uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 755 908
  • Obserwuję765
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 027 150

Max Freedom Long - Magia cudów

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Max Freedom Long - Magia cudów.pdf

uzavrano EBooki M Max Freedom Long
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 267 osób, 120 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 167 stron)

MAX FREEDOM LONG MAGIA CUDÓW (Wiedza tajemna starozytnych kahunów) [Wydawnictwo MEDIUM,1995 / Tytul oryginalu: „The Secret Science Behind Miracles”, 1948, 1976] Max Freedom Long otrzymal kiedys posade nauczyciela w szkólce lezacej w poblizu czynnego wulkanu Kilauea, na Wyspach Hawajskich. Tam, od hawajskich kolegów-nauczycieli i od ich przyjaciól pierwszy raz uslyszal o tubylczych magach „kahunach”, czyli „Strózach Tajemnicy”. Osobliwe wiesci, jakie do niego dochodzily, zafascynowaly go tak bardzo, iz staly sie poczatkiem jego dlugoletnich badan poswieconych wiedzy tajemniej (Hunie) starozytnych Polinezyjczyków. Magia cudów to pierwszy tom siedmiotomowej serii poswieconej starozytnej Hunie. Autor, opowiadajac o swojej drodze do poznania tajników wiedzy, przekazywanych tylko w sekrecie z pokolenia na pokolenie, podaje równoczesnie wiele przykladów zjawisk parapsychicznych, których sam byl swiadkiem lub o których mu opowiadano. Opisuj wiec przypadki cudownych uzdrowien, jasnowidzenia, telepatii, psychometrii, dematerializacji, wladania nad pogoda i zwierzetami itp. Co wiecej, na podstawie bogatego materialu dowodowego wpaja Czytelnikowi przekonanie, ze zdolnosci do tego typu dzialan tkwia w kazdym czlowieku, trzeba tylko umiec dotrzec do glebszych poziomów ludzkiej swiadomosci, a tego wlasnie uczy nas Huna. Slowo od wydawcy Bóg nie oczekuje podziekowan za Slonce lub Ziemie, ale za Kwiaty, które zaprawde nie przez oskubanie ujawniaja nam swoja pieknosc. Nie zatrzymuj sie jednak, aby je rwac i przechowywac na pózniej, lecz idz naprzód albowiem wzdluz calej drogi bedziesz mial Kwiaty w rozkwicie. I widz, ze nie ma prawdy zlej ani Kwiatów nieczystych. Nawet ciemne chmury staja sie Kwiatami Nieba, kiedy je slonce caluje. Jest tylko prawda mala, o slowach jasnych i przezroczystych, niczym woda lsniaca w naczyniu i Prawda Wielka, o niezglebionym milczeniu jak ciemna woda oceanu. Czlowieku okryty pylem martwych slów Wykap swa dusze w Milczeniu... (RABINDRANATH TAGORE) ... i niech ten tajemniczy bukiet z niezwyklych kwiatów pozwoli Ci - drogi Czytelniku dojrzec, odnalezc i przezyc prawdziwa radosc nieskazonego poznania. WYDAWCA (Mefis 1993) Rozdzial I Odkrycie, które moze zmienic swiat

Ksiazka ta opowiada o odkryciu starozytnego i tajemnego systemu magii, która, jesli zdolamy nauczyc sie stosowac ja tak, jak tubylczy magowie Polinezji i Afryki Pólnocnej, moglaby zmienic swiat... o ile wybuch bomby atomowej nie zahamuje na zawsze wszelkich przemian cywilizacyjnych. W mlodosci bylem baptysta, ale czesto wraz z przyjacielem z lat mlodzienczych chodzilismy na nabozenstwa do kosciola katolickiego. Pózniej studiowalem przez krótki okres „wiedze chrzescijanska” (Christian Science). Nieco dluzej interesowalem sie teozofia, az w koncu na podstawie dostepnej mi literatury dokonalem przegladu wszystkich niemal religii. Z tym przygotowaniem i po uzyskaniu specjalizacji w dziedzinie psychologii przybylem w 1917 roku na Hawaje, gdzie mialem pracowac jako nauczyciel. Pozwolilo mi to zamieszkac w poblizu czynnego wówczas wulkanu Kilauea, który zamierzalem odwiedzac tak czesto, jak to tylko mozliwe. Wyruszylem wiec z Honolulu i po trzydniowej podrózy malym parowcem dotarlem w koncu do mojej szkoly. Miescila sie w trzech salach w budyneczku polozonym w odludnej dolinie, pomiedzy rozlegla plantacja trzciny cukrowej a wielka farma uprawiana przez Hawajczyków. Posiadlosci te nalezaly do bialego czlowieka, który wiekszosc zycia spedzil na wyspach. Dwaj podlegajacy mi nauczyciele byli tubylcami, zrozumiale wiec, iz w krótkim czasie wiele dowiedzialem sie o ich hawajskich przyjaciolach. Wówczas po raz pierwszy uslyszalem ogledne wzmianki o miejscowych magach, kahunach, czyli Strózach Tajemnicy. Wzbudzily one moja ciekawosc, zaczalem wiec zadawac pytania. Ku memu zdziwieniu, zorientowalem sie, ze pytania te nie byly mile widziane. Mialem wrazenie, ze poza zwyczajna egzystencja tubylców istnieje jakas sfera tajemnego i ukrytego przed wscibskim okiem zycia. Dowiedzialem sie ponadto, ze od chwili gdy misjonarze chrzescijanscy uzyskali na wyspach silne wplywy polityczne, kahuni zostali wyjeci spod prawa. Cala ich dzialalnosc byla wiec scisle tajna, przynajmniej wobec bialych. Trudnosci w uzyskaniu informacji i niechec ze strony tubylców tylko zaostrzyly moje pragnienie, by poznac blizej te dziwne praktyki o posmaku ciemnego zabobonu. Relacje naocznych swiadków, zaprawione dawka absurdu i niedorzecznosci, nieodmiennie dzialaly na mnie tak, jak palaca i zbyt ostra przyprawa dziala na podniebienie. Duchy bezczelnie przechadzaly sie po wyspie, i to nie tylko duchy zmarlych Hawajczyków. Takze i pomniejsi bogowie chadzali sobie tu i ówdzie. Podobno bogini wulkanów, Pele, odwiedzala tubylców we dnie i w nocy pod postacia dziwacznej, starej kobiety, której nigdy przedtem nie widziano w tych stronach. Prosila o tyton. Dawano jej go natychmiast, nie stawiajac zbednych pytan. Opowiadano tez historie o cudownych uzdrowieniach dokonanych za pomoca magii, o magicznym zabijaniu ludzi ponoszacych wine za krzywdy bliznich i o tym, co bylo dla mnie najdziwniejsze, a mianowicie o stosowaniu magii do badania przyszlosci poszczególnych ludzi i do jej zmiany na lepsze, jesli okazywalo sie, ze bedzie niekorzystna. Ta ostatnia praktyka miala swoja hawajska nazwe, ale dla mnie okreslono ja jako „tworzenie korzystnych okolicznosci”. Przeszedlem w mlodosci twarda, racjonalna szkole i sklonny bylem patrzec raczej podejrzliwie na wszystko, co tracilo zabobonem. Utwierdzilem sie w takiej postawie, wypozyczajac z biblioteki w Honolulu kilka ksiazek zawierajacych cala dotychczasowa wiedze o kahunach. Z wszystkich relacji - prawie w calosci napisanych przez misjonarzy, którzy przybyli na Hawaje przed stu laty - wynikalo jedno: kahuni to banda lotrów, zerujacych na przesadnych tubylcach. Jeszcze przed przyjazdem misjonarzy na Hawaje w 1820 roku na osmiu wyspach znajdowaly sie wielkie kamienne platformy z groteskowymi drewnianymi figurami i kamiennymi oltarzami, na których niegdys skladano ofiary nawet z ludzi. Kazda swiatynia i kazdy rejon posiadaly swojego bozka. Wodzowie poszczególnych plemion mieli nawet swoich osobistych bozków, a slynny zdobywca calego kraju, Kamehameha I, mial wlasnego boga wojny

o odrazajacej twarzy, z wytrzeszczonymi slepiami i zebami rekina. W poblizu szkoly, gdzie mialem pracowac jako nauczyciel, stala dawniej potezna swiatynia. Kazdego roku kaplani wyruszali z niej z procesja, obnoszac bozków po okolicy i zbierajac datki. Jedna z osobliwych cech kultu bozków byla zadziwiajaco duza ilosc przedmiotów tabu ustanowionych przez kahunów. Niczego nieomal nie mozna bylo zrobic bez podniesienia tabu w góre i bez zezwolenia kaplanów. W sytuacji, kiedy kler mial poparcie wodzów plemiennych, zycie zwyklego smiertelnika bylo niezmiernie trudne. Wplywy duchowienstwa staly sie tak potezne, a naduzycia tak razace, ze na rok przed przybyciem misjonarzy naczelny kahuna, Hewahewa, poprosil stara królowa i mlodego panujacego ksiecia o pozwolenie zniszczenia wszystkich bozków, polamanie, co do jednego, przedmiotów tabu i zakazanie kahunom wszelkich praktyk. Pozwolenie takie otrzymal i wszyscy kahuni dobrowolnie przylaczyli sie do palenia bozków, które - jak od dawna wiedzieli - byly tylko z drewna i piór. Ksiazki o kahunach byly dla mnie fascynujaca lektura. Pozwolily mi zorientowac sie, ze najwyzszy kaplan, Hewahewa, byl czlowiekiem bardzo inteligentnym. Dysponowal potezna energia psychiczna i umiejetnoscia spogladania w przyszlosc. To pozwolilo mu zostac doradca Kamehamehy I podczas kampanii wojennej, trwajacej przez dlugie lata i zakonczonej zwyciestwem nad pozostalymi wodzami. Wyspy zostaly zjednoczone pod jednym panowaniem. Hewahewa byl doskonalym przykladem typowego Hawajczyka z wyzszych sfer, potrafiacego z latwoscia przyswajac nowe idee i wprowadzac je w zycie. Srodowisko, do którego nalezal, zadziwilo swiat, gdy - porzuciwszy krótkie majteczki lokalnej spolecznosci - przywdzialo strojna szate nowoczesnej cywilizacji, i to w czasie krótszym niz jedno pokolenie. Hewahewa w ciagu niespelna pieciu lat zmienil swe tubylcze obyczaje i miejscowy sposób myslenia na rozumowanie wlasciwe ludziom bialym. Ale w tym wszystkim popelnil jeden powazny blad. Kiedy konserwatywny, sedziwy Kamehameha zmarl, Hewahewa popatrzyl w przyszlosc, a to, co ujrzal, napelnilo go zdumieniem. Zobaczyl bowiem bialych ludzi, jak wraz z zonami przybywaja na Hawaje, by wpajac tubylcom wiedze o swoim Bogu. Ujrzal tez miejsce na plazy, na jednej z osmiu wysp, gdzie mieli wyladowac, aby spotkac sie z rodzina królewska. Dla najwyzszego kaplana byla to niezwykle wazna wiadomosc. Z pewnoscia nieraz rozmawial z bialymi zeglarzami, przebywajacymi od dawna na wyspach, i dowiedzial sie od nich, ze biali kaplani oddaja czesc Jezusowi, który uczy ich dokonywac cudów, a nawet wskrzeszac zmarlych. Sam tez zmartwychwstal po trzech dniach. Bez watpienia opowiesci te byly bogato okraszone barwnymi szczególami, by wywarly na Hawajczyku wieksze wrazenie. Hewahewa, przekonany, ze biali posiadaja najwyzszej klasy drogi, bron, statki i maszyny, doszedl do wniosku, iz dysponuja takze najwyzsza forma magii. Przeczuwajac niebezpieczenstwo, jakie zawisnie nad swiatynia kahunaizmu na wyspach, niezwlocznie postanowil oczyscic scene przed przybyciem bialych kahunów. Kazal zrównac z ziemia wszystkie swiatynie. Pozostaly juz po nich tylko ruiny, kiedy w pazdzierniku 1820 roku, dokladnie w tym samym miejscu, na tej samej plazy, która Hewahewa wskazal wczesniej swym przyjaciolom i królewskiej rodzinie, wyladowali misjonarze z Nowej Anglii. Hewahewa spotkal sie z nimi na wybrzezu i wyglosil piekna wierszowana mowe powitalna, która ulozyl specjalnie na ich czesc. W mowie tej w bardzo zawoalowany sposób napomknal o rodzimej magii, dodajac, ze on sam równiez jest magiem o nie byle jakich zdolnosciach, po czym jeszcze raz przywital nowych kaplanów i ich „bogów z dalekich i wysokich stron”. Po zlozeniu oficjalnych wizyt u rodziny królewskiej misjonarzy rozeslano na poszczególne wyspy, by tam rozpoczeli swoja dzialalnosc. Hewahewa postanowil przylaczyc sie do grupy, która wyslano do pracy w Honolulu. Od razu znalazl sie jednak w trudnej sytuacji, poniewaz, jak wkrótce sie okazalo, biali kahuni nie znali zadnej magii. Byli tak samo bezradni jak spalone drewniane bozki. Slepi, slabi i chromi liczac na pomoc, przybywali przed ich oblicze i odchodzili z niczym. Czegos tu brakowalo.

