LAWRENCE BLOCK
POKORNY W£AMYWACZ
(Prze³o¿y³a: Anna Gren)
Zysk i s-ka
2003
Rozdzia³ I
Kilka minut po dziewi¹tej zarzuci³em na ramiê torbê na zakupy z domu towarowego
Bloomingdale i wyszed³em z budynku równoczeœnie z blondynem o koñskiej twarzy.
Mê¿czyzna wygl¹da³ jak s³awny model. Niós³ neseser, którego najwyraŸniej rzadko
u¿ywa³. Mia³ na sobie lekki p³aszcz w szkock¹ kratê, a jego w³osy, nieco d³u¿sze
ni¿ moje, by³y starannie przyciête.
- Znowu siê spotykamy - powiedzia³em. Oczywiœcie by³o to bezczelne k³amstwo. -
Kolejny dzieñ z g³owy.
Blondyn uœmiechn¹³ siê, tak jakby naprawdê chcia³ uwierzyæ, ¿e jesteœmy
s¹siadami, którzy zamieniaj¹ ze sob¹ czasem parê s³ów.
- Mamy ch³odny wieczór - rzuci³.
Przyzna³em mu racjê. Zgodzi³bym siê chêtnie z ka¿d¹ jego uwag¹. Blondyn by³
niezwykle elegancki i zmierza³ na zachód w kierunku Szeœædziesi¹tej Siódmej
Ulicy. W³aœnie dlatego móg³ mi siê przydaæ. Nie mia³em zamiaru zaprzyjaŸniaæ siê
z nim ani umawiaæ na grê w pi³kê rêczn¹. Nie chcia³em znaæ nazwiska jego
fryzjera i nie zamierza³em prosiæ go o przepis na kruche ciasto. Mia³em
nadziejê, ¿e blondyn pomo¿e mi przejœæ obok portiera.
Portier sta³ przed siedmiopiêtrowym budynkiem z ceg³y kilkanaœcie metrów dalej.
Przez ostatnie pó³ godziny tkwi³ tam bez ruchu niczym pos¹g. Obserwowa³em go
trzydzieœci minut w nadziei, ¿e siê ruszy, ale nie zrobi³ tego. Nie pozostawa³o
mi wiêc nic innego jak przejœæ obok niego. Wbrew pozorom by³o to wykonalne i z
pewnoœci¹ ³atwiejsze ni¿ inne rozwi¹zania, które bra³em przedtem pod uwagê -
takie jak wejœcie do s¹siedniego budynku, skok na drabinê przeciwpo¿arow¹ i
wspinanie siê po stalowych kratach piwnicy albo pierwszego piêtra. Wszystko to
by³o mo¿liwe, ale co z tego? Najlepsza jest metoda Euklidesa w ca³ej swojej
prostocie: najkrótsza droga do budynku wiedzie przez drzwi frontowe.
Liczy³em na to, ¿e wysoki blondyn mieszka w budynku. Zamierza³em wejœæ z nim do
holu, by, kontynuuj¹c rozmowê, wsi¹œæ do windy. Wszystko jednak potoczy³o siê
inaczej. Po chwili sta³o siê jasne, ¿e mê¿czyzna pod¹¿a uparcie w kierunku
wschodnim i nie zamierza zboczyæ z trasy.
- Skrêcam tutaj - poinformowa³em go. - Mam nadziejê, ¿e siê panu powiod¹
interesy w Connecticut.
Musia³ siê zdziwiæ, poniewa¿ nie rozmawialiœmy o interesach w Connecticut, ale
byæ mo¿e pomyœla³, ¿e z kimœ go pomyli³em. Nie mia³o to zreszt¹ ¿adnego
znaczenia. Nieznajomy szed³ dalej w kierunku Mekki, a ja skrêci³em w prawo (w
stronê Brazylii). Przechodz¹c obok portiera, skin¹³em lekko g³ow¹. Nastêpnie
uœmiechn¹³em siê do siwej staruszki, która mia³a wiêcej ni¿ jeden podbródek, i
powiedzia³em przymilnie: „Dzieñ dobry”. Kiedy jej terier k³apn¹³ zêbami obok
mojej ³ydki, cmokn¹³em cicho i skierowa³em siê w stronê windy.
Wjecha³em na czwarte piêtro, rozejrza³em siê trochê, potem zszed³em na trzecie.
Robiê to prawie zawsze, ale nie umia³bym powiedzieæ dlaczego. Wydaje mi siê, ¿e
widzia³em kiedyœ scenê z filmu, w której bohater zachowa³ siê w³aœnie w ten
sposób. Musia³o to zrobiæ na mnie wra¿enie. Schodzenie po schodach jest strat¹
czasu - szczególnie jeœli ma siê do dyspozycji windê samoobs³ugow¹. £atwo dziêki
temu zapamiêtaæ, gdzie s¹ schody - mo¿na tê wiedzê wykorzystaæ póŸniej w
sytuacji awaryjnej. Wychodzê jednak z za³o¿enia, ¿e cz³owiek taki jak ja
powinien umieæ znaleŸæ schody bez biegania po nich.
Mieszkanie numer 311, którego szuka³em, znajdowa³o siê od frontu budynku, na
trzecim piêtrze. Sta³em chwilê przed drzwiami, uwa¿nie nas³uchuj¹c. W koñcu
nacisn¹³em dzwonek, trzymaj¹c na nim palec d³u¿sz¹ chwilê. Potem odczeka³em
trzydzieœci sekund i nacisn¹³em go znowu.
Wierzcie mi - to nie jest strata czasu. Publiczne instytucje z piêædziesiêciu
stanów dostarczaj¹ ¿ywnoœæ tym wszystkim, którzy zaniedbali ten drobny szczegó³.
Samo naciœniêcie nie wystarczy. Parê lat temu zadzwoni³em do drzwi mieszkania
uroczej pary o nazwisku Sandoval przy Park Avenue, wciska³em go, a¿ rozbola³
mnie palec, i wyl¹dowa³em w wiêzieniu bez przekroczenia pola „start”. Dzwonek
nie dzia³a³. Kiedy wszed³em, pañstwo Sandoval pa³aszowali angielskie bu³eczki w
k¹ciku kuchennym. W ten sposób Bernard G. Rhodenbarr wyl¹dowa³ w ma³ym pokoiku z
okratowanymi oknami.
Tym razem dzwonek dzia³a³. Kiedy nacisn¹³em go po raz drugi i nadal nie by³o
reakcji, rozchyli³em swój lekki p³aszcz - zesz³oroczny krzyk mody w kolorze
oliwkowym bez szkockiej kraty - i wyci¹gn¹³em z kieszeni spodni futera³ ze
œwiñskiej skóry. W œrodku znajdowa³y siê ró¿nego rodzaju wytrychy i kilka innych
u¿ytecznych drobiazgów z niemieckiej stali. Otworzy³em futera³, zapuka³em w
drzwi, na szczêœcie, i zabra³em siê do pracy.
Zabawne. Im bardziej luksusowy jest budynek, im bogatsi lokatorzy i czujniejszy
portier, tym ³atwiej w³amaæ siê do mieszkania. Ludzie, którzy mieszkaj¹ w
dzielnicy Hell’s Kitchen, instaluj¹ pó³ tuzina zamków w klamce i zamek policyjny
firmy Segal. Mieszkañcy domów czynszowych wychodz¹ z za³o¿enia, ¿e do ich drzwi
bêd¹ siê dobijaæ najgorsi degeneraci i osi³ki, dla których wy³amanie zamka
sprê¿ynowego to pestka, wiêc robi¹ wszystko, ¿eby siê zabezpieczyæ. Natomiast,
jeœli budynek samym swoim wygl¹dem odstrasza w³amywaczy, wiêkszoœæ lokatorów
godzi siê na zabezpieczenia zainstalowane przez w³aœciciela.
W tym przypadku w³aœciciel budynku zainstalowa³ zamek firmy Rabson. To bardzo
porz¹dne zabezpieczenie, ale potrafiê sobie z nim poradziæ.
Zajê³o mi to oko³o minuty. Minuta mo¿e byæ d³uga albo krótka, wa¿na albo bez
znaczenia. Ale szeœædziesi¹t sekund wydaje siê ci¹gn¹æ w nieskoñczonoœæ, kiedy
próbujesz siê w³amaæ do mieszkania obcej osoby i wiesz, ¿e w ka¿dej chwili jakiœ
wœcibski s¹siad mo¿e pojawiæ siê na korytarzu i za¿¹daæ wyjaœnieñ.
Nikt nie otworzy³ s¹siednich drzwi i nikt nie wysiad³ z windy. Wykorzysta³em
swoje wypolerowane narzêdzia z hartowanej stali i zawiasy szczêknê³y. Kiedy
zamek ust¹pi³, wypuœci³em z p³uc powietrze, które trzyma³em przez d³u¿sz¹
chwilê, i wzi¹³em kolejny oddech. Potem przekrêci³em delikatnie wytrych i
otworzy³em zamek sprê¿ynowy. Po zamku w klamce by³a to bu³ka z mas³em i kiedy
mechanizm siê cofn¹³, poczu³em dreszcz podniecenia, który zawsze pojawia siê w
takiej sytuacji. Mo¿na to porównaæ z jazd¹ kolejk¹ w weso³ym miasteczku albo
triumfem seksualnym. Sami wybierzcie odpowiednie okreœlenie.
Przekrêci³em klamkê i ciê¿kie drzwi otworzy³y siê na pó³ cala. Czu³em, jak
pulsuje mi krew w ¿y³ach. Nigdy nie wiadomo, co ciê czeka po drugiej stronie.
Dlatego to zajêcie jest takie ekscytuj¹ce i jednoczeœnie przera¿aj¹ce. W owej
chwili zawsze mam tremê, chocia¿ otwiera³em zamki setki razy.
Pokój pogr¹¿ony by³ w mroku. Zamkn¹³em drzwi, przekrêci³em zamek w klamce,
wyj¹³em z kieszeni latarkê w kszta³cie d³ugopisu i rozejrza³em siê dooko³a.
¯aluzje by³y spuszczone. Dlatego panowa³a tu ca³kowita ciemnoœæ. Pomyœla³em, ¿e
gdybym zapali³ œwiat³o, mieszkañcy z s¹siedniego budynku nie zauwa¿yliby tego.
Byæ mo¿e okna mieszkania 311 przy Szeœædziesi¹tej Siódmej Ulicy wychodzi³y na
boczn¹ œcianê s¹siedniego budynku.
Kiedy zapali³em œwiat³o, rozb³ys³y ¿arówki w dwóch lampach sto³owych od
Tiffany’ego. Wygl¹dem przypomina³y reprodukcje, by³y ca³kiem ³adne. Zacz¹³em
chodziæ po pokoju, ch³on¹c jego atmosferê. Zawsze tak robiê.
Pokój by³ mi³y i przestronny. Móg³ mieæ powierzchniê oko³o piêtnastu na
dwadzieœcia piêæ stóp kwadratowych. Na wypolerowanej, dêbowej pod³odze le¿a³y
dwa orientalne dywany. Wiêkszy pochodzi³ z Chin, a drugi, le¿¹cy w rogu pokoju,
wygl¹da³ jak buchara - przynajmniej tak mi siê wydawa³o. Moja wiedza o takich
dywanach pozostawia wiele do ¿yczenia. Wiem o nich tak ma³o, poniewa¿ trudno je
ukraϾ.
Najpierw podszed³em do biurka. By³o to dziewiêtnastowieczne dêbowe biurko z
¿aluzj¹. Od razu zwróci³em na nie uwagê, poniewa¿ lubiê tego typu meble. Ponadto
mia³em zamiar przeszukaæ wszystkie jego szuflady i zakamarki. Takie polecenie
otrzyma³em od t³ustego mê¿czyzny o przebieg³ych oczach. Zamierza³em wykonaæ
zadanie jak najlepiej.
- Stoi tam du¿e, stare biurko - powiedzia³ grubas o czekoladowych oczach,
wpatruj¹c siê w punkt nad moim lewym ramieniem. - Chodzi o biurko z ¿aluzj¹.
- M¹dra nazwa - powiedzia³em.
Mê¿czyzna nie zwróci³ uwagi na moje s³owa.
- Zobaczysz je, jak tylko wejdziesz do pokoju. Wielki, stary mebel. W œrodku
znajduje siê pude³ko. - Rêkami pokaza³ mi jego wielkoœæ. - Mniej wiêcej takie.
Jak pude³ko na cygara. Mo¿e odrobinê wiêksze lub mniejsze. Zapamiêtaj, ¿e
przypomina pude³ko na cygara. Ma niebieski kolor.
- Niebieski...
- Jest pokryte niebiesk¹ skór¹. Wydaje mi siê, ¿e to drewno obite skór¹. Zreszt¹
- wszystko jedno. Zale¿y mi na zawartoœci.
- Co jest w œrodku?
- To bez znaczenia. - Spojrza³em na niego, zastanawiaj¹c siê, kto z nas mia³
odegraæ rolê Abbotta, a kto... Costella. Mê¿czyzna skrzywi³ siê. - Jeœli
przyniesiesz pude³ko, dostaniesz piêæ tysiêcy dolarów. To odpowiednie
wynagrodzenie za kilka minut pracy. Pude³ko jest zamkniête. Jego zawartoœci¹ siê
nie przejmuj.
- Rozumiem.
Grubas przeniós³ wzrok z mojego lewego ramienia na prawe. Przy okazji spojrza³
mi pogardliwie w oczy.
- S¹dzê, ¿e nie masz k³opotu z otwieraniem zamków.
- Jestem specem.
- Lepiej, ¿ebyœ nie otwiera³ pude³ka.
- Rozumiem.
- By³oby kiepsko, gdybyœ to zrobi³. Po prostu mi je przynieœ. Dostaniesz resztê
forsy i wszyscy bêd¹ zadowoleni.
- Hm... - westchn¹³em. - Chyba wiem, do czego zmierzasz.
- Co takiego?
- Grozisz mi - powiedzia³em. - To doœæ zaskakuj¹ce.
Jego oczy rozszerzy³y siê, ale tylko na chwilê.
- GroŸby? Nigdy w ¿yciu, dzieciaku. Jest wielka ró¿nica miêdzy rad¹ a groŸb¹.
Nie mia³em zamiaru ciê straszyæ.
