uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 755 908
  • Obserwuję765
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 027 150

Marcin Wolski - Pełnomocnik sprawiedliwości

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :2.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Marcin Wolski - Pełnomocnik sprawiedliwości.pdf

uzavrano EBooki M Marcin Wolski
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 88 osób, 55 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 155 stron)

„Berenice i Miłoszowi, Oraz wszystkim, dla których Gwiezdne Wojny to coś więcej, niż tylko znakomita fantastyka.”

PPeełłnnoommooccnniikk SSpprraawwiieeddlliiwwoośśccii Prolog Przestrzeń. Bezmiar głębi kosmosu, niepojęty dla wielu, nawet dla tych, którym przyszło podróżować między gwiazdami. Setki tysięcy gwiazdozbiorów, mgławic, miliony planet, księżyców, asteroid i innych ciał niebieskich, a każde posiadające własny krajobraz, faunę, florę, historię... To zbyt wiele, aby mógł to sobie przyswoić pojedynczy przedstawiciel dowolnej rasy. Galaktyka poznała jednak człowieka, któremu niemal się to udało. Imperator Palpatine. Przewrotny władca wszechświata. Siła spajająca całą machinę polityczno-militarną, jaką jest Imperium, w jedną, spójną całość. Twórca Nowego Ładu, dążący do zdobycia jak największej władzy nad każdą istotą w galaktyce. Człowiek, którego potęga była tak wielka, że stała się niemal tożsama z siłą, z której korzystał, aby stworzyć swoje Imperium Strachu. Z Mocą. A raczej z jej ciemną stroną. Tą częścią Mocy, po której jest strach, złość, nienawiść, cierpienie. Imperator, zagłębiając się coraz głębiej w tajniki ciemnej strony, zatracając się coraz bardziej w swojej żądzy władzy i dominacji, stracił najcenniejszą rzecz, jaką miał: człowieczeństwo. Być może dlatego właśnie cała instytucja Imperialna nastawiona była na zebranie jak największej ilości bogactw, a także szerzenie strachu i zła. Im więcej było tych emocji w Mocy, tym jej Ciemna Strona była silniejsza, a, co za tym idzie, jej użytkownik. Przez tysiąclecia Zakon Lordów Sith rozsiewał wokół siebie ziarno strachu, i dzięki temu rósł w siłę. Był jednak pożerany przez żądzę władzy; Lordowie Sith walczyli o nią między sobą, prowadzili niekończące się batalie i w końcu doprowadzili do upadku swojej potęgi. Imperator wiedział o tym. Wiedział, że jeśli pozwoli swoim podwładnym na osiągnięcie poziomu porównywalnego z jego własnym, doprowadzi jednocześnie do walki o władzę. Wiedział, że nie może pozwolić swoim uczniom na swawolę, bo staną przeciwko niemu. Wiedział, że musi posiąść moc, jakiej nie miał jeszcze żaden Lord Sith. Palpatine oszukał śmierć. Odpowiednio potężny użytkownik Jasnej Strony Mocy mógł przedłużyć swoją egzystencję tak, jak to zrobił Obi-Wan Kenobi, Yoda czy Qu Rahn. Nie mógł jednak robić tego wiecznie, zresztą bardzo chciał już odpocząć. Po Ciemnej Stronie nie było odpoczynku, jedynie wieczne potępienie. Tylko najpotężniejsi Mroczni Lordowie Sith mogli przenieść swoją Moc w obiekt materialny. Cały Korriban jest pełen takich duchów, które skowyczą z bezsilnej złości. Exar Kun posunął się najdalej: jego obiektem był cały księżyc. Imperator jednak osiągnął taki stopień zestrojenia z Mocą, że jego energia mogła podróżować z ciała do ciała. W ten sposób najmroczniejszy z mrocznych znalazł sposób na życie wieczne, czego nie potrafił żaden z jego uczniów. Miało to jednak pewną wadę: Imperator fizycznie i psychicznie uzależnił się od Ciemnej Strony. Nie był już jej użytkownikiem, lecz niewolnikiem. Wielu pragnęło podobnej potęgi. Niewielu jednak odważyło się podjąć próbę jej zdobycia. Imperator był najpotężniejszym Ciemnym Jedi w galaktyce i pragnął rządzić nią poprzez Moc. Jego marzeniem było przekazanie funkcji gubernatorów planet wyszkolonym przez siebie wojownikom mroku. Trenował ich osobiście. Niektórych, np. Dartha Maula, Dartha Tyranusa i Dartha Vadera jeszcze jako Mroczny Lord Sith, Darth Sidious. Po jego "śmierci" to Vader przejął ten tytuł. Poza tym Palpatine miał jeszcze korpus wyszkolonych przez siebie Ciemnych Jedi. I chociaż uczył ich w oparciu o wiedzę Sithów, zaszczepił w nich bezgraniczne oddanie Ciemnej Stronie. Było ich siedemnastu: Jerec, Joruus C'Baoth, Boc, Maw, nawrócony później Kam Solusar, Nefta, Sa-Di, Tedryn- 2

sha, T'iaz, Zasm Kath, Baddon Fass, Sariss, Gorc, Pic, Mordi, Vilgoir i Yun. Do zadań specjalnych Imperator miał grupę obdarzonych Mocą infiltratorów i zamachowców: Marę Jade, Rogandę Ismaren, Maareka Stele, Arden Lyn, Jenga Drogę i Shirę Brie. Miał zamiar wkrótce wysłać ich do walki między sobą, a ten, który zwycięży, zasili szeregi Ciemnych Jedi. Była jednak osobna kasta władających Mocą wojowników, których nazywano Egzekutorami lub Namiestnikami Sprawiedliwości. Kasta ludzi potężnych i niemal niepokonanych, posiadających rozległe talenty przywódcze, umiejętności taktyczne i dużą wrażliwość na Moc. Mieli oni stać na straży Nowego Ładu i byli jedynymi, którzy mogli w krytycznej sytuacji wdrożyć w życie plan "Ręka Cienia". Wiedzieli też dość dużo na temat historii i nauk Sithów, niektórzy byli nawet szkoleni przez samego Dartha Vadera. Ci Pełnomocnicy Sprawiedliwości to ostatni bastion ciemnej strony Mocy i Nowego Ładu. Było ich trzech: threelanin Sedriss, dowodzący z planety Byss członek wewnętrznego kręgu Imperatora, firrerenianin Hethrir, bezduszny i mroczny zwolennik niewolnictwa latający po Galaktyce swoim światostatkiem, i wreszcie ostatni, niemalże legendarny, mimo iż niewielu wiedziało o jego istnieniu, osobnik nieznanej rasy, wieku, płci, zapatrywań, osiągnięć ani umiejętności. Wtajemniczeni znają tylko jego imię. Witiyn Ter. Rozdział 1 "Replacer", niszczyciel klasy Imperial, płynął bezgłośnie w pustce przestworzy. Cichy i złowieszczy kształt z pewnością wzbudziłby strach w każdym, kto pojawiłby się w systemie Jughota. O to też chodziło jego dowódcy. Kapitan Pilzbuck, mężczyzna w średnim wieku o ciemnej karnacji i nie rzucających się w oczy rysach był mało zadowolony z zadania, jakie powierzyło mu dowództwo Centrali. Co prawda rozumiał potrzebę przekonania ewentualnych obserwatorów o tym, że to Imperium jest odpowiedzialne za prace wydobywcze w pasie asteroid Jugotha, ale był święcie przekonany, że mógł się tym zająć absolutnie każdy dowódca liniowy. Dlaczego akurat on? Wiszenie nad pracującymi w pobliskim pasie asteroid maszynami wydobywczymi uważał za marnotrawstwo środków. Znał oczywiście doktrynę postępowania przy nie cierpiących zwłoki pracach polowych, którą przed laty wprowadzono we Flocie Imperialnej. Chodziło o to, że robotnicy ponoć pracowali szybciej i wydajniej, gdy czuli nad sobą bat. Wiedział, że Centrala chce sprawiać pozory akcji sponsorowanej przez Imperium. Uważał za rozsądne trzymanie straży nad ważnym projektem, zwłaszcza, że cała akcja miała miejsce poza przestrzenią kontrolowaną przez Centralę. Z drugiej strony, w systemie Jugotha nie było żadnej planety, tylko pas asteroid, umiejscowiony na orbicie wokół białego olbrzyma zwanego Jugothem. Ponadto układ był umieszczony w najdalszym zakątku Zewnętrznych Odległych Rubieży, więc szansa napotkania tutaj jakichkolwiek innych statków spadała do zera. Nie było zatem przed kim sprawiać pozorów. A tak w ogóle Pilzbuck wątpił w słuszność doktryny. Pracujący poniżej niewolnicy nie mieli szans na ucieczkę, z czego doskonale zdawali sobie sprawę. Wraz z brakiem nadziei pojawił się brak chęci do jakiejkolwiek aktywności, a więc i do pracy. Według Pilzbucka prace posunęłyby się naprzód dopiero wówczas, gdyby dał niewolnikom choć cień szansy na ucieczkę albo polepszył warunki pracy... Tak, trzeba będzie to przemyśleć, zdecydował. 3

A miał wiele czasu na myślenie. "Replacer" dryfował na swojej orbicie już dobry standardowy miesiąc i, jak dotąd, absolutnie nic się nie zdarzyło. Co więcej, nic nie wskazywało na to, że cokolwiek się zdarzy. Fakt ten irytował Pilzbucka; on tutaj kwitnie, a w Centrali na pewno dzieje się teraz coś interesującego. Uczucie nudy i irytacji udzielało się również jego załodze. Mimo iż jego ludzie to ukrywali, kapitan wiedział, że organizują za jego plecami rajdy w polu asteroid. Wiedział też o modyfikacjach, jakie w tym celu wprowadzili technicy do pokładowych Howlrunnerów. Wreszcie doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli zakaże swoim ludziom brać udział w zawodach, morale załogi spadną. Pozostawało mu tylko biernie przyglądać się wyczynom swoich pilotów, które, musiał przyznać, wielce go interesowały... Piękny, okołorównikowy las planety Itren nigdy nie był świadkiem żadnej przełomowej chwili w historii galaktyki. Nigdy, aż do teraz. Wydawać by się mogło, że ten dzień niczym nie będzie się różnił od innych. Przyroda jednak zawsze wyczuje każdą anomalię. Żyjące własnym życiem, małe, włochate horki wpełzły do swoich norek, co było zupełnie nienaturalne o tej porze dnia. Przypominające dźwięk rozdzieranego materiału godowe zawodzenie ptactwa ucichło. Małe, żółte stawonogi nazwane przez tubylców githvenami przestały cykać. Poszukujące zwierzyny olikathersy zaczęły się nerwowo przechadzać po swoich terenach łowieckich, pragnąc bronić ich przed niewidzialnym przeciwnikiem. Nawet wiatr przestał poruszać liśćmi wielkich tropikalnych drzew. Zapadła cisza, przerywana jedynie niespokojnymi krokami olikathersów. Nagle, nie wiadomo skąd, w środku lasu pojawiły się istoty humanoidalne. Gdyby ktoś obserwował całą sytuację, na pewno oniemiałby z wrażenia. Bo istotnie było ono piorunujące: w jednej sekundzie nikogo nie ma, a w następnej już są, i to tak, jakby stali w tym miejscu cały czas. Było ich sześcioro. Dwoje ludzi i po jednym Phrolli, Chaggrianinie, Zabraku i Pacitthipie. Chwilę stali nieruchomo, jakby w transie, ale kiedy się "przebudzili", każdy zareagował inaczej. Phrolli wyglądał, jak po potężnej dawce przyprawy, jeden z ludzi rozejrzał się dookoła z mieszanką zadowolenia i nostalgii, drugi zaś był zdziwiony, a nawet nieco rozczarowany. Zabrak od razu przyjął pozycję obronną i, rozglądając się uważnie dookoła, stanął tak, aby mieć obu ludzi blisko siebie. Chaggrianin był niezwykle podniecony, co u przedstawicieli jego rasy jest rzadko spotykane, natomiast twarz Pacitthipa nie zdradzała żadnych uczuć. - Udało się. - szepnął z niedowierzaniem Chaggrianin - Naprawdę mi się udało! - - Jeszcze tego nie wiemy. - powiedział jeden z ludzi, wysoki, długowłosy blondyn o niezbyt urodziwej twarzy. Na dźwięk jego słów rogaty, sino skóry obcy obrócił się gwałtownie: - Tępy ignorancie! Czy naprawdę tego nie widzisz? To jest Itren przed katastrofą. Jesteśmy u celu! - - Totenko ma rację, Gouw - powiedział Pacitthip, a jego głos był zimny jak lód - Moc jest wciąż silna w tym miejscu. Tu katastrofy nie było. - Nagle usłyszeli za sobą ryk. Wszyscy, poza Phrolli, obrócili się raptownie i spojrzeli w oczy potężnej, włochatej bestii z rodziny kotowatych, jaką był olikathers. Reakcja drugiego człowieka była natychmiastowa. Młody, rudy mężczyzna skupił się, poczuł Moc i... cała szóstka zniknęła kotu z oczu. Równie szybko zareagował Zabrak: wypadł poza tworzoną przez człowieka iluzję niewidzialności i uaktywnił ostrze miecza świetlnego. Na jego czerwono-czarnej twarzy malowała się dzika radość i furia. Olikathers spojrzał na niego i rzucił się do ataku. - Dominess, wróć!!! - krzyknął rudowłosy, ale było już za późno. Czerwone ostrze bucząc przecięło powietrze i ustawiło się na drodze pędzącego kota, pod kątem prostym do trajektorii jego skoku. Zwierzę, gnane siłą pędu, nie zdążyło się zatrzymać i wpadło na klingę. Powietrze wypełniło się swądem spalonego mięsa, a nienaturalną cisze lasu 4

