uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 742 088
  • Obserwuję758
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 020 160

Matthew Reilly - Jack West Junior 02 - Sześć świętych kamieni

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Matthew Reilly - Jack West Junior 02 - Sześć świętych kamieni.pdf

uzavrano EBooki M Matthew Reilly
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 55 osób, 42 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 170 stron)

Matthew Reilly SZEŚĆ ŚWIĘTYCH KAMIENI Tajemnica Okręgów WALKA NA ŚMIERĆ I ŻYCIE MIĘDZY OJCEM A SYNEM JEDEN WALCZY ZA WSZYSTKICH A DRUGI ZA PIERWSZEGO AUTOR NIEZNANY (FRAGMENT NAPISU ZNALEZIONEGO NA GROBOWCU SPRZED 3000 LAT ZNAJDUJĄCYM SIĘ W PRZEŁOMIE WU W CHINACH) KAŻDA WYSTARCZAJĄCO ROZWINIĘTA TECHNOLOGIA JEST NIE DO ODRÓŻNIENIA OD MAGII ARTHUR C. CLARKE LECZ PRZYBLIŻYŁ SIĘ KONIEC WSZYSTKIEGO PIERWSZY LIST ŚW. PIOTRA (4,7) WSTĘP MROCZNA CEREMONIA 10 SIERPNIA 2007, GODZINA 00.00 MIEJSCE NIEZNANE W ciemnej jaskini, znajdującej się pod leżącą w najdalszym zakątku świata wyspą, trwała starożytna ceremonia. Wstawiano na miejsce bezcenny złoty stożek o kwadratowej podstawie z kryształem na szczycie. Kiedy to nastąpiło, rozległy się słowa zaklęcia niesłyszanego przez tysiąclecia. Po nich z wypełnionego gwiazdami nieba wystrzelił potężny promień purpurowego światła i rozświetlił piramidę. Jedynymi świadkami ceremonii było pięciu wściekłych mężczyzn. Kiedy światło zgasło, dowódca grupy przyłożył do ust telefon satelitarny. — Rytuał przeprowadzony Teoretycznie rzecz biorąc, moc Tartaru została złamana. Trzeba to sprawdzić. Zabij jutro jednego z nich w Iraku. Następnego dnia, po drugiej stronie globu, w rozdartym wojną Iraku, rebelianci zastrzelili Stephena Oakesa, żołnierza australijskich sił specjalnych. Jechał jeepem i wpadł w zasadzkę na jednym z punktów kontrolnych — został niemal rozerwany na strzępy przez zmasowany ogień sześciu zamaskowanych napastników. Trafiło go ponad dwieście pocisków. Napastników nie odnaleziono. Śmierć żołnierza sił sprzymierzonych w Iraku nie była niczym nowym — zginęło tam już ponad trzy tysiące dwustu członków armii amerykańskiej. Niezwykłe było to, że tym razem poległ Australijczyk. Z niewyjaśnionego powodu od marca 2006 roku w żadnym prowadzonym na świecie konflikcie nie zginął w walce ani jeden żołnierz australijski. Wraz ze śmiercią żołnierza specjalisty Steve'a Oakesa 21 sierpnia 2007 roku osobliwe szczęście australijskich żołnierzy ostatecznie się skończyło. Dzień później jednemu z najpotężniejszych ludzi na świecie wręczono zaszyfrowaną wiadomość. Brzmiała ona następująco: BEZPIECZNY TRANSKRYPT 061-7332/1A KLASA: ALFA-SUPER DO OGLĄDU TYLKO PRZEZ A-l 22-SIER-07 POCZĄTEK ZABEZPIECZONEJ WIADOMOŚCI: Proszę zwrócić uwagę na śmierć australijskiego specjalisty Oakesa w Iraku. Moc Tartaru została wyzerowana. Ktoś ma drugą kopułę. Gra znowu się rozpoczęła. Musimy teraz znaleźć kamienie. KONIEC ZABEZPIECZONEJ WIADOMOŚCI. PROLOG GÓRA CZAROWNIC GÓRA CZAROWNIC NIEDALEKO PRZEŁOMU WU, REGION TRZECH PRZEŁOMÓW PROWINCJA SICHUAN, CHINY ŚRODKOWE 1 GRUDNIA 2007 Profesor Max Epper siedział w ciemnościach w uprzęży kończącej długą linę, na której zwisał. Odłamał czubek flary i rozświetlił podziemną komorę. — O mój... — westchnął. — Och mój... Widok zapierał mu dech w piersiach. Wycięta w skale komora miała kształt sześcianu o boku mniej więcej piętnastu metrów, a każdy centymetr kwadratowy ścian był pokryły wyrzeźbionymi w granicie literami, symbolami, postaciami i obrazami. Musiał działać ostrożnie. W bursztynowym świetle flary widział, że w podłodze komory znajduje się wlot do takiego samego okrągłego szybu jak ten, przez który się opuścił, na dodatek obydwa były na jednej osi. Wlot w czarną otchłań miał przynajmniej dwa metry średnicy. W niektórych kręgach Max Epper był znany jako Mistrz, który to przydomek idealnie do niego pasował. Długa siwa broda i błękitne oczy, które błyszczały ciepłem i inteligencją, sprawiały, że ten

sześćdziesięciosiedmioletni profesor archeologii z dublińskiego Trinity College przypominał współczesnego Merlina. Mówiono, że był kiedyś członkiem tajnego międzynarodowego zespołu, który odnalazł i odbudował złotą kopułę niegdyś wieńczącą szczyt piramidy Cheopsa w Gizie. Mistrz zjechał na linie na dno komory, wypiął się z uprzęży i w skupieniu zaczął oglądać zapełnione napisami ściany. Rozpoznał kilka symboli — egipskie hieroglify i znaki pisma chińskiego. Obecność tych drugich nie dziwiła, ponieważ dawno temu projektantem i właścicielem tego systemu tuneli był wielki chiński filozof Laozi. Ten otaczany czcią myśliciel w IV wieku przed naszą erą dotarł aż do Egiptu. Na honorowym miejscu, pośrodku ściany wyglądającej na najważniejszą, znajdowała się wielka płaskorzeźba, którą Mistrz już kiedyś widział. Rysunek nazywano Tajemnicą Okręgów i jego znaczenia jeszcze nie odkryto. Współcześni eksperci uważali, że może on przedstawiać nasz Układ Słoneczny, tylko że wokół centralnie położonego słońca krążyło więcej planet. Mistrz widział Tajemnicę Okręgów w kilkunastu miejscach na ziemi: w Meksyku i Egipcie, a nawet w Walii i Irlandii — od prymitywnych szkiców wydrapanych na skalnych ścianach po artystyczne rzeźbienia nad starożytnymi drzwiami, ta była jednak najpiękniejsza i wyjątkowo misternie wyrzeźbiona. Olśniewająca. Ozdobiono ją rubinami, szafirami i jadeitem, a każdy z koncentrycznych okręgów był obrzeżony złotem. W świetle silnej latarki Mistrza okręgi migotały jak diadem. Bezpośrednio pod Tajemnicą Okręgów znajdowała się wycięta w litej skale wnęka, szeroka na nieco ponad pół metra, wysoka na niecałe dwa metry i głęboka może na metr. Kojarzyła się Mistrzowi ze stojącą pionowo trumną. Z jakiegoś powodu ściana w głębi była zakrzywiona. Nad wnęką znajdował się niewielki symbol, na którego widok w oczach Mistrza zabłysła radość. — Symbol kamienia Laozi... kamienia filozoficznego. Boże drogi... znaleźliśmy go. W tej starożytnej krypcie, pełnej bezcennych skarbów Mistrz wyjął z kieszeni najnowocześniejszej generacji krótkofalówkę i przyłożył do ust. — Tank, nie uwierzysz. Znalazłem przedsionek, jest zdumiewający. Ukryte drzwi zapewne prowadzą do systemu pułapek. Jesteśmy blisko. Bardzo blisko. Chcę, żebyś do mnie zszedł i... — Mistrzu — doleciała odpowiedź — właśnie dzwonił obserwator z doków na Jangcy i powiedział, że chińska armia węszy w okolicy. Grupa dziewięciu łodzi patrolowych kieruje się w stronę naszego przełomu. Na pewno przepłyną obok nas. — To Mao. Jak nas znalazł? — Niekoniecznie on. Może zwykły patrol — odparł Yobu „Tank" Tanaka. — To chyba jeszcze gorzej. — Chińskie patrole wojskowe były znane z bardzo brutalnego traktowania pracujących w tych okolicach ekspedycji archeologicznych, z których ściągały haracz. — Ile mamy czasu? — Najwyżej godzinę. Lepiej, żeby nas tu nie było, kiedy dotrą — Zgadzam się, przyjacielu — odparł Mistrz. — W takim razie musimy się pospieszyć. Zjedź na dół i weź ze sobą więcej flar. Powiedz Chowowi, żeby włączył komputer, zaraz zacznę rejestrować płaskorzeźby ze ścian i mu je wysyłać. Podziemna komora, w której był Mistrz, znajdowała się w regionie Trzech Przełomów, w okolicy, która bardzo do niego pasowała. Chiński znak wu oznacza — w zależności od kontekstu — „czarodzieja" albo „czarownicę" i często go używano w nazwach okolicznych osobliwości. Drugi ze sławnych Trzech Przełomów nazywa się Wu, starożytne miasto-forteca, które kiedyś stało u brzegów Jangcy i nazywa się Wushan, a gigantyczna góra wznosząca się trzy tysiące metrów ponad miejscem, gdzie znajdowała się komora, też nazywa się Wushan. Czyli Góra Czarownic. Okolica przełomu Wu jest sławna z powodu swej historii: grobowców, świątyń, takich rzeźb jak Tablica Kong Ming i wyrąbanych w skale jaskiń, na przykład Jaskini Zielonego Kamienia — niemal wszystkie te skarby znajdowały się teraz pod wodą mającego ponad pięćset pięćdziesiąt kilometrów długości zbiornika wodnego, który powstał po zbudowaniu Zapory Trzech Przełomów. W okolicy tej od setek lat obserwowano niezwykłe zjawiska na niebie, gromady spadających gwiazd, pojawianie się kręgów światła. Twierdzi się nawet, że pewnego okropnego dnia w XVII wieku z chmur nad Wushan padała krew. Przełom Wu bez dwóch zdań ma barwną historię. Teraz jednak, w XXI wieku, historia została zatopiona w imię postępu, połknięta przez wody Jangcy, gdy rzeka zatrzymała się na największej konstrukcji, jaką kiedykolwiek zbudował człowiek. Stare miasto Wushan znajdowało się obecnie sto metrów pod lustrem wody. Wartkie dopływy, które wpadały kiedyś do Jangcy przez robiące ogromne wrażenie boczne przełomy, też zmalały z powodu szeroko rozlanego zbiornika za tamą — przełomy o wysokich na sto dwadzieścia metrów pionowych ścianach, między którymi mknęła wzburzona rzeka, zamieniły się obecnie w trzydziestometrowej wysokości korytarze wypełnione leniwie toczącą się wodą. Na brzegach tych małych wiosek stały kamienne domki, które teraz zupełnie zniknęły z kart historii. Nie uciekły jednak przed Mistrzem. W jednym z częściowo zalanych przełomów, głęboko w górach, wznoszących się na północ od Jangcy, znalazł odosobnioną kamienną wioskę zbudowaną na wzgórzu, a w niej wejście do komory, w której

właśnie się znajdował. Wioska była prymitywna i prastara — składała się z kilku chat zbudowanych z nierównych kamieni i przykrytych skośnymi dachami ze słomy. Była opuszczona od trzystu lat, a miejscowi uważali, że w niej straszy. Obecnie — przez znajdującą się setki kilometrów dalej, ultranowoczesną tamę — w opuszczonej wiosce brodziło się w wodzie po kolana. Wejście do systemu jaskiń nie było chronione ani przez wymyślne pułapki, ani przez mocne bramy. Pewnie właśnie dlatego, że wejście to było także nierzucające się w oczy, przez ponad dwa tysiąclecia jaskinie ukrywały tajemnicę. Mistrz znalazł wejście w małej kamiennej chacie przylegającej do podnóża góry. W niepozornej chacie, w której mieszkał niegdyś wielki Laozi — twórca taoizmu i nauczyciel Konfucjusza — znajdowała się kamienna studnia z obramowaniem z cegieł. Na dnie studni — ukryte pod warstwą gnijącej czarnej wody — znajdowało się fałszywe dno, a pod nim wspaniała komora. Mistrz zabrał się do pracy. Wyjął z plecaka mocny laptop Asus, podłączył do niego cyfrowy aparat o wysokiej rozdzielczości matrycy i kawałek po kawałku zaczął fotografować ściany. Kiedy aparat przekazywał zdjęcia do komputera, na monitorze można było obserwować ich błyskawiczne przetwarzanie. Działał swoisty program translacyjny stworzony na bazie danych, której zebranie zajęło Mistrzowi wiele lat. Zgromadził w niej tysiące starożytnych symboli używanych w różnych krajach i kulturach oraz ich tłumaczenia. Program dokonywał także tłumaczeń „rozmytych", czyli przybliżonych tłumaczeń, jeżeli symbol był niejednoznaczny. Po każdym przeniesieniu zdjęcia do komputera obraz był skanowany i znajdowano tłumaczenie. Na przykład: TŁUMACZENIE ELEMENTÓW: shi tou (kamień) si (świątynia) TŁUM. PEŁNEJ SEKWENCJI: Świątynia Kamienia MOŻLIWOŚCI TŁUM. ROZMYTEGO: „kamienny grobowiec", „kamienna świątynia Ciemnego Słońca", „kamienny krąg" (Odp. odn. ER: 46-2B) Wśród symboli komputer znalazł najsławniejsze odkrycie filozoficzne — Taijitu: O Komputer przetłumaczył: „Oaijitu; odn.: Daodejing. Zach. powsz. odn.: jin-jang. Symbol ten jest powszechnie używany do przedstawienia dualizmu wszechrzeczy: we wszystkim tkwi odrobina czegoś przeciwnego, czyli w dobrze jest troszkę zła, a w źle nieco dobra". Kilkakrotnie komputer nie znalazł wzorca symbolu w bazie danych. R BRAK TAKIEGO OBRAZU TŁUM. SEKWENCJI: NIEZNANE UTWORZONO NOWY PLIK J W takich wypadkach program tworzył nowy plik i dodawał go do bazy danych, aby w razie odkrycia kolejnego takiego symbolu możliwe było znalezienie odnośnika. Komputer buczał, pożerając kolejne dziesiątki obrazów. Po kilku minutach skanowania uwagę Mistrza zwróciło jedno z tłumaczeń. Brzmiało: PIERWSZA KOLUMNA* MUSI ZOSTAĆ WŁOŻONA DOKŁADNIE 100 DNI PRZED POWROTEM. NAGRODĄ BĘDZIE WIEDZA**. * „pręt", „diamentowy blok" ** „mądrość" — Pierwsza kolumna... — szepnął z westchnieniem Mistrz. — O mój Boże... Dziesięć minut później (Mistrz cały czas fotografował symbole) do komory zjechała na linie druga osoba. Był to Tank Tanaka, krępy Japończyk, profesor z Uniwersytetu Tokijskiego, który w ramach tego projektu prowadził badania razem ze swoim wieloletnim przyjacielem — Mistrzem. Miał łagodne brązowe oczy, miłą okrągłą twarz i kępki siwych włosów na skroniach. O takim wykładowcy jak on marzy każdy student historii. Kiedy stanął na podłodze komory, laptop Mistrza zrobił głośne PING, aby zwrócić uwagę na kolejne tłumaczenie. PRZYBYCIE NISZCZYCIELA RE PRZYBYCIE NISZCZYCIELA RE WIDZI URUCHOMIENIE* WIELKIEJ MACHINY** A WRAZ Z TYM WZNIESIENIE SA-BENBEN. USZANUJ SA-BENBEN, TRZYMAJ GO PRZY SOBIE, TRZYMAJ GO BLISKO, BO TYLKO ON RZĄDZI SZEŚCIOMA I TYLKO NAŁADOWANE SZEŚĆ MOŻE PRZYGOTOWAĆ KOLUMNY I ZAPROWADZIĆ CIĘ DO GROBOWCÓW I TAK UKOŃCZYĆ MACHINĘ PRZED DRUGIM PRZYBYCIEM.*** LECZ PRZYBLIŻYŁ SIĘ KONIEC WSZYSTKIEGO. POJĘCIA NIEJEDNOZNACZNE: * „rozpoczęcie" aibo „obudzenie", albo „włączenie" ** „mechanizm" albo „świat" *** „powrotem" PASUJĄCY ODNOŚNIK: Odn. XR: 5-12 Fragment napisu znalezionego