Miejscowi kahuni potrafili zdzialac o wiele wiecej przy pomocy swych bozków, a nawet i bez nich. Po jakims czasie okazalo sie, ze nowi kaplani potrzebuja swiatyn. Hewahewa i jego ludzie, pelni nadziei, zabrali sie do pracy przy budowie kosciola. Byla to olbrzymia budowla, ukladana z ciosanego kamienia i uplynelo wiele czasu, zanim zostala ukonczona. Kiedy jednak w koncu ja wzniesiono i poswiecono, okazalo sie, ze misjonarze nadal nie umieja uzdrawiac chorych, nie mówiac juz o wskrzeszaniu zmarlych, czego od nich oczekiwano. Hewahewa przynosil kaplanom pozywienie i serdecznie sie z nimi zaprzyjaznil. Poczatkowo nieraz wspominali o nim w swoich listach i pismach. Ale wkrótce po ukonczeniu budowy kosciola w Waiohinu, jego imie zniknelo ze stron raportów misyjnych. Nalegano, by przystapil do Kosciola chrzescijanskiego i zmienil wiare. Odmawial i, jak mozemy sie domyslac, powrócil do magii, która znal. Polecil swym przyjaciolom kahunom, by pozostali wierni dawnym zwyczajom i praktykom leczniczym. Po kilku latach wodzowie plemienni przyjeli od chrzescijan spiewanie hymnów, czytanie, pisanie i wszystko to, co szybko pozwolilo im wkroczyc na droge narodów cywilizowanych. Wówczas misjonarze wyjeli kahunów spod prawa. Pozostawali wiec poza prawem, ale poniewaz zaden hawajski policjant czy urzednik bedacy przy zdrowych zmyslach, nie osmielilby sie zaaresztowac kahuny wiedzac, ze ten posiada tajemna sile, magia rozwijala sie dalej - za plecami bialych. Tymczasem budowano nowe szkoly i Hawajczycy w niewiarygodnie szybko przyswajali sobie wszelkie atrybuty cywilizacji: brali udzial w coniedzielnych mszach, spiewali i modlili sie jak najglosniej, a w poniedzialki chodzili do diakona (który przypuszczalnie w pozostale dni byl kahuna), by ich uzdrowil lub zmienil im przyszlosc, jesli akurat znajdowali sie w centrum nieszczesliwego biegu wydarzen. W odludnych zakatkach wysp kahuni otwarcie uprawiali swa sztuke. W poblizu wulkanu kilku z nich nadal skladalo rytualne ofiary bogini Pele. Niektórzy sluzyli turystom za przewodników i zadziwiali ich pewna sztuka magiczna, o której szczególowo opowiem pózniej. Powrócmy do mojej historii. Przeczytalem wszystkie wypozyczone ksiazki i zgodzilem sie z ich autorami, ze kahuni nie znaja zadnej prawdziwej magii. Ponownie wiec z satysfakcja stwierdzilem, ze wszystkie opowiesci, jakie slyszalem, sa tylko wytworem wyobrazni. W nastepnym tygodniu zostalem przedstawiony mlodemu Hawajczykowi. Po ukonczeniu nauki w szkole postanowil on wykazac sie swoja wysoka wiedza i zlamac miejscowy przesad zabraniajacy wchodzenia do pewnej opuszczonej, rozsypujacej sie swiatyni, by tym samym jej nie skalac. Ta demonstracja przybrala nieoczekiwany obrót. Poczul nagle, ze jego nogi staly sie bezwladne. Kiedy z najwiekszym trudem wyczolgal sie ze swiatyni, przyjaciele zaniesli go do domu. Lekarz z plantacji nie potrafil mu pomóc, dopiero wezwany kahuna zdolal go uzdrowic. Nie wierzylem w te opowiesc, ale tez nie mialem mozliwosci, by poznac prawde. Pytalem niektórych starszych bialych z sasiedztwa, co mysla o kahunach, ale oni niezmiennie radzili mi, bym nie wtykal nosa w te sprawy. Pytalem tez wyksztalconych Hawajczyków, ale zbywali mnie niczym. Po prostu nie odpowiadali. Albo tylko smiali sie z moich pytan, albo w ogóle je ignorowali. Taka sytuacja trwala przez caly rok, a potem jeszcze przez dwa kolejne lata. Co roku zmienialem szkole. Za kazdym razem trafialem w jakis odlegly zakatek wyspy, gdzie zycie tubylców toczylo sie wartkim nurtem podziemnym. W trzecim roku mego pobytu na Hawajach znalazlem sie wsród niewielkiej, zywotnej spolecznosci drobnych plantatorów kawy i rybaków osiadlych na wzgórzach wzdluz wybrzeza. Wkrótce dowiedzialem sie, ze urocza, starsza dama, mieszkajaca w tym samym wiejskim hoteliku co ja, byla misjonarka i co niedziela wyglaszala kazania do najwiekszego w tej okolicy zgromadzenia Hawajczyków. Pózniej powiedziano mi, ze nie byla ona zwiazana z kosciolami misyjnymi ani z zadnymi innymi organizacjami religijnymi. Dzialala na wlasna reke. Byla bardzo przewrazliwiona na punkcie swej pracy misyjnej i latwo wpadala w gniew. Z czasem dowiedzialem sie, ze byla córka czlowieka, który kiedys chcial wypróbowac skutecznosc swych modlitw chrzescijanskich

przeciwko magii miejscowego kahuny. Ten ostatni przyjal wyzwanie i przysiagl, ze wymodli smierc dla calej kongregacji Hawajczyków, dla kazdego jej czlonka z osobna, aby w ten sposób udowodnic, ze jego wierzenia sa bardziej skuteczne i blizsze prawdy niz zabobony chrzescijanskie. Przegladalem nawet pamietnik owego zarliwego, lecz nierozwaznego chrzescijanina. Notowal w nim smierc kolejnych czlonków zgromadzenia, a potem nagla ucieczke tych, którzy pozostali przy zyciu. W pamietniku widnialo kilka nie zapisanych stron i byla luka w datach. Córka misjonarza wyjasnila mi, ze zdesperowany ojciec opuscil swa parafie, nauczyl sie stosowania magii w modlitwie smierci i potajemnie odmówil te modlitwe przeciwko owemu kahunie. Kahuna nie spodziewal sie, ze zostanie zaatakowany wlasna bronia, nie podjal wiec zadnych srodków ostroznosci. Zmarl po trzech dniach. Pozostali przy zyciu czlonkowie zgromadzenia powrócili na lono Kosciola... pamietnik z radoscia odnotowywal ich powrót. Misjonarz jednak zmienil sie od tego czasu. Poszedl na najblizsze tajne posiedzenie organizacji misyjnej w Honolulu i wyglosil tam slowa lub popelnil czyny, o których milcza wszystkie dostepne relacje. Mozliwe, ze tylko odpowiadal na zarzuty atakujacych go misjonarzy. W kazdym razie poprzysiagl, ze nigdy juz nie zjawi sie na konklawe, i slowa dotrzymal. Ale Hawajczycy zrozumieli, co sie stalo. Hawajska ksiezniczka ofiarowala mu pas ziemi, szeroki na pól mili i ciagnacy sie od fal przybrzeznych az do górskich szczytów. Tutaj, na plazy, gdzie przed prawie piecdziesieciu laty wyladowal i zostal zabity kapitan Cook, tkwily ruiny jednej z najpiekniejszych na tym ladzie swiatyn. Ze swiatyni tej co roku wyruszala procesja z figurkami bozków. Procesja kroczyla droga, która do dzisiejszego dnia zwana jest „Sciezka Bogów”. Dalej od wybrzeza, ale w tej samej okolicy, stal maly kosciólek z odlamków raf koralowych, zbudowany rekami tubylców. Tutaj córka misjonarza miala ponoc wyglaszac kazania szescdziesiat lat pózniej. Na poczatku czwartego roku mojego pobytu na wyspach przeprowadzilem sie do Honolulu. Kiedy juz osiedlilem sie tam na dobre, znalazlem troche czasu, by zwiedzic muzeum biskupie (Bishop Museum), slynna instytucje ufundowana przez hawajska rodzine królewska i przeznaczajaca czesc swych dochodów na utrzymanie szkoly dla dzieci pochodzenia hawajskiego. Powodem mojej wizyty byla próba odnalezienia kogos, kto móglby udzielic mi rzetelnych informacji o kahunach. Sprawa ta dreczyla mnie tak bardzo, ze stalo sie to juz wrecz nie do zniesienia. Odczuwalem zlosc i za wszelka cene pragnalem znalezc rozwiazanie, ostateczne i rozstrzygajace. Slyszalem, ze kurator muzeum wiele lat swego zycia poswiecil badaniom spraw hawajskich, mialem wiec nadzieje, ze uslysze od niego prawde, podana w chlodnej, naukowej i rzeczowej formie. Przy wejsciu poznalem czarujaca Hawajke, pania Webb. Opowiedzialem jej szczerze o celu mojej wizyty. Przez chwile z uwaga wpatrywala sie we mnie, po czym powiedziala: „Najlepiej prosze pójsc na góre do doktora Brighama. Jest w swym biurze pietro wyzej”. Doktor Brigham odwrócil sie od biurka, gdzie badal przez lupe jakis preparat botaniczny. Spojrzal na mnie przyjaznie niebieskimi oczyma. Byl wielkim naukowcem, autorytetem w swej dziedzinie, znanym i podziwianym w British Museum za wysoki poziom badan i wydane drukiem prace naukowe. Mial 82 lata, byl wysokiego wzrostu, brodaty, ze spora lysina. Posiadal niewiarygodnie bogata i wszechstronna wiedze naukowa i wygladal jak swiety Mikolaj (zob. Who's Who in America z lat 1922-1923, haslo: William Tufts Brigham). Usiadlem na wskazanym mi krzesle, przedstawilem sie i zaczalem wyjasniac, co mnie do niego sprowadza. Sluchal uwaznie, zadawal pytania na temat spraw, o których slyszalem, miejscowosci, w których mieszkalem, i ludzi, których poznalem. Na moje pytania o kahunów odpowiadal pytaniami o wnioski, do jakich doszedlem w swoich dociekaniach. Wytlumaczylem mu, ze jestem absolutnie przekonany, iz cala ta sprawa to przesad, oddzialywanie za pomoca sugestii badz tez stosowanie jakiejs trucizny macacej umysly. Przyznalem jednak, ze mimo wszystko chcialbym porozmawiac z kims, kto dostarczylby mi prawdziwych informacji i pomógl rozwiac resztki dreczacych

watpliwosci. Minela dluzsza chwila, po czym pan Brigham wprost zarzucil mnie pytaniami. Zdawalo sie, iz zapomnial o celu mej wizyty. Cala uwage poswiecil wybadaniu mojej osoby. Chcial wiedziec, jakie mam wyksztalcenie, co przeczytalem, gdzie studiowalem i co sadze o szeregu spraw nie majacych nic wspólnego z zagadnieniami, o które wczesniej go pytalem. Zaczynalem sie juz niecierpliwic, gdy znienacka rzucil na mnie spojrzenie tak surowe, ze poczulem przestrach. - Czy moge ufac, ze zachowa pan w tajemnicy moje zwierzenia? - zapytal. - Mam juz jakas pozycje w swiecie nauki i chcialbym ja utrzymac - usmiechnal sie - nawet mimo mojego podeszlego wieku. Zapewnilem go, ze wszystko, co mi powie, nie wyjdzie poza sciany jego biura, i czekalem. Zastanawial sie przez chwile, po czym wolno zaczal mówic: - Przez czterdziesci lat poznawalem kahunów, by znalezc odpowiedz na postawione przez pana pytanie. Kahuni rzeczywiscie posluguja sie sila, która pan nazwal magia. Uzdrawiaja. Zabijaja. Spogladaja w przyszlosc i zmieniaja ja zgodnie z zyczeniem klienta. Wielu bylo wsród nich oszustów, ale byli tez i prawdziwi geniusze. Niektórzy nawet uzywali magii, by chodzic po ogniu, po potokach goracej lawy, na tyle tylko zastyglej, ze unosila ciezar czlowieka. Urwal gwaltownie, jakby w obawie, ze powiedzial za duzo. Osunal sie na oparcie swego obrotowego krzesla i obserwowal mnie spod wpól przymknietych powiek. Nie jestem pewien, ale chyba wymamrotalem „dziekuje”. Unioslem sie z krzesla i znów na nie opadlem. Wpatrywalem sie w niego bezmyslnie przez dluga chwile. Nagle bowiem poczulem sie niepewnie, nie wiedzac jak dalej poprowadzic rozmowe. Doktor wypowiedzial jasno to wszystko, co ja ukrywalem w sobie tak gleboko przez trzy lata. W duchu spodziewalem sie jakiegos oficjalnego wyjasnienia, zamykajacego na zawsze sprawe kahunów i obiecalem juz sobie, ze nigdy nie powróce do nich i do ich zabobonów. A teraz znowu znalazlem sie na bezdrozach i, juz nie po dziurki w nosie, ale po sam jego ciekawski koniuszek, wpadlem w otchlan tajemniczosci. Chyba zaczalem wówczas mówic cos bez zwiazku, nigdy pózniej nie moglem sobie tego przypomniec. Pamietam tylko, ze w koncu udalo mi sie wykrztusic: - Chodzenie po ogniu? Po goracej lawie? Nigdy o tym nie slyszalem... - zawahalem sie przez chwile. - Jak oni to robia? Doktor otworzyl szeroko oczy, pózniej je przymknal, a jego krzaczaste brwi uniosly sie niemal. po lysine. Siwa broda zaczela sie trzasc i znów opadl na oparcie krzesla, wybuchajac smiechem, od którego zadrzaly sciany. Smial sie tak, ze lzy splywaly po jego rózowych policzkach. - Prosze wybaczyc - zlapal wreszcie oddech i pojednawczo polozyl mi reke na kolanie, druga ocierajac sobie oczy. - Panskie pytanie tak mnie ubawilo, bo ja sam przez czterdziesci dlugich lat usiluje sobie na nie odpowiedziec bez rezultatu. I tak lody zostaly przelamane. Chociaz mialem gluche, dreczace poczucie, ze znów wpadlem w wir spraw, od których zamierzalem uciec, zaczelismy rozmawiac. Stary uczony tez kiedys byl nauczycielem. Mial dar prostego i bezposredniego prowadzenia dyskusji nawet na najtrudniejsze tematy. Dopiero wiele tygodni pózniej zrozumialem, ze wówczas wskazal mi droge, uznal za s•;rojego czlowieka. Niczym stary biblijny Eliasz, zarzucil plaszcz na ramiona, czyniac swoim sluga, zanim odejdzie na zawsze. Powiedzial mi pózniej, ze juz od dawna szukal mlodego czlowieka, któremu móglby przekazac cala swoja wiedze naukowa i powierzyc tajemnice odkryte w nowej i niezbadanej dziedzinie magii. Nieraz podczas upalnych nocy, kiedy wyczuwal moje zniechecenie i niewiare w mozliwosc poznania sekretów magii, mawial: - Zrobilem zaledwie pierwszy krok. To, ze ja juz nie zdaze uzyskac odpowiedzi na dreczace mnie pytania, wcale nie znaczy, ze ty ich nie znajdziesz. Pomysl tylko, jak wiele wydarzylo sie za mojego zycia. Narodzila sie nauka psychologii. Wiemy juz, czym jest podswiadomosc. Zwróc uwage na nowe zjawiska obserwowane i zapisywane kazdego miesiaca przez towarzystwa badan parapsychicznych. Pracuj nad tym nieustannie. Trudno powiedziec, kiedy uda ci sie odnalezc klucz do zagadki i kiedy jakies nowe odkrycie pomoze ci zrozumiec, dlaczego kahuni przestrzegali swych niezwyklych rytualów i co dzialo sie wtedy w ich umyslach. Innym znów

