uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 878 839
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 121 681

Meg Cabot - Cykl-Pamiętnik Księżniczki (01) Pamiętnik Księżniczki

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :838.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Meg Cabot - Cykl-Pamiętnik Księżniczki (01) Pamiętnik Księżniczki.pdf

uzavrano EBooki M Meg Cabot
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 139 stron)

CABOT MEG PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 1

Wtorek, 23 września Czasem wydaje mi się, że bez przerwy kłamię. Mama uważa, że tłumię swoje uczucia. Mówię jej: - Nie, mamo, skąd. Wszystko w porządku. Cieszę się razem z tobą. A mama na to: - Chyba nie jesteś ze mną szczera. I daje mi ten notes. Chce, żebym zapisywała w nim swoje odczucia, skoro, jak twierdzi, najwyraźniej nie ufam jej i nie chcę o nich mówić otwarcie. Chce, żebym zapisywała swoje odczucia? Proszę bardzo, już zapisuję: W GŁOWIE MI SIĘ NIE MIEŚCI, ŻE ONA MI TO ROBI! Jakby wszyscy i tak nie uważali mnie za dziwadło. I to największe dziwadło w całej szkole. No, bo spójrzmy prawdzie w oczy: mam metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, jestem płaska jak deska i chodzę do pierwszej klasy liceum. Czy można być jeszcze większym dziwadłem? Jeśli ludzie w szkole coś odkryją, przepadłam. Przepadłam jak nic. Boże, jeżeli naprawdę istniejesz, proszę, nie pozwól im się o niczym dowiedzieć. Na Manhattanie mieszkają cztery miliony ludzi, prawda? Co znaczy, że około dwóch milionów z nich to faceci. I spośród dwóch milionów facetów, ona musi umawiać się akurat z panem Gianinim. Nie może spotykać się z jakimś gościem, którego bym nie znała. Nie może chodzić z facetem poznanym w delikatesach czy gdziekolwiek indziej. O nie, skąd. Musi umawiać się z moim nauczycielem algebry. Dzięki, mamo. Naprawdę, wielkie dzięki. Środa, 24 września, piąta lekcja Lilly na to: - Pan Gianini to luzak. Tak, i co jeszcze? Dla Lilly Moscovitz może to i luzak. To luzak dla kogoś, kto radzi sobie z algebrą, jak Lilly. Ale wcale nie jest luzakiem, jeśli zawala się algebrę, jak ja. Nie jest luzakiem, kiedy zostawia cię po szkole między 2. 30 a 3. 30 każdego bez wyjątku dnia i każe rozwiązywać zadania na skrócone mnożenie, zamiast pozwolić, żebyś łaziła gdzieś z przyjaciółmi. Nie jest wcale takim luzakiem, kiedy dzwoni do twojej matki, rozmawia z nią o tym, jak zawalasz algebrę, a potem ZAPRASZA JĄ NA RANDKĘ.

A już zupełnie przestaje być luzakiem, kiedy wiesz, że całuje twoją matkę z języczkiem. Nie, nie przyłapałam ich. Zresztą nawet jeszcze nie byli na randce. I nie sądzę, żeby mama pozwoliła jakiemukolwiek facetowi całować się z języczkiem na pierwszej randce. Przynajmniej taką mam nadzieję. W zeszłym tygodniu patrzyłam, jak Josh Richter całował się z języczkiem z Laną Weinberger. Miałam pełne zbliżenie, bo opierali się na korytarzu o szafkę Josha, a ona jest tuż obok mojej. Zrobiło mi się trochę niedobrze. Co nie znaczy, że protestowałabym, gdyby Josh mnie pocałował w taki sposób. Któregoś dnia poszłyśmy z Lilly do Bigelows po krem z alfahydroksykwasami dla jej mamy i zauważyłam Josha, który czekał w kolejce do kasy. Zobaczył mnie, prawie się uśmiechnął i powiedział: - Cześć. Kupował Drakkar Noir, męską wodę kolońską. Wzięłam potem od ekspedientki darmową próbkę. Teraz, kiedy tylko zechcę, mogę sobie powąchać Josha w zaciszu własnego domu. Lilly mówi, że Joshowi tego dnia prawdopodobnie szwankowały synapsy; musiał dostać udaru słonecznego czy czegoś takiego. Powiedziała, że pewnie wydałam mu się znajoma, ale z dala od betonowych ścian Liceum Alberta Einsteina w żaden sposób nie umiał skojarzyć mojej twarzy. Bo niby czemu, spytała mnie, najpopularniejszy chłopak z ostatniej klasy miałby mówić „cześć” mnie, Mii Thermopolis, marnemu pierwszakowi? Ale ja wiem, że to nie udar. Z daleka od Lany i swoich przyjaciół pakersów Josh to zupełnie inny człowiek. Człowiek, który nie zwraca uwagi, czy dziewczyna ma płaski biust albo czy nosi buty rozmiar czterdzieści jeden. Człowiek, który umie pominąć takie detale i zajrzeć w głąb duszy. Jestem tego pewna, bo kiedy popatrzyłam mu w oczy w Bigelows, zobaczyłam w nich bardzo wrażliwą osobowość, która pragnie, by ktoś ją dostrzegł. Lilly mówi, że mam wybujałą wyobraźnię i patologiczną potrzebę wprowadzenia w swoje życie elementów dramatycznych. Twierdzi, że moje zdenerwowanie mamą i panem G. jest tego klasycznym przykładem. - Jeżeli tak się bardzo przejmujesz, po prostu powiedz o tym mamie. Powiedz jej: nie chcę, żebyś się z nim spotykała. Nie rozumiem cię, Mia. Zawsze i wszędzie kłamiesz; ukrywasz, co czujesz. Dlaczego nie zachowujesz się asertywnie? Twoje uczucia też się liczą. O tak, jasne. Nie potrafiłabym tak mamie dokopać. Ona się tak niesamowicie cieszy na myśl o randce, że od samego patrzenia chce mi się rzygać. Bez przerwy coś gotuje. Wczoraj

wieczorem po raz pierwszy od miesięcy ugotowała makaron z sosem. Nie żartuję. Zdążyłam otworzyć menu dań na wynos z Suzie's Chinese, a ona mówi: - O nie. Kotku, wybij to sobie z głowy kluski z sezamem na zimno. Zrobiłam makaron po włosku. Makaron! Mama zrobiła makaron! Uszanowała nawet moje prawa wegetarianki i nie włożyła do sosu klopsików. Nic z tego nie rozumiem. NIE ZAPOMNIEĆ 1. Kupić żwirek dla kota. 2. Skończyć przykłady na skrócone mnożenie dla pana G. 3. Przestać mówić Lilly o wszystkim. 4. Iść do Pearl Paint: kupić miękkie ołówki, klej w sprayu i blejtramy (dla mamy). 5. Wypracowanie o Islandii na historię cywilizacji (5 stron, podwójny odstęp). 6. Przestać tyle myśleć o Joshu Richterze. 7. Odnieść bieliznę do pralni. 8. Czynsz za październik (sprawdzić, czy mama zrealizowała czek od taty! ). 9. Być bardziej asertywna. 10. Mierzyć się w biuście. Czwartek, 25 września Dzisiaj na algebrze mogłam myśleć tylko o tym, że jutro wieczorem pan Gianini może wsadzić mojej mamie język w usta. Po prostu siedziałam i gapiłam się na niego. Zadał mi naprawdę łatwe pytanie - przysięgam, wszystkie proste pytania rezerwuje dla mnie, jakby nie chciał, żebym czuła się pominięta, czy co - a ja go w ogóle nie usłyszałam. Wyrwało mi się tylko jakieś: - Co? Wtedy Lana Weinberger, jak zwykle, parsknęła i przechyliła się w moją stronę tak, że całą blond grzywą zamiotła mi ławkę. W nos uderzyła mnie potężna fala perfum, a potem Lana wysyczała naprawdę paskudnym tonem: - Idiotka. Wymówiła to słowo tak, jakby miało więcej niż trzy sylaby. Jakby pisało się je: ID - I - JOT - KA. Jak to się dzieje, że mili ludzie, tacy jak księżna Diana, giną w wypadkach samochodowych, a wredni, jak Lana, nie? Nie rozumiem, co Josh Richter w niej widzi. To

