uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 759 157
  • Obserwuję767
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 028 531

Maurice Druon - Cykl-Królowie Przeklęci (7) Kiedy król gubi kraj

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Maurice Druon - Cykl-Królowie Przeklęci (7) Kiedy król gubi kraj.pdf

uzavrano EBooki M Maurice Druon
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 68 osób, 56 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 191 stron)

Maurice Druon Królowie Przeklęci Tom VII Kiedy król gubi kraj.

Przedsłowie W wielkich tragediach dziejowych objawiają się wielcy ludzie, lecz owe tragedie są dziełem miernot. Na początku XIV wieku Francja jest najpotężniejszym z chrześcijańskich królestw, najgęściej zaludnionym, najbogatszym, najbardziej aktywnym politycznie. Interwencje jej budzą lęk, arbitraże - poszanowanie, państwa szukają jej opieki. I można mniemać, że Europa wkracza w erę francuską. Cóż więc spowodowało, że naród pięciokrotnie mniej liczny miażdży tę samą Francję na polach bitew, że szlachta francuska rozpada się na kliki, mieszczaństwo buntuje, lud pada pod ciężarem nadmiernych podatków, prowincje odrywają się jedna po drugiej, na drogach bandy rabusiów grabią i mordują, naród drwi z władzy, pieniądz traci na wartości, handel zamiera, a wszędzie zagościły nędza i brak bezpieczeństwa? Skąd ta ruina? Co odwróciło kartę losu? Po prostu mierność. Miernota kilku królów, ich głupia, pyszałkowata zarozumiałość, lekkomyślne rządy, nieumiejętność doboru współpracowników, opieszałość, zaślepienie, brak zdolności do tworzenia wielkich planów czy po prostu do kontynuowania uprzednio już powziętych. Nie powstanie i nie przetrwa żadne wielkie dzieło w dziedzinie polityki bez współudziału ludzi, których talent, charakter, wola inspirują i jednoczą ludzkie siły i nimi kierują. Wszystko zawodzi, gdy ster rządów obejmują nieudolne jednostki. Spójnia zanika, kiedy potęga rozpada się w gruzy. Pierwotnie Francja - to pojęcie wszczepione w dzieje, myśl powzięta samorzutnie, która począwszy od tysiącznego roku kiełkuje w panującej rodzinie i tak uparcie przechodzi z ojca na syna, że pierworództwo w najstarszej gałęzi rodu szybko się staje uznanym prawem dziedziczenia tronu. Zapewne, szczęście również dopisało, jakby los chciał sprzyjać powstaniu narodu posługując się krzepką dynastią. Od elekcji pierwszego Kapetynga aż do śmierci Filipa Pięknego - w ciągu trzech z ćwiercią wieków - ledwie jedenastu królów na tronie, a każdy pozostawił syna dziedzicem. Och! Nie wszyscy ci władcy byli orłami. Ale prawie zawsze po nieudolnym czy niefortunnym natychmiast obejmował rządy - jakby z łaski nieba - monarcha wielkiej miary albo wybitny minister rządził zamiast i w imieniu marnego księcia.

Młodziutka Francja omal nie zginęła w rękach Filipa I, człowieka o wadach miałkich, a wybitnie nieudolnego. Po nim wstępuje na tron nieznużony Ludwik VI Gruby. W początkach panowania wrogowie grożą mu ledwo pięć mil od Paryża, a w chwili śmierci pozostawia władzę utrwaloną i sięgającą aż po Pireneje. Chwiejny, niekonsekwentny Ludwik VII wciąga Francję w nieszczęsne zamorskie wyprawy, lecz opat Suger w imieniu monarchy utrzymuje spoistość i żywotność kraju. A następnie wielokrotnie sprzyja Francji szczęście, począwszy od końca XII wieku aż do początków XIV trzech władców genialnych, czy też wyjątkowych, dostatecznie długo zasiada na tronie - czterdzieści trzy, czterdzieści jeden i dwadzieścia dziewięć lat panowania - aby urzeczywistnione zamysły stały się nie do obalenia. Trzej ludzie o bardzo różnych charakterach i zaletach, lecz wszyscy trzej ponad przeciętny poziom królów. Filip August, kowal dziejów Francji, wokół włości królewskich, a potem coraz dalej zaczyna utrwalać poczucie wspólnej ojczystej więzi. Przeniknięty pobożnością Ludwik Święty wokół ośrodków sprawiedliwości królewskiej wprowadza jednolite prawa. Filip Piękny, wybitny monarcha, posługując się administracją królewską, zaczyna wpajać poczucie jedności państwa. Żaden z nich nie dbał o mir u narodu, ale pragnął działać, i to skutecznie. Każdy z nich musiał wypić gorzki napój niepopularności. Lecz gdy zmarli, lud niepomiernie bardziej ich żałował, niż za życia zniesławiał, wykpiwał czy nienawidził. A przede wszystkim poczęło istnieć zapoczątkowane przez nich dzieło. Jedna ojczyzna, jednolity wymiar sprawiedliwości, jedno państwo: zasadniczy fundament narodu. Kraj dzięki tym trzem arcymistrzom idei Francji wyszedł z okresu energii potencjalnej. Francja, już samoświadoma, utrwaliła się na Zachodzie jako rzeczywistość niezaprzeczalna i szybko uzyskuje wpływy. Dwadzieścia dwa miliony ludności, warowne granice, łatwość mobilizacji wojska, feudałowie trzymani w posłuchu, okręgi administracyjne pod bacznym okiem, bezpieczne drogi, kwitnący handel; jakiż inny kraj chrześcijański może się równać z Francją i może jej nie zazdrościć? Lud uskarża się oczywiście, bo czuje na karku dłoń, którą uznaje za zbyt twardą; będzie o wiele głośniej jęczał, gdy popadnie w ręce nadmiernie miękkie czy też zbyt niefrasobliwe. Ze śmiercią Filipa Pięknego - nagła katastrofa. Wielkie, długotrwałe szczęście w następstwie tronu wygasło. Trzej synowie króla z żelaza zstępują z tronu nie pozostawiając następców. Opowiedzieliśmy już, jakie dramaty przeżywał dwór francuski, gdy korona została wystawiona na przetarg ambicji. Czterech królów w grobie w ciągu czternastu lat; dość, by wstrząsnąć wyobraźnią! Francuzi nienawykli tak często pędzić do Reims. W pień rodu Kapetyngów jakby piorun uderzył. I nikogo

nie pokrzepił widok korony ześlizgującej się na gałąź wichrzycielskich Valois, książąt fanfaronów, porywczych, niebotycznie zarozumiałych, płytkich i działających na pokaz. Valois wyobrażali sobie, że wystarczy uśmiech, aby uszczęśliwić królestwo. Ich poprzednicy utożsamiali siebie z Francją. Oni utożsamiali Francję z własnym o sobie wyobrażeniem. Po przekleństwie szybkich zgonów, przekleństwo miernoty. Pierwszy z rodu Valois, Filip VI, zwany “królem znajdkiem”, innymi słowy parweniusz, nie potrafił w ciągu dziesięciu lat utrwalić swej władzy, pod koniec tego okresu bowiem cioteczny jego brat Edward III Angielski postanawia wszcząć spór dynastyczny. Oświadcza, że jest prawowitym królem Francji, co mu zezwala popierać we Flandrii, Bretanii, Saintonge, Akwitanii wszystkich: tak miasta, jak i wielmożów, sarkających na nowe rządy. W obliczu bardziej energicznego monarchy Anglik zapewne by się zawahał. W równej mierze Filip nie potrafił zażegnywać niebezpieczeństw. Francuska flota została zniszczona pod Ecluse z winy admirała niewątpliwie wybranego z racji nieznajomości morza, a sam król błąkał się po polach w wieczór klęski pod Crecy, ponieważ dopuścił, by konnica szarżowała tratując własną piechotę. Kiedy Filip Piękny ustanawiał podatki, które mu wytykano, miał na celu obronę Francji. Kiedy Filip de Valois żądał o wiele cięższych danin, miał na celu pokrycie kosztów poniesionych klęsk. W ciągu końcowych pięciu lat panowania Filipa kurs pieniądza zmienia się sto sześćdziesiąt razy; pieniądz traci trzy czwarte swej wartości. Bezskutecznie wyznacza się urzędowe ceny na towary, osiągają one wysokość zawrotną. Nieznana dotychczas inflacja wzburza miasta. Kiedy cień nieszczęścia pada na kraj, powstaje zamęt, a do ludzkich omyłek dołączają się klęski żywiołowe. Mór, groźna zaraza z głębi Azji, nawiedza Francję srożej niż inne kraje Europy. Ulice przemieniają się w łoża śmierci, przedmieścia - w kostnice. Tu ginie czwarta część ludności, tam - trzecia. Znikają całe wioski, pozostają po nich wśród ugorów tylko lepianki, w których hula wiatr. Filip de Valois miał syna. Zaraza, niestety, go oszczędziła. Pozostało Francji tylko kilka stopni, by popaść w ruinę i zstąpić na dno rozpaczy; będzie to dziełem króla Jana II mylnie zwanego Dobrym. Ów szereg kolejnych miernot omal nie utrącił ustanowionego w średniowieczu prawa zwyczajowego, które powierzało przyrodzie wyhodowanie w łonie jednej i tej samej rodziny posiadacza najwyższej władzy. Ale czy ludy częściej wygrywają stawiając na urny wyborcze - czy na chromosomy? Tłumy, zgromadzenia, nawet ścisłe kolegia mylą się nie rzadziej niż przyroda, a Opatrzność, tak czy owak, skąpi ludziom geniuszu.