- A ja nie mam zamiaru otwieraæ niebieskiego pude³ka ze skóry.
- Pokrytego skór¹.
- Zgadza siê.
- Ale to bez znaczenia.
- Jasne. Czy móg³byœ dok³adniej okreœliæ kolor pude³ka?
- Co takiego?
- Chodzi o ciemnoniebieski, jasnoniebieski, niebieski jak jajo drozda czy b³êkit
pruski. A mo¿e jest to b³êkit kobaltowy albo blady b³êkit?
- Co za ró¿nica?
- Nie chcia³bym ukraœæ niew³aœciwego pude³ka.
- O to siê nie martw, dzieciaku.
- Skoro tak mówisz...
- Po prostu przynieœ niebieskie, skórzane pude³ko. Ma byæ zamkniête.
- Jasne.
Po tej rozmowie zastanawia³em siê ca³ymi godzinami, czy otworzê pude³ko. Znam
siebie doœæ dobrze i wiem, ¿e ka¿dy zamek jest dla mnie pokus¹. Zakaz otwierania
jedynie wzmaga moj¹ ciekawoœæ.
Z drugiej strony, nie jestem ju¿ dzieckiem. Kiedy cz³owiek bawi siê w to, co ja,
powinien mieæ z biegiem czasu coraz lepsz¹ intuicjê. Nie mia³em ochoty otwieraæ
niebieskiego pude³ka, jeœli w ten sposób œci¹gn¹³bym na siebie nieszczêœcie.
Wiedzia³em, ¿e zanim podejmê decyzjê, muszê najpierw znaleŸæ pude³ko. W tym celu
najpierw nale¿a³o otworzyæ biurko. Jednak¿e zamierza³em siê do tego zabraæ
trochê póŸniej. Na pocz¹tek postanowi³em zbadaæ atmosferê pokoju.
Niektórzy w³amywacze przypominaj¹ niecierpliwych kochanków. Chc¹ zrobiæ to jak
najszybciej i wyjœæ. Inni zastanawiaj¹ siê nad stylem ¿ycia w³aœcicieli
okradanego mieszkania. Ogl¹daj¹ przedmioty i buduj¹ portret psychologiczny
ludzi, którzy tam mieszkaj¹. Ja robiê co innego. Kiedy jestem w obcym
mieszkaniu, wcielam siê we w³aœciciela.
Zatem najpierw wyobrazi³em sobie, ¿e apartament J. Francisa Flaxforda zamienia
siê w mieszkanie waszego oddanego Bernarda Grimesa Rhodenbarra. Rozsiad³em siê
wygodnie w wielkim ciemnozielonym skórzanym fotelu z porêczami, stopy opar³em na
otomanie tego samego koloru i wczu³em siê w now¹ rolê.
Omiot³em wzrokiem stare obrazy olejne w misternych, poz³acanych ramach. By³
wœród nich pejza¿ w stylu Turnera, choæ namalowa³ go z pewnoœci¹ mniej
uzdolniony artysta. Nad ma³ym kominkiem, w którym nie by³o ani garstki popio³u,
wisia³y w owalnych ramach stare portrety mê¿czyzny i kobiety, którzy mierzyli
siê wzrokiem. Czy byli to przodkowie Flaxforda? Raczej nie, ale mo¿e chcia³,
¿eby tak myœleli inni?
Wszystko jedno. Nazwa³em ich w myœlach swoimi przodkami i zacz¹³em tworzyæ
nieprawdopodobne historie na ich temat. Wyobrazi³em sobie, ¿e w kominku p³onie
ogieñ i ca³y pokój wype³nia miêkkie œwiat³o, a ja siedzê w fotelu z kieliszkiem
i ksi¹¿k¹. Byæ mo¿e u moich stóp le¿a³by wielki, stary pies, który nie szczeka i
rusza siê bardzo powoli. W³aœciwie pasowa³by tu wypchany pies...
Ksi¹¿ki. Obok fotela sta³a lampa z kloszem ustawionym tak, aby wygodnie by³o
czytaæ. Na œcianie za fotelem wisia³y pó³ki z ksi¹¿kami. Sta³ tam te¿ ma³y,
obrotowy stojak na ksi¹¿ki. Po drugiej stronie znajdowa³ siê niski stó³ ze
srebrn¹ tack¹ na papierosy i solidn¹, szklan¹ popielniczk¹.
W porz¹dku. Jako w³aœciciel spêdza³bym wiele czasu przy stole, czytaj¹c ksi¹¿ki
- oczywiœcie dobr¹ literaturê, a nie wspó³czesne œmiecie. Byæ mo¿e tomiska
oprawione w skórê sta³y tu tylko na pokaz, a kartki nie by³y nawet rozciête.
Gdybym tu naprawdê mieszka³, wszystko wygl¹da³oby inaczej. Trzyma³bym na stole
karafkê dobrej brandy. Nie, dwie karafki z szerokim dnem, jedn¹ z brandy, a
drug¹ z porto. Umieœci³bym je na miejscu tacki na papierosy. Popielniczkê
zostawi³bym na stole. Podoba³ mi siê jej rozmiar i kszta³t. Byæ mo¿e zacz¹³bym
paliæ fajkê. Fajki zawsze parzy³y mnie w jêzyk, ale pewnie z biegiem lat
nauczy³bym siê czerpaæ z tego przyjemnoœæ. Siedz¹c z nogami wyci¹gniêtymi na
podnó¿ku, z ksi¹¿k¹ w rêku, siêga³bym od czasu do czasu po karafkê z brandy albo
porto, wpatruj¹c siê w ogieñ p³on¹cy w kominku...
Spêdzi³em kilka minut, wyobra¿aj¹c sobie, jak wygl¹da³oby moje ¿ycie, gdybym
zamieszka³ w apartamencie Flaxforda. Wiem, ¿e to g³upie i dziecinne zajêcie. W
dodatku straci³em mnóstwo czasu. Ma to jednak swoje dobre strony. W ten sposób
mo¿na pozbyæ siê napiêcia. Kiedy wchodzê do mieszkania obcych ludzi, ogarnia
mnie strach. Dziêki wyobraŸni zaczynam czuæ siê tam jak u siebie w domu,
przynajmniej przez krótki czas. To pomaga. Nie jestem pewien, czy w³aœnie z tego
powodu lubiê snuæ fantazje, ale robiê to za ka¿dym razem, kiedy w³amiê siê do
czyjegoœ mieszkania.
Nie mog³em straciæ wiele czasu. Zerkn¹³em na zegarek, zanim w³o¿y³em rêkawiczki.
By³o siedemnaœcie po dziewi¹tej. U¿ywam delikatnych, obcis³ych rêkawiczek
gumowych w rodzaju tych, jakimi pos³uguj¹ siê lekarze. Wycinam w nich otwory,
aby d³onie siê nie poci³y. W ten sposób rêce pozostaj¹ wra¿liwe na dotyk i mo¿na
spokojnie pracowaæ.
Biurko mia³o dwa zamki. Jeden z nich zamyka³ ¿aluzyjny podnoœnik, drugi,
zainstalowany w prawej górnej szufladzie, zabezpiecza³ pozosta³e szuflady.
Prawdopodobnie uda³oby mi siê znaleŸæ klucze, wiêkszoœæ ludzi bowiem przechowuje
je w pobli¿u biurka. Doszed³em jednak do wniosku, ¿e bêdzie szybciej i ³atwiej
otworzyæ zamki za pomoc¹ moich narzêdzi. Nie istnia³ taki zamek w biurku, z
którym nie móg³bym sobie poradziæ.
Tym razem te¿ by³a to bu³ka z mas³em. Zwin¹³em ¿aluzjê i zacz¹³em siê przygl¹daæ
licznym wnêkom i szufladkom, studiuj¹c uwa¿nie ka¿dy szczegó³. Z jakiegoœ powodu
nasi przodkowie uznali, ¿e mebel ten nadaje siê idealnie do przechowywania
ró¿nych papierów i akt. Zawsze mi siê wydawa³o, ¿e zamiast szukaæ swoich rzeczy
w przegródkach i szufladkach, lepiej trzymaæ je w sejfie i po prostu wyci¹gaæ ze
œrodka to, czego siê potrzebuje w danej chwili. Wiele osób wierzy, ¿e ka¿da
rzecz ma swoje miejsce. Tacy ludzie ustawiaj¹ w garderobie buty wed³ug wysokoœci
i pamiêtaj¹, ¿eby zmieniaæ opony samochodowe raz na trzy miesi¹ce. Oprócz tego
poœwiêcaj¹ jeden dzieñ w tygodniu na obcinanie paznokci.
Ciekawe, co robi¹ z obciêtymi kawa³kami? Pewnie wk³adaj¹ je do odpowiedniej
przegródki w biurku.
W czêœci biurka pod ¿aluzj¹ nie by³o niebieskiego pude³ka ze skóry. Z tego, co
mówi³ mój klient z brzuszkiem, wywnioskowa³em, ¿e pude³ko nie zmieœci³oby siê w
¿adnej z przegródek i ma³ych szuflad. Otworzy³em wiêc drugi zamek, ¿eby mieæ
dostêp do wiêkszych szuflad. Zacz¹³em od najwy¿szej, poniewa¿ ludzie wk³adaj¹
tam zazwyczaj swoje najcenniejsze przedmioty. Nie mam pojêcia, dlaczego tak
jest, ale to fakt. Przeszuka³em wszystkie szuflady, ale nie znalaz³em pude³ka.
Zajê³o mi to dos³ownie chwilê, ale nic nie usz³o mojej uwagi. Chcia³em jak
najszybciej opuœciæ mieszkanie, co jest ca³kiem naturalne w podobnych
okolicznoœciach. Z drugiej strony, wiedzia³em, ¿e w mieszkaniu mog¹ siê kryæ
inne skarby. Wielu ludzi trzyma w domu gotówkê, inni czeki podró¿ne, jeszcze
inni przechowuj¹ kolekcjê wartoœciowych monet, bi¿uteriê na sprzeda¿ i wiele
innych drobiazgów, które zmieœci³yby siê bez trudu w mojej torbie od
Bloomingdale’a. Obiecano mi cztery tysi¹ce dolarów po dostarczeniu niebieskiego
pude³ka. Tysi¹c ju¿ dosta³em i banknoty szeleœci³y w tylnej kieszeni moich
spodni. Ale mia³em ochotê wykorzystaæ okazjê. W³aœciciel mieszkania najwyraŸniej
nie musia³ siê martwiæ, za co kupi jedzenie. Wiedzia³em, ¿e przy odrobinie
szczêœcia nape³niê swoj¹ torbê cennymi przedmiotami o wartoœci piêciu tysiêcy
dolarów. Tyle wydajê na zakupy przez ca³y rok.
Nie lubiê pracowaæ zbyt intensywnie. To bardzo podniecaj¹ce, ale stwarza wielkie
ryzyko. Jeœli w³amiesz siê do jednego mieszkania za du¿o, mo¿esz za to drogo
zap³aciæ. Ka¿dy w³amywacz czasem wpada, ale wiêzienie zostawia uraz. Od czterech
do szeœciu w³amañ rocznie - to w zupe³noœci wystarczy. Kilka lat temu uwa¿a³em
inaczej, ale by³y to czasy, kiedy mia³em wygórowane ambicje. Z wiekiem cz³owiek
uczy siê wyci¹gaæ wnioski. Tak to ju¿ jest.
Pogrzeba³em w szufladach najpierw z jednej, potem z drugiej strony. Znalaz³em
papiery, albumy ze zdjêciami, ksiêgi rachunkowe, pêki kluczy, które
prawdopodobnie do niczego nie pasowa³y, klaser zape³niony do po³owy znaczkami za
trzy centy (pamiêtacie je?), parê dzieciêcych futrzanych rêkawiczek, cienkie
rêkawiczki ze œwiñskiej skóry, nauszniki w rodzaju tych, jakie matki kupuj¹
swoim synkom, wieczny kalendarz z 1949 roku, który wyda³o Przedsiêbiorstwo
Marine Trust z Buffolo w stanie Nowy Jork, Bibliê króla Jakuba wielkoœci pude³ka
do kart, taliê kart Tally-Ho wielkoœci ma³ej Biblii, mnóstwo kopert, w których
prawdopodobnie by³y listy - ale kogo to obchodzi - kupkê uniewa¿nionych czeków z
ró¿nymi datami z ostatnich dwudziestu lat, przewi¹zanych wysuszon¹ gumk¹,
spinacze do papieru w takiej liczbie, ¿e mo¿na by zrobiæ z nich skakankê dla
dziecka albo dla doros³ej osoby, pocztówkê od Watkinsa Glena, pióra wieczne,
d³ugopisy kulkowe, cienkopisy oraz niezliczon¹ liczbê po³amanych o³ówków...
W biurku nie by³o starych monet, gotówki, czeków podró¿nych, obligacji na
okaziciela, akcji, pierœcionków, zegarków, oszlifowanych lub nie oszlifowanych
kamieni szlachetnych (by³ tam natomiast kawa³ek skamienia³ego drewna oklejony z
jednej strony filcem, który móg³ s³u¿yæ jako przycisk do papieru), z³otych albo
srebrnych sztabek, znaczków cenniejszych ni¿ te za trzy centy ani - na Boga -
niebieskiego pude³ka.
Do diab³a!
By³em za³amany, ale nie do tego stopnia, ¿eby zwymiotowaæ. Wyprostowa³em siê,
odetchn¹³em parê razy i zacz¹³em siê zastanawiaæ, gdzie stary Flaxford trzyma
whisky. Od razu jednak przypomnia³em sobie, ¿e nie pijê podczas pracy. Mój wzrok
zatrzyma³ siê na tacce z papierosami, ale nie siêgn¹³em po nie, poniewa¿
zrezygnowa³em z przykrych na³ogów wiele lat temu. Westchn¹³em ponownie i
postanowi³em jeszcze raz przeszukaæ szuflady. Kiedy ma siê do czynienia z tak¹
kopalni¹ œmieci, ³atwo jest przeoczyæ nawet tak du¿y przedmiot jak pude³ko na
cygara. Spojrza³em na zegarek. By³a za dwadzieœcia trzy dziesi¹ta. Zale¿a³o mi,
¿eby wyjœæ z mieszkania do dziesi¹tej, najpóŸniej pó³ do jedenastej. Zamierza³em
jeszcze raz pogrzebaæ w biurku, a potem, jeœli bêdzie to konieczne, poszukaæ
innych skrytek w du¿ym pokoju. Liczy³em siê z tym, ¿e w najgorszym razie bêdê
musia³ przeszukaæ wszystkie pokoje, niezale¿nie od tego, ile ich by³o. A potem -
adieu! Dmuchn¹³em sobie na d³onie, poniewa¿ zaczyna³y siê pociæ w gumowych
rêkawiczkach, ale nie poczu³em ulgi. Mia³em w³aœnie westchn¹æ po raz trzeci,
kiedy rozleg³ siê zgrzyt klucza w drzwiach. Zamar³em z przera¿enia.
