wierzbowych rosnących nad wyschłym strumieniem. Trawy zżółkłe i wyschnięte
prosiły o kroplę
wody.
Konie też. Od kilku dni wieś Grębowice była miejscem popasu czwartego oddziału
strzelców konnych przetrzebionego przez Niemców pod Niemirowetm. Oddziału, który
kierował się teraz ku południowemu wschodowi. Zmordowani ludzie i zwierzęta
popasali w zagajniku koło wsi, gdzie przyjęto ich z lękiem i nadzieją.
Spora część koni okulałych bądź wyczerpanych walką nie nadawała się do dalszej
drogi. Tymi zajął się miejscowy kowal i, jak trzeba, weterynarz w jednej osobie.
Porucznik Wiśniewski, dowódca szwadronu osobiście odpowiadał za zwierzęta i ich
dalszy los.
Front był tuż, tuż. Od kilku dni mieszkańców Grębowie nękały nieustanne naloty
niemieckich asów powietrznych. Złowieszczy warkot maszyn z czarnymi krzyżami na
skrzydłach rzucał ludzi na ziemię w bruzdy, zagajniki lub po prostu tam, gdzie
stali. Od huku płoszyły się konie uwiązane do drzew. Rżały strzygąc uszami i z
pianą na pysku biły kopytami w suchą ziemię.
Cofający się pułk przemykał leśnymi duktami tracąc łączność, żywność i sprzęt.
Od zachodu parła bez przerwy lawina żelaza niosąc głód, trwogę i śmierć.
W te dni wrześniowe ludzie tracili wiarę, nadzieję i cały dobytek zbierany
nieraz latami wyrzeczeń, trudu i uporu. Zostawała straszliwa bezpardonowa walka
z wrogiem, skazana z góry na niepowodzenie, ale jakże potrzebna nie-
I
pokornym sercom tych, którzy za ojczyznę skłonni by oddać życie.
Cofające się polskie wojska zostawiały po wsiach ran nych i mogiły z brzozowymi
krzyżami, na których chwiał; się przestrzelone hełmy ze znakiem orła. Kobiety
tulił; dzieci, mężczyźni przymykali oczy i zaciskali pięści. A niemiecka armia
parła naprzód jak szarańcza, pożerając napotkane pola, łąki i osady, niczym nie
powstrzymana zwycięska
Tu ich jeszcze nie było. Jeszcze. Ale śmigające cieni< samolotów zapowiadały
rychłe ich nadejście.
Stąd droga prosta jak strzelił aż do granicy, ku którd kierowały się rozproszone
jednostki polskiej armii. Te, « przetrwały, wyszły z okrążeń i zamierzały kiedyś
powrćj cić. Kiedyś. Dziś musiały sforsować szeroki most na rzece Ten dla
pieszych i koni. Drugim, kolejowym, z gwizden parowozów przesuwały się wagony z
rannymi pędzące ni południe. Wielkie czerwone krzyże wymalowane na dachach miały
chronić przed bombardowaniem. Ale nie chroniły
Niemcy z jakąś szczególną zaciętością niszczyli te wła śnie pociągi, jakby chcąc
pokazać całemu światu, że ni< cofną się przed niczym. Nawet międzynarodowy znak
dotąc chroniony konwencją nie stanowił dla nich przeszkody.
Tory kolejowe brzęczały cichuteńko jak świerszcze Obaj chłopcy leżący w cieniu
tarniny z niepokojem spoglądali w górę, czy nie nadlatują wrogie samoloty. Ich
przylot, już na dłuższą chwilę naprzód zdradzał wpierw cichutki, narastający ni
to gwizd, ni to buczenie.
Uszy chłopców łowiły najmniejszy dźwięk.
Jasiek z głową tuż przy samej ziemi, zasłuchany w odległe jeszcze dudnienie
pociągu czuł, jak mu niespokojnie łomocze serce.
— Zdążą? — wykrztusił Tadek.
— Ciii — Jasiek zbył go machnięciem dłoni. Denerwował go Tadek, jego strach
wyłażący kroplami potu ns piegowaty nos i rudawe brwi. — Jak się boisz, to
zmiata; do chałupy!
Tadek zaciął usta. Bał się, to prawda, bał się straszliwie, jak nigdy w życiu,
ale żeby zaraz do chałupy? Nie, wstyd. Do końca życia nie mógłby spojrzeć
Jaśkowi w oczy.
— Jesteś pewien, że to twój tato prowadzi ten pociąg? __ spytał głuchym głosem,
choć dobrze znał odpowiedź.
Jasiek oderwał ucho od ziemi i spojrzał na przyjaciela wzrokiem, w którym było
całe morze pogardy.
— Ty ze strachu już pamięć straciłeś, czy co? — wymruczał i nagle zamarł w
bezruchu. Z daleka, znad lasu płynął znany złowieszczy dźwięk.
— Samoloty!
Obaj przypadli do ziemi nie dbając o to, że kolczaste gałęzie tarniny wpijają
się przez koszulę raniąc nogi i plecy. Teraz już wyraźnie słychać było głuche
dudnienie.
— Ile ich leci? — wysapał Tadek, zasłoniwszy głowę dłońmi, jakby to mogło
cokolwiek pomóc, gdy z nieba posypie się rozżarzone żelastwo.
— Chyba cała eskadra, bo dudnią jak wujkowa młockarnia.
Teraz dwa dźwięki zlały się w jeden: stukot szyn, po których pędził pociąg i jęk
powietrza przecinanego dziesiątkami skrzydeł. Nad lasem, w rozmigotanym od upału
powietrzu już widać było smugę dymu z lokomotywy.
— Żeby przeleciały bokiem, żeby nie zauważyły! — Jasiek tłukł w bezsilnej
złości pięściami spaloną, suchą trawę.
— Przecie przed samolotami nic nie ujdzie! — wrzasnął Tadek i zerwał się z
ziemi, gotów pędzić do wsi w strachu i rozpaczy.
Jasiek rzucił się na przyjaciela i z całej siły przydusił go do ziemi.
— Zgłupiałeś! — wrzasnął. — Teraz ustrzelą cię z góry jak zająca!
Tadek znieruchomiał. Wielkimi oczyma pełnymi łez spoglądał w niezmiennie
błękitne niebo, na którym pojawiły się ciemne punkty.
— Zginiemy tu! — zajęczał.
10
11
— We wsi też można zginąć — powiedział surowo Jasiek, choć jemu samemu serce
podchodziło pod gardło. Leżeli przecież u stóp nasypu, po którym za minutę, dwie
przetoczy się pociąg. Być może na niego właśnie czatują ci w pilotkach
lotniczych na głowach i wielkich okularach przesłaniających im połowę twarzy.
Jasiek wiele o nich słyszał od uciekinierów. Teraz leżał w tarninie i czekał naj
pociąg prowadzony pewną ręką ojca.
Ci w górze też czekali.
Nagle dudnienie jakby przycichło. Szyny dalej brzęczały, ale w innej już tonacji.
Jasiek wyjrzał ostrożnie zza krzaka. Ręką odchylił gałęzie pokryte gęsto
niebieskoczar-nymi drobnymi owocami.
— Pociąg stanął — wyszeptał z podziwem. — Widać tato zatrzymał go w lesie.
— Pewnie nie chce wyjechać na most. Może czeka, aż przelecą? —chropawym głosem
wymruczał Tadek też unosząc twarz. W uszach miał sporo piasku i teraz wytrząsał
go przekrzywiając głowę.
— No pewnie! Tylko... czy samoloty nie zobaczyły go już wcześniej?
Tadek nagle przestał się bać.
— Chyba nie, ale... skąd twój tato wiedział, że trzeba zatrzymać pociąg?
— Głupiś! — fuknął Jasiek. — Oprócz maszynisty Kowalskiego i pomocnika pociąg
ma ochronę... obsługę działa. Oni mają karabin przeciwlotniczy, śledzą niebo,
widać... — zamilkł nagle, bo z góry dobiegł go inny, o wiele groźniejszy dźwięk.
Zdążył zobaczyć, że cztery brzuchate maszyny zniżają się i kilkanaście czarnych,
obłych przedmiotów wypadających spod kadłubów powiększa się z sekundy na sekundę.
Ziemią wstrząsnął potworny huk. Potem drugi, trzeci. Cała seria wybuchów.
Chłopcy padli plackiem skuleni, splątani ze sobą w jedno śmiertelnie przerażone
ciało. Dookoła wybuchała zie-
? 12
mia, sypały się grudy, w powietrzu drgającym od huku i dymu latały podkłady
kolejowe, równie groźne jak pociski. I nad tym ognistym piekłem, nad umęczoną
ziemią głucho wciąż dudniły silniki śmiercionośnych maszyn. Z buczeniem
przelatywały nisko, tak nisko, że miało się wrażenie, iż skrzydłami zahaczą o
czuby drzew.
Jasiek dygotał. Tadek oddychał głośno i chrapliwie. Nigdy jeszcze dotąd nie
przeżyli nalotu tak z bliska.
Samoloty zataczały szeroki łuk tuż nad wsią. Ich brzuchate kadłuby srebrzyły się
na tle bezchmurnego nieba. Nadlatywały od strony słońca i wywoływały w ludziach
nerwowe dygotanie kolan. Znów szaleńczy gwizd, od którego mogły popękać bębenki
uszne, i znów fontanny ziemi wytryskujące na dziesiątki metrów w górę.
I potem nagła cisza.
Chłopcy przysypani mieszaniną trawy i piasku gramolili się niezdarnie. Gałęzie
tarniny splątane i zlepione wilgotną glebą wyrwaną z czeluści ziemi cięły i
raniły niczym drut kolczasty.
— Rany boskie — szeptał Tadek ogarniając wzrokiem rozmiary zniszczenia. —
Łupnęli w tor!
Jasiek przecierał kułakiem zasypane kurzem oko. Przed sobą miał mglisty obraz
przeoranych pól, lej od bomby, tam gdzie rosła wiekowa grusza, i straszliwie
pogięte, sterczące w niebo szyny kolejowe.
— Trzeba lecieć zobaczyć, co z pociągiem! — jęknął Jasiek, usiłując
bezskutecznie usunąć spod powieki jakiś paproch sprawiający, że oko łzawiło bez
przerwy. — Ty, wyciągnij mi to! — spojrzał na Tadzika zapłakany.
Chłopiec zbliżył się, ale przez ramię zerkał w stronę wsi, skąd dochodziły
krzyki i walił czarny, gryzący dym.
— Pali się! Pali się we wsi!
Jasiek łupnął go pięścią pod żebro. Miał już dosyć tego mazgaja, ale wiedział,
że nikt inny nie podporządkuje się nigdy jego coraz bardziej szalonym rozkazom.
- — Wydłub mi z oka to świństwo! — wrzasnął z furią.
13
Tadzik przysiadł na piętach. Rozterka potęgowała si
.-_*].*-... _... * >r ......• • .
___j--i______i______ -n_ -----------
Z jednej strony opuścić przyjaciela w tak ważnej dla wszy-laj-pane przez tarninę
portki i nikły cień uśmiechu prze stkich crraH.. ? v ???????... strach o
rjozostawiona we wsiŁtn:.. nrzez nnhladła twarz
stkich chwili, a z drugiej... strach o pozostawioną we wsi rodzinę. Jednakże
widząc rozpaczliwie mrugającego rzęsami Jaśka postanowił mu pomóc. Chwycił
kolegę za głowę
i nie bacząc na wściekłe pomrukiwania, za pomocą rożkalem oddech, dorzucił:
1____?____?*.. i 1-1
_. . * .
brudnej koszuli usunął przeszkodę
Jasiek odetchnął z ulgą. Jeszcze zalany łzami badał uważnie rozmiary katastrofy.
