uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 864 910
  • Obserwuję817
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 104 428

Michael Connelly - Harry Bosch 07 - Ciemność mroczniejsza niż noc

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :914.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Michael Connelly - Harry Bosch 07 - Ciemność mroczniejsza niż noc.pdf

uzavrano EBooki M Michael Connelly
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 292 stron)

Michael Connelly CIEMNOŚĆ MROCZNIEJSZA NIŻ NOC

Przełożyła Ewa Horodyska

Prószyński i S-ka

PROLOG Bosch popatrzył przez kwadratową szybkę i zobaczył, że mężczyzna jest sam w celi. Wyjął rewolwer z kabury i wręczył go sierżantowi pełniącemu służbę. Standardowa procedura. Sierżant otworzył metalowe drzwi. W nozdrza Boscha natychmiast uderzył smród potu i wymiocin. - Jak długo on tu już tu siedzi? - Od jakichś trzech godzin - odparł sierżant. Bosch wszedł do celi i zmierzył spojrzeniem postać rozciągniętą na podłodze. - Dobra, może pan zamknąć. - Proszę mi dać znać. Drzwi zatrzasnęły się z głośnym zgrzytem. Mężczyzna na podłodze jęknął i poruszył się lekko. Bosch podszedł do najbliższej ławy i usiadł. Z kieszeni kurtki wyjął magnetofon i postawił na ławie. Zerknął w stronę okienka i dostrzegł odsuwającą się twarz sierżanta. Szturchnął leżącego w bok czubkiem buta. Mężczyzna znowu jęknął. - Ocknij się, gnoju. Człowiek rozciągnięty na podłodze celi powoli obrócił i uniósł głowę. We włosach miał grudki farby, a szyję i przód koszuli oblepione zaschniętymi wymiocinami. Otworzył oczy, lecz jaskrawe światło sprawiło, że natychmiast je zamknął. Wydobył z siebie ochrypły szept. - Znowu ty. Bosch kiwnął głową. - Taa, znowu ja. - Nasz mały taniec. Pokrytą trzydniowym zarostem twarz pijaka przeciął uśmiech. Bosch zauważył brak zęba, który ostatnim

razem znajdował się jeszcze na swoim miejscu. Położył dłoń na magnetofonie, lecz na razie go nie włączał. - Wstawaj. Pora na rozmowę. - Wypchaj się. Nie chcę... - Zostało ci niewiele czasu. Mów. - Daj mi, kurwa, spokój. Bosch spojrzał w okienko. Nikogo za nim nie było. Popatrzył znowu na mężczyznę na podłodze. - Tylko prawda może cię ocalić. Zwłaszcza teraz. Nie mogę ci pomóc, dopóki nie wyjawisz prawdy. - Co ty jesteś, ksiądz? Chcesz wysłuchać mojej spowiedzi? - A chcesz się wyspowiadać? Mężczyzna nie odpowiedział. Podejrzewając, że mógł ponownie zapaść w sen, Bosch wbił czubek buta w bok leżącego, w okolice nerek. Mężczyzna szarpnął się gwałtownie, bijąc rękami i nogami o podłogę. - Pieprz się! - wrzasnął. - Nie jesteś mi potrzebny. Potrzebuję adwokata. Bosch milczał przez chwilę. Podniósł magnetofon i wsunął do kieszeni. Potem pochylił się, oparł łokcie o kolana i splótł dłonie. Popatrzył na pijaka i wolno pokręcił głową. - A więc chyba nie mogę ci pomóc - powiedział. Wstał i spojrzał w okienko, szukając wzrokiem sierżanta. Gdy wychodził, mężczyzna wciąż leżał na podłodze. 1 Mamy gościa.

Terry McCaleb spojrzał na żonę, a potem za jej przykładem skierował oczy w stronę krętej drogi poniżej. Zobaczył wspinający się po stromiźnie wózek golfowy. Jego dach zasłaniał kierowcę. Siedzieli obydwoje na tarasie wynajętego domu przy La Mesa Avenue. Widać było stamtąd wąską, krętą drogę, która schodziła od ich domu, a za nią cały Avalon wraz z przystanią i mgiełkę smogu oznaczającą stały ląd za Santa Monica Bay. Wybrali ten dom przede wszystkim ze względu na widok. Ale w chwili, gdy Gracie-la się odezwała, Terry wpatrywał się w dziecko, które trzymał w ramionach. Nie widział nic poza ufnym, błękitnym spojrzeniem córki. Zauważył na boku wózka numer wypożyczalni. To nie był nikt z wyspy. Gość przypłynął zapewne promem „Catalina Express”. Mimo to Terry zastanawiał się, skąd Graciela wie, że gość wybiera się właśnie do nich, a nie do innego mieszkańca La Mesa. O nic nie zapytał; już wcześniej miewała przeczucia. Po prostu czekał - i wkrótce po tym, jak wózek znikł mu z oczu, ktoś zastukał do frontowych drzwi. Graciela poszła je otworzyć i niebawem wróciła na taras w towarzystwie kobiety, której McCaleb nie widział od trzech lat. Detektyw Jaye Winston uśmiechnęła się na widok dziecka w objęciach ojca. Był to szczery, a zarazem roztargniony uśmiech osoby, która nie zjawiła się po to, by podziwiać czyjegoś dzidziusia. McCaleb wiedział, że gruby zielony skoroszyt, dzierżony w jednej ręce, i wideokaseta w drugiej oznaczają, iż Winston ma do niego sprawę. Śmiertelnie poważną sprawę. - Co słychać, Terry? - Wszystko świetnie. Pamiętasz Gracielę? - Oczywiście. A to kto? - To jest CiCi. Nigdy nie wymawiał przy obcych pełnego imienia dziecka. Mówił do córki „Cielo” wyłącznie wówczas, gdy byli sam na sam. - CiCi - powtórzyła Winston i umilkła, jakby oczekując wyjaśnienia. Nie doczekawszy się go, podjęła: - Ile ma? - Prawie cztery miesiące. Jest duża jak na swój wiek. - O... no pewnie. A chłopiec?... Gdzie on jest? - Raymond - powiedziała Graciela. - Umówił się z kolegami. Poszedł pograć w softball, bo Terry wynajął dzisiaj łódź paru klientom. Rozmowa rwała się i brzmiała dziwacznie. Winston nie była zainteresowana tematem lub może nie przywykła do tak banalnej wymiany słów.

- Napijesz się czegoś? - zaproponował McCaleb, podając dziecko Gracieli. - Nie, dziękuję. Wypiłam colę na promie. Jakby na dany znak dziecko, być może oburzone przekazywaniem z rąk do rąk, zaczęło popłakiwać i Graciela oznajmiła, że zabierze małą do domu. McCaleb i Winston zostali na tarasie. Terry wskazał obstawiony krzesłami okrągły stół, przy którym jadali kolacje, gdy dziecko spało. - Usiądźmy. Wskazał Winston krzesło z najlepszym widokiem na zatokę. Położyła na stole zielone okładki, zawierające - jak domyślił się McCaleb - raport z miejsca zbrodni, i przycisnęła je kasetą wideo. - Coś pięknego - powiedziała. - Tak, jest niezwykła. Mógłbym na nią patrzeć całymi... Urwał i uśmiechnął się, uświadamiając sobie, że Jaye ma na myśli widok, a nie dziecko. Winston odwzajemniła uśmiech. - Ona też jest piękna, Terry. Naprawdę. I ty sam nieźle wyglądasz, taki opalony i w ogóle. - Wypływałem w morze. - A jak z twoim zdrowiem? - Nie narzekam. Najgorsze są te pigułki, które muszę brać. Ale robię to od trzech lat i na razie nie mam problemów. Chyba wyszedłem na prostą, Jaye. Muszę tylko ciągle łykać te cholerne prochy i tak już zostanie. Uśmiechnął się - i rzeczywiście wyglądał jak okaz zdrowia. Słońce przyciemniło jego skórę, lecz z włosami zrobiło coś dokładnie odwrotnego. Krótko przycięta czupryna miała teraz odcień niemal blond. Praca na łodzi uwydatniła mięśnie ramion i barków. Koszula skrywała zdradziecką, dziesięciocalową bliznę po transplantacji. - To świetnie - rzuciła Winston. - Wspaniale się tu urządziłeś. Nowy dom, rodzina... z dala od wszystkiego. Umilkła na chwilę i odwróciła głowę, jak gdyby zapragnęła wchłonąć cały ten widok, wyspę i życie McCaleba. Zawsze uważał Jaye Winston za atrakcyjną na pewien łobuzerski sposób. Miała niesforne, sięgające ramion włosy o barwie piasku. W okresie, gdy Terry z nią współpracował, nigdy nie stosowała makijażu. Ale jej bystre, pełne zrozumienia oczy i swobodny, nieco smutny uśmiech wskazywały, że dostrzega zarówno komiczną, jak i tragiczną stronę każdej sytuacji. Miała na sobie czarne dżinsy, białą koszulkę z krótkimi rękawami i czarną kurtkę. Wyglądała na osobę opanowaną i twardą, a McCaleb wiedział z doświadczenia, że taka właśnie jest. Kiedy mówiła, często poprawiała włosy, wsuwając je za