rozdarł krótki co prawda, ale pełen bólu krzyk agonii przepołowionego na pół olikathersa. Gdy dwa kawałki ciała zwierzęcia spadły na ziemię, Zabrak wyłączył ostrze. - Nie musiałeś tego robić! - powiedział z wyrzutem rudowłosy - Mogłeś poczekać, aż sobie pójdzie. - - To ty lubisz się chować, Fallanassi. - warknął Dominess - Ja zabijam. - Wycie syreny alarmowej wyrwało Chewbaccę z drzemki. Wciąż nieprzytomny Wookie rozejrzał się dookoła. Siedział przy kokpicie "Sokoła Milenium" w fotelu pierwszego pilota, a wycie oznaczało, że za chwilę frachtowiec wyjdzie z nadprzestrzeni. Chewbacca sprawdził wszystkie systemy i wydał z siebie pomruk nostalgii. Odkąd "Sokoła" poddano gruntownemu remontowi, praktycznie nic się w nim nie psuło. Wszystko działało bez zarzutu, nawet komputer pokładowy, mimo iż był jedną z niewielu części statku, których nie naprawiono. Chewie odnosił jednak wrażenie, że wysłużony transportowiec stracił część swego charakteru i nie jest już dla niego tym, czym był kiedyś. Miał tylko nadzieję, że Han nie uważa podobnie. Myśl o Hanie przypomniała mu o przyjacielu. Kapitan "Sokoła" zapewne teraz spał w tylnej części pojazdu. Chewie przez chwilę miał ochotę pójść po niego, ale zdecydował, że tak trywialny manewr jak wyjście z hiperprzestrzeni nie jest wystarczającym powodem, aby zakłócać jego odpoczynek. Obudzę go, jak dolecimy - zdecydował, po czym przygotował silniki podświetlne, sprawdził przepływ mocy i skierował jej część z generatorów działek do systemów zasilających pole deflektora. Następnie uruchomił sensory dalekiego zasięgu i włączył deflektor. Han nigdy nie wychodził z hiperprzestrzeni z wyłączonym deflektorem. W końcu Wookie przełączył sterowanie "Sokołem" na tryb manualny i rozpoczął odliczanie. 10... 9... Chewie podregulował jasność iluminatorów 8... 7... 6... wyłączył komputer celowniczy działka pod kabiną pilota 5... 4... 3... 2... Nagle Wookie zaczął mieć wątpliwości. Lecieli z Hanem do systemu Chazwy na spotkanie dwójki przyjaciół z czasów, kiedy jeszcze przemycali przyprawę dla Jabby. Ta dwójka, Lo Khan i Luwingo, zwróciła się do nich o pomoc i, mimo iż Leia miała pewne obiekcje, jej mąż się uparł i postanowił lecieć. 1... Chewie znał Hana dobrze i wiedział, że za skorupą aroganckiego awanturnika kryje się idealista. Idealista, dla którego przyjaźń była bardzo ważna. Jeśli już kogoś polubił, to był gotowy wiele dla niego poświęcić. Zawsze jednak starał się utrzymywać swoją gburowatą fasadę, która bynajmniej nie czyniła z niego bożyszcza tłumów. Chewbacca wiedział też, że Han z ulgą pozbywał się jej, gdy był wśród przyjaciół. 0... Taki już był. Chewie pociągnął dźwignię hipernapędu i "Sokół Millennium" wyskoczył z nadprzestrzeni. W iluminatorach Wookie dostrzegł planetę Chazwa i kilka szlaków, którymi najróżniejsze transportowce podążały w kierunku globu i odlatywały z niego, aby ustawić się na z góry ustalonych koordynatach skoków. Całym ruchem kierował sztab ludzi pracujących na pobliskiej stacji kosmicznej w Kontroli Lotów Systemu Chazwa. Tej samej, która właśnie wywoływała ich przez komlink. Było dla Chewiego oczywiste, że nie powinien korzystać z uprawnień kapitana statku, kiedy jego prawdziwy dowódca jest na pokładzie. Ryknął więc głośno i przeciągle, dając Hanowi do zrozumienia, by się obudził. Wiedział, że to wystarczy; jego przyjaciel ma bardzo czujny sen. I rzeczywiście: po chwili w korytarzu dał się usłyszeć odgłos kroków i do kabiny wszedł zaspany Han Solo. Chewbacca natychmiast przesiadł się na fotel drugiego pilota. - Co jest, Chewie?- zapytał Corellianin, ziewając. W mig jednak dostrzegł świecącą się koło komlinku lampkę, nie czekał więc na odpowiedź. - Tu Han Solo, kapitan "Sokoła Millennium". Proszę o pozwolenie na lądowanie.- powiedział do urządzenia. 5

- Dzień dobry panu, kapitanie Solo.- z głośników popłynął uprzejmy głos - To zaszczyt gościć tak znamienitą personę w naszym skromnym układzie. Jeśli pan sobie tego zażyczy, możemy... - - Dziękuję, ale jestem tu incognito - przerwał mu Han, siląc się na uprzejmość, na którą nie miał ochoty - proszę tylko o pozwolenie na lądowanie.- - O. Chcielibyśmy zatem poznać cel pańskiej wizyty i dowiedzieć się, jaki ładunek ma pan ze sobą na pokładzie. - głos nadal brzmiał uprzejmie, ale Hanowi zdawało się, że jakby chłodniej - Za pozwoleniem, oczywiście.- - Oczywiście. - odparł Han - Tylko ja i mój drugi pilot. Przyjechaliśmy na zakupy. - - Dziękujemy. Lądowisko 30 na środkowym pokładzie stacji. Miłego dnia.- i głos przerwał połączenie. Han usiadł za sterami i skierował maszynę w kierunku stacji kosmicznej, która wyłaniała się właśnie zza horyzontu Chazwy. Była to kulista konstrukcja klasy Esseles, która obu pilotom nieprzyjemnie kojarzyła się z Gwiazdą Śmierci. Z tą różnicą, że do Gwiazdy nie przycumowano kilkunastu większych frachtowców. Han nie dojrzał jednak między nimi "Hyperspace Maraudera", statku Lo Khana. Chewie mruknął ostrzegawczo i spojrzał na wiszący po jego prawej stronie hełm łowcy nagród Boby Fetta. - Nie martw się, stary - zapewnił go Han - Khan nie należy do tych, którzy zdradzają starych kumpli. Zwłaszcza, jeśli im się to nie opłaca - dodał. Chewbacca wydał serię szczeknięć i warknięć, zakończoną niskim pomrukiem. - Przecież wiesz, że Huttowie cofnęli nagrodę za nasze głowy. - odpowiedział Han - Nic nam nie grozi. - Solo nigdy by się do tego nie przyznał, ale ostatnie zdanie powiedział bardziej żeby uspokoić samego siebie, niż Wookiego. Wiedział, że Chewbacca nie troszczy się o siebie; z radością oddałby za Hana życie, gdyby zaszła taka potrzeba. Tymczasem Lo Khan od bardzo dawna nie dawał o sobie znać i Corellianin nie bardzo wiedział, czego się po nim spodziewać. Kiedy uzgadniali miejsce i godzinę spotkania, Lo nie podał przyczyny, dla której chce się z nimi widzieć. Był wtedy bardzo spięty, co nie wróżyło nic dobrego. Han miał złe przeczucia. Lądowisko numer 30 okazało się czystą i zadbaną platformą z kompletną obsługą techniczną, złożoną z trzech droidów i doskonale wyposażonych sani grawitacyjnych, takich samych, jakie były stosowane na Bothawui czy Averam. Używano ich tam do przeprowadzania gruntownych przeglądów pojazdów należących do ważnych osobistości. Przeczucia Hana stawały się z każdą chwilą coraz gorsze. Mało który port kosmiczny z miejsca oferował przegląd nowo przybyłym, zwłaszcza wliczony w cenę parkowania. Możliwe było, że władze planety chciały po prostu okazać swoją gościnność, ale Han jakoś w to nie wierzył. Ledwo "Sokół" wylądował, droidy naprawcze zaczęły biegać dookoła, mierzyć przepustowość linii przesyłowej silników jonowych, badać hermetyczność kadłuba i oliwić tłoki. Innymi słowy zabrały się za przegląd statku, a Chewie nie był z tego powodu szczęśliwy. Od razu, jak tylko rampa dotknęła podłoża, wybiegł na zewnątrz i zaczął warczeć. W rękach trzymał swoją kuszę. - Spokojnie, stary - uspokoił go idący za nim Han, po czym krzyknął do droida, który najwyraźniej nadzorował przebieg wszystkich prac - Ej! Ty tam! Zabieraj te swoje blaszaki od mojego statku! - - Ależ sir - zaczął urażonym tonem droid, a Hanowi natychmiast stanął przed oczami 3PO - proszę tylko spojrzeć na ten statek. Przecież on wymaga gruntownej przebudowy, remontu... - - "Sokół" nie wymaga żadnego remontu! - warknął Han - Wynoście się, ale już! - Chewie zaryczał z aprobatą. 6

- J-jak pan sobie życzy, sir. - wyjąkał droid, wyraźnie zbity z tropu wściekłością właściciela statku i groźnym wyglądem jego towarzysza. Wydał kilka dźwięków w kodzie binarnym do innych robotów, po czym wszystkie oddaliły się od lądowiska. - Nieładnie, Solo, nieładnie - dał się za ich plecami usłyszeć jakiś głos. Han i Chewie obrócili się gwałtownie i dostrzegli przed sobą dwie istoty. Jedna, o wyglądzie tępawego osiłka, była w rzeczywistości przedstawicielem rasy Yaka, druga zaś to krępy i niepozorny człowiek o poczciwej twarzy i starej, znoszonej pilotce na głowie. - Tak potraktować droidy, które przecież nie chciały zrobić nic złego. - dokończył mężczyzna. - Witaj, Lo.- powiedział Han, zdejmując rękę z kabury blastera, którą odruchowo tam położył - Czy mam rozumieć, że te droidy to twoja sprawka? - - Ano moja - odparł z lekkim zażenowaniem Lo Khan - Pomyślałem sobie, że gdyby coś się przypadkiem w "Sokole" popsuło, to one pomogłyby ci naprawić usterkę.- - Dzięki za troskę, ale jak widzisz, nie była konieczna.- odparł Solo z uśmiechem, po czym podszedł i przywitał się z Luwingo. Teraz, kiedy ponownie spojrzał w twarze swoich dawnych towarzyszy, poczuł ulgę. Nie zmienili się ani na jotę. Po powitaniach atmosfera była już na tyle rozładowana, że Luwingo pozwolił sobie na kilka burknięć, na dźwięk których pozostali wybuchnęli śmiechem. - Widzę, że humor ci dopisuje, Wingo - powiedział Han wesoło - Co teraz? Będziemy tak stać cały dzień? - - Taa, do usranej śmierci.- stwierdził Khan ironicznie - A tak poważnie, to jest tu niedaleko przyjemna knajpka. Możemy się tam przejść.- - Brzmi obiecująco.- stwierdził Han - Chodźmy.- Rozdział 2 Bar "Trench Run" na Commenorze nigdy nie należał do najprzyjemniejszych i Kyle Katarn doskonale o tym wiedział. W lokalu panował półmrok i drażniący powonienie zapach geratońskiego tytoniu. Geraton była zapomnianą planetą rolniczą w sektorze corelliańskim, na której rozpoczęto niedawno produkcję środków narkotyzujących. Sam tytoń był w praktyce sproszkowanymi skrzydłami geratońskich motyli, a jego zapach przytępiał zmysły i prowadził do uczucia odprężenia. Kyle stał w kącie baru i przyglądał się wchodzącym i wychodzącym. "Trench Run" był dość zatłoczonym miejscem, mimo iż nie było tu ani dobrych drinków, ani porządnego zespołu muzycznego. A jednak istoty najróżniejszych ras odwiedzały ten lokal, powszechnie było bowiem wiadomo, że można tu dostać geratoński tytoń za połowę jego ceny rynkowej. Katarn nie miał pojęcia, jak Senat mógł zalegalizować takie paskudztwo, ale obiecał przewodniczącemu Borskowi Fey'lyi zlikwidować nielegalny handel tytoniem. Wszyscy natomiast wiedzieli, że to tutaj, w "Trench Run", przebywa osobnik, który zajmuje się rozprowadzaniem różnych używek na czarnym rynku. Kyle miał na oku wszystkich gości i wiedział, który z nich jest dealerem. Był to niepozorny Chadra-fan siedzący w środkowym stoliku pod północną ścianą, pomiędzy dwoma zażarcie dyskutującymi Twi'lekami i popijającym swojego drinka trandoshaninem. Katarn wiedział również, gdzie są ochroniarze czarnorynkowego sprzedawcy: jeden, ubrany w szarą tunikę Niktu, trzymał się wystarczająco blisko swojego szefa, żeby skutecznie go osłaniać, a zarazem wystarczająco daleko, aby nie odstraszać potencjalnych klientów. Drugi, smukły Wookie, stał blisko drzwi, trzeci zaś, będący tęgim Talzem, pilnował tylnego wyjścia. 7