— Lecimy pod las! — zawołał i już gnał na przełaj potykając się o wydarte z
ziemi kamienie.
Tadzik w mgnieniu oka ocenił sytuację. Dym, który słał się nisko od strony wsi,
zmienił kolor z czarnego naj burożółty. Widać przystąpiono tam do gaszenia.
Jeśli nie pogna za Jaśkiem, straci przyjaciela. Tego był pewien. A poza tym
muszą sprawdzić naocznie, czy pociąg ocalał. Jeszcze raz rzucił okiem na daleką
linię dziadkowego sadu i już za chwilę sadził bruzdami w, ślad za Jaśkiem
Lasu dopadli prawie równocześnie. Tuż za pierwszymi brzozami ział olbrzymi lej
po bombie. Z dziury wystawały gałęzie, okoliczne pnie obdarte były z kory i
straszyły głębokimi ranami. Odłamki ścięły korony młodych drzew jak nożem.
Tadzik zatrząsł się ze zgrozy. Chciał to pokazać Jaśkowi, ale ten darł przecinką
w stronę, skąd dobiegały głosy ludzi i syk pary w lokomotywie.
W pół drogi natknęli się na pomocnika maszynisty, Franka od Kozyrów.
— Tata żyje? — Jasiek chwycił go za ramię i ścisnął.
Franek zastopował przerażony. Wydawało mu się przez moment, że z lasu wyskoczył
diabeł. Koszula Jaśka brudna i podarta odsłaniała drobne zadrapania na plecach,
nie-' groźne, ale krwawiące. Dotego umorusana twarz.
— Jasiek? — wyszeptał wreszcie łykając ślinę ci to? Rannyś?
Chłopiec wreszcie oprzytomniał. Spojrzał na swoje po-
_______________-.----------.-.«-?,*____------------ii* 1_T11.
• . ...
lknął przez pobladłą twarz. — Nie. Ale tor oberwał. Lecę, żeby to powiedzieć
tacie. Zza pnia starego dębu wychynął Tadzik i łapiąc z tru-
— Co
14
— Nie da... się przejechać... poskręcane szyny... Franek odwrócił się na pięcie.
— Twój stary wysłał mnie naprzód, żebym się przyj -kał szynom... ale skoro sami
widzieliście...
Jasiek już nie słuchał. Biegł wzdłuż toru naprzeciw rolniutko posuwającemu się
pociągowi. Tadzik i Franek tozyra wolno ruszyli za nim.
Spotkali się przy krzyżu. Maszynista, dostrzegłszy bie-nąeych, przyhamował.
Wychylił się z lokomotywy i przy-onił oczy dłonią. Z trudem, w tym brudnym
oberwańcu, jzpoznał własnego syna.
Dlaczego nie siedzisz w chałupie! — zaczął ostro, le zaraz złagodniał,
przyjrzawszy się z bliska chłopcu. — 'o we wsi? Bombardowali, zbóje!
Paaali się — wyjąkał zdyszany Tadzik. — Od za-Irody Waszków dym wali jak z
komina.
— Zrąbali szyny — powiedział przez zaciśnięte zęby lasiek. — Tato, myśmy to
widzieli! Podkłady fruwały
powietrzu jak stado wron! A jakie leje po bombach!
— No, tom dobrze zrobił zatrzymując pociąg w lesie. — -mruczał maszynista.
Do połowy drogi dojedziesz — Jasiek ręką wskazał [ierunek. — Ale dalej, na most
nie da rady. Nadszedł Franek i w milczeniu czekał na rozkazy.
— Zrąbane, powiadasz... — zastanowił się maszynista. — 'o i niema po co z lasu
wyjeżdżać, zanim nie naprawimy >ru. Oni tylko czekają na taki unieruchomiony,
widoczny tk na dłoni pociąg. Niedoczekanie ich! — mruknął i ze-fcoczył
zJeJseejotywy.
,ać? — spytał pomocnik.
15
- Tak. Ktoś musi popilnować składu. Ja zbiorą 1?] I trzeba je jakoś
przetransportować. Choćby za po-we wsi. Musimy tor naprawić... na tyle, zęby ten
pocj gtarej drezyny.
jeszcze przejechał. A ty - zwrócił się do syna - pognj f1 __ panie poruczniku _
prosił maszynista Kowalski -lasem do dróżnika Frankowskiego i powiesz mu jak i t
i pańgcy Iudzie by pomogli?
Stary musi wiedzieć, że ma tor zablokowany! Idziemy! ' wiśniewski wsłulChany
w odgłosy zbliżającego się co-Jasiek kiwnął głową. Spojrzał na Tadzika i
zapytał:! Lz bardziej frontu podniósł zdziwione oczy.
— A ty? Ze mną czy do wsi? — Tadzik pochylił nis] __ Czym? Ułańskimi szablami?
— przecząco pokręcił głowę. — Dobrze — zlitował się nad kolegą Jasiek.] ?łową __
Nie mogę. Dziś w nocy ruszamy na południe. Ja sam pójdę do dróżnika. — I nie
oglądając się za sj raki otrzymałem rozkaz.
bie, pomaszerował równym krokiem. — Mnie
tam nikt rozkazu nie dawał — mruknął ma-
Tadek stał jeszcze przez moment i spoglądał z żale zynista skubiąc jasne wąsy. —
Sam wiem, że trzeba tor
w stronę znikającego za drzewami Jaśka. Przemógł s mprawić. Rannych jeszcze
tu przywiozą furmankami...
jednak i ze zwieszoną głową powlókł w stronę wsi. j >rzecie to ludzie,
żołnierze jak i pan. Muszę ich stąd wy-
Paliły się trzy zabudowania. Oborę i stodoły stra^ ńeżb, pan rozumie? oeień w
ciągu kilkunastu minut. Dwa domy mieszkał* Porucznik Wiśniewski przygryzł
usta. Dobrze wiedział, kurnik i chlewik stały okopcone, ze starej pokręconej i e
maszynista choć młody i popędliwy, ma rację. Grębo-wiatrów jabłoni opadały
czarne, smoliste liście. W obe nce od tygodma były punktem, do którego
przywożono ściu Waszków tu i ówdzie wyskakiwały i nikły pod str i?żko rannych
polskich żołnierzy.
gami wody czerwonawe ogniki pożaru. | " °obrf ~
??+??.^??1 mundur ~ dam P^u dwudziestu
Nikt nie zginął. Sytuacja zdawała się względnie op f^,^^ ™eW* mUS2ą byĆ tU Z
poWrotem-nowana. Na wieś spadły dwie bomby, w tym jedna ri _ Tak , .
ma„„rnn-„łQ „„, , . - . eksplodowała. Leżała pod wiśnią w sadzie obła
zielonk ąj^^^??* prZyłozył dwa palce do k°" wostalowa, z pełnym brzuchem_prochu,
wtairiądnj ^ przedpołudnie ^ wytę.Qna praca ^^ %&
grożąc wybuchem. Ludzie bali się jej, dzieciom zakazai
- —S'* ^-"Irt. trm. ?-iTicti źf*Amc\rtf\ oon&r
16
fosi kilofami,^ oskardami lub zwykłymi łopatami ryli wo-
tam podchodzić, ale też i nie było we wsi żadnego sapeij „ 2niszC70„p„. 0f1„,-
„tQ w„ V. " 7~ "f.------- ?" "~
który umiałby ją rozbroić. Porucznik Wiśniewski post] ™ ™Z%Ti afcmka toru.
Dwukrotnie rozpierzchaIi S^wSoryLny posterunek, obiecując zawiadomić o
ty^^flSóre na SE? ^ ?*1*^™ bomb™-
17
mieniany aż
wać życie setce rannych.
— Jasiek! — maszynista skinął na syna. — PokażeJ panom ułanom drogę. Tylko matce
nic nie mów, bo będzi biadoliła bez potrzeby. Tam załadujecie na drezynę t co
się nada. Franek nią pokieruje. Jazda!
Chłopiec odgarnął z czoła jasny kosmyk włosów i zJ salutował ojcu do gołej głowy.
"
do Ropczyc ale prace zastopowała wojna. TŁmu jeszcze była pod ostrzałem.
Dlatego taka nerwowa. ™"te niegdyś przeznaczone na złom szyny miały uratfc-
zegorza zastrzelili. Padł pod lasem koło Grzybowa, raz ? nicgujro ^
i — On na niej jeździł?
Łynia skinął głową.
— Prowadź, Kowalski! — niecierpliwił się wachmistrz. Jasiek lekko dotknął
kolanami boków kobyły. Zarea-|>wała natychmiast. Wjechali w las. Wieczorem
szyny już były na miejscu. Na szczęście
— Tak jest! *nwr» Podsza "lko raz
Pokazały się samoloty, ale nie były to bombow-I kopnął się do wsi, gdzie czekali
^^V^™ . Zdziwiło to nawet niektórych, ale tak na dobrą spra-
wachmistrza ?°?*^?^ k? P^ 1 ? nikt nie miał czasu się nad tym
zastanawiać. Robota
rła piekielna. Bez podnośników, dźwigów kolejowych
;ałego technicznego sprzętu ludzie potrafili sprostać wy-
— A ty kim jesteś? • ?^???? i kowi
kilkakrortnie przekraczającemu, w normalnych wa-
— Jasiek Kowalski. Syn maszynisty tego pociągu, nkach) ich moźliwośd
Pracowali wszyscy: kawaleray_
to... — chłopiec zmieszał się. ,?~.7?1-? wsk [>chłopi' ^?^??? i amunicyjni z działonu, nawet nie-
_ Na kooooń! - wrzasnął wac^"ęczme * órzy lżej ranni plątali się wzdłuż
nasypu oferując swo-kując na grzbiet siwego, który zastezygfuszanu
? pomoc Wszyscy rozumieIi) że wyekspediowanie składu
- spojrzał w dół na twarz chłopca jego P°<»™:P0™^ ciężko rannymi żołnierzami
jest sprawą chwili. Front, ranione ramiona i zastanowił się. — umiesz iy j
iząc z odgłosóW; pOSUWał się dość szybko. Artyleria gra-
_ Na wsi się wychowałem! -^ruszył «ą^ juz bardzo głośno. Wszystkie po?fi ?^ ^
I choć tato maszynista, do kom nawyKiem. xyi , ... "| na południe zostawiały
w Grębowicach swoich ran-
do niskiego
— Tato kazał was poprowadzić lasem Brwi wachmistrza podjechały w górę.
siodła jeździłem. Na oklep. Wachmistrz uśmiechnął się. — Szeregowiec Łynia!
Konia
dla nowego
! eh, część lekarzy, sanitariuszek i niewielkie zapasy me-J kamentów. Wieś
sama całkowicie zdezorganizowana :ez naloty i strach, stawała się jednym
wielkim szpita-
rzysty! «^-?-» , biała strzał a'
który należało Jak najszybciej ewakuować.
Klacz była ^^^f^CzT^^ *«** wciąż stał w lesie niewidoczny dla lotników.
n^^S^^i5^^wUi»r^.h-«eb> S° Paru wiejskich wyrostków szalenie dumnych
??????????????^??.^^?^^^^^^^^^ ^ 2aufania_ Dorośli pracowali przy torzs_
pod skórą są coraz rzadsze, brązowe oczy, nieufne w pier szej chwili, łagodnieją
Jak ona się nazywa? — szepnął Jasiek patrząc szeregowca Łynie, który coś szeptał
klaczy do ucha
Baśka. Zwyczajnie. " A -"------1?-™
?»*' - - zaśmiał się i nagle umilkł
łodyjowskiej! 18
— Dwa d
— Jak na tyle bomb — zauważył stary Matusiak, co
jeszcze w pierwszej wojnie służył — to nawet niewiele
ucierpiał. Wymieni się trochę podkładów... z kilka-
laczy ao u ^ c.g me^row 82??_. wolniutko musisz przejechać, maszy-
Baśka. Po P^kownik0^fie >• Bardzo wolniutko...
