Kąkolewski Krzysztof
Ksiądz Jerzy w rękach oprawców
Motto:
Kulturę europejską tworzyli męczennicy trzech pierwszych stuleci. Tworzyli ją także męczennicy na
wschód od nas — i u nas — w ostatnich dziesięcioleciach. Tak! Tworzył ją ksiądzJerzy.
On jest patronem naszej obecności w Europie za cenę ofiary z życia, tak jak Chrystus.
Jana Paweł II
(Z homilii podczas Mszy św. we Włocławku, 07.08.1991 r.)
Krzysztof Kąkolewski
Ksiądz Jerzy w rękach oprawców
Rzeczywiste przyczyny i przebieg porwania, i zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki
Współpraca —Joanna Kąkolewska
WYDAWNICTWO
Warszawa 2004
Bystrych obserwatorów, a do takich należała sławna aktorka Kalina Jędrusik, związana z licznymi akcjami
charytatywnymi i pomocą więźniom politycznym w latach stanu wojennego, prowadzonymi przez parafię
pw. św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, uderzało swoiste podobieństwo wiszących tam obok siebie
portretów: św. Maksymiliana i Grzegorza Przemyka.
Dla Kaliny Jędrusik było ono przerażające. Zawierała się w nim prawie wprost wypowiedziana przez
mieszkańca malej celki w domu przy-parafialnym zapowiedź jego losu. Połączenie obu tych postaci —
pozornie odległych w czasie, przestrzeni — wydało się aktorce pewnym proroctwem dotyczącym losu ks.
Jerzego.
Może niepotrzebnie — ale jakże tego było nie zrobić — powtórzono ks. Jerzemu to, co powiedział trzeci
lekarz z rzędu, Teresa G., badająca niebezpiecznego pacjenta — poprzedni unikali postawienia prawdziwej
diagnozy, bo mogła prowadzić lekarza do więzienia. Teresa G. odważyła się powiedzieć prawdę: mały
Przemyk musi być natychmiast odwieziony do szpitala, poddany badaniu przez chirurga i operacji. Tak się
stało. „Nic nie można było zrobić. Po otwarciu brzucha zastałem tam miazgę. Czegoś podobnego dotąd nie
widziałem" — powiedział asystent chirurga i rozpłakał się.
Z kościoła pw. św. Stanisława Kostki wyruszył kondukt pogrzebowy Grzegorza Przemyka, dla którego
egzamin dojrzałości był egzaminem śmierci. Zakaz wznoszenia okrzyków, niesienia transparentów czy
wywoływania jakiegokolwiek nieporządku przez tysięczne tłumy, wydany przez proboszcza parafii, ks.
Teofila Boguckiego, stał się —jak się okazało — generalną próbą przed pogrzebem ks. Jerzego. Ale także,
jak się okaże
4
w innym rozdziale niniejszej książki, ważnym elementem przy rozważaniu kwestii: czy rzeczywiście —jak
twierdziło wojskowo-policyjne przywództwo PZPR — zabicie ks. Jerzego mogło posłużyć elementom
wrogim w ich partii do wywołania rozruchów.
Sw. Maksymilian — według posiadanych przeze mnie informacji — był ulubionym, ukochanym świętym
ks. Jerzego. Był świętym zwycięskim. Ocalony przez niego Gajowniczek żył — i miał o lata przeżyć ks.
Jerzego, umierając niedawno, w późnej starości. Czyn św. Maksymiliana był tak bliski w czasie, że prawie
widzialny i dotykalny. Sw. Maksymilian byłjedy-nym więźniem w historii obozów zagłady, obozów
koncentracyjnych i obozów karnych III Rzeszy, którego usłuchał (spełnił jego wolę) oprawca, pan jego
życia i śmierci, dygnitarz SS, zastępca dowódcy obozów Auschwitz-Birkenau.
Było jednak uczucie męczeństwa u ks. Jerzego, podobnie jak przeczuwał poprzednictwo Grzegorza
Przemyka — wynika to z jego kazań. Zgłębił antyreligijną, zwrócona przeciw Bogu, doktrynę komunistów,
zdawał sobie sprawę z podobieństwa nazistowskiej i bolszewickiej interpretacji.
— Co ks. Jerzy przewidywał? Jakie były jego przeczucia? — pytam jednego z jego najbliższych przyjaciół,
księdza dr. Jana Sochonia.
—Jerzy powiedział mi dwa miesiące przed śmiercią: „Nie mogę już wytrzymać. Nie jestem przygotowany
do tych cierpień, do tego, by walczyć". Był wychudzony i zabiedzony. — „Boję się. Mogą mnie zabić" — i
zaraz zaprzecza: — „Nie spodziewam się tego" — czyli śmierci — komentuje ksiądz Sochoń.
Sw. Maksymilian był osadzony w obozie za to, że był polskim, katolickim kapłanem. Nastąpiło to w
niedługim czasie po „białej naradzie" zimą 1940 r. w Zakopanem i ustaleniu wspólnych i czasowo
ujednoliconych —po upadku III Rzeszy kontynuowanych tylko przez komunistów—działań gestapo i
NKWD przeciw Polakom, a przede wszystkim przeciw ich przywódcom politycznym, inteligencji, osobom
wykształconym, korpusowi oficerskiemu i duchowieństwu katolickiemu. Między zbrodnią katyńską a
morderstwem na profesorach krakowskich i lwowskich istnieje wyraźne pokrewieństwo, także zbieżność
czasowa. Ustalone wtedy pryn
5
cypia polityki wobec Polaków okazały się nie do zmienienia, tak były trafne i tak znakomicie
wypracowane; obowiązywały na polskich terenach okupowanych przez Niemców aż do ich ucieczki, a
potem, jak wykażemy to, aż do roku 1989 pod władzą Moskwy (obecnie zaś odradzają się pod władzą
neokomunistów) w formie napaści ideologicznych, krzewienia niewiary w Boga, sterowanym satanizmie,
pobłażliwości dla napadów bandyckich na księży itp.
W totalitaryzmie niemieckim i rosyjskim wytyczne ideowe dla wyznawców i wykonawcze dla państwa
dawali dyktatorzy, szczegółowe opracowania, dyrektywy, a zasady światopoglądowe rodziły się nie w
katedrach filozofii obu krajów, ale w specjalnych departamentach tajnej policji politycznej. Oba państwa
ateistyczne, o pogańskim i bałwochwalczym nastawieniu do swoich wodzów i partii, do 1939 r., różniły się
jednak w polityce praktycznej. Hitler musiał się liczyć z katolikami niemieckimi, dopiero wkroczenie do
Polski postawiło go wobec konieczności zniszczenia Kościoła polskiego. Podobne zagadnienie stanęło
przed Stalinem w pięć lat potem, gdy armie radzieckie, wypierając Niemców, rozpoczęły podbój Polski.
Oba państwa swój ateizm kierowały przede wszystkim przeciw Rzymowi. Pogański hitleryzm wyrósł
bowiem na korzeniach luteranizmu i kalwinizmu. Marksiści zaś rosyjscy, szczególnie ich pierwsze
pokolenia, nadające kierunek myślowy późniejszym, wychowały się w prawosławiu, które widziało
największe zagrożenie dla siebie w Rzymie. Ponieważ cerkiew podlegała carowi, w dodatku utożsamiała
się z jego imperialnym państwem, a Kościół katolicki nie — (zależał w dodatku od czynnika poza
zasięgiem Moskwy), sprawa nabierała dramatycznego natężenia.
Marksiści polscy, szkoleni zarówno w szkołach partyjnych, jak i wojskowych, i policyjnych w Moskwie,
nauczyli się uważać Kościół katolicki w Polsce za największe dla siebie zagrożenie, a czasem było to
jedynie legalnie istniejące zagrożenie dla władzy Moskwy na terenach Polski'.
Zasadniczą tezą, opracowaną przez gestapo, Sichercheistdienst (Służba Bezpieczeństwa) oraz NKWD było
głoszenie rzekomej pełnej tole-
1 Z odrodzeniem sie prawosławia w Rosji, uniemożliwiającego zawarcie konkordatu, przywódca SLDjednocześnie składa hołd
prawosławiu ijego roli w Polsce (1995 r.).
6
rancji, ale ograniczenie roli Kościoła tylko do odmawiania pacierzy i udzielania sakramentów. Kościół miał
obowiązek wyrzec się całej swojej nauki, nie mówiąc już o zaparciu się swojej roli nauczyciela, wycho-
wawcy i współtwórcy ładu społecznego. Funkcjonariusze SB jeszcze w 1986 r. powoływali się na
Ewangelię, cytując powypisywane fragmenty o tym, że co cesarskie — cesarzowi. Pominięto jednak rzecz
zasadniczą: owo pytanie o cesarza zadał Chrystusowi tajny agent, który „podchwytywał go na słowach" i
zbierał z jego nauczania materiał do oskarżenia.
Ks. Jerzy wiedział, że męczeństwo ks. Maksymiliana przyszło z rozkazu Berlina. Zdawał sobie sprawę, jak
mało kto w Polsce, z wielkiego stopnia niesuwerenności rządów PRL i tego, że jego wyrok śmierci, jeśli
przyjdzie, to z Moskwy, przedtem przebiegającjako rozkaz, odpowiednie szczeble, i przekazany zostanie
do wykonania Polakom. Obie sprawy miały implikacje międzynarodowe — o. Maksymilian był znany w
Rzymie, wiedział o nim Pius XII, a także dobrze był znany Japończykom, którzy jeszcze nie przystąpili do
wojny i należało się z nimi liczyć. Ks. Jerzy zaś miał przyjaciela w samym Rzymie w osobie papieża Jana
Pawła II. Uderzenie w ks. Jerzego miało być uderzeniem bezpośrednio wjana Pawła II, ukazaniem mu jego
bezsilności — ajak wykażę to w następnych rozdziałach — przypomnieniem mu o 13 maja 1981 r.
12 września 1984 r. bowiem w radzieckim organie „Izwiestia" ukazał się artykuł „Lekcja na darmo", w
którym zaatakowano bezpośrednio osobę ks. Jerzego. Jak przypuszcza Waldemar Chrostowski, świadek
jego porwania — pewnie na podstawie rozmowy z ks. Jerzym — była to reakcja na homilię z sierpniowej
Mszy Św. za Ojczyznę, gdzie ks. Jerzy powiedział o oporze przeciw kulturom ludów barbarzyńskich, czym
poczuła się dotknięta Moskwa.
Jaki ma być Kościół katolicki, co ma robić i jak ma postępować, by być w zgodzie z własnym
posłannictwem — wyznacza mu gestapo, SD, NKWD, KGB czy SB. Wytyczne tajnych policji
politycznych w propagandzie przetwarzane są w następujący sposób: Kościół czy pojedynczy księża,
którzy nie wykonują nakazów, nie stosują się do kodeksu policji totalitarnych, sprzeciwiają się tym Bogu i
interesom Kościoła, szkodzą Mu, są jego wrogami. To nie tajne policje totalitarne szkodzą Bogu, Kościo
7
łowi, wierze, ale księża, biskupi i papież, którzy nie stosują się do ram wyznaczonych im przez te policje.
Tę linię przyjął w swoim najsłynniejszym ataku na ks. Jerzgo Popie-łuszkę Jan Rem (pseudonim Jerzego
Urbana). Jeśli w gronie wiernych zastanawiano się, który ksiądz będzie zgładzony: ks. Małkowski czy ks.
Popiełuszko, od tamtego dnia wszystko przemawiało za tym, że ks. Jerzy.
W totalitaryzmie zarówno hitlerowskim, stalinowskim jak poststali-nowskim zniesławienie ofiar
zapowiada zastosowanie przemocy. Propaganda wskazuje przyszłe ofiary, znieważa je, odmawiając im
cech ludzkich i mówiąc o ich domniemanych knowaniach, szkodliwości, niebezpieczeństwach grożących z
ich strony, uzasadnia konieczność posłużenia się terrorem, przygotowując do niego masy.
Zdania są podzielone, jak wysoko w hierarchii komunistycznej stał — czy stoi —Jerzy Urban. Wiemy od
generała Władysława Pożogi, byłego szefa wywiadu i kontrwywiadu oraz I zastępcy ministra spraw
wewnętrznych PRL, że należał on, wraz z ambasadorem PRL i RP w latach 1986— 1996 w Moskwie,
Stanisławem Cioskiem, dojednego z największych sztabów — czy trustów mózgów — w byłej PRL.
Generał Pożoga przyznaje, że Urban był „prawdziwym mózgiem zespołu". Tę grupę autor książki, Henryk
Piecuch, nazywa „słynną trójką".
Karyna Andrzejewska, była żona Jerzego Urbana twierdzi, że w sprawie porwania i zabójstwa ks. Jerzego,
Urban udziału nie brał. „Nie był dopuszczony do takich wyżyn politycznych, żeby maczać w tym palce. To
odbywało się poza nim (...)". Ajednak to Urbana można uważać za praojca i pomysłodawcę tzw. Okrągłego
Stołu. Co prawdajuż przedtem, jesienią 1980 roku, na łamach „Życia Warszawy" pisał o Solidarności ro-
botniczej „naszej z krwi i kości" Andrzej Werblan, ale dopiero Urban sformułował w swoim słynnym
memoriale ideę, którą nazwał „wariantem koalicyjnym" lub „umową koalicyjną". Realizacją tego pomysłu
było stworzenie władz komunistyczno-solidarnościowych w 1989 roku, gdzie prezydentem był komunista i
wojskowy, gen. Jaruzelski, premierem de-sygnat Solidarności, Mazowiecki, a jego głównym zastępcą, szef
wszystkich tajnych i jawnych policji komunistycznych, także wojskowy, gen. Kiszczak. Stało się to w
wiele lat później, ale sądzę, że wyprzedzający
8
działania Gorbaczowa plan Urbana, ten ostatni miał na stole, gdy przygotowywano zmiany w Polsce.
Ów jeden z największych i najsłynniejszych tekstów propagandy komunistycznej w latach 1944-89
zatytułowany został „Seanse nienawiści". Opublikowany był w pięć dni po enuncjacji radzieckich
„Izwiestii". Najistotniejszy fragment artykułu brzmiał:
(...) ten mówca, ubrany w liturgiczne szaty nie mówi niczego, co byłoby nowe lub ciekawe dla
kogokolwiek. Urok wieców, jakie urządza, jest całkiem odmiennej natury. Zaspokaja on często
emocjonalne potrzeby swoich słuchaczy i wyznawców politycznych. (...) W kościele księdza Popiełuszki
urządzane są seanse nienawiści. (...) On wyłącznie steruje zbiorowymi emocjami.
