremizmów: formalnych czy też ideowych. Najważniejszą rzeczą dla „Wiadomości" był talent. I] Odpierając ataki prasy endeckiej redakcja tak napisała pod koniec 1926 roku: „«Wiadomości Literackie* popierają Makuszyńskiego, Morstina, Nowaczyńskiego, a zwalczają Grzymałę-Siedleckiego, Germana, Krzywoszewskiego... Czyż skryba nie zastanowił się, że przeprowadzony przezeń podział mówi sam za siebie". Pismo gotowe było udzielić miejsca każdej informacji o każdym wydarzeniu, każdej wypowiedzi dyskusyjnej. W rzeczywistości reprezen-< towało bardzo wyraźny program literackiego złotego środka. Poezja raczej klasycystyczna niż awangardowa, proza realistyczna — ale był to ów realizm bez specjalnych granic, w którym zamykało się uznanie i dla Kadena, i dla Nałkowskiej, i dla Iwaszkiewicza. Żadnego światoburstwa, racjonalistyczne uznanie dla autentycznych talentów. I to nawet wtedy, gdy talent taki bynajmniej nie prezentował się w tradycyjnych czy też realistycznych ramach. Tak było z Bruno Schulzem, przed którym „Wiadomości" szeroko, najszerzej otworzyły swe szpalty. Lecz przy tym żadnego rewolucyjnego programu na przyszłość. Czymże więc oburzały te spokojne, umiarkowane, racjonalistyczne „Wiadomości", że tak je zewsząd atakowano? „JADĄ MOSKI LITERACKIE..." „Wiadomości Literackie" atakowane były z lewa i z prawa. Atakował je żydowski „Nasz Przegląd" i endecka „Gazeta Warszawska". Miała do nich pretensję autentyczna lewica rewolucyjna, nie lubili ich ortodoksyjni piłsudczycy. Pierwsi dlatego, iż „Wiadomości" reprezentowały zupełnie inny światopogląd, drudzy, gdyż „Wiadomości" — czuli to — nie były tak „całkowicie, zupełnie swojej] Odnoszę bowiem wrażenie, że i redakcja, i najbliżsi współpracownicy pisma — Tuwim, Słonimski, Boy — czuli się znakomicie w tej wirówce różnorakich frontów, rozmaitych sojuszów, nieoczekiwanych ataków, zmieniających się sytuacji. 41 Typowe to dla formacji nade wszystko intelektualnej—w mniejszym stopniu politycznej — którą określać zwykliśmy jako liberalną. Pod określeniem „liberalni" nie należy w żadnym razie rozumieć klasycznych zwolenników liberalizmu gospodarczego; te sprawy mniej obchodziły redaktorów pisma, raczej gotowi byli sprzyjać socjalistycznym propozycjom społecznym. Ale przede wszystkim byli oni zwolennikami liberalizmu intelektualnego, dotyczącego myśli, twórczości, nauki; wyczuleni na wolność słowa bez jakichkolwiek ograniczeń, niechętni wobec wszystkich rygorystycznych doktryn filozoficznych, politycznych, religijnych, traktowali życie umysłowe jako pasjonującą grę. „Wiadomości Literackie" w niemal doskonały sposób reprezentowały tę właśnie postawę. Postawę zasadniczej wrogości wobec nacjonalistycznej, faszyzującej prawicy, ale i pełną rezerwy wobec rewolucyjnej lewicy, która wprawdzie zapowiada realizację sprawiedliwości społecznej, ale szanse jej obwarowuje twardymi rygorami dyktatury proletariatu. Była to postawa eleganckiej niechęci (broń Boże nie anarchistycznej!) wobec aparatu władzy państwowej, ale również postawa ostrożnej wstrzemięźliwości wobec tych, którzy ten rząd gotowi byli — choćby w intencjach — obalić. W tych liberałach kapitał budził wprawdzie odrazę, gotowi byli potępiać towarzyszące mu zjawiska społecznej krzywdy, ale ziębił ich również