w klasztorze Zhou-Zu w Tybecie (2001) — Sa-benben? — zapytał Tanaka. Oczy Mistrza rozszerzyły się z podniecenia. — To rzadko używana nazwa najwyższego i najmniejszego fragmentu złotej kopuły wielkiej piramidy. Całą kopułę nazywano benben, ale jej wierzchołek jest szczególny, ponieważ w odróżnieniu od pozostałych elementów, które są trapezoidalne, ma kształt miniaturowej piramidy, więc w zasadzie jest to „mały benben". Stąd nazwa: sa-benben. Wschodnia nazwa jest nieco bardziej dramatyczna: kamień ognia. Mistrz wpatrywał się w rysunek nad tłumaczeniem. — Machina... — szepnął. Starannie jeszcze raz przeczytał tłumaczenie i zastanowił się nad numerem odnośnika podanym na końcu. — Tak, tak... już to kiedyś widziałem. Na spękanej kamiennej tablicy wykopanej w północnym Tybecie. Z powodu zniszczenia tablicy dało się jednak odczytać tylko pierwszą i trzecią linijkę. „Przybycie Niszczyciela Re" i„A wraz z tym wzniesienie sa-benben". Tu mamy pełen tekst... to jest coś wielkiej wagi. — Mistrz zaczął mruczeć pod nosem. — Niszczyciel Re to Tartar, plama na Słońcu zwana Tartarem... ale zapobieżono obrotowi Tartaru... jeśli jednak pojawienie się Tartaru rozpoczęło coś innego, czego nie przewidzieliśmy... albo kamień ognia panuje nad sześcioma świętymi kamieniami, nadaje im moc, to ma fundamentalne znaczenie dla wszystkiego... kolumn, Machiny i powrotu Ciemnego Słońca... o mój Boże! Podniósł gwałtownie głowę. Oczy rozszerzał mu niepokój. — Tank, obrót Tartaru w Gizie był związany z Machiną. Nigdy bym nie podejrzewał... powinienem... powinienem był to dostrzec, ale... — skrzywił się niezadowolony. — Na kiedy wyznaczyliśmy powrót? Tank wzruszył ramionami. — Nie wcześniej niż przed przyszłoroczna równonocą wiosenną —dwudziestego marca dwa tysiące ósmego roku. — A co z umieszczeniem kolumn? Coś tu na ten temat było. Mam: „Pierwsza kolumna musi zostać włożona dokładnie sto dni przed powrotem. Nagrodą będzie wiedza". — Sto dni? To będzie... cholera... dziesiąty grudnia tego roku! — To za dziewięć dni. Dobry Boże, wiedzieliśmy, że czasu zostało niewiele, ale to jest... — Max, chcesz mi powiedzieć, że mamy tylko dziewięć dni na umieszczenie pierwszej kolumny na swoim miejscu? Jeszcze jej nawet nie znaleźliśmy! Mistrz go nie słuchał. Oczy mu się szkliły, jakby parzył w nieskończoność. — Tank, kto jeszcze o tym wie? — spytał po chwili. Tank wzruszył ramionami. — Tylko my. Moim zdaniem też każdy, kto widział ten napis. Wiemy o tablicy z Tybetu, ale mówisz, że były tylko fragmenty inskrypcji. Dokąd trafiła? — W Chińskim Biurze Reliktów Kulturowych oświadczono, że należy do nich i zabrano ją do Pekinu. Od tej pory nikt nie widział tablicy. Tank przyjrzał się zmarszczonemu czołu Mistrza. — Sądzisz, że chińskie władze znalazły pozostałe części tablicy i złożyły ją? Uważasz, że wiedzą to samo co my? Mistrz nagle wstał. — Mówiłeś, że ile łodzi patrolowych tu płynie? — Dziewięć. — Dziewięć. Nie posyła się dziewięciu łodzi na rutynowy patrol albo po to, aby przetrzepać komuś skórę. Chińczycy znają sprawę i płyną po nas. Jeżeli wiedzą, co się dzieje tutaj, wiedzą również o złotej kopule. Cholera! Muszę ostrzec Jacka i Lily! Szybko sięgnął do plecaka i wyciągnął z niego książkę. Nie była to żadna książka naukowa, tylko znana powieść w wydaniu kieszonkowym. Zaczął przewracać kartki i zapisywać w notesie liczby. Kiedy skończył, złapał krótkofalówkę i wezwał czekającą na górze łódź. — Chow! Zapisz natychmiast tę wiadomość i umieść ją na tablicy ogłoszeń! — Odczytał długi ciąg liczb. — To wszystko, do roboty! Gazem, wprowadzaj to na stronę! » Trzydzieści metrów wyżej między zatopionymi do połowy chatami starożytnej kamiennej wioski podskakiwała na drobnej fali stara, poobijana barka. Kotwiczyła przy chacie, przez którą wchodziło się do podziemnej komory. Siedzący w głównej kabinie student Chow Ling zaczął błyskawicznie wpisywać szyfr Mistrza, aby umieścić go na forum na stronie internetowej poświęconej filmom z cyklu Władca pierścieni. Kiedy skończył, oddzwonił do Mistrza. — Kod wysłany, profesorze.

— Dziękuję, Chow — odparł Mistrz. — Dobra robota. Chciałbym, żebyś teraz e-mailem przesłał do Jacka Westa każde zdjęcie, które posłałem ci na górę. Kiedy skończysz, usuń wszystkie z twardego dysku. — Mam je usunąć? — Co do jednego. Jak najwięcej, zanim zjawią się chińscy przyjaciele. Chow pracował szybko, gorączkowo stukał w klawisze, aby przesłać jak najwięcej, a potem skasować niesamowite zdjęcia Mistrza. Zajęty pracą nie zauważył pierwszej łodzi patrolowej Chińskiej Armii Ludowo wyzwoleńczej, która cicho podpłynęła do barki. Z transu wybiły go wykrzyczane przez megafon komendy. — Eh! Zou chu lai dao jia ban shang! Woyao kan de dao ni! Ba shou ju zhe gao gao de! Znaczyło to: „Hej, ty! Wyłaź na pokład! Tak, żebym cię widział! I podnieś ręce!". Chow skasował ostatnie zdjęcie, zrobił, co mu kazano, i wyszedł na otwarty przedni pokład barki. Prowadząca łódź patrolowa była wielka. Nowoczesna, szybka, Kiedy skończył, złapał krótkofalówkę i wezwał czekającą na górze łódź. — Chow! Zapisz natychmiast tę wiadomość i umieść ją na tablicy ogłoszeń! — Odczytał długi ciąg liczb. — To wszystko, do roboty! Gazem, wprowadzaj to na stronę! Wzdłuż pokładu stali chińscy żołnierze z karabinkami szturmowymi Colt Commando, których krótkie lufy skierowali wprost w Chowa. To, że żołnierze mieli amerykańską broń, niestety oznaczało, że należą do elitarnej jednostki sił specjalnych. Zwykli chińscy żołnierze mieli przeważnie rozklekotane karabinki typu 56 — chińską podróbkę AK-47. Ale to nie byli zwykli żołnierze. Chow podniósł ręce ułamek sekundy przed wybuchem kanonady. Pociski rozerwały go na krwawe strzępy, odrzucając w tył. Mistrz wcisnął klawisz krótkofalówki. — Chow? Chow, jesteś tam? Brak odpowiedzi. Uprzęż, która zwisała z otworu w suficie, nagle została wciągnięta i po chwili zniknęła im z oczu. — Chow! — krzyknął Mistrz do mikrofonu. — Co ty... Po kilku sekundach uprząż ponownie znalazła się w otworze... ...z Chowem. Mistrzowi krew ścięło w żyłach. — O mój Boże... Ciało Chowa z powodu niesamowitej liczby ran nie przypominało zwłok ludzkich; zawisło na wysokości głowy Mistrza. Ożyło radio. — Profesorze Epper — rozległ się mówiący po angielsku głos. — Tu pułkownik Mao Gongli. Wiemy, że pan tam jest i zaraz wejdziemy do środka. Proszę nie próbować nic głupiego, bo skończy pan tak samo jak pański asystent. Chińscy żołnierze zrzucili kilka lin i natychmiast zaczęli po nich zjeżdżać. W ciągu dwóch minut Mistrza i Tanka otoczyli uzbrojeni po zęby ludzie. Pułkownik Mao Gongli przybył ostatni. Miał pięćdziesiąt pięć lat i był dość krępy, ale trzymał się prosto niczym kamienny posąg. Jak wielu ludzi jego pokolenia imię otrzymał na cześć przewodniczącego Mao. Nie miał kryptonimu operacyjnego — jedynie przydomek, jaki nadali mu przeciwnicy po tym, co robił w 1989 roku na placu Tiananmen: Rzeźnik z Tiananmen. Zapadła głęboka cisza. Mao wpatrywał się w Mistrza nieruchomym wzrokiem. — Profesor Max T. Epper, kryptonim Merlin, znany niektórym jako Mistrz — powiedział po dłuższej chwili wyraźnym, ale rwanym angielskim. — Miejsce urodzenia Kanada, wykładowca Trinity College, stałe miejsce zamieszkania Dublin. Kojarzony z dość niezwykłym incydentem, do którego doszło dwudziestego marca dwa tysiące szóstego roku na szczycie wielkiej piramidy w Gizie. Oraz profesor Yobu Tanaka z Uniwersytetu Tokijskiego. Niezwiązany z incydentem w Gizie ekspert z zakresu cywilizacji starożytnych. Panowie, wasz asystent był utalentowanym i inteligentnym młodym człowiekiem. Widzicie, jak dbam o takich ludzi. — Czego pan chce? — spytał Mistrz. Mao uśmiechnął się, a właściwie wygiął usta w cienką, pozbawioną wesołości podkówkę. — Profesorze Epper... chcę pana. Mistrz zmarszczył czoło. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Mao zrobił dwa kroki naprzód i rozejrzał się po wielkiej komorze. — Zbliżają się wielkie czasy, profesorze. W nadchodzących miesiącach powstaną imperia i upadną narody. W takich czasach Chińska Republika Ludowa potrzebuje ludzi o rozległej wiedzy, takich jak pan. Dlatego od tej chwili będzie pan pracował dla mnie. Jestem pewien, że przy odpowiedniej perswazji — w jednej z moich izb tortur — pomoże mi pan znaleźć sześć kamieni Ramzesa. AUSTRALIA 1 GRUDNIA 2007 9 DNI PRZED PIERWSZYM TERMINEM KOŃCOWYM WIELKA PUSTYNIA PIASZCZYSTA AUSTRALIA PÓŁNOCNOZACHODNIA 1 GRUDNIA 2007, GODZINA 7.15 W dniu, kiedy jego farma została zaatakowana przez potężne siły, Jack West junior spał do siódmej rano. Normalnie wstawał około szóstej, żeby obejrzeć świt, obecnie życie go jednak rozpieszczało. W jego świecie od półtora roku panował spokój,

postanowił więc darować sobie oglądanie świtu i pospać godzinę dłużej. Dzieciaki oczywiście już nie spały. Do Lily przyjechał spędzić wakacje kolega ze szkoły — Alby Calvin. Robili mnóstwo hałasu, przez minione trzy dni bez przerwy się bawili, za dnia badając wszystkie zakamarki ogromnej farmy, a wieczorem obsewując gwiazdy przez teleskop Alby'ego. To, że Alby był częściowo głuchy, nie przeszkadzało ani Lily, ani Jackowi. W szkole w Perth dla wybitnie utalentowanych uczniów, do której chodzili, Lily była gwiazdą lingwistyki, a Alby gwiazdorem matematyki i tylko to się liczyło. Lily miała teraz jedenaście lat i znała już sześć języków, w tym dwa starożytne i migowy. Przyszło jej to z dużą łatwością, a części nauczyła się z Jackiem. Końcówki ślicznych czarnych włosów miała dziś pomalowane na „elektryczny" róż. Jeśli chodzi o Alby'ego, miał dwanaście lat, był czarny i nosił okulary z grubymi szkłami. W uchu nosił implant ślimakowy — cudowny twór nowoczesnej techniki, który pozwalał głuchym słyszeć. Chłopiec mówił z nieco „spłaszczoną" modulacją i gdy chciano mu przekazać dodatkową dawkę emocji albo że sprawa jest pilna, potrzebny był język migowy. Mimo to Alby Calvin rozrabiał jak każdy inny chłopak. West stał na werandzie w rozpiętej koszuli i popijał z kubka kawę. Jego lewa ręka migotała w słońcu — od bicepsa w dół była zrobiona z metalu. Patrzył na rozległy, pustynny krajobraz, zamglony w porannym świetle. Jack West był średniego wzrostu, miał błękitne oczy i potargane ciemne włosy. Był w specyficzny, szorstki sposób przystojny. Kiedyś na liście rankingowej najlepszych żołnierzy sił specjalnych na świecie zajmował czwarte miejsce — samotny Australijczyk na liście zdominowanej przez Amerykanów. Nie był już żołnierzem. Dziesięć lat brał udział w różnego rodzaju operacjach, a podczas ostatniej akcji szukał wśród resztek siedmiu cudów starożytności legendarnej złotej kopuły wielkiej piramidy w Gizie; był teraz nie tyle wojownikiem, ile raczej poszukiwaczem skarbów i specjalizował się nie w zabijaniu ludzi, lecz w dostawaniu się do najeżonych pułapkami systemów labiryntów i jaskiń i rozwiązywaniu starożytnych zagadek. Przygoda ze złotą kopułą, która miała swój finał na szczycie wielkiej piramidy, ukształtowała związek Westa i Lily. Ponieważ jej rodzice nie żyli, Jack wychowywał ją od małego — z pomocą naprawdę wyjątkowej międzynarodowej grupy żołnierzy. Zaraz po zakończeniu akcji z kopułą adoptował dziewczynkę. Już prawie dwa lata mieszkał na tej farmie w całkowitej izolacji od świata, trzymając się z dala od kolejnych operacji wojskowych i jeździł tylko do Perth, kiedy wymagały tego szkolne sprawy Lily. Jeśli chodzi o złotą kopułę, to leżała dobrze schowana, w opuszczonej kopalni niklu znajdującej się tuż za farmą Jacka. Kilka miesięcy temu zaniepokoił Jacka Westa artykuł w gazecie. W Iraku zginął australijski żołnierz sił specjalnych — zastrzelony w zasadzce. Pierwszy od dwóch lat Australijczyk, który zginął w działaniach wojennych. Fakt ten zaniepokoił Westa, który wiedział, dlaczego przez tak długi okres Australijczycy nie ginęli w walce. Miało to związek z obrotem Tartaru z 2006 roku oraz ze złotą kopułą — dzięki przeprowadzeniu wtedy pewnego starodawnego rytuału West zapewnił Australii i jej obywatelom nienaruszalność, która miała trwać bardzo długo. Śmierć specjalisty Oakesa w Iraku oznaczała jednak, że najwyraźniej ten okres się skończył. Uwagę Jacka Westa zwróciła także data zamachu: 21 sierpień. Podejrzanie blisko północnej równonocy jesiennej, miesiąc przed nią. Rytuał Tartaru West przeprowadził na szczycie piramidy w Gizie 20 marca 2006 roku, w dniu równonocy wiosennej, kiedy słońce jest dokładnie nad Ziemią, a długości dnia i nocy są takie same. Równonoce wiosenna i jesienna są bliźniaczymi zjawiskami astronomicznymi, a występują dokładnie co pół roku. Coś całkowicie przeciwnego, a takiego samego. Jin i jang. W okolicy równonocy jesiennej ktoś zrobił gdzieś coś, co zneutralizowało Tartar. Z zadumy wyrwała Westa mała brązowa plamka lecąca na wschód. To sokół wędrowny z gracją szybował przez zapylone niebo. Nazywał się Horus i od lat był wiernym towarzyszem Westa. Wylądował na balustradzie tuż obok Westa i i zaskrzeczał w kierunku wschodniego horyzontu. West spojrzał we wskazanym kierunku i ujrzał lecące w uporządkowanej formacji małe czarne punkciki. W odległości mniej więcej pięciuset kilometrów, niedaleko leżącego na wybrzeżu miasta Wyndham, odbywały się manewry wojskowe — przeprowadzane co dwa lata Talisman Sabre, w których udział brały armie australijska i amerykańska. Były szeroko zakrojone i angażowały wszystkie trzy rodzaje wojsk obu krajów: marynarkę wojenną, armię lądową i siły powietrzne. Tegorocznym manewrom smaczku dodawał fakt, że — po raz pierwszy w historii — uczestniczyły w nich Chiny. Nikt nie miał złudzeń: Australia (która ma znaczące kontakty handlowe z Chinami oraz długotrwałe kontakty wojskowe z USA) grała rolę przyzwoitki, a dwa największe mocarstwa świata zamierzały prężyć przed sobą muskuły. Początkowo Stany Zjednoczone nie chciały, by Chiny uczestniczyły w manewrach, ale Chińczycy — których obroty handlowe z Australią były bardzo wysokie — wywierali naciski, aż Australijczycy wybłagali u

