Meg Cabot
PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 5
Księżniczka na różowo
- Widziałam raz księżniczkę... Cała była w różowym - suknia i płaszcz, i kwiaty,
i wszystko.
Frances Hodgson Burnett
Mała księżniczka
Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina
Bądźcie dumni z Lwów LiAE!
5 MAJA
NUMER 456/27
Przyznano nagrody Targów Nauki
Rafael Menendez
W ramach Targów Nauki w Liceum imienia Alberta Einsteina uczniowie przedmiotów ścisłych
zgłosili 21 projektów. Kilka z nich przeszło do nowojorskiego etapu regionalnego, który odbędzie
się w przyszłym miesiącu. Judith Gershner z klasy maturalnej dostała pierwszą nagrodę za analizę
ludzkiego genomu. Specjalne wyróżnienia otrzymali Michael Moscovitz z klasy maturalnej za
program komputerowy modelujący śmierć czerwonego karła oraz uczeń klasy pierwszej, Kenneth
Showalter, za eksperyment w dziedzinie transfiguracji płciowej u traszek.
Drużyny hokeja na trawie wygrywają
Ai-Lin Hong
W miniony weekend obie drużyny hokeja na trawie, starsza i młodsza, pobiły przeciwników. Pod
przewodnictwem Josha Richtera z klasy maturalnej starsza drużyna odniosła przytłaczające
zwycięstwo ze Szkołą Dwighta, 7 do 6 w dogrywce. Młodsza drużyna pokonała Dwighta wynikiem
8 ; 0. Ekscytującą atmosferę obu meczów psuła pewna dziwnie uparta wiewiórka z Central Parku,
która co chwila wdzierała się na boisko. Ostatecznie wiewiórkę przegoniła dyrektor Gupta.
Księżniczka z LiAE spędza wiosenne ferie, budując domy dla bezdomnych w Appalachach
Melanie Greenbaum
Wiosenne ferie Mia Thermopolis z pierwszej klasy LiAE spędziła pracowicie. Mia, jak ujawniono
jesienią zeszłego roku, jest w gruncie rzeczy jedyną spadkobierczynią tronu księstwa Genowii.
Poświęciła te pięciodniowe ferie na prace społeczne w ramach akcji Domy Nadziei. Na temat
swojej wycieczki do Wirginii Zachodniej, gdzie stawiano domy z dwiema sypialniami dla ubogich,
księżniczka powiedziała: „Byłowporzo. Pomijając upiorny brak łazienki. No i to, że bez przerwy
waliłam się młotkiem w palec".
Tydzień maturzysty
Josh Richter, przewodniczący klasy maturalnej
Tydzień pomiędzy 5 a 10 maja to tydzień maturzysty. Czas uczcić klasę opuszczającą w tym roku
LiAE, która napracowała się bardzo przez cały rok, pokazując wam, na czym polega rola lidera.
Poniżej plan tygodnia maturzysty:
Pn - Bankiet - wręczenie nagród maturalnych
Wt - Bankiet sportowców
Śr - Debata maturzystów
Czw - Wieczór skeczy maturzystów
Pt - Dzień wagarowicza dla maturzystów
Sob - Bal maturalny
Od dyrekcji:
Dzień wagarowicza dla maturzysty nie jest świętem sankcjonowanym przez szkolne władze. W
piątek, 9 maja, wszyscy uczniowie powinni stawić się na lekcjach. Ponadto, wszelkie prośby klas
młodszych o zniesienie zakazu udziału w balu maturalnym, chyba że w charakterze osoby
towarzyszącej maturzyście, zostają odrzucone.
Do wszystkich uczniów:
Do władz szkolnych dotarła informacja, jakoby uczniowie nie znali obowiązującej wersji
szkolnego hymnu LiAE. Brzmią one następująco:
Lwy Einsteina, my za wami
Dalej, dzielnie, dalej, dzielnie
Dalej, dzielnie.
Lwy Einsteina, kroczcie z nami
Złoto, błękit, złoto, błękit,
Złoto, błękit.
Lwy Einsteina, jesteśmy z wami
Niech świat pozna,
co to męstwo.
Lwy Einsteina, jesteśmy z wami
Naprzód śmiało, naprzód śmiało
po zwycięstwo!
Proszę pamiętać, że jeśli podczas tegorocznej uroczystości zakończenia roku szkolnego
jakikolwiek uczeń zostanie przyłapany ha śpiewaniu wersji alternatywnej (zwłaszcza tej
zawierającej wyrażenia o charakterze obelżywym i/lub niecenzuralnym), będzie usunięty z terenu
szkoły. Skargi na zbyt militarystyczny ton naszego hymnu szkolnego należy kierować na piśmie do
sekretariatu szkoły, a nie wypisywać na ścianach kabin w łazienkach albo omawiać w
uczniowskich programach w telewizji kablowej ogólnego dostępu.
Listy do redakcji:
Do wszystkich zainteresowanych:
Artykuł Melanie Greenbaum w zeszłotygodniowej edycji „Atomu" na temat postępów w walce o
równouprawnienie kobiet w przeciągu ostatnich trzydziestu lat był żałośnie infantylny. Seksizm
nadal żyje i ma się dobrze, nie tylko na świecie, ale również w naszym kraju. Na przykład w Utah
powszechną praktyką jest zawieranie małżeństw poligamicznych, i to z bardzo młodymi
dziewczętami - 11-letnia panna młoda nie budzi tam zdziwienia. Ortodoksyjni mormoni nadal żyją
zgodnie z tradycjami swoich przodków, przyniesionymi na Zachód w połowie XIX wieku. Liczba
osób pozostających w poligamicznych związkach jest w Utah oceniana być może nawet na 50 000,
i to pomimo faktu, że poligamia nie jest tolerowana przez główny nurt kościoła mormońskiego, a
za zawarcie związku poligamicznego z nieletnią może grozić do piętnastu lat więzienia. Nie mam
zamiaru dyktować przedstawicielom innych kultur, jak mają żyć. Twierdzę jedynie, że panna
Greenbaum musi zdjąć swoje różowe okulary. Redakcja „Atomu" powinna wreszcie dać szansę
wypowiedzenia się w tych sprawach innym swoim współpracownikom, zamiast skazywać ich na
relacjonowanie jadłospisów stołówki.
Lilly Moscovitz
Zamieść prywatne ogłoszenie! Dla uczniów LiAE w cenie 50 centów za linijkę tekstu
Osobiste
Wszystkiego dobrego na urodziny,
Reggie!
Wreszcie jesteś słodką szesnastką!
Dwie Helenki
Osobiste
C.F., pójdziesz ze mną na bal maturalny? Proszę, zgódź się. G.D.
Osobiste
M.T., z wyprzedzeniem życzymy Ci miłych urodzin! Pozdrawiamy, Twoi wierni poddani
Osobiste
Od M.K. do M.W.: Moja miłość do ciebie Jak kwiat rozkwita Nigdy się nie skończy -Tak za serce
chwyta!
Ogólne
Kupujcie szkolne przybory w delikatesach Ho!
W tym tygodniu nowa dostawa: gumek, zszywaczy, notatników, pisaków.
Poza tym karty Yu-Gi-Oh! i slim-fast o smaku truskawkowym.
Na sprzedaż
Gitara basowa Fender Precision bass, kolor błękitny, nieużywana. Z amplitunerem i kasetami
wideo z samouczkiem. 300 dolarów. Szafka nr 345.
Towarzyskie
Pierwszoklasistka, kocha romanse/czytanie, pozna starszego chłopaka, który ma te same
zainteresowania. Musi być wyższy niż 170 cm, wredni wykluczeni, wyłącznie niepalący. Żadnych
metalowców, e-mail: lluvromance@liae.edu
Znaleziono
Para okularów, oprawki druciane, sala rozwoju zainteresowań. Odzyskasz, podając opis. Zgłaszać
się do pani Hill.
Zgubiono
Kołonotatnik w stołówce, około 27 kwietnia. Przeczytaj, a ZGINIESZ! Nagroda za zwrot. Szafka
nr 510.
Jadłospis stołówki LiAE
Zebrała: Mia Thermopolis
Pn - Pieczone ziemniaki z sosami, pizza na chlebie, paluszki rybne, klopsiki z sosem w bagietce,
pikantna sałatka z kurczaka
Wt - Zupa i kanapka, pasztecik z kurczakiem, tuńczyk w chlebku pita, Indywidualna Pizza, nachos
deluxe
Śr - Sałatka taco, burrito, hot dog w cieście z piklami, kanapka z mięsem, pomidorem i sałatą,
wołowina po włosku
Czw - Sałatki azjatyckie, kurczak w serowej panierce, kukurydza, frytki, sałatki z makaronem,
paluszki rybne
Pt - Sałatki fasolowe, ser z grilla, karbowane frytki, bufallo bites, precel.
Środa, 30 kwietnia, biologia
„Mia, widziałaś ostatni numer „Atomu"?”
„Shameeka. Wiem, właśnie dostałam swój egzemplarz. Wolałabym, żeby Lilly przestała
wspominać o mnie w swoich listach do redakcji. Rozumiesz, jako jedyna pierwszoklasistka w
gazecie muszę zapłacić frycowe. Leslie Cho, naczelna, wkurzyła się tą uwagą o jadłospisie. Mnie
TOTALNIE NIE PRZESZKADZA zajmowanie się cotygodniowym jadłospisem stołówki.”
„No cóż, moim zdaniem Lilly po prostu uważa, że jeśli twoim prawdziwym celem jest zostać
któregoś dnia pisarką, nie osiągniesz tego tekstami na temat kłopotów z sosem!””To nieprawda.
Wprowadziłam kilka szalenie ważnych innowacji do kolumny z jadłospisem. Na przykład to ja
wymyśliłam, żeby pisać „Indywidualna Pizza przez duże I i duże P.”
„Lilly tylko stara się dbać o twój najlepiej pojęty interes.”
„Akurat. Melanie Greenbaum jest w szkolnej drużynie koszykówki. Jeśli będzie miała ochotę,
powali mnie na ziemię jednym palcem. Nie wydaje mi się, żeby wkurzanie Melanie było
działaniem w moim interesie.”
„A więc.”
„Co a więc?”
„A więc zaprosił cię już ?????”
„Kto i na co mnie zaprosił?”
„CZY MICHAEL ZAPROSIŁ CIĘ JUŻ NA BAL MATURALNY?????”
„Aha. Nie.”
„Mia, bal maturalny jest za niecałe DWA TYGODNIE! Jeff zaprosiłmnie już MIESIĄC TEMU.
Jak masz na czas zdobyć sukienkę, skoro nie wiesz, czy idziesz, czy nie? Poza tym musisz umówić
się do fryzjera i manikiurzystki, zamówić kwiat do przypięcia do sukni, a on musi wynająć
limuzynę, załatwić sobie smoking i zrobić rezerwację na kolację. Wiesz, że to nie żadna pizza po
kręglach w Bowlmor Lanes. Chodzi o kolację i tańce w ???????! Poważna sprawa!”
„Jestem pewna, że Michael niedługo mnie zaprosi. Ma teraz mnóstwo na głowie: ta nowa kapela,
studia od jesieni i tak dalej.”
„No cóż, lepiej go trochę pogoń. Nie chcesz chyba, żeby cię potem zapraszał w ostatniej chwili. Bo
wtedy, jeśli się zgodzisz, będzie wyglądało tak, jakbyś czekała właśnie na jego zaproszenie.”
„Hej, ja i Michael chodzimy ze sobą. Przecież ja bym nie poszła tam z kimś innym. Jakby zresztą
ktokolwiek inny miał zamiar mnie zaprosić... Shameeka, ja nie jestem TOBĄ. Przy mojej szafce w
szatni nie ustawia się kolejka facetów z maturalnej klasy, którzy tylko czekają na dogodny moment,
żeby mnie zaprosić. I przecież ja bym na to nie poszła. To znaczy, nie poszła z innym facetem.
Gdyby mnie zaprosił. Bo kocham Michaela każdym włókienkiem mojej duszy.”
„No cóż, mam tylko nadzieję, że zaprosi cię niedługo, bo nie chcę być jedyną pierwszoklasistką na
balu maturalnym! Kto ze mną pójdzie pogadać do łazienki dla dziewczyn ?”
„Nie martw się. Będę tam. Ups... O co chodzi z tymi robakami lodowymi?”
„Różnią się od robaków ziemnych tym, że...”
- Panie Profesorze Sturgess, te notatki, które wymieniałyśmy z Shameeka, były jak najbardziej
związane z tematem lekcji, PRZYSIĘGAM. No, ale nieważne.
ROBAKI LODOWE
Wszyscy wiedzą o zagrożeniach dla środowiska naturalnego, w którym żyją niedźwiedzie polarne,
pingwiny, arktyczne lisy oraz foki: lodowców. Ale wbrew powszechnej opinii lodowce
umożliwiają istnienie życia nie tylko na lodzie i pod lodem, ale i w samym lodzie też.
Ostatnio naukowcy odkryli istnienie przypominających stonogi robaków, które mieszkają
wewnątrz lodowców i innych rodzajów lodu - nawet w lodach metanowych na dnie Zatoki
Meksykańskiej. Te stworzenia, nazwane robakami lodowymi, mają dwa i pół do pięciu
centymetrów długości i żywią się chemotroficznymi bakteriami, które żywią się metanem, albo
jakoś tak inaczej żyją z nimi w symbiozie...
Tylko 93 słowa... Zostało mi jeszcze 157.
JAK JA MAM SIĘ SKUPIĆ NA ROBAKACH LODOWYCH, SKORO MÓJ CHŁOPAK NIE
ZAPROSIŁ MNIE NA SWÓJ BAL MATURALNY???????
Środa, 30 kwietnia, zdrowie i przepisy bezpieczeństwa
- Mia dlaczego masz taką minę, jakbyś właśnie zeżarła skarpetkę?
- Nauczyciel biologii złapał Shameekę i mnie na pisaniu liścików i obu nam kazał napisać pracę na
250 słów na temat robaków lodowych.
- I co? Spójrz na to jak na artystyczne wyzwanie. Poza tym 250 stów to pestka dla takiej
dziennikarki jak ty. Powinnaś machnąć to w pół godziny.
- Lilly, czy twój brat rozmawiał z Tobą o balu maturalnym?
- Hm. O czym?
- O balu. No wiesz. Balu maturalnym. Tym, który odbędzie się w przyszłą sobotę. Mówił Ci może,
czy zamierza... hm... zaprosić kogoś?
- KOGOŚ?A kogo konkretnie masz na myśli, mówiąc KOGOŚ? Jego PSA?
- Wiesz, co mam na myśli.
- Michael nie rozmawia ze mną o takich sprawach jak bale maturalne, Mia. Michael dyskutuje ze
mną głównie o takich rzeczach, jak - na przykład - czy to jego, czy nie jego kolej wyjąć naczynia
ze zmywarki, nakryć stół albo wynieść do zsypu zużyte chusteczki higieniczne po spotkaniu grupy
terapeutycznej Dorosłych Ofiar Porwania przez Kosmitów w Dzieciństwie, którą prowadzą nasi
rodzice.
- Aha. Tak się tylko zastanawiałam.
- Nie martw się, Mia. Jeśli Michael w ogóle kogoś zaprosi na bal maturalny, to na pewno Ciebie.
- Jak to „JEŚLI" Michael kogoś zaprosi na bal maturalny?
- No dobra, chciałam powiedzieć „KIEDY". Co się z Tobą dzieje?
- Nic. Tylko wiesz, Michael to moja jedyna prawdziwa miłość, i zaraz kończy szkołę, i jeśli w tym
roku nie pójdziemy na bal maturalny, to już nigdy na bal maturalny nie pójdę. Chyba że wtedy,
kiedy JA będę w klasie maturalnej, ale to dopiero za TRZY LATA!!!!!!!!!! A poza tym do tej pory
Michael będzie już kończył studia. I co wtedy? Może będzie miał brodę albo coś!!!!! Nie można iść
na bal maturalny z kimś, kto ma BRODĘ.
- Widzę, że bierzesz to strasznie emocjonalnie. Zbliża Ci się okres czy co?
- NIE!!!!!!! JA TYLKO CHCĘ IŚĆ NA BAL MATURALNY ZE SWOIM CHŁOPAKIEM,
ZANIM SKOŃCZY SZKOŁĘ I/LUB ZAPUŚCI SOBIE NA TWARZY ZBĘDNE
OWŁOSIENIE!!!!!!!!! CO W TYM ZŁEGO???????
- O kurczę! Ty sobie lepiej łyknij panadol. I zamiast pytać mnie, czy moim zdaniem mój brat
pójdzie na bal maturalny, czy nie pójdzie, powinnaś SIEBIE o coś zapytać, a mianowicie czemu
jakiś kompletnie przestarzały, pogański rytuał taneczny jest dla Ciebie taki ważny.
- Po prostu jest ważny, wystarczy????
- Czy to dlatego, że kiedyś Twoja mama nie pozwoliła Ci kupić Wspaniałej Sukni Królowej
Maturalnego Balu dla Twojej Barbie i musiałaś sama ją zrobić z papieru toaletowego?
- HALO!!!! Lilly, wydawało mi się, że kto jak kto, ale Ty zauważysz, że bal maturalny odgrywa
kluczową rolę w procesie socjalizacji nastolatków. No bo spójrz tylko na listę wszystkich filmów,
które na ten temat nakręcono:
FILMY, W KTÓRYCH SCENARIUSZU ISTOTNĄ ROLĘ ODGRYWA BAL MATURALNY
Dziewczyna w różowej sukience:
Czy Molly Ringwald pójdzie na bal maturalny z fajnym bogatym chłopakiem, czy ze
zdziwaczałym biedaczyną? A niezależnie od tego, kogo wybierze, czy ona naprawdę sądzi, że jemu
spodoba się ta sukienka przypominająca ohydny, różowy worek na ziemniaki, którą właśnie sobie
szyje?
Zakochana złośnica:
Julia Stiles i Heath Ledger. Czy była kiedykolwiek bardziej idealna para? Moim zdaniem, nie. I
trzeba tylko balu maturalnego, żeby mogli się o tym przekonać.
Dziewczyna z doliny:
Pierwsza główna rola filmowa Nicolasa Cage'a. Gra punk-rockowca, który wdziera się na bal
maturalny w małomiasteczkowej sali zabaw. Z kim nasza bohaterka pojedzie do domu limuzyną: z
facetem w marynarce z napisem tylko dla członkówklubu czy z facetem w skórze? Wszystko
zależy od tego, co zdarzy się podczas balu.
Footloose:
Niezapomniany Kevin Bacon w nieśmiertelnej roli Rena. Bohater namawia dzieciaki z miasteczka,
w którym obowiązuje zakaz tańca, żeby wynająć salę za miastem i dać wyraz swojej niezależności,
puszczając się w luzackie podrygi do muzyki Kenny'ego Logginsa.
Cała ona:
Rachael Leigh Cook musi iść na bal maturalny, żeby dowieść, że nie jest wcale tak strasznym
dziwadłem, za jakie wszyscy ją uważają. A potem okazuje się, że dziwadłem faktycznie jest, ale - i
to jest najlepsze ze wszystkiego - Freddie Prinze Junior i tak ją kocha!!!!!
Ten pierwszy raz:
Młoda reporterka Drew Barrymore idzie w przebraniu na maturalny bal maskowy! Jej przyjaciółki
przebierają się za fragmenty DNA, ale Drew jest mądrzejsza i podbija serce nauczyciela, w którym
się kocha, przebierając się - jakżeby inaczej - za księżniczkę. (No dobra. Za Rozalindę. Ale
wyglądało to jak kostium księżniczki).
No i kto mógłby zapomnieć o:
Powrocie do przyszłości:
Jeśli Michael J. Fox nie wyswata swoich rodziców do czasu balu maturalnego, może się nigdy nie
URODZIĆ!!!!!!!!!!! Co dowodzi ważnej roli balów maturalnych zarówno z towarzyskiego, jak i
BIOLOGICZNEGO punktu widzenia!
- A co powiesz o Carrie ? Czy może pomijasz kubły świńskiej krwi jako niezbędny element
socjalizacji nastolatków? WIESZ, O CO MI CHODZI!!!!!!!!!!! Okej, okej, uspokój się. Już
rozumiem.
- Jesteś po prostu zazdrosna, bo Borys nie może cię zaprosić, bo jest tylko pierwszakiem jak my!
- Przy lunchu zadbam, żebyś zjadła porządną porcję białka, bo podejrzewam, że wegetarianizm
rzucił Cisie wreszcie na komórki mózgowe. Potrzebujesz mięsa, i to zaraz.
- Dlaczego tak umniejszasz moje problemy? Ja tu mam poważny kłopot i moim zdaniem powinnaś
przyjąć do wiadomości, że nie ma on nic wspólnego z moją dietą ani cyklem menstruacyjnym.
- Naprawdę sądzę, że powinnaś położyć się na chwilę z nogami powyżej głowy, żeby Ci krew
mogła z powrotem napłynąć do mózgu, bo cierpisz na poważne zakłócenia procesów myślowych.
- Lilly, PRZYMKNIJ SIĘ! Ja jestem w tej chwili bardzo zestresowana! No bo jutro są moje
piętnaste urodziny, a ja wciąż jestem daleka od osiągnięcia samorealizacji. Nic w moim życiu nie
dzieje się tak, jak trzeba: mój ojciec upiera się, że mam spędzić lipiec i sierpień razem z nim w
Genowii, w domu żyje mi się kompletnie beznadziejnie, bo moja ciężarna matka bez przerwy robi
jakieś aluzje do własnego pęcherza moczowego i upiera się, że mojego przyszłego brata lub siostrę
urodzi w domu, na naszym PODDASZU, mając do pomocy tylko położną (położną!), mój chłopak
kończy liceum i idzie na studia, gdzie bez przerwy będzie narażony na kontakt z biuściastymi
studentkami w czarnych golfach, które lubią dyskutować (studentki, nie golfy) na temat Kanta, a
moja najlepsza przyjaciółka najwyraźniej nie rozumie, dlaczego bal maturalny jest dla mnie
ważny!!!!!!!!!!!!
- Zapomniałaś ponarzekać na babkę?
- Nie. Nie zapomniałam. Grandmere pojechała do Palm Springs na chemiczne złuszczanie
naskórka. Wraca dopiero dzisiaj wieczorem.
- Mia, sądziłam, że szczycisz się tym, że Ty i Michael macie taki otwarty, uczciwy związek.
Dlaczego po prostu go nie zapytasz, czy on planuje iść na bal?
- NIE MOGĘ TEGO ZROBIĆ! No bo to zabrzmi tak, jakbym go prosiła, żeby mnie poprosił.
- Nie, nie będzie.
- Będzie.
- Nie, nie będzie.
- Będzie.
- Nie, nie będzie. I nie każda studentka ma duży biust. Naprawdę powinnaś porozmawiać z jakimś
specjalistą od zdrowia psychicznego w sprawie tej absurdalnej fiksacji na rozmiarze własnego
biustu. To nienormalne.
- O, dzwonek. BOGU DZIĘKI!!!!!!!!
Środa, 30 kwietnia,
TO NIE FAIR. No bo ja wiem, że moi przyjaciele mają na głowie ważniejsze sprawy niż bal
maturalny - Michael jest zajęty maturą i swoim zespołem Skinner Box, Lilly ma ten swój program
telewizyjny, który nawet tylko jako program kablówki ogólnego dostępu co tydzień dokonuje
przełomu w telewizyjnym dziennikarstwie, Tina wciąż szuka faceta, który zajmie w jej sercu
miejsce jej byłego, Dave'a Faroua El-Abara, Shameeka zajęta jest w drużynie cheerleaderek, a Ling
Su ma swój Klub Sztuki i tak dalej.
Ale HEJ!!! Czy NIKT już nie myśli o balu maturalnym? W OGÓLE NIKT poza mną i Shameeką?
To przecież w przyszłym tygodniu, a Michael nadal mnie nie zaprosił. W PRZYSZŁYM
TYGODNIU!!!! Shameeką ma rację, jeśli idziemy, to najwyższy czas zacząć planować wyjście już
teraz.
Tylko jak ja mam zapytać Michaela, czy on ma zamiar mnie zaprosić? Przecież tak się nie robi. To
by kompletnie odarło z romantyzmu całą sytuację. Już i tak fatalnie się złożyło, że moja własna
matka pierwsza musiała się oświadczyć, kiedy się przekonała, że jest w ciąży. Kiedy ją zapytałam,
jak pan G. zadał TO pytanie, mama powiedziała, że nie zadał. Powiedziała, że rozmowa wyglądała
tak:
Helen Thermopolis: „Frank, jestem w ciąży.”
Pan Gianini: „Och. Okej. Co chcesz teraz zrobić?”
Helen Thermopolis: „Wyjść za ciebie.”
Pan Gianini: „Dobrze.”
Halo!!!!!!!!! Gdzie w TYM jest romantyzm??? „Frank, zaszłam w ciążę, pobierzmy
się". „Okej".
Nie no, ludzie! A gdyby tak:
Helen Thermopolis: „Frank, nasienie twoich lędźwi zakiełkowało w moim łonie.”
Pan Gianini: Helen, nigdy w ciągu trzydziestu siedmiu lat mojego życia nie przekazano mi
radośniejszej wiadomości. Czy uczynisz mi ten niewiarygodny zaszczyt i zostaniesz moją żoną,
moją bratnią duszą, moją partnerką na całe życie?”
Helen Thermopolis: „Tak, mój ukochany obrońco.”
Pan Gianini: „Moje życie! Moja nadziejo! Miłości moja!” (POCAŁUNEK)
TAK to POWINNO przebiegać. Widzicie, jaka różnica? O wiele lepiej jest, kiedy facet prosi
dziewczynę, niż kiedy dziewczyna prosi faceta.
Więc to oczywiste, że nie mogę ot, tak, podejść do Michaela i powiedzieć:
Mia Thermopolis: „No co z tym balem maturalnym? Zaprosisz mnie wreszcie? Bo muszę sobie
kupić sukienkę.”
Michael Moscovitz: „Okej.”
NIE!!!!!!!!!!! To nie może tak wyglądać!!!!!!! Michael musi MNIE zaprosić. Musi powiedzieć:
Michael Moscovitz: „Mia, te minione pięć miesięcy to najbardziej magiczne chwile w moim życiu.
Być z tobą to tak, jakby człowiekowi morska bryza stale owiewała znużone namiętną troską czoło.