komunistyczny wschód. Była to postawa pełna niekonsekwencji, ale równocześnie dla klerków bardzo ponętna, gdyż wymagająca od nich błyskotliwej samodzielności myślenia, której nie należało cedować na nic ani na nikogo. Postawa warszawskiego liberała, pozornie (jak dalece pozornie, wykazała druga wojna światowa) tak wiele mająca z postawy liberalnego intelektualisty znad Sekwany czy Tamizy, była w „Wiadomościach Literackich" realizowana niemal modelowo. Trzydzieści lat później, w jednym ze swych felietonów,

Jarosław Iwaszkiewicz westchnie z żalem czy z dumą: „My, Polacy, jesteśmy o wiele za inteligentni na nasze położenie geograficzne". Ta właśnie „o-wie-le-za-inteligencja", błyskotliwa i przekorna, cechowała jednak dostatecznie liczną grupę pań i panów z Warszawy i innych miast, by „Wiadomości Literackie" mogły stać się tak silnym odzewem 42 na ich zapotrzebowania intelektualne i by z kolei one same mogły — jak to zwykle bywa — kształtować swych czytelników na powyżej scharakteryzowany model człowieka myślącego. Pismo trafnie odbierało i wiernie realizowało potrzeby i nastroje swych czytelników. A jak to wyglądało w praktycznej codzienności? Najważniejszą, węzłową sprawą wewnętrznokrajową lat dwu-. dziestych był stosunek do Józefa Piłsudskiego. Każda partia polityczna, każda grupa społeczna, każdy nawet zespół twórczy czy towarzyski określał się w stosunku do Komendanta, Marszałka, Dziadka czy jak inaczej jeszcze nazywano człowieka wyczekującego w Sulejówku. Za Piłsudskim byli na ogół wybitniejsi pisarze i twórcy, fascynowała ich legenda legionów, za Piłsudskim opowiadali się intelektualiści związani z PPS. Piłsudskiego bowiem aż do maja 1926 popierały i PPS, i ludowcowe „Wyzwolenie". Piłsudskiego w rozgrywce z rządem Witosa wsparli w pierwszej chwili i komuniści. Rozczarowania i rozstania nastąpiły dopiero po maju. Już w 11 numerze zbioru ogólnego na pierwszej stronie wydrukowany został tekst Józefa Piłsudskiego, komentarz do dziejów powstania 1863 roku; potem jeszcze dwa, trzy razy tygodnik drukował wypowiedzi marszałka. Jan Lechoń pojechał do Sulejówka i przywiózł stamtąd romantyczny reportaż. Kiedy Kaden pisał entuzjastycznie o Wacławie Sieroszewskim, wszyscy od- • czytywali to jednoznacznie: głos za komendantem. "Przed majem — w latach 1924 i 1925 — pismo atakowało politykę kulturalną ówczesnej administracji rządowej. Zarzucało jej doprowadzenie do upadku Kasy im. Mianowskiego, wytykało brak opieki nad zabytkami, oskarżało o spowodowanie kryzysu polskiej książ-< ki. Oskarżenia impetyczne, wyraźnie skierowane przeciwko rządowi sobie obcemu. W przedmąjowej Warszawie nie było żadnych wątpliwości: „Wiadomości Literackie" są pismem piłsudczyków. ¦ Po maju, w parę lat po maju, generał Wieniawa-Długoszowski aranżował wizyty Lechonia, Tuwima i Słonimskiego w Belwederze, by marszałkowi pokazać szopkę polityczną „Cyrulika Warszawskiego", w której serdecznie i na potęgę prześmiewano się właśnie z Dziadka. 