Część pierwsza - Nieszczęście nadciąga z daleka

I - Kardynał z Perigord rozmyśla... ...Powinienem był zostać papieżem. Jakże nie wspominać, jakże nie rozpamiętywać, że trzy razy w mych dłoniach trzymałem tiarę. Zarówno przed wyniesieniem na tron Benedykta XII, jak i Klemensa VI czy też obecnie nam panującego arcypasterza, to ja, zamykając spory, stanowiłem, na czyjej głowie ma ona spocząć. Przyjaciel mój Petrarka nazywa mnie twórcą papieży... Jednak nie tak dobrym twórcą, skoro nigdy tiara nie mogła uwieńczyć mych skroni. Cóż, wola Boża... Ach! Konklawe to dziwna instytucja! Zaiste sądzę, że jestem jedynym spośród żyjących kardynałów, który oglądał aż trzy. A może ujrzę i czwarte, jeśli nasz Innocenty VI jest tak chory, jak się uskarża... Co tam za dachy? Tak, poznaję, to opactwo Chancelade w dolinie rzeki Beauronne... Pierwszym razem oczywiście byłem za młody. Trzydziesty trzeci rok życia - lata Chrystusowe; a poszeptywało się o tym w Awinionie, kiedy stało się wiadomo, że Jan XXII... Panie, świeć nad jego duszą - był moim dobroczyńcą... już się nie podźwignie. Ale kardynałowie nie wybraliby młodzika spomiędzy swych braci; i to było słuszne, chętnie przyznaję. Na to stanowisko potrzeba doświadczenia, które później nabyłem. Jednakowoż dość go posiadałem, aby nie zaprzątać sobie głowy próżnymi złudzeniami... Sugerując Włochom, że nigdy, przenigdy francuscy kardynałowie nie głosowaliby na Jakuba de Fournier, zdołałem skupić ich głosy na jego osobie i doprowadzić do jednomyślnego wyboru. “Osła wybraliście”, tak zawołał w podzięce wnet po ogłoszeniu jego imienia, znał swe braki. Nie, osłem nie był, ale i nie lwem. Dobry generał zakonu, nieźle umiejący zmusić do posłuchu, gdy stał na czele cystersów. Ale by kierować całym chrześcijaństwem... zbyt skrupulatny, zbyt drobiazgowy, zbyt inkwizytorski. Ostatecznie jego reformy przyczyniły więcej zła niż dobra. Za pontyfikatu Benedykta było jednak pewne, że Stolica Apostolska nie powróci do Rzymu, w tej kwestii był jak mur, jak skała... a to była sprawa zasadnicza. Po raz wtóry na konklawe 1342 roku... ach! po raz wtóry miałbym wszelkie dane, jeśliby... jeśliby Filip de Valois nie zechciał zmusić do obioru swego kanclerza, arcybiskupa Rouen. My, z rodu Perigord, zawsze byliśmy sługami francuskiej korony. A wreszcie, jakże mógłbym pozostać nadal głową francuskiego stronnictwa, gdybym zamierzał przeciwstawiać się królowi? Zresztą Piotr Roger był wielkim papieżem, na pewno najlepszym spośród tych, którym służyłem. Wystarczy spojrzeć, czym stał się Awinion za jego pontyfikatu, na pałac przezeń zbudowany, na ogromny napływ pisarzy, uczonych, artystów... A później udało mu się kupić Awinion. Właśnie ja prowadziłem rokowania z królową Neapolu, mogę rzec, iż to moje dzieło. Osiemdziesiąt tysięcy

dukatów, toż fraszka, nieledwie jałmużna. Królowa Joanna potrzebowała nie tyle pieniędzy, ile odpustów za swe kolejne małżeństwa, nie mówiąc już o kochankach. Na moje konie pociągowe chyba założono nową uprząż. Koleba nie jest dostatecznie wymoszczona. Przy wyjeździe zawsze się tak dzieje, zawsze to samo... Od tego czasu wikariusz Boga przestał być najemcą siedzącym na brzeżku niepewnego tronu. A jakiż dwór wonczas mieliśmy, wzór dla całego świata! Wszyscy królowie tu się cisnęli. Nie wystarcza samo kapłaństwo, ażeby być dobrym papieżem; trzeba także być władcą. Klemens VI był wielkim politykiem; chętnie słuchał mych rad. Ach! liga morska jednocząca Latynów ze Wschodu, króla Cypru, Wenecjan, szpitalników... Oczyściliśmy archipelag grecki z barbarzyńskiej zarazy; a osiągnęlibyśmy jeszcze więcej. Później zaś wybuchła ta głupia wojna króla francuskiego z angielskim - sam siebie zapytuję, czy kiedykolwiek się ona skończy - i pokrzyżowała nasze plany ponownego sprowadzenia Kościoła Wschodniego na łono Rzymu. A później nastała zaraza... a później nastał Klemens... Trzeci raz, na konklawe sprzed czterech lat, przeszkodziło mi moje pochodzenie. Jak się wydaje, byłem zbyt wielkim panem, a takiegośmy właśnie mieli. Pomyślcie tylko, obiór mnie, Heliasza de Talleyrand, zwanego kardynałem na Perigord, cóż to byłaby za obraza dla ubogich! Istnieją okresy, gdy nagły szał pokory i samoponiżenia ogarnia Kościół. Co mu nigdy nie wychodzi na dobre. Zrzućmy nasze kapłańskie szaty, pochowajmy ornaty, sprzedajmy złote cyboria i podawajmy Ciało Chrystusowe w miseczce za dwa denary, wdziejmy chłopską odzież, możliwie brudną, tak aby nie szanował nas nikt, a pierwsi prostaczkowie... Panno Święta, gdybyśmy do nich się upodobnili, za co mieliby nas czcić? A w końcu i siebie wzajem przestalibyśmy szanować... Kiedy przeciwstawiacie te argumenty zajadłym pokornikom, podsuwają wam pod nos Ewangelię, jakby tylko oni ją znali, i upierają się przy żłobku między wołem a osłem i warsztaciku cieśli... Stańcie się podobni do Pana Naszego Jezusa... Ależ gdzie przebywa teraz Pan Nasz, moi zarozumiali księżulkowie? Czyż nie zasiada po prawicy Ojca złączony z nim we Wszechpotędze? Czyż nie jest Chrystusem w majestacie królującym w światłości gwiazd i wśród muzyki niebiańskiej? Czyż nie jest królem świata otoczonym legionami serafinów i błogosławionych? Co was upoważnia, abyście stanowili, który z tych wizerunków winniście za swoim pośrednictwem ukazywać wiernym: czy ten krótkiego istnienia na ziemskim padole, czy ten w wiekuistej chwale? ...Przeto, jeśli zajeżdżam do jakiejś diecezji i widzę biskupa zbyt przejętego “nowinkami” i nieco zbyt skłonnego do poniżania Boga, oto co mu przykazuję... Nie jest zbyt przyjemnie chodzić dźwigając co dzień dwadzieścia funtów złotogłowiu i mitrę, i pastorał, zwłaszcza gdy się to czyni od trzydziestu lat. Lecz jest to konieczność.

Octem dusz nie przyciągniesz. Kiedy jeden wszarz mówi innym wszarzom “bracia moi”, nie sprawia to wielkiego wrażenia. Jeśli król im to powie, to zgoła co innego. Wpoić ludziom trochę szacunku dla siebie samych, oto pierwszy miłosierny uczynek nie znany braciszkom oraz innym zakonnym włóczykijom. Właśnie dlatego, że ludzie są biedni i cierpiący, i grzeszni, i nędzni, trzeba im dać zachętę, by żywili nadzieje na lepsze światy. O tak! za pomocą kadzideł, złoceń, muzyki Kościół powinien wiernym dawać przeczucie Królestwa Niebieskiego, a każdy kapłan, począwszy od papieża i jego kardynałów, winien po trosze świecić odblaskiem obrazu Wszechstwórcy. W gruncie rzeczy, nieźle tak ze sobą porozmawiać, znajduję argumenty do przyszłych mych homilij, lecz wolę je wyszukiwać w towarzystwie. Myślę, że Brunet nie zapomniał o moich konfektach. Ach nie, tu są. Zresztą on nigdy nie zapomina. Ja, choć nie jestem znamienitym teologiem, jak ci, co w tych czasach zewsząd spadają na nas ulewą, ale mam obowiązek utrzymywać w porządku i schludności dom Pana Boga na ziemi i nie godzę się, aby uskromnić moje życie i dwór; sam papież, świadom, co mi zawdzięcza, nie zamierza do tego mnie przymuszać. Jeśli mu się podoba umniejszać na swym tronie - to jego sprawa. Lecz ja, będąc nuncjuszem papieża, czuwam nad ochroną chwały jego kapłaństwa. Wiem, że poniektórzy wykpiwają moją wielką kolebę o złoconych gałkach i gwoździach, w której teraz jadę, i konie strojne w purpurę, i dwieście włóczni w mym poczcie, i trzy lwy herbu Perigord wyhaftowane na mej chorągwi i liberiach sierżantów. Lecz właśnie dlatego, kiedy wkraczam do każdego miasta, cały lud bieży, by paść czołem i ucałować mój płaszcz, a królów zmuszam, by uklękli... dla Twej chwały, Panie, dla Twej chwały... Jednakowoż argumenty te nie były w duchu ostatniego konklawe, a dano mi to odczuć wyraźnie. Konklawe pożądało człowieka z pospólstwa, pragnęło prostaczka, pokornego biedaczyny. Ledwo zdołałem nie dopuścić do obioru Jana Birela, człowieka świętego, o, zapewne świątobliwego człowieka, lecz bez szczypty rozumu, by rządzić, i byłby on drugim Piotrem de Morone. Starczyło mi wymowy, by przekonać braci konklawistów, jakie zaistniałoby niebezpieczeństwo w obecnym stanie Europy, gdybyśmy popełnili błąd obierając nowego Celestyna V. Ach, nie oszczędziłem Birela! Tak go wychwalałem, dowodząc, w jaki sposób wielebne jego cnoty czynią go niezdolnym do rządzenia Kościołem, że poczuł się całkiem zmiażdżony. I zdołałem skłonić do obioru Stefana Auberta, rodu w miarę nędznego z okolic Pompadour, a karierze dostatecznie pozbawionej blasku, by wszystkie głosy skupiły się na jego imieniu. Twierdzi się, że Duch Święty nas oświeca, by skłonić do obioru najlepszego; a naprawdę najczęściej głosujemy, by gorszego odsunąć.