Jesteś jedynym powodem, dla którego żyję, tylko dla ciebie bije moje serce. Byłoby to dla mnie
największym honorem, jaki mi w życiu uczyniono, gdybyś pozwoliła mi towarzyszyć sobie na balu
maturalnym, gdzie, musisz mi to obiecać, przetańczysz ze mną wszystkie tańce, oczywiście poza
szybkimi, bo te przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie durne.”
Mia Thermopolis:” Och, Michael, zupełnie mnie zaskoczyłeś! W ogóle się tego nie spodziewałam.
Ale ja cię uwielbiam każdym włókienkiem mojej duszy, więc oczywiście pójdę z tobą na bal
maturalny i przetańczę z tobą wszystkie tańce, naturalnie poza szybkimi, bo te przesiedzimy,
ponieważ są takie beznadziejnie durne.” (POCAŁUNEK)
Tak to powinno wyglądać. Jeśli na świecie jest jakaś sprawiedliwość, tak to właśnie BĘDZIE
wyglądało.
Ale KIEDY? Kiedy on mnie zapyta? No bo przecież nie teraz. Tylko na niego popatrzcie, on
ewidentnie NIE myśli teraz o balu maturalnym. Kłóci się z Borysem Pelkowskim o akordy do ich
nowej piosenki Chłopak z kamieniem w dłoni, która jest zjadliwą krytyką obecnej sytuacji na
Środkowym Wschodzie. Przykro mi, ale od kogoś, kto troszczy się o ustawienie rozporek gryfu i
sytuację na Środkowym Wschodzie, TRUDNO WYMAGAĆ, ŻEBY PAMIĘTAŁ O TAKICH
DROBIAZGACH, JAK ZAPROSZENIE DZIEWCZYNY NA BAL MATURALNY.
No cóż, mam za swoje. Za to, że się zakochałam w geniuszu.
A przecież Michael jest naprawdę oddanym chłopakiem. I znam wiele dziewczyn, które - tak jak
Tina - strasznie mi zazdroszczą, że mam tak seksownego, a jednocześnie tak niesłychanie
wspierającego towarzysza życia. Bo widzicie, Michael ZAWSZE siada obok mnie przy lunchu,
pomijając wtorek i czwartek, kiedy ma w tym w czasie spotkanie Klubu Komputerowego. Ale
nawet wtedy spogląda na mnie tęsknie z drugiego końca stołówki.
No dobra, może nie spogląda tęsknie, ale czasami się do mnie uśmiecha, jeśli złapie mnie na tym,
że gapię się na niego przez całą stołówkę i usiłuję zdecydować, kogo przypomina bardziej - Josha
Harnetta czy ciemnowłosego Heatha Ledgera.
Owszem, przyznaję, że Michael nie uznaje publicznego okazywania uczuć - co mnie wcale nie
zaskakuje, skoro gdziekolwiek się ruszę, łazi za mną szwedzki mistrz krav magi o wzroście metr
dziewięćdziesiąt - więc nie jest tak, żeby Michael mnie kiedykolwiek całował w szkole czy trzymał
za rękę na korytarzu albo wkładał dłoń w tylną kieszeń moich dżinsów, kiedy spacerujemy ulicą,
czy żeby opierał się o mnie całym ciałem, kiedy stoimy przy mojej szafce, w taki sposób jak Josh
robi to z Laną...
Ale kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami...
Och, no dobra, więc jeszcze do drugiej bazy nie doszliśmy. Może poza tą jedną chwilą w czasie
ferii wiosennych, kiedy budowaliśmy tamten dom. Ale sądzę, że to mógł być przypadek, bo mój
młotek wisiał na pętelce przy moim kombinezonie, a Michael spytał, czy może go pożyczyć, a ja
mu go nie mogłam dać, bo zajęta byłam podtrzymywaniem arkusza dykty, więc jego ręka tak jakby
przypadkiem otarła się o mój biust, kiedy sięgał po młotek...
No, ale i tak. Jesteśmy ze sobą idealnie szczęśliwi. Bardziej niż szczęśliwi. Jesteśmy
EKSTATYCZNIE szczęśliwi.
WIĘC DLACZEGO NIE ZAPROSIŁ MNIE JESZCZE NA BAL
MATURALNY?????????????????
O mój Boże. Lilly właśnie zajrzała mi przez ramię, żeby zobaczyć, co piszę, i przeczytała ten
ostatni fragment. Należało mi się za nadużywanie wielkich liter. Powiedziała właśnie:
- O Boże, nie mów mi, że NADAL obsesyjnie o tym rozmyślasz.
Jakby to nie wystarczyło, Michael podniósł głowę i spytał:
- Obsesyjnie rozmyślasz o czym? (!!!!!!!!!)
Myślałam, że Lilly mu coś powie!!!!!!!!! Myślałam, że powie:
- Och, Mia po prostu ma zator w mózgu, bo jeszcze jej nie zaprosiłeś na bal maturalny.
Ale ona powiedziała tylko:
- Mia pracuje nad referatem na temat robaków lodowych. Michael stwierdził:
- Aha.
1 wrócił do swojej gitary. Tylko Borys musiał dodać swoje:
- Ach, metanowe robaki lodowe. No tak, oczywiście. Jeśli istotnie są wszechobecne w płytkich
złożach gazu na dnie morskim, to może się okazać, że mają niebagatelny wpływ na proces
tworzenia złóż metanu i jego rozpuszczanie w wodzie, co z kolei byłoby niezwykle istotne dla
gospodarki światowej, zważywszy, że gaz jest cennym źródłem energii.
Co, jak wiecie, przyda mi się do pracy i tak dalej, ale naprawdę... Skąd on w ogóle wie takie
rzeczy?
Nie wiem, jak Lilly z nim wytrzymuje. Ja bym nie mogła.
Środa, 30 kwietnia, francuski
Dzięki Bogu za to, że istnieje Tina Hakim Baba. ONA JEDNA rozumie, co przeżywam. ORAZ w
pełni mi współczuje. Mówi, że zawsze marzyła, żeby iść na bal maturalny z ukochanym - tak jak
Molly Ringwald marzyła, żeby pójść na bal maturalny z Andrew McCarthym w Dziewczynie w
różowej sukience.
Niestety, na nieszczęście dla Tiny, ukochany - czy raczej były ukochany - rzucił ją dla dziewczyny
o imieniu Jasmine z turkusowym aparacikiem ortodontycznym. Ale Tina mówi, że nauczy się znów
kochać, jeśli uda jej się znaleźć mężczyznę gotowego zburzyć ochronny mur emocjonalny, który
wzniosła wokół siebie po zdradzie Dave'a Faroua El-Abara. Wyglądało na to, że szansę miał Peter
Tsu, którego Tina poznała w czasie ferii wiosennych, ale jego obsesyjne ukochanie Korn wkrótce
ją zniechęciło. Normalna reakcja każdej rozsądnie myślącej kobiety.
Tina uważa, że Michael zaprosi mnie jutro, w moje urodziny. Och, proszę, niech tak się stanie!
Byłby to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mi ktokolwiek ofiarował. Oczywiście poza prezentem
w postaci Grubego Louie, którego podarowała mi mama. Ale mam nadzieję, że on tego nie zrobi
przy mojej rodzinie. Bo Michael idzie z nami na miasto w moje urodziny. Wybieramy się jutro na
kolację z Grandmere, tatą, mamą i panem Gianinim. Och, no i z Larsem, oczywiście. A potem, w
sobotę wieczorem, mama chce urządzić dla mnie i wszystkich moich przyjaciół huczną imprezę na
poddaszu (to znaczy, o ile nadal j będzie w stanie wtedy chodzić, biorąc pod uwagę stan jej sami-
wiecie-czego).
Jednak nie wspomniałam Michaelowi o problemie mojej mamy z jej sami-wiecie-czym.
Opowiadam się za budowaniem w pełni otwartego i szczerego związku z ukochanym mężczyzną,
ale doprawdy, są pewne rzeczy, których nie musi wiedzieć. Na przykład tego, że twoja ciężarna
matka ma problemy z pęcherzem.
Tylko Michaela zaprosiłam i na kolację, i na imprezę. Wszyscy inni, łącznie z Lilly, przychodzą
tylko na imprezę. Wyobrażacie sobie, jak nieromantycznie byłoby jeść urodzinową kolację ze
swoją matką, ojczymem, prawdziwym ojcem, babką, ochroniarzem, chłopakiem ORAZ jego
siostrą? Starałam się nieco zredukować obciach.
Michael zapowiedział, że przyjdzie i na kolację, i na imprezę, co uważam za wielką odwagę i
kolejny dowód, że to najlepszy chłopak na tym świecie.
Gdybym tylko mogła jakoś go przyprzeć do muru w sprawie balu maturalnego.
Tina twierdzi, że powinnam po prostu otwarcie go o to zapytać. To znaczy Michaela. Tina teraz
niezachwianie wierzy w jasne stawianie spraw z chłopakami, a to dlatego, że z Dave'em bawiła się
w jakieś gierki, a on ją zostawił i rzucił się w ramiona Jasmine o turkusowym uśmiechu. Ale ja tam
nie wiem. To w końcu BAL MATURALNY. Bal maturalny to coś specjalnego. Nie chcę tego
schrzanić.
Zwłaszcza że będę mogła spokojnie spotykać się z Michaelem jeszcze tylko przez jakieś dwa
miesiące, zanim tata nie zawlecze mnie do Genowii na lato. Co jest strasznie nie fair. „Przecież
podpisałaś kontrakt, Mia", powtarza mi bez przerwy.
To znaczy tata.
Tak, podpisałam, mniej więcej ROK temu. No dobra, siedem miesięcy temu. Skąd wtedy miałam
wiedzieć, że zakocham się jak szalona, do utraty tchu? No dobra, byłam już wtedy zakochana jak
szalona i do utraty tchu, ale hej! Chodziłam z kimś zupełnie innym. A mój prawdziwy ukochany
nie odwzajemniał moich uczuć. Albo, jeśli odwzajemniał (mówi, że tak!!!!!!!!!!!), to ja niezupełnie
zdawałam sobie z tego sprawę, prawda?
Więc czy tata ma prawo oczekiwać, że teraz spędzę dwa pełne miesiące z dala od człowieka,
któremu przyrzekłam swoje serce?
Och, nie. Nie wydaje mi się.
Spędzanie w Genowii świąt Bożego Narodzenia to zupełnie coś innego. No bo razem to było
raptem trzydzieści siedem dni. Ale lipiec I sierpień? Oczekują, że spędzę dwa pełne MIESIĄCE z
dala od NIEGO?
No cóż, NIE MA MOWY. Tata uważa, że postępuje w tej sprawie racjonalnie, skoro początkowo
miał zamiar wymusić na mnie, żebym spędziła w Genowii CAŁE lato. Ale ponieważ data porodu
mamy wypada jakoś w czerwcu, ostatecznie pozwolił mi zostać w Nowym Jorku do narodzin
dziecka. Ach, tak. Dzięki, tato.
No cóż, będzie musiał jeszcze trochę odpuścić, bo jeśli myśli, że ja spędzę dwa ostatnie letnie
miesiące pierwszego roku, odkąd w ogóle mam chłopaka, Z DALA od rzeczonego chłopaka, to
czeka go bardzo duża niespodzianka. Zresztą, co w ogóle można robić w Genowii latem? NIC.
Cały ten kraik roi się od turystów (zgoda, Nowy Jork też, ale jednak turyści w Nowym Jorku są
inni, o wiele mniej obrzydliwi niż ci, którzy jeżdżą do Genowii) i nawet nie obraduje parlament. Co
ja tam będę robiła CAŁYMI DNIAMI? No bo tutaj przynajmniej będzie to całe zamieszanie z
dzieckiem, kiedy już raz moja mama się spręży i je wreszcie urodzi, chociaż właściwie wolałabym,
żeby urodziła jeszcze przed czerwcem, bo teraz sytuacja wygląda KATASTROFALNIE. To jak
życie pod jednym dachem z yeti, przysięgam na Boga, mama cały czas tylko chodzi po domu,
głośno tupiąc, i warczy na nas o byle co. Jest w takim fatalnym nastroju przez tę całą wodę, którą
zatrzymuje w organizmie i ma parcie na sami-wiecie-co (moja mama udziela czasami ZBYT
konkretnych informacji).
A mówią, że ciąża to magiczny czas w życiu kobiety. No więc co z tą magią? Gdzie ten zachwyt
nad cudem istnienia? Gdzie radość z dawania nowego życia?
Najwyraźniej mama nigdy o żadnej z tych spraw nie słyszała.
Cała rzecz w tym, że to już ostanie lato Michaela przed studiami. Dobra, jego uniwersytet leży
zaledwie o kilka przystanków metrem w stronę centrum, ale już nie będę mogła widywać go w
szkole. Na przykład już nie przejdzie koło mojej sali od algebry, żeby mi dać gummi worms, tak
jak dzisiaj rano, ku wielkiej zgryzocie Lany Weinberger, której chłopak Josh NIGDY
niespodziewanie nie przyniósł gummi worms.
Nie. Michael i ja powinniśmy spędzić lato razem, urządzać sobie urocze pikniki w Central Parku
(chociaż ja nie cierpię pikników w parkach, bo bezdomni wiecznie do ciebie podchodzą i patrzą
tęsknie na twoją kanapkę z pastą jajeczną czy z czymś tam, nieważne, a wtedy musisz ją im oddać,
bo czujesz się taka winna, że ty masz tyle, kiedy inni nie mają niczego, a oni zazwyczaj nawet nie
są ci wdzięczni, tylko mówią coś w rodzaju: „Nie cierpię pasty jajecznej", co jest moim zdaniem
bardzo nieuprzejme) i oglądać Toscę w plenerze (tyle że ja nie cierpię opery, bo wszyscy
zazwyczaj pod koniec tragicznie giną, no, ale nieważne). Zostają jeszcze spacery na festiwal San
Gennaro, a może Michael wygrałby dla mnie jakieś pluszowe zwierzątko na strzelnicy (chociaż on
z powodów etycznych sprzeciwia się używaniu broni palnej, tak jak i ja, chyba że jest się
członkiem państwowych służb bezpieczeństwa albo żołnierzem czy coś, a te pluszowe zwierzątka,
które rozdają w wesołych miasteczkach, są NAPRAWDĘ robione przez biedne dzieci, zaprzęgnięte
do niewolniczej pracy w manufakturach w Gwatemali).
Ale i tak. Byłoby totalnie romantycznie, gdyby tata się nie wtrącił i wszystkiego nie zepsuł.
Lilly mówi, że mój tata najwyraźniej ma kompleks odrzucenia, odkąd jego ojciec umarł i zostawił
go na pastwę Grandmere, i to dlatego tak strasznie się usztywnił w całej tej kwestii spędzania
przeze mnie lata w Genowii.
Tyle że Grandpere umarł, kiedy tata był po dwudziestce - niezupełnie w latach najważniejszych dla
jego rozwoju - więc nie wiem, jak to możliwe. Ale Lilly mówi, że ludzka psychika działa w
pokrętny sposób i że powinnam po prostu przyjąć to do wiadomości i robić swoje.
Moim zdaniem, osobą z problemem jest Lilly, biorąc pod uwagę, że minęły już niemal cztery
miesiące, odkąd producenci, którzy nakręcili film w oparciu o moją biografię, wykupili opcję na jej
program telewizyjny Lilly mówi prosto z mostu, a nadal nie udało im się znaleźć studia, które
chciałoby nakręcić odcinek pilotażowy. Ale Lilly twierdzi, że przemysł rozrywkowy też działa w
dziwny i pokrętny sposób (zupełnie jak ludzka psychika), co ona przyjęła do wiadomości i robi
swoje, tak jak i ja powinnam.
ALE JA NIGDY NIE ZAAKCEPTUJĘ TEGO, ŻE MÓJ TATA CHCE, ŻEBYM SPĘDZIŁA
SZEŚĆDZIESIĄT DWA DNI Z DALA OD MĘŻCZYZNY, KTÓREGO KOCHAM!!!!
NIGDY!!!!!!!!!!!!!!
Tina mówi, że powinnam postarać się o jakąś letnią praktykę gdzieś tu na Manhattanie, a wtedy
tata nie będzie mógł kazać mi jechać do Genowii, ponieważ to by się wiązało z zawaleniem moich
tutejszych zobowiązań. Tylko ja nie znam tu żadnego miejsca, które przyjęłoby księżniczkę na
praktykę. No bo co będzie robił Lars przez cały dzień, kiedy ja będę wklepywała dane do
komputera albo robiła kserokopie czy coś?
Kiedy weszłam do sali przed lekcją, mademoisełle Klein pokazywała jakimś dziewczynom ze
starszej klasy zdjęcie takiej seksownej sukienki, którą zamawia z katalogu Victoria's Secret na bal
maturalny. Jest opiekunką. Tak jak pan Wheeton, trener drużyny szkolnej i nasz nauczyciel od
zdrowia i zasad bezpieczeństwa. Idą razem. Tina mówi, że to najbardziej romantyczna rzecz, o
jakiej słyszała, poza moją mamą i panu Gianinim. Nie wyjawiłam Tinie bolesnej prawdy o tym, że
to moja mama oświadczyła się panu Gianiniemu. No cóż, nie chcę zdruzgotać wszystkich
kruchych, drogich Tinie złudzeń. Wolę ją trzymać w błogiej nieświadomości, także i w tej kwestii,
że książę William nigdy nie odpisze na jej maile. To dlatego, że dałam jej fałszywy adres mailowy.
Widzicie, musiałam coś zrobić, żeby przestała mnie o to męczyć. A jestem pewna, że ktokolwiek
odbiera pocztę pod ksia-zew@zamekwindsor.com, bardzo sobie cenił jej pięciostronicową epistołę
na temat tego, jak ona strasznie go kocha, zwłaszcza kiedy William wkłada te swoje bryczesy do
gry w polo.
Trochę źle się czuję, okłamując Tinę, ale chciałam tylko poprawić jej nastrój. I któregoś dnia
faktycznie zdobędę dla niej prawdziwy adres mailowy księcia Williama. Muszę tylko zaczekać i
zobaczyć się z nim na pogrzebie wagi państwowej, kiedy umrze ktoś sławny. Prawdopodobnie
nastąpi to już niedługo Elizabeth Taylor jakoś tak kiepsko ostatnio wygląda.
II mefaut des lunettes de soleil.
Didier demand a essayer la jupe.
Ja zupełnie nie wiem, jak ktoś tak zakochany w panu Wheetonie, jak podobno zakochana jest
mademoiselle Klein, może zadawać nam tyle do domu. Czy wiosna, czas miłosnych uniesień, nie
robi na niej żadnego wrażenia?
Nikt, kto uczy w tej szkole, nie ma w sobie nawet grama romantyzmu. To samo można powiedzieć
o większości ludzi, którzy się tu uczą. Bez Tiny byłabym naprawdę zgubiona.
Jeudi, j'aifaił de 1'aerobic.
PRACA DOMOWA
Algebra: strony 279-300
Angielski: Przyjdzie na pewno
Biologia: skończyć referat o lodowych robakach
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: strony 154-160
RZ: i co jeszcze?
Francuski: Ecńvez une histoire personnelle
Historia cywilizacji: strony 310-330
Środa, 30 kwietnia, w limuzynie w drodze do domu z Plaża
Grandmere wyraźnie domyśla się, że mam jakiś kłopot. Pewnie podejrzewa, że chodziło o te całe
wakacje w Genowii. Jakbym nie miała pilniejszych spraw na głowie.
- Czekają nas bardzo przyjemne chwile tego lata w Genowii, Amelio. Właśnie trwają prace
wykopaliskowe, wyobraź sobie, archeologowie natrafili na grobowiec, który może należeć do
twojej przodkini, księżnej Rosamundy. O ile wiem, zabiegi mumifikacyjne stosowane w Genowii
w VIII stuleciu były w każdym calu tak zaawansowane jak te wykorzystywane przez Egipcjan. Kto
wie, może spojrzysz w twarz kobiecie, która założyła książęcą dynastię Renaldich!
Świetnie. Spędzę wakacje, zaglądając w przegrodę nosową jakiejś starej mumii. Ziszczone
marzenia. Och nie - tak mi przykro, Mia. Wybij sobie z głowy spacery z twoim ukochanym po
Coney Island. I nie będziesz jako wolontariuszka douczać dzieci z zaniedbanych środowisk.
Żadnego fajnego letniego zajęcia w Kim's Wideo, gdzie bym sobie przewijała na podglądzie
Księżniczkę Mononoke i Wojownika Gwiazdy Północy. Nie, czeka mnie bliski kontakt z
tysiącletnimi zwłokami. Hura!
Chyba muszę być bardziej zmartwiona tą sprawą z Michaelem, niż MNIE SAMEJ się wydawało,
bo w środku wykładu na temat napiwków (manikiurzystce - 3 dolary, pedikiurzystce - 5 dolarów,
taksówkarzowi - 2 dolary za kurs poniżej 10 dolarów, 5 dolarów za jazdę na lotnisko, od
rachunków restauracyjnych - podwójny podatek, chyba że w którymś stanie podatek ten wynosi
mniej niż 8 procent, i tak dalej)
Grandmere wrzasnęła:
- AMELIO! CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE?
Musiałam podskoczyć chyba na trzy metry w górę. Tak totalnie myślałam o Michaelu. O tym, jak
przystojnie wyglądałby w smokingu. O tym, że mogłabym mu kupić czerwoną różę do butonierki,
taką bez ozdób z asparagusa, bo chłopcy asparagusa nie lubią. A ja mogłabym włożyć czarną
sukienkę, taką na jednym ramiączku, jakie nosi Kirsten Dunst na premiery filmów, z
asymetrycznym dołem i rozcięciem z jednego boku, i buty na wysokim obcasie, wiązane troczkami
wokół kostek.
Grandmere mówi, że na dziewczynach poniżej osiemnastego roku życia czerń wygląda ponuro, a te
wiązane troczkami buty przypominają jej sandały, które Russel Crowe nosił w Gladiatorze - i że
większość kobiet nie wygląda w nich dobrze.
No, ale nieważne. Zupełnie spokojnie mogę się posypać brokatem do ciała. Grandmere nawet NIE
WIE, że brokat do ciała istnieje.
- Amelio! - mówiła Grandmere. Nie mogła wrzeszczeć za głośno, bo twarz jeszcze ciągle ją piecze
po chemicznym złuszczaniu. Wiedziałam o tym, bo Rommel, jej prawie wyłysiały miniaturowy
pudel, który wygląda, jakby sam przeszedł jeden czy dwa zabiegi chemicznego złuszczania
naskórka, ciągle usiłował wskakiwać jej na kolana i lizać ją po twarzy, jakby była surowym
befsztykiem czy coś. Nie chcę, żeby komuś się zrobiło niedobrze, ale właściwie trochę tak to
wyglądało. Albo jakby Grandmere przypadkiem dostała się pod jeden z tych odkurzaczy, którymi
w Silkwood zdejmują z Cher promieniowanie.
- Czyś ty słyszała chociaż jedno słowo z tego, co mówiłam? - Grandmere miała zbolałą minę.
Przede wszystkim dlatego, że twarz ją piekła, jestem pewna. - Któregoś dnia to ci się może bardzo
przydać, jeśli utkniesz gdzieś bez kalkulatora albo limuzyny.
- Przepraszam, Grandmere - powiedziałam. I naprawdę było mi przykro. Z dawaniem napiwków
radzę sobie fatalnie, bo to jest związane z matematyką, a w dodatku z szybkim myśleniem, kiedy
człowiek nawet nie może spokojnie usiąść. Zawsze jak zamawiam jedzenie z Number One Noodle
Son, muszę pytać ludzi z restauracji, ile wyniesie rachunek, żeby na kalkulatorze policzyć sobie, ile
napiwku będę musiała dać dostawcy, zanim zdąży dotrzeć do naszych drzwi. Bo w przeciwnym
razie kończy się na tym, że facet stoi w progu jakieś dziesięć minut i czeka, aż ja obliczę, ile mu
dać od zamówienia na siedemnaście dolarów pięćdziesiąt.
- Nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje, Amelio - powiedziała Grandmere, nadal nabzdyczona.
No cóż, też byście się bzdyczyli, gdybyście wyrzucili kasę na chemiczne usunięcie dwóch czy
trzech wierzchnich warstw naskórka z twarzy. - Mam nadzieję, że nie martwisz się ciągle matką i
tymi jej idiotycznymi planami rodzenia w domu. Już ci mówiłam, twoja matka zapomniała, co to
bóle porodowe. Jak tylko zaczną jej się skurcze, będzie błagała, żeby ją zabrać do szpitala na miłe
małe znieczulenie.
Westchnęłam. Chociaż FAKTYCZNIE niepokoi mnie to, że matka wybrała poród w domu zamiast
przyjemnego, bezpiecznego porodu w czystym szpitalu - gdzie mają butle z tlenem, automaty ze
słodyczami i doktora Kovaea - staram się jednak nie myśleć o tym za wiele... Zwłaszcza że
Grandmere chyba ma rację. Moja mama płacze jak dziecko, kiedy się uderzy w palec u nogi. Jak
ona zniesie długie godziny bólów porodowych? Teraz jest znacznie starsza, niż kiedy rodziła mnie.
Jej trzydziestosześcioletnie ciało nie nadaje się do trudów porodu. Ona przecież nawet nie ćwiczy!
Grandmere wpatrywała się we mnie złym wzrokiem.
- Przypuszczam, że to trochę wina nagłej zmiany pogody -powiedziała. - Wiosną młodzi ludzie
mają skłonność do roztargnienia. No i oczywiście jutro masz urodziny.
Absolutnie nie miałam nic przeciwko temu, żeby Grandmere uznała, że dlatego właśnie jestem
niezbyt przytomna. Z powodu urodzin i dlatego, że moi przyjaciele i ja jesteśmy na wiosnę cali
rozświergotani jak te skowronki.
- Amelio, jesteś osobą, dla której szalenie trudno wybrać prezent urodzinowy - ciągnęła
Grandmere, sięgając po swojego sidecara i papierosy. Grandmere sprowadza sobie papierosy z
Genowii, żeby nie musieć płacić astronomicznego podatku, jaki narzuca się na nie tu, w Nowym
Jorku, z nadzieją, że ludzie zniechęcą się do palenia. Niestety, to nie działa, bo wszyscy palacze z
Manhattanu po prostu wskakują w wagon kolejki PATH i jadą po fajki do New Jersey.