Uczucie nienawiści politycznej do komunistów, do władzy, do wszystkiego, co jest powojenną Polską,
przynoszone jest na tę salę przez bywalców, a pod dyrygencją księdza Popiełuszki przestaje być
wewnętrznym robakiem drążącym człowieka. Polityczne uczucia doznają publicznego wyładowania w
tłumie podobnie czujących. Wyznawcy sfanatyzowanego księdza Popiełuszki nie potrzebują argumentów,
dociekań, dyskusji, nie chcą poznawać, spierać się, zastanawiać i dochodzić do jakichś przekonań. Chodzi
tylko o zbiorowe wylanie emocji. Ks. Jerzy Popiełuszko jest więc organizatorem sesji politycznej
wścieklizny (...).
30 dni potem nastąpiło porwanie ks. Jerzego.
Tu podobieństwo z losem św. Maksymiliana jest nadzwyczajne. Otóż, przed powtórnym aresztowaniem
św. Maksymiliana (raz był internowany — co nam to określenie przypomina? — i wypuszczony): dnia 2
lutego 1940 roku. Jednocześnie w „Warschauer Zeitung" i „Krakauer Zeitung" na kolumnie „Z życia
Generalnego Gubernatorstwa" ukazał się artykuł piętnujący klasztor w Niepokalanowie i o. Maksymiliana
Kolbego osobiście. Artykuł można nazwać pocałunkiem Judasza. Zacytuję tylko opis strony tytułowej
kalendarza niepokalanowskiego na rok 1940, a opis ten musiał być wstrząsem dla aktywu NSDAP,
funkcjonariuszy policji i wojska niemieckiego: Środek rysunku zajmuje polski orzeł w granicach byłego
państwa polskiego, nad gbwą orła przy cyfrze roku 1940 unosi się postać Mańi, a u stóp orła klęczy przy
mapie żołnierz z karabinem i w stalowym hełmie z twarzą zwróconą
9
w kierunku Niemiec. Dalej jest doniesione o ucieczce braci zakonnych odpowiadających za druk
„gadzinówki »Mały Dziennik«" i konkluzja:
(...) ucieczka tych braci nie zmieniajednak okropnego faktu, że jedna z najbardziej rozwścieczonych i
niebezpiecznych gadzinówek, która skutecznie dopomogła w sianiu tego ziarna, które pewnego dnia
zostało podjęte w Bydgoszczy, ujrzała światło dzienne właśnie w klasztorze, miejscu, gdzie jego pasterze
stale obłudnie podkreślają, że chcą bronić obyczajowości i moralności. Dobrze znamy władzę jaką Kościół
katolicki w Polsce sprawował nad narodem. Do czego nadużył tej władzy, udowodnił nam Klasztor
Niepokalanów (...).
Teksty te nie tylko są paralelne, ale wzajemnie się uzupełniają, można je połączyć w jedno i stworzyć
wspólny ujednolicony tekst oskarżenia wobec o. Maksymiliana i ks. Jerzego, wystosowany przez gestapo,
służbę bezpieczeństwa Rzeszy i Służbę Bezpieczeństwa PRL, choć Jerzy Urban, korzystając z danych SB,
nie działał w jej imieniu, a wojskowych władz partyjnych PRL.
Dziedzictwo męczeństwa przejęte przez ks. Jerzego od św. Maksymiliana na tym się nie kończy.
Kontynuacja przejawia się w co najmniej jeszcze jednym wątku. Jest nim sprawa Zdzisława R., jednego z
pięciu (lub sześciu) tajnych współpracowników gestapo rozmieszczonych wokół lub w bezpośredniej
bliskości klasztoru, których zadaniem było śledzenie św. Maksymiliana.
Jeden z nich, co do którego tożsamości ani przeszłości trudno uzyskać pewność, Zdzisław R., został przez
gestapo przysłany do schroniska przy Klasztorze Niepokalanowskim jako rzekomy żołnierz polski, który
uniknął niewoli. Aczkolwiek mogło się wydać podejrzane, że pod koniec listopada 1940 r., przybył on do
furty klasztornej w mundurze żołnierza polskiego —niktjuż nie śmiałby się tak pokazywać, było to zbyt
niebezpieczne, a przybysz miał nawet guziki z orzełkami — bracia przyjęli go. Miał ze sobą skierowanie z
PCK Do dziś nie udało się odtworzyć jego pełnych losów ani przed wojną, ani co robił od 1 września 1939
r. do 27 listopada 1940 r.
Kontrwywiad ZWZ-AK wpadł na trop współpracy Zdzisława R, z gestapo dopiero wtedy, gdy po
powtórnym aresztowaniu św. Maksymiliana Zdzisław R. został skierowany na inny odcinek — do
obserwacji dworca
10
kolejowego w Szymanowie i śledzenia osób pojawiających się od strony Kampinosu, udających się lub
przybywających z Warszawy. Skazany na śmierć wyrokiem sądu podziemnego, ciężko ranny w zamachu,
leczył się w niemieckim szpitalu w Łodzi. Przyjechał 1 listopada 1944 r. po żonę i córkę, by wywieźć je do
Wrocławia — miał przepustkę na teren Rzeszy i rozkaz ukrywania się tam, a właściwie ewakuacji, jeszcze
zanim otrzymały go urzędy niemieckie. Od tego dnia niknie on na następne półtora roku.
1 kwietnia 1946 r. kolejarz ze stacji Szymanów, idąc ulicą Karową w dół, koło budynku Komendy Głównej
Milicji Obywatelskiej, ujrzał wychodzącego z bramy Zdzisława R. w mundurze kapitana milicji. Tak się
złożyło, że w ową listopadową noc ucieczki Zdzisława R. z Polski do Niemiec, agent gestapo kazał nieść
sobie walizkę temu właśnie kolejarzowi. Nie mogło być pomyłki.
Kolejarz Wojciech W., gdy agent gestapo się oddalił w górę Karowej, zawrócił, wszedł do biura przepustek
KG MO i powiedział, że chce złożyć ważne zeznanie. Skierowano go do wydziału kontroli wewnętrznej.
Pierwsze dni zapowiadały wielkie niebezpieczeństwo dla samego Wojciecha W. Kiedy jednak władze
zorientowały się, że cała okolica: Teresin, Szymanów, Niepokalanów zna Zdzisława R. jako delatora
klasztoru i o. Kolbego, wie o wyroku, jego nieudanym wykonaniu i ucieczce do Rzeszy, wytoczono mu
proces, na którym zapadł wyrok śmierci. W aktach brakuje nie tylko protokołu wykonania wyroku, aktu
zgonu skazanego, ale jakiejkolwiek wskazówki ojego dalszym losie, poza jedną: jest pokwitowanie
wypożyczeniajego akt przez wywiad wojskowy PRL w mniej więcej rok po terminie, kiedy miał być
wykonany wyrok śmierci.
Jego córka często jeździ do Londynu i mówi się, że spotykała się lub — o ile on jeszcze żyje — spotyka z
ojcem.
Byłjednym z pierwszych wychowawców kadr resortu Bezpieczeństwa Publicznego. Jak okazało się pojego
uwięzieniu w 1946 r., był od dawna członkiem PPR — ale od kiedy — nie udało się ustalić. Jak podaje w li-
ście do ministra bezpieczeństwa publicznego do 1940 r. „był w lasach podolskich" — czyli w radzieckiej
strefie okupacyjnej. Prawdopodobnie został przerzucony (przekazany) przez Rosjan do Generalnego
Gubernatorstwa. Był członkiem Komitetu Miejskiego PPR w Lublinie, łącząc
11
prawdopodobnie tę funkcję z pracą wykładowcy. Przeciwstawiał się izolowaniu milicji od czynnego
udziału w walce z podziemiem. Ostrzegał przed rolą Kościoła katolickiego — miał tu szczególne
doświadczenia osobiste, którymi nie dzieli się jednak ze słuchaczami.
Uwięziony, pisał do Stanisława Radkiewicza: „Do Kochanego i Drogiego mi Ojca". Zwracał uwagę, że
znalazł się w więzieniu na skutek knowań faszystów. Ofiarowywał cenne o nich informacje. Prosił o
umożliwienie jak najszybszego wyjścia z więzienia, by mógł wrócić do pracy w organach bezpieczeństwa
dla dobra Polski Ludowej. Był tak wysoko zarachowany w aparacie bezpieczeństwa i tak nieufny wobec
korespondencji przechodzącej przez ręce naczelnika więzienia, że pomijał swój przydział służbowy,
ograniczając się tylko do funkcji w PPR.
Tak więc jeden z delatorów o. Maksymiliana stanął u początku formowania siły, która zwróciła się
przeciwko ks. Jerzemu.
Wczesną wiosną 1985 roku przekazano mi oprawiony w angielskie płótno liczący 687 stron tom, którego
karty dwustronnie zadrukowane były na powielaczu. Wolno mi było trzymać go dwa tygodnie, czekali na
niego inni. Tytuł brzmiał: Proces o zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki, Toruń 1984. Nie było wydawcy ani
autora. Dziś porównując „Pismo Okólne" Biura Prasowego Episkopatu Polski i jego numery z początku
1985 r. stwierdzam, że tom ten był oprawionym zespołem kilku numerów tegoż biuletynu, pozbawionym
jednak wszelkich cech, które pozwoliłyby mi zidentyfikować wydawcę czy autora tekstu.
Zrobiłem z tego dokumentu 70 stron notatek i zwróciłem go w terminie. Już w czasie pierwszej lektury
tomu, a potem w czasie robienia notatek znalazłem się pod silnym wrażeniem wykrytej przez siebie łuki w
procesie i materiale dowodowym, zasadniczym braku, pęknięciu, które poddaje w wątpliwość wszystko o
czym w Toruniu mówiono, a przede wszystkim okoliczności i czas śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Stwier-
dziłem, że wszystko co wiemy o tej zbrodni, wiemy od oskarżonych, wysoko wyszkolonych oficerów tajnej
komunistycznej policji politycznej, którzy sami siebie oskarżyli o dokonanie mordu i opisali jego przebieg.
Jedyne świadectwo, jedyna relacja pochodzi z ust wspólników, osób, które okazały się jedynymi
świadkami swojej zbrodni i to najmniej
12
wiarygodnymi. Zaproponowałem analizę procesu jednemu z pism wychodzących poza zasięgiem cenzury,
ale spotkałem się z odmową następująco uzasadnioną: „To byłoby podważeniem wiarygodności procesu
toruńskiego, a może obaleniem wyroku i to wykorzystałaby SB, starając się o rewizję, by w ten sposób
uwolnić Piotrowskiego i innych. Musimy w każdym razie przez jakiś czas udawać, że proces toruński
mimo wszystkich uchybień, uznajemy".
Wydaje mi się, że tak uważali nawet ci, którzy należeli do grup, które dziś nazywamy
niepodległościowymi, bo gdy po spotkaniu na plebanii u ks. Józefa Maja zjanem Olszewskimjesienią 1985
r. przedstawiłem mu swoją koncepcję, nie odpowiedział mi ani słowem. Gdyby uważał jednak, że moje
rozumowanie jest całkowicie błędne, chyba by zareagował — sądziłem. Podobnie po dziesięciu latach
zachował się prokurator Andrzej Witkowski, nie komentując mojego wywodu, ale na przełomie 2002 i
2003 roku ogłosił nową koncepcję przebiegu i celu porwania ks. Jerzego. Ku mojej radości opartajest na
szkieletowej tezie niniejszej książki, którą to tezę raz jeszcze mu przekazałem najednym z zamkniętych ze-
brań klubu katolików warszawskich.
Nieoczekiwanie, po wielu latach, gdy sprawa zbrodni na ks. Jerzym wciąż pozostaje niewyjaśniona,
prokurator Witkowski nie tylko przerwał milczenie, ale wykorzystał moją tezę. Gdy A. Witkowski wystąpił
z nią w TVP, prowadzący wywiad zwrócił mu uwagę, że „jeden z tygodników już przed kilku laty — nie
wymienił nazwy tego pisma i tym bardziej pominął nazwisko autora — ogłosił taką koncepcję".
Jednak prokurator obecnego Instytutu Pamięci Narodowej wypaczył moją tezę. Aczkolwiek przyznał, że
ks. Jerzy był torturowany, a nie zabity od razu po porwaniu — co jużjest wielkim postępem — to jednak
stwierdził, iż ks. Jerzego oddano w ręce specjalnego komando, a porywacze: Piotrowski i inni byli już
osadzeni w areszcie. Tak więc teza o nielegalnym przesłuchiwaniu, torturach i w ich wyniku śmierci ks.
Jerzego sprowadza się do zdjęcia z nich winy, szczególnie gdy dotyczy to Piotrowskiego, który, jak się
wydaje, miał najwyższe kwalifikacje w SB do przesłuchiwania ks. Jerzego, choć specjaliści od tortur mogli
być mu przydzieleni do pomocy.
13
Liczba torturujących mogła też być różna. Działali raczej na zmianę niż jednocześnie, gdyż oficerom
śledczym chodziło o ochronienie życia przesłuchiwanego do czasu, gdy będzie potrzebny, a zbiorowe bicie
mogło doprowadzić do wypadku śmiertelnego przed czasem.
Enuncjacje A. Witkowskiego zostały przyjęte z mieszanymi uczuciami przez znających sprawę. W
torturach stosowanych przez komunistów i nazistów bardzo często ktoś inny zadawał pytania (czasem na-
wet były to trzy osoby), a ktoś inny ciosy. Nie zmniejsza to odpowiedzialności pytającego czy dążącego do
osiągnięcia swojego celu, nawet gdyby nie było go bezpośrednio przy tym przesłuchaniu.
Podstawową przyczyną nieufności było to, że — bez swojej winy — prokurator Witkowski reprezentuje
IPN, który utracił zaufanie i wiarygodność po rozpętaniu tzw. sprawy Jedwabnego. Jednak nawet ta
wypowiedź A. Witkowskiego wywołała alarm w rządzącej partii komunistycznej. Nawet nieśmiałe próby
wyjaśnienia rzeczywistych przyczyn porwania i morderstwa na ks. Jerzym wzbudziły tam popłoch. SLD
wystąpiło z wnioskiem o likwidację IPN. Znaleźli się odważni dziennikarze, którzy skomentowali
„inicjatywę senatorów SLD" jako próbę przerwania śledztw dla komunistów niewygodnych — przede
wszystkim w sprawie ks. Jerzego.
Mecenas Edward Wende zimą 1995 roku powiedział wręcz, że nie odrzuca mojego wywodu, w świetle
powtórnego procesu morderców Grzegorza Przemyka (ten motyw zanalizuję dalej szczegółowo);
spostrzega, że na procesie toruńskim „wszystko od początku do końca było reżyserowane". Wówczas
Wende przypomniał słowa ministra Kiszczaka wypowiedziane do jednego z aktorów wielkiego widowiska
toruńskiego, będącego pułkownikiem: „towarzyszu generale trzeba będzie posiedzieć". Oficerowi UB czy
SB, któremu nie powiodłaby się nielegalna akcja, z góry wliczano w sprawę taką możliwość. Odsiadując
więzienie dalej był na służbie, jak np. w przypadku zamieszanego w organizację zabójstwa Żydów w
Kielcach w 1946 r. mjr/płk Władysława Spychają vel Sobczyńskiego. Pobyt w więzieniu zaliczono mu do
stażu służbowego i do emerytury. Wypowiedź ta miała miejsce w czasie tłumnego spotkania w wieży ko-
ścioła św. Anny „U Katyniaków", gdzie Wende zjawił się początkowo jako obserwator. Jednak w 2001 r. w
wypowiedzi dla jednej z gazet wycofał
14
się, stwierdzając, że było tak jak wykazał proces. Teraz już nie żyje. Ktoś dobrze poinformowany, kogo
tożsamości jeszcze nie można zdradzić, powiedział; „Wende zabrał do grobu tajemnicę śmierci ks.