Cała trójka mogła w razie potrzeby ostrzelać lokal bez ryzyka trafienia siebie nawzajem. Kyle miał zamiar przesłuchać dealera, znaleźć źródło, z którego bierze tytoń, a następnie je zlikwidować. Wiedział jednak, że to nie będzie łatwe, ze względu na silną i skuteczną obstawę. Chciał też zrobić to względnie cicho i bez ofiar. Wyciszył więc umysł i przywołał Moc. Wyczuł, że Wookie strasznie się nudzi i tęskni do porządnej rozróby. Z kolei Talz ma najsłabszy umysł. Postanowił to wykorzystać i powoli, tak, żeby nikt nie zwrócił uwagi, zbliżył się do Talza. - Musisz iść na zaplecze.- szepnął, wykonując nieznaczny ruch dłonią. - Muszę iść na zaplecze.- powtórzył bez przekonania Talz, po czym ruszył w kierunku tylnego wyjścia. Jeden z głowy, pomyślał Kyle. Z Wookiem i Niktu może mu nie pójść tak łatwo. Musi wyczekać na odpowiedni moment i skupić w sobie Moc. Nie będzie miał drugiej szansy. Powoli zbliżył się do Chadra-fana, jednocześnie obserwując Wookiego. Dla niepoznaki przysiadł się do grupy Anomidów, którzy z zacięciem o czymś dyskutowali i nawet nie zwrócili na niego uwagi. W końcu nadeszła odpowiednia chwila. Jakiś Rodianin wchodził do baru akurat wtedy, gdy Wookie patrzył w drugą stronę. Idealnie. Katarn zebrał Moc i pchnął nią Wookiego od strony Rodianina. Włochaty obcy obrócił się z rykiem i grzmotnął zdumioną, zieloną istotę w twarz. Wybuchło ogólne zamieszanie, w które włączyli się właściwie wszyscy będący przy drzwiach klienci. Kyle poczuł, jak dealer i Niktu oddalają się w kierunku tylnego wyjścia. Zapamiętał tylko, aby pokryć potem koszta rekonwalescencji Rodianina i ruszył za nimi. Gdy z "Trench Run" wybiegali dwaj kryminaliści i goniący ich rycerz Jedi, w innej części miasta, na dachu jednego z budynków w dzielnicy przemysłowej usadowiła się, zawinięta w brudną, szarą tunikę niska i krępa, zakapturzona postać. Właśnie zapadał zmierzch, więc istota była praktycznie niewidoczna z ulicy. Dodatkowo osobnik ten skrył się w cieniu kilkumetrowej iglicy wystającej z dachu magazynu, na którym się znajdował. Budynek ten, podobnie jak wszystkie w okolicy, był toporny i pozbawiony wszelkich charakterystycznych ozdobników. Wszystkie postawiono stosunkowo niedawno z prefabrykowanych komponentów, a miał służyć jako zaplecze gigantycznego zakładu produkującego brandy. Zakład jednak nigdy nie został zbudowany, gdyż władze planety uznały, że projekt postawienia jeszcze jednej wytwórni był zbyt kosztowny. Budynki natomiast zaaprobowano jako magazyny dla mieszczącego się w mieście portu kosmicznego. Ten jednak miał inne zadanie. Nie przechowywano w nim towarów na eksport: słynnej commenorskiej brandy czy kryształów z kopalń rozlokowanych na południowej półkuli. Został wynajęty przez prywatne przedsiębiorstwo, ale w rzeczywistości był nielegalnym hangarem i magazynem geratońskiego tytoniu. Siedząca na dachu zakapturzona postać wiedziała o tym. Kubaz, z którym ostatnio gadała, był bardzo dobrze poinformowany, a w dodatku rozmowny. Niestety, już nigdy nic nie powie. Osobnik zajrzał do przyniesionej przez siebie torby. Trzymał w niej kilka ciężkich ładunków wybuchowych, którymi miał zamiar zrównać to miejsce z ziemią. Jego panu nie spodobało się, że ktoś bezprawnie wykorzystuje ich pracę do własnych celów. Bardzo się nie spodobało. Eksplozja magazynu będzie nauczką dla innych. A gdyby komuś udało się stąd uciec... no cóż, na taką okazję zamachowiec trzymał w torbie wyrzutnię rakiet. Ściemniło się, a centrum miasta zaświeciło setkami pojedynczych światełek. Na Commenorze zapadła noc. Osobnik na dachu stwierdził, że czas zacząć rozkładać ładunki. Chciał je co prawda zdetonować, kiedy miejscowa szycha, Chadra-fan o imieniu Hreedeck, będzie w środku, ale to mu nie przeszkadzało przygotować wszystkiego teraz. Niespiesznie ruszył w kierunku miejsca, gdzie pod sufitem mieściła się najbliższa ściana działowa. Pośpiech był zbędny; zamachowiec od jakiegoś czasu obserwował Hreedecka i 8

wiedział, że ten przed północą nie opuszcza lokalu "Trench Run", gdzie załatwia interesy. Lepiej było zrobić wszystko dokładnie, niż szybko. Istota wyszła z cienia, a nieco silniejszy powiew wiatru odsłonił jej twarz. To był Noghri. Obcy właśnie bezgłośnie się przemieszczał, ciągnąc za sobą torbę, gdy usłyszał z dołu czyjeś kroki. W dzielnicy przemysłowej na ogół było o tej porze cicho, a wiatr doskonale niósł wszystkie dźwięki. Zaintrygowany zamachowiec podkradł się na skraj dachu i zerknął na dół. Ku swojemu zdumieniu spostrzegł Hreedecka i jakiegoś Niktu idących szybko w stronę budynku, a także, i to było najdziwniejsze, podążającego za nimi człowieka. Noghri wziął do ręki makrolornetkę i spojrzał na tajemniczą osobę. Rozpoznał ją od razu, mimo ciemności, wiele bowiem razy słyszał o nim od swojego pana. Był to Kyle Katarn, rycerz Jedi. Noghri uśmiechnął się, a jego ostre jak igły zęby zalśniły przy blasku księżyców. Bardzo dobrze, pomyślał, Niech Jedi zajmie się tym miejscem. A gdyby mu się nie udało... spojrzał na zawartość swojej torby. Pogoń za dealerem wyglądała według Kyle'a banalnie. Ani Chadra-fan, ani Niktu, nie zorientowali się, że ktoś ich śledzi. Z drugiej jednak strony Katarn utrzymywał bezpieczną odległość, w razie potrzeby wyczuwając śledzonych Mocą. Ci zaś przeszli przez zatłoczony plac, minęli kilka straganów, dwa puby, centrum handlowe i skierowali się w stronę parkingu. Słońce chyliło się ku zachodowi, a ludzie zaczęli rozchodzić się do domów. Katarn zrezygnował z pierwotnego zamiaru aresztowania Chadra-fana; wolał pójść za nim i zobaczyć, dokąd go zaprowadzi. Gdy obaj śledzeni wsiedli do jednego z landspeederów, Kyle złapał szybko taksówkę i pojechał za nimi prosto do dzielnicy przemysłowej. Tak więc rycerz Jedi śledził dealera aż do jego kryjówki w jednym z magazynów. Podejrzewał, że Chadra-fan trzyma tam przy okazji zapasy geratońskiego tytoniu. Budynek nie różnił się od innych tego typu i Kyle wiedział, jak się zabrać do jego infiltracji. Rozejrzał się więc wokół i sprawdził, czy nie ma żadnego zagrożenia. Jednocześnie sięgnął w Moc i stwierdził obecność dwunastu istot w magazynie i jednej na dachu. Ta ostatnia miała nieco ciemniejszą aurę od innych, więc postanowił sprawdzić potem, kto to. Najpierw jednak chciał schwytać Chadra-fana. Rycerz Jedi podkradł się do jednej z bocznych ścian. Czujniki alarmowe w prefabrykowanych barakach są wbudowane co pół metra, co metr przy złączeniach. Kyle ponownie sięgnął po Moc i, wykorzystując zmysł niebezpieczeństwa, wysondował miejsce, w którym wycięcie dziury nie wywoła alarmu. Cicha infiltracja zawsze dawała mu powody do satysfakcji. Katarn sprawdził Mocą, czy nie ma nikogo po drugiej stronie ściany, po czym wyjął miecz świetlny i wyciął przy podłożu lukę, przez którą mógł się przeczołgać do środka. Tak jak się spodziewał, była jeszcze druga ściana, którą też musiał przeciąć. Nie sprawiło mu to większego problemu i po minucie był już w środku. Użycie miecza świetlnego przypomniało mu o jego niedawnej modyfikacji. Po przebudowie broni, dokonanej przez Dorska 81 na Yavinie, klinga zyskała niebieski kolor. Dorsk wyjął żółty kryształ, bo potrzebował go do własnego miecza, a Kyle się zgodził. Jego broń miała trzy klejnoty, więc jeden był zbędny, włożony doń przez poprzedniego właściciela w niewiadomym celu. Jednak po śmierci Dorska Katarn dokonał kolejnej przebudowy i uzupełnił broń o żółty kryształ i akcelerator klingi, taki, jaki miał Khommita. Po wstaniu na nogi Kyle rozejrzał się wokół i nie mógł ukryć zdziwienia. Znalazł się w części magazynu, którą przeznaczono do przechowywania zapasów tytoniu. Było tego wystarczająco dużo, aby zaopatrzyć całe miasto na dobre osiem miesięcy! Najwyraźniej 9