19
„ _ — Jeszcze go nie ma — odparła pielęgniarka patrząc
— Że beż nie zrąbali mostu? — zastanowił się h ran [Ważnie w mroczną dai.
Kozyra przyśrubowując dwa złącza szyn. / 'l Czarna
ściana lasu stapiała się z granatowym niebem.
- Martwić to nas powinno — mruknął KowalsJu un edynie trzy rozł0żyste grusze
majaczyły niewyraźnie wy-
sząc głowę. Mocował się z zardzewiałą mutrą, az mu wą; agta].ąc z tła. Po
czwartej, tej której ulęgałki były naj-
zwilgotaiały. _ _ ? . __ ^? 7 tfodsze pozostał jedynie
głęboki lej.
Nagle cisza zaczyna drgać. W koronach drzew szeleści [ikki wietrzyk łagodząc
upał i duchotę. Drganie powtórzyło ę. W mroku, pod czarną ścianą lasu błyszczy
para ślepiów.
? o^ x^v. --...-,------„ - , _
— Idzie pociąg — szepcze sanitariuszka Marysia, odru-
„Stary koń" — maszynista Kowalski miał raptem ij iQW0 p0iprawiając przekrzywiony
czepek. — Jak duch! dzieści dwa lata i od początku wojny „powoził , jak d
- - - -
Kiedy zmobilizowano we wsi pra^ młodsi objęli ich dawne funkc
— Głupiś, czy co? — żachnął się stary Matusiak z til dem prostując grzbiet. —
Bogu dzięki, "most cały, a te» jakby to twój huncwot, Jasiek, takie głupstwa
gadał, J bym się nie dziwił, ale ty? Stary koń!
[rawie go nie słychać. ^^^^^^^^^^^^^^^^^^
— Tak ma być — burknął doktor, niespokojnym wzro-aawne ??????»? oceniająC
sytuację. Jeszcze sporo furmanek z ranny-
siedem lat jezcjj musj podjechać. Doktor, który pojawił się w Grębowi-łch dziś
po południu, mało co wie o ofiarnej wymianie Mszczonych szyn. Myśli tylko o
rannych. Na szczęście Niemcy nie bombardują w nocy. Z daleka lko dochodzi głuchy
odgłos zbliżającego się frontu. Porucznik Wiśniewski wyłania się na swym koniu
jak jawa. Młody oficer zręcznie zeskakuje i przykładając dwa pice do daszka
melduje krótko:
— Odchodzimy, panie kapitanie. Podobno nasz nowy Jwadron formuje się
sześćdziesiąt kilometrów stąd. Zostałam panu także i swoich rannych. Proszę o
opiekę nad
mi. To dobrzy chłopcy. Tam pod Niemirowem dali z sie-
e wszystko. ^^^^^ ^^^^^^^
Lekarz zmęczonym gestem przytyka palce do furażerki.
— Może pan być spokojny, poruczniku. Wszyscy ranni |jadą tym pociągiem.
^^^^^^^^^^^^^
I obaj wpatrują się uważnie w czarne pudła wagonów
jnące w ciszy po świeżo naprawionym odcinku toru. Po-
z nogi na nogi i strzygły uszami. tg
dojeżdża do mostu i staje. Cicho syczy wypuszczana
Doktor Milczarski, w stopniu kapitana, cichym, lecz |ra
wiał, pociągiem
wszystkich mężczyzn
Tak więc Wiktor Kowalski, który przez
jako pomocnik maszynisty, zastąpił swego mistrza, gdy
mu wojna inny zgotowała los.
— Nie z głupoty tak mówię, tylko z myślenia — odpj napadnięty. — Jeśli nie
zbombardowali mostu, a nietruj w niego trafić, to znaczy...
-x- Ty, co? — zaniepokoił się nagle stary Matusiak
— Pewnikiem chcą ten most dla siebie mieć. Cały i uszkodzony. A nam tylko tor
popsuli. Teraz rozumiecie?
Kilku ludzi słysząc to przerwało robotę.
— To po co my im tor naprawiamy! — Franek pras: kilofem, aż iskry poszły.
— Żeby pociąg z rannymi odprawić jeszcze tej nocy warknął wściekle Matusiak. —
Do roboty, chłopy!
Noc już zapadła szybka i cicha,
i,vb j ^~__j-______„,. ale we wsi nikt spać|
nie kładł. Kawalerzyści poili konie, sypali obrok. Zwie* ta, czując, że ruszają
w drogę, przestępowały niecierplil
nowczym głosem dyrygował ludźmi przenoszącymi rannj
— Furmanki podjadą od strony mostu. Rannych będj
my wnosić do wagonów na noszach. Co z pociągiem? '
20
Gdzieś daleko głucho stęka ziemia. — Front się zbliża — mówi lekarz.
21
— Tak Niemieckie dywizje pancerne. Odjeżdża p .łótna — przykrywali
nimi kłujące legowiska. Wzdłuż toru
.*, 1
romadziło się coraz więcej mieszkańców wsi. Żegnali bo-
z ^g™1.^ Muszą mieć w drodze 0piekę. Mam rj iaterskich żołnierzy wiedząc, że
ich już tak prędko nie zo-
wiele nersonelu do pomocy. No to do widzenia, poruczni] ,aczą. Stękająca na
zachodzie ziemia gotowała okrutny los:
SlysmZ spotkalf w lepszych czasach. 1 bce żołdactwo,
poniewierkę i śmierć Kobiety trzęsącymi
Poruczmk lekko wskakując na kasztanka. lą rękami podawały
zołmerzom wodę i chleb. Po starczych
• _Obv mnie kapitanie bliczach
ł ?????> gładkich policzkach płynęły jedna-
Oddział strzelców konnych wtopił się w ciemność i | owo gorzkie łzy. Parę
zawodzących bab kazał lekarz od-
_To hvli ostatni — szepnął lekarz sam do siei rowadzic do wsi. Tu musiała
panować absolutna cisza.
. y r -echnai.
Wagony pomału zapełniały się rannymi. Ci, co mogli
gorzko się usrn^ _^ sanitariuszka Marysia. ;ać o własnych
siłach, czekali do końca. Ich oczy suche
Jak to Satai'Nie ma już ułanów? przeraźliwie
smutne zdradzały stan ducha. Z goryczą
_ kie ma Tam skąd słychać działa, walczy jeszcze % ' sercu zostawiali na pastwę
wroga nielicznych mężczyzn, rhota I oare'innych, wykrwawionych formacji. Sądzę,
obiety i dzieci. Nic dla nich zrobić już nie mogli..To raczej nasSpny żohiierz,
który tu dotrze, będzie już w niemi ies, me znając swego jutrzejszego losu,
pomagała im. ???????? iu ' J
— Słuchaj, Jasiek — maszynista Kowalski objął ramie-
tanmun u[ m doktorze! To okropne, co pan mó i?™8^*' ~?™iedz matce'
2??? stą-d odeszła- T° nie jest
- Lekarz skinął dłonią czekającym. idok
dl,a nie^! Niech zabiera dziecko, krowę, wóz i jedzie
^ Do robSy sSro! Szkoda czasu! w«nida stryja Józka.
Tutaj Bóg wie co będzie się działo!
Jasiek z Tadzikiem pracowali w pocie czoła, pomaga —Wszędzie dziać się będzie to
samo — powiedział w czym się tylko dało Tu, zaraz przy moście, skręcała rardo
stary Matusiak, poprawiając gruzłowatymi palcami dvna dróżka prowadząca ze wsi.
Tędy transportowano ci »ndaz na oślepłych oczach jakiegoś szeregowca piechoty,
ko i lżei rannych Jedni szli opierając się na ramiom - Ja nigdzie się stąd nie
ruszę! Nigdzie! I twojej nie radzę, koleeów drudzy o kulach zrobionych naprędce
z grub: ™™ Jakoś przetrzymamy. Wiosną wróciciel - uśmiechnął gałęzi Część
niesiono na noszach. Zapach krwi i lekan ? do rannego, choć ten nie mógł tego
widzieć, mieszał się z wonią suchych łąkowych ziół. Wagony to\ j — Wiosną
wrócimy — powtórzył tylko macając porowe służące w czasie pokoju do
przewożenia ładurik tetrze pustą dłonią. — Żebyście ludzie wiedzieli,
że
zboża lub bydła, otwierały rozsuwane drzwi na przyj?
roCi™J! .....
rannych których układano pokotem, na nie heblować — Matki pilnuj — szepnął
ojciec Jaskowi na ucho. —
deskach,' podścieliwszy jedynie na spód nieco słomy. Ra » ™, już czas. Bywajcie!
nie skarżyli się nie marudzili. Wiedzieli, że na nic wie «'asiek szarpnął się,
doskoczył do ojcowskich
nie można liczyć w tej sytuacji, że jest to wszystko, co : dziecięcą
determinacją rzucił:
nich mogli zrobić ludzie z sercem i sumieniem. Jeśli ł - Tato! Zabierz mnie!
Tato!
jęczał to nie z niewygody, lecz z bólu. Wl.ktor
Kowalski ukradkiem otarł oczy. Bał się, żeby
Chłopcy pomagali, jak umieli najlepiej: wrzucali sno » nie spostrzegł tej chwili
słabości. Przytulając konopr udeptywali je, a kiedy kobiety-przynosiły kawały
surow W do ucha pierworodnego mruknął:
22
ramion
one
23
• ?^???????! Ja mam rozkaz prowi L było przezroczyste jak szkło, a nikły
sierp księżyca _ Ty mi się tu me ™?*"-?™? moment - 1 opływał się gdzieś w dali.
Pierwszy kogut odezwał się dzić pociąg, a ty... ^ chłopak
z ciebie, i Ą x Janiaków, drugi zapiał u Matusiaka. Szczeknął pies, za-
opiekować się rodziną, uuzy ju j ^^czal
targnięty łańcuch. Wieś pomału budziła się do
mięczak. No, bywaj! rozpaczą w sercu. Tak ńeznanego.
Wśród odległych pagórków, których stąd nie
Jasiek usiadł na nasypie . * ^ ^ ktoś ^^ ^.^ chrzęściły juz
gąsienice niemieckich czołgów. Tym-chciał P°:ig:^ó^iłO3s?J™sp0Strzegł bladą
twarz przyjacie ;zasem drogą pod lasem ciągnęły tabory ludzi,
wozów
za ramię. ,
— Jasiek, a jak one przyjdą tu, to co
— Jakie: one? — nie zrozumiał, myśląc jeszcze o swi
ich sprawach.
— No... Niemce. Chłopak zacisnął wargi.
— To im damy po kulasach!
— Kto? — zdumiał się Tadzik,
— My! A bo to nie jesteś Polak? Już im coś takiel wymyślimy, że im w pięty
pójdzie! '
- prychnął Tadzik. — Gadasz, byle gad
— ??, tam Jasiek mruknął coś pod nosem
— Pociąg rusza! — wrzasnął nagle i zerwał się na ro
ne nogi. — Tatoooo!
— Cichaj! — chwycił go w Objęcia Matusiak.
być bez wrzasków!
Jasiek umilkł. Z oczyma zasnutymi łzami patrzył j' pociąg-widmo stukając po
podkładach sunie w strołmie
S -? • ? .
'--- -----i„,, 7 ??7?9? __
Dokąd szli? Tego nikt nie wiedział. Byle dalej od zgiełku wojny. Stara
Matusiakowa i jej sąsiadki wyniosły parę aniek mleka dla dzieci uciekinierów.
Dziękowali bez słów, Jrostym skinieniem głowy, łzą spadłą po policzku.