znaczy, jasne, jest ładna. Ale jest taka podła. Czy on tego nie widzi? Chociaż Lana chyba jest dla Josha miła. Ja na pewno byłabym miła dla niego. To najprzystojniejszy chłopak w całym Liceum imienia Alberta Einsteina. Wielu chłopaków wygląda jak ostatnie debile w naszym szkolnym stroju; muszą nosić szare spodnie, białą koszulę i czarny sweter z długim rękawem albo kamizelkę. Ale nie Josh. On w tym mundurku wygląda jak model. Nie żartuję. Nieważne. Dzisiaj zauważyłam, że pan Gianini ma OKROPNIE szerokie dziurki w nosie. Dlaczego ktoś chciałby się umawiać z facetem, któremu tak sterczy nos? Zapytałam o to Lilly podczas lunchu, a ona powiedziała: - Nie zwróciłam uwagi na jego nos. Będzie jeszcze jadła te knedelki? Lilly mówi, że powinnam pozbyć się tej obsesji. Jej zdaniem boję się, bo dopiero pierwszy miesiąc uczymy się w liceum, a już mam z czegoś jedynkę i żeby o tym zapomnieć, przejmuję się panem Gianinim i mamą. Mówi, że to się nazywa przeniesienie. To naprawdę ciężki niefart, kiedy rodzice twojej najbliższej przyjaciółki są psychoanalitykami. Dzisiaj po szkole pani doktor Moscovitz i pan doktor Moscovitz bez przerwy próbowali poddać mnie analizie. Lilly i ja siedziałyśmy sobie i grałyśmy w Boggle. I co pięć minut zaczynało się: - Dziewczyny, chcecie napić się trochę Snapple'a? Dziewczyny, na Discovery jest szalenie interesujący dokument o kałamarnicach. A przy okazji, Mia, jak się czujesz z tym, że twoja mama zaczyna się umawiać z waszym nauczycielem algebry? - Nie mam nic przeciwko temu - mówiłam. Dlaczego nie umiem być bardziej asertywna? Ale co by było, gdyby rodzice Lilly wpadli na moją mamę, robiąc zakupy na Jefferson Market albo przy innej okazji? Jeśli im powiem prawdę, na pewno jej powtórzą. Nie chcę, żeby mama wiedziała, jak głupio się czuję, zwłaszcza że ona tak się cieszy. Najgorsze jednak, że całą rozmowę usłyszał Michael, starszy brat Lilly. Natychmiast zaczął się śmiać do rozpuku, chociaż ja sama nie widzę w tym nic śmiesznego. - Twoja mama umawia się z Frankiem Gianinim? Ha, ha, ha! - zaczął. Świetnie. Teraz brat Lilly, Michael, już wie. Musiałam zacząć go błagać, żeby nic nikomu nie mówił. Na piątej lekcji chodzi razem ze mną i Lilly na rozwój zainteresowań. To raczej zawracanie głowy, a nie normalna lekcja,

bo pani Hill, która prowadzi RZ w liceum Alberta Einsteina w ogóle nie zwraca na nas uwagi, jeśli tylko za bardzo nie hałasujemy. Nie cierpi wychodzić z pokoju nauczycielskiego, który jest naprzeciw klasy, gdzie mamy RZ, żeby na nas nawrzeszczeć. W każdym razie, Michael w ramach tej piątej lekcji powinien pracować nad swoim webzinem „Crackhead”. Ja mam w tym czasie nadrabiać zaległości w algebrze. Tak czy owak, pani Hill nigdy nie sprawdza, co robimy podczas RZ, i to chyba lepiej, bo głównie usiłujemy wymyślić, jak zamknąć w szafie na materiały biurowe tego nowego Rosjanina, który podobno jest muzycznym geniuszem, byle tylko nie słuchać, jak rzępoli na swoich głupich skrzypcach Strawińskiego. Mimo wszystko, Michael nie będzie siedział cicho tylko dlatego, że zgodnie tępimy Borisa Pelkowskiego i jego skrzypce. Coś komuś wygada. Michael tymczasem wciąż powtarzał: - No, co dla mnie zrobisz, Thermopolis? Co dla mnie zrobisz? Nic nie mogę zrobić dla Michaela Moscovitza. Nie zaproponuję, że będę za niego odrabiać prace domowe, ani nic takiego. Michael jest w ostatniej klasie (tak jak Josh Richter). Michael przez całe życie miał same szóstki (tak jak Josh Richter). Michael pewnie w przyszłym roku zacznie studia na uniwersytecie Yale albo Harvarda (tak jak Josh Richter). Co ja mogłabym zrobić dla kogoś takiego? To nie znaczy, że Michael to jakiś ideał. W przeciwieństwie do Josha Richtera, Michael nie gra w drużynie szkolnej. Nawet nie jest członkiem klubu dyskusyjnego. Nie wierzy w sporty zespołowe, w zbiorowe modlitwy, ani w gruncie rzeczy w nic, co się robi w grupie. Większość czasu spędza sam w swoim pokoju. Kiedyś zapytałam Lilly, co on tam robi, na co odparła, że i ona, i jej rodzice stosują wobec Michaela strategię: „nie pytaj, nie rozkazuj”. Założę się, że konstruuje bombę. Może w ramach szkolnych figli wysadzi w powietrze Liceum imienia Alberta Einsteina. Czasami wynurza się ze swojego pokoju i robi sarkastyczne uwagi. Zdarza się, że chodzi wtedy bez koszuli. Zauważyłam, że chociaż nie wierzy w sporty zespołowe, ma naprawdę ładny tors. A zwłaszcza świetnie zarysowane mięśnie brzucha. Nigdy nie wspomniałam o tym Lilly. W każdym razie, Michael chyba się znudził moimi propozycjami, że wyprowadzę jego owczarka szetlandzkiego, Pawłowa, albo odniosę puste puszki po napoju Tab jego mamy do Gristedes, żeby odebrać kaucję, co jest jego cotygodniowym obowiązkiem. Bo w końcu powiedział z niesmakiem:

- Daj sobie spokój, Thermopolis, dobra? I poszedł z powrotem do siebie. Zapytałam Lilly, o co się wścieka. Ona mi na to, że Michael mnie molestował seksualnie, a ja niczego nie zauważyłam. Ale wstyd! Przypuśćmy, że Josh Richter zacznie mnie molestować seksualnie któregoś dnia (chciałabym), a ja tego nie zauważę? Boże, jestem czasem taka głupia. Lilly powiedziała, żebym się nie przejmowała. Michael nie powie kumplom ze szkoły, że moja mama spotyka się z panem G. , bo nie ma żadnych kumpli. A potem chciała się dowiedzieć, czemu tak bardzo przeszkadzają mi szerokie dziurki w nosie pana Gianiniego, skoro nie ja muszę na nie patrzeć, tylko moja mama. A ja powiedziałam: - Wybacz, dzień w dzień muszę na nie patrzeć od 9. 55 do 10. 55 i od 2. 30 do 3. 30, z wyjątkiem sobót i niedziel, świąt państwowych i letnich wakacji. To znaczy, o ile nie będę miała poprawki i nie będę musiała chodzić na kurs wakacyjny. A jeśli się pobiorą, wtedy będę musiała oglądać jego nos CODZIENNIE, SIEDEM DNI W TYGODNIU, WŁĄCZAJĄC ŚWIĘTA. Zdefiniuj zbiór: zespół obiektów, każdy element czy przedmiot należy do jakiegoś zbioru A = {Gilligan, Szyper, Mary Ann} Reguła, która opisuje każdy element A = {x/x jest jednym z rozbitków na Wyspie Gilligana} Piątek, 26 września LISTA NAJSEKSOWNIEJSZYCH FACETÓW LILLY MOSCOVITZ (opracowana podczas historii cywilizacji, z komentarzami Mii Thermopolis) 1. JOSH RICHTER (zgadzam się, metr osiemdziesiąt czystego seksu. Blond włosy, które często opadają na błękitne oczy i ten słodki, leniwy uśmiech. Jedyna wada: ma fatalny gust; chodzi z Laną Weinberger). 2. BORIS PELKOWSKI (nie zgadzam się zupełnie. Tylko dlatego, że zagrał na swoich idiotycznych skrzypcach w Carnegie Hall, kiedy miał dwanaście lat, nie znaczy jeszcze, że jest seksowny. W dodatku chowa szkolny sweter w spodnie, zamiast wypuścić go na wierzch, jak normalny człowiek).