trafił do najważniejszej nielegalnej dyspozytorni geratońskiego tytoniu w tym systemie, a może nawet w sektorze. Nie zastanawiając się długo nad znaczeniem owego znaleziska, Katarn podszedł do drzwi. Oceniał, że pomieszczenie, w którym się znalazł, stanowiło zaledwie jedną trzecią całego budynku. Kyle sądził, że pomieszczenia mieszkalne znajdują się nad nim, tuż pod dachem magazynu. Wiedział o tym, bo wysondował Mocą trzy osoby w tamtym miejscu, jeśli nie liczyć strażnika z dachu. Od tej trójki bił spokój i błogość. Zapewne spali. Pozostali kryminaliści przebywali w pomieszczeniu obok, i nie było innej drogi niż przez drzwi. To tyle, jeśli chodzi o ciche wejście, pomyślał Kyle. Trzeba będzie zrobić to głośno. Katarn położył dłoń na przycisku otwierającym drzwi, następnie użył Mocy, aby przyspieszyć swoje ruchy i reakcje. Nauczył się tej sztuczki dawno temu, ale udoskonalił pod kierunkiem mistrza Luke'a. Wreszcie otworzył drzwi i wpadł do środka. Ludzie w środku poruszali się jak w gęstej smole, ale Kyle wiedział, że to subiektywne złudzenie. Widział, jak sięgają po broń, znajdują kryjówki za filarami i skrzyniami. Zrobili to w zwolnionym tempie, ale i tak zbyt szybko, jak na gust Katarna. Musieli się go spodziewać po incydencie w "Trench Run" i nie mieli najmniejszego zamiaru się poddać. Rycerz Jedi uruchomił swój miecz świetlny i ciął na odlew najbliższego przeciwnika, zanim ten zdążył wyciągnąć broń. Żółte ostrze przecięło bark i klatkę wroga, pozbawiając go życia. Kyle nie czekał, aż jego ciało opadnie na ziemię; ruszył w kierunku następnego oponenta. Tamten, wysoki Gran, próbował się uchylić, ale nie mógł się równać z wyszkolonym Jedi. Ostrze miecza zabuczało i głowa obcego upadła na ziemię, a Kyle ruszył w kierunku kolejnego Grana. Ten był szybszy od kolegów; zdążył schować się za skrzynię i wyciągnąć broń. Niemniej jednak zaraz po tym oberwał z buta lecącego na niego Jedi. Cios był tak silny, że Gran padł bez czucia na ziemię, a Katarn wylądował tuż obok niego, za skrzynią. I w samą porę, bo z drugiej strony trafiły w skrzynię blasterowe błyskawice z miotaczy wroga. Kyle był przygwożdżony, ale nie byłby sobą, gdyby nie znalazł wyjścia z tej sytuacji. I rzeczywiście, oczami Mocy dostrzegł zwisający u sufitu podnośnik, umieszczony dokładnie nad głowami trzech napastników. Na hakach wisiała durastalowa rura, której przeznaczenia Jedi nie znał. Po lewej zaś, na ścianie, był umieszczony panel kontrolny urządzenia. Kyle wyjął więc blaster i strzelił w tamtym kierunku. Trafił bezbłędnie. Podnośnik zazgrzytał, z panelu poleciały iskry, a rura spadła napastnikom na głowy. Jedi był zawsze zwolennikiem noszenia przez członków swojego zakonu broni dystansowej. Jedni z niej korzystali, inni nie, ale w tym wypadku jej użycie okazało się skuteczne. Strzały umilkły. Katarn odczekał chwilę i wyjrzał zza skrzyni, ale nagle intuicja kazała mu odskoczyć w bok. W tej samej sekundzie w skrzynię trafił promień, który rozerwał ją na strzępy. Rozrywacze, pomyślał Kyle. Promień z tej broni potrafił rozerwać ciało jednej istoty na poziomie cząsteczkowym, a jego strzałów nie można było odbić mieczem świetlnym. Kyle'owi został więc tylko jego refleks. Z łatwością uskoczył przed kolejnym strzałem i odnalazł jego źródło. Klatooinianin z rozrywaczem siedział za skrzydłem... myśliwca typu Hornet! A więc magazyn był przede wszystkim hangarem. W środku znajdowały się jeszcze dwie takie maszyny. Kyle nie miał jednak czasu na rozważania; musiał natuchmiast przekoziołkować za jeden z filarów, aby uniknąć trafienia. Wątpił, żeby Klatooinianin był tak głupi, żeby strzelać w jedną z podpór działowych. Miał rację. Nie było więcej strzałów, natomiast napastnik najwyraźniej postanowił go okrążyć. Kyle miał więc dziesięć sekund na wymyślenie planu. Przypomniał sobie wnet o trzech śpiących przeciwnikach w pomieszczeniach mieszkalnych, do których z hangaru prowadziły schody. Katarn po raz kolejny użył blastera i strzelił w kontrolkę drzwi, 10

upewniając się w ten sposób, że uniknie niepotrzebnej walki, a zarazem utwierdzając Klatooinianina w przekonaniu, że siedzi za filarem. Nagle usłyszał dźwięk silników repulsorowych i zrozumiał, że działał za wolno. Chadra-fan właśnie uciekał! Zaraz po pierwszym dźwięku przyszedł drugi; prawdopodobnie Niktu też odlatywał. Kyle musiał działać szybko. Oczyścił umysł i sięgnął po Moc. W odpowiednim momencie wyskoczył w kierunku Klatooinianina, unikając trafienia z rozrywacza. Jednocześnie wyjął dwa detonatory termiczne, ustawione na niewielki wybuch przy zetknięciu z celem. Jeden rzucił w kierunku obcego, drugi w Horneta, który właśnie unosił się w powietrze. Klatooinianin próbował uskoczyć, ale zrobił to zbyt wolno i eksplozja podziałała na niego nie gorzej, niż rozrywacz na skrzynię. Niktu w Hornecie stracił w wyniku kolejnego wybuchu prawy stabilizator i runął na trzecią maszynę, której skrzydło przebiło kabinę pilota z obcym za sterami. Kyle wylądował na ziemi na chwilę po tym, jak Hornet Chadra-fana wylatywał przez otwarty uprzednio właz w suficie. Jedi nie miał już szans go złapać. Mógł tylko patrzeć, jak odlatuje. Wtem Katarn zauważył rakietę lecącą w kierunku Horneta, a następnie efektowna eksplozja rozświetliła nocne niebo Commenoru. Pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślał Kyle, było zidentyfikowanie strzelca. Logiczne było bowiem, że skoro rakieta dosięgła celu, to ktoś musiał ją wystrzelić. Jedi zanurzył się więc w Moc i poczuł nagłą zmianę emocji u wartownika na dachu. Cierpliwa determinacja ustąpiła miejsca zadowoleniu i ponurej satysfakcji. Katarn już wiedział, kto stoi za zamachem na Chadra-fana. Zdecydował jednak, że wpierw unieszkodliwi śpiących przeciwników. Na tajemniczego strzelca przyjdzie pora później. Najpierw trzeba wykonać zadanie. Noghri wiedział, że dobrze wypełnił swoje zadanie. Był pewien, że jak tylko Jedi wpadnie do magazynu, Hreedeck weźmie nogi za pas. Ponieważ z tego, co widział, wywnioskował, że Kyle Katarn rozprawił się ze wszystkimi w budynku, jedyny uciekający myśliwiec musiał należeć do Chadra-fana. Szaroskóry obcy zdecydował, że nie wysadzi tego miejsca w powietrze; ślady, które przestępcy mogli pozostawić, mogą pogrążyć ich mocodawców, a zatem nie opłaca się ich niszczyć. Syndykat Tenloss zapłaci za to, że ośmielił się wejść w drogę jego panu. Trzeba jednak zadbać o to, aby mój pan nie miał kłopotów, pomyślał Noghri. Już wcześniej załadował do torby wszystkie ładunki wybuchowe, jakie przyniósł, a także pałkę stokhli i rakietnicę. Postanowił jak najszybciej się stąd wynieść, zanim Jedi zainteresuje się jego osobą. Obcy założył więc na siebie plecak odrzutowy i odpalił zasilanie. Maszyna zafurczała i wyrzuciła z siebie strumień ognia, który uniósł szaroskórą istotę wysoko, a potem stopniowo obniżał jego lot, aż obcy wylądował trzydzieści metrów dalej. Cała procedura powtórzyła się kilka razy, i tak Noghri oddalił się w noc, zanim Kyle Katarn zdążył zareagować na jego obecność. 11

Rozdział 3 - Więc mów, Lo, o co ci chodzi. - zapytał Han, kiedy wszyscy siedzieli już przy ustronnym stoliku w miejscowej kantynie. W przeciwieństwie do większości lokali, jakie Han miał wątpliwą przyjemność odwiedzić, ten był schludny i jasno oświetlony. Stolik, przy którym siedzieli, był umieszczony w niewielkiej alkowie w rogu sali. Przyjaciele mieli tu spokój i mogli bez pośpiechu omówić swoje sprawy. - Han, przyjacielu - rzekł Khan, popijając swojego drinka - mamy z Wingiem delikatną sprawę. - Ton Lo był jak na niego zbyt poważny. Hanowi wcale się to nie podobało. Chewiemu chyba też nie, bo mruknął niespokojnie. - Już wyjaśniam, Chewie. - odparł Lo - Słuchajcie uważnie. Jestem pewien, że pamiętacie aferę na Almanii. - Han istotnie pamiętał tę historię, choć nie były to przyjemne wspomnienia. Przez intrygę Kuellera oskarżono go o podłożenie bomby w gmachu Senatu i zamach na własną żonę. Ponadto wielu przyjaciół Hana i Chewbaccy przemycało sprzęt dla samozwańczego dyktatora Almanii, i chociaż Solo nie miał do nich o to pretensji, ten fakt nie napawał go radością. A skoro Lo jest przemytnikiem i ma kłopoty w związku z tą sprawą... - Masz problem z władzami Nowej Republiki za to, że przemycałeś sprzęt dla Kuellera? - zgadł Corellianin. - Blisko, Han, ale nie do końca. - rzekł Khan - Nowa Republika istotnie wystosowała represje w stosunku do uczestników tego precedensu, ale czas ich trwania już dawno minął. - - Więc o co chodzi? - Han zmarszczył czoło. Lo Khan spochmurniał. - O władze planety, z której pochodził transportowany przez nas sprzęt. - rzekł - Odbieraliśmy go od pewnego Yarkora nie wiedząc, skąd go ma. Były to setki zbroi szturmowców, chociaż nigdy wcześniej takich nie widziałem. Wyglądały na bardzo stare. - Milczący dotychczas Luwingo wymamrotał coś w swoim języku. - Nie żartuj, Wingo! - powiedział Han, a w jego głosie znać było niedowierzanie - Zbroje klonów!? Wiesz, jak mało jest tego w Galaktyce? Skąd ten Yarkor mógł mieć ich tyle?- Chewie jęknął przeciągle, potem mruknął gardłowo, a zakończył cichym warknięciem. - Wookie ma rację. - ciągnął Lo - Słuchajcie dalej. Jak już mówiłem, nie wiedzieliśmy z Wingiem, skąd to się bierze. Dopiero niedawno wszystko stało się jasne. Kiedy trzy miesiące temu przebywaliśmy w Ostoi, zaatakował nas Puggles Trodd. Pamiętasz go? - - Taa - mruknął Han, przypominając sobie gryzoniopodobnego łowcę nagród - Mów dalej.- - Ledwo uszliśmy z życiem. - na wspomnienie tego spotkania oddech Lo stał się cięższy, a glos zaczął mu drżeć - Trodd został przez kogoś wynajęty; sam nie miał powodów, by atakować. Nie wiedzieliśmy jednak, przez kogo. Zapytaliśmy więc Kud'ara Mub'ata.- - Assemblera? - zdziwił się Han - Myślałem, że nie żyje. - - Teraz jest nowy. W każdym razie wyciągnął od nas prawie wszystkie oszczędności. Powiedział za to, co się kroi. Otóż całe wyposażenie szturmowców, jakie sprzedaliśmy Kuellerowi, zostało przez niego zniszczone. Podobno nie spodobało mu się, że pancerze wyglądają inaczej, ale ponieważ płacił z góry, nie chciał odmawiać przyjęcia towaru. W każdym razie, sprzęt ten został przez Yarkora skradziony. Nie pytaj, jak jeden koleś mógł zwinąć kilkaset pancerzy szturmowców, bo nie wiem. Ukradł je natomiast z planety o nazwie Kamino.- 12

- Kamino? - zdziwił się Han - Nigdy o niej nie słyszałem. - Luwingo wydał z siebie serię bełkotliwych odgłosów. Oni też nie znali tej planety, dopóki nie powiedział im o niej Kud'ar Mub'at. - Tak, Wingo - podsumował Lo - Według Assemblera Yarkor podczas rabunku zabił kilku Kaminoan, a ci wyznaczyli nagrodę za jego głowę. - - A on po schwytaniu wyjawił im twoje nazwisko? - zgadł Han. Wookie wydał z siebie gardłowy pomruk, na co Wingo odparł serią mruknięć. - Podobno nagroda jest tak wielka, że mam na karku najlepszych w swoim fachu. - kontynuował Khan - Jestem pewien, że Chenlambeca, Trodda i Zardrę, być może nawet Menndo, Exozone'a i Novala Garainta. Sama śmietanka.- dodał. - Faktycznie - podsumował Han, przypominając sobie czasy, kiedy sam był ścigany przez Huttów. Pewnie to z ich powodu Khan ukrył gdzieś "Hyperspace Maraudera", nie zostawiając go na widoku. Byli jednak łowcy nagród, którzy nie daliby się oszukać w ten sposób. To mu o czymś przypomniało. - A Boba Fett? - zapytał. Wingo bełkotnął przecząco. - Fett podobno jeszcze się nami nie interesuje. - przetłumaczył Lo. - Masz nieaktualne informacje, Khan. - odezwał się ktoś zza ich pleców - Fett postawił sobie za punkt honoru schwytanie cię. - Cała czwórka obróciła się jak na komendę i spostrzegła mężczyznę w wieku Hana, ubranego w pancerz chroniący przed nagłymi zmianami temperatur. Jego prawa ręka zdawała się być syntetyczna, a w obu miał wycelowaną w nich broń, pistolety BlasTech DH-17. - Winszuję, Exozone - odezwał się Han, sięgając powoli do kabury z blasterem - Jesteś pierwszym, który nas wytropił.- - Z tego, co słyszałem, Gryzoń mnie ubiegł - odparł łowca nagród - A a a, Solo, ręce na widoku. Na tę sztuczkę już nikogo nie nabierzesz. - Chewbacca ryknął przeciągle, na co Wingo odbełkotał niewyraźnie. - Żadnych spisków za moimi plecami! - syknął Exozone, po czym odwrócił twarz do Hana - Ty, Solo, wynoś się. Nie płacą mi za zabijanie dostojników Nowej Republiki, a nie chcę, żebyś wchodził mi w paradę. - Han zauważył kątem oka, że Chewie mrugnął porozumiewawczo do Luwinga, ale nie dał po sobie poznać, że o tym wie. Zwrócił się zatem z szelmowskim uśmiechem do Exozone'a - A co, jeśli nie zechcę wyjść? - - Wtedy - Exozone najwyraźniej nie spodziewał się takiej postawy. Milczał przez chwilę, jakby rozważając sytuację - Wtedy ty i Wookie zginiecie.- Chewie szczeknął cicho. Han nie wiedział, co oni z Luwingiem planują, ale miał nadzieję, że to coś skutecznego. Przeniósł wzrok na to, co się działo za lokalem, i spostrzegł, że reszta klientów lokalu nie robiła sobie wiele z tego, co działo się przy ich stoliku. Zauważył jednak coś jeszcze, coś, czego nie było tu wcześniej. I zrozumiał, na czym polegał plan Winga i Chewiego. - Wybacz, Exozone - uśmiechnął się szelmowsko Solo - ale mnie i Chewiemu spodobał się ten lokal i nie opuścimy go za szybko.- - Trudno, zatem umrzecie. - powiedział łowca nagród, ale nie wyglądał na specjalnie zmartwionego. Wtedy Wingo uderzył. A raczej nie Wingo, a zdalniak, którego sprowadził za pomocą dyskretnego, naręcznego aktywatora. Lo i jego przyjaciel przewidzieli, że mogą być kłopoty, i sprowadzili w okolice baru kilka zdalnie sterowanych automatów treningowych. Nie było to może zbyt wiele, ale powinno skutecznie odwrócić uwagę potencjalnego przeciwnika. W tym przypadku Exozone'a. Zdalniak posłał w kierunku łowcy nagród blasterową błyskawicę niewielkiej mocy, która trafiła w kark przeciwnika. Exozone podskoczył jak oparzony i upuścił blastery. Han był szczerze mówiąc pod wrażeniem jego wytrzymałości; niewielu ludzi potrafiło 13