Sprawia mi zawód nasz Ojciec Święty. Postękuje, waha się, postanawia, potem odwołuje. Ach! całkiem inaczej powiódłbym Kościół. Zresztą, cóż za pomysł miał, wysyłając ze mną kardynała Capocciego, jakby potrzebni byli dwaj legaci, jakbym ja nie był dość biegły, by prowadzić rokowania samodzielnie! Wynik? Kłócimy się od samego początku, ponieważ wykazuję mu jego głupotę; obraża się mój Capocci; zamyka się w sobie, a podczas gdy ja pędzę z Breteuil do Montbazon, z Montbazon do Poitiers, z Poitiers do Bordeaux, z Bordeaux do Perigueux, on, siedząc w Paryżu, tylko wszędzie pisze, by pogmatwać moje rokowania. Ach! mam nadzieję, że go nie spotkam w Metzu, u Cesarza... Perigueux, moje Perigord... Mój Boże, czy po raz ostatni miałem je oglądać? Moja matka była przekonana, że zostanę papieżem. Niejednokrotnie dawała mi to odczuć. Dlatego kazała wygolić mi tonsurę, kiedy miałem sześć lat, i uzyskała od Klemensa V, który żywił do niej - wielką i piękną przyjaźń - że od razu zaliczył mnie do papieskich scholastów i uznał za zdolnego do otrzymania beneficjów. Ileż miałem lat, kiedy mnie zaprowadziła do niego?... “Damo Brunisando, oby syn wasz, którego specjalnie błogosławimy, dowiódł w stanie przez was wybranym cnót, jakich można oczekiwać po jego rodzie, i szybko się wzniósł ku najwyższym godnościom naszego świętego Kościoła.” ...Nie, nie więcej niż siedem lat. Mianował mnie kanonikiem w Saint-Front; moja pierwsza pelerynka prałata. Niemal przed pięćdziesięciu laty... Matka widziała mnie papieżem. Czy to było marzenie ambitnej matki, czy też naprawdę wizja prorocza, jaką niewiasty niekiedy miewają? Niestety, szczerze mniemam, że wcale nie będę papieżem. A jednak... a jednak na karcie mego nieba Jowisz jest złączony ze Słońcem w pięknym wywyższeniu, co oznacza władztwo i spokojne królowanie. Żaden z kardynałów nie ma piękniejszych ode mnie aspektów. W dniu elekcji mój układ gwiezdny był pomyślniejszy niż u Innocentego. Lecz, hm... spokojne królowanie, spokojne królowanie, a mamy wojnę, zamęt i burzę. Na obecne czasy mam zbyt piękne konstelacje. Gwiazdy Innocentego, mówiące o trudnościach, błędach, niepomyślnych zwrotach fortuny, bardziej się nadawały do tego ponurego okresu. Bóg dopasowuje ludzi do sytuacji dziejowej, a papieży powołuje stosownie do swych planów, tego do wielkości i chwały, owego do mroku i upadku. Gdybym nie został duchownym, wedle woli matki, byłbym hrabią de Perigord, ponieważ starszy mój brat zmarł bezpotomnie akurat w roku pierwszego mego konklawe, a hrabiowska korona przeszła na młodszego brata, Rogera Bernarda, ponieważ nie mogła mnie uwieńczyć... Ni papież, ni hrabia. Cóż, trzeba pogodzić się ze stanowiskiem, które mi Opatrzność wyznaczyła, i usiłować jak najsumienniej wywiązać się z obowiązków. Bez wątpienia będę należał do ludzi, którzy w czasach im współczesnych odegrali wielką rolę i byli filarami swego wieku, a popadli w

zapomnienie, ledwo zgaśli. Leniwa jest pamięć ludów, zachowuje tylko imiona królów... Twoja wola, Panie, Twoja wola... Zresztą na cóż się zda rozważać sprawy, tylekroć już przemyślane... Widok Perigord z lat dziecięcych i mej drogiej kolegiaty Saint-Front i odjazd z tej miejscowości tak mię wzruszyły. Spójrzmy raczej na ten krajobraz, który może oglądam po raz ostatni. Dzięki, Panie, żeś mię obdarzył tą radością... Ale dlaczego tak szparko mię wiozą? Już minęliśmy Chateau-l'Eveque; stąd do Bourdeilles nie więcej niż dwie godziny drogi. W dzień wyjazdu trzeba zawsze przebyć krótki odcinek. Pożegnania, ostatnie supliki, ostatnie błogosławieństwa, których od nas żądają, zapomniane skrzynie, nigdy nie odjeżdża się o wyznaczonej porze. Lecz tym razem zaprawdę krótki odcinek... Brunet!... Hejże, Brunet, przyjacielu, pośpiesz na czoło i rozkaż, aby zwolniono tempo. Kto nas tak przynagla? Czy to Cunhac, czy La Rue? Nie ma potrzeby tak mną potrząsać. A później idź i powiedz dostojnemu panu Archibaldowi, memu bratankowi, niech zsiada z konia, zapraszam go do mej karety. Dziękuję, idź. Do Awinionu towarzyszył mi siostrzeniec, Robert z Durazzo; był bardzo miłym kompanem. Miał rysy mojej siostry Agnieszki oraz naszej matki. Po kiego licha dopuścił, żeby go ubiły te angielskie bałwany, po co wmieszał się w bitwę wydaną przez króla Francji! Och! nie ganię go, nawet jeśli udaję, iż to czynię. Któż mógł pomyśleć, że król Jan w taki sposób da się wysadzić z siodła! Ustawia w szeregu trzydzieści tysięcy żołnierza naprzeciw sześciu tysiącom, a wieczorem już się znajduje w niewoli. Ach! głupi książę, dureń! Skoro mógł wszystko osiągnąć nie wydając bitwy, gdyby tylko przystał na układ, który mu podsunąłem niczym na tacy ofiarnej! Archibald wydaje mi się mniej bystry i błyskotliwy niż Robert. Nie poznał Italii, która wielce rozjaśnia umysły młodych. Ostatecznie, to on będzie hrabią na Perigord, jeśli Bóg zezwoli. Podróż w moim towarzystwie ukształtuje młodzika. Mnóstwa rzeczy może się ode mnie nauczyć... Po odmówieniu pacierzy nie lubię tkwić w samotności.

II - Kardynał z Perigord przemawia... ...Wcale nie mam odrazy do konnej jazdy, Archibaldzie, ani też lata nie czynią mnie do tego niesposobnym. Wierz mi, mogę jeszcze nader sprawnie przejechać konno piętnaście dobrych mil i znam wielu ode mnie młodszych, których bym prześcignął. Zresztą, jak widzisz, zawsze stąpa za mną rumak w pełnym rzędzie, na wypadek gdybym miał chętkę lub musiał go dosiąść. Ale przekonałem się, że podskoki na siodle przez cały dzień bardziej pobudzają łaknienie niż umysł i skłaniają raczej do obfitego jadła i napojów niż zachowania trzeźwej głowy, a ta mi potrzebna, skoro ledwie przybędę, często muszę lustrować, zarządzać czy prowadzić rokowania. Wielu królów, a w pierwszym rzędzie król Francji, korzystniej rządziłoby państwem, gdyby mniej nużyło lędźwie, a bardziej mózgownicę i nie upierało się przy omawianiu za stołem najważniejszych spraw tuż po zakończeniu podróży czy też powrocie z łowów. Zakonotuj, że nie mniej żwawo jedzie się w kolebie, jak to czynię, jeśli ma się dobre pociągowe konie przy pojeździe i roztropnie często się je zmienia. Czy chcesz konfekcika, Archibaldzie? W szkatułce pod twoją ręką... a więc daj mi jednego. Czy wiesz, ile dni jechałem z Awinionu do Breteuil w Normandii na spotkanie króla Jana, który tam gotował to bzdurne oblężenie? Powiedzże?... Nie, bratanku, krócej. Wyjechaliśmy 21 czerwca, w najdłuższy dzień roku, i wcale nie o świcie. Bo wiesz, czy raczej nie wiesz, jak się odbywa odjazd nuncjusza albo dwóch, ponieważ wonczas było nas dwóch... Obowiązuje dobry obyczaj, że po mszy całe kolegium kardynałów aż milę poza miasto towarzyszy wyjeżdżającym; a za nimi postępuje zawsze wielki tłum albo też gapi się po obu stronach drogi. A kroczyć trzeba jak na procesji, by przydać powagi pocztowi. Później przystaje się, kardynałowie ustawiają się rzędem wedle prawa starszeństwa i nuncjusz wymienia z każdym pocałunek pokoju. Cała ceremonia trwa długo po świcie... Wyjechaliśmy więc 21 czerwca. Byliśmy zaś w Breteuil 9 lipca. 18 dni. Niccola Capocci, mój współlegat, zachorował. Co prawda wytrząsłem tego niewieściuszka. Lecz po tygodniu Ojciec Święty trzymał w ręku zawiezione przez gońców sprawozdanie z pierwszej mej rozmowy z królem. Obecnie tak nam nie śpieszno. Przede wszystkim o tej porze roku dni są krótkie, nawet jeśli pogoda nam łaskawa... Nie przypominam sobie, aby listopad kiedykolwiek w Perigord był tak łagodny jak dzisiaj. Jakże pięknie słońce nam przyświeca! Lecz grozi nam słota, gdy posuniemy się na północ królestwa. Obliczam, że podróż potrwa dobry miesiąc i tym sposobem staniemy w Metzu