uszy. Z niewiadomych przyczyn wydawało mu się to ujmujące. Od dawna miał wrażenie, że gdyby nie poznał Gracieli, mógłby próbować zbliżyć się do Jaye Winston. Przeczuwał, że Winston intuicyjnie to odgadła. - Czuję się winna, że tu w ogóle przyjechałam - powiedziała. - W pewnym sensie. McCaleb wskazał ruchem głowy okładki i kasetę. - Przyjechałaś, bo masz do mnie interes. Mogłaś po prostu zadzwonić, Jaye. Oszczędziłabyś trochę czasu. - Nie zostawiłeś nowego adresu ani telefonu. Zupełnie jakbyś nie chciał, żeby ludzie się dowiedzieli, gdzie jesteś. Założyła włosy za lewe ucho i uśmiechnęła się ponownie. - Niezupełnie - odparł. - Po prostu nie wydawało mi się, żeby ktokolwiek chciał mnie szukać. Jak mnie znalazłaś? - Wypytywałam o ciebie na przystani, na kontynencie. - Na lądzie. Tutaj mówi się o tym ląd. - No więc na lądzie. Powiedzieli mi w Biurze, że mają twoje akta, ale przeniosłeś się z łodzią na wyspę. Wynajęłam łódkę i opłynęłam całą zatokę. Natrafiłam na twojego znajomego. Skierował mnie tutaj. - Buddy. McCaleb spojrzał w głąb zatoki i wypatrzył „Ścigającą Falę”. Znajdowała się w odległości mniej więcej pół mili. Widział Buddy’ego Lockridge’a, zgiętego nad rufą. Po chwili Buddy płukał już kołowrotki czystą wodą z węża. - O co chodzi, Jaye? - McCaleb nie patrzył na Winston. – To pewnie ważne, skoro poświęciłaś wolny dzień. Bo chyba masz wolne w niedzielę. - Przeważnie. Odsunęła taśmę na bok i otworzyła okładki. McCaleb zerknął ukradkiem. Widział dokumenty do góry nogami, lecz natychmiast rozpoznał standardowy raport z miejsca zbrodni, zajmujący zwykle pierwsze miejsce w aktach. Od tego się zaczynało. McCaleb zauważył adres. Nawet do góry nogami dało się odczytać, że chodzi o West Hollywood. - Mam tu taką sprawę, może byś rzucił okiem w wolnej chwili. Chybaby ci leżała. Może mi coś podsuniesz, jakąś poszlakę, której nie złapałam. Wiedział, odkąd zobaczył u niej ten zielony skoroszyt, że o to właśnie go poprosi. Ale teraz zawładnęły nim sprzeczne emocje. Na myśl o dawnym życiu przeszył go dreszcz. Poczuł się winny, że sprowadza

śmierć do szczęśliwego domu, w którym zrodziło się nowe życie. Zerknął w stronę otwartego okna, upewniając się, czy Graciela nie patrzy. Nie patrzyła. - Leżałaby mi? - powtórzył. - Jeśli to seryjny typ, nie trać czasu. Zadzwoń do Biura, do Maggie Griffin. Ona... - Już to zrobiłam, Terry. I wciąż liczę na ciebie. - Kiedy to się stało? - Dwa tygodnie temu. Jej oczy uniosły się znad okładek, napotykając spojrzenie McCaleba. - W Nowy Rok? Skinęła głową. - Pierwsza zbrodnia w tym roku - oznajmiła. - A przynajmniej pierwsza w okręgu Los Angeles. Niektórym ludziom się wydaje, że nadeszło nowe tysiąclecie. - Myślisz, że to jakiś milenijny szaleniec? - Ktokolwiek to zrobił, jest szalony. Tak sądzę. Dlatego przyjechałam. - Co na to Biuro? Rozmawiałaś z Maggie? - Nie nadążasz, Terry. Odesłali Maggie z powrotem do Quantico. W ostatnich latach nie miała tu za wiele do roboty i wróciła do programu badawczego. Nie mamy już przyczółka w L.A. No więc tak, rozmawiałam z nią. Zadzwoniłam do Quantico. Przepuściła dane przez komputer, ale nic nie wskórała. Jeśli chodzi o portret psychologiczny i tym podobne sprawy, jestem na liście oczekujących. Czy wiesz, że w sylwestra i Nowy Rok w całym kraju popełniono trzydzieści cztery morderstwa, zainspirowane nadejściem nowego tysiąclecia? Dlatego mają teraz pełne ręce roboty, a duże departamenty, takie jak nasz, są na samym końcu kolejki, bo Biuro uważa, że mniejsze departamenty, którym brak doświadczenia, biegłości i ludzi, bardziej potrzebują pomocy. Umilkła na chwilę, czekając, aż McCaleb przetrawi to wszystko. Rozumiał filozofię Biura. Obowiązywał system selekcji. - Mogłabym zaczekać miesiąc czy coś koło tego, aż Maggie czy ktoś inny opracuje dla mnie portret, ale czuję w kościach, Terry, że tu się liczy czas. Jeśli to seryjny morderca, nie możemy tracić aż miesiąca. Właśnie dlatego pomyślałam o tobie. Teraz walę głową w mur, a ty jesteś naszą ostatnią nadzieją natrafienia na jakiś trop. Pamiętam Człowieka z Cmentarza i Koda Zabójcę. Wiem, co potrafisz zdziałać na podstawie raportu i taśmy wideo.

Ostatnie trzy zdania były niepotrzebne; stanowiły jak dotąd jedyne fałszywe posunięcie Jaye, pomyślał McCaleb. Uznał natomiast, iż Winston jest szczerze przekonana, że zabójca, którego tropi, może uderzyć ponownie. - Minęło sporo czasu, Jaye - zaczął. - Od tej historii z siostrą Gracieli nie miałem do czynienia... - Daj spokój, Terry, nie wciskaj mi kitu. Choćbyś całymi dniami przesiadywał tu z dzidziusiem na kolanach, nie wymażesz tego, kim byłeś i co zrobiłeś. Znam cię. Dawno się nie widzieliśmy i dawno nie rozmawialiśmy, ale ja cię znam. I wiem, że nie ma dnia, żebyś nie myślał o sprawach kryminalnych. Nie ma takiego dnia. -Umilkła i wpatrzyła się w niego. - Wymienili ci serce, ale to nowe pika tak samo, rozumiesz, o co mi chodzi? McCaleb odwrócił wzrok i spojrzał w stronę swojej łodzi. Buddy siedział na stołku rybackim, opierając nogi o poprzecznicę. McCaleb przypuszczał, że Buddy trzyma w ręku piwo, choć z tej odległości nie widział dokładnie. - Skoro tak dobrze znasz się na ludziach, po co ci jestem potrzebny? - Może się i znam, ale ty jesteś najlepszy. Cholera, nawet gdyby tam w Quantico nie byli zawaleni robotą aż do Wielkanocy, i tak wolałabym ciebie niż każdego z ich specjalistów od portretów psychologicznych. Mówię poważnie. Byłeś... - Dobra, Jaye, darujmy sobie komplementy. Moje ego miewa się nieźle bez tego całego... - Więc czego ci potrzeba? Obejrzał się na nią. - Trochę czasu. Muszę się zastanowić. - Jestem tu, bo czuję w kościach, że mam mało czasu. McCaleb wstał i podszedł do balustrady. Jego spojrzenie powędrowało ku morzu. Nadpływał prom „Catalina Express”. Terry wiedział, że prom będzie niemal pusty. W zimie niewielu gości odwiedzało wyspę. - Płynie prom - powiedział. - Kursuje zgodnie z zimowym rozkładem, Jaye. Jeśli na niego nie zdążysz, ugrzęźniesz tu na noc. - Każę sobie przysłać helikopter, jeśli będę musiała. Terry, proszę cię tylko o jedną dobę. A nawet o jedną noc. Dzisiejszą. Siądziesz, przeczytasz raport, obejrzysz taśmę, a rano zadzwonisz i powiesz mi, co zauważyłeś. Może nic, a przynajmniej nic nowego. Ale może zauważysz coś, co myśmy przeoczyli, albo wpadniesz na jakiś pomysł, który nam nie przyszedł do głowy. O nic więcej nie proszę. To chyba nie jest dużo. McCaleb odwrócił się od promu i oparł plecami o balustradę.