W³aœciciel mieszkania J. Francis Flaxford mia³ wróciæ do domu najwczeœniej o
pó³nocy.
Poinformowa³ mnie o tym cz³owiek, który twierdzi³, ¿e niebieskie pude³ko
znajduje siê w biurku.
Sta³em twarz¹ do drzwi, opieraj¹c siê biodrem o biurko. S³ucha³em, jak ktoœ
otwiera zamek w klamce, a potem zamek sprê¿ynowy. Przez chwilê panowa³a zupe³na
cisza. Nagle drzwi otworzy³y siê gwa³townie i do mieszkania wpad³o dwóch m³odych
mê¿czyzn w niebieskich mundurach. Trzymali w rêkach pistolety i mierzyli we
mnie.
- Spokojnie - powiedzia³em. - Bez paniki. To tylko ja.
Rozdzia³ II
Nie zna³em pierwszego gliniarza. By³ bardzo m³ody i najwyraŸniej niedawno
rozpocz¹³ pracê w policji. Ale pozna³em jego partnera - siwego brzuchatego
mê¿czyznê, który mia³ orli nos i wydatne koœci policzkowe. Nazywa³ siê Ray
Kirschmann i pracowa³ dla Departamentu Policji Nowego Jorku w czasach, kiedy
gliniarze nosili muszkiety. Przy³apa³ mnie na gor¹cym uczynku kilka lat
wczeœniej, ale dogadaliœmy siê.
- A niech mnie szlag! - powiedzia³ Ray, opuszczaj¹c pistolet i k³ad¹c rêkê na
broni m³odego wspólnika. - To syn pani Rhodenbarr, Bernard. Od³ó¿ spluwê, Loren.
Bernie jest d¿entelmenem.
Loren wsun¹³ pistolet do kabury i wypuœci³ z p³uc powietrze, które trzyma³ tam
dobrych kilka chwil. Nie tylko w³amywacze trzês¹ siê ze strachu, wchodz¹c do
cudzego mieszkania. W dodatku Ray zmusi³ swojego partnera, by ten wkroczy³
pierwszy.
- Czeœæ, Ray - powiedzia³em.
- Mi³o ciê znów zobaczyæ, Bemie. Przedstawiam ci mojego nowego partnera, Lorena
Kramera. Loren, to jest Bernie Rhodenbarr.
Przywitaliœmy siê. Kiedy wyci¹gn¹³em rêkê, Loren zrobi³ zdziwion¹ minê. Spojrza³
na moj¹ d³oñ i zacz¹³ zdejmowaæ kajdanki, które mia³ przymocowane do paska.
Ray wybuchn¹³ œmiechem.
- O rany - powiedzia³. - Nikt jeszcze nigdy nie za³o¿y³ Berniemu kajdanek. To
nie jest jakiœ zwariowany ¿ul, tylko profesjonalny w³amywacz.
- Rozumiem.
- Zamknij drzwi.
Loren wykona³ polecenie, ale nie przekrêci³ zamka. Poczu³em siê spokojniej. Do
tej pory nikt z zewn¹trz nie zauwa¿y³, co siê dzieje w mieszkaniu. Na korytarzu
nie pojawili siê s¹siedzi. Zamierza³em zrobiæ wszystko, ¿eby spêdziæ resztê nocy
w swoim przytulnym mieszkanku.
- Nie spodziewa³em siê ciebie, Ray - powiedzia³em uprzejmie. - Czêsto tu
wpadasz?
- A niech mnie szlag! - Ray uœmiechn¹³ siê szeroko. - Robi siê z ciebie niezdara
na stare lata. Siedzieliœmy w³aœnie w samochodzie, kiedy zadzwoni³a kobieta i
powiedzia³a, ¿e s³yszy dziwne ha³asy. Pewnie wydawa³o ci siê, ¿e siedzisz cicho
jak myszka. Ile masz lat?
- Skoñczê trzydzieœci piêæ w kwietniu. Czemu pytasz?
- Jesteœ Bykiem? - Loren na to.
- Ja jestem z koñca maja, spod znaku BliŸni¹t.
- Moja ¿ona jest Bykiem. - Wzi¹³ do rêki pa³kê i zacz¹³ uderzaæ ni¹ rytmicznie o
swoj¹ d³oñ.
- Dlaczego? - spyta³em ponownie. W pokoju zapanowa³o pe³ne napiêcia milczenie.
Potem Loren wyjaœni³ mi, ¿e jego ¿ona jest Bykiem ze wzglêdu na datê urodzenia.
Ja z kolei zacz¹³em mu t³umaczyæ, ¿e chcia³em wiedzieæ, dlaczego Ray spyta³ o
mój wiek, Ray zaœ mia³ niewyraŸn¹ minê i chyba by³o mu przykro, ¿e spowodowa³
ca³e to zamieszanie. Loren wygl¹da³ na faceta, którego bardzo ³atwo zbiæ z
tropu.
- Z biegiem lat stajesz siê coraz wiêksz¹ niezdar¹ - wyjaœni³ Ray. - Ha³asujesz
i przyci¹gasz uwagê. To do ciebie niepodobne.
- Zawsze zachowujê siê cicho.
- Oprócz dzisiejszego wieczoru.
- Nie ha³asowa³em. Poza tym dopiero co tu przyszed³em.
- To znaczy?
- Jestem tu zaledwie kilka minut. Mo¿e kwadrans. Najwy¿ej dwadzieœcia minut. Czy
na pewno trafiliœcie do w³aœciwego mieszkania?
- Z³apaliœmy w³amywacza.
- Racja - przyzna³em. - Ale czy osoba, która do was zadzwoni³a, poda³a numer
mieszkania? Trzysta jedenaœcie?
- Nie dostaliœmy dok³adnego numeru, ale poinformowali nas, ¿e chodzi o
mieszkanie na trzecim piêtrze. Wszystko siê zgadza.
- Ludziom czêsto myl¹ siê kierunki. Nie potrafi¹ odró¿niæ prawej strony od
lewej.
Ray spojrza³ na mnie. Loren uderzy³ pa³k¹ w swoj¹ d³oñ i nagle wypuœci³ j¹.
Pa³ka przyczepiona by³a do jego paska doœæ d³ugim skórzanym rzemykiem. Spad³a na
pod³ogê i odbi³a siê od chiñskiego dywanu. Loren chwyci³ j¹, a Ray spiorunowa³
go wzrokiem.
- Narobiliœcie wiêcej ha³asu ni¿ ja przez ca³y wieczór.
- S³uchaj, Bemie...
- Mo¿e chodzi³o o mieszkanie piêtro wy¿ej? Kobieta, która do was zadzwoni³a,
jest pewnie Angielk¹. W Anglii inaczej liczy siê piêtra. Nasz parter to u nich
pierwsze piêtro, kiedy zatem mówi¹ o trzecim piêtrze, to znaczy, ¿e maj¹ na
myœli czwarte...
- Jezu...
Spojrza³em na Lorena, a potem na Raya.
- Postrada³eœ zmys³y? Chcesz, ¿ebym ci przeczyta³, jakie prawa przys³uguj¹
kryminaliœcie przy³apanemu na gor¹cym uczynku? Co z tob¹, Bernie?
- Dopiero tu przyszed³em. Zachowywa³em siê cicho.
- Mo¿e kot str¹ci³ doniczkê w mieszkaniu obok, a my trafiliœmy tu przypadkowo.
Po prostu mieliœmy szczêœcie. Ale to niczego nie zmienia, prawda?
- Prawda - przyzna³em, uœmiechaj¹c siê ponuro. - Szczêœcie wam dopisuje. Mam
przy sobie szmal.
- Naprawdê?
- Kupê szmalu.
- Interesuj¹ce - zauwa¿y³ Ray.
- Dostaliœcie klucz od portiera?
- Tak. Chcia³ nam otworzyæ, ale kazaliœmy mu zostaæ na dole.
- Wiêc nikt poza wami nie wie, ¿e tu jestem.
Policjanci spojrzeli na siebie. Ró¿nili siê jak ogieñ i woda.
Ray mia³ na sobie znoszony mundur. Ubranie Lorena by³o czyste i porz¹dne, jakby
dopiero wyci¹gn¹³ je z pralki.
- Racja - przyzna³ Ray. - Przynajmniej na razie.
- A wiêc?
- To dla nas dobra okazja. Bardzo dobra. Gdybyœmy ciê aresztowali, daliby nam
odznaczenia.
- Daj spokój - powiedzia³em.
- To bardzo prawdopodobne.
- Wciskasz mi kit. To nie by³a wasza inicjatywa. Ktoœ na mnie doniós³. Nie
dostaniecie odznaczenia.
- Masz racjê - powiedzia³ Ray. - Co o tym myœlisz, Loren?
- Hm... - westchn¹³ Loren i przygryz³ doln¹ wargê, po czym kilkakrotnie uderzy³
pa³k¹ w swoj¹ d³oñ. Pa³ka by³a obdrapana i zniszczona w przeciwieñstwie do jego
munduru. Wygl¹da³o na to, ¿e czêsto wypada³a Lorenowi z r¹k i l¹dowa³a na czymœ
twardszym ni¿ chiñski dywan.
- Ile masz gotówki, Bernie?
Wiedzia³em, ¿e nie ma sensu siê targowaæ. Zwykle mam przy sobie tysi¹c dolarów w
banknotach i tak by³o tym razem. Ale dziesiêæ banknotów studolarowych w tylnej
kieszeni moich spodni by³o zaliczk¹, któr¹ dosta³em za robotê. Gdybym odda³
pieni¹dze gliniarzom, wyszed³bym na zero. Ten wieczór kosztowa³by mnie pieni¹dze
za taksówkê i parê godzin straconego czasu. Mój znajomy o chytrych oczach
straci³by tysi¹c dolarów, ale to jego problem. „Bêdzie musia³ dopisaæ je do
rachunku”, pomyœla³em.
- Tysi¹c dolarów - powiedzia³em.
Patrzy³em na twarz Raya Kirschmanna. Wygl¹da³, jakby mia³ ochotê wyci¹gn¹æ ode
mnie wiêcej pieniêdzy, ale w koñcu uzna³, ¿e mówiê prawdê. P³aci³em ca³kiem
nieŸle, nawet jeœli mieli podzieliæ siê fors¹ na pó³.
- To ca³kiem sporo - oœwiadczy³. - Masz ca³¹ sumê przy sobie?
Wyj¹³em pieni¹dze i mu je wrêczy³em. Ray obejrza³ banknoty. Po jego oczach
pozna³em, ¿e je przeliczy³.
- Zabra³eœ coœ z mieszkania? Jeœli powiemy, ¿e nikogo tu nie by³o, a potem
zadzwoni w³aœciciel, ¿eby zg³osiæ w³amanie, bêdziemy mieli k³opot.
Wzruszy³em ramionami.
- Mo¿ecie powiedzieæ, ¿e zwia³em, zanim przyszliœcie - powiedzia³em. - Ale nie
musicie tego robiæ. Nie znalaz³em niczego, co warto by ukraœæ. Dopiero co
wszed³em do mieszkania i przeszuka³em biurko.
- Mo¿emy go przeszukaæ - zaproponowa³ Loren. Ray i ja spojrzeliœmy na niego
znacz¹co i Loren obla³ siê rumieñcem.
- To by³a tylko propozycja - b¹kn¹³.
Spyta³em, spod jakiego jest znaku zodiaku.
- Jestem Pann¹ - powiedzia³.
- Panna i Byk. Te znaki pasuj¹ do siebie.
- To znaki zwi¹zane z Ziemi¹ - wyjaœni³ Loren. - Ich wspóln¹ cech¹ jest
stabilnoϾ.
- Tak myœla³em.
- Interesuje siê pan astrologi¹?
- Nieszczególnie.
- To bardzo ciekawa dziedzina. Ray jest Strzelcem.
- Jezu Chryste... - westchn¹³ Ray. Spojrza³ jeszcze raz na banknoty, wzruszy³
ramionami i wsun¹³ je do kieszeni. Loren patrzy³ na niego wyczekuj¹co. Wiedzia³,
¿e dostanie czêœæ pieniêdzy póŸniej, a jednak...
Ray zacz¹³ obgryzaæ paznokieæ.
- Jak siê tu dosta³eœ? Wszed³eœ po drabince przeciwpo¿arowej?
- Wszed³em g³ównym wejœciem.
- A wiêc portier widzia³ ciê na dole? Wspaniali s¹ ci portierzy, nie ma co.
- To du¿y budynek.
- Bez przesady. W ka¿dym razie wygl¹d ciê nie zdradzi³. Ubra³eœ siê jak typowy
mieszkaniec wschodniej czêœci miasta.
Mieszkam we wschodniej czêœci miasta i zwykle noszê d¿insy.
- Pewnie mia³eœ przy sobie teczkê, mam racjê?
- Niezupe³nie. - Wskaza³em na torbê od Bloomingdale’a. - Wszed³em z tym.
- Jeszcze lepiej. Wobec tego zabieraj swoj¹ torbê i zmykaj st¹d. Chwileczkê... -
Ray zmarszczy³ brwi. - My wyjdziemy najpierw. Tak bêdzie lepiej. W przeciwnym
razie bêdziemy musieli t³umaczyæ, dlaczego spêdziliœmy tu tyle czasu i tak
dalej... Niech ciê nic tu nie kusi, kiedy nas nie bêdzie.
- Nie ma tu nic, co warto by zabraæ.
- Chcê, ¿ebyœ da³ mi s³owo.
Mia³em ochotê wybuchn¹æ œmiechem, ale powstrzyma³em siê.
- Obiecujê - powiedzia³em uroczyœcie.