3. PIERCE BROSNAN, najlepszy ze wszystkich Bondów (nie zgadzam się - bardziej podobał mi się Timothy Dalton). 4. DANIEL DAY LEWIS w Ostatnim Mohikaninie (popieram - „Musisz żyć, bez względu na to, co się stanie! ”). 5. Brytyjski KSIĄŻĘ WILLIAM (aha). 6. LEONARDO w Titanicu (daj spokój! Styl 1998 roku... to już przeszłość). 7. Pan WHEETON, trener szkolnej drużyny (seksowny, ale zajęty. Widziałam, jak otwierał drzwi pokoju nauczycielskiego przed panną Klein). 8. Ten facet w dżinsach na wielkim billboardzie na Times Square (absolutna zgoda. KTO to jest? Powinni mu dać własny serial w TV). 9. Chłopak doktor Quinn (gdzie on się podział? Był naprawdę sexy! ). 10. JOSHUA BELL, skrzypek (zgadzam się totalnie. Fajnie byłoby umawiać się z muzykiem - tylko nie z Borisem Pelkowskim). Piątek, trochę później Mierzyłam sobie biust i w ogóle nie myślałam o tym, że mama ma randkę z moim nauczycielem algebry, kiedy zadzwonił tata . Nie wiem czemu, ale skłamałam, że mama jest w swojej pracowni. Zupełnie bez sensu, bo przecież tata wie, że mama umawia się na randki. Jednak jakoś nie mogłam mu powiedzieć o panu Gianinim. Dziś po południu, w czasie obowiązkowej powtórki z panem Gianinim, siedziałam i ćwiczyłam wzory skróconego mnożenia (kwadrat sumy, kwadrat różnicy, różnica kwadratów - o Boże, czy ja kiedykolwiek będę musiała używać tych wzorów w prawdziwym życiu? KIEDY??? ), aż tu nagle pan Gianini powiedział: - Mia, mam nadzieję, że... no cóż, że nie masz nic przeciwko moim spotkaniom z twoją matką na stopie towarzyskiej. A ja przesłyszałam się i w pierwszej chwili myślałam, że powiedział coś o SEKSIE, a nie towarzyskich spotkaniach. Nagle poczułam, że się całkowicie czerwienię. No, że SPALĘ się ze wstydu. Wykrztusiłam: - Nie, proszę pana, to mi wcale nie przeszkadza. A pan Gianini odparł: - Bo jeśli coś ci się nie podoba, możemy o tym pomówić. Chyba musiał się zorientować, że ściemniam, skoro miałam taką czerwoną twarz. Ale dodałam tylko:

- Dla mnie to żaden problem. To znaczy, TROSZKĘ się przejmuję, ale naprawdę, wszystko jest w porządku. No wie pan, to tylko randka, prawda? Dlaczego mam się denerwować z powodu jednej głupiej randki? Pan Gianini powiedział na to: - No cóż, Mia, nie wiem, czy to będzie jedna głupia randka. Bardzo lubię twoją matkę. I wtedy, zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale nagle usłyszałam własne słowa: - Mam nadzieję. Bo jeśli ona zacznie przez pana płakać, skopię panu tyłek. O mój Boże! Sama nie wierzę, że użyłam słowa „tyłek” do nauczyciela! Potem jeszcze bardziej się zaczerwieniłam, o ile to w ogóle możliwe. Dlaczego jestem szczera tylko wtedy, kiedy gwarantuje mi to kłopoty? Ale z drugiej strony, rzeczywiście czuję się trochę niezręcznie z tym wszystkim. Może rodzice Lilly mieli rację. Pan Gianini zachował się jednak jak luzak. Uśmiechnął się swoim zabawnym uśmiechem i powiedział: - Nie zamierzam doprowadzić twojej matki do płaczu, ale jeśli tak się kiedykolwiek stanie, oficjalnie cię upoważniam, żebyś skopała mi tyłek. Mimo wszystko zachował się w porządku. No nic. Tata miał przez telefon naprawdę dziwny głos. Ale on zawsze ma taki głos. Transatlantyckie połączenia telefoniczne są beznadziejne; słyszę, jak ocean szumi w tle, i denerwuję się, bo mi się wydaje, że podsłuchują nas ryby, czy coś takiego. Poza tym, tata nawet nie chciał ze mną rozmawiać. Chciał mówić z mamą. Pewnie ktoś umarł i on chce, żeby mama zawiadomiła mnie o tym oględnie. Może umarła Grandmére, jego matka. Hm... Od ostatniego lata moje piersi urosły dokładnie zero. Mama kompletnie się myliła. Wcale nie zaczęłam gwałtownie rosnąć, skończywszy czternaście lat, jak ona kiedyś. Pewnie nigdy nie zacznę gwałtownie rosnąć, przynajmniej w klatce piersiowej. Rosnę zrywami tylko WZWYŻ, nigdy WSZERZ. Jestem w tej chwili najwyższą dziewczyną w klasie. No tak, jeśli ktoś mnie zaprosi na szkolne Tańce z Różnych Stron Świata (jasne, już to widzę... ) nie będę mogła założyć sukienki bez ramiączek, bo na klatce piersiowej nie mam nic, na czym mogłaby się utrzymać. Sobota, 27 września Spałam już, kiedy mama wróciła wczoraj wieczorem do domu ze swojej randki

(ociągałam się z zaśnięciem, bo chciałam się dowiedzieć jak było, ale chyba to mierzenie biustu mnie wykończyło), więc nie udało mi się zapytać jej, jak poszło, aż do dzisiejszego ranka, kiedy poszłam do kuchni nakarmić Grubego Louie. Mama już wstała, co mnie zaskoczyło, bo zazwyczaj śpi dłużej niż ja, chociaż przecież to ja jestem nastolatką i to ja powinnam bez przerwy spać. Z drugiej strony, mama miała depresję, odkąd odkryła, że jej ostatni chłopak był republikaninem. Była w kuchni, podśpiewywała sobie wesoło i smażyła naleśniki. Myślałam, że padnę trupem na ten widok: mama robi jedzenie tak wcześnie rano i to w dodatku wegetariańskie. Oczywiście, wczoraj bawiła się świetnie. Poszli na obiad do Monte's (plus za brak skąpstwa, panie G.! ), a potem wybrali się na spacer wkoło West Village, wstąpili do jakiegoś baru i siedzieli w ogródku na tyłach do drugiej w nocy, po prostu gadając. Próbowałam ją delikatnie wybadać, czy się całowali, a zwłaszcza z języczkiem, ale mama tylko się uśmiechnęła i jakby nieco zawstydziła. Niech będzie, że nie. Okropne. W tym tygodniu znów mają się umówić. Nie będę się czepiać, skoro ona się cieszy. Dzisiaj Lilly kręci parodię Blair Witch Project do swojego programu telewizyjnego „Lilly nazywa rzeczy po imieniu”. Blair Witch Project to film o jakichś dzieciakach, które wybrały się do lasu szukać czarownicy. W końcu wszyscy giną i zostaje po nich wyłącznie taśma filmowa i parę kupek chrustu. Tylko, że zamiast Blair Witch Project, wersja Lilly nazywa się Green Witch Project. Lilly zamierza wziąć ręczną kamerę do parku Washington Square i filmować turystów, którzy podchodzą do ludzi i pytają, jak dostać się do Green Witch Village. (Tak naprawdę, chodzi im o Greenwich Village - „w” W Greenwich się nie wymawia, ale ludzie spoza miasta zawsze przekręcają tę nazwę). Tak czy owak, kiedy turyści będą podchodzić i pytać nas o Green Witch Village, mamy wrzeszczeć i uciekać w panice. A na koniec, mówi Lilly, zostanie po nas tylko kupka biletów do metra. Lilly twierdzi, że kiedy program pójdzie na antenę, nikt już nie spojrzy na bilety do metra tak jak przedtem. Żałowałam, że nie znamy jakiejś prawdziwej czarownicy. Myślałam nawet, czy nie namówić Lany Weinberger, żeby ją zagrała, ale Lilly stwierdziła, że nie chce obsadzać w tej roli aktorki charakterystycznej. Poza tym, musiałybyśmy znosić Lanę przez cały dzień, a tego nikt nie wytrzyma. Zresztą i tak by nie przyszła, bo uważa nas za najmniej popularne dziewczyny w całej szkole. Prawdopodobnie nie chciałaby zepsuć sobie reputacji, pokazując się z nami.