razem doktor odkrywal przede mna zakamarki swej duszy. Wielka to byla dusza, a zarazem prosta. Ten bardzo stary juz czlowiek zywil niemal dziecinna tesknote, by poznac sekret kahunów. Nie ulegalo jednak watpliwosci, ze piasek w klepsydrze jego zycia przesypie sie do konca, zanim nadejdzie sukces. Kahuni zaniechali juz przekazywania swym synom i córkom sekretów dawnej wiedzy, wiedzy, jaka rodzice powierzali dzieciom pod przysiega zachowania scislej tajemnicy. Ci, którzy dokonywali niegdys natychmiastowych uzdrowien, którzy potrafili chodzic po ogniu i zmieniac przyszlosc, powymierali przed 1900 rokiem - wielu z nich to starzy, drodzy przyjaciele doktora. Zostal sam na scenie, na której tak niewiele mozna bylo teraz zdzialac. A jednoczesnie w myslach jego panowal chaos. Nie miescilo mu sie w glowie, ze choc przez tyle lat sledzil prace kahunów, przyjaznil sie z nimi, chodzil po ogniu przy ich pomocy, to jednak nadal nie mial najmniejszego pojecia, na czym polegaly ich magiczne dzialania. Moze z wyjatkiem modlitwy smierci, która, jak mi wyjasnil, nie byla prawdziwa magia, lecz spirytystycznym zjawiskiem na wysokim poziomie. Czasami siadywalismy w ciemnosci na werandzie, przy kawalku zarzacej sie huby, w obronie przed komarami. Doktor powracal do rozmaitych watków naszych rozmów, by upewnic sie, ze wszystko dobrze zapamietalem. Nieraz mawial na zakonczenie: - Moge udowodnic, ze ani jedno z istniejacych wyjasnien magii kahunów nie wytrzymuje krytyki. Ten rodzaj magii nie polega na sugestii ani na niczym, co znane jest psychologom. Kahuni poslugiwali sie sila, która musimy jeszcze zbadac, a jest ona czyms niezmiernie waznym. Po prostu musimy ja odkryc, a odkrycie to zrewolucjonizuje swiat. Zmieni ogólne pojecie nauki. Uporzadkuje sprzeczne ze soba wierzenia religijne... - Pamietaj - mówil dalej - gdy bedziesz zajmowal sie magia, zawsze miej na uwadze trzy rzeczy. Musi istniec jakas forma swiadomosci, która kieruje procesami magii i jest ich motorem. Ona to panuje nad temperatura ciala przy chodzeniu po goracej lawie. Istnieje tez jakas nie znana nam sila sprawcza. A wreszcie, musi tez istniec pewna substancja, widzialna lub nie, za pomoca której owa sila moze dzialac lub byc przez nia przenoszona. Nigdy nie zapominaj o tych trzech rzeczach, a kiedy uda ci sie rozwiklac jedna z nich, moze cie to doprowadzic do dwóch pozostalych. Tak wiec stopniowo przejmowalem materialy zgromadzone przez niego w tej niezwyklej dziedzinie. Poznawalem dokladnie wszystkie przypuszczenia, watpliwosci i sprawdzone informacje na temat kahunów. Podjalem wkrótce próbe odnalezienia zyjacych jeszcze kahunów i za wszelka cene staralem sie wydobyc od nich chocby czesc Tajemnicy. Kiedy tylko poslyszalem jakas historie o ich wyczynach, niezmiennie stawialem memu rozmówcy pytanie: „Kto ci o tym powiedzial?”. I tak, po nitce do klebka, usilowalem dotrzec do jakichkolwiek sladów. Czasami udawalo mi sie odnalezc czlowieka, którego dotyczyla opowiedziana mi historia i wydobywalem z niego najdrobniejsze szczególy o tym, co sie wydarzylo. Najwieksza trudnosc sprawialo mi znalezienie kontaktu z kims, kto sam uprawial magie. Zazwyczaj bylo to calkiem niemozliwe. Kahuni, nauczeni przykrym doswiadczeniem, unikali bialych. Zaden Hawajczyk nie osmielil sie przyprowadzic do kahunów bialego przyjaciela bez ich wyraznego pozwolenia - a prawie nigdy go nie udzielano. Doktor Brigham zmarl cztery lata po naszym poznaniu sie. Czulem wielki ciezar na sercu i mialem przerazajaca swiadomosc, iz byc moze jestem jedynym bialym na swiecie, który wie wystarczajaco duzo, by nadal prowadzic badania nad miejscowa magia, odchodzaca tak szybko w zapomnienie. Zdawalem sobie sprawe, ze jesli mi sie nie powiedzie, swiat przypuszczalnie na zawsze straci szanse poznania systemu, który móglby stanowic niezmierna wartosc dla ludzkosci. Wraz z doktorem Brighamem, pelni nadziei, sledzilismy kiedys nowe odkrycia w psychologii i parapsychologii, lecz, niestety, zmuszeni bylismy z przykroscia stwierdzic, ze obie te nauki wykazywaly znamiona stagnacji. Mimo ze Towarzystwo Badan Parapsychicznych angazowalo w swe prace ponad stu znanych naukowców, przez ponad pól wieku nie powstala zadna teoria,

która tlumaczylaby chocby tak proste zjawiska jak telepatia czy sugestia, nie mówiac juz o ektoplazmie, aportach czy materializacji. Minelo wiele lat. Nie czynilem zadnych postepów, az w koncu, w 1931 roku, musialem uznac swa kleske. Wtedy to opuscilem wyspy. W Kalifornii z umiarkowanym zapalem nadal sledzilem odkrycia psychologiczne, które moglyby rzucic nowe swiatlo na ów problem. Nic sie jednak nie dzialo. I nagle, w 1935 roku, zupelnie niespodziewanie obudzilem sie w srodku nocy, olsniony koncepcja, która wiodla prosto do rozwiklania zagadki. Gdyby doktor Brigham jeszcze zyl, z pewnoscia razem ze mna oblalby sie rumiencem wstydu. Oto obaj przegapilismy rozwiazanie tak proste i oczywiste, ze uszlo naszej uwadze. Bylo ono jak przyslowiowe okulary tkwiace na nosie, których bezskutecznie szukalismy tyle czasu. Owa mysl, która obudzila mnie w srodku nocy, uprzytomnila mi, ze w mowie potocznej kahunów istnialy z pewnoscia nazwy, którymi okreslali oni elementy swej magii. Bez takich nazw nie mogliby przekazywac swej wiedzy z pokolenia na pokolenie. Jako ze poslugiwali sie jezykiem hawajskim, te slowa równiez musialy pochodzic z tego jezyka. A poniewaz misjonarze rozpoczeli opracowywanie slownika hawajsko-angielskiego juz w 1820 roku - nadal zreszta jest on w uzyciu - i poniewaz z pewnoscia nie mieli wystarczajaco duzo informacji o miejscowej magii, by poprawnie przetlumaczyc opisujace ja slowa, bylo oczywiste, ze podane w slowniku znaczenia sa albo niescisle, albo zupelnie bledne. Jezyk hawajski sklada sie ze slów utworzonych z krótkich rdzeni. Przetlumaczenie tego rdzenia da mi pierwotne znaczenie wyrazu. A wiec do dziela! Wybiore slowa uzywane przez kahunów w zapisanych piesniach i modlitwach i powtórnie przetlumacze je na podstawie ich etymologii. Nastepnego ranka przypomnialem sobie cos waznego. Otóz na Hawajach wszyscy zgodnie twierdzili, iz kahuni nauczali, ze kazdy czlowiek ma dwie dusze lub dwa duchy. Nikt jednak nie traktowal powaznie owego jawnie mylnego wierzenia. Jak czlowiek moze miec dwie dusze? Co za absurd! Co za ciemnota!... Poszukalem wiec dwóch slów okreslajacych dwie dusze. Tak jak sie spodziewalem, oba znajdowaly sie w reprincie starego slownika, który wyszedl spod pras drukarskich w 1865 roku, kilka lat po odkryciu mesmeryzmu, w poczatkowym okresie badan parapsychicznych i na dwadziescia lat przed narodzinami najmlodszej z nauk - psychologii. Slownik podawal: U-ni-hi-pi-li - kosci nóg i ramion u czlowieka. Unihipili to nazwa klasy bogów akuanoho; aumakua to inna kategoria bogów; byly to duchy ludzi zmarlych. U-ha-ne - duch, dusza czlowieka. Zjawa lub duch osoby zmarlej. Uwaga; Hawajczycy sadzili, iz kazdy czlowiek ma dwie osobne dusze: jedna umiera wraz z cialem, a druga zyje nadal, moze byc widzialna lub nie. Nie ma z osoba zmarlego wiekszego zwiazku niz jego cien. Zjawy te potrafia mówic, plakac, zalic sie itp. Uwazano, ze sa ludzie, którzy umieja j e wpedzac w zasadzke i chwytac [W jezyku hawajskim wymowa samoglosek jest taka sama jak w lacinie.]. Bylo oczywiste, ze dawni misjonarze, twórcy slownika, porozumiewali sie z Hawajczykami w sprawie ustalenia znaczen tych dwóch slów. Otrzymywali jednak sprzeczne informacje i czynili wszystko, co w ich mocy, by je uporzadkowac i oba slowa wlaczyc jako hasla do slownika. Charakterystyczna cecha

unihipili, poza tym ze slowo to okreslalo ducha, byl jego prawdopodobny zwiazek z rekami lub nogami czlowieka. Uhane równiez bylo duchem, ale takim, który umial mówic, nawet jesli byl zaledwie cieniem zwiazanym z osoba zmarlego. Poniewaz pierwsze slowo bylo dluzsze i mialo najwiecej rdzeni, od niego zaczalem prace nad tlumaczeniem etymologicznym. Slowo zawieralo siedem rdzeni, a niektóre z nich mialy do dziesieciu znaczen. Moje zadanie polegalo na uszeregowaniu znaczen tak, by wylowic te, które mogly byc zastosowane w magii kahunów. Oto stal przede mna stóg siana, a ja mialem w nim znalezc przyslowiowa igle. Wydawalo mi sie to nader intrygujace. Przypomnialem sobie wskazówke doktora Brighama, by zawsze szukac w magii trzech rzeczy: swiadomosci, towarzyszacej przy chodzeniu po ogniu i przy innych magicznych czynach, sily potrzebnej do osiagniecia magicznych wyników oraz materialnej substancji, widzialnej lub nie, przez która sila moze dzialac. Tak, mialem podjac próbe odnalezienia trzech igiel. (W koncu je znalazlem: dwie pierwsze przed uplywem roku, ostatnia - po szesciu latach). Prawie natychmiast, niemal przed nadejsciem pory lunchu, odkrylem PODSWIADOMOSC, ale nie te w znaczeniu uzywanym przez ludzi bialych. Podswiadomosc magów miala o wiele szerszy zakres i byla czyms duzo bardziej naturalnym. Poczulem sie tak zaskoczony tym odkryciem, ze przez kilka minut nie moglem przyjsc do siebie. To niewiarygodne, zeby kahuni znali juz podswiadomosc, ale dowody byly niezaprzeczalne. Oto jak brzmialo etymologiczne wyjasnienie okreslen duchów, których nazwy znajdowaly sie w slowach unihipili i uhane: Oba sa duchami (rdzen u), a rdzen ten znaczy: „zalic sie”. Tak wiec duchy te umieja sie zalic. Natomiast element hane w wyrazie uhane oznacza mówic, a wiec duch, którego nazwa zawarta jest w tym slowie, potrafi mówic. Poniewaz tylko istoty ludzkie posiadaja zdolnosc mówienia, duch ten musi byc duchem czlowieka. Rodzi sie zatem pytanie o nature pierwszego ducha. Moze on sie zalic, ale to potrafia równiez zwierzeta. Nie jest duchem czlowieka, jako ze nie mówi, ale raczej duchem zwierzecia, który sie zali. Uhane plakalo i slabo mówilo. Uwaga przy hasle w slowniku wyraznie podkreslala, ze uhane to nic wiecej, jak tylko cien zwiazany z osoba zmarla. Najwidoczniej byl to jakis slaby i niezbyt wazny „mówiacy” duch. Unihipili, inaczej wymawiane uhinipili, dostarcza wiecej danych etymologicznych do wyjasnienia slowa. W ten sposób otrzymujemy nastepujace okreslenia: a) jest to duch, który moze ubolewac, ale nie umie niczego powiedziec (u); b) jest to cos, co pokrywa cos innego i ukrywa to lub tez samo jest ukryte pod jakims przykryciem czy zaslona (uhi); c) jest to duch towarzyszacy innemu, polaczony z innym, jest lepki i przykleja sie do innego. Przypisany jest innemu i jest mu podlegly (pili); d) jest to duch, który dziala potajemnie, cicho i bardzo ostroznie, ale nie wykonuje pewnych rzeczy w obawie przed gniewem bogów (nihi); e) jest to wreszcie duch, który moze wysunac sie z czegos, wzniesc sie ponad to, moze tez wyciagnac cos z czegos, tak jak monete z kieszeni. Pozada niektórych rzeczy bardzo goraco. Jest uparty i niechetny, gotowy odmówic wykonania polecenia. Rozplywa sie, wsiaka lub calkowicie miesza z czyms innym. Zwiazany jest z powolnym kapaniem wody lub wytwarzaniem i wydzielaniem zyciodajnej wody, czegos w rodzaju „wody piersi”, czyli mleka karmiacej matki (u w swych kilku znaczeniach). (Uwaga: pózniej dowiedzialem sie, ze woda jest symbolem ludzkiej sily zyciowej. Tak wiec odnalazlem pierwsza igle. Dwa swiadome duchy ludzkie to dwie trzecie nastepnej igly. Natomiast trzecia igla ukryta jest w znaczeniu slowa „lepki” lub „przylegac”, „przyklejac sie”). Podsumowujac dotychczasowe uwagi, mozna wiec stwierdzic, ze pojecia swiadomosci i podswiadomosci u kahunów zdaja sie oznaczac, wnioskujac z etymologii nazw, pare duchów scisle zwiazanych z cialem - kierowanym przez podswiadomosc i sluzacym do przechowywania i okrywania ich obu. Duch swiadomosci jest bardziej ludzki i ma zdolnosc mówienia. Wrazliwy duch podswiadomosci zalewa sie lzami, jest uczuciowy i w rozmaity sposób posluguje sie energia zyciowa ciala. Wykonuje zdania w tajemnicy, z milczaca

ostroznoscia, jest uparty i gotowy odmówic posluszenstwa. Odmawia wykonywania rozkazów, gdy obawia sie bogów (zachowuje kompleksy, czyli mocno utrwalone przekonania). Przenika lub wsiaka w ducha swiadomosci, by dawac wrazenie, ze tworzy z nim jednosc. (Uzycie w magii slowa „lepki” jako symbolu i wzmianka o zdolnosci „wysuwania” lub „wyciagania czegos z czegos innego” stana sie zrozumiale pózniej). Przekonany, ze kahuni juz od tysiecy lat znali te wszystkie zjawiska psychologii, które my poznalismy dopiero w ostatnich kilku latach, nabralem calkowitej pewnosci, ze ich zdolnosc poslugiwania sie magia wynikala ze znajomosci waznych czynników psychologicznych przez nas jeszcze nie odkrytych. Niebawem stalo sie jasne, iz nadajac nazwy elementom psychologii i zawierajac w etymologii tych slów symboliczne znaczenia dla wskazania ich powiazan, pierwsi kahuni wykonali kapitalna prace. Jedyna powazna przeszkoda byla okolicznosc, iz symbole zastepowaly nazwy elementów magii, których natury nie moglem na razie pojac. Szukajac goraczkowo symbolicznych znaczen owych slów, powrócilem do lektury sprawozdan na temat zjawisk psychologicznych. Sprawdzalem po kolei kazde oddzielne zjawisko i usilowalem zlokalizowac jego symboliczny odpowiednik w etymologii terminów uzywanych przez kahunów. Po kilku miesiacach zrozumialem, ze, jak na poczatek, zrobilem juz wszystko, co mozna, dopasowujac bardziej usystematyzowana przeze mnie psychologie do zewnetrznych rytualów magii kahunów. Uznalem, ze wnioski, do których udalo mi sie dojsc, sa zbyt cenne, by ukrywac je przed swiatem. Napisalem wiec prace o moich odkryciach i o wiedzy kahunów w ogólnosci [M.F. Long, Recouering The Ancient Magic, wyd. Rider& Co., Londyn 1936.]. Angielska publikacja tej ksiazki przyniosla mi lawine listów, na czwartej stronie okladki umiescilem bowiem swoje nazwisko, adres i prosbe do czytelników, by pisali do mnie, jesli maja jakies ciekawe wiadomosci na interesujacy mnie temat. Niestety, nie otrzymalem zadnej pomocnej informacji, chociaz listy roily sie od przypuszczen i domyslów. Minal rok od wydania mojej ksiazki, gdy pewnego dnia nadszedl list od emerytowanego angielskiego dziennikarza. Nazywal sie William Reginald Stewart. To, co mial do powiedzenia, bylo niezmiernie wazne. Niezwykle zainteresowal go fakt, ze w mojej ksiazce opisywalem te sama magie, z która zetknal sie w latach mlodosci. Wiedzial, ze poslugiwali sie nia czlonkowie plemienia Berberów z Afryki Pólnocnej, mieszkajacego w górach Atlas. Ze zdumieniem stwierdzil, ze afrykanscy Berberowie uzywali w magii tych samych slów, co hawajscy kahuni, uwzgledniajac, oczywiscie, róznice dialektów. Po przeczytaniu mojej ksiazki wyszperal swoje pozólkle juz notatki i porównal slowa, które, jak go poinformowano, nalezaly do tajemnego jezyka magii. Okazalo sie, ze hawajskie slowo kahuna brzmialo u Berberów quahuna, a hawajski wyraz okreslajacy kobiete-kahunke, czyli kahuna wahini, wystepowalo jako quahini. Slowo oznaczajace boga brzmialo w obu jezykach prawie tak samo: akua i atua, tak jak i wiele innych sprawdzonych przez nas wyrazów. Poniewaz plemiona Berberów mówily jezykiem zupelnie róznym od dialektów Polinezji, odkrycie podobienstwa jezyków opisujacych magie obu tych ludów stanowilo niezbity dowód, ze albo Berberowie i Polinezyjczycy mieli wspólnych przodków, albo w czasach starozytnych ludy te kontaktowaly sie ze soba. Stewart uslyszal o plemieniu Berberów i o ich magii, kiedy poszukiwal zlóz naftowych dla jakiejs dunskiej spólki i jako niezalezny dziennikarz oraz znawca Afryki Pólnocnej pracowal w charakterze korespondenta dla „Christian Science Monitor”. Wzial wówczas urlop, wynajal przewodników i wyruszyl na poszukiwanie owego plemienia. W koncu odnalazl je i poznal maga, którym byla kobieta. Po wielu namowach zaadoptowala go i uznala za swego rodzonego syna, by umozliwic mu poznanie sekretów magii. Kobieta owa nazywala sie Lucchi i miala siedemnastoletnia córke, której wlasnie zaczela udzielac tajemnych nauk. Stewartowi pozwolono sie do niej przylaczyc. Nauke rozpoczeto od legendarnej historii plemiennej, która opowiadala o zyciu dwunastu plemion kahunów na wielkiej pustyni Saharze, zielonej wówczas i pelnej rzek urodzajnej krainie.

