Michael DiMercurio
Płomienie pod lodem
przekład Wojciech Pusłowski
tytuł oryginału VOYAGE OF THE DEVILFISH
Tato, ta książka jest dla Ciebie.
Prolog
13 grudnia 1973,
Morze Arktyczne
USS „Stingray” cicho unosił się w ciemnej wodzie sześćdziesiąt metrów pod polarną
pokrywą lodową.
Mostek podwodnego okrętu atomowego był pełen konsoli, zaworów, rur i kabli chociaż
ciasny, był bardzo funkcjonalny. Panował tu czerwonawy półmrok rozświetlony światłem
umieszczonych w górze lamp fluorescencyjnych i poświatą padającą z czytników na
konsolach. Ciszę zakłócał tylko gwizd pracujących żyrokompasów, pomruk wentylatorów i
odgłosy prowadzonych szeptem rozmów.
Stojący na otoczonej stalową barierką platformie wysoki mężczyzna o krótko przyciętej
brodzie wpatrywał się uważnie w jarzący się czerwonym światłem ekran. Blada, padająca od
dołu poświata postarzała jeszcze bardziej surową twarz czterdziesto-parolatka ubranego w
czarny kombinezon ze srebrnymi dębowymi liśćmi na kołnierzu. Na piersiach miał złote,
podwodniackie delfiny, a nad prawą kieszenią widniało nazwisko: PACINO.
Zadzwonił telefon. Nie odrywając wzroku od ekranu, mężczyzna podniósł słuchawkę do
ucha.
- Tu kapitan - powiedział.
- Tu radio, panie kapitanie. Raport do Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej
gotów do wysłania.
- Bardzo dobrze. - Pacino odłożył słuchawkę.
- Sir - odezwał się stojący za konsolą prowadzenia ognia porucznik - okręt gotów do
pionowego wynurzenia. Mamy nad sobą trzydzieści centymetrów lodu.
- Wykonać.
- Wynurzenie pionowe - zawołał porucznik do młodszego oficera siedzącego za Pacinem
przy czymś, co przypominało konsolę sterowniczą samolotu. Na następny rozkaz porucznika
podoficer przy okrągłej konsoli przy prawej burcie popchnął dźwignię systemu unoszenia się
okrętu. Okręt zaczął wznosić się do góry ze stałą prędkością pół metra na sekundę. Co pół
sekundy głębokościomierz wydawał sygnał odliczający przebyte kolejne ćwierć metra drogi.
Powyżej, na powierzchni, silny arktyczny wiatr gnał prawie poziomo płatki śniegu nad
zamarzniętym morzem. Nagle rozległ się potężny huk. Ważący trzy tysiące ton „Stingray”
przebił się przez cienką pokrywę lodu. Ze statecznika okrętu wysunął się długi, cienki maszt -
peryskop.
Po chwili z peryskopu wysunęła się antena radiowa. Okręt zaczął nadawać raport
sytuacyjny do Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej. Meldowano o pozycji
najnowszego radzieckiego okrętu podwodnego nazwanego przez dowództwo NATO
kryptonimem „Wiktor III”.
Cztery kilometry dalej na północ, na pokładzie „Leningradu”, kapitan pierwszej rangi
Aleksy Nowskoj pochylał się nad konsolą kontroli prowadzenia ognia, na której widać było
pozycję amerykańskiego okrętu. Długie, bezsenne godziny wycisnęły pod jego oczami
głębokie, sine cienie, ledwo zresztą widoczne spod nieuczesanych, opadających mu na twarz
włosów.
Wstał i zwrócił się do stłoczonych w ciasnym pomieszczeniu mężczyzn.
- Wszyscy na mostku, uwaga! Jak wiecie, cztery miesiące temu niedaleko stąd
amerykański okręt podwodny wszedł w kolizję z „Kijowem”. W wyniku zderzenia kadłub
naszego okrętu uległ rozdarciu i „Kijów” poszedł na dno ze wszystkimi członkami załogi na
pokładzie. Byliśmy zaskoczeni i rozczarowani oficjalnym stanowiskiem naszych władz, które
ograniczyły się do wręczenia Amerykanom noty protestacyjnej. Teraz jesteśmy na pozycji, z
której, jako przedstawiciele Floty Północnej, możemy udzielić naszej własnej odpowiedzi.
Rozmowy urwały się jak nożem uciął. Wszyscy czterej oficerowie w napięciu patrzyli na
górującą nad nimi masywną sylwetkę Nowskoja. Kiedy zapalił papierosa i wydmuchnął dym
w górę, słychać było tylko poświst pracującego komputera kontroli bojowej i głęboki bas
systemu wentylacyjnego.
Nowskoj spojrzał oficerom w oczy, a oni skinęli głowami i pochylili się nad swoimi
konsolami.
- Kontrola bojowa. Wprowadzić dane celu do torped w komorach numer jeden i dwa i
przygotować je do odpalenia. Otworzyć zewnętrzne pokrywy wyrzutni numer jeden i dwa.
Zwolnić do piętnastu obrotów.
Każdy z oficerów zabrał się do wykonania powierzonego mu zadania, zanim jeszcze
rozkazy zostały wypowiedziane do końca. Nowskoj pomyślał, że jednak dobrze ich
wyszkolił.
Kiedy „Stingray” zszedł na głębokość stu pięćdziesięciu metrów i przyspieszył do pięciu
węzłów, dziura, którą wybił w lodzie, znowu zaczęła się zamykać. Obok Pacina zadzwonił
telefon.
- Tu kapitan.
- Tu radio, sir. Raport do dowództwa został przesłany do satelity. W tej chwili drukujemy
przesłane do nas wiadomości, nie ma żadnych nowych rozkazów, są za to wiadomości od
naszych rodzin.
- Jest coś dla mnie?
- Tak jest, sir. Wiadomość od pańskiego syna. Mam ją panu przeczytać?
- Nie, proszę mi przysłać wydruk. - Pacino uśmiechnął się lekko i założył na głowę
słuchawki. Co miesiąc dowództwo przekazywało im wiadomości od rodzin, zwykle mniej niż
sto słów. Od trzech miesięcy był to ich jedyny kontakt z domem. - Oficerze dyżurny -
powiedział. - Czas wracać do domu. Proszę skierować okręt na zachód i wyciszyć go przed
przyjęciem stałego kursu. Nie chcę, żeby „Wiktor” nas wywąchał i popłynął za nami do
domu.
- Tak jest, sir - odpowiedział porucznik. - Ster pięć stopni na prawo, stały kurs dwa
siedem zero. - Porucznik podniósł do ust mikrofon. - Sonar, tu mostek, wyciszenie okrętu i
zmiana kursu.
- Mostek, tu sonar, zrozumiałem - z głośnika na mostku rozległ się chrapliwy głos oficera
obsługującego sonar.
Pacino wpatrywał się w konsolę sonaru, zastanawiając się, gdzie może być sowiecki
okręt. Na mostek wszedł oficer obsługujący radio. Przyniósł wydruki odebranych
wiadomości. Telegram od syna Pacina został wydrukowany na świątecznej pocztówce.
TATO, ANNAPOLIS TO CIĘŻKA SPRAWA. WIEM, WIEM, ŻE WSZYSCY
NIENAWIDZĄ PIERWSZEGO ROKU. CZEKAM NA ŚWIĘTA I NA TWÓJ POWRÓT.
DO ZOBACZENIA. TRZYMAJ SIĘ. POMYŚLNYCH ŁOWÓW, MIKE
Pacino przeszedł do pomieszczenia nawigacyjnego. „Stingray” tak długo był w morzu, a
on wysłał tylko jeden list do syna i parę razy zadzwonił. Jednak Michael i tak zostanie
oficerem. Skończy akademię i usiądzie za sterami odrzutowca na jakimś lotniskowcu - a
może nawet pójdzie w ślady swojego ojca i wstąpi do floty podwodnej. Michael poradzi sobie
ze wszystkim. Musi tylko w siebie uwierzyć.
- Wyrzutnie gotowe, kapitanie - zameldował oficer odpowiedzialny za uzbrojenie.
- Kontrola prowadzenia ognia gotowa - zawołał pierwszy oficer.
- Odpalić komorę numer jeden - rozkazał Nowskoj i poczuł, jak pokładem okrętu targnął
wstrząs. Pierwsza torpeda opuściła okręt - Odpalić komorę numer dwa. - Po drugim wstrząsie
Nowskoj oparł się o konsolę prowadzenia ognia, żeby zobaczyć, jak cel ulegnie zniszczeniu.
Siła wybuchu torpedy rzuciła Pacina na konsolę kontroli okrętu. Krew ciekła mu z głowy.
Szaleńczo brzęczał głębokościomierz. Czterysta metrów, czterysta pięćdziesiąt, pięćset.
Zbliżali się do maksymalnie dopuszczalnego zanurzenia okrętu. Pacino słyszał coraz
głośniejsze, zgrzytliwe trzaski kadłuba. Usłyszał głośny krzyk. Woda z rykiem wdarła się do
wnętrza. Światła zgasły. Po chwili okręt przechylił się tak bardzo, że to, co przed chwilą było
przednią grodzią, teraz stało się podłogą. Głębokościomierz wciąż brzęczał, co znaczyło, że
opadają na dno.
Pacino widział wszystko jak przez mgłę. Przez chwilę zdawało mu się, że zobaczył
swojego syna, Michaela, jak stoi przed nim dumny i przystojny w mundurze aspiranta
czwartej klasy.
„Trzymaj się i pomyślnych łowów”.
Pacino odetchnął po raz ostatni, gdy jego okręt uległ implozji. Ściana wody uderzyła w
niego jak potężna, stalowa pięść.
Mostek „Stingraya” wypełniła lodowata woda zmieszana z krwią.
Kwatera główna głównodowodzącego Sił Podwodnych Marynarki Wojennej USA
znajdowała się w starej, północno-zachodniej części Norfolk w Wirginii. Cały teren otoczony
był wysokim ogrodzeniem zwieńczonym spiralnymi zwojami drutu kolczastego. Przy wejściu
stało na warcie dwóch uzbrojonych marines.
Wewnątrz budynku winda o ścianach z nierdzewnej stali zjeżdżała w dół, do położonego
dwadzieścia metrów poniżej poziomu piwnic Flagowego Pomieszczenia Nawigacyjnego. W
windzie stał generał brygady Sił Powietrznych USA Herman Xavier Tyler ubrany w błękitny
mundur z pomarańczową tabliczką z wypisanym na niej drukowanymi literami napisem
GOŚĆ. Tyler był świeżo mianowanym generałem; mimo poważnego wyrazu twarzy,
wyglądał bardzo młodo, wręcz niepoważnie. Przybył tutaj po to, żeby zapoznać się bliżej ze
strukturą i działaniami sił podwodnych; wiedza ta była mu niezbędna w toku dalszej służby,
podczas współpracy z oficerami marynarki.
Winda stanęła i drzwi otworzyły się powoli, ukazując obwieszone fotografiami w
drewnianych ramkach ściany korytarza. W jego końcu, pod wielkimi stalowymi drzwiami,
stało dwóch uzbrojonych w pistolety automatyczne marines.
Drzwi te powoli uchyliły się, żołnierze zasalutowali i na korytarz wyszedł ubrany w
mundur khaki oficer marynarki. Generał Tyler zauważył, że stalowe skrzydła miały grubość
prawie pół metra i zostały zaopatrzone w skomplikowany system sprężyn i przeciwwag
umożliwiających ich otwieranie. Na krawędziach miały pięciocentymetrowej grubości bolce
przeciwwyważeniowe. Te drzwi mogły wytrzymać wszystko poza bezpośrednim uderzeniem
nuklearnym.
Oficer marynarki zbliżał się z wyciągniętą na przywitanie ręką. Miał na kołnierzu takie
same liście dębowe jak podpułkownik lotnictwa. Kiedy oficer podszedł bliżej, generał Tyler
zobaczył na jego piersi lśniące skrzydła pilota. Oficer był szczupły i prawie całkiem łysy,
chociaż dopiero co przekroczył czterdziestkę. Resztki dawniej ciemnych, a teraz już zupełnie
siwych włosów miał krótko ostrzyżone. Szedł pewnym krokiem, jak na defiladzie.
- Generał Tyler? Jestem komandor Dick Donchez, służba wywiadowcza Dowództwa Sił
Podwodnych Floty Atlantyckiej - powiedział z uśmiechem, pokazując nienaturalnie białe,
równe zęby. - Witam we Flagowym Pomieszczeniu Nawigacyjnym. Admirał, niestety, nie ma
czasu i poprosił mnie, żebym to ja pana oprowadził.
Generał Tyler przyjrzał się lepiej i stwierdził, że to, co komandor miał na piersi, wcale nie
było odznaką pilota. Znaczek przedstawiał dwie dziwne, pokryte łuskami ryby zwrócone
pyskami do znajdującego się pomiędzy nimi archaicznego kiosku okrętu podwodnego,
takiego, jakie w czasie II wojny światowej miały niemieckie U-Booty. Podwodniackie
delfiny. Generał pomyślał, że to dość dziwny pomysł przedstawiać delfina z ciałem pokrytym
łuskami.
Ruszyli wąskim korytarzem w stronę pancernych drzwi, ale po chwili Donchez przystanął
pod zdjęciem przedstawiającym płynący na powierzchni okręt podwodny z mostkiem
zewnętrznym w kształcie płetwy, z umieszczonymi na nim tuż pod szczytem poziomymi
statecznikami.
- Zanim wejdziemy, sir - powiedział - chciałbym wyjaśnić parę rzeczy.
Czy współpracował pan kiedyś z siłami podwodnymi?
- Współpracowałem z paroma podwodniakami w Strategicznym Dowództwie Sił
Powietrznych w Omaha, w zespole strategicznego namierzania celu, ale tak naprawdę to
nawet ich nie poznałem.
- Zacznijmy więc od tego zdjęcia. Prasa nazywa te okręty myśliwskimi, my nazywamy je
okrętami szybkiego reagowania. Mamy ich około pięćdziesięciu, wszystkie o napędzie
atomowym, niezwykle ciche i szybkie. Żaden z nich nie jest uzbrojony w broń nuklearną.
Generał wyglądał na zaskoczonego. Najwyraźniej w jego pojęciu każdy nowoczesny
okręt podwodny musiał być nafaszerowany międzykontynentalnymi pociskami
balistycznymi. Donchez podprowadził go do znajdującej się parę metrów dalej fotografii, na
której także widać było płynący w wynurzeniu okręt podwodny, jednak ta jednostka miała za
mostkiem zewnętrznym długi, płaski pokład.
- Ten okręt jest wyposażony w WOPPB, czyli Wystrzeliwane z Okrętów Podwodnych
Pociski Balistyczne. Ten rodzaj okrętów jest oficjalnie nazywany PBF, czyli okręty Pocisków
Balistycznych Floty. My nazywamy je po prostu bumerami. Mamy ich zaledwie trzydzieści.
Kiedy są w morzu, podlegają wyłącznie prezydentowi. Czekają w ukryciu na pochodzący
prosto z Waszyngtonu rozkaz wystrzelenia w stronę wroga pocisków nuklearnych.
Donchez cofnął się do pierwszego zdjęcia.
- Nas obchodzą tylko okręty podwodne szybkiego reagowania. Żadnych pocisków
balistycznych, tylko torpedy. Ich podstawowym zadaniem jest walka z innymi okrętami
podwodnymi. Są również przydatne we wszelkich tajnych misjach. Nie da się ich wykryć za
pomocą sonaru i mogą się dodatkowo skrywać pod warstwami termicznymi wody. Okręty
powierzchniowe, samoloty i helikoptery nie wystarczą, żeby odnaleźć okręt podwodny, który
chce pozostać w ukryciu. Okręty Pocisków Balistycznych Floty, czyli bumery, są jak
olbrzymie bombowce. Mają zostać niezauważone i obrzucić wroga pociskami nuklearnymi.
Okręty szybkiego reagowania można porównać do myśliwców czy samolotów
przechwytujących. Są przewidziane także do ataku na jednostki nawodne, jak w czasie II
wojny światowej. Mamy inteligentne torpedy, które mogą podążać za swoim celem
nawodnym aż na koniec świata.
Pracujemy też nad pociskami do zwalczania celów nawodnych, które można będzie
wystrzeliwać w zanurzeniu.
Donchez przeprowadził generała przez pancerne drzwi i zaczął je zamykać. Zatrzaśnięcie
wszystkich zasuw zajęło mu dobre pół minuty. Tyler znalazł się w przypominającym jaskinię
pomieszczeniu o ścianach grubości sześciu metrów. Ściany pokryte były mapami mórz i
oceanów z przeróżnego rodzaju i koloru kółkami, linii i krzyżykami.