Z drugiej strony, jest taka próżna, że pewnie podskoczyłaby z radości zyskując szansę występu w telewizji, nawet jeśli to tylko lokalna kablówka ogólnego dostępu. Kiedy skończyłyśmy filmowanie, zobaczyłyśmy jak Ślepiec przechodzi przez Bleecker. Znalazła kolejną ofiarę, kompletnie niewinną niemiecką turystkę. Nie miała pojęcia, że ten miły, niewidomy człowiek, którego przeprowadza przez jezdnię, zacznie ją obmacywać, jak tylko dojdą na drugą stronę, a potem uda, że nie zrobił tego specjalnie. Całe moje szczęście; jedyny facet, który mnie kiedykolwiek obmacywał (swoją drogą, nie ma czego macać), to niewidomy. Lilly mówi, że doniesie na Ślepca do Szóstego Komisariatu. Już widzę, jak się tym przejmą. Mają większe zmartwienia. Na przykład chwytanie morderców. NIE ZAPOMNIEĆ 1. Kupić żwirek dla kota. 2. Upewnić się, czy mama wysłała czek za czynsz. 3. Przestać kłamać. 4. Wybrać temat pracy semestralnej z angielskiego. 5. Odebrać pranie. 6. Przestać myśleć o Joshu Richterze. Niedziela, 28 września Tata znów dzisiaj zadzwonił, ale tym razem mama faktycznie była w swojej pracowni, więc już nie czułam się tak fatalnie jak wczoraj, kiedy go okłamałam i nie powiedziałam mu o panu Gianinim. Znów przez telefon głos taty brzmiał strasznie dziwnie, więc w końcu spytałam: - Tato, czy Grandmére umarła? A jego zatkało. Potem odparł: - Nie, Mia, skąd ci to przyszło do głowy? No więc wyjaśniłam, że to przez ten dziwny głos przez telefon. Tata mi na to: - Mówię normalnie. Wierutne łgarstwo. Naprawdę mówił nieswoim tonem. Zdecydowałam się jednak nie czepiać. Opowiedziałam mu za to o Islandii, bo na historii cywilizacji uczyliśmy się o niej ostatnio. Islandia ma najwyższy na świecie wskaźnik czytelnictwa; oni nie mają tam nic innego do roboty, więc czytają książki. Mają też naturalne gorące źródła i wszyscy chodzą się w nich kąpać. Kiedyś na występy przyjechała do Islandii opera. Wyprzedano bilety na wszystkie spektakle i przedstawienia obejrzało 98 procent populacji. Wszyscy nauczyli się

libretta na pamięć i całymi dniami je sobie podśpiewywali. Chciałabym kiedyś zamieszkać na Islandii. Wydaje mi się, że to fajne miejsce. O wiele fajniejsze niż Manhattan, gdzie ludzie czasem plują na siebie bez powodu. Ale tacie Islandia chyba nie zaimponowała. Możliwe, że w porównaniu z Islandią każde państwo wygląda beznadziejnie. A przecież państwo, w którym mieszka tata, też jest dość małe. Gdyby pojechała tam opera, moim zdaniem około 80 procent populacji przyszłoby na przedstawienia, a to już całkiem niezły powód do dumy. Podzieliłam się z nim tymi informacjami tylko dlatego, że tata jest politykiem. Pomyślałam sobie, że przyda mu się parę pomysłów ulepszeń dla Genowii, w której mieszka. Widocznie jednak, zdaniem taty, Genowii nie potrzebne są ulepszenia. Genowia importuje przede wszystkim turystów; wiem o tym, bo w siódmej klasie musiałam zrobić krótki opis każdego państwa w Europie i odkryłam, że jeśli chodzi o wpływy z turystyki, Genowia może się równać z Disneylandem. Prawdopodobnie dlatego obywatele Genowii nie muszą płacić podatków. Rząd i tak ma już dość pieniędzy. Ustrój Genowi to księstwo. Oprócz niej, księstwem jest jeszcze tylko Monako. Tata mówi, że mamy w Monako mnóstwo krewnych, ale na razie żadnych nie poznałam, nawet u Grandmére. Zaproponowałam tacie, żebyśmy w przyszłym roku, zamiast spędzać lato z Grandmére w jej francuskim chateau w Miragnac, pojechali na Islandię. Oczywiście, babcię musielibyśmy zostawić w zamku Miragnac. Islandia nie spodobałaby się jej. Babcia nienawidzi miejsc, gdzie nie potrafią podać porządnego sidecara. To jej ulubiony drink i popija go dwadzieścia cztery godziny na dobę. Tata na to wszystko powiedział tylko: - Porozmawiamy o tym kiedy indziej. - i odwiesił słuchawkę. Mama naprawdę ma rację co do niego. Wartość bezwzględna: odległość danej liczby od zera na osi liczbowej... zawsze wyrażona liczbą dodatnią. Poniedziałek, 29 września, RZ Dzisiaj bardzo uważnie przyglądałam się panu Gianiniemu. Szukałam oznak, że bawił się na randce z moją mamą gorzej niż ona. On jednak miał naprawdę świetny humor. Podczas lekcji, kiedy siedzieliśmy nad równaniami kwadratowymi (a gdzie wzory skróconego mnożenia? Właśnie zaczynałam łapać, o co chodzi, a tu, ni stąd ni zowąd, znów zaczynamy robić coś NOWEGO; nic dziwnego, że zawalam algebrę); spytał, czy ktoś z nas starał się o

jakąś rolę w My Fair Lady, musicalu, który szkoła ma wystawić jesienią. Później dodał, tonem, jakim zawsze mówi, kiedy się do czegoś zapali: - Wiecie, kto byłby dobrą Elizą Doolittle? Moim, zdaniem, Mia. Myślałam, że totalnie padnę. Wiem, że pan Gianini starał się być tylko miły - to znaczy, w końcu chodzi z moją matką - ale to był kompletny niewypał; bo po pierwsze, już dawno jest po przesłuchaniach, a zresztą nawet gdybym mogła wziąć w nich udział (co odpadało, bo mam jedynkę z algebry, halo, panie Gianini, pamięta pan? ), NIGDY nie dostałabym ŻADNEJ roli a co dopiero GŁÓWNEJ. Nie umiem śpiewać. Ja przecież ledwie umiem mówić. Nawet Lana Weinberger, która pod koniec podstawówki zawsze dostawała główne role, tej nie dostała. Dali ją jakiejś dziewczynie z najstarszej klasy. Lana gra pokojówkę, widza na wyścigach w Ascot i londyńską prostytutkę z biednej dzielnicy. Lilly jest inspicjentką. Ma zapalać i gasić światła podczas antraktów. Tak mnie wcięło po tej uwadze pana Gianiniego, że nie mogłam się słowem odezwać. Siedziałam jak oniemiała i czułam, że robię się cała czerwona. Może dlatego później, kiedy Lilly i ja w przerwie na lunch podeszłyśmy do mojej szafki, Lana która czekała tam na Josha, odezwała się tym obrzydliwym nosowym głosem: - Och, cześć Amelio. A przecież nikt nie nazywa mnie Amelią (poza Grandmére) od przedszkola, kiedy zaczęłam prosić , żeby przestali. Potem, kiedy się pochyliłam, żeby wyjąć pieniądze z plecaka, Lana musiała zajrzeć głęboko za dekolt mojej bluzki, bo nagle powiedziała: - Och, uroczy widok. Stanik wciąż ci spada? Czemu chociaż nie przylepisz sobie plastrów z opatrunkiem? Chyba rzuciłabym się na Lanę i trzepnęła ją - choć może jednak nie: państwo Moscovitz twierdzą, że mam problemy, kiedy potrzebna jest konfrontacja - gdyby Josh Richter nie podszedł DOKŁADNIE W TYM MOMENCIE. Wiedziałam, że totalnie wszystko słyszał, ale on tylko powiedział do Lilly, która zasłaniała mu szafkę: - Możesz mnie przepuścić? Miałam zamiar wymknąć się na dół do stołówki i zapomnieć o całej sprawie - Boże, tylko tego mi trzeba, żeby brak biustu wypominano mi przed samym nosem Josha Richtera! - ale Lilly nie puszcza takich rzeczy płazem. Strasznie się zaczerwieniła i powiedziała do Lany: - Wiesz co, Lana? Zrób nam wszystkim przysługę; zaszyj się w jakimś kącie i zdechnij.