- Dla ciebie to niewiele, bo w tym siedzisz. Ja nie. Ja stoję z boku, Jaye. Jeśli wrócę do tamtego życia choćby na dzień, wszystko się zmieni. Przeniosłem się tutaj, żeby zacząć od nowa i zapomnieć o tym, w czym byłem dobry. Żeby sprawdzić, czy będę dobry w innej dziedzinie. Na początek jako mąż i ojciec. Winston podniosła się i zbliżyła do balustrady. Stanęła tuż obok McCaleba, lecz wpatrywała się w dal, podczas gdy on nie odrywał oczu od swego domu. Mówiła przyciszonym głosem. Gdyby nawet Graciela nasłuchiwała z wewnątrz, nie usłyszałaby słów. - Pamiętasz, co mi powiedziałeś, jak wynikła ta historia z siostrą Gracieli? Powiedziałeś, że podarowano ci nowe życie, drugą szansę, i musisz mieć przed sobą jakiś cel. Stworzyłeś sobie od nowa życie z Gracielą i synem jej siostry, a teraz masz jeszcze własne dziecko. To cudowne, Terry, naprawdę tak uważam. Ale to nie jest cel, którego szukałeś. Może tak ci się wydaje, ale nie masz racji. W głębi duszy sam o tym wiesz. Byłeś dobry w zarzucaniu sieci na zbrodniarzy. Łowienie ryb to nie to samo. McCaleb lekko skinął głową i speszyła go własna gorliwa reakcja. - Zostaw mi te materiały - powiedział. - Zadzwonię do ciebie. Maszerując ku wyjściu, Winston rozejrzała się za Gracielą, lecz nigdzie jej nie dostrzegła. - Pewnie weszła z dzieckiem do domu - wyjaśnił McCaleb. - No to pożegnaj ją ode mnie. - Pożegnam. Zapadła długa, pełna skrępowania cisza. Wreszcie, kiedy McCaleb otworzył drzwi, Winston zapytała: - Właściwie jak to jest być ojcem, Terry? - Czasami wspaniale, a czasami fatalnie. Typowa odpowiedź. Po chwili namysłu powiedział coś, co przychodziło mu wcześniej do głowy, lecz nie zwierzył się z tego nawet Gracieli: - To tak, jakby się miało przez cały czas lufę przystawioną do skroni. Winston sprawiała wrażenie zakłopotanej, a nawet nieco zaniepokojonej. - Dlaczego? - Bo wiem, że jeśli coś jej się stanie, cokolwiek, to koniec ze mną. Kiwnęła głową.

- Chyba cię rozumiem. Przekroczyła próg. Wyglądała dość głupio, kiedy odjeżdżała: doświadczona pani detektyw z wydziału zabójstw w wózku golfowym. 2 Niedzielna kolacja z Gracielą i Raymondem przebiegała w milczeniu. Jedli białego okonia, którego McCaleb złowił rano z wycieczkowiczami w pobliżu cieśniny po drugiej stronie wyspy. Wycieczkowicze zawsze chcieli zatrzymać złapane ryby, lecz po powrocie na przystań zazwyczaj zmieniali zdanie. McCaleb przypuszczał, że wiąże się to z ludzkim instynktem zabijania. Nie wystarczało schwytać zdobycz; należało ją uśmiercić. Oznaczało to, że .w domu przy La Mesa często jadało się ryby na kolację. McCaleb upiekł rybę wraz z kaczanami kukurydzy na ruszcie na ganku. Graciela przygotowała sałatkę i biskwity. Obydwoje pili białe wino. Raymond mleko. Jedzenie było dobre, cisza natomiast - przeciwnie. Spoglądając na Raymonda, McCaleb zauważył, że chłopiec wyczuwa napięcie między dorosłymi i poddaje się mu. Przypomniał sobie, że zachowywał się tak samo w dzieciństwie, gdy rodzice trwali w podobnym milczeniu. Raymond był synem Glorii, siostry Gracieli. Jego ojciec nigdy nie pojawił się na horyzoncie. Kiedy Gloria zginęła - zamordowana - trzy lata temu, Raymond zamieszkał u Gracieli. McCaleb poznał oboje, badając sprawę morderstwa. - Jak ci się dzisiaj grało? - spytał wreszcie. - Chyba nieźle. - Zdobyłeś jakieś punkty? - Nie. - Jeszcze zdobędziesz, nie martw się. Tylko nie rezygnuj. Próbuj dalej. McCaleb pokiwał głową. Chłopiec chciał z nim popłynąć tego ranka, ale Terry mu nie pozwolił. Wynajął łódź sześciu wycieczkowiczom z lądu. Razem z McCalebem i Buddym na „Ścigającej Fali” znalazło się więc ośmiu ludzi, co stanowiło dla łodzi limit bezpieczeństwa. McCaleb nigdy go nie przekraczał. - Wiesz co, następną wycieczkę mamy dopiero w sobotę. I wygląda na to, że będzie nas tylko czterech. Wątpię, żeby teraz, w zimie, zgłosił się ktoś jeszcze. Jeśli nic się nie zmieni, możesz płynąć z nami. Smutna twarz chłopca rozjaśniła się nieco i z zapałem kiwnął głową, dziobiąc widelcem białą rybę na talerzu. Widelec wydawał się ogromny w jego małej dłoni i McCalebowi zrobiło się nagle żal