Amerykanów zgodę Jack West pomyślał, że na szczęście te sprawy już go nie obchodzą. Odwrócił się, aby popatrzeć na Alby'ego i Lily, którzy biegali wokół stodoły, wzbijając w powietrze smugi kurzu, gdy komputer w jego kuchni zadźwięczał. Po chwili powtórzyło się to cztery razy. E-maile. Mnóstwo e-maili. Jack wszedł do kuchni i popatrzył na ekran. Właśnie przyszło jakieś dwadzieścia pięć e-maili od Maksa Eppera. Jack kliknął na jeden z nich i ujrzał cyfrowe zdjęcie wyciętego w skale starożytnego symbolu, przypuszczalnie chińskiego. — Mistrzu... — westchnął. — Co znowu się stało? Znowu zapomniałeś zabrać dodatkowy twardy dysk? Kiedyś właśnie coś takiego przydarzyło się Mistrzowi. Chciał zrobić zapasową kopię czegoś, a ponieważ zapomniał zabrać dodatkowy twardy dysk, przesłał zdjęcia do Jacka, aby mu je przechował. Jack jęknął, otworzył czat na stronie poświęconej filmom z cyklu Władca pierścieni i wpisał swoje hasło: STRIDER101. Pojawiła się mało używana tablica ogłoszeń, przez którą zarówno on, jak i Lily komunikowali się z Mistrzem. Anonimowo, przez Internet. Jeżeli Mistrz wysłał cały pakiet e-maili, prawdopodobnie dołączył wyjaśniającą notatkę na tablicy informacyjnej. Ostatnia pozostawiona na tablicy wiadomość pochodziła od Mistrza: G AND ALF 101. West przewinął stronę, aby przeczytać wiadomość, przekonany, że znajdzie zwykłe wstydliwe przeprosiny... ...to, co ujrzał, bardzo go jednak zaskoczyło. Liczby. Miał przed oczami kolumny liczb poprzedzielanych ukośnikami i wziętych w nawiasy: 32 (3/289/-S/5) (3/290/-2/6) (3/289/-8/4) (3/290/-8/4) (3/290/-1/12) (3/291/-3/3) (1/187/15/6) (1/168/-9/11) (3/47/-3/4) (3/47/-4/12) (3/45/-163) 3/47/-1/5) (3/305/-3/1) (3/304/-8/10) (3/43/1/12) (3/30/-3/6) (3/15/7/4) (3/15/7/3) (3/63/-20/7) (3/65/5/1-2) (3/291/-14/2) (3/308/-8/11) (3/232/5/7) (3/290/-1/9) (3/69/-13/5) (3/302/1/8) (3/55/-4/11-13) (3/55/-3/1) Jack zmarszczył czoło i myślał. Wiadomość napisano szyfrem znanym tylko kilku osobom z ich kręgu. Sprawa była poważna. Jack zdjął z wiszącej na ścianie półki powieść w kieszonkowym wydaniu — takiej samej użył Mistrz w Chinach — i zaczął szybko przerzucać kartki, aby odczytać przekaz. Pod każdym nawiasem pisał słowo. (3/289/-5/S) (3/289/-8/4) (3/290/-1 /12) UCIEKAJ UCIEKAJ NATYCHMIAST (3/291/-3/3) (1/187/15/6) (1/168/-9/11) WEŹ KAMIEŃ OGIEŃ (3/47/-3/4)(3/47/-4/12) (3/45/-163) (3/47/-1/5) I MÓJ CZARNY NOTES (3/305/-3/1) (3/304/-8/10) I UCIEKAJ (3/43/1/12) (3/30/-3/6) NOWE ZAGROŻENIE (3/63/-20/7) (3/65/5/1-2) WRÓG SIĘ ZBLIŻA (3/291/-14/2-3) (3/308/-8/11) (3/232/5/7) (3/290/-1/9) SPOTKAMY SIĘ PRZY WIELKIEJ WIEŻY i (3/55/-4/11) (3/55/-3/1) NAJGORSZE NADCHODZI — A niech to jasna cholera... Wyjrzał szybko przez okno kuchenne. Lily i Alby w dalszym ciągu bawili się przy stodole. Potem ujrzał zamglone pomarańczowe niebo nad stodołą migoczące od słonecznego blasku... ...które zaczęło się wypełniać ludzkimi postaciami. Było ich mnóstwo, a nad każdą wykwitał spadochron. Komandosi. Setki komandosów. Przypuszczą atak na jego farmę. ■ Droga Ina północ * * * Pozycje i ruchy lądującego wroga DomtZD-OV— Zamaskowany hangar ATAK NA FARMĘ JACKA West wybiegł z domu i ruszył w kierunku dzieci. — Dzieciaki! Do mnie! Szybko! Lily odwróciła się do niego i zamarła zdziwiona. Odwrócił się też Alby. West zaczął wydawać kolejne polecenia, wspomagając się językiem migowym. — Lily, pakuj walizkę! Alby zbierz swoje rzeczy! Wyjeżdżamy za dwie minuty! — Wyjeżdżamy? Dlaczego? — zdziwił się Alby. — Ponieważ musimy. Pospiesz się! West wrócił do środka i załomotał do drzwi obu pokojów gościnnych. — Zoe! Sky Monster! Pobudka! Znowu mamy kłopoty!

Z pokoju gościnnego numer jeden wyszedł Sky Monster, zarośnięty Nowozelandczyk, dobry przyjaciel Westa i jego pilot. Widok jego długiej czarnej brody, wielkiego brzuszyska i zrośniętych brwi mógł wystraszyć każdego. Miał prawdziwe imię i nazwisko, ale znała je chyba tylko jego matka. — Nie tak głośno, Myśliwy — burknął. — Co się dzieje? — Atakują nas. — West pokazał palcem przez okno. Sky Monster jeszcze nie całkiem otworzył oczy, ale bez trudu dostrzegł setki lądujących spadochroniarzy. Szeroko otworzył oczy. — Zaatakowano Australię? — Nie. Tylko tę farmę. Ubieraj się i idź do Halikarnasa. Przygotuj się do natychmiastowego startu. — Robi się. — Sky Monster wrócił do swojego pokoju i w tym samym momencie w drzwiach pokoju gościnnego numer dwa ukazał się znacznie przyjemniejszy widok. Z pokoju wyszła Zoe Kissane ubrana w zapasową piżamę Westa. Była prawdziwą irlandzką pięknością o błękitnych jak niebo oczach, dość krótkich blond włosach i pokrytej nielicznymi piegami twarzy. Należała do Sciathan Fhianoglach an Airm, sławnej elitarnej jednostki armii irlandzkiej, ale obecnie przebywała na urlopie. Tak samo jak West uczestniczyła w misji związanej ze złotą kopułą i od tego czasu ona i West byli sobie bliscy, a nawet — jak twierdzili niektórzy —jeszcze bliżsi. Także końce jej włosów były pomalowane na „elektryczny" róż, co stanowiło pamiątkę wczorajszej sesji fryzjerskiej z Lily. Otworzyła usta, aby zapytać, ale West tylko wskazał palcem przez okno. — No cóż, nie widuje się tego na co dzień — powiedziała Zoe. — Gdzie Lily? Jack rzucił się do swojego pokoju i zaczął zbierać potrzebne rzeczy: drelichową kurtkę górniczą, kask strażaka, pas z dwoma kaburami, który założył. — Pakuje się. Alby jest z nią. — Boże, Alby. Co my...? — Bierzemy go ze sobą. — Chciałam zapytać, co my powiemy jego matce? „Cześć Lois, tak, dzieci świetnie się bawią. Właśnie uciekamy przed desantem spadochroniarzy". — Coś w tym stylu. — Jack wskoczył do swojego gabinetu i po chwili wypadł z niego z wielką czarną skórzaną teczką w ręku. Minął Zoe i pobiegł korytarzem do tylnego wyjścia domu. — Zbierz swoje rzeczy i zgarnij dzieciaki. Opuszczamy teren za dwie minuty. Muszę zabrać wierzchołek złotej kopuły. — Co zabrać? West nie odpowiedział, był już bowiem na zewnątrz, a drzwi za nim się zatrzasnęły. — Złap też książki szyfrów i twarde dyski! — usłyszała jeszcze polecenie. Chwilę potem ze swojego pokoju wypadł Sky Monster. Jedną ręką zapinał pas, w drugiej trzymał hełm pilota. Minął Zoe, burknął krótko: „Cześć, Księżniczko", i wyszedł przez tylne drzwi. Nagle Zoe się obudziła. — Jasny gwint! — zawołała i wróciła do swojego pokoju. i Jack West przeszedł szybkim krokiem przez podwórze i po chwili znalazł się w wejściu do starej, opuszczonej kopalni, znajdującej się pod niewielkim wzgórzem. Szedł ciemnym tunelem, oświetlając sobie drogę zamocowaną do strażackiego hełmu latarką ołówkową i mniej więcej po stu metrach dotarł do sporej jaskini, w której znajdowała się... ...złota kopuła. Wysoka na prawie trzy metry, migocąca złotawo, wspaniała mini piramida, która znajdowała się kiedyś na szczycie wielkiej piramidy w Gizie, emanowała taką mocą, że za każdym razem, gdy Jack ją widział, czuł się mały i nic nieznaczący. Wokół kopuły stało kilka innych okazów, które zgromadził podczas przygody sprzed dwóch lat, a które były fragmentami siedmiu cudów starożytności — lustro latarni morskiej z Aleksandrii, głowa kolosa z Rodos. Czasami Jack tu przychodził, siadał i w milczeniu przyglądał się bezcennym skarbom. Dziś jednak szybko złapał stojącą pod ścianą starą drabinkę, przystawił do kopuły, wszedł kilka szczebli i ostrożnie wyjął górny element — jedyny, który miał kształt piramidy: kamień ognia. Kamień ognia był nieduży, krawędź kwadratowej podstawy miała wielkość boku książki w kieszonkowym wydaniu. Na szczycie znajdował się przezroczysty kryształ. Kopułę zdobiło jeszcze sześć podobnych kryształów i gdy się ją ustawiło, wszystkie tworzyły linię prostą. West wsadził kamień ognia do plecaka i pobiegł do wylotu tunelu. Biegnąc, aktywował zamocowane na drewnianych słupkach czarne pudełka. Zapalały się na nich czerwone światełka. Po aktywowaniu ostatniego pudełka chwycił detonator. Po chwili wynurzył się na powierzchnię. Zatrzymał się i odwrócił. — Nigdy tego nie chciałem — powiedział ze smutkiem.

Wcisnął przycisk oznaczony DETONOWANIE i ładunki, poczynając od umieszczonego najgłębiej, zaczęły eksplodować. Po kilku sekundach z wylotu tunelu z głośnym tąpnięciem wystrzeliła wielka chmura pyłu. Kiedy eksplodował ostatni ładunek, zbocze wzgórza zapadło się i lawina ziemi, piasku i kamieni zablokowała tunel. Jack ruszył biegiem w kierunku domu. Gdyby miał czas się odwrócić, zobaczyłby, jak pył osiada. Kiedy powietrze się oczyściło, w miejscu wejścia do kopalni widniał jedynie kawałek zbocza niczym nieróżniącego się od każdego innego fragmentu powierzchni w pokrytej piachem i kamieniami okolicy. Jack wrócił do domu w chwili, gdy Sky Monster odjeżdżał pick-upem w kierunku znajdującego się na południu hangaru. Pierwsi spadochroniarze byli już tuż nad ziemią. Spadochronów były setki — na mniejszych lądowali uzbrojeni ludzie, pod większymi były podczepione duże obiekty — jeepy i ciężarówki. — Matko Boska... —jęknął Jack. Zoe właśnie wypychała przez tylne drzwi Lily i Alby'ego. Pod pachą ściskała twardy dysk. — Wzięłaś książki szyfrów? — Ma je Lily! — Tędy, do stodoły! — West machnął ręką, wskazując kierunek. Cała czwórka ruszyła biegiem, w czym dość skutecznie przeszkadzały im plecaki i rzeczy, które nieśli w rękach. Nad ich głowami leciał Horus. Kiedy Alby zauważył pistolety tkwiące w kaburach Westa oczy zrobiły mu się wielkie jak spodki. — Nie przejmuj się, mały — skomentował to Jack. — Takie rzeczy ciągle nam się przydarzają. Dobiegli do wielkich drzwi stodoły, West wepchnął wszystkich do środka, po czym wyjrzał na zewnątrz, aby sprawdzić, gdzie jest Sky Monster, który pędził wzdłuż łańcucha niskich wzgórz, wzbijając potężną chmurę pyłu. Nagle widok Sky Monstera zasłonił Westowi lądujący chiński spadochroniarz. Uzbrojony po zęby żołnierz dotknął stopami ziemi, przetoczył się doskonale wyćwiczonym ruchem, odpiął spadochron i szybkim ruchem zdjął z ramienia karabinek szturmowy. Natychmiast ruszył biegiem w kierunku domu. Za pierwszym spadochroniarzem wylądował następny. Za nim kolejnych dziesięciu, pięćdziesięciu. West przełknął ślinę. Żołnierze odcięli ich od Sky Monstera. — A niech to szlag... niech to szlag... Schował się w stodole, a teren farmy zajmowała kolejna setka spadochroniarzy. Droga na wschód Kilka sekund później drzwi stodoły gwałtownie się otworzyły i na zewnątrz wyprysnęły dwa kompaktowe pojazdy z napędem na cztery koła. Wyglądały jak wzięte z planu Mad Maksa. Były to przerobione LSV, czyli Long Strike Vehicles — lekkie pojazdy szturmowe: smukłe, zrobione z rurek i pałąków superlekkie dwumiejscowe samochodziki dojazdy po trudnym terenie i z bardzo wytrzymałym zawieszeniem. Jack i Alby siedzieli w pierwszym, Zoe i Lily w drugim. — Sky Monster! — krzyknął Jack do laryngofonu. — Jesteśmy od ciebie odcięci! Spotkamy się na autostradzie! Jedziemy drogą na wschód, przez rzekę. — Zrozumiałem. Spotkanie na autostradzie. — Jack — odezwał się głos Zoe. — Co to za ludzie i jak nas znaleźli? — Nie mam pojęcia. Po prostu nie wiem, ale Mistrz wiedział, że się zjawią. Przysłał nam ostrzeżenie... Zanim Jack zdążył dokończyć zdanie, w piaszczystą drogę przed nimi uderzyła seria pocisków. Jack szarpnął kierownicą i przemknęli przez chmurę pyłu. Strzały oddał wielki pojazd terenowy jadący w ich kierunku z pustyni na północy. Był to charakterystyczny sześciokołowy pojazd — amfibijny transporter opancerzony WZ-551 produkowany przez chińską firmę Norinco dla armii. Pojazd ten jest silnie opancerzony, ma zamon- towaną francuską wieżyczkę Dragar i wygląda jak kanciaste pudełko z wystającym do przodu nosem, którego spód opada skosem do tyłu. Wieżyczka jest uzbrojona w armatę automatyczną kalibru 25 mm oraz współosiowy karabin maszynowy kalibru 7,62 mm. Był to pierwszy z wielu nadjeżdżających z północy transporterów. Jack doliczył się siedmiu... dziewięciu... jedenastu. Dochodziły do tego liczne mniejsze transportery, jeepy, ciężarówki — wszystkie pełne uzbrojonych żołnierzy. Podobne siły zbliżały się od południa: ludzie i pojazdy już opadli na ziemię, wszystkie spadochrony zostały odpięte i liczna armia pędziła na północ, w kierunku biegnącej na wschód drogi. Wszystkie pojazdy — i te z północy, i te z południa — zmierzały prosto na farmę. — Jack! Te transportery wyglądająna chińskie! — zawołała Zoe. — Wiem! Włączył skaner częstotliwości, który po chwili wyłapał częstotliwość manewrów Talisman Sabre. — Red Force Trzy! — zawył z głośnika podenerwowany głos. — Zgłoś się! Robisz ten zrzut za daleko! Co wy wyprawiacie?!