wytrzymać porażenie rdzenia kręgowego wiązką energetyczną. Na szczęście Chewbacca silnym ciosem klingą kuszy w głowę łowcy zmienił ten stan rzeczy. Shor Gin, Devaronianin, szybkim krokiem przemierzał korytarze dobrze sobie znanej Akademii Jedi na Yavinie IV. Szkolił się w niej jakiś czas, zanim jego obecny mistrz, Kam Solusar, zechciał przyjąć go na swojego padawana. Shor był wysoki jak na istotę swojej rasy; miał niecałe dwa metry wzrostu, skórę sinobladą i inteligentne spojrzenie. Teraz jednak jego oczy wyrażały przede wszystkim podekscytowanie. On, jego mistrz, oraz kilku innych rycerzy Jedi, w tym Eelysa, Zekk i Streen, od dłuższego czasu poszukiwali tajemniczej, posługującej się Mocą istoty, którą nazywano Pełnomocnikiem Sprawiedliwości. Na ich nieszczęście nikt nie wiedział na jego temat absolutnie nic. Zgodnie z tym, co udało się ustalić mistrzowi Solusarowi, Pełnomocnik Sprawiedliwości to funkcja, którą pełnili najlepsi adepci Ciemnej Strony szkoleni przez Imperatora i Vadera. Nie było ich wielu, bo jedynie trzech, a przez dłuższy czas Nowa Republika sądziła, że unieszkodliwiła wszystkich. Dopiero odnalezione w Górze Tantiss datakarty i ich odszyfrowanie pozwoliło na weryfikację tych poglądów. Jedna z datakart zawierała bowiem spis wszystkich Ciemnych Jedi szkolonych przez Imperatora, w tym i Pełnomocników Sprawiedliwości: Sedriss - threelanin, zabity na Ossus przez Ooda Bnara, Hethrir - firrerenianin, unicestwiony przez Waru, Witiyn Ter - i rypka. Jedi nie wiedzieli nawet, do jakiej rasy należy i jaką dysponuje potęgą. Musiał być silny, jeśli Imperator wybrał go na Egzekutora, a ponadto przebiegły, skoro wywiad Talona Karrde nie miał żadnych danych na jego temat. Aż do teraz. Shora bardzo zaskoczyła informacja, jakoby ktoś posługujący się mieczem świetlnym ujawnił się na planecie Itren. Ten ktoś w nikomu nie znany sposób wdarł się na teren kosmoportu, następnie zabił z zimną krwią sześciu mechaników i właściciela frachtowca typu Barloz, którym następnie odleciał. Informacje potwierdziły przynależność tego osobnika do rasy Pacitthip. Co ciekawe, miał on ze sobą piątkę towarzyszy: dwoje ludzi, Charggianina, Phroli i Zabraka. Gin nie wiedział, co to za jedni, ale był pewien, że mają oni jakiś związek z Witiynem Terem, a może nawet był on jednym z nich. Mistrz Solusar z pewnością będzie zaintrygowany nie mniej, niż jego uczeń. "Sokół Milenium" i "Hyperspace Marauder" oddalali się od siebie, zbliżając natomiast do współrzędnych swoich skoków. Zgodnie z tym, co Han, Chewie, Lo i Wingo ustalili po przekazaniu Exozone'a służbom bezpieczeństwa, przemytnicy udadzą się teraz w kierunku Ord Pardon. Mieści się tam baza zgrupowania floty Nowej Republiki zwanej Zespołem Uderzeniowym Starfall. Co prawda składał się on w znacznej mierze z wysłużonych okrętów wojennych, powinien jednak bez większych kłopotów udzielić ochrony "Hyperspace Marauderowi", jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. Han wręczył Lo odpowiednią datakartę autoryzacyjną, w razie gdyby obecny dowódca "Starfall", kapitan Virgilio, miał jakieś wątpliwości. A jednak Hana niepokoiły słowa Exozone'a. Jeśli mówił prawdę, że w pościg zamieszany jest Boba Fett, to nawet Zespół Uderzeniowy Starfall mógł nie wystarczyć. Solo znał umiejętności łowcy nagród i wiedział, że niewielu udało się mu uciec. A to, że on sam należał do tych nielicznych, wcale nie bagatelizowało sytuacji. Ale zgodził się pomóc Lo Khanowi i Luwingo bez względu na okoliczności. Chociaż chciał, aby wyglądało to na sprawę honoru, w głębi serca znał prawdziwą przyczynę swojej decyzji. Była nią przyjaźń. "Sokół Milenium" wszedł na wektor skoku w kierunku systemu Morishim. Jego kapitan postanowił poprosić tam o przysługę. Jeśli Lo i Wingo mieli jakoś obronić się przed Fettem, potrzebowali pomocy Eskadry Łotrów. 14

Rozdział 4 Gdyby ktoś zapytał mieszkańców Geratonu, na czym polega sens życia, większość z nich odpowiedziałoby bez wahania, że na zarabianiu na głupocie innych. Bo niby jak inaczej określić cechę ludzi, którzy na własne życzenie doprowadzają się nieraz na skraj bankructwa i uzależnienia, paląc miejscowy tytoń? Owa używka była jedynym towarem produkowanym przez tutejsze przedsiębiorstwa i przeznaczonym wyłącznie na eksport. Nikt z miejscowej ludności nie palił geratońskiego tytoniu, a jeśli komuś nagle spodobał się zapach sproszkowanych skrzydeł miejscowych motyli, sankcje wobec takiej osoby były spore. Kiedyś na czarnym rynku można było nabyć trochę tej używki, ale od kiedy władzę nad planetą przejęła firma Geraton Smoke Industries, na codzień zajmująca się produkcją tytoniu, wszystkie nielegalne plantacje zlikwidowano. Jeśli chodzi o tych, co już zdążyli się uzależnić, to albo poddawano ich długiej i ostrej kuracji odwykowej, albo przeganiano z planety. Firmie pozostało zatem tylko kontrolowanie planetarnego przemysłu. A nadzór nad zbieraniem tytoniu nie należał do ulubionych zajęć generała Barrona. Wielu mógłby zapewne zdziwić fakt, że główny zarządca i dyrektor Geraton Smoke Industries nosi tytuł wojskowy. Oczywiście w wielu innych firmach w galaktyce władzę sprawują cywile, ale GSI nie jest normalną firmą. Sam fakt, że przedsiębiorstwo wzbogaca się na handlu narkotykami, i to w dodatku legalnie, już wyróżnia je spośród innych. Ale o tym wiedzą wszyscy. Jest jednak druga strona przedsiębiorstwa, strona, o której wiedzą tylko nieliczni. Otóż całe zyski ze sprzedaży tytoniu są kierowane do przełożonych Barrona w Centrali, a sam generał ma dzięki temu powiązania z wieloma potężnymi osobami. To one ingerują w firmę, gdy coś jest nie tak, to one rozwiązują w kilka dni te problemy generała, z którymi legalnie nie poradziłby sobie w kilka miesięcy. W końcu to one zajęły się serią rabunków, które nękały przedsiębiorstwo Barrona. A jedna z nich właśnie wywoływała go przez tajny kanał HoloNetowy, który łączył planetę z niewielką stacją kosmiczną gdzieś w sektorze Kanchen. Barronowi na dłuższą metę nie podobało się bezczynne siedzenie na Geratonie, dlatego wiadomość o rabunkach tytoniu powitał z cichą radością. Oznaczała ona przerwanie wielomiesięcznej monotonii, jakiej doświadczał ostatnimi czasy. Teraz jednak, kiedy jego przełożony łączył się z nim, generał czuł, że na Geraton wraca nuda. Nie podobało mu się to. Przełączył niewielki suwak na ścianie pokoju łączności i stanął na wyświetlaczu. Należał do rasy Omwati i był wyższy, niż większość przedstawicieli jego gatunku, jednak tak jak oni, miał puszyste, kremowe włosy i wiotką budowę ciała. Przed nim pojawił się hologram jego rozmówcy. Nie był to jednak żaden z jego mocodawców. Wręcz przeciwnie. To był Noghri. - Pekhratukh! - syknął generał wściekle - Co ty sobie wyobrażasz!? Korzystanie z tego kanału jest środkiem awaryjnym i... - - Zamknij się i słuchaj. - uciął Noghri - Te rabunki nie są robotą amatorów, tak jak sądziliśmy. Stoi za nimi Syndykat Tenloss. - - Tenloss? Skąd wiesz? - zdziwił się Barron. - Dowiedziałem się od pewnego Kubaza na Scacorri - wyjaśnił Pekhratukh - Zabiłem ich łącznika w tym sektorze, a na resztę napuściłem rycerza Jedi. - - To wszystko? - obruszył się Barron - Po to łamiesz wszystkie środki bezpieczeństwa...- - Mówiłem ci, milcz - w tonie Noghriego była cicha groźba, która przyprawiła generała o dreszcze - Tę sprawę prowadzi Kyle Katarn.- Barronowi zaschło w gardle - Katarn? Ten Katarn?- 15