- Nie jesteś typem, któremu daje się biżuterię - mówiła Grandmere, zapalając papierosa i
zaciągając się nim łapczywie. - I chyba w ogóle nie doceniasz eleganckich ubrań. I trudno
powiedzieć, żebyś miała jakieś określone hobby. Zauważyłam głośno, że MAM hobby. I nawet nie
tylko hobby, ale wręcz POWOŁANIE: pisarstwo.
Grandmere tylko machnęła ręką i odparła:
- Ale to nie jest PRAWDZIWE hobby. Nie grasz w golfa, nie malujesz...
Poczułam się trochę urażona, że zdaniem Grandmere pisanie to nie jest prawdziwe hobby. Bardzo
się zdziwi, kiedy dorosnę, a moje książki zaczną się ukazywać drukiem. Wtedy pisanie będzie nie
tylko moim hobby, ale i ścieżką kariery. Może pierwsza książka, jaką napiszę, będzie o niej. Nazwę
ją: Klaryssa, czyli szaleństwa książęcych rodów, pamiętnik autorstwa księżniczki Mii z Genowii. A
Grandmere nie będzie mogła podać mnie do sądu, tak jak Daryl Hannah nie mogła nikogo pozwać
do sądu, kiedy zrobili ten film o niej i Johnie F. Kennedym, bo to wszystko będzie w stu
procentach prawda! HA!
- A co ty CHCESZ dostać na urodziny, Amelio? - zapytała Grandmere.
Musiałam się nad tym chwilę zastanowić. Oczywiście tego, czego NAPRAWDĘ chcę, Grandmere
nie może mi dać. Ale pomyślałam sobie, że nie zaszkodzi poprosić. No więc spisałam tę listę:
LISTA PREZENTÓW, KTÓRE CHCIAŁABYM DOSTAĆ NA PIĘTNASTE URODZINY
1. Rozwiązanie problemu światowego głodu.
2. Nowy kombinezon, rozmiar 38.
3. Nową szczotkę dla Grubego Louie (zżarł rączkę starej).
4. Liny elastyczne do sali balowej (żebym mogła ćwiczyć powietrzne akrobacje jak Lara Croft).
5. Małego braciszka albo siostrzyczkę, zdrowo urodzonego.
6. Wpisanie orek na listę zagrożonych gatunków, żeby zatoka Puget Sound mogła otrzymać
rządową dotację na wysprzątanie zanieczyszczonych terenów godowych i lęgowych.
7. Głowę Lany Weinberger na srebrnej tacy (tylko żartuję no cóż, nie do końca...).
8. Własną komórkę.
9. Żeby Grandmere rzuciła palenie.
10. Żeby Michael Moscovitz zaprosił mnie na bal mat.
Spisując tę listę, pomyślałam sobie ze smutkiem, że dostanę z niej na urodziny najprawdopodobniej
tylko numer 2. To znaczy, DOSTANĘ też braciszka lub siostrzyczkę, ale dopiero najwcześniej za
jakiś miesiąc. Grandmere nijak się nie da namówić na rzucenie palenia ani na te taśmy do
akrobacji. Światowy głód i kwestia, orek nie leżą, że tak powiem, w gestii znanych mi osób. Tata
mówi, że komórkę zaraz zgubię i/lub rozwalę, tak jak laptop, który mi dał. (To nie moja wina. Ja
go tylko na moment wyjęłam z plecaka i postawiłam na krawędzi umywalki, bo szukałam
błyszczyku do ust. To nie moja wina, że wtedy Lana Weinberger na mnie wpadła ani że wszystkie
umywalki w naszej szkole są zapchane. Komputer był pod wodą tylko przez kilka sekund,
naprawdę powinien był działać po wyschnięciu. Niestety nawet Michael, który jest geniuszem
technicznym, tak samo jak muzycznym, nie zdołał go odratować).
Oczywiście, jedyna rzecz, na której skupiła się Grandmere, to pozycja numer 10, ta, do której
przyznałam się przed nią wyłącznie pod wpływem chwilowej słabości i o której w ogóle nie
powinnam była wspominać, biorąc pod uwagę, że przed upływem dwudziestu czterech godzin ona
i Michael spotkają się przy jednym stoliku w Les Hautes Manger na mojej urodzinowej kolacji.
- Co to jest ten „bal mat"? - spytała Grandmere. - Nie znam tego określenia.
W głowie mi się to nie mieściło. No, ale z drugiej strony, Grandmere prawie nigdy nie ogląda
telewizji, nawet powtórek Uufder She Wrote ani Golden Girls, jak to robią wszyscy ludzie w jej
wieku, więc mało prawdopodobne, żeby kiedyś trafiła na emisję Dziewczyny w różowej sukience
na TBS albo gdzie indziej.
- To rodzaj imprezy, Grandmere - powiedziałam, sięgając po moją listę. - Nieważne.
- A ten młody Moscovitz jeszcze cię nie zaprosił na tę imprezę? - drążyła Grandmere. - Kiedy to
ma być?
- W następną sobotę - powiedziałam. - Czy możesz oddać mi listę?
- A czemu nie pójdziesz bez niego? - spytała Grandmere. Roześmiała się, a potem tego
pożałowała, bo chyba od nagłego rozciągania mięśni boli ją twarz. - Jak ostatnim razem.
Rozumiesz, żeby mu pokazać.
- Nie mogę - odparłam. - To impreza wyłącznie dla maturzystów. Maturzysta może zabrać do
towarzystwa osobę z młodszej klasy, ale osoba z młodszej klasy nie może iść tam sama. Lilly
mówi, że powinnam po prostu zapytać Michaela, czy się wybiera, ale...
- NIE! - Grandmere wytrzeszczyła oczy. W pierwszej chwili pomyślałam, że się zakrztusiła kostką
lodu, ale okazało się, że to tylko wyraz oburzenia. Grandmere ma eyeliner wytatuowany dookoła
oczu, zupełnie jak Michael Jackson, więc nie musi co rano zawracać sobie głowy makijażem. Ale
kiedy wytrzeszcza oczy - no cóż, trochę to szokuje. - Nie możesz go SAMA zapytać -
zaprotestowała Grandmere. - Ile razy ja ci to mam powtarzać, Amelio? Mężczyzna jest jak małe
leśne zwierzątko. Trzeba go WYWABIAĆ z nory garstką okruszków i delikatnymi słowami
zachęty. Nie możesz tak po prostu chwytać za kamień i walić go nim po głowie.
Zgadzam się z tym co do joty. Nie mam najmniejszej ochoty walić Michaela po głowie. Ale nie
bardzo rozumiem, o co chodzi z tymi okruszkami.
- No cóż - westchnęłam. - To co ja mam zrobić? Bal jest za niecałe dwa tygodnie, Grandmere. Jeśli
mam iść, muszę to wiedzieć jak najwcześniej.
- Powinnaś jakoś nawiązać do tematu - doradziła Grandmere. - SUBTELNIE.
Zastanowiłam się nad tym.
- To znaczy, twoim zdaniem, powinnam powiedzieć coś w rodzaju: „Któregoś dnia widziałam w
katalogu Victoria's Secret idealną sukienkę na bal maturalny?"
- Dokładnie - powiedziała Grandmere. - Pomijając że, oczywiście, księżniczki nigdy nie kupują
gotowych ubrań, Amelio, a już NA PEWNO nie z katalogu.
- Racja - odparłam. - Ale, Grandmere, nie uważasz, że on z miejsca przejrzy podstęp?
Grandmere parsknęła, a potem chyba tego pożałowała i przytrzymała swojego drinka przy twarzy,
żeby ochłodzić podrażnioną skórę.
- Mówisz o siedemnastoletnim chłopcu, Amelio - powiedziała. - Nie o superszpiegu. Nie będzie
miał zielonego pojęcia, jakie są twoje zamiary, jeśli zrobisz to odpowiednio delikatnie.
Sama nie wiem. Nigdy nie wychodziła mi dobrze taka subtelność. Na przykład któregoś dnia
usiłowałam subtelnie dać do zrozumienia swojej matce, że Ronnie, nasza sąsiadka, którą mama
dopadła na korytarzu po drodze do zsypu, mogła nie chcieć wysłuchiwać o tym, ile razy mama
musi wstawać w nocy do ubikacji teraz, kiedy dziecko naciska jej mocno na pęcherz. Mama tylko
na mnie popatrzyła i rzuciła:
- Masz jakieś ostatnie życzenie przed egzekucją, Mia? Pan Gianini i ja zgodziliśmy się, że bardzo
nam obojgu ulży, kiedy mama wreszcie urodzi to dziecko. Jestem pewna, że Ronnie nam
przytaknie.
Czwartek, 1 maja, 00.01 po północy
No cóż. Stało się. Mam piętnaście lat. Już nie jestem dziewczynką. Jeszcze nie jestem kobietą.
Zupełnie jak Britney.
CHA, CHA, CHA.
Właściwie wcale nie czuję się inaczej niż minutę temu, kiedy miałam czternaście lat. Z całą
pewnością NIE WYGLĄDAM inaczej. Jestem wciąż tym samym dziwadłem o wzroście metr
siedemdziesiąt pięć i biuście siedemdziesiąt pięć A. Może moje
włosy wyglądają nieco lepiej, odkąd Grandmere kazała mi zrobić pasemka, a Paolo przystrzyga je
w miarę odrastania. Sięgają mi teraz prawie do brody i nie mają takiego trójkątnego kształtu jak
kiedyś.
Poza tym, przykro mi, ale nic nowego. Nadal. Żadnej różnicy. Zero.
Chyba cała ta moja piętnastoletność zachodzi w środku, bo na zewnątrz z całą pewnością nic nie
widać.
Właśnie sprawdziłam skrzynkę pocztową, żeby zobaczyć, czy ktoś o mnie pamiętał, i już mam pięć
wiadomości urodzinowych: jedną od Lilly, jedną od Tiny, jedną od mojego kuzyna Hanka (w
głowie mi się nie mieści, że ON pamiętał, jest teraz znanym modelem i prawie nigdy go już nie
widuję - niewielka strata - chyba że półnagiego na billboardach, co jest szczególnie żenujące, jeśli
reklamuje obcisłą bieliznę męską), jedną od mojego kuzyna księcia Renę i jedną od Michaela.
Ta od Michaela jest najlepsza. To własnoręcznie przez niego zrobiony animowany rysunek.
Dziewczyna w książęcej tiarze, z wielkim pomarańczowym kotem, otwiera pudełko z prezentem.
Kiedy ściąga cały papier, z pudełka wyskakują wśród fajerwerków słowa: WSZYSTKIEGO
NAJLEPSZEGO, MIA, a mniejszymi literami: kochający, Michael.
Kochający. KOCHAJĄCY!!!!!!!!!!!
Chociaż chodzimy ze sobą ponad cztery miesiące, nadal przechodzi mnie dreszcz, kiedy on mówi -
albo pisze - to słowo. To znaczy, w odniesieniu do mnie. Kochający. KOCHA!!!!! On mnie
KOCHA!!!!!
No więc czemu tyle czasu zwleka w sprawie tego balu maturalnego, chciałabym wiedzieć?
Teraz, kiedy mam piętnaście lat, przyszła pora, żeby wyzbyć się tego, co dziecięce, jak ten facet z
listu do Koryntian, i zacząć żyć jak osoba dorosła, którą usiłuje się stać. Według Carla Junga,
sławnego psychoanalityka, żeby osiągnąć samorealizację - samoakceptację, spokój wewnętrzny,
poczucie zadowolenia, świadomość celu w życiu, spełnienie, zdrowie, szczęście i radość - trzeba
ćwiczyć obdarzanie innych współczuciem, miłością, miłosierdziem, ciepłem, przebaczeniem,
przyjaźnią, uprzejmością, wdzięcznością i zaufaniem. Zatem, od tej chwili przysięgam:
1. Nie ogryzać paznokci. Naprawdę tym razem mówię to stanowczo.
2. Dostawać porządne stopnie.
3. Być milsza dla ludzi, nawet dla Lany Weinberger.
4. Codziennie, wiernie robić zapiski w swoim pamiętniku.
5. Zacząć - oraz skończyć - powieść. To znaczy napisać, a nie przeczytać.
6. Doprowadzić do jej wydania, zanim skończę 20 lat.
7. Stać się bardziej wyrozumiałą dla mamy i cierpliwie znosić jej stany emocjonalne teraz, kiedy
jest w ostatnim trymestrze ciąży.
8. Przestać używać golarek pana Gianiniego do golenia nóg. Kupić sobie własne.
9. Spróbować wykazać więcej zrozumienia dla kompleksu odrzucenia taty, przy jednoczesnym
wykręceniu się od spędzenia lipca i sierpnia w Genowii.
10. Przekonać Michaela Moscovitza, żeby mnie zabrał na bal maturalny. Zrobić to bez posuwania
się do manipulacji albo czołgania się u jego stóp.
Kiedy już to wszystko zrobię, powinnam stać się osobą w pełni samozrealizowaną i gotową do
przeżywania dobrze zasłużonego szczęścia. I naprawdę, większość spraw z tej listy jest możliwa do
osiągnięcia. No dobra, ja wiem, że Margaret Mitchell potrzebowała dziesięciu lat na napisanie
Przeminęło z wiatrem, ale ja mam dopiero piętnaście lat, więc nawet jeśli skończę swoją powieść
za dziesięć, nadal będę miała zaledwie dwadzieścia pięć, kiedy książka się ukaże, a to tylko pięć lat
opóźnienia w stosunku do mojego planu.
Jedyny problem w tym, że nie wiem, o czym ma być ta powieść. Ale jestem pewna, że niedługo coś
wymyślę. Może powinnam zacząć się wprawiać, pisząc krótkie opowiadania albo haiku czy coś
takiego.
Ale ten bal maturalny...
TO nie będzie łatwe. Bo ja naprawdę nie chcę, żeby Michael miał się tu czuć pod presją. A
przecież JA MUSZĘ IŚĆ NA TEN BAL Z MICHAELEM!!! TO MOJA OSTATNIA
SZANSA!!!!!!!!!
Mam nadzieję, że Tina ma rację i Michael zamierza zaprosić mnie na bal przy jutrzejszej kolacji.
OCH, PROSZĘ, BOŻE, NIECH SIĘ OKAŻE, ŻE TINA MA RACJĘ!!!!!!!!!!!
Czwartek, 1 maja, MOJE URODZINY, algebra
Josh zaprosił Lane na bal maturalny. Zaprosił ją wczoraj wieczorem, po meczu hokeja na trawie.
Lwy wygrały. Jak mówi Shameeka, która została po meczu młodszej drużyny, podczas którego
występowała jako cheerleaderka, Josh strzelił zwycięską bramkę. A potem, kiedy wszyscy kibice
Liceum imienia Alberta Einsteina rzucili się na boisko, Josh zerwał koszulkę i parę razy zakręcił
nią nad głową, całkiem jak Mia Hamm, tyle że oczywiście Josh nie nosi pod koszulką sportowego
biustonosza. Shameeka mówi, że zaskoczył ją zupełny brak owłosienia na jego klatce piersiowej.
Mówi, że Josh w żaden sposób nie przypomina Hugh Jackmana.
Co, podobnie jak ostatnie kłopoty mojej mamy z pęcherzem, jest wiedzą zupełnie mi zbędną.
W każdym razie Lana była na trybunach, w swoim błękitno-złotym kostiumie cheerleaderki LiAE z
mikromini spódniczką. Kiedy Josh zerwał z siebie koszulkę, rzuciła się biegiem na boisko,
wiwatując. A potem skoczyła mu w ramiona. No cóż, moim skromnym zdaniem, biorąc pod
uwagę, że musiał się nieźle spocić, był to nieco ryzykowny wyczyn. A potem całowali się z
języczkiem, dopóki dyrektor Gupta nie podeszła i nie trzepnęła Josha w głowę swoją teczką na
dokumenty. A wtedy, mówi Shameeka, Josh postawił Lane na ziemi i powiedział:
- Idziesz ze mną na bal maturalny, mała?
I chociaż pamiętam, że jednym z moich postanowień teraz, kiedy skończyłam piętnaście lat, jest
stać się milszą dla ludzi, łącznie z Laną, to sądzę, że będę musiała włożyć wiele wysiłku w
powstrzymanie się od wbicia jej ołówka w potylicę. No cóż, może nie do końca tak, bo nie wierzę,
żeby przemoc mogła rozwiązać jakikolwiek problem. Chyba że chodzi o pozbycie się nazistów,
terrorystów i tak dalej. Ale naprawdę, Lana dosłownie SPUCHŁA Z DUMY. Zanim zaczęła się
lekcja, cały czas wisiała na komórce, chwaląc się wszystkim. Matka zabiera ją do sklepu Nicole
Miller w SoHo w sobotę, żeby jej kupić sukienkę.
Czarną, na jednym ramiączku, z asymetrycznym dołem i rozcięciem na udzie. A u Saksa ma kupić
sobie buty na wysokim obcasie z troczkami wiązanymi wokół kostek.
Nie wątpię, że nie zapomni o brokacie do ciała.
I ja przecież wiem, że jest tyle rzeczy, za które powinnam być wdzięczna. No bo mam:
1. Cudownego, kochającego chłopaka, który podarował mi dziś pudełko cynamonowych
minibabeczek, moich ulubionych, z Manhattańskiej Piekarni Muffinek.
Musiał specjalnie po nie pojechać aż do Tribeca, naprawdę wcześnie rano.
2. Wspaniałą najlepszą przyjaciółkę, która mi podarowała jasnoróżową obróżkę dla Grubego
Louie, z napisem WŁASNOŚĆ KSIĘŻNICZKI MII, z cyrkonii, które sama na niej nakleiła,
oglądając powtórkę Buffy - postrach wampirów.
3. Rewelacyjną mamę, nawet jeśli trochę za wiele mówi ostatnio o swojej fizjologii, która jednak
zwlokła się dziś rano z łóżka, żeby mi życzyć wszystkiego najlepszego.
4. Świetnego ojczyma, który przysiągł, że nic nie powie w szkole o moich urodzinach, żebym nie
musiała czuć się zażenowana.
5. Tatę, który prawdopodobnie da mi coś fajnego na urodziny, kiedy go zobaczę na kolacji dziś
wieczorem, i babkę, która, jeśli mi nie da czegoś, co naprawdę chciałabym mieć, przynajmniej da
mi coś, co CHCIAŁABY, żeby mi się podobało. Na pewno będzie to jakaś straszna ohyda, ale
nieważne.
Naprawdę nie zamierzam okazywać braku wdzięczności za to wszystko, bo to o wiele więcej, niż
miewają inni ludzie. Na przykład dzieci z Appalachów, które są szczęśliwe, kiedy na urodziny
dostaną skarpetki, czy w ogóle cokolwiek, bo ich rodzice wydają całą kasę na alkohol.
Ale CZY TO NAPRAWDĘ ZA WIELE, CHCIEĆ DOSTAĆ NA URODZINY TO, CZEGO
ZAWSZE PRAGNĘŁAM - to znaczy TEN JEDEN WSPANIAŁY WIECZÓR NA BALU
MATURALNYM??? No bo Lana Weinberger to dostanie, a ona nawet nie próbuje osiągnąć
samorealizacji.
Ona prawdopodobnie nawet nie wie, co to ZNACZY. Nigdy nie była dla nikogo miła przez całe
swoje życie. Więc dlaczego ONA może sobie iść na bal, a ja nie?!
Mówię wam, nie ma sprawiedliwości na świecie. ŻADNEJ.
Wyrażenia z pierwiastkami można mnożyć lub dzielić tak długo, jak stopień pierwiastka lub
wartość pod znakiem pierwiastka są takie same.
Czwartek, 1 maja, MOJE URODZINY,
Dzisiaj, dla uczczenia moich urodzin, Michael jadł lunch przy naszym stoliku zamiast z Klubem
Komputerowym, chociaż to czwartek. Było to w gruncie rzeczy bardzo romantyczne, bo okazuje
się, że nie tylko złożył dzisiaj rano krótką wizytę w Manhattańskiej Piekarni Muffinek, ale urwał
się też z czwartej lekcji i poszedł do Wu Liang Ye, skąd przyniósł mi kluski z sezamem na zimno,
które tak bardzo lubię, a nie mogę ich dostać w naszej dzielnicy, te tak ostre, że musisz po nich
wypić DWIE puszki coli, zanim poczujesz, że twój język znów działa normalnie.
To było z jego strony totalnie słodkie, a właściwie nawet trochę mi ulżyło, bo naprawdę się
zastanawiałam, co Michael ma zamiar sprezentować mi na urodziny.
Wiem, że jego zdaniem trudno mu będzie stanąć na wysokości zadania, jako że ja mu dałam na
urodziny kamień z Księżyca.
Mam nadzieję, że on zdaje sobie sprawę, że będąc księżniczką i tak dalej, mam swobodny dostęp
do kamieni z Księżyca, ale naprawdę nie oczekuję od nikogo prezentów tego kalibru. To znaczy,
mam nadzieję, że Michael zdaje sobie sprawę, że wystarczyłoby mi, gdyby zwyczajnie powiedział:
„Mia, pójdziesz ze mną na bal maturalny?" No i naturalnie bransoletka od Tiffany'ego z
breloczkiem z napisem:
WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOMTZA, którą mogłabym zawsze nosić na ręce i następnym
razem, kiedy jakiś europejski książę zaprosi mnie do tańca na balu, mogłabym unieść dłoń z tą
bransoletką i powiedzieć:
- Przepraszam, nie umiesz czytać? Należę do Michaela Moscovitza.
Ale Tina mówi, że chociaż byłoby wspaniale, gdyby Michael mi coś takiego kupił, to jej zdaniem
on tego nie zrobi, bo podarowanie dziewczynie - nawet własnej dziewczynie - bransoletki z
napisem: WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOVITZA, wydaje się nieco aroganckie i nie w jego
stylu. Pokazałam Tinie obróżkę, którą Lilly mi dała dla Grubego Louiego, ale Tina twierdzi, że to
nie to samo.
Czy to coś złego, że chcę być własnością mojego chłopaka? Przecież to nie znaczy, że ja chcę
zrezygnować z własnej indywidualności albo przyjąć jego nazwisko czy coś takiego, jeśli się
pobierzemy (jako księżniczka, nawet gdybym chciała, nie mogę, chyba że zrezygnuję z praw do
tronu). W gruncie rzeczy wygląda na to, że facet, za którego wyjdę, będzie musiał przyjąć MOJE
nazwisko.
Ja tylko, no wiecie, nie miałabym nic przeciwko ODROBINIE zaborczości. Oho, coś się szykuje.
Michael właśnie wstał i podszedł do drzwi sprawdzić, czy pani Hill bezpiecznie zadekowała się w
pokoju nauczycielskim, a Borys wyszedł z szafy na materiały piśmienne, a przecież dzwonek
jeszcze nie zadzwonił. O co tu chodzi?
Czwartek, 1 maja, nadal MOJE URODZINY, francuski
Chyba nie powinnam się była martwić o to, co mi da na urodziny Michael, bo dokładnie wtedy
pojawiła się jego kapela - tak, jego kapela Skinner Box, właśnie tam, w sali rozwoju zainteresowań.
No cóż, Borys już był na miejscu, bo w czasie rozwoju zainteresowań powinien ćwiczyć grę na
skrzypcach, ale pozostali członkowie zespołu - Felix, perkusista z kozią bródką, wysoki Paul, który
gra na keyboardzie, i gitarzysta Trevor -wszyscy urwali się z lekcji, żeby zagrać piosenkę, którą
Michael napisał specjalnie dla mnie. Oto ona:
Wegetarianka w wojskowych butach
Jedno spojrzenie i już czuję To właśnie ona
Księżniczka mojego serca
Tępi nikotynę i o lepszy walczy świat
Piękna i szlachetna Oto cała ona
Księżniczka mojego serca
Refren:
Księżniczko mego serca
Prawda, że to nie żart?
Powiedz, że będę księciem twym
Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca
Miłości jestem wart
Powiedz, że też mnie kochasz
Będę o ciebie walczyć
Obiecaj, że nie każesz mnie stracić
Nie zastrzel tym wspaniałym uśmiechem
Patrzcie, bo idzie
Księżniczka mego serca
Nie musisz mnie pasować na rycerza
Bo to twój uśmiech mnie uszlachetnia
Oto onaKsiężniczka mego serca
Refren:
Księżniczko mego serca
Pragnę być księciem twym
Powiedz, że będę księciem twym
Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca
Dla ciebie wszystko zniosę
Powiedz, że też mnie kochasz
I razem będziemy tańczyć
No, tym razem nie mogło być żadnych wątpliwości, że ta piosenka została napisana specjalnie dla
mnie. Nie to co wtedy, kiedy Michael zagrał mi Wysoką szklankę wody, też własnego autorstwa.
W każdym razie cała szkoła słyszała tę piosenkę Michaela o mnie, bo Skinner Box mocno
podkręcili wzmacniacze. Pani Hill i wszyscy inni, którzy byli w pokoju nauczycielskim, wyszli z
niego, odczekali grzecznie, aż Skinner Box skończy grać, a potem cały zespół zatrzymali w szkole
po lekcjach.
Dobra, przyznaję, kiedy mademoiselle Klein miała urodziny, pan Wheeton kazał jej dostarczyć
tuzin czerwonych róż w środku piątej lekcji. Ale nie napisał piosenki wyłącznie dla niej i nie zagrał
jej dla niej przed całą szkołą.
I owszem, Lana może sobie i idzie na bal maturalny, ale jej chłopak - nie wspominając już o jego
przyjaciołach - nigdy nie został dla niej w szkole po lekcjach za karę.
Więc naprawdę, poza tym całym cyrkiem z przymusowym spędzeniem lipca i sierpnia w Genowii -
ach, no i poza kwestią balu - jak na razie piętnastka to bardzo fajny wiek.
PRACA DOMOWA
Algebra: można by pomyśleć, że mój własny ojczym zachowa się jak człowiek i nie zada mi pracy
domowej w URODZINY, ale nie.
Angielski: Przyjdzie na pewno
Biologia: lodowe robaki
Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: sprawdzić u Lilly
RZ: i co jeszcze?