Jerzego".
Gdyby dwaj sanitariusze Michał Wysocki i Jacek Szyzdek nie przyznali się do winy, ich proces nie udałby
się i nie obciążono by ich winą za śmierć Grzegorza Przemyka. Wjeszcze większej mierze powodzenie pro-
cesu toruńskiego i późniejszego generałów w Warszawie, było zależne od absolutnego posłuszeństwa
Piotrowskiego i innych, nawet w tym, że przyznał się on do największej hańby dla pracownika tajnych
służb — nieposłuszeństwa.
W oskarżeniu Piotrowskiego i jego ludzi mamy do czynienia z podwójną przewrotnością. Wydano mu
rozkaz, który on chciał spełnić z całą dokładnością, a zarzuca mu się niesubordynację. Identyczny
propagandowy model przyjęto już w sprawie tzw. pogromu kieleckiego, gdzie jeśli sądzono winnych z UB
i wojska, to pod pretekstem, że nie dopełnili obowiązków, a w rzeczywistości gorliwie i precyzyjnie je
wypełnili. Owa perfidia wobec swoich ludzi nie może wywoływać ich buntu, sprzeciwu, gdyż równała by
się ona wydaniu na siebie wyroku śmierci.
W kontekście szalejących w stanie wojennym (i tzw. powojennym) sądów skazujących niewinnych ludzi
Piotrowski i inni, zaliczają się do tych, których sądy potraktowały jak swoich, z wyrozumieniem dla faktu,
że zbrodni musieli dokonać. Absurd polega na tym, że opierając się na informacjach z procesu można się
dziwić czy oburzyć, że nie skazano ich wszystkich — trzech czy czterech, na kary śmierci. Jeśli jednak ktoś
zna sprawę i wie ile osób uniknęło sądu i kary, do jakiego stopnia była to zbrodnia zespołowa, urzędnicza,
zza biurka, systemowa, jego nienawiść do Piotrowskiego maleje. Instynktowne u chrześcijanina
wybaczenie wskazuje właściwą drogę.
Nie dysponujemy wewnętrzną oceną resortu SB-MSW i KGB z wykonania akcji przeciw ks. Jerzemu. Nie
można wykluczyć, że wypadła ona niepomyślnie dla Piotrowskiego i jego rosyjskich kolegów. Mogli być
postawieni przed wewnętrznym sądem KGB-SB i skazani na więzienie.
Sądy te, całkowicie tajne, kapturowe, stanowiły dodatkowy czynnik zapewniający lojalność pracowników
tajnych służb. Podobno —jak podano mi wjednym ze źródeł — były niezawisłe od szefów SB i ministrów,
15
ale sądziły surowiej niż oni by sądzili. Sądy wewnętrzne — więcej wiadomo o tych, które przeprowadzono
do 1956 r. — skazywały nawet na śmierć za nielojalność wobec resortu. Rezun vel Suworow pisze nawet o
„wewnętrznym prawie". „Wewnętrzne sądy" zapoczątkowane zostały przez areszty, jakie nakładali
dowódcy czy sądy wojskowe na nieposłusznych czy tchórzliwych żołnierzy i przeszły z armii carskiej do
Armii Czerwonej, a stamtąd do CzeKi i GPU, policji zmilitaryzowanych o silnych elementach
podporządkowania i samych podporządkowanych wewnętrznemu terrorowi. Możliwe, że proces
wewnętrzny, w którym policjanci sądzą policjantów, poprzedził tak zwany proces toruński co wpłynęło na
niezwykłe wręcz przystosowanie się Piotrowskiego do tez kierownictwa PZPR w sprawie ks. Jerzego.
Być może Piotrowski był oskarżony o nieudolne przeprowadzenie operacji, może nadmierną chęć
wykazania się w działaniu przeciw ks. Jerzemu i stania się bohaterem tajnych służb, zamiast osiągnięcia
właściwego celu. Na to, że porywacze ks. Jerzego mogli być zdyskwalifikowani, wskazuje oczywisty błąd
popełniony na samym początku operacji — straszliwy cios jaki zadano księdzu Jerzemu — co potwierdza
Chrostowski i Pękala. Taktyka porywaczy zawiodła od pierwszej chwili, gdy zbyt łatwo uwierzyli, że
osiągną sukces, a potem nie zatrzymali się w punkcie krytycznym i pogodzili się z porażką i z tym, że ks.
Jerzy „nie będzie do odzyskania". W 1996 r. opublikowałem pierwodruk tej książki. Był on raczej jej
szkieletem, ideogramem, zarysem moich badań. Większość leża-łajeszcze przede mną, ale zdecydowałem
się na druk, by jak najszybciej sprostować to, co ogłaszano, choć bez wdawania się w polemiki a tylko
przedstawiając luki, bezsens i niewiarygodność wielu domniemanych ustaleń. Upłynęło siedem lat, w
których nastąpiły nowe wydarzenia, ukazały się nowe publikacje prasowe i książkowe aja otrzymałem
nowe informacje, których nie znałem w chwili ukazania się pierwodruku.
UB-SB i informacja wojskowa miały utrudnione zadanie wobec Kościoła katolickiego — o absurdzie — z
powodu znacznego dystansu między ofiarami a prześladowcami i wzajemnego niezrozumienia.
Kluczem do zrozumienia dramatu Kościoła katolickiego w Polsce jest tragedia cerkwi prawosławnej.
Została zniszczona, choć, a może dla
16
tego, że gotowa była do współpracy, dla dobra imperium. Hierarchia prawosławna była lepiej
przygotowana do wytępienia i zniszczenia częs'ci cerkwi, traktując państwo sowieckie jako swojego
zwierzchnika, przenosząc na Lenina i Stalina uprawnienia carów, wchodząc tym samym na ścieżkę
samozagłady.
Cerkiew prawosławna uważała cara Wszechrosji za głowę Kościoła. Toteż bolszewikom łatwo było
postawić na miejsce carów Lenina, a potem Stalina. Część dostojników cerkiewnych była gotowa to
zaakceptować. Jednak oni komunistom nie byli potrzebni, więc większość z nich zgładzono. Lenin i Stalin
niejako samoczynnie weszli na miejsce carów, z tym, że religia była już inna. Lenin i Stalin byli
przywódcami sekty komunistów w Rosji i na świecie, ale — czego nie było dotąd, byli bożkami religii,
którą stworzyli. Bóstwo żywe, to wydawało się Rosjanom komunistom bardzo atrakcyjne. Można było
bóstwo obejrzeć, modlić się do niego, składać mu hołd, a co najważniejsze, wykonywać jego rozkazy.
Rosjanie współcześni nie unikając krytyki Stalina, raczej przedstawiają konieczności wobec których stanął
— i tu trzeba przyznać im rację — bowiem utrzymanie nielegalnej władzy możliwe było tylko poprzez
mordowanie potencjalnych do niej pretendentów, a z kolei istnienie socjalizmu realnego uwarunkowane
było zniszczeniem absolutnym — fizycznym — najmniejszych odchyleń od linii. W przeciwnym wypadku
ZSRR rozpadłaby się już w latach '20. Ale dzisiejsi analitycy: Wladislaw Zubok i Konstantin Pleszakow
(„Zimna wojna zza kulis Kremla. Od Stalina do Chruszczowa", Warszawa 1999 r., str. 270) samodeizację
przypisują tylko Mao Tse Tungowi vel Mao Dze-Dung: „Mao myślał, że jest bogiem".
Religijni marksiści rosyjscy nigdy nie przyznawali i nie przyznają, że Lenin czy Stalin uważali się za
bogów. Ich krytycy przyznają najwyżej, że dążyli do tego, żeby za takich ich uważano. W Chinach bowiem
w samo-ubóstwianiu łatwiej było się posunąć dalej niż w Rosji, w której niedawno jeszcze panowało
chrześcijaństwo. Ostatecznie chwałę Mao Tse Tunga ułatwił manewr Chruszczowa, Malenkowa, Mikojana
i oczywiście Berii, by dla umocnienia swojej władzy strącić Stalina z ołtarza.
Byli więc Lenin i Stalin jednocześnie bożkami, szamanami rewolucji, kapłanami, którzy jak czarownicy
walili w bęben i ostrzegali przed
17
złymi duchami demokracji parlamentarnej i kapitalizmu. Nie bez słuszności system łączenia stanowiska
głowy państwa i głowy kościoła nazwano cezeropapizmem. Szczególne splecenie występuje w przypadku
ZSRR, gdzie głową państwa były osoby czynnie zwalczające religię: Stalin, Breżniew czy Andropow,
przyjmując rolę antypapieża, o ile nie Antychrysta.
Współpracę duchowieństwa prawosławnego z Ochraną, a potem z komunistycznymi tajnymi policjami
politycznymi uważano za oczywistość. Nawet za czasów caratu władze państwowe Rosji były zazdrosne o
wpływy Cerkwi prawosławnej i kontrolowały ją poprzez sieć agentów. Według niektórych badaczy życia
Józefa Stalina-Dżugaszwili, był on takim agentem w czasie nauki w seminarium duchownym w Tyflisie
(Tibilisi), a potem kazano mu wystąpić i przerzucono do ruchu komunistycznego. Cerkiew w systemie
socjalizmu realnego w ZSRR zmieniła się z nabożnej instytucji w wydział tajnych służb. Zaczęły znikać
homilie i kazania. Popi bali się, gdyż tu słowa pochodziły od nich samych i narażały ich na śmierć, obóz
koncentracyjny lub zesłanie. Samo pojawianie się w cerkwi było groźne. Kapłani mogli donieść na
wiernych. Upadek autorytetu Cerkwi prawosławnej w Rosji wynika nie tyle z obalenia prawd wiary, ile
podporządkowania kapłanów tajnej policji politycznej. Było to dodatkową korzyścią dla komunistów:
wierni widzieli na własne oczy, ile warta jest religia. Popi nie bywali w komitetach partii. Kontaktowali się
wyłącznie z tajną policją polityczną. W korespondencji między Berią a Stalinem, nie używa się nawet
pseudonimów, ale nazwisk i pełnionych w tym Kościele stanowisk. Jak bardzo sytuacja Kościoła
prawosławnego, ongiś dumy Rosji, była beznadziejna, może świadczyć fakt, że w okresie tzw. odwilży
Chruszczow jeszcze zaostrzył prześladowania. Wszystko to było wzorem dla tajnych służb PRL i stanowiło
tragiczne ostrzeżenie dla katolików polskich. Dopiero w księdze Christophera Andrew i Wasilija
Mitrochina „Archiwum Mitrochina" ujawniło stwierdzenie ostatniego zastępcy przewodniczącego KGB
Anatolija Olejnikowa, że: „współpracy z KGB odmawiało od 15 do 20% duchownych Kościoła
prawosławnego, do których się zwracano".
„W Kościele prawosławnym najbardziej skompromitowanym współpracą z KGB elementem byłajego
hierarchia—stwierdzają autorzy—nie
18
mogło być inaczej, skoro osoba duchowna, która odmówiła współpracy, miała zamkniętą drogę do
awansu".
Nic też dziwnego, że już w 1917 roku duchownych określano na podobieństwo uczonych zwanych
„pracownikami nauki" — „pracownikami religijnymi".
W latach '20 powstała z kolei inna kategoria, że tak to określę, ustosunkowania się do religii, to „zawodowi
antyreligijnicy".
Lista patriarchów i metropolitów będących konfidentami jest długa. Natomiast listy męczenników są
niekompletne. Wszystko to jednak dalej tam trwa. Gdy w 1965 r. ojciec Glebjakunin mianowanemu jeszcze
przez Stalina patriarsze Aleksemu wytknął zdradę Cerkwi, został pozbawiony godności kapłańskiej.
Przywrócony, w okresie tzw. pieriestroiki i wybrany w 1990 r. do Zgromadzenia Deputowanych, ujawnił
materiały o współpracy Patriarchatu Moskiewskiego z KGB — został powtórnie pozbawiony święceń. (A.
Zambrowski, Agentura w sutannach, „Tygodnik Solidarność", 7 marca 1997 r.). Ludzie Cerkwi
prawosławnej nawet dziś nie rozumieją, że zawdzięczają swoje odrodzenie Janowi Pawłowi II.
Gdy podbito kraje Europy wschodniej, zetknięto się z innym rodzajem religijności, nie utożsamiającym się
z władcą, a co dopiero z władcą obcego państwa, które narzuciło swoją wolę zniewolonym. Lokalnych
bóstw Stalin obawiał się powoływać, nauczony nieposłuszeństwem przywódcy Jugosławii Józefa
Broz-Tito. Społeczeństwo polskie w czasach pierwszych rozbiorów i pierwszej niewoli miało już
doświadczenie w odrzucaniu prawosławia. Dlatego też Polska nabrała znaczenia nie tylko ze względu na
swą liczebność i położenie geostrategiczne, ale także tradycje tego kraju w oporze przeciw okupantowi
który od dawna chciał też narzucić swoją religię.
Jak podaje ojciec Roman Dzwonkowski SAC („Kościół katolicki w ZSRR 1917-39. Zarys historii", Lublin
1997) odstępstwo od wiary i kapłaństwa przez księży katolickich było mniej dotkliwe dla Kościoła niż to,
co się zdarzyło w Cerkwi prawosławnej, gdzie apostazją została dotknięta bardzo duża liczba duchownych.
Wiele ważniejszym celem było werbowanie księży katolickich oraz duchownych innych wyznań i wszel-
kich stopni, a także wyróżniających się pobożnością wiernych na tajnych
19
agentów GPU. Już w 1922 r. został przyjęty plan utworzenia sieci tajnych agentów we wszystkich
Kościołach. W GPU istniała specjalna komórka, której zadaniem było zmuszanie księży za pomocą
wszelkiego rodzaju dostępnych tajnej policji metod do współpracy. Stosowano szantaż, presję fizyczną i
psychiczną, obietnicę pozostawienia na stanowisku, zagrożenie anonimową śmiercią (w takim przypadku
znaleziono by w odległym miejscu nierozpoznane ciało a ofiara nie byłaby wliczona w cierpienia Kościoła
— przyp. KK), uwięzienie, zesłanie do obozu koncentracyjnego kapłana, ale także jego najbliższej rodziny.
Na tę groźbę najbardziej byli wystawieni kapłani cerkwi prawosławnej, na ogół mający żonę i dzieci, niż
pozostający w celibacie księża katoliccy.