- Tak. - potwierdził Pekhratukh - Możliwe, że przyjedzie do ciebie, żeby oddać skradziony towar. - ściszył głos do szeptu - On nie może wiedzieć, czym się naprawdę zajmujesz. Nie może wiedzieć!- - A co na to...- - Nasz pan? Jeszcze nie wie, ale powiem mu, jak wrócę do Centrali.- - Jak to?- zdziwił się Barron - Nie ruszasz za Syndykatem Tenloss?- - Moja interwencja może zdradzić naszego pana. A Tenloss dostali nauczkę i nieprędko dadzą o sobie znać. To tchórze.- hologram Pekhratukha spojrzał za siebie i syknął - Muszę kończyć.- wycelował zakończony ostrym szponem palec w stronę Barrona - Pamiętaj, jeśli Katarn zacznie coś podejrzewać, osobiście wypruję ci flaki!- I przerwał połączenie, zostawiając Barrona sam na sam ze swoimi myślami. - Więc mówisz, że nie wiesz, kto to był? - Kam Solusar był, jak zawsze, uosobieniem stoickiego spokoju. Shor Gin wiedział jednak, jakie wrażenie wywarła na nim informacja o incydencie na Itren. Poszukiwania Wityina Tera trwały długo, ale nareszcie przyniosły rezultaty. - Słowo daję, panie Solusar. - kierownik kosmoportu, wychudzony i pomarszczony Arconanin, był bardzo podenerwowany zaistniałą sytuacją. Shor w pewnym sensie rozumiał go; na planetach takich jak ta życie toczy się powoli. Sensacją jest, kiedy kogoś pogryzie na ulicy pies, a co dopiero gdy grupa Jedi zaatakuje i porwie frachtowiec! - A możesz mi ich jeszcze raz dokładnie opisać? - spokój mistrza Solusara był jakby nie na miejscu w zaistniałej sytuacji. On, Shor, kierownik kosmoportu i Zekk szli właśnie szerokim korytarzem prowadzącym do zewnętrznego pasa lądowisk. Jego wygląd był dość monotonny; szare, brudne ściany po obu stronach nie stanowiły ciekawego widoku. Jedynie działka ochrony, umieszczone pod sufitem, były jakimś urozmaiceniem. Poza tym w korytarzu było pełno trupów. Nawet Zekk, który więcej razy znalazł się w podobnych sytuacjach niż Shor, nie mógł ukryć wyrazu obrzydzenia na swojej młodej twarzy. - Mamy nagrania z kamer bezpieczeństwa - zaczął nieco piskliwie Arconanin - więc nie rozumiem pańskiej prośby. - - Mimo wszystko proszę o twoją wersję wydarzeń, panie kierowniku - nalegał Kam. - No cóż... - rzekł obcy nieco zamyślonym głosem - Jak pan zapewne wie, było ich sześciu. Dwóch ludzi, żółto- i czerwonowłosy, Chaggrianin, Phroli i Zabrak. Był jeszcze jeden - głos Arconanina przeszedł w szept - wielki i niepokonany. Szedł jak tajfun, w kilka sekund porozsiekał...- w jego głosie dało się słyszeć obrzydzenie i panikę - porozsiekał ich wszystkich mieczem świetlnym, takim jak pański...- - Widzieliśmy ofiary - przerwał mu mistrz Solusar - Czy jeszcze coś pan zauważył? - dodał ze stoickim spokojem. - Tak. - odparł cicho Arconanin - Zabrak. Miał wściekłą, czerwono-czarną twarz i oczy, straszne, żółte oczy, które paraliżują cię strachem tak, że błagasz, żeby przestał na ciebie patrzeć, błagasz o śmierć...- Kierownik kosmoportu był jak w transie. Kam Solusar przywołał gestem Zekka i szepnął mu do ucha: - Myślę, że mamy podobne przypuszczenia co do tego, co się tu rzeczywiście stało. Idź do centrum zarządzania kosmoportem. Mam przeczucie, że czegoś się dowiesz.- Zekk przytaknął. - Zamierzałem tak zrobić, mistrzu.- powiedział i odszedł w kierunku wieży kontroli lotów, w której mieścił się centralny komputer kosmoportu. - Dziękuję panu - Kam przerwał trans kierownika - Jest pan wolny.- Kierownik skłonił się z ulgą i odszedł bez słowa. Mistrz Jedi odprowadził go wzrokiem, zastanawiając się nad czymś. Shor, który przez cały czas przyglądał się trupom, podszedł do swojego mistrza. 16

- To rzeczywiście wygląda na cięcia mieczem świetlnym - powiedział do Solusara - Rany są przypalone i nie ma krwi. Mistrzu...- zaczął podekscytowanym głosem -...ten Pacitthip... to był Witiyn Ter, prawda? - Kam Solusar spojrzał na swojego ucznia. - Wyczuwam w tobie dużo niebezpiecznej pasji - rzekł spokojnie - traktujesz poszukiwania Tera jak jakiś wyścig po skarb. Ale to nie jest tak, mój młody Padawanie.- pokazał na leżące wokół martwe ciała - Obawiam się, że nie do końca rozumiesz powagę sytuacji. Ter był Pełnomocnikiem Sprawiedliwości Imperatora, a to znaczy, że po mistrzowsku posługuje się Mocą i jest niezwykle niebezpieczny. Rozumiesz? - - Myślę, że tak - Shor spokorniał - podchodziłem do tych poszukiwań zbyt emocjonalnie i straciłem obiektywizm niezbędny do szerszego postrzegania sytuacji. Od razu przyjąłem, że w tutejszy incydent zamieszany był Witiyn Ter, a przecież nie mamy na to żadnych dowodów.- - To prawda - Kam pokiwał głową - chociaż chciałbym, żeby się jakieś znalazły.- spojrzał Shorowi głęboko w oczy - Zapamiętaj sobie to, co ci powiedziałem. To bardzo ważna lekcja.- - Dziękuję.- Gin uśmiechnął się półgębkiem - To dobrze, że mam takiego mistrza, jak ty.- - Cała przyjemność po mojej stronie.- Kam też się uśmiechnął - Wiele musisz się jeszcze nauczyć, ale jesteś bardzo pojętny. To zaszczyt mieć takiego ucznia.- położył mu rękę na ramieniu - Kiedyś będziesz wielkim Jedi. A teraz chodź. Witiyn Ter na nas czeka.- Mostek "Dridera", niszczyciela klasy Imperial II, nigdy nie widział takiego zamieszania. Na dłuższą metę spowodowane to było tym, że okręt właściwie nigdy nie brał udziału w prawdziwej walce, a przydzieleni nań oficerowie przyzwyczaili się już, że ewentualny przeciwnik na sam ich widok składał broń. Tym razem jednak miało być inaczej. Lord Brakiss ogłosił pełną mobilizację "Dridera", okazało się bowiem, że statek jest mu do czegoś potrzebny. Załodze nie za bardzo podobał się taki zryw na polecenie Ciemnego Jedi, który nawet nie był ich zwierzchnikiem. Brakiss miał jednak pełnomocnictwo z samej Centrali, a to oznaczało, że podpisali je przywódcy kompleksu, w którym stacjonował okręt. Właściwie jedynego kompleksu należącego do organizacji paramilitarnej zbudowanej na resztkach Imperium. Kompleksu na tyle jednak ukrytego, że 25 lat od jego powstania Nowa Republika nadal nie miała o nim pojęcia. Kompleksu kierowanego przez inteligentnych i światłych ludzi, którzy wiedzieli, że w pojedynkę nie dadzą rady Nowej Republice. Kompleksu, w którego stoczniach powstał "Drider" i inne jednostki, w tym nowe Działo Galaktyczne. Kompleksu Executor's Lair. - Streszczać się! - zagrzmiał głos z korytarza - Okręt ma być gotowy za godzinę!- Głos należał do lorda Rova Fireheada, ubranego w czerń Ho'dina o jaskrawoczerwonych włosach i gorącym temperamencie. Za nim szedł młody, ale już doświadczony przez życie ludzki mężczyzna, lord Brakiss. Nie wyglądał na zadowolonego z sytuacji, ale z drugiej strony żaden z członków załogi "Dridera" nigdy nie widział Brakissa szczęśliwego. Ciemny Jedi miał na sobie kosztowną, dekoracyjną tunikę z symbolem superniszczyciela i miecza świetlnego na tle emblematu Imperium. - Spokojnie. - odezwał się cicho, a jego melodyjny głos, wyraźnie kontrastował z ciężkimi krzykami Fireheada - Nie ma sensu się podniecać. Nie mamy nawet pewności, czy to prawdziwy Witiyn Ter, czy prowokacja Jedi.- - Przecież wiem!- ryknął Rov, a Brakiss odniósł wrażenie, jakoby nie rozmawiał z Ho'dinem, lecz z Ishori - To dlatego polecę pierwszy i sprawdzę, jak to jest naprawdę! Nie musisz mi bez przerwy o tym przypominać!- 17

- Wspomniałem o tym tylko raz.- mruknął Brakiss. W takich chwilach rozumiał niechęć Imperatora do tego osobnika. Widok wściekłego Ho'dina należał do rzadkości, a widok tego szczególnego wściekłego Ho'dina był naprawdę paskudny. - Nieważne.- warknął Firehead, jakby nieco zbity z tropu. Popatrzył Brakissowi prosto w oczy i rzekł: - Plan jest taki: Ja lecę Infiltratorem Sith na Itren, ty "Driderem" zaraz po mnie, ale zatrzymujesz się na obrzeżach systemu. Ja sprawdzam co jest grane, a jeśli będę miał kłopoty, podlatujesz i bombardujesz planetę. Jasne? - - Nie.- rzekł Brakiss bez mrugnięcia okiem - Nie rozumiem, po co ci "Drider". Niepotrzebnie ujawni tylko naszą siłę, a ty doskonale poradzisz sobie bez niego. Poza tym cała ta akcja i tak zda się psu na budę, bo Witiyna Tera dawno już na planecie nie ma.- Rov Firehead odgadł intencje młodego mężczyzny. - Sugerujesz, że chcę zaimponować Terowi naszą potęgą?!- ryknął, a Brakiss kątem oka zauważył, że oficerowie starają się omijać ich szerokim łukiem - Gdybym miał mu pokazać potęgę, nie bawiłbym się w akcje wojskowe, tylko trzepnąłbym z Działa Galaktycznego i już!- - Admirał Morck by ci nie pozwolił - mruknął Brakiss, czując ponurą satysfakcję, że znalazł dziurę w rozumowaniu Rova. Firehead nie odpowiedział, bo poczuł nagle zawirowanie Mocy. Brakiss także. - Lordzie Brakiss - zameldował oficer ze stanowiska obsługi sensorów - W pobliżu wyszedł z nadprzestrzeni frachtowiec typu Barloz.- Rov Firehead pierwszy ocknął się z odrętwienia. - Wywołać go. - polecił oficerowi łączności, chociaż obaj z Brakissem wiedzieli, z kim mają do czynienia. Na Itren porwano właśnie frachtowiec typu Barloz - I przerwać mobilizację. Misja odwołana.- O wampie mowa, a wampa tuż. Rozdział 5 Sala spotkań Executor's Lair była dużym, okrągłym pomieszczeniem na szczycie iglicy zwieńczającej kompleks. Cała stacja była kopią Akademii Ciemnej Strony Brakissa, a konkretniej to Akademia była kopią Executor's Lair. Stacja była ośrodkiem dowodzenia całym kompleksem, czyli piętnastoma stoczniami i siedmioma ośrodkami treningowo- mieszkalnymi dla załóg budowanych okrętów i garnizonów wojska. Oprócz tego w skład Executor's Lair wchodziło sztuczne słońce i Galaktyczne Działo. Stacja miała jeszcze inne przeznaczenie; to do niej cumował Executor podczas tankowania i przeglądów. Teraz jednak dok cumowniczy Executora był zajęty przez inny statek, równie złowrogi i niebezpieczny co poprzednik, ale znacznie większy i potężniejszy. Była to "Arka", superniszczyciel klasy Sovereign. Sala spotkań nie miała tradycyjnych durastalowych ścian; zostały one zastąpione ogromnymi iluminatorami, przez co przebywający w niej goście mieli wrażenie, że spotykają się bezpośrednio w przestrzeni kosmicznej. Nadawało to dodatkowej niezwykłości już i tak oryginalnej stacji, nazwanej przez podwładnych Executor's Lair Centralą. Na sześciu niedawno przybyłych istotach sala nie zrobiła wrażenia. Zupełnie, jakby już tu kiedyś byli. Stół na środku pomieszczenia był okrągły, zupełnie jakby wszyscy siedzący przy nim uczestnicy spotkania byli sobie równi. Wielkość oparć krzeseł była jednak różna i 18