Francuski: zapytać Tinę
Historia cywilizacji: a Bóg raczy wiedzieć
Czwartek, 1 maja,
nadal MOJE URODZINY,
toaleta w Les Hautes Manger
Dobra, no więc - to są moje najlepsze urodziny w całym życiu. Mówię poważnie. Nawet moja
mama i mój tata się dogadują - a przynajmniej próbują. To takie miłe. Jestem z nich szczerze
dumna. Chociaż ciążowe spodnie doprowadzają moją mamę do szału, nie skarży się na nie
zupełnie, ani trochę, a tata totalnie nie powiedział ani słowa na temat symboli anarchii, z których
zrobiła sobie kolczyki. A pan Gianini z miejsca uprzedził wykład Grandmere na temat jego koziej
bródki (Grandmere nie znosi owłosienia na twarzy u mężczyzny), mówiąc jej, że za każdym razem,
kiedy ją widzi, ona wygląda coraz młodziej.
Widać, że Grandmere sprawiło to niesamowitą przyjemność, bo przez cały czas, kiedy jedliśmy
przystawki, uśmiechała się (już może poruszać ustami, bo stan zapalny po chemicznym peelingu
wreszcie jej ustąpił).
Trochę się bałam, że uwaga pana G. spowoduje, że mama rozpocznie wykład na temat przemysłu
kosmetycznego i wszechobecnych reklam, które usiłują ci wmówić, że nie możesz być atrakcyjna,
jeśli nie masz różanej cery piętnastolatki (co jest w ogóle bez sensu, bo większość ludzi w moim
wieku ma pryszcze, chyba że stać ich na drogiego dermatologa, jak ten, do którego wysyła mnie
Grandmere, a który ciągle mi daje recepty na jakieś smarowidła, żebym mogła zapobiec
niegodnym księżniczki wysypom pryszczy), ale ona totalnie ze względu na mnie powstrzymała się.
A kiedy Michael się spóźnił, bo został przecież zatrzymany po szkole, Grandmere nie powiedziała
na ten temat ani jednego wrednego słowa, co sprawiło mi wielką ulgę, bo Michael był jakiś taki
zaczerwieniony, jakby biegł przez całą drogę z domu,! kiedy już udało mu się wreszcie pójść do
domu i przebrać. Chyba nawet Grandmere zorientowała się, że naprawdę usiłował zdążyć na czas.
I nawet Grandmere, tak totalnie pozbawiona zwyczajnych ludzkich uczuć, musiała przyznać, że
mój chłopak był najprzystojniejszym facetem w całej restauracji.
Ciemne włosy opadały Michaelowi na jedną brew i wyglądał TAK SŁODKO w swoim
nieszkolnym garniturze z krawatem, stroju, którego obowiązkowo wymaga Les Hautes Manger
(uprzedziłam go).
W każdym razie pojawienie się Michaela było chyba dla wszystkich czymś w rodzaju sygnału, że
można zacząć wręczać mi prezenty, które dla mnie przynieśli.
I to jakie prezenty! Mówię wam, jestem w niebie. Piętnaste urodziny RZĄDZĄ.
TATA Okej, no więc tata faktycznie kupił mi bardzo ładne i bardzo drogie pióro wieczne, którego
mam używać, jak powiedział, w swojej dalszej pisarskiej karierze (piszę nim teraz ten fragment
pamiętnika). Osobiście wolałabym wejściówkę na całe lato do parku tematycznego Sześć Flag
Wielkiej Przygody (i zezwolenie na spędzenie wakacji w kraju, żeby ją wykorzystać), ale pióro też
jest bardzo ładne, całe fioletowo-złote i ma wygrawerowany napis: …………………..
MAMA I PAN G. Komórka!!!!!!!!!!!! Tak!!!!!!!!!!! Moja własna!!!!!!!!!!!!
Niestety, komórce towarzyszył wykład mamy i pana G. O tym, że dostałam ją tylko po to, żeby
mogli się ze mną skontaktować, kiedy zacznie się poród mamy, bo ona chce, żebym była przy niej
(absolutnie wykluczone, ze względu na moją wrodzoną niechęć do patrzenia, jak cokolwiek
wyskakuje z czegokolwiek innego, ale nie należy spierać się z kobietą, która sika przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę), kiedy będzie się rodził mój brat lub siostra, i że mam nie
używać telefonu, kiedy jestem w szkole, i że w tej taryfie nie ma roamingu na rozmowy
międzynarodowe, więc mam sobie nie wyobrażać, że kiedy pojadę do Genowii, będę z niego mogła
dzwonić do Michaela.
Ale ja ich naprawdę nie słuchałam, bo TAK! Wreszcie dostałam coś ze swojej listy życzeń!!!!!
GRANDMERE I to jest bardzo dziwne, bo Grandmere też mi dała coś z mojej listy. Nie są to liny
do akrobacji powietrznych ani szczotka dla kota, ani nowy kombinezon. To list, który stwierdza, że
zostałam oficjalnym sponsorem prawdziwej, żywej afrykańskiej sierotki o imieniu Johanna!!!!!!!!!
Grandmere powiedziała:
- Nie mogę ci pomóc rozwiązać problemu światowego głodu, ale chyba mogę ci pomóc wysyłać
jedną małą dziewczynkę co wieczór do łóżka z pełnym żołądkiem.
Byłam tak zaskoczona, że o mało mi się nie wyrwało:
- Ależ Grandmere! Ty nienawidzisz biednych ludzi!
Bo to prawda, ona ich naprawdę nienawidzi. Ile razy zobaczy tych zbuntowanych młodych
punkrockowców, którzy siedzą przed Centrum Lincolna w skórzanych kurtkach i martensach, z
kawałkami tektury z napisem: BEZDOMNY I GŁODNY, zawsze na nich naskakuje:
- Gdybyście przestali wydawać wszystkie pieniądze na tatuaże i kolczyki w pępku, moglibyście
sobie wynająć niebrzydkie mieszkanko w NoLita!
Ale widocznie Johanna to inna sprawa, bo ona nie ma bogatych rodziców, ani w ogóle żadnych, i
nie wydaje wszystkich pieniędzy na tatuaże i kolczyki.
Nie wiem, co się dzieje z Grandmere. Totalnie się spodziewałam, że da mi na urodziny etolę z
norek albo coś równie obrzydliwego. Ale to, że dała mi coś, czego naprawdę CHCIAŁAM...
pomaga mi sponsorować głodującą sierotę... to z jej strony niemal TROSKLIWOŚĆ. Muszę
przyznać, że nadal jestem w lekkim szoku.
Moim zdaniem, mama i tata są podobnego zdania. Tata zamówił Kettle One Gibson martini, kiedy
zobaczył, co mi dala Grandmere, a mama po prostu siedziała, milcząc jak zaklęta, chyba po raz
pierwszy, odkąd zaszła w ciążę. I ja wcale nie żartuję.
A potem swój prezent dał mi Lars, chociaż przyjmowanie prezentów od własnego ochroniarza jest
nieco sprzeczne z obowiązującym w Genowii protokołem (popatrzcie tylko, co się przytrafiło
księżniczce Stefanii z Monako: ochroniarz dał jej prezent na urodziny, a ona za niego WYSZŁA
ZA MĄŻ. Co byłoby w porządku, gdyby cokolwiek ich łączyło, ale ochroniarz Stefanii w żaden
sposób nie interesuje się kolczykowaniem ciała, a Stefania ewidentnie nie ma zielonego pojęcia o
jujitsu, więc cała ta sprawa od początku była skazana na niepowodzenie).
W każdym razie widać było, że Lars naprawdę się zastanawiał, co mi podarować.
LARS Autentyczna czapeczka bejsbolowa oddziałów antyterrorystycznych nowojorskiej policji,
którą Lars dostał kiedyś od prawdziwego oficera oddziału antyterrorystycznego nowojorskiej
policji, który przeczesywał apartament Grandmere w Płaza, szukając niebezpiecznych
przedmiotów przed wizytą papieża. Uważam, że to było ze strony Larsa takie SŁODKIE, bo wiem,
jak bardzo ją sobie cenił, i fakt, że gotów był mi ją podarować, najlepiej świadczy o jego oddaniu,
w którego matrymonialny charakter bardzo wątpię, bo tak się składa, że wiem, że Lars kocha się w
mademoiselle Klein, jak wszyscy heteroseksualni mężczyźni, którzy znajdą się w odległości trzech
metrów od niej. Ale najlepszy prezent dostałam od Michaela. Nie dał mi go przy wszystkich.
Zaczekał, aż wstałam przed chwilą, żeby wyjść do łazienki, i ruszył za mną. A potem, kiedy już
zaczynałam schodzić po schodach do damskiej toalety, powiedział:
- Mia, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego.
I dał mi małe, płaskie pudełeczko, całe owinięte złotą folią. Byłam naprawdę zaskoczona - prawie
tak zaskoczona, jak prezentem od Grandmere. Powiedziałam od razu:
- Michael, ależ ty mi już dałeś prezent! Napisałeś dla mnie piosenkę! Dla mnie zniosłeś
zatrzymanie w szkole po lekcjach!
Ale Michael odpowiedział mi tylko:
- Ach, tamto... To nie był twój prezent urodzinowy. To jest prezent urodzinowy.
I muszę przyznać, że pudełeczko było takie małe i płaskie, że pomyślałam sobie - NAPRAWDĘ
pomyślałam - że w środku mogą być bilety wstępu na bal maturalny.
Pomyślałam, że może, no nie wiem, może Lilly powtórzyła Michaelowi, jak bardzo ja chcę iść na
ten bal, a on poszedł i kupił te bilety, żeby mi teraz zrobić niespodziankę.
No cóż, i zaskoczył mnie, rzeczywiście. Bo to, co znalazłam w pudełeczku, to nie były bilety na
bal.
Ale coś prawie tak samo fajnego.
MICHAEL Naszyjnik z maleńką srebrną śnieżynką.
- Na tym Zimowym Balu Wielu Kultur... - powiedział, jakby się bał, że nie skojarzę. - Pamiętasz
papierowe śnieżynki, które wisiały pod sufitem sali gimnastycznej?
Oczywiście, pamiętam te śnieżynki. Mam jedną w szufladzie mojego nocnego stolika.
Dobra, to nie są bilety na bal maturalny ani wisiorek do bransoletki z napisem: należę do Michaela,
ale coś naprawdę, naprawdę prawie tak samo trafionego.
Więc ucałowałam Michaela bardzo mocno, przy tych schodach do toalety, przy wszystkich tych
kelnerach, hostessach, szatniarce i innych pracownikach Les Hautes Manger. Nic mnie nie
obchodziło, kto patrzy. Jeśli chodzi o mnie, „US Weekly" mogło sobie zrobić tyle zdjęć, ile chciało
- i dać je na okładce przyszłotygodniowego numeru z podpisem CZUŁY POCAŁUNEK, MII! - a
ja bym nawet nie mrugnęła okiem. Taka byłam szczęśliwa.
HM... Taka JESTEM szczęśliwa. Ręce mi drżą, kiedy to piszę, bo uważam, po raz pierwszy w
życiu, że to możliwe, że nareszcie, nareszcie dotarłam do górnych konarów jungowskiego drzewa
samorealiza...
Zaraz. Z holu dobiega straszny hałas. Jakby tłukły się naczynia i pies szczekał, i ktoś wrzeszczał...
O mój Boże. To wrzask GRANDMERE.
Piątek, 2 maja, północ, poddasze
Powinnam była wiedzieć, że wszystko za dobrze się układa. To znaczy moje urodziny. Wszystko
szło zwyczajnie za gładko. Wprawdzie nie dostałam zaproszenia na bal maturalny ani nie odwołano
mojego wyjazdu do Genowii, ale, no wiecie, wszyscy, których kocham (no cóż, kocham PRAWIE
wszystkie z zebranych tam osób) siedzieli przy jednym stole i nie kłócili się ze sobą. Dostałam
wszystko, czego chciałam (no cóż, prawie wszystko). Michael napisał o mnie piosenkę. A potem
ten naszyjnik ze śnieżynką. I komórka.
Och, ale momencik. Przecież to O MNIE tutaj mowa. Wydaje mi się, że w wieku piętnastu lat już
pora, żebym przyznała się do czegoś, z czego już od jakiegoś czasu zdaję sobie sprawę: na
zwyczajne życie to ja po prostu nie mogę liczyć.
Zwyczajne życie ani zwyczajną rodzinę, ani zwyczajne urodziny.
Oczywiście, te urodziny mogły się okazać wyjątkiem, gdyby nie Grandmere. Grandmere i
Rommel.
Pytam was grzecznie, kto przyprowadza PSA do RESTAURACJI? Nic mnie nie obchodzi, czy we
Francji to jest normalne. WE FRANCJI JEST NORMALNE, JEŚLI DZIEWCZYNA NIE GOLI
SIĘ POD PACHAMI. Czy to wam może coś MÓWI o Francji? Na litość boską, oni tam jedzą
ŚLIMAKI. ŚLIMAKI. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach mógłby uważać, że jeśli cokolwiek jest
we Francji normalne, to będzie również towarzysko przyjęte w Stanach Zjednoczonych?
A ja wam powiem, kto tak uważa. Moja babka.
Poważnie. Ona nie rozumie, o co to całe zamieszanie. Powtarza ciągle:
- No oczywiście, że wzięłam ze sobą Rommla.Do Les Hautes Manger. Na moją urodzinową
kolację. Moja babka zabrała swojego PSA na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ.
Mówi, że to tylko dlatego, że kiedy zostawia Rommla samego, on wylizuje sobie sierść. To zespół
obsesyjno-kompulsywny, zdiagnozowany przez książęcego weterynarza z Genowii, i Rommel
dostał receptę na leki, które ma podobno brać, żeby nie dopuścić do rozwoju choroby.
Tak, właśnie: pies mojej babci bierze prozac.
Co do mnie, nie wydaje mi się, żeby Rommel cierpiał z powodu zespołu obsesyjno-
kompulsywnego. Rommel cierpi z powodu mieszkania pod jednym dachem z Grandmere. Gdybym
to JĄ i musiała mieszkać z Grandmere, też bym sobie TOTALNIE wylizała włosy do gołej skóry.
To znaczy, gdybym miała dość długi język.
Jednak to, że jej pies cierpi na zespół obsesyjno-kompulsywny, nie jest ŻADNYM powodem, żeby
Grandmere zabierała go na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ. W torbie od Hermesa. I to z
uszkodzonym zamkiem.
Bo co się stało, kiedy wyszłam do łazienki? Och, Rommel uciekł Grandmere z torby. I zaczął
biegać po restauracji, desperacko umykając pogoni - kto skazany na tyrańską władzę Grandmere
nie postąpiłby tak samo?
Mogę tylko sobie wyobrażać, co musiało sobie pomyśleć kierownictwo Les Hautes Manger i
wszyscy goście, widząc czterokilogramowego, łysego miniaturowego pudla przemykającego pod
obrusami. To znaczy właściwie wiem, co sobie pomyśleli. Wiem, co pomyśleli, bo Michael mi to
potem powtórzył. Pomyśleli, że Rommel to gigantyczny szczur.
Rzeczywiście, pies bez futerka ma taki gryzoniowaty wygląd.
Ale i tak uważam, że wskakiwanie na krzesła i dzikie wrzaski nie są szczególnie racjonalnym
zachowaniem w takiej sytuacji. Chociaż Michael powiedział, że część turystów wyciągnęła
natychmiast cyfrowe aparaty i zaczęła pstrykać zdjęcia. Jestem pewna, że jutro w jakiejś japońskiej
gazecie znajdzie się nagłówek mówiący, że czterogwiazdkowe restauracje na Manhattanie borykają
się z plagą gigantycznych szczurów.
W każdym razie nie widziałam całego zdarzenia, ale Michael mówił mi, że to wyglądało zupełnie
jak film Baza Luhrmanna, tyle że nigdzie nie było widać Nicole Kidman. Pojawił się za to chłopak
z ogromną tacą talerzy po zupie i najwyraźniej nie zauważył tego cyrku. Nagle Rommel, którego
tata zapędził do kąta przy barze sałatkowym, rzucił się pod nogi temu chłopakowi i zanim
ktokolwiek się zorientował, co się dzieje, w powietrzu zaczęły latać resztki
zupy z homara.
Na szczęście większość wylądowała na Grandmere i na jej kostiumie od Chanel. I dobrze.
Absolutnie sobie na to zasłużyła. W końcu przyniosła swojego PSA na MOJĄ KOLACJĘ
URODZINOWĄ. Tak strasznie żałuję, że tego nie widziałam. Oczywiście nikt nie chciał
powiedzieć wprost - nawet mama - ale Grandmere ozdobiona zupą z homara to musiał być
naprawdę, naprawdę śmieszny widok. Przysięgam, że gdyby to miał być mój jedyny prezent
urodzinowy, zupełnie by mi wystarczył.
Ale zanim zdążyłam wyjść z łazienki, Grandmere została dokładnie oczyszczona przez szefa sali.
Po zupie zostały wyłącznie mokre plamy na całym gorsie Grandmere. Kompletnie ominęła mnie
cała zabawa (jak zwykle). Natomiast zdążyłam jeszcze na chwilę, kiedy szef sali królewskim
gestem nakazał młodszemu kelnerowi zwrócić białą ścierkę do naczyń: zwolnił go - ZWOLNIŁ
GO!!! I to za coś, co ZUPEŁNIE nie było jego winą!
Jangbu - bo tak ma na imię młodszy kelner - wyglądał tak, jakby się miał za moment rozpłakać.
Ciągle powtarzał, że strasznie mu przykro. Ale to nic nie pomogło. Bo jeśli w Nowym Jorku
rozlejesz zupę na księżnę wdowę z Genowii, możesz pomachać na do widzenia swojej karierze w
restauracyjnym biznesie. To zupełnie tak, jakby w Paryżu wielkiego szefa kuchni zauważono w
McDonaldzie. Albo jakby R Diddy został przyłapany na kupowaniu bielizny w WalMart. Albo
jakby Nicky i Paris Hilton sfotografowano w dresach z Juicy Couture przed telewizorem w sobotni
wieczór, oglądające National Geographic. Tego po prostu się nie robi.
Usiłowałam wstawić się u szefa sali za Jangbu, kiedy już Michael mi opowiedział, co się stało.
Powiedziałam, że Grandmere w żaden sposób nie może winić restauracji za to, co zrobił JEJ pies.
Pies, którego w ogóle nie powinna była ze sobą zabierać.
Ale nic nie pomogło. Ostatni raz widziałam Jangbu jak ze smutną miną szedł w stronę kuchni.
Usiłowałam zmusić Grandmere, która, mimo wszystko, była stroną poszkodowaną - czy też stroną
rzekomo poszkodowaną, bo oczywiście w ogóle nie stało jej się nic złego - żeby namówiła szefa
kuchni, żeby z powrotem dał tę pracę Jangbu. Ale ona z uporem odmawiała. Nie wzruszyło jej
nawet moje przypomnienie, że wielu młodszych kelnerów to imigranci, obcy w tym kraju, którzy w
swoich ojczyznach mają całe rodziny na utrzymaniu.
- Grandmere! - zawołałam w desperacji. - Co tak bardzo różni Jangbu od Johanny, afrykańskiej
sierotki, którą w moim imieniu utrzymujesz? Oboje tylko usiłują jakoś przeżyć na tej planecie,
którą nazywamy Ziemią.
- Różnica... - zaczęła Grandmere, przyciskając do siebie Rommla i usiłując go uspokoić. (Trzeba
było połączonych sił Michaela, mojego taty, pana G. i Larsa, żeby wreszcie, w ostatniej chwili,
złapać Rommla, który chciał wyrwać się przez obrotowe drzwi na Piątą Aleję i na wolność. Pudel
na gigancie, wyobrażacie sobie?) - ...otóż różnica między Johanną a Jangbu jest taka, że Johanna
NIE OBLAŁA MNIE ZUPĄ!
Boże. Czasami taki z niej SZTYWNIAK.
No więc teraz siedzę sobie tutaj, wiedząc, że gdzieś w tym mieście - w Queens
najprawdopodobniej - przebywa pewien młody człowiek, którego rodzina będzie zapewne
głodowała, a wszystko przez MOJE URODZINY. Tak, właśnie tak. Jangbu stracił pracę dlatego, że
JA SIĘ KIEDYŚ URODZIŁAM.
Jestem pewna, że gdziekolwiek teraz jest Jangbu, żałuje, że tak się stało. To znaczy, że się
urodziłam.
I nie mogę powiedzieć, żebym go w jakimkolwiek stopniu potępiała.
Piątek, 2 maja, 1.00 w nocy,
poddasze
Ale mój naszyjnik ze śnieżynką jest jednak bardzo ładny. W ogóle go nie zdejmuję.
Piątek, 2 maja, 1.05 w nocy,
poddasze
No cóż, może go zdejmę, kiedy będę szła na basen. Bo nie chciałabym go zgubić.
Piątek, 2 maja, 1.10 w nocy,
poddasze
On mnie kocha!
Piątek, 2 maja, algebra
O mój Boże. Całe miasto o tym mówi. O Grandmere i wczorajszym incydencie w Les Hautes
Manger. Myślę, że to musi być dzień ubogi w wiadomości, bo nawet „Post" zajął się tym tematem.
W kiosku na rogu rzucały się w oczy pierwsze i strony gazet:
KSIĄŻĘCE ZAMIESZANIE, wrzeszczy tytuł z „Post".
KSIĘŻNICZKA I ZIARNKO GROCHU (W ZUPIE), woła „Daily News" (myli się, bo to wcale
nie była grochówka, tylko zupa z homara).
Trafiło nawet do „Timesa"! Można by pomyśleć, że „New York Times" nie zniży się do
zamieszczania podobnych rewelacji, ale owszem! Lilly mi pokazała, kiedy wślizgnęła się do
limuzyny z Michaelem dziś rano.
- No cóż, twoja babka tym razem przegięła - stwierdziła.
Jakbym tego nie wiedziała! I jakbym już nie cierpiała z powodu silnego poczucia winy, wiedząc, że
sama, nawet jeśli nie bezpośrednio, przyczyniłam się do tego, że Jangbu stracił źródło utrzymania!
Chociaż muszę przyznać, że moja troska o Jangbu zelżała nieco, bo Michael wyglądał tak
niesamowicie seksownie! Jak co rano, kiedy wsiada do mojej limuzyny.
To dlatego, że kiedy zabieramy jego i Lilly w drodze do szkoły, Michael jest zawsze świeżo
ogolony i ma taką gładką twarz. Michael nie jest szczególnie owłosioną osobą, ale to prawda, że
pod koniec dnia - bo wtedy się zazwyczaj całujemy, ponieważ oboje jesteśmy raczej nieśmiałymi
ludźmi, jak mi się wydaje, i wolimy, żeby zasłona ciemności skrywała nasze spłonione policzki -
zarost
Michaela zbliża się już do fazy papieru ściernego. W gruncie rzeczy nie mogę się powstrzymać
przed myślą, że o wiele przyjemniej byłoby całować Michaela rano, kiedy jest jeszcze gładko
ogolony, niż wieczorem, kiedy drapie. Zwłaszcza jego szyję. Nie mówię, żebym kiedykolwiek
brała pod uwagę całowanie swojego chłopaka po szyi. To by przecież było dziwactwo.
Chociaż, muszę przyznać, Michael ma bardzo ładną szyję. Czasami, przy tych rzadkich okazjach,
kiedy jesteśmy zupełnie sami dość długo, żeby zacząć się całować, przytykam nos do szyi
Michaela i po prostu wącham. Wiem, że to brzmi dziwacznie, ale szyja Michaela pachnie
naprawdę, naprawdę ładnie, jak mydło. Mydło i coś jeszcze. Coś, co sprawia, że wydaje mi się, że
nic złego mnie nigdy nie spotka. A na pewno nie wtedy, kiedy jestem w ramionach Michaela i
wącham jego szyję.
GDYBY TYLKO ZAPROSIŁ MNIE NA BAL!!!!!!!!! Wtedy mogłabym przez CAŁY WIECZÓR
wąchać jego szyję, i to w tańcu, więc nikt, nawet Michael, nie zorientowałby się, co ja robię.
Zaraz. O czym to ja mówiłam, zanim rozproszył mnie zapach szyi mojego chłopaka?
Ach tak. O Grandmere. O Grandmere i Jangbu.
No więc żaden z tych artykułów w prasie nie wspomina o Rommlu. Żaden. Nie ma w nich nawet
cienia sugestii, że cała rzecz może być winą Grandmere. Och, skąd! Ani słóweczka!
Ale Lilly o tym wie, bo Michael jej opowiedział. I miała na ten temat mnóstwo do powiedzenia.
- Zrobimy tak - oświadczyła. - Na rozwoju zainteresowań zaczniemy malować plakaty, a po szkole
tam pójdziemy.
- Dokąd pójdziemy? - pytałam, nadal zajęta wgapianiem się w szyję Michaela.
- Do Les Hautes Manger - wyjaśniła Lilly. - Zorganizujemy pikietę.
- Jaką pikietę? - Nie bardzo mogłam przestawić się z myśleniem i zastanawiałam się, czy moja
szyja też pachnie Michaelowi tak ładnie. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, kiedy Michael mógł
mieć okazję powąchać moją szyję. Ponieważ jest ode mnie wyższy, mnie jest bardzo łatwo
przytknąć nos do jego szyi. Ale on, żeby powąchać moją, musiałby się schylać, co mogłoby
wyglądać dziwnie i mogłoby spowodować w efekcie uraz kręgosłupa.
- Pikietę przeciwko niesprawiedliwemu zwolnieniu Jangbu Panasy! - wrzasnęła Lilly.
Świetnie. Teraz już wiem, co robię po szkole. Jakbym i tak nie miała dość problemów, skoro mam
na głowie:
a) lekcję etykiety z Grandmere,
b) pracę domową,
c) martwienie się imprezą, którą mama robi dla mnie w sobotę wieczorem, bo pewnie nikt się nie
pojawi, a nawet jeśli przyjdą, to jest całkiem prawdopodobne, że mamai pan G. zrobią coś, co mnie
wprawi w zażenowanie, na j przykład zaczną omawiać własne czynności fizjologiczne albo grać na
perkusji,
d) przyszłotygodniowe menu dla „Atomu", bo już zbliża się termin,
e) fakt, że mój tata oczekuje ode mnie spędzenia tego lata sześćdziesięciu dwóch dni w jego
towarzystwie w Genowii,
f) ciągły brak zaproszenia na bal maturalny ze strony mojego chłopaka.