No cóż, nikt bezkarnie nie mówi Lanie Weinberger, żeby się gdzieś zaszyła i zdechła. Po prostu nikt. Chyba, że chce, by jej nazwisko znalazło się na wszystkich ścianach łazienki dla dziewczyn. Nie, żeby to była aż taka hańba - ostatecznie, żaden chłopak nie zobaczy co jest wypisane w naszej toalecie - ale ja tam wolę, żeby moje nazwisko w ogóle nie pojawiało się na ścianach. Lilly jednak nie przejmuje się takimi rzeczami. Jest niska, raczej okrągła i trochę przypomina mopsa, ale ma swój wygląd totalnie gdzieś. Bo tak: Lilly prowadzi własny program w telewizji, faceci ciągle wydzwaniają do niej na antenę i mówią, że ich zdaniem jest bardzo brzydka, a zaraz potem proszą ją, żeby podniosła koszulkę (ona już nie jest płaska; nosi miseczki C), na co Lilly zwyczajnie śmieje im się w twarz. Lilly nie boi się niczego. Więc kiedy Lana rzuciła jej się do oczu za to, że Lilly kazała jej zaszyć się gdzieś i zdechnąć, moja przyjaciółka po prostu mrugnęła do niej i powiedziała: - Pocałuj mnie gdzieś. Skończyłoby się jedną wielką damską bójką - Lilly obejrzała wszystkie odcinki „Xeny - wojowniczej księżniczki” i zna kick boxing jak nikt - gdyby Josh Richter nie trzasnął drzwiczkami szafki i nie powiedział z obrzydzeniem: - Wynoszę się stąd. I wtedy Lana od razu zapomniała o całym świecie i poleciała za nim, wołając: - Josh, poczekaj. Poczekaj na mnie, Josh! Lilly i ja stałyśmy obie jak wryte i patrzyłyśmy na siebie, nie wierząc własnym oczom. Ja dalej nie mogę uwierzyć. Kim są ci ludzie i czemu jestem na nich co dzień skazana?! PRACA DOMOWA Algebra: zadania 1 - 12, str. 79 Angielski: propozycja tematu Historia cywilizacji: pytania na końcu rozdziału 4. RZ (rozwój zainteresowań): nic Francuski: użycie „avoir” w zdaniach przeczących, przeczytać lekcje od jeden do trzy, poza tym nic - pas de plus Biologia: nic B= {x\x jest liczbą całkowitą} D= {2, 3, 4}

4 ED 5 ED E= {x\x jest liczbą całkowitą większą niż4, ale mniejszą niż258} Wtorek, 30 września Ale numer! Wróciłam ze szkoły i zastałam mamę w domu (w tygodniu zwykle przez cały dzień siedzi w pracowni). Miała mocno dziwną minę i powiedziała: - Musimy pogadać. Już nie podśpiewywała, ani niczego nie ugotowała, więc wyczułam, że to coś poważnego. Trochę właściwie liczyłam, że Grandmére umarła, ale zrozumiałam, że chodzi o coś znacznie gorszego. Wystraszyłam się, że Grubemu Louie stała się krzywda. Może połknął kolejną skarpetkę. Ostatnim razem, kiedy to zrobił, weterynarz wziął od nas tysiąc dolarów za usunięcie jej z jelita cienkiego, a potem łaził przez miesiąc z głupim wyrazem pyska. To znaczy, Gruby Louie łaził. Nie weterynarz. Nie chodziło jednak o kota, tylko o tatę. Tata wydzwaniał, żeby nam powiedzieć co niedawno odkrył; przez swój nowotwór nie może mieć więcej dzieci. Rak to straszna rzecz. Na szczęście , rak taty dobrze poddał się leczeniu. Musieli mu tylko wyciąć zrakowaciałą część, potem miał chemioterapię i po roku, jak na razie, rak nie wrócił. Niestety, musieli mu wyciąć... Ugh, nie wiem, jak to napisać. Jedno jądro. OBRZYDLIWE! Okazuje się, że kiedy ci wycinają jedno jądro, a potem poddają cię chemioterapii, masz spore szanse na bezpłodność. I to właśnie przytrafiło się tacie. Mama mówi, że jest naprawdę podłamany. Mówi, że teraz musimy być dla niego bardzo wyrozumiałe, bo mężczyźni mają swoje potrzeby, a jedną z nich jest pewność własnej prokreacyjnej wszechmocy. Ja tylko nie bardzo rozumiem, w czym problem? Po co mu inne dzieci? Ma już mnie! Fakt, widuję go tylko latem i na gwiazdkę, ale to chyba wystarczy? Przecież jest bardzo zajęty rządzeniem Genowią. To nie żarty sprawnie kierować całym państwem, nawet kiedy ma tylko kilka mil kwadratowych, jak Genowia. Tata ma czas wyłącznie dla mnie i jeszcze swoich dziewczyn. Zawsze kręcą się przy nim jakieś nowe panny. Zabiera je ze sobą, kiedy latem jeździmy do domu Grandmére we Francji, a one zawsze ślinią się na widok basenów,

stajni, wodospadu, dwudziestu siedmiu pokoi, sali balowej, winnic, farmy i małego lotniska. Tydzień później tata je rzuca. Nie miałam pojęcia, że chce ożenić się z którąś z nich i mieć dzieci. Bo z mamą się nie ożenił. Dlatego, mówi mama, że ona w tamtych czasach odrzuciła burżuazyjne przesądy społeczeństwa, które nie chciało nawet zaakceptować równości kobiet i mężczyzn, ani przyznać jej prawa do niezależności. Prawdę mówiąc, zawsze myślałam, że tata po prostu nigdy jej się nie oświadczył. W każdym razie mama mówi, że tata jutro przylatuje do Nowego Jorku, pomówić ze mną. Naprawdę nie wiem po co. Co to ma ze mną wspólnego? Ale kiedy powiedziałam mamie: - Czemu tata przylatuje z drugiego końca świata rozmawiać ze mną o tym, że nie może mieć dzieci? - spojrzała na mnie dziwnie i chciała coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Potem dodała tylko: - Będziesz musiała zapytać ojca. Nie jest dobrze. Mama mówi „zapytaj ojca” wtedy, kiedy pytam ją o coś, czego sama nie chce mi powiedzieć, jak na przykład, czemu ludzie czasem zabijają własne dzieci i jak to się dzieje, że Amerykanie jedzą aż tyle czerwonego mięsa i czytają o tyle mniej niż Islandczycy. PAMIĘTAĆ Sprawdzić w słowniku słowa „prokreacyjna wszechmoc” i „burżuazyjny przesąd”. Prawo rozdzielności 5x + 5y - 5 5(x+ y - 1) Rozdzielności CZEGO??? DOWIEDZIEĆ SIĘ PRZED TESTEM!!! Środa, 1 października Tata już jest. Nie u nas na strychu, tylko w hotelu Plaza, gdzie zatrzymał się jak zwykle. Mam go jutro odwiedzić, kiedy „odpocznie”. Teraz, kiedy wyleczył się z raka, bardzo dużo odpoczywa. Przestał grać w polo, ale myślę, że to przez konia, który go kiedyś poturbował. Ja w każdym razie nie cierpię hotelu Plaza. Kiedy tata zatrzymał się tam ostatnio, nie chcieli mnie wpuścić do niego na górę, bo miałam na sobie szorty. Powiedzieli, że w Plaza jest akurat właścicielka, a ona nie przepada za widokiem ludzi w dżinsach z obciętymi