Raymonda. Jak na dziesięciolatka, był bardzo drobny. Niezmiernie go to gnębiło i często wypytywał McCaleba, kiedy wreszcie urośnie. Terry za każdym razem odpowiadał, że już niedługo, choć w duchu przypuszczał, że chłopiec zawsze będzie drobnej budowy. Jego matka była osobą średniego wzrostu, a ojciec - jak wynikało ze słów Gracieli - też nie odznaczał się zbyt silną posturą ani osobowością. Znikł bez śladu przed narodzinami chłopca. Zawsze na końcu, gdy wybierano członków drużyny sportowej, zbyt drobny, żeby rywalizować z rówieśnikami, Raymond wolał od gier zespołowych inne rozrywki. Pasjonował się wędkarstwem i w wolne dni McCaleb zwykle zabierał go na połów halibuta. Ilekroć grupa wycieczkowiczów wynajmowała łódź, chłopiec zawsze prosił, żeby go zabrać, i jeśli znalazło się miejsce, wolno mu było płynąć w charakterze pomocnika. McCaleb z wielk4 przyjemnością wkładał pięciodolarowy banknot do koperty, zaklejał ją i wieczorem wręczał Raymondowi. - Przydasz się na dziobie - oznajmił teraz. - Chcą się wybrać na południe, na marłina. To będzie długa wycieczka. - Świetnie! McCaleb uśmiechnął się lekko. Raymond uwielbiał przesiadywać na dziobie i wypatrywać czarnego marlina, kołyszącego się wśród fal. Mając do dyspozycji lornetkę, nabierał w tym coraz większej wprawy. Terry zerknął porozumiewawczo na Gracielę, ona jednak wpatrywała się w talerz. Na jej twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu. Po chwili Raymond skończył posiłek i spytał, czy może pójść do siebie pograć na komputerze. Graciela kazała mu przyciszyć dźwięk, żeby mała się nie obudziła. Chłopiec wyszedł z talerzem do kuchni, a Graciela i McCaleb zostali sami. Rozumiał przyczynę milczenia Gracieli. Trudno jej było protestować przeciwko jego udziałowi w śledztwie, ponieważ przed trzema laty sama go poprosiła o wytropienie mordercy własnej siostry. W ten sposób się poznali. Podobieństwo sytuacji kazało jej powściągnąć uczucia. - Gracielo - zaczął McCaleb - wiem, że ci się to nie podoba, ale... - Nic nie mówiłam. - Nie musiałaś. Przecież cię znam, a twoja mina po wizycie Jaye świadczyła wyraźnie... - Po prostu nie życzę sobie żadnych zmian i tyle. - Rozumiem cię. Ja też nie chcę, żeby cokolwiek się zmieniło. I nie zmieni się. Rzucę tylko okiem na raport i kasetę i powiem Jaye, co myślę o całej sprawie. - Na tym się nie skończy. Znam cię dobrze. Już to widziałam. Dasz się skusić. Jesteś w tym dobry. - Nie dam się skusić. Spełnię jej prośbę i to wszystko. Nawet nie zabiorę się do tych papierów tutaj. Wezmę je na łódź. Nie będę ich przeglądał w domu. Dobrze? Nie chcę ich przeglądać w domu.

Wiedział, że zrobi to niezależnie od zgody Gracieli, lecz mimo wszystko pragnął jej aprobaty. Ich związek był wciąż tak świeżej daty, że McCaleb zawsze szukał jej przyzwolenia. Zastanawiał się, czy nie wiąże się to z jego drugą szansą. Przez ostatnie trzy lata często zmagał się z poczuciem winy, ono zaś nadal wyrastało przed nim co kilka mil niczym blokada drogowa. Miał wrażenie, że jeśli uzyska aprobatę tej jednej jedynej kobiety, wszystko mu się w życiu ułoży. Jego lekarka, kardiolog, nazywała to poczuciem winy ocalonego. Ktoś umarł, aby on mógł żyć, i dlatego musiał w jakiś sposób odpokutować. Ale dla McCaleba wyjaśnienie nie było aż tak proste. Graciela zmarszczyła brwi, lecz mimo to nadal wydawała mu się piękna. Miała smagłą cerę, a jej ciemnobrązowe włosy okalały twarz o smolistych oczach, w których tęczówka niemal nie różniła się barwą od źrenicy. Uroda Gracieli była jedną z przyczyn, dla których zawsze szukał u niej aprobaty. Jej promienny uśmiech miał w sobie coś oczyszczającego. - Terry, słyszałam, o czym rozmawialiście na tarasie. Kiedy mała ucichła, usłyszałam, jak Jaye mówi, że twoje nowe serce pika tak samo, jak stare. I że codziennie myślisz o tym, co przedtem robiłeś. Powiedz mi jedno: czy mówiła prawdę? McCaleb milczał przez chwilę. Spojrzał na swój pusty talerz, a potem skierował wzrok ku światłom po drugiej stronie zatoki, biegnącym w górę zbocza aż po gospodę na szczycie Mount Ada. Powoli skinął głową i popatrzył na Gracielę. - Tak, mówiła prawdę. - A więc całe życie, które tworzymy razem, nasze dziecko... to kłamstwo? - Nie. Oczywiście, że nie. Nasze życie jest dla mnie wszystkim i będę je chronił, choćby nie wiem co. Ale odpowiedź brzmi: tak, myślę o tym, kim przedtem byłem i co robiłem. Kiedy pracowałem w Biurze, Gracielo, ratowałem ludziom życie. Po prostu usuwałem zło z tego świata. Odrobinę rozpraszałem mrok. - Ruchem ręki wskazał zatokę. - A teraz żyje mi się cudownie z tobą, Cielo i Raymondem. I... i łowię ryby z bogaczami, którzy nie wiedzą, na co wydać pieniądze. - Więc chcesz mieć jedno i drugie? - Sam nie wiem, czego chcę. Ale kiedy Jaye tu była, wiedziałem, że słyszysz, co jej mówię. Mówiłem rzeczy, które chciałaś usłyszeć, choć w głębi serca czułem, że pragnę czegoś innego. Pragnąłem od razu otworzyć ten raport i wziąć się do roboty. Ona miała rację, Gracielo. Nie widzieliśmy się od trzech lat, ale udało jej się mnie przyszpilić. Graciela wstała, obeszła stół i usiadła McCalebowi na kolanach. - Po prostu boję się o ciebie - powiedziała i przytuliła go mocno. McCaleb wyjął z szafki dwie szklanki i postawił je na blacie. Pierwszą napełnił wodą, drugą sokiem pomarańczowym. Następnie zaczął łykać po kolei dwadzieścia siedem tabletek, które wcześniej ułożył na blacie, popijając je na przemian to wodą, to sokiem. Branie pigułek dwa razy na dobę stanowiło znienawidzony rytuał. Nie ze względu na smak - po trzech latach można było do niego przywyknąć. Ale

rytuał ten przypominał McCalebowi, w jak wielkim stopniu jego życie zależy od czynników zewnętrznych. Tabletki przypominały smycz. Bez nich nie pożyłby długo. W dużej mierze opierał teraz życie na pewności, że zawsze będzie miał tabletki pod ręką. Uzależniał od nich swoje plany. Gromadził zapasy. Czasami nawet śniło mu się, że łyka tabletki. Połknąwszy wszystkie, wszedł do salonu, gdzie Graciela czytała czasopismo. Nie spojrzała na niego - kolejny znak, że nie podoba jej się to, co nieoczekiwanie nawiedziło jej dom. McCaleb stał przez chwilę tuż za progiem, a gdy sytuacja nie uległa zmianie, wycofał się i ruszył korytarzem w stronę dziecięcego pokoju. Cielo spała w swoim łóżeczku. McCaleb podkręcił nieco przyćmione światło, żeby widzieć ją wyraźniej. Podszedł do łóżeczka i pochylił się nad nim, nasłuchując oddechu małej i wdychając jej zapach. Cielo odziedziczyła po matce smagłą cerę i ciemne włosy, lecz oczy miała niebieskie jak morze. Drobne dłonie zwinęła w piąstki, jakby w każdej chwili gotowa była walczyć o życie. McCaleb kochał ją najbardziej, kiedy spała. Pomyślał o tych wszystkich przygotowaniach, które podjęli: książkach, kursach i dobrych radach przyjaciółek Gracieli, pielęgniarek z oddziału dziecięcego w szpitalu. Chcieli należycie zadbać o tę kruchą istotę, tak od nich zależną. Żadne usłyszane ani przeczytane słowa nie przygotowały go na coś wręcz przeciwnego, co uświadomił sobie, gdy po raz pierwszy wziął córeczkę na ręce: że teraz jego własne życie zależy od niej. Wsunął rękę do łóżeczka, obejmując dłonią plecy córeczki. Nie poruszyła się. Czuł bicie jej maleńkiego serduszka. Wydało mu się szybkie i rozpaczliwe, jak szeptana modlitwa. Czasami przysuwał do łóżeczka bujany fotel i wpatrywał się w dziecko do późna w noc. Ten wieczór był inny. McCaleb musiał odejść. Czekała go praca. Mordercza praca. Nie wiedział, czy chce tylko powiedzieć „dobranoc”, czy szuka natchnienia lub aprobaty. Nie myślał racjonalnie. Po prostu musiał spojrzeć na dziecko i dotknąć go, zanim zabierze się do roboty. Potem zszedł schodkami nad morze. Odszukał swojego zodiaca wśród innych łódek, wdrapał się na pokład i przezornie umieścił raport i kasetę wideo na dziobie, żeby nie zamokły. Dwukrotnie pociągnął linkę, a gdy silnik zapalił, skierował motorówkę na środek zatoki. W Avalon Harbor nie było przystani. Łódki cumowały przy bojach ustawionych wzdłuż wklęsłej linii zatoki. W zimie łódek było niewiele, lecz McCaleb nie przebijał się przez boje. Ruszył torem wodnym, jak gdyby prowadził samochód osiedlowymi uliczkami. Nie jeździ się po trawnikach, należy się trzymać drogi. Od morza wiało zimnem i McCaleb zapiął sztormiak pod szyję. Zbliżając się do „Ścigającej Fali”, dostrzegł za zasłonami saloniku poblask telewizora. Oznaczało to, że Buddy Lockridge nie zdążył na ostatni prom i został na noc. McCaleb i Lockridge byli wspólnikami. Łódź została prawnie przepisana na nazwisko Gracieli, licencję wynajmu łodzi natomiast i całą dokumentację działalności firmował Lockridge. Poznali się przed z górą trzema laty, kiedy McCaleb zacumował „Ścigającą Falę” w Cabrillo Marina, w zatoce Los Angeles, i zamieszkał na pokładzie, remontując łódź. Buddy był jego sąsiadem z żaglówki stojącej tuż obok. Ich przyjaźń przekształciła się z czasem w spółkę. W pracowitym sezonie wiosenno-letnim Lockridge zwykle nocował na „Ścigającej Fali”, ale w