- Daj nam trzy minuty i potem wyjdŸ. Mam nadziejê, ¿e nie zabawisz tu d³u¿ej.
- Jasne, ¿e nie.
- Dobra. - Ray odwróci³ siê i ruszy³ w kierunku drzwi. W tym momencie Loren
Kramer powiedzia³, ¿e musi iœæ do ³azienki.
- O rany - jêkn¹³ Ray.
- Wiesz, gdzie jest ³azienka? - zwróci³ siê do mnie Loren.
- Przeszukaj mnie - powiedzia³em i doda³em szybko: - To tylko ¿art.
- Co takiego?
- Nie opuszcza³em tego pokoju - wyjaœni³em. - Kibel musi byæ gdzieœ tam.
Loren ruszy³ na poszukiwanie ³azienki, a Ray sta³ obok mnie, kiwaj¹c g³ow¹.
Spyta³em go, jak d³ugo pracuje z Lorenem.
- Zbyt d³ugo - powiedzia³.
- Wiem, co masz na myœli.
- To dobry dzieciak.
- Jest ca³kiem sympatyczny.
- Ale g³upi jak but. To ci¹g³e gadanie o astrologii doprowadza mnie do sza³u. To
jedna wielka bzdura, nie s¹dzisz?
- Byæ mo¿e.
- Mogê siê myliæ, ale co z tego? Kogo obchodzi, ¿e jego ¿ona jest Bykiem?
Przyznajê, to niez³a dupa. Cholera, ten kretyn naprawdê zamierza³ ciê
przeszukaæ. To kompletny bezmózgowiec.
- Zauwa¿y³em.
- Na szczêœcie potrafi byæ rozs¹dny. Jakiœ czas temu przydzielili mi tego
¿ó³todzioba i nic nie mog³em na to poradziæ. Dziêki Bogu sam p³aci za kawê. Jest
³asy na forsê.
- Dziêki Bogu.
- Te¿ tak uwa¿am. Lubi forsê, ale ¿ona wydaje ca³¹ jego pensjê w ci¹gu jednego
dnia. Jak myœlisz, czy to dlatego, ¿e jest Bykiem?
- Musisz spytaæ Lorena.
- Pewnie by mi to wyjaœni³. Mo¿na znieœæ g³upotê drugiego cz³owieka, pod
warunkiem, ¿e ma resztki zdrowego rozs¹dku. Mam nadziejê, ¿e Loren nie zabije
siê t¹ pa³k¹. Mam przeczucie, ¿e z³amie sobie za którymœ razem nogê w kolanie...
Bernie? Zdejmij rêkawiczki.
- Co?
- Gumowe rêkawiczki. Chyba nie chcesz paradowaæ w nich po ulicy.
- Och... - westchn¹³em i œci¹gn¹³em rêkawiczki. Gdzieœ w g³êbi mieszkania Loren
kaszln¹³, a potem rozleg³ siê huk, jakby w coœ uderzy³. Wsadzi³em rêkawiczki do
kieszeni.
- W³amywacz musi dbaæ o ka¿dy szczegó³ - powiedzia³ Ray. - Jezu, chcia³bym mieæ
czêœciej do czynienia z takimi facetami jak ty. Nawet gdybyœmy musieli wsadziæ
ciê do paki, i tak by³aby to mi³a robota. Gdyby portier zwêszy³, co siê dzieje,
nie moglibyœmy dojœæ do porozumienia. Najwa¿niejsze jest to, ¿e mam do czynienia
z profesjonalist¹.
Rozleg³ siê dŸwiêk spuszczanej wody. Mia³em ochotê zerkn¹æ na zegarek, ale coœ
mnie powstrzyma³o.
- Wtedy przynajmniej mo¿na siê czuæ bezpiecznie - mówi³ dalej Ray. - Wiesz, co
mam na myœli? Dzisiaj, kiedy otwieraliœmy te drzwi, nie mia³em pojêcia, co
zastaniemy po drugiej stronie.
- Znam to uczucie - zapewni³em go i siêgn¹³em po torbê. Nagle Ray spojrza³ w k¹t
pokoju i wyraz jego twarzy zmieni³ siê gwa³townie. Odwróci³em siê i zobaczy³em
Lorena. Wpatrywa³ siê w nas z szeroko otwartymi ustami. By³ blady jak trup.
- Tam... w... pokoju - wykrztusi³. Potem z jego ust pop³yn¹³ nieprzerwany potok
s³ów. - Wyszed³em z toalety i przez pomy³kê zajrza³em do sypialni. Zobaczy³em
faceta. Jest martwy. Ma zmia¿d¿on¹ czaszkê. Le¿y w ka³u¿y œwie¿ej krwi. Jest
jeszcze ciep³y. Nigdy czegoœ takiego nie widzia³em. Jezu! Nie mo¿na ufaæ
facetowi spod znaku BliŸni¹t. Tacy ludzie k³ami¹. O Bo¿e...
Loren run¹³ jak d³ugi na bucharê.
Ray i ja wymieniliœmy spojrzenia.
I to ma byæ profesjonalizm? Obaj mieliœmy kompletny zamêt w g³owach. Ray sta³ w
miejscu z przera¿on¹ min¹. Nie siêgn¹³ po pistolet ani nie podszed³ do mnie.
Sta³, jakby go zamurowa³o. Ja natomiast zachowa³em siê niezbyt elegancko. Nie
przypuszcza³em, ¿e staæ mnie na coœ takiego. Ray pewnie te¿ nie.
Rzuci³em siê na niego. Kirschmann wpatrywa³ siê we mnie szeroko otwartymi
oczyma, zbyt zaskoczony, ¿eby zareagowaæ. Nasze cia³a zderzy³y siê, ale nie
widzia³em, jak Ray run¹³ na pod³ogê, poniewa¿ wzi¹³em nogi za pas. Wyskoczy³em
na korytarz i popêdzi³em w kierunku schodów. Zbieg³em po nich jak szalony i
znalaz³em siê dwa piêtra ni¿ej - na parterze.
Portier, uprzejmy jak zwykle, otworzy³ przede mn¹ drzwi.
- Policzymy siê w œwiêta Bo¿ego Narodzenia! - zawo³a³em i pomkn¹³em przed
siebie, nie czekaj¹c na odpowiedŸ.
Rozdzia³ III
Na szczêœcie na ulicy by³o pusto, inaczej na pewno stratowa³bym kilka osób.
Pok³usowa³em do rogu i, dysz¹c ciê¿ko, dotar³em do Drugiej Alei. Powoli
uspokaja³em siê i zacz¹³em znowu myœleæ logicznie. Nikt mnie nie goni³, wiêc
zwolni³em kroku. W Nowym Jorku cz³owiek, który biegnie ulic¹, wzbudza
podejrzenie wœród przechodniów. Rozumiem, ¿e mo¿na tak reagowaæ, ale nie lubiê,
kiedy ktoœ siê na mnie gapi.
Przeszed³em dwie przecznice, a potem wyci¹gn¹³em rêkê i zatrzyma³em taksówkê
jad¹c¹ na po³udnie miasta. Poda³em adres taksówkarzowi. Ten wykona³ kilka
zakrêtów i skierowa³ siê na pó³noc. Jednak¿e po chwili zmieni³em zdanie. Moje
mieszkanie znajduje siê na szczycie stosunkowo nowego budynku na rogu West Endu
i Siedemdziesi¹tej Pierwszej Ulicy. W bezchmurny dzieñ (takie dni bywaj¹ czasem)
widaæ z okien prawie ca³y œwiat - czyli wie¿e World Trade Center i czêœæ New
Jersey. To idealne miejsce dla tych, którzy chc¹ odpocz¹æ od zgie³ku centrum.
Dlatego poda³em swój adres kierowcy.
Wiedzia³em jednak, ¿e Ray Kirschmann i jego ludzie bêd¹ mnie tam szukaæ.
Wystarczy³o, ¿eby zerknêli do ksi¹¿ki telefonicznej.
Wcisn¹³em siê g³êbiej w fotel i poklepa³em kieszeñ na lewej piersi w
poszukiwaniu papierosów, które wyj¹³em stamt¹d kilka lat wczeœniej. Gdybym
mieszka³ w apartamencie na Wschodniej Szeœædziesi¹tej Siódmej Ulicy, siedzia³bym
teraz w zielonym, skórzanym fotelu i strzepywa³ tytoñ z fajki do szklanej
popielniczki. Na razie jednak nie zapowiada³o siê na to. „Bernard, rozluŸnij
siê. Pomyœl!”
Musia³em zastanowiæ siê nad paroma rzeczami. Na przyk³ad, kto zainwestowa³
tysi¹c dolarów, ¿eby wci¹gn¹æ mnie w aferê zwi¹zan¹ z morderstwem, i dlaczego
gruby jegomoœæ potraktowa³ mnie jak durnia? Nie mia³em czasu na d³ugie
rozmyœlania. Na razie dopisywa³o mi szczêœcie. Jeden policjant zemdla³ w mojej
obecnoœci, a drugi nie by³ w stanie zareagowaæ, kiedy siê na niego rzuci³em.
Dziêki temu zyska³em trochê czasu, ale by³o to nie wiêcej ni¿ kilka minut.
Wiedzia³em, ¿e muszê gdzieœ siê ukryæ. Uda³o mi siê na moment odwróciæ uwagê
psów myœliwskich i chcia³em dotrzeæ bezpiecznie do swojej nory, zanim zwêsz¹,
gdzie jestem. (Nie przestraszy³ mnie fakt, ¿e zacz¹³em stosowaæ w myœli
terminologiê zwi¹zan¹ z polowaniem na lisy). Spróbowa³em siê skupiæ. Nie mog³em
jechaæ do swojego mieszkania. Wiedzia³em, ¿e za godzinê bêdzie tam pe³no glin.
Potrzebowa³em bezpiecznego schronienia w czterech œcianach z sufitem i pod³og¹
bez dziur. Chodzi³o o miejsce, które nie mia³o ze mn¹ nic wspólnego i gdzie nikt
nie móg³by mnie znaleŸæ. Mieszkanie, którego szuka³em, musia³o byæ w Nowym
Jorku. Gdybym próbowa³ wyjechaæ z miasta, na pewno by mnie wytropili.
Doszed³em do wniosku, ¿e najlepiej by³oby skorzystaæ z mieszkania przyjaciela.
Taksówka jecha³a na pomoc, a ja w tym czasie przegl¹da³em w myœlach listê
przyjació³ i znajomych. Doszed³em do wniosku, ¿e nie ma ani jednej osoby, do
której móg³bym wpaœæ bez uprzedzenia. Mój problem polega na tym, ¿e zawsze
trzyma³em siê z daleka od z³ego towarzystwa. Kiedy nie jestem w wiêzieniu
(staram siê, ¿eby takie okresy trwa³y jak najd³u¿ej), nigdy nie zawieram
znajomoœci z innymi w³amywaczami, bandytami, hochsztaplerami, naci¹gaczami,
drobnymi z³odziejaszkami i oszustami. Kiedy cz³owiek siedzi zamkniêty w celi,
nie ma wyboru, ale poza wiêzieniem nawi¹zujê znajomoœci z ludŸmi, którzy nawet
jeœli nie s¹ w stu procentach uczciwi, to przynajmniej nie zeszli na drogê
przestêpcz¹. Moi weseli towarzysze mog¹ zwêdziæ sprzêt swojemu szefowi, odliczyæ
sobie du¿¹ sumê od podatku, wrzuciæ do pieca mandaty i naginaæ ró¿ne przepisy,
prawie je ³ami¹c. Ale, z tego, co wiem, ¿aden z nich nie jest kryminalist¹. Moi
znajomi te¿ nie nazwaliby mnie w ten sposób.
Nie powinno wiêc was dziwiæ, ¿e nie mam przyjació³. Nigdy nie mówiê prawdy
ludziom, których znam, dlatego nie ma miêdzy nami prawdziwej bliskoœci. Mam
znajomych, z którymi gram w szachy, i kolegów, z którymi umawiam siê na pokera.
S¹ te¿ tacy, z którymi toczê walki albo gram w bile. Mam przyjació³ki, które
zabieram czasem na obiad, do teatru albo na koncert. S¹ wœród nich takie, z
którymi czasami idê do ³ó¿ka. Ale od dawna nie pojawi³ siê w moim ¿yciu
mê¿czyzna, którego móg³bym nazwaæ prawdziwym przyjacielem. Moje znajomoœci z
kobietami równie¿ s¹ tylko przelotne. W³amywacz w dzisiejszych czasach skazany
jest na samotnoϾ.
Rzadko ubolewam nad swoim trybem ¿ycia. Bywa, ¿e zdarza siê gorsza noc, kiedy
mam doœæ samego siebie, i ¿a³ujê wtedy, ¿e nie mam kogoœ bliskiego, do kogo
móg³bym zadzwoniæ o trzeciej nad ranem. Jednym s³owem, nie by³o osoby, u której
móg³bym znaleŸæ schronienie. A nawet gdyby ktoœ taki istnia³, nic by to nie
pomog³o. Gdybym schroni³ siê u przyjaciela albo kochanki, policja puka³aby do
ich drzwi godzinê po moim przyjœciu.
By³em w tarapatach.
- Mam tu skrêciæ?
G³os taksówkarza wyrwa³ mnie z zadumy. Samochód zatrzyma³ siê. Kierowca odwróci³
g³owê i mru¿¹c oczy, patrzy³ na mnie przez szybê, która mia³a chroniæ przed
bandytami.
- Jesteœmy na rogu Siedemdziesi¹tej Pierwszej i West Endu - powiedzia³. - Mam
siê zatrzymaæ po przeciwnej strome?
Ja te¿ zamruga³em, postawi³em ko³nierz p³aszcza i wcisn¹³em siê w fotel jak
przera¿ony ¿ó³w.
- Panie - zacz¹³ taksówkarz, sil¹c siê na cierpliwoœæ. - Mam przejechaæ na drug¹
stronê czy jak?
- Tak - potwierdzi³em.
- Chce pan, ¿ebym siê tam zatrzyma³?
- Tak, w³aœnie o to mi chodzi.
Taksówkarz poczeka³, a¿ ulica bêdzie wolna, po czym skrêci³. Jad¹c pod pr¹d,
³ama³ przepisy. Zahamowa³ p³ynnie przed budynkiem, w którym mieszka³em. Zacz¹³em
siê krêciæ, szeleœciæ ubraniem i szukaæ pieniêdzy, wszystko po to, ¿eby opóŸniæ
moment, kiedy bêdê musia³ wysi¹œæ.