Z czasem rzeki powysychaly i plemiona przeniosly sie w doline Nilu. Tam, stosujac magie, pomagano ciac bloki skalne, zwozic je na miejsce budowy i wznosic Wielka Piramide. W tamtych czasach ludy owe rzadzily Egiptem, górujac nad innymi dzieki swej magii. Kahunka opowiadala dalej, jak jej wspólplemiency przewidywali, ze nadejda czasy ogólnej ciemnoty intelektualnej i ich wiedza tajemna pójdzie w zapomnienie. Aby przechowac ten drogocenny skarb dla przyszlych pokolen, dwanascie plemion wyruszylo na poszukiwanie jakiejs odleglej krainy, gdzie mozna by sie przeniesc i przechowac Tajemnice (Hune), az czasy zmienia sie na tyle, ze bedzie mozna zwrócic ja swiatu. Za pomoca parapsychiki odnaleziono na Pacyfiku bezludna wyspe czekajaca na ich przybycie. Jedenascie plemion przeplynelo przez kanal do Morza Czerwonego, dalej wzdluz wybrzezy Afryki i Indii, az do Pacyfiku: Po wielu latach sluch o nich zaginal, przynajmniej dla czlonków pozostalego dwunastego plemienia. Owo plemie, z jakichs nieokreslonych przyczyn, przenioslo sie na pólnoc i osiedlilo w górach Atlas. Mieszkalo tam przez wieki, zachowujac Tajemnice i poslugujac sie magia. Wymieralo jednak stopniowo i kiedy nadeszly czasy nowozytne, przy zyciu pozostala tylko jedna kahunka. Byla nia owa nauczycielka imieniem Lucchi. Stewart stwierdzil, ze Berberowie byli plemieniem goscinnym, czystym, bardzo inteligentnym, o wspanialej, starej kulturze. Mówili jezykiem mieszanym, tak jak inne plemiona berberyjskie, ale kiedy przychodzilo do wykladania wiedzy tajemnej, uzywano innego jezyka, gdyz tylko w nim mozna bylo odnalezc wlasciwe slowa dla nazwania elementów, które istnieja w czlowieku i pozwalaja mu poslugiwac sie magia. Mlody Anglik mial duze trudnosci jezykowe, czesto musial wykorzystywac swój francuski, aby zrozumiec dialekt Berberów, a jednoczesnie pojac wlasciwie znaczenia tak zwanego jezyka tajemnego. Krok po kroku przyswajal sobie podstawowe zalozenia filozofii magii. Jego nauczycielka wielokrotnie demonstrowala mu sile swej magii przy uzdrawianiu chorych, swoja wladze nad ptakami, drapieznikami, wezami i nad pogoda. Stewart robil duze postepy, opanowal teorie i niebawem mial rozpoczac cwiczenia praktyczne. Pewnego mglistego popoludnia zdarzylo sie jednak nieszczescie. W dolinie nie opodal obozowiska Berberów doszlo do strzelaniny miedzy dwiema przejezdzajacymi tamtedy bandami. Zablakana kula smiertelnie ugodzila Lucchi w serce. Stewart pozostal bez nauczycielki, bo jej córka wiedziala niewiele wiecej niz on sam. Nauka magii zakonczyla sie. Zebral wiec swoje notatki, opuscil przyrodnich braci i siostry i powrócil do dawnych zajec. Minelo trzydziesci lat i wtedy przeczytal moja ksiazke, gdzie, w przytaczanych przeze mnie slowach hawajskich, rozpoznal wyrazy - pomijajac oczywiscie róznice w dialektach - które przechowywal tak dlugo w swych zapiskach. Powiazania miedzy kahunami hawajskimi a kahunami z Afryki Pólnocnej i moze z Egiptu staly sie oczywiste. Legendy hawajskie, przekazywane ustnie mówily o historii tego ludu. Otóz Hawajczycy zyli kiedys na odleglym rodzimym ladzie. W swoich wizjach ujrzeli Hawaje i wyruszyli na poszukiwania tej krainy. Ich podróz zaczela sie od Morza Czerwonego Kane, co scisle zgadza sie z pogladem, ze przybyli z Egiptu przez Morze Czerwone, które nosi taka nazwe po dzien dzisiejszy w trzech przynajmniej jezykach. Legendy nie podaja wielu szczególów o poczatkach owej podrózy. Mówia jedynie o kolejnych ladach, które mijali odkrywcy, plynac w wielkich podwójnych kanoe. Kiedy wywiadowcy podrózujacy na czele dotarli wreszcie do osmiu nie zamieszkanych Wysp Hawajskich, powrócili niebawem do najblizszej, lezacej na zachodzie, by zabrac pozostalych czlonków plemienia, którzy zatrzymali sie tam na odpoczynek. Wszyscy osiedlili sie na Hawajach. Tam budowali domy i stamtad organizowali dalsze wyprawy, z których przywozili nasiona roslin, sadzonki drzew i zwierzeta. Po pewnym czasie wedrówki do sasiednich wysp ustaly i przez wiele dlugich lat ludnosc ta zyla w zupelnym odosobnieniu. Kiedy wymarli wszyscy czlonkowie rodziny królewskiej, wyruszono na inne wyspy, by odnalezc i przywiezc ze soba jakiegos wysoko urodzonego ksiecia. Ksiaze przybyl wraz ze swymi ulubiencami, wsród

których znajdowal sie kahuna. Jesli mozemy wierzyc legendzie, kahuna ów wprowadzil na Hawajach forme kahunaizmu, który zawieral niewiele magii, wymagal zas oddawania czci bozkom i budowania swiatyn. I mimo ze kahuni nadal zachowywali wiedze tajemna w jej czystej formie i stosowali ja w praktyce, to jednak istnialy w niej pewne slady dawnego skazenia, pozostalosci kultu bozków i swiatynie. Starania uczonych, by wyjasnic pochodzenie Hawajczyków przez badanie ich jezyka, nie przyniosly zbyt duzych sukcesów. Istnieje jedenascie plemion polinezyjskich. Wszystkie mówia dialektami tego samego jezyka, ale u niektórych spotyka sie wyrazy i wierzenia pochodzace z Indii, co latwo mozna stwierdzic. Slowa polinezyjskie wystepuja wszedzie pomiedzy Pacyfikiem a Bliskim Wschodem. Slychac je na Madagaskarze, co wskazuje na wczesne kontakty tutejszych mieszkanców z ludami mówiacymi jezykiem polinezyjskim. Nawet w Japonii spotyka sie terminy i pojecia rodem z Polinezji. W Indiach istnieje pewien zasób pojec zwiazanych z magia kahunów. Dzisiaj, co prawda, maja wielce zmieniona forme i wyszly praktycznie z uzycia, ale ich wystepowanie wskazuje na wspólne pochodzenie. Dzieki nieocenionej pomocy Stewarta i pelnemu korzystaniu z jego wiedzy, jaka zdobyl w Afryce Pólnocnej, moglem kontynuowac moje poszukiwania. Powoli rekonstruowalem Tajemnice, w miare jak jej symbole i zewnetrzne przejawy zestawialem z wnioskami doktora Brighama, wysnutymi kiedys na podstawie obserwacji rytualów kahunów. Niemozliwe byloby jednak ogarniecie znaczenia wszystkich slów i ceremonii, gdyby nie pewne podstawowe odkrycia poczynione przez nowoczesna psychologie i parapsychologie. Na ich bazie budowalem coraz pelniejsza teorie. Duza role odegraly równiez rozmaite wierzenia religijne, w nich bowiem odnajdywalem sponiewierane szczatki pierwotnej filozofii Huny. Owe relikty, chociaz tak znieksztalcone, dawaly wskazówke, gdzie mam szukac dalszych informacji, i pomagaly weryfikowac niepewne materialy w miare ich odkrywania. Wkrótce po ukazaniu sie w Anglii mojej publikacji nawiazalem korespondencje z ksiedzem Kosciola anglikanskiego, który napisal do mnie od razu po przeczytaniu ksiazki. Prowadzil on badania psychologiczne nad zjawiskiem psychicznego i duchowego uzdrawiania. Zainteresowal sie wiedza kahunów i wraz z grupa asystentów postanowil wypróbowac niektóre magiczne sposoby leczenia. Podjeli sie oni tego zadania po intensywnej wymianie listów ze mna. Szczególne sukcesy odnosili w przypadkach obsesji. Rodzina jednego z wyleczonych pacjentów ofiarowala im duza sume pieniedzy na rozwój prac eksperymentalnych. Duchowny i trzech czlonków jego zespolu ruszyli w podróz do Kalifornii, by spotkac sie ze mna i przedyskutowac plany na przyszlosc. Ustalilismy wszystkie szczególy, opracowalismy nawet projekt budynku, który mial byc niebawem wzniesiony. Niestety, podczas ich drogi powrotnej do Anglii wybuchla II wojna swiatowa i pokrzyzowala wszystkie zamiary. Po wojnie fundusze nie byly juz dostepne i grupa tych ludzi sie rozpadla. Ich praca eksperymentalna dowiodla jednak, ze rekonstrukcja systemu Huny byla wlasciwa, albowiem dzialal on w rekach osób obdarzonych wrodzonymi zdolnosciami i gotowych poswiecic swój czas na nauke korzystania z dobrodziejstw tego systemu. Musieli tylko wytrwale cwiczyc przy pomocy kogos doswiadczonego. Na Hawajach niewiele jest literatury dotyczacej kahunów badz tez jest ona malo wiarygodna. Szczatkowe informacje dostepne w ksiazkach, artykulach i broszurach nie wspominaja w ogóle o podstawowych mechanizmach magii, o których pisalem w swej ksiazce. Autorzy przecza sobie wzajemnie, a gmatwanina ich sadów jest dla czytelnika nie do rozwiklania. Badania doktora Brighama i moje wlasne sa na wyspach prawie nieznane, a egzemplarze mej pierwszej ksiazki leza bezpiecznie schowane w bibliotece w Honolulu. Udostepniane sa tylko na zyczenie tego, kto wie, ze tam sie znajduja. Czy to na skutek blednego zrozumienia nauki kahunów, czy tez ze strachu przed realnym niebezpieczenstwem, jakie niesie modlitwa smierci, mieszkancy wysp odrzucaja magie, zgodnie z zasada „nie budzic licha”. Po tych wstepnych uwagach przejde teraz do szczególowego

przedstawienia Huny i przytocze wszystkie dostepne dowody swiadczace o poprawnosci tego systemu jako zbioru faktów naukowych. Rozdzial II Chodzenie po ogniu jako wstep do magii Dwie cechy wyrózniaja psychologiczno-religijny system Tajemnicy (Huny) i oddzielaja go od nowoczesnych systemów religijnych i psychologicznych. Pierwsza i najwazniejsza wlasciwosc ten system DZIALA. Dziala dla kahunów, powinien dzialac i dla nas. Druga cecha jest nie mniej wazna. System dziala dla wszystkich ludzi, bez wzgledu na ich religijne zapatrywania. Najlepszym dowodem, ze magia dziala bez zarzutu, stosowana przez ludzi rozmaitych wyznan, przez pogan i dzikich, jest CHODZENIE PO OGNIU, praktykowane od wieków az po dzien dzisiejszy w wielu czesciach swiata. Chodzenie po ogniu polega na kontakcie stóp z plonacym weglem lub innym rozzarzonym materialem, takim jak kamienie, czy nawet bezposrednio z plomieniem. Otóz nie ma tu nic tajemniczego, jesli chodzi o stopy czy gorace przedmioty. I jedne, i drugie mozna starannie zbadac, wykluczajac wszelkie manipulacje i triki. Istnieje jeszcze trzeci element, którego jednak nie mozna zobaczyc, sprawdzic i przebadac. Istnieje w sposób realny i wolny jest od wszelkich cyrkowych sztuczek. Ten trzeci element nazywam MAGIA z braku innego, lepszego slowa. Wystepuje on z pewnoscia wówczas, gdy stopy dotykaja rozpalonego przedmiotu, a mimo to nie pojawiaja sie na nich zwykle objawy oparzenia. Co najmniej od dwóch stuleci nieustannie toczy sie zacieta wojna przeciwko wszelkim przesadom. Rozwój poszczególnych nauk zalezal od tego, czy ludzie zajmujacy sie dana dziedzina potrafili zwalczyc w sobie i w innych zabobony, skostniale poglady i wszelkie tabu religijnych dogmatów. Dzisiaj jednak odrzucanie przez nauke zjawisk parapsychicznych obrócilo sie w swoisty dogmat samej nauki. Przez wiele lat nasze szkoly i nasza prasa robily wszystko, co w ich mocy, by dyskredytowac wszelkie niewytlumaczalne zjawiska. Wznoszono okrzyki: „Ciemny przesad!”. Z racji takiej postawy mediów zwykly, przecietny czlowiek wyrobil w sobie przekonanie, ze wszystkie zjawiska magii, a w szczególnosci takie jak chodzenie po ogniu, od poczatku do konca sa efektem hochsztaplerskich sztuczek. Jesli ta moja ksiazka ma wzbudzic zaufanie, musze dowiesc, iz magia jest faktem. I dowiode tego. Natomiast do czytelników, którzy z góry zalozyli, ze zadne dowody ich osobiscie nie przekonaja, zwracam sie tymi oto slowami: Tak czy owak, przeczytajcie te ksiazke. Zawiera ona wiele ciekawych i wartych przemyslenia materialów. Bedzie przynajmniej rozrywka, czyms, co pozwoli milo spedzic czas. A po skonczeniu lektury zastanówcie sie, prosze, czy macie lepsze niz kahuni rozwiazania tak skomplikowanych zagadnien. Dla przejrzystosci wieksza czesc materialu dowodowego opatruje tytulem „przypadek”. Kazdy taki opis poprzedzony bedzie uwagami wstepnymi a zakonczony krótkim komentarzem. Do opisu pierwszego przypadku wykorzystalem badania doktora Brighama, jego osobiste obserwacje i doswiadczenia. Przypadek 1 Doktor Brigham chodzi po rozgrzanej do czerwonosci lawie Uwagi wstepne: Chodzenie po ogniu powszechnie tlumaczy sie tym, ze podeszwa stóp chodzacego jest na tyle zgrubiala, iz nie ulega poparzeniu, lub tez stopy smarowane sa alunem czy innymi ochronnymi srodkami chemicznymi. Mówi sie równiez, ze wegiel i rozpalone kamienie pokryte sa warstwa popiolu albo ze nie sa az tak gorace, by mogly spalic skóre. Harry Price próbowal wytlumaczyc zjawisko chodzenia po ogniu demonstrowane w 1936 roku przez Kude Buxa (mahometanina z Kaszmiru) w Towarzystwie Badan Parapsychicznych przy uniwersytecie w Londynie. Pisal: „Nie musze chyba wyjasniac, ze