luźniejszych okresach wracał promem na kontynent, do Cabrillo, gdzie trzymał własną łódź. Łatwiej było o damskie towarzystwo w barach na lądzie niż w nielicznych knajpkach na wyspie. McCaleb przypuszczał, że Buddy zamierza wrócić porannym kursem, ponieważ na następne pięć dni nie zapowiadała się żadna wycieczka. Łódka McCaleba stuknęła w rufę „Ścigającej Fali”. Zgasił silnik i wysiadł z kasetą i skoroszytem pod pachą. Przywiązał zodiaca do rożka na rufie i ruszył ku drzwiom saloniku. Buddy czekał na niego; usłyszał albo wyczuł uderzenie łódki o rufę. Uchylił drzwi. W opuszczonej ręce trzymał powieść w miękkiej okładce. McCaleb zerknął na ekran telewizora, ale nie rozpoznał programu. - Co jest, Terror? - spytał Lockridge. - Nic. Muszę popracować. Skorzystam z kajuty dziobowej, dobra? Wszedł do saloniku. Było tam ciepło. Lockridge włączył grzejnik. - Jasne. Pomóc ci w czymś? - Nie trzeba. To nie dotyczy naszych spraw. - Chodzi o tę babkę, co tu była? Tę z biura szeryfa? McCaleb zapomniał, że Winston zajrzała najpierw na łódź i pytała Buddy’ego o drogę. - Tak. - Pracujesz dla niej? - Nie - zaprzeczył pośpiesznie McCaleb, mając nadzieję, że zgasi zainteresowanie Lockridge’a. - Chcę tylko przejrzeć pewne papiery, a potem jej oddzwonię. - To świetnie, stary. - Nie aż tak. Robię to z grzeczności. Co oglądasz? - A, jakieś telewizyjne bzdety. O oddziale śledczym, który ściga hakerów. Widziałeś to? - Nie, ale chciałbym na chwilę pożyczyć telewizor. McCaleb pomachał kasetą. Oczy Lockridge’a zalśniły. - Zapraszam. Odpalaj taśmę. - Ehm... nie tutaj, Buddy. To... detektyw Winston prosiła mnie o dyskrecję. Odniosę telewizor, jak tylko skończę.

Na twarzy Lockridge’a odmalowało się rozczarowanie, ale McCaleb nie przejął się tym. Podszedł do blatu oddzielającego kambuz od saloniku i położył na nim kasetę i skoroszyt. Wyłączył telewizor i wyjął go z obudowy zabezpieczającej przed skutkami gwałtownego kołysania. Telewizor miał wbudowany magnetowid i był ciężki. McCaleb staszczył go po wąskich schodkach i wniósł do kajuty na dziobie, przekształconej częściowo w biuro. Po obu stronach znajdowały się piętrowe prycze. Dolną koję po lewej przerobiono na stolik, dwie górne zaś służyły McCalebowi do przechowywania starych akt - Graciela nie chciała, żeby je trzymał w domu, gdzie w każdej chwili mógł na nie natrafić Raymond. Jedyny problem polegał na tym, że - zdaniem McCaleba - Buddy od czasu do czasu zaglądał do pudeł i wertował akta. To go martwiło. Oznaczało, że ktoś wścibia nos w jego sprawy. McCaleb zastanawiał się, czy nie zamknąć kajuty na klucz, wiedział jednak, że byłby to poważny błąd. Znajdowała się tam jedyna klapa włazowa na dolny pokład i nie należało blokować dostępu do niej na wypadek konieczności ewakuacji. McCaleb postawił telewizor na prowizorycznym stoliku i włożył wtyczkę do kontaktu. Potem zawrócił w stronę saloniku po skoroszyt i taśmę - i zobaczył Buddy’ego, który schodził po stopniach z kasetą pod pachą, kartkując raport. - Hej, Buddy... - Chłopie, ależ to niesamowite. McCaleb wyciągnął rękę, zatrzasnął okładki i odebrał je wraz z kasetą swemu wspólnikowi. - Tylko zerknąłem. - Mówiłem ci, że to tajny materiał. - No tak, ale przecież pracujemy razem. Jak kiedyś. Istotnie, Lockridge bardzo pomógł McCalebowi podczas śledztwa w sprawie śmierci siostry Gracieli. Ale wtedy Terry aktywnie uczestniczył w postępowaniu. Tym razem natomiast zamierzał tylko przejrzeć materiały. Nie życzył sobie, aby ktokolwiek zaglądał mu przez ramię. - Teraz to zupełnie co innego, Buddy. Robota na jedną noc. Rzucę okiem na te papiery i tyle. A teraz pozwól mi się do tego zabrać, żebym tu nie siedział do rana. Lockridge nie odezwał się więcej, a McCaleb nie czekał. Zamknął za sobą drzwi kajuty i podszedł do stolika. Spoglądając na trzymany w ręku raport, poczuł silny dreszcz podniecenia, połączony ze znajomym lękiem i poczuciem winy. Wiedział, że znowu wzywa go ciemność, aby ją zbadał i poznał. Aby znalazł w niej drogę. Skinął głową, choć nikogo przy nim nie było. Bardzo długo czekał na tę chwilę. 3