nogawkami w holu swojego szpanerskiego hotelu. Musiałam zadzwonić do taty z recepcji i poprosić, żeby zniósł mi na dół parę spodni. Tata kazał mi tylko dać mu do telefonu konsjerżkę i za chwileczkę wszyscy mnie przepraszali jak wariaci. Dali mi wielki koszyk owoców i czekoladek. Fajny gest. Nie miałam jednak ochoty na owoce, więc w drodze powrotnej do Village dałam je bezdomnemu, którego zobaczyłam w metrze. Bezdomny też chyba nie miał ochoty na owoce, bo wyrzucił je na tory i zatrzymał sam koszyk, który włożył sobie na głowę jak kapelusz. Powtórzyłam Lilly, co tata mówił, że nie może mieć dzieci, a ona powiedziała, że to bardzo charakterystyczne. To świadczy, powiedziała, że tata ma wciąż nierozwiązany problem ze swoimi rodzicami, a ja stwierdziłam: - No cóż, fakt. Grandmére jest potwornie upierdliwa. Lilly powiedziała, że nie może potwierdzić tej opinii, bo nigdy nie spotkała mojej babci. Od lat pytam, czy mogę zaprosić Lilly do Miragnac, ale Grandmére zawsze odmawia. Twierdzi, że młodzi ludzie przyprawiają ją o migreny. Lilly mówi, że mój tata boi się pewnie utraty młodości, co wielu mężczyzn utożsamia z utratą męskości. Naprawdę uważam, że powinni przesunąć Lilly o rok wyżej, ale ona mówi, że podoba jej się w pierwszej klasie. W ten sposób ma całe cztery lata na badanie nastolatków w post - zimnowojennej Ameryce. OD DZISIAJ 1. Będę miła dla wszystkich, czy kogoś lubię, czy nie. 2. Przestanę cały czas kłamać i ukrywać uczucia. 3. Przestanę zapominać zeszytu do algebry. 4. Będę zachowywać swoje uwagi dla siebie. 5. Przestanę robić notatki z algebry w pamiętniku. Trzecią potęgę x nazywa się sześcianem x - liczby ujemne nie mają pierwiastka kw. NOTATKI NA RZ Lilly, ja nie wyrobię. Czy ona wreszcie sobie pójdzie do pokoju nauczycielskiego? Chyba nie. Słyszałam, że dziś piorą wykładzinę. Boże, on jest taki SŁODKI. Kto jest słodki? BORIS! Nie jest słodki. Jest beznadziejny. Zobacz, co znów zrobił z tym swetrem. Czemu on to robi? Jesteś strasznie ograniczona. NIE JESTEM ograniczona. Ktoś jednak powinien mu powiedzieć, że w Ameryce nie

wsadza się swetra w spodnie. No cóż, może w Rosji wsadzają. Nie jesteśmy w Rosji. I ktoś mu powinien powiedzieć, żeby się nauczył jakiejś nowej piosenki. Jeśli jeszcze raz usłyszę to requiem dla jakiegoś zmarłego króla... Jesteś zwyczajnie zazdrosna, bo Boris to geniusz muzyczny a ty zawalasz algebrę. Lilly, to że zawalam algebrę, nie znaczy, że jestem głupia. No dobra, dobra. Co się z tobą dzisiaj dzieje? NIC!!!!! Współczynnik kątowy: współczynnik kątowy prostej oznaczony m wyraża się wzorem m= y2 - y1/x2 - x1 Znaleźć równanie prostej o współczynniku kątowym=2 Znaleźć współczynnik kątowy nosa pana G. Czwartek, 2 października, damska toaleta, hotel Plaza No tak. Chyba zaczynam rozumieć, czemu tata tak się martwi, że nie może mieć więcej dzieci. DLATEGO, ŻE JEST KSIĘCIEM!!! Jezuuu! Jak długo zamierzali coś takiego przede mną ukrywać? Chociaż faktycznie, udawało im się to dość długo. Przecież byłam w Genowii. Miragnac, gdzie spędzam każde lato i większość gwiazdek, to rezydencja mojej babci we Francji. Miragnac jest właściwie tuż przy granicy z Genowią, która leży między Francją a Włochami. Od urodzenia tam jeżdżę. Chociaż nie z mamą, tylko z tatą. Mama i tata nigdy razem nie mieszkali. Wiele dzieciaków, które znam, siedzi i marudzi, że chcą, by ich rodzice zeszli się z powrotem po rozwodzie, ale w przeciwieństwie do nich ja jestem bardzo zadowolona z naszego układu. Rodzice rozstali się, zanim się jeszcze urodziłam, chociaż pozostali przyjaciółmi. Oprócz tych chwil, kiedy tata ma humory, albo mama dostaje głupawki, co jej się czasem zdarza. Myślę, że gdyby mieszkali razem, kiepsko by im się układało. Tak czy owak, pod koniec każdych wakacji, kiedy ma już dosyć widoku moich ogrodniczek, babcia zabiera mnie na zakupy ubraniowe właśnie do Genowii. I nikt tam nawet słowem nie wspomniał, że mój ojciec jest KSIĘCIEM. Jak się zastanowić, to dwa lata temu, robiąc tamten krótki opis Genowii, zapisałam sobie nazwisko rodziny panującej, czyli Renaldo. Ale nawet wtedy nie skojarzyłam go z

moim tatą. Wiem, że nazywa się Filip Renaldo tymczasem nazwisko księcia Genowii wymienione w mojej encyklopedii to Artur Krzysztof Filip Gerard Grimaldi Renaldo. No i tamto zdjęcie musiało być strasznie stare. Tata wyłysiał, zanim się jeszcze urodziłam (więc kiedy przeszedł chemioterapię, nie było żadnej różnicy; bo już i tak był praktycznie łysy). Zdjęcie księcia Genowii przedstawiało mężczyznę z mnóstwem włosów, baczkami i wąsami na dodatek. Chyba rozumiem teraz, czemu mama mogła na niego polecieć jeszcze jako studentka. Trochę przypominał któregoś z klanu Baldwinów. Ale KSIĄŻĘ? Całego PAŃSTWA? Wiedziałam, że zajmuje się polityką i, oczywiście, wiedziałam, że ma pieniądze (ile dzieciaków z mojej szkoły ma letnie domy we Francji? W Martha's Vineyard już prędzej, ale nie we Francji). Ale żeby zaraz KSIĄŻĘ? Chciałabym wiedzieć jedno - jeśli mam tatę księcia, dlaczego muszę uczyć się algebry? Pytam serio. Tata powiedział mi, że jest księciem, w Palmiarni Hotelu Plaza. Wydaje mi się, że to nie był dobry pomysł. Po pierwsze omal nie przytrafiła nam się powtórka incydentu z szortami. Portier najpierw w ogóle nie chciał mnie wpuścić. Powiedział: - Nieletnich bez opieki dorosłych nie wpuszczamy. No to cały film „Kevin sam w Nowym Jorku” nie ma sensu prawda? Ja na to: - Ale mam się tu spotkać z tatą... - Nieletnim wstęp wzbroniony - powtórzył portier. - Chyba że w towarzystwie dorosłej osoby. To takie niesprawiedliwe. Przecież nawet nie nosiłam szortów. Byłam ubrana w szkolny strój z Liceum imienia Alberta Einsteina, to znaczy plisowaną spódnicę, podkolanówki, no wszystko. Dobra, miałam na nogach martensy, ale zlitujcie się! Wyglądałam identycznie jak mała Eloise, która podobno trzęsła całym hotelem Plaza. Kiedy tak stałam tam już z pół godziny, powtarzając „Ale mój tata... , ale mój tata... , ale mój tata... ”, podeszła recepcjonistka i spytała: - Kim jest twój tata, młoda damo? Jak tylko wymieniłam jego nazwisko, wpuścili mnie do środka. Teraz rozumiem. Nawet ONI wiedzieli, że jest księciem. Ale jego córka, jego własna córka, nie wie nic! Tata czekał na mnie przy stoliku. Popołudniowa herbatka w hotelu Plaza to podobno wielkie halo. Warto zobaczyć te stada niemieckich turystów, którzy robią sobie zdjęcia nad