Bardzo sprytne posunięcie ze strony Chińczyków. Na pierwszy rzut oka atak na nich wyglądał jak nieudany zrzut manewrowy. Jack zaczął analizować możliwości. Droga na wschód prowadziła do rzeki Fitzroy, której koryto biegło z północy na południe, a ponieważ aktualnie panowała pora deszczowa, było wypełnione wodą. Brzegi rzeki łączył tylko jeden most. Za nią znajdowała się stara autostrada, która na prostym odcinku służyła Jackowi Westowi jako prywatny pas startowy. Jeżeli uda im się przejechać na drugą stronę rzeki, zanim atakujący Chińczycy odetną im drogę, może dotrą do autostrady i spotkają się ze Sky Monsterem. Szybkie spojrzenie na nadjeżdżające z północy i południa kolumny uświadomiło mu, że jeśli się uda, to na styk. LSV Westa pędził zapyloną drogą na wschód. Alby ściskał kurczowo pałąk i wpatrywał się przed siebie przerażony. — Założę się, że nie spodziewałeś się czegoś takiego! — W życiu! — Jesteś skautem? — Tak jest! — A jak brzmi hasło skautów? — Bądź gotowy! — Tak jest! Młody człowieku, dowiesz się teraz, dlaczego nie wolno ci było bawić się na przejściach dla krów i na moście! Oba LSV niemal frunęły nad piaszczystą drogą, a atakujący zbliżali się coraz bardziej. Za obydwoma armiami wznosiły się gigantyczne kłęby pyłu. — Zoe! Wysuń się przed nas! Zoe zrobiła, co kazał jej West, w momencie, gdy przejeżdżali nad przykrytym stalową kratą rowem stanowiącym barierę dla krów. West skręcił w lewo i wjechał prosto w palik z tabliczką oznajmiającą: PRZEJŚCIE DLA KRÓW. Słupek był połączony z drutem, wyzwalającym specjalny mechanizm, który wystrzelił na drogę za uciekającymi LSV sto specjalnych gwoździ do przebijania opon. Właściwie nie były to gwoździe, a sześć małych ostrzy połączonych ze sobą tak, że niezależnie od tego, jak upadną na ziemię, któreś sterczy do góry. Alby odwrócił się za siebie w chwili, gdy gwiazdkowate ostrza pokryły całą szerokość drogi. Nie minęła sekunda, jak wjechał na nie pierwszy z goniących ich jeepów. Przez odgłos strzelaniny przebił się huk pękających opon, pojazdem zarzuciło, po czym zaczął koziołkować; ludzie z jeepa powypadali. Podobny los spotkał następnego jeepa, wszystkie kolejne ominęły zagrożenie. Kiedy koziołkujące samochody znieruchomiały, Alby odwrócił się ponownie w stronę Westa. — Bądź gotowy! — wrzasnął West, przekrzykując panujący hałas. Alby ponownie odwrócił się do tyłu, gdy na zasypaną ostrzami drogę wjechały wolniejsze od jeepów transportery. Specjalne opony przetoczyły się po metalowych ostrzach. Pogoń. Ucieczka. Polowanie. Prowadząca drugi pojazd Zoe cały czas monitorowała częstotliwości radiowe. Zaraz po tym jak rozbiły się dwa jeepy, przechwyciła rozmowę dwóch osób mówiących po mandaryńsku na zabezpieczonej częstotliwości wojskowej. — Jack! — krzyknęła do swojego laryngofonu. — Mam drani na UHF sześćset dziesięć piętnaście! Jack przełączył radio na wskazany kanał i zaczął słuchać. — Jadą na wschód dwoma pojazdami... — Oddział naziemny siedem prowadzi pogoń... — Oddział naziemny sześć kieruje się w stronę mostu... — Do dowództwa! Tu oddział naziemny dwa! Siedzimy im na ogonie. Prosimy o powtórzenie instrukcji przechwycenia... Na linii pojawił się nowy głos, znacznie spokojniejszy, emanujący autorytetem. — Oddział naziemny dwa, tu Czarny Smok. Instrukcje przechwycenia są następujące: priorytetem numer jeden jest kamień ognia, priorytetem numer dwa dziewczynka i West — należy ich w miarę możliwości wziąć żywych. Wszyscy inni jeńcy mają zostać zabici. Nie mogą zostać świadkowie naszych działań. Słysząc te słowa, West szybko rzucił okiem na Alby'ego. Potem skierował wzrok na prowadzącą pojazd przed nim Zoe. Świadomość, że jeżeli sprawa skończy się źle, jesteś bezpieczny, może pokrzepiać, ale nie wtedy, gdy wiesz, że zginą ci, na których ci zależy. — Słyszałeś? — spytała Zoe.

— Tak jest. — Wyciągnij nas stąd, Jack. Pod dom Jacka podjechał chiński transporter dowodzenia. Zatrzymał się, zarzucając nieco na boki i wysiadło z niego dwóch mężczyzn: Chińczyk i Amerykanin. Chińczyk był znacznie starszy, ale obaj mieli na kołnierzykach insygnia majora. Chińczyk miał kryptonim Czarny Smok, był nadgorliwy i zasadniczy i słynął ze skuteczności. Należał do ludzi, którzy zawsze kończyli to, co zaczynają. Amerykanin był wysoki i barczysty, emanował siłą, nosił mundur sił specjalnych armii amerykańskiej. Włosy miał obcięte tuż przy skórze, oczy psychopaty nigdy nie mrugały. Jego kryptonim brzmiał: Rapier. — Zabezpieczyć dom — polecił Czarny Smok najbliższym żołnierzom. — Uważajcie na pułapki. West należy do ludzi przygotowanych na podobne sytuacje. Rapier nie odezwał się, jedynie wpatrywał się w opuszczony dom, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół. Przeprawa przez rzekę Mniej więcej dwa kilometry przed nimi znajdował się most — stara, jednopasmowa drewniana konstrukcja. Ledwie West go ujrzał, wjazd na most zablokowały trzy chińskie transportery i pięć jeepów. Uprzedzili ich. Cholera! Prowadzący transporter zaczął opuszczać zamontowane na wieżyczce działo. Równocześnie pojazd Westa dogoniły cztery jeepy — po dwa z każdej strony. Żołnierze w jeepach wyglądali na wściekłych i choć ich samochód skakał, wciąż celowali w opony pojazdu Westa. — Jack! — zawołała przez radio Zoe. — Jack! — Nie zjeżdżaj z drogi! Trzymaj się jej aż do wiatraków! Po obu stronach drogi — mniej więcej w więcej w połowie odległości od mostu — stały wiatraki. Za LSV Jacka rozległa się głośna eksplozja — niecały metr za pojazdem — wyrywając w piaszczystym gruncie spory krater. Pocisk z działa transportera! — Ożeż... — jęknął Jack i odwrócił się do Alby'ego. — Oddasz mi przysługę? Nie opowiadaj mamie o tym, jak przebiegała wizyta u nas. Pojazd Zoe dotarł na wysokość wiatraków, przemknął między nimi, a zaraz po nim gonieni przez cztery jeepy Jack i Alby, jeepy natomiast wybrały inną taktykę: jeden siedział Jackowi na ogonie, pozostałe trzy rozjechały się na boki. Pierwszy jeep nagle zniknął wszystkim z oczu, zaraz po nim drugi, a także trzeci — który odjechał w bok w drugą stronę. Wszystkie trzy jeepy zniknęły w ułamku sekundy — jakby ziemia je pochłonęła. I właśnie to się stało: wpadły do wilczych dołów wykopanych przezornie przez Jacka. — Zoe! Szybko! Przepuść mnie i jedź dokładnie za mną! Jack śmignął na czoło i gwałtownie skręcił w lewo. Zjechał z drogi na pustynię. Zoe sunęła jego śladem ścigana już tylko przez jednego jeepa. Jechali w stronę rzeki, zablokowany most mieli po prawej. — Dokładnie za mną! — powtórzył West. Zjechał po stromym brzegu do rzeki Fitzroy. Pomysł był samobójczy — tego typu pojazdem nie pokona szybko płynącego nurtu, a jednak to zrobił. Kiedy LSV wpadł w wodę, wzbił gigantyczną fontannę, po czym pomknął przez płyciznę zakrywającą zrobiony ludzką ręką betonowy bród. W tym samym momencie, kiedy pojazd Jacka dotarł do przeciwległego brzegu i wyskoczył z wody z metrowym wyskokiem, Zoe wjechała jego śladem na betonowy szlak. Chiński jeep właśnie zaczynał ją przeganiać, więc nie zmieścił się na przewidzianym na jeden samochód przejeździe. Chińczycy gwałtownie się zatrzymali, podczas gdy Zoe bezpiecznie wyjechała z wody. Widząc, co się dzieje, blokujący most żołnierze rzucili się do swoich samochodów i transporterów i wjechali na most, aby kontynuować pościg. Most załamał się pod pierwszym jeepem. Samochód spadł do rzeki wśród plątaniny ponadcinanych belek i dźwigarów, a pozostałe pojazdy ledwo zahamowały na krawędzi. Chińczycy ruszyli w kierunku brodu, zanim go jednak znaleźli i pokonali rzekę, uciekające pojazdy mknęły już po autostradzie. Plan ucieczki Sky Monster też nie próżnował. Dotarł pickupem do południowego krańca farmy i wszedł do chaty z bali mieszczącej się w zboczu wzgórza, które w rzeczywistości było częścią zakrytej siatką maskującą konstrukcji. Hangarem, w którym stał czarny boeing 747. Na spodzie kadłuba widniał arabski napis: PRESIDENT ONE — SIŁY ZBROJNE IRAKU: HALIKARNAS. Samolot ten stał kiedyś w hangarze pod Basrą i był jednym z wielu takich samych boeingów 747 rozrzuconych po tajnych bazach w całym Iraku, gdzie czekały na natychmiastowe wywiezienie Saddama Husajna do bezpiecznego portu w Afryce Wschodniej, gdyby doszło do inwazji. Husajn jednak nie skorzystał z tego samolotu. Zrobił to w 1991 roku Jack West — otoczony przez żołnierzy wroga i opuszczony przez swoich. Był to teraz jego samolot: Halikarnas. Halikarnas wytoczył się z łoskotem z hangaru i ruszył szerokim, wyglądającym jak otaczająca go pustynia pasem, który ciągnął się do kolejnego betonowego brodu znajdującego się kilka kilometrów na południe od zwalonego mostu.

Po pokonaniu rzeki Sky Monster skręcił w lewo na autostradę i pokołował na północ. Potężna maszyna jechała coraz szybciej po pustynnej autostradzie — wielki, czarny potwór, szybko połykał metry migoczącego asfaltu i wkrótce Sky Monster dostrzegł oba LSV, które wjechały kilkaset metrów przed nim na pas. Z tyłu Halikarnasa opadła rampa załadunkowa. Kiedy jej brzeg dotknął asfaltu, za samolot zaczęły wystrzeliwać snopy iskier. Oba LSV zwolniły tak, aby samolot je wyprzedził, po czym wjechały po rampie do potężnego brzucha pędzącej coraz szybciej maszyny. Za pojazdami do ładowni wleciał Horus. Kiedy także drugi LSV wjechał do środka i został umocowany pasami, rampa podniosła się, samolot przyspieszył do prędkości startowej i powoli, elegancko uniósł się nad pustynią, pozostawiając za sobą farmę zajętą przez Chińczyków. West poszedł do kokpitu. — To jeszcze nie koniec, szefie — oznajmił Sky Monster. — Zbliżają się straszydła. Cztery. Wyglądają na maszyny przechwytujące chengdu Jdziewięć. Chińską wersję MiG-a dwadzieścia jeden. West wrócił do głównej kabiny, gdzie Zoe zapinała dzieciom pasy. — Zoe! Do karabinów! Kilka sekund później Jack i Zoe siedzieli przypięci pasami w zamontowanych na skrzydłach Halikarnasa wieżyczkach strzelniczych. Samolot miał też obrotowe karabiny maszynowe na górze kadłuba i pod jego spodem, które Sky Monster mógł obsługiwać z kokpitu. — Nie mogą nas zestrzelić, prawda? — spytał Sky Monster. — Zniszczyliby kamień ognia. — Jest zrobiony z litego złota — odparł West. — Przetrzyma niemal wszystko, może z wyjątkiem przebywania w płonącym paliwie. Na ich miejscu bym nas zestrzelił i liczył na to, że znajdę kamień we wraku. — To świetnie... już są. Cztery chińskie chengdu J-9 mknęły tuż nad pustynią w pogoni za Halikarnasem i niemal równocześnie odpaliły rakiety. Spod ich skrzydeł oderwały się cztery smukłe jak strzała pociski, za którymi ciągnęły się spiralne smugi dymu. — Wypuść bomby pozorujące! — Wypuszczam bomby pozorujące — odparł spokojnie Sky Monster. Wcisnął kilka klawiszy i spod Halikarnasa oderwało się kilka bomb z folią aluminiową. Trzy z czterech rakiet dały się złapać na przynętę i zdetonowały przy fałszywych celach, nie czyniąc boeingowi żadnej szkody. West zajął się czwartą rakietą i zniszczył ją ze swojego działka. — Sky Monster! Do ziemi! Kanion Rawsona! Zarzućmy wędkę i miejmy nadzieję, że Super Betty zadziała! Gaz, gaz, gaz, gaz! Halikarnas położył się na skrzydło i zanurkował w kierunku płaskiej jak stół ziemi. Dwa J-9 poleciały za nim, dwa pozostały wysoko. Halikarnas wleciał na skalisty, pokryty kanionami teren — szeroki płaskowyż, po którego bokach wyrastały niskie wzgórza i stoliwa*. Wleciał w kanion Rawsona — długie, proste zagłębienie kończące się wąską szczeliną między dwoma stoliwami. Teren wokół należał do wojska, ale od lat nie postawił tu stopy nikt poza Jackiem. Halikarnas mknął tuż przy dnie kanionu, nie więcej niż trzydzieści metrów nad ziemią, ścigany przez dwa chińskie J-9. Myśliwce ostrzeliwały boeinga, Jack i Zoe odpowiadali ogniem z broni pokładowej. Powietrze między samolotami przecinały ogniki pocisków smugowych, ściany kanionu zlewały się w rozmazane pasma. Zoe udało się wziąć lewego J-9 na muszkę i wpakować mu serię prosto we wloty powietrza. Samolot gwałtownie zadygotał, wypluł za siebie smugę czarnego dymu i odbił gwałtownie w lewo. Zaraz po tym jak pilotowi udało się katapultować, J-9 z prędkością ośmiuset kilometrów na godzinę wbił się w ścianę kanionu. Pozostały chiński samolot nie przerywał ostrzału, ale Sky Monster — na ile było to możliwe w wąskiej przestrzeni — kołysał się, dzięki czemu pociski mijały czarny samolot, muskając mu czubki skrzydeł, ale nie czyniąc większej szkody. * Stoliwo — góra „płaska", typowa dla formacji o budowie płytowej.Powstaje wskutek erozji skał tworzących wierzchołek, co powoduje odsłonięcie płaskiej, odpornej na działania erozyjne, niższej warstwy skał. Halikarnas dotarł do końca kanionu i wyprysnął przez wąskie gardło na otwartą przestrzeń. — Sky Monster! — wrzasnął w tym samym momencie West. — Dawaj Super Betty! Teraz! Sky Monster przerzucił znajdujący się na konsolecie przełącznik oznakowany: ODPAL SUP BET. Trzydzieści metrów niżej i nieco za Halikarnasem zadziałał przełącznik elektromagnetyczny zainstalowany na dużym ładunku wybuchowym, który od miesięcy spoczywał pod pustynią. Ładunek zrobiono z heksogenu, jednego z najsilniejszych znanych kruszących materiałów wybuchowych, a działał na tej samej zasadzie jak skacząca mina przeciwpiechotna Bouncing Betty. Uruchomienie zapalnika powodowało wstępny wybuch, który wyrzucał ładunek pionowo w górę - w tym wypadku na trzydzieści metrów. Trzy sekundy później eksplodował ładunek główny — znacznie większy niż w minie przeciwpiechotnej. Dostosowany wielkością do samolotu i wypełniony metalowymi kulkami. Super Betty. Za uciekającym Halikarnasem, dokładnie na kursie chińskiego J-9, na niebie rozbłysnął potężny wybuch.