— Ludzie, toż wy poginiecie! — pojękiwała babka ośniakowa wyciągając żylaste
ręce z bochenkiem chleba opieczonym w kapuścianych liściach.
Uciekinierzy bez słowa ruszali dalej poganiając wy-hudłe krowiny, podtrzymując
chwiejące się w koleinach |rozy wyładowane dobytkiem, dziećmi i zwierzętami.
Jasiek z Tadzikiem stali przy drodze i zamglonym wzrokiem odprowadzali uchodźców.
— Idą i idą, bez końca — mruknął Tadek. — Żeby fyćh Niemców coś powstrzymało!
Nagle w dali rozległo się charakterystyczne świergo-
Samoloty! sercu odprowadza wzrokiem czernieją W mgnieniu oka wszystko, co żywe,
zaczęło pierzchać.
skad&jesz~cz7 nie słychać odgłosów wojny. Z rozpa^ SKąa jeoiwi
___ ----,„„?,? wTToikiei
i przerażeniem w sercu "^l"*7* "^^.gtem ludzie w popłochu
rzucili się w kierunku zbawczego, jak
w mroku wagony, az gmą gazie , ^ _ świeżo zaoJmiemali, lasku. W
ciągu kilku sekund na piaszczystej
Noc przyjęła ten ????, ????. ?* <-*?«*
i .. . . ..
..
na, tłusta §leba. . d u ostatm ludzie, ????? pierzyn. A
także ci, co nie zdążyli. ____
Dawno juz znikł P^?'c" ciągle jeszcze tkv Jasiek z Tadzikiem
sadzili w stronę wsi. Nadlatujące,
zapłakana matka, a ™ j .??^ milczący i samotni. I -ebrne na tle jasnego nieba
meserszmity już pikowały w bezruchu przytuleni_ a> . ^^ . one g&, wizgiem w
strorię ziemi. Chłopcy wpadli do sadu w mo-leka wieś migała ostatnimi swwi
^.^ Medy ^ ^^ zacząlQ się piekło Samoloty
jedne po drugich. _ -ptnia
gwizdem pluły żelazem z karabinów maszynowych. Pi-
A na zachodzie ciągle: drży zi • bezruchu, r ci o stalowych
nerwach obniżali lot tak, że skrzydłami
Z nadejściem świtu powietrze ????™
25 24
nieomal orali 'niski brzozowy zagajnik. Konie rżały i oszl A od zachodu
ziemia dudniła coraz głośniej, łałe rzucały się do ucieczki przewracając wozy,
krowy xl w cjągu następnej upalnej wrześniowej nocy front prze-czały i
padały martwe, dobytek zbierany latami rnjj gunął się na południe.
Przez wieś Grębowice przemknął nie i wyrzeczeń ginął w kurzu i pyle. Z
rozprutego kulad zatrzymująe się jakiś zagubiony tabor, błysnęły polskie
worka sypała się w spaloną trawę mąka. j Drzełki na
zielonkawych połówkach, i nastało oczekiwanie.
A samoloty nawracały raz po raz. Lasek rozbrzmiewj starego Matusiaka nosiło
po wsi, aż dziwowały się po-okrzykami grozy, bólu, gwizdem żelaza i szczękaniem
brl aiektóre baby.
• kładowej. '
— Stoi nad tą bombą w sadzie, co nie wybuchła i cosik
? ^ To nie są bombowce — wycharczał Tadzik zerkaj combinuje, jakby się blekotu
najadł! Przecie z Niemcem spomiędzy liści
łopianu. . . . j tm wojny nie
wygra!
- Nie __ Jasiek wyprostował skulone nogi, poonia — Stary on, to i w
rozumie mu się pomieszało! Też wy-
głowę i spojrzał bojaźliwie w niebo. Ale wzrok jego pd nyślił! Most będzie
wysadzał!
na pękate jabłka czerwieniejące pomiędzy listowiem. H Kobiety roztrajkotały się
na dobre. Zajęte zaszywaniem tern zobaczył to, co leżało tuż obok jego głowy —
bomTj ;apasów w białe powłoczki z płótna zbiły się w chacie ów niewypał, przed
którym ostrzegano wszystkie wiejsk pniakowej i tak ugadywały, aż trzeba było
groźby, żeby dzieci Chłopiec nagle roześmiał się.
1 'ozeszły się wreszcie po chałupach pilnować dzieci i per-
— Nie bombowce? — upewniał się Tadzik. ^ I moczących na ogniu
garnków.
__???__odparł Jasiek z wzrokiem utkwionym w lśni ? stary Matusiak medytował.
Wspomnienia z 1914 roku
ca skorupę do połowy wbitą w ziemię. — I nie będą. Taj padły go nagle jak rój
uprzykrzonych much. Wtedy w da-chyba miał rację. Dranie oszczędzają już tory,
mosty... q *kiej Italii, wraz z towarzyszami, wysadzili most, żeby za-siebie! A
niedoczekanie! — wrzasnął i nagle znów zar rzymać napór wroga. Most był kolejowy,
zawieszony w gó-twarzą w trawę, tuż nad sadem bowiem z wizgiem prz acn na(j
przepaścią, zniszczenie go dawało szansę ujścia mknął srebrzysty ptak. — A bodaj
cię... niebo nie ??? pułapki. A wróg był ten sam: Niemcy. Stary człowiek
, , __ wykrztusił. Ale wojna, która rzuciła go na kolaij maniackim uporem
uczepił się myśli o wysadzeniu mostu
toczyła się z dala od sadu. , \'
Grębowicach, zanim wejdą tu Niemcy. Skomplikowałoby
Kiedy po półgodzinnym ukrywaniu się wyszli znów j, wrogowi opanowanie dróg na
wschód i południe kraju, drogę oczom ich ukazał się straszliwy widok: wśród za!
rogi którymi uchodziły wciąż niedobitki polskiej armii. t h ludzi
poranionych i padłych zwierząt krzątali i Jakiekolwiek utrudnienie
najeźdźcom miało swój głę-Swi Ci co przeżyli nalot, szykowali się do drogi,
tros oM sens.
o zabitych powierzając wsi. .
Matusiak z Janiakiem i paru chłopami zamknęli się
Janiak ze starym Matusiakiem przegnali wiejskie dzie stodole i radzili cicho
przy blasku naftowej lampy, py-sami zakasali rejkawy i z zaciekłością kopali
groby istota jjąc z fajeCzek. Kobiety pomstowały, wygrażały pięścia-bez imion
nazwisk, bez prawa do spokojnego spoczynki, aie nic to nie pomogło.
Jasiek z Tadzikiem sami, bez niczyjego polecenia wzl _ Trzeba duży ładunek
wybuchowy — mruknął Jasie do zbijania brzozowych krzyży. I tak w ciągu po^ ak. —
Bombę rozbroisz? Tę, co w sadzie leży zaryta? łudnia wyrósł na skraju lasku nowy
cmentarz. — I diabła bym rozbroił! — podniósł głos Matusiak.
—
26
27
ino... całkiem nie wiem jak! żeby trafił 4ą ^kijapj już ładunek pod most to bym
umiał zrobić. Ino przycz*dzien pic pod przęsło by kto inny musiał.
na takie wspmac^ g ,
i zwalisty, rozgrzebał słomę iw;
a uż ??
Nagle z?
— Tylko nie bijcie! dzierano ze
.•_., którego wieś miała nigdy nie zapomnieć. Kamieni-
? - -ZJ ^J^^drogą, pełną rozmiękłych po deszczu kolein, przemknę-
Za stary juz jes efs ą^ ^acie furmanka trzęsąc się na wybojach. Koń biegł
resztkami sił, poganiany batem przez dwóch żołnierzy polskich mundurach. Na
furze kolebały się niebezpieczne jakieś worki i skrzynie. Stary siwek o
pociemniałej d potu sierści potknął się nagle, przewrócił pociągając za obą do
płytkiego rowu wóz i obu ludzi.
Janiak, który wyszedł z chałupy, by popatrzeć, co też
?: ?^. ----- - ,._ W4Z«ak pędzi drogą, aż się
zatrzymał zdumiony widząc dwóch
skóry. — Ja bym wam przy tym moście w^«~jnierzy; którzy zamiast ratować konia i
dobytek wy-
Krępacz, chłop wielki ^=^ -^ ^ ^^ dał? Masz matki P^--^^ ^.^ .^ go „,
???^ ^sSoSśrh^cwocle jeden! Co a ?» J
i siostry, co w kołysce skrzecz!
stko zrobił, co każecie! .
konniał20*^11 się z rOWU' aby natychmiast dać drapaka w pole
— Zmykaj do chałupy!— huknął Jama* ^??. „f" „?????? rzucili się na ziemię,
przykryli głowy rękami i za-
niesfornemu chłopakowi. - I o moście nikomu^m|*-"*tygli w bezruchu jak martwi.
_____________
__ Nie powiem — Jasiek rozcierał siedzenie^ uuu _ ? diabeł? _ mruknął
Janiak, drapiąc się w głowę ' ka bvł mocny. Z cholewami. Kopniak bolał. -
^oń bezskutecznie usiłował podnieść się, więc jako człek
ostać __błagał.
lawykły do oszczędzania zwierząt pociągowych, ruszył na
m __ jazida! ,
I >rzełaj, by mu w tym pomóc. W połowie drogi zatrzymał
7, TaSldpm z trzaskiem łupnęły drzwi. Chłopa zma ???5? tamtych dwóch
leżących wśród kartoflanej naci.
której tu i ówdzie sterczały kępj rozejrzał się dokcj
usta,
Stać! Na wozie jest dynamit! Może wybuchnąć! Janiak zatrzymał się w pół kroku.
Po grzbiecie prze-|iegł mu zimny dreszcz. „Dynamit? Jaki dynamit?".
Sprawa wyjaśniła się w pół godziny później, kiedy to baj żołnierze do spółki z
kilkoma chłopami, z zachowałem wszelkiej ostrożności, uwolnili siwka i jego
ładunek.
rzwił jasną czuprynę, z,
siana, zaciął z determinacją
i gwizdnął na palcach. . j ostac ? zbliżj|
Od pnia czereśni oderwała się ??™ ? na odległość wyciągniętej ręki.
__ Słyszałeś co? — wionął szept.
— No. Szykują się do wysadzenia mostu. Mowm u "^???????? byli z rozbitej
jednostki saperów majora Zu-bie Jak by ją tam zataszczyć
i... . J owsMego. Wyrwali się z okrążenia i
umknęli niechybnej
- Głuoiś __ syknął Tadzik. — Trza by nią z go| mjerc^ j^je wiedzieli, ani gdzie
są, ani co robić dalej. Po
Drasnąć Chyba że ją podpalą, albo co? rótkiej
naradzie ze starym Matusiakiem, który jak rzep
Jasiek z determinacją wzruszył ramionami, ??? j rzyczepił się do obu saperów,
postawiono wszystko na d ' Ł że to pomysł nierealny. Z szumem nadleciał s ą ;dną
^??^?: skoro jest dynamit i jest most do wysadzenia, wiatr Niósł deszcz.
Upadła jedna kropla, ^uga'J^J > nie ma najmniejszego powodu, by tego nie zrobić.
nął wielką gąbczastą chmurę, bo pop ? l ^ tym cajym rozgardiaszu, wśród
gorączkowych roz-
tów nikt nie zwrócił uwagi na dwóch chłopaków, którzy
jakby ktoś seis
z niej woda. Potoki wody.
W dali od zachodu grzmiały już obie: burza i woj [ą^aj^ s^ bez przerwy i z
płonącymi uszami podsłuchiwali I znów nastał suchy wrześniowy ranek. Zaczyna
» SZyStko, co rozpalało ich namiętności, ambicje i fantazję.