chodzac szybko, czlowiek nie dotyka podloza równoczesnie cala powierzchnia stopy. A zatem przy chodzeniu po rozzarzonych weglach poszczególne fragmenty skóry nie dotykaly ich dluzej niz przez pól sekundy”. W przypadku, który zaraz przytocze, okaze sie, ze zadne tego typu wyjasnienia nie przystaja do omawianych zjawisk. Podaje tu opis zdarzenia, który otrzymalem bezposrednio od doktora Brighama. Ubarwilem to nieco wlasnymi slowami i wrazeniami, by stalo sie bardziej plastyczne i latwiejsze do wyobrazenia. Opis przypadku: „Kiedy rozpoczal sie wyplyw lawy z jednego z wulkanów relacjonowal doktor Brigham - bylem akurat w poludniowej Konie w Napoopoo. Czekalem kilka dni, bo chcialem sie zorientowac, czy wyplyw zanosi sie na dlugo. Gdy lawa plynela bez przerwy, poslalem natychmiast wiadomosc do mych trzech przyjaciól kahunów. Obiecali mi kiedys, ze pozwola mi chodzic po ogniu pod ich opieka. Teraz wiec prosilem, by zjawili sie w Napoopoo. Zanim przybyli na miejsce, minal caly tydzien, musieli bowiem plynac kanoe az z Kau. Gdy sie juz spotkalismy, nie od razu moglismy rozpoczac nasze próby. Dla nich liczylo sie przede wszystkim nasze ponowne spotkanie, nie zas tak prozaiczna, zwyczajna sprawa jak chodzenie po ogniu. Cóz, nie bylo rady. Nie pozostawalo nic innego, jak zdobyc gdzies prosiaka i zasiasc do wspólnej luau (narodowa uczta Hawajczyków). Byla to wielka, huczna luau Uczestniczyla w niej chyba polowa okolicznych mieszkanców. Kiedy swieto sie skonczylo, musialem odczekac jeszcze dzien, zanim jeden z moich kahunów wytrzezwial na tyle, by móc podrózowac. Cale popoludnie musielismy sie opedzac od tych, którzy dowiedzieli sie jakims sposobem, dokad sie wybieramy, i za wszelka cene chcieli isc z nami. W koncu noca wyruszylismy. Zabralbym zreszta wszystkich, ale cóz, nie bylem zbyt pewien, czy zdolam chodzic po ogniu, gdy dojdzie do tej próby. Kiedys, w Kilauea, przygladalem sie owym trzem kahunom, jak boso skakali po malych potokach lawy, i wspomnienie tamtego zaru nie bylo zbyt zachecajace. Nocna wedrówka byla niezmiernie ciezka. Wspinalismy sie po lagodnym zboczu, wybierajac droge przez stare, zastygniete potoki lawy az do górnej partii lasów. Kahuni mieli na nogach sandaly, lecz ostre kawalki zuzla, wtopione w stara mase wulkaniczna, ranily im stopy. Musielismy wciaz przystawac i czekac, az którys z wedrowców usunie przyklejony do skóry zuzel. Kiedy weszlismy wyzej, miedzy drzewa i paprocie, panowaly juz glebokie ciemnosci. Potykalismy sie o korzenie i raz po raz wpadalismy w dziury. Po jakims czasie zaniechalismy dalszej wedrówki i reszte nocy przespalismy w korycie wyzlobionym kiedys przez lawe. Rankiem zjedlismy troche poi i suszonej ryby i wyruszylismy na poszukiwanie wody do picia. Zajelo nam to sporo czasu, gdyz w najblizszej okolicy nie bylo zadnych zródel ani strumyków. Musielismy szukac kaluz wody deszczowej w zaglebieniach skalnych. Az do poludnia wspinalismy sie pod zadymionym niebem, a swad oparów siarki stawal sie coraz silniejszy. W drodze pozywilismy sie jeszcze raz ryba i poi i po godzinie dotarlismy do zródla wyplywu lawy. Byl to piekny widok. Zbocze góry zalamywalo sie tuz ponad linia lasu w wielka rozpadline, z której kilkoma otworami tryskala magma, strzelajac z rykiem na wysokosc dwustu stóp, a potem opadala, tworzac olbrzymi, wrzacy basen. Z niego wyplywal potok lawy. Na godzine przed zachodem slonca ruszylismy w dól, z biegiem potoku, w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na nasz eksperyment. Potok plynnej magmy sunal w dól, jak zwykle grzbietem górskim, a nie dolinami. Po jego bokach tworzyly sie sciany ze spietrzonego zuzla. Mialy tysiac jardów szerokosci, a goraca lawa plynela miedzy nimi korytem wyzlobionym w skale. Kilkakrotnie wspinalismy sie na te zuzlowe zwaly, przechodzilismy przez nie, aby spojrzec na plynaca w dole czerwona mase. Zwir byl juz na tyle chlodny, ze mozna bylo po nim chodzic, lecz tu i ówdzie, szczeliny skalne zarzyly sie jeszcze czerwienia. Raz po raz musielismy obchodzic miejsca, gdzie bezbarwne plomienie strzelaly w niebo i niczym jezyki gazu polyskiwaly czerwonym blaskiem poprzez dym. Schodzilismy coraz nizej, do tropikalnego lasu. Nie znalezlismy po drodze takiego miejsca, gdzie spietrzony strumien lawy przelewalby sie przez

wzniesienie. Po dluzszej wedrówce zatrzymalismy sie na kolejny nocleg. Rankiem ruszylismy dalej i po kilku godzinach znalezlismy wreszcie to, czego tak dlugo wypatrywalismy. Strumien plynal tu po lagodniejszym pasmie górskim, szerokim na pól mili. Wznoszace sie obok zwaly zuzlu przechodzily w plaskie tarasy ze spadzistymi uskokami pomiedzy jednym a drugim poziomem. Raz po raz jakis unoszony lawa glaz lub wieksze skupisko kamieni tamowaly bieg goracego potoku w miejscu, gdzie zaczynal sie uskok. Wówczas lawa cofala sie i tworzyla szerokie rozlewisko, by po pewnym czasie, kiedy przeszkoda zostala sforsowana, plynac dalej, zostawiajac po sobie duza, gladka powierzchnie, po której mozna bylo chodzic, gdy wystarczajaco stezala. Zatrzymalismy sie obok najwiekszego z trzech rozlewisk. Patrzylismy na przyplyw i odplyw goracej masy wulkanicznej. Zar byl wprost nie do zniesienia, nawet wysoko na zwalach zuzla. W dole pod nami czerwona lawa toczyla sie jak woda, z ta tylko róznica, ze woda nie moglaby sie nagrzac do takiego stopnia i plynac tak bezglosnie przy szybkosci dwudziestu mil na godzine i w dodatku po nierównym podlozu. Zawsze kiedy obserwuje splyw lawy, ta cisza mnie zastanawia. Tam, gdzie woda musi przelewac sie przez skaliste wglebienia i poszarpane wystepy, lawa wypala wszystko i zlobi sobie koryto tak gladkie, jak wnetrze glinianego naczynia. Poniewaz chcielismy wrócic na wybrzeze jeszcze za dnia, kahuni nie tracili czasu. Przyniesli ze soba liscie rosliny ti i gotowi do dzialania, czekali tylko, kiedy wulkaniczna masa stezeje na tyle, by utrzymac ciezar czlowieka. (Liscie ti sa powszechnie uzywane przez chodzacych po ogniu wszedzie tam, gdzie sa dostepne na terenach Polinezji). Maja jedna czy dwie stopy dlugosci, sa waskie, z ostrymi krawedziami, tak jak niektóre gatunki traw. Na czubku lodyg maja pióropusze, wygladem swym i wielkoscia przypominajac miotly. Kiedy kamienie rzucane przez nas na powierzchnie lawy wskazaly, iz jest dostatecznie twarda, kahuni powstali z miejsc i zsuneli sie po zboczu w dól. Upal byl nie do wytrzymania, o wiele wiekszy niz we wnetrzu rozgrzanego piekarnika. Powierzchnia lawy ciemniala, tylko gdzieniegdzie przecinaly ja mieniace sie smugi, tak jak to wyglada, kiedy stygnie zelazo, zanim kowal zanurzy je w kotle dla zahartowania. Serdecznie teraz zalowalem, ze odwazylem sie tam przyjsc. Juz na sama mysl o przejsciu po tym slodkim piekle na druga strone, braly mnie ciarki. Przypomnialem sobie, ze przeciez widzialem niegdys wszystkich trzech kahunów, jak przebiegali przez goraca lawe w Kilauea. Kahuni zdjeli sandaly i owineli kazda stope trzema liscmi ti. Ja takze usiadlem i, nie chcac ryzykowac, zaczalem zawiazywac liscie na moich nabitych cwiekami buciorach. Ale niestety okazalo sie, ze pod zadnym pozorem nie wolno bylo tego robic - kazali mi natychmiast zdjac buty i dwie pary skarpet. Bogini wulkanów, Pele, nie chroni butów przed spaleniem, a jesli bym ich nie zdjal, móglbym ja obrazic. Spieralem sie „goraco” w scislym sensie tego slowa, gdyz wszyscy bylismy juz niemal upieczeni. Wiedzialem, ze to nie Pele wlada magia ognia, i usilnie staralem sie dociec, kto lub co jest przyczyna tej magii. Kahuni jak zwykle usmiechali sie i mówili, ze „bialy kahuna” oczywiscie zna sztuke otrzymywania mana (jakiejs sily znanej magom) z powietrza lub wody na uzytek kahunów, i ze tylko tracimy czas mówiac o rzeczy, której zaden kahuna nigdy nie wyraza slowami - o tajemnicy przekazywanej tylko z ojca na syna. Skonczylo sie na tym, ze nie ustapilem i odmówilem zdjecia butów. Wyobrazilem sobie, ze jesli Hawajczycy potrafili chodzic po goracej lawie stwardnialymi, bosymi stopami, to i ja moge to robic w butach o twardej, skórzanej podeszwie, które beda mnie chronic przed poparzeniem. Prosze pamietac, ze bylo to wówczas, kiedy jeszcze sadzilem, iz opisywane zjawisko znajdzie wytlumaczenie natury fizycznej. W koncu kahuni uznali moje buty na nogach za doskonaly zart. Jesli chcialem zlozyc je w ofierze bogom, to moze byl to i dobry pomysl. Usmiechajac sie do siebie, pozwolili mi zwiazywac liscie przy butach, podczas gdy sami zaczeli spiewac swe piesni. Ich slowa pochodzily z jakiegos archaicznego jezyka hawajskiego, którego nie moglem zrozumiec. Byla to zwykla „rozmowa z bogiem”, slowo w slowo przekazywana kolejnym

pokoleniom od niepamietnych czasów. Zrozumialem tylko tyle, ze skladala sie z prostych, krótkich wzmianek o legendarnej historii, przeplatanych pochwalami jakiegos boga lub bogów. Zanim kahuni skonczyli spiewy, bylem juz niemal zywcem upieczony, choc nie trwalo to dluzej niz kilka minut. I wtedy przyszedl ten moment. Jeden z kahunów uderzyl wiazka lisci w lsniaca powierzchnie lawy i zapraszajacym gestem oddal mi zaszczyt uczynienia pierwszego kroku. Natychmiast przypomnialem sobie moje dobre maniery: bylem za tym, zeby pierwszenstwo dawac starszym. Ustalono wiec zaraz, ze najstarszy kahuna powinien isc pierwszy, potem ja i za mna pozostali. Bez chwili wahania najstarszy z nich puscil sie pedem po straszliwie goracej magmie. Patrzylem za nim z otwartymi ustami, a kiedy byl juz prawie po drugiej stronie - w odleglosci okolo 150 stóp od nas - ktos pchnal mnie tak gwaltownie, ze mialem do wyboru: albo upasc twarza na goraca mase, albo zlapac rytm biegu. Do tej pory nie wiem, co za szalenstwo mnie wtedy opetalo, ale rzeczywiscie bieglem. Goraco bylo niewyobrazalne. Wstrzymalem oddech i zdawalo mi sie, ze mój umysl przestal funkcjonowac. Bylem wówczas mlody i w biegu na 100 jardów moglem konkurowac z najlepszymi. Czy bieglem wtedy? Frunalem! Bylbym pobil wszystkie rekordy, ale juz po pierwszych kilku krokach podeszwy butów zaczely sie przypalac. Skóra zwijala sie i kurczyla, sciskajac mi stopy jak obrecza. Puscily szwy i zostalem nagle bez jednej podeszwy, a druga klapala z tylu, trzymajac sie na malym skrawku skóry przy obcasie. Ta klapiaca podeszwa o malo nie narazila mnie na smierc. Potykalem sie co chwila i zwalnialem. W koncu po kilku, jak mi sie zdawalo, minutach, choc w rzeczywistosci byly to zaledwie sekundy, zeskoczylem na bezpieczne miejsce. Spojrzalem na moje stopy i zobaczylem, ze przy skórzanych, pozwijanych przyszwach butów pala sie skarpetki. Przydeptywalem tlacy sie ogien i spod oka popatrywalem na zanoszacych sie od smiechu kahunów, jak pokazywali sobie obcas i dymiaca podeszwe mego lewego buta, lezace na lawie i spalone na skwarek. Ja tez zaczalem sie smiac. Nigdy w zyciu nie czulem takiej ulgi. Bylem juz bezpieczny, a na stopach nie mialem ani jednego pecherza czy babla, nawet w miejscach, gdzie palily sie skarpetki. O tym doswiadczeniu moge powiedziec jeszcze jedno. Mialem wrazenie intensywnego goraca na twarzy i ciele, na stopach zas nie odczuwalem prawie nic. Kiedy dotknalem ich reka, byly od spodu gorace, ale tylko moja dlon odebrala to uczucie. Zaden z kahunów nie mial sladów poparzen, chociaz liscie przywiazane do ich stóp dawno sie spalily. Powrotna droga na wybrzeze byla dla mnie koszmarem. Próba marszu w sandalach, prowizorycznie wystruganych z drzewa, pozostawila mi wspomnienie nie mniej zywe niz moje chodzenie po ogniu”. Komentarz: Oto historia doktora Brighama. Czytelników bez watpienia zainteresuje teraz, w jaki sposób naukowiec próbowal wytlumaczyc sobie mozliwosc swego wyczynu. - To magia - zapewnial mnie doktor. - To jeden z czynników calego ogromu magii uprawianej przez kahunów i przez inne prymitywne ludy. Wiele lat minelo, zanim to zrozumialem, i jest to moja ostateczna opinia, do której doszedlem po dlugich obserwacjach i badaniach. - Czy jednak nie próbowal pan wyjasnic tego w jakis inny sposób? - spytalem. Doktor usmiechnal sie. - Oczywiscie, ze tak. Nielatwo bylo mi uwierzyc, ze magia jest mozliwa. Nie to przeciez bylo celem mych badan. Ale nawet gdy zyskalem juz absolutna pewnosc, ciagle jeszcze dreczyly mnie powazne watpliwosci co do slusznosci wniosków, które wysnulem. I mimo ze sam chodzilem po lawie, wrócilem do teorii, ze byc moze tworzy ona porowata, izolujaca powierzchnie o nizszej temperaturze. Dwukrotnie sprawdzilem te teorie w Kilauea, gdzie nastapily niewielkie wyplywy lawy. W jednym przypadku czekalem, az struga lawy oziebi sie na tyle, by uzyskala niemal czarna barwe. Dotknalem jej koniuszkiem palców. I chociaz magma byla o wiele chlodniejsza niz ta, po której niegdys przebieglem, bolesnie poparzylem sobie palce. A przeciez zaledwie musnalem powierzchnie. - A za drugim razem? - zapytalem. Potrzasnal glowa i usmiechnal sie z mina winowajcy. - Powinienem byl zachowac wieksza ostroznosc po tych pierwszych poparzeniach, ale trudno pozbyc sie dawnych