Och nie, powinnam pewnie ZAPOMNIEĆ ZUPEŁNIE o wszystkich TYCH PROBLEMACH i
martwić się o Jangbu. Nie zrozumcie mnie źle. Ja się totalnie o niego martwię, ale hej! Mam też
własne kłopoty. Na przykład to, że pan G. właśnie nam oddał testy z poniedziałku i na moim stoi
wielkie czerwone 3- wraz z uwagą: chcę z tobą pogadać.
Hm, zaraz, zaraz. Panie G, czy ja pana przypadkiem nie widziałam PRZY ŚNIADANIU? Nie mógł
mi pan o tym wspomnieć WTEDY?
O mój Boże, Lana właśnie się odwróciła i cisnęła mi na stolik kopię „New York Newsday". Na
okładce jest wielkie zdjęcie Grandmere, która wychodzi z Les Hautes Manger z Rommlem w
ramionach i śladami zupy z homara na spódnicy.
- Dlaczego cała twoja rodzina jest pełna takich DZIWADEŁ? - chce wiedzieć Lana.
Wiesz co, Lana? To bardzo dobre pytanie.
Meg Cabot PAMIĘTNIK KSIĘŻNICZKI 5 Księżniczka na różowo - Widziałam raz księżniczkę... Cała była w różowym - suknia i płaszcz, i kwiaty, i wszystko. Frances Hodgson Burnett Mała księżniczka Oficjalny tygodnik redagowany przez uczniów Liceum imienia Alberta Einsteina Bądźcie dumni z Lwów LiAE!
5 MAJA NUMER 456/27 Przyznano nagrody Targów Nauki Rafael Menendez W ramach Targów Nauki w Liceum imienia Alberta Einsteina uczniowie przedmiotów ścisłych zgłosili 21 projektów. Kilka z nich przeszło do nowojorskiego etapu regionalnego, który odbędzie się w przyszłym miesiącu. Judith Gershner z klasy maturalnej dostała pierwszą nagrodę za analizę ludzkiego genomu. Specjalne wyróżnienia otrzymali Michael Moscovitz z klasy maturalnej za program komputerowy modelujący śmierć czerwonego karła oraz uczeń klasy pierwszej, Kenneth Showalter, za eksperyment w dziedzinie transfiguracji płciowej u traszek. Drużyny hokeja na trawie wygrywają Ai-Lin Hong W miniony weekend obie drużyny hokeja na trawie, starsza i młodsza, pobiły przeciwników. Pod przewodnictwem Josha Richtera z klasy maturalnej starsza drużyna odniosła przytłaczające zwycięstwo ze Szkołą Dwighta, 7 do 6 w dogrywce. Młodsza drużyna pokonała Dwighta wynikiem 8 ; 0. Ekscytującą atmosferę obu meczów psuła pewna dziwnie uparta wiewiórka z Central Parku, która co chwila wdzierała się na boisko. Ostatecznie wiewiórkę przegoniła dyrektor Gupta. Księżniczka z LiAE spędza wiosenne ferie, budując domy dla bezdomnych w Appalachach Melanie Greenbaum Wiosenne ferie Mia Thermopolis z pierwszej klasy LiAE spędziła pracowicie. Mia, jak ujawniono jesienią zeszłego roku, jest w gruncie rzeczy jedyną spadkobierczynią tronu księstwa Genowii. Poświęciła te pięciodniowe ferie na prace społeczne w ramach akcji Domy Nadziei. Na temat swojej wycieczki do Wirginii Zachodniej, gdzie stawiano domy z dwiema sypialniami dla ubogich, księżniczka powiedziała: „Byłowporzo. Pomijając upiorny brak łazienki. No i to, że bez przerwy waliłam się młotkiem w palec". Tydzień maturzysty Josh Richter, przewodniczący klasy maturalnej Tydzień pomiędzy 5 a 10 maja to tydzień maturzysty. Czas uczcić klasę opuszczającą w tym roku LiAE, która napracowała się bardzo przez cały rok, pokazując wam, na czym polega rola lidera. Poniżej plan tygodnia maturzysty: Pn - Bankiet - wręczenie nagród maturalnych Wt - Bankiet sportowców Śr - Debata maturzystów Czw - Wieczór skeczy maturzystów Pt - Dzień wagarowicza dla maturzystów Sob - Bal maturalny Od dyrekcji: Dzień wagarowicza dla maturzysty nie jest świętem sankcjonowanym przez szkolne władze. W piątek, 9 maja, wszyscy uczniowie powinni stawić się na lekcjach. Ponadto, wszelkie prośby klas młodszych o zniesienie zakazu udziału w balu maturalnym, chyba że w charakterze osoby towarzyszącej maturzyście, zostają odrzucone. Do wszystkich uczniów: Do władz szkolnych dotarła informacja, jakoby uczniowie nie znali obowiązującej wersji szkolnego hymnu LiAE. Brzmią one następująco:
Lwy Einsteina, my za wami Dalej, dzielnie, dalej, dzielnie Dalej, dzielnie. Lwy Einsteina, kroczcie z nami Złoto, błękit, złoto, błękit, Złoto, błękit. Lwy Einsteina, jesteśmy z wami Niech świat pozna, co to męstwo. Lwy Einsteina, jesteśmy z wami Naprzód śmiało, naprzód śmiało po zwycięstwo! Proszę pamiętać, że jeśli podczas tegorocznej uroczystości zakończenia roku szkolnego jakikolwiek uczeń zostanie przyłapany ha śpiewaniu wersji alternatywnej (zwłaszcza tej zawierającej wyrażenia o charakterze obelżywym i/lub niecenzuralnym), będzie usunięty z terenu szkoły. Skargi na zbyt militarystyczny ton naszego hymnu szkolnego należy kierować na piśmie do sekretariatu szkoły, a nie wypisywać na ścianach kabin w łazienkach albo omawiać w uczniowskich programach w telewizji kablowej ogólnego dostępu. Listy do redakcji: Do wszystkich zainteresowanych: Artykuł Melanie Greenbaum w zeszłotygodniowej edycji „Atomu" na temat postępów w walce o równouprawnienie kobiet w przeciągu ostatnich trzydziestu lat był żałośnie infantylny. Seksizm nadal żyje i ma się dobrze, nie tylko na świecie, ale również w naszym kraju. Na przykład w Utah powszechną praktyką jest zawieranie małżeństw poligamicznych, i to z bardzo młodymi dziewczętami - 11-letnia panna młoda nie budzi tam zdziwienia. Ortodoksyjni mormoni nadal żyją zgodnie z tradycjami swoich przodków, przyniesionymi na Zachód w połowie XIX wieku. Liczba osób pozostających w poligamicznych związkach jest w Utah oceniana być może nawet na 50 000, i to pomimo faktu, że poligamia nie jest tolerowana przez główny nurt kościoła mormońskiego, a za zawarcie związku poligamicznego z nieletnią może grozić do piętnastu lat więzienia. Nie mam zamiaru dyktować przedstawicielom innych kultur, jak mają żyć. Twierdzę jedynie, że panna Greenbaum musi zdjąć swoje różowe okulary. Redakcja „Atomu" powinna wreszcie dać szansę wypowiedzenia się w tych sprawach innym swoim współpracownikom, zamiast skazywać ich na relacjonowanie jadłospisów stołówki. Lilly Moscovitz Zamieść prywatne ogłoszenie! Dla uczniów LiAE w cenie 50 centów za linijkę tekstu Osobiste Wszystkiego dobrego na urodziny, Reggie! Wreszcie jesteś słodką szesnastką! Dwie Helenki Osobiste C.F., pójdziesz ze mną na bal maturalny? Proszę, zgódź się. G.D. Osobiste M.T., z wyprzedzeniem życzymy Ci miłych urodzin! Pozdrawiamy, Twoi wierni poddani Osobiste
Od M.K. do M.W.: Moja miłość do ciebie Jak kwiat rozkwita Nigdy się nie skończy -Tak za serce chwyta! Ogólne Kupujcie szkolne przybory w delikatesach Ho! W tym tygodniu nowa dostawa: gumek, zszywaczy, notatników, pisaków. Poza tym karty Yu-Gi-Oh! i slim-fast o smaku truskawkowym. Na sprzedaż Gitara basowa Fender Precision bass, kolor błękitny, nieużywana. Z amplitunerem i kasetami wideo z samouczkiem. 300 dolarów. Szafka nr 345. Towarzyskie Pierwszoklasistka, kocha romanse/czytanie, pozna starszego chłopaka, który ma te same zainteresowania. Musi być wyższy niż 170 cm, wredni wykluczeni, wyłącznie niepalący. Żadnych metalowców, e-mail: lluvromance@liae.edu Znaleziono Para okularów, oprawki druciane, sala rozwoju zainteresowań. Odzyskasz, podając opis. Zgłaszać się do pani Hill. Zgubiono Kołonotatnik w stołówce, około 27 kwietnia. Przeczytaj, a ZGINIESZ! Nagroda za zwrot. Szafka nr 510. Jadłospis stołówki LiAE Zebrała: Mia Thermopolis Pn - Pieczone ziemniaki z sosami, pizza na chlebie, paluszki rybne, klopsiki z sosem w bagietce, pikantna sałatka z kurczaka Wt - Zupa i kanapka, pasztecik z kurczakiem, tuńczyk w chlebku pita, Indywidualna Pizza, nachos deluxe Śr - Sałatka taco, burrito, hot dog w cieście z piklami, kanapka z mięsem, pomidorem i sałatą, wołowina po włosku Czw - Sałatki azjatyckie, kurczak w serowej panierce, kukurydza, frytki, sałatki z makaronem, paluszki rybne Pt - Sałatki fasolowe, ser z grilla, karbowane frytki, bufallo bites, precel. Środa, 30 kwietnia, biologia „Mia, widziałaś ostatni numer „Atomu"?” „Shameeka. Wiem, właśnie dostałam swój egzemplarz. Wolałabym, żeby Lilly przestała wspominać o mnie w swoich listach do redakcji. Rozumiesz, jako jedyna pierwszoklasistka w gazecie muszę zapłacić frycowe. Leslie Cho, naczelna, wkurzyła się tą uwagą o jadłospisie. Mnie TOTALNIE NIE PRZESZKADZA zajmowanie się cotygodniowym jadłospisem stołówki.” „No cóż, moim zdaniem Lilly po prostu uważa, że jeśli twoim prawdziwym celem jest zostać któregoś dnia pisarką, nie osiągniesz tego tekstami na temat kłopotów z sosem!””To nieprawda. Wprowadziłam kilka szalenie ważnych innowacji do kolumny z jadłospisem. Na przykład to ja wymyśliłam, żeby pisać „Indywidualna Pizza przez duże I i duże P.” „Lilly tylko stara się dbać o twój najlepiej pojęty interes.” „Akurat. Melanie Greenbaum jest w szkolnej drużynie koszykówki. Jeśli będzie miała ochotę, powali mnie na ziemię jednym palcem. Nie wydaje mi się, żeby wkurzanie Melanie było działaniem w moim interesie.”
„A więc.” „Co a więc?” „A więc zaprosił cię już ?????” „Kto i na co mnie zaprosił?” „CZY MICHAEL ZAPROSIŁ CIĘ JUŻ NA BAL MATURALNY?????” „Aha. Nie.” „Mia, bal maturalny jest za niecałe DWA TYGODNIE! Jeff zaprosiłmnie już MIESIĄC TEMU. Jak masz na czas zdobyć sukienkę, skoro nie wiesz, czy idziesz, czy nie? Poza tym musisz umówić się do fryzjera i manikiurzystki, zamówić kwiat do przypięcia do sukni, a on musi wynająć limuzynę, załatwić sobie smoking i zrobić rezerwację na kolację. Wiesz, że to nie żadna pizza po kręglach w Bowlmor Lanes. Chodzi o kolację i tańce w ???????! Poważna sprawa!” „Jestem pewna, że Michael niedługo mnie zaprosi. Ma teraz mnóstwo na głowie: ta nowa kapela, studia od jesieni i tak dalej.” „No cóż, lepiej go trochę pogoń. Nie chcesz chyba, żeby cię potem zapraszał w ostatniej chwili. Bo wtedy, jeśli się zgodzisz, będzie wyglądało tak, jakbyś czekała właśnie na jego zaproszenie.” „Hej, ja i Michael chodzimy ze sobą. Przecież ja bym nie poszła tam z kimś innym. Jakby zresztą ktokolwiek inny miał zamiar mnie zaprosić... Shameeka, ja nie jestem TOBĄ. Przy mojej szafce w szatni nie ustawia się kolejka facetów z maturalnej klasy, którzy tylko czekają na dogodny moment, żeby mnie zaprosić. I przecież ja bym na to nie poszła. To znaczy, nie poszła z innym facetem. Gdyby mnie zaprosił. Bo kocham Michaela każdym włókienkiem mojej duszy.” „No cóż, mam tylko nadzieję, że zaprosi cię niedługo, bo nie chcę być jedyną pierwszoklasistką na balu maturalnym! Kto ze mną pójdzie pogadać do łazienki dla dziewczyn ?” „Nie martw się. Będę tam. Ups... O co chodzi z tymi robakami lodowymi?” „Różnią się od robaków ziemnych tym, że...” - Panie Profesorze Sturgess, te notatki, które wymieniałyśmy z Shameeka, były jak najbardziej związane z tematem lekcji, PRZYSIĘGAM. No, ale nieważne. ROBAKI LODOWE Wszyscy wiedzą o zagrożeniach dla środowiska naturalnego, w którym żyją niedźwiedzie polarne, pingwiny, arktyczne lisy oraz foki: lodowców. Ale wbrew powszechnej opinii lodowce umożliwiają istnienie życia nie tylko na lodzie i pod lodem, ale i w samym lodzie też. Ostatnio naukowcy odkryli istnienie przypominających stonogi robaków, które mieszkają wewnątrz lodowców i innych rodzajów lodu - nawet w lodach metanowych na dnie Zatoki Meksykańskiej. Te stworzenia, nazwane robakami lodowymi, mają dwa i pół do pięciu centymetrów długości i żywią się chemotroficznymi bakteriami, które żywią się metanem, albo jakoś tak inaczej żyją z nimi w symbiozie... Tylko 93 słowa... Zostało mi jeszcze 157. JAK JA MAM SIĘ SKUPIĆ NA ROBAKACH LODOWYCH, SKORO MÓJ CHŁOPAK NIE ZAPROSIŁ MNIE NA SWÓJ BAL MATURALNY??????? Środa, 30 kwietnia, zdrowie i przepisy bezpieczeństwa - Mia dlaczego masz taką minę, jakbyś właśnie zeżarła skarpetkę? - Nauczyciel biologii złapał Shameekę i mnie na pisaniu liścików i obu nam kazał napisać pracę na 250 słów na temat robaków lodowych. - I co? Spójrz na to jak na artystyczne wyzwanie. Poza tym 250 stów to pestka dla takiej dziennikarki jak ty. Powinnaś machnąć to w pół godziny. - Lilly, czy twój brat rozmawiał z Tobą o balu maturalnym?
- Hm. O czym? - O balu. No wiesz. Balu maturalnym. Tym, który odbędzie się w przyszłą sobotę. Mówił Ci może, czy zamierza... hm... zaprosić kogoś? - KOGOŚ?A kogo konkretnie masz na myśli, mówiąc KOGOŚ? Jego PSA? - Wiesz, co mam na myśli. - Michael nie rozmawia ze mną o takich sprawach jak bale maturalne, Mia. Michael dyskutuje ze mną głównie o takich rzeczach, jak - na przykład - czy to jego, czy nie jego kolej wyjąć naczynia ze zmywarki, nakryć stół albo wynieść do zsypu zużyte chusteczki higieniczne po spotkaniu grupy terapeutycznej Dorosłych Ofiar Porwania przez Kosmitów w Dzieciństwie, którą prowadzą nasi rodzice. - Aha. Tak się tylko zastanawiałam. - Nie martw się, Mia. Jeśli Michael w ogóle kogoś zaprosi na bal maturalny, to na pewno Ciebie. - Jak to „JEŚLI" Michael kogoś zaprosi na bal maturalny? - No dobra, chciałam powiedzieć „KIEDY". Co się z Tobą dzieje? - Nic. Tylko wiesz, Michael to moja jedyna prawdziwa miłość, i zaraz kończy szkołę, i jeśli w tym roku nie pójdziemy na bal maturalny, to już nigdy na bal maturalny nie pójdę. Chyba że wtedy, kiedy JA będę w klasie maturalnej, ale to dopiero za TRZY LATA!!!!!!!!!! A poza tym do tej pory Michael będzie już kończył studia. I co wtedy? Może będzie miał brodę albo coś!!!!! Nie można iść na bal maturalny z kimś, kto ma BRODĘ. - Widzę, że bierzesz to strasznie emocjonalnie. Zbliża Ci się okres czy co? - NIE!!!!!!! JA TYLKO CHCĘ IŚĆ NA BAL MATURALNY ZE SWOIM CHŁOPAKIEM, ZANIM SKOŃCZY SZKOŁĘ I/LUB ZAPUŚCI SOBIE NA TWARZY ZBĘDNE OWŁOSIENIE!!!!!!!!! CO W TYM ZŁEGO??????? - O kurczę! Ty sobie lepiej łyknij panadol. I zamiast pytać mnie, czy moim zdaniem mój brat pójdzie na bal maturalny, czy nie pójdzie, powinnaś SIEBIE o coś zapytać, a mianowicie czemu jakiś kompletnie przestarzały, pogański rytuał taneczny jest dla Ciebie taki ważny. - Po prostu jest ważny, wystarczy???? - Czy to dlatego, że kiedyś Twoja mama nie pozwoliła Ci kupić Wspaniałej Sukni Królowej Maturalnego Balu dla Twojej Barbie i musiałaś sama ją zrobić z papieru toaletowego? - HALO!!!! Lilly, wydawało mi się, że kto jak kto, ale Ty zauważysz, że bal maturalny odgrywa kluczową rolę w procesie socjalizacji nastolatków. No bo spójrz tylko na listę wszystkich filmów, które na ten temat nakręcono: FILMY, W KTÓRYCH SCENARIUSZU ISTOTNĄ ROLĘ ODGRYWA BAL MATURALNY Dziewczyna w różowej sukience: Czy Molly Ringwald pójdzie na bal maturalny z fajnym bogatym chłopakiem, czy ze zdziwaczałym biedaczyną? A niezależnie od tego, kogo wybierze, czy ona naprawdę sądzi, że jemu spodoba się ta sukienka przypominająca ohydny, różowy worek na ziemniaki, którą właśnie sobie szyje? Zakochana złośnica: Julia Stiles i Heath Ledger. Czy była kiedykolwiek bardziej idealna para? Moim zdaniem, nie. I trzeba tylko balu maturalnego, żeby mogli się o tym przekonać. Dziewczyna z doliny: Pierwsza główna rola filmowa Nicolasa Cage'a. Gra punk-rockowca, który wdziera się na bal maturalny w małomiasteczkowej sali zabaw. Z kim nasza bohaterka pojedzie do domu limuzyną: z facetem w marynarce z napisem tylko dla członkówklubu czy z facetem w skórze? Wszystko zależy od tego, co zdarzy się podczas balu. Footloose:
Niezapomniany Kevin Bacon w nieśmiertelnej roli Rena. Bohater namawia dzieciaki z miasteczka, w którym obowiązuje zakaz tańca, żeby wynająć salę za miastem i dać wyraz swojej niezależności, puszczając się w luzackie podrygi do muzyki Kenny'ego Logginsa. Cała ona: Rachael Leigh Cook musi iść na bal maturalny, żeby dowieść, że nie jest wcale tak strasznym dziwadłem, za jakie wszyscy ją uważają. A potem okazuje się, że dziwadłem faktycznie jest, ale - i to jest najlepsze ze wszystkiego - Freddie Prinze Junior i tak ją kocha!!!!! Ten pierwszy raz: Młoda reporterka Drew Barrymore idzie w przebraniu na maturalny bal maskowy! Jej przyjaciółki przebierają się za fragmenty DNA, ale Drew jest mądrzejsza i podbija serce nauczyciela, w którym się kocha, przebierając się - jakżeby inaczej - za księżniczkę. (No dobra. Za Rozalindę. Ale wyglądało to jak kostium księżniczki). No i kto mógłby zapomnieć o: Powrocie do przyszłości: Jeśli Michael J. Fox nie wyswata swoich rodziców do czasu balu maturalnego, może się nigdy nie URODZIĆ!!!!!!!!!!! Co dowodzi ważnej roli balów maturalnych zarówno z towarzyskiego, jak i BIOLOGICZNEGO punktu widzenia! - A co powiesz o Carrie ? Czy może pomijasz kubły świńskiej krwi jako niezbędny element socjalizacji nastolatków? WIESZ, O CO MI CHODZI!!!!!!!!!!! Okej, okej, uspokój się. Już rozumiem. - Jesteś po prostu zazdrosna, bo Borys nie może cię zaprosić, bo jest tylko pierwszakiem jak my! - Przy lunchu zadbam, żebyś zjadła porządną porcję białka, bo podejrzewam, że wegetarianizm rzucił Cisie wreszcie na komórki mózgowe. Potrzebujesz mięsa, i to zaraz. - Dlaczego tak umniejszasz moje problemy? Ja tu mam poważny kłopot i moim zdaniem powinnaś przyjąć do wiadomości, że nie ma on nic wspólnego z moją dietą ani cyklem menstruacyjnym. - Naprawdę sądzę, że powinnaś położyć się na chwilę z nogami powyżej głowy, żeby Ci krew mogła z powrotem napłynąć do mózgu, bo cierpisz na poważne zakłócenia procesów myślowych. - Lilly, PRZYMKNIJ SIĘ! Ja jestem w tej chwili bardzo zestresowana! No bo jutro są moje piętnaste urodziny, a ja wciąż jestem daleka od osiągnięcia samorealizacji. Nic w moim życiu nie dzieje się tak, jak trzeba: mój ojciec upiera się, że mam spędzić lipiec i sierpień razem z nim w Genowii, w domu żyje mi się kompletnie beznadziejnie, bo moja ciężarna matka bez przerwy robi jakieś aluzje do własnego pęcherza moczowego i upiera się, że mojego przyszłego brata lub siostrę urodzi w domu, na naszym PODDASZU, mając do pomocy tylko położną (położną!), mój chłopak kończy liceum i idzie na studia, gdzie bez przerwy będzie narażony na kontakt z biuściastymi studentkami w czarnych golfach, które lubią dyskutować (studentki, nie golfy) na temat Kanta, a moja najlepsza przyjaciółka najwyraźniej nie rozumie, dlaczego bal maturalny jest dla mnie ważny!!!!!!!!!!!! - Zapomniałaś ponarzekać na babkę? - Nie. Nie zapomniałam. Grandmere pojechała do Palm Springs na chemiczne złuszczanie naskórka. Wraca dopiero dzisiaj wieczorem. - Mia, sądziłam, że szczycisz się tym, że Ty i Michael macie taki otwarty, uczciwy związek. Dlaczego po prostu go nie zapytasz, czy on planuje iść na bal? - NIE MOGĘ TEGO ZROBIĆ! No bo to zabrzmi tak, jakbym go prosiła, żeby mnie poprosił. - Nie, nie będzie. - Będzie. - Nie, nie będzie. - Będzie. - Nie, nie będzie. I nie każda studentka ma duży biust. Naprawdę powinnaś porozmawiać z jakimś specjalistą od zdrowia psychicznego w sprawie tej absurdalnej fiksacji na rozmiarze własnego biustu. To nienormalne. - O, dzwonek. BOGU DZIĘKI!!!!!!!!