28
29
dziei sceptyczny i pełen wą« noWe; z wizgiem tak straszliwym, że
prześwidrowywał Tadzik, chłodniejszy, "* Ja§kowi ? którego istniał^ózg i
kazał rzucić się na ziemię, zapikował jeden z meser „????? deDtał po piętach
> „„_;„, -Hawda s'
$?&ZZZ?%»y ^ — «^ ,
Tadzik, jednocześnie strzelając okiem w
Krystyna Boglar LONGPLAY Z KOWALSKIM Wydawnictwo „Śląsk* Projekt okładki i ilustracje Marka Piwłfl Redaktor Wanda Wieczorej Redaktor techniczny Barbara Stokfi Korektor Kornelia Brzostows' © Copyright by Wydawnictwo „Sl.sk", Katowice li ^1??? ISBN 83-216-0242- Wydanie I. Nakład 20.300 egz. Ark. wyd. 6,4. Ark. druk. 4 Format B6. Papier druk. mat. ki. V, 71 g ? Oddano do składania 17 sierpnia 19811 Druk ukończono w maju 1982 Symbol 32299? Cena zł 451 Bielskie Zakłady Graliczrfl Bielsko-Biaa zam. 1250/81 ? Mc
wierzbowych rosnących nad wyschłym strumieniem. Trawy zżółkłe i wyschnięte prosiły o kroplę wody. Konie też. Od kilku dni wieś Grębowice była miejscem popasu czwartego oddziału strzelców konnych przetrzebionego przez Niemców pod Niemirowetm. Oddziału, który kierował się teraz ku południowemu wschodowi. Zmordowani ludzie i zwierzęta popasali w zagajniku koło wsi, gdzie przyjęto ich z lękiem i nadzieją. Spora część koni okulałych bądź wyczerpanych walką nie nadawała się do dalszej drogi. Tymi zajął się miejscowy kowal i, jak trzeba, weterynarz w jednej osobie. Porucznik Wiśniewski, dowódca szwadronu osobiście odpowiadał za zwierzęta i ich dalszy los. Front był tuż, tuż. Od kilku dni mieszkańców Grębowie nękały nieustanne naloty niemieckich asów powietrznych. Złowieszczy warkot maszyn z czarnymi krzyżami na skrzydłach rzucał ludzi na ziemię w bruzdy, zagajniki lub po prostu tam, gdzie stali. Od huku płoszyły się konie uwiązane do drzew. Rżały strzygąc uszami i z pianą na pysku biły kopytami w suchą ziemię. Cofający się pułk przemykał leśnymi duktami tracąc łączność, żywność i sprzęt. Od zachodu parła bez przerwy lawina żelaza niosąc głód, trwogę i śmierć. W te dni wrześniowe ludzie tracili wiarę, nadzieję i cały dobytek zbierany nieraz latami wyrzeczeń, trudu i uporu. Zostawała straszliwa bezpardonowa walka z wrogiem, skazana z góry na niepowodzenie, ale jakże potrzebna nie- I pokornym sercom tych, którzy za ojczyznę skłonni by oddać życie. Cofające się polskie wojska zostawiały po wsiach ran nych i mogiły z brzozowymi krzyżami, na których chwiał; się przestrzelone hełmy ze znakiem orła. Kobiety tulił; dzieci, mężczyźni przymykali oczy i zaciskali pięści. A niemiecka armia parła naprzód jak szarańcza, pożerając napotkane pola, łąki i osady, niczym nie
powstrzymana zwycięska Tu ich jeszcze nie było. Jeszcze. Ale śmigające cieni< samolotów zapowiadały rychłe ich nadejście. Stąd droga prosta jak strzelił aż do granicy, ku którd kierowały się rozproszone jednostki polskiej armii. Te, « przetrwały, wyszły z okrążeń i zamierzały kiedyś powrćj cić. Kiedyś. Dziś musiały sforsować szeroki most na rzece Ten dla pieszych i koni. Drugim, kolejowym, z gwizden parowozów przesuwały się wagony z rannymi pędzące ni południe. Wielkie czerwone krzyże wymalowane na dachach miały chronić przed bombardowaniem. Ale nie chroniły Niemcy z jakąś szczególną zaciętością niszczyli te wła śnie pociągi, jakby chcąc pokazać całemu światu, że ni< cofną się przed niczym. Nawet międzynarodowy znak dotąc chroniony konwencją nie stanowił dla nich przeszkody. Tory kolejowe brzęczały cichuteńko jak świerszcze Obaj chłopcy leżący w cieniu tarniny z niepokojem spoglądali w górę, czy nie nadlatują wrogie samoloty. Ich przylot, już na dłuższą chwilę naprzód zdradzał wpierw cichutki, narastający ni to gwizd, ni to buczenie. Uszy chłopców łowiły najmniejszy dźwięk. Jasiek z głową tuż przy samej ziemi, zasłuchany w odległe jeszcze dudnienie pociągu czuł, jak mu niespokojnie łomocze serce. — Zdążą? — wykrztusił Tadek. — Ciii — Jasiek zbył go machnięciem dłoni. Denerwował go Tadek, jego strach wyłażący kroplami potu ns piegowaty nos i rudawe brwi. — Jak się boisz, to zmiata; do chałupy! Tadek zaciął usta. Bał się, to prawda, bał się straszliwie, jak nigdy w życiu, ale żeby zaraz do chałupy? Nie, wstyd. Do końca życia nie mógłby spojrzeć Jaśkowi w oczy. — Jesteś pewien, że to twój tato prowadzi ten pociąg? __ spytał głuchym głosem,
choć dobrze znał odpowiedź. Jasiek oderwał ucho od ziemi i spojrzał na przyjaciela wzrokiem, w którym było całe morze pogardy. — Ty ze strachu już pamięć straciłeś, czy co? — wymruczał i nagle zamarł w bezruchu. Z daleka, znad lasu płynął znany złowieszczy dźwięk. — Samoloty! Obaj przypadli do ziemi nie dbając o to, że kolczaste gałęzie tarniny wpijają się przez koszulę raniąc nogi i plecy. Teraz już wyraźnie słychać było głuche dudnienie. — Ile ich leci? — wysapał Tadek, zasłoniwszy głowę dłońmi, jakby to mogło cokolwiek pomóc, gdy z nieba posypie się rozżarzone żelastwo. — Chyba cała eskadra, bo dudnią jak wujkowa młockarnia. Teraz dwa dźwięki zlały się w jeden: stukot szyn, po których pędził pociąg i jęk powietrza przecinanego dziesiątkami skrzydeł. Nad lasem, w rozmigotanym od upału powietrzu już widać było smugę dymu z lokomotywy. — Żeby przeleciały bokiem, żeby nie zauważyły! — Jasiek tłukł w bezsilnej złości pięściami spaloną, suchą trawę. — Przecie przed samolotami nic nie ujdzie! — wrzasnął Tadek i zerwał się z ziemi, gotów pędzić do wsi w strachu i rozpaczy. Jasiek rzucił się na przyjaciela i z całej siły przydusił go do ziemi. — Zgłupiałeś! — wrzasnął. — Teraz ustrzelą cię z góry jak zająca! Tadek znieruchomiał. Wielkimi oczyma pełnymi łez spoglądał w niezmiennie błękitne niebo, na którym pojawiły się ciemne punkty. — Zginiemy tu! — zajęczał. 10 11 — We wsi też można zginąć — powiedział surowo Jasiek, choć jemu samemu serce
podchodziło pod gardło. Leżeli przecież u stóp nasypu, po którym za minutę, dwie przetoczy się pociąg. Być może na niego właśnie czatują ci w pilotkach lotniczych na głowach i wielkich okularach przesłaniających im połowę twarzy. Jasiek wiele o nich słyszał od uciekinierów. Teraz leżał w tarninie i czekał naj pociąg prowadzony pewną ręką ojca. Ci w górze też czekali. Nagle dudnienie jakby przycichło. Szyny dalej brzęczały, ale w innej już tonacji. Jasiek wyjrzał ostrożnie zza krzaka. Ręką odchylił gałęzie pokryte gęsto niebieskoczar-nymi drobnymi owocami. — Pociąg stanął — wyszeptał z podziwem. — Widać tato zatrzymał go w lesie. — Pewnie nie chce wyjechać na most. Może czeka, aż przelecą? —chropawym głosem wymruczał Tadek też unosząc twarz. W uszach miał sporo piasku i teraz wytrząsał go przekrzywiając głowę. — No pewnie! Tylko... czy samoloty nie zobaczyły go już wcześniej? Tadek nagle przestał się bać. — Chyba nie, ale... skąd twój tato wiedział, że trzeba zatrzymać pociąg? — Głupiś! — fuknął Jasiek. — Oprócz maszynisty Kowalskiego i pomocnika pociąg ma ochronę... obsługę działa. Oni mają karabin przeciwlotniczy, śledzą niebo, widać... — zamilkł nagle, bo z góry dobiegł go inny, o wiele groźniejszy dźwięk. Zdążył zobaczyć, że cztery brzuchate maszyny zniżają się i kilkanaście czarnych, obłych przedmiotów wypadających spod kadłubów powiększa się z sekundy na sekundę. Ziemią wstrząsnął potworny huk. Potem drugi, trzeci. Cała seria wybuchów. Chłopcy padli plackiem skuleni, splątani ze sobą w jedno śmiertelnie przerażone ciało. Dookoła wybuchała zie- ? 12 mia, sypały się grudy, w powietrzu drgającym od huku i dymu latały podkłady kolejowe, równie groźne jak pociski. I nad tym ognistym piekłem, nad umęczoną
ziemią głucho wciąż dudniły silniki śmiercionośnych maszyn. Z buczeniem przelatywały nisko, tak nisko, że miało się wrażenie, iż skrzydłami zahaczą o czuby drzew. Jasiek dygotał. Tadek oddychał głośno i chrapliwie. Nigdy jeszcze dotąd nie przeżyli nalotu tak z bliska. Samoloty zataczały szeroki łuk tuż nad wsią. Ich brzuchate kadłuby srebrzyły się na tle bezchmurnego nieba. Nadlatywały od strony słońca i wywoływały w ludziach nerwowe dygotanie kolan. Znów szaleńczy gwizd, od którego mogły popękać bębenki uszne, i znów fontanny ziemi wytryskujące na dziesiątki metrów w górę. I potem nagła cisza. Chłopcy przysypani mieszaniną trawy i piasku gramolili się niezdarnie. Gałęzie tarniny splątane i zlepione wilgotną glebą wyrwaną z czeluści ziemi cięły i raniły niczym drut kolczasty. — Rany boskie — szeptał Tadek ogarniając wzrokiem rozmiary zniszczenia. — Łupnęli w tor! Jasiek przecierał kułakiem zasypane kurzem oko. Przed sobą miał mglisty obraz przeoranych pól, lej od bomby, tam gdzie rosła wiekowa grusza, i straszliwie pogięte, sterczące w niebo szyny kolejowe. — Trzeba lecieć zobaczyć, co z pociągiem! — jęknął Jasiek, usiłując bezskutecznie usunąć spod powieki jakiś paproch sprawiający, że oko łzawiło bez przerwy. — Ty, wyciągnij mi to! — spojrzał na Tadzika zapłakany. Chłopiec zbliżył się, ale przez ramię zerkał w stronę wsi, skąd dochodziły krzyki i walił czarny, gryzący dym. — Pali się! Pali się we wsi! Jasiek łupnął go pięścią pod żebro. Miał już dosyć tego mazgaja, ale wiedział, że nikt inny nie podporządkuje się nigdy jego coraz bardziej szalonym rozkazom. - — Wydłub mi z oka to świństwo! — wrzasnął z furią.