Nie odnios³o to ¿adnego skutku.
Taksówkarz wyci¹gn¹³ rêkê i wy³¹czy³ licznik.
- Chwileczkê - zaprotestowa³em. - Proszê mnie zawieŸæ do centrum.
Rêka kierowcy zadr¿a³a nad licznikiem jak g³ówka kolibra. Cofn¹³ j¹, a potem
odwróci³ siê i spojrza³ na mnie z niechêci¹.
- Do centrum?
- Tak.
- Nie podoba siê panu tutaj?
LAWRENCE BLOCK POKORNY W£AMYWACZ (Prze³o¿y³a: Anna Gren) Zysk i s-ka 2003 Rozdzia³ I Kilka minut po dziewi¹tej zarzuci³em na ramiê torbê na zakupy z domu towarowego Bloomingdale i wyszed³em z budynku równoczeœnie z blondynem o koñskiej twarzy. Mê¿czyzna wygl¹da³ jak s³awny model. Niós³ neseser, którego najwyraŸniej rzadko u¿ywa³. Mia³ na sobie lekki p³aszcz w szkock¹ kratê, a jego w³osy, nieco d³u¿sze ni¿ moje, by³y starannie przyciête. - Znowu siê spotykamy - powiedzia³em. Oczywiœcie by³o to bezczelne k³amstwo. - Kolejny dzieñ z g³owy. Blondyn uœmiechn¹³ siê, tak jakby naprawdê chcia³ uwierzyæ, ¿e jesteœmy s¹siadami, którzy zamieniaj¹ ze sob¹ czasem parê s³ów. - Mamy ch³odny wieczór - rzuci³. Przyzna³em mu racjê. Zgodzi³bym siê chêtnie z ka¿d¹ jego uwag¹. Blondyn by³ niezwykle elegancki i zmierza³ na zachód w kierunku Szeœædziesi¹tej Siódmej Ulicy. W³aœnie dlatego móg³ mi siê przydaæ. Nie mia³em zamiaru zaprzyjaŸniaæ siê z nim ani umawiaæ na grê w pi³kê rêczn¹. Nie chcia³em znaæ nazwiska jego fryzjera i nie zamierza³em prosiæ go o przepis na kruche ciasto. Mia³em nadziejê, ¿e blondyn pomo¿e mi przejœæ obok portiera. Portier sta³ przed siedmiopiêtrowym budynkiem z ceg³y kilkanaœcie metrów dalej.
Przez ostatnie pó³ godziny tkwi³ tam bez ruchu niczym pos¹g. Obserwowa³em go trzydzieœci minut w nadziei, ¿e siê ruszy, ale nie zrobi³ tego. Nie pozostawa³o mi wiêc nic innego jak przejœæ obok niego. Wbrew pozorom by³o to wykonalne i z pewnoœci¹ ³atwiejsze ni¿ inne rozwi¹zania, które bra³em przedtem pod uwagê - takie jak wejœcie do s¹siedniego budynku, skok na drabinê przeciwpo¿arow¹ i wspinanie siê po stalowych kratach piwnicy albo pierwszego piêtra. Wszystko to by³o mo¿liwe, ale co z tego? Najlepsza jest metoda Euklidesa w ca³ej swojej prostocie: najkrótsza droga do budynku wiedzie przez drzwi frontowe. Liczy³em na to, ¿e wysoki blondyn mieszka w budynku. Zamierza³em wejœæ z nim do holu, by, kontynuuj¹c rozmowê, wsi¹œæ do windy. Wszystko jednak potoczy³o siê inaczej. Po chwili sta³o siê jasne, ¿e mê¿czyzna pod¹¿a uparcie w kierunku wschodnim i nie zamierza zboczyæ z trasy. - Skrêcam tutaj - poinformowa³em go. - Mam nadziejê, ¿e siê panu powiod¹ interesy w Connecticut. Musia³ siê zdziwiæ, poniewa¿ nie rozmawialiœmy o interesach w Connecticut, ale byæ mo¿e pomyœla³, ¿e z kimœ go pomyli³em. Nie mia³o to zreszt¹ ¿adnego znaczenia. Nieznajomy szed³ dalej w kierunku Mekki, a ja skrêci³em w prawo (w stronê Brazylii). Przechodz¹c obok portiera, skin¹³em lekko g³ow¹. Nastêpnie uœmiechn¹³em siê do siwej staruszki, która mia³a wiêcej ni¿ jeden podbródek, i powiedzia³em przymilnie: „Dzieñ dobry”. Kiedy jej terier k³apn¹³ zêbami obok mojej ³ydki, cmokn¹³em cicho i skierowa³em siê w stronê windy. Wjecha³em na czwarte piêtro, rozejrza³em siê trochê, potem zszed³em na trzecie. Robiê to prawie zawsze, ale nie umia³bym powiedzieæ dlaczego. Wydaje mi siê, ¿e widzia³em kiedyœ scenê z filmu, w której bohater zachowa³ siê w³aœnie w ten sposób. Musia³o to zrobiæ na mnie wra¿enie. Schodzenie po schodach jest strat¹
czasu - szczególnie jeœli ma siê do dyspozycji windê samoobs³ugow¹. £atwo dziêki temu zapamiêtaæ, gdzie s¹ schody - mo¿na tê wiedzê wykorzystaæ póŸniej w sytuacji awaryjnej. Wychodzê jednak z za³o¿enia, ¿e cz³owiek taki jak ja powinien umieæ znaleŸæ schody bez biegania po nich. Mieszkanie numer 311, którego szuka³em, znajdowa³o siê od frontu budynku, na trzecim piêtrze. Sta³em chwilê przed drzwiami, uwa¿nie nas³uchuj¹c. W koñcu nacisn¹³em dzwonek, trzymaj¹c na nim palec d³u¿sz¹ chwilê. Potem odczeka³em trzydzieœci sekund i nacisn¹³em go znowu. Wierzcie mi - to nie jest strata czasu. Publiczne instytucje z piêædziesiêciu stanów dostarczaj¹ ¿ywnoœæ tym wszystkim, którzy zaniedbali ten drobny szczegó³. Samo naciœniêcie nie wystarczy. Parê lat temu zadzwoni³em do drzwi mieszkania uroczej pary o nazwisku Sandoval przy Park Avenue, wciska³em go, a¿ rozbola³ mnie palec, i wyl¹dowa³em w wiêzieniu bez przekroczenia pola „start”. Dzwonek nie dzia³a³. Kiedy wszed³em, pañstwo Sandoval pa³aszowali angielskie bu³eczki w k¹ciku kuchennym. W ten sposób Bernard G. Rhodenbarr wyl¹dowa³ w ma³ym pokoiku z okratowanymi oknami. Tym razem dzwonek dzia³a³. Kiedy nacisn¹³em go po raz drugi i nadal nie by³o reakcji, rozchyli³em swój lekki p³aszcz - zesz³oroczny krzyk mody w kolorze oliwkowym bez szkockiej kraty - i wyci¹gn¹³em z kieszeni spodni futera³ ze œwiñskiej skóry. W œrodku znajdowa³y siê ró¿nego rodzaju wytrychy i kilka innych u¿ytecznych drobiazgów z niemieckiej stali. Otworzy³em futera³, zapuka³em w drzwi, na szczêœcie, i zabra³em siê do pracy. Zabawne. Im bardziej luksusowy jest budynek, im bogatsi lokatorzy i czujniejszy portier, tym ³atwiej w³amaæ siê do mieszkania. Ludzie, którzy mieszkaj¹ w dzielnicy Hell’s Kitchen, instaluj¹ pó³ tuzina zamków w klamce i zamek policyjny
firmy Segal. Mieszkañcy domów czynszowych wychodz¹ z za³o¿enia, ¿e do ich drzwi bêd¹ siê dobijaæ najgorsi degeneraci i osi³ki, dla których wy³amanie zamka sprê¿ynowego to pestka, wiêc robi¹ wszystko, ¿eby siê zabezpieczyæ. Natomiast, jeœli budynek samym swoim wygl¹dem odstrasza w³amywaczy, wiêkszoœæ lokatorów godzi siê na zabezpieczenia zainstalowane przez w³aœciciela. W tym przypadku w³aœciciel budynku zainstalowa³ zamek firmy Rabson. To bardzo porz¹dne zabezpieczenie, ale potrafiê sobie z nim poradziæ. Zajê³o mi to oko³o minuty. Minuta mo¿e byæ d³uga albo krótka, wa¿na albo bez znaczenia. Ale szeœædziesi¹t sekund wydaje siê ci¹gn¹æ w nieskoñczonoœæ, kiedy próbujesz siê w³amaæ do mieszkania obcej osoby i wiesz, ¿e w ka¿dej chwili jakiœ wœcibski s¹siad mo¿e pojawiæ siê na korytarzu i za¿¹daæ wyjaœnieñ. Nikt nie otworzy³ s¹siednich drzwi i nikt nie wysiad³ z windy. Wykorzysta³em swoje wypolerowane narzêdzia z hartowanej stali i zawiasy szczêknê³y. Kiedy zamek ust¹pi³, wypuœci³em z p³uc powietrze, które trzyma³em przez d³u¿sz¹ chwilê, i wzi¹³em kolejny oddech. Potem przekrêci³em delikatnie wytrych i otworzy³em zamek sprê¿ynowy. Po zamku w klamce by³a to bu³ka z mas³em i kiedy mechanizm siê cofn¹³, poczu³em dreszcz podniecenia, który zawsze pojawia siê w takiej sytuacji. Mo¿na to porównaæ z jazd¹ kolejk¹ w weso³ym miasteczku albo triumfem seksualnym. Sami wybierzcie odpowiednie okreœlenie. Przekrêci³em klamkê i ciê¿kie drzwi otworzy³y siê na pó³ cala. Czu³em, jak pulsuje mi krew w ¿y³ach. Nigdy nie wiadomo, co ciê czeka po drugiej stronie. Dlatego to zajêcie jest takie ekscytuj¹ce i jednoczeœnie przera¿aj¹ce. W owej chwili zawsze mam tremê, chocia¿ otwiera³em zamki setki razy. Pokój pogr¹¿ony by³ w mroku. Zamkn¹³em drzwi, przekrêci³em zamek w klamce, wyj¹³em z kieszeni latarkê w kszta³cie d³ugopisu i rozejrza³em siê dooko³a.
¯aluzje by³y spuszczone. Dlatego panowa³a tu ca³kowita ciemnoœæ. Pomyœla³em, ¿e gdybym zapali³ œwiat³o, mieszkañcy z s¹siedniego budynku nie zauwa¿yliby tego. Byæ mo¿e okna mieszkania 311 przy Szeœædziesi¹tej Siódmej Ulicy wychodzi³y na boczn¹ œcianê s¹siedniego budynku. Kiedy zapali³em œwiat³o, rozb³ys³y ¿arówki w dwóch lampach sto³owych od Tiffany’ego. Wygl¹dem przypomina³y reprodukcje, by³y ca³kiem ³adne. Zacz¹³em chodziæ po pokoju, ch³on¹c jego atmosferê. Zawsze tak robiê. Pokój by³ mi³y i przestronny. Móg³ mieæ powierzchniê oko³o piêtnastu na dwadzieœcia piêæ stóp kwadratowych. Na wypolerowanej, dêbowej pod³odze le¿a³y dwa orientalne dywany. Wiêkszy pochodzi³ z Chin, a drugi, le¿¹cy w rogu pokoju, wygl¹da³ jak buchara - przynajmniej tak mi siê wydawa³o. Moja wiedza o takich dywanach pozostawia wiele do ¿yczenia. Wiem o nich tak ma³o, poniewa¿ trudno je ukraœæ. Najpierw podszed³em do biurka. By³o to dziewiêtnastowieczne dêbowe biurko z ¿aluzj¹. Od razu zwróci³em na nie uwagê, poniewa¿ lubiê tego typu meble. Ponadto mia³em zamiar przeszukaæ wszystkie jego szuflady i zakamarki. Takie polecenie otrzyma³em od t³ustego mê¿czyzny o przebieg³ych oczach. Zamierza³em wykonaæ zadanie jak najlepiej. - Stoi tam du¿e, stare biurko - powiedzia³ grubas o czekoladowych oczach, wpatruj¹c siê w punkt nad moim lewym ramieniem. - Chodzi o biurko z ¿aluzj¹. - M¹dra nazwa - powiedzia³em. Mê¿czyzna nie zwróci³ uwagi na moje s³owa. - Zobaczysz je, jak tylko wejdziesz do pokoju. Wielki, stary mebel. W œrodku znajduje siê pude³ko. - Rêkami pokaza³ mi jego wielkoœæ. - Mniej wiêcej takie. Jak pude³ko na cygara. Mo¿e odrobinê wiêksze lub mniejsze. Zapamiêtaj, ¿e
przypomina pude³ko na cygara. Ma niebieski kolor. - Niebieski... - Jest pokryte niebiesk¹ skór¹. Wydaje mi siê, ¿e to drewno obite skór¹. Zreszt¹ - wszystko jedno. Zale¿y mi na zawartoœci. - Co jest w œrodku? - To bez znaczenia. - Spojrza³em na niego, zastanawiaj¹c siê, kto z nas mia³ odegraæ rolê Abbotta, a kto... Costella. Mê¿czyzna skrzywi³ siê. - Jeœli przyniesiesz pude³ko, dostaniesz piêæ tysiêcy dolarów. To odpowiednie wynagrodzenie za kilka minut pracy. Pude³ko jest zamkniête. Jego zawartoœci¹ siê nie przejmuj. - Rozumiem. Grubas przeniós³ wzrok z mojego lewego ramienia na prawe. Przy okazji spojrza³ mi pogardliwie w oczy. - S¹dzê, ¿e nie masz k³opotu z otwieraniem zamków. - Jestem specem. - Lepiej, ¿ebyœ nie otwiera³ pude³ka. - Rozumiem. - By³oby kiepsko, gdybyœ to zrobi³. Po prostu mi je przynieœ. Dostaniesz resztê forsy i wszyscy bêd¹ zadowoleni. - Hm... - westchn¹³em. - Chyba wiem, do czego zmierzasz. - Co takiego? - Grozisz mi - powiedzia³em. - To doœæ zaskakuj¹ce. Jego oczy rozszerzy³y siê, ale tylko na chwilê. - GroŸby? Nigdy w ¿yciu, dzieciaku. Jest wielka ró¿nica miêdzy rad¹ a groŸb¹. Nie mia³em zamiaru ciê straszyæ.