- Oto Flagowe Pomieszczenie Nawigacyjne, sir. Nie ma ono zresztą nic wspólnego z
flagami. Admirałowie są nazywani oficerami flagowymi, ponieważ na masztach okrętów, na
pokładzie których się znajdują, wywiesza się ich flagę. Podobnie na masce pańskiego
samochodu powiewają flagi.
Admirał, w którego pomieszczeniu nawigacyjnym właśnie się znajdujemy, dowodzi
okrętami podwodnymi Floty Atlantyckiej, ma również pod swoimi rozkazami okręty
operujące na Morzu Śródziemnym i pod polarną pokrywą lodową.
Donchez dostrzegł w oczach generała nagły błysk zainteresowania, kiedy wspomniał o
polarnej pokrywie lodowej.
- Widzi pan tamtą mapę, sir? To Morze Arktyczne. Jeden z naszych okrętów śledzi tam
teraz pod lodem nowy rosyjski okręt podwodny szybkiego reagowania.
Donchez wskazał na mapie błękitny krzyżyk, tuż obok widniał krzyżyk czerwony, oba
znajdowały się wewnątrz łamanej linii oznaczającej granice stałej pokrywy lodowej.
- Dużo czasu spędziliśmy, śledząc ich okręty. Udaje się to nam, bo nasze okręty są
cichsze niż ich i trudno je usłyszeć. Poza tym każdy okręt ma za rufą ślepy punkt. Nazywamy
go przegrodą. Odgłos pracującej śruby i silników zagłusza dźwięki z tyłu okrętu, a na dodatek
większość czujników sonaru znajduje się na przedzie okrętu. Jeśli ma się wprawę, można
śledzić drugi okręt podwodny, płynąc dokładnie za nim. Ten okręt - Donchez wskazał na
błękitny krzyżyk w pobliżu bieguna północnego - jest dowodzony przez mojego starego
kumpla z akademii, który tropi nowy rosyjski okręt, nazwany kryptonimem „Wiktor III”.
Zawsze, kiedy wypuszczają nowy okręt, staramy się wyśledzić go na morzu, żeby zobaczyć i
usłyszeć jak działa, ja kie ma torpedy, jaką stosuje taktykę. Ponieważ okręt podwodny jest
trudny do wykrycia, może robić rzeczy, o których nikt inny nie ma zielonego pojęcia.
Przynajmniej takie jest założenie. - Donchez, zadowolony, że generał słucha go z wielką
uwagą, ciągnął dalej.
- Na mapie Atlantyku widać dużo pojedynczych krzyżyków. Są to nasze okręty, które
wykonują różne zadania.
Te rozmieszczone wzdłuż wybrzeży pary czerwonych i błękitnych krzyżyków to nasze
okręty śledzące rosyjskie jednostki. Aż do dzisiaj Rosjanie nie śledzili naszych okrętów. Skąd
to wiemy? Każdy z naszych okrętów jest ubezpieczany przez drugi, który sprawdza, czy
rosyjska jednostka nie podąża za jego rufą. Nazywamy to odwszawianiem.
Generał przerwał Donchezowi.
- A co z tą siecią sonarów, którą umieściliście na dnie oceanów, żeby wykrywała wrogie
obiekty? Czy ona sobie z tym nie poradzi? Czy naprawdę trzeba wysyłać wszędzie drogie
okręty atomowe?
- Ma pan na myśli SYSNASPOD, system nasłuchu podwodnego. Sporo nas kosztował,
ale jest wart swojej ceny. Nie możemy jednak zniszczyć namierzonego przezeń okrętu nawet
za pomocą pocisku nuklearnego dużej mocy. Proszę spojrzeć tutaj - Donchez wrócił do mapy
przedstawiającej polarną pokrywę lodową. - Widzi pan tę zieloną linię? - Zielona linia
prowadziła od północnych wybrzeży Norwegii aż do obu krzyżyków pod polarną pokrywą
lodową w pobliżu bieguna północnego. To jest zakres błędu detekcyjnego „Wiktora III”.
Może być gdziekolwiek na powierzchni dwustu kilometrów kwadratowych. Na dodatek jest
pod pokrywą lodową, nigdy więc byśmy go nie dostali. Przygwoździć go może tylko inny
okręt podwodny, który, tak jak teraz „Stingray”, podąża jego tropem. SYSNASPOD odbiera
dźwięki „Wiktora III”, ale nie słyszy naszego okrętu, ponieważ jest na to za cichy.
Do Doncheza podbiegł porucznik z notatnikiem.
- Komandorze Donchez... mamy kłopot. SYSNASPOD namierzył odgłos dwóch eksplozji
pod polarną pokrywą lodową. Odebrano też dźwięk rozdzieranego kadłuba i głośne, trwające
parę minut bulgotanie.
Donchez obrócił się do generała, uśmiech zniknął mu z twarzy.
- Generale Tyler, muszę pana prosić o natychmiastowe opuszczenie pomieszczenia
nawigacyjnego. Mamy niespodziewaną sytuację.
Generał został odprowadzony przez dyżurującego podoficera. Podchodząc do drzwi
pancernych, usłyszał jeszcze, jak Donchez mówi do porucznika:
- Czy SYSNASPOD odbiera sygnał któregoś z tamtych okrętów? Wciąż ma rosyjską
jednostkę? Cholera... Połącz się z admirałem obwodem bezpieczeństwa NESTOR i powiedz
mu, że wysyłam po niego helikopter. A potem połącz mnie z Białym Domem...
Pancerne drzwi zatrzasnęły się. Generał Tyler przystanął na chwilę pod fotografią
przedstawiającą okręt podwodny szybkiego reagowania, z którego komandor był taki dumny.
A więc tak wygląda ta miażdżąca przewaga amerykańskich okrętów podwodnych.
Sześć dni później, 19 grudnia 1973
Baza morska Norfolk, nabrzeże 7, Norfolk, Wirginia
Cztery godziny po planowanym przybyciu „Stingraya” do macierzystego portu zaczął
kropić deszczyk. Transparent z napisem WITAJ W DOMU „STINGRAY” przemókł na
wylot. Orkiestra już dawno odeszła z nabrzeża. Stłoczone w grupkach rodziny członków
załogi rozmawiały lękliwymi, przyciszonymi głosami.
Oficer odpowiedzialny za kontakty ze społeczeństwem omal nie został stratowany, kiedy
pojawił się na nabrzeżu.
- Panie i panowie, mam do odczytania oświadczenie dotyczące „Stingraya” podpisane
przez głównodowodzącego Floty Atlantyckiej USA. - Rodziny członków załogi „Stingraya”
stłoczyły się wokół podium. - Niepotwierdzone doniesienia wskazują, że „Stingray” mógł
zatonąć na środkowym Atlantyku w czasie powrotu z zadania objętego klauzulą tajności.
Okręty ratunkowe przez kilka dni prowadziły bezskuteczne poszukiwania. Wciąż nie
traciliśmy nadziei, że „Stingray” ma tylko kłopoty z łącznością i przybędzie na czas do portu.
Teraz, kiedy jest opóźniony o ponad sześć godzin, musimy brać pod uwagę najgorsze.
Poszukiwania będą prowadzone nadal, a o ich wynikach zostaną państwo powiadomieni.
Wszyscy nadal stali nieruchomo na nabrzeżu, jak gdyby „Stingray” lada chwila miał do
niego przybić i rzucić cumy. Kiedy lekki deszczyk zmienił się w ulewę i zapalono światła,
tłum oczekujących w końcu dał za wygraną. Zostały tylko ciemne sylwetki okrętów Siódmej
Eskadry, przycumowanych po obu stronach nabrzeża, z czarną, żałobną wyrwą po
„Stingrayu”.
Akademia Marynarki Wojennej USA, Annapolis, Maryland
Komandor Donchez wszedł do biura i położył czapkę na samotnie stojącym biurku.
Rozejrzał się dookoła. W Bancroft Hall, wielkich koszarach dla aspirantów, od jego czasów
nic się nie zmieniło. Ściany wciąż wyłożone były ciemnobrązową glazurą, jak w łazience.
Donchez wyjrzał przez okno na Tecumseh Court i przypomniał sobie widok z sypialni, którą
dwadzieścia lat temu dzielił z Anthonym Patchem Pacino. Jako stary przyjaciel Patcha miał
teraz powiedzieć jego synowi o zatonięciu „Stingraya”. Wiadomość ta nie przeciekła jeszcze
do prasy, nie powiedziano tego wprost nawet rodzinom na nabrzeżu.
Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem i oficer dyżurny wprowadził wysokiego,
szczupłego aspiranta w czarnej koszuli i czarnych spodniach. Aspirant stanął na baczność trzy
kroki przed biurkiem i z wzrokiem regulaminowo utkwionym w przestrzeni zameldował:
- Aspirant czwartej klasy Pacino, sir!
Donchez westchnął.
- To ja, Mikey, wujek Dick. Spocznij.
Donchez skinął na porucznika, który wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Pacino przez
chwilę wyglądał na zdezorientowanego, aż wreszcie dotarła do niego okrutna prawda.
- Komandorze Donchez - powiedział, nie potrafiąc w połowie pierwszego roku akademii
pozbyć się regulaminowych nawyków - chodzi o tatę, prawda?
Donchez przytaknął.
- Mikey, tydzień temu „Stingray” zatonął w pobliżu Azorów na środkowym Atlantyku.
Nie mogliśmy tego potwierdzić, póki nie minął termin powrotu.
Dzisiaj nie pojawił się przy nabrzeżu. Niestety, musimy uznać, że twój ojciec nie żyje.
Pacino usiadł ciężko na metalowym taborecie. Dwa razy bezgłośnie otworzył usta zanim
udało mu się wydobyć z siebie głos.
- Co się stało?
Donchez wziął głęboki oddech - musiał skłamać. Świat nigdy nie powinien dowiedzieć
się o prawdziwym losie „Stingraya” - sam fakt, że Amerykanie dysponują sonarami zdolnymi
zarejestrować jego zatonięcie był ściśle strzeżoną tajemnicą. Protest złożony w Moskwie
tylko zaalarmowałby Rosjan, że amerykańskie uszy mogą ich usłyszeć nawet z drugiego
końca świata. Poza tym „Stingray” miał za zadanie szpiegować Rosjan, a przyznanie się do
tego, że był pod polarną pokrywą lodową, stanowiłoby przyznanie się do winy. Prezydent na
pewno nie byłby zadowolony z szumu, jaki media podniosłyby na temat amerykańskiego
szpiegowskiego okrętu podwodnego zatopionego przez Rosjan. Jednak uzasadnienie
kłamstwa racją stanu czy bezpieczeństwem narodowym wcale nie czyniło go łatwiejszym;
szczególnie wówczas, kiedy musiał patrzeć w oczy Michaela Pacino.
- Sądzimy, że w dziobowej części torpeda uległa samozapłonowi - powiedział Donchez. -
Prawdopodobnie podczas przeglądu czegoś nie dopilnowano.
Torpeda uruchomiła swój silnik, uzbroiła się i zdetonowała, zanim zdążyli ją wystrzelić.
Cholerne Mark 37, to się zdarzyło nie po raz pierwszy.
Osiemnastoletni Pacino zamknął oczy, opierając głowę na dłoniach. Donchez patrzył na
niego i nie wiedział, co ma zrobić. Kiedy chłopak zaczął szlochać, objął go i przytulił.
- Tato... - drżącym głosem powiedział młody Pacino.
Czy naprawdę uwierzył w wersję Doncheza?
Donchez pomyślał, że któregoś dnia Rosjanie zapłacą za to. Czy syn jego przyjaciela też
tak uważał?
1
Poniedziałek, 13 grudnia 1993
Zachodni Atlantyk
W marynarce Stanów Zjednoczonych nie obchodziło się, ani nawet nie wspominało o
rocznicy zatonięcia „Stingraya”. Sowieci także o tym nie mówili. Nikomu nie zależało na
rozpętaniu wojny atomowej. Ale też nikt nie był pewien, czy ta historia się nie powtórzy.
W kolejną rocznicę, dwadzieścia lat później, amerykański okręt podwodny szybkiego
reagowania znów znalazł się w zasięgu strzału wrogiego okrętu. Okręty klasy Pirania mogły
zanurzyć się głębiej, były szybsze i cichsze od „Stingraya”. Zamontowane na nich sonary i
wszelkie elektroniczne urządzenia były doskonalsze, reaktor i silniki dieslowskie miały
więcej mocy, a torpedy uważano za znacznie groźniejsze.
Tylko dwie rzeczy na pokładzie USS „Devilfish” przypominały starego „Stingraya”.
Mostek wewnętrzny był tak samo ciasno zastawiony sprzętem, a na tabliczce na piersi
kapitana również widniało nazwisko PACINO.
Komandor Michael Pacino, oparty o barierkę platformy peryskopu, wpatrywał się w
napięciu w ekrany konsoli bojowej. W słabym świetle mrugających monitorów nie było
widać zmarszczek wokół jego oczu. Przy swoich stu osiemdziesięciu pięciu centymetrach
wzrostu z ledwością kwalifikował się do służby na okręcie podwodnym. Pacino był tak samo
szczupły jak w chwili ukończenia akademii, głównie dzięki zachowywanej diecie i
ćwiczeniom fizycznym. Miał wąsy i czarne, gęste jak karakuły włosy ostrzyżone według
regulaminu marynarki. Jako syn legendarnego kapitana floty podwodnej, który poszedł na
dno wraz ze swoim okrętem, tym bardziej czuł się zobowiązany być dobrym dowódcą. Przez
te wszystkie lata komandor Pacino żył wspomnieniami tamtego dnia, w którym komandor
Donchez przyniósł mu wiadomość o śmierci ojca. Prawie codziennie zastanawiał się, co się
właściwie wtedy stało. W gruncie rzeczy nigdy do końca nie uwierzył w oficjalną wersję
wydarzeń.
Dziesięć minut temu Pacino rozkazał obsadzić stanowiska bojowe i pomieszczenie
wypełniło się ludźmi, w większości noszącymi na głowie słuchawki z mikrofonami
szczękowymi. Choć były to tylko ćwiczenia, należało je traktować całkiem serio. Prędzej czy
później dojdzie do starcia. Tak naprawdę Pacino tylko na to czekał. Miał przed sobą ekrany
systemu kontroli prowadzenia ognia pokazujące pozycję „Devilfisha” w stosunku do
wrogiego okrętu - określonego jako Cel Numer Jeden - a także prędkość i kurs przeciwnika.
Odczyty były prawie pewne, wsparte przez moc obliczeniową wartego wiele milionów
dolarów komputera kontroli prowadzenia ognia Mark I, a jednak pozostawał pewien margines
błędu.
- Uwaga zespół kontroli prowadzenia ognia - powiedział Pacino - Wygląda na to, że Cel
Numer Jeden wciąż nie wie, że tu jesteśmy. Miejmy nadzieję, że nie zorientuje się, póki nie
będzie dla niego za późno. Mam zamiar wystrzelić w niego dwie torpedy w salwie
horyzontalnej. Musimy się przygotować na to, że odpowie ogniem, a także na to, że uniknie
dwóch pierwszych torped. Jeśli Cel Numer Jeden zacznie płynąć zygzakiem, będziemy
musieli dokonać szybkiego manewru, ustalić jego nowe namiary i na nowo nakierować
torpedy... Rozpocząć procedurę odpalenia - komora pierwsza Cel Numer Jeden, komora druga
Cel Numer Jeden, salwa horyzontalna w odstępie trzydziestu sekund, zmiana kąta trajektorii o
dziesięć stopni.
Oficerowie przy konsolach bojowych sprawdzili współrzędne celu i potwierdzili je.
Program dla dwóch torped Mod Bravo Mark 49 był gotowy. Wyrzutnie znajdowały się sześć
metrów poniżej w przedziale operacyjnym. Każda z nich miała pół metra średnicy i sześć
metrów długości. Wszystkie cztery umieszczone były w dolnej części przedziału
operacyjnego w śródokręciu. W przeciwieństwie do starszych typów, na okrętach klasy
Pirania główny czujnik sonaru znajdował się na samym przedzie okrętu, a komory wyrzutni
torped w jego środkowej części. Każda z nich odchylona była od wzdłużnej osi okrętu o
osiem stopni. Komora numer jeden znajdowała się na prawej burcie, a komora numer dwa na
lewej. Obie były wypełnione wodą o takim samym ciśnieniu jak otaczająca okręt woda
morska, zewnętrzne pokrywy obu komór zostały otwarte.
Kiedy Pacino rozkazał obsadzić stanowiska bojowe, do torped Mark 49 przesłane zostały
impulsy elektryczne uruchamiające ich żyrokompasy nawigacyjne. Po aktywowaniu centralne
procesory ich komputerów dokonały samosprawdzenia, po czym przesłały meldunki do
głównego komputera bojowego. Dzięki tym centralnym procesorom torpedy prawie
dorównywały inteligencją wyżłom myśliwskim. Kiedy centralne procesory złożyły meldunki
po samosprawdzeniu, oficer odpowiedzialny za uzbrojenie zaczął wprowadzać do nich
aktualne instrukcje. Brzmiało to jak język kosmitów, jednostka numer jeden, jesteś w
komorze numer jeden; twój okręt płynie kursem jeden osiem zero, na głębokości stu
sześćdziesięciu pięciu metrów; kiedy zostaniesz odpalona, weź kurs dwa cztery zero i na
czterdziestu pięciu węzłach zejdź na głębokość dwustu czterdziestu metrów; głowicę uzbrój,
kiedy będziesz w odległości pięciu tysięcy metrów od swego okrętu; po uzbrojeniu głowicy
uruchom własny dwudziestopięciowęzłowy sonar dla głębokości dziewięćdziesięciu metrów;
wrogi okręt, Cel Numer Jeden, jest obecnie na współrzędnych dwa dwa pięć i znajdzie się w
twoim zasięgu poszukiwawczym w odległości tysiąca ośmiuset metrów; kiedy odbierzesz trzy
potwierdzone sygnały powrotne, przyspiesz do swojej prędkości ataku - do pięćdziesięciu
węzłów; kiedy wykryjesz żelazny kadłub wrogiego okrętu, zdetonuj ładunki wybuchowe; jeśli
skręcisz o więcej niż sto osiemdziesiąt stopni, możesz zacząć zmierzać w stronę swego
własnego okrętu; jeśli tak się stanie, wyłącz silnik, otwórz pokrywy i pójdź na dno; jeśli cel
zacznie robić uniki, nakierujemy cię na niego za pomocą twojego systemu poszukiwawczego.
Torpedy Mark 49 potwierdzały każdą wprowadzoną do ich pamięci instrukcję. Dwa
wyżły myśliwskie merdały ogonami, czekając, aż ich pan da im rozkaz do ataku.
Na mostku wewnętrznym, najbardziej do przodu wysuniętej części trzypokładowego
przedziału operacyjnego, kapitan Mike Pacino wpatrywał się w znajdujący się po lewej
stronie platformy peryskopu czerwony ekran pokazujący wykresy odczytów sonaru i namiary
celu.
- Okręt gotów - zameldował oficer dyżurny, porucznik Scott Brayton.
- Torpedy gotowe - zawołał odpowiedzialny za nie komandor-porucznik Steve Bahnhoff.
- Współrzędne wprowadzone - powiedział oficer wykonawczy, komandor Jon Rapier.
Pacino już otwierał usta, żeby wydać rozkaz, kiedy porucznik Stokes, obsługujący
środkowe stanowisko bojowe, powiedział:
- Cel Numer Jeden chyba zaczyna robić unik.
- Unik potwierdzony - powiedział Rapier. - Cel wykonał zwrot na prawą burtę...
- Wstrzymać odpalanie - powiedział Pacino. Cel Numer Jeden zmienił kurs, tym samym
nie będzie już we właściwym czasie w miejscu, w które Pacino chciał posłać torpedy.
Odpalanie torped przypominało zarzucanie lassa na szyję pędzącego konia - torpeda była
posyłana w miejsce, w którym jej cel powinien się znajdować w niedalekiej przyszłości. Jeśli
cel zmieniał kurs, zaczynał płynąć zygzakiem, torpeda mogła go minąć.
- Proszę szybko obliczyć kurs - za pomocą bezprzewodowego szczękowego mikrofonu
powiedział Pacino do obsługującego sonar oficera. - Czy potwierdzacie zmianę kursu Celu
Numer Jeden?
- Mostek, tu sonar - odezwał się głos w słuchawce, którą Pacino miał umieszczoną tylko
przy jednym uchu, ponieważ drugim kontrolował, co dzieje się na mostku. - Jeszcze to
sprawdzamy... - Pacino czekał niecierpliwie - Mostek, tu sonar, potwierdzam zmianę kursu,
brak zmian w częstotliwościach silnika. Cel Numer Jeden płynie z tą samą co przedtem
prędkością, skręca na prawą burtę.
- Czy coś świadczy o tym, że nas wykryli?
- Nie... cel utrzymuje teraz stały kurs, sir.
- Czy wyznaczył już pan krzywą? - zapytał Pacino Rapiera.
Rapier, najstarszy pierwszy oficer w całej Siódmej Eskadrze, miał tyle samo lat, co
Pacino. Był szczupłym, siwowłosym mężczyzną; również jemu porobiły się wokół oczu
charakterystyczne zmarszczki od wielogodzinnego wpatrywania się w peryskop. Rapier już
od jakiegoś czasu powinien dowodzić własnym okrętem, ale ciągle nie miał go kto zastąpić na
stanowisku pierwszego oficera. Teraz pochylił się nad porucznikiem Stokesem.
Stokes siedział przy środkowej konsoli prowadzenia ognia. Wpatrywał się w ekran, jakby
chciał wysiłkiem woli rozszyfrować dane sonaru. Jednak pasywne czujniki sonaru potrafiły
podać tylko współrzędne wrogiego okrętu, nie mogły określić jego prędkości, kursu ani
odległości, w jakiej się znajdował.
U dołu ekranu znajdowały się gałki, którymi można było wybierać między
poszczególnymi wartościami odległości do celu, jego prędkości i kursu - kombinacja
odległości, kursu i prędkości wrogiego okrętu stanowiła jego namiar. Znajdowano go, sterując
„Devilfishem” w przód i do tyłu, nakładając efekty tych manewrów na współrzędne celu.
Mając do pomocy komputer, porucznik Stokes zaczął od najbardziej prawdopodobnych
wartości namiaru i doprowadził do tego, że współrzędne wrogiego okrętu utworzyły linię
ciągłą. Wszystko było w porządku, dopóki cel pozostawał na starym kursie. Kiedy zaczął
manewrować, tylko taki fachowiec jak Stokes mógł, w dużej mierze za pomocą swojej
intuicji, dokonać nowego namiaru.
W końcu Stokes powiedział:
- Mam nowy namiar celu.
- Co z krzywą? - zapytał pierwszy oficer.
- Mamy krzywą, skręt na prawo, odległość... osiem tysięcy metrów - zza tablicy
nawigacyjnej odpowiedział Ensign Fasteen.
Pierwszy natychmiast zameldował to Pacinowi:
- Kapitanie, mamy krzywą i namiar celu.
- Rozpocząć procedurę odpalania - ponownie rozkazał Pacino - Salwa horyzontalna,
najpierw odpalamy jednostkę z komory numer jeden. Cel Numer Jeden może nas wykryć w
każdej chwili, a wtedy znowu zacznie robić uniki. Wystrzelić pierwszą jednostkę na ustalone
współrzędne - rozkazał Pacino. Teraz już nie było odwrotu.
- Ustawione - powiedział Stokes, przesyłając ostateczny namiar do konsoli ogniowej i do
torpedy w komorze numer jeden.
- Przygotować się zza konsoli ogniowej powiedział Bahnhoff, przekręcając odpalający
torpedę klucz do oporu w lewo, na pozycję gotowości.
- Ognia - rozkazał Pacino.
- Ognia! - powtórzył Bahnhoff, przekręcając klucz do oporu w prawo.
Okręt aż podskoczył i rozległ się głośny huk. Pacino uśmiechnął się szeroko, gdy usłyszał
słodki dla ucha dźwięk odpalanej torpedy.
- Komora pierwsza odpalona elektrycznie, panie kapitanie - zameldował Bahnhoff,
przestawiając swoją konsolę na zaprogramowanie komory numer dwa.
- Mostek, tu sonar - w słuchawce Pacina odezwał się głos oficera obsługującego sonar. -
Torpeda odpalona prawidłowo.
Pacino spojrzał na chronometr. Trzydzieści sekund przerwy upływało bardzo szybko.
- Odpalić komorę numer dwa na ustalone współrzędne.
- Ustawione.
- Przygotować się.
- Ognia!
I znowu przeciągły ryk uderzył w uszy wszystkich członków załogi.
- Komora numer dwa odpalona elektrycznie, sir - zameldował Bahnhoff.
- Mostek, tu sonar, torpeda numer dwa odpalona prawidłowo.
Na zewnątrz, już gdzieś w głębi oceanu, dwie szybkie torpedy Mark 49 mknęły w tym
kierunku, gdzie ich cel powinien się znaleźć za sześć minut. Wszyscy na mostku czekali w
milczeniu, aż torpedy się uaktywnią.
Pacino wpatrywał się w trzecią konsolę bojową, czekając, aż torpedy złożą pierwszy
meldunek. Po trzech minutach czujnik na konsoli wskaże, że pierwsza z wystrzelonych
jednostek uaktywniła się i wysłała sygnał poszukiwawczy - jeśli ten dźwięk odbije się od celu
i powróci, torpeda po potwierdzeniu przyspieszy do maksymalnej prędkości pięćdziesięciu
węzłów. Wtedy nieważne już będzie, co zrobi wrogi okręt; torpeda będzie podążać do celu,
dopóki starczy jej paliwa. Żaden płynący z maksymalną prędkością trzydziestu czy nawet
trzydziestu pięciu węzłów okręt podwodny nie umknie płynącej z prędkością pięćdziesięciu
węzłów torpedzie Mark 49. Jeśli jednak wróg zacznie robić uniki, zanim torpeda się
uaktywni, będzie miał szansę ucieczki.
- Mostek, tu sonar. Śruba Celu Numer Jeden kawituje... cel przyspiesza… najwyraźniej
robi unik. Kapitanie, Cel Numer Jeden wykrył pierwszą wystrzeloną torpedę i zaczyna przed
nią uciekać z maksymalną prędkością.
- Cholera - mruknął Pacino - Ster, piętnaście stopni na prawo, kurs na północ, cała
naprzód. Rapier, ma pan tylko minutę, żeby wyznaczyć nową krzywą i zmienić kurs naszych
torped. Potem będzie za późno.
- Pracuję nad tym, kapitanie - odpowiedział Rapier.
Przynajmniej dobrze, że cel nie odpowiedział ogniem i nie wystrzelił torped w ich
kierunku. Jeszcze nie.
- Jest ster piętnaście stopni na prawo - powiedział sternik zza swojej znajdującej się przy
przedniej przegrodzie konsoli, która wyglądała jak żywcem przeniesiona z samolotu -
Manewrownia potwierdza całą naprzód. Jest kurs na północ, sir.
Pacino wpatrywał się w konsolę prowadzenia ognia. Kiedy cel zaczynał kluczyć i
jednocześnie zmieniać szybkość, dane sonaru stały się prawie bezużyteczne. Również
komputery nie na wiele się zdawały. Tylko jego intuicja i odrobina szczęścia mogły znów
zwrócić torpedy w stronę zaalarmowanego celu.
Michael Pacino zamknął oczy, ścisnął dłońmi skronie, próbując wyobrazić sobie obraz
całej sytuacji. Co on by zrobił na miejscu wroga? Otworzył oczy, zszedł z platformy
peryskopu, stanął obok porucznika Stokesa i przekręcił dwie spośród gałek poszukiwawczych
jego konsoli.
- Proszę to wprowadzić - rozkazał Stokesowi zaskoczonemu jego decyzją.
Przez następne trzydzieści sekund Pacino aż spocił się z emocji. W końcu dwie
wprowadzone współrzędne sonaru ustawiły się jedna nad drugą. Jego namiar był prawidłowy.
Poklepał Stokesa po ramieniu i powiedział do Bahnhoffa:
- Przesterować pierwszą odpaloną jednostkę na kurs jeden siedem pięć.
Drugą na jeden osiem zero.
Patrzył nad ramieniem Bahnhoffa, jak wpisuje on polecenia zmiany kursu w konsolę
bojową; konsola bojowa porozumiała się cyfrowo z konsolą pomieszczenia torpedowego,
która przekazała polecenia do właściwych komór, skąd trafiły do torped za pomocą
cieniutkiego drutu, którym torpedy były połączone z macierzystym okrętem. Znajdujące się
już w odległości trzydziestu kilometrów torpedy odebrały polecenie i zwróciły się na
południe, nasłuchując. Pierwsza jednostka prawie natychmiast odebrała powrotny sygnał.
- Namierzyła go - ogłosił Bahnhoff, uśmiechając się szeroko - Pierwsza jednostka
namierzyła cel. Kieruje się w jego stronę. Płyń, dziecino, płyń.
Pierwsza z wystrzelonych jednostek odebrała trzy z rzędu powrotne sygnały i uznała, że
Cel Numer Jeden został ostatecznie namierzony. Przyspieszyła do prędkości ataku, do
pięćdziesięciu węzłów. Twarze wszystkich na mostku znieruchomiały w oczekiwaniu.
- Jednostka numer dwa namierzyła cel - powiedział Bahnhoff radośnie - Namierzyła.
Straciła go... Dalej, kochanie. Namierzyła go znowu. Kapitanie, mamy go.
- Mostek, tu sonar - głos w słuchawce brzmiał wyjątkowo głośno. - Torpeda w wodzie,
współrzędne dwa trzy pięć!
Cel Numer Jeden w końcu odpowiedział ogniem.
- Cała naprzód z pełną mocą - rozkazał Pacino. - Manewrownia - kawitacja.
Zanurzenie czterysta pięćdziesiąt metrów, kąt pochyłu trzydzieści pięć stopni.
Cztery groźnie brzmiące wybuchy targnęły okrętem, kiedy pompy chłodzenia głównego
reaktora zostały przestawione na wysokie obroty. Jeśli nie liczyć wyrzutni torped, system
chłodzący reaktora powodował najwięcej hałasu na okręcie. Pokład zaczął wibrować,
„Devilfish” płynął teraz z maksymalną prędkością trzydziestu pięciu węzłów. Oba główne
silniki wyły na rufie. Śruba z wściekłością mieliła wodę, po chwili zaczęła kawitować - ocean
za okrętem wypełnił się wściekłymi, syczącymi bąblami pary.
Pacino spojrzał na konsolę kontroli nad okrętem. Konsolę obsługiwało trzech ludzi,
dwóch siedziało naprzeciw siebie po obu stronach głównej części konsoli, a trzeci u jej końca,
między nimi - jego zadaniem było nadzorowanie postępowania dwóch pierwszych. Siedzący
po lewej obsługiwał stery poziome - właśnie ustawił je na pełne zanurzenie. Sześćdziesiąt
metrów za nimi dwie potężne, poruszane hydraulicznie płaszczyzny sterów poziomych
opuściły się w dół. Okręt, płynąc z dużą prędkością, zanurkował pod kątem trzydziestu pięciu
stopni. Wszyscy znajdujący się na mostku musieli się mocno trzymać, żeby nie stracić
równowagi. Kadłub okrętu zaczął trzeszczeć i postękiwać - wraz z zanurzaniem się wzrastało
ciśnienie wody. Ten dźwięk zawsze wydaje się dziwny, złowieszczy, choćby całe lata
spędziło się na morzu.
- Straciliśmy oba kable kontroli nad torpedami, kapitanie - powiedział Bahnhoff, który
chyba wciąż nie zdawał sobie sprawy z tego, że ich cel odpowiedział ogniem. Tak był
wpatrzony w odczyty pochodzące z wystrzelonych przez nich torped.
- Pomieszczenie torpedowe, tu mostek - powiedział Pacino do mikrofonu, po który
sięgnął nad głowę. - Odetnijcie kable w komorach jeden i dwa, zamknijcie pokrywy
zewnętrzne i osuszcie komory.
Nagle pokład okrętu wypoziomował się - byli na głębokości czterystu pięćdziesięciu
metrów, której „Devilfish” nie powinien przekraczać. Pokład wciąż wibrował, pruli wodę z
maksymalną prędkością, napędzani mocą trzydziestu tysięcy koni mechanicznych.
- Mostek, tu sonar - zachrypiała słuchawka Pacina. - Zbliżająca się torpeda jest teraz na
współrzędnych dwa trzy trzy. Skręca lekko na prawo. Jest coraz bliżej.
Z zewnątrz słychać było wysokie dźwięki wydawane przez sonar aktywny wrogiej
torpedy; sygnał stawał się coraz głośniejszy, bardziej natarczywy. Torpeda wiedziała już,
gdzie ich szukać. Pacino mógł zrobić tylko jedno: uciekać przed nią z maksymalną
prędkością, aż do momentu, w którym wyczerpie jej się paliwo.
- Manewrownia, tu kapitan - powiedział do mikrofonu. - Rozładujcie generatory turbin na
tyle, na ile jest to możliwe, i naładujcie baterie. Dać maksymalną ilość pary do głównych
silników. Podnieście T-AVE do pięciuset dwudziestu stopni, aby przekroczyć redukcję.
Głos z głośnika zabrzmiał jakoś dziwnie w ciszy od dłuższego czasu wypełniającej
mostek:
- Mostek, tu manewrownia. Rozładować generatory turbin, naładować baterie,
maksymalna ilość pary do głównych silników, t-ave do pięćset dwudziestu stopni,
przekroczyć redukcję, zrozumiałem.
Wciąż płynęli ze stałą prędkością trzydziestu pięciu węzłów. Pacino wpatrywał się w
szybkościomierz, mając nadzieję, że zwiększona moc reaktora pozwoli im trochę
przyspieszyć, ale niewiele to pomogło. Zbliżająca się torpeda mogła ich dosięgnąć w każdej
chwili.
Sygnał sonaru poszukiwawczego torpedy był coraz głośniejszy.
Pacino spojrzał na ekran pierwszej kontroli bojowej. Obsługujący ją oficer próbował
ustalić namiar wrogiej torpedy, ale bez możliwości manewru mógł tylko zgadywać.
- Mostek, tu sonar - usłyszał Pacino w słuchawce. - Torpeda wciąż się zbliża, jest już
całkiem blisko. Niecały kilometr od nas.
Pacino potrząsnął głową. Dwie wystrzelone przez niego torpedy trafiły w okręt wroga, ale
co z tego? Wroga torpeda zbliżała się z prędkością ponad pięćdziesięciu węzłów, a
„Devilfish” wyciągał najwyżej trzydzieści pięć. To oznaczało, że torpeda uderzy w nich za
niecałe dwie minuty.
Pacino spojrzał na wiszącą na tylnej przegrodzie mostka, oprawioną w ramę korsarską
banderę, na której, pod trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami, wyszyta była dewiza
„Devilfisha”:
JEŚLI NIE POTRAFISZ OSZUKIWAĆ, NAWET NIE PRÓBUJ.
Wszyscy członkowie załogi znajdujący się na mostku „Devilfisha” zamarli w
oczekiwaniu na uderzenie torpedy. Odgłos jej silnika był coraz głośniejszy, brzmiał tak, jakby
ktoś drapał paznokciami po szkolnej tablicy. Kiedy Pacino wpatrywał się w banderę i wyszytą
na niej dewizę, przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Wrócił na platformę peryskopu i
zawołał do szefa wachty, który stał przy znajdującym się na lewej burcie panelu kontroli
balastu:
- Opróżnić przednie zbiorniki.
- Jest opróżnić przednie zbiorniki - odpowiedział szef wachty tonem zdradzającym
zaskoczenie tego rodzaju rozkazem. Niemniej sięgnął po jedną z dwóch dużych dźwigni,
zwolnił blokadę i popchnął ją w górę do oporu.
Natychmiast rozległ się głośny ryk - to silnie sprężone powietrze, wdzierając się do
zbiorników balastowych, wypychało z nich wodę. Wnętrze mostka wypełniła gęsta mgła,
efekt kondensacji powstały w wyniku nieuniknionych przecieków przy głównym zaworze
pompy. Widzialność spadła do dwudziestu centymetrów. Szef wachty chwycił za małą
dźwignię i przekręcił ją w prawo, uruchamiając rozbrzmiewający na całym okręcie alarm
nagłego wynurzenia. Alarm wcale nie przypominał odgłosu rogu myśliwskiego z filmów, w
których John Wayne grał dzielnego podwodniaka, ale wręcz świdrował w uszach.
Szef wachty wyciągnął z konsoli mikrofon:
- Wynurzenie!
Pacino zawołał, przekrzykując ogłuszający ryk napełniających się powietrzem
zbiorników:
- Szefie, opróżnić rufowe zbiorniki!
- Jest opróżnić rufowe, sir.
Hałas jeszcze się wzmógł, był teraz głośniejszy od huku odpalanej torpedy. Mgła
unosząca się w pomieszczeniu mostka trochę zrzedła, ale i tak wszyscy musieli przyciskać
twarze do ekranów, żeby cokolwiek zobaczyć.
Sprężone powietrze wyparło z głównych zbiorników balastowych „Devilfisha” całą wodę
w piętnaście sekund od rozpoczęcia opróżniania zbiorników rufowych i nagle okręt stał się
lżejszy o setki ton. Teraz nic już nie mogło utrzymać go w zanurzeniu.
- Zabezpieczyć zbiorniki balastowe - rozkazał Pacino.
Znowu zrobiło się cicho. Słychać było tylko sygnały wysyłane przez wrogą torpedę i
odgłos jej obracającej się śruby. Rozległo się kliknięcie głębokościomierza, potem drugie,
trzecie, następne. Mgła zaczęła się rozpraszać. Pokład okrętu przechylił się dziobem ku górze,
kąt nachylenia zwiększał się z każdą chwilą.
Pacino podniósł do ust mikrofon i w głośnikach pierwszego obwodu na całym okręcie
rozległ się jego głos:
- Tu mówi kapitan. Żeby uniknąć torpedy, wynurzamy się w trybie nagłym na
powierzchnię. Może nam się uda, jeśli ich torpeda, podobnie jak nasza, jest zaprogramowana
tak, żeby nie zbliżać się do powierzchni.
Pokład wciąż się unosił. Najpierw był przechylony o dwadzieścia stopni, potem o
trzydzieści, w końcu o czterdzieści pięć. Stery cały czas trzymano w pozycji maksymalnego
zanurzenia - gdyby nie to, okręt wynurzałby się pionowo, dziobem do góry. Wskaźnik
prędkości pokazywał, że poruszają się z prędkością czterdziestu węzłów. Pacino wisiał w
powietrzu, trzymając się stalowego pręta nad peryskopem numer dwa. Głębokościomierz
błyskawicznie odmierzał wciąż malejące zanurzenie - dwieście metrów, sto pięćdziesiąt, sto
metrów. „Devilfish” mknął ku powierzchni jak rakieta.
Pacino rzucił okiem na odczyt sonaru. Może unikną torpedy, ale mogą wpakować się z
deszczu pod rynnę - jeśli na powierzchni nad nimi jest jakiś statek, to uderzą w niego
ciężarem czterech i pół tysiąca ton, pędzących z prędkością czterdziestu węzłów. Siła takiego
uderzenia z całą pewnością zatopi obie jednostki.
USS „Diamond” był typowym statkiem ratowniczym wysyłanym dla zabezpieczenia
ćwiczeń przeprowadzanych z użyciem pozbawionych ładunku, a jednak prawdziwych torped.
Jego sonar pokazał, że „Devilfish” jako pierwszy wystrzelił dwie torpedy, USS „AHentown”
zwlekał z odpowiedzeniem ogniem, ale w końcu niemal posłał „Devilfisha” na dno. Obie
torpedy „Devilfisha” trafiły w cel, ale kiedy torpeda, AHentown” była już prawie u celu,
oficer obsługujący sonar na „Diamondzie” zerwał z głowy słuchawki i wrzasnął:
- „Devilfish” wynurza się awaryjnie na północ od nas!
Sternik w panice skręcił w prawo, żeby skierować statek na południe, jak najdalej od
wynurzającego się okrętu podwodnego. Woda za rufą uciekającego statku zagotowała się do
białości.
Nagle, tuż za uciekającym „Diamondem”, morze wybuchło gejzerem piany. Jak na
zwolnionym filmie ukazał się ostry dziób okrętu, a potem cała reszta
dziewięćdziesięciometrowego stalowego kadłuba o średnicy dziesięciu metrów, czarnego od
góry i ciemnoczerwonego od strony dna. Okręt wynurzył się przechylony pod kątem
pięćdziesięciu stopni. Pierwsze krople wody spadły na pokład statku ratowniczego, kiedy nad
powierzchnią ukazała się na chwilę śruba „Devilfisha”. Olbrzym z powrotem opadł do wody i
potężna fala zalała wszystkich znajdujących się na pokładzie „Diamonda”, omal nie
zmywając ich do morza. Kiedy „Devilfish” w końcu osiadł w wodzie, w wielkim kołnierzu
białej piany, większość ze stojących na pokładzie „Diamonda” gapiów była dla niego pełna
uznania - to frajda zobaczyć, jak okręt podwodny bezczelnie łamie ustalone reguły.
Jeden z przemoczonych do suchej nitki podoficerów zwrócił się do drugiego:
- Kapitan tego okrętu drogo zapłaci za ten numer.
- Nie ma mowy - odpowiedział drugi - To jest „Devilfish”, on zawsze robi podobne
numery i wychodzi z tego cało.
Po nagłym wyrównaniu poziomu Pacino opadł na fotel oficera odpowiedzialnego za
zanurzenie. Chociaż wygrali, nie mógł się pozbyć wątpliwości: czy taka taktyka okazałaby się
skuteczna wobec prawdziwej rosyjskiej torpedy? Przekazał peryskop oficerowi dyżurnemu
porucznikowi Braytonowi i przemówił do załogi.
- Zdaje się, że udało nam się uniknąć torpedy. Musimy jeszcze poczekać, aż „Diamond”
potwierdzi nasze trafienie Celu Numer Jeden. Manewrownia, zwolnić obroty pomp
chłodzących głównego reaktora. Cała naprzód jedną trzecią, ster piętnaście stopni na prawo,
stały kurs dwa siedem zero.
Zabezpieczyć stanowiska bojowe.
Obok platformy peryskopu odezwał się głośnik, słychać z niego było jakieś monotonne,
niewyraźne bełkotanie. Pacino nastawił dźwięk głośniej. Teraz można było rozpoznać ludzki
głos rozbrzmiewający w głębi morza:
- Głęboko... głęboko... głęboko... wznosimy się... echo...
To był podwodny telefon, czyli PODTEL, system sonaru aktywnego, który transmitował
głos zamiast sygnałów poszukiwawczych czy wibracji. Ta transmisja oznaczała, że w pobliżu
wynurza się inny okręt podwodny - do głębokości peryskopowej albo na samą powierzchnię.
- Proszę nastawić na niego peryskop - powiedział Pacino.
Oficer dyżurny obrócił peryskop i czekał, aż ich dzisiejszy przeciwnik - USS
„Allentown” - wynurzy się na powierzchnię. Pacino miał za zadanie podkraść się do niego i
wystrzelić torpedę, i nie dać się przy tym wykryć. „Allentown” znał ten plan działania, ale i
tak nic mu to nie pomogło. Zlokalizowali „Devilfisha” dopiero wtedy, kiedy wystrzelone
przeciw nim torpedy uaktywniły się.
Dowodzący „Allentownem” komandor Henry Duckett był opiekunem grupy Pacina na
pierwszym roku akademii. W tamtym czasie Duckett nieźle zatruł Pacinowi życie, raz omal
nie doprowadził do wylania go ze szkoły. Teraz Duckett dowodził „Allentownem”,
nowoczesnym okrętem podwodnym klasy Los Angeles. Mimo to „Devilfish”, okręt starszej
klasy Pirania, podszedł go dziś bez trudu, wpakował w niego dwie torpedy i na dodatek
uniknął wystrzelonej przeciw niemu torpedy. Pacino pomyślał, że chyba jest to niezły wynik.
PODTEL znowu się odezwał:
- „Devilfish”, tu „Allentown”, odbiór...
Pacino rozpoznał ten głos. To był Duckett. Wszedł więc na platformę peryskopu i włączył
mikrofon.
- „Allentown”, tu „Devilfish”. Trafiłem was, odbiór...
- „Allentown” wynurza się, panie kapitanie - zza peryskopu zameldował Brayton.
- „Devilfish”, tu „Allentown”... Uniform Whiskey Mike... Powtarzam...
Uniform Whiskey Mike... odbiór.
- Cholera jasna! - rzucił Pacino do Rapiera.
„Uniform Whiskey Mike” był to kod NATO, który oznaczał „nie trafiłeś mnie”.
- To bzdura, kapitanie. Skopaliśmy mu tyłek, jak się patrzy - powiedział Rapier.
- „Allentown”, tu „Devilfish” - powiedział do mikrofonu Pacino. - Uniform Whiskey
Mike negatywnie, powtarzam, Uniform Whiskey Mike negatywnie. Duckett, dostałeś, jak się
patrzy. Dwa razy.
- Kapitanie, proszę spojrzeć na to - odezwał się zza peryskopu oficer dyżurny. -
Powiększenie na horyzont, współrzędne dwa trzy zero.
Krzyż siatki współrzędnych w obrazie z peryskopu znajdował się pośrodku mostku
zewnętrznego „Allentown”, który miał kształt płetwy. I w tej płetwie tkwiła, wystając z obu
jej stron, jedna z wystrzelonych przez Pacina torped.
- Proszę włączyć kamerę peryskopu. Musimy to sfilmować dla potomności - powiedział
Pacino.
- Kamera włączona, sir - odpowiedział oficer dyżurny.
Pacino podszedł do transmitera PODTEL-u:
- „Allentown”, tu „Devilfish”. Powtarzam, Uniform Whiskey Mike negatywnie...
polecam sprawdzenie mostka zewnętrznego... Mark 49 sterczy w nim na wylot...
Pomimo zniekształceń PODTEL-u można było rozpoznać pełen gniewu głos Ducketta:
- „Devilfish”, tu „Allentown”. Oszustwo nie popłaca. Bez odbioru.
Pacino włączył swój mikrofon.
- „Allentown”, tu „Devilfish”. Kolego, nie znasz tego? Jeśli nie potrafisz oszukiwać, to
nawet nie próbuj. Bez odbioru.
„Allentown” kołysał się łagodnie na falach. Jego oficer dyżurny stał na wąskim mostku
zewnętrznym umieszczonym na szczycie płetwy głównego statecznika i przyglądał się
oceanowi przez lornetkę. Okręt czekał, aż jego przeciwnik, „Devilfish”, według wcześniej
przygotowanego schematu rozdzielenia wypłynie poza Kanał Płytkich Raf. Słońce wisiało
nisko nad horyzontem, a morskie powietrze wydawało się szczególnie świeże po dwóch
tygodniach spędzonych w zanurzeniu.
Oficer dyżurny porucznik Ron Graves sięgnął do przedniej części kokpitu i podniósł do
ust mikrofon:
- Kontrola, tu mostek, podnieście maszt radaru i wysuńcie antenę Bigmouth.
Chrapliwy głos z głośnika odpowiedział:
- Mostek, tu kontrola, podnosimy radar i Bigmouth.
Oficer dyżurny odłożył mikrofon i znowu spojrzał przez lornetkę w kierunku
oddalającego się w stronę Norfolk „Devilfisha”. Czekał na odgłos wysuwanego masztu
radaru, ale słyszał tylko ciągły dźwięk pracującego silnika. Odłożył lornetkę i obejrzał się -
nie wysunięto żadnego masztu. Właśnie miał połączyć się z mostkiem wewnętrznym, kiedy z
głośnika komunikatora dobiegł zniekształcony głos:
- Mostek zewnętrzny, tu kontrola. Kapitan wychodzi na mostek.
- Kapitan wchodzi na górę, zrozumiałem - oficer dyżurny zdziwił się, że kapitan tak
szybko zorientował się, że coś jest nie tak. Podniósł pokrywę tunelu, który prowadził na
znajdujący się dziesięć metrów niżej pokład.
Kapitan Henry Duckett wspiął się na górę zadziwiająco sprawnie. Był wysoki i tak
potężnie zbudowany, że z trudem mógł się wyminąć z członkami załogi w wąskich
przejściach okrętu. Dzięki jego sile i posturze drużyna futbolowa „Allentown” zawsze
zwyciężała w międzyokrętowych rozgrywkach. Nie można także było powiedzieć, żeby
odznaczał się łagodnym charakterem. Teraz zepchnął oficera dyżurnego ze swojej drogi,
wychylił się przez prawą krawędź mostka zewnętrznego i spojrzał w dół.
- Niech to diabli - warknął, obszedł Gravesa i zaczął schodzić tunelem w dół na pokład
swojego okrętu - Cholerne włókno szklane. Cholerny Pacino.
Teraz również Graves wychylił się przez prawą burtę, aby poznać przyczynę złego
nastroju Ducketta.
Poniżej, całkiem blisko niego, z wykonanej z włókna szklanego płetwy mostka
zewnętrznego wystawała tylna część torpedy Mark 49. Napęd torpedy wciąż działał. Graves
pomyślał, że będzie to nieźle kosztować.
2
Poniedziałek, 13 grudnia
Suchy dok konstrukcyjny numer cztery,
Baza marynarki wojennej Siewieromorsk, północna Rosja
Baza morska Siewieromorsk w pobliżu Murmańska na północnym wybrzeżu Rosji była
wielkości małego miasta. W obrębie otaczającego ją ogrodzenia z drutu kolczastego i
betonowych zapór znajdowały się dwie podupadłe stocznie, zakłady remontowe, bazy
operacyjne okrętów podwodnych i nawodnych, składy broni i cały kompleks budynków
kwatery głównej Floty Północnej. Wszystko było szare, masywne. Na drogach wiodących
przez bazę widziało się wielu pracowników stoczni, marynarzy i oficerów. W sześciu suchych
Michael DiMercurio Płomienie pod lodem przekład Wojciech Pusłowski tytuł oryginału VOYAGE OF THE DEVILFISH
Tato, ta książka jest dla Ciebie.
Prolog 13 grudnia 1973, Morze Arktyczne USS „Stingray” cicho unosił się w ciemnej wodzie sześćdziesiąt metrów pod polarną pokrywą lodową. Mostek podwodnego okrętu atomowego był pełen konsoli, zaworów, rur i kabli chociaż ciasny, był bardzo funkcjonalny. Panował tu czerwonawy półmrok rozświetlony światłem umieszczonych w górze lamp fluorescencyjnych i poświatą padającą z czytników na konsolach. Ciszę zakłócał tylko gwizd pracujących żyrokompasów, pomruk wentylatorów i odgłosy prowadzonych szeptem rozmów. Stojący na otoczonej stalową barierką platformie wysoki mężczyzna o krótko przyciętej brodzie wpatrywał się uważnie w jarzący się czerwonym światłem ekran. Blada, padająca od dołu poświata postarzała jeszcze bardziej surową twarz czterdziesto-parolatka ubranego w czarny kombinezon ze srebrnymi dębowymi liśćmi na kołnierzu. Na piersiach miał złote, podwodniackie delfiny, a nad prawą kieszenią widniało nazwisko: PACINO. Zadzwonił telefon. Nie odrywając wzroku od ekranu, mężczyzna podniósł słuchawkę do ucha. - Tu kapitan - powiedział. - Tu radio, panie kapitanie. Raport do Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej gotów do wysłania. - Bardzo dobrze. - Pacino odłożył słuchawkę. - Sir - odezwał się stojący za konsolą prowadzenia ognia porucznik - okręt gotów do pionowego wynurzenia. Mamy nad sobą trzydzieści centymetrów lodu. - Wykonać. - Wynurzenie pionowe - zawołał porucznik do młodszego oficera siedzącego za Pacinem przy czymś, co przypominało konsolę sterowniczą samolotu. Na następny rozkaz porucznika podoficer przy okrągłej konsoli przy prawej burcie popchnął dźwignię systemu unoszenia się okrętu. Okręt zaczął wznosić się do góry ze stałą prędkością pół metra na sekundę. Co pół sekundy głębokościomierz wydawał sygnał odliczający przebyte kolejne ćwierć metra drogi. Powyżej, na powierzchni, silny arktyczny wiatr gnał prawie poziomo płatki śniegu nad zamarzniętym morzem. Nagle rozległ się potężny huk. Ważący trzy tysiące ton „Stingray”
przebił się przez cienką pokrywę lodu. Ze statecznika okrętu wysunął się długi, cienki maszt - peryskop. Po chwili z peryskopu wysunęła się antena radiowa. Okręt zaczął nadawać raport sytuacyjny do Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej. Meldowano o pozycji najnowszego radzieckiego okrętu podwodnego nazwanego przez dowództwo NATO kryptonimem „Wiktor III”. Cztery kilometry dalej na północ, na pokładzie „Leningradu”, kapitan pierwszej rangi Aleksy Nowskoj pochylał się nad konsolą kontroli prowadzenia ognia, na której widać było pozycję amerykańskiego okrętu. Długie, bezsenne godziny wycisnęły pod jego oczami głębokie, sine cienie, ledwo zresztą widoczne spod nieuczesanych, opadających mu na twarz włosów. Wstał i zwrócił się do stłoczonych w ciasnym pomieszczeniu mężczyzn. - Wszyscy na mostku, uwaga! Jak wiecie, cztery miesiące temu niedaleko stąd amerykański okręt podwodny wszedł w kolizję z „Kijowem”. W wyniku zderzenia kadłub naszego okrętu uległ rozdarciu i „Kijów” poszedł na dno ze wszystkimi członkami załogi na pokładzie. Byliśmy zaskoczeni i rozczarowani oficjalnym stanowiskiem naszych władz, które ograniczyły się do wręczenia Amerykanom noty protestacyjnej. Teraz jesteśmy na pozycji, z której, jako przedstawiciele Floty Północnej, możemy udzielić naszej własnej odpowiedzi. Rozmowy urwały się jak nożem uciął. Wszyscy czterej oficerowie w napięciu patrzyli na górującą nad nimi masywną sylwetkę Nowskoja. Kiedy zapalił papierosa i wydmuchnął dym w górę, słychać było tylko poświst pracującego komputera kontroli bojowej i głęboki bas systemu wentylacyjnego. Nowskoj spojrzał oficerom w oczy, a oni skinęli głowami i pochylili się nad swoimi konsolami. - Kontrola bojowa. Wprowadzić dane celu do torped w komorach numer jeden i dwa i przygotować je do odpalenia. Otworzyć zewnętrzne pokrywy wyrzutni numer jeden i dwa. Zwolnić do piętnastu obrotów. Każdy z oficerów zabrał się do wykonania powierzonego mu zadania, zanim jeszcze rozkazy zostały wypowiedziane do końca. Nowskoj pomyślał, że jednak dobrze ich wyszkolił.
Kiedy „Stingray” zszedł na głębokość stu pięćdziesięciu metrów i przyspieszył do pięciu węzłów, dziura, którą wybił w lodzie, znowu zaczęła się zamykać. Obok Pacina zadzwonił telefon. - Tu kapitan. - Tu radio, sir. Raport do dowództwa został przesłany do satelity. W tej chwili drukujemy przesłane do nas wiadomości, nie ma żadnych nowych rozkazów, są za to wiadomości od naszych rodzin. - Jest coś dla mnie? - Tak jest, sir. Wiadomość od pańskiego syna. Mam ją panu przeczytać? - Nie, proszę mi przysłać wydruk. - Pacino uśmiechnął się lekko i założył na głowę słuchawki. Co miesiąc dowództwo przekazywało im wiadomości od rodzin, zwykle mniej niż sto słów. Od trzech miesięcy był to ich jedyny kontakt z domem. - Oficerze dyżurny - powiedział. - Czas wracać do domu. Proszę skierować okręt na zachód i wyciszyć go przed przyjęciem stałego kursu. Nie chcę, żeby „Wiktor” nas wywąchał i popłynął za nami do domu. - Tak jest, sir - odpowiedział porucznik. - Ster pięć stopni na prawo, stały kurs dwa siedem zero. - Porucznik podniósł do ust mikrofon. - Sonar, tu mostek, wyciszenie okrętu i zmiana kursu. - Mostek, tu sonar, zrozumiałem - z głośnika na mostku rozległ się chrapliwy głos oficera obsługującego sonar. Pacino wpatrywał się w konsolę sonaru, zastanawiając się, gdzie może być sowiecki okręt. Na mostek wszedł oficer obsługujący radio. Przyniósł wydruki odebranych wiadomości. Telegram od syna Pacina został wydrukowany na świątecznej pocztówce. TATO, ANNAPOLIS TO CIĘŻKA SPRAWA. WIEM, WIEM, ŻE WSZYSCY NIENAWIDZĄ PIERWSZEGO ROKU. CZEKAM NA ŚWIĘTA I NA TWÓJ POWRÓT. DO ZOBACZENIA. TRZYMAJ SIĘ. POMYŚLNYCH ŁOWÓW, MIKE Pacino przeszedł do pomieszczenia nawigacyjnego. „Stingray” tak długo był w morzu, a on wysłał tylko jeden list do syna i parę razy zadzwonił. Jednak Michael i tak zostanie oficerem. Skończy akademię i usiądzie za sterami odrzutowca na jakimś lotniskowcu - a może nawet pójdzie w ślady swojego ojca i wstąpi do floty podwodnej. Michael poradzi sobie ze wszystkim. Musi tylko w siebie uwierzyć. - Wyrzutnie gotowe, kapitanie - zameldował oficer odpowiedzialny za uzbrojenie. - Kontrola prowadzenia ognia gotowa - zawołał pierwszy oficer.
- Odpalić komorę numer jeden - rozkazał Nowskoj i poczuł, jak pokładem okrętu targnął wstrząs. Pierwsza torpeda opuściła okręt - Odpalić komorę numer dwa. - Po drugim wstrząsie Nowskoj oparł się o konsolę prowadzenia ognia, żeby zobaczyć, jak cel ulegnie zniszczeniu. Siła wybuchu torpedy rzuciła Pacina na konsolę kontroli okrętu. Krew ciekła mu z głowy. Szaleńczo brzęczał głębokościomierz. Czterysta metrów, czterysta pięćdziesiąt, pięćset. Zbliżali się do maksymalnie dopuszczalnego zanurzenia okrętu. Pacino słyszał coraz głośniejsze, zgrzytliwe trzaski kadłuba. Usłyszał głośny krzyk. Woda z rykiem wdarła się do wnętrza. Światła zgasły. Po chwili okręt przechylił się tak bardzo, że to, co przed chwilą było przednią grodzią, teraz stało się podłogą. Głębokościomierz wciąż brzęczał, co znaczyło, że opadają na dno. Pacino widział wszystko jak przez mgłę. Przez chwilę zdawało mu się, że zobaczył swojego syna, Michaela, jak stoi przed nim dumny i przystojny w mundurze aspiranta czwartej klasy. „Trzymaj się i pomyślnych łowów”. Pacino odetchnął po raz ostatni, gdy jego okręt uległ implozji. Ściana wody uderzyła w niego jak potężna, stalowa pięść. Mostek „Stingraya” wypełniła lodowata woda zmieszana z krwią. Kwatera główna głównodowodzącego Sił Podwodnych Marynarki Wojennej USA znajdowała się w starej, północno-zachodniej części Norfolk w Wirginii. Cały teren otoczony był wysokim ogrodzeniem zwieńczonym spiralnymi zwojami drutu kolczastego. Przy wejściu stało na warcie dwóch uzbrojonych marines. Wewnątrz budynku winda o ścianach z nierdzewnej stali zjeżdżała w dół, do położonego dwadzieścia metrów poniżej poziomu piwnic Flagowego Pomieszczenia Nawigacyjnego. W windzie stał generał brygady Sił Powietrznych USA Herman Xavier Tyler ubrany w błękitny mundur z pomarańczową tabliczką z wypisanym na niej drukowanymi literami napisem GOŚĆ. Tyler był świeżo mianowanym generałem; mimo poważnego wyrazu twarzy, wyglądał bardzo młodo, wręcz niepoważnie. Przybył tutaj po to, żeby zapoznać się bliżej ze strukturą i działaniami sił podwodnych; wiedza ta była mu niezbędna w toku dalszej służby, podczas współpracy z oficerami marynarki. Winda stanęła i drzwi otworzyły się powoli, ukazując obwieszone fotografiami w drewnianych ramkach ściany korytarza. W jego końcu, pod wielkimi stalowymi drzwiami, stało dwóch uzbrojonych w pistolety automatyczne marines.
Drzwi te powoli uchyliły się, żołnierze zasalutowali i na korytarz wyszedł ubrany w mundur khaki oficer marynarki. Generał Tyler zauważył, że stalowe skrzydła miały grubość prawie pół metra i zostały zaopatrzone w skomplikowany system sprężyn i przeciwwag umożliwiających ich otwieranie. Na krawędziach miały pięciocentymetrowej grubości bolce przeciwwyważeniowe. Te drzwi mogły wytrzymać wszystko poza bezpośrednim uderzeniem nuklearnym. Oficer marynarki zbliżał się z wyciągniętą na przywitanie ręką. Miał na kołnierzu takie same liście dębowe jak podpułkownik lotnictwa. Kiedy oficer podszedł bliżej, generał Tyler zobaczył na jego piersi lśniące skrzydła pilota. Oficer był szczupły i prawie całkiem łysy, chociaż dopiero co przekroczył czterdziestkę. Resztki dawniej ciemnych, a teraz już zupełnie siwych włosów miał krótko ostrzyżone. Szedł pewnym krokiem, jak na defiladzie. - Generał Tyler? Jestem komandor Dick Donchez, służba wywiadowcza Dowództwa Sił Podwodnych Floty Atlantyckiej - powiedział z uśmiechem, pokazując nienaturalnie białe, równe zęby. - Witam we Flagowym Pomieszczeniu Nawigacyjnym. Admirał, niestety, nie ma czasu i poprosił mnie, żebym to ja pana oprowadził. Generał Tyler przyjrzał się lepiej i stwierdził, że to, co komandor miał na piersi, wcale nie było odznaką pilota. Znaczek przedstawiał dwie dziwne, pokryte łuskami ryby zwrócone pyskami do znajdującego się pomiędzy nimi archaicznego kiosku okrętu podwodnego, takiego, jakie w czasie II wojny światowej miały niemieckie U-Booty. Podwodniackie delfiny. Generał pomyślał, że to dość dziwny pomysł przedstawiać delfina z ciałem pokrytym łuskami. Ruszyli wąskim korytarzem w stronę pancernych drzwi, ale po chwili Donchez przystanął pod zdjęciem przedstawiającym płynący na powierzchni okręt podwodny z mostkiem zewnętrznym w kształcie płetwy, z umieszczonymi na nim tuż pod szczytem poziomymi statecznikami. - Zanim wejdziemy, sir - powiedział - chciałbym wyjaśnić parę rzeczy. Czy współpracował pan kiedyś z siłami podwodnymi? - Współpracowałem z paroma podwodniakami w Strategicznym Dowództwie Sił Powietrznych w Omaha, w zespole strategicznego namierzania celu, ale tak naprawdę to nawet ich nie poznałem. - Zacznijmy więc od tego zdjęcia. Prasa nazywa te okręty myśliwskimi, my nazywamy je okrętami szybkiego reagowania. Mamy ich około pięćdziesięciu, wszystkie o napędzie atomowym, niezwykle ciche i szybkie. Żaden z nich nie jest uzbrojony w broń nuklearną.
Generał wyglądał na zaskoczonego. Najwyraźniej w jego pojęciu każdy nowoczesny okręt podwodny musiał być nafaszerowany międzykontynentalnymi pociskami balistycznymi. Donchez podprowadził go do znajdującej się parę metrów dalej fotografii, na której także widać było płynący w wynurzeniu okręt podwodny, jednak ta jednostka miała za mostkiem zewnętrznym długi, płaski pokład. - Ten okręt jest wyposażony w WOPPB, czyli Wystrzeliwane z Okrętów Podwodnych Pociski Balistyczne. Ten rodzaj okrętów jest oficjalnie nazywany PBF, czyli okręty Pocisków Balistycznych Floty. My nazywamy je po prostu bumerami. Mamy ich zaledwie trzydzieści. Kiedy są w morzu, podlegają wyłącznie prezydentowi. Czekają w ukryciu na pochodzący prosto z Waszyngtonu rozkaz wystrzelenia w stronę wroga pocisków nuklearnych. Donchez cofnął się do pierwszego zdjęcia. - Nas obchodzą tylko okręty podwodne szybkiego reagowania. Żadnych pocisków balistycznych, tylko torpedy. Ich podstawowym zadaniem jest walka z innymi okrętami podwodnymi. Są również przydatne we wszelkich tajnych misjach. Nie da się ich wykryć za pomocą sonaru i mogą się dodatkowo skrywać pod warstwami termicznymi wody. Okręty powierzchniowe, samoloty i helikoptery nie wystarczą, żeby odnaleźć okręt podwodny, który chce pozostać w ukryciu. Okręty Pocisków Balistycznych Floty, czyli bumery, są jak olbrzymie bombowce. Mają zostać niezauważone i obrzucić wroga pociskami nuklearnymi. Okręty szybkiego reagowania można porównać do myśliwców czy samolotów przechwytujących. Są przewidziane także do ataku na jednostki nawodne, jak w czasie II wojny światowej. Mamy inteligentne torpedy, które mogą podążać za swoim celem nawodnym aż na koniec świata. Pracujemy też nad pociskami do zwalczania celów nawodnych, które można będzie wystrzeliwać w zanurzeniu. Donchez przeprowadził generała przez pancerne drzwi i zaczął je zamykać. Zatrzaśnięcie wszystkich zasuw zajęło mu dobre pół minuty. Tyler znalazł się w przypominającym jaskinię pomieszczeniu o ścianach grubości sześciu metrów. Ściany pokryte były mapami mórz i oceanów z przeróżnego rodzaju i koloru kółkami, linii i krzyżykami. - Oto Flagowe Pomieszczenie Nawigacyjne, sir. Nie ma ono zresztą nic wspólnego z flagami. Admirałowie są nazywani oficerami flagowymi, ponieważ na masztach okrętów, na pokładzie których się znajdują, wywiesza się ich flagę. Podobnie na masce pańskiego samochodu powiewają flagi.
Admirał, w którego pomieszczeniu nawigacyjnym właśnie się znajdujemy, dowodzi okrętami podwodnymi Floty Atlantyckiej, ma również pod swoimi rozkazami okręty operujące na Morzu Śródziemnym i pod polarną pokrywą lodową. Donchez dostrzegł w oczach generała nagły błysk zainteresowania, kiedy wspomniał o polarnej pokrywie lodowej. - Widzi pan tamtą mapę, sir? To Morze Arktyczne. Jeden z naszych okrętów śledzi tam teraz pod lodem nowy rosyjski okręt podwodny szybkiego reagowania. Donchez wskazał na mapie błękitny krzyżyk, tuż obok widniał krzyżyk czerwony, oba znajdowały się wewnątrz łamanej linii oznaczającej granice stałej pokrywy lodowej. - Dużo czasu spędziliśmy, śledząc ich okręty. Udaje się to nam, bo nasze okręty są cichsze niż ich i trudno je usłyszeć. Poza tym każdy okręt ma za rufą ślepy punkt. Nazywamy go przegrodą. Odgłos pracującej śruby i silników zagłusza dźwięki z tyłu okrętu, a na dodatek większość czujników sonaru znajduje się na przedzie okrętu. Jeśli ma się wprawę, można śledzić drugi okręt podwodny, płynąc dokładnie za nim. Ten okręt - Donchez wskazał na błękitny krzyżyk w pobliżu bieguna północnego - jest dowodzony przez mojego starego kumpla z akademii, który tropi nowy rosyjski okręt, nazwany kryptonimem „Wiktor III”. Zawsze, kiedy wypuszczają nowy okręt, staramy się wyśledzić go na morzu, żeby zobaczyć i usłyszeć jak działa, ja kie ma torpedy, jaką stosuje taktykę. Ponieważ okręt podwodny jest trudny do wykrycia, może robić rzeczy, o których nikt inny nie ma zielonego pojęcia. Przynajmniej takie jest założenie. - Donchez, zadowolony, że generał słucha go z wielką uwagą, ciągnął dalej. - Na mapie Atlantyku widać dużo pojedynczych krzyżyków. Są to nasze okręty, które wykonują różne zadania. Te rozmieszczone wzdłuż wybrzeży pary czerwonych i błękitnych krzyżyków to nasze okręty śledzące rosyjskie jednostki. Aż do dzisiaj Rosjanie nie śledzili naszych okrętów. Skąd to wiemy? Każdy z naszych okrętów jest ubezpieczany przez drugi, który sprawdza, czy rosyjska jednostka nie podąża za jego rufą. Nazywamy to odwszawianiem. Generał przerwał Donchezowi. - A co z tą siecią sonarów, którą umieściliście na dnie oceanów, żeby wykrywała wrogie obiekty? Czy ona sobie z tym nie poradzi? Czy naprawdę trzeba wysyłać wszędzie drogie okręty atomowe? - Ma pan na myśli SYSNASPOD, system nasłuchu podwodnego. Sporo nas kosztował, ale jest wart swojej ceny. Nie możemy jednak zniszczyć namierzonego przezeń okrętu nawet za pomocą pocisku nuklearnego dużej mocy. Proszę spojrzeć tutaj - Donchez wrócił do mapy
przedstawiającej polarną pokrywę lodową. - Widzi pan tę zieloną linię? - Zielona linia prowadziła od północnych wybrzeży Norwegii aż do obu krzyżyków pod polarną pokrywą lodową w pobliżu bieguna północnego. To jest zakres błędu detekcyjnego „Wiktora III”. Może być gdziekolwiek na powierzchni dwustu kilometrów kwadratowych. Na dodatek jest pod pokrywą lodową, nigdy więc byśmy go nie dostali. Przygwoździć go może tylko inny okręt podwodny, który, tak jak teraz „Stingray”, podąża jego tropem. SYSNASPOD odbiera dźwięki „Wiktora III”, ale nie słyszy naszego okrętu, ponieważ jest na to za cichy. Do Doncheza podbiegł porucznik z notatnikiem. - Komandorze Donchez... mamy kłopot. SYSNASPOD namierzył odgłos dwóch eksplozji pod polarną pokrywą lodową. Odebrano też dźwięk rozdzieranego kadłuba i głośne, trwające parę minut bulgotanie. Donchez obrócił się do generała, uśmiech zniknął mu z twarzy. - Generale Tyler, muszę pana prosić o natychmiastowe opuszczenie pomieszczenia nawigacyjnego. Mamy niespodziewaną sytuację. Generał został odprowadzony przez dyżurującego podoficera. Podchodząc do drzwi pancernych, usłyszał jeszcze, jak Donchez mówi do porucznika: - Czy SYSNASPOD odbiera sygnał któregoś z tamtych okrętów? Wciąż ma rosyjską jednostkę? Cholera... Połącz się z admirałem obwodem bezpieczeństwa NESTOR i powiedz mu, że wysyłam po niego helikopter. A potem połącz mnie z Białym Domem... Pancerne drzwi zatrzasnęły się. Generał Tyler przystanął na chwilę pod fotografią przedstawiającą okręt podwodny szybkiego reagowania, z którego komandor był taki dumny. A więc tak wygląda ta miażdżąca przewaga amerykańskich okrętów podwodnych. Sześć dni później, 19 grudnia 1973 Baza morska Norfolk, nabrzeże 7, Norfolk, Wirginia Cztery godziny po planowanym przybyciu „Stingraya” do macierzystego portu zaczął kropić deszczyk. Transparent z napisem WITAJ W DOMU „STINGRAY” przemókł na wylot. Orkiestra już dawno odeszła z nabrzeża. Stłoczone w grupkach rodziny członków załogi rozmawiały lękliwymi, przyciszonymi głosami. Oficer odpowiedzialny za kontakty ze społeczeństwem omal nie został stratowany, kiedy pojawił się na nabrzeżu. - Panie i panowie, mam do odczytania oświadczenie dotyczące „Stingraya” podpisane przez głównodowodzącego Floty Atlantyckiej USA. - Rodziny członków załogi „Stingraya”
stłoczyły się wokół podium. - Niepotwierdzone doniesienia wskazują, że „Stingray” mógł zatonąć na środkowym Atlantyku w czasie powrotu z zadania objętego klauzulą tajności. Okręty ratunkowe przez kilka dni prowadziły bezskuteczne poszukiwania. Wciąż nie traciliśmy nadziei, że „Stingray” ma tylko kłopoty z łącznością i przybędzie na czas do portu. Teraz, kiedy jest opóźniony o ponad sześć godzin, musimy brać pod uwagę najgorsze. Poszukiwania będą prowadzone nadal, a o ich wynikach zostaną państwo powiadomieni. Wszyscy nadal stali nieruchomo na nabrzeżu, jak gdyby „Stingray” lada chwila miał do niego przybić i rzucić cumy. Kiedy lekki deszczyk zmienił się w ulewę i zapalono światła, tłum oczekujących w końcu dał za wygraną. Zostały tylko ciemne sylwetki okrętów Siódmej Eskadry, przycumowanych po obu stronach nabrzeża, z czarną, żałobną wyrwą po „Stingrayu”. Akademia Marynarki Wojennej USA, Annapolis, Maryland Komandor Donchez wszedł do biura i położył czapkę na samotnie stojącym biurku. Rozejrzał się dookoła. W Bancroft Hall, wielkich koszarach dla aspirantów, od jego czasów nic się nie zmieniło. Ściany wciąż wyłożone były ciemnobrązową glazurą, jak w łazience. Donchez wyjrzał przez okno na Tecumseh Court i przypomniał sobie widok z sypialni, którą dwadzieścia lat temu dzielił z Anthonym Patchem Pacino. Jako stary przyjaciel Patcha miał teraz powiedzieć jego synowi o zatonięciu „Stingraya”. Wiadomość ta nie przeciekła jeszcze do prasy, nie powiedziano tego wprost nawet rodzinom na nabrzeżu. Drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem i oficer dyżurny wprowadził wysokiego, szczupłego aspiranta w czarnej koszuli i czarnych spodniach. Aspirant stanął na baczność trzy kroki przed biurkiem i z wzrokiem regulaminowo utkwionym w przestrzeni zameldował: - Aspirant czwartej klasy Pacino, sir! Donchez westchnął. - To ja, Mikey, wujek Dick. Spocznij. Donchez skinął na porucznika, który wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Pacino przez chwilę wyglądał na zdezorientowanego, aż wreszcie dotarła do niego okrutna prawda. - Komandorze Donchez - powiedział, nie potrafiąc w połowie pierwszego roku akademii pozbyć się regulaminowych nawyków - chodzi o tatę, prawda? Donchez przytaknął. - Mikey, tydzień temu „Stingray” zatonął w pobliżu Azorów na środkowym Atlantyku. Nie mogliśmy tego potwierdzić, póki nie minął termin powrotu.
Dzisiaj nie pojawił się przy nabrzeżu. Niestety, musimy uznać, że twój ojciec nie żyje. Pacino usiadł ciężko na metalowym taborecie. Dwa razy bezgłośnie otworzył usta zanim udało mu się wydobyć z siebie głos. - Co się stało? Donchez wziął głęboki oddech - musiał skłamać. Świat nigdy nie powinien dowiedzieć się o prawdziwym losie „Stingraya” - sam fakt, że Amerykanie dysponują sonarami zdolnymi zarejestrować jego zatonięcie był ściśle strzeżoną tajemnicą. Protest złożony w Moskwie tylko zaalarmowałby Rosjan, że amerykańskie uszy mogą ich usłyszeć nawet z drugiego końca świata. Poza tym „Stingray” miał za zadanie szpiegować Rosjan, a przyznanie się do tego, że był pod polarną pokrywą lodową, stanowiłoby przyznanie się do winy. Prezydent na pewno nie byłby zadowolony z szumu, jaki media podniosłyby na temat amerykańskiego szpiegowskiego okrętu podwodnego zatopionego przez Rosjan. Jednak uzasadnienie kłamstwa racją stanu czy bezpieczeństwem narodowym wcale nie czyniło go łatwiejszym; szczególnie wówczas, kiedy musiał patrzeć w oczy Michaela Pacino. - Sądzimy, że w dziobowej części torpeda uległa samozapłonowi - powiedział Donchez. - Prawdopodobnie podczas przeglądu czegoś nie dopilnowano. Torpeda uruchomiła swój silnik, uzbroiła się i zdetonowała, zanim zdążyli ją wystrzelić. Cholerne Mark 37, to się zdarzyło nie po raz pierwszy. Osiemnastoletni Pacino zamknął oczy, opierając głowę na dłoniach. Donchez patrzył na niego i nie wiedział, co ma zrobić. Kiedy chłopak zaczął szlochać, objął go i przytulił. - Tato... - drżącym głosem powiedział młody Pacino. Czy naprawdę uwierzył w wersję Doncheza? Donchez pomyślał, że któregoś dnia Rosjanie zapłacą za to. Czy syn jego przyjaciela też tak uważał? 1 Poniedziałek, 13 grudnia 1993 Zachodni Atlantyk W marynarce Stanów Zjednoczonych nie obchodziło się, ani nawet nie wspominało o rocznicy zatonięcia „Stingraya”. Sowieci także o tym nie mówili. Nikomu nie zależało na rozpętaniu wojny atomowej. Ale też nikt nie był pewien, czy ta historia się nie powtórzy.
W kolejną rocznicę, dwadzieścia lat później, amerykański okręt podwodny szybkiego reagowania znów znalazł się w zasięgu strzału wrogiego okrętu. Okręty klasy Pirania mogły zanurzyć się głębiej, były szybsze i cichsze od „Stingraya”. Zamontowane na nich sonary i wszelkie elektroniczne urządzenia były doskonalsze, reaktor i silniki dieslowskie miały więcej mocy, a torpedy uważano za znacznie groźniejsze. Tylko dwie rzeczy na pokładzie USS „Devilfish” przypominały starego „Stingraya”. Mostek wewnętrzny był tak samo ciasno zastawiony sprzętem, a na tabliczce na piersi kapitana również widniało nazwisko PACINO. Komandor Michael Pacino, oparty o barierkę platformy peryskopu, wpatrywał się w napięciu w ekrany konsoli bojowej. W słabym świetle mrugających monitorów nie było widać zmarszczek wokół jego oczu. Przy swoich stu osiemdziesięciu pięciu centymetrach wzrostu z ledwością kwalifikował się do służby na okręcie podwodnym. Pacino był tak samo szczupły jak w chwili ukończenia akademii, głównie dzięki zachowywanej diecie i ćwiczeniom fizycznym. Miał wąsy i czarne, gęste jak karakuły włosy ostrzyżone według regulaminu marynarki. Jako syn legendarnego kapitana floty podwodnej, który poszedł na dno wraz ze swoim okrętem, tym bardziej czuł się zobowiązany być dobrym dowódcą. Przez te wszystkie lata komandor Pacino żył wspomnieniami tamtego dnia, w którym komandor Donchez przyniósł mu wiadomość o śmierci ojca. Prawie codziennie zastanawiał się, co się właściwie wtedy stało. W gruncie rzeczy nigdy do końca nie uwierzył w oficjalną wersję wydarzeń. Dziesięć minut temu Pacino rozkazał obsadzić stanowiska bojowe i pomieszczenie wypełniło się ludźmi, w większości noszącymi na głowie słuchawki z mikrofonami szczękowymi. Choć były to tylko ćwiczenia, należało je traktować całkiem serio. Prędzej czy później dojdzie do starcia. Tak naprawdę Pacino tylko na to czekał. Miał przed sobą ekrany systemu kontroli prowadzenia ognia pokazujące pozycję „Devilfisha” w stosunku do wrogiego okrętu - określonego jako Cel Numer Jeden - a także prędkość i kurs przeciwnika. Odczyty były prawie pewne, wsparte przez moc obliczeniową wartego wiele milionów dolarów komputera kontroli prowadzenia ognia Mark I, a jednak pozostawał pewien margines błędu. - Uwaga zespół kontroli prowadzenia ognia - powiedział Pacino - Wygląda na to, że Cel Numer Jeden wciąż nie wie, że tu jesteśmy. Miejmy nadzieję, że nie zorientuje się, póki nie będzie dla niego za późno. Mam zamiar wystrzelić w niego dwie torpedy w salwie horyzontalnej. Musimy się przygotować na to, że odpowie ogniem, a także na to, że uniknie dwóch pierwszych torped. Jeśli Cel Numer Jeden zacznie płynąć zygzakiem, będziemy
musieli dokonać szybkiego manewru, ustalić jego nowe namiary i na nowo nakierować torpedy... Rozpocząć procedurę odpalenia - komora pierwsza Cel Numer Jeden, komora druga Cel Numer Jeden, salwa horyzontalna w odstępie trzydziestu sekund, zmiana kąta trajektorii o dziesięć stopni. Oficerowie przy konsolach bojowych sprawdzili współrzędne celu i potwierdzili je. Program dla dwóch torped Mod Bravo Mark 49 był gotowy. Wyrzutnie znajdowały się sześć metrów poniżej w przedziale operacyjnym. Każda z nich miała pół metra średnicy i sześć metrów długości. Wszystkie cztery umieszczone były w dolnej części przedziału operacyjnego w śródokręciu. W przeciwieństwie do starszych typów, na okrętach klasy Pirania główny czujnik sonaru znajdował się na samym przedzie okrętu, a komory wyrzutni torped w jego środkowej części. Każda z nich odchylona była od wzdłużnej osi okrętu o osiem stopni. Komora numer jeden znajdowała się na prawej burcie, a komora numer dwa na lewej. Obie były wypełnione wodą o takim samym ciśnieniu jak otaczająca okręt woda morska, zewnętrzne pokrywy obu komór zostały otwarte. Kiedy Pacino rozkazał obsadzić stanowiska bojowe, do torped Mark 49 przesłane zostały impulsy elektryczne uruchamiające ich żyrokompasy nawigacyjne. Po aktywowaniu centralne procesory ich komputerów dokonały samosprawdzenia, po czym przesłały meldunki do głównego komputera bojowego. Dzięki tym centralnym procesorom torpedy prawie dorównywały inteligencją wyżłom myśliwskim. Kiedy centralne procesory złożyły meldunki po samosprawdzeniu, oficer odpowiedzialny za uzbrojenie zaczął wprowadzać do nich aktualne instrukcje. Brzmiało to jak język kosmitów, jednostka numer jeden, jesteś w komorze numer jeden; twój okręt płynie kursem jeden osiem zero, na głębokości stu sześćdziesięciu pięciu metrów; kiedy zostaniesz odpalona, weź kurs dwa cztery zero i na czterdziestu pięciu węzłach zejdź na głębokość dwustu czterdziestu metrów; głowicę uzbrój, kiedy będziesz w odległości pięciu tysięcy metrów od swego okrętu; po uzbrojeniu głowicy uruchom własny dwudziestopięciowęzłowy sonar dla głębokości dziewięćdziesięciu metrów; wrogi okręt, Cel Numer Jeden, jest obecnie na współrzędnych dwa dwa pięć i znajdzie się w twoim zasięgu poszukiwawczym w odległości tysiąca ośmiuset metrów; kiedy odbierzesz trzy potwierdzone sygnały powrotne, przyspiesz do swojej prędkości ataku - do pięćdziesięciu węzłów; kiedy wykryjesz żelazny kadłub wrogiego okrętu, zdetonuj ładunki wybuchowe; jeśli skręcisz o więcej niż sto osiemdziesiąt stopni, możesz zacząć zmierzać w stronę swego własnego okrętu; jeśli tak się stanie, wyłącz silnik, otwórz pokrywy i pójdź na dno; jeśli cel zacznie robić uniki, nakierujemy cię na niego za pomocą twojego systemu poszukiwawczego.