43 „Cyrulik Warszawski", założony w czerwcu 1926 roku natychmiast po maju, robiony przez tych samych skamandrytów z „WL", przez osiem lat uprawiał dość zabawną ekwilibrystykę, osobliwy i taniec na linie: z jednej strony zaciekle atakował endeków i inną opozycję, z drugiej tak zręcznie kpił z sanacji, że niektórych piłsudczyków przyprawiał o zawrót głowy, choć per saldo działał przecież na ich rzecz. Sytuacja była pełna osobliwych dwuznaczności. Tuwim napisał wiersz pacyfistyczny „Rżnij karabinem w bruk ulicy", za co wymierzono mu karę sądową aresztu, Słonimski drukował w „Wiadomościach" pacyfistyczny, niemal rewolucyjny wiersz „Żołnierz nieznany", a w ówczesnej propagandzie politycznej — choć dziś brzmi to bajkowo — komunistów, pacyfistów i masonów traktowano razem, pakowano ich do jednego worka. Ale równocześnie obaj poeci stale popijali kawę i nie tylko („do Wróbla się nie chodzi na mleczko ani kawę") z Wie-niawą-Długoszowskim, zakamieniałym piłsudczykiem. Ta dwuznaczność będzie cechować sytuację „Wiadomości Literackich" szczególnie między majem 1926 a aresztowaniem posłów brzeskich w 1930 roku. Gdy jednak w majowym przewrocie Piłsudski i piłsudczycy opanowali władzę, w tygodniku nie ukazało się ani jedno słowo j na ten temat. Ani w numerze z datą 16 maja 1926 roku, co było zrozumiałe: pismo było antydatowane; ani w numerze następnym, w którym drukowano artykuł o „Stefana Żeromskiego tragedii pomyłek" Juliana Brun Bronowicza; ani w żadnym następnym. Gdyby

ktoś z roczników „WL" próbował odczytać dzieje Polski, dopiero w połowie 1927 roku dowiedziałby się z artykułu Irzy- , kowskiego pt. „Przewrót majowy w literaturze", iż przed rokiem tak zasadniczo zmieniły się rządy w kraju. Dla czytelników dzisiejszej prasy polskiej sytuacja taka jest niewyobrażalna. Demonstracja? Właściwie czego? Przypadek redaktorskiego roztargnienia? Ejże! Mija kilka miesięcy takiego milczenia i oto „Wiadomości" serdecznym „Dwudziestopięcioleciem Pamflecisty" przypomną rocznicę pracy pisarskiej Adolfa Nowaczyńskiego, lecz zaraz obok uczczą takąż samą rocznicę Andrzeja Struga. Pierwszy, Nowaczyński, współpracownik „Wiadomości", był od dawna zażartym przeciwnikiem Piłsudskiego z pozycji czarnoendeckich. 44 Drugi, Strug, niegdyś legun, od niedawna, od „majówki", przeciwnik Piłsudskiego z pozycji Polskiej Partii Socjalistycznej, dla „Wiadomości" był też człowiekiem bliskim. Wiosną 1927, gdy pomajowe milczenie trwało już dziesięć miesięcy, pojawia się oto w „Wiadomościach" krótki tekst, wyraźną czcionką złożony: Warszawski Sąd Okręgowy zatwierdził znaną konfiskatę odezwy w sprawie więźniów politycznych wydaną przez Ligę Obrony Praw Człowieka i Obywatela w porozumieniu z komisją powołaną przez walne zebranie Związku Zawodowego Literatów Polskich i postanowił pociągnąć do odpowiedzialności karnej za „nieposzanowanie władzy" i „rozpowszechnianie wieści, mogących wywołać niepokój publiczny" podpisanych pod odezwą: Leona Berensona. Marię Dąbrowską, Jana Dąbrowskiego, Karola Irzykowskiego, Jana Nepomucena Millera, Zofię Nałkowską, Stanisława Posnera, Wacława Szumańskiego, Eugeniusza Śmiarowskiego, Stanisława Thugutta, z nestorem socjalizmu polskiego i myśli niepodległościowej Bolesławem Limanowskim oraz autorem „Ludzi podziemnych" i „Ojców naszych" Andrzejem Strugiem na czele. Liga Obrony Praw Człowieka i Obywatela walczyła przeciw nadużyciom władzy państwowej oraz nietolerancji rasowej i wyznaniowej, była domeną współdziałania PPS i KPP, dokładniej MOPR. Półtora roku wcześniej, w 1925 r., „Wiadomości