Środa, 30 kwietnia, TO NIE FAIR. No bo ja wiem, że moi przyjaciele mają na głowie ważniejsze sprawy niż bal maturalny - Michael jest zajęty maturą i swoim zespołem Skinner Box, Lilly ma ten swój program telewizyjny, który nawet tylko jako program kablówki ogólnego dostępu co tydzień dokonuje przełomu w telewizyjnym dziennikarstwie, Tina wciąż szuka faceta, który zajmie w jej sercu miejsce jej byłego, Dave'a Faroua El-Abara, Shameeka zajęta jest w drużynie cheerleaderek, a Ling Su ma swój Klub Sztuki i tak dalej. Ale HEJ!!! Czy NIKT już nie myśli o balu maturalnym? W OGÓLE NIKT poza mną i Shameeką? To przecież w przyszłym tygodniu, a Michael nadal mnie nie zaprosił. W PRZYSZŁYM TYGODNIU!!!! Shameeką ma rację, jeśli idziemy, to najwyższy czas zacząć planować wyjście już teraz. Tylko jak ja mam zapytać Michaela, czy on ma zamiar mnie zaprosić? Przecież tak się nie robi. To by kompletnie odarło z romantyzmu całą sytuację. Już i tak fatalnie się złożyło, że moja własna matka pierwsza musiała się oświadczyć, kiedy się przekonała, że jest w ciąży. Kiedy ją zapytałam, jak pan G. zadał TO pytanie, mama powiedziała, że nie zadał. Powiedziała, że rozmowa wyglądała tak: Helen Thermopolis: „Frank, jestem w ciąży.” Pan Gianini: „Och. Okej. Co chcesz teraz zrobić?” Helen Thermopolis: „Wyjść za ciebie.” Pan Gianini: „Dobrze.” Halo!!!!!!!!! Gdzie w TYM jest romantyzm??? „Frank, zaszłam w ciążę, pobierzmy się". „Okej". Nie no, ludzie! A gdyby tak: Helen Thermopolis: „Frank, nasienie twoich lędźwi zakiełkowało w moim łonie.” Pan Gianini: Helen, nigdy w ciągu trzydziestu siedmiu lat mojego życia nie przekazano mi radośniejszej wiadomości. Czy uczynisz mi ten niewiarygodny zaszczyt i zostaniesz moją żoną, moją bratnią duszą, moją partnerką na całe życie?” Helen Thermopolis: „Tak, mój ukochany obrońco.” Pan Gianini: „Moje życie! Moja nadziejo! Miłości moja!” (POCAŁUNEK) TAK to POWINNO przebiegać. Widzicie, jaka różnica? O wiele lepiej jest, kiedy facet prosi dziewczynę, niż kiedy dziewczyna prosi faceta. Więc to oczywiste, że nie mogę ot, tak, podejść do Michaela i powiedzieć: Mia Thermopolis: „No co z tym balem maturalnym? Zaprosisz mnie wreszcie? Bo muszę sobie kupić sukienkę.” Michael Moscovitz: „Okej.” NIE!!!!!!!!!!! To nie może tak wyglądać!!!!!!! Michael musi MNIE zaprosić. Musi powiedzieć: Michael Moscovitz: „Mia, te minione pięć miesięcy to najbardziej magiczne chwile w moim życiu. Być z tobą to tak, jakby człowiekowi morska bryza stale owiewała znużone namiętną troską czoło. Jesteś jedynym powodem, dla którego żyję, tylko dla ciebie bije moje serce. Byłoby to dla mnie największym honorem, jaki mi w życiu uczyniono, gdybyś pozwoliła mi towarzyszyć sobie na balu maturalnym, gdzie, musisz mi to obiecać, przetańczysz ze mną wszystkie tańce, oczywiście poza szybkimi, bo te przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie durne.” Mia Thermopolis:” Och, Michael, zupełnie mnie zaskoczyłeś! W ogóle się tego nie spodziewałam. Ale ja cię uwielbiam każdym włókienkiem mojej duszy, więc oczywiście pójdę z tobą na bal maturalny i przetańczę z tobą wszystkie tańce, naturalnie poza szybkimi, bo te przesiedzimy, ponieważ są takie beznadziejnie durne.” (POCAŁUNEK) Tak to powinno wyglądać. Jeśli na świecie jest jakaś sprawiedliwość, tak to właśnie BĘDZIE wyglądało. Ale KIEDY? Kiedy on mnie zapyta? No bo przecież nie teraz. Tylko na niego popatrzcie, on ewidentnie NIE myśli teraz o balu maturalnym. Kłóci się z Borysem Pelkowskim o akordy do ich
nowej piosenki Chłopak z kamieniem w dłoni, która jest zjadliwą krytyką obecnej sytuacji na Środkowym Wschodzie. Przykro mi, ale od kogoś, kto troszczy się o ustawienie rozporek gryfu i sytuację na Środkowym Wschodzie, TRUDNO WYMAGAĆ, ŻEBY PAMIĘTAŁ O TAKICH DROBIAZGACH, JAK ZAPROSZENIE DZIEWCZYNY NA BAL MATURALNY. No cóż, mam za swoje. Za to, że się zakochałam w geniuszu. A przecież Michael jest naprawdę oddanym chłopakiem. I znam wiele dziewczyn, które - tak jak Tina - strasznie mi zazdroszczą, że mam tak seksownego, a jednocześnie tak niesłychanie wspierającego towarzysza życia. Bo widzicie, Michael ZAWSZE siada obok mnie przy lunchu, pomijając wtorek i czwartek, kiedy ma w tym w czasie spotkanie Klubu Komputerowego. Ale nawet wtedy spogląda na mnie tęsknie z drugiego końca stołówki. No dobra, może nie spogląda tęsknie, ale czasami się do mnie uśmiecha, jeśli złapie mnie na tym, że gapię się na niego przez całą stołówkę i usiłuję zdecydować, kogo przypomina bardziej - Josha Harnetta czy ciemnowłosego Heatha Ledgera. Owszem, przyznaję, że Michael nie uznaje publicznego okazywania uczuć - co mnie wcale nie zaskakuje, skoro gdziekolwiek się ruszę, łazi za mną szwedzki mistrz krav magi o wzroście metr dziewięćdziesiąt - więc nie jest tak, żeby Michael mnie kiedykolwiek całował w szkole czy trzymał za rękę na korytarzu albo wkładał dłoń w tylną kieszeń moich dżinsów, kiedy spacerujemy ulicą, czy żeby opierał się o mnie całym ciałem, kiedy stoimy przy mojej szafce, w taki sposób jak Josh robi to z Laną... Ale kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami... kiedy jesteśmy sami... Och, no dobra, więc jeszcze do drugiej bazy nie doszliśmy. Może poza tą jedną chwilą w czasie ferii wiosennych, kiedy budowaliśmy tamten dom. Ale sądzę, że to mógł być przypadek, bo mój młotek wisiał na pętelce przy moim kombinezonie, a Michael spytał, czy może go pożyczyć, a ja mu go nie mogłam dać, bo zajęta byłam podtrzymywaniem arkusza dykty, więc jego ręka tak jakby przypadkiem otarła się o mój biust, kiedy sięgał po młotek... No, ale i tak. Jesteśmy ze sobą idealnie szczęśliwi. Bardziej niż szczęśliwi. Jesteśmy EKSTATYCZNIE szczęśliwi. WIĘC DLACZEGO NIE ZAPROSIŁ MNIE JESZCZE NA BAL MATURALNY????????????????? O mój Boże. Lilly właśnie zajrzała mi przez ramię, żeby zobaczyć, co piszę, i przeczytała ten ostatni fragment. Należało mi się za nadużywanie wielkich liter. Powiedziała właśnie: - O Boże, nie mów mi, że NADAL obsesyjnie o tym rozmyślasz. Jakby to nie wystarczyło, Michael podniósł głowę i spytał: - Obsesyjnie rozmyślasz o czym? (!!!!!!!!!) Myślałam, że Lilly mu coś powie!!!!!!!!! Myślałam, że powie: - Och, Mia po prostu ma zator w mózgu, bo jeszcze jej nie zaprosiłeś na bal maturalny. Ale ona powiedziała tylko: - Mia pracuje nad referatem na temat robaków lodowych. Michael stwierdził: - Aha. 1 wrócił do swojej gitary. Tylko Borys musiał dodać swoje: - Ach, metanowe robaki lodowe. No tak, oczywiście. Jeśli istotnie są wszechobecne w płytkich złożach gazu na dnie morskim, to może się okazać, że mają niebagatelny wpływ na proces tworzenia złóż metanu i jego rozpuszczanie w wodzie, co z kolei byłoby niezwykle istotne dla gospodarki światowej, zważywszy, że gaz jest cennym źródłem energii. Co, jak wiecie, przyda mi się do pracy i tak dalej, ale naprawdę... Skąd on w ogóle wie takie rzeczy? Nie wiem, jak Lilly z nim wytrzymuje. Ja bym nie mogła. Środa, 30 kwietnia, francuski Dzięki Bogu za to, że istnieje Tina Hakim Baba. ONA JEDNA rozumie, co przeżywam. ORAZ w pełni mi współczuje. Mówi, że zawsze marzyła, żeby iść na bal maturalny z ukochanym - tak jak
Molly Ringwald marzyła, żeby pójść na bal maturalny z Andrew McCarthym w Dziewczynie w różowej sukience. Niestety, na nieszczęście dla Tiny, ukochany - czy raczej były ukochany - rzucił ją dla dziewczyny o imieniu Jasmine z turkusowym aparacikiem ortodontycznym. Ale Tina mówi, że nauczy się znów kochać, jeśli uda jej się znaleźć mężczyznę gotowego zburzyć ochronny mur emocjonalny, który wzniosła wokół siebie po zdradzie Dave'a Faroua El-Abara. Wyglądało na to, że szansę miał Peter Tsu, którego Tina poznała w czasie ferii wiosennych, ale jego obsesyjne ukochanie Korn wkrótce ją zniechęciło. Normalna reakcja każdej rozsądnie myślącej kobiety. Tina uważa, że Michael zaprosi mnie jutro, w moje urodziny. Och, proszę, niech tak się stanie! Byłby to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mi ktokolwiek ofiarował. Oczywiście poza prezentem w postaci Grubego Louie, którego podarowała mi mama. Ale mam nadzieję, że on tego nie zrobi przy mojej rodzinie. Bo Michael idzie z nami na miasto w moje urodziny. Wybieramy się jutro na kolację z Grandmere, tatą, mamą i panem Gianinim. Och, no i z Larsem, oczywiście. A potem, w sobotę wieczorem, mama chce urządzić dla mnie i wszystkich moich przyjaciół huczną imprezę na poddaszu (to znaczy, o ile nadal j będzie w stanie wtedy chodzić, biorąc pod uwagę stan jej sami- wiecie-czego). Jednak nie wspomniałam Michaelowi o problemie mojej mamy z jej sami-wiecie-czym. Opowiadam się za budowaniem w pełni otwartego i szczerego związku z ukochanym mężczyzną, ale doprawdy, są pewne rzeczy, których nie musi wiedzieć. Na przykład tego, że twoja ciężarna matka ma problemy z pęcherzem. Tylko Michaela zaprosiłam i na kolację, i na imprezę. Wszyscy inni, łącznie z Lilly, przychodzą tylko na imprezę. Wyobrażacie sobie, jak nieromantycznie byłoby jeść urodzinową kolację ze swoją matką, ojczymem, prawdziwym ojcem, babką, ochroniarzem, chłopakiem ORAZ jego siostrą? Starałam się nieco zredukować obciach. Michael zapowiedział, że przyjdzie i na kolację, i na imprezę, co uważam za wielką odwagę i kolejny dowód, że to najlepszy chłopak na tym świecie. Gdybym tylko mogła jakoś go przyprzeć do muru w sprawie balu maturalnego. Tina twierdzi, że powinnam po prostu otwarcie go o to zapytać. To znaczy Michaela. Tina teraz niezachwianie wierzy w jasne stawianie spraw z chłopakami, a to dlatego, że z Dave'em bawiła się w jakieś gierki, a on ją zostawił i rzucił się w ramiona Jasmine o turkusowym uśmiechu. Ale ja tam nie wiem. To w końcu BAL MATURALNY. Bal maturalny to coś specjalnego. Nie chcę tego schrzanić. Zwłaszcza że będę mogła spokojnie spotykać się z Michaelem jeszcze tylko przez jakieś dwa miesiące, zanim tata nie zawlecze mnie do Genowii na lato. Co jest strasznie nie fair. „Przecież podpisałaś kontrakt, Mia", powtarza mi bez przerwy. To znaczy tata. Tak, podpisałam, mniej więcej ROK temu. No dobra, siedem miesięcy temu. Skąd wtedy miałam wiedzieć, że zakocham się jak szalona, do utraty tchu? No dobra, byłam już wtedy zakochana jak szalona i do utraty tchu, ale hej! Chodziłam z kimś zupełnie innym. A mój prawdziwy ukochany nie odwzajemniał moich uczuć. Albo, jeśli odwzajemniał (mówi, że tak!!!!!!!!!!!), to ja niezupełnie zdawałam sobie z tego sprawę, prawda? Więc czy tata ma prawo oczekiwać, że teraz spędzę dwa pełne miesiące z dala od człowieka, któremu przyrzekłam swoje serce? Och, nie. Nie wydaje mi się. Spędzanie w Genowii świąt Bożego Narodzenia to zupełnie coś innego. No bo razem to było raptem trzydzieści siedem dni. Ale lipiec I sierpień? Oczekują, że spędzę dwa pełne MIESIĄCE z dala od NIEGO? No cóż, NIE MA MOWY. Tata uważa, że postępuje w tej sprawie racjonalnie, skoro początkowo miał zamiar wymusić na mnie, żebym spędziła w Genowii CAŁE lato. Ale ponieważ data porodu mamy wypada jakoś w czerwcu, ostatecznie pozwolił mi zostać w Nowym Jorku do narodzin dziecka. Ach, tak. Dzięki, tato.
No cóż, będzie musiał jeszcze trochę odpuścić, bo jeśli myśli, że ja spędzę dwa ostatnie letnie miesiące pierwszego roku, odkąd w ogóle mam chłopaka, Z DALA od rzeczonego chłopaka, to czeka go bardzo duża niespodzianka. Zresztą, co w ogóle można robić w Genowii latem? NIC. Cały ten kraik roi się od turystów (zgoda, Nowy Jork też, ale jednak turyści w Nowym Jorku są inni, o wiele mniej obrzydliwi niż ci, którzy jeżdżą do Genowii) i nawet nie obraduje parlament. Co ja tam będę robiła CAŁYMI DNIAMI? No bo tutaj przynajmniej będzie to całe zamieszanie z dzieckiem, kiedy już raz moja mama się spręży i je wreszcie urodzi, chociaż właściwie wolałabym, żeby urodziła jeszcze przed czerwcem, bo teraz sytuacja wygląda KATASTROFALNIE. To jak życie pod jednym dachem z yeti, przysięgam na Boga, mama cały czas tylko chodzi po domu, głośno tupiąc, i warczy na nas o byle co. Jest w takim fatalnym nastroju przez tę całą wodę, którą zatrzymuje w organizmie i ma parcie na sami-wiecie-co (moja mama udziela czasami ZBYT konkretnych informacji). A mówią, że ciąża to magiczny czas w życiu kobiety. No więc co z tą magią? Gdzie ten zachwyt nad cudem istnienia? Gdzie radość z dawania nowego życia? Najwyraźniej mama nigdy o żadnej z tych spraw nie słyszała. Cała rzecz w tym, że to już ostanie lato Michaela przed studiami. Dobra, jego uniwersytet leży zaledwie o kilka przystanków metrem w stronę centrum, ale już nie będę mogła widywać go w szkole. Na przykład już nie przejdzie koło mojej sali od algebry, żeby mi dać gummi worms, tak jak dzisiaj rano, ku wielkiej zgryzocie Lany Weinberger, której chłopak Josh NIGDY niespodziewanie nie przyniósł gummi worms. Nie. Michael i ja powinniśmy spędzić lato razem, urządzać sobie urocze pikniki w Central Parku (chociaż ja nie cierpię pikników w parkach, bo bezdomni wiecznie do ciebie podchodzą i patrzą tęsknie na twoją kanapkę z pastą jajeczną czy z czymś tam, nieważne, a wtedy musisz ją im oddać, bo czujesz się taka winna, że ty masz tyle, kiedy inni nie mają niczego, a oni zazwyczaj nawet nie są ci wdzięczni, tylko mówią coś w rodzaju: „Nie cierpię pasty jajecznej", co jest moim zdaniem bardzo nieuprzejme) i oglądać Toscę w plenerze (tyle że ja nie cierpię opery, bo wszyscy zazwyczaj pod koniec tragicznie giną, no, ale nieważne). Zostają jeszcze spacery na festiwal San Gennaro, a może Michael wygrałby dla mnie jakieś pluszowe zwierzątko na strzelnicy (chociaż on z powodów etycznych sprzeciwia się używaniu broni palnej, tak jak i ja, chyba że jest się członkiem państwowych służb bezpieczeństwa albo żołnierzem czy coś, a te pluszowe zwierzątka, które rozdają w wesołych miasteczkach, są NAPRAWDĘ robione przez biedne dzieci, zaprzęgnięte do niewolniczej pracy w manufakturach w Gwatemali). Ale i tak. Byłoby totalnie romantycznie, gdyby tata się nie wtrącił i wszystkiego nie zepsuł. Lilly mówi, że mój tata najwyraźniej ma kompleks odrzucenia, odkąd jego ojciec umarł i zostawił go na pastwę Grandmere, i to dlatego tak strasznie się usztywnił w całej tej kwestii spędzania przeze mnie lata w Genowii. Tyle że Grandpere umarł, kiedy tata był po dwudziestce - niezupełnie w latach najważniejszych dla jego rozwoju - więc nie wiem, jak to możliwe. Ale Lilly mówi, że ludzka psychika działa w pokrętny sposób i że powinnam po prostu przyjąć to do wiadomości i robić swoje. Moim zdaniem, osobą z problemem jest Lilly, biorąc pod uwagę, że minęły już niemal cztery miesiące, odkąd producenci, którzy nakręcili film w oparciu o moją biografię, wykupili opcję na jej program telewizyjny Lilly mówi prosto z mostu, a nadal nie udało im się znaleźć studia, które chciałoby nakręcić odcinek pilotażowy. Ale Lilly twierdzi, że przemysł rozrywkowy też działa w dziwny i pokrętny sposób (zupełnie jak ludzka psychika), co ona przyjęła do wiadomości i robi swoje, tak jak i ja powinnam. ALE JA NIGDY NIE ZAAKCEPTUJĘ TEGO, ŻE MÓJ TATA CHCE, ŻEBYM SPĘDZIŁA SZEŚĆDZIESIĄT DWA DNI Z DALA OD MĘŻCZYZNY, KTÓREGO KOCHAM!!!! NIGDY!!!!!!!!!!!!!! Tina mówi, że powinnam postarać się o jakąś letnią praktykę gdzieś tu na Manhattanie, a wtedy tata nie będzie mógł kazać mi jechać do Genowii, ponieważ to by się wiązało z zawaleniem moich tutejszych zobowiązań. Tylko ja nie znam tu żadnego miejsca, które przyjęłoby księżniczkę na
praktykę. No bo co będzie robił Lars przez cały dzień, kiedy ja będę wklepywała dane do komputera albo robiła kserokopie czy coś? Kiedy weszłam do sali przed lekcją, mademoisełle Klein pokazywała jakimś dziewczynom ze starszej klasy zdjęcie takiej seksownej sukienki, którą zamawia z katalogu Victoria's Secret na bal maturalny. Jest opiekunką. Tak jak pan Wheeton, trener drużyny szkolnej i nasz nauczyciel od zdrowia i zasad bezpieczeństwa. Idą razem. Tina mówi, że to najbardziej romantyczna rzecz, o jakiej słyszała, poza moją mamą i panu Gianinim. Nie wyjawiłam Tinie bolesnej prawdy o tym, że to moja mama oświadczyła się panu Gianiniemu. No cóż, nie chcę zdruzgotać wszystkich kruchych, drogich Tinie złudzeń. Wolę ją trzymać w błogiej nieświadomości, także i w tej kwestii, że książę William nigdy nie odpisze na jej maile. To dlatego, że dałam jej fałszywy adres mailowy. Widzicie, musiałam coś zrobić, żeby przestała mnie o to męczyć. A jestem pewna, że ktokolwiek odbiera pocztę pod ksia-zew@zamekwindsor.com, bardzo sobie cenił jej pięciostronicową epistołę na temat tego, jak ona strasznie go kocha, zwłaszcza kiedy William wkłada te swoje bryczesy do gry w polo. Trochę źle się czuję, okłamując Tinę, ale chciałam tylko poprawić jej nastrój. I któregoś dnia faktycznie zdobędę dla niej prawdziwy adres mailowy księcia Williama. Muszę tylko zaczekać i zobaczyć się z nim na pogrzebie wagi państwowej, kiedy umrze ktoś sławny. Prawdopodobnie nastąpi to już niedługo Elizabeth Taylor jakoś tak kiepsko ostatnio wygląda. II mefaut des lunettes de soleil. Didier demand a essayer la jupe. Ja zupełnie nie wiem, jak ktoś tak zakochany w panu Wheetonie, jak podobno zakochana jest mademoiselle Klein, może zadawać nam tyle do domu. Czy wiosna, czas miłosnych uniesień, nie robi na niej żadnego wrażenia? Nikt, kto uczy w tej szkole, nie ma w sobie nawet grama romantyzmu. To samo można powiedzieć o większości ludzi, którzy się tu uczą. Bez Tiny byłabym naprawdę zgubiona. Jeudi, j'aifaił de 1'aerobic. PRACA DOMOWA Algebra: strony 279-300 Angielski: Przyjdzie na pewno Biologia: skończyć referat o lodowych robakach Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: strony 154-160 RZ: i co jeszcze? Francuski: Ecńvez une histoire personnelle Historia cywilizacji: strony 310-330 Środa, 30 kwietnia, w limuzynie w drodze do domu z Plaża Grandmere wyraźnie domyśla się, że mam jakiś kłopot. Pewnie podejrzewa, że chodziło o te całe wakacje w Genowii. Jakbym nie miała pilniejszych spraw na głowie. - Czekają nas bardzo przyjemne chwile tego lata w Genowii, Amelio. Właśnie trwają prace wykopaliskowe, wyobraź sobie, archeologowie natrafili na grobowiec, który może należeć do twojej przodkini, księżnej Rosamundy. O ile wiem, zabiegi mumifikacyjne stosowane w Genowii w VIII stuleciu były w każdym calu tak zaawansowane jak te wykorzystywane przez Egipcjan. Kto wie, może spojrzysz w twarz kobiecie, która założyła książęcą dynastię Renaldich! Świetnie. Spędzę wakacje, zaglądając w przegrodę nosową jakiejś starej mumii. Ziszczone marzenia. Och nie - tak mi przykro, Mia. Wybij sobie z głowy spacery z twoim ukochanym po Coney Island. I nie będziesz jako wolontariuszka douczać dzieci z zaniedbanych środowisk. Żadnego fajnego letniego zajęcia w Kim's Wideo, gdzie bym sobie przewijała na podglądzie Księżniczkę Mononoke i Wojownika Gwiazdy Północy. Nie, czeka mnie bliski kontakt z tysiącletnimi zwłokami. Hura!
Chyba muszę być bardziej zmartwiona tą sprawą z Michaelem, niż MNIE SAMEJ się wydawało, bo w środku wykładu na temat napiwków (manikiurzystce - 3 dolary, pedikiurzystce - 5 dolarów, taksówkarzowi - 2 dolary za kurs poniżej 10 dolarów, 5 dolarów za jazdę na lotnisko, od rachunków restauracyjnych - podwójny podatek, chyba że w którymś stanie podatek ten wynosi mniej niż 8 procent, i tak dalej) Grandmere wrzasnęła: - AMELIO! CO SIĘ Z TOBĄ DZIEJE? Musiałam podskoczyć chyba na trzy metry w górę. Tak totalnie myślałam o Michaelu. O tym, jak przystojnie wyglądałby w smokingu. O tym, że mogłabym mu kupić czerwoną różę do butonierki, taką bez ozdób z asparagusa, bo chłopcy asparagusa nie lubią. A ja mogłabym włożyć czarną sukienkę, taką na jednym ramiączku, jakie nosi Kirsten Dunst na premiery filmów, z asymetrycznym dołem i rozcięciem z jednego boku, i buty na wysokim obcasie, wiązane troczkami wokół kostek. Grandmere mówi, że na dziewczynach poniżej osiemnastego roku życia czerń wygląda ponuro, a te wiązane troczkami buty przypominają jej sandały, które Russel Crowe nosił w Gladiatorze - i że większość kobiet nie wygląda w nich dobrze. No, ale nieważne. Zupełnie spokojnie mogę się posypać brokatem do ciała. Grandmere nawet NIE WIE, że brokat do ciała istnieje. - Amelio! - mówiła Grandmere. Nie mogła wrzeszczeć za głośno, bo twarz jeszcze ciągle ją piecze po chemicznym złuszczaniu. Wiedziałam o tym, bo Rommel, jej prawie wyłysiały miniaturowy pudel, który wygląda, jakby sam przeszedł jeden czy dwa zabiegi chemicznego złuszczania naskórka, ciągle usiłował wskakiwać jej na kolana i lizać ją po twarzy, jakby była surowym befsztykiem czy coś. Nie chcę, żeby komuś się zrobiło niedobrze, ale właściwie trochę tak to wyglądało. Albo jakby Grandmere przypadkiem dostała się pod jeden z tych odkurzaczy, którymi w Silkwood zdejmują z Cher promieniowanie. - Czyś ty słyszała chociaż jedno słowo z tego, co mówiłam? - Grandmere miała zbolałą minę. Przede wszystkim dlatego, że twarz ją piekła, jestem pewna. - Któregoś dnia to ci się może bardzo przydać, jeśli utkniesz gdzieś bez kalkulatora albo limuzyny. - Przepraszam, Grandmere - powiedziałam. I naprawdę było mi przykro. Z dawaniem napiwków radzę sobie fatalnie, bo to jest związane z matematyką, a w dodatku z szybkim myśleniem, kiedy człowiek nawet nie może spokojnie usiąść. Zawsze jak zamawiam jedzenie z Number One Noodle Son, muszę pytać ludzi z restauracji, ile wyniesie rachunek, żeby na kalkulatorze policzyć sobie, ile napiwku będę musiała dać dostawcy, zanim zdąży dotrzeć do naszych drzwi. Bo w przeciwnym razie kończy się na tym, że facet stoi w progu jakieś dziesięć minut i czeka, aż ja obliczę, ile mu dać od zamówienia na siedemnaście dolarów pięćdziesiąt. - Nie wiem, co się z tobą ostatnio dzieje, Amelio - powiedziała Grandmere, nadal nabzdyczona. No cóż, też byście się bzdyczyli, gdybyście wyrzucili kasę na chemiczne usunięcie dwóch czy trzech wierzchnich warstw naskórka z twarzy. - Mam nadzieję, że nie martwisz się ciągle matką i tymi jej idiotycznymi planami rodzenia w domu. Już ci mówiłam, twoja matka zapomniała, co to bóle porodowe. Jak tylko zaczną jej się skurcze, będzie błagała, żeby ją zabrać do szpitala na miłe małe znieczulenie. Westchnęłam. Chociaż FAKTYCZNIE niepokoi mnie to, że matka wybrała poród w domu zamiast przyjemnego, bezpiecznego porodu w czystym szpitalu - gdzie mają butle z tlenem, automaty ze słodyczami i doktora Kovaea - staram się jednak nie myśleć o tym za wiele... Zwłaszcza że Grandmere chyba ma rację. Moja mama płacze jak dziecko, kiedy się uderzy w palec u nogi. Jak ona zniesie długie godziny bólów porodowych? Teraz jest znacznie starsza, niż kiedy rodziła mnie. Jej trzydziestosześcioletnie ciało nie nadaje się do trudów porodu. Ona przecież nawet nie ćwiczy! Grandmere wpatrywała się we mnie złym wzrokiem. - Przypuszczam, że to trochę wina nagłej zmiany pogody -powiedziała. - Wiosną młodzi ludzie mają skłonność do roztargnienia. No i oczywiście jutro masz urodziny.