przeczyła pierwotnemu wrażeniu. I tak największe oparcie miał admirał Arvin Morck, głównodowodzący siłami zbrojnymi kompleksu. Obok niego, po lewej i prawej stronie, były dwa krzesła o nieco niższych oparciach, jedno puste, a drugie zajęte przez admirała Rogrissa, dowódcę floty Executor's Lair. Za Rogrissem siedzieli kolejno: agent specjalny Jix, dowódca armii Executor's Lair i były imperialny gwardzista, Kir Kanos i jego zastępca, klon, Grodin Tierce. Było jeszcze puste miejsce zarezerwowane dla lidera Death Commando Prime, Pekhratukha. Za pustym siedzeniem po drugiej stronie siedzieli Brakiss i Rov Firehead, dalej było kolejne puste miejsce, a całość zamykał główny naukowiec i konstruktor Executor's Lair, Umak Leth. Wzrok wszystkich obecnych skierowany był na wspomnianą już szóstkę nowo przybyłych. Normalnie intruzów pilnowaliby szturmowcy, ale Rov Firehead odwołał ich, bo nie byłoby to zabezpieczenie zdolne powstrzymać "gości" Executor's Lair. Byli to bowiem mistrzowie Mocy. Na tyle silni, że bez problemu ukrywali swoje myśli przed Ciemnymi Jedi. Rov i Brakiss wykryli ich tylko dlatego, że ci dali im znać o swojej obecności. - A więc - zaczął Morck - Skąd przybywacie i jak poznaliście lokalizację Centrali?- - Cały Arvin Morck - prychnął Zabrak - Służbista do końca. Ta oficjalność kiedyś cię zgubi.- wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu - Wiem coś o tym.- - Twoje groźby są bez pokrycia.- twarz Morcka była niewzruszona i twarda niczym kamień - A grożenie głównodowodzącemu siłami zbrojnymi Executor's... - - Zechciałbyś nas może łaskawie wysłuchać? - przerwał mu blondyn - przebyliśmy długą podróż, żeby się tu dostać, bo tylko wy możecie nam pomóc. Więcej, wy musicie nam pomóc!- - Musimy? - zdziwił się Leth - A kto nas zmusi? Wy? Może i jesteście silni, ale gwarantuję wam, że w razie agresji nikt nie wyjdzie żywy z tego pomieszczenia.- - Jak zwykle arogancki i głupi. - prychnął Chaggrianin. - Ja? Głupi? - Umak Leth aż wstał - Słuchaj no, śmieciu. Widziałeś Galaktyczne Działo na zewnątrz? Widziałeś! A droidy SD-11? Też widziałeś! Więc nie obrażaj mojej cudownej inteligencji, mojego wspaniałego geniuszu, moich...- - Jesteś po prostu stuknięty!- rudowłosy wyrwał go z pełnego pasji monologu. - Ciekawe, kto tu jest bardziej stuknięty? - odparł Tierce - wariat czy ten, który oddaje się w ręce sojuszników wariata?- - Gdybyśmy chcieli, wasze kości już by się walały po całej tej stacji!- ryknął Pacitthip. - Więc postaw mi się!- warknął w odpowiedzi Firehead - Nie dasz rady w pełni wyszkolonemu Lordowi Sith!- Oczy Zabraka błysnęły złowrogo: - Jedynym tutaj w pełni wyszkolonym Lordem Sith jestem ja!- - Tak!? - zagrzmiał Firehead - Więc walcz!- Ho'din wyskoczył zza stołu, wykonał salto nad umieszczonym na nim holoprojektorem i uaktywnił miecz świetlny. Pomarańczowe ostrze zabuczało w jego ręku, po czym wystrzeliło ku głowie Zabraka. Nie odnalazło tam jednak swojego celu. Dominess uaktywnił własny miecz i wyprowadził kontrę, którą Firehead z trudem zablokował. Czerwone ostrze Zabraka cofnęło się minimalnie i zmarkowało atak z lewej strony, ale Rov nie dał się nabrać i przygotował blok, z którego mógł wyprowadzić pchniecie prosto w pierś przeciwnika. Klingi zaiskrzyły w zwarciu i trwały przez chwilę w tej pozycji, gdyż żaden z oponentów nie miał zamiaru ustąpić. Nagle z drugiej strony miecza Zabraka błysnęło kolejne ostrze, które minęło bok Rova o centymetry. Zaskoczony Ho'din zmuszony był odskoczyć i przygotować się do odebrania ataku. Użył wszystkich swoich umiejętności, aby przewidzieć zamiary przeciwnika i jednocześnie samemu nie dać się odkryć. To samo robił Zabrak. Zmierzyli się obaj, pełnym nienawiści wzrokiem. Ostrza buczały złowrogo. 19

- Koniec!- zadudnił czyjś głos od strony drzwi. Wszyscy obrócili się jak na komendę i ujrzeli go. Wielki, dyszący, czarny kolos stał u wejścia do sali spotkań, niczym hebanowy duch. Walczący wyłączyli broń. Darth Vader. Czarna aura Mocy spowijała go tak gęsto, że wszystkim zebranym zrobiło się zimno i nieprzyjemnie. Mroczny Lord Sith wrócił do swego domu. - Lordzie Vader - odezwał się Morck - Cieszy mnie pańskie przybycie. Sprawy zaczynały wymykać się spod kontroli.- - Widzę.- odparł basem Czarny Lord. Jego głos był twardy i nieprzejednany - Zechcecie mi łaskawie wyjaśnić, co to za ludzie i skąd się tu wzięli?- - Nie możesz wyciągnąć z nich tego przy użyciu Mocy?- zdziwił się Kanos. - Maskują się.- odrzekł Vader - Blokują wszelki dostęp macek myślowych do swoich mózgów.- odwrócił głowę w kierunku dwóch mężczyzn z szóstki nowo przybyłych - To wy. To wasza sprawka, prawda, Fallanassi?- Rudowłosy skłonił się Czarnemu Lordowi: - Zaiste jesteś tak potężny, jak nam mówiono.- - Nie podlizuj się!- Darth Vader w mgnieniu oka znalazł się koło mężczyzny i chwycił go za gardło - Jesteś tu intruzem i jedynym powodem, dla którego jeszcze żyjesz, jest to, że mogą być inni, którzy znają położenie Centrali.- podniósł go na pół metra. Fallanassi złapał go za rękę, próbując rozluźnić żelazny chwyt. Cała krew spłynęła mu do stóp, a oczy zaszły mgłą. Dusił się. Nagle stalowa rękawica puściła szyję rudowłosego i mężczyzna upadł na podłogę. Czarny Lord stał teraz nad nim, wielki i złowrogi, niczym kat - Domagam się wyjaśnień.- - Może ja ich udzielę. - po raz pierwszy od początku spotkania odezwał się przedstawiciel rasy Phrolii - Najpierw dokonam drobnej prezentacji.- jego głos był spokojny i łagodny. Wskazał na Zabraka - To jest Werac Dominess. Jest Ciemnym Jedi, podobnie jak obecny tu Brakiss. Ten Pacitthip to Pentalus Creak, również Ciemny Jedi i zarazem nasz przywódca. Ci panowie, jak już Lord Vader raczył zauważyć, to Fallanassi: Gouw i Radan Rex. Tamten Chaggrianin to Les Totenko. To dzięki niemu tu jesteśmy.- - A ty?- spytał podejrzliwie Kanos. - Ja jestem mnichem Aing-tii. - odparł Phrolii - W naszej wspólnocie nie ma imion. Ale nie o tym miałem mówić. Widzą panowie, bez względu na to, jak to głupio zabrzmi, prawda jest taka: jesteśmy przybyszami z przyszłości.- - Z przyszłości?- prychnął Leth - To absurd!- - Niekoniecznie.- odezwał się Jix - To, że teraz nie możemy podróżować w czasie, nie znaczy jeszcze, że w przyszłości nie będzie to umożliwione. Co oczywiście ani trochę nie umniejsza niedorzeczności tego stwierdzenia.- - Nie, Jix - odezwał się Vader - Moc nie wykryła oszustwa. On mówi prawdę.- - Mógł ukryć fakt, że kłamie!- zaprotestował Umak Leth - Sam powiedziałeś, że to Fallanassi!- - Zapewniam was, że nie mam żadnego interesu w oszukiwaniu kogokolwiek z tu zgromadzonych.- odparł Aing-tii. Czarny Lord, Firehead i Brakiss poczuli, jak mnich odkrywa przed nimi swoją obecność. Jego aura spokoju i pewności siebie kontrastowała z zimnem i strachem aury Vadera. Teraz mogli czytać w jego myślach jak w książce. Firehead natychmiast wykorzystał sytuację i wysłał swoje myślowe macki do umysłu Phrolii. To, co zobaczył, sprawiło, że oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia, co u Ho'dinów jest równoznaczne z wytrzeszczem, a nogi mimowolnie zgięły się pod nim i Ciemny Jedi padł na kolana. - Nie może być... To niemożliwe... - szeptał, patrząc w gwiazdy błędnym wzrokiem. Wszyscy obecni patrzyli na niego ze zdziwieniem, poza Aing-tii i Darthem Vaderem, którego maska nie wyrażała niczego prócz ukrytej grozy. - Rov Firehead właśnie zobaczył własną śmierć.- powiedział spokojnie mnich - I, co gorsza, swoich oprawców.- zwrócił się do Czarnego Lorda - Racz usiąść, Lordzie Vader, 20

usłyszycie teraz, co się stanie w przyszłości, a o czym zdecydują wydarzenia następnych tygodni.- - Twój głos jest pełen szacunku, a słowa wskazują na wielką mądrość - rzucił oschle Vader - Więc wysłucham twojej opowieści. Ale nie licz na więcej.- ostrzegł, po czym zajął swoje miejsce u boku Morcka. - Słuchamy.- odezwał się admirał, zachęcając Aing-tii. Mnich kiwnął głową, po czym podszedł do holoprojektora wmontowanego w stół i włożył do niego jakąś datakartę. Przed oczami zebranych zaczęły pojawiać się obrazy dziwnych, oszpeconych obcych, oraz ich groteskowych, organicznych statków. Były to nagrania z walk, bitew i inwazji. Fallanassi, Dominess, Creak i Totenko patrzyli na to z mieszanką strachu i odrazy. - To, co widzicie, - zaczął spokojnie Phrolii - to rasa morderczych obcych z innej galaktyki, znana jako Yuuzhan Vong. Za kilka tygodni ich forpoczta przedostanie się na Zewnętrzne Odległe Rubieże przez jedną z niewielu bram poza znaną galaktykę, czyli tak zwany Wektor Pierwszy. - - Wiem, o czym mówisz.- przerwał Rogriss - Czytałem o tym miejscu. Korporacja ExGal prowadzi tam obserwacje.- - Istotnie, - zgodził się Aing-Tii - ale nie potrwa to długo. Wśród naukowców na stacji ExGal.4 jest Yuuzhanin, Yomin Carr. Zabije on lub weźmie do niewoli resztę zespołu badawczego, w tym przyszłą Jedi, Danni Quee. Yuuzhanie przedostaną się do naszej Galaktyki i, mimo iż zostaną wyparci, wrócą z potęgą, która złamie opór Nowej Republiki i Imperium. Planeta po planecie, gwiazda po gwieździe, będą dostawać się w ręce Yuuzhan. Aż w końcu, po wielu miesiącach walk padnie Coruscant, a władze Nowej Republiki zaszyją się w tajnej kwaterze gdzieś w Przestrzeni Huttów. Dwa lata później armie Yuuzhan zostaną wyparte przez Rycerzy Jedi, ale wrócą i będzie ich jeszcze więcej. Ponownie zdobędą Coruscant, a podczas obrony planety zginie Han Solo i jego żona. Następnie wezmą się za Yavin IV i Bastion. Zabiją wielu Jedi, w tym Marę Jade, Kiranę Ti, Zekka i Kypa Durrona. Armie Nowej Republiki i Imperium zostaną rozgromione, a oba twory polityczne się rozpadną, powodując chaos i otwierając Yuuzhanom drogę do dalszych podbojów. Za dwadzieścia lat jedyną siłą militarną będzie Ręka Thrawna, a najeźdźcy zajmą osiemdziesiąt procent naszej Galaktyki. Wtedy też Luke Skywalker zginie, broniąc Doliny Jedi.- Wspomnienie o Dolinie Jedi wywołało wśród zebranych poruszenie. Była to planeta, na której zebrano esencję Mocy setek wojowników Jasnej i Ciemnej Strony, a jej lokalizacja była tajemnicą. - Dolina Jedi już nas nie interesuje.- Darth Vader swoim ciężkim głosem uciął wszystkie szepty - Jerec czerpał z niej garściami i nie pomogło mu to zwyciężyć jednego, nie w pełni wyszkolonego Jedi. Poza tym siła tamtego miejsca już nie jest tym, czym była kiedyś. Desann poważnie nadszarpnął jej zasoby, więc nie będzie z niej żadnego pożytku. Zaś co do ciebie...- odwrócił głowę w kierunku mnicha -...to zawirowania Mocy nie wskazują, aby w najbliższej przyszłości nastąpiły wydarzenia mające jakieś znaczenie. A jeśli nawet, to historia, którą przedstawiłeś, jest dla nas wielce korzystna. Ci Yuuzhanie, czy jak ich nazwałeś, zlikwidują za nas i Rebelię, i Jedi.- - Mylisz się, Lordzie Vader.- odparł Phrolii - Pozwól, że wyjaśnię twoje wątpliwości. Moc nie wyczuwa Yuuzhan i nie ma dla nich w niej miejsca, dlatego też nie są oni na nią wrażliwi. Jest po prostu na nich ślepa. A jeśli chodzi o korzyści, to ponownie się mylisz. Yuuzhanie wykończą waszą flotę bardzo szybko, a jedynymi, którzy przeżyją atak na Executor's Lair, będą admirał Morck i Brakiss. Tak, ty, młody człowieku, za dwadzieścia lat wyszkolisz tych oto...- pokazał na Dominessa i Creaka -...Ciemnych Jedi. A ty, admirale Morck, wyślesz nas z misją do przeszłości, czyli właśnie teraz, żebyśmy mogli zapobiec inwazji Yuuzhan.- - To prawda, mistrzu Brakiss.- odezwał się Pentalus Creak - za dwadzieścia lat dwaj twoi uczniowie i dwóch Fallanassi postanowi naprawić przeszłość. w międzyczasie Les Totenko...- wskazał na Chaggrianina -...wymyśli sposób na podróże w czasie.- 21