W lutym 1930 roku GPU zażądało od księży podpisania deklaracji
0 współpracy. Tekst jej był następujący: ,Ja... zobowiązuję się do przekazywania GPU tego rodzaju
informacji, jakie będą ode mnie wymagane
1 do zachowania tajemnicy pod karą według prawa wojennego". Tym, którzy odmawiali, dawano osiem
dni do namysłu. Nie wiadomo — stwierdza o. Dzwonkowski —jak duży procent księży uległ zastraszeniu i
sterroryzowaniu, lecz wiadomo, że pewna część deklarację podpisała. Niektórzy bezzwłocznie wyjawiali
ten fakt swoim przełożonym nie tracąc ich zaufania. Autor książki podaje przykłady takiego
powiadomienia. Ci, którzy zobowiązania współpracy nie wypełnili, byli aresztowani, skazywani a niekiedy
rozstrzeliwani. Formą samoobrony było danie współkapła-nom do zrozumienia o podpisaniu deklaracji o
współpracy. Zdarzały się wypadki jawnego wycofania się ze współpracy jak w przypadku biskupa diecezji
Kiras Tiraspolskiej, który pod wpływem szantażu podpisał zobowiązanie a wycofał się z niego, pisząc o
tym bezpośrednio do Ogólnoro-syjskiego Komitetu Wykonawczego w Moskwie, wiosną 1930 roku. Aresz-
towany, a później skazany na późniejszym o pięć lat procesie księży i sióstr zakonnych w Woroneżu,
stwierdził, że swoje zeznania podczas prowadzącego śledztwa pisał pod dyktando oficera śledczego.
Zauważmy, że w analizowanej przez nas sprawie kumulują się dwa późniejsze działania komunistycznych
tajnych służb: terror przeciw ks. Jerzemu Popiełuszce i dyktowanie zeznań kpt. Grzegorzowi Piotrowskie-
mu. Nie udało się — czy uznano to za niecelowe — kolejne postawienie
20
księdza Jerzego przed sądem, ale nieuchronnym prawem rozwoju wydarzeń w socjalizmie realnym pod
sądem znalazł się, choć formalnie z innego powodu Grzegorz Piotrowski, który poniósł klęskę, jako oficer
SB usiłujący podporządkować sobie ks. Jerzego.
Następną fazą, w której kształtowała się metoda walki z Kościołem katolickim był okres okupacji
sowieckiej wschodnich ziem Polski, włączonych do ZSRR — w okresie od 17 września 1939 r. do 22
czerwca 1941 roku. Część archiwów NKWD znalazła się w rękach niemieckich, ale do dziś, o ile wiadomo
autorowi tej książki, nie została przebadana.
Niemcy wywozili archiwa sowieckie do Rzeszy z równą gorliwością jak czynili to potem Rosjanie
wywożąc do ZSRR archiwa nazistów. Jest prawdopodobne, że część archiwów radzieckich przejęta przez
Niemców została odnaleziona w Niemczech przez Armię Czerwoną i powróciła do ZSRR.
Prawosławie znajdowało się w sytuacji dwuznacznej i podwójnie tragicznej — było religią panującą i
prześladowanąjednocześnie. Komuniści nie uznali prawosławia za religię państwową, choć w latach wojny
1941-45 z wyznań chrześcijańskich uznawali tylko prawosławie, w ciężkim położeniu licząc na jego
pomoc, inne religie delegalizując, niszcząc i krwawo prześladując. Jeżeli utrzymywali niektóre parafie, to
po to, by wykorzystać współpracę duchownych z tajnymi policjami komunistycznymi wcale tego już nie
kryjąc, by do końca zniszczyć autorytet tej religii.
Stalin i jego następcy oczekiwali, że w krajach podbitych po 1944 r. katolicyzm uda się zmusić do przyjęcia
podobnej linii. Ateizm sowiecki był nieprawym dzieckiem prawosławia i żydowskiej filozofii lewicowej.
Zwraca uwagę fakt, że żaden z twórców marksizmu-leninizmu-stali-nizmu nie był dzieckiem urodzonym w
rodzinie katolickiej. Byli tu Żydzi, protestanci, prawosławni, byli buddyści. Większość sowieckich Żydów
z entuzjazmem porzuciło swoją wiarę. Następne pokolenia teoretyków przemocy komunistycznej
wywodziły się już ze sfer lewicy antyreligijnej, komunistycznej. Wyszkolono ich jednak wadliwie.
Tajne służby sowieckie każąc wykonać w Polsce dyrektywę, wypróbowaną na Cerkwii, popełnili błąd
wynikający ze schematyzmu, w dodatku w ZSRR do 1941 r. stosowano bardziej gwałtowne i brutalne
metody
21
wobec duchowieństwa katolickiego i wiernych, niż wobec prawosławia. Każdy etap prześladowań i
męczeństwa ks. Jerzego ma swój odpowiednik w działaniach tajnych służb sowieckich na przestrzeni
półwiecza. Zestaw oskarżeń i realizacja gier operacyjnych była wypróbowana w Rosji sowieckiej.
Modelowe przećwiczenia operacyjne możemy odczytać w biogramach prześladowanych księży
katolickich w ZSRR. Chociaż każdej ze zbrodni na księżach w latach 1976-91 w Polsce dokonano według
innego schematu po to, by trudniej dojść ich wspólnego źródła, jednak w wypadku ks. Jerzego potwierdza
się teza, że każda zbrodnia sowieckich służb specjalnych była wypróbowaniem skuteczności pewnej
metody i dodawano do niej ocenę błędów, które należałoby wyeliminować w następnym jej wykorzystaniu,
była archiwizowana i wchodziła do skarbca osiągnięć.
Marksizm-leninizm ogłosił szereg określeń upozorowanych na naukowe, będących hasłami politycznymi,
określając wedle swoich potrzeb różne ustroje, w tym zbudowany przez leninistów. W sowietologii brakuje
innych niż tradycyjne określeń komunizmu. Socjalizm realny jest pierwszą w historii formacją polityczną,
w której lumpenproletariat, san-kiuloci — „ludzie bez spodni", zdobył trwałą władzę nad całością społe-
czeństwa. Była to też pierwsza władza, jeszcze bardziej zakonspirowana i spiskująca przeciw własnym
poddanym, obywatelom, niż jakakolwiek organizacja wywrotowa. Tajność, niejawność władzy była
zalegalizowana nielegalnymi prawami. Grupa przestępców, zabójców, szpiegów i opłacanych
prowokatorów (Lenin), znajdująca się w drastycznej mniejszości wobec większości społeczeństwa,
stosując kryminalne metody, zdobyła władzę i przetworzyła społeczeństwo na swoje podobieństwo.
Socjalizm realny był dyktaturą lumpenproletariatu. Pozornie, w czasach przewrotu bolszewickiego czy
zdobycia wschodniej Europy przez ZSSR, każdy mógł znaleźć się we władzach nieobieralnych, w których
autorytet zależał od stopnia przemocy jakiej gotów był użyć dany osobnik.
Partie marksistowskie starały się o sojusz ze światem przestępczym i przeciągnięcie w swoje szeregi
przestępców. Agitowano ich w więzieniach, przejmowano bandy rabunkowe (1917-21 oraz 1943-45)
prze-mianowując ich na partyzantów komunistycznych. Władza ta narodziła
22
się w więzieniu i potrafiła, a także musiała posługiwać się strachem, dyscypliną, więzieniem, obozem
koncentracyjnym i zbrodnią, jako środkami rządzenia. Wydoskonalano zbrodnię z urzędu, urzędniczą,
seryjną, przemysłową. Dlatego socjalizm realny możemy nazwać demokracją policyjną, bo tylko tajna
policja cieszyła się w tych krajach wolnością, choć też ograniczoną, ale taka im odpowiadała. Historia
Niemiec nazistowskich czy Rosji sowieckiej jest przede wszystkim historią ich tajnych służb, policji, sił
paramilitarnych. Potrzebna jest osobna dyscyplina historyczna i politologiczna — policjologia.
Aparat partyjny i policyjny, który był wewnętrzną partią, w partii wymieniał się początkowo prawie
wyłącznie drogą morderstw. Wykonywanie rozkazów wiązało się nie z ochroną obywateli, ale ściganiem
ofiar, osób skrzywdzonych. Ogniwa policji, a także partii były zakonspirowane, jak gdyby nie znajdowały
się one u władzy a działały w podbitym kraju wobec wrogiej ludności, nawet gdy ona nie stawiała oporu.
Jedyny element demokratyczny w partii komunistycznej — to był wpływ aparatu przede wszystkim aktywu
tajnych służb na Biuro i Sekretariat KC i komitety wojewódzkie.
Szefowie służby bezpieczeństwa będąc członkami ścisłego kierownictwa partyjnego wwojewództwach, a
funkcjonariusze SB, MO i innych służb będących członkami komitetów wojewódzkich PPR i PZPR
wpływali przez głosowanie na decyzje dotyczące taktyki PPR i PZPR. Strategię ustalała Moskwa w
porozumieniu z Warszawą. Jednak na kogo głosować w demokracji policyjnej — mieli oni podane przez
zwierzchników. Delegaci z UB i SB, MO na zjazdy i plena nie mieli większości, ale ich głosy liczyły się po
wielokroć i więcej znaczyły niż głosy pracowników aparatu partyjnego, którzy choćby formalnie byli
zatrudniani przez zebrania plenarne. Wymieniani, podczas gdy kadra tajnych służb była de facto
niezmienna.
Kult tajnych służb był też częściowo tajny. Ich przedstawiciele rzadko odwiedzali szkoły i przedszkola z
prelekcjami. Był to kult wewnętrzny, sam sobą napełniony, sobie cześć oddający. W wielu wypadkach
wzorowano się na organizacji klasztorów. Wstąpienie do tych służb było nieodwracalne i nieodwołalne.
Potężne lobby emerytów i rencistów — często ludzi w wieku około 30 lat, ochotniczych policjantów
politycznych (w PRL
23
tzw. ORMO) oraz agentów utajonych (na podwójnych etatach), oraz tajnych współpracowników
wzajemnie się kontrolujący, tworzyło państwowość nieznaną dotąd w dziejach, suwerenną w ramach
niesuweren-nego państwa komunistycznego, z własnymi przedszkolami, hotelami, restauracjami,
systemem lecznictwa, zaopatrzenia w żywność i odzież, domami wypoczynkowymi, osobnymi dzielnicami
mieszkaniowymi, nawet ogródkami działkowymi.
Zawód pracownika resortu zaczął być dziedziczny, z dziadka przechodził na ojca, z ojca na syna.
Zawierano małżeństwa w obrębie tego policyjnego getta. Dla Piotrowskiego ojczyzną nie była Polska, ani
nawet Polska Rzeczpospolita Ludowa, a tajne służby. Jego ojcem był resort, matką służba. Służba była
sposobem życia. Funkcjonariusz znał większość prawdziwych informacji, utajonych przed
społeczeństwem, ale odbierał je jedynie jako sygnały alarmowe o niebezpieczeństwie, zagrażającym
resortowi i jemu osobiście. System zła i dobra wyglądał następująco: co dobre dla resortu, dobre dla mnie,
co złe dla resortu jest złem rzeczywistym, samym w sobie.
Rasizm w klasycznym, antropologicznym rozumieniu w socjalizmie występował raz po raz na rozkaz
władz zwierzchnich (np. antysemityzm), jednak równolegle objawił się jego nowy typ: rasizm
socjologiczny. Nie kolor skóry, narodowość czy rejon zamieszkania, ale pochodzenie socjalne, poglądy, a
nawet wykonywany zawód powodowały, że taką osobę uznawano za nie-człowieka i stawiano niżej niż
policyjnego psa. Automatyzm rasizmu socjologicznego działał identycznie jak antropologicznego.
Osoby mające niewłaściwe pochodzenie były szantażowane tym, że okazano im łaskę pozwalając im żyć, a
nawet być przyjętym do kadr wojska i policji i tam były elementem najposłuszniejszym. Osobom o
pochodzeniu chłopskim, plebejskim i lumpenproletariackim przypominano, że byli niczym, że wyciągnięto
ich ze wsi i dzielnic nędzy.
Osobliwe podejście do stanu kapłańskiego i służby w tajnej policji przejawia Józef W. rozmówca z książki
Barbary Stanisławczyk stworzonej przy współudziale Dariusza Wilczaka, „Pajęczyna" (Warszawa 1992, s.
46-48).
„...Były dwie szybkie drogi by wydostać się z (...) chłopskiego dołka: przez SB i stan kapłański. Dla mnie
nie ma różnicy między tą pierwszą a drugą służbą. Służy się tylko innemu bogu".
24
To cenne stwierdzenie naprowadza nas na parasatanistyczny wątek kapłaństwa tajnej policji, także na
ubóstwienie przez nią pogańskiego bóstwa, także troistego: firmy (resortu), partii (PZPR) i ZSRR.
Służbiści UB-SB składali śluby całego życia, ponieważ z tej służby nie można było — i do dziś nie można
— odejść.*1
W socjalizmie realnym antyreligijna ideologia była w większym stopniu kształtowana przez tajne policje
polityczne ZSRR niż nazizm przez Gestapo, SS i Sicherheistdienst. Te służby doradzały pewne
rozwiązania Himmlerowi, przy czym nienawiść do religii stała na drugim miejscu po nienawiści rasowej.
Kościół katolicki był znienawidzony przez marksistów-leninistów dlatego także, że postrzegając go tylko
jako konkurencyjny aparat, widzieli nienawistną przewagę nad sobą, nawet w sile fizycznej, w chwilach
gdy wierni stawali np. w obronie Krzyża. Funkcjonariusze służb specjalnych byli innowiercami: wierzyli
głęboko w tezy materializmu dialektycznego i historycznego, uważali się za misjonarzy nowej wiary, która
musi wytrzebić przestarzałe, szkodliwe wierzenia (w Jedynego Boga). Komuniści nie tylko uczynili go
religią państwa (cuius regio eius religio), ale nazywali go „naukowym, materialistycznym poglądem na
świat", a religie „nienaukowym idealistycznym poglądem na świat".
Filozofowie policji, myśliciele policyjni stworzyli strategię i taktykę tajnych policji komunistycznych,
która (o ile można wyprowadzić ją z nielicznych dostępnych tajnych dokumentów), była odwróceniem
słynnej formuły Clausa Clausevitza: czas pokoju to wojna toczona odmiennymi środkami. Rodzaj
permanentnej wojny (jak permanentna rewolucja Trockiego) przeciw wrogom zewnętrznym i
wewnętrznym, z położeniem głównego nacisku na drugiego wroga, czyli własne społeczeństwo.
Jeśli jest mowa o podobieństwach (tzw. bliźniaczych) między Gestapo a tajnymi służbami sowieckimi,
różnica między nimi jest taka, że podczas gdy Gestapo nie miało nic prawie do roboty w swoim kraju,
nastawione zostało na sterroryzowanie podbitych krajów, to komunistyczne
*]
Por. wypowiedź Wiktora Suworowa vel Riezuna dla dziennika „Rzeczpospolita" z dn. 5-6 lipca 2003 r.: „Nie ma byłych
oficerów KGB, wszyscy pozostajemy nimi na cale życie".