muflinkami z wiórkami czekolady. Mnie to też robiło frajdę, kiedy byłam małą dziewczynką, ale ponieważ do taty nie dociera, że czternaście lat to zupełnie inna sprawa, wciąż się tam spotykamy, kiedy jest w mieście. Och, odwiedzamy też inne miejsca. Na przykład zawsze chodzimy na „Piękną i bestię”, mój ukochany musical na Broadwayu. Nie obchodzi mnie, co Lilly mówi o Walcie Disneyu i mizoginistycznych podtekstach jego bajek. Obejrzałam „Piękną i bestię” siedem razy. I tata też. Jego ulubiony fragment to ten, kiedy na scenę wychodzą tańczące widelce. Siedzieliśmy w Palmiarni i piliśmy herbatę, a on bardzo poważnym tonem mówi mi nagle, że jest księciem Genowii. Wtedy stało się coś okropnego. Dostałam czkawki. To się zdarza, ile razy napiję się czegoś ciepłego, a potem zjem kawałek pieczywa. Nie mam pojęcia, dlaczego. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się to w hotelu Plaza, ale tata nagle zaczął: - Mia, chcę ci powiedzieć prawdę. Uważam, że jesteś już dość duża. Teraz, kiedy wiadomo, że już nie mogę mieć dzieci, znacząco wpłynie to na twoje życie i należą ci się wyjaśnienia. Jestem księciem Genowii. A ja na to: - Naprawdę? - i czknęłam. - Twoja mama zawsze stanowczo twierdziła, że nie należy ci o tym mówić, a ja się z nią zgadzałem. Sam miałem bardzo... no cóż, nieudane dzieciństwo... Nie przesadzał. Życie z Grandmére to nie piknik (ona mówi picque - nicque). Czknięcie. - Zgodziliśmy się z twoją matką, że pałac to nie miejsce dla dziecka. Potem zaczął coś mruczeć pod nosem. Robi to zawsze, kiedy mu mówię, że jestem wegetarianką albo gdy rozmowa schodzi na temat mamy. - Oczywiście, nie miałem wtedy pojęcia, że zamierzała wychowywać cię w atmosferze artystycznej bohemy na strychu w Greenwich Village, ale przyznaję, że jednak ci to nie zaszkodziło. Uważam właściwie, że dorastanie w Nowym Jorku wpoiło ci zdrowy sceptycyzm co do ludzkiej natury... Czknięcie. A on nawet jeszcze nie widział Lany Weinberger. - ... czego ja nauczyłem się dopiero na studiach i moim zdaniem po części właśnie dlatego wciąż mam kłopoty w nawiązywaniu bliskich związków z kobietami... Czknięcie. - Próbuję ci wyjaśnić, że twoja matka i ja uważaliśmy, że milcząc, robimy ci

przysługę. Co prawda, nigdy nie przewidzieliśmy okoliczności, w których mogłabyś odziedziczyć tron. Miałem zaledwie dwadzieścia pięć lat, kiedy się urodziłaś. Byłem pewny, że spotkam inną kobietę, ożenię się i będę miał więcej dzieci. Teraz niestety, to już niemożliwe. No i, koniec końców, zostałaś następczynią tronu Genowii, Mia. Znów czknęłam. Zaczynało mnie to żenować. Wcale nie czkałam dyskretnie, jak damie przystoi. Czkawka trzęsła mną potężnie i cała podskakiwałam na krześle jak gigantyczna żaba. I czkałam głośno. Naprawdę głośno. Niemieccy turyści bez przerwy się oglądali, chichotali i tak dalej. Wiedziałam, że tata mówił właśnie coś super poważnego, ale nic nie mogłam poradzić, ciągle czkałam! Spróbowałam wstrzymać oddech i policzyć do trzydziestu - doszłam tylko do dziecięciu i znów czknęłam. Włożyłam do ust kostkę cukru i pozwoliłam jej się rozpuścić na języku. Nic z tego. Spróbowałam nawet przestraszyć się, myśląc o francuskich pocałunkach mamy i pana Gianiniego - nawet to nie pomogło. Wreszcie tata nie wytrzymał: - Mia? Mia, czy ty mnie słuchasz? Dotarło do ciebie choć jedno słowo? - Tato, czy mogę cię przeprosić na minutę? - odparłam. Spojrzał takim zbolałym wzrokiem, jakby dokuczał mu brzuch i odchylił się z rezygnacją na oparcie krzesła, ale powiedział: - Idź, proszę. - I dał mi pięć dolarów dla obsługi w łazience. Pieniądze, naturalnie, schowałam do kieszeni. Pięć dolców dla obsługi w łazience! Jezu, całej tygodniówki mam dziesięć dolców! Nie wiem, czy kiedykolwiek byliście w damskiej łazience w hotelu Plaza. Jest chyba najładniejsza na całym Manhattanie. Cała w różowym kolorze, pełna luster, wszędzie stoją małe sofy, w razie gdybyś na widok swojego odbicia chciała zemdleć z zachwytu. Tak czy owak, wpadłam tam, czkając jak kretynka, a wszystkie kobiety w tych wymyślnych fryzurach spojrzały na mnie ze złością, że im przeszkadzam. Chyba przeze mnie musiały sobie porozmazywać szminkę. W każdej kabinie oprócz ubikacji jest osobna umywalka z wielkim lustrem i toaletka, przed którą można usiąść na stołeczku ozdobionym frędzlami. Spróbowałam się skoncentrować i zapomnieć o czkawce. Spróbowałam przypomnieć sobie, co właśnie powiedział tata. Jest księciem Genowii. Nagle wiele rzeczy zaczęło nabierać sensu. Na przykład to, że lecąc do taty po prostu przechodzę na pokład samolotu z terminala, ale kiedy lądujemy we Francji, eskorta wyprowadza mnie z samolotu przed wszystkimi pasażerami, a potem limuzyna zabiera mnie na spotkanie z tatą w Miragnac. Zawsze myślałam, że tata ma po prostu przywileje stałego klienta linii lotniczych.

Teraz domyślam się, że chodzi o jego książęcy tytuł. Jest jeszcze i to, że ile razy Grandmére zabiera mnie na zakupy do Genowii, zawsze robimy je albo przed otwarciem sklepów, albo już po ich zamknięciu. Babcia dzwoni, upewnia się że nas wpuszczą, i nikt nam jeszcze nigdy nie odmówił. Na Manhattanie, gdyby mama spróbowała zrobić coś takiego, ekspedienci w Gap zabiliby ją śmiechem. A kiedy jesteś w Miragnac, nigdy nie jeździmy do restauracji. Zawsze jemy w domu, albo w sąsiednim chateau, Mirabeau. Jego właściciele to beznadziejni Anglicy z mnóstwem snobistycznych dzieciaków, które wiecznie mówią do siebie: „ale siara! ” albo „ty palancie”. Jedna z młodszych dziewczyn, Nicole, była moją jakby przyjaciółką, ale jednego wieczoru opowiedziała mi, że zrobiła loda jakiemuś chłopakowi, a ja nie miałam pojęcia, co to znaczy zrobić loda. Miałam tylko jedenaście lat, choć to żadne wymówka, bo ona miała tyle samo. Sądziłam, że zrobić loda to coś typowo brytyjskiego, jak kiełbaska w cieście naleśnikowym albo naloty bombowe, czy coś takiego. No więc, wspomniałam o tym podczas obiadu przy rodzicach Nicole i potem wszystkie te dzieciaki przestały się do mnie w ogóle odzywać. Zastanawiam się, czy te Angole wiedzą, że tata to książę Genowii. Założę się, że tak. Boże, musieli myśleć, że jestem umysłowo niedorozwinięta, albo co. Większość ludzi nigdy nie słyszała o Genowii. Wiem, bo kiedy musieliśmy przygotować te nasze opracowania, nikt o niej nic nie wiedział. Mama mówi, że zanim poznała tatę, też nic nie wiedziała o Genowii. Nie urodził się tam nikt sławny. Nikt z jej obywateli niczego nie wynalazł, niczego nie napisał, ani nie został gwiazdą filmową. Mnóstwo Genowiańczyków, jak mój dziadek, walczyło z nazistami w czasie drugiej wojny światowej, ale po za tym niczym nie zasłynęli. Mimo to, ludzie, którzy znają Genowię, lubią tam jeździć, bo jest taka piękna. Przez cały czas jest tam mnóstwo słońca, w tle widać ośnieżone szczyty Alp, a z przodu kryształowo niebieskie Morze Śródziemne. W Genowii jest mnóstwo wzgórz, często tak stromych jak San Francisco i porośniętych gajami oliwnymi. Pamiętam to z mojego opracowania, że Genowia eksportuje sporo oliwy i to bardzo drogiej, takiej jakiej mama używa tylko do doprawiania sałaty. No i ten pałac książęcy. Jest dość znany, bo kręcono w nim kiedyś zdjęcia do filmu o trzech muszkieterach. Nigdy nie byłam w środku, ale z Grandmére często przejeżdżałyśmy obok. Pałac ma mnóstwo wieżyczek, łuków przyporowych i innych cudów. Dziwne; Grandmére nigdy nie wspomniała, że tam mieszka, choć tyle razy go mijałyśmy. Przeszła mi czkawka. Chyba mogę już bezpiecznie wracać do Palmiarni. Dam