Kaseta była wyraźna, dobrze nagrana i odpowiednio naświetlona. Nagrania z miejsca zbrodni znacznie się poprawiły od czasu, gdy McCaleb pracował w Biurze. Treść natomiast pozostała niezmieniona. Taśma w naturalistyczny sposób ukazywała morderstwo. W pewnej chwili McCaleb zatrzymał film i zaczął się przyglądać jednej z klatek. W kajucie panowała cisza, zakłócana jedynie pluskiem fal uderzających o burtę. Punkt centralny stanowiło nagie ciało mężczyzny skrępowanego drutem, z rękoma i nogami podciągniętymi w tył tak mocno, że przybrał jak gdyby odwróconą pozycję płodu. Zwłoki spoczywały twarzą w dół na starym, zabrudzonym dywanie. Kamera skupiła się na ciele ofiary, pomijając otoczenie. McCaleb uznał, że ofiara jest płci męskiej jedynie na podstawie wzrostu i masy ciała. Głowy nie było widać; skrywało ją szare plastikowe wiadro. Napięty drut rozciągał się od kostek ofiary wzdłuż grzbietu i między ramionami, a potem wysuwał się spod wiadra i okalał szyję. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że ciężar ramion i stóp ofiary zacisnął drut, powodując niedotlenienie. Innymi słowy, ofiara zginęła, gdy już nie mogła utrzymać nóg w pozycji, którą wymusił zabójca. McCaleb wpatrywał się w scenę zbrodni. Plama krwi na dywanie wskazywała, że usunięcie wiadra ujawni obrażenia głowy. Odchylił się na oparcie starego krzesła i zaczął analizować pierwsze wrażenia. Nie otworzył jeszcze skoroszytu z dokumentami; wolał najpierw obejrzeć kasetę z miejsca zbrodni i jak najdokładniej prześledzić to, co zobaczyli policyjni detektywi. Był zafascynowany. Wyczuwał ukryte znaczenie rytuału ukazanego na ekranie telewizora. Czuł także wzbierającą we krwi adrenalinę. Nacisnął guzik pilota i taśma ruszyła. Obraz poszerzył się nieco, gdy w zasięg kamery wkroczyła Jaye Winston. McCaleb widział teraz większy fragment pomieszczenia, które wydawało się niewielką, skąpo umeblowaną częścią domku lub mieszkania. Tak się złożyło, że Winston miała na sobie ten sam strój, w którym odwiedziła McCaleba, przynosząc dokumenty i kasetę. Na dłonie naciągnęła gumowe rękawiczki, sięgające powyżej mankietów. Plakietka identyfikacyjna zwisała z czarnego sznurowadła zawiązanego wokół szyi. Winston ustawiła się po lewej stronie ofiary, jej partner zaś - McCaleb nie znał tego detektywa - stanął po prawej. Na taśmie po raz pierwszy zabrzmiał ludzki głos. - Oględzin ofiary dokonał zastępca koronera, który zezwolił na prowadzenie czynności śledczych na miejscu zbrodni - powiedziała Winston. - Sfotografowano ofiarę in situ. Teraz usuniemy wiadro w celu prowadzenia dalszych badań. McCaleb wiedział, że Jaye Winston starannie waży każde słowo i gest z myślą o przyszłości, o procesie ewentualnego zabójcy, kiedy to ława przysięgłych obejrzy wideokasetę z miejsca zbrodni. Jaye musiała sprawiać wrażenie obiektywnej profesjonalistki, całkowicie odseparowanej emocjonalnie od tego, na co patrzy. Jakiekolwiek odstępstwo od tej reguły mogło spowodować wycofanie taśmy z listy dowodów na wniosek adwokata oskarżonego.

Winston zgarnęła włosy za uszy, położyła dłonie na ramionach ofiary i przy pomocy partnera przewróciła zwłoki na bok, tak że spoczęły plecami do kamery. Kamera przesunęła się nad łopatką ofiary i przeszła do zbliżenia, gdy Winston delikatnie poruszyła pałąk wiadra i zaczęła je ostrożnie zdejmować z głowy zamordowanego mężczyzny. - Okay - powiedziała. Skierowała wiadro w stronę kamery - wnętrze oblepione było zakrzepłą krwią - a potem umieściła je w tekturowym pudle, w którym gromadzono dowody rzeczowe. Odwróciła się i spojrzała na ofiarę. Głowę mężczyzny okalała szara taśma klejąca, która zatykała usta ciasnym kneblem. Oczy były otwarte i wybałuszone. Rogówki zaszły krwawą mgłą. Skóra wokół oczu również miała czerwonawe zabarwienie. - WS - odezwał się detektyw, wskazując oczy zmarłego. - Kurt - przerwała Winston - jesteśmy nagrywani. - Przepraszam. Nakazała partnerowi, by zachował wszelkie spostrzeżenia dla siebie. Znowu zabezpieczała się na przyszłość. McCaleb wiedział, że policjantowi chodziło o krwotok, czyli wybroczyny spojówkowe, które zawsze towarzyszą uduszeniu sznurem lub drutem. Takie spostrzeżenie powinien jednak wygłosić na taśmie lekarz, a nie detektyw z wydziału zabójstw. Półdługie włosy zmarłego były posklejane krwią, która zakrzepła w wiadrze, tam gdzie ofiara dotykała go lewą stroną twarzy. Winston zanurzyła palce we włosach, szukając źródła krwawienia. Po chwili znalazła ranę na ciemieniu. Odgarnęła włosy, próbując ją odsłonić. - Barney, zrób zbliżenie, jeśli się da - poprosiła. Kamera najechała bliżej. McCaleb dostrzegł maleńki, okrągły otworek. Wiedział jednak, że zaobserwowane krwawienie nie zawsze odpowiada rozmiarom rany. Nawet drobne, niestanowiące zagrożenia rany głowy często krwawiły obficie. Oficjalny i dokładny opis znajdował się zapewne w protokole z sekcji. - Barn, daj tu kamerę - odezwała się Winston lekko podniesionym głosem. - Na tym kneblu, na taśmie, jest jakiś napis. Zauważyła to, przekręcając głowę ofiary. Kamera zrobiła zbliżenie. McCaleb rozróżnił niewyraźnie nakreślone litery w miejscu, gdzie taśma oklejała usta zmarłego. Wydawało się, że owe litery wypisano atramentem, lecz zamazała je krew. Zdołał odcyfrować jedno słowo. - Cave - odczytał głośno. - Cave? [1] Pomyślał, że może to być fragment dłuższego wyrazu, lecz nie przychodziło mu do głowy nic oprócz

cavern. [2] Zatrzymał taśmę i wpatrzył się w ekran. Był zafascynowany. To, co zobaczył, sprawiło, że cofnął się w czasie do dni, gdy opracowywał portrety psychologiczne przestępców i niemal za każdym razem zadawał sobie pytanie: „W jakim mrocznym, spaczonym umyśle wylęgła się ta zbrodnia?”. Wiadomość od mordercy była zawsze ważna i przesuwała sprawę na wyższy poziom. Oznaczała najczęściej, że zabójstwo jest komunikatem, przesłaniem, które morderca przekazuje ofierze, a policja reszcie świata. McCaleb wstał i sięgnął ku wyższej koi. Zdjął z niej jedno z ciężkich tekturowych pudeł, zawierających stare akta, i spuścił na podłogę. Uniósł pokrywę i zaczął szukać notesu z pustymi kartkami. Pracując w Biurze, tradycyjnie rozpoczynał każdą sprawę od nowego kołonotatnika. W końcu natrafił na teczkę zawierającą tylko jeden formularz i notatnik. Tak skąpa dokumentacja świadczyła, że sprawa była prosta i w notatniku pozostało sporo pustych stron. Przekartkował notes, który okazał się prawie niezapisany. Potem wyjął formularz wsparcia dochodzeniowego i szybko przebiegł oczyma po pierwszej stronie. Od razu przypomniał sobie tamtą sprawę, gdyż do jej rozwikłania wystarczyła jedna rozmowa telefoniczna. Prośba o pomoc nadeszła przed blisko dziesięcioma laty od detektywa z małej miejscowości o nazwie White Elk w Minnesocie. McCaleb pracował wówczas na placówce pod Quantico. Detektyw stwierdzał w raporcie, że dwaj mężczyźni, mieszkający w tym samym domu, wszczęli pijacką burdę, wyzwali się wzajemnie na pojedynek i pozabijali na podwórzu, strzelając do siebie z odległości dziesięciu jardów. Samo podwójne zabójstwo nie budziło żadnych wątpliwości. Detektywa zaintrygowało natomiast coś innego. W trakcie przeszukiwania domu policja natrafiła na osobliwe zapasy w piwnicznej zamrażarce. Tkwiły w niej, wepchnięte w kąt, plastikowe worki z dziesiątkami zużytych tamponów. Były to produkty różnych firm, a wstępna analiza próbek wykazała, że krew menstruacyjna pochodzi od różnych kobiet. Detektyw prowadzący śledztwo nie wiedział, z czym ma do czynienia, ale obawiał się najgorszego. Zwrócił się do jednostki wsparcia dochodzeniowego FBI z pytaniem, co mogą oznaczać te cholerne tampony i jak ma dalej postępować. Konkretnie mówiąc, chciał wiedzieć, czy tampony mogły być swego rodzaju pamiątkami, gromadzonymi przez seryjnego mordercę lub morderców, których wykryto, dopiero gdy pozabijali się nawzajem. McCaleb uśmiechnął się na wspomnienie tej sprawy. Już wcześniej zdarzyło mu się natrafić na tampony w zamrażarce. Zadzwonił do detektywa i zadał mu trzy pytania. W jaki sposób obaj mężczyźni zarabiali na życie? Czy oprócz broni użytej w pojedynku znaleziono w ich domu jakieś strzelby myśliwskie albo zezwolenia łowieckie? I, na koniec, kiedy w lasach północnej Minnesoty rozpoczyna się sezon polowań na niedźwiedzie? Odpowiedzi detektywa przyniosły szybkie rozwiązanie zagadki tamponów. Obydwaj mężczyźni pracowali na lotnisku w Minneapolis dla pośrednika, który zajmował się zawieraniem umów z ekipami porządkowymi w imieniu linii lotniczych. W domu znaleziono broń myśliwską, lecz żadnych zezwoleń łowieckich. I - na koniec -sezon polowań na niedźwiedzie zaczynał się za trzy tygodnie.