25
Kąkolewski Krzysztof Ksiądz Jerzy w rękach oprawców Motto: Kulturę europejską tworzyli męczennicy trzech pierwszych stuleci. Tworzyli ją także męczennicy na wschód od nas — i u nas — w ostatnich dziesięcioleciach. Tak! Tworzył ją ksiądzJerzy. On jest patronem naszej obecności w Europie za cenę ofiary z życia, tak jak Chrystus. Jana Paweł II (Z homilii podczas Mszy św. we Włocławku, 07.08.1991 r.)
Krzysztof Kąkolewski Ksiądz Jerzy w rękach oprawców Rzeczywiste przyczyny i przebieg porwania, i zamordowania ks. Jerzego Popiełuszki Współpraca —Joanna Kąkolewska WYDAWNICTWO Warszawa 2004
© Copyright by Krzysztof Kąkolewski © Copyright for this edition by Wydawnictwo von borowiecky, Warszawa 2004 Na okładce wykorzystano krzyż autorstwa Krzysztofa Dudzińskiego, fot. Bartosz Gawroński Wydawnictwo dziękuję ks. Stanisławowi Małkowskiemu za udostępnienie krzyża i sutanny. WYDAWNICTWO ^ u^ecck? 01-231 Warszawa ul. Płocka 8/132 tel./fax (0-22) 631 43 93 teł. 0 501 102 977 www.vb.com.pl e-mail: ksiegarnia@vb.com.pl ISBN 83-87689-66-1 Skład i łamanie: WYDAWNICTWO u^uck^ Druk i oprawa: Drukarnia EFEKT, Warszawa, ul. Lubelska 30/32
Bystrych obserwatorów, a do takich należała sławna aktorka Kalina Jędrusik, związana z licznymi akcjami charytatywnymi i pomocą więźniom politycznym w latach stanu wojennego, prowadzonymi przez parafię pw. św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, uderzało swoiste podobieństwo wiszących tam obok siebie portretów: św. Maksymiliana i Grzegorza Przemyka. Dla Kaliny Jędrusik było ono przerażające. Zawierała się w nim prawie wprost wypowiedziana przez mieszkańca malej celki w domu przy-parafialnym zapowiedź jego losu. Połączenie obu tych postaci — pozornie odległych w czasie, przestrzeni — wydało się aktorce pewnym proroctwem dotyczącym losu ks. Jerzego. Może niepotrzebnie — ale jakże tego było nie zrobić — powtórzono ks. Jerzemu to, co powiedział trzeci lekarz z rzędu, Teresa G., badająca niebezpiecznego pacjenta — poprzedni unikali postawienia prawdziwej diagnozy, bo mogła prowadzić lekarza do więzienia. Teresa G. odważyła się powiedzieć prawdę: mały Przemyk musi być natychmiast odwieziony do szpitala, poddany badaniu przez chirurga i operacji. Tak się stało. „Nic nie można było zrobić. Po otwarciu brzucha zastałem tam miazgę. Czegoś podobnego dotąd nie widziałem" — powiedział asystent chirurga i rozpłakał się. Z kościoła pw. św. Stanisława Kostki wyruszył kondukt pogrzebowy Grzegorza Przemyka, dla którego egzamin dojrzałości był egzaminem śmierci. Zakaz wznoszenia okrzyków, niesienia transparentów czy wywoływania jakiegokolwiek nieporządku przez tysięczne tłumy, wydany przez proboszcza parafii, ks. Teofila Boguckiego, stał się —jak się okazało — generalną próbą przed pogrzebem ks. Jerzego. Ale także, jak się okaże 4
w innym rozdziale niniejszej książki, ważnym elementem przy rozważaniu kwestii: czy rzeczywiście —jak twierdziło wojskowo-policyjne przywództwo PZPR — zabicie ks. Jerzego mogło posłużyć elementom wrogim w ich partii do wywołania rozruchów. Sw. Maksymilian — według posiadanych przeze mnie informacji — był ulubionym, ukochanym świętym ks. Jerzego. Był świętym zwycięskim. Ocalony przez niego Gajowniczek żył — i miał o lata przeżyć ks. Jerzego, umierając niedawno, w późnej starości. Czyn św. Maksymiliana był tak bliski w czasie, że prawie widzialny i dotykalny. Sw. Maksymilian byłjedy-nym więźniem w historii obozów zagłady, obozów koncentracyjnych i obozów karnych III Rzeszy, którego usłuchał (spełnił jego wolę) oprawca, pan jego życia i śmierci, dygnitarz SS, zastępca dowódcy obozów Auschwitz-Birkenau. Było jednak uczucie męczeństwa u ks. Jerzego, podobnie jak przeczuwał poprzednictwo Grzegorza Przemyka — wynika to z jego kazań. Zgłębił antyreligijną, zwrócona przeciw Bogu, doktrynę komunistów, zdawał sobie sprawę z podobieństwa nazistowskiej i bolszewickiej interpretacji. — Co ks. Jerzy przewidywał? Jakie były jego przeczucia? — pytam jednego z jego najbliższych przyjaciół, księdza dr. Jana Sochonia. —Jerzy powiedział mi dwa miesiące przed śmiercią: „Nie mogę już wytrzymać. Nie jestem przygotowany do tych cierpień, do tego, by walczyć". Był wychudzony i zabiedzony. — „Boję się. Mogą mnie zabić" — i zaraz zaprzecza: — „Nie spodziewam się tego" — czyli śmierci — komentuje ksiądz Sochoń. Sw. Maksymilian był osadzony w obozie za to, że był polskim, katolickim kapłanem. Nastąpiło to w niedługim czasie po „białej naradzie" zimą 1940 r. w Zakopanem i ustaleniu wspólnych i czasowo ujednoliconych —po upadku III Rzeszy kontynuowanych tylko przez komunistów—działań gestapo i NKWD przeciw Polakom, a przede wszystkim przeciw ich przywódcom politycznym, inteligencji, osobom wykształconym, korpusowi oficerskiemu i duchowieństwu katolickiemu. Między zbrodnią katyńską a morderstwem na profesorach krakowskich i lwowskich istnieje wyraźne pokrewieństwo, także zbieżność czasowa. Ustalone wtedy pryn 5
cypia polityki wobec Polaków okazały się nie do zmienienia, tak były trafne i tak znakomicie wypracowane; obowiązywały na polskich terenach okupowanych przez Niemców aż do ich ucieczki, a potem, jak wykażemy to, aż do roku 1989 pod władzą Moskwy (obecnie zaś odradzają się pod władzą neokomunistów) w formie napaści ideologicznych, krzewienia niewiary w Boga, sterowanym satanizmie, pobłażliwości dla napadów bandyckich na księży itp. W totalitaryzmie niemieckim i rosyjskim wytyczne ideowe dla wyznawców i wykonawcze dla państwa dawali dyktatorzy, szczegółowe opracowania, dyrektywy, a zasady światopoglądowe rodziły się nie w katedrach filozofii obu krajów, ale w specjalnych departamentach tajnej policji politycznej. Oba państwa ateistyczne, o pogańskim i bałwochwalczym nastawieniu do swoich wodzów i partii, do 1939 r., różniły się jednak w polityce praktycznej. Hitler musiał się liczyć z katolikami niemieckimi, dopiero wkroczenie do Polski postawiło go wobec konieczności zniszczenia Kościoła polskiego. Podobne zagadnienie stanęło przed Stalinem w pięć lat potem, gdy armie radzieckie, wypierając Niemców, rozpoczęły podbój Polski. Oba państwa swój ateizm kierowały przede wszystkim przeciw Rzymowi. Pogański hitleryzm wyrósł bowiem na korzeniach luteranizmu i kalwinizmu. Marksiści zaś rosyjscy, szczególnie ich pierwsze pokolenia, nadające kierunek myślowy późniejszym, wychowały się w prawosławiu, które widziało największe zagrożenie dla siebie w Rzymie. Ponieważ cerkiew podlegała carowi, w dodatku utożsamiała się z jego imperialnym państwem, a Kościół katolicki nie — (zależał w dodatku od czynnika poza zasięgiem Moskwy), sprawa nabierała dramatycznego natężenia. Marksiści polscy, szkoleni zarówno w szkołach partyjnych, jak i wojskowych, i policyjnych w Moskwie, nauczyli się uważać Kościół katolicki w Polsce za największe dla siebie zagrożenie, a czasem było to jedynie legalnie istniejące zagrożenie dla władzy Moskwy na terenach Polski'. Zasadniczą tezą, opracowaną przez gestapo, Sichercheistdienst (Służba Bezpieczeństwa) oraz NKWD było głoszenie rzekomej pełnej tole- 1 Z odrodzeniem sie prawosławia w Rosji, uniemożliwiającego zawarcie konkordatu, przywódca SLDjednocześnie składa hołd prawosławiu ijego roli w Polsce (1995 r.). 6
rancji, ale ograniczenie roli Kościoła tylko do odmawiania pacierzy i udzielania sakramentów. Kościół miał obowiązek wyrzec się całej swojej nauki, nie mówiąc już o zaparciu się swojej roli nauczyciela, wycho- wawcy i współtwórcy ładu społecznego. Funkcjonariusze SB jeszcze w 1986 r. powoływali się na Ewangelię, cytując powypisywane fragmenty o tym, że co cesarskie — cesarzowi. Pominięto jednak rzecz zasadniczą: owo pytanie o cesarza zadał Chrystusowi tajny agent, który „podchwytywał go na słowach" i zbierał z jego nauczania materiał do oskarżenia. Ks. Jerzy wiedział, że męczeństwo ks. Maksymiliana przyszło z rozkazu Berlina. Zdawał sobie sprawę, jak mało kto w Polsce, z wielkiego stopnia niesuwerenności rządów PRL i tego, że jego wyrok śmierci, jeśli przyjdzie, to z Moskwy, przedtem przebiegającjako rozkaz, odpowiednie szczeble, i przekazany zostanie do wykonania Polakom. Obie sprawy miały implikacje międzynarodowe — o. Maksymilian był znany w Rzymie, wiedział o nim Pius XII, a także dobrze był znany Japończykom, którzy jeszcze nie przystąpili do wojny i należało się z nimi liczyć. Ks. Jerzy zaś miał przyjaciela w samym Rzymie w osobie papieża Jana Pawła II. Uderzenie w ks. Jerzego miało być uderzeniem bezpośrednio wjana Pawła II, ukazaniem mu jego bezsilności — ajak wykażę to w następnych rozdziałach — przypomnieniem mu o 13 maja 1981 r. 12 września 1984 r. bowiem w radzieckim organie „Izwiestia" ukazał się artykuł „Lekcja na darmo", w którym zaatakowano bezpośrednio osobę ks. Jerzego. Jak przypuszcza Waldemar Chrostowski, świadek jego porwania — pewnie na podstawie rozmowy z ks. Jerzym — była to reakcja na homilię z sierpniowej Mszy Św. za Ojczyznę, gdzie ks. Jerzy powiedział o oporze przeciw kulturom ludów barbarzyńskich, czym poczuła się dotknięta Moskwa. Jaki ma być Kościół katolicki, co ma robić i jak ma postępować, by być w zgodzie z własnym posłannictwem — wyznacza mu gestapo, SD, NKWD, KGB czy SB. Wytyczne tajnych policji politycznych w propagandzie przetwarzane są w następujący sposób: Kościół czy pojedynczy księża, którzy nie wykonują nakazów, nie stosują się do kodeksu policji totalitarnych, sprzeciwiają się tym Bogu i interesom Kościoła, szkodzą Mu, są jego wrogami. To nie tajne policje totalitarne szkodzą Bogu, Kościo 7
łowi, wierze, ale księża, biskupi i papież, którzy nie stosują się do ram wyznaczonych im przez te policje. Tę linię przyjął w swoim najsłynniejszym ataku na ks. Jerzgo Popie-łuszkę Jan Rem (pseudonim Jerzego Urbana). Jeśli w gronie wiernych zastanawiano się, który ksiądz będzie zgładzony: ks. Małkowski czy ks. Popiełuszko, od tamtego dnia wszystko przemawiało za tym, że ks. Jerzy. W totalitaryzmie zarówno hitlerowskim, stalinowskim jak poststali-nowskim zniesławienie ofiar zapowiada zastosowanie przemocy. Propaganda wskazuje przyszłe ofiary, znieważa je, odmawiając im cech ludzkich i mówiąc o ich domniemanych knowaniach, szkodliwości, niebezpieczeństwach grożących z ich strony, uzasadnia konieczność posłużenia się terrorem, przygotowując do niego masy. Zdania są podzielone, jak wysoko w hierarchii komunistycznej stał — czy stoi —Jerzy Urban. Wiemy od generała Władysława Pożogi, byłego szefa wywiadu i kontrwywiadu oraz I zastępcy ministra spraw wewnętrznych PRL, że należał on, wraz z ambasadorem PRL i RP w latach 1986— 1996 w Moskwie, Stanisławem Cioskiem, dojednego z największych sztabów — czy trustów mózgów — w byłej PRL. Generał Pożoga przyznaje, że Urban był „prawdziwym mózgiem zespołu". Tę grupę autor książki, Henryk Piecuch, nazywa „słynną trójką". Karyna Andrzejewska, była żona Jerzego Urbana twierdzi, że w sprawie porwania i zabójstwa ks. Jerzego, Urban udziału nie brał. „Nie był dopuszczony do takich wyżyn politycznych, żeby maczać w tym palce. To odbywało się poza nim (...)". Ajednak to Urbana można uważać za praojca i pomysłodawcę tzw. Okrągłego Stołu. Co prawdajuż przedtem, jesienią 1980 roku, na łamach „Życia Warszawy" pisał o Solidarności ro- botniczej „naszej z krwi i kości" Andrzej Werblan, ale dopiero Urban sformułował w swoim słynnym memoriale ideę, którą nazwał „wariantem koalicyjnym" lub „umową koalicyjną". Realizacją tego pomysłu było stworzenie władz komunistyczno-solidarnościowych w 1989 roku, gdzie prezydentem był komunista i wojskowy, gen. Jaruzelski, premierem de-sygnat Solidarności, Mazowiecki, a jego głównym zastępcą, szef wszystkich tajnych i jawnych policji komunistycznych, także wojskowy, gen. Kiszczak. Stało się to w wiele lat później, ale sądzę, że wyprzedzający 8