na Boże Narodzenie, jeśli Bóg zezwoli. Nie, wcale nie potrzebuję tak się śpieszyć jak ubiegłego lata, ponieważ na przekór mym staraniom wojna wybuchła, a król Jan jest w niewoli. Jak mogło się przydarzyć podobne nieszczęście? Och! nie tylko ty się zdumiewasz, bratanku. Cała Europa niemało była zaskoczona i dyskutuje dotąd o przyczynach i racjach... Nieszczęście na królów nadciąga z daleka, a często się uważa za zrządzenie losu to, co wynika jedynie z przekleństwa ich własnej natury. Im większe nieszczęście, tym głębiej sięgają jego korzenie. Sprawę tę znam na wylot... Podciągnij nieco ku mnie to przykrycie... i zapewniam cię, że oczekiwałem takiego zakończenia. Spodziewałem się, że wielkie nieszczęście spadnie na króla, dotknie go wielkie upokorzenie, a tym samym i Francję, niestety! My w Awinionie znamy wszystko, czym żyją dwory. Napływają do nas wieści o wszelakich intrygach, różnych spiskach. Nie ma małżeństwa, abyśmy nie zostali uprzedzeni, nawet przed narzeczonymi... “W wypadku gdyby Dama z tej dynastii miała oddać rękę Panu z tamtej dynastii, a będącemu kuzynem panny w drugim stopniu, czy Ojciec Święty udzieliłby dyspensy?”... nie ma traktatu, aby nie wysłano do nas zaufanych z obu stron; ani zbrodni, by grzesznik nie przybył po rozgrzeszenie... Kościół dostarcza królom i książętom kanclerzy, a także większości legistów... Od lat osiemnastu rody francuski oraz angielski prowadzą ze sobą otwartą wojnę. Jakaż przyczyna tej wojny? Pretensje króla Edwarda do korony francuskiej, oczywiście! To jest pretekst, uznaję, że to prawny pretekst, bo można się prawować aż do końca świata, lecz bynajmniej nie jedyny i prawdziwy powód. Od zamierzchłych czasów istnieją mętnie określone granice między Gujenną a sąsiednimi hrabstwami począwszy od naszego Perigord: wszystkie te dokumenty gruntowe niejasno sformułowane, w których prawa feudalne wciąż się zazębiają; trudno porozumieć się wasalowi z seniorem, skoro obaj są królami; trwa handlowe współzawodnictwo tyczące przede wszystkim wełen i tkanin, co powoduje znowu spory o Flandrię, działa poparcie, którego Francja użycza Szkotom zagrażającym królowi Anglii od północy... Wojna wybuchła nie z jednego powodu, lecz z wielu przyczyn tlących się niczym żar nocą. W dodatku Robert d'Artois został pozbawiony czci, a wygnany z królestwa udał się do Anglii, by rozdmuchać zarzewie. Papieżem był naonczas Piotr Roger, innymi słowy Klemens VI; uczynił on wszystko i kazał wszystko czynić, aby nie dopuścić do tej podłej wojny. Zachęcał do ugody, do obustronnych ustępstw. Wysłał takoż legata, był zresztą nim nie kto inny, jak kardynał Aubert, nasz obecny arcypasterz. Chciał on wskrzesić projekt krucjaty, w której wzięliby udział obaj królowie zabierając ze sobą szlachtę. Byłby to dobry sposób skierowania na inne tory ich wojowniczych zapędów oraz, nadzieja na ponowne zjednoczenie chrześcijaństwa. Zamiast krucjaty mieliśmy Crecy. Ojciec twój tam walczył, opowiadał ci o tej klęsce...

Ach! bratanku, dłużej pożyjesz, to zobaczysz, że żadna to zasługa służyć całym sercem dobremu królowi; wdraża cię w wypełnianie obowiązków, a ponoszone trudy nic nie kosztują, ponieważ odczuwasz, że zmierzają ku najwyższemu dobru. Trudno służyć złemu monarsze... albo złemu papieżowi. W czasach mej pierwszej młodości widywałem ludzi szczęśliwych, iż służą Filipowi Pięknemu. Wierność wobec tych pyszałkowatych Valois wymaga większego samozaparcia. Nie słuchają rad i raczą rozsądnie przemawiać tylko wówczas, kiedy są pokonani i wysadzeni z siodła. Dopiero po Crecy Filip VI zgodził się na rozejm na warunkach, które mu podsunąłem. Wcale niezłe, należy sądzić, skoro rozejm, poza kilku miejscowymi potyczkami, trwał razem wziąwszy od 1347 do 1354 roku. Siedem lat względnego spokoju. Dla wielu byłyby to szczęśliwe czasy. Lecz niestety, w naszym przeklętym wieku ledwo wojna się kończy, rozpoczyna zaraza. W Perigord was raczej oszczędziła... Oczywiście, bratanku, oczywiście i wy spłaciliście haracz owej pladze; tak, i wam przypadła cząstka okropieństwa. Lecz to błahostka w porównaniu z licznymi miastami, otoczonymi gęsto zaludnioną wsią; z miastami jak Florencja, Awinion czy Paryż. Czy wiesz, że morowe powietrze nadeszło z Chin, przez Indie, Tatarię i Azję Mniejszą? Powiadają, że się rozszerzyło aż po Arabię. To choroba niewiernych zesłana, aby pokarać Europę za zbytek grzechów. Z Konstantynopola i wybrzeży Lewantu przeniosły ją statki na archipelag grecki, skąd dostała się do portów Italii, przeszła Alpy i spustoszyła nasz kraj, nim sięgnęła Anglii, Holandii, Danii i wygasła dopiero na dalekiej Północy, w Norwegii, Islandii. Czyście przeżyli dwa rodzaje zarazy, jeden, ze straszliwą gorączką i pluciem krwią, który zabija w ciągu trzech dni... nieszczęśnicy nim dotknięci powiadali, że już przeżywają męki piekielne... i drugi z podobną gorączką i z wielkimi wrzodami i krostami w pachwinach i pod pachami? Siedem miesięcy z rzędu przeżywaliśmy ten mór w Awinionie. Co wieczór, idąc spać, ludzie rozważali, czy się podźwigną. Co rano macali się pod pachami i w pachwinach. Przy najlżejszej w ciele gorączce ogarniała ich trwoga i patrzyli na cię błędnym wzrokiem. Przy każdym oddechu mówili sobie, że z tym łykiem powietrza może wnika w ciebie mór. Nikt nie żegnał przyjaciela nie pomyślawszy: “Czy to on, czy ja, czy też my obaj?” Tkacze marli w swych kramikach u stóp zatrzymanych krosien, złotnicy przy wystygłych tyglach, maklerzy pod ladami. Dzieci konały na barłogu zmarłej matki. A fetor, Archibaldzie, co za fetor w Awinionie! Ulice były zasłane trupami. Połowa, czy mnie pojmujesz, połowa ludności wyginęła. Od marca do kwietnia 1348 roku naliczono sześćdziesiąt dwa tysiące zmarłych. Cmentarz pośpiesznie zakupiony przez papieża wypełnił się w ciągu jednego miesiąca; pogrzebano tam jedenaście tysięcy zwłok.

Ludzie konali bez sług; grzebano ich bez księdza. Syn nie śmiał już odwiedzić ojca ni ojciec - syna. Siedem tysięcy zamkniętych domów. Kto mógł, uciekał do swego pałacu na wsi. Klemens VI oraz kilku kardynałów, a wśród nich i ja, pozostało w mieście. “Jeśli Bóg nas zapragnie, to zabierze.” Klemens rozkazał, by zatrzymała się większość z czterystu urzędników papieskiego dworu, nie było to za wiele, by nieść pomoc. Papież opłacił wszystkich lekarzy i fizyków; wziął na żołd woźniców i grabarzy, kazał rozdawać żywność i wydał surowe policyjne dekrety, by zapobiegać morowi. Nikt mu wówczas nie wytknął, iż jest nadmiernie szczodry. Beształ bractwa zakonne, które uchybiały obowiązkowi miłosierdzia wobec chorych i konających... Ach! nasłuchałem się spowiedzi i kajań ludzi bardzo dostojnych i potężnych, nawet duchowni przychodzili, by oczyścić z grzechów swe dusze i prosić o rozgrzeszenie! Nawet wielcy bankierzy lombardzcy i florenccy spowiadali się szczękając zębami i okazywali nagłą hojność. A kochanki kardynałów... a tak, a tak, bratanku, nie wszyscy, ale poniektórzy... te piękne damy zawieszały klejnoty na posągach Dziewicy Niepokalanej. Trzymały pod nosem nasączone wonnymi olejkami chusteczki i zrzucały ciżemki pod progiem domu. Ktokolwiek zarzuca Awinionowi, iż jest on miastem bezbożnym, niczym nowy Babilon, ten go nie widział podczas moru. Zaręczam, że panowała tam pobożność! Człowiek to dziwna istota! Kiedy wszystko doń się uśmiecha, kiedy cieszy się kwitnącym zdrowiem, interesy toczą się pomyślnie, żona jest płodna, a prowincja spokojna, czyż nie wówczas powinien bez ustanku wznosić duszę ku Panu, aby Mu dziękować za tyle szczodrych darów? Wcale nie, zapomina o swym Stwórcy, dumnie zadziera głowę, zajmuje się łamaniem wszystkich przykazań. Lecz z chwilą gdy nieszczęście weń ugodzi i nadejdzie klęska, wtedy rzuca się ku Bogu. I zanosi modły, i oskarża się, i przyrzeka poprawę... Bóg ma więc wszelkie powody, aby go gnębić, boć to jedyny, zda się, sposób, by człowiek do Niego powrócił... Nie wybrałem mego stanu. Może wiesz, że to matka mię przeznaczyła na duchownego, kiedym był dzieckiem. Mniemam, iż się dlatego zgodziłem, że zawsze żywiłem wdzięczność do Boga za to, czym mnie obdarzył, a przede wszystkim, za życie. Pamiętam, że we wczesnym dzieciństwie, w naszym starym zamku la Rolphie w Perigueux, gdzie i ty się urodziłeś, Archibaldzie, lecz w nim nie mieszkałeś, odkąd twój ojciec wybrał Mortignac na rezydencję... a więc przypominam sobie, że w tym ogromnym zamku wybudowanym na starożytnej rzymskiej arenie ogarniał mnie nagle zachwyt, iż żyję na tym olbrzymim świecie, oddycham, oglądam niebo; przypominam sobie, że odczuwałem to zwłaszcza w letnie wieczory, kiedy długo jest jasno, a prowadzono mnie do łóżka o wiele wcześniej, nim zapadł zmierzch. Pszczoły brzęczały w winnej latorośli pnącej się po murze pod mą izbą, mrok powoli wypełniał owalny podwórzec wybrukowany potężnymi kamieniami; pod jasnym jeszcze niebem przelatywały ptaki, a pierwsza