- A ja nie mam zamiaru otwieraæ niebieskiego pude³ka ze skóry. - Pokrytego skór¹. - Zgadza siê. - Ale to bez znaczenia. - Jasne. Czy móg³byœ dok³adniej okreœliæ kolor pude³ka? - Co takiego? - Chodzi o ciemnoniebieski, jasnoniebieski, niebieski jak jajo drozda czy b³êkit pruski. A mo¿e jest to b³êkit kobaltowy albo blady b³êkit? - Co za ró¿nica? - Nie chcia³bym ukraœæ niew³aœciwego pude³ka. - O to siê nie martw, dzieciaku. - Skoro tak mówisz... - Po prostu przynieœ niebieskie, skórzane pude³ko. Ma byæ zamkniête. - Jasne. Po tej rozmowie zastanawia³em siê ca³ymi godzinami, czy otworzê pude³ko. Znam siebie doœæ dobrze i wiem, ¿e ka¿dy zamek jest dla mnie pokus¹. Zakaz otwierania jedynie wzmaga moj¹ ciekawoœæ. Z drugiej strony, nie jestem ju¿ dzieckiem. Kiedy cz³owiek bawi siê w to, co ja, powinien mieæ z biegiem czasu coraz lepsz¹ intuicjê. Nie mia³em ochoty otwieraæ niebieskiego pude³ka, jeœli w ten sposób œci¹gn¹³bym na siebie nieszczêœcie. Wiedzia³em, ¿e zanim podejmê decyzjê, muszê najpierw znaleŸæ pude³ko. W tym celu najpierw nale¿a³o otworzyæ biurko. Jednak¿e zamierza³em siê do tego zabraæ trochê póŸniej. Na pocz¹tek postanowi³em zbadaæ atmosferê pokoju. Niektórzy w³amywacze przypominaj¹ niecierpliwych kochanków. Chc¹ zrobiæ to jak najszybciej i wyjœæ. Inni zastanawiaj¹ siê nad stylem ¿ycia w³aœcicieli
okradanego mieszkania. Ogl¹daj¹ przedmioty i buduj¹ portret psychologiczny ludzi, którzy tam mieszkaj¹. Ja robiê co innego. Kiedy jestem w obcym mieszkaniu, wcielam siê we w³aœciciela. Zatem najpierw wyobrazi³em sobie, ¿e apartament J. Francisa Flaxforda zamienia siê w mieszkanie waszego oddanego Bernarda Grimesa Rhodenbarra. Rozsiad³em siê wygodnie w wielkim ciemnozielonym skórzanym fotelu z porêczami, stopy opar³em na otomanie tego samego koloru i wczu³em siê w now¹ rolê. Omiot³em wzrokiem stare obrazy olejne w misternych, poz³acanych ramach. By³ wœród nich pejza¿ w stylu Turnera, choæ namalowa³ go z pewnoœci¹ mniej uzdolniony artysta. Nad ma³ym kominkiem, w którym nie by³o ani garstki popio³u, wisia³y w owalnych ramach stare portrety mê¿czyzny i kobiety, którzy mierzyli siê wzrokiem. Czy byli to przodkowie Flaxforda? Raczej nie, ale mo¿e chcia³, ¿eby tak myœleli inni? Wszystko jedno. Nazwa³em ich w myœlach swoimi przodkami i zacz¹³em tworzyæ nieprawdopodobne historie na ich temat. Wyobrazi³em sobie, ¿e w kominku p³onie ogieñ i ca³y pokój wype³nia miêkkie œwiat³o, a ja siedzê w fotelu z kieliszkiem i ksi¹¿k¹. Byæ mo¿e u moich stóp le¿a³by wielki, stary pies, który nie szczeka i rusza siê bardzo powoli. W³aœciwie pasowa³by tu wypchany pies... Ksi¹¿ki. Obok fotela sta³a lampa z kloszem ustawionym tak, aby wygodnie by³o czytaæ. Na œcianie za fotelem wisia³y pó³ki z ksi¹¿kami. Sta³ tam te¿ ma³y, obrotowy stojak na ksi¹¿ki. Po drugiej stronie znajdowa³ siê niski stó³ ze srebrn¹ tack¹ na papierosy i solidn¹, szklan¹ popielniczk¹. W porz¹dku. Jako w³aœciciel spêdza³bym wiele czasu przy stole, czytaj¹c ksi¹¿ki - oczywiœcie dobr¹ literaturê, a nie wspó³czesne œmiecie. Byæ mo¿e tomiska oprawione w skórê sta³y tu tylko na pokaz, a kartki nie by³y nawet rozciête.
Gdybym tu naprawdê mieszka³, wszystko wygl¹da³oby inaczej. Trzyma³bym na stole karafkê dobrej brandy. Nie, dwie karafki z szerokim dnem, jedn¹ z brandy, a drug¹ z porto. Umieœci³bym je na miejscu tacki na papierosy. Popielniczkê zostawi³bym na stole. Podoba³ mi siê jej rozmiar i kszta³t. Byæ mo¿e zacz¹³bym paliæ fajkê. Fajki zawsze parzy³y mnie w jêzyk, ale pewnie z biegiem lat nauczy³bym siê czerpaæ z tego przyjemnoœæ. Siedz¹c z nogami wyci¹gniêtymi na podnó¿ku, z ksi¹¿k¹ w rêku, siêga³bym od czasu do czasu po karafkê z brandy albo porto, wpatruj¹c siê w ogieñ p³on¹cy w kominku... Spêdzi³em kilka minut, wyobra¿aj¹c sobie, jak wygl¹da³oby moje ¿ycie, gdybym zamieszka³ w apartamencie Flaxforda. Wiem, ¿e to g³upie i dziecinne zajêcie. W dodatku straci³em mnóstwo czasu. Ma to jednak swoje dobre strony. W ten sposób mo¿na pozbyæ siê napiêcia. Kiedy wchodzê do mieszkania obcych ludzi, ogarnia mnie strach. Dziêki wyobraŸni zaczynam czuæ siê tam jak u siebie w domu, przynajmniej przez krótki czas. To pomaga. Nie jestem pewien, czy w³aœnie z tego powodu lubiê snuæ fantazje, ale robiê to za ka¿dym razem, kiedy w³amiê siê do czyjegoœ mieszkania. Nie mog³em straciæ wiele czasu. Zerkn¹³em na zegarek, zanim w³o¿y³em rêkawiczki. By³o siedemnaœcie po dziewi¹tej. U¿ywam delikatnych, obcis³ych rêkawiczek gumowych w rodzaju tych, jakimi pos³uguj¹ siê lekarze. Wycinam w nich otwory, aby d³onie siê nie poci³y. W ten sposób rêce pozostaj¹ wra¿liwe na dotyk i mo¿na spokojnie pracowaæ. Biurko mia³o dwa zamki. Jeden z nich zamyka³ ¿aluzyjny podnoœnik, drugi, zainstalowany w prawej górnej szufladzie, zabezpiecza³ pozosta³e szuflady. Prawdopodobnie uda³oby mi siê znaleŸæ klucze, wiêkszoœæ ludzi bowiem przechowuje je w pobli¿u biurka. Doszed³em jednak do wniosku, ¿e bêdzie szybciej i ³atwiej
otworzyæ zamki za pomoc¹ moich narzêdzi. Nie istnia³ taki zamek w biurku, z którym nie móg³bym sobie poradziæ. Tym razem te¿ by³a to bu³ka z mas³em. Zwin¹³em ¿aluzjê i zacz¹³em siê przygl¹daæ licznym wnêkom i szufladkom, studiuj¹c uwa¿nie ka¿dy szczegó³. Z jakiegoœ powodu nasi przodkowie uznali, ¿e mebel ten nadaje siê idealnie do przechowywania ró¿nych papierów i akt. Zawsze mi siê wydawa³o, ¿e zamiast szukaæ swoich rzeczy w przegródkach i szufladkach, lepiej trzymaæ je w sejfie i po prostu wyci¹gaæ ze œrodka to, czego siê potrzebuje w danej chwili. Wiele osób wierzy, ¿e ka¿da rzecz ma swoje miejsce. Tacy ludzie ustawiaj¹ w garderobie buty wed³ug wysokoœci i pamiêtaj¹, ¿eby zmieniaæ opony samochodowe raz na trzy miesi¹ce. Oprócz tego poœwiêcaj¹ jeden dzieñ w tygodniu na obcinanie paznokci. Ciekawe, co robi¹ z obciêtymi kawa³kami? Pewnie wk³adaj¹ je do odpowiedniej przegródki w biurku. W czêœci biurka pod ¿aluzj¹ nie by³o niebieskiego pude³ka ze skóry. Z tego, co mówi³ mój klient z brzuszkiem, wywnioskowa³em, ¿e pude³ko nie zmieœci³oby siê w ¿adnej z przegródek i ma³ych szuflad. Otworzy³em wiêc drugi zamek, ¿eby mieæ dostêp do wiêkszych szuflad. Zacz¹³em od najwy¿szej, poniewa¿ ludzie wk³adaj¹ tam zazwyczaj swoje najcenniejsze przedmioty. Nie mam pojêcia, dlaczego tak jest, ale to fakt. Przeszuka³em wszystkie szuflady, ale nie znalaz³em pude³ka. Zajê³o mi to dos³ownie chwilê, ale nic nie usz³o mojej uwagi. Chcia³em jak najszybciej opuœciæ mieszkanie, co jest ca³kiem naturalne w podobnych okolicznoœciach. Z drugiej strony, wiedzia³em, ¿e w mieszkaniu mog¹ siê kryæ inne skarby. Wielu ludzi trzyma w domu gotówkê, inni czeki podró¿ne, jeszcze inni przechowuj¹ kolekcjê wartoœciowych monet, bi¿uteriê na sprzeda¿ i wiele innych drobiazgów, które zmieœci³yby siê bez trudu w mojej torbie od
Bloomingdale’a. Obiecano mi cztery tysi¹ce dolarów po dostarczeniu niebieskiego pude³ka. Tysi¹c ju¿ dosta³em i banknoty szeleœci³y w tylnej kieszeni moich spodni. Ale mia³em ochotê wykorzystaæ okazjê. W³aœciciel mieszkania najwyraŸniej nie musia³ siê martwiæ, za co kupi jedzenie. Wiedzia³em, ¿e przy odrobinie szczêœcia nape³niê swoj¹ torbê cennymi przedmiotami o wartoœci piêciu tysiêcy dolarów. Tyle wydajê na zakupy przez ca³y rok. Nie lubiê pracowaæ zbyt intensywnie. To bardzo podniecaj¹ce, ale stwarza wielkie ryzyko. Jeœli w³amiesz siê do jednego mieszkania za du¿o, mo¿esz za to drogo zap³aciæ. Ka¿dy w³amywacz czasem wpada, ale wiêzienie zostawia uraz. Od czterech do szeœciu w³amañ rocznie - to w zupe³noœci wystarczy. Kilka lat temu uwa¿a³em inaczej, ale by³y to czasy, kiedy mia³em wygórowane ambicje. Z wiekiem cz³owiek uczy siê wyci¹gaæ wnioski. Tak to ju¿ jest. Pogrzeba³em w szufladach najpierw z jednej, potem z drugiej strony. Znalaz³em papiery, albumy ze zdjêciami, ksiêgi rachunkowe, pêki kluczy, które prawdopodobnie do niczego nie pasowa³y, klaser zape³niony do po³owy znaczkami za trzy centy (pamiêtacie je?), parê dzieciêcych futrzanych rêkawiczek, cienkie rêkawiczki ze œwiñskiej skóry, nauszniki w rodzaju tych, jakie matki kupuj¹ swoim synkom, wieczny kalendarz z 1949 roku, który wyda³o Przedsiêbiorstwo Marine Trust z Buffolo w stanie Nowy Jork, Bibliê króla Jakuba wielkoœci pude³ka do kart, taliê kart Tally-Ho wielkoœci ma³ej Biblii, mnóstwo kopert, w których prawdopodobnie by³y listy - ale kogo to obchodzi - kupkê uniewa¿nionych czeków z ró¿nymi datami z ostatnich dwudziestu lat, przewi¹zanych wysuszon¹ gumk¹, spinacze do papieru w takiej liczbie, ¿e mo¿na by zrobiæ z nich skakankê dla dziecka albo dla doros³ej osoby, pocztówkê od Watkinsa Glena, pióra wieczne, d³ugopisy kulkowe, cienkopisy oraz niezliczon¹ liczbê po³amanych o³ówków...