działania Gorbaczowa plan Urbana, ten ostatni miał na stole, gdy przygotowywano zmiany w Polsce. Ów jeden z największych i najsłynniejszych tekstów propagandy komunistycznej w latach 1944-89 zatytułowany został „Seanse nienawiści". Opublikowany był w pięć dni po enuncjacji radzieckich „Izwiestii". Najistotniejszy fragment artykułu brzmiał: (...) ten mówca, ubrany w liturgiczne szaty nie mówi niczego, co byłoby nowe lub ciekawe dla kogokolwiek. Urok wieców, jakie urządza, jest całkiem odmiennej natury. Zaspokaja on często emocjonalne potrzeby swoich słuchaczy i wyznawców politycznych. (...) W kościele księdza Popiełuszki urządzane są seanse nienawiści. (...) On wyłącznie steruje zbiorowymi emocjami. Uczucie nienawiści politycznej do komunistów, do władzy, do wszystkiego, co jest powojenną Polską, przynoszone jest na tę salę przez bywalców, a pod dyrygencją księdza Popiełuszki przestaje być wewnętrznym robakiem drążącym człowieka. Polityczne uczucia doznają publicznego wyładowania w tłumie podobnie czujących. Wyznawcy sfanatyzowanego księdza Popiełuszki nie potrzebują argumentów, dociekań, dyskusji, nie chcą poznawać, spierać się, zastanawiać i dochodzić do jakichś przekonań. Chodzi tylko o zbiorowe wylanie emocji. Ks. Jerzy Popiełuszko jest więc organizatorem sesji politycznej wścieklizny (...). 30 dni potem nastąpiło porwanie ks. Jerzego. Tu podobieństwo z losem św. Maksymiliana jest nadzwyczajne. Otóż, przed powtórnym aresztowaniem św. Maksymiliana (raz był internowany — co nam to określenie przypomina? — i wypuszczony): dnia 2 lutego 1940 roku. Jednocześnie w „Warschauer Zeitung" i „Krakauer Zeitung" na kolumnie „Z życia Generalnego Gubernatorstwa" ukazał się artykuł piętnujący klasztor w Niepokalanowie i o. Maksymiliana Kolbego osobiście. Artykuł można nazwać pocałunkiem Judasza. Zacytuję tylko opis strony tytułowej kalendarza niepokalanowskiego na rok 1940, a opis ten musiał być wstrząsem dla aktywu NSDAP, funkcjonariuszy policji i wojska niemieckiego: Środek rysunku zajmuje polski orzeł w granicach byłego państwa polskiego, nad gbwą orła przy cyfrze roku 1940 unosi się postać Mańi, a u stóp orła klęczy przy mapie żołnierz z karabinem i w stalowym hełmie z twarzą zwróconą 9
w kierunku Niemiec. Dalej jest doniesione o ucieczce braci zakonnych odpowiadających za druk „gadzinówki »Mały Dziennik«" i konkluzja: (...) ucieczka tych braci nie zmieniajednak okropnego faktu, że jedna z najbardziej rozwścieczonych i niebezpiecznych gadzinówek, która skutecznie dopomogła w sianiu tego ziarna, które pewnego dnia zostało podjęte w Bydgoszczy, ujrzała światło dzienne właśnie w klasztorze, miejscu, gdzie jego pasterze stale obłudnie podkreślają, że chcą bronić obyczajowości i moralności. Dobrze znamy władzę jaką Kościół katolicki w Polsce sprawował nad narodem. Do czego nadużył tej władzy, udowodnił nam Klasztor Niepokalanów (...). Teksty te nie tylko są paralelne, ale wzajemnie się uzupełniają, można je połączyć w jedno i stworzyć wspólny ujednolicony tekst oskarżenia wobec o. Maksymiliana i ks. Jerzego, wystosowany przez gestapo, służbę bezpieczeństwa Rzeszy i Służbę Bezpieczeństwa PRL, choć Jerzy Urban, korzystając z danych SB, nie działał w jej imieniu, a wojskowych władz partyjnych PRL. Dziedzictwo męczeństwa przejęte przez ks. Jerzego od św. Maksymiliana na tym się nie kończy. Kontynuacja przejawia się w co najmniej jeszcze jednym wątku. Jest nim sprawa Zdzisława R., jednego z pięciu (lub sześciu) tajnych współpracowników gestapo rozmieszczonych wokół lub w bezpośredniej bliskości klasztoru, których zadaniem było śledzenie św. Maksymiliana. Jeden z nich, co do którego tożsamości ani przeszłości trudno uzyskać pewność, Zdzisław R., został przez gestapo przysłany do schroniska przy Klasztorze Niepokalanowskim jako rzekomy żołnierz polski, który uniknął niewoli. Aczkolwiek mogło się wydać podejrzane, że pod koniec listopada 1940 r., przybył on do furty klasztornej w mundurze żołnierza polskiego —niktjuż nie śmiałby się tak pokazywać, było to zbyt niebezpieczne, a przybysz miał nawet guziki z orzełkami — bracia przyjęli go. Miał ze sobą skierowanie z PCK Do dziś nie udało się odtworzyć jego pełnych losów ani przed wojną, ani co robił od 1 września 1939 r. do 27 listopada 1940 r. Kontrwywiad ZWZ-AK wpadł na trop współpracy Zdzisława R, z gestapo dopiero wtedy, gdy po powtórnym aresztowaniu św. Maksymiliana Zdzisław R. został skierowany na inny odcinek — do obserwacji dworca 10
kolejowego w Szymanowie i śledzenia osób pojawiających się od strony Kampinosu, udających się lub przybywających z Warszawy. Skazany na śmierć wyrokiem sądu podziemnego, ciężko ranny w zamachu, leczył się w niemieckim szpitalu w Łodzi. Przyjechał 1 listopada 1944 r. po żonę i córkę, by wywieźć je do Wrocławia — miał przepustkę na teren Rzeszy i rozkaz ukrywania się tam, a właściwie ewakuacji, jeszcze zanim otrzymały go urzędy niemieckie. Od tego dnia niknie on na następne półtora roku. 1 kwietnia 1946 r. kolejarz ze stacji Szymanów, idąc ulicą Karową w dół, koło budynku Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej, ujrzał wychodzącego z bramy Zdzisława R. w mundurze kapitana milicji. Tak się złożyło, że w ową listopadową noc ucieczki Zdzisława R. z Polski do Niemiec, agent gestapo kazał nieść sobie walizkę temu właśnie kolejarzowi. Nie mogło być pomyłki. Kolejarz Wojciech W., gdy agent gestapo się oddalił w górę Karowej, zawrócił, wszedł do biura przepustek KG MO i powiedział, że chce złożyć ważne zeznanie. Skierowano go do wydziału kontroli wewnętrznej. Pierwsze dni zapowiadały wielkie niebezpieczeństwo dla samego Wojciecha W. Kiedy jednak władze zorientowały się, że cała okolica: Teresin, Szymanów, Niepokalanów zna Zdzisława R. jako delatora klasztoru i o. Kolbego, wie o wyroku, jego nieudanym wykonaniu i ucieczce do Rzeszy, wytoczono mu proces, na którym zapadł wyrok śmierci. W aktach brakuje nie tylko protokołu wykonania wyroku, aktu zgonu skazanego, ale jakiejkolwiek wskazówki ojego dalszym losie, poza jedną: jest pokwitowanie wypożyczeniajego akt przez wywiad wojskowy PRL w mniej więcej rok po terminie, kiedy miał być wykonany wyrok śmierci. Jego córka często jeździ do Londynu i mówi się, że spotykała się lub — o ile on jeszcze żyje — spotyka z ojcem. Byłjednym z pierwszych wychowawców kadr resortu Bezpieczeństwa Publicznego. Jak okazało się pojego uwięzieniu w 1946 r., był od dawna członkiem PPR — ale od kiedy — nie udało się ustalić. Jak podaje w li- ście do ministra bezpieczeństwa publicznego do 1940 r. „był w lasach podolskich" — czyli w radzieckiej strefie okupacyjnej. Prawdopodobnie został przerzucony (przekazany) przez Rosjan do Generalnego Gubernatorstwa. Był członkiem Komitetu Miejskiego PPR w Lublinie, łącząc 11
prawdopodobnie tę funkcję z pracą wykładowcy. Przeciwstawiał się izolowaniu milicji od czynnego udziału w walce z podziemiem. Ostrzegał przed rolą Kościoła katolickiego — miał tu szczególne doświadczenia osobiste, którymi nie dzieli się jednak ze słuchaczami. Uwięziony, pisał do Stanisława Radkiewicza: „Do Kochanego i Drogiego mi Ojca". Zwracał uwagę, że znalazł się w więzieniu na skutek knowań faszystów. Ofiarowywał cenne o nich informacje. Prosił o umożliwienie jak najszybszego wyjścia z więzienia, by mógł wrócić do pracy w organach bezpieczeństwa dla dobra Polski Ludowej. Był tak wysoko zarachowany w aparacie bezpieczeństwa i tak nieufny wobec korespondencji przechodzącej przez ręce naczelnika więzienia, że pomijał swój przydział służbowy, ograniczając się tylko do funkcji w PPR. Tak więc jeden z delatorów o. Maksymiliana stanął u początku formowania siły, która zwróciła się przeciwko ks. Jerzemu. Wczesną wiosną 1985 roku przekazano mi oprawiony w angielskie płótno liczący 687 stron tom, którego karty dwustronnie zadrukowane były na powielaczu. Wolno mi było trzymać go dwa tygodnie, czekali na niego inni. Tytuł brzmiał: Proces o zabójstwo ks. Jerzego Popiełuszki, Toruń 1984. Nie było wydawcy ani autora. Dziś porównując „Pismo Okólne" Biura Prasowego Episkopatu Polski i jego numery z początku 1985 r. stwierdzam, że tom ten był oprawionym zespołem kilku numerów tegoż biuletynu, pozbawionym jednak wszelkich cech, które pozwoliłyby mi zidentyfikować wydawcę czy autora tekstu. Zrobiłem z tego dokumentu 70 stron notatek i zwróciłem go w terminie. Już w czasie pierwszej lektury tomu, a potem w czasie robienia notatek znalazłem się pod silnym wrażeniem wykrytej przez siebie łuki w procesie i materiale dowodowym, zasadniczym braku, pęknięciu, które poddaje w wątpliwość wszystko o czym w Toruniu mówiono, a przede wszystkim okoliczności i czas śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Stwier- dziłem, że wszystko co wiemy o tej zbrodni, wiemy od oskarżonych, wysoko wyszkolonych oficerów tajnej komunistycznej policji politycznej, którzy sami siebie oskarżyli o dokonanie mordu i opisali jego przebieg. Jedyne świadectwo, jedyna relacja pochodzi z ust wspólników, osób, które okazały się jedynymi świadkami swojej zbrodni i to najmniej 12
wiarygodnymi. Zaproponowałem analizę procesu jednemu z pism wychodzących poza zasięgiem cenzury, ale spotkałem się z odmową następująco uzasadnioną: „To byłoby podważeniem wiarygodności procesu toruńskiego, a może obaleniem wyroku i to wykorzystałaby SB, starając się o rewizję, by w ten sposób uwolnić Piotrowskiego i innych. Musimy w każdym razie przez jakiś czas udawać, że proces toruński mimo wszystkich uchybień, uznajemy". Wydaje mi się, że tak uważali nawet ci, którzy należeli do grup, które dziś nazywamy niepodległościowymi, bo gdy po spotkaniu na plebanii u ks. Józefa Maja zjanem Olszewskimjesienią 1985 r. przedstawiłem mu swoją koncepcję, nie odpowiedział mi ani słowem. Gdyby uważał jednak, że moje rozumowanie jest całkowicie błędne, chyba by zareagował — sądziłem. Podobnie po dziesięciu latach zachował się prokurator Andrzej Witkowski, nie komentując mojego wywodu, ale na przełomie 2002 i 2003 roku ogłosił nową koncepcję przebiegu i celu porwania ks. Jerzego. Ku mojej radości opartajest na szkieletowej tezie niniejszej książki, którą to tezę raz jeszcze mu przekazałem najednym z zamkniętych ze- brań klubu katolików warszawskich. Nieoczekiwanie, po wielu latach, gdy sprawa zbrodni na ks. Jerzym wciąż pozostaje niewyjaśniona, prokurator Witkowski nie tylko przerwał milczenie, ale wykorzystał moją tezę. Gdy A. Witkowski wystąpił z nią w TVP, prowadzący wywiad zwrócił mu uwagę, że „jeden z tygodników już przed kilku laty — nie wymienił nazwy tego pisma i tym bardziej pominął nazwisko autora — ogłosił taką koncepcję". Jednak prokurator obecnego Instytutu Pamięci Narodowej wypaczył moją tezę. Aczkolwiek przyznał, że ks. Jerzy był torturowany, a nie zabity od razu po porwaniu — co jużjest wielkim postępem — to jednak stwierdził, iż ks. Jerzego oddano w ręce specjalnego komando, a porywacze: Piotrowski i inni byli już osadzeni w areszcie. Tak więc teza o nielegalnym przesłuchiwaniu, torturach i w ich wyniku śmierci ks. Jerzego sprowadza się do zdjęcia z nich winy, szczególnie gdy dotyczy to Piotrowskiego, który, jak się wydaje, miał najwyższe kwalifikacje w SB do przesłuchiwania ks. Jerzego, choć specjaliści od tortur mogli być mu przydzieleni do pomocy. 13
Liczba torturujących mogła też być różna. Działali raczej na zmianę niż jednocześnie, gdyż oficerom śledczym chodziło o ochronienie życia przesłuchiwanego do czasu, gdy będzie potrzebny, a zbiorowe bicie mogło doprowadzić do wypadku śmiertelnego przed czasem. Enuncjacje A. Witkowskiego zostały przyjęte z mieszanymi uczuciami przez znających sprawę. W torturach stosowanych przez komunistów i nazistów bardzo często ktoś inny zadawał pytania (czasem na- wet były to trzy osoby), a ktoś inny ciosy. Nie zmniejsza to odpowiedzialności pytającego czy dążącego do osiągnięcia swojego celu, nawet gdyby nie było go bezpośrednio przy tym przesłuchaniu. Podstawową przyczyną nieufności było to, że — bez swojej winy — prokurator Witkowski reprezentuje IPN, który utracił zaufanie i wiarygodność po rozpętaniu tzw. sprawy Jedwabnego. Jednak nawet ta wypowiedź A. Witkowskiego wywołała alarm w rządzącej partii komunistycznej. Nawet nieśmiałe próby wyjaśnienia rzeczywistych przyczyn porwania i morderstwa na ks. Jerzym wzbudziły tam popłoch. SLD wystąpiło z wnioskiem o likwidację IPN. Znaleźli się odważni dziennikarze, którzy skomentowali „inicjatywę senatorów SLD" jako próbę przerwania śledztw dla komunistów niewygodnych — przede wszystkim w sprawie ks. Jerzego. Mecenas Edward Wende zimą 1995 roku powiedział wręcz, że nie odrzuca mojego wywodu, w świetle powtórnego procesu morderców Grzegorza Przemyka (ten motyw zanalizuję dalej szczegółowo); spostrzega, że na procesie toruńskim „wszystko od początku do końca było reżyserowane". Wówczas Wende przypomniał słowa ministra Kiszczaka wypowiedziane do jednego z aktorów wielkiego widowiska toruńskiego, będącego pułkownikiem: „towarzyszu generale trzeba będzie posiedzieć". Oficerowi UB czy SB, któremu nie powiodłaby się nielegalna akcja, z góry wliczano w sprawę taką możliwość. Odsiadując więzienie dalej był na służbie, jak np. w przypadku zamieszanego w organizację zabójstwa Żydów w Kielcach w 1946 r. mjr/płk Władysława Spychają vel Sobczyńskiego. Pobyt w więzieniu zaliczono mu do stażu służbowego i do emerytury. Wypowiedź ta miała miejsce w czasie tłumnego spotkania w wieży ko- ścioła św. Anny „U Katyniaków", gdzie Wende zjawił się początkowo jako obserwator. Jednak w 2001 r. w wypowiedzi dla jednej z gazet wycofał 14