Metalowe kulki i stalowe odłamki załomotały o dziób myśliwca, powbijały się w metal kadłuba i osłonę kokpitu, powodując, że pokryła się siecią spękań niczym pajęczynami. Duża część odłamków wpadła do wlotów powietrza, rozszarpując wnętrzności silników. Pilot katapultował się w ostatniej chwili, zaraz potem J-9 eksplodował. — Nie sprawdzałem Betty od miesięcy — powiedział West. — Cieszę się, że zadziałała. Halikarnas zaczął się wznosić. Tam czekały na niego dwa pozostałe J-9. Kierowali się na północny zachód, w kierunku wybrzeża i kiedy Halikarnas znalazł się nad Oceanem Indyjskim, chińskie myśliwce zaatakowały. Rakiety, działka — korzystały ze wszystkiego, czym dysponowały. West i Zoe nie pozostawali dłużni i w końcu Westowi udało się wziąć na cel jednego z napastników. Ostrzelał go, wykluczył z walki i... skończyła mu się amunicja. — Prawe działko suche! Co u ciebie, Zoe? — Mam jeszcze kilka pocisków — powiedziała i ostrzelała ostatni J-9. — Ale niewiele... cholera! U mnie też koniec! Skończyła im się amunicja, a ciągle ścigał ich jeden J-9. — Eee... Myśliwy? — spytał Sky Monster. — Będziemy teraz rzucać kamieniami? Jack obserwował ostatniego prześladowcę, który przestał ich ostrzeliwać i został nieco bardziej z tyłu, jakby wyczuwał, że coś jest nie tak. — Cholera... cholera, cholera, cholera — wymamrotał Jack. Odpiął pasy i pobiegł do ładowni, gorączkowo myśląc, co robić. Wpadł na pomysł. — Sky Monster! Wypionuj nas maksymalnie. — Co? Co zamierzasz? — Będę w tylnej ładowni. Sky Monster pociągnął za drążek i Halikarnas zaczął unosić dziób. Wspinał się coraz wyżej, wyżej i wyżej... J-9 ruszył w pogoń. Walcząc z pochyłością, Jack zszedł do tylnej ładowni, przypiął do pasa linę zabezpieczającą i otworzył rampę wjazdową. Do ładowni z rykiem wpadło powietrze i w otworze ukazał się J-9 — dokładnie za Halikarnasem, a właściwie pod nim, na tle błękitnego oceanu. Chiński pilot otworzył ogień. Do ładowni wleciały rozżarzone pociski smugowe i załomotały 0 metalowe rozporki. Jack zdążył jednak kopnąć dźwignię, spinającą pasy, mocujące jeden z samochodzików, którymi uciekli z farmy. Połączone z systemem sprężyn pasy odskoczyły natychmiast 1 LSV wypadł z ładowni. Gdyby ktoś obserwował scenę z zewnątrz, byłby bardzo zdziwiony. Halikarnas wspinał się prawie pionowo w górę, gonił go myśliwiec J-9 i nagle z ładowni wypadł samochód, który... ...przeleciał obok chińskiego samolotu, ponieważ pilotowi udało się w ostatnim ułamku sekundy zareagować i skręcić. Chiński pilot uśmiechnął się dumny ze swojego refleksu. Dobry refleks nie wystarczył mu jednak, aby uciec przed drugim LSV, który wyleciał z ładowni dwie sekundy później. Drugi LSV trafił J-9 prosto w nos i pociągnął go w dół jak spadający kamień. Złączone maszyny poleciały ku oceanowi, pilot katapultował się, a po chwili splątana masa metalu wpadła do wody, czemu towarzyszyła potężna fontanna. Sky Monster wypoziomował Halikarnasa, Jack zamknął rampę wjazdową i odlecieli bezpiecznie na północny zachód. — Myśliwy — rozległ się głos Sky Monstera. — Dokąd teraz? Jack dobrze pamiętał wiadomość od Mistrza: SPOTKAMY SIĘ PRZY WIELKIEJ WIEŻY. Wcisnął klawisz interkomu. — Dubaj. Sky Monster, bierz kurs na Dubaj. Na farmie Westa chińscy strażnicy pilnowali każdej bramy. Obaj majorowie — Czarny Smok i Rapier — czekali na frontowej werandzie, aż przed domem wyląduje helikopter. Z maszyny wysiadły dwie osoby — starszy Amerykanin z ochroniarzem, dwudziestoparoletnim żołnierzem o azjatyckich rysach —-należącym do korpusu piechoty morskiej. Starszy mężczyzna wszedł swobodnym krokiem na werandę. Żaden z chińskich strażników nawet nie drgnął, aby mu przeszkodzić. Wszyscy wiedzieli, kto to jest i jaką ma władzę. Mężczyzna był pułkownikiem z Pentagonu i choć dobiegał sześćdziesiątki, był bardzo sprawny fizycznie, potężnie zbudowany, a jego błękitne oczy nie straciły nic ze swej twardości. Blond włosy siwiały, twarz miał ogorzałą i pomarszczoną. Z postawy i zachowania wyglądał jak starszy o dwadzieścia lat Jack West junior. Jego ochroniarz, cały czas czujny i uważny, miał pseudonim Sprężynowiec i wyglądał jak krzyżówka człowieka z bulterierem. Czarny Smok skinął pułkownikowi głową na powitanie. — Panie pułkowniku — zaczął chiński major. — Uciekli. Przybyliśmy dużymi siłami i wykonaliśmy lądowanie idealnie, ale oni... byli... — Przygotowani. Byli na to przygotowani. Pułkownik minął obu majorów i wszedł do środka. Powoli chodził po opuszczonym przez Jacka domu, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół, od czasu do czasu zatrzymywał się przed jakąś ozdóbką i uważniej się jej przyglądał — wiszącemu na ścianie zdjęciu Jacka z Lily i Zoe, zrobionemu w aąuaparku, gdzie zabrali Lily za zdobycie nagrody w konkursie baletowym. Najdłużej zatrzymał się przed zdjęciem piramidy w Gizie. Czarny Smok, Rapier i ochroniarz — Sprężynowiec — szli za nim w dyskretnej odległości, czekając cierpliwie na ewentualne instrukcje. Pułkownik wziął

do ręki zrobione w aąuaparku zdjęcie Jacka, Lily i Zoe. Wyglądali na szczęśliwych — uśmiechali się do aparatu, mrużąc oczy w słońcu. — Bardzo dobrze, Jack... tym razem mi uciekłeś... wystarczająco orientujesz się w wydarzeniach na świecie, aby przygotować plan ucieczki, ale popełniasz błędy. Odkryłeś nas zbyt późno i wiesz o tym... —Pułkownik przez chwilę wpatrywał się w zdjęcie. Górna warga podwinęła mu się jak u warczącego wilka. — Osiadłeś w jednym miejscu... stałeś się wręcz szczęśliwy. W tym twoja słabość... i ona doprowadzi cię do upadku... Wypuścił zdjęcie z dłoni i szybko roztrzaskało się na podłodze, odwrócił się do majorów. — Czarny Smoku, proszę połączyć się z pułkownikiem Mao i przekazać mu, że jeszcze nie przejęliśmy kamienia ognia, ma jednak działać dalej zgodnie z planem. Niech przesłuchuje profesora Eppera, nie musi być delikatny. — Wedle rozkazu — odparł Czarny Smok, skłonił się, odszedł kilka kroków na bok i zaczął rozmawiać przez telefon satelitarny. Mniej więcej po minucie wrócił. — Pułkownik Mao przesyła pozdrowienia i każe przekazać, że wykona rozkaz. — Dziękuję bardzo. A teraz, majorze, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, proszę palnąć sobie w łeb. — Słucham? — Proszę palnąć sobie w łeb. Jack West uciekł, ponieważ spieprzył pan atak. Zobaczył pana i zwiał. Nie mogę podczas tej misji tolerować fuszerki. Pan jest odpowiedzialny, więc musi pan ponieść najwyższą karę. — Nie... ja nie... mogę... — zaczął bełkotać Czarny Smok. — Rapier! Drugi major błyskawicznie wyciągnął pistolet i strzelił Chińczykowi w skroń. Trysnęła krewa i Czarny Smok zwalił się martwy na podłogę. Pułkownik nawet nie mrugnął. — Dziękuję, Rapierze. Połącz się z naszymi ludźmi w Diego Garcia i każ im zacząć prowadzić całościowy nadzór satelitarny południowej półkuli. Celem jest obiekt powietrzny, boeing siedemset czterdzieści siedem, czarny o profilu stealth. Niech szukają wszystkich sygnatur rozpoznawczych: sygnału transpondera, smug kondensacyjnych, promieniowania podczerwonego, czego się da. Znajdźcie ten samolot, a kiedy to zrobicie, dajcie mi znać. Bardzo chciałbym, aby kapitan West spotkał się ze swoim jamajskim przyjacielem. — Tak jest! — Rapier odwrócił się na pięcie i odmaszerował. — Sprężynowiec! Proszę o chwilę samotności. Młody Azjata skinął głową i wyszedł z pokoju. Pułkownik wyjął z kieszeni telefon satelitarny i wystukał numer, — Panie pułkowniku, tu Wilk. Mają kamień ognia i uciekają. Kiedy w Australii działy się opisane wydarzenia, ciekawe rzeczy działy się także w innych miejscach świata. W Dubaju brutalnie uduszono w hotelu czterdziestoparoletniegoamerykańskiego pilota samolotów transportowych, który został na noc w mieście nad zatoką. Walczył zaciekle z trzema napastnikami, ale sobie nie poradził. Kiedy wydał z siebie ostatnie tchnienie, jeden z napastników wyjął telefon komórkowy. — Pilot przygotowany — powiedział do mikrofonu. — West jest w drodze — odparł jego rozmówca. — Obserwujemy go i damy ci znać, kiedy masz wykonać dalszą część planu. Zamordowany pilot nazywał się Earl McShane, mieszkał w Fort Worth w Teksasie i pracował dla firmy TransAtlantic Air Freight. Niczym szczególnie się nie wyróżniał, ale po 11 września napisał list do lokalnej gazety, a w nim potępił „śmierdzących muzułmanów, którzy to zrobili" i żądał zemsty. W tym samym czasie w wiejskiej okolicy w Irlandii — ściśle biorąc, w hrabstwie Kerry — dwunastoosobowy oddział zbliżał się do odosobnionej farmy. W ciągu siedmiu minut było po wszystkim.Zrobili, co zaplanowali. Wszystkich sześciu strażników zostało zlikwidowanych, a kiedy napastnicy opuszczali zaciemnioną farmę, mieli ze sobą jedenastolatka o imieniu Aleksander. Jeśli chodzi o Halikarnasa, to leciał nad Oceanem Indyjskim w kierunku Zatoki Perskiej. Nie obrał najkrótszej drogi. Zataczał koło, aby zmylić Chińczyków, przez co pasażerowie zatrzymali się na noc na opuszczonym lotnisku w Sri Lance. Oznaczało to, że dotrą do Dubaju w nocy 2 grudnia. W Halikarnasie panowała cisza. Paliło się tylko kilka żarówek. Dzieci spały w głównej ładowni, Zoe zasnęła na kanapie stojącej w głównej kabinie, Sky Monster pilotował, wpatrując się w gwiaz-dy. W gabinecie na ogonie samolotu paliło się światło. Jack West pracował. Od startu w Sri Lance — kiedy po raz pierwszy poczuł, że znajduje się poza zasięgiem przeciwnika — Jack czytał zawartość czarnej teczki, którą udało mu się w ostatniej chwili zabrać z farmy. Stare skórzane okładki były pełne notatek, wycinków z gazet, rysunków i kserokopii. Był to „czarny notes", który kazał mu zabrać Mistrz. Jack przeglądał kartkę po kartce i jego oczy coraz bardziej się rozszerzały. — O mój Boże... dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Boże drogi... BURDŻ AL-ARAB DUBAJ, ZJEDNOCZONE EMIRATY ARABSKIE 2 GRUDNIA 2007, GODZINA 23.30 Burdż al-Arab jest jednym z najbardziej niezwykłych budynków na świecie. Ten mający trzysta dwadzieścia jeden metrów wysokości budynek ma kształt gigantycznego żagla i zachwyca pod każdym względem. Jest podzielony na

dwadzieścia osiem pięter podwójnej wysokości, tak więc każda kondygnacja ma siedem metrów. Mieści się w nim jedyny na świecie siedmiogwiazdkowy hotel. Na najwyższym piętrze wystaje ogromne lądowisko helikopterów zbudowane praktycznie do robienia niezwykłych fotografii. Kiedyś Tiger Woods wystrzeliwał stąd piłki golfowe, a w tenisa grali Andre Agassi i Roger Federer. Jest to najlepiej rozpoznawany budynek w najnowocześniejszym kraju arabskim na świecie: Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Można by powiedzieć „wspaniała wieża", Mistrz nazywał tę budowlę „wielką wieżą". Zaraz po tym, jak Halikarnas wylądował w bazie wojskowej w Dubaju, West i jego grupa zostali przetransportowani do Burdż al-Arab helikopterem, gdzie umieszczono ich w apartamencie prezydenckim, dwupoziomowym kompleksie o powierzchni prawie siedmiuset metrów kwadratowych, składającym się z salonu, jadalni z kuchnią, biblioteki, gabinetu i dwóch luksusowych sypialni, zajmującym całe dwudzieste czwarte piętro. Nie przypadkiem przyjmowano ich po królewsku. Emiraty uczestniczyły w poprzedniej przygodzie Westa, związanej ze złotą kopułą, w której koalicja niedużych krajów przeciwstawiła się potędze Stanów Zjednoczonych i Europy. Jednym z najodważniejszych członków oddziału Westa w trakcie tamtej misji był drugi syn jednego z najważniejszych szejków Emiratów — szejka Anzara al-Abbasa. West, Zoe, Sky Monster, a przede wszystkim Lily — wszyscy byli mile widziani w Dubaju. Nawet nie trzeba wspominać, że Alby był zachwycony. — Jeju... — westchnął, oglądając widok z okna. Lily jedynie wzruszyła ramionami. Już tu była. — Zaklepuję podwójne łóżko! — zawołała i pognała do sypialni.Choć dochodziła północ, zadzwonił dzwonek do drzwi... ...i po chwili do środka wszedł szejk Anzar al-Abbas ze swoją świtą. Długobrody szejk z wydatnym brzuchem, ciemnooliwkową skórą ubrany w tradycyjny pustynny burnus i turban, wyglądał jakby przybył z planu Lawrence 'a z Arabii. — Godzina jest późna, a Jack West przybywa w pośpiechu — rzekł Abbas głębokim basem. — Czuję kłopoty. West ponuro skinął głową. — Dziękuję ponownie za gościnność, wielki szejku. Proszę wejść. Abbas wszedł do apartamentu, za nim sześciu asystentów. — Mój syn Zahir przesyła pozdrowienia. Pracuje obecnie jako starszy instruktor w znajdującym się na pustyni ośrodku sił specjalnych, gdzie uczy naszych ludzi wielu strategii, które poznał dzięki tobie. Błagał, abym przekazał, że przybędzie najszybciej, jak tylko będzie mógł. — Obawiam się, że sytuacja jest znacznie gorsza niż poprzednio —odparł West. — Jeżeli wyniki badań Mistrza nie zawierają błędów, stoimy w obliczu większego zagrożenia niż wtedy, gdy połączyliśmy się, aby stawić czoło żądzom egoistycznych ludzi. Mistrz jeszcze nie przybył, ale sądzę, że kiedy to nastąpi, dowiemy się więcej. — Nie wiesz? — Oczy szejka błysnęły. — Czego? — Co się stało z Maksem Epperem, Mistrzem. Jack zamarł. — A co się stało? — Wczoraj wieczór przechwyciliśmy rozmowę prowadzoną przez chiński telefon satelitarny. Mistrz został aresztowany dwadzieścia cztery godziny temu przez chińskie siły, niedaleko Zapory Trzech Przełomów. Obawiam się, że nie przybędzie do nas w najbliższym czasie. Jack nie mógł wydobyć z siebie słowa. — Mistrz zostawił tę teczkę u mnie w domu — powiedział West, kiedy usiedli. Byli z nimi Zoe i Sky Monster, Lily i dość zdezorientowany Alby. Orszak szejka przebywał w pokoju obok. — Materiały zawarte w teczce streszczają jego badania dotyczące zestawu składającego się z sześciu kamieni, zwanych kamieniami Ramzesa, oraz ich związku z sześcioma podłużnymi blokami, znanymi jako kolumny świata, a czasami kolumny Wisznu. — Wisznu? — spytał Abbas. — Jak w...? — „Jestem Wisznu, Niszczyciel Świata". Badanie kamieni Ramzesa było pracą życia Mistrza. Nasza dziesięcioletnia misja, służąca zlokalizowaniu siedmiu cudów starożytności i w ten sposób złotej kopuły, była jedynie sprawą poboczną. Poświęcił się bez reszty temu, co jest w tej teczce. A teraz aresztowano go w Chinach w tym samym czasie, kiedy armia chińska zaatakowała moją rzekomo tajną farmę w Australii. Chińczycy wiedzieli o jego badaniach i o tym, że mamy kamień ognia, czyli zwieńczenie złotej kopuły. Abbas zmarszczył czoło. — Złota kopuła miała jeszcze większe znaczenie? Wykraczające poza incydent z Tartarem? — Z tego, co przeczytałem minionej nocy, większe znaczenie, niż sobie wyobrażamy. Dotknięcie złotej kopuły przez promień słońca w trakcie obrotu Tartaru stanowiło jedynie początek. —West zamilkł i zastanawiał się. — Potrzebuję więcej czasu na przebadanie tego, co zebrał Mistrz, muszę też zadzwonić w kilka miejsc. Później trzeba będzie zorganizować spotkanie. Nowe spotkanie przedstawicieli narodów, których cała sprawa dotyczy. Proszę dać mi

