uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 742 575
  • Obserwuję758
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 020 406

Nancy Kress - Wyjaśnienia, Sp z o o

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :79.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Nancy Kress - Wyjaśnienia, Sp z o o.pdf

uzavrano EBooki N Nancy Kress
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 11 osób, 24 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 5 z dostępnych 5 stron)

Tytu³ : Wyjaœnienia, Sp. z o.o Autor : Nancy Kress Harkavy za pierwszym razem w ogóle nie zwróci³ uwagi na now¹ wystawê przy Frazier Street. Wymachuj¹c rêkami maszerowa³ prosto przed siebie z twarz¹ wykrzywion¹ tak paskudnym grymasem, ¿e nawet jakiœ terier, maj¹cy zamiar solidnie go obszczekaæ, zrezygnowa³ ze swoich planów i pospiesznie umkn¹³ mu z drogi. Och, jak¿e wœciek³y by³ profesor Harkavy, stanowczo zbyt wœciek³y, by zauwa¿yæ nowy sklep o zakurzonej, mimo swej nowoœci, wystawie, reklamuj¹cy siê wypisanym rêcznie szyldem opartym o doniczkê z omdlewaj¹cym fikusem. Ju¿ drugie okr¹¿enie doko³a budynku, ale wœciek³oœæ ci¹gle ta sama. Durnie ! Pó³g³ówki ! G³upsi od przydro¿nych kamieni! Za jego studenckich czasów wygl¹da³o to zupe³nie inaczej - tak, zupe³nie inaczej. Wtedy uczy³o siê, maj¹c na uwadze pytania egzaminacyjne. Albo przynajmniej myœla³o siê o pytaniach egzaminacyjnych. Lub te¿ przynajmniej (uff ! uff ! i by³o siê. w miar przytomnym, odpowiadaj¹c na pytania egzaminacyjne. A ta banda? Intelektualne trupy! On, Harkavy, postêpowa³ ju¿ chyba wbrew etyce zawodowej; to, co robi³, trudno by³o okreœliæ inaczej ni¿ pedagogiczn¹ nekrofili¹. Adekwatnoœæ tego okreœlenia kaza³a mu zwolniæ kroku. Tak, uda³o mu siê, nie ma co. Musi je sobie zapamiêtaæ i wykorzystaæ póŸniej, w uniwersyteckiej sto³ówce. Na pewno spodoba siê Mortonowi z antropologii. Harkavy przesta³ siê krzywiæ, przesta³ wymachiwaæ rêkami i zauwa¿y³ wystawê z rêcznie wypisanym szyldem: WYJAŒNIENIA Sp. z o.o. Potrafimy Wszystko Wyjaœniæ ZAPRASZAMY OD DZISIAJ Harkavy prychn¹³ z irytacj¹. Potrafimy wszystko wyjaœniæ, rzeczywiœcie! Ta pewnoœæ siebie, intelektualna arogancja - a w dodatku fikus zara¿ony by³ m¹czakiem. Harkavy widzia³ wyraŸnie przez wystawow¹ szybê cieniutkie bia³e w³ókna usadowione na spodniej stronie przywiêdniêtych liœci. Prychn¹³ ponownie i (poniewa¿) pchn¹³ drzwi i wszed³ do œrodka. Poniewa¿: musia³ daæ jakiœ upust kipi¹cej w nim z³oœci; przyje¿d¿aj¹cy na goœcinne wystêpy wyk³adowcy, nie maj¹cy nawet doktoratu, dostawali najg³upsze grupy; jego w³asne roœliny w swych doniczkach z terakoty, zapewniaj¹cych swobodny dostêp powietrza do korzeni nigdy nie mia³y ¿adnych chorób. Poniewa¿. No, jak by spróbowali to wyjaœniæ? Wnêtrze sklepu by³o niewielkie, mroczne i pe³ne cieni, œciany mia³y kolor brudnoszary, na pod³odze le¿a³o pofalowane