gwiazda zapalała się na różowych nadal obłokach. Odczuwałem żywą potrzebę, by wyrazić podziękowanie, a matka pouczyła mnie, że należy je składać Bogu - twórcy całego tego piękna. Uczucie to nie opuściło mnie nigdy. Nawet dzisiaj, podczas naszej podróży budziła się często w mym sercu wdzięczność za tę sprzyjającą nam łagodną aurę, mijane przez nas rude lasy, za zielone jeszcze łąki, za wiernych nam ludzi w poczcie, piękne, tęgie konie, które widzę kłusujące przy kolebie. Lubię oglądać ludzkie oblicza, ruchy zwierząt, kształt drzew, całą tę wielką różnorodność będącą nieskończenie wielkim i cudownym dziełem Boga. Wszyscy nasi doktorzy, którzy w zamkniętych salach wiodą teologiczne dysputy naszpikowane próżnymi słowy i takimż językiem, gorzko sobie docinają i obarczają się wymyślnymi terminami, aby inaczej nazwać to, co i przedtem było wiadome, wszyscy ci ludzie dobrze by zrobili lecząc umysły oglądaniem przyrody. Mojej teologii nauczyłem się z ksiąg Ojców Kościoła i wcale się nie kwapię, by ją zmieniać... Wiesz, mógłbym był zostać papieżem... tak, bratanku. Mówią mi o tym poniektórzy, a jeszcze i dziś to powiadają, gdyby Innocenty żył ode mnie krócej. Będzie, jak Bóg zechce. Wcale się nie uskarżam na to, kim Bóg mnie uczynił. Dziękuję mu, że ustawił mnie tam, gdzie stoję, że zachował aż do mych lat, których bardzo niewielu dożywa... pięćdziesiąt pięć, drogi bratanku... i że zachował mię tak czerstwym. To również Boże błogosławieństwo. Kto nie widział mnie od dziesięciu lat, własnym oczom nie wierzy, że się tak mało zmieniłem, policzki nadal mam różowe, a broda ledwie posiwiała. Myśl, że włożę czy nie włożę tiary, zaprawdę łechce mnie tylko wówczas... zwierzam ci się jak dobremu krewniakowi... gdy odczuwam, że mógłbym skuteczniej działać niż ten, co ją nosi. Owego zaś uczucia nigdy nie doświadczałem za Klemensa VI. Dobrze on rozumiał, iż papież winien być monarchą ponad monarchami, generalnym namiestnikiem Boga. Któregoś dnia, gdy Jan Birel, czy też jakiś inny głosiciel ubóstwa, wytykał mu zbytnią rozrzutność i szczodrość wobec proszalników, Klemens odpowiedział: “Nikt nie powinien odchodzić niezadowolony sprzed oblicza księcia”. Po czym obrócił się ku mnie i wycedził: “Moi poprzednicy nie umieli papieżować”. A w czasie moru - jak ci opowiadałem - zaprawdę dowiódł, że był najlepszy. Nie sądzę - mówię uczciwie - że zdziałałbym tyle, co on, i wciąż Bogu dziękuję, że nie wyznaczył mnie, abym wiódł cierpiące chrześcijaństwo przez tę próbę. Ani na chwilę Klemens nie wyzbył się swego majestatu; prawdziwie dowiódł, że jest Ojcem Świętym, ojcem wszystkich chrześcijan, a nawet ludzi spoza Kościoła, ponieważ, kiedy ludność po trosze wszędzie, ale głównie w prowincjach nadreńskich, w Moguncji, Wormacji, obróciła się przeciw Żydom oskarżając ich o odpowiedzialność za plagę, papież potępił te prześladowania.

Uczynił nawet więcej: wziął Żydów pod swą opiekę, wyklął prześladowców, zaofiarował Żydom azyl i osiedlenie się w jego państwie, którego pomyślność, trzeba przyznać, wskrzesili w ciągu kilku lat. Ale dlaczego tak wiele opowiadam ci o tej zarazie? Ach, tak! Z powodu brzemiennych skutków, jakie za sobą pociągnęła dla korony francuskiej i samego króla Jana. W istocie, pod koniec zarazy, jesienią roku 1349, jedna po drugiej trzy królowe, a raczej dwie królowe i księżniczka przeznaczona na tron... Co powiadasz, Brunet? Mów głośniej. Już widać Bourdeilles?... Ach tak, chcę popatrzeć. W istocie gród warowny, a zamek zbudowany na właściwym miejscu, by z dala kierować wojskiem na przykopach. Oto, Archibaldzie, zamek, który mój młodszy brat, a twój ojciec, ofiarował mi jako podziękę, za uwolnienie Perigueux. Bo choć nie zdołałem uwolnić króla Jana z rąk Anglików, przynajmniej mogłem uwolnić nasze hrabiowskie miasto i spowodować, aby władza nad nim została nam zwrócona. Załoga angielska, przypominasz sobie, nie chciała odejść. Lecz towarzyszące mi włócznie, które część ludzi wykpiwa, raz jeszcze okazały się bardzo pożyteczne. Wystarczyło, żebym jadąc z Bordeaux, pojawił się na ich czele, aby Anglicy spakowali manatki o nic nie pytając. Dwieście włóczni i kardynał to sporo... Tak, większość mych sług wyćwiczyła się we władaniu bronią, a także moi sekretarze i towarzyszący mi doktorowie praw. Zaś wierny mój Brunet jest rycerzem, ongiś załatwiłem mu nobilitację. Brat, dając mi Bourdeilles, w istocie siebie wzmocnił. Bo z kasztelanią Auberoche koło Savignac, obronnym grodem Bonneval koło Thenon, który odkupiłem oto przed dziesięciu laty od króla Filipa VI za dwadzieścia tysięcy dukatów... powiadam odkupiłem, ale w istocie wyrównało to część sum, które mu ongiś pożyczyłem... a także z warownym opactwem Saint Astier, gdzie jestem opatem, i przeorstwami Fleix i Saint-Martin-de-Bergerac, wszystko to stanowi sześć warowni, nie dopuszczających do Perigord, a podległych wysokiej władzy kościelnej, jakby we władaniu samego papieża, każdy się zawaha, nim o nie otrze. Tym sposobem zapewniam pokój w naszym hrabstwie. Znasz Bourdeilles, oczywiście; często tam bywałeś. Ja już od dawna go nie odwiedzałem... Hejże, nie pamiętam tej potężnej baszty ośmiokątnej. Dumnie wygląda. Do mnie obecnie należy, lecz po to, by spędzić tu jedną noc i ranek, akurat tyle, by osadzić wybranego przeze mnie zarządcę. A nawet nie wiem, kiedy tu powrócę i czy w ogóle powrócę. Mało czasu, aby zamkiem się nacieszyć. Wreszcie dziękujmy Bogu za lata, jakie mi darował. Mam nadzieję, że przygotowano nam dobrą wieczerzę, bo po dłuższej podróży, nawet kolebą, ssie w żołądku.