Literackie" dość ostro potraktowały odezwę pisarzy francuskich na łamach lewicowej prasy paryskiej protestujących przeciwko „białemu terrorowi" w Polsce; tygodnik warszawski uznał bezzasadność takich oskarżeń. W 1927 roku wydrukowaniem informacji powyżej zacytowanej redakcja „WL" dołączyła się do odezwy pisarzy i prawników, firmowanej przez Ligę Obrony Praw Człowieka. Wkrótce potem, w 1928 r., pobity został Adolf Nowaczyński; sanacyjni oficerowie wybili mu oko. „Wiadomości" zareagowały z najwyższym oburzeniem, dosadnie określając tę „ohydę". W tym samym czasie tygodnik napiętnował akcję protestacyjną kół endeckich i klerykalnych skierowaną przeciwko „Czarnej Madonnie Nędzarzy". Był to wiersz Niny Rydzewskiej, ogłoszony w piłsudczykowskim „Głosie Prawdy". Pisarze polscy coraz częściej uważali za swój moralny obowiązek publiczne i zbiorowe zabieranie głosu w sprawach niepoko- 45 jących opinię. Gdy ujawniona została straszliwa katorga dzieci w domu poprawczym w Studzieńcu, pisarze w zbiorowym liście wyrazili swe moralne zaniepokojenie sugerując, iż ogólne naruszanie norm współżycia społecznego może mieć również i takie, wyrażające się zdziczeniem pedagogów, skutki. List, podpisany przez pisarzy związanych z tygodnikiem, „Wiadomości" wydrukowały. Gdy aresztowany został komunistyczny poeta łódzki Witold Wandurski, pisarze w liście otwartym zaprotestowali przeciw temu. I ten list „Wiadomości" opublikowały również. Wandurski był ich współpracownikiem. Dziwnie się to wszystko plotło. Z jednej strony redakcja co miesiąc, z pełnym — zapewne nawet i finansowym — błogosławieństwem MSZ wydaje „Pologne Litteraire", z drugiej strony Antoni Słonimski, jeden z najbardziej wpływowych inspiratorów „Wiadomości", już wtedy, w 1929 r., autor „Kronik tygodniowych", domagać się będzie (nr 4, 1929) od Sądu Najwyższego jasnych i

niedwuznacznych sformułowań dotyczących wolności dla słowa drukowanego w Polsce, zakresu wolności dla rewolucyjnej literatury i poezji, tak aby ukrócić dowolność działania „zakutych łbów" — określenie Słonimskiego — z cenzury. Już niebawem Antoni Słonimski zacznie być felietonistą cenzurowanym. Już niebawem białe plamy „po konfiskacie wydań wtórnych" — ówczesna czarna ospa naszej prasy ¦—¦ pojawią się na stronach „Wiadomości". „Wiadomości Literackie" drukowały „Listy z Łodzi" Witolda Wandurskiego oraz poezje komunisty Mieczysława Brauna. Sekretarzem tygodnika — przy Grydzewskim funkcja ta miała cha-charakter wyłącznie techniczny — był Władysław Broniewski, który tutaj umieszczał swe rewolucyjne, porywające wiersze. „Wiadomości" serdeczną recenzją przyjęły debiutancki tom poezji „Młoty nad światem" Leona Kruczkowskiego, mało podówczas znanego literata z Krakowa. Lecz równocześnie robotnicza lewica podejrzliwie traktowała pismo. Nie podobał się jej niechętny stosunek do zaangażowanej poezji proletariackiej. Nie podobał się entuzjazm dla „Czarnych skrzydeł" Kadena. Lewica miała znacznie bardziej chłodny, krytyczny stosunek do „Przedwiośnia". Drażnił ją liberalizm Słonimskiego i jego polemiki z marksistami i z marksizmem. Niektórzy działacze lewicowi mieli nawet za złe Kruczkowskiemu, że dla swej dyskusji ze Słonimskim korzysta z gościnności właśnie „WL". Ale równocześnie „Wiadomości" nawiązały nader istotną współpracę z pisarzami radzieckimi. Kaden Bandrowski ogłosił (nr 30, 1927) patetyczny, serdeczny wstęp, którym poprzedził właśnie publikowany zbiór opowiadań radzieckich. Autor „Czarnych skrzydeł" zdawał sobie sprawę, może lepiej niż inni pisarze, z potrzeby dialogu, prowadzonego ponad granicą ustrojów, a służącego racji państwa. Literatura miała temu wzajemnie służyć. Gdy jednak polski komunista Henryk S. Kamieński w prasie moskiewskiej przeprowadził ostrą krytykę „Przedwiośnia", z ulicy Złotej natychmiast mu odpowiedziano. Tak już będzie przez wszystkie lata, „Wiadomości" będą bardzo solennie propagować dobrą literaturę radziecką (nikt poza nimi i wydawnictwem „Rój" nie zrobił więcej dla popularyzowania jej w Polsce), lecz równocześnie będą stale krytykować, stale atakować radzieckie metody polityki kulturalnej. Wydawać by się mogło, iż w latach poprzedzających przewrót majowy najbliższą politycznie będzie dla „Wiadomości" Polska Partia Socjalistyczna. Jan Nepomucen Miller, osobiście związany z PPS, opublikował w „WL" w połowie r. 1925 gorzki artykuł o uwiądzie kulturalnym tej partii. Odpowiedział mu sam Ignacy Daszyński, w zamian pytając: „Czy nie więdnąca literatura?". Do polemiki na łamach pisma wtrącił się Jan Hempel w imieniu komunistów — czego nie ujawnił, ale co wynikało z dobrze znanego jego nazwiska — konstatując krótko: „oboje zwiędli!". Gry-dzewski każdemu dawał miejsce na polemiczną wypowiedź, wiedząc, że dyskusje są krwią żywotną prasy, ale dla wszystkich było dostatecznie jasne, iż „Wiadomości" są przeciwne wiązaniu się pisarstwa z jakąkolwiek działalnością partyjną. Nie! Rewolucyjna, komunistyczna czy nawet tylko socjalistyczna lewica nie bardzo lubiła to pismo. Traktowała je z podejrzliwą rezerwą. Gdy w 1925 roku Julian Brun w celi więzienia mokotowskiego pisał swą „Tragedię pomyłek", rozpoczął ją mottem ze Stanisława Brzozowskiego: „Istnieją całe systemy chytrze, choć bezwiednie, kombinowanych złudzeń, które zabezpieczają inteligencję polską przed zetknięciem się z istotnym, nie dającym się 47 oszukać światem". Brun myślał zapewne nie tylko o „Przedwiośniu", ale również o świadomie czy mimowolnie pełnionej funkcji „Wiadomości Literackich". Musiało minąć dobrych kilka lat, nim lewica mogła się przekonać, iż liberalizm „Wiadomości Literackich" właśnie dla niej jest nader wygodnym sojusznikiem w walce z sanacją i z endecją. Front pisma przeciw endecji wyklarował się szybko i z pełną zresztą wzajemnością. Pod koniec 1924 roku „Gazeta Warszawska" — najstarsza gazeta miasta, a równocześnie

centralny organ endecji — obchodziła swoje stupięćdziesięciolecie. „Wiadomości" nie odmówiły więc sobie frajdy — nikt z nas by sobie tego nie odmówił — by zaprezentować jej genealogię od obskurnego jezuity księdza Łuskina, aż po antysemitę coraz bardziej zapatrzonego w faszystowski Rzym — Romana Dmowskiego. W tym samym zresztą „numerze Grydzewski opublikował jeden z owych czarujących w swej pasji szkiców Adolfa Nowaczyńskiego, czołowego pisarza endeckiego, pt. „Mój pogrzeb". W trzy tygodnie później Maria Jehanne Wielopolska, fanatyczna piłsudczanka, rzuciła polemiczny i zjadliwy „kamień na grób Nowaczyńskiego", nie przypuszczając zapewne, że w niewiele