13 Tadzik przysiadł na piętach. Rozterka potęgowała si .-_*].*-... _... * >r ......• • . ___j--i______i______ -n_ ----------- Z jednej strony opuścić przyjaciela w tak ważnej dla wszy-laj-pane przez tarninę portki i nikły cień uśmiechu prze stkich crraH.. ? v ???????... strach o rjozostawiona we wsiŁtn:.. nrzez nnhladła twarz stkich chwili, a z drugiej... strach o pozostawioną we wsi rodzinę. Jednakże widząc rozpaczliwie mrugającego rzęsami Jaśka postanowił mu pomóc. Chwycił kolegę za głowę i nie bacząc na wściekłe pomrukiwania, za pomocą rożkalem oddech, dorzucił: 1____?____?*.. i 1-1 _. . * . brudnej koszuli usunął przeszkodę Jasiek odetchnął z ulgą. Jeszcze zalany łzami badał uważnie rozmiary katastrofy. — Lecimy pod las! — zawołał i już gnał na przełaj potykając się o wydarte z ziemi kamienie. Tadzik w mgnieniu oka ocenił sytuację. Dym, który słał się nisko od strony wsi, zmienił kolor z czarnego naj burożółty. Widać przystąpiono tam do gaszenia. Jeśli nie pogna za Jaśkiem, straci przyjaciela. Tego był pewien. A poza tym muszą sprawdzić naocznie, czy pociąg ocalał. Jeszcze raz rzucił okiem na daleką linię dziadkowego sadu i już za chwilę sadził bruzdami w, ślad za Jaśkiem Lasu dopadli prawie równocześnie. Tuż za pierwszymi brzozami ział olbrzymi lej po bombie. Z dziury wystawały gałęzie, okoliczne pnie obdarte były z kory i straszyły głębokimi ranami. Odłamki ścięły korony młodych drzew jak nożem. Tadzik zatrząsł się ze zgrozy. Chciał to pokazać Jaśkowi, ale ten darł przecinką w stronę, skąd dobiegały głosy ludzi i syk pary w lokomotywie.
W pół drogi natknęli się na pomocnika maszynisty, Franka od Kozyrów. — Tata żyje? — Jasiek chwycił go za ramię i ścisnął. Franek zastopował przerażony. Wydawało mu się przez moment, że z lasu wyskoczył diabeł. Koszula Jaśka brudna i podarta odsłaniała drobne zadrapania na plecach, nie-' groźne, ale krwawiące. Dotego umorusana twarz. — Jasiek? — wyszeptał wreszcie łykając ślinę ci to? Rannyś? Chłopiec wreszcie oprzytomniał. Spojrzał na swoje po- _______________-.----------.-.«-?,*____------------ii* 1_T11. • . ... lknął przez pobladłą twarz. — Nie. Ale tor oberwał. Lecę, żeby to powiedzieć tacie. Zza pnia starego dębu wychynął Tadzik i łapiąc z tru- — Co 14 — Nie da... się przejechać... poskręcane szyny... Franek odwrócił się na pięcie. — Twój stary wysłał mnie naprzód, żebym się przyj -kał szynom... ale skoro sami widzieliście... Jasiek już nie słuchał. Biegł wzdłuż toru naprzeciw rolniutko posuwającemu się pociągowi. Tadzik i Franek tozyra wolno ruszyli za nim. Spotkali się przy krzyżu. Maszynista, dostrzegłszy bie-nąeych, przyhamował. Wychylił się z lokomotywy i przy-onił oczy dłonią. Z trudem, w tym brudnym oberwańcu, jzpoznał własnego syna. Dlaczego nie siedzisz w chałupie! — zaczął ostro, le zaraz złagodniał, przyjrzawszy się z bliska chłopcu. — 'o we wsi? Bombardowali, zbóje! Paaali się — wyjąkał zdyszany Tadzik. — Od za-Irody Waszków dym wali jak z komina. — Zrąbali szyny — powiedział przez zaciśnięte zęby lasiek. — Tato, myśmy to widzieli! Podkłady fruwały
powietrzu jak stado wron! A jakie leje po bombach! — No, tom dobrze zrobił zatrzymując pociąg w lesie. — -mruczał maszynista. Do połowy drogi dojedziesz — Jasiek ręką wskazał [ierunek. — Ale dalej, na most nie da rady. Nadszedł Franek i w milczeniu czekał na rozkazy. — Zrąbane, powiadasz... — zastanowił się maszynista. — 'o i niema po co z lasu wyjeżdżać, zanim nie naprawimy >ru. Oni tylko czekają na taki unieruchomiony, widoczny tk na dłoni pociąg. Niedoczekanie ich! — mruknął i ze-fcoczył zJeJseejotywy. ,ać? — spytał pomocnik. 15 - Tak. Ktoś musi popilnować składu. Ja zbiorą 1?] I trzeba je jakoś przetransportować. Choćby za po-we wsi. Musimy tor naprawić... na tyle, zęby ten pocj gtarej drezyny. jeszcze przejechał. A ty - zwrócił się do syna - pognj f1 __ panie poruczniku _ prosił maszynista Kowalski -lasem do dróżnika Frankowskiego i powiesz mu jak i t i pańgcy Iudzie by pomogli? Stary musi wiedzieć, że ma tor zablokowany! Idziemy! ' wiśniewski wsłulChany w odgłosy zbliżającego się co-Jasiek kiwnął głową. Spojrzał na Tadzika i zapytał:! Lz bardziej frontu podniósł zdziwione oczy. — A ty? Ze mną czy do wsi? — Tadzik pochylił nis] __ Czym? Ułańskimi szablami? — przecząco pokręcił głowę. — Dobrze — zlitował się nad kolegą Jasiek.] ?łową __ Nie mogę. Dziś w nocy ruszamy na południe. Ja sam pójdę do dróżnika. — I nie oglądając się za sj raki otrzymałem rozkaz. bie, pomaszerował równym krokiem. — Mnie tam nikt rozkazu nie dawał — mruknął ma- Tadek stał jeszcze przez moment i spoglądał z żale zynista skubiąc jasne wąsy. — Sam wiem, że trzeba tor
w stronę znikającego za drzewami Jaśka. Przemógł s mprawić. Rannych jeszcze tu przywiozą furmankami... jednak i ze zwieszoną głową powlókł w stronę wsi. j >rzecie to ludzie, żołnierze jak i pan. Muszę ich stąd wy- Paliły się trzy zabudowania. Oborę i stodoły stra^ ńeżb, pan rozumie? oeień w ciągu kilkunastu minut. Dwa domy mieszkał* Porucznik Wiśniewski przygryzł usta. Dobrze wiedział, kurnik i chlewik stały okopcone, ze starej pokręconej i e maszynista choć młody i popędliwy, ma rację. Grębo-wiatrów jabłoni opadały czarne, smoliste liście. W obe nce od tygodma były punktem, do którego przywożono ściu Waszków tu i ówdzie wyskakiwały i nikły pod str i?żko rannych polskich żołnierzy. gami wody czerwonawe ogniki pożaru. | " °obrf ~ ??+??.^??1 mundur ~ dam P^u dwudziestu Nikt nie zginął. Sytuacja zdawała się względnie op f^,^^ ™eW* mUS2ą byĆ tU Z poWrotem-nowana. Na wieś spadły dwie bomby, w tym jedna ri _ Tak , . ma„„rnn-„łQ „„, , . - . eksplodowała. Leżała pod wiśnią w sadzie obła zielonk ąj^^^??* prZyłozył dwa palce do k°" wostalowa, z pełnym brzuchem_prochu, wtairiądnj ^ przedpołudnie ^ wytę.Qna praca ^^ %& grożąc wybuchem. Ludzie bali się jej, dzieciom zakazai - —S'* ^-"Irt. trm. ?-iTicti źf*Amc\rtf\ oon&r 16 fosi kilofami,^ oskardami lub zwykłymi łopatami ryli wo- tam podchodzić, ale też i nie było we wsi żadnego sapeij „ 2niszC70„p„. 0f1„,- „tQ w„ V. " 7~ "f.------- ?" "~ który umiałby ją rozbroić. Porucznik Wiśniewski post] ™ ™Z%Ti afcmka toru. Dwukrotnie rozpierzchaIi S^wSoryLny posterunek, obiecując zawiadomić o ty^^flSóre na SE? ^ ?*1*^™ bomb™-
17 mieniany aż wać życie setce rannych. — Jasiek! — maszynista skinął na syna. — PokażeJ panom ułanom drogę. Tylko matce nic nie mów, bo będzi biadoliła bez potrzeby. Tam załadujecie na drezynę t co się nada. Franek nią pokieruje. Jazda! Chłopiec odgarnął z czoła jasny kosmyk włosów i zJ salutował ojcu do gołej głowy. " do Ropczyc ale prace zastopowała wojna. TŁmu jeszcze była pod ostrzałem. Dlatego taka nerwowa. ™"te niegdyś przeznaczone na złom szyny miały uratfc- zegorza zastrzelili. Padł pod lasem koło Grzybowa, raz ? nicgujro ^ i — On na niej jeździł? Łynia skinął głową. — Prowadź, Kowalski! — niecierpliwił się wachmistrz. Jasiek lekko dotknął kolanami boków kobyły. Zarea-|>wała natychmiast. Wjechali w las. Wieczorem szyny już były na miejscu. Na szczęście — Tak jest! *nwr» Podsza "lko raz Pokazały się samoloty, ale nie były to bombow-I kopnął się do wsi, gdzie czekali ^^V^™ . Zdziwiło to nawet niektórych, ale tak na dobrą spra- wachmistrza ?°?*^?^ k? P^ 1 ? nikt nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Robota rła piekielna. Bez podnośników, dźwigów kolejowych ;ałego technicznego sprzętu ludzie potrafili sprostać wy- — A ty kim jesteś? • ?^???? i kowi kilkakrortnie przekraczającemu, w normalnych wa- — Jasiek Kowalski. Syn maszynisty tego pociągu, nkach) ich moźliwośd Pracowali wszyscy: kawaleray_
to... — chłopiec zmieszał się. ,?~.7?1-? wsk [>chłopi' ^?^??? i amunicyjni z działonu, nawet nie- _ Na kooooń! - wrzasnął wac^"ęczme * órzy lżej ranni plątali się wzdłuż nasypu oferując swo-kując na grzbiet siwego, który zastezygfuszanu ? pomoc Wszyscy rozumieIi) że wyekspediowanie składu - spojrzał w dół na twarz chłopca jego P°<»™:P0™^ ciężko rannymi żołnierzami jest sprawą chwili. Front, ranione ramiona i zastanowił się. — umiesz iy j iząc z odgłosóW; pOSUWał się dość szybko. Artyleria gra- _ Na wsi się wychowałem! -^ruszył «ą^ juz bardzo głośno. Wszystkie po?fi ?^ ^ I choć tato maszynista, do kom nawyKiem. xyi , ... "| na południe zostawiały w Grębowicach swoich ran- do niskiego — Tato kazał was poprowadzić lasem Brwi wachmistrza podjechały w górę. siodła jeździłem. Na oklep. Wachmistrz uśmiechnął się. — Szeregowiec Łynia! Konia dla nowego ! eh, część lekarzy, sanitariuszek i niewielkie zapasy me-J kamentów. Wieś sama całkowicie zdezorganizowana :ez naloty i strach, stawała się jednym wielkim szpita- rzysty! «^-?-» , biała strzał a' który należało Jak najszybciej ewakuować. Klacz była ^^^f^CzT^^ *«** wciąż stał w lesie niewidoczny dla lotników. n^^S^^i5^^wUi»r^.h-«eb> S° Paru wiejskich wyrostków szalenie dumnych ??????????????^??.^^?^^^^^^^^^ ^ 2aufania_ Dorośli pracowali przy torzs_ pod skórą są coraz rzadsze, brązowe oczy, nieufne w pier szej chwili, łagodnieją Jak ona się nazywa? — szepnął Jasiek patrząc szeregowca Łynie, który coś szeptał klaczy do ucha