dzień na analizę, po czym zbierzmy się ponownie. To spotkanie może być najważniejszym spotkaniem w historii ludzkości. West spędził cały następny dzień, czytając i sortując notatki Mistrza. Wszędzie było mnóstwo nazwisk, z których znał jedynie część. Tanka Tanakę na przykład znał dość dobrze — był to kolega Mistrza po fachu, z którym współpracował od lat; West spotkał go wiele razy. Inne osoby znał jedynie pobieżnie —jak na przykład „strasznych bliźniaków", czyli Lachlana i Juliusa Adamsonów, parę genialnych matematyków ze Szkocji, którzy byli w Dublinie studentami Mistrza. Mówiący z prędkością karabinu maszynowego, żywiołowi bliźniacy, w których Mistrz był wręcz zakochany, działali jak jeden mózg, a tworzyli coś, co bez najmniejszej wątpliwości było najwspanialszą nieskomputeryzowaną potęgą matematyczną na świecie. W wolnym czasie lubili wygrywać w Las Vegas w black-jacka za pomocą liczenia kart. Największą uwagę West zwrócił na kartkę, na której zamieszczono różne rysunki, spisy i odręczne notatki. West rozumiał część z wymienionych na kartce nazw — takie jak sabenben, kamień ognia czy Abydos. Abydos to mało znane, ale niezwykle ważne stanowisko archeologiczne w Egipcie. Od początku do końca starożytnego Egiptu, czyli przez mniej więcej trzy tysiące lat, było uważane za święte. Znajdowały się tam świątynie Setiego I, jego syna Ramzesa II, oraz kilka najstarszych grobowców egipskich. Jack widział już też kiedyś Tajemnicę Okręgów, nie miał jednak pojęcia, co rysunek może oznaczać. Inne określenia były mu całkiem nowe. Wielka Machina. Sześć kolumn. To, że mogły to być podłużne, nieszlifowane diamenty, bardzo go zaintrygowało. Znajdujące się u dołu strony uwagi o jajku Faberge, Wielkanocy i znikaniu oraz powrocie jakiegoś tytana kompletnie mąciły mu w głowie. Oczywiście niewiele także rozumiał ze szkiców. Uznał, że kartka ta to, dokument najważniejszy ze wszystkich i czytał dalej. Po jakimś czasie znalazł zestaw zdjęć napisów wykutych w skale w języku, którego nie widział od zakończenia misji dotyczącej siedmiu cudów starożytności. Język ten nazwano językiem Tota na cześć egipskiego boga wiedzy. Nawet najnowocześniejsze komputery nie mogły go przetłumaczyć. Czasami znakom tego pisma, przypominającym nieco pismo klinowe, przypisywano magiczne znaczenie. W historii ludzkości czytać to pismo umiała tylko jedna osoba: wyrocznia z oazy Siwa w Egipcie. Ona to — najwyraźniej za pomocą magii — urodziła się ze zdolnością czytania języka Tota. Aż do czasów współczesnych istniała długa linia wyroczni i należała do niej Lily, choć nie wiedzieli o tym ani jej nauczyciele, ani koledzy ze szkoły. Była córką ostatniej wyroczni z oazy Siwa — obrzydliwego, zepsutego mężczyzny, który umarł wkrótce po jej przyjściu na świat. Co niezwykłe dla wyroczni, Lily miała bliźniaczego brata, którego West znalazł w trakcie misji poświęconej złotej kopule. Aleksander był równie zepsuty i nieprzyjemny jak ojciec i też umiał czytać język Tota. Po zakończeniu misji Aleksander został umieszczony w spokojnej Irlandii, w hrabstwie Kerry. Jack już kilka razy prosił Lily, aby przetłumaczyła mu teksty z notatek Mistrza. Wiele z nich nie miało dla Westa sensu, inne były dziwne. Na przykład jeden napis w języku Tota informował, że mezopotamskie miasto Ur, sławne z wielkiego zigguratu, jest dokładną repliką „drugiego wielkiego grobowca w świątyni". Pokazał też Lily jeden z najdłuższych napisów sfotografowanych przez Mistrza. Lily popatrzyła na plątaninę symboli, wzruszyła ramionami i zaczęła tłumaczyć. Wraz z mą ukochaną, Nefertari, Ja Ramzes, syn Re, Pilnuję najświętszego grobowca. Będziemy go pilnować zawsze. Wielcy strażnicy, Trzecie oczy pozwalają nam dostrzec wszystko. — Trzecie oczy? — spytał Jack. — Tak tu jest napisane. — Nefertari była ulubioną małżonką Ramzesa II — rzekł Jack. —Razem pilnują najświętszego grobowca, cokolwiek to znaczy. Dziękuję,szkrabie. Lily uśmiechnęła się. Uwielbiała, kiedy ją tak nazywał. Kilka godzin później otwarły się drzwi wejściowe do apartamentu i Lily rzuciła się w ramiona przybysza. — Kubusiu Puchatku! Kubusiu Puchatku! Przyjechałeś! Do pokoju weszła młodsza i niższa wersja szejka Abbasa, jego drugi syn — Zahir al-Anzar al-Abbas. Miał pseudonim Saladyn, ale Lily zmieniła go na Kubusia Puchatka. Choć był niski, pulchny i przez brodę niemal nie dało się dostrzec jego twarzy, głos miał potężny jak serce — a to było naprawdę wielkie. Przybył z nim wysoki i chudy jak szkielet mężczyzna: snajper, znany kiedyś jako Łucznik, który został przemianowany przez Lily na Długiego. Długi był Izraelczykiem i kiedyś należał do Mossadu, ale po pewnym... konflikcie ze swoim pracodawcą podczas misji złotej kopuły w Izraelu stał się persona non grata. W rzeczywistości za to, co zrobił w czasie tamtej misji, Mossad wyznaczył nagrodę za jego głowę. Zaczęto wymieniać pozdrowienia z Zoe, Sky Monsterem i w końcu z Western. — A to jest mój przyjaciel Alby — powiedziała Lily do Kubusia Puchatka. — Geniusz matematyczny i komputerowy. — Miło cię poznać, Alby — zadudnił Kubuś Puchatek. — Mam nadzieję, że masz wobec mojej małej Lily uczciwe zamiary. Nie, ujmijmy to tak: jeżeli złamiesz jej serce, znajdę cię niezależnie od tego, gdzie się ukryjesz. Alby przełknął ślinę. — Jesteśmy tylko przyjaciółmi... Kubuś Puchatek uśmiechnął się i pomachał Lily. — A więc, młody Alby, dołączyłeś do naszej następnej przygody?

— Rodzice Alby'ego są obecnie w Ameryce Południowej i nie można się do nich dodzwonić — wyjaśniła Lily. — Miał zostać u nas przez wakacje. Teraz musimy wszyscy trzymać się razem. — A więc, Myśliwy? — znowu zadudnił Kubuś Puchatek. — Co znowu ci dolega? — Może być źle, Puchatku, naprawdę źle. Tartar został zneutralizowany i pewni ludzie bardzo chcą dostać w swoje ręce Kamień Ognia. Ledwie udało nam się uciec. — Znaleźli was w Australii? — Znaleźli. Zwołałem spotkanie starego zespołu. Został jeszcze tylko Miś Kędzierzawy, jedzie z Jamajki. — A Mistrz? — Na razie nie można na niego liczyć, przesłał mi jednak dość informacji, abyśmy zaczęli. Z pomocą Lily odszyfrowałem część jego ostatnich odkryć. Puchatek popatrzył na Lily. — Naprawdę? Ile ty już znasz języków? — Pięć oraz migowy. — Dobra dziewczynka. Nigdy nie przestawaj się uczyć, nie przestawaj pielęgnować swojego daru. — Puchatek odwrócił się do Westa i jego twarz spoważniała. — Ojciec przesyła wiadomość. Na jutrzejszym spotkaniu będą przedstawiciele kilku nowych krajów. Wygląda na to, że wieść się rozeszła. West zmarszczył czoło. Wszystko działo się zbyt szybko, w tempie, nad którym nie panował. Miał wrażenie, że próbuje dogonić samego siebie. Wyjął kilka kopii pięciostronicowego streszczenia, które znalazł wśród notatek Mistrza, podał je obecnym. — Rozdam to jutro wszystkim uczestnikom spotkania. Streszczenie pracy Mistrza. Przeczytajcie to przed spotkaniem, nie będziecie się tak dziwić. Popatrzył wokół na ludzi, których przyjaźń scementowała długa, ciężka i diabelnie trudna misja. Uśmiechnął się. — Dobrze, że tu się wszyscy zebraliśmy. SPOTKANIE BURDŻ AL-ARAB 4 GRUDNIA 2007 Następnego dnia każda delegacja otrzymywała pięciostronicowe streszczenie. Był to przedziwny zestaw narodów. Z poprzedniego zestawu siedmiu krajów, które sponsorowały poszukiwanie przez Westa złotej kopuły, obecne były tylko cztery:Australia (West), Irlandia (Zoe), Zjednoczone Emiraty Arabskie (Puchatek) i Nowa Zelandia (Sky Monster). Mistrz (Kanada) zaginął w Chinach, Hiszpania, która straciła swojego człowieka w trakcie pierwszej misji, tym razem odmówiła przysłania przedstawiciela, a Miś Kędzierzawy (Jamajka) nie wiadomo, dlaczego się spóźniał. — Czekamy na Kędzierzawego i parę innych osób, zapoznajcie się w tym czasie z materiałami — zaczął West. Pięciostronicowe streszczenie nosiło tytuł: Sześć kamieni Ramzesa i kolumny świata. SZEŚĆ KAMIENI RAMZESA I KOLUMNY ŚWIATA Prof. Max T. Epper Trinity College, Uniwersytet Dubliński 71 V J \ Tajemnica Okręgów Odkąd istnieje ludzkość, zajmuje się sprawą końca świata. Zdaniem Hindusów świat zostanie zniszczony przez Wisznu, chrześcijanie boją się Apokalipsy przewidzianej w ostatniej części Biblii, nikt inny jak święty Piotr napisał: „Lecz przybliżył się koniec wszystkiego". Obawiam się, że może on być bliższy, niż sądzimy. Małżeństwo światła i ciemności Nasza mała planeta nie istnieje w próżni. Istnieje w systemie składającym się ze Słońca i pozostałych planet Układu Słonecznego. Wiele starożytnych cywilizacji wiedziało o tych związkach: Majowie, Aztekowie, Egipcjanie, nawet neolityczni mieszkańcy Brytanii — przedstawiciele tych wszystkich nacji obserwowali na nocnym niebie różne układy. W trakcie pojawienia się Tartaru w 2006 roku odkryłem, że Ziemia jest bezpośrednio związana ze Słońcem. Nasze Słońce rodzi życie. Dostarcza światła do fotosyntezy i umiarkowanego ciepła, które pozwala delikatnym ludzkim organizmom żyć, nie powodując zamarzania ani zagotowania się krwi. Istniejąca równowaga jest jednak znacznie bardziej delikatna, niż sądzi wielu ludzi. Parafrazując chińskiego filozofa Laozi, nic nie pozostaje odizolowane. Aby istniało życie, musi panować równowaga. Równowaga wymaga harmonijnego istnienia dwóch czynników, a stan ten filozofowie nazywają „dualizmem". Nie tylko muszą istnieć dwie postacie tego samego zjawiska: mężczyzna i kobieta, zimno i gorąco, światło i ciemność, dobro i zło, ale także w dobrze musi istnieć nieco zła, a w źle nieco dobra. Nigdy nie ukazano tego lepiej niż w sławnym daijitu, symbolu jin i jang. Co oznacza koncepcja dualizmu w kontekście naszego Układu Słonecznego? Oznacza, że: Nasze Słońce nie jest samo. Ma bliźniaka, coś przeciwnego, niewidzialny twór zbudowany z ciemnej materii, znany pod nazwą „pole zeropunktowe". To sferyczne pole porusza się na granicy Układu Słonecznego niczym czarna dziura, tyle że jego energia jest nie tyle ujemna, ile zerowa. Pochłania światło. Jest niezwykle zimne. Rozszczepia tlen cząsteczkowy. Krótko mówiąc, jest odmianą energii stanowiącą całkowite przeciwieństwo znanego nam życia. Jeżeli to pole zeropunktowe — możemy je nazwać Ciemnym Słońcem — kiedykolwiek wniknie

do naszego Układu Słonecznego, zniszczy życie na Ziemi. Proszę przyjrzeć się rysunkowi zamieszczonemu na początku niniejszego dokumentu. Jest to odwzorowanie rzeźb, które można znaleźć w najróżniejszych miejscach na świecie: egipskim Abu Simbel, irlandzkim Newgrange czy w Peru. Nazywa się Tajemnicą Okręgów. Pobieżne obejrzenie rysunku prowadzi do wniosku, że przedstawia nasz Układ Słoneczny ze Słońcem w środku, wokół którego krąży dziewięć planet. Nieprawda. Dokładniejsze przyjrzenie się rysunkowi pozwala zauważyć, że wokół centralnego Słońca krąży dziesięć planet. Widać także — i to właśnie jest największą tajemnicą—przedziwny czarny obiekt, znajdujący się poza orbitą dziesiątej planety, o wielkości takiej samej jak centralne Słońce. Uważam, że Tajemnica Okręgów przedstawia Układ Słoneczny, ale nie w stanie dzisiejszym, a sprzed bardzo wielu lat. Odłóżmy na razie na bok planety i skupmy się na czarnym obiekcie znajdującym się poza dziesiątą orbitą. Reprezentuje on mrocznego bliźniaka naszego Słońca, który zbliża się, aby siać zniszczenie. Machina Stworzono mechanizm, który pozwoli ludzkości zapobiec katastrofie. Niestety, wiedza konieczna dla uratowania ludzkości — tajniki działania tej Machiny — którą posiedli starożytni, została dawno utracona w wyniku wojen, mrocznych epok w dziejach, polowań na czarownice i holocaustu. Wielkie postacie historyczne dysponowały fragmentami tej wiedzy: Laozi i jego sławny uczeń Konfucjusz, potężny faraon Ramzes II i jego kapłan budowniczy Imhotep II, przeklęta egipska królowa Kleopatra VII, wielki władca Majów król Pakal, a w nieco mniej odległych czasach Isaak Newton, któiy obsesyjnie prowadził badania alchemiczne. We wszystkich pismach tych ludzi pojawia się ten sam znak. Machinę reprezentuje zawsze ten sam szkic: Nie wiadomo, co ów rysunek oznacza. Sześć kamieni Ramzesa Ze wszystkich wielkich ludzi, którzy wiedzieli o Machinie, najwięcej informacji pozostawił nam Ramzes II — potężniejszy nawet od budowniczego wielkiej piramidy, faraona Chuiu. Przekazał on nam wręcz klucz do rozwiązania zagadki: Sześć świętych kamieni. Sześć kamieni, które na jego cześć nazwane zostały kamieniami Ramzesa. Są to: 1. Kamień filozoficzny 2. Kamień z ołtarza świątyni Ciemnego Bliźniaka Re (Sto-nehenge) 3. Bliźniacze tablice Totmesa 4. Kamień ofiarny Majów 5. Kamień proroczy południowego plemienia (Delfy) 6. Basen Ramzesa II W świątyni w Abydos, znajdującej się w odległym zakątku Egiptu, w pobliżu sławnej listy wykutych w skale imion siedemdziesięciu sześciu faraonów, Ramzes umieścił tablicę, na której znajduje się tekst mówiący o „sześciu kamieniach drogowskazowych Ciemnego Bliźniaka Re". Niewykluczone, że Ramzes widział wszystkie sześć kamieni, chociaż jest to mało prawdopodobne. Uważa się, że w którymś momencie w historii wszystkie sześć kamieni znajdowało się w Egipcie — nawet te ze Stonehenge i z ołtarza Majów. Nie to jest jednak najważniejsze — liczy się przede wszystkim fakt, że faraon Ramzes II naprawdę dużo wiedział o każdym z kamieni i ze wszystkich faraonów tylko on uwiecznił tę wiedzę w formie pisemnej. Napisał, iż kiedy te „kamienie drogowskazowe" „zostaną nasycone przez sa-benben", dostarczą „niezbędnej wiedzy", kiedy „Ciemny Bliźniak Re powróci, aby wywrzeć zemstę na świecie". Nietrudno sobie wyobrazić, dlaczego przez dziesięciolecia słowa te mąciły egiptologom w głowach. Re to Słońce. Kim albo czym jest więc Ciemny Bliźniak Re? Innym słońcem? Nowoczesna technika astronomiczna pozwoliła rozwikłać tę zagadkę: Ciemne Słońce właśnie zbliża się do naszego Układu Słonecznego. Jakie jest działanie kamieni Ramzesa? Dlaczego Ramzes nazwał je kamieniami drogowskazowymi? Proste: wskażą nam drogę do Machiny. A Machina uratuje naszą planetę. Sądziliśmy, że nasze kłopoty się skończyły wraz z zamontowaniem na wielkiej piramidzie złotej kopuły, okazało się jednak, że było to jednak tylko preludium: „naładowaliśmy" sa-benben. Słońce naładowało sa-benben i jest on teraz gotów do wywarcia wpływu na sześć kamieni. Uważam, że kiedy sa- benben wejdzie w interakcję z każdym z sześciu świętych kamieni, ujawnią one niezwykłą wiedzę dotyczącą zbliżania się Ciemnego Słońca oraz działania Machiny. Wszystkich zaś koniec jest bliski... ...ale jeszcze nie nastąpił. Gdzieś trzasnęły drzwi. Delegaci podnieśli głowy znad czytanego tekstu. — Aha! Mój syn! — Szejk Abbas wstał z fotela i objął młodzieńca, który wszedł do pomieszczenia. Był to kapitan Raszid Abbas, dowódca elitarnego Pierwszego Regimentu Komandosów Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Pierwszy syn szejka był bardzo przystojnym mężczyzną: szczękę miał jak rzeźbioną, ciemna arabska cera zdawała się migotać, a błękitne oczy zdawały się wszystko widzieć. Jego pseudonim podkreślał wspaniałość osoby. Bułat Allaha albo w skrócie Bułat. — Ojcze. — Objął starego szejka. — Wybacz spóźnienie, ale czekałem na przyjaciela, z którym przybyłem. Bułat wskazał na swojego towarzysza, który wszedł niemal niezauważony — przyćmiony oślepiającym wyglądem syna szejka. Był drobnej budowy, miał łysą głowę i długi, szczurzy nos. Przeczesywał wzrokiem pokój, chłonął każdy szczegół, napięty, czujny i podejrzliwy.