III - Śmierć puka do wszystkich drzwi Wiedziałem, bratanku, mówiłem ci, że nie należy liczyć, abyśmy dzisiaj minęli Norton. Ponadto dawno już wydzwonią na Anioł Pański, gdy tam dotrzemy, i to ciemną nocą. La Rue kładł mi do uszu: “Wasza Eminencja zwleka... Waszej Eminencji nie zadowoli te ledwie osiem mil drogi...” Gdzież tam! La Rue pędzi zawsze, jakby się siodło pod nim paliło. Co wcale nie jest złe, bo przy nim poczet nie zaśnie. Ale wiedziałem, że przed południem nie zdołalibyśmy wyjechać z Bourdeilles. Miałem za dużo do roboty, do rozstrzygania, musiałem za wiele razy przykładać pieczęć. Widzisz, lubię Bourdeilles; wiem, że mógłbym tu żyć szczęśliwie, gdyby Bóg nie tylko przeznaczył mi je na własność, lecz i na rezydencję. Kto ma jedyną i skromną posiadłość, w pełni nią się cieszy, kto ma liczne i rozległe włości, cieszy się nimi wyłącznie w myślach. Niebiosa zawsze wyważają swe dary. Kiedy wrócisz do Perigord, bądź tak łaskaw i udaj się, Archibaldzie, do Bourdeilles, sprawdź, czy porządnie naprawili dachy, tak jak przed chwilą poleciłem. Ponadto kominek dymił w mojej komnacie... Całe szczęście, że Anglik je oszczędził. Widziałeś Brantome, któreśmy właśnie minęli, widziałeś, jak spustoszyli to miasto, ongiś tak urocze i ładnie położone nad rzeką. Książę Walii, jak mi mówiono, przystanął tam na noc 9 sierpnia. A jego siepacze i żołdacy wszystko podpalili, nim rankiem odjechali. Surowo potępiam te zwyczaje, by wszystko niszczyć, puszczać z dymem, ludność wysiedlać albo rujnować, jak coraz częściej mają obyczaj to czynić. Niechaj wojownicy wyrzynają się na wojnie, to rozumiem; gdyby Bóg nie przeznaczył mnie do stanu duchownego i dowodziłbym w bitwie chorągwią, nikogo bym nie szczędził. Rabunek jeszcze ujdzie: trzeba przecie jakoś wygodzić ludziom, skoro wymaga się od nich trudów i narażania życia. Ale najeżdżać wyłącznie, by lud wtrącać w nędzę, wystawiać na głód i chłód, palić chałupy i plony, to w gniew mnie wprawia. Pojmuję te zamysły; ze zrujnowanych prowincji król nie może ściągnąć daniny, więc niszczy się dobra poddanych, aby go osłabić. Ale to nic nie da. Jeśli Anglik rości prawa do Francji, po co ją wyniszcza? Czy myśli, że jeśli nawet uzyska ją traktatem, pokonawszy bronią, a będzie postępował w ten sposób, lud go uzna? Zasiewa nienawiść. Bez wątpienia pozbawia króla Francji pieniędzy, lecz dostarcza mu dusz syconych gniewem i chęcią pomsty. Znaleźć tu i ówdzie panów uległych mu z wyrachowania, tak, Edward ich znajdzie, lecz lud odtąd będzie stawiał mu opór, bo niewybaczalne jest takie postępowanie. Patrz, co się już dzieje, poczciwy ludek wcale nie ma za złe

królowi Janowi, że dał się pokonać; żałuje go, nazywa go Janem Dzielnym, Janem Dobrym, kiedy powinien by go zwać Janem Głupim, Janem Upartym, Janem Niedołęgą. I zobaczysz, że potrafi się wykrwawić, by zapłacić zań okup. Pytasz mnie, dlaczego wczoraj mówiłem, że zaraza pociągnęła zgubne skutki zarówno dla Jana, jak i królestwa. Otóż, bratanku, z powodu kilku przedwczesnych zgonów, zgonów niewiast, a zwłaszcza żony króla, zanim wstąpił na tron, Pani Bony Luksemburskiej. Panią Luksemburską skosiła zaraza we wrześniu 1349 roku. Miała zostać królową i byłaby dobrą królową. Jak wiesz, była córką króla Czech, Jana Ślepego, który tak umiłował Francję, że wedle jego słów, dwór paryski był jedynym, gdzie można było żyć godnie. Ów król to prawdziwy wzór rycerza, ale cokolwiek szalony. Choć nie widział ani krzty, uparł się walczyć pod Crecy; w tym celu kazał przywiązać swego konia do wierzchowców dwóch otaczających go z obu stron rycerzy. I tak parli w bój. Król Czech miał trzy białe strusie pióra na szczycie swego hełmu. Znaleziono ich wszystkich trzech martwych; nadal ze sobą związanych. Godna jego śmierć tak mocno wstrząsnęła młodym księciem Walii... miał wówczas szesnaście lat; była to pierwsza jego bitwa, i nawet jeśli król Edward uważał za polityczne nieco wyolbrzymiać udział swego następcy w tym starciu... książę Walii był tak mocno przejęty, że prosił ojca, by mu pozwolił odtąd nosić to samo godło, co zmarły ślepy król. Dlatego więc trzy białe pióra zdobią obecnie hełm księcia. Lecz najważniejsze, iż Pani Bona była siostrą Karola Luksemburskiego. Papież Klemens VI i ja poparliśmy jego obiór na władcę korony Świętego Cesarstwa. Spodziewaliśmy się wprawdzie, że przyczyni nam trochę kłopotów ten prostak, chytry jak kupiec... och! ani cienia w nim z ojca, sam się wkrótce przekonasz; ale ponieważ przewidywaliśmy również, że Francja może przeżyć marny okres, chcieliśmy ją wzmocnić czyniąc przyszłego jej króla szwagrem Cesarza. Po śmierci siostry, koniec z sojuszem. Kłopotów z jego Złotą Bullą mieliśmy sporo, a poparcia Francji w ogóle nie udzielił i dlatego jadę do Metzu. Król Jan - wówczas jeszcze diuk Normandii - wcale nie okazał nadmiernej rozpaczy po śmierci Pani Bony. Nie było między nimi harmonii, często się swarzyli. Choć miała wdzięk i płodził z nią co roku dziecko, w sumie - jedenaścioro, odkąd go skłoniono, aby zbliżał się w łożu do swej małżonki. Dostojnego Pana Jana bowiem ciągnęło raczej do kuzyna, o osiem lat odeń młodszego i o miłej aparycji Karola de la Cerda, zwanego Panem z Hiszpanii, ponieważ należał do gałęzi rodu odsuniętej od kastylijskiego tronu. Natychmiast po złożeniu do grobu Pani Bony diuk Jan, aby uniknąć zarazy, umknął do Fontainebleau wraz z pięknym Karolem Hiszpańskim... Och! nierzadki to narów, bratanku. Wcale go nie rozumiem, bardzo mnie on oburza, należy do tych, którym najmniej pobłażam. Lecz trzeba przyznać, że bardzo jest rozpowszechniony, nawet wśród królów i wielce im szkodzi. Osądź sam,

co spotkało Edwarda II Angielskiego, ojca obecnego króla. Za samcołóstwo zapłacił i tronem, i życiem. Nasz król Jan nie jest aż tak jawnym samcołóżcą, lecz posiada wiele jego cech, a dowiódł ich zwłaszcza w swej zgubnej namiętności do hiszpańskiego kuzyna o zbyt uroczym licu... Co się dzieje, Brunet? Dlaczego przystanęliśmy? Gdzie jesteśmy? W Quinsac. Nie było przewidziane... Czego chcą ci prostacy? Ach! błogosławieństwa! Nie zatrzymywać na to pocztu, dobrze wiesz, że jadąc błogosławię... In nomine patris... lii... sancti. Idźcie dobrzy ludzie, już was pobłogosławiłem, idźcie w pokoju... Gdybym musiał przystawać za każdym razem, gdy proszą mnie o błogosławieństwo, bylibyśmy w Metzu za pół roku. Więc, jak ci powiedziałem, we wrześniu 1349 roku umiera Pani Bona i następcę tronu pozostawia wdowcem. W październiku przyszła kolej na królową Nawarry, Panią Joannę, zwaną ongiś Joanną Małą, córkę Małgorzaty Burgundzkiej i może tak, a może nie, Ludwika Kłótliwego - tę, którą odsunięto od dziedziczenia Francji pod pretekstem bękarctwa... a, ta, dziecko z Wieży Nesle... Sprzątnęła ją zaraza. Zgonu jej również nie żegnano długotrwałym szlochem. Od sześciu lat była wdową po swym kuzynie Dostojnym Panu Filipie d'Evreux, zabitym gdzieś w Kastylii w walce przeciw Maurom. Filip VI po wstąpieniu na tron pozostawił im koronę Nawarry, aby zapobiec pretensjom, jakie mogliby rościć do Francji. Była to część tych wszystkich machinacji, które zapewniły tron rodowi Valois. Nigdy nie pochwalałem tych nawarskich układów, nie były słuszne ani prawnie, ani politycznie. Lecz nie miałem jeszcze wtedy nic do powiedzenia! Ledwo dostałem nominację na biskupa Auxerre. A zresztą gdybym nawet powiedział... Prawnie nie miało to sensu. Nawarra przypadła Francji po matce Ludwika Kłótliwego. Gdyby Joanna Mała nie była jego córką, ale jakiegoś giermka, nie miałaby tak samo praw do Nawarry, jak i Francji. Jeśli więc przyznano jej jedną koronę, ipso facto wsparto prawa jej oraz jej dziedziców do drugiej. Nieco zbyt głośno rozpowiadano, że odsunięto ją od tronu, - nie tyle z powodu domniemanego bękarctwa, ile dlatego, że jest kobietą - stosując kruczki wymyślonego prawa mężczyzn. Co zaś do racji politycznych... Filip Piękny nie zgodziłby się nigdy, żeby okrojono królestwo o prowincję przezeń wcieloną. Nie można zapewnić sobie tronu, podpiłowując jego podstawy. Joanna i Filip Nawarry zachowywali się bardzo spokojnie: ona - ponieważ dokuczało jej, iż matczyna koszula nieco zbyt mocno przyległa do jej ciała, on zaś - ponieważ, jak i ojciec, Ludwik d'Evreux, miał naturę godną i rozważną. Oboje, zda się, byli radzi z bogatego normandzkiego hrabstwa i małego królestwa pod Pirenejami. Rzecz się zmieniła za ich syna Karola, młodzieńca bardzo przedsiębiorczego jak na osiemnastolatka. Rzucał on mściwe spojrzenie na rodzinną przeszłość i pełne ambicji na własną przyszłość... “Gdyby moja babka nie łajdaczyła się tak zapalczywie, gdyby moja matka urodziła się mężczyzną, byłbym dziś królem Francji.” Na