dziewczynie z obsługi dolara, chociaż wcale mnie nie obsłużyła. Hej, stać mnie na to - mój tata jest księciem! Czwartek, trochę później domek pingwinów, zoo w Central Parku Jestem tak wściekła, że ledwie mogę pisać, w dodatku co chwila ktoś mnie trąca w łokieć i trochę tu za ciemno, ale trudno. Muszę wszystko dokładnie zapisać, inaczej jutro, kiedy się obudzę, pomyślę, że miałam tylko koszmarny sen. To wcale nie sen. To koszmarna RZECZYWISTOŚĆ. Nikomu o tym nie powiem, nawet Lilly. Nie zrozumiałaby. NIKT by nie zrozumiał. Nie znam nikogo, kto znalazłby się kiedyś w takiej sytuacji. Kto położył się do łóżka jako jedna osoba i wstał następnego ranka, by odkryć, że jest kimś zupełnie innym. Kiedy skończyłam czkać w damskiej toalecie hotelu „Plaza” i wróciłam do stolika, zobaczyłam, że niemieckich turystów zastąpili Japończycy; zdecydowany postęp. Zachowywali się znacznie spokojniej. Tata rozmawiał przez komórkę. Rozmawiał z mamą, zorientowałam się od razu. Miał ten wyraz twarzy, który przybiera tylko wtedy, kiedy z nią rozmawia. Mówił właśnie: - Tak, powiedziałem jej. Nie, nie zdenerwowała się. - Popatrzył na mnie. - Jesteś zdenerwowana, Mia? - Nie - odparłam, bo wtedy byłam jeszcze spokojna. Wtedy powiedział do telefonu: - Mówi, że nie jest zdenerwowana. - Przez chwilę słuchał a potem popatrzył na mnie znowu. - Chcesz, żeby twoja matka przyszła tu i pomogła mi wszystko wyjaśnić? Potrząsnęłam głową przecząco. - Nie. Mama musi skończyć ten multimedialny kawałek dla Kelly Tate Gallery. Chcą go mieć na przyszły wtorek. Tata powtórzył to mamie. Usłyszałam, jak odburknęła coś w odpowiedzi. Zawsze marudzi, kiedy jej przypominam, że musi skończyć obraz w określonym terminie. Mama lubi pracować, kiedy muzy ją natchną. Zazwyczaj to nie problem, bo tata płaci większość naszych rachunków, ale dojrzała osoba, nawet jeśli jest artystką, powinna być bardziej odpowiedzialna. Przysięgam, gdybym kiedykolwiek dorwała te muzy mojej mamy, skopałabym je tak równo, że pogubiłyby sandały. Tata wreszcie wyłączył telefon i spojrzał na mnie: - Lepiej? - zapytał.

Więc jednak zauważył, że miałam czkawkę. - Lepiej - odparłam. - Na pewno rozumiesz, co do ciebie mówię, Mia? Pokiwałam głową. - Jesteś księciem Genowii. - Tak... - urwał, jakby było coś jeszcze. Nie wiedziałam, co dodać. No, to spytałam: - Grandpére też był kiedyś księciem Genowii? - Tak... - odparł. - Więc... kim jest teraz Grandmére? - Księżną wdową. Skrzywiłam się. To już rozumiem, czemu jest taka. Tata zorientował się, że zabił mi klina. Popatrzył na mnie z miną pełną nadziei. Spróbowałam uśmiechać się do niego niewinnie, ale chyba nie o to mu chodziło, więc w końcu zwiesiłam ramiona i spytałam: - Okay. Co jeszcze? Chyba go rozczarowałam. - Mia, jeszcze nie rozumiesz? Położyłam głowę na stole. W hotelu Plaza nie powinno się tak zachowywać, ale nie zauważyłam, żeby obserwowała nas Ivana Trump. - Nie... - powiedziałam. - Nie rozumiem. O co chodzi? - Nie jesteś już Mią Thermopolis, kotku. Ponieważ jestem nieślubnym dzieckiem, a mama, jak mówi nie wierzy w patriarchat, zamiast nazwiska ojca dała mi własne. Słysząc słowa taty, podniosłam głowę. - Nie jestem? - powtórzyłam i zamrugałam oczyma ze zdziwienia. - Jak to? I wtedy tata powiedział trochę smutno: - Nazywasz się Amelia Mignonette Grimaldi Thermopolis Renaldo. Jesteś księżniczką Genowii. No dobrze. CO? KSIĘŻNICZKA?? JA??? Tak, i co jeszcze? NIE JESTEM księżniczką. Do tego stopnia nie jestem księżniczką, że kiedy tata zaczął mi o tym mówić, okropnie się rozpłakałam. Widziałam swoje odbicie w wielkim złoconym lustrze po drugiej stronie sali. Na całej twarzy dostałam plam, jak na wuefie, kiedy gramy w zbijaka i piłka mnie uderzy. Patrzyłam na swoje odbicie w tym wielkim lustrze i

myślałam: „To ma być twarz księżniczki? ”. Trzeba zobaczyć, jak wyglądam. Nigdy nie widzieliście kogoś, kto MNIEJ niż ja przypomina księżniczkę. To znaczy, mam naprawdę okropne włosy, ani kręcone, ani proste; strasznie mi sterczą, więc muszę je obcinać dość krótko, inaczej wyglądałabym jak znak drogi podporządkowanej. Nie są ani jasne, ani ciemne, tylko w jakimś pośrednim kolorze, na który mówi się mysi brąz albo blond w odcieniu wody po myciu naczyń. Urocze, nie? I mam naprawdę szerokie usta, i zero biustu, i stopy jak kajaki. Lilly mówi, że moja jedyna atrakcyjna cecha to szare oczy, ale w tej chwili były całkiem czerwone, a od powstrzymywania płaczu dostałam zeza. No bo przecież księżniczki ni płaczą, prawda? Wtedy tata wyciągnął rękę i zaczął mnie poklepywać po dłoni. Kocham tatę, ale on pewnych rzeczy nie łapie. Powtarzał, jak bardzo mu przykro. Ja nic nie mogłam odpowiedzieć, bo bałam się, że jeśli zacznę mówić, rozryczę się jeszcze bardziej. Mówił ciągle, że to nie tragedia, że spodoba mi się wspólne życie z nim w pałacu w Genowii, i że będę mogła tu przyjeżdżać w odwiedziny do moich małych przyjaciółek tak często, jak zechcę. I wtedy szlag mnie trafił. Nie dość, że jestem księżniczką, to jeszcze mam stąd WYJECHAĆ??? Niemal natychmiast odechciało mi się płakać, bo się wściekłam. Potwornie wściekłam. Wcale się często nie wściekam, przez ten strach przed konfrontacjami i tak dalej, ale jak już się wścieknę, radzę uważać. - NIE PRZENIOSĘ SIĘ do Genowii - powiedziałam naprawdę głośno. Wiem, że powiedziałam to głośno, bo wszyscy Japońscy turyści odwrócili się i spojrzeli na mnie, a potem zaczęli cicho szeptać między sobą. Chyba tatę zaszokowałam. Ostatni raz krzyknęłam na niego całe lata temu, kiedy zgodził się z Grandmére, że powinnam zjeść trochę pasztetu z gęsich wątróbek. Nic mnie nie obchodzi, że we Francji to przysmak, nie mam zamiaru jeść niczego, co kiedyś chodziło sobie po świecie i gęgało. - Ależ, Mia - powiedział tata tym swoim tonem: „pomówmy - teraz - rozsądnie” - sądziłem, że zrozumiałaś... - Rozumiem tylko - przerwałam - że przez całe życie mnie okłamywałeś. Czemu miałabym chcieć mieszkać z tobą? Zdaję sobie sprawę, że to wyglądało jak fragment „Ich pięciorga” i przykro mi się przyznać, ale potem dalej zachowałam się jak bohaterka tego serialu. Zerwałam się z miejsca,