się, stwierdzając, że było tak jak wykazał proces. Teraz już nie żyje. Ktoś dobrze poinformowany, kogo tożsamości jeszcze nie można zdradzić, powiedział; „Wende zabrał do grobu tajemnicę śmierci ks. Jerzego". Gdyby dwaj sanitariusze Michał Wysocki i Jacek Szyzdek nie przyznali się do winy, ich proces nie udałby się i nie obciążono by ich winą za śmierć Grzegorza Przemyka. Wjeszcze większej mierze powodzenie pro- cesu toruńskiego i późniejszego generałów w Warszawie, było zależne od absolutnego posłuszeństwa Piotrowskiego i innych, nawet w tym, że przyznał się on do największej hańby dla pracownika tajnych służb — nieposłuszeństwa. W oskarżeniu Piotrowskiego i jego ludzi mamy do czynienia z podwójną przewrotnością. Wydano mu rozkaz, który on chciał spełnić z całą dokładnością, a zarzuca mu się niesubordynację. Identyczny propagandowy model przyjęto już w sprawie tzw. pogromu kieleckiego, gdzie jeśli sądzono winnych z UB i wojska, to pod pretekstem, że nie dopełnili obowiązków, a w rzeczywistości gorliwie i precyzyjnie je wypełnili. Owa perfidia wobec swoich ludzi nie może wywoływać ich buntu, sprzeciwu, gdyż równała by się ona wydaniu na siebie wyroku śmierci. W kontekście szalejących w stanie wojennym (i tzw. powojennym) sądów skazujących niewinnych ludzi Piotrowski i inni, zaliczają się do tych, których sądy potraktowały jak swoich, z wyrozumieniem dla faktu, że zbrodni musieli dokonać. Absurd polega na tym, że opierając się na informacjach z procesu można się dziwić czy oburzyć, że nie skazano ich wszystkich — trzech czy czterech, na kary śmierci. Jeśli jednak ktoś zna sprawę i wie ile osób uniknęło sądu i kary, do jakiego stopnia była to zbrodnia zespołowa, urzędnicza, zza biurka, systemowa, jego nienawiść do Piotrowskiego maleje. Instynktowne u chrześcijanina wybaczenie wskazuje właściwą drogę. Nie dysponujemy wewnętrzną oceną resortu SB-MSW i KGB z wykonania akcji przeciw ks. Jerzemu. Nie można wykluczyć, że wypadła ona niepomyślnie dla Piotrowskiego i jego rosyjskich kolegów. Mogli być postawieni przed wewnętrznym sądem KGB-SB i skazani na więzienie. Sądy te, całkowicie tajne, kapturowe, stanowiły dodatkowy czynnik zapewniający lojalność pracowników tajnych służb. Podobno —jak podano mi wjednym ze źródeł — były niezawisłe od szefów SB i ministrów, 15
ale sądziły surowiej niż oni by sądzili. Sądy wewnętrzne — więcej wiadomo o tych, które przeprowadzono do 1956 r. — skazywały nawet na śmierć za nielojalność wobec resortu. Rezun vel Suworow pisze nawet o „wewnętrznym prawie". „Wewnętrzne sądy" zapoczątkowane zostały przez areszty, jakie nakładali dowódcy czy sądy wojskowe na nieposłusznych czy tchórzliwych żołnierzy i przeszły z armii carskiej do Armii Czerwonej, a stamtąd do CzeKi i GPU, policji zmilitaryzowanych o silnych elementach podporządkowania i samych podporządkowanych wewnętrznemu terrorowi. Możliwe, że proces wewnętrzny, w którym policjanci sądzą policjantów, poprzedził tak zwany proces toruński co wpłynęło na niezwykłe wręcz przystosowanie się Piotrowskiego do tez kierownictwa PZPR w sprawie ks. Jerzego. Być może Piotrowski był oskarżony o nieudolne przeprowadzenie operacji, może nadmierną chęć wykazania się w działaniu przeciw ks. Jerzemu i stania się bohaterem tajnych służb, zamiast osiągnięcia właściwego celu. Na to, że porywacze ks. Jerzego mogli być zdyskwalifikowani, wskazuje oczywisty błąd popełniony na samym początku operacji — straszliwy cios jaki zadano księdzu Jerzemu — co potwierdza Chrostowski i Pękala. Taktyka porywaczy zawiodła od pierwszej chwili, gdy zbyt łatwo uwierzyli, że osiągną sukces, a potem nie zatrzymali się w punkcie krytycznym i pogodzili się z porażką i z tym, że ks. Jerzy „nie będzie do odzyskania". W 1996 r. opublikowałem pierwodruk tej książki. Był on raczej jej szkieletem, ideogramem, zarysem moich badań. Większość leża-łajeszcze przede mną, ale zdecydowałem się na druk, by jak najszybciej sprostować to, co ogłaszano, choć bez wdawania się w polemiki a tylko przedstawiając luki, bezsens i niewiarygodność wielu domniemanych ustaleń. Upłynęło siedem lat, w których nastąpiły nowe wydarzenia, ukazały się nowe publikacje prasowe i książkowe aja otrzymałem nowe informacje, których nie znałem w chwili ukazania się pierwodruku. UB-SB i informacja wojskowa miały utrudnione zadanie wobec Kościoła katolickiego — o absurdzie — z powodu znacznego dystansu między ofiarami a prześladowcami i wzajemnego niezrozumienia. Kluczem do zrozumienia dramatu Kościoła katolickiego w Polsce jest tragedia cerkwi prawosławnej. Została zniszczona, choć, a może dla 16
tego, że gotowa była do współpracy, dla dobra imperium. Hierarchia prawosławna była lepiej przygotowana do wytępienia i zniszczenia częs'ci cerkwi, traktując państwo sowieckie jako swojego zwierzchnika, przenosząc na Lenina i Stalina uprawnienia carów, wchodząc tym samym na ścieżkę samozagłady. Cerkiew prawosławna uważała cara Wszechrosji za głowę Kościoła. Toteż bolszewikom łatwo było postawić na miejsce carów Lenina, a potem Stalina. Część dostojników cerkiewnych była gotowa to zaakceptować. Jednak oni komunistom nie byli potrzebni, więc większość z nich zgładzono. Lenin i Stalin niejako samoczynnie weszli na miejsce carów, z tym, że religia była już inna. Lenin i Stalin byli przywódcami sekty komunistów w Rosji i na świecie, ale — czego nie było dotąd, byli bożkami religii, którą stworzyli. Bóstwo żywe, to wydawało się Rosjanom komunistom bardzo atrakcyjne. Można było bóstwo obejrzeć, modlić się do niego, składać mu hołd, a co najważniejsze, wykonywać jego rozkazy. Rosjanie współcześni nie unikając krytyki Stalina, raczej przedstawiają konieczności wobec których stanął — i tu trzeba przyznać im rację — bowiem utrzymanie nielegalnej władzy możliwe było tylko poprzez mordowanie potencjalnych do niej pretendentów, a z kolei istnienie socjalizmu realnego uwarunkowane było zniszczeniem absolutnym — fizycznym — najmniejszych odchyleń od linii. W przeciwnym wypadku ZSRR rozpadłaby się już w latach '20. Ale dzisiejsi analitycy: Wladislaw Zubok i Konstantin Pleszakow („Zimna wojna zza kulis Kremla. Od Stalina do Chruszczowa", Warszawa 1999 r., str. 270) samodeizację przypisują tylko Mao Tse Tungowi vel Mao Dze-Dung: „Mao myślał, że jest bogiem". Religijni marksiści rosyjscy nigdy nie przyznawali i nie przyznają, że Lenin czy Stalin uważali się za bogów. Ich krytycy przyznają najwyżej, że dążyli do tego, żeby za takich ich uważano. W Chinach bowiem w samo-ubóstwianiu łatwiej było się posunąć dalej niż w Rosji, w której niedawno jeszcze panowało chrześcijaństwo. Ostatecznie chwałę Mao Tse Tunga ułatwił manewr Chruszczowa, Malenkowa, Mikojana i oczywiście Berii, by dla umocnienia swojej władzy strącić Stalina z ołtarza. Byli więc Lenin i Stalin jednocześnie bożkami, szamanami rewolucji, kapłanami, którzy jak czarownicy walili w bęben i ostrzegali przed 17
złymi duchami demokracji parlamentarnej i kapitalizmu. Nie bez słuszności system łączenia stanowiska głowy państwa i głowy kościoła nazwano cezeropapizmem. Szczególne splecenie występuje w przypadku ZSRR, gdzie głową państwa były osoby czynnie zwalczające religię: Stalin, Breżniew czy Andropow, przyjmując rolę antypapieża, o ile nie Antychrysta. Współpracę duchowieństwa prawosławnego z Ochraną, a potem z komunistycznymi tajnymi policjami politycznymi uważano za oczywistość. Nawet za czasów caratu władze państwowe Rosji były zazdrosne o wpływy Cerkwi prawosławnej i kontrolowały ją poprzez sieć agentów. Według niektórych badaczy życia Józefa Stalina-Dżugaszwili, był on takim agentem w czasie nauki w seminarium duchownym w Tyflisie (Tibilisi), a potem kazano mu wystąpić i przerzucono do ruchu komunistycznego. Cerkiew w systemie socjalizmu realnego w ZSRR zmieniła się z nabożnej instytucji w wydział tajnych służb. Zaczęły znikać homilie i kazania. Popi bali się, gdyż tu słowa pochodziły od nich samych i narażały ich na śmierć, obóz koncentracyjny lub zesłanie. Samo pojawianie się w cerkwi było groźne. Kapłani mogli donieść na wiernych. Upadek autorytetu Cerkwi prawosławnej w Rosji wynika nie tyle z obalenia prawd wiary, ile podporządkowania kapłanów tajnej policji politycznej. Było to dodatkową korzyścią dla komunistów: wierni widzieli na własne oczy, ile warta jest religia. Popi nie bywali w komitetach partii. Kontaktowali się wyłącznie z tajną policją polityczną. W korespondencji między Berią a Stalinem, nie używa się nawet pseudonimów, ale nazwisk i pełnionych w tym Kościele stanowisk. Jak bardzo sytuacja Kościoła prawosławnego, ongiś dumy Rosji, była beznadziejna, może świadczyć fakt, że w okresie tzw. odwilży Chruszczow jeszcze zaostrzył prześladowania. Wszystko to było wzorem dla tajnych służb PRL i stanowiło tragiczne ostrzeżenie dla katolików polskich. Dopiero w księdze Christophera Andrew i Wasilija Mitrochina „Archiwum Mitrochina" ujawniło stwierdzenie ostatniego zastępcy przewodniczącego KGB Anatolija Olejnikowa, że: „współpracy z KGB odmawiało od 15 do 20% duchownych Kościoła prawosławnego, do których się zwracano". „W Kościele prawosławnym najbardziej skompromitowanym współpracą z KGB elementem byłajego hierarchia—stwierdzają autorzy—nie 18
mogło być inaczej, skoro osoba duchowna, która odmówiła współpracy, miała zamkniętą drogę do awansu". Nic też dziwnego, że już w 1917 roku duchownych określano na podobieństwo uczonych zwanych „pracownikami nauki" — „pracownikami religijnymi". W latach '20 powstała z kolei inna kategoria, że tak to określę, ustosunkowania się do religii, to „zawodowi antyreligijnicy". Lista patriarchów i metropolitów będących konfidentami jest długa. Natomiast listy męczenników są niekompletne. Wszystko to jednak dalej tam trwa. Gdy w 1965 r. ojciec Glebjakunin mianowanemu jeszcze przez Stalina patriarsze Aleksemu wytknął zdradę Cerkwi, został pozbawiony godności kapłańskiej. Przywrócony, w okresie tzw. pieriestroiki i wybrany w 1990 r. do Zgromadzenia Deputowanych, ujawnił materiały o współpracy Patriarchatu Moskiewskiego z KGB — został powtórnie pozbawiony święceń. (A. Zambrowski, Agentura w sutannach, „Tygodnik Solidarność", 7 marca 1997 r.). Ludzie Cerkwi prawosławnej nawet dziś nie rozumieją, że zawdzięczają swoje odrodzenie Janowi Pawłowi II. Gdy podbito kraje Europy wschodniej, zetknięto się z innym rodzajem religijności, nie utożsamiającym się z władcą, a co dopiero z władcą obcego państwa, które narzuciło swoją wolę zniewolonym. Lokalnych bóstw Stalin obawiał się powoływać, nauczony nieposłuszeństwem przywódcy Jugosławii Józefa Broz-Tito. Społeczeństwo polskie w czasach pierwszych rozbiorów i pierwszej niewoli miało już doświadczenie w odrzucaniu prawosławia. Dlatego też Polska nabrała znaczenia nie tylko ze względu na swą liczebność i położenie geostrategiczne, ale także tradycje tego kraju w oporze przeciw okupantowi który od dawna chciał też narzucić swoją religię. Jak podaje ojciec Roman Dzwonkowski SAC („Kościół katolicki w ZSRR 1917-39. Zarys historii", Lublin 1997) odstępstwo od wiary i kapłaństwa przez księży katolickich było mniej dotkliwe dla Kościoła niż to, co się zdarzyło w Cerkwi prawosławnej, gdzie apostazją została dotknięta bardzo duża liczba duchownych. Wiele ważniejszym celem było werbowanie księży katolickich oraz duchownych innych wyznań i wszel- kich stopni, a także wyróżniających się pobożnością wiernych na tajnych 19