własne uszy to słyszałem... Należało więc zachować Nawarrę, która ze względu na swe położenie na południu Francji nabrała tym większego znaczenia, że Anglicy obecnie władają całą Akwitanią. Tedy, jak zawsze w podobnych wypadkach, zaprojektujmy małżeństwo. Diuk Jan bardzo chętnie by się uwolnił od nowego związku. Ale był przeznaczony na króla, a królewski konterfekt wymagał, aby miał u boku małżonkę, w jego zwłaszcza wypadku. Małżonka miała przeszkodzić, aby nie wydawało się, iż zbyt jawnie zdąża w ramiona Pana z Hiszpanii. Z drugiej strony jakże skuteczniej schlebić ruchliwemu Karolowi na Evreux i Nawarze i jakże mocniej związać mu ręce, niż wybierając jedną z jego sióstr na królową Francji? Najstarsza Blanka miała szesnaście lat. Prawdziwa piękność i wiele zalet umysłu. Projekt był już daleko posunięty, poproszono papieża o dyspensę i małżeństwo było niejako zapowiedziane, choć każdy siebie pytał, czy będzie żyw za tydzień w tych straszliwych czasach. Śmierć bowiem pukała nadal do wszystkich drzwi. W początkach grudnia zaraza sprzątnęła samą królową Francji, Panią Joannę Burgundzką, kulawą, podłą królową. Względy przyzwoitości ledwo zdołały powstrzymać wszystkich od okrzyków radości, a lud mało nie tańczył na ulicach. Nienawidzono jej; zapewne ojciec ci o tym mówił. Wykradała pieczęć mężowi, aby wtrącać ludzi do więzienia; szykowała zatrute kąpiele dla gości, którzy się jej nie spodobali. Mało brakowało, a spowodowałaby nawet zgon biskupa... Król niekiedy okładał ją kijem, lecz nie zdołał jej poskromić. Nie miałem ani krzty zaufania do tej królowej. Podejrzliwa jej wyobraźnia zaludniała dwór rzekomymi wrogami. Jędza kłamliwa, ohydna zbrodniarka. Śmierć jej była zda się zapóźnionym wyrokiem niebiańskiego sądu. Zresztą wnet potem zaraza jęła wygasać, jakby przybywszy z tak daleka i po tak wielkiej hekatombie miała jedyny cel: dosięgnąć tę harpię. Spośród wszystkich ludzi we Francji największej ulgi doświadczył sam król. Brakowało jednego dnia do pełnego miesiąca, a w styczniowy ziąb ożenił się ponownie. Lecz najgorsze nie tkwiło w pośpiechu. Z kimże wstąpił w związek małżeński? Z narzeczoną własnego syna, z młodziutką Blanką Nawarry, w której na umór się zakochał ujrzawszy ją na swym dworze. Choć Francuzi bardzo pobłażają jurności, wcale nie lubią tego rodzaju wybryków u monarchy. Filip VI był o czterdzieści lat starszy od ślicznotki, którą bez pardonu zdmuchnął sprzed nosa swemu następcy. Nie mógł zgoła powołać się na wyższy interes państwa jak w tylu niedobranych związkach książęcych. Okrył nimbem zgorszenia koronę, a jednocześnie zranił swego dziedzica, wystawiając go na pośmiewisko. Ślub odbył się cichcem w Saint-Germain-en- Laye. Oczywiście Jan Normandzki nie był obecny. Nigdy nie żywił on serdecznych uczuć do ojca, który mu się zresztą tym samym odpłacał. Teraz ślubował mu nienawiść. Następca tronu po miesiącu z kolei się ożenił. Pilno mu było zatrzeć zniewagę. Udał, że zachwyca go małżeństwo z Panią de Boulogne, wdową po diuku Burgundii. Kardynał Guy de

Boulogne, czcigodny mój brat, zeswatał to stadło ku korzyści swej rodziny i własnej. Pod względem fortuny Pani de Boulogne była świetną partią, co miało uzdrowić finanse księcia, rozrzutnego ponad wszelką miarę, ale zachęciło go tylko do dalszego marnotrawstwa. Nowa diuszesa Normandii była starsza od swej macochy; osobliwe wrażenie wywierały obie pojawiając się na dworskich przyjęciach, zwłaszcza że porównanie lica i postaci nie wychodziło wcale na dobre synowej. Diuk Jan odczuwał złość; jął wierzyć, że naprawdę kochał Blankę Nawarry, tak podle mu sprzątniętą, i cierpiał męki widząc ją u boku ojca, który wobec wszystkich bez ustanku do niej się mizdrzył w najgłupszy w świecie sposób. Sytuacja ta nie sprzyjała nocom diuka Jana z Panią na Boulogne i tym skuteczniej go odrzuciła w ramiona Pana z Hiszpanii. Rozrzutność posłużyła mu za odwet. Rzekłoby się, że trwoniąc fortunę odzyskuje honor. Zresztą po miesiącach grozy i nieszczęść, jakie się przeżyło podczas zarazy, wszyscy wydawali pieniądze bez umiaru. Zwłaszcza w Paryżu. Na dworze zapanowało szaleństwo. Twierdziło się, że ten nadmiar zbytku dostarcza pracy rzemiosłu. Lecz nie dostrzegało się wcale tego w ruderach i na poddaszach. Między zadłużonymi książętami a zbiedzonym pospólstwem istniał szczebel, którędy zysk uciekał przechwycony przez wielkich kupców, jak Marcelowie handlujący suknem, jedwabiem oraz innymi artykułami do strojów, i wówczas właśnie oni obficie się obłowili. Zapanowała cudaczna moda, a diuk Jan - choć miał już trzydzieści jeden lat - wraz z Panem z Hiszpanii stroili się w wycięte w zęby kaftany tak kuse, że odsłaniały im pośladki. Gdy przechodzili, wzbudzali śmiech. Pani Blanka Nawarry została królową szybciej niż przewidywano; królowała krócej, niż można się było spodziewać. Filip de Valois uszedł cało z wojny i moru; nie oparł się miłości. Póki żył przy swej kulawej jędzy, był dorodnym mężczyzną, nieco przytęgim, lecz wciąż krzepkim i żwawym, uprawiał szermierkę, cwałował konno, odbywał długie łowy. Sześć miesięcy dziarskich zalotów przy pięknej małżonce dało mu radę. Opuszczał łoże jedynie z myślą, by do niego powrócić. Był to jakiś obłęd, wprost szaleństwo. Żądał od swych fizyków likworów, które by go czyniły nieznużonym w miłosnych igraszkach... Co takiego? Dziwi cię, że... Ależ tak, bratanku, ależ tak; choć jesteśmy stanu duchownego lub raczej dlatego, żeśmy duchownymi, musimy być pouczeni o tych sprawach, zwłaszcza kiedy chodzi o królów. Pani Blanka ulegle poddawała się tej namiętności, co chwila okazywanej, pochlebiała jej ona, acz zarazem niepokoiła. Król wobec wszystkich chełpił się, że ona prędzej od niego się nuży. Niebawem schudł. Odsunął się od rządów. Każdy tydzień postarzał go o rok. Zmarł 22 sierpnia 1350 roku w pięćdziesiątym siódmym roku życia, po dwudziestu dwóch latach panowania... Pod wspaniałą aparycją monarcha ów, któremu byłem wierny... był królem Francji, a przecież nie mogłem - prawda? - zapominać, iż poprosił o kapelusz dla mnie... monarcha ów był

bardzo żałosnym dowódcą i katastrofalnym finansistą. Utracił Calais, utracił Akwitanię; pozostawił po sobie zbuntowaną Bretanię i wiele w królestwie warowni nie zabezpieczonych lub splądrowanych. Ponadto utracił autorytet. Ach tak, jednakowoż zakupił Delfinat. Nie ma zła bez odrobiny dobra. Właśnie ja, zakonotuj to sobie, że to ja załatwiłem sprawę na dwa lata przed Crecy. Delfin Humbert był zadłużony i sam już nie wiedział, od kogo pożyczyć, aby komuś zwrócić... Kiedy indziej opowiem ci o tym dokładnie, jeśli cię to interesuje, w jaki sposób postąpiłem, aby koronę delfina nosił najstarszy syn króla Francji, a okręg Vienne przypadł królestwu. Przeto bez chwalby mogę rzec, iż lepiej służyłem Francji niż król Filip VI, bo on potrafił ją tylko umniejszyć, ja zaś zdołałem powiększyć. Już sześć lat! Sześć lat odkąd król Filip zmarł, a dostojny diuk Jan został królem Janem II! Tak szparko te sześć lat przeszło, że sądziłoby się, że to dziś początek jego panowania. Czy dlatego, że nowy król dokonał tak mało rzeczy godnych pamięci, czy dlatego, że im się człowiek bardziej posuwa w latach, tym szybciej czas zdaje się uciekać? Kiedy ma się dwadzieścia lat, każdy miesiąc, każdy tydzień obfituje w nowości i wydaje się, że trwa długo... Zobaczysz, Archibaldzie, kiedy będziesz w moim wieku, jeśli doń dożyjesz, czego ci z całego serca życzę... Człowiek odwraca się i myśli: “Jak to? Już przeminął rok? Jakże szybko upłynął!” Może dlatego, że trawi się więcej czasu na wspominki, na ponowne przeżywanie minionych lat... Patrz, już dzień się kończy. Wiedziałem, że dopiero w ciemną noc przybędziemy do Nontron. Brunet! Brunet!... Jutro trzeba nam wyjechać przed świtem, bo czeka nas długa podróż. Zaprząc więc na czas konie, niech każdy zaopatrzy się w żywność, bo nie będzie chwili na postój. Kto wyjechał do Limoges, aby zawiadomić o mym przybyciu? Armand de Guillermis; bardzo dobrze... Zawsze wysyłam kolejno giermków, aby czuwali nad przygotowaniem mi kwatery i powitania, na dzień albo dwa wcześniej, ale nie więcej. Akurat tyle, ile trzeba, żeby ludzie się pośpieszyli, a nie dość, aby utyskujący z diecezji mogli przybiec i zamęczać mnie swymi suplikami... Kardynał? Niestety, już wyjechał... dopiero wczoraj dowiedzieliśmy się... Inaczej, bratanku, byłbym prawdziwym wędrownym trybunałem.