— Ojcze, poznaj Abd ar-Rahmana as-Sauda z królestwa Arabii Saudyjskiej, z ich znakomitej Królewskiej Służby Wywiadowczej. Pseudonim Sęp. Sęp skinął głową szejkowi, powoli i nisko. Lily od razu wydał się niesympatyczny. Jego ukłon był zbyt niski, zbyt służalczy, zbyt przemyślany. Jeśli chodzi o Bułata, widziała go już raz czy dwa i także wtedy — tak samo stało się teraz — w chwili pojawienia się przystojnego brata Kubuś Puchatek schował się w kącie. Lily miała wrażenie, że obecność olśniewającego brata wstrząsała młodszym i pulchniej szym Kubusiem Puchatkiem. Także to sprawiło, że Bułat wydał jej się niesympatyczny. Jack też był zaniepokojony, ale z całkiem innego powodu. Spodziewał się obecności Bułata, ale nie sądził, że przyprowadzi on saudyjskiego szpiega, gościa niezapraszanego przez szejka Abbasa. — Sęp? — powiedział West. — Chyba nie Krwawy Sęp z więzienia Abu Ghraib? Sęp zesztywniał, razem z nim Bułat. W trakcie śledztwa w sprawie okropności, do jakich doszło w sławetnym irackim więzieniu, okazało się, że agenci wywiadu saudyjskiego torturowali jeńców, czego nie mogli czynić amerykańscy żołnierze. Jeden z agentów saudyjskiego wywiadu dokonywał tak szokująco brutalnych czynów, że nadano mu przydomek Krwawy Sęp. — Kilka razy odwiedzałem to więzienie, kapitanie West, ale nie w czasie, gdy miały tam miejsce nieludzkie rzeczy — odparł cicho Sęp, świdrując spojrzeniem Jacka. — Osobiście ręczę za tego człowieka — wtrącił Bułat z irytacją. — Wiele razem przeszliśmy, walczyliśmy w dwóch wojnach nad Zatoką. Plotki na temat Abu Ghraib to niczym nieuzasadnione kłamstwa. On jest praktycznie moim bratem. Na te słowa Kubuś Puchatek spuścił jeszcze bardziej głowę. — Przynoszę informacje, które na pewno pomogą wam i waszej sprawie — powiedział Bułat. — Na przykład znam plany Chińczyków. — Naprawdę? — To bardzo zaciekawiło Westa. Zadzwonił telefon. Zoe podniosła słuchawkę i po chwili odwróciła się do Westa. — Jack, to dyrektor hotelu. Mówi, że na dole jest dwóch ludzi, którzy chcieliby się z tobą spotkać. Amerykanie. Kilka chwil później drzwi apartamentu otworzyły się i weszło dwóch mężczyzn: wysoki, siwy dżentelmen w garniturze oraz młodszy mężczyzna o wojskowej sylwetce. Szejk Abbas od razu rozpoznał starszego. — Attache Robertson! Co pan tu...? Jack zagrodził przybyszom drogę. — Nazwiska. Natychmiast! Starszy mężczyzna nawet nie drgnął. — Kapitanie West, nazywam się Paul Robertson i jestem attaché specjalnym przy ambasadorze Stanów Zjednoczonych w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, a to jest porucznik Sean Miller z korpusu piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych, pseudonim Astro. Przybyliśmy tu, aby wyrazić... troskę naszego kraju w związku z niedawnymi działaniami Chin — zarówno wojskowymi, jak i archeologicznymi — i udzielić panu pomocy. ,Attache specjalny" należało tłumaczyć jako „agent CIA". — Jak zamierzacie mi pomóc? Stosunki Jacka Westa ze Stanami Zjednoczonymi były — delikatnie mówiąc — dość napięte. Jego misja, polegająca na lokalizacji siedmiu cudów starożytności, była skierowana przeciwko działaniom wpływowej grupy Amerykanów znanej jako Grupa Caldwella, która wówczas miała wpływ na prezydenta. Doszło do kilku ofiar śmiertelnych, zginęło kilka osób bardzo bliskich Jackowi. Robertson milczał jak zawodowy pokerzysta. — Wiemy na przykład, gdzie Chińczycy przetrzymują pańskiego przyjaciela, profesora Eppera. West natychmiast odsunął się na bok. — Proszę wejść i zająć miejsca. W tym samym momencie z lotniska międzynarodowego w Du-baju wystartował pozbawiony okien transportowy boeing 767. Na bokach miał napisane: TRANSATLANTIC AIR FREIGHT. Dokumenty informowały, że pilot nazywa się Earl McShane. Wokół stołu w apartamencie prezydenckim hotelu Burdż al--Arab siedzieli przedstawiciele sześciu krajów: Australii, Irlandii, Nowej Zelandii, Emiratów, Arabii Saudyjskiej oraz Stanów Zjednoczonych. — Wszyscy czytali wprowadzający dokument — powiedział West. — Mam jeszcze tłumaczenie napisu skalnego, które dostałem od Mistrza tuż przedtem, zanim został pojmany przez Chińczyków. West rozdał kolejny dokument — trzystronicowy. Na pierwszej stronie było tłumaczenie napisu z Chin. PRZYBYCIE NISZCZYCIELA RE

PRZYBYCIE NISZCZYCIELA RE WIDZI URUCHOMIENIE* WIELKIEJ MACHINY** A WRAZ Z TYM WZNIESIENIE SA-BENBEN. USZANUJ SA-BENBEN, TRZYMAJ GO PRZY SOBIE, TRZYMAJ GO BLISKO, BO TYLKO ON RZĄDZI SZEŚCIOMA I TYLKO NAŁADOWANE SZEŚĆ MOŻE PRZYGOTOWAĆ KOLUMNY I ZAPROWADZIĆ CIĘ DO GROBOWCÓW I TAK UKOŃCZYĆ MACHINĘ PRZED DRUGIM PRZYBYCIEM*** LECZ PRZYBLIŻYŁ SIĘ KONIEC WSZYSTKIEGO. POJĘCIA NIEJEDNOZNACZNE: * „rozpoczęcie" albo „obudzenie" albo „włączenie" ** „mechanizm" albo „świat" *** „powrotem" PASUJĄCY ODNOŚNIK: Odn. XR: 5-12 Fragment napisu znalezionego w klasztorze Zhou-Zu w Tybecie (2001) — Jak panowie widzicie, opis ten dotyczy Wielkiej Machiny oraz wagi sabenben. „Drugie przybycie", o którym mowa, to pojawienie się Ciemnego Słońca. — To Ciemne Słońce albo Gwiazda, nosiciel Apokalipsy. Dlaczego astronomowie dotychczas go nie dostrzegli? — spytał szejk Abbas. — Zdaniem Mistrza emituje fale elektromagnetyczne nieznane ludzkości, więc nie widzimy go przez nasze teleskopy w żadnym z używanych przez nas zakresów fal: podczerwieni, ultrafiolecie czy UVB. Istnienie Ciemnego Słońca można stwierdzić jedynie na podstawie tego, co nam zasłania. Z tego, co zdążyłem przeczytać, wszystko wskazuje na to, że ten obiekt okrąża nasz Układ Słoneczny, poruszając się po bardzo spłaszczonej orbicie eliptycznej. Kiedy się zbliża, co następuje bardzo rzadko, mniej więcej raz na sześć milionów lat, zasłania go Jowisz, chroniąc nas przed jego śmiercionośnym promieniowaniem. Nawet gdyby jednak do tego nie dochodziło, nie da się dostrzec Ciemnego Słońca gołym okiem. W każdym razie obecnie się do nas zbliża i tym razem wszystko wskazuje na to, że wysunie się spoza Jowisza i wtedy zrobi się paskudnie. Wtedy właśnie energia zeropunktowa dotrze do naszej planety i zabije wszelkie życie. Chyba że uda nam się odtworzyć Machinę. Należy zakładać, że wysyła ona coś równoważącego strumień energii emitowanej przez Ciemne Słońce, co pozwala uratować życie na Ziemi. Przywraca równowagę i harmonię. — Daj spokój, Jack — odezwała się Zoe. — Posłuchaj, co mówisz. Naprawdę chcesz, abyśmy uwierzyli, że gdzieś w kosmosie porusza się planeta zła, która chce zniszczyć Ziemię? — To nie ma nic wspólnego ze złem. To zjawisko fizyczne, nie moralne. Nazwij je antymaterią, osobliwością, ruchomą czarną dziurą. To otchłań o ujemnym ładunku, gęsta, poruszająca się w przestrzeni dziura. Nie jest zła i nie nienawidzi nas. Jesteśmy tylko na jej trajektorii. — A jednak ktoś gdzieś kiedyś skonstruował na Ziemi Machinę, która jest w jakiś sposób powiązana z tym Ciemnym Słońcem. Mówisz o zaawansowanej technologii, Jack? — spytał Długi. — Technologii Obcych? — Nie mam pojęcia. Mistrz nic na ten temat nie powiedział. — Każda wystarczająco rozwinięta technologia jest nie do odróżnienia od magii — rzekł Sęp. — Tak powiedział Arthur C. Ciarkę. — Jak mamy odtworzyć te Machinę? — spytał szejk Abbas. — Dlaczego Chińczykom tak bardzo zależy na tym, aby zrobić to samemu? Z pewnością rozumieją, że szybciej cel by osiągnęły siły sprzymierzonych. — Jak zawsze, wielki szejku, trafiasz w sedno — odparł West. — Proszę spojrzeć na drugą kartkę. nagrody (w«

Kolumny??? Tm SZEŚĆ KOLUMN * Podłużne nieorzniçte diamenty; * Him| zostać „OMytzezone" fmz konie« fil. przed włożeniem do Moebiiy; * Gdzie q? Wielkie dynastie eiropejskie; może „pięciu wojowników"? Czym są takim razie TRÓJKĄTY? A Sa-benben (tzw. kamień ognia) Wchodzi w wyjątkową interakcję z każdym z kamieni Ramzesa: 1. Filozoficzny: czyści kolumny. 2. Stonehenge: podaje lokalizacje wierzchołków Wielkiej Machiny. 3. Delficki: pozwala zobaczyć Czarne Słońce. 4. Tablice: zawiera końcowe zaklęcie. 5. Ofiarny: podaje daty; kiedy trzeba kłaść kolumny. 6. Basen: nie wiadomo. Trzeba obliczyć prędkość ^ibliżuii lif. Zadzwonić de bliźniaków! żfa TYTAN: ZEJŚCIE/POWRÓT (GRUDZ. 2007) ZWIĄZEK? MOŻLIWOŚĆ ZOBACZENIA? wielkanoc r^^^tona West wskazał na środek kartki. — Jeśli chodzi o pierwsze pytanie, szejku, czyli jak odtworzyć Machinę.Proszę zwrócić uwagę na szkic sześciu kolumn i opis, że jest to „sześć podłużnych diamentów". W innym miejscu notatek Mistrz pisze, że są wielkości mniej więcej cegły. Pisze także, że... — Diamenty wielkości cegły? — z niedowierzaniem spytał Bułat. — Już choćby jeden przekroczyłby nie wiadomo ile razy wartością Cullinana, największy dotychczas znaleziony diament, a ty twierdzisz, że jest ich sześć? — Zgadza się. Sześć. Mistrz pisze także, że przed włożeniem do Machiny każda kolumna musi zostać „oczyszczona" przez kamień filozoficzny. Podkreśla, że: „trzeba mieć oba, sa-benben oraz kamień filozoficzny! Są sednem wszystkiego!". Moim zdaniem, aby odtworzyć Machinę, musimy umieścić sześć kolumn — oczyszczonych przez kamień filozoficzny — w odpowiednich miejscach tajemniczej Machiny. Prowadzi to do twojego drugiego pytania, szejku: dlaczego Chiny chcą to zrobić same? Ponieważ ten, kto złoży Machinę, dostanie nagrodę. Mistrz wymienił nagrody: wiedza, gorąco, widzenie, życie, śmierć, władza. Nie mam pojęcia, co te nagrody oznaczają, ale biorąc pod uwagę to, co Chińczycy osiągnęli — przechwycenie Mistrza i próba kradzieży sabenben w moim domu — wyobrażam sobie, że są one dość znaczące. West skończył i rzucił ostre spojrzenie Amerykanom. Robertson odchrząknął. — Nie jestem wtajemniczony w badania, jakie mój kraj prowadzi w tym zakresie, proszę mnie więc o to nie pytać, ale tak — Stany Zjednoczone nie chcą pozwolić Chinom na uzyskanie korzyści, które pan opisuje. — Wkrótce zechcemy z kimś porozmawiać o badaniach, jakie pański kraj prowadzi w omawianym zakresie — odparł West. — Zaraz, zaraz! — wtrąciła się Zoe. — Musimy się nieco cofnąć. Sześć kamieni Ramzesa oraz sa-benben udzielą nam informacji o Machinie. Kamień filozoficzny naładowany przez sa-benben oczyści sześć kolumn, które następnie należy umieścić w Machinie. Czym więc jest ta Machina? Jak może być duża? West postukał palcem w rysunek. Odkąd West zaczął czytać materiały zebrane przez Mistrza, dużo myślał o Machinie, wyobrażającym ją rysunku oraz notatkach Mistrza. — Mistrz nie powiedział nic na ten temat, mam jednak pewną teorię. — To znaczy? West odwrócił się do Zoe. — Uważam, że „Machina" to inna nazwa Ziemi. — Wskazał na rysunek. — Zewnętrzny krąg to zarys naszej planety. Ciemne trójkąty to punkty na Ziemi, miejsca, w których należy umieścić — odpowiednio „oczyszczone" albo aktywowane — sześć kolumn, odtwarzając Machinę i uruchamiając ją, zanim Ciemne Słońce wyemituje niszczycielskie promieniowanie. — Dobry Boże... — ktoś jęknął.

— Zgadza się. A jeżeli nie odtworzymy Machiny w odpowiednim czasie, nasza planeta zostanie zniszczona. Szejku, koniec świata jest naprawdę bliski. Szejk Abbas wziął głęboki wdech. — Koniec świata... Rozejrzał się po pokoju i ze zdumieniem stwierdził, że na Robertsonie, Bułacie i Sępie słowa Westa nie zrobiły żadnego wrażenia. — Pamiętasz z pewnością, szejku, że w swoim streszczeniu Mistrz wspomniał o czarnym kółku znajdującym się na zewnątrz ostatniego okręgu Tajemnicy Okręgów. Zasugerował, że jest to oznakowanie pozycji Ciemnej Gwiazdy, bliźniaka naszego Słońca, jego przeciwieństwo. Wspomniał także, że Tajemnica Okręgów pokazuje nasz Układ Słoneczny, w którym jest nie dziewięć planet, tylko dziesięć — powiedział West. — Tak? — Obecnie Układ Słoneczny składa się z dziewięciu planet oraz pasa planetoid poruszających się między Marsem a Jowiszem. Może nie zawsze tak było. W dalszej części artykułu Mistrz postuluje, że ten pas planetoid był bardzo małą planetą zupełnie jak nasza. Gdyby została zniszczona, jej pozostałości by się rozproszyły, tworząc pas planetoid zbliżony do tego, który istnieje między Marsem a Jowiszem. W pokoju zapadła cisza. — Tak jest — rzekł ponuro West. — Podobna sytuacja jak dziś już kiedyś się przydarzyła. — Panie i panowie — ciągnął West. — Musimy połączyć nasze zasoby i przeciwstawić się temu zagrożeniu. Musimy odtworzyć Machinę przed przybyciem Ciemnej Gwiazdy. W obecnej chwili brakuje niestety zbyt wielu elementów układanki: nie znamy na przykład daty przybycia Ciemnej Gwiazdy, nie wiemy więc, kiedy Machina musi zostać odbudowana. Mistrz zna odpowiedzi na część pytań, ale podejrzewam, że wasi badacze też. Jack rozejrzał się po obecnych. — Muszę wiedzieć, co wiecie. Zapadła niezręczna cisza. Ktoś musiał zacząć zdradzać tajemnice. Ktoś zakaszlał. Saudyjski szpieg — Sęp. — Moja rodzina, dynastia Saudów, ma jedną z kolumn, które opisałeś. To faktycznie wielki, nieoszlifowany diament, podłużny, półprzezroczysty i zachwycający. Mamy go od pokoleń i zawsze trzymamy w bezpiecznym miejscu. Dwa podobne diamenty znajdują się w rękach wielkich europejskich rodów — Sachsen-Coburg--Gotha i Oldenburgów. Nie wiem, gdzie są trzy pozostałe kolumny. — Dziękuję — powiedział Jack i skinął głową. Amerykański „attache" odchrząknął. — Jestem upoważniony do ujawnienia, że Stany Zjednoczone Ameryki Północnej mają jeden z kamieni Ramzesa, które pan opisał: kamień ofiarny Majów. Jestem także upoważniony do udostępnienia tego kamienia do pomocy w walce z Ciemnym Słońcem. Inni poujawniali jeszcze kilka drobiazgów, ale wszyscy się zgodzili, że głównym źródłem wiedzy o Machinie, kamieniach i kolumnach jest profesor Max Epper. — Musimy odbić Mistrza z rąk Chińczyków — rzekł Jack West. —Panie Robertson, czas zapłacić za wstęp. — Profesor Epper jest przetrzymywany w więzieniu w Xintan, znajdującym się na odludziu, w górach w prowincji Sichuan. Został zakwalifikowany jako więzień klasy D — bardzo cenny, ale można go poddawać energicznym przesłuchaniom. — Ma pan na myśli tortury — odezwał się Kubuś Puchatek. — Xintan to forteca — dodał Bułat. — Nikt, kto dostał się tam wbrew własnej woli, nie wyszedł stamtąd żywy. — Najwyższy czas to zmienić — odparł West. — W więzieniu Xintan tortury przeprowadza się w miejscu praktycznie niedostępnym — poparł Bułata Sęp. — Ta część nie tyle jest ufortyfikowana, ile nie do zdobycia. — Stany Zjednoczone nie mogą się angażować w incydent wymagający wniknięcia na terytorium Chin, zwłaszcza tak agresywne — powiedział sztywno Robertson. — Gdyby obecny tu porucznik Miller został aresztowany przez siły chińskie, znalazłoby to się na pierwszej stronie każdej gazety na całym... — W takim razie pójdziemy sami — powiedział Długi. Nie darzył zaufaniem tych pozornie chcących dobrze intruzów. — Zajmiemy się logistyką, kiedy przyjdzie na to czas — oznajmił Jack West. — Jest jeszcze coś? Ktoś ma coś jeszcze do zaproponowania? Nikt się nie odzywał. Spotkanie dobiegło więc końca. Z wahaniem, niepewnie podniosła się jednak ręka, tuż pod ścianą. Alby. Paul Robertson odwrócił się w jego kierunku. — No cóż, jeżeli mamy teraz odpowiadać na pytania dzieci, to na mnie już czas. Mam poważną pracę. Jack nie był aż tak arogancki. Zachowanie Alby'ego świadczyło o sporej odwadze. — Tak, Alby?