McCaleb powiedział detektywowi, że denaci nie byli seryjnymi mordercami, lecz najprawdopodobniej gromadzili zawartość pojemników na odpadki z toalet samolotów, które sprzątali. Zabierali tampony i trzymali je w zamrażarce. Na początku sezonu łowieckiego zamierzali je rozmrozić i użyć jako przynęty, gdyż niedźwiedzie wyczuwają woń krwi z dużej odległości. Większość myśliwych stosuje odpadki jako przynętę, ale krew jest najlepsza. McCaleb przypomniał sobie, że detektyw z pewnym rozczarowaniem przyjął do wiadomości, iż seryjni mordercy nie wchodzą tu w grę. Poczuł się zbity z tropu tym, że agent FBI siedzący za biurkiem w Quantico tak szybko rozwiązał zagadkę; a może rozzłościło go, że nie znajdzie się na pierwszych stronach ogólnokrajowych gazet. Z trzaskiem odłożył słuchawkę i nigdy więcej nie skontaktował się z McCalebem. Terry wyrwał z notatnika zapisane kartki, włożył je do teczki razem z formularzem i schował do pudła, które następnie wydźwignął z powrotem na służącą jako półka górną koję i wepchnął na miejsce z głuchym stuknięciem. Usiadł, zerknął na ekran telewizora, a potem wpatrzył się w pustą kartkę. Wreszcie wyjął długopis z kieszeni koszuli i właśnie miał zacząć pisać, gdy drzwi otworzyły się raptownie i stanął w nich Buddy Lockridge. - Wszystko w porządku? - Bo co? - Słyszałem łomoty. Cała łódź się kiwała. - To nic takiego, Buddy, po prostu... - O kurde, a to co? Buddy patrzył na ekran. McCaleb chwycił pilota i wyłączył telewizor. - Słuchaj, Buddy, już ci mówiłem, że to poufne materiały i nie mogę... - Dobra, dobra, wiem. Chciałem tylko sprawdzić, czy nie zemdlałeś albo co. - Dzięki, czuję się świetnie. - Jeszcze chwilę posiedzę na górze, jakbyś czegoś potrzebował. - Poradzę sobie, ale dziękuję. - Wiesz, zużywasz sporo prądu. Jutro, jak się stąd zwinę, będziesz musiał włączyć generator. - Nie ma problemu. No to na razie, Buddy.

Lockridge wskazał ciemny ekran telewizora. - To niesamowite. - Dobranoc, Buddy - uciął ze zniecierpliwieniem McCaleb. Wstał i zamknął drzwi Lockridge’owi przed nosem. Tym razem przekręcił klucz. Wrócił na krzesło, przysunął sobie notes i zaczął pisać. Po chwili lista była gotowa. MIEJSCE ZBRODNI 1. Uduszenie drutem 2. Nagie zwłoki 3. Rana głowy 4. Taśma/knebel - Cave? 5. Wiadro? Przez kilka minut wpatrywał się w listę, lecz nic nie przychodziło mu do głowy. Było na to za wcześnie. Instynkt mu podpowiadał, że słowo na taśmie kneblującej jest kluczem, którego nie zdoła obrócić, dopóki nie ogarnie całości przekazu. Zwalczył pokusę otworzenia pisemnego raportu. Włączył z powrotem telewizor i puścił kasetę od miejsca, w którym ją zatrzymał. Kamera pokazała zbliżenie taśmy oklejającej mocno usta ofiary. - Zostawimy to koronerowi - powiedziała Winston. - Sfilmowałeś już wszystko, co się dało, Barn? - Tak - odparł niewidoczny kamerzysta. - Okay, zrób odjazd i rzućmy okiem na te więzy. Obiektyw kamery przesunął się wzdłuż drutu, biegnącego od szyi do stóp. Szyję otaczała samozaciskająca się pętla. Drut ciągnął się wzdłuż kręgosłupa i kilkakrotnie oplatał kostki nóg, podciągniętych tak wysoko, że pięty ofiary dotykały pośladków. Inny kawałek drutu owinięty był sześć razy wokół nadgarstków i zawiązany na węzeł. Na kostkach i przegubach zmarłego utworzyły się głębokie bruzdy, świadczące o tym, że ofiara przed śmiercią szamotała się w więzach.

Po sfilmowaniu ciała Winston poprosiła niewidocznego kamerzystę o utrwalenie na taśmie wszystkich pomieszczeń. Kamera odjechała od zwłok i objęła cały jadalnio-salon. Umeblowanie zdawało się pochodzić ze sklepu z używanymi sprzętami. Było niejednolite, nic tu do siebie nie pasowało. Nieliczne oprawione obrazy na ścianach sprawiały wrażenie ozdób z taniego hotelu sprzed dziesięciu lat - pomarańczowe i jasnoniebieskie pastele. W drugim końcu pokoju stała wysoka oszklona szafka, niemal zupełnie pusta. Na półkach znajdowało się zaledwie kilka książek. Górę szafki zdobiło coś, co McCaleb uznał za nader osobliwe. Była to mierząca dwie stopy sowa, która wyglądała na ręcznie malowaną. McCaleb widywał takie sowy wielokrotnie, zwłaszcza w Avalon Harbor i Cabrillo Marina. Najczęściej robiono je z nadmuchanego plastiku i umieszczano na masztach łub mostkach motorówek, aby odstraszyć mewy i inne ptaki - zazwyczaj bez skutku. Teoretycznie ptaki powinny trzymać się z dala od drapieżnej sowy i nie zanieczyszczać łodzi odchodami. McCaleb widział też sztuczne sowy, używane jako straszaki na gołębie przez właścicieli kamienic. Ale w tym wypadku zainteresował go fakt postawienia plastikowej sowy jako ozdoby w mieszkaniu, z czym się nigdy dotąd nie spotkał. Wiedział, że ludzie kolekcjonują najrozmaitsze przedmioty, w tym także sowy, lecz po raz pierwszy zobaczył coś takiego jako ozdobę szafki w salonie. Szybko otworzył skoroszyt i odszukał metryczkę ofiary. Zamordowany mężczyzna pracował jako malarz pokojowy. McCaleb zamknął okładki i zastanawiał się przez chwilę, czy ofiara nie zabrała sowy z miejsca pracy albo z Odnawianego budynku. Cofnął taśmę i po raz drugi obejrzał najazd kamery ze zwłok na szafkę z sową. Miał wrażenie, że kamerzysta obrócił obiektyw o sto osiemdziesiąt stopni, co oznaczało, że sowę ustawiono na wprost ofiary, aby obserwowała scenę zbrodni. Istniały inne możliwości, ale instynkt podpowiadał McCalebowi, że plastikowa sowa stanowi ważny element. Rozłożył notatnik i dopisał ważny punkt do swojej listy. Dalsza część kasety nie wzbudziła w McCalebie szczególnego zainteresowania. Kamera ukazała pozostałe pomieszczenia w mieszkaniu ofiary - sypialnię, łazienkę i kuchnię. Nie było tam sów i McCaleb niczego nie zanotował. Kiedy taśma się skończyła, przewinął ją i obejrzał raz jeszcze. Nic nowego nie zwróciło jego uwagi. Wyjął kasetę i wsunął ją w tekturową okładkę. Następnie odniósł telewizor do salonu i wstawił w uchwyty. Buddy wylegiwał się na kanapie, czytając kieszonkową powieść. Nie odezwał się ani słowem i McCaleb wyczuwał, że zamknięcie drzwi głęboko go uraziło. Zastanowił się, czyby nie przeprosić Buddy’ego, ale w końcu odpuścił sprawę. Buddy był zbyt wścibski, jeśli chodziło o przeszłe i obecne życie Terry’ego. Może teraz zdoła to sobie uświadomić. - Co czytasz? - zagadnął Terry. - Książkę - odparł Lockridge, nie podnosząc oczu.