IV - Kardynał i gwiazdy Hę, bratanku, widzę, żeś zasmakował w mojej kolebie i w przekąskach, jakie mi tu podają. I w moim towarzystwie, oczywiście, i w moim towarzystwie... Weź jeszcze tej smażonej kaczki, którą nas obdarowano w Nontron. To miejscowa specjalność. Nie wiem, co robi mój kuchmistrz, żeby ją dla nas zachować ciepłą. Brunet!... Brunet, powiedz kucharzowi, jak go cenię za to, że przechowuje w cieple potrawy podawane mi podczas podróży; zdolny... Ach! ma w wózku rozżarzone węgle... Nie, nie, wcale się nie uskarżam, że podaje mi dwa razy z rzędu te same dania, jeśli mi smakowały. Wczoraj wieczorem uznałem za wyborną tę smażeninę. Podziękujmy Bogu, iż nas dostatnio zaopatrzył. Wino, zapewne, jest trochę za młode i lekkie. To nie wina z Sainte-Foy czy Bergerac, do których przywykłeś, Archibaldzie, już nie mówiąc o Saint-Emilion i Lussac, prawdziwej rozkoszy dla podniebienia, lecz teraz załadowano wina na statki i wszystkie jadą z Libourne do Anglii... Francuskie gardło nie ma do nich prawa. Nieprawdaż, Brunet, że to wino nie dorównuje kubkowi bergeraca? Rycerz Aymar Brunet pochodzi z Bergerac i uważa, że nie ma nic lepszego ponad to, co rośnie w jego okolicy. Podrwiwam trochę z niego w tej materii... Dziś rano towarzyszył mi dom Francesco Calvo, sekretarz papieski. Chciałem, żeby mi przypomniał o sprawach do załatwienia w Limoges. Zostaniemy tam całe dwa dni, może trzy. W każdym razie, jeśli nie zmusza mnie jakaś pilna potrzeba albo specjalne polecenie, unikam niedzielnych podróży. Pragnę, żeby moja eskorta mogła pójść na mszę, a także odpocząć. Ach! nie mogę ukryć, że wzrusza mnie widok Limoges. Było to moje pierwsze biskupstwo. Miałem... miałem... byłem młodszy niż ty teraz, Archibaldzie; miałem dwadzieścia trzy lata. A traktuję ciebie jak młodzika! Narów ten przychodzi z wiekiem i traktuje się młodych, jakby byli jeszcze dziećmi, zapominając, że samemu miało się te lata. Trzeba mi zwrócić uwagę, bratanku, kiedy widzisz, że popełniam ten błąd. Biskup... Moja pierwsza mitra! Byłem z niej bardzo dumny i skłonny byłem z powodu niej wcześnie popaść w grzech pychy. Mówiono, oczywiście, że pastorał mój zawdzięczam faworom, podobnie jak pierwsze moje beneficja nadał mi Klemens V z powodu wielkiej przyjaźni, jaką żywił do mojej matki, Jan XXII obdarzył mnie biskupstwem, ponieważ oddaliśmy rękę najmłodszej mojej siostry, twojej ciotki Aremburgi, jednemu z jego ciotecznych wnuków, Jakubowi de La Vie. Szczerze mówiąc tkwi w tym trochę prawdy. Urodzić się siostrzeńcem papieża to piękny zbieg okoliczności, ale korzyść nietrwała. Chyba że połączyć się z jakimś dostojnym rodem, jak nasz... Wuj twój, La Vie, był dzielnym człowiekiem.

Ja zaś, sądzę, że choć byłem młokosem, nie pozostawiłem jako biskup złego wspomnienia. Kiedy widzę tylu sędziwych diecezjalnych ordynariuszy nie umiejących utrzymać w karbach swych owieczek i kleru i nękających nas ciągłym ubolewaniem i procesami, powiadam sobie, że nieźle wówczas rządziłem, nie zadając sobie za wiele trudu. Miałem dobrych wikariuszy... nalej mi proszę jeszcze wina; trzeba strawić smażeninę... dobrych wikariuszy i na nich zdałem troskę o administrację. Poleciłem, by mnie fatygowano tylko w ważnych sprawach; co im przydało trochę lęku, a mnie przysporzyło respektu. Tym sposobem miałem czas na dalsze studia. Byłem już wybitnym znawcą prawa kanonicznego; udało mi się ściągnąć do mej rezydencji dobrych preceptorów, aby mnie wydoskonalili w prawie cywilnym. Przybyli z Tuluzy, gdzie zdobyłem tytuły naukowe; jest to równie dobry uniwersytet jak paryski i posiada nie mniejszą ilość uczonych. Przez wdzięczność postanowiłem... chcę cię uprzedzić, bratanku, ponieważ nadarza się sposobność, a umieściłem to w ostatniej mej woli, na wypadek gdybym nie mógł tego dokonać za życia... postanowiłem ufundować w Tuluzie kolegium dla ubogich scholarzy z Perigueux. Weźże, Archibaldzie, ręcznik i osusz sobie palce. W Limoges równocześnie jąłem się kształcić w astrologii. Bo dwie nauki najbardziej potrzebne ludziom mającym sprawować rządy to wiedza prawnicza i wiedza o gwiazdach. Pierwsza uczy praw rządzących stosunkami między ludźmi, czy też między ludźmi a królestwem albo Kościołem, druga zaś daje znajomość praw rządzących stosunkiem ludzi do Opatrzności. Prawo i astrologia; prawa ziemskie, prawa niebiańskie. Powiadam, że w nich się wszystko zawiera. Bóg sprawia, że każdy się rodzi w wyznaczonej mu godzinie, a godzina ta jest zapisana na zegarze niebiańskim, na którym w swej łaskawości, pozwolił nam czytać. Wiem, że istnieją niedowiarki kpiący z astrologii, ponieważ wiedza ta obfituje w szarlatanów i sprzedawców kłamstw. Lecz było tak zawsze. Pouczają nas stare księgi, że starożytni Rzymianie oraz inne antyczne ludy demaskowali złych sławicieli horoskopów i fałszywych magów handlujących przepowiedniami; lecz to nie przeszkadzało im wyszukiwać dobrych i rzetelnych czytaczy nieba, często praktykujących w świątyniach. Przecie jeśli mamy księży rozwiązłych albo świętokupców, to jeszcze nie powód, aby pozamykać wszystkie kościoły. Rad jestem, widząc, że podzielasz moje zdanie w tej materii. Korna postawa przystoi chrześcijaninowi w obliczu postanowień Pana, Stworzyciela Wszechrzeczy, przebywającego ponad gwiazdami... Chciałbyś... Ależ chętnie, bratanku, chętnie dla ciebie to zrobię. Czy znasz godzinę swego urodzenia?... Ach! powinno się znać; poślij kogoś do twojej matki i poproś, by ci podała chwilę, w której wydałeś pierwszy okrzyk. Właśnie matki najlepiej to zapamiętują...

Co do mnie, chwaliłem sobie znawstwo tej gwiezdnej sztuki. Pozwoliła mi ona dawać pożyteczne rady książętom chcącym mnie wysłuchać, a także poznać charakter ludzi, z którymi miałem do czynienia, oraz wystrzegać się tych, których los był mi wrogi. Tym sposobem zawsze wiedziałem, że Capocci będzie we wszystkich sprawach mi się sprzeciwiał i nigdy mu nie dowierzałem. Dzięki gwiazdom udawało mi się prowadzić liczne rokowania i zawrzeć wiele korzystnych układów, na przykład w sprawie mojej siostry z Durazzo czy też małżeństwa Ludwika Sycylijskiego. Ci, co skorzystali z tego dobrodziejstwa, z wdzięczności powierzyli mi majętności. Lecz w pierwszym rzędzie przy Janie XXII... wieczny mu odpoczynek, był moim dobroczyńcą... wiedza owa oddała mi cenne usługi. Bo papież ten sam był znamienitym alchemikiem i astrologiem. Świadomość, że z powodzeniem oddaję się tej samej sztuce, spowodowała wzrost łask, jakimi mnie obdarzał, i natchnęła do wysłuchania życzenia króla Francji, aby mianować mnie kardynałem w trzydziestym roku życia, co rzadko się zdarza. Pojechałem więc do Awinionu po mój kapelusz. Czy wiesz, jak się ceremonia odbywa? Nie? Papież wydaje wielką ucztę, na którą zaprasza wszystkich kardynałów, z okazji wejścia do kurii nowego ich kolegi. Pod koniec biesiady papież zasiada na tronie i wkłada kapelusz nowemu kardynałowi, ten zaś klęczy przed nim i całuje mu nasamprzód stopę, a później usta. Byłem za młody, aby Jan XXII... miał wówczas osiemdziesiąt siedem lat... nazwał mnie venerabilis frater, (czcigodny brat) przeto zwracając się do mnie wybrał miano: dilectus filius. (umiłowany syn) A zanim zezwolił mi powstać, szepnął do ucha: “Czy wiesz, ile kosztował twój kapelusz? Sześć liwrów, siedem soldów i dziesięć denarów”. W taki to sposób, pokpiwając z dostojeństwa, arcypasterz ten ukróca pychę w momencie, gdy najłacniej może się w tobie zrodzić. Ze wszystkich dni mego życia ten właśnie najdokładniej pamiętam. Ojciec Święty całkiem wyschły, pomarszczony, w białym czepcu, otulającym mu policzki... Było to 14 lipca roku 1331... Brunet! Każ zatrzymać mój pojazd. Chcę wraz z bratankiem rozprostować trochę nogi, i niech wymiotą te okruchy. Droga jest równa, a słońce darzy nas miłym promykiem. Zabierzesz nas nieco dalej. Tylko dwunastu ludzi do eskorty, chcę mieć trochę spokoju... Witaj mistrzu Vigier... witaj Volnerio... witaj du Bousquet... pokój Boży niech będzie z wami... synkowie, moi wierni słudzy.