W biurku nie by³o starych monet, gotówki, czeków podró¿nych, obligacji na okaziciela, akcji, pierœcionków, zegarków, oszlifowanych lub nie oszlifowanych kamieni szlachetnych (by³ tam natomiast kawa³ek skamienia³ego drewna oklejony z jednej strony filcem, który móg³ s³u¿yæ jako przycisk do papieru), z³otych albo srebrnych sztabek, znaczków cenniejszych ni¿ te za trzy centy ani - na Boga - niebieskiego pude³ka. Do diab³a! By³em za³amany, ale nie do tego stopnia, ¿eby zwymiotowaæ. Wyprostowa³em siê, odetchn¹³em parê razy i zacz¹³em siê zastanawiaæ, gdzie stary Flaxford trzyma whisky. Od razu jednak przypomnia³em sobie, ¿e nie pijê podczas pracy. Mój wzrok zatrzyma³ siê na tacce z papierosami, ale nie siêgn¹³em po nie, poniewa¿ zrezygnowa³em z przykrych na³ogów wiele lat temu. Westchn¹³em ponownie i postanowi³em jeszcze raz przeszukaæ szuflady. Kiedy ma siê do czynienia z tak¹ kopalni¹ œmieci, ³atwo jest przeoczyæ nawet tak du¿y przedmiot jak pude³ko na cygara. Spojrza³em na zegarek. By³a za dwadzieœcia trzy dziesi¹ta. Zale¿a³o mi, ¿eby wyjœæ z mieszkania do dziesi¹tej, najpóŸniej pó³ do jedenastej. Zamierza³em jeszcze raz pogrzebaæ w biurku, a potem, jeœli bêdzie to konieczne, poszukaæ innych skrytek w du¿ym pokoju. Liczy³em siê z tym, ¿e w najgorszym razie bêdê musia³ przeszukaæ wszystkie pokoje, niezale¿nie od tego, ile ich by³o. A potem - adieu! Dmuchn¹³em sobie na d³onie, poniewa¿ zaczyna³y siê pociæ w gumowych rêkawiczkach, ale nie poczu³em ulgi. Mia³em w³aœnie westchn¹æ po raz trzeci, kiedy rozleg³ siê zgrzyt klucza w drzwiach. Zamar³em z przera¿enia. W³aœciciel mieszkania J. Francis Flaxford mia³ wróciæ do domu najwczeœniej o pó³nocy. Poinformowa³ mnie o tym cz³owiek, który twierdzi³, ¿e niebieskie pude³ko
znajduje siê w biurku. Sta³em twarz¹ do drzwi, opieraj¹c siê biodrem o biurko. S³ucha³em, jak ktoœ otwiera zamek w klamce, a potem zamek sprê¿ynowy. Przez chwilê panowa³a zupe³na cisza. Nagle drzwi otworzy³y siê gwa³townie i do mieszkania wpad³o dwóch m³odych mê¿czyzn w niebieskich mundurach. Trzymali w rêkach pistolety i mierzyli we mnie. - Spokojnie - powiedzia³em. - Bez paniki. To tylko ja. Rozdzia³ II Nie zna³em pierwszego gliniarza. By³ bardzo m³ody i najwyraŸniej niedawno rozpocz¹³ pracê w policji. Ale pozna³em jego partnera - siwego brzuchatego mê¿czyznê, który mia³ orli nos i wydatne koœci policzkowe. Nazywa³ siê Ray Kirschmann i pracowa³ dla Departamentu Policji Nowego Jorku w czasach, kiedy gliniarze nosili muszkiety. Przy³apa³ mnie na gor¹cym uczynku kilka lat wczeœniej, ale dogadaliœmy siê. - A niech mnie szlag! - powiedzia³ Ray, opuszczaj¹c pistolet i k³ad¹c rêkê na broni m³odego wspólnika. - To syn pani Rhodenbarr, Bernard. Od³ó¿ spluwê, Loren. Bernie jest d¿entelmenem. Loren wsun¹³ pistolet do kabury i wypuœci³ z p³uc powietrze, które trzyma³ tam dobrych kilka chwil. Nie tylko w³amywacze trzês¹ siê ze strachu, wchodz¹c do cudzego mieszkania. W dodatku Ray zmusi³ swojego partnera, by ten wkroczy³ pierwszy. - Czeœæ, Ray - powiedzia³em. - Mi³o ciê znów zobaczyæ, Bemie. Przedstawiam ci mojego nowego partnera, Lorena Kramera. Loren, to jest Bernie Rhodenbarr. Przywitaliœmy siê. Kiedy wyci¹gn¹³em rêkê, Loren zrobi³ zdziwion¹ minê. Spojrza³
na moj¹ d³oñ i zacz¹³ zdejmowaæ kajdanki, które mia³ przymocowane do paska. Ray wybuchn¹³ œmiechem. - O rany - powiedzia³. - Nikt jeszcze nigdy nie za³o¿y³ Berniemu kajdanek. To nie jest jakiœ zwariowany ¿ul, tylko profesjonalny w³amywacz. - Rozumiem. - Zamknij drzwi. Loren wykona³ polecenie, ale nie przekrêci³ zamka. Poczu³em siê spokojniej. Do tej pory nikt z zewn¹trz nie zauwa¿y³, co siê dzieje w mieszkaniu. Na korytarzu nie pojawili siê s¹siedzi. Zamierza³em zrobiæ wszystko, ¿eby spêdziæ resztê nocy w swoim przytulnym mieszkanku. - Nie spodziewa³em siê ciebie, Ray - powiedzia³em uprzejmie. - Czêsto tu wpadasz? - A niech mnie szlag! - Ray uœmiechn¹³ siê szeroko. - Robi siê z ciebie niezdara na stare lata. Siedzieliœmy w³aœnie w samochodzie, kiedy zadzwoni³a kobieta i powiedzia³a, ¿e s³yszy dziwne ha³asy. Pewnie wydawa³o ci siê, ¿e siedzisz cicho jak myszka. Ile masz lat? - Skoñczê trzydzieœci piêæ w kwietniu. Czemu pytasz? - Jesteœ Bykiem? - Loren na to. - Ja jestem z koñca maja, spod znaku BliŸni¹t. - Moja ¿ona jest Bykiem. - Wzi¹³ do rêki pa³kê i zacz¹³ uderzaæ ni¹ rytmicznie o swoj¹ d³oñ. - Dlaczego? - spyta³em ponownie. W pokoju zapanowa³o pe³ne napiêcia milczenie. Potem Loren wyjaœni³ mi, ¿e jego ¿ona jest Bykiem ze wzglêdu na datê urodzenia. Ja z kolei zacz¹³em mu t³umaczyæ, ¿e chcia³em wiedzieæ, dlaczego Ray spyta³ o mój wiek, Ray zaœ mia³ niewyraŸn¹ minê i chyba by³o mu przykro, ¿e spowodowa³
ca³e to zamieszanie. Loren wygl¹da³ na faceta, którego bardzo ³atwo zbiæ z tropu. - Z biegiem lat stajesz siê coraz wiêksz¹ niezdar¹ - wyjaœni³ Ray. - Ha³asujesz i przyci¹gasz uwagê. To do ciebie niepodobne. - Zawsze zachowujê siê cicho. - Oprócz dzisiejszego wieczoru. - Nie ha³asowa³em. Poza tym dopiero co tu przyszed³em. - To znaczy? - Jestem tu zaledwie kilka minut. Mo¿e kwadrans. Najwy¿ej dwadzieœcia minut. Czy na pewno trafiliœcie do w³aœciwego mieszkania? - Z³apaliœmy w³amywacza. - Racja - przyzna³em. - Ale czy osoba, która do was zadzwoni³a, poda³a numer mieszkania? Trzysta jedenaœcie? - Nie dostaliœmy dok³adnego numeru, ale poinformowali nas, ¿e chodzi o mieszkanie na trzecim piêtrze. Wszystko siê zgadza. - Ludziom czêsto myl¹ siê kierunki. Nie potrafi¹ odró¿niæ prawej strony od lewej. Ray spojrza³ na mnie. Loren uderzy³ pa³k¹ w swoj¹ d³oñ i nagle wypuœci³ j¹. Pa³ka przyczepiona by³a do jego paska doœæ d³ugim skórzanym rzemykiem. Spad³a na pod³ogê i odbi³a siê od chiñskiego dywanu. Loren chwyci³ j¹, a Ray spiorunowa³ go wzrokiem. - Narobiliœcie wiêcej ha³asu ni¿ ja przez ca³y wieczór. - S³uchaj, Bemie... - Mo¿e chodzi³o o mieszkanie piêtro wy¿ej? Kobieta, która do was zadzwoni³a, jest pewnie Angielk¹. W Anglii inaczej liczy siê piêtra. Nasz parter to u nich
pierwsze piêtro, kiedy zatem mówi¹ o trzecim piêtrze, to znaczy, ¿e maj¹ na myœli czwarte... - Jezu... Spojrza³em na Lorena, a potem na Raya. - Postrada³eœ zmys³y? Chcesz, ¿ebym ci przeczyta³, jakie prawa przys³uguj¹ kryminaliœcie przy³apanemu na gor¹cym uczynku? Co z tob¹, Bernie? - Dopiero tu przyszed³em. Zachowywa³em siê cicho. - Mo¿e kot str¹ci³ doniczkê w mieszkaniu obok, a my trafiliœmy tu przypadkowo. Po prostu mieliœmy szczêœcie. Ale to niczego nie zmienia, prawda? - Prawda - przyzna³em, uœmiechaj¹c siê ponuro. - Szczêœcie wam dopisuje. Mam przy sobie szmal. - Naprawdê? - Kupê szmalu. - Interesuj¹ce - zauwa¿y³ Ray. - Dostaliœcie klucz od portiera? - Tak. Chcia³ nam otworzyæ, ale kazaliœmy mu zostaæ na dole. - Wiêc nikt poza wami nie wie, ¿e tu jestem. Policjanci spojrzeli na siebie. Ró¿nili siê jak ogieñ i woda. Ray mia³ na sobie znoszony mundur. Ubranie Lorena by³o czyste i porz¹dne, jakby dopiero wyci¹gn¹³ je z pralki. - Racja - przyzna³ Ray. - Przynajmniej na razie. - A wiêc? - To dla nas dobra okazja. Bardzo dobra. Gdybyœmy ciê aresztowali, daliby nam odznaczenia. - Daj spokój - powiedzia³em.
- To bardzo prawdopodobne. - Wciskasz mi kit. To nie by³a wasza inicjatywa. Ktoœ na mnie doniós³. Nie dostaniecie odznaczenia. - Masz racjê - powiedzia³ Ray. - Co o tym myœlisz, Loren? - Hm... - westchn¹³ Loren i przygryz³ doln¹ wargê, po czym kilkakrotnie uderzy³ pa³k¹ w swoj¹ d³oñ. Pa³ka by³a obdrapana i zniszczona w przeciwieñstwie do jego munduru. Wygl¹da³o na to, ¿e czêsto wypada³a Lorenowi z r¹k i l¹dowa³a na czymœ twardszym ni¿ chiñski dywan. - Ile masz gotówki, Bernie? Wiedzia³em, ¿e nie ma sensu siê targowaæ. Zwykle mam przy sobie tysi¹c dolarów w banknotach i tak by³o tym razem. Ale dziesiêæ banknotów studolarowych w tylnej kieszeni moich spodni by³o zaliczk¹, któr¹ dosta³em za robotê. Gdybym odda³ pieni¹dze gliniarzom, wyszed³bym na zero. Ten wieczór kosztowa³by mnie pieni¹dze za taksówkê i parê godzin straconego czasu. Mój znajomy o chytrych oczach straci³by tysi¹c dolarów, ale to jego problem. „Bêdzie musia³ dopisaæ je do rachunku”, pomyœla³em. - Tysi¹c dolarów - powiedzia³em. Patrzy³em na twarz Raya Kirschmanna. Wygl¹da³, jakby mia³ ochotê wyci¹gn¹æ ode mnie wiêcej pieniêdzy, ale w koñcu uzna³, ¿e mówiê prawdê. P³aci³em ca³kiem nieŸle, nawet jeœli mieli podzieliæ siê fors¹ na pó³. - To ca³kiem sporo - oœwiadczy³. - Masz ca³¹ sumê przy sobie? Wyj¹³em pieni¹dze i mu je wrêczy³em. Ray obejrza³ banknoty. Po jego oczach pozna³em, ¿e je przeliczy³. - Zabra³eœ coœ z mieszkania? Jeœli powiemy, ¿e nikogo tu nie by³o, a potem zadzwoni w³aœciciel, ¿eby zg³osiæ w³amanie, bêdziemy mieli k³opot.
Wzruszy³em ramionami. - Mo¿ecie powiedzieæ, ¿e zwia³em, zanim przyszliœcie - powiedzia³em. - Ale nie musicie tego robiæ. Nie znalaz³em niczego, co warto by ukraœæ. Dopiero co wszed³em do mieszkania i przeszuka³em biurko. - Mo¿emy go przeszukaæ - zaproponowa³ Loren. Ray i ja spojrzeliœmy na niego znacz¹co i Loren obla³ siê rumieñcem. - To by³a tylko propozycja - b¹kn¹³. Spyta³em, spod jakiego jest znaku zodiaku. - Jestem Pann¹ - powiedzia³. - Panna i Byk. Te znaki pasuj¹ do siebie. - To znaki zwi¹zane z Ziemi¹ - wyjaœni³ Loren. - Ich wspóln¹ cech¹ jest stabilnoœæ. - Tak myœla³em. - Interesuje siê pan astrologi¹? - Nieszczególnie. - To bardzo ciekawa dziedzina. Ray jest Strzelcem. - Jezu Chryste... - westchn¹³ Ray. Spojrza³ jeszcze raz na banknoty, wzruszy³ ramionami i wsun¹³ je do kieszeni. Loren patrzy³ na niego wyczekuj¹co. Wiedzia³, ¿e dostanie czêœæ pieniêdzy póŸniej, a jednak... Ray zacz¹³ obgryzaæ paznokieæ. - Jak siê tu dosta³eœ? Wszed³eœ po drabince przeciwpo¿arowej? - Wszed³em g³ównym wejœciem. - A wiêc portier widzia³ ciê na dole? Wspaniali s¹ ci portierzy, nie ma co. - To du¿y budynek. - Bez przesady. W ka¿dym razie wygl¹d ciê nie zdradzi³. Ubra³eœ siê jak typowy
mieszkaniec wschodniej czêœci miasta. Mieszkam we wschodniej czêœci miasta i zwykle noszê d¿insy. - Pewnie mia³eœ przy sobie teczkê, mam racjê? - Niezupe³nie. - Wskaza³em na torbê od Bloomingdale’a. - Wszed³em z tym. - Jeszcze lepiej. Wobec tego zabieraj swoj¹ torbê i zmykaj st¹d. Chwileczkê... - Ray zmarszczy³ brwi. - My wyjdziemy najpierw. Tak bêdzie lepiej. W przeciwnym razie bêdziemy musieli t³umaczyæ, dlaczego spêdziliœmy tu tyle czasu i tak dalej... Niech ciê nic tu nie kusi, kiedy nas nie bêdzie. - Nie ma tu nic, co warto by zabraæ. - Chcê, ¿ebyœ da³ mi s³owo. Mia³em ochotê wybuchn¹æ œmiechem, ale powstrzyma³em siê. - Obiecujê - powiedzia³em uroczyœcie. - Daj nam trzy minuty i potem wyjdŸ. Mam nadziejê, ¿e nie zabawisz tu d³u¿ej. - Jasne, ¿e nie. - Dobra. - Ray odwróci³ siê i ruszy³ w kierunku drzwi. W tym momencie Loren Kramer powiedzia³, ¿e musi iœæ do ³azienki. - O rany - jêkn¹³ Ray. - Wiesz, gdzie jest ³azienka? - zwróci³ siê do mnie Loren. - Przeszukaj mnie - powiedzia³em i doda³em szybko: - To tylko ¿art. - Co takiego? - Nie opuszcza³em tego pokoju - wyjaœni³em. - Kibel musi byæ gdzieœ tam. Loren ruszy³ na poszukiwanie ³azienki, a Ray sta³ obok mnie, kiwaj¹c g³ow¹. Spyta³em go, jak d³ugo pracuje z Lorenem. - Zbyt d³ugo - powiedzia³. - Wiem, co masz na myœli.