Baśka. Zwyczajnie. " A -"------1?-™ ?»*' - - zaśmiał się i nagle umilkł łodyjowskiej! 18 — Dwa d — Jak na tyle bomb — zauważył stary Matusiak, co jeszcze w pierwszej wojnie służył — to nawet niewiele ucierpiał. Wymieni się trochę podkładów... z kilka- laczy ao u ^ c.g me^row 82??_. wolniutko musisz przejechać, maszy- Baśka. Po P^kownik0^fie >• Bardzo wolniutko... 19 „ _ — Jeszcze go nie ma — odparła pielęgniarka patrząc — Że beż nie zrąbali mostu? — zastanowił się h ran [Ważnie w mroczną dai. Kozyra przyśrubowując dwa złącza szyn. / 'l Czarna ściana lasu stapiała się z granatowym niebem. - Martwić to nas powinno — mruknął KowalsJu un edynie trzy rozł0żyste grusze majaczyły niewyraźnie wy- sząc głowę. Mocował się z zardzewiałą mutrą, az mu wą; agta].ąc z tła. Po czwartej, tej której ulęgałki były naj- zwilgotaiały. _ _ ? . __ ^? 7 tfodsze pozostał jedynie głęboki lej. Nagle cisza zaczyna drgać. W koronach drzew szeleści [ikki wietrzyk łagodząc upał i duchotę. Drganie powtórzyło ę. W mroku, pod czarną ścianą lasu błyszczy para ślepiów. ? o^ x^v. --...-,------„ - , _ — Idzie pociąg — szepcze sanitariuszka Marysia, odru- „Stary koń" — maszynista Kowalski miał raptem ij iQW0 p0iprawiając przekrzywiony czepek. — Jak duch! dzieści dwa lata i od początku wojny „powoził , jak d
- - - - Kiedy zmobilizowano we wsi pra^ młodsi objęli ich dawne funkc — Głupiś, czy co? — żachnął się stary Matusiak z til dem prostując grzbiet. — Bogu dzięki, "most cały, a te» jakby to twój huncwot, Jasiek, takie głupstwa gadał, J bym się nie dziwił, ale ty? Stary koń! [rawie go nie słychać. ^^^^^^^^^^^^^^^^^^ — Tak ma być — burknął doktor, niespokojnym wzro-aawne ??????»? oceniająC sytuację. Jeszcze sporo furmanek z ranny- siedem lat jezcjj musj podjechać. Doktor, który pojawił się w Grębowi-łch dziś po południu, mało co wie o ofiarnej wymianie Mszczonych szyn. Myśli tylko o rannych. Na szczęście Niemcy nie bombardują w nocy. Z daleka lko dochodzi głuchy odgłos zbliżającego się frontu. Porucznik Wiśniewski wyłania się na swym koniu jak jawa. Młody oficer zręcznie zeskakuje i przykładając dwa pice do daszka melduje krótko: — Odchodzimy, panie kapitanie. Podobno nasz nowy Jwadron formuje się sześćdziesiąt kilometrów stąd. Zostałam panu także i swoich rannych. Proszę o opiekę nad mi. To dobrzy chłopcy. Tam pod Niemirowem dali z sie- e wszystko. ^^^^^ ^^^^^^^ Lekarz zmęczonym gestem przytyka palce do furażerki. — Może pan być spokojny, poruczniku. Wszyscy ranni |jadą tym pociągiem. ^^^^^^^^^^^^^ I obaj wpatrują się uważnie w czarne pudła wagonów jnące w ciszy po świeżo naprawionym odcinku toru. Po- z nogi na nogi i strzygły uszami. tg dojeżdża do mostu i staje. Cicho syczy wypuszczana Doktor Milczarski, w stopniu kapitana, cichym, lecz |ra
wiał, pociągiem wszystkich mężczyzn Tak więc Wiktor Kowalski, który przez jako pomocnik maszynisty, zastąpił swego mistrza, gdy mu wojna inny zgotowała los. — Nie z głupoty tak mówię, tylko z myślenia — odpj napadnięty. — Jeśli nie zbombardowali mostu, a nietruj w niego trafić, to znaczy... -x- Ty, co? — zaniepokoił się nagle stary Matusiak — Pewnikiem chcą ten most dla siebie mieć. Cały i uszkodzony. A nam tylko tor popsuli. Teraz rozumiecie? Kilku ludzi słysząc to przerwało robotę. — To po co my im tor naprawiamy! — Franek pras: kilofem, aż iskry poszły. — Żeby pociąg z rannymi odprawić jeszcze tej nocy warknął wściekle Matusiak. — Do roboty, chłopy! Noc już zapadła szybka i cicha, i,vb j ^~__j-______„,. ale we wsi nikt spać| nie kładł. Kawalerzyści poili konie, sypali obrok. Zwie* ta, czując, że ruszają w drogę, przestępowały niecierplil nowczym głosem dyrygował ludźmi przenoszącymi rannj — Furmanki podjadą od strony mostu. Rannych będj my wnosić do wagonów na noszach. Co z pociągiem? ' 20 Gdzieś daleko głucho stęka ziemia. — Front się zbliża — mówi lekarz. 21 — Tak Niemieckie dywizje pancerne. Odjeżdża p .łótna — przykrywali nimi kłujące legowiska. Wzdłuż toru .*, 1
romadziło się coraz więcej mieszkańców wsi. Żegnali bo- z ^g™1.^ Muszą mieć w drodze 0piekę. Mam rj iaterskich żołnierzy wiedząc, że ich już tak prędko nie zo- wiele nersonelu do pomocy. No to do widzenia, poruczni] ,aczą. Stękająca na zachodzie ziemia gotowała okrutny los: SlysmZ spotkalf w lepszych czasach. 1 bce żołdactwo, poniewierkę i śmierć Kobiety trzęsącymi Poruczmk lekko wskakując na kasztanka. lą rękami podawały zołmerzom wodę i chleb. Po starczych • _Obv mnie kapitanie bliczach ł ?????> gładkich policzkach płynęły jedna- Oddział strzelców konnych wtopił się w ciemność i | owo gorzkie łzy. Parę zawodzących bab kazał lekarz od- _To hvli ostatni — szepnął lekarz sam do siei rowadzic do wsi. Tu musiała panować absolutna cisza. . y r -echnai. Wagony pomału zapełniały się rannymi. Ci, co mogli gorzko się usrn^ _^ sanitariuszka Marysia. ;ać o własnych siłach, czekali do końca. Ich oczy suche Jak to Satai'Nie ma już ułanów? przeraźliwie smutne zdradzały stan ducha. Z goryczą _ kie ma Tam skąd słychać działa, walczy jeszcze % ' sercu zostawiali na pastwę wroga nielicznych mężczyzn, rhota I oare'innych, wykrwawionych formacji. Sądzę, obiety i dzieci. Nic dla nich zrobić już nie mogli..To raczej nasSpny żohiierz, który tu dotrze, będzie już w niemi ies, me znając swego jutrzejszego losu, pomagała im. ???????? iu ' J — Słuchaj, Jasiek — maszynista Kowalski objął ramie-
tanmun u[ m doktorze! To okropne, co pan mó i?™8^*' ~?™iedz matce' 2??? stą-d odeszła- T° nie jest - Lekarz skinął dłonią czekającym. idok dl,a nie^! Niech zabiera dziecko, krowę, wóz i jedzie ^ Do robSy sSro! Szkoda czasu! w«nida stryja Józka. Tutaj Bóg wie co będzie się działo! Jasiek z Tadzikiem pracowali w pocie czoła, pomaga —Wszędzie dziać się będzie to samo — powiedział w czym się tylko dało Tu, zaraz przy moście, skręcała rardo stary Matusiak, poprawiając gruzłowatymi palcami dvna dróżka prowadząca ze wsi. Tędy transportowano ci »ndaz na oślepłych oczach jakiegoś szeregowca piechoty, ko i lżei rannych Jedni szli opierając się na ramiom - Ja nigdzie się stąd nie ruszę! Nigdzie! I twojej nie radzę, koleeów drudzy o kulach zrobionych naprędce z grub: ™™ Jakoś przetrzymamy. Wiosną wróciciel - uśmiechnął gałęzi Część niesiono na noszach. Zapach krwi i lekan ? do rannego, choć ten nie mógł tego widzieć, mieszał się z wonią suchych łąkowych ziół. Wagony to\ j — Wiosną wrócimy — powtórzył tylko macając porowe służące w czasie pokoju do przewożenia ładurik tetrze pustą dłonią. — Żebyście ludzie wiedzieli, że zboża lub bydła, otwierały rozsuwane drzwi na przyj? roCi™J! ..... rannych których układano pokotem, na nie heblować — Matki pilnuj — szepnął ojciec Jaskowi na ucho. — deskach,' podścieliwszy jedynie na spód nieco słomy. Ra » ™, już czas. Bywajcie! nie skarżyli się nie marudzili. Wiedzieli, że na nic wie «'asiek szarpnął się, doskoczył do ojcowskich nie można liczyć w tej sytuacji, że jest to wszystko, co : dziecięcą determinacją rzucił:
nich mogli zrobić ludzie z sercem i sumieniem. Jeśli ł - Tato! Zabierz mnie! Tato! jęczał to nie z niewygody, lecz z bólu. Wl.ktor Kowalski ukradkiem otarł oczy. Bał się, żeby Chłopcy pomagali, jak umieli najlepiej: wrzucali sno » nie spostrzegł tej chwili słabości. Przytulając konopr udeptywali je, a kiedy kobiety-przynosiły kawały surow W do ucha pierworodnego mruknął: 22 ramion one 23 • ?^???????! Ja mam rozkaz prowi L było przezroczyste jak szkło, a nikły sierp księżyca _ Ty mi się tu me ™?*"-?™? moment - 1 opływał się gdzieś w dali. Pierwszy kogut odezwał się dzić pociąg, a ty... ^ chłopak z ciebie, i Ą x Janiaków, drugi zapiał u Matusiaka. Szczeknął pies, za- opiekować się rodziną, uuzy ju j ^^czal targnięty łańcuch. Wieś pomału budziła się do mięczak. No, bywaj! rozpaczą w sercu. Tak ńeznanego. Wśród odległych pagórków, których stąd nie Jasiek usiadł na nasypie . * ^ ^ ktoś ^^ ^.^ chrzęściły juz gąsienice niemieckich czołgów. Tym-chciał P°:ig:^ó^iłO3s?J™sp0Strzegł bladą twarz przyjacie ;zasem drogą pod lasem ciągnęły tabory ludzi, wozów za ramię. , — Jasiek, a jak one przyjdą tu, to co — Jakie: one? — nie zrozumiał, myśląc jeszcze o swi ich sprawach.