agentów GPU. Już w 1922 r. został przyjęty plan utworzenia sieci tajnych agentów we wszystkich Kościołach. W GPU istniała specjalna komórka, której zadaniem było zmuszanie księży za pomocą wszelkiego rodzaju dostępnych tajnej policji metod do współpracy. Stosowano szantaż, presję fizyczną i psychiczną, obietnicę pozostawienia na stanowisku, zagrożenie anonimową śmiercią (w takim przypadku znaleziono by w odległym miejscu nierozpoznane ciało a ofiara nie byłaby wliczona w cierpienia Kościoła — przyp. KK), uwięzienie, zesłanie do obozu koncentracyjnego kapłana, ale także jego najbliższej rodziny. Na tę groźbę najbardziej byli wystawieni kapłani cerkwi prawosławnej, na ogół mający żonę i dzieci, niż pozostający w celibacie księża katoliccy. W lutym 1930 roku GPU zażądało od księży podpisania deklaracji 0 współpracy. Tekst jej był następujący: ,Ja... zobowiązuję się do przekazywania GPU tego rodzaju informacji, jakie będą ode mnie wymagane 1 do zachowania tajemnicy pod karą według prawa wojennego". Tym, którzy odmawiali, dawano osiem dni do namysłu. Nie wiadomo — stwierdza o. Dzwonkowski —jak duży procent księży uległ zastraszeniu i sterroryzowaniu, lecz wiadomo, że pewna część deklarację podpisała. Niektórzy bezzwłocznie wyjawiali ten fakt swoim przełożonym nie tracąc ich zaufania. Autor książki podaje przykłady takiego powiadomienia. Ci, którzy zobowiązania współpracy nie wypełnili, byli aresztowani, skazywani a niekiedy rozstrzeliwani. Formą samoobrony było danie współkapła-nom do zrozumienia o podpisaniu deklaracji o współpracy. Zdarzały się wypadki jawnego wycofania się ze współpracy jak w przypadku biskupa diecezji Kiras Tiraspolskiej, który pod wpływem szantażu podpisał zobowiązanie a wycofał się z niego, pisząc o tym bezpośrednio do Ogólnoro-syjskiego Komitetu Wykonawczego w Moskwie, wiosną 1930 roku. Aresz- towany, a później skazany na późniejszym o pięć lat procesie księży i sióstr zakonnych w Woroneżu, stwierdził, że swoje zeznania podczas prowadzącego śledztwa pisał pod dyktando oficera śledczego. Zauważmy, że w analizowanej przez nas sprawie kumulują się dwa późniejsze działania komunistycznych tajnych służb: terror przeciw ks. Jerzemu Popiełuszce i dyktowanie zeznań kpt. Grzegorzowi Piotrowskie- mu. Nie udało się — czy uznano to za niecelowe — kolejne postawienie 20
księdza Jerzego przed sądem, ale nieuchronnym prawem rozwoju wydarzeń w socjalizmie realnym pod sądem znalazł się, choć formalnie z innego powodu Grzegorz Piotrowski, który poniósł klęskę, jako oficer SB usiłujący podporządkować sobie ks. Jerzego. Następną fazą, w której kształtowała się metoda walki z Kościołem katolickim był okres okupacji sowieckiej wschodnich ziem Polski, włączonych do ZSRR — w okresie od 17 września 1939 r. do 22 czerwca 1941 roku. Część archiwów NKWD znalazła się w rękach niemieckich, ale do dziś, o ile wiadomo autorowi tej książki, nie została przebadana. Niemcy wywozili archiwa sowieckie do Rzeszy z równą gorliwością jak czynili to potem Rosjanie wywożąc do ZSRR archiwa nazistów. Jest prawdopodobne, że część archiwów radzieckich przejęta przez Niemców została odnaleziona w Niemczech przez Armię Czerwoną i powróciła do ZSRR. Prawosławie znajdowało się w sytuacji dwuznacznej i podwójnie tragicznej — było religią panującą i prześladowanąjednocześnie. Komuniści nie uznali prawosławia za religię państwową, choć w latach wojny 1941-45 z wyznań chrześcijańskich uznawali tylko prawosławie, w ciężkim położeniu licząc na jego pomoc, inne religie delegalizując, niszcząc i krwawo prześladując. Jeżeli utrzymywali niektóre parafie, to po to, by wykorzystać współpracę duchownych z tajnymi policjami komunistycznymi wcale tego już nie kryjąc, by do końca zniszczyć autorytet tej religii. Stalin i jego następcy oczekiwali, że w krajach podbitych po 1944 r. katolicyzm uda się zmusić do przyjęcia podobnej linii. Ateizm sowiecki był nieprawym dzieckiem prawosławia i żydowskiej filozofii lewicowej. Zwraca uwagę fakt, że żaden z twórców marksizmu-leninizmu-stali-nizmu nie był dzieckiem urodzonym w rodzinie katolickiej. Byli tu Żydzi, protestanci, prawosławni, byli buddyści. Większość sowieckich Żydów z entuzjazmem porzuciło swoją wiarę. Następne pokolenia teoretyków przemocy komunistycznej wywodziły się już ze sfer lewicy antyreligijnej, komunistycznej. Wyszkolono ich jednak wadliwie. Tajne służby sowieckie każąc wykonać w Polsce dyrektywę, wypróbowaną na Cerkwii, popełnili błąd wynikający ze schematyzmu, w dodatku w ZSRR do 1941 r. stosowano bardziej gwałtowne i brutalne metody 21
wobec duchowieństwa katolickiego i wiernych, niż wobec prawosławia. Każdy etap prześladowań i męczeństwa ks. Jerzego ma swój odpowiednik w działaniach tajnych służb sowieckich na przestrzeni półwiecza. Zestaw oskarżeń i realizacja gier operacyjnych była wypróbowana w Rosji sowieckiej. Modelowe przećwiczenia operacyjne możemy odczytać w biogramach prześladowanych księży katolickich w ZSRR. Chociaż każdej ze zbrodni na księżach w latach 1976-91 w Polsce dokonano według innego schematu po to, by trudniej dojść ich wspólnego źródła, jednak w wypadku ks. Jerzego potwierdza się teza, że każda zbrodnia sowieckich służb specjalnych była wypróbowaniem skuteczności pewnej metody i dodawano do niej ocenę błędów, które należałoby wyeliminować w następnym jej wykorzystaniu, była archiwizowana i wchodziła do skarbca osiągnięć. Marksizm-leninizm ogłosił szereg określeń upozorowanych na naukowe, będących hasłami politycznymi, określając wedle swoich potrzeb różne ustroje, w tym zbudowany przez leninistów. W sowietologii brakuje innych niż tradycyjne określeń komunizmu. Socjalizm realny jest pierwszą w historii formacją polityczną, w której lumpenproletariat, san-kiuloci — „ludzie bez spodni", zdobył trwałą władzę nad całością społe- czeństwa. Była to też pierwsza władza, jeszcze bardziej zakonspirowana i spiskująca przeciw własnym poddanym, obywatelom, niż jakakolwiek organizacja wywrotowa. Tajność, niejawność władzy była zalegalizowana nielegalnymi prawami. Grupa przestępców, zabójców, szpiegów i opłacanych prowokatorów (Lenin), znajdująca się w drastycznej mniejszości wobec większości społeczeństwa, stosując kryminalne metody, zdobyła władzę i przetworzyła społeczeństwo na swoje podobieństwo. Socjalizm realny był dyktaturą lumpenproletariatu. Pozornie, w czasach przewrotu bolszewickiego czy zdobycia wschodniej Europy przez ZSSR, każdy mógł znaleźć się we władzach nieobieralnych, w których autorytet zależał od stopnia przemocy jakiej gotów był użyć dany osobnik. Partie marksistowskie starały się o sojusz ze światem przestępczym i przeciągnięcie w swoje szeregi przestępców. Agitowano ich w więzieniach, przejmowano bandy rabunkowe (1917-21 oraz 1943-45) prze-mianowując ich na partyzantów komunistycznych. Władza ta narodziła 22
się w więzieniu i potrafiła, a także musiała posługiwać się strachem, dyscypliną, więzieniem, obozem koncentracyjnym i zbrodnią, jako środkami rządzenia. Wydoskonalano zbrodnię z urzędu, urzędniczą, seryjną, przemysłową. Dlatego socjalizm realny możemy nazwać demokracją policyjną, bo tylko tajna policja cieszyła się w tych krajach wolnością, choć też ograniczoną, ale taka im odpowiadała. Historia Niemiec nazistowskich czy Rosji sowieckiej jest przede wszystkim historią ich tajnych służb, policji, sił paramilitarnych. Potrzebna jest osobna dyscyplina historyczna i politologiczna — policjologia. Aparat partyjny i policyjny, który był wewnętrzną partią, w partii wymieniał się początkowo prawie wyłącznie drogą morderstw. Wykonywanie rozkazów wiązało się nie z ochroną obywateli, ale ściganiem ofiar, osób skrzywdzonych. Ogniwa policji, a także partii były zakonspirowane, jak gdyby nie znajdowały się one u władzy a działały w podbitym kraju wobec wrogiej ludności, nawet gdy ona nie stawiała oporu. Jedyny element demokratyczny w partii komunistycznej — to był wpływ aparatu przede wszystkim aktywu tajnych służb na Biuro i Sekretariat KC i komitety wojewódzkie. Szefowie służby bezpieczeństwa będąc członkami ścisłego kierownictwa partyjnego wwojewództwach, a funkcjonariusze SB, MO i innych służb będących członkami komitetów wojewódzkich PPR i PZPR wpływali przez głosowanie na decyzje dotyczące taktyki PPR i PZPR. Strategię ustalała Moskwa w porozumieniu z Warszawą. Jednak na kogo głosować w demokracji policyjnej — mieli oni podane przez zwierzchników. Delegaci z UB i SB, MO na zjazdy i plena nie mieli większości, ale ich głosy liczyły się po wielokroć i więcej znaczyły niż głosy pracowników aparatu partyjnego, którzy choćby formalnie byli zatrudniani przez zebrania plenarne. Wymieniani, podczas gdy kadra tajnych służb była de facto niezmienna. Kult tajnych służb był też częściowo tajny. Ich przedstawiciele rzadko odwiedzali szkoły i przedszkola z prelekcjami. Był to kult wewnętrzny, sam sobą napełniony, sobie cześć oddający. W wielu wypadkach wzorowano się na organizacji klasztorów. Wstąpienie do tych służb było nieodwracalne i nieodwołalne. Potężne lobby emerytów i rencistów — często ludzi w wieku około 30 lat, ochotniczych policjantów politycznych (w PRL 23
tzw. ORMO) oraz agentów utajonych (na podwójnych etatach), oraz tajnych współpracowników wzajemnie się kontrolujący, tworzyło państwowość nieznaną dotąd w dziejach, suwerenną w ramach niesuweren-nego państwa komunistycznego, z własnymi przedszkolami, hotelami, restauracjami, systemem lecznictwa, zaopatrzenia w żywność i odzież, domami wypoczynkowymi, osobnymi dzielnicami mieszkaniowymi, nawet ogródkami działkowymi. Zawód pracownika resortu zaczął być dziedziczny, z dziadka przechodził na ojca, z ojca na syna. Zawierano małżeństwa w obrębie tego policyjnego getta. Dla Piotrowskiego ojczyzną nie była Polska, ani nawet Polska Rzeczpospolita Ludowa, a tajne służby. Jego ojcem był resort, matką służba. Służba była sposobem życia. Funkcjonariusz znał większość prawdziwych informacji, utajonych przed społeczeństwem, ale odbierał je jedynie jako sygnały alarmowe o niebezpieczeństwie, zagrażającym resortowi i jemu osobiście. System zła i dobra wyglądał następująco: co dobre dla resortu, dobre dla mnie, co złe dla resortu jest złem rzeczywistym, samym w sobie. Rasizm w klasycznym, antropologicznym rozumieniu w socjalizmie występował raz po raz na rozkaz władz zwierzchnich (np. antysemityzm), jednak równolegle objawił się jego nowy typ: rasizm socjologiczny. Nie kolor skóry, narodowość czy rejon zamieszkania, ale pochodzenie socjalne, poglądy, a nawet wykonywany zawód powodowały, że taką osobę uznawano za nie-człowieka i stawiano niżej niż policyjnego psa. Automatyzm rasizmu socjologicznego działał identycznie jak antropologicznego. Osoby mające niewłaściwe pochodzenie były szantażowane tym, że okazano im łaskę pozwalając im żyć, a nawet być przyjętym do kadr wojska i policji i tam były elementem najposłuszniejszym. Osobom o pochodzeniu chłopskim, plebejskim i lumpenproletariackim przypominano, że byli niczym, że wyciągnięto ich ze wsi i dzielnic nędzy. Osobliwe podejście do stanu kapłańskiego i służby w tajnej policji przejawia Józef W. rozmówca z książki Barbary Stanisławczyk stworzonej przy współudziale Dariusza Wilczaka, „Pajęczyna" (Warszawa 1992, s. 46-48). „...Były dwie szybkie drogi by wydostać się z (...) chłopskiego dołka: przez SB i stan kapłański. Dla mnie nie ma różnicy między tą pierwszą a drugą służbą. Służy się tylko innemu bogu". 24
To cenne stwierdzenie naprowadza nas na parasatanistyczny wątek kapłaństwa tajnej policji, także na ubóstwienie przez nią pogańskiego bóstwa, także troistego: firmy (resortu), partii (PZPR) i ZSRR. Służbiści UB-SB składali śluby całego życia, ponieważ z tej służby nie można było — i do dziś nie można — odejść.*1 W socjalizmie realnym antyreligijna ideologia była w większym stopniu kształtowana przez tajne policje polityczne ZSRR niż nazizm przez Gestapo, SS i Sicherheistdienst. Te służby doradzały pewne rozwiązania Himmlerowi, przy czym nienawiść do religii stała na drugim miejscu po nienawiści rasowej. Kościół katolicki był znienawidzony przez marksistów-leninistów dlatego także, że postrzegając go tylko jako konkurencyjny aparat, widzieli nienawistną przewagę nad sobą, nawet w sile fizycznej, w chwilach gdy wierni stawali np. w obronie Krzyża. Funkcjonariusze służb specjalnych byli innowiercami: wierzyli głęboko w tezy materializmu dialektycznego i historycznego, uważali się za misjonarzy nowej wiary, która musi wytrzebić przestarzałe, szkodliwe wierzenia (w Jedynego Boga). Komuniści nie tylko uczynili go religią państwa (cuius regio eius religio), ale nazywali go „naukowym, materialistycznym poglądem na świat", a religie „nienaukowym idealistycznym poglądem na świat". Filozofowie policji, myśliciele policyjni stworzyli strategię i taktykę tajnych policji komunistycznych, która (o ile można wyprowadzić ją z nielicznych dostępnych tajnych dokumentów), była odwróceniem słynnej formuły Clausa Clausevitza: czas pokoju to wojna toczona odmiennymi środkami. Rodzaj permanentnej wojny (jak permanentna rewolucja Trockiego) przeciw wrogom zewnętrznym i wewnętrznym, z położeniem głównego nacisku na drugiego wroga, czyli własne społeczeństwo. Jeśli jest mowa o podobieństwach (tzw. bliźniaczych) między Gestapo a tajnymi służbami sowieckimi, różnica między nimi jest taka, że podczas gdy Gestapo nie miało nic prawie do roboty w swoim kraju, nastawione zostało na sterroryzowanie podbitych krajów, to komunistyczne *] Por. wypowiedź Wiktora Suworowa vel Riezuna dla dziennika „Rzeczpospolita" z dn. 5-6 lipca 2003 r.: „Nie ma byłych oficerów KGB, wszyscy pozostajemy nimi na cale życie". 25