Absolutnie nie miałam nic przeciwko temu, żeby Grandmere uznała, że dlatego właśnie jestem niezbyt przytomna. Z powodu urodzin i dlatego, że moi przyjaciele i ja jesteśmy na wiosnę cali rozświergotani jak te skowronki. - Amelio, jesteś osobą, dla której szalenie trudno wybrać prezent urodzinowy - ciągnęła Grandmere, sięgając po swojego sidecara i papierosy. Grandmere sprowadza sobie papierosy z Genowii, żeby nie musieć płacić astronomicznego podatku, jaki narzuca się na nie tu, w Nowym Jorku, z nadzieją, że ludzie zniechęcą się do palenia. Niestety, to nie działa, bo wszyscy palacze z Manhattanu po prostu wskakują w wagon kolejki PATH i jadą po fajki do New Jersey. - Nie jesteś typem, któremu daje się biżuterię - mówiła Grandmere, zapalając papierosa i zaciągając się nim łapczywie. - I chyba w ogóle nie doceniasz eleganckich ubrań. I trudno powiedzieć, żebyś miała jakieś określone hobby. Zauważyłam głośno, że MAM hobby. I nawet nie tylko hobby, ale wręcz POWOŁANIE: pisarstwo. Grandmere tylko machnęła ręką i odparła: - Ale to nie jest PRAWDZIWE hobby. Nie grasz w golfa, nie malujesz... Poczułam się trochę urażona, że zdaniem Grandmere pisanie to nie jest prawdziwe hobby. Bardzo się zdziwi, kiedy dorosnę, a moje książki zaczną się ukazywać drukiem. Wtedy pisanie będzie nie tylko moim hobby, ale i ścieżką kariery. Może pierwsza książka, jaką napiszę, będzie o niej. Nazwę ją: Klaryssa, czyli szaleństwa książęcych rodów, pamiętnik autorstwa księżniczki Mii z Genowii. A Grandmere nie będzie mogła podać mnie do sądu, tak jak Daryl Hannah nie mogła nikogo pozwać do sądu, kiedy zrobili ten film o niej i Johnie F. Kennedym, bo to wszystko będzie w stu procentach prawda! HA! - A co ty CHCESZ dostać na urodziny, Amelio? - zapytała Grandmere. Musiałam się nad tym chwilę zastanowić. Oczywiście tego, czego NAPRAWDĘ chcę, Grandmere nie może mi dać. Ale pomyślałam sobie, że nie zaszkodzi poprosić. No więc spisałam tę listę: LISTA PREZENTÓW, KTÓRE CHCIAŁABYM DOSTAĆ NA PIĘTNASTE URODZINY 1. Rozwiązanie problemu światowego głodu. 2. Nowy kombinezon, rozmiar 38. 3. Nową szczotkę dla Grubego Louie (zżarł rączkę starej). 4. Liny elastyczne do sali balowej (żebym mogła ćwiczyć powietrzne akrobacje jak Lara Croft). 5. Małego braciszka albo siostrzyczkę, zdrowo urodzonego. 6. Wpisanie orek na listę zagrożonych gatunków, żeby zatoka Puget Sound mogła otrzymać rządową dotację na wysprzątanie zanieczyszczonych terenów godowych i lęgowych. 7. Głowę Lany Weinberger na srebrnej tacy (tylko żartuję no cóż, nie do końca...). 8. Własną komórkę. 9. Żeby Grandmere rzuciła palenie. 10. Żeby Michael Moscovitz zaprosił mnie na bal mat. Spisując tę listę, pomyślałam sobie ze smutkiem, że dostanę z niej na urodziny najprawdopodobniej tylko numer 2. To znaczy, DOSTANĘ też braciszka lub siostrzyczkę, ale dopiero najwcześniej za jakiś miesiąc. Grandmere nijak się nie da namówić na rzucenie palenia ani na te taśmy do akrobacji. Światowy głód i kwestia, orek nie leżą, że tak powiem, w gestii znanych mi osób. Tata mówi, że komórkę zaraz zgubię i/lub rozwalę, tak jak laptop, który mi dał. (To nie moja wina. Ja go tylko na moment wyjęłam z plecaka i postawiłam na krawędzi umywalki, bo szukałam błyszczyku do ust. To nie moja wina, że wtedy Lana Weinberger na mnie wpadła ani że wszystkie umywalki w naszej szkole są zapchane. Komputer był pod wodą tylko przez kilka sekund, naprawdę powinien był działać po wyschnięciu. Niestety nawet Michael, który jest geniuszem technicznym, tak samo jak muzycznym, nie zdołał go odratować). Oczywiście, jedyna rzecz, na której skupiła się Grandmere, to pozycja numer 10, ta, do której przyznałam się przed nią wyłącznie pod wpływem chwilowej słabości i o której w ogóle nie powinnam była wspominać, biorąc pod uwagę, że przed upływem dwudziestu czterech godzin ona i Michael spotkają się przy jednym stoliku w Les Hautes Manger na mojej urodzinowej kolacji.
- Co to jest ten „bal mat"? - spytała Grandmere. - Nie znam tego określenia. W głowie mi się to nie mieściło. No, ale z drugiej strony, Grandmere prawie nigdy nie ogląda telewizji, nawet powtórek Uufder She Wrote ani Golden Girls, jak to robią wszyscy ludzie w jej wieku, więc mało prawdopodobne, żeby kiedyś trafiła na emisję Dziewczyny w różowej sukience na TBS albo gdzie indziej. - To rodzaj imprezy, Grandmere - powiedziałam, sięgając po moją listę. - Nieważne. - A ten młody Moscovitz jeszcze cię nie zaprosił na tę imprezę? - drążyła Grandmere. - Kiedy to ma być? - W następną sobotę - powiedziałam. - Czy możesz oddać mi listę? - A czemu nie pójdziesz bez niego? - spytała Grandmere. Roześmiała się, a potem tego pożałowała, bo chyba od nagłego rozciągania mięśni boli ją twarz. - Jak ostatnim razem. Rozumiesz, żeby mu pokazać. - Nie mogę - odparłam. - To impreza wyłącznie dla maturzystów. Maturzysta może zabrać do towarzystwa osobę z młodszej klasy, ale osoba z młodszej klasy nie może iść tam sama. Lilly mówi, że powinnam po prostu zapytać Michaela, czy się wybiera, ale... - NIE! - Grandmere wytrzeszczyła oczy. W pierwszej chwili pomyślałam, że się zakrztusiła kostką lodu, ale okazało się, że to tylko wyraz oburzenia. Grandmere ma eyeliner wytatuowany dookoła oczu, zupełnie jak Michael Jackson, więc nie musi co rano zawracać sobie głowy makijażem. Ale kiedy wytrzeszcza oczy - no cóż, trochę to szokuje. - Nie możesz go SAMA zapytać - zaprotestowała Grandmere. - Ile razy ja ci to mam powtarzać, Amelio? Mężczyzna jest jak małe leśne zwierzątko. Trzeba go WYWABIAĆ z nory garstką okruszków i delikatnymi słowami zachęty. Nie możesz tak po prostu chwytać za kamień i walić go nim po głowie. Zgadzam się z tym co do joty. Nie mam najmniejszej ochoty walić Michaela po głowie. Ale nie bardzo rozumiem, o co chodzi z tymi okruszkami. - No cóż - westchnęłam. - To co ja mam zrobić? Bal jest za niecałe dwa tygodnie, Grandmere. Jeśli mam iść, muszę to wiedzieć jak najwcześniej. - Powinnaś jakoś nawiązać do tematu - doradziła Grandmere. - SUBTELNIE. Zastanowiłam się nad tym. - To znaczy, twoim zdaniem, powinnam powiedzieć coś w rodzaju: „Któregoś dnia widziałam w katalogu Victoria's Secret idealną sukienkę na bal maturalny?" - Dokładnie - powiedziała Grandmere. - Pomijając że, oczywiście, księżniczki nigdy nie kupują gotowych ubrań, Amelio, a już NA PEWNO nie z katalogu. - Racja - odparłam. - Ale, Grandmere, nie uważasz, że on z miejsca przejrzy podstęp? Grandmere parsknęła, a potem chyba tego pożałowała i przytrzymała swojego drinka przy twarzy, żeby ochłodzić podrażnioną skórę. - Mówisz o siedemnastoletnim chłopcu, Amelio - powiedziała. - Nie o superszpiegu. Nie będzie miał zielonego pojęcia, jakie są twoje zamiary, jeśli zrobisz to odpowiednio delikatnie. Sama nie wiem. Nigdy nie wychodziła mi dobrze taka subtelność. Na przykład któregoś dnia usiłowałam subtelnie dać do zrozumienia swojej matce, że Ronnie, nasza sąsiadka, którą mama dopadła na korytarzu po drodze do zsypu, mogła nie chcieć wysłuchiwać o tym, ile razy mama musi wstawać w nocy do ubikacji teraz, kiedy dziecko naciska jej mocno na pęcherz. Mama tylko na mnie popatrzyła i rzuciła: - Masz jakieś ostatnie życzenie przed egzekucją, Mia? Pan Gianini i ja zgodziliśmy się, że bardzo nam obojgu ulży, kiedy mama wreszcie urodzi to dziecko. Jestem pewna, że Ronnie nam przytaknie. Czwartek, 1 maja, 00.01 po północy No cóż. Stało się. Mam piętnaście lat. Już nie jestem dziewczynką. Jeszcze nie jestem kobietą. Zupełnie jak Britney. CHA, CHA, CHA.
Właściwie wcale nie czuję się inaczej niż minutę temu, kiedy miałam czternaście lat. Z całą pewnością NIE WYGLĄDAM inaczej. Jestem wciąż tym samym dziwadłem o wzroście metr siedemdziesiąt pięć i biuście siedemdziesiąt pięć A. Może moje włosy wyglądają nieco lepiej, odkąd Grandmere kazała mi zrobić pasemka, a Paolo przystrzyga je w miarę odrastania. Sięgają mi teraz prawie do brody i nie mają takiego trójkątnego kształtu jak kiedyś. Poza tym, przykro mi, ale nic nowego. Nadal. Żadnej różnicy. Zero. Chyba cała ta moja piętnastoletność zachodzi w środku, bo na zewnątrz z całą pewnością nic nie widać. Właśnie sprawdziłam skrzynkę pocztową, żeby zobaczyć, czy ktoś o mnie pamiętał, i już mam pięć wiadomości urodzinowych: jedną od Lilly, jedną od Tiny, jedną od mojego kuzyna Hanka (w głowie mi się nie mieści, że ON pamiętał, jest teraz znanym modelem i prawie nigdy go już nie widuję - niewielka strata - chyba że półnagiego na billboardach, co jest szczególnie żenujące, jeśli reklamuje obcisłą bieliznę męską), jedną od mojego kuzyna księcia Renę i jedną od Michaela. Ta od Michaela jest najlepsza. To własnoręcznie przez niego zrobiony animowany rysunek. Dziewczyna w książęcej tiarze, z wielkim pomarańczowym kotem, otwiera pudełko z prezentem. Kiedy ściąga cały papier, z pudełka wyskakują wśród fajerwerków słowa: WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO, MIA, a mniejszymi literami: kochający, Michael. Kochający. KOCHAJĄCY!!!!!!!!!!! Chociaż chodzimy ze sobą ponad cztery miesiące, nadal przechodzi mnie dreszcz, kiedy on mówi - albo pisze - to słowo. To znaczy, w odniesieniu do mnie. Kochający. KOCHA!!!!! On mnie KOCHA!!!!! No więc czemu tyle czasu zwleka w sprawie tego balu maturalnego, chciałabym wiedzieć? Teraz, kiedy mam piętnaście lat, przyszła pora, żeby wyzbyć się tego, co dziecięce, jak ten facet z listu do Koryntian, i zacząć żyć jak osoba dorosła, którą usiłuje się stać. Według Carla Junga, sławnego psychoanalityka, żeby osiągnąć samorealizację - samoakceptację, spokój wewnętrzny, poczucie zadowolenia, świadomość celu w życiu, spełnienie, zdrowie, szczęście i radość - trzeba ćwiczyć obdarzanie innych współczuciem, miłością, miłosierdziem, ciepłem, przebaczeniem, przyjaźnią, uprzejmością, wdzięcznością i zaufaniem. Zatem, od tej chwili przysięgam: 1. Nie ogryzać paznokci. Naprawdę tym razem mówię to stanowczo. 2. Dostawać porządne stopnie. 3. Być milsza dla ludzi, nawet dla Lany Weinberger. 4. Codziennie, wiernie robić zapiski w swoim pamiętniku. 5. Zacząć - oraz skończyć - powieść. To znaczy napisać, a nie przeczytać. 6. Doprowadzić do jej wydania, zanim skończę 20 lat. 7. Stać się bardziej wyrozumiałą dla mamy i cierpliwie znosić jej stany emocjonalne teraz, kiedy jest w ostatnim trymestrze ciąży. 8. Przestać używać golarek pana Gianiniego do golenia nóg. Kupić sobie własne. 9. Spróbować wykazać więcej zrozumienia dla kompleksu odrzucenia taty, przy jednoczesnym wykręceniu się od spędzenia lipca i sierpnia w Genowii. 10. Przekonać Michaela Moscovitza, żeby mnie zabrał na bal maturalny. Zrobić to bez posuwania się do manipulacji albo czołgania się u jego stóp. Kiedy już to wszystko zrobię, powinnam stać się osobą w pełni samozrealizowaną i gotową do przeżywania dobrze zasłużonego szczęścia. I naprawdę, większość spraw z tej listy jest możliwa do osiągnięcia. No dobra, ja wiem, że Margaret Mitchell potrzebowała dziesięciu lat na napisanie Przeminęło z wiatrem, ale ja mam dopiero piętnaście lat, więc nawet jeśli skończę swoją powieść za dziesięć, nadal będę miała zaledwie dwadzieścia pięć, kiedy książka się ukaże, a to tylko pięć lat opóźnienia w stosunku do mojego planu.
Jedyny problem w tym, że nie wiem, o czym ma być ta powieść. Ale jestem pewna, że niedługo coś wymyślę. Może powinnam zacząć się wprawiać, pisząc krótkie opowiadania albo haiku czy coś takiego. Ale ten bal maturalny... TO nie będzie łatwe. Bo ja naprawdę nie chcę, żeby Michael miał się tu czuć pod presją. A przecież JA MUSZĘ IŚĆ NA TEN BAL Z MICHAELEM!!! TO MOJA OSTATNIA SZANSA!!!!!!!!! Mam nadzieję, że Tina ma rację i Michael zamierza zaprosić mnie na bal przy jutrzejszej kolacji. OCH, PROSZĘ, BOŻE, NIECH SIĘ OKAŻE, ŻE TINA MA RACJĘ!!!!!!!!!!! Czwartek, 1 maja, MOJE URODZINY, algebra Josh zaprosił Lane na bal maturalny. Zaprosił ją wczoraj wieczorem, po meczu hokeja na trawie. Lwy wygrały. Jak mówi Shameeka, która została po meczu młodszej drużyny, podczas którego występowała jako cheerleaderka, Josh strzelił zwycięską bramkę. A potem, kiedy wszyscy kibice Liceum imienia Alberta Einsteina rzucili się na boisko, Josh zerwał koszulkę i parę razy zakręcił nią nad głową, całkiem jak Mia Hamm, tyle że oczywiście Josh nie nosi pod koszulką sportowego biustonosza. Shameeka mówi, że zaskoczył ją zupełny brak owłosienia na jego klatce piersiowej. Mówi, że Josh w żaden sposób nie przypomina Hugh Jackmana. Co, podobnie jak ostatnie kłopoty mojej mamy z pęcherzem, jest wiedzą zupełnie mi zbędną. W każdym razie Lana była na trybunach, w swoim błękitno-złotym kostiumie cheerleaderki LiAE z mikromini spódniczką. Kiedy Josh zerwał z siebie koszulkę, rzuciła się biegiem na boisko, wiwatując. A potem skoczyła mu w ramiona. No cóż, moim skromnym zdaniem, biorąc pod uwagę, że musiał się nieźle spocić, był to nieco ryzykowny wyczyn. A potem całowali się z języczkiem, dopóki dyrektor Gupta nie podeszła i nie trzepnęła Josha w głowę swoją teczką na dokumenty. A wtedy, mówi Shameeka, Josh postawił Lane na ziemi i powiedział: - Idziesz ze mną na bal maturalny, mała? I chociaż pamiętam, że jednym z moich postanowień teraz, kiedy skończyłam piętnaście lat, jest stać się milszą dla ludzi, łącznie z Laną, to sądzę, że będę musiała włożyć wiele wysiłku w powstrzymanie się od wbicia jej ołówka w potylicę. No cóż, może nie do końca tak, bo nie wierzę, żeby przemoc mogła rozwiązać jakikolwiek problem. Chyba że chodzi o pozbycie się nazistów, terrorystów i tak dalej. Ale naprawdę, Lana dosłownie SPUCHŁA Z DUMY. Zanim zaczęła się lekcja, cały czas wisiała na komórce, chwaląc się wszystkim. Matka zabiera ją do sklepu Nicole Miller w SoHo w sobotę, żeby jej kupić sukienkę. Czarną, na jednym ramiączku, z asymetrycznym dołem i rozcięciem na udzie. A u Saksa ma kupić sobie buty na wysokim obcasie z troczkami wiązanymi wokół kostek. Nie wątpię, że nie zapomni o brokacie do ciała. I ja przecież wiem, że jest tyle rzeczy, za które powinnam być wdzięczna. No bo mam: 1. Cudownego, kochającego chłopaka, który podarował mi dziś pudełko cynamonowych minibabeczek, moich ulubionych, z Manhattańskiej Piekarni Muffinek. Musiał specjalnie po nie pojechać aż do Tribeca, naprawdę wcześnie rano. 2. Wspaniałą najlepszą przyjaciółkę, która mi podarowała jasnoróżową obróżkę dla Grubego Louie, z napisem WŁASNOŚĆ KSIĘŻNICZKI MII, z cyrkonii, które sama na niej nakleiła, oglądając powtórkę Buffy - postrach wampirów. 3. Rewelacyjną mamę, nawet jeśli trochę za wiele mówi ostatnio o swojej fizjologii, która jednak zwlokła się dziś rano z łóżka, żeby mi życzyć wszystkiego najlepszego. 4. Świetnego ojczyma, który przysiągł, że nic nie powie w szkole o moich urodzinach, żebym nie musiała czuć się zażenowana. 5. Tatę, który prawdopodobnie da mi coś fajnego na urodziny, kiedy go zobaczę na kolacji dziś wieczorem, i babkę, która, jeśli mi nie da czegoś, co naprawdę chciałabym mieć, przynajmniej da mi coś, co CHCIAŁABY, żeby mi się podobało. Na pewno będzie to jakaś straszna ohyda, ale nieważne.
Naprawdę nie zamierzam okazywać braku wdzięczności za to wszystko, bo to o wiele więcej, niż miewają inni ludzie. Na przykład dzieci z Appalachów, które są szczęśliwe, kiedy na urodziny dostaną skarpetki, czy w ogóle cokolwiek, bo ich rodzice wydają całą kasę na alkohol. Ale CZY TO NAPRAWDĘ ZA WIELE, CHCIEĆ DOSTAĆ NA URODZINY TO, CZEGO ZAWSZE PRAGNĘŁAM - to znaczy TEN JEDEN WSPANIAŁY WIECZÓR NA BALU MATURALNYM??? No bo Lana Weinberger to dostanie, a ona nawet nie próbuje osiągnąć samorealizacji. Ona prawdopodobnie nawet nie wie, co to ZNACZY. Nigdy nie była dla nikogo miła przez całe swoje życie. Więc dlaczego ONA może sobie iść na bal, a ja nie?! Mówię wam, nie ma sprawiedliwości na świecie. ŻADNEJ. Wyrażenia z pierwiastkami można mnożyć lub dzielić tak długo, jak stopień pierwiastka lub wartość pod znakiem pierwiastka są takie same. Czwartek, 1 maja, MOJE URODZINY, Dzisiaj, dla uczczenia moich urodzin, Michael jadł lunch przy naszym stoliku zamiast z Klubem Komputerowym, chociaż to czwartek. Było to w gruncie rzeczy bardzo romantyczne, bo okazuje się, że nie tylko złożył dzisiaj rano krótką wizytę w Manhattańskiej Piekarni Muffinek, ale urwał się też z czwartej lekcji i poszedł do Wu Liang Ye, skąd przyniósł mi kluski z sezamem na zimno, które tak bardzo lubię, a nie mogę ich dostać w naszej dzielnicy, te tak ostre, że musisz po nich wypić DWIE puszki coli, zanim poczujesz, że twój język znów działa normalnie. To było z jego strony totalnie słodkie, a właściwie nawet trochę mi ulżyło, bo naprawdę się zastanawiałam, co Michael ma zamiar sprezentować mi na urodziny. Wiem, że jego zdaniem trudno mu będzie stanąć na wysokości zadania, jako że ja mu dałam na urodziny kamień z Księżyca. Mam nadzieję, że on zdaje sobie sprawę, że będąc księżniczką i tak dalej, mam swobodny dostęp do kamieni z Księżyca, ale naprawdę nie oczekuję od nikogo prezentów tego kalibru. To znaczy, mam nadzieję, że Michael zdaje sobie sprawę, że wystarczyłoby mi, gdyby zwyczajnie powiedział: „Mia, pójdziesz ze mną na bal maturalny?" No i naturalnie bransoletka od Tiffany'ego z breloczkiem z napisem: WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOMTZA, którą mogłabym zawsze nosić na ręce i następnym razem, kiedy jakiś europejski książę zaprosi mnie do tańca na balu, mogłabym unieść dłoń z tą bransoletką i powiedzieć: - Przepraszam, nie umiesz czytać? Należę do Michaela Moscovitza. Ale Tina mówi, że chociaż byłoby wspaniale, gdyby Michael mi coś takiego kupił, to jej zdaniem on tego nie zrobi, bo podarowanie dziewczynie - nawet własnej dziewczynie - bransoletki z napisem: WŁASNOŚĆ MICHAELA MOSCOVITZA, wydaje się nieco aroganckie i nie w jego stylu. Pokazałam Tinie obróżkę, którą Lilly mi dała dla Grubego Louiego, ale Tina twierdzi, że to nie to samo. Czy to coś złego, że chcę być własnością mojego chłopaka? Przecież to nie znaczy, że ja chcę zrezygnować z własnej indywidualności albo przyjąć jego nazwisko czy coś takiego, jeśli się pobierzemy (jako księżniczka, nawet gdybym chciała, nie mogę, chyba że zrezygnuję z praw do tronu). W gruncie rzeczy wygląda na to, że facet, za którego wyjdę, będzie musiał przyjąć MOJE nazwisko. Ja tylko, no wiecie, nie miałabym nic przeciwko ODROBINIE zaborczości. Oho, coś się szykuje. Michael właśnie wstał i podszedł do drzwi sprawdzić, czy pani Hill bezpiecznie zadekowała się w pokoju nauczycielskim, a Borys wyszedł z szafy na materiały piśmienne, a przecież dzwonek jeszcze nie zadzwonił. O co tu chodzi? Czwartek, 1 maja, nadal MOJE URODZINY, francuski
Chyba nie powinnam się była martwić o to, co mi da na urodziny Michael, bo dokładnie wtedy pojawiła się jego kapela - tak, jego kapela Skinner Box, właśnie tam, w sali rozwoju zainteresowań. No cóż, Borys już był na miejscu, bo w czasie rozwoju zainteresowań powinien ćwiczyć grę na skrzypcach, ale pozostali członkowie zespołu - Felix, perkusista z kozią bródką, wysoki Paul, który gra na keyboardzie, i gitarzysta Trevor -wszyscy urwali się z lekcji, żeby zagrać piosenkę, którą Michael napisał specjalnie dla mnie. Oto ona: Wegetarianka w wojskowych butach Jedno spojrzenie i już czuję To właśnie ona Księżniczka mojego serca Tępi nikotynę i o lepszy walczy świat Piękna i szlachetna Oto cała ona Księżniczka mojego serca Refren: Księżniczko mego serca Prawda, że to nie żart? Powiedz, że będę księciem twym Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca Miłości jestem wart Powiedz, że też mnie kochasz Będę o ciebie walczyć Obiecaj, że nie każesz mnie stracić Nie zastrzel tym wspaniałym uśmiechem Patrzcie, bo idzie Księżniczka mego serca Nie musisz mnie pasować na rycerza Bo to twój uśmiech mnie uszlachetnia Oto onaKsiężniczka mego serca Refren: Księżniczko mego serca Pragnę być księciem twym Powiedz, że będę księciem twym Dopóki życia starczy Księżniczko mego serca Dla ciebie wszystko zniosę Powiedz, że też mnie kochasz I razem będziemy tańczyć No, tym razem nie mogło być żadnych wątpliwości, że ta piosenka została napisana specjalnie dla mnie. Nie to co wtedy, kiedy Michael zagrał mi Wysoką szklankę wody, też własnego autorstwa. W każdym razie cała szkoła słyszała tę piosenkę Michaela o mnie, bo Skinner Box mocno podkręcili wzmacniacze. Pani Hill i wszyscy inni, którzy byli w pokoju nauczycielskim, wyszli z niego, odczekali grzecznie, aż Skinner Box skończy grać, a potem cały zespół zatrzymali w szkole po lekcjach. Dobra, przyznaję, kiedy mademoiselle Klein miała urodziny, pan Wheeton kazał jej dostarczyć tuzin czerwonych róż w środku piątej lekcji. Ale nie napisał piosenki wyłącznie dla niej i nie zagrał jej dla niej przed całą szkołą. I owszem, Lana może sobie i idzie na bal maturalny, ale jej chłopak - nie wspominając już o jego przyjaciołach - nigdy nie został dla niej w szkole po lekcjach za karę. Więc naprawdę, poza tym całym cyrkiem z przymusowym spędzeniem lipca i sierpnia w Genowii - ach, no i poza kwestią balu - jak na razie piętnastka to bardzo fajny wiek. PRACA DOMOWA