— No... Niemce. Chłopak zacisnął wargi. — To im damy po kulasach! — Kto? — zdumiał się Tadzik, — My! A bo to nie jesteś Polak? Już im coś takiel wymyślimy, że im w pięty pójdzie! ' - prychnął Tadzik. — Gadasz, byle gad — ??, tam Jasiek mruknął coś pod nosem — Pociąg rusza! — wrzasnął nagle i zerwał się na ro ne nogi. — Tatoooo! — Cichaj! — chwycił go w Objęcia Matusiak. być bez wrzasków! Jasiek umilkł. Z oczyma zasnutymi łzami patrzył j' pociąg-widmo stukając po podkładach sunie w strołmie S -? • ? . '--- -----i„,, 7 ??7?9? __ Dokąd szli? Tego nikt nie wiedział. Byle dalej od zgiełku wojny. Stara Matusiakowa i jej sąsiadki wyniosły parę aniek mleka dla dzieci uciekinierów. Dziękowali bez słów, Jrostym skinieniem głowy, łzą spadłą po policzku. — Ludzie, toż wy poginiecie! — pojękiwała babka ośniakowa wyciągając żylaste ręce z bochenkiem chleba opieczonym w kapuścianych liściach. Uciekinierzy bez słowa ruszali dalej poganiając wy-hudłe krowiny, podtrzymując chwiejące się w koleinach |rozy wyładowane dobytkiem, dziećmi i zwierzętami. Jasiek z Tadzikiem stali przy drodze i zamglonym wzrokiem odprowadzali uchodźców. — Idą i idą, bez końca — mruknął Tadek. — Żeby fyćh Niemców coś powstrzymało! Nagle w dali rozległo się charakterystyczne świergo- Samoloty! sercu odprowadza wzrokiem czernieją W mgnieniu oka wszystko, co żywe, zaczęło pierzchać.
skad&jesz~cz7 nie słychać odgłosów wojny. Z rozpa^ SKąa jeoiwi ___ ----,„„?,? wTToikiei i przerażeniem w sercu "^l"*7* "^^.gtem ludzie w popłochu rzucili się w kierunku zbawczego, jak w mroku wagony, az gmą gazie , ^ _ świeżo zaoJmiemali, lasku. W ciągu kilku sekund na piaszczystej Noc przyjęła ten ????, ????. ?* <-*?«* i .. . . .. .. na, tłusta §leba. . d u ostatm ludzie, ????? pierzyn. A także ci, co nie zdążyli. ____ Dawno juz znikł P^?'c" ciągle jeszcze tkv Jasiek z Tadzikiem sadzili w stronę wsi. Nadlatujące, zapłakana matka, a ™ j .??^ milczący i samotni. I -ebrne na tle jasnego nieba meserszmity już pikowały w bezruchu przytuleni_ a> . ^^ . one g&, wizgiem w strorię ziemi. Chłopcy wpadli do sadu w mo-leka wieś migała ostatnimi swwi ^.^ Medy ^ ^^ zacząlQ się piekło Samoloty jedne po drugich. _ -ptnia gwizdem pluły żelazem z karabinów maszynowych. Pi- A na zachodzie ciągle: drży zi • bezruchu, r ci o stalowych nerwach obniżali lot tak, że skrzydłami Z nadejściem świtu powietrze ????™ 25 24 nieomal orali 'niski brzozowy zagajnik. Konie rżały i oszl A od zachodu ziemia dudniła coraz głośniej, łałe rzucały się do ucieczki przewracając wozy, krowy xl w cjągu następnej upalnej wrześniowej nocy front prze-czały i padały martwe, dobytek zbierany latami rnjj gunął się na południe.
Przez wieś Grębowice przemknął nie i wyrzeczeń ginął w kurzu i pyle. Z rozprutego kulad zatrzymująe się jakiś zagubiony tabor, błysnęły polskie worka sypała się w spaloną trawę mąka. j Drzełki na zielonkawych połówkach, i nastało oczekiwanie. A samoloty nawracały raz po raz. Lasek rozbrzmiewj starego Matusiaka nosiło po wsi, aż dziwowały się po-okrzykami grozy, bólu, gwizdem żelaza i szczękaniem brl aiektóre baby. • kładowej. ' — Stoi nad tą bombą w sadzie, co nie wybuchła i cosik ? ^ To nie są bombowce — wycharczał Tadzik zerkaj combinuje, jakby się blekotu najadł! Przecie z Niemcem spomiędzy liści łopianu. . . . j tm wojny nie wygra! - Nie __ Jasiek wyprostował skulone nogi, poonia — Stary on, to i w rozumie mu się pomieszało! Też wy- głowę i spojrzał bojaźliwie w niebo. Ale wzrok jego pd nyślił! Most będzie wysadzał! na pękate jabłka czerwieniejące pomiędzy listowiem. H Kobiety roztrajkotały się na dobre. Zajęte zaszywaniem tern zobaczył to, co leżało tuż obok jego głowy — bomTj ;apasów w białe powłoczki z płótna zbiły się w chacie ów niewypał, przed którym ostrzegano wszystkie wiejsk pniakowej i tak ugadywały, aż trzeba było groźby, żeby dzieci Chłopiec nagle roześmiał się. 1 'ozeszły się wreszcie po chałupach pilnować dzieci i per- — Nie bombowce? — upewniał się Tadzik. ^ I moczących na ogniu garnków. __???__odparł Jasiek z wzrokiem utkwionym w lśni ? stary Matusiak medytował. Wspomnienia z 1914 roku
ca skorupę do połowy wbitą w ziemię. — I nie będą. Taj padły go nagle jak rój uprzykrzonych much. Wtedy w da-chyba miał rację. Dranie oszczędzają już tory, mosty... q *kiej Italii, wraz z towarzyszami, wysadzili most, żeby za-siebie! A niedoczekanie! — wrzasnął i nagle znów zar rzymać napór wroga. Most był kolejowy, zawieszony w gó-twarzą w trawę, tuż nad sadem bowiem z wizgiem prz acn na(j przepaścią, zniszczenie go dawało szansę ujścia mknął srebrzysty ptak. — A bodaj cię... niebo nie ??? pułapki. A wróg był ten sam: Niemcy. Stary człowiek , , __ wykrztusił. Ale wojna, która rzuciła go na kolaij maniackim uporem uczepił się myśli o wysadzeniu mostu toczyła się z dala od sadu. , \' Grębowicach, zanim wejdą tu Niemcy. Skomplikowałoby Kiedy po półgodzinnym ukrywaniu się wyszli znów j, wrogowi opanowanie dróg na wschód i południe kraju, drogę oczom ich ukazał się straszliwy widok: wśród za! rogi którymi uchodziły wciąż niedobitki polskiej armii. t h ludzi poranionych i padłych zwierząt krzątali i Jakiekolwiek utrudnienie najeźdźcom miało swój głę-Swi Ci co przeżyli nalot, szykowali się do drogi, tros oM sens. o zabitych powierzając wsi. . Matusiak z Janiakiem i paru chłopami zamknęli się Janiak ze starym Matusiakiem przegnali wiejskie dzie stodole i radzili cicho przy blasku naftowej lampy, py-sami zakasali rejkawy i z zaciekłością kopali groby istota jjąc z fajeCzek. Kobiety pomstowały, wygrażały pięścia-bez imion nazwisk, bez prawa do spokojnego spoczynki, aie nic to nie pomogło. Jasiek z Tadzikiem sami, bez niczyjego polecenia wzl _ Trzeba duży ładunek wybuchowy — mruknął Jasie do zbijania brzozowych krzyży. I tak w ciągu po^ ak. — Bombę rozbroisz? Tę, co w sadzie leży zaryta? łudnia wyrósł na skraju lasku nowy cmentarz. — I diabła bym rozbroił! — podniósł głos Matusiak.
— 26 27 ino... całkiem nie wiem jak! żeby trafił 4ą ^kijapj już ładunek pod most to bym umiał zrobić. Ino przycz*dzien pic pod przęsło by kto inny musiał. na takie wspmac^ g , i zwalisty, rozgrzebał słomę iw; a uż ?? Nagle z? — Tylko nie bijcie! dzierano ze .•_., którego wieś miała nigdy nie zapomnieć. Kamieni- ? - -ZJ ^J^^drogą, pełną rozmiękłych po deszczu kolein, przemknę- Za stary juz jes efs ą^ ^acie furmanka trzęsąc się na wybojach. Koń biegł resztkami sił, poganiany batem przez dwóch żołnierzy polskich mundurach. Na furze kolebały się niebezpieczne jakieś worki i skrzynie. Stary siwek o pociemniałej d potu sierści potknął się nagle, przewrócił pociągając za obą do płytkiego rowu wóz i obu ludzi. Janiak, który wyszedł z chałupy, by popatrzeć, co też ?: ?^. ----- - ,._ W4Z«ak pędzi drogą, aż się zatrzymał zdumiony widząc dwóch skóry. — Ja bym wam przy tym moście w^«~jnierzy; którzy zamiast ratować konia i dobytek wy- Krępacz, chłop wielki ^=^ -^ ^ ^^ dał? Masz matki P^--^^ ^.^ .^ go „, ???^ ^sSoSśrh^cwocle jeden! Co a ?» J i siostry, co w kołysce skrzecz! stko zrobił, co każecie! . konniał20*^11 się z rOWU' aby natychmiast dać drapaka w pole
— Zmykaj do chałupy!— huknął Jama* ^??. „f" „?????? rzucili się na ziemię, przykryli głowy rękami i za- niesfornemu chłopakowi. - I o moście nikomu^m|*-"*tygli w bezruchu jak martwi. _____________ __ Nie powiem — Jasiek rozcierał siedzenie^ uuu _ ? diabeł? _ mruknął Janiak, drapiąc się w głowę ' ka bvł mocny. Z cholewami. Kopniak bolał. - ^oń bezskutecznie usiłował podnieść się, więc jako człek ostać __błagał. lawykły do oszczędzania zwierząt pociągowych, ruszył na m __ jazida! , I >rzełaj, by mu w tym pomóc. W połowie drogi zatrzymał 7, TaSldpm z trzaskiem łupnęły drzwi. Chłopa zma ???5? tamtych dwóch leżących wśród kartoflanej naci. której tu i ówdzie sterczały kępj rozejrzał się dokcj usta, Stać! Na wozie jest dynamit! Może wybuchnąć! Janiak zatrzymał się w pół kroku. Po grzbiecie prze-|iegł mu zimny dreszcz. „Dynamit? Jaki dynamit?". Sprawa wyjaśniła się w pół godziny później, kiedy to baj żołnierze do spółki z kilkoma chłopami, z zachowałem wszelkiej ostrożności, uwolnili siwka i jego ładunek. rzwił jasną czuprynę, z, siana, zaciął z determinacją i gwizdnął na palcach. . j ostac ? zbliżj| Od pnia czereśni oderwała się ??™ ? na odległość wyciągniętej ręki. __ Słyszałeś co? — wionął szept. — No. Szykują się do wysadzenia mostu. Mowm u "^???????? byli z rozbitej jednostki saperów majora Zu-bie Jak by ją tam zataszczyć
i... . J owsMego. Wyrwali się z okrążenia i umknęli niechybnej - Głuoiś __ syknął Tadzik. — Trza by nią z go| mjerc^ j^je wiedzieli, ani gdzie są, ani co robić dalej. Po Drasnąć Chyba że ją podpalą, albo co? rótkiej naradzie ze starym Matusiakiem, który jak rzep Jasiek z determinacją wzruszył ramionami, ??? j rzyczepił się do obu saperów, postawiono wszystko na d ' Ł że to pomysł nierealny. Z szumem nadleciał s ą ;dną ^??^?: skoro jest dynamit i jest most do wysadzenia, wiatr Niósł deszcz. Upadła jedna kropla, ^uga'J^J > nie ma najmniejszego powodu, by tego nie zrobić. nął wielką gąbczastą chmurę, bo pop ? l ^ tym cajym rozgardiaszu, wśród gorączkowych roz- tów nikt nie zwrócił uwagi na dwóch chłopaków, którzy jakby ktoś seis z niej woda. Potoki wody. W dali od zachodu grzmiały już obie: burza i woj [ą^aj^ s^ bez przerwy i z płonącymi uszami podsłuchiwali I znów nastał suchy wrześniowy ranek. Zaczyna » SZyStko, co rozpalało ich namiętności, ambicje i fantazję. 28 29 dziei sceptyczny i pełen wą« noWe; z wizgiem tak straszliwym, że prześwidrowywał Tadzik, chłodniejszy, "* Ja§kowi ? którego istniał^ózg i kazał rzucić się na ziemię, zapikował jeden z meser „????? deDtał po piętach > „„_;„, -Hawda s' $?&ZZZ?%»y ^ — «^ , Tadzik, jednocześnie strzelając okiem w