przekonan. Wiedzialem, ze przebieglem przez goraca mase, ale nadal nie moglem uwierzyc, iz naprawde zdolalem tego dokonac. Za drugim razem bylem podniecony moja teoria o izolujacej powierzchni. Nabralem troche goracej lawy .za patyk, tak jak mozna nabrac slodkiej masy do produkcji cukierków toffi. I znów musialem sparzyc sobie palec, zanim poczulem sie zadowolony z doswiadczenia. Nie, nie ma tu zadnej pomylki. Kahuni uzywaja magii przy chodzeniu po ogniu, podobnie jak przy innych swoich wyczynach. Inne prawa natury rzadza swiatem materialnym, a inne swiatem pozazmyslowym. I - spróbuj uwierzyc, jesli potrafisz - prawa tego drugiego swiata sa na tyle silne, ze mozna ich uzywac do neutralizowania i odwracania praw swiata fizycznego. W opisanym przypadku magiczne panowanie nad temperatura bylo takiej natury, ze nie ochronilo skóry ciezkich butów doktora Brighama, lecz ochronilo jego stopy. Nie uzyto zadnych srodków chemicznych zabezpieczajacych stopy przed goracem. Nie bylo tam izolujacej warstwy popiolu, a lawa byla tak goraca, ze nawet podczas biegu skóra butów przez moment stykajacych sie z podlozem, ulegala zwegleniu. Temperatura byla wiecej niz wystarczajaca, by w zwyklych warunkach mogla spalic stopy. Przypadek 2 Mag estradowy poslugujacy sie prawdziwa magia Uwagi wstepne: Moze sie to wydac niewiarygodne, ale czasami uzywa sie na scenie prawdziwej magii w miejsce powszechnie stosowanych trików mechanicznych, chociaz widzowie nie zawsze sa tego swiadomi. W tym przypadku mamy do czynienia z mezczyzna podrózujacym wraz z zespolem rozrywkowym. Nie mówi nic o magii, która sie posluguje, chyba ze komus wtajemniczonemu lub sklonnemu do uznania, ze wszystko to jest prawda. Czlowiek ten wystepowal wraz z zona w Honolulu. Kiedys po przedstawieniu byli na tyle uprzejmi, ze starali sie wyjasnic mi swoja magie i opowiedzieli, jak sie jej nauczyli. W tej chwili interesuja nas tylko ich wyjasnienia dotyczace magii. Tak zwana „magia ognia”, czesto widywana na scenach cyrkowych lub estradach, jest nedzna imitacja zjawiska, które zaraz opisze. Sklada sie ona przewaznie z takich sztuczek, jak utrzymanie na jezyku zapalonego papierosa i wciaganie go do ust, przy czym zarzacy sie koniuszek jest bezpiecznie oddalony od podniebienia i blon sluzowych jamy ustnej. Inny trik polega na braniu do ust benzyny i zapaleniu jej oparów w momencie wydmuchiwania. Jest to mozliwe dzieki temu, iz opary te pala sie dopiero wówczas, gdy znajduja sie w pewnej odleglosci od warg i lacza sie z powietrzem. Opis przypadku: Magik ognia, o którym mowa, dawal przedstawienie w malym namiocie. Od publicznosci oddzielaly go barierki ustawione w odleglosci trzech do szesciu stóp. Jego rekwizytami bylo kilka przedmiotów lezacych na sosnowym stole. Jedyna czescia calego przedstawienia, kiedy nie stosowal on prawdziwej magii, byl wystep malego pieska, który przeskakiwal wesolo przez plonaca obrecz nasaczona oliwa. Wszystko inne dzialo sie w niewielkiej odleglosci, a widzów zachecano, aby wchodzili na scene i sprawdzali temperature kazdego przedmiotu, zanim zostal on przytkniety do ciala. Kazdy ruch magik wykonywal powoli, niczego nie ukrywajac i nie stosujac zadnych sztuczek. Podczas obu przedstawien, na których bylem obecny, magik demonstrowal nastepujace umiejetnosci: 1) zagotowal wode w kubku i wypil ja duszkiem, kiedy jeszcze kipiala; 2) kawalki sosnowego drewna grubosci palca przytrzymal nad plomieniem gazowym, az z jednego konca zmienily sie w zarzacy wegiel drzewny. Odlamal szesc takich koncówek i pogryzl je; 3) rozgrzal do czerwonosci gruby zelazny pret i kilkakrotnie polizal rozpalona powierzchnie, az z jezyka uniosla sie para; 4) zapalil zwykly palnik do spawania, zmniejszyl jego plomien do niebiesko-zielonego stozka i tym plomieniem poprzecinal zelazne prety, po czym wraz z palnikiem dal je do obejrzenia publicznosci. Nastepnie, nic nie zmieniajac przy palniku, wlozyl plomien do ust: Nie widac bylo przy tym, by stosowal jakas oslone czy metode chwilowego stlumienia plomieni. Usta mial szeroko otwarte, a strumien plonacego gazu igral wewnatrz; 5) podgrzal pret do czerwonosci, po czym chwycil go golymi rekami w taki sposób, ze inny czlowiek na jego

miejscu bylby straszliwie poparzony. Wzial tez ciezsza, plaska sztabe i podgrzal ja na srodku, po czym rozgrzane do czerwonosci miejsce wlozyl miedzy zeby. Trzymajac oba konce sztaby w rekach, wyginal ja w góre i w dól. Komentarz: Zginanie sztaby trzymanej miedzy zebami sklonilo mnie do dokladnego zbadania uzebienia magika. Mial mocne, zdrowe zeby, wlasne, nie sztuczne. Ten szczegól bardzo mnie zainteresowal, poniewaz rozgrzane zelazo pozostawalo w bliskim kontakcie z górnymi i dolnymi siekaczami przez jakies dziesiec sekund. Mimo iz pokaz byl powtarzany kilka razy wciagu jednego wieczoru, szkliwo zebów pozostawalo nienaruszone. Przed drugim przedstawieniem przylaczyl sie do mnie dentysta. Stwierdzil on, iz kontakt zebów z taka temperatura w zwyczajnych warunkach spowodowalby martwice nerwów i zniszczenie zebów, sprawiajac ból nie do zniesienia w chwili, gdy nerwy bylyby jeszcze zywe. Rezultatem byloby owrzodzenie i wypadniecie zebów. Tuz przed drugim wystepem za pomoca scyzoryka zbadalismy magowi ostre krawedzie zebów, by upewnic sie, czy nie ma na nich jakiejs niewidocznej substancji izolujacej, chocby najcienszej i zupelnie przezroczystej warstwy. Istnienie takiej izolacji bylo zreszta malo prawdopodobne, gdyz w ustach panuje stale wilgoc. Taka warstwa ochronna z trudem utrzymalaby sie na wilgotnych zebach musialaby byc zbyt gruba, by dalo sie ja zeskrobac, i zbyt widoczna, aby uszla naszej uwadze [Dalsze uwagi o magu estradowym znajduja sie w „Dodatku” na koncu ksiazki.]. Przypadek 3 Relacja profesora historii Biblii Uwagi wstepne: 21 lutego 1935 roku bylem obecny na wykladzie w Bibliotece Publicznej w Los Angeles. Mówca byl doktor John G. Hill, profesor historii Biblii na uniwersytecie w poludniowej Kalifornii. Tematem prelekcji bylo chodzenie po ogniu. Wyklad ilustrowano filmem nakreconym przez doktora podczas jego pobytu na wyspach mórz poludniowych, gdzie spedzil cztery sezony. Profesor opowiadal o podrózy z Tahiti do sasiedniej wyspy, o czternastomilowej wyprawie wzdluz i wszerz ladu, by w koncu na wlasne oczy ujrzec sztuke chodzenia po ogniu. Widzial, jak wykopano wielki dól, napelniono go kamieniami i klodami drzewa. W dole przez wiele godzin palil sie ogien, rozgrzewajac kamienie do czerwonosci. Recytowano inwokacje do bogini Nahine, po czym uczestnicy misterium maszerowali wokól dolu, przebiegajac siedmiokrotnie przez gorace kamienie w te i z powrotem. Do ceremonii „odkurzania” skal uzywano lisci ti. Film doktora Hilla bardzo wyraziscie ukazywal zblizenia stóp i goracych kamieni, a takze liczne ujecia grupy ludzi idacych jeden za drugim po rozgrzanych glazach. Doktor wskazal na jednego z tubylców, którego sila zmuszono do wejscia na kamienie, aby przez te „próbe ognia” udowodnil swoja wine lub tez niewinnosc w sprawie jakiegos przestepstwa. Poniewaz paskudnie sie poparzyl, tubylcy mimo jego protestów uznali, iz jest winien i dlatego nie zasluguje na opieke bogini niebios, Nahine. Po skonczonej ceremonii Hill i jego biali towarzysze sprawdzili temperature skal i stwierdzili, co nastepuje: czas, przez który mozna bylo bezpiecznie trzymac reke w odleglosci trzech stóp od goracych kamieni, wynosil jedenascie sekund; czas potrzebny do tego, by wiazka wilgotnych, zielonych galezi rzuconych na skaly zajela sie ogniem - trzynascie minut. Podczas gdy goscie badali temperature, glówny mag zapraszal ich, aby i oni przeszli po kamieniach, chronieni jego magia. Jeden z bialych przyjal zaproszenie i dolaczyl do tubylców. Przeszedl bez szwanku na druga strone. Doktor Hill twierdzil, ze kamienie byly jeszcze wtedy rozgrzane do czerwonosci. Buty tego czlowieka nie spalily sie, a stopy nie byly poparzone, lecz, co dosyc dziwne, intensywne goraco tak nieprzyjemnie opalilo mu twarz, ze skóra luszczyla sie jeszcze po kilku dniach. Po wykladzie przylaczylem sie do grupy sluchaczy, aby wysluchac jego odpowiedzi na zadawane mu pytania. Proszono go o mozliwie dokladne wytlumaczenie dotyczace opisanego przypadku. Nie udzielil jednak zadnych wyjasnien. Mógl tylko przypuszczac, iz byc moze uzyto tam jakiejs wyzszej formy aktywnosci umyslowej - jakiejs sily, która nie pozwalala goracu parzyc. Bardzo stanowczo jednak podkreslal, ze swoich przypuszczen nie moze przyjmowac za fakty. Pytano tez doktora o

ewentualnosc zastosowania tam „rozwiazania niezauwazalnego”, czyli triku. Doktor wyjasnil, iz byloby to zupelnie niemozliwe z tej prostej przyczyny, ze buty bialego czlowieka nie byly poddane zadnym manipulacjom i z pewnoscia w zwyczajnych okolicznosciach splonelyby doszczetnie. Doktor Hill, chcac rzucic nieco wiecej swiatla na tajemnice misterium, opowiedzial o innym przypadku chodzenia po ogniu, którego byl swiadkiem, lecz go nie filmowal. Otóz pewien mlodzieniec, opisany jako „zgola mistyk”, oswiadczyl, ze jesli magia ochrania brazowych ludzi, to jego, bialego, ochroni Bóg. Zapytal wiec o rade przyjaznie don nastawionego glównego maga, który ze smiechem odparl, by mlodzieniec bez obawy wszedl na gorace kamienie. Nie zwazajac na protesty innych podrózujacych z nim bialych, ów mlody czlowiek zdjal buty i sciagnal skarpety. Zblizyl sie do ognia z nieruchoma twarza. Widac bylo, iz stara sie skoncentrowac na swym przedsiewzieciu i nie stracic wiary w jego powodzenie. Szedl za magiem po kamieniach zupelnie swobodnie. Nagle w poblizu dolu, miedzy psami rozgorzala dzika walka. Mezczyzna na moment spojrzal w bok. Podniósl gwaltownie jedna stope, lecz znów skupil cala uwage i poszedl dalej. Pózniej okazalo sie, ze na tej uniesionej stopie zrobily sie od spodu wielkie pecherze. Doktor Hill gwarantowal prawdziwosc tego faktu, lecz wstrzymal sie od przypisywania mu wiekszego znaczenia i od wszelkich komentarzy. Komentarz: Tym, którzy moze nie ogladali filmów o chodzeniu po ogniu, wyswietlanych w 1934 roku, moge polecic nastepujace zródla informacji: Ksiazka The Colony of Fiji, wydana przez A.A. Wrighta i opublikowana przez rzad Fidzi. Zawiera kilka dobrych zdjec chodzenia po ogniu. Okolicznosc, iz w ksiazce tej odnajdujemy jeden jedyny paragraf, pobieznie stwierdzajacy istnienie faktu chodzenia po ogniu, co stanowi przeciez najciekawsza atrakcje turystyczna na Fidzi, sluzyc moze jako komentarz dotyczacy wplywu postawy naukowej na umyslowosc wspólczesnego czlowieka, przynajmniej jesli chodzi o wszystkie publikacje oficjalne. Inna ksiazka, latwiej dostepna w bibliotekach, to Seatracks of the Speejacks. Trescia tej pracy, napisanej przez Jeanne Gowen, sa szczególowe opisy magów ognia i ich praktyk. W ksiazce Herberta MacQuarrie'ego Tahiti Days (wyd. George H. Doran Co., 1920) caly rozdzial poswiecony jest omawianemu przez nas zagadnieniu. Znajduje sie tam piec fotografii przedstawiajacych osoby chodzace po ogniu i przygladajace sie temu widowisku tlumy ludzi. Przypadek 4 Chodzenie po ogniu jako rytual religijny w Birmie Uwagi wstepne: Przez wieksza czesc mojego pobytu na Hawajach zarabialem na zycie, prowadzac magazyn dziel sztuki i zaklad fotograficzny w Honolulu. Wsród wielu moich klientów byl tez Anglik, który trafil do mnie w 1929 roku podczas swej podrózy dookola swiata. Wiózl ze soba kamere z obiektywem 16 mm. Pragnal filmowac po drodze wszystko to, co niezwykle. Znalem go juz kilka dni, kiedy pewnego ranka wszedl do mego zakladu i spytal, czy na Hawajach jest cos osobliwego, co warto by nakrecic. Ja oczywiscie wiedzialem o wielu niezwyklych rzeczach, ale nie moglem tak po prostu powiedziec, ze móglby filmowac kahunów podczas ich magicznych poczynan. W trakcie naszej rozmowy Anglik wspomnial, iz kiedys zdolal przekupic kaplana pewnej swiatyni w Birmie, by ten pozwolil mu ukryc sie na balkonie i sfilmowac tajemnicze i nieznane misterium chodzenia po ogniu w wykonaniu wyznawców boga ognia, Agni. Prosilem go usilnie, by dokladnie opowiedzial mi te historie i pokazal film. Poszedl od razu do hotelu i wrócil, niosac tasme. Opisze teraz szczególowo, co widzialem i czego dowiedzialem sie wówczas w mej pracowni fotograficznej. Opis przypadku: - Widzi pan - rzekl mój znajomy, uradowany ze ma okazje zaprezentowac mi cud nad cudami - ja wlasciwie nie opowiadam o rzeczach, które widze. Ja je filmuje. I tak jest najlepiej. Wezmy ten film, który zaraz panu pokaze. Gdybym go nie mial, nawet bym nie uwierzyl, ze kiedykolwiek to widzialem. To wszystko jest po prostu niemozliwe! Jest sprzeczne z natura! Kazdy powie panu, ze cos takiego nie mogloby sie wydarzyc. Nawet ja sam to panu powiem a przeciez cale zdarzenie widzialem na wlasne oczy niecale trzy miesiace temu. -