lat później w reakcyjnej, prawicowej, wręcz faszystowskiej zaciekłości dalece wyprzedzi ona tegoż Adolfa Nowaczyńskiego, a sama skłóci się z „Wiadomościami" zupełnie i podle. „Wiadomości" miały absolutnie negatywny stosunek do endecji wszelkiej maści i wszelkiego wieku. W miarę lat wrogość ta będzie się natężać, znajdzie swój wyraz w personalnych oskarżeniach Nowaczyńskiego o faszyzm, ale równocześnie tenże Nowa-czyński będzie stale w „Wiadomościach" drukowany i obaj panowie — Mieczysław i Adolf — będą razem chadzać na kolacje i obiady w wielkiej osobistej przyjaźni. Muszę wyznać: nie bardzo mi się podoba aż tak daleko posunięta ideowa dezynwoltura; wolałbym „Wiadomości" bez Nowaczyńskiego, choćby i na tym straciła migotliwość pisma. Redakcja świetnie się bawiła takimi personalnymi paradoksami. Drukowała niedaleko siebie Piłsudskiego i Sikorskiego, Nowaczyńskiego i Broniewskiego, katolików i komunistów, endeków i liberałów. Zapowiadano nawet jakąś pozycję Karola Huberta 48 Rostworowskiego, ale do tego nie doszło; pewnie Rostworowski miał mniejsze poczucie humoru. W zamian ukazała się polemika z jakąś wypowiedzią katolickiego dramaturga umieszczoną w „Głosie Narodu". „Jedna mnie zawsze cholera ciska i jeden zawsze trafia mnie szlak, gdy widzę w prasie te dwa nazwiska: J. Rembieliński i J. Appenszlak" — wykpiwał w ,,WL" w późniejszych już, trzydziestych latach, Jerzy Paczkowski, redaktor naczelny „Cyrulika Warszawskiego". Jan Rembieliński — to publicysta endecki. Jakub Appenszlak — to redaktor „Naszego Przeglądu", wielkiego dziennika żydowskiej burżuazji o lekkich tendencjach syjonistycznych. To właśnie środowisko żydowskie od samego początku bardzo źle przyjęło „Wiadomości Literackie" i przez całe długie lata trwało przy swych zastrzeżeniach. Słonimski i Lechoń w pamfletach pełnych złośliwego temperamentu odpowiadali, jeszcze w 1924 roku, na atak ze strony żydowskiej. Słonimski pisał wtedy o „drażliwości Żydów". Pisał sarkastycznie, złośliwie i gorzko, z wielką przesadą, może zresztą równą tej przesadzie, z jaką on sam był atakowany. W dziesięć lat później, gdy polskie uniwersytety objęte były oenerowskimi awanturami antysemickimi, już by ani Lechoń, ani Słonimski takim tonem polskim Żydom — przecież Polakom — nie odpowiedzieli. W każdej publicystyce rachuje się nie tylko własne słowo, ale czas i miejsce, w jakim zostaje ono wypowiedziane. Rok 1924 to były jeszcze na tym odcinku sielankowe czasy. O co poszło? Szowiniści żydowscy mieli do pisarzy polskich pochodzenia żydowskiego zasadniczą pretensję o kulturalną, narodową dezercję. Pretensję o asymilację. Powtarzało się po raz tysięczny i nie ostatni znane biologom zjawisko: na styku narodów, w wyniku mieszania się elementów biologicznych i kulturowych, pojawiały się najświetniejsze talenty. Nauka, sztuka, kultura, inteligencja polska tak wiele świetności zawdzięczała tej właśnie biologicznej mieszaninie. Budziło to gniew nacjonalistów polskich, budziło gniew nacjonalistów żydowskich, z obu stron szarpano naturalnie kształtującą się spójnię. Atak najpierw potraktowany został poważnie i poważnie odpierany, ale potem zaczął się etap humoru. Wkrótce po przewrocie majowym, równolegle z pierwszymi numerami „Cyrulika War- 4 — Historia...