— Chyba mogę pomóc w sprawie jednej z notatek Mistrza —powiedział chłopiec, równocześnie przekazując to samo językiem migowym. — To znaczy? — Jack nie rozumiał, dlaczego Alby używa języka migowego. W tym otoczeniu nie był potrzebny. — W tym miejscu — Alby pokazał na kartkę — gdzie jest napisane: „Tytan: zejście/powrót (grudz. dwa tysiące siedem)". Moim zdaniem chodzi o zejście Tytana, czyli księżyca Saturna, za Jowisza i ponowne wyjście zza niego. To dość rzadkie zjawisko, ale kiedy Saturn i Jowisz są ustawione w jednej linii — a będzie tak do marca przyszłego roku — zdarza się dwa razy w tygodniu. — A kiedy Ziemia, Jowisz i Saturn będą ponownie w jednej linii? — spytała Zoe. Alby wzruszył ramionami. — Może za trzysta, czterysta lat. — To ważne — rzekł Abbas. — Na pewno — odparł Jack. Kiedy znowu popatrzył na Alby'ego, chłopiec wbił w niego uważne spojrzenie i językiem migowym przekazał: JEST JESZCZE COŚ. Jack skinął głową, dając do zrozumienia, że chce dowiedzieć się tego na osobności. — Dziękujemy ci, Alby — powiedział. — To ważna uwaga. Jestem pewien, że Mistrz zdoła to wyjaśnić. Lily z dumą dała swojemu przyjacielowi kuksańca. W tym momencie wydarzyły się dwie rzeczy — zadzwonił dzwonek do drzwi oraz telefon szejka. Szejk odebrał, a Jack ruszył w kierunku drzwi. Przed drzwiami czekał boy hotelowy z paczką dla Jacka. Było to pudło na kapelusze z kartką: DLA JACKA WESTA. Z JAMAJKI. Jack zmarszczył czoło, otworzył wieko pudła, a kiedy zajrzał do środka, z twarzy odpłynęła mu krew. — O nie, Kędzierzawy... W pudle leżała odcięta ludzka głowa. Głowa jego jamajskiego przyjaciela i uczestnika misji związanej ze złotą kopułą V.J. Weatherly'ego, pseudonim Miś Kędzierzawy. Szejk Abbas ze zmarszczonym czołem słuchał swojego telefonicznego rozmówcy. — Dobry Boże... —jęknął. — Dzwońcie do dyrekcji! Ewakuować hotel! Natychmiast! Wszyscy z niepokojem popatrzyli na brodatego szejka. — Musimy natychmiast opuścić budynek! Lada chwila uderzy w niego samolot! Jack zamrugał i zamknął pudło, zanim ktokolwiek zdążył zobaczyć, co jest w środku. — Słucham? W tym momencie zawył hotelowy alarm. Zamigotały czerwone lampki i włączył się wewnętrzny system nagłaśniający. — Wszyscy goście są proszeni o opuszczenie budynku — powiedział nagrany na taśmę głos najpierw po arabsku, potem po angielsku. — Ogłaszam stan zagrożenia. Wszyscy goście są proszeni o opuszczenie budynku i zebranie na parkingu hotelowym. — Może za trzysta, czterysta lat. — To ważne — rzekł Abbas. — Na pewno — odparł Jack. Kiedy znowu popatrzył na Alby'ego, chłopiec wbił w niego uważne spojrzenie i językiem migowym przekazał: JEST JESZCZE COŚ. Jack skinął głową, dając do zrozumienia, że chce dowiedzieć się tego na osobności. — Dziękujemy ci, Alby — powiedział. — To ważna uwaga. Jestem pewien, że Mistrz zdoła to wyjaśnić. Lily z dumą dała swojemu przyjacielowi kuksańca. W tym momencie wydarzyły się dwie rzeczy — zadzwonił dzwonek do drzwi oraz telefon szejka. Szejk odebrał, a Jack ruszył w kierunku drzwi. Przed drzwiami czekał boy hotelowy z paczką dla Jacka. Było to pudło na kapelusze z kartką: DLA JACKA WESTA. Z JAMAJKI. Jack zmarszczył czoło, otworzył wieko pudła, a kiedy zajrzał do środka, z twarzy odpłynęła mu krew. — O nie, Kędzierzawy... W pudle leżała odcięta ludzka głowa. Głowa jego jamajskiego przyjaciela i uczestnika misji związanej ze złotą kopułą V.J. Weatherly'ego, pseudonim Miś Kędzierzawy. Szejk Abbas ze zmarszczonym czołem słuchał swojego telefonicznego rozmówcy. — Dobry Boże... —jęknął. — Dzwońcie do dyrekcji! Ewakuować hotel! Natychmiast! Wszyscy z niepokojem popatrzyli na brodatego szejka. — Musimy natychmiast opuścić budynek! Lada chwila uderzy w niego samolot! Jack zamrugał i zamknął pudło, zanim ktokolwiek zdążył zobaczyć, co jest w środku.

— Słucham? W tym momencie zawył hotelowy alarm. Zamigotały czerwone lampki i włączył się wewnętrzny system nagłaśniający. — Wszyscy goście są proszeni o opuszczenie budynku — powiedział nagrany na taśmę głos najpierw po arabsku, potem po angielsku. — Ogłaszam stan zagrożenia. Wszyscy goście są proszeni o opuszczenie budynku i zebranie na parkingu hotelowym. Obecni zaczęli wymieniać zaniepokojone spojrzenia, a wzmocniony głos kontynuował wezwanie w kolejnych językach. Rozdzwoniły się telefony. Najpierw w kieszeni Robertsona, potem Sępa. — Co się dzieje? — spytał szejka Jack West. — Mówią, że samolot, który wystartował z międzynarodowego lotniska w Dubaju, kilka minut temu zmienił kurs i opuścił wyznaczony korytarz. Kieruje się na ten budynek. — To nie może być przypadek! Wszyscy wychodzić! Natychmiast! Spotkamy się przy Halikarnasie\ Tempo! Pokój w kilka sekund opustoszał. Szejk został zabrany przez swoich asystentów, Robertson wyszedł sam —jego asystent został z Jackiem. — Jak mogę pomóc? — spytał Astro Jacka, który zaczął już działać jak dobrze naoliwiona maszyna. — Zoe! Kubuś Puchatek! Zabierajcie dzieciaki! Ja wezmę rzeczy Mistrza. Długi, pomóż mi! Poruczniku — zwrócił się do Astro — też możesz pomóc. Przyda się każda para rąk. Kiedy West odwrócił się do panoramicznego okna, otworzył usta ze zdumienia. Transportowy boeing 767 właśnie wyszedł ze skrętu i leciał prosto na Burdż al-Arab. — A niech to... Obserwator z dobrą lornetką mógłby dostrzec na boku nadlatującego boeinga napis: TRANSATLANTIC AIR FREIGHT. Choć podane w dokumentach nazwisko pilota brzmiało Earl McShane, w rzeczywistości maszynę pilotował całkiem kto inny. Samotny człowiek gotów umrzeć za honorową sprawę. Boeing mknął na trzystumetrowy budynek. W hotelu wybuchła panika. Wszystkie windy były przepełnione. Schody pożarowe wypełniali uciekający goście — jedni w smokingach, inni w piżamach. Z lądowiska helikopterów wystartowała maszyna, która szybko oddalała się od budynku. Głośniki ryczały: OGŁASZAM STAN ZAGROŻENIA. WSZYSCY GOŚCIE SĄ PROSZENI O OPUSZCZENIE BUDYNKU... Zoe i Kubuś Puchatek wybiegli ze schodów pożarowych do wielkiego holu na parterze — wraz z nimi byli Lily i Alby. — To szaleństwo... — wyszeptała Zoe. — Szaleństwo. Wybiegli na zewnątrz, w gęstniejący tłum. Jack, Długi i Astro ostatni opuścili apartament prezydencki. Starali się poupychać wszystkie materiały Mistrza w torby sportowe. Kiedy wybiegali, West wyjrzał przez okno. Sylwetka samolotu wypełniała panoramiczne okno. Po sekundzie boeing opadł poniżej dolnej krawędzi okna, a po następnej budynek zadrżał w sposób, jakiego Jack nigdy więcej nie chciałby przeżyć. Wielki boeing wbił się w Burdż al-Arab mniej więcej na dwóch trzecich wysokości, w okolicy dwudziestego piętra. Maszyna natychmiast eksplodowała, a wybuch był tak potężny, że słup ognia wystrzelił po drugiej stronie budynku. Konstrukcja zadygotała, w niebo wzbił się gigantyczny kłąb dymu, a całość wyglądała dokładnie tak samo jak World Trade Center 11 września 2001 roku. — Jesteśmy odcięci! — krzyknął Długi, który stał przy drzwiach prowadzących na schody pożarowe. — Nie możemy iść na dół! West rozejrzał się gorączkowo. Świat wokół niego się rozpadał. Wieżowiec kiwał się na boki. Za oknami kłębił się czarny dym, który zasłaniał słońce. — Na górę — zarządził. Kilka minut później trzej żołnierze wybiegli na lądowisko helikopterów hotelu Burdż al-Arab. Rozciągało się przed nimi wybrzeże Dubaju — płaska pustynia dochodząca do wód Zatoki Perskiej. Zasłaniane przez dym słońce było czerwone jakby krwawiło. — Nie do wiary! — krzyknął Astro. — Witam w moim świecie — odparł West i otworzył drzwiczki budki na sprzęt stojącej na skraju lądowiska. Budynek zadygotał. Zachrzęściły dźwigary. — Myśliwy! Nie mamy dużo czasu! — ryknął Długi. — Budynek lada chwila runie! — Wiem! — West grzebał w budce. — Masz! Wręczył Długiemu płaską paczkę. Spadochron. — Przy lądowiskach helikopterów budowanych na tej wysokości to standardowy środek bezpieczeństwa — wyjaśnił, wyjmując ze środka dwa kolejne spadochrony. Jedne z nich rzucił Astro. — Ponownie witam w moim świecie. Założyli spadochrony i podbiegli do skraju lądowiska. Byli trzysta metrów nad oceanem. Szkielet wieżowca znów wydał ogłuszający zgrzyt. Rozgrzane powietrze migotało. Budynek już prawie się walił...

— Skaczemy! Skoczyli w tym samym ułamku sekundy i polecieli przez migoczące powietrze... ...ułamek sekundy później znajdująca się nad samolotem jedna trzecia wieżowca Burdż al-Arab złamała się na poziomie miejsca uderzenia i zaczęła odrywać się od reszty konstrukcji! Zanim blisko stumetrowy fragment budynku — wraz z potężną iglicą i lądowiskiem helikopterów — oderwał się, przez chwilę odpadał niczym ścięte drzewo. Na szczęście trójka spadochroniarzy leciała po przeciwnej stronie budynku — po chwili ich spadochrony rozwinęły się i zaczęli się oddalać od zagrożonego budynku. Polecieli w kierunku lądu, a oderwana szpica wieżowca spadła po stronie skierowanej ku morzu. Następnego dnia w gazetach na całym świecie miało się pojawić zdjęcie odłamanej na wysokości dwustu metrów dubajskiej wieży. Sprawcą zamachu okazał się wściekły amerykański samotnik: Earl McShane, żądny zemsty za 11 września. Nawet napisał wtedy do lokalnej gazety, wołając o odwet! Nie mogąc zapomnieć, postanowił zemścić się na islamskim kraju w taki sam sposób, w jaki muzułmańscy terroryści zaatakowali Amerykę: wbijając się samolotem w ich największy, najsłynniejszy wieżowiec. Reporterzy nie zapomnieli oczywiście wspomnieć o tym, że dzięki profesjonalizmowi pracowników hotelu, bezbłędnym procedurom ewakuacyjnym oraz błyskawicznej reakcji na wiadomość o nadlatującym samolocie w wyniku zamachu nie zginęła ani jedna osoba. Życie stracił tylko McShane. Oczywiście zaraz po zamachu zawieszono cały ruch lotniczy w regionie. Niebo nad Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi pozostawało przez cały następny dzień upiornie puste. Odleciał tylko jeden samolot. Jedyny samolot, który dostał specjalne pozwolenie na start z pilnie strzeżonej bazy wojsk powietrznych znajdującej się pod Dubajem. Był to czarny boeing 747, który obrał kurs na wschód w kierunku Chin. Pierwszym samolotem, jaki wystartował z Emiratów następnego dnia, był prywatny lear, należący do szejka Anzara al-Abbasa, wiozący na pokładzie trzy osoby: Zoe, Lily i Alby'ego. Po krótkiej wymianie słów między Jackiem Western a Albym, która odbyła się na pasie startowym bazy poprzedniego dnia, postanowiono, że oddział w tym miejscu się rozdzieli — Zoe i dwójka dzieci polecą do Anglii. CHINY 5 GRUDNIA 2007 5 DNI PRZED PIERWSZYM TERMINEM KOŃCOWYM PRZESTRZEŃ POWIETRZNA NAD POŁUDNIOWO-ZACHODNIMI CHINAMI Halikarnas wszedł w chińską przestrzeń powietrzną od strony Himalajów. Czarna farba pochłaniająca promieniowanie oraz nieregularne, mające wiele załamań boki były gwarancją, że nie zostanie wykryty przez żaden lokalny system radarowy. Właściwości te rzecz jasna nie chroniły przed wykryciem przez systemy satelitarne. Zaraz po starcie z Dubaju Jack zwrócił się do dwóch nowych członków swojego oddziału — amerykańskiego porucznika piechoty morskiej Astro oraz saudyjskiego szpiega Sępa. — No dobrze, panowie. Czas sprawdzić, co wiecie. Tematem jest więzienie Xintan. Młody Amerykanin odpowiedział pytaniem. — Jesteś pewien, że to najlepszy sposób działania? Świetnie sobie radzisz bez tego Mistrza, dlaczego więc nie zacząć od razu szukać kamieni i kolumn? Próba uwolnienia Mistrza tylko rozeźli Chińczyków. — Wiem tylko to, co Mistrz napisał i mi powiedział — odparł Jack. — Pomóc może nam tylko jego olbrzymia wiedza. Warto dla niej „rozeźlić" Chińczyków. Jest jeszcze jeden powód. — Mianowicie? — Mistrz jest moim przyjacielem — obojętnym tonem odparł Jack. Tak jak był nim Kędzierzawy... — dodał w myśli. — I zamierzasz ryzykować życie wszystkich oraz reputację naszych krajów tylko po to, aby uratować przyjaciela? — Właśnie. — Jack nawet nie mrugnął, cały czas miał jednak przed oczami leżącą w pudle głowę Kędzierzawego — przyjaciela, którego nie udało mu się uratować. — Niezła lojalność — odparł Astro. — Zrobiłbyś to samo dla mnie? — Jeszcze cię tak dobrze nie znam. Powiem ci później, jeżeli przeżyjesz, a teraz do roboty: więzienie. Sęp rozłożył kilka map i zdjęć satelitarnych. — Chińczycy trzymają profesorów Eppera i Tanakę w Ośrodku Karnym Ciężkiej Pracy Xintan, więzieniu czwartego stopnia znajdującym się w odległym zachodnim zakątku prowincji Sichuan. Xintan to ośrodek specjalny, przeznaczony dla więźniów politycznych oraz wymagających specjalnego nadzoru. Osadzeni są wykorzystywani do kopania tuneli i przełęczy dla chińskich kolei górskich, takich jak Kolej Dachu Świata linii Qinghai—Tybet. Chińczycy są najlepszymi na świecie budowniczymi kolei — kładli tory w najbardziej górzystych terenach na świecie, wiele linii połączyło kontynentalne prowincje z Tybetem. W tym momencie włączył się brat Kubusia Puchatka — Bułat.