Przerwal i czekal, az oderwe wzrok od projektora i spojrze na niego. Uczynilem wszystko, by okazac odpowiednie zaskoczenie i niedowierzanie. - No dobrze - powiedzial uroczyscie - niech pan wlaczy. Zobaczymy, czy zdala pan uwierzyc w to, co uchwycil obiektyw. Przysunalem dwa krzesla i przekrecilem kontakt. Na ekranie na przeciwleglej scianie zaczely sie poruszac jakies postacie. - To, co widzimy - wyjasnil mój nowy przyjaciel - to procesja. Odbyla sie na dziedzincu koscielnym przed rozpoczeciem mszy. Ta przechodzaca grupa to kandydaci, którzy przez wiele lat przygotowywali sie do ceremonii wtajemniczenia ognia wystepujacej w kulcie Agni. Dziwni to ludzie, ci brazowi. Niech pan spojrzy na osobliwy wyraz ich twarzy. Wszyscy wygladaja tak, jakby podczas marszu usilnie sie nad czyms zastanawiali. Jakby w ogóle nie zauwazali tlumu, który szalal wtedy z podniecenia na ich widok. Zdaje sie, ze kazdy z nich ma nadzieje, iz pewnego dnia bedzie gotów do przejscia przez ogien - a to wielki zaszczyt. Przejdziesz raz i juz jestes „ustawiony” na cale zycie. Zostajesz pewnego rodzaju kaplanem lub swietym mezem. Wszyscy kaplani z tej swiatyni musieli kiedys poddac sie takiemu rytualowi, by otrzymac zajecie duszpasterza. - Jak oni to robia? - spytalem, patrzac na dluga procesje, która przechodzila powoli, z cala wlasciwa obyczajom Wschodu pompa. - Chcialby pan to wiedziec. A mysli pan, ze ja nie? - No, ale jak pan uwaza? - upieralem sie. - Skad mam wiedziec? Próbowalem wyciagnac cos z kaplanów, ale chyba mnie tylko nabierali. Mówili, ze ich religia jest jedyna i prawdziwa, a chodzenie po ogniu wlasnie tego dowodzi. Powiedzieli tez, ze zadna inna wiara nie daje swym wyznawcom takich mozliwosci. Chcieli, bym uwierzyl, ze ich bóg chroni stopy czystych i swietych przed spaleniem. Ci zas, którzy nie sa dostatecznie niewinni, nie otrzymuja takiej laski. - Nagle Anglik wskazal reka na ekran. - Widzi pan tego goscia? To kaplan, którego udalo mi sie odciagnac na bok i pogadac z nim troche, podczas gdy procesja obchodzila cale miasto. Porzadny facet. Naprawde szczery, a poza tym sympatyczny. - Co pan ma na mysli? - spytalem. - Nie taki, jak wiekszosc z nich. Sa podejrzliwi i nienawidza bialych. A mówiac sympatyczny, mam na mysli to, ze byl na tyle uprzejmy, by udawac, ze mi wierzy, kiedy mówilem, iz studiowalem ich religie i chce sie do nich przylaczyc. Z poczatku myslalem, ze mi sie w twarz rozesmieje, ale kiedy brzeknalem w kieszeni pieniedzmi, zaczal traktowac mnie powaznie. - Moze naprawde wzial para slowa na serio - wysunalem przypuszczenie, ogladajac procesje przechodzaca wciaz na ekranie. - Nie byl glupcem, na pewno nie. Znal juz ten mily dzwiek brzeczacych monet. A kiedy mu powiedzialem, ze chcialbym sie przylaczyc i dobrze zaplace, jesli mi pozwola zobaczyc na wlasne oczy chodzenie po ogniu, zrozumial w mig, o co chodzi. Podkreslilem, iz najlepiej bedzie, jezeli od razu wrecze mu solidny datek na jego kosciól. Podziekowal mi i za pare minut mielismy spotkac sie przy wejsciu do swiatyni. Nie wspomnialem oczywiscie, ze przyniose ze soba kamere. Obraz na ekranie nagle sie zmienil i pojawil sie widok wewnetrznego dziedzinca swiatyni. Byl to duzy plac, otoczony wysokimi murami. Po jednej stronie znajdowal sie dlugi, wysoki wal plonacego wegla drzewnego, który wydzielal intensywne cieplo. Wal ten byl dlugi na jakies 50 stóp i szeroki na 5 stóp. Patrzylem, jak mezczyzni razgrabiali te sterte na ksztalt dlugiej waskiej platformy. - Spotkalem sie z moim kaplanem - mówil Anglik i weszlismy do srodka. Kamere trzymalem schowana w futerale, on zas nie mial najmniejszego pojecia o moich zamiarach. Zabral mnie na balkon i ukryl za jakas bambusowa oslona. Wreczylem mu jeszcze wiekszy datek na swiatynie i kaplan odszedl. Po chwili zrobilem w oslonie szpare na obiektyw i druga na wizjer. Kamera byla przygotowana do pracy. - Sfilmowalem poczatek i koniec rozgrabiania wegla opowiadal dalej, kiedy zmienil sie obraz. - Widzi pan? teraz juz wszystko przygotowane. Kawalki wegla ukladaja sie równo. Ich warstwa ma okolo szesciu cali grubosci. Wegiel drzewny palil sie od dziesieciu godzin, jak powiedzial mi kaplan. Goraco jak w Hadesie! Upal taki, ze nawet tam, za zaslona z bambusów, z ledwoscia moglem wytrzymac. Widzi pan, jak ci, co grabia, musza odwracac glowy i wyginac sie na boki, zeby sie nie przypiec. Koszmarne

pieklo! - A teraz prosze patrzec na te furtke - rzekl Anglik po chwili. - Zaczalem krecic w momencie, kiedy uslyszalem na zewnatrz halas. Wiedzialem, ze za chwile wejdzie procesja. Oto oni! Na przedzie kaplani, za nimi kandydaci. Wszyscy kandydaci to mezczyzni - kobiety sa zbyt grzeszne, by kiedykolwiek mogly dostapic oczyszczenia. Wiekszosc mezczyzn to starcy. Naliczylem czterdziestu trzech. Niech pan patrzy na ich twarze -wygladaja, jak gdyby szli na popoludniowa herbatke. Ci wysocy w uniformach to policjanci sikhijscy. Sa obecni we wszystkich koloniach brytyjskich. Nie naleza do swietych, zostali przyslani przez wladze, by pilnowali porzadku. Pózniej zobaczy ich pan w akcji. Patrzylem, jak procesja wkroczyla na dziedziniec. Kandydaci w milczeniu ustawili sie razem przy jednym koncu dlugiego pasa zarzacych sie wegli. Za nimi zebral sie tlum zlozony z mezczyzn, kobiet i dzieci; wszyscy niezmiernie podekscytowani. Policjanci z palkami w rekach przeszli powolnym krokiem przez tlum. Kaplani okrazyli ogien i spotkali sie z druga, szescioosobowa grupa kaplanów, którzy przybyli ze swiatyni i zajeli miejsca po przeciwnej stronie weglowego pasa. Kazdy z szesciu kaplanów trzymal w rekach krótki biczyk z wieloma rzemykami. Miedzy grupa kaplanów a ogniem znajdowalo sie plytkie wglebienie w posadzce, wypelnione woda. Mialo szesc stóp szerokosci, cztery cale glebokosci i dziesiec stóp dlugosci. - Do czego sluza te bicze? - spytalem. - Czy do tego, by trzymac chodzacych po ogniu z dala od wody? - Zaraz sam pan zobaczy - padla pospieszna odpowiedz. - Zdaje sie, ze kiedy schodza oni z ognia do wody, kaplani bija ich po to, zeby na chwile odwrócic ich uwage od goracych stóp. Prosilem o wyjasnienia mego kaplana, ale nie zrozumialem jego slów. Mówil cos o starym zwyczaju. - Czy ani chlosta, ani ogien ich nie rania? - zapytalem. - Chlosta owszem. Czasami rzemienie przecinaja im skóre na plecach. Ale niech pan teraz uwaznie patrzy na ekran. Widzi pan? Wszyscy sie modla. Robia mnóstwo jakichs dziwnych gestów. Modla sie do boga Agni, by ochronil czystych, a spalil grzesznych. Ciarki mnie przechodza... Kamera cofnela sie do milczacej grupy kandydatów. Nie brali udzialu w modlach, tylko spokojnie czekali. Mieli na sobie jedynie przepaski na biodrach. Wtem pochylony starzec uniósl reke, jakby w gescie pozdrowienia dla kogos z tlumu, odwrócil sie i z wolna ruszyl w kierunku migocacej i zarzacej sie platformy. Zlozyl dlonie i uniósl jakby blagalnie twarz ku niebu, po czym wszedl spokojnie na pas ognia. Wstrzymalem oddech. Zdecydowanym, równym krokiem mezczyzna zmierzal przez rozzarzone wegle w kierunku oczekujacych na koncu kaplanów. Wstrzymalem oddech, patrzac na to, co sie dzialo. Stopy starego zostawialy czarne slady, które sie zamykaly i zacieraly tuz po jego przejsciu. Szedl naprzód równym, miarowym krokiem. Wygladal jak zjawa, kiedy fale goraca unosily sie wokól niego, tworzac delikatna, drgajaca otoczke mgielki. Gdy tak wpatrywalem sie w ekran, mój podziw mieszal sie z watpliwosciami. To, co widzialem, nie moglo byc prawdziwe. Lecz wkrótce nadszedl koniec tego straszliwego przemarszu. Stary zeskoczyl z weglowego pasa do wody i natychmiast dwóch kaplanów pochwycilo go z obu stron za ramiona. Ich okrutne bicze swisnely trzykrotnie, tnac nagie, brazowe plecy. Starzec skrecil sie z bólu. Dwaj inni kaplani zabrali go i pospiesznie posadzili na lawce przy murze. Obejrzeli mu obie stopy, pokiwali glowami i szybko wrócili na swoje miejsca. Kamera obrócila sie wokolo i uchwycila nastepnego kandydata, który wlasnie wstepowal na wegiel. Byl to chudy czlowiek w srednim wieku. Glowe mial zwrócona w kierunku oczekujacych go kaplanów. Zacisniete dlonie kolysaly sie po bokach. Zaczal isc dlugimi, szybkimi krokami. Kroki stawaly sie coraz szybsze. Podniósl glowe do góry, a twarz zwrócil ku niebiosom, jakby chcial oddalic ja od goraca. Byl juz w polowie drogi i kroczyl coraz predzej i predzej. Nagle krok zmienil sie w szybki klus, a nastepnie w bieg. Kiedy dotarl do konca, jak szalony rzucil sie do wody. Ledwo skoczyl, gdy poczul uderzenia biczów. Spadaly na jego plecy swiszczacymi razami, zginajac cialo kandydata wpól, kiedy prezyl sie z bólu w mocnych usciskach dwóch kaplanów. Kamera powrócila znowu, by uchwycic kolejnego kandydata. - Czy

ten drugi czlowiek poparzyl sie? - spytalem drzacym glosem. - Nie. Z calej grupy tylko trzech bylo poparzonych brzmiala powsciagliwa odpowiedz. - Niech pan patrzy na tego - rzucil. Zgarbiony i bardzo slaby starzec wkroczyl do ognia. Rece wzniósl do góry w blagalnym gescie. Po pierwszym kroku zaczal sie chwiac. Zawahal sie, skoczyl w góre, rzucil sie dziko naprzód i upadl. Natychmiast kolo weglowej platformy zjawili sie pomocnicy kaplanów z dlugimi dragami, zakonczonymi hakami. Dzialali z szalencza predkoscia, obracajac dymiace cialo, az wywlekli je poza krawedz pasa. Oczyscili je szybko z poprzyklejanych wegli. -Nieruchomy ksztalt oblano dzbanem wody, podniesiono i predko usunieto. - Nie zyl, zanim go wyciagneli - szepnal glos obok mnie. Wzdrygnalem sie nieco, bo przez chwile zupelnie zapomnialem o moim towarzyszu. -Ale ten wypadek nie powstrzymal innych. Ceremonia trwala dalej. Kamera znowu zakolysala sie i odwrócila od chlostanego wlasnie czlowieka. Na dalekim koncu zobaczylismy kolejnego mezczyzne. Wstepowal w ogien, niosac w ramionach chlopca. Dziecko moglo miec najwyzej szesc lat i odziane bylo tylko w przepaske. Byl to dla mnie horror. Dlaczego narazano dziecko na niebezpieczenstwo? Co bedzie, jesli mezczyzna upadnie? Znów wstrzymalem oddech. Czy ten czlowiek nigdy nie zacznie biec? Czy oszalal? - Uda mu sie - uspokoil mnie przyjaciel. Opadlem na krzeslo. Mezczyzna ciagle szedl, stawiajac rozwaznie kroki. Malec raz prawie znikal, to znów byl wyraznie widoczny, w zaleznosci od tego, czy goracy zar unosil sie w strumieniach powietrza drzacymi falami, czy pozostawal nieruchomy. Mala raczka dziecka lezala spokojnie i ufnie na barku mezczyzny. Na twarzy chlopca nie bylo sladu strachu ani niepewnosci. Nie przyspieszajac ani nie zwalniajac kroku czlowiek dotarl wreszcie do konca. Wszedl do wody. Bicz spadl na jego plecy, ale tylko raz. Uniósl wówczas chlopca wysoko w góre, by nie doznal krzywdy. W tym gescie mezczyzna jakby dawal obecnym do zrozumienia, iz w jego zwyciestwie swieci swój triumf wielka milosc do syna. Kamera podazala za nim, kiedy stawial dziecko na ziemi i prowadzil je do lawki pod murem. Nagle sceny na filmie zaczely szybko przeskakiwac jedna po drugiej. Mezczyzni przebiegali lub przechodzili kilka kroków po ogniu i znikali. - Film juz mi sie konczyl - uslyszalem przy uchu wyjasnienie. - Robilem tylko krótkie ujecia. Ale teraz prosze patrzec. Mamy nastepnego z tych, co zostali poparzeni... Oto on. Czolga sie na bok weglowego pasa, jest w wodzie. Nie ma sensu go chlostac. Kaplan powiedzial mi potem, ze ten czlowiek juz nigdy nie bedzie mógl chodzic. A teraz, widzi pan tego Sikha? Niech pan patrzy, co sie dzieje! Tlum oszalal, obled religijny. Sami chca próbowac! Widzi pan tych Sikhów z palkami? Co by sie stalo, gdyby nikt nie powstrzymal tlumu? Wszyscy rzuciliby sie w ogien! Nagle cos szczeknelo w projektorze. Ekran byl teraz bialy i pusty. Film dobiegl konca. - No i jak pan sie czuje? - spytal Anglik z zaciekawieniem. - Raczej wstrzasniety - powiedzialem zgodnie z prawda. - Wstrzasniety, powiada pan. A co ja mam powiedziec? Widzialem to na wlasne oczy. Niewiele brakowalo, a wstapilbym do sekty. To czlowieka bierze. Przez tydzien staralem sie o tym zapomniec. To tak, jakby zobaczylo sie ducha czy cos w tym rodzaju. Nie mozna sie od tego oderwac myslami. Chodzisz roztargniony. Nie mozesz odzyskac spokoju i zastanawiasz sie, czy masz wszystkie klepki w porzadku... Nie mozna pozbyc sie mysli, ze poza zwykla sztuczka cos musi w tym byc. - A wiec pan naprawde uwaza, ze to sztuczka? - spytalem. Nastapila dluga chwila wahania. - A czymze innym to byc moglo?... Ale z drugiej strony, w jaki sposób ci ludzie mogliby nasmarowac stopy czyms, co nie wytarlo sie przez pól dnia, kiedy boso szli w procesji? I jak to sie stalo, ze niektórzy zostali poparzeni, skoro, jak przypuszczamy, wszyscy mieli na stopach taka sama ochronna substancje? - Moze oni lepiej wiedza niz my, co sie za tym wszystkim kryje? - zauwazylem. Skinal powoli glowa. - A juz prawie ze przylaczylem sie do sekty... chocby tylko po to, zeby dowiedziec sie, co w tym tkwi... Komentarz: Wydaje sie, iz w tym przypadku kaplani nie uzywali magii w stosunku do tych, którzy chodzili po ogniu, lecz pozwolili im korzystac z wlasnych sil, w miare swoich mozliwosci. Jest oczywiste, ze niektórzy