McCaleb uśmiechnął się pod nosem. Przynajmniej Buddy nie udawał, że go nie słyszy. - Przyniosłem telewizor, gdybyś chciał obejrzeć wiadomości albo coś. - Wiadomości już się skończyły. McCaleb zerknął na zegarek. Dochodziła północ. Nie zdawał sobie sprawy z upływu czasu. To mu się kiedyś często przytrafiało - w Biurze, gdy sprawa go wciągnęła, pracował w porze lunchu lub do późna w noc. Zostawił naburmuszonego Buddy’ego i wrócił do biurowej kajuty. Głośno zatrzasnął drzwi i zamknął je na klucz. 4 McCaleb znalazł czystą kartkę w notatniku i otworzył raport. Rozchylił kółka, wyciągnął dokumenty i rozłożył je schludnie na biurku. Może to dziwne, ale nie lubił przewracać stron w raportach. Wolał brać je do ręki i iść na skróty. Odłożył skoroszyt i zaczął uważnie czytać doniesienia śledcze w porządku alfabetycznym. Wkrótce zagłębił się po uszy w sprawie. Morderstwo zostało zgłoszone wydziałowi Departamentu Szeryfa w West Hollywood w poniedziałek, pierwszego stycznia, w południe przez anonimowego rozmówcę. Męski głos w telefonie poinformował, że w mieszkaniu 2 B w Grand Royale Apartments przy Sweetzer, niedaleko Melrose, znajdują się zwłoki mężczyzny. Dzwoniący odłożył słuchawkę, nie podając nazwiska ani żadnych szczegółów. Nie nagrano rozmowy, ponieważ mężczyzna nie wykręcił numeru alarmowego, a linia, z której skorzystał, nie miała funkcji identyfikowania rozmówcy. Pod zgłoszony adres wysłano dwuosobowy patrol. Drzwi wejściowe były lekko uchylone. Gdy nikt nie odpowiadał na pukanie i wezwania, policjanci weszli do środka i w krótkim czasie stwierdzili, że informacja anonimowego rozmówcy była zgodna z prawdą. W mieszkaniu leżały zwłoki mężczyzny. Patrol wycofał się i zawiadomił zespół dochodzeniowy wydziału zabójstw. Śledztwo powierzono Jaye Winston i jej partnerowi Kurtowi Mintzowi, oddając Winston prowadzenie sprawy. Ofiara została zidentyfikowana jako Edward Gunn, czterdziestoczteroletni, pracujący dorywczo malarz pokojowy. Od dziewięciu lat mieszkał samotnie przy Sweetzer Avenue. W trakcie sprawdzania kartotek kryminalnych w komputerze ustalono, że Gunn wielokrotnie popełniał przestępstwa, do których należało stręczycielstwo i włóczęgostwo, a także bywał regularnie zatrzymywany za picie w miejscach publicznych i prowadzenie samochodu w stanie nietrzeźwym. W ciągu trzech miesięcy poprzedzających jego śmierć dwukrotnie aresztowano go za jazdę po pijanemu; drugi raz nastąpiło to 31 grudnia przed południem. Został zwolniony za poręczeniem. Przed upływem doby już nie żył. W kartotece znalazła się również informacja o aresztowaniu w związku z poważnym

przestępstwem, lecz bez wyroku skazującego. Przed sześcioma laty osadzono Gunna w areszcie Departamentu Policji Los Angeles i przesłuchano w sprawie morderstwa. Został później zwolniony i nie przedstawiono mu żadnych zarzutów. Według raportów ze śledztwa dołączonych przez Winston i jej partnera, nic nie wskazywało na kradzież ani rabunek, w związku z czym motyw zabójstwa pozostał nieznany. Inni lokatorzy ośmioapartamentowego budynku stwierdzili, że nie słyszeli w sylwestra żadnych hałasów w mieszkaniu Gunna. Wszelkie odgłosy, które mogły towarzyszyć morderstwu, zostały prawdopodobnie zagłuszone przez huczną zabawę, odbywającą się piętro niżej. Przyjęcie trwało aż do rana, pierwszego stycznia. Gunn, zgodnie z zeznaniami uczestników, nie brał udziału w zabawie i nie był na nią zaproszony. Wywiad przeprowadzony w okolicy - przeważały w niej niewielkie budynki mieszkalne, podobne do Grand Royale - nie wykrył ani jednego świadka, który widział Gunna w dniach poprzedzających jego śmierć. Wszystko wskazywało na to, że morderca odwiedził Gunna. Nieuszkodzone drzwi i okna mieszkania wykluczały włamanie i nasuwały przypuszczenie, że Gunn mógł znać zabójcę. Winston i Mintz przesłuchali wszystkich znanych im współpracowników i znajomych zamordowanego, a także każdego lokatora i każdego uczestnika sylwestrowej zabawy, w nadziei wyłonienia podejrzanego. Nadzieja okazała się płonna. Sprawdzili również w poszukiwaniu motywu materialnego sytuację finansową ofiary i niczego nie wykryli. Gunn nie miał stałego zatrudnienia. Przeważnie krążył wokół sklepu z przyborami malarskimi przy Beverly Boulevard i oferował swoje usługi za dniówkę. Z trudem wiązał koniec z końcem i wystarczało mu tylko na opłacenie mieszkania oraz niewielkiej furgonetki, w której woził swój sprzęt. Gunn miał jedną żyjącą krewną, siostrę, w Long Beach. Nie widział się z nią od ponad roku, choć tak się złożyło, że zadzwonił do niej w przeddzień swej śmierci z posterunku policji w Hollywood, należącego do Wydziału Policji Los Angeles. Zatrzymano go za jazdę w stanie nietrzeźwym. Siostra zeznała, że oznajmiła bratu, iż nie może mu dłużej pomagać ani wykupywać go z aresztu. I odłożyła słuchawkę. Nie potrafiła podać policji żadnych przydatnych informacji związanych z morderstwem. Szczegółowo zbadano okoliczności aresztowania Gunna sprzed sześciu lat. Gunn zamordował prostytutkę w motelu przy Sunset Boulevard. Zadźgał ją jej własnym nożem, kiedy próbowała go zabić i obrabować - tak stwierdzał protokół przekazany przez Wydział Policji Los Angeles, posterunek w Hollywood. Między pierwszym zeznaniem Gunna a znalezionymi dowodami dały się zauważyć drobne rozbieżności, które jednak nie były wystarczające dla prokuratora okręgowego do wszczęcia postępowania. W końcu bez entuzjazmu umorzono sprawę, przyjmując jako motyw działanie w obronie koniecznej. McCaleb zauważył, że detektywem prowadzącym był Harry Bosch. Przed laty pracował z Boschem nad pewnym przypadkiem, o którym nadal często rozmyślał. Bosch był szorstki i skryty, ale jako policjant wykazywał się niezwykłym talentem śledczym, intuicją i instynktem. Pośród emocjonalnego zamętu, jaki obydwaj odczuwali, rozpracowując sprawę, połączyła ich pewna więź. McCaleb zapisał nazwisko Boscha w notesie, aby skontaktować się z nim i zapytać o Gunna.