- Odnalezienie Executor's Lair zajmie mi sporo czasu,- kontynuował Les - ale uda mi się i nakłonię jedynych pozostałych przy życiu użytkowników Mocy do wzięcia udziału w misji ratowania Galaktyki.- - Zaraz, zaraz. - przerwał Brakiss - To znaczy, że ci Yuuzhanie wybiją też Fallanassi i mnichów Aing-tii?- - Tak.- potwierdził oschle Werac Dominess - Ciebie też dopadną, mistrzu Brakiss, na krótko przed naszą podróżą w czasie.- - Dobrze. Ale skoro w przyszłości wyślę was do siebie,- rzekł Morck, choć zabrzmiało to dziwnie - to będę musiał mieć jakiś plan, jak można powstrzymać obcych.- - To prawda.- powiedział Phrolii - Posiadacie kod ostateczny, prawda?- - Co!?- Rogriss zerwał się na równe nogi - Nie możemy użyć kodu ostatecznego! Równie dobrze moglibyśmy wysłać Nowej Republice oficjalne zaproszenie na nasz pogrzeb! To samobójstwo!- Creak wyczuł, że większość zebranych zgadza się z admirałem. Kod ostateczny był kombinacją wyciągniętą od sacorriańskiego technika, która, wysłana bezpośrednio w kierunku stacji Centerpoint, spowoduje jej wystrzał w określonym kierunku. - Admirał Rogriss ma rację.- powiedział Kanos - To nie do przyjęcia.- - Nie.- sprzeciwił się siedzący cały czas na podłodze Rov Firehead. Wszystkim wydawało się, że nie słuchał opowieści Aing-Tii, toteż natychmiast spojrzeli w jego kierunku - Kod ostateczny to jedyna szansa.- - Nie możemy tego zrobić!- rzucił Rogriss. - Musimy.- rzucił Vader zza nieprzejednanej maski - Jeśli Yuuzhanie dostaną się do naszej Galaktyki, to będzie koniec nie tylko Nowej Republiki czy Imperium, ale i Executor's Lair.- - Lordzie Vader...- zaczął Morck, ale Czarny Lord uciszył go ruchem ręki. - Musimy działać szybko.- dodał Totenko - Mamy mało czasu.- - Zgoda.- powiedział Vader - Chaggrianinie, ty, Firehead i Leth uaktywnicie stację Centerpoint. Creak, weźmiesz Brakissa i Kanosa, polecicie na ExGal.4 i pozbędziecie się tego Yomina Carra. Jix...- - Nie, lordzie Vader.- syknął Dominess - Poprzysiągłem zabić każdego Yuuzhanina, jakiego spotkam. Nie odmawiaj mi tej przyjemności!- Darth Vader milczał przez chwilę, jakby się wahał. - Niech więc tak będzie.- powiedział w końcu - Zastąpisz Creaka. Jix, polecisz ściągnąć tu Maareka Stele. Może być potrzebny.- - Gdzie mam go szukać?- zapytał agent. - Znajdziesz go.- odpowiedział wymijająco Czarny Lord, po czym odwrócił się w stronę Lesa Totenko - Wybraliście cel?- - Spędziłem nad tym trochę czasu w przyszłości, lordzie Vader.- odparł Chaggrianin - Będzie to planeta Itren. Ta sama, na której wylądowaliśmy.- dodał. - Zatem do zajęć!- powiedział Vader dając do zrozumienia, że zebranie już się skończyło. Wszyscy wyszli, nie dając nawet dojść admirałowi Morckowi do głosu. 22

Rozdział 6 Luke Skawalker śpi. Jako mistrz zakonu rycerzy Jedi zmaga się z największymi koszmarami galaktyki. Na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za zapewnienie spokoju i wolności wszystkim obywatelom Nowej Republiki. Wiele razy zdarzało mu się zarywać noce w tym szczytnym celu, ale Skywalker nigdy na to nie narzekał. Jako Jedi nie potrzebuje wiele czasu na odpoczynek, więc sen jest dla niego luksusem, którego nie musi, ale bardzo lubi doznawać. To, i dzielenie łóżka ze swoją żoną, Marą Jade Skywalker, to według niego najlepsze sposoby na spędzanie nocy. Dzisiaj jednak Mary z nim nie ma. Na osobistą prośbę Mon Mothmy jego żona poleciała na Chandrillę sprawdzić, czy pewne osoby są wrażliwe na działanie Mocy. To rutynowa misja, ale z pewnością wniesie coś nowego do szkolenia Padawanki Mary i zarazem siostrzenicy Skywalkera, Jainy Solo. Luke miał nadzieję, że dziewczyna nauczy się tam podejścia do przyszłych Jedi, a także do ich rodzin, które nie zawsze są pozytywnie nastawione do perspektywy posiadania w rodzinie członka zakonu. Mistrz Jedi miał taki problem z Wieiah, młodą Jedi, którą zabrał z Zeltros, a której krewni nie byli z początku tym zachwyceni. Nie mógł ich zresztą za to winić; Zeltronianie rzadko kiedy biorą na swoje barki odpowiedzialność za cokolwiek, woląc spędzać czas na ucztach i zabawach. Wieiah była inna; rozumiała siłę, jaka została jej dana, i odpowiedzialność, która się z nią wiąże. Razem z mistrzem Skywalkerem przekonali rodzinę młodej Zelronianki co do słuszności jej decyzji o zostaniu Jedi i wkrótce potem Luke uznał Wieiah za pełnoprawną członkinię zakonu. Teraz jednak Luke śpi. Śpi i śni o miejscu pełnym słonecznego ciepła i przynoszonego z wiatrem orzeźwiającego chłodu. Miejscu, w którym rosną bujne, zielone drzewa, a poruszane lekkim powiewem wiatru trawy kryją w sobie mnóstwo maleńkich żyjątek, z których każde jest częścią Mocy. Skywalker przechadza się po tym uroczym miejscu, pełen spokoju i odprężenia. Nagle Luke dostrzegł pewną postać siedzącą pod drzewem. Była ona ubrana w prosty płaszcz Jedi, a, mimo iż siedziała tyłem, Skywalker rozpoznał w niej niemłodego już, bo łysiejącego mężczyznę, który dłubał w kawałku drewna. Człowiek ten zdawał się być jakby niematerialny; trawa, na której siedział, nie gniotła się, nie posiadał swojej sygnatury w Mocy, zupełnie, jakby był jej częścią, a poza tym nie miał cienia. Duch. Zaintrygowany Luke podszedł bliżej, a zjawa odwróciła się w jego stronę. Mistrz Jedi rozpoznał tę twarz od razu, mimo iż widział ją tylko dwa razy w swoim życiu. Była to zmęczona, ale wciąż pogodna twarz, o błyszczących, błękitnych oczach i lekko zmarszczonym czole, sugerującym mądrość i wewnętrzną siłę. Twarz ta uśmiechała się do niego. - Witaj, ojcze.- przywitał się Luke. Czuł się trochę nieswojo, wypowiadając te słowa, albowiem nie miał zbyt wielu okazji, aby zwracać się tak do kogokolwiek. Ale ten człowiek w pełni zasługiwał na to miano. Był przecież biologicznym ojcem jego, Luke'a, i Leii, ojcem, którego Skywalkerowi zawsze brakowało, szczególnie wtedy, gdy, nieświadom jeszcze swojego potencjału, mieszkał na Tatooine. Oto Luke stał właśnie przed Anakinem Skywalkerem. - Witaj, Luke. - powiedziała wesoło zjawa. Skywalker zauważył, że w jej głosie nie ma już tego bólu, który towarzyszył Anakinowi tuż przed jego śmiercią. Luke pamiętał każdą sekundę tamtego spotkania, każde słowo, każde spojrzenie, każdy oddech - Dawno już chciałem się z tobą spotkać, ale było to niemożliwe. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz.- - Oczywiście, ojcze. - odparł spokojnie Luke. Dotychczas nawet nie przyszłoby mu do głowy, że mógłby się zobaczyć z ojcem po jego śmierci. A nie mógł być zły za brak czegoś, o czym nie miał pojęcia. A zresztą nawet gdyby miał, nie byłby zły. Nie mógłby, jako Jedi. 23

- To dobrze. - rzekł Anakin, po czym spojrzał na dłubany przez siebie kawałek drewna - Zrobiłem kiedyś taki sam dla twojej matki. Dawno temu.- rzekł rozmarzonym głosem - Miałem wtedy dziewięć lat, a ona czternaście. Chciałem dać jej coś na pamiątkę naszego spotkania, bo bałem się, że już jej więcej nie zobaczę.- Luke był poważnie zdziwiony. Jego ojciec po ponad dwudziestu latach od swojej śmierci pojawia się w jego śnie i opowiada o swojej młodości. Młodszy Skywalker był także wzruszony całą tą sceną; zawsze w głębi duszy pragnął mieć prawdziwego ojca, takiego, z którym mógłby pogadać o wszystkim, który byłby dla niego podporą w trudnych chwilach, który dzieliłby z nim wszystkie smutki i radości. Takiego, którego miałby wszelkie prawo, obowiązek, a co ważniejsze chęć, kochać. Nie mówił więc nic, tylko usiadł koło ducha. - Mieli mnie właśnie szkolić w Świątyni Jedi.- kontynuował Anakin - Rada Jedi przeprowadziła test moich umiejętności lecz, mimo pozytywnego wyniku, nie chciała zezwolić na moje szkolenie.- - Czy uważasz, że się mylili, ojcze? - zapytał Luke z odrobiną zaciekawienia; opinia Anakina co do Rady Jedi była dla niego bardzo ważna, raz, że chciał wiedzieć, co sądzi o niej jego rodzic, a dwa, że mógłby uzyskać teraz wiele informacji co do tego organu władzy w zakonie Jedi, organu, który wkrótce sam miał zamiar stworzyć. - Ależ skąd.- odparł jego ojciec tak, jakby to było oczywiste - Rada praktycznie nigdy się nie myliła. Gdyby stało się tak, jak chciała na początku - nieco spochmurniał - Nie byłoby Dartha Vadera.- - Dlaczego więc zostałeś przyjęty na Padawana? - Luke zadał kolejne pytanie - Słowo Rady było chyba ostateczne?- - Masz rację, synu. - odparł Anakin, wracając do poprzedniego nastroju - Ale rycerz Jedi, który mnie znalazł, Qui-Gon Jinn, uparł się, że będzie mnie szkolił nawet bez zgody Rady.- westchnął - I zrobiłby tak, gdyby nie zginął z ręki Lorda Sith. Wtedy Obi-Wan Kenobi, ówczesny uczeń Qui-Gona, postanowił przejąć moje szkolenie, a Rada dała mu na to swoją zgodę.- - Kim był ten Lord Sith?- pytaniom Luke'a nie było końca - Czy był to Palpatine?- - On?- zachichotał Anakin - Nie, nie Palpatine. To był jego uczeń, Darth Maul. Nie bój się, już nie żyje.- Wspomnienie o Palpatinie przywróciło Luke'a do rzeczywistości, o ile można tak powiedzieć w sytuacji, gdy przywracany śpi. - Ojcze - rzekł, siląc się na spokój, o który nagle było mu dziwnie trudno - Po co mnie tu sprowadziłeś?- - Śpieszy ci się do żony, co? - uśmiechnął się chytrze Anakin - Rozumiem cię.- położył Luke'owi dłoń na ramieniu i rzekł z poważną miną - Synu, chcę żebyś wiedział, że zawsze jestem przy tobie, nawet gdy fakty zdają się temu przeczyć.- - Wiem o tym. - zapewnił go Luke. - Dobrze, że we mnie wierzysz. - Anakin uśmiechnął się smutno - Ale wkrótce twoja wiara zostanie wystawiona na próbę. Ciężką próbę. Lepiej więc się przygotuj.- Luke zamrugał za zdziwienia. Co jego ojciec chciał przez to powiedzieć? Ale zanim zdążył zadać mu to pytanie, obudził się. "Slave I" mknął przez nadprzestrzeń w kierunku systemu Chazwy. Właściciel statku, Boba Fett, mając chwilę czasu, zanim jego środek transportu dotrze na miejsce, dokonywał właśnie przeglądu swojego śmiercionośnego uzbrojenia. Zastanawiał się, jaką taktykę obrać do walki ze swoim celem. Z tego, co udało mu się dowiedzieć o Lo Khanie i jego statku, to nie był on zbyt dobrze uzbrojony, ale nikomu nigdy nie udało się go porwać, ani nawet zbliżyć się, by dokonać abordażu. Fett podejrzewał, że Khan zainstalował na swoim frachtowcu pewien rodzaj obwodów podporządkowania, który przejmował kontrolę nad komputerem pokładowym przeciwnika. Teoria ta wyjaśniłaby przy okazji, jak Khan ominął zabezpieczenia portu kosmicznego stacji orbitującej wokół 24