linoleum. Jedyne umeblowanie stanowi³o popêkane krzes³o z siedzeniem z br¹zowej skóry oraz równie¿ br¹zowy, skryty nieco g³êbiej kontuar. Na œcianie za nim widnia³a znacznych rozmiarów wywieszka • Nie udzielamy odpowiedzi na pytania dotycz¹ce istnienia lub nieistnienia czegokolwiek. • Je¿eli rzecz lub zjawisko, którego dotyczy pytanie, rzeczywiœcie istnieje lub mia³o miejsce, wtedy z ca³¹ pewnoœci¹ potrafimy wyjaœniæ jej/jego natur. • Udzielamy zarówno wyjaœnieñ proceduralnych, jak i przyczynowych. • Nie ponosimy odpowiedzialnoœci za jakiekolwiek konsekwencje wywo³ane udzielonymi przez nas wyjaœnieniami. • Udzielamy zni¿ek dla osób w podesz³ym wieku (za okazaniem dowodu to¿samoœci). Zanim Harkavy zdo³a³ doczytaæ do koñca, drzwi za kontuarem otworzy³y siê i zamknê³y. Stan¹³ przed nim, w pozie wyra¿aj¹cej pe³ne uprzejmoœci oczekiwanie, wtapiaj¹cy siê w panuj¹cy - doko³a pó³mrok szczup³y mê¿czyzna w br¹zowym garniturze i o szarym wyrazie twarzy. By³ znacznie ni¿szy od Harkavy'ego. Z tego w³aœnie powodu, jak równie¿ z powodu idiotycznej treœci wywieszki, a tak¿e dlatego, ¿e jego wœciek³oœæ dawno przekroczy³a ju¿ wszelkie stadia frustracji, wkraczaj¹c na rozleg³e, nieograniczone tereny, gdzie zuchwa³oœæ jest nie tyle dopuszczalna, ale wydaje siê nawet jak najbardziej na miejscu, Harkavy wydar³ siê z ca³ych si³ na skromnego cz³owieczka; który zas³ugiwa³ na to w³aœnie dlatego, ¿e by³ taki skromny i nie rzucaj¹cy siê w oczy. - Wyjaœnienia ! W y j a œ n i e n i a ! Zajmujecie siê wyjaœnieniami? A ja jestem nauczycielem akademickim i wczoraj zrobi³em moim studentom egzamin, by dzisiaj otrzymaæ od nich tak zwane “wyjaœnienia". I otrzyma³em, nie wyssane z palca, nie wziête z powietrza, o nie, s¹ to wyjaœnienia maj¹ce swe Ÿród³o w piêciotygodniowym, starannie przygotowanym cyklu wyk³adów a brytyjskiej poezji, w pieczo³owicie dobranych i wybranych lekturach, w dyskusjach prowadzonych z tak¹ uwag¹ i zaanga¿owaniem, jakiej wymagaj¹ zwykle tylko pacjenci na oddziale intensywnej opieki. I jakie¿ to wyjaœnienia otrzyma³em? Ju¿ panu mówiê jakie. Otó¿ w odpowiedzi na proste .polecenie, dotycz¹ce wyjaœnienia terminu “carpe diem", otrzyma³em - a pan wie co to znaczy? Po prostu “chwytaj dzieñ", nic wiêcej, Tyle samo, co “wykorzystaj ka¿d¹ chwilê ¿ycia", ot, to wszystko. A w jaki sposób moi studenci wyjaœniaj¹ znaczenie tego terminu? Zamiast “chwytaj dzieñ" znajdujê w ich pracach “witaj dzieñ". Witaj. Znajdujê te¿ “czytaj dzieñ". Z tym czytaniem to chyba wyskoczy³ jakiœ nieuleczalny mól ksi¹¿kowy. Znajdujê wreszcie “zmywaj sieñ". Poezja realizuj¹ca wezwanie “zmywaj sieñ" ! Nowa, nie odkryta do tej pory szko³a liryzmu sanitarnego! Jakie procesy zachodz¹ w mózgu studenta, który pisze mi, ¿e taki to a taki wiersz jest znakomitym przyk³adem poezji typu “zmywaj sieñ"? No? Czy tak¿e i to potrafi mi pan wyjaœniæ?! - Czy chcia³by pan zapoznaæ siê z