- To dobry dzieciak. - Jest ca³kiem sympatyczny. - Ale g³upi jak but. To ci¹g³e gadanie o astrologii doprowadza mnie do sza³u. To jedna wielka bzdura, nie s¹dzisz? - Byæ mo¿e. - Mogê siê myliæ, ale co z tego? Kogo obchodzi, ¿e jego ¿ona jest Bykiem? Przyznajê, to niez³a dupa. Cholera, ten kretyn naprawdê zamierza³ ciê przeszukaæ. To kompletny bezmózgowiec. - Zauwa¿y³em. - Na szczêœcie potrafi byæ rozs¹dny. Jakiœ czas temu przydzielili mi tego ¿ó³todzioba i nic nie mog³em na to poradziæ. Dziêki Bogu sam p³aci za kawê. Jest ³asy na forsê. - Dziêki Bogu. - Te¿ tak uwa¿am. Lubi forsê, ale ¿ona wydaje ca³¹ jego pensjê w ci¹gu jednego dnia. Jak myœlisz, czy to dlatego, ¿e jest Bykiem? - Musisz spytaæ Lorena. - Pewnie by mi to wyjaœni³. Mo¿na znieœæ g³upotê drugiego cz³owieka, pod warunkiem, ¿e ma resztki zdrowego rozs¹dku. Mam nadziejê, ¿e Loren nie zabije siê t¹ pa³k¹. Mam przeczucie, ¿e z³amie sobie za którymœ razem nogê w kolanie... Bernie? Zdejmij rêkawiczki. - Co? - Gumowe rêkawiczki. Chyba nie chcesz paradowaæ w nich po ulicy. - Och... - westchn¹³em i œci¹gn¹³em rêkawiczki. Gdzieœ w g³êbi mieszkania Loren kaszln¹³, a potem rozleg³ siê huk, jakby w coœ uderzy³. Wsadzi³em rêkawiczki do kieszeni.
- W³amywacz musi dbaæ o ka¿dy szczegó³ - powiedzia³ Ray. - Jezu, chcia³bym mieæ czêœciej do czynienia z takimi facetami jak ty. Nawet gdybyœmy musieli wsadziæ ciê do paki, i tak by³aby to mi³a robota. Gdyby portier zwêszy³, co siê dzieje, nie moglibyœmy dojœæ do porozumienia. Najwa¿niejsze jest to, ¿e mam do czynienia z profesjonalist¹. Rozleg³ siê dŸwiêk spuszczanej wody. Mia³em ochotê zerkn¹æ na zegarek, ale coœ mnie powstrzyma³o. - Wtedy przynajmniej mo¿na siê czuæ bezpiecznie - mówi³ dalej Ray. - Wiesz, co mam na myœli? Dzisiaj, kiedy otwieraliœmy te drzwi, nie mia³em pojêcia, co zastaniemy po drugiej stronie. - Znam to uczucie - zapewni³em go i siêgn¹³em po torbê. Nagle Ray spojrza³ w k¹t pokoju i wyraz jego twarzy zmieni³ siê gwa³townie. Odwróci³em siê i zobaczy³em Lorena. Wpatrywa³ siê w nas z szeroko otwartymi ustami. By³ blady jak trup. - Tam... w... pokoju - wykrztusi³. Potem z jego ust pop³yn¹³ nieprzerwany potok s³ów. - Wyszed³em z toalety i przez pomy³kê zajrza³em do sypialni. Zobaczy³em faceta. Jest martwy. Ma zmia¿d¿on¹ czaszkê. Le¿y w ka³u¿y œwie¿ej krwi. Jest jeszcze ciep³y. Nigdy czegoœ takiego nie widzia³em. Jezu! Nie mo¿na ufaæ facetowi spod znaku BliŸni¹t. Tacy ludzie k³ami¹. O Bo¿e... Loren run¹³ jak d³ugi na bucharê. Ray i ja wymieniliœmy spojrzenia. I to ma byæ profesjonalizm? Obaj mieliœmy kompletny zamêt w g³owach. Ray sta³ w miejscu z przera¿on¹ min¹. Nie siêgn¹³ po pistolet ani nie podszed³ do mnie. Sta³, jakby go zamurowa³o. Ja natomiast zachowa³em siê niezbyt elegancko. Nie przypuszcza³em, ¿e staæ mnie na coœ takiego. Ray pewnie te¿ nie. Rzuci³em siê na niego. Kirschmann wpatrywa³ siê we mnie szeroko otwartymi
oczyma, zbyt zaskoczony, ¿eby zareagowaæ. Nasze cia³a zderzy³y siê, ale nie widzia³em, jak Ray run¹³ na pod³ogê, poniewa¿ wzi¹³em nogi za pas. Wyskoczy³em na korytarz i popêdzi³em w kierunku schodów. Zbieg³em po nich jak szalony i znalaz³em siê dwa piêtra ni¿ej - na parterze. Portier, uprzejmy jak zwykle, otworzy³ przede mn¹ drzwi. - Policzymy siê w œwiêta Bo¿ego Narodzenia! - zawo³a³em i pomkn¹³em przed siebie, nie czekaj¹c na odpowiedŸ. Rozdzia³ III Na szczêœcie na ulicy by³o pusto, inaczej na pewno stratowa³bym kilka osób. Pok³usowa³em do rogu i, dysz¹c ciê¿ko, dotar³em do Drugiej Alei. Powoli uspokaja³em siê i zacz¹³em znowu myœleæ logicznie. Nikt mnie nie goni³, wiêc zwolni³em kroku. W Nowym Jorku cz³owiek, który biegnie ulic¹, wzbudza podejrzenie wœród przechodniów. Rozumiem, ¿e mo¿na tak reagowaæ, ale nie lubiê, kiedy ktoœ siê na mnie gapi. Przeszed³em dwie przecznice, a potem wyci¹gn¹³em rêkê i zatrzyma³em taksówkê jad¹c¹ na po³udnie miasta. Poda³em adres taksówkarzowi. Ten wykona³ kilka zakrêtów i skierowa³ siê na pó³noc. Jednak¿e po chwili zmieni³em zdanie. Moje mieszkanie znajduje siê na szczycie stosunkowo nowego budynku na rogu West Endu i Siedemdziesi¹tej Pierwszej Ulicy. W bezchmurny dzieñ (takie dni bywaj¹ czasem) widaæ z okien prawie ca³y œwiat - czyli wie¿e World Trade Center i czêœæ New Jersey. To idealne miejsce dla tych, którzy chc¹ odpocz¹æ od zgie³ku centrum. Dlatego poda³em swój adres kierowcy. Wiedzia³em jednak, ¿e Ray Kirschmann i jego ludzie bêd¹ mnie tam szukaæ. Wystarczy³o, ¿eby zerknêli do ksi¹¿ki telefonicznej. Wcisn¹³em siê g³êbiej w fotel i poklepa³em kieszeñ na lewej piersi w
poszukiwaniu papierosów, które wyj¹³em stamt¹d kilka lat wczeœniej. Gdybym mieszka³ w apartamencie na Wschodniej Szeœædziesi¹tej Siódmej Ulicy, siedzia³bym teraz w zielonym, skórzanym fotelu i strzepywa³ tytoñ z fajki do szklanej popielniczki. Na razie jednak nie zapowiada³o siê na to. „Bernard, rozluŸnij siê. Pomyœl!” Musia³em zastanowiæ siê nad paroma rzeczami. Na przyk³ad, kto zainwestowa³ tysi¹c dolarów, ¿eby wci¹gn¹æ mnie w aferê zwi¹zan¹ z morderstwem, i dlaczego gruby jegomoœæ potraktowa³ mnie jak durnia? Nie mia³em czasu na d³ugie rozmyœlania. Na razie dopisywa³o mi szczêœcie. Jeden policjant zemdla³ w mojej obecnoœci, a drugi nie by³ w stanie zareagowaæ, kiedy siê na niego rzuci³em. Dziêki temu zyska³em trochê czasu, ale by³o to nie wiêcej ni¿ kilka minut. Wiedzia³em, ¿e muszê gdzieœ siê ukryæ. Uda³o mi siê na moment odwróciæ uwagê psów myœliwskich i chcia³em dotrzeæ bezpiecznie do swojej nory, zanim zwêsz¹, gdzie jestem. (Nie przestraszy³ mnie fakt, ¿e zacz¹³em stosowaæ w myœli terminologiê zwi¹zan¹ z polowaniem na lisy). Spróbowa³em siê skupiæ. Nie mog³em jechaæ do swojego mieszkania. Wiedzia³em, ¿e za godzinê bêdzie tam pe³no glin. Potrzebowa³em bezpiecznego schronienia w czterech œcianach z sufitem i pod³og¹ bez dziur. Chodzi³o o miejsce, które nie mia³o ze mn¹ nic wspólnego i gdzie nikt nie móg³by mnie znaleŸæ. Mieszkanie, którego szuka³em, musia³o byæ w Nowym Jorku. Gdybym próbowa³ wyjechaæ z miasta, na pewno by mnie wytropili. Doszed³em do wniosku, ¿e najlepiej by³oby skorzystaæ z mieszkania przyjaciela. Taksówka jecha³a na pomoc, a ja w tym czasie przegl¹da³em w myœlach listê przyjació³ i znajomych. Doszed³em do wniosku, ¿e nie ma ani jednej osoby, do której móg³bym wpaœæ bez uprzedzenia. Mój problem polega na tym, ¿e zawsze trzyma³em siê z daleka od z³ego towarzystwa. Kiedy nie jestem w wiêzieniu
(staram siê, ¿eby takie okresy trwa³y jak najd³u¿ej), nigdy nie zawieram znajomoœci z innymi w³amywaczami, bandytami, hochsztaplerami, naci¹gaczami, drobnymi z³odziejaszkami i oszustami. Kiedy cz³owiek siedzi zamkniêty w celi, nie ma wyboru, ale poza wiêzieniem nawi¹zujê znajomoœci z ludŸmi, którzy nawet jeœli nie s¹ w stu procentach uczciwi, to przynajmniej nie zeszli na drogê przestêpcz¹. Moi weseli towarzysze mog¹ zwêdziæ sprzêt swojemu szefowi, odliczyæ sobie du¿¹ sumê od podatku, wrzuciæ do pieca mandaty i naginaæ ró¿ne przepisy, prawie je ³ami¹c. Ale, z tego, co wiem, ¿aden z nich nie jest kryminalist¹. Moi znajomi te¿ nie nazwaliby mnie w ten sposób. Nie powinno wiêc was dziwiæ, ¿e nie mam przyjació³. Nigdy nie mówiê prawdy ludziom, których znam, dlatego nie ma miêdzy nami prawdziwej bliskoœci. Mam znajomych, z którymi gram w szachy, i kolegów, z którymi umawiam siê na pokera. S¹ te¿ tacy, z którymi toczê walki albo gram w bile. Mam przyjació³ki, które zabieram czasem na obiad, do teatru albo na koncert. S¹ wœród nich takie, z którymi czasami idê do ³ó¿ka. Ale od dawna nie pojawi³ siê w moim ¿yciu mê¿czyzna, którego móg³bym nazwaæ prawdziwym przyjacielem. Moje znajomoœci z kobietami równie¿ s¹ tylko przelotne. W³amywacz w dzisiejszych czasach skazany jest na samotnoœæ. Rzadko ubolewam nad swoim trybem ¿ycia. Bywa, ¿e zdarza siê gorsza noc, kiedy mam doœæ samego siebie, i ¿a³ujê wtedy, ¿e nie mam kogoœ bliskiego, do kogo móg³bym zadzwoniæ o trzeciej nad ranem. Jednym s³owem, nie by³o osoby, u której móg³bym znaleŸæ schronienie. A nawet gdyby ktoœ taki istnia³, nic by to nie pomog³o. Gdybym schroni³ siê u przyjaciela albo kochanki, policja puka³aby do ich drzwi godzinê po moim przyjœciu. By³em w tarapatach.
- Mam tu skrêciæ? G³os taksówkarza wyrwa³ mnie z zadumy. Samochód zatrzyma³ siê. Kierowca odwróci³ g³owê i mru¿¹c oczy, patrzy³ na mnie przez szybê, która mia³a chroniæ przed bandytami. - Jesteœmy na rogu Siedemdziesi¹tej Pierwszej i West Endu - powiedzia³. - Mam siê zatrzymaæ po przeciwnej strome? Ja te¿ zamruga³em, postawi³em ko³nierz p³aszcza i wcisn¹³em siê w fotel jak przera¿ony ¿ó³w. - Panie - zacz¹³ taksówkarz, sil¹c siê na cierpliwoœæ. - Mam przejechaæ na drug¹ stronê czy jak? - Tak - potwierdzi³em. - Chce pan, ¿ebym siê tam zatrzyma³? - Tak, w³aœnie o to mi chodzi. Taksówkarz poczeka³, a¿ ulica bêdzie wolna, po czym skrêci³. Jad¹c pod pr¹d, ³ama³ przepisy. Zahamowa³ p³ynnie przed budynkiem, w którym mieszka³em. Zacz¹³em siê krêciæ, szeleœciæ ubraniem i szukaæ pieniêdzy, wszystko po to, ¿eby opóŸniæ moment, kiedy bêdê musia³ wysi¹œæ. Nie odnios³o to ¿adnego skutku. Taksówkarz wyci¹gn¹³ rêkê i wy³¹czy³ licznik. - Chwileczkê - zaprotestowa³em. - Proszê mnie zawieŸæ do centrum. Rêka kierowcy zadr¿a³a nad licznikiem jak g³ówka kolibra. Cofn¹³ j¹, a potem odwróci³ siê i spojrza³ na mnie z niechêci¹. - Do centrum? - Tak. - Nie podoba siê panu tutaj?