nie byli jeszcze dobrymi magami, bez wzgledu na religijne znaczenie calej tej sprawy. Poniewaz przejdziemy wkrótce do waznego zagadnienia, jakim jest oczyszczenie z grzechów i jego zwiazek z mozliwoscia uprawiania magii ognia, opisze teraz krótki przypadek, który dotyczy potomków lowców glów, Igorotów. Przypadek 5 Potomkowie lowców glów udowadniaja, ze ich przodkowie bezpiecznie chodzili po ogniu Uwagi wstepne: Na Filipinach Igoroci od wieków uprawiali chodzenie po ogniu. Byli tez lowcami glów. Napadanie z zasadzki na wroga i zabieranie mu glowy nie jest jednak z pewnoscia zajeciem, które wedlug poboznych mieszkanców Birmy pomaga w oczyszczaniu sie z grzechów. Ale wyglada na to, iz Igoroci nie byli tego swiadomi. Jeszcze dzisiaj widzi sie potomków ludu o niewielkim wzroscie i czerwonobrunatnej skórze, którzy korzystaja z magii ognia z takim samym powodzeniem jak niegdys ich przodkowie. Opis przypadku: Kilku czlonków plemienia Igorotów przybylo pare lat temu do Los Angeles. Dali tam kilka przedstawien w starym parku Chutes przy Washington Street. Mój znajomy, George Dromgold, widzial ich w akcji. Sporzadzony przez niego opis ich wyczynów daje nam znany obraz goracych kamieni, zielonych galezi w rekach i chodzenie nagimi stopami po rozzarzonym podlozu - bez zadnych sladów poparzen. Komentarz: Przypadek ten odgrywa w naszych rozwazaniach bardzo wazna role, gdyz pokazuje, ze lowcy glów takze uprawiali chodzenie po ogniu, i ze owa sztuka przetrwala u Igorotów az do naszych czasów. Pewne znaczenie ma takze okolicznosc, ze magie moga tez praktykowac mieszkancy cywilizowanych krajów, z dala od okolic, gdzie rosnie ti, ulubiona roslina, tak szeroko stosowana w ceremoniach magicznych na terenie calej Polinezji. Przypadek 6 Japonski uzdrowiciel leczy magia ognia Uwagi wstepne: W poprzednio opisywanych przypadkach mielismy do czynienia z dwiema najbardziej znanymi formami magii ognia. Trzeci rodzaj magii jest mniej rozpowszechniony, za to bardziej praktyczny. Jest to magia ognia stosowana przy leczeniu chorób pewnego typu. Opis przypadku: W latach 1928-1929 przyjechal do Honolulu japonski uzdrowiciel. Rozreklamowal swoje zdolnosci i rozpoczal praktyke. Jego specjalnoscia bylo leczenie artretyzmu. Rozgrzewal kamienie do tego stopnia, ze w zwyczajnych warunkach spalilyby cialo. Przy uzyciu magii natomiast - do czego przyznal sie pózniej juz w sadzie - mozna bylo oblozyc takimi kamieniami chore stawy i w ten sposób je wyleczyc. Wyleczyl z powodzeniem szereg ludzi cierpiacych na te chorobe: miedzy innymi bogatego Amerykanina, który od kilku miesiecy nie mógl chodzic z powodu artretyzmu w kolanie. Po kuracji goracymi kamieniami, zastosowanej przez Japonczyka, odzyskal pelna wladze w nodze. Komentarz: Przypadek ten jako material dowodowy ma duze znaczenie dla naszych badan, poniewaz jego opisy przechowywane sa w sadowych dokumentach. Po pewnym okresie prowadzenia praktyki lekarskiej w Honolulu Japonczyk zostal aresztowany wskutek interwencji srodowiska medycznego. Oskarzono go o wykonywanie zawodu lekarza bez licencji, ale poniewaz nie podawal pacjentom zadnych leków, wytoczono mu proces za to, ze jest kahuna [Prawo hawajskie dotyczace leczenia za pomoca magii (paragraf 0034, punkt „Czary-sankcje karne”, brzmi: „Kazdy, kto próbuje leczyc innych za pomoca czarów, gusel, ananna, hoopiopio, hoounauna czy hoomanamana (terminy okreslajace praktyki kahunów hawajskich) lub tez podobnych zabobonów i podejrzanych metod, zostanie skazany na kare grzywny nie mniejsza niz 100 dolarów lub bedzie uwieziony i skazany na ciezkie roboty na okres nie przekraczajacy szesciu miesiecy”. Jest tez inny paragraf, który zalicza kahunów do tej samej kategorii przestepców co oszustów udajacych kahunów, którzy to przestepcy biora pieniadze pod pretekstem posiadania magicznych zdolnosci, lub wprost oznajmiajacych iz sa kahunami. Ci maja byc karani wyzsza grzywna - 1000 dolarów i rokiem pozbawienia wolnosci.]. Sad, który wymierzal Japonczykowi sprawiedliwosc, wcale nie bral pod uwage materialu dowodowego, stwierdzajacego skutecznosc przeprowadzanych przez niego zabiegów, tam gdzie kuracje miejscowych lekarzy nie przynosily

pozytywnych rezultatów. Japonczyk podawal na swoja obrone argument, ze stosowal tylko magie, a nie medycyne. Magia zas nie jest dopuszczana jako dowód w zadnym cywilizowanym trybunale. Oskarzony przyznal, ze uzywal rozgrzanych kamieni do leczenia chorych. To wystarczylo. Osadzono go i skazano jako kahune. Pózniej zostal deportowany. Gdyby japonski uzdrowiciel stosowal jakies sztuczki, to chyba raczej przyznalby sie do tego, zamiast twierdzic, ze uzywal prawdziwej magii, dopuszczajac tym samym, by uwieziono go na tak dlugi okres. Z drugiej jednak strony, zaprzeczajac udzialowi magii w swych praktykach, bylby zmuszony pokazac przed sadem, w jaki sposób dokonal owych trików. To zas bylo dla niego czyms niemozliwym, jako ze w tym, co robil, nie tkwilo zadne oszustwo. Podsumowanie Temat magicznej odpornosci na ogien nalezy uzupelnic informacja o nie rozstrzygnietych do konca testach przeprowadzonych w Londynie przed II -wojna swiatowa na osobach chodzacych po ogniu. Prób tych dokonal Harry Price i jego asystenci. Z pierwszych wydrukowanych raportów o eksperymentach prowadzonych z Kuda Buxem wynika, iz biali ludzie zostali porzadnie poparzeni, gdy trzykrotnie usilowali nasladowac, choc w malym zakresie, mezczyzne z Indii dajacego pokaz chodzenia po ogniu. Pózniej zespól Price'a robil doswiadczenia z innym Hindusem. Jego wyczyny byly mniej spektakularne i z powodzeniem zostaly powtórzone przez co najmniej jednego bialego widza. Ostatecznie Price zmienil jednak swe pierwotne stanowisko i odrzucil wnioski wysnute po próbach z Kuda Buxem ze wzgledu na pózniejsze fiasko prób z Hassanem. Innym doskonalym zródlem informacji o odpornosci na ogien moga byc roczniki „Psychical Research”. W przypadkach, które badano i opisywano wielokrotnie, odpornosc ogniowa byla przypuszczalnie darem duchów. D.D. Home, slynne medium, na swych seansach mial zwyczaj brac z kominka palace sie kawalki wegla i trzymac je golymi rekami. Dmuchal przy tym na nie, by podtrzymac zarzenie. Zawijal wegielki w piekne chusteczki z lnu; material nie byl w zaden sposób uszkodzony. Trzymal tez w plomieniach nad kominkiem swoja glowe z bujna czupryna, i ani jeden wlos nie zostal spalony. Wkladal do plomieni swieze kwiaty i nie ulegly one spaleniu. Ostatnio wydano ksiazke opisujaca jego zycie i owe eksperymenty, a takze wiele innych czynów magicznych. Odpornosc na ogien, uzyskana dzieki modlitwom do ponadludzkiej istoty badz tez dzieki duchom osób zmarlych czy ich modlitwom, jest wynikiem jakiegos paranormalnego dzialania - jest wiec magia. Wszelkie dzialania wykraczajace poza nasza zwykla egzystencje, czy sa to natychmiastowe uzdrowienia, wywolywanie zjawisk parapsychicznych (telepatia, jasnowidzenie itp.), czy tez poslugiwanie sie modlitwa smierci - sa magia. Rozdzial III Potezna sila wystepujaca w magii. Jej zródlo i zastosowania Zanim zaczne wyjasniac istote chodzenia po ogniu i innych magicznych dzialan z wykorzystaniem trzech niewidzialnych czynników, których dotad nie zbadala wspólczesna psychologia, musze poswiecic kilka slów religijnym wierzeniom kahunów. Tajemnica, czyli podstawowy zbiór informacji przekazywanych przez jednego maga nastepnemu, byla w wiekszej czesci czyms, co dzisiaj mozemy nazywac psychologia stosowana. Udzial religii byl tam bardzo niewielki, szczególnie jesli przyjmiemy formalna definicje religii w jej najbardziej nowoczesnym

pojeciu. Doktor Paul Tillich, profesor teologii filozoficznej przy Union Theological Seminary, pisze: „Magia to specyficzny rodzaj wzajemnego odniesienia miedzy silami skonczonymi, natomiast religia jest stosunkiem czlowieka do nieskonczonej mocy i wartosci. [...] Magia jest przejawem dzialania sily immanentnej, religia zas jest podporzadkowaniem sie mocy transcendentnej”. Kazda religia ma cos z magii. Modlitwa jest magia. Wszystko, co robimy, by zdobyc zaszczyty i osiagnac korzysci w zyciu doczesnym lub przyszlym, jest czescia magii. Magia jest otrzymywanie czegos z ponadnaturalnych zródel. Religia jest oddawaniem czci Istocie Najwyzszej i akceptowaniem tego wszystkiego, co Ona nam zsyla, czy jest nam to mile, czy tez nieprzyjemne. Chociaz kahuni poznali takie opowiesci biblijne jak historia o Adamie i Ewie, o Stworzeniu swiata i o Potopie i przywiezli je do Polinezji z Doliny Nilu i sasiednich krain, a wiec ze starego, wspólnego zródla owych przekazów, to jednak sami nie podzielali koncepcji osobowego Boga-Ojca. Kahuni nauczali, ze umysl ludzki nie jest zdolny do pojmowania formy swiadomosci przewyzszajacej jego wlasna. Dlatego tez wszystkie wysilki czlowieka, zmierzajace do wyobrazenia sobie owego ostatecznego, doskonalego i najwyzszego Boga, sa tylko strata czasu. Wierzyli, ze musi istniec jakies Najwyzsze Zródlo Stwórcze, ale nie modlili sie do niego. Wezmy na przyklad kwiat. Moze on miec tylko niejasne (jesli w ogóle ma jakies) pojecie o krowie na pastwisku. Z kolei krowa moze miec jedynie bardzo metne pojecie o charakterze i zamiarach pasterza. Pasterz zas, jesli uznal, ze musi istniec Istota Wyzsza, która stworzyla wszechswiat, potrafi wyobrazic Ja sobie wylacznie w postaci innego czlowieka. I chociaz wizja owego Wielkiego Czlowieka moze byc tylko niejasna i mglista, to boi sie Go, modli sie do Niego z nadzieja otrzymania lask, stara sie spelniac przykazania, które On, w jego wlasnym mniemaniu, mu daje, próbuje Go przeblagac ofiarami, asceza i postami i na koniec - oddaje Mu czesc. W podobny sposób niewidzialny swiat duchów i istot pozaziemskich jest dla nas tym samym, czym nasz ludzki swiat jest dla ryby zyjacej w morzu. Ryba ma nikla swiadomosc rzeczywistosci istniejacej ponad jej wodna kraina. Poniewaz jednak my, ludzie z królestwa ziemi i powietrza, wspielismy sie na wyzszy stopien inteligencji, to potrafimy poznac i zrozumiec rybe zyjaca w glebinach; nawet jesli nie jest nam dane zyc obok niej w owych glebinach. Kahuni przypuszczali, ze istnieja wyzsze poziomy swiadomosci, ponad swiadomoscia ludzka, tak samo jak istnieja poziomy nizsze niz nasz. Szczególna uwage zwracali na poziom swiadomosci bezposrednio wyzszy niz inteligencja czlowieka. Poza nia nie zajmowali sie zadna inna forma myslenia. Na szczeblu swiadomosci bezposrednio wyzszej niz nasza istnieje cos, co dzisiaj nazwalibysmy nadswiadoma czescia umyslu. Oni dawali jej rozmaite nazwy, z których najczesciej uzywana brzmiala: Aumakua, co tlumaczy sie: „starszy, rodzicielski, calkowicie godny zaufania duch”. Poniewaz slowo „rodzicielski” obejmuje swym znaczeniem i matke, i ojca, uwazalo sie, iz aumakua jest duchem meskim i zenskim, tworzacym nierozerwalna pare. Wszystkie modlitwy i rytualy adresowane byly wiec do owego podwójnego ducha. Poniewaz sadzono, iz jest on czescia naszej osobowosci - a wiec tym, czym we wspólczesnym sposobie myslenia jest swiadomosc czy podswiadomosc - Ducha Rodzicielskiego nie czczono, lecz go KOCHANO. Nie skladano mu zadnych ofiar, nie przekupywano darami, a on nie dawal przykazan swym nizszym Ja. Wzajemny stosunek polegal na obopólnej milosci i zaufaniu - tak jak relacja miedzy dzieckiem a rodzicem. Konsekwencja takiej nauki kahunów bylo ich przekonanie, ze jesli potrzebne sa jakiekolwiek modlitwy do jeszcze Wyzszych Istot, to Duch Rodzicielski wie, kiedy i w jaki sposób je odmawiac. Wyrecza nas w tych sprawach, gdyz my, z naszymi umyslami o nizszym zasobie mozliwosci, nie potrafimy sobie w tym poradzic. Na skutek tak zdroworozsadnej postawy nauka kahunów byla niezwykle prosta, zrozumiala i wolna od wszelkich dogmatów. Oni sami byli bezposredni i rzeczowi, bo w swym zyciu opierali sie na systemie, który naprawde DZIALAL. A w takim systemie nie ma miejsca na niepewnosc i dogmatyczne spekulacje. Ten praktyczny