49 ię humorystyczny, parodystyczny numer .y „niedziela, każdego lipca 1926", wydanie rom nie rozsyłane, dziś już będące absolut-Tytuł numeru: „Jadą Moski Literackie" Literackie". q, kpiną ze wszystkich. „Jadą Moski Lite-:i: Tertuljan Juwim, Jan Lichoń, Frantoni zy numeru ujawniali straszliwe praktyki omu rozpusty dyrygowanym przez Moska ndlera. W tej jaskini Habakuka dzieją się e Słorymski, Juwim i Lichoń muszą się lo gości, a psy Grycendlera ich obgryzają, skarżyć, gdyż „kto z Mięciem wojuje, ten głosiła finalna sentencja tego bardzo za- wszystko numeru. mer, do perfekcji naśladujący graficznie ;olutną, najbardziej krańcową karykaturą tych, którzy byli przeciw niemu. Było to w samej formie parodii — wydrwiwanie imandryckich. Była to — z nazwiskami — noty literackiej tamtego czasu. Szyderstwo i recenzenckich. Śmiech ze wszystkiego y działo w polskiej literaturze i literackiej w pierwszym rzędzie z samego antysemi- znakomicie zrobione, że dziś, po latach, jtniku jeszcze nie został uchylony rąbek ja sam gotów bym był za autorów tej ma, Lechonia i Słonimskiego. Taka to była iłonimski kategorycznie zaprzecza, o autor-terackie" podejrzewając jakichś nie zna-z Krakowa czy Lwowa. Czy antysemitów DŚci. Zdanie Słonimskiego ma jednak moc ma żadnej dobrej przyczyny, by po pół-o rodzaju autorstwem. Ponadto redakcja ;awsze swe primaaprilisowe, parodystyczne itki specjalne; w którymś z najbliższych numerów zwyczajnych figurowała stosowna notka, że wydaliśmy numer specjalny... itd. Numer „Jadą Moski Literackie" nie został odnotowany w żadnym z numerów „WL", brakuje o nim jakiejkolwiek wzmianki w całym komplecie tygodnika; pismo tę sprawę kwituje całkowitym milczeniem. Choć dodatek ten, w rocznikach znajdujących się w zbiorach bibliotek publicznych, jest oprawiony jako normalny numer „Wiadomości Literackich"; tak go traktują bibliotekarze. Kto więc kryje się pod podanym u dołu czwartej strony nazwiskiem redaktora „Eljasza Zielskiego" ze Lwowa? Jaka drukarnia tak znakomicie podrobiła poligraficznie numer prawdziwych „Wiadomości"? „Pour la hec" podane zostały także fałszywe informacje: „Drukarnia Józefa Zawadzkiego w Wilnie, maszyna rotacyjna St. Marcinkowskiego w Poznaniu, klisze — W. Fibigiera we Lwowie". Rozszyfrowanie autorstwa tego kawału, którego wściekły humor bynajmniej nie bił w „Wiadomości", lecz raczej w ich przeciwników, będzie kiedyś wdzięcznym i zabawnym zadaniem dla przyczynkarzy pracujących w historii literatury. Zatem wszyscy na „Wiadomości" warczeli i szczekali. Niektórzy otwarcie i głośno, inni ciszej i z rezerwą. Ale i wszyscy, których na, to byłq stać i którzy się chcieli bawić w tę zabawę *, „Wiadomości" nie tylko prenumerowali, ale i czytali. W 1929 roku jakby ostatecznie ustala się ten charakter pisma, które w naszej pamięci pozostało jako „Wiadomości Literackie". Dominują już duże eseje, pojawiają się nowi współpracownicy, tygodnik zmienia swój stosunek do rzeczywistości, zaczynają w nim przeważać sprawy społeczne. Specjalnym numerem kobiecym, poświęconym pisarkom polskim, „Wiadomości Literackie" zamykają szósty rok swego istnienia. I są już wówczas nie kwestionowaną przez nikogo — choć przez wielu atakowaną — potęgą na rynku naszej kultury. Potęga ta zresztą wyraża się rozmaicie — nie tylko samym