warunkami umowy? - zapyta³ cz³owieczek. - Z warunkami czego? - wykrztusi³ zaskoczony Harkavy. - Umowy - powtórzy³ cierpliwie mê¿czyzna zza kontuaru. - Nigdy nie podejmujemy siê zadania nie zapoznawszy wczeœniej klienta z warunkami umowy i nie dysponuj¹c odpowiedni¹ iloœci¹ danych. W tym przypadku potrzebne nam bêdzie imiê i nazwisko tego studenta, a tak¿e, o ile to mo¿liwe, numer jego legitymacji studenckiej . - Mówi pan serio - stwierdzi³ z os³upieniem Harkavy. - Jak najbardziej - zgodzi³ siê cz³owieczek. Wykona³ pod kontuarem jakiœ ruch rêk¹ i przez szczelin, której obecnoœæ Harkavy dostrzeg³ dopiero w tym momencie, wysun¹³ siê arkusz papieru. Nieco oszo³omiony, a jednoczeœnie nad¹sany, ¿e cz³owieczek nie zwróci³ uwagi na zawarte w jego przemówieniu brawurowe figury retoryczne, wzi¹³ papier do rêki i przeczyta³ co nastêpuje: Ja, ni¿ej podpisany, oœwiadczam niniejszym, ¿e zlecam firmie “Wyjaœnienia" dostarczenie mi wyjaœnieñ(ia) dotycz¹cych za³¹czonych problemów. Zgadzam sil z ustalony przeze mnie i przedstawiciela firmy definicj¹ ka¿dego z terminów u¿ytych w opisie tych problemów. Firma “Wyjaœnienia" ma dostarczyæ mi wyjaœnienia przyczynowe/proceduralne (zakreœliæ) po cenie mog¹cej ewentualnie przewy¿szyæ ustalon¹ kwotê nie wiêcej ni¿ o 10%. ............... (data) (podpis) Dalej by³a jeszcze uwaga gwarantuj¹ca firmie prawo u¿ycia nazwiska zleceniodawcy i udzielonego mu wyjaœnienia w celach reklamowych. K¹ciki ust Harkavy'ego zadr¿a³y nieprzyjemnie. - Reklama? - Nie rozwinêliœmy jej jeszcze na odpowiedni¹ skalê. - Tak mi siê zdaje - parskn¹³ Harkavy. - To tylko jeden z naszych oddzia³ów - wyjaœni³ mê¿czyzna. Harkavy'ego, co by³o nie do unikniêcia po tak niszcz¹cym ataku wœciek³oœci; ogarnê³o wielkie znu¿enie. Szarlatani, intelektualni pozerzy albo po prostu bezmyœlni idioci. Prê¿ne, uczciwe umys³y d¹¿¹ce do racjonalnej jasnoœci i jednoznacznoœci nale¿a³y ju¿ do przesz³oœci. On, Harkavy, by³ jak Diogenes; krocz¹cy. naprzód w blasku lampy swego umys³u, ale wszêdzie, gdziekolwiek by skierowa³ swe kroki, otacza³a go nieprzenikniona ciemnoœæ. Morton z antropologii wpad³ jednak na dobry pomys³: nigdy nie nale¿y oczekiwaæ choæby krzty racjonalnoœci, a dziêki temu nigdy nie jest siê rozczarowanym. Trzeba natomiast oczekiwaæ matactw, nale¿y spodziewaæ siê bezmyœlnoœci, nie mo¿na nie podejrzewaæ oszustw. - To oszustwo - powiedzia³ Harkavy. - Ale¿ sk¹d - odpar³ z godnoœci¹ szary cz³owieczek. Owa nieuzasadniona niczym godnoœæ podsyci³a w Harkavym przygas³y chwilowo gniew. - A wiêc dobrze, spróbujê. Zap³acê za “wyjaœnienie” Czemu by zreszt¹ nie? I tak zawsze za wszystko p³acê. Nie myœli pan chyba, ¿e studenci s¹ tymi, którzy cierpi¹ dlatego, ¿e 40 procentom z nich zaliczam jednak egzaminy, gdy¿ oficjalne wytyczne nie zalecaj¹ oblewania wiêcej ni¿ 60- procent. Kupiê jedno z pañskich pokrêtnych, ma³ych wyjaœnieñ, czemu nie? Skoro