Torpedy Mark 49 potwierdzały każdą wprowadzoną do ich pamięci instrukcję. Dwa wyżły myśliwskie merdały ogonami, czekając, aż ich pan da im rozkaz do ataku. Na mostku wewnętrznym, najbardziej do przodu wysuniętej części trzypokładowego przedziału operacyjnego, kapitan Mike Pacino wpatrywał się w znajdujący się po lewej stronie platformy peryskopu czerwony ekran pokazujący wykresy odczytów sonaru i namiary celu. - Okręt gotów - zameldował oficer dyżurny, porucznik Scott Brayton. - Torpedy gotowe - zawołał odpowiedzialny za nie komandor-porucznik Steve Bahnhoff. - Współrzędne wprowadzone - powiedział oficer wykonawczy, komandor Jon Rapier. Pacino już otwierał usta, żeby wydać rozkaz, kiedy porucznik Stokes, obsługujący środkowe stanowisko bojowe, powiedział: - Cel Numer Jeden chyba zaczyna robić unik. - Unik potwierdzony - powiedział Rapier. - Cel wykonał zwrot na prawą burtę... - Wstrzymać odpalanie - powiedział Pacino. Cel Numer Jeden zmienił kurs, tym samym nie będzie już we właściwym czasie w miejscu, w które Pacino chciał posłać torpedy. Odpalanie torped przypominało zarzucanie lassa na szyję pędzącego konia - torpeda była posyłana w miejsce, w którym jej cel powinien się znajdować w niedalekiej przyszłości. Jeśli cel zmieniał kurs, zaczynał płynąć zygzakiem, torpeda mogła go minąć. - Proszę szybko obliczyć kurs - za pomocą bezprzewodowego szczękowego mikrofonu powiedział Pacino do obsługującego sonar oficera. - Czy potwierdzacie zmianę kursu Celu Numer Jeden? - Mostek, tu sonar - odezwał się głos w słuchawce, którą Pacino miał umieszczoną tylko przy jednym uchu, ponieważ drugim kontrolował, co dzieje się na mostku. - Jeszcze to sprawdzamy... - Pacino czekał niecierpliwie - Mostek, tu sonar, potwierdzam zmianę kursu, brak zmian w częstotliwościach silnika. Cel Numer Jeden płynie z tą samą co przedtem prędkością, skręca na prawą burtę. - Czy coś świadczy o tym, że nas wykryli? - Nie... cel utrzymuje teraz stały kurs, sir. - Czy wyznaczył już pan krzywą? - zapytał Pacino Rapiera. Rapier, najstarszy pierwszy oficer w całej Siódmej Eskadrze, miał tyle samo lat, co Pacino. Był szczupłym, siwowłosym mężczyzną; również jemu porobiły się wokół oczu charakterystyczne zmarszczki od wielogodzinnego wpatrywania się w peryskop. Rapier już od jakiegoś czasu powinien dowodzić własnym okrętem, ale ciągle nie miał go kto zastąpić na stanowisku pierwszego oficera. Teraz pochylił się nad porucznikiem Stokesem.
Stokes siedział przy środkowej konsoli prowadzenia ognia. Wpatrywał się w ekran, jakby chciał wysiłkiem woli rozszyfrować dane sonaru. Jednak pasywne czujniki sonaru potrafiły podać tylko współrzędne wrogiego okrętu, nie mogły określić jego prędkości, kursu ani odległości, w jakiej się znajdował. U dołu ekranu znajdowały się gałki, którymi można było wybierać między poszczególnymi wartościami odległości do celu, jego prędkości i kursu - kombinacja odległości, kursu i prędkości wrogiego okrętu stanowiła jego namiar. Znajdowano go, sterując „Devilfishem” w przód i do tyłu, nakładając efekty tych manewrów na współrzędne celu. Mając do pomocy komputer, porucznik Stokes zaczął od najbardziej prawdopodobnych wartości namiaru i doprowadził do tego, że współrzędne wrogiego okrętu utworzyły linię ciągłą. Wszystko było w porządku, dopóki cel pozostawał na starym kursie. Kiedy zaczął manewrować, tylko taki fachowiec jak Stokes mógł, w dużej mierze za pomocą swojej intuicji, dokonać nowego namiaru. W końcu Stokes powiedział: - Mam nowy namiar celu. - Co z krzywą? - zapytał pierwszy oficer. - Mamy krzywą, skręt na prawo, odległość... osiem tysięcy metrów - zza tablicy nawigacyjnej odpowiedział Ensign Fasteen. Pierwszy natychmiast zameldował to Pacinowi: - Kapitanie, mamy krzywą i namiar celu. - Rozpocząć procedurę odpalania - ponownie rozkazał Pacino - Salwa horyzontalna, najpierw odpalamy jednostkę z komory numer jeden. Cel Numer Jeden może nas wykryć w każdej chwili, a wtedy znowu zacznie robić uniki. Wystrzelić pierwszą jednostkę na ustalone współrzędne - rozkazał Pacino. Teraz już nie było odwrotu. - Ustawione - powiedział Stokes, przesyłając ostateczny namiar do konsoli ogniowej i do torpedy w komorze numer jeden. - Przygotować się zza konsoli ogniowej powiedział Bahnhoff, przekręcając odpalający torpedę klucz do oporu w lewo, na pozycję gotowości. - Ognia - rozkazał Pacino. - Ognia! - powtórzył Bahnhoff, przekręcając klucz do oporu w prawo. Okręt aż podskoczył i rozległ się głośny huk. Pacino uśmiechnął się szeroko, gdy usłyszał słodki dla ucha dźwięk odpalanej torpedy. - Komora pierwsza odpalona elektrycznie, panie kapitanie - zameldował Bahnhoff, przestawiając swoją konsolę na zaprogramowanie komory numer dwa.
- Mostek, tu sonar - w słuchawce Pacina odezwał się głos oficera obsługującego sonar. - Torpeda odpalona prawidłowo. Pacino spojrzał na chronometr. Trzydzieści sekund przerwy upływało bardzo szybko. - Odpalić komorę numer dwa na ustalone współrzędne. - Ustawione. - Przygotować się. - Ognia! I znowu przeciągły ryk uderzył w uszy wszystkich członków załogi. - Komora numer dwa odpalona elektrycznie, sir - zameldował Bahnhoff. - Mostek, tu sonar, torpeda numer dwa odpalona prawidłowo. Na zewnątrz, już gdzieś w głębi oceanu, dwie szybkie torpedy Mark 49 mknęły w tym kierunku, gdzie ich cel powinien się znaleźć za sześć minut. Wszyscy na mostku czekali w milczeniu, aż torpedy się uaktywnią. Pacino wpatrywał się w trzecią konsolę bojową, czekając, aż torpedy złożą pierwszy meldunek. Po trzech minutach czujnik na konsoli wskaże, że pierwsza z wystrzelonych jednostek uaktywniła się i wysłała sygnał poszukiwawczy - jeśli ten dźwięk odbije się od celu i powróci, torpeda po potwierdzeniu przyspieszy do maksymalnej prędkości pięćdziesięciu węzłów. Wtedy nieważne już będzie, co zrobi wrogi okręt; torpeda będzie podążać do celu, dopóki starczy jej paliwa. Żaden płynący z maksymalną prędkością trzydziestu czy nawet trzydziestu pięciu węzłów okręt podwodny nie umknie płynącej z prędkością pięćdziesięciu węzłów torpedzie Mark 49. Jeśli jednak wróg zacznie robić uniki, zanim torpeda się uaktywni, będzie miał szansę ucieczki. - Mostek, tu sonar. Śruba Celu Numer Jeden kawituje... cel przyspiesza… najwyraźniej robi unik. Kapitanie, Cel Numer Jeden wykrył pierwszą wystrzeloną torpedę i zaczyna przed nią uciekać z maksymalną prędkością. - Cholera - mruknął Pacino - Ster, piętnaście stopni na prawo, kurs na północ, cała naprzód. Rapier, ma pan tylko minutę, żeby wyznaczyć nową krzywą i zmienić kurs naszych torped. Potem będzie za późno. - Pracuję nad tym, kapitanie - odpowiedział Rapier. Przynajmniej dobrze, że cel nie odpowiedział ogniem i nie wystrzelił torped w ich kierunku. Jeszcze nie. - Jest ster piętnaście stopni na prawo - powiedział sternik zza swojej znajdującej się przy przedniej przegrodzie konsoli, która wyglądała jak żywcem przeniesiona z samolotu - Manewrownia potwierdza całą naprzód. Jest kurs na północ, sir.
Pacino wpatrywał się w konsolę prowadzenia ognia. Kiedy cel zaczynał kluczyć i jednocześnie zmieniać szybkość, dane sonaru stały się prawie bezużyteczne. Również komputery nie na wiele się zdawały. Tylko jego intuicja i odrobina szczęścia mogły znów zwrócić torpedy w stronę zaalarmowanego celu. Michael Pacino zamknął oczy, ścisnął dłońmi skronie, próbując wyobrazić sobie obraz całej sytuacji. Co on by zrobił na miejscu wroga? Otworzył oczy, zszedł z platformy peryskopu, stanął obok porucznika Stokesa i przekręcił dwie spośród gałek poszukiwawczych jego konsoli. - Proszę to wprowadzić - rozkazał Stokesowi zaskoczonemu jego decyzją. Przez następne trzydzieści sekund Pacino aż spocił się z emocji. W końcu dwie wprowadzone współrzędne sonaru ustawiły się jedna nad drugą. Jego namiar był prawidłowy. Poklepał Stokesa po ramieniu i powiedział do Bahnhoffa: - Przesterować pierwszą odpaloną jednostkę na kurs jeden siedem pięć. Drugą na jeden osiem zero. Patrzył nad ramieniem Bahnhoffa, jak wpisuje on polecenia zmiany kursu w konsolę bojową; konsola bojowa porozumiała się cyfrowo z konsolą pomieszczenia torpedowego, która przekazała polecenia do właściwych komór, skąd trafiły do torped za pomocą cieniutkiego drutu, którym torpedy były połączone z macierzystym okrętem. Znajdujące się już w odległości trzydziestu kilometrów torpedy odebrały polecenie i zwróciły się na południe, nasłuchując. Pierwsza jednostka prawie natychmiast odebrała powrotny sygnał. - Namierzyła go - ogłosił Bahnhoff, uśmiechając się szeroko - Pierwsza jednostka namierzyła cel. Kieruje się w jego stronę. Płyń, dziecino, płyń. Pierwsza z wystrzelonych jednostek odebrała trzy z rzędu powrotne sygnały i uznała, że Cel Numer Jeden został ostatecznie namierzony. Przyspieszyła do prędkości ataku, do pięćdziesięciu węzłów. Twarze wszystkich na mostku znieruchomiały w oczekiwaniu. - Jednostka numer dwa namierzyła cel - powiedział Bahnhoff radośnie - Namierzyła. Straciła go... Dalej, kochanie. Namierzyła go znowu. Kapitanie, mamy go. - Mostek, tu sonar - głos w słuchawce brzmiał wyjątkowo głośno. - Torpeda w wodzie, współrzędne dwa trzy pięć! Cel Numer Jeden w końcu odpowiedział ogniem. - Cała naprzód z pełną mocą - rozkazał Pacino. - Manewrownia - kawitacja. Zanurzenie czterysta pięćdziesiąt metrów, kąt pochyłu trzydzieści pięć stopni. Cztery groźnie brzmiące wybuchy targnęły okrętem, kiedy pompy chłodzenia głównego reaktora zostały przestawione na wysokie obroty. Jeśli nie liczyć wyrzutni torped, system
chłodzący reaktora powodował najwięcej hałasu na okręcie. Pokład zaczął wibrować, „Devilfish” płynął teraz z maksymalną prędkością trzydziestu pięciu węzłów. Oba główne silniki wyły na rufie. Śruba z wściekłością mieliła wodę, po chwili zaczęła kawitować - ocean za okrętem wypełnił się wściekłymi, syczącymi bąblami pary. Pacino spojrzał na konsolę kontroli nad okrętem. Konsolę obsługiwało trzech ludzi, dwóch siedziało naprzeciw siebie po obu stronach głównej części konsoli, a trzeci u jej końca, między nimi - jego zadaniem było nadzorowanie postępowania dwóch pierwszych. Siedzący po lewej obsługiwał stery poziome - właśnie ustawił je na pełne zanurzenie. Sześćdziesiąt metrów za nimi dwie potężne, poruszane hydraulicznie płaszczyzny sterów poziomych opuściły się w dół. Okręt, płynąc z dużą prędkością, zanurkował pod kątem trzydziestu pięciu stopni. Wszyscy znajdujący się na mostku musieli się mocno trzymać, żeby nie stracić równowagi. Kadłub okrętu zaczął trzeszczeć i postękiwać - wraz z zanurzaniem się wzrastało ciśnienie wody. Ten dźwięk zawsze wydaje się dziwny, złowieszczy, choćby całe lata spędziło się na morzu. - Straciliśmy oba kable kontroli nad torpedami, kapitanie - powiedział Bahnhoff, który chyba wciąż nie zdawał sobie sprawy z tego, że ich cel odpowiedział ogniem. Tak był wpatrzony w odczyty pochodzące z wystrzelonych przez nich torped. - Pomieszczenie torpedowe, tu mostek - powiedział Pacino do mikrofonu, po który sięgnął nad głowę. - Odetnijcie kable w komorach jeden i dwa, zamknijcie pokrywy zewnętrzne i osuszcie komory. Nagle pokład okrętu wypoziomował się - byli na głębokości czterystu pięćdziesięciu metrów, której „Devilfish” nie powinien przekraczać. Pokład wciąż wibrował, pruli wodę z maksymalną prędkością, napędzani mocą trzydziestu tysięcy koni mechanicznych. - Mostek, tu sonar - zachrypiała słuchawka Pacina. - Zbliżająca się torpeda jest teraz na współrzędnych dwa trzy trzy. Skręca lekko na prawo. Jest coraz bliżej. Z zewnątrz słychać było wysokie dźwięki wydawane przez sonar aktywny wrogiej torpedy; sygnał stawał się coraz głośniejszy, bardziej natarczywy. Torpeda wiedziała już, gdzie ich szukać. Pacino mógł zrobić tylko jedno: uciekać przed nią z maksymalną prędkością, aż do momentu, w którym wyczerpie jej się paliwo. - Manewrownia, tu kapitan - powiedział do mikrofonu. - Rozładujcie generatory turbin na tyle, na ile jest to możliwe, i naładujcie baterie. Dać maksymalną ilość pary do głównych silników. Podnieście T-AVE do pięciuset dwudziestu stopni, aby przekroczyć redukcję. Głos z głośnika zabrzmiał jakoś dziwnie w ciszy od dłuższego czasu wypełniającej mostek:
- Mostek, tu manewrownia. Rozładować generatory turbin, naładować baterie, maksymalna ilość pary do głównych silników, t-ave do pięćset dwudziestu stopni, przekroczyć redukcję, zrozumiałem. Wciąż płynęli ze stałą prędkością trzydziestu pięciu węzłów. Pacino wpatrywał się w szybkościomierz, mając nadzieję, że zwiększona moc reaktora pozwoli im trochę przyspieszyć, ale niewiele to pomogło. Zbliżająca się torpeda mogła ich dosięgnąć w każdej chwili. Sygnał sonaru poszukiwawczego torpedy był coraz głośniejszy. Pacino spojrzał na ekran pierwszej kontroli bojowej. Obsługujący ją oficer próbował ustalić namiar wrogiej torpedy, ale bez możliwości manewru mógł tylko zgadywać. - Mostek, tu sonar - usłyszał Pacino w słuchawce. - Torpeda wciąż się zbliża, jest już całkiem blisko. Niecały kilometr od nas. Pacino potrząsnął głową. Dwie wystrzelone przez niego torpedy trafiły w okręt wroga, ale co z tego? Wroga torpeda zbliżała się z prędkością ponad pięćdziesięciu węzłów, a „Devilfish” wyciągał najwyżej trzydzieści pięć. To oznaczało, że torpeda uderzy w nich za niecałe dwie minuty. Pacino spojrzał na wiszącą na tylnej przegrodzie mostka, oprawioną w ramę korsarską banderę, na której, pod trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami, wyszyta była dewiza „Devilfisha”: JEŚLI NIE POTRAFISZ OSZUKIWAĆ, NAWET NIE PRÓBUJ. Wszyscy członkowie załogi znajdujący się na mostku „Devilfisha” zamarli w oczekiwaniu na uderzenie torpedy. Odgłos jej silnika był coraz głośniejszy, brzmiał tak, jakby ktoś drapał paznokciami po szkolnej tablicy. Kiedy Pacino wpatrywał się w banderę i wyszytą na niej dewizę, przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Wrócił na platformę peryskopu i zawołał do szefa wachty, który stał przy znajdującym się na lewej burcie panelu kontroli balastu: - Opróżnić przednie zbiorniki. - Jest opróżnić przednie zbiorniki - odpowiedział szef wachty tonem zdradzającym zaskoczenie tego rodzaju rozkazem. Niemniej sięgnął po jedną z dwóch dużych dźwigni, zwolnił blokadę i popchnął ją w górę do oporu. Natychmiast rozległ się głośny ryk - to silnie sprężone powietrze, wdzierając się do zbiorników balastowych, wypychało z nich wodę. Wnętrze mostka wypełniła gęsta mgła, efekt kondensacji powstały w wyniku nieuniknionych przecieków przy głównym zaworze pompy. Widzialność spadła do dwudziestu centymetrów. Szef wachty chwycił za małą
dźwignię i przekręcił ją w prawo, uruchamiając rozbrzmiewający na całym okręcie alarm nagłego wynurzenia. Alarm wcale nie przypominał odgłosu rogu myśliwskiego z filmów, w których John Wayne grał dzielnego podwodniaka, ale wręcz świdrował w uszach. Szef wachty wyciągnął z konsoli mikrofon: - Wynurzenie! Pacino zawołał, przekrzykując ogłuszający ryk napełniających się powietrzem zbiorników: - Szefie, opróżnić rufowe zbiorniki! - Jest opróżnić rufowe, sir. Hałas jeszcze się wzmógł, był teraz głośniejszy od huku odpalanej torpedy. Mgła unosząca się w pomieszczeniu mostka trochę zrzedła, ale i tak wszyscy musieli przyciskać twarze do ekranów, żeby cokolwiek zobaczyć. Sprężone powietrze wyparło z głównych zbiorników balastowych „Devilfisha” całą wodę w piętnaście sekund od rozpoczęcia opróżniania zbiorników rufowych i nagle okręt stał się lżejszy o setki ton. Teraz nic już nie mogło utrzymać go w zanurzeniu. - Zabezpieczyć zbiorniki balastowe - rozkazał Pacino. Znowu zrobiło się cicho. Słychać było tylko sygnały wysyłane przez wrogą torpedę i odgłos jej obracającej się śruby. Rozległo się kliknięcie głębokościomierza, potem drugie, trzecie, następne. Mgła zaczęła się rozpraszać. Pokład okrętu przechylił się dziobem ku górze, kąt nachylenia zwiększał się z każdą chwilą. Pacino podniósł do ust mikrofon i w głośnikach pierwszego obwodu na całym okręcie rozległ się jego głos: - Tu mówi kapitan. Żeby uniknąć torpedy, wynurzamy się w trybie nagłym na powierzchnię. Może nam się uda, jeśli ich torpeda, podobnie jak nasza, jest zaprogramowana tak, żeby nie zbliżać się do powierzchni. Pokład wciąż się unosił. Najpierw był przechylony o dwadzieścia stopni, potem o trzydzieści, w końcu o czterdzieści pięć. Stery cały czas trzymano w pozycji maksymalnego zanurzenia - gdyby nie to, okręt wynurzałby się pionowo, dziobem do góry. Wskaźnik prędkości pokazywał, że poruszają się z prędkością czterdziestu węzłów. Pacino wisiał w powietrzu, trzymając się stalowego pręta nad peryskopem numer dwa. Głębokościomierz błyskawicznie odmierzał wciąż malejące zanurzenie - dwieście metrów, sto pięćdziesiąt, sto metrów. „Devilfish” mknął ku powierzchni jak rakieta. Pacino rzucił okiem na odczyt sonaru. Może unikną torpedy, ale mogą wpakować się z deszczu pod rynnę - jeśli na powierzchni nad nimi jest jakiś statek, to uderzą w niego
ciężarem czterech i pół tysiąca ton, pędzących z prędkością czterdziestu węzłów. Siła takiego uderzenia z całą pewnością zatopi obie jednostki. USS „Diamond” był typowym statkiem ratowniczym wysyłanym dla zabezpieczenia ćwiczeń przeprowadzanych z użyciem pozbawionych ładunku, a jednak prawdziwych torped. Jego sonar pokazał, że „Devilfish” jako pierwszy wystrzelił dwie torpedy, USS „AHentown” zwlekał z odpowiedzeniem ogniem, ale w końcu niemal posłał „Devilfisha” na dno. Obie torpedy „Devilfisha” trafiły w cel, ale kiedy torpeda, AHentown” była już prawie u celu, oficer obsługujący sonar na „Diamondzie” zerwał z głowy słuchawki i wrzasnął: - „Devilfish” wynurza się awaryjnie na północ od nas! Sternik w panice skręcił w prawo, żeby skierować statek na południe, jak najdalej od wynurzającego się okrętu podwodnego. Woda za rufą uciekającego statku zagotowała się do białości. Nagle, tuż za uciekającym „Diamondem”, morze wybuchło gejzerem piany. Jak na zwolnionym filmie ukazał się ostry dziób okrętu, a potem cała reszta dziewięćdziesięciometrowego stalowego kadłuba o średnicy dziesięciu metrów, czarnego od góry i ciemnoczerwonego od strony dna. Okręt wynurzył się przechylony pod kątem pięćdziesięciu stopni. Pierwsze krople wody spadły na pokład statku ratowniczego, kiedy nad powierzchnią ukazała się na chwilę śruba „Devilfisha”. Olbrzym z powrotem opadł do wody i potężna fala zalała wszystkich znajdujących się na pokładzie „Diamonda”, omal nie zmywając ich do morza. Kiedy „Devilfish” w końcu osiadł w wodzie, w wielkim kołnierzu białej piany, większość ze stojących na pokładzie „Diamonda” gapiów była dla niego pełna uznania - to frajda zobaczyć, jak okręt podwodny bezczelnie łamie ustalone reguły. Jeden z przemoczonych do suchej nitki podoficerów zwrócił się do drugiego: - Kapitan tego okrętu drogo zapłaci za ten numer. - Nie ma mowy - odpowiedział drugi - To jest „Devilfish”, on zawsze robi podobne numery i wychodzi z tego cało. Po nagłym wyrównaniu poziomu Pacino opadł na fotel oficera odpowiedzialnego za zanurzenie. Chociaż wygrali, nie mógł się pozbyć wątpliwości: czy taka taktyka okazałaby się skuteczna wobec prawdziwej rosyjskiej torpedy? Przekazał peryskop oficerowi dyżurnemu porucznikowi Braytonowi i przemówił do załogi. - Zdaje się, że udało nam się uniknąć torpedy. Musimy jeszcze poczekać, aż „Diamond” potwierdzi nasze trafienie Celu Numer Jeden. Manewrownia, zwolnić obroty pomp
chłodzących głównego reaktora. Cała naprzód jedną trzecią, ster piętnaście stopni na prawo, stały kurs dwa siedem zero. Zabezpieczyć stanowiska bojowe. Obok platformy peryskopu odezwał się głośnik, słychać z niego było jakieś monotonne, niewyraźne bełkotanie. Pacino nastawił dźwięk głośniej. Teraz można było rozpoznać ludzki głos rozbrzmiewający w głębi morza: - Głęboko... głęboko... głęboko... wznosimy się... echo... To był podwodny telefon, czyli PODTEL, system sonaru aktywnego, który transmitował głos zamiast sygnałów poszukiwawczych czy wibracji. Ta transmisja oznaczała, że w pobliżu wynurza się inny okręt podwodny - do głębokości peryskopowej albo na samą powierzchnię. - Proszę nastawić na niego peryskop - powiedział Pacino. Oficer dyżurny obrócił peryskop i czekał, aż ich dzisiejszy przeciwnik - USS „Allentown” - wynurzy się na powierzchnię. Pacino miał za zadanie podkraść się do niego i wystrzelić torpedę, i nie dać się przy tym wykryć. „Allentown” znał ten plan działania, ale i tak nic mu to nie pomogło. Zlokalizowali „Devilfisha” dopiero wtedy, kiedy wystrzelone przeciw nim torpedy uaktywniły się. Dowodzący „Allentownem” komandor Henry Duckett był opiekunem grupy Pacina na pierwszym roku akademii. W tamtym czasie Duckett nieźle zatruł Pacinowi życie, raz omal nie doprowadził do wylania go ze szkoły. Teraz Duckett dowodził „Allentownem”, nowoczesnym okrętem podwodnym klasy Los Angeles. Mimo to „Devilfish”, okręt starszej klasy Pirania, podszedł go dziś bez trudu, wpakował w niego dwie torpedy i na dodatek uniknął wystrzelonej przeciw niemu torpedy. Pacino pomyślał, że chyba jest to niezły wynik. PODTEL znowu się odezwał: - „Devilfish”, tu „Allentown”, odbiór... Pacino rozpoznał ten głos. To był Duckett. Wszedł więc na platformę peryskopu i włączył mikrofon. - „Allentown”, tu „Devilfish”. Trafiłem was, odbiór... - „Allentown” wynurza się, panie kapitanie - zza peryskopu zameldował Brayton. - „Devilfish”, tu „Allentown”... Uniform Whiskey Mike... Powtarzam... Uniform Whiskey Mike... odbiór. - Cholera jasna! - rzucił Pacino do Rapiera. „Uniform Whiskey Mike” był to kod NATO, który oznaczał „nie trafiłeś mnie”. - To bzdura, kapitanie. Skopaliśmy mu tyłek, jak się patrzy - powiedział Rapier.
- „Allentown”, tu „Devilfish” - powiedział do mikrofonu Pacino. - Uniform Whiskey Mike negatywnie, powtarzam, Uniform Whiskey Mike negatywnie. Duckett, dostałeś, jak się patrzy. Dwa razy. - Kapitanie, proszę spojrzeć na to - odezwał się zza peryskopu oficer dyżurny. - Powiększenie na horyzont, współrzędne dwa trzy zero. Krzyż siatki współrzędnych w obrazie z peryskopu znajdował się pośrodku mostku zewnętrznego „Allentown”, który miał kształt płetwy. I w tej płetwie tkwiła, wystając z obu jej stron, jedna z wystrzelonych przez Pacina torped. - Proszę włączyć kamerę peryskopu. Musimy to sfilmować dla potomności - powiedział Pacino. - Kamera włączona, sir - odpowiedział oficer dyżurny. Pacino podszedł do transmitera PODTEL-u: - „Allentown”, tu „Devilfish”. Powtarzam, Uniform Whiskey Mike negatywnie... polecam sprawdzenie mostka zewnętrznego... Mark 49 sterczy w nim na wylot... Pomimo zniekształceń PODTEL-u można było rozpoznać pełen gniewu głos Ducketta: - „Devilfish”, tu „Allentown”. Oszustwo nie popłaca. Bez odbioru. Pacino włączył swój mikrofon. - „Allentown”, tu „Devilfish”. Kolego, nie znasz tego? Jeśli nie potrafisz oszukiwać, to nawet nie próbuj. Bez odbioru. „Allentown” kołysał się łagodnie na falach. Jego oficer dyżurny stał na wąskim mostku zewnętrznym umieszczonym na szczycie płetwy głównego statecznika i przyglądał się oceanowi przez lornetkę. Okręt czekał, aż jego przeciwnik, „Devilfish”, według wcześniej przygotowanego schematu rozdzielenia wypłynie poza Kanał Płytkich Raf. Słońce wisiało nisko nad horyzontem, a morskie powietrze wydawało się szczególnie świeże po dwóch tygodniach spędzonych w zanurzeniu. Oficer dyżurny porucznik Ron Graves sięgnął do przedniej części kokpitu i podniósł do ust mikrofon: - Kontrola, tu mostek, podnieście maszt radaru i wysuńcie antenę Bigmouth. Chrapliwy głos z głośnika odpowiedział: - Mostek, tu kontrola, podnosimy radar i Bigmouth. Oficer dyżurny odłożył mikrofon i znowu spojrzał przez lornetkę w kierunku oddalającego się w stronę Norfolk „Devilfisha”. Czekał na odgłos wysuwanego masztu radaru, ale słyszał tylko ciągły dźwięk pracującego silnika. Odłożył lornetkę i obejrzał się -
nie wysunięto żadnego masztu. Właśnie miał połączyć się z mostkiem wewnętrznym, kiedy z głośnika komunikatora dobiegł zniekształcony głos: - Mostek zewnętrzny, tu kontrola. Kapitan wychodzi na mostek. - Kapitan wchodzi na górę, zrozumiałem - oficer dyżurny zdziwił się, że kapitan tak szybko zorientował się, że coś jest nie tak. Podniósł pokrywę tunelu, który prowadził na znajdujący się dziesięć metrów niżej pokład. Kapitan Henry Duckett wspiął się na górę zadziwiająco sprawnie. Był wysoki i tak potężnie zbudowany, że z trudem mógł się wyminąć z członkami załogi w wąskich przejściach okrętu. Dzięki jego sile i posturze drużyna futbolowa „Allentown” zawsze zwyciężała w międzyokrętowych rozgrywkach. Nie można także było powiedzieć, żeby odznaczał się łagodnym charakterem. Teraz zepchnął oficera dyżurnego ze swojej drogi, wychylił się przez prawą krawędź mostka zewnętrznego i spojrzał w dół. - Niech to diabli - warknął, obszedł Gravesa i zaczął schodzić tunelem w dół na pokład swojego okrętu - Cholerne włókno szklane. Cholerny Pacino. Teraz również Graves wychylił się przez prawą burtę, aby poznać przyczynę złego nastroju Ducketta. Poniżej, całkiem blisko niego, z wykonanej z włókna szklanego płetwy mostka zewnętrznego wystawała tylna część torpedy Mark 49. Napęd torpedy wciąż działał. Graves pomyślał, że będzie to nieźle kosztować. 2 Poniedziałek, 13 grudnia Suchy dok konstrukcyjny numer cztery, Baza marynarki wojennej Siewieromorsk, północna Rosja Baza morska Siewieromorsk w pobliżu Murmańska na północnym wybrzeżu Rosji była wielkości małego miasta. W obrębie otaczającego ją ogrodzenia z drutu kolczastego i betonowych zapór znajdowały się dwie podupadłe stocznie, zakłady remontowe, bazy operacyjne okrętów podwodnych i nawodnych, składy broni i cały kompleks budynków kwatery głównej Floty Północnej. Wszystko było szare, masywne. Na drogach wiodących przez bazę widziało się wielu pracowników stoczni, marynarzy i oficerów. W sześciu suchych