Algebra: można by pomyśleć, że mój własny ojczym zachowa się jak człowiek i nie zada mi pracy domowej w URODZINY, ale nie. Angielski: Przyjdzie na pewno Biologia: lodowe robaki Zdrowie i przepisy bezpieczeństwa: sprawdzić u Lilly RZ: i co jeszcze? Francuski: zapytać Tinę Historia cywilizacji: a Bóg raczy wiedzieć Czwartek, 1 maja, nadal MOJE URODZINY, toaleta w Les Hautes Manger Dobra, no więc - to są moje najlepsze urodziny w całym życiu. Mówię poważnie. Nawet moja mama i mój tata się dogadują - a przynajmniej próbują. To takie miłe. Jestem z nich szczerze dumna. Chociaż ciążowe spodnie doprowadzają moją mamę do szału, nie skarży się na nie zupełnie, ani trochę, a tata totalnie nie powiedział ani słowa na temat symboli anarchii, z których zrobiła sobie kolczyki. A pan Gianini z miejsca uprzedził wykład Grandmere na temat jego koziej bródki (Grandmere nie znosi owłosienia na twarzy u mężczyzny), mówiąc jej, że za każdym razem, kiedy ją widzi, ona wygląda coraz młodziej. Widać, że Grandmere sprawiło to niesamowitą przyjemność, bo przez cały czas, kiedy jedliśmy przystawki, uśmiechała się (już może poruszać ustami, bo stan zapalny po chemicznym peelingu wreszcie jej ustąpił). Trochę się bałam, że uwaga pana G. spowoduje, że mama rozpocznie wykład na temat przemysłu kosmetycznego i wszechobecnych reklam, które usiłują ci wmówić, że nie możesz być atrakcyjna, jeśli nie masz różanej cery piętnastolatki (co jest w ogóle bez sensu, bo większość ludzi w moim wieku ma pryszcze, chyba że stać ich na drogiego dermatologa, jak ten, do którego wysyła mnie Grandmere, a który ciągle mi daje recepty na jakieś smarowidła, żebym mogła zapobiec niegodnym księżniczki wysypom pryszczy), ale ona totalnie ze względu na mnie powstrzymała się. A kiedy Michael się spóźnił, bo został przecież zatrzymany po szkole, Grandmere nie powiedziała na ten temat ani jednego wrednego słowa, co sprawiło mi wielką ulgę, bo Michael był jakiś taki zaczerwieniony, jakby biegł przez całą drogę z domu,! kiedy już udało mu się wreszcie pójść do domu i przebrać. Chyba nawet Grandmere zorientowała się, że naprawdę usiłował zdążyć na czas. I nawet Grandmere, tak totalnie pozbawiona zwyczajnych ludzkich uczuć, musiała przyznać, że mój chłopak był najprzystojniejszym facetem w całej restauracji. Ciemne włosy opadały Michaelowi na jedną brew i wyglądał TAK SŁODKO w swoim nieszkolnym garniturze z krawatem, stroju, którego obowiązkowo wymaga Les Hautes Manger (uprzedziłam go). W każdym razie pojawienie się Michaela było chyba dla wszystkich czymś w rodzaju sygnału, że można zacząć wręczać mi prezenty, które dla mnie przynieśli. I to jakie prezenty! Mówię wam, jestem w niebie. Piętnaste urodziny RZĄDZĄ. TATA Okej, no więc tata faktycznie kupił mi bardzo ładne i bardzo drogie pióro wieczne, którego mam używać, jak powiedział, w swojej dalszej pisarskiej karierze (piszę nim teraz ten fragment pamiętnika). Osobiście wolałabym wejściówkę na całe lato do parku tematycznego Sześć Flag Wielkiej Przygody (i zezwolenie na spędzenie wakacji w kraju, żeby ją wykorzystać), ale pióro też jest bardzo ładne, całe fioletowo-złote i ma wygrawerowany napis: ………………….. MAMA I PAN G. Komórka!!!!!!!!!!!! Tak!!!!!!!!!!! Moja własna!!!!!!!!!!!! Niestety, komórce towarzyszył wykład mamy i pana G. O tym, że dostałam ją tylko po to, żeby mogli się ze mną skontaktować, kiedy zacznie się poród mamy, bo ona chce, żebym była przy niej (absolutnie wykluczone, ze względu na moją wrodzoną niechęć do patrzenia, jak cokolwiek wyskakuje z czegokolwiek innego, ale nie należy spierać się z kobietą, która sika przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę), kiedy będzie się rodził mój brat lub siostra, i że mam nie używać telefonu, kiedy jestem w szkole, i że w tej taryfie nie ma roamingu na rozmowy międzynarodowe, więc mam sobie nie wyobrażać, że kiedy pojadę do Genowii, będę z niego mogła dzwonić do Michaela. Ale ja ich naprawdę nie słuchałam, bo TAK! Wreszcie dostałam coś ze swojej listy życzeń!!!!! GRANDMERE I to jest bardzo dziwne, bo Grandmere też mi dała coś z mojej listy. Nie są to liny do akrobacji powietrznych ani szczotka dla kota, ani nowy kombinezon. To list, który stwierdza, że zostałam oficjalnym sponsorem prawdziwej, żywej afrykańskiej sierotki o imieniu Johanna!!!!!!!!! Grandmere powiedziała: - Nie mogę ci pomóc rozwiązać problemu światowego głodu, ale chyba mogę ci pomóc wysyłać jedną małą dziewczynkę co wieczór do łóżka z pełnym żołądkiem. Byłam tak zaskoczona, że o mało mi się nie wyrwało: - Ależ Grandmere! Ty nienawidzisz biednych ludzi! Bo to prawda, ona ich naprawdę nienawidzi. Ile razy zobaczy tych zbuntowanych młodych punkrockowców, którzy siedzą przed Centrum Lincolna w skórzanych kurtkach i martensach, z kawałkami tektury z napisem: BEZDOMNY I GŁODNY, zawsze na nich naskakuje: - Gdybyście przestali wydawać wszystkie pieniądze na tatuaże i kolczyki w pępku, moglibyście sobie wynająć niebrzydkie mieszkanko w NoLita! Ale widocznie Johanna to inna sprawa, bo ona nie ma bogatych rodziców, ani w ogóle żadnych, i nie wydaje wszystkich pieniędzy na tatuaże i kolczyki. Nie wiem, co się dzieje z Grandmere. Totalnie się spodziewałam, że da mi na urodziny etolę z norek albo coś równie obrzydliwego. Ale to, że dała mi coś, czego naprawdę CHCIAŁAM... pomaga mi sponsorować głodującą sierotę... to z jej strony niemal TROSKLIWOŚĆ. Muszę przyznać, że nadal jestem w lekkim szoku. Moim zdaniem, mama i tata są podobnego zdania. Tata zamówił Kettle One Gibson martini, kiedy zobaczył, co mi dala Grandmere, a mama po prostu siedziała, milcząc jak zaklęta, chyba po raz pierwszy, odkąd zaszła w ciążę. I ja wcale nie żartuję. A potem swój prezent dał mi Lars, chociaż przyjmowanie prezentów od własnego ochroniarza jest nieco sprzeczne z obowiązującym w Genowii protokołem (popatrzcie tylko, co się przytrafiło księżniczce Stefanii z Monako: ochroniarz dał jej prezent na urodziny, a ona za niego WYSZŁA ZA MĄŻ. Co byłoby w porządku, gdyby cokolwiek ich łączyło, ale ochroniarz Stefanii w żaden sposób nie interesuje się kolczykowaniem ciała, a Stefania ewidentnie nie ma zielonego pojęcia o jujitsu, więc cała ta sprawa od początku była skazana na niepowodzenie). W każdym razie widać było, że Lars naprawdę się zastanawiał, co mi podarować. LARS Autentyczna czapeczka bejsbolowa oddziałów antyterrorystycznych nowojorskiej policji, którą Lars dostał kiedyś od prawdziwego oficera oddziału antyterrorystycznego nowojorskiej policji, który przeczesywał apartament Grandmere w Płaza, szukając niebezpiecznych przedmiotów przed wizytą papieża. Uważam, że to było ze strony Larsa takie SŁODKIE, bo wiem, jak bardzo ją sobie cenił, i fakt, że gotów był mi ją podarować, najlepiej świadczy o jego oddaniu, w którego matrymonialny charakter bardzo wątpię, bo tak się składa, że wiem, że Lars kocha się w mademoiselle Klein, jak wszyscy heteroseksualni mężczyźni, którzy znajdą się w odległości trzech metrów od niej. Ale najlepszy prezent dostałam od Michaela. Nie dał mi go przy wszystkich. Zaczekał, aż wstałam przed chwilą, żeby wyjść do łazienki, i ruszył za mną. A potem, kiedy już zaczynałam schodzić po schodach do damskiej toalety, powiedział: - Mia, to dla ciebie. Wszystkiego najlepszego. I dał mi małe, płaskie pudełeczko, całe owinięte złotą folią. Byłam naprawdę zaskoczona - prawie tak zaskoczona, jak prezentem od Grandmere. Powiedziałam od razu: - Michael, ależ ty mi już dałeś prezent! Napisałeś dla mnie piosenkę! Dla mnie zniosłeś zatrzymanie w szkole po lekcjach! Ale Michael odpowiedział mi tylko: - Ach, tamto... To nie był twój prezent urodzinowy. To jest prezent urodzinowy.
I muszę przyznać, że pudełeczko było takie małe i płaskie, że pomyślałam sobie - NAPRAWDĘ pomyślałam - że w środku mogą być bilety wstępu na bal maturalny. Pomyślałam, że może, no nie wiem, może Lilly powtórzyła Michaelowi, jak bardzo ja chcę iść na ten bal, a on poszedł i kupił te bilety, żeby mi teraz zrobić niespodziankę. No cóż, i zaskoczył mnie, rzeczywiście. Bo to, co znalazłam w pudełeczku, to nie były bilety na bal. Ale coś prawie tak samo fajnego. MICHAEL Naszyjnik z maleńką srebrną śnieżynką. - Na tym Zimowym Balu Wielu Kultur... - powiedział, jakby się bał, że nie skojarzę. - Pamiętasz papierowe śnieżynki, które wisiały pod sufitem sali gimnastycznej? Oczywiście, pamiętam te śnieżynki. Mam jedną w szufladzie mojego nocnego stolika. Dobra, to nie są bilety na bal maturalny ani wisiorek do bransoletki z napisem: należę do Michaela, ale coś naprawdę, naprawdę prawie tak samo trafionego. Więc ucałowałam Michaela bardzo mocno, przy tych schodach do toalety, przy wszystkich tych kelnerach, hostessach, szatniarce i innych pracownikach Les Hautes Manger. Nic mnie nie obchodziło, kto patrzy. Jeśli chodzi o mnie, „US Weekly" mogło sobie zrobić tyle zdjęć, ile chciało - i dać je na okładce przyszłotygodniowego numeru z podpisem CZUŁY POCAŁUNEK, MII! - a ja bym nawet nie mrugnęła okiem. Taka byłam szczęśliwa. HM... Taka JESTEM szczęśliwa. Ręce mi drżą, kiedy to piszę, bo uważam, po raz pierwszy w życiu, że to możliwe, że nareszcie, nareszcie dotarłam do górnych konarów jungowskiego drzewa samorealiza... Zaraz. Z holu dobiega straszny hałas. Jakby tłukły się naczynia i pies szczekał, i ktoś wrzeszczał... O mój Boże. To wrzask GRANDMERE. Piątek, 2 maja, północ, poddasze Powinnam była wiedzieć, że wszystko za dobrze się układa. To znaczy moje urodziny. Wszystko szło zwyczajnie za gładko. Wprawdzie nie dostałam zaproszenia na bal maturalny ani nie odwołano mojego wyjazdu do Genowii, ale, no wiecie, wszyscy, których kocham (no cóż, kocham PRAWIE wszystkie z zebranych tam osób) siedzieli przy jednym stole i nie kłócili się ze sobą. Dostałam wszystko, czego chciałam (no cóż, prawie wszystko). Michael napisał o mnie piosenkę. A potem ten naszyjnik ze śnieżynką. I komórka. Och, ale momencik. Przecież to O MNIE tutaj mowa. Wydaje mi się, że w wieku piętnastu lat już pora, żebym przyznała się do czegoś, z czego już od jakiegoś czasu zdaję sobie sprawę: na zwyczajne życie to ja po prostu nie mogę liczyć. Zwyczajne życie ani zwyczajną rodzinę, ani zwyczajne urodziny. Oczywiście, te urodziny mogły się okazać wyjątkiem, gdyby nie Grandmere. Grandmere i Rommel. Pytam was grzecznie, kto przyprowadza PSA do RESTAURACJI? Nic mnie nie obchodzi, czy we Francji to jest normalne. WE FRANCJI JEST NORMALNE, JEŚLI DZIEWCZYNA NIE GOLI SIĘ POD PACHAMI. Czy to wam może coś MÓWI o Francji? Na litość boską, oni tam jedzą ŚLIMAKI. ŚLIMAKI. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach mógłby uważać, że jeśli cokolwiek jest we Francji normalne, to będzie również towarzysko przyjęte w Stanach Zjednoczonych? A ja wam powiem, kto tak uważa. Moja babka. Poważnie. Ona nie rozumie, o co to całe zamieszanie. Powtarza ciągle: - No oczywiście, że wzięłam ze sobą Rommla.Do Les Hautes Manger. Na moją urodzinową kolację. Moja babka zabrała swojego PSA na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ. Mówi, że to tylko dlatego, że kiedy zostawia Rommla samego, on wylizuje sobie sierść. To zespół obsesyjno-kompulsywny, zdiagnozowany przez książęcego weterynarza z Genowii, i Rommel dostał receptę na leki, które ma podobno brać, żeby nie dopuścić do rozwoju choroby. Tak, właśnie: pies mojej babci bierze prozac.
Co do mnie, nie wydaje mi się, żeby Rommel cierpiał z powodu zespołu obsesyjno- kompulsywnego. Rommel cierpi z powodu mieszkania pod jednym dachem z Grandmere. Gdybym to JĄ i musiała mieszkać z Grandmere, też bym sobie TOTALNIE wylizała włosy do gołej skóry. To znaczy, gdybym miała dość długi język. Jednak to, że jej pies cierpi na zespół obsesyjno-kompulsywny, nie jest ŻADNYM powodem, żeby Grandmere zabierała go na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ. W torbie od Hermesa. I to z uszkodzonym zamkiem. Bo co się stało, kiedy wyszłam do łazienki? Och, Rommel uciekł Grandmere z torby. I zaczął biegać po restauracji, desperacko umykając pogoni - kto skazany na tyrańską władzę Grandmere nie postąpiłby tak samo? Mogę tylko sobie wyobrażać, co musiało sobie pomyśleć kierownictwo Les Hautes Manger i wszyscy goście, widząc czterokilogramowego, łysego miniaturowego pudla przemykającego pod obrusami. To znaczy właściwie wiem, co sobie pomyśleli. Wiem, co pomyśleli, bo Michael mi to potem powtórzył. Pomyśleli, że Rommel to gigantyczny szczur. Rzeczywiście, pies bez futerka ma taki gryzoniowaty wygląd. Ale i tak uważam, że wskakiwanie na krzesła i dzikie wrzaski nie są szczególnie racjonalnym zachowaniem w takiej sytuacji. Chociaż Michael powiedział, że część turystów wyciągnęła natychmiast cyfrowe aparaty i zaczęła pstrykać zdjęcia. Jestem pewna, że jutro w jakiejś japońskiej gazecie znajdzie się nagłówek mówiący, że czterogwiazdkowe restauracje na Manhattanie borykają się z plagą gigantycznych szczurów. W każdym razie nie widziałam całego zdarzenia, ale Michael mówił mi, że to wyglądało zupełnie jak film Baza Luhrmanna, tyle że nigdzie nie było widać Nicole Kidman. Pojawił się za to chłopak z ogromną tacą talerzy po zupie i najwyraźniej nie zauważył tego cyrku. Nagle Rommel, którego tata zapędził do kąta przy barze sałatkowym, rzucił się pod nogi temu chłopakowi i zanim ktokolwiek się zorientował, co się dzieje, w powietrzu zaczęły latać resztki zupy z homara. Na szczęście większość wylądowała na Grandmere i na jej kostiumie od Chanel. I dobrze. Absolutnie sobie na to zasłużyła. W końcu przyniosła swojego PSA na MOJĄ KOLACJĘ URODZINOWĄ. Tak strasznie żałuję, że tego nie widziałam. Oczywiście nikt nie chciał powiedzieć wprost - nawet mama - ale Grandmere ozdobiona zupą z homara to musiał być naprawdę, naprawdę śmieszny widok. Przysięgam, że gdyby to miał być mój jedyny prezent urodzinowy, zupełnie by mi wystarczył. Ale zanim zdążyłam wyjść z łazienki, Grandmere została dokładnie oczyszczona przez szefa sali. Po zupie zostały wyłącznie mokre plamy na całym gorsie Grandmere. Kompletnie ominęła mnie cała zabawa (jak zwykle). Natomiast zdążyłam jeszcze na chwilę, kiedy szef sali królewskim gestem nakazał młodszemu kelnerowi zwrócić białą ścierkę do naczyń: zwolnił go - ZWOLNIŁ GO!!! I to za coś, co ZUPEŁNIE nie było jego winą! Jangbu - bo tak ma na imię młodszy kelner - wyglądał tak, jakby się miał za moment rozpłakać. Ciągle powtarzał, że strasznie mu przykro. Ale to nic nie pomogło. Bo jeśli w Nowym Jorku rozlejesz zupę na księżnę wdowę z Genowii, możesz pomachać na do widzenia swojej karierze w restauracyjnym biznesie. To zupełnie tak, jakby w Paryżu wielkiego szefa kuchni zauważono w McDonaldzie. Albo jakby R Diddy został przyłapany na kupowaniu bielizny w WalMart. Albo jakby Nicky i Paris Hilton sfotografowano w dresach z Juicy Couture przed telewizorem w sobotni wieczór, oglądające National Geographic. Tego po prostu się nie robi. Usiłowałam wstawić się u szefa sali za Jangbu, kiedy już Michael mi opowiedział, co się stało. Powiedziałam, że Grandmere w żaden sposób nie może winić restauracji za to, co zrobił JEJ pies. Pies, którego w ogóle nie powinna była ze sobą zabierać. Ale nic nie pomogło. Ostatni raz widziałam Jangbu jak ze smutną miną szedł w stronę kuchni. Usiłowałam zmusić Grandmere, która, mimo wszystko, była stroną poszkodowaną - czy też stroną rzekomo poszkodowaną, bo oczywiście w ogóle nie stało jej się nic złego - żeby namówiła szefa kuchni, żeby z powrotem dał tę pracę Jangbu. Ale ona z uporem odmawiała. Nie wzruszyło jej
nawet moje przypomnienie, że wielu młodszych kelnerów to imigranci, obcy w tym kraju, którzy w swoich ojczyznach mają całe rodziny na utrzymaniu. - Grandmere! - zawołałam w desperacji. - Co tak bardzo różni Jangbu od Johanny, afrykańskiej sierotki, którą w moim imieniu utrzymujesz? Oboje tylko usiłują jakoś przeżyć na tej planecie, którą nazywamy Ziemią. - Różnica... - zaczęła Grandmere, przyciskając do siebie Rommla i usiłując go uspokoić. (Trzeba było połączonych sił Michaela, mojego taty, pana G. i Larsa, żeby wreszcie, w ostatniej chwili, złapać Rommla, który chciał wyrwać się przez obrotowe drzwi na Piątą Aleję i na wolność. Pudel na gigancie, wyobrażacie sobie?) - ...otóż różnica między Johanną a Jangbu jest taka, że Johanna NIE OBLAŁA MNIE ZUPĄ! Boże. Czasami taki z niej SZTYWNIAK. No więc teraz siedzę sobie tutaj, wiedząc, że gdzieś w tym mieście - w Queens najprawdopodobniej - przebywa pewien młody człowiek, którego rodzina będzie zapewne głodowała, a wszystko przez MOJE URODZINY. Tak, właśnie tak. Jangbu stracił pracę dlatego, że JA SIĘ KIEDYŚ URODZIŁAM. Jestem pewna, że gdziekolwiek teraz jest Jangbu, żałuje, że tak się stało. To znaczy, że się urodziłam. I nie mogę powiedzieć, żebym go w jakimkolwiek stopniu potępiała. Piątek, 2 maja, 1.00 w nocy, poddasze Ale mój naszyjnik ze śnieżynką jest jednak bardzo ładny. W ogóle go nie zdejmuję. Piątek, 2 maja, 1.05 w nocy, poddasze No cóż, może go zdejmę, kiedy będę szła na basen. Bo nie chciałabym go zgubić. Piątek, 2 maja, 1.10 w nocy, poddasze On mnie kocha! Piątek, 2 maja, algebra O mój Boże. Całe miasto o tym mówi. O Grandmere i wczorajszym incydencie w Les Hautes Manger. Myślę, że to musi być dzień ubogi w wiadomości, bo nawet „Post" zajął się tym tematem. W kiosku na rogu rzucały się w oczy pierwsze i strony gazet: KSIĄŻĘCE ZAMIESZANIE, wrzeszczy tytuł z „Post". KSIĘŻNICZKA I ZIARNKO GROCHU (W ZUPIE), woła „Daily News" (myli się, bo to wcale nie była grochówka, tylko zupa z homara). Trafiło nawet do „Timesa"! Można by pomyśleć, że „New York Times" nie zniży się do zamieszczania podobnych rewelacji, ale owszem! Lilly mi pokazała, kiedy wślizgnęła się do limuzyny z Michaelem dziś rano. - No cóż, twoja babka tym razem przegięła - stwierdziła. Jakbym tego nie wiedziała! I jakbym już nie cierpiała z powodu silnego poczucia winy, wiedząc, że sama, nawet jeśli nie bezpośrednio, przyczyniłam się do tego, że Jangbu stracił źródło utrzymania! Chociaż muszę przyznać, że moja troska o Jangbu zelżała nieco, bo Michael wyglądał tak niesamowicie seksownie! Jak co rano, kiedy wsiada do mojej limuzyny. To dlatego, że kiedy zabieramy jego i Lilly w drodze do szkoły, Michael jest zawsze świeżo ogolony i ma taką gładką twarz. Michael nie jest szczególnie owłosioną osobą, ale to prawda, że pod koniec dnia - bo wtedy się zazwyczaj całujemy, ponieważ oboje jesteśmy raczej nieśmiałymi ludźmi, jak mi się wydaje, i wolimy, żeby zasłona ciemności skrywała nasze spłonione policzki - zarost
Michaela zbliża się już do fazy papieru ściernego. W gruncie rzeczy nie mogę się powstrzymać przed myślą, że o wiele przyjemniej byłoby całować Michaela rano, kiedy jest jeszcze gładko ogolony, niż wieczorem, kiedy drapie. Zwłaszcza jego szyję. Nie mówię, żebym kiedykolwiek brała pod uwagę całowanie swojego chłopaka po szyi. To by przecież było dziwactwo. Chociaż, muszę przyznać, Michael ma bardzo ładną szyję. Czasami, przy tych rzadkich okazjach, kiedy jesteśmy zupełnie sami dość długo, żeby zacząć się całować, przytykam nos do szyi Michaela i po prostu wącham. Wiem, że to brzmi dziwacznie, ale szyja Michaela pachnie naprawdę, naprawdę ładnie, jak mydło. Mydło i coś jeszcze. Coś, co sprawia, że wydaje mi się, że nic złego mnie nigdy nie spotka. A na pewno nie wtedy, kiedy jestem w ramionach Michaela i wącham jego szyję. GDYBY TYLKO ZAPROSIŁ MNIE NA BAL!!!!!!!!! Wtedy mogłabym przez CAŁY WIECZÓR wąchać jego szyję, i to w tańcu, więc nikt, nawet Michael, nie zorientowałby się, co ja robię. Zaraz. O czym to ja mówiłam, zanim rozproszył mnie zapach szyi mojego chłopaka? Ach tak. O Grandmere. O Grandmere i Jangbu. No więc żaden z tych artykułów w prasie nie wspomina o Rommlu. Żaden. Nie ma w nich nawet cienia sugestii, że cała rzecz może być winą Grandmere. Och, skąd! Ani słóweczka! Ale Lilly o tym wie, bo Michael jej opowiedział. I miała na ten temat mnóstwo do powiedzenia. - Zrobimy tak - oświadczyła. - Na rozwoju zainteresowań zaczniemy malować plakaty, a po szkole tam pójdziemy. - Dokąd pójdziemy? - pytałam, nadal zajęta wgapianiem się w szyję Michaela. - Do Les Hautes Manger - wyjaśniła Lilly. - Zorganizujemy pikietę. - Jaką pikietę? - Nie bardzo mogłam przestawić się z myśleniem i zastanawiałam się, czy moja szyja też pachnie Michaelowi tak ładnie. Prawdę mówiąc, nawet nie wiem, kiedy Michael mógł mieć okazję powąchać moją szyję. Ponieważ jest ode mnie wyższy, mnie jest bardzo łatwo przytknąć nos do jego szyi. Ale on, żeby powąchać moją, musiałby się schylać, co mogłoby wyglądać dziwnie i mogłoby spowodować w efekcie uraz kręgosłupa. - Pikietę przeciwko niesprawiedliwemu zwolnieniu Jangbu Panasy! - wrzasnęła Lilly. Świetnie. Teraz już wiem, co robię po szkole. Jakbym i tak nie miała dość problemów, skoro mam na głowie: a) lekcję etykiety z Grandmere, b) pracę domową, c) martwienie się imprezą, którą mama robi dla mnie w sobotę wieczorem, bo pewnie nikt się nie pojawi, a nawet jeśli przyjdą, to jest całkiem prawdopodobne, że mamai pan G. zrobią coś, co mnie wprawi w zażenowanie, na j przykład zaczną omawiać własne czynności fizjologiczne albo grać na perkusji, d) przyszłotygodniowe menu dla „Atomu", bo już zbliża się termin, e) fakt, że mój tata oczekuje ode mnie spędzenia tego lata sześćdziesięciu dwóch dni w jego towarzystwie w Genowii, f) ciągły brak zaproszenia na bal maturalny ze strony mojego chłopaka. Och nie, powinnam pewnie ZAPOMNIEĆ ZUPEŁNIE o wszystkich TYCH PROBLEMACH i martwić się o Jangbu. Nie zrozumcie mnie źle. Ja się totalnie o niego martwię, ale hej! Mam też własne kłopoty. Na przykład to, że pan G. właśnie nam oddał testy z poniedziałku i na moim stoi wielkie czerwone 3- wraz z uwagą: chcę z tobą pogadać. Hm, zaraz, zaraz. Panie G, czy ja pana przypadkiem nie widziałam PRZY ŚNIADANIU? Nie mógł mi pan o tym wspomnieć WTEDY? O mój Boże, Lana właśnie się odwróciła i cisnęła mi na stolik kopię „New York Newsday". Na okładce jest wielkie zdjęcie Grandmere, która wychodzi z Les Hautes Manger z Rommlem w ramionach i śladami zupy z homara na spódnicy. - Dlaczego cała twoja rodzina jest pełna takich DZIWADEŁ? - chce wiedzieć Lana. Wiesz co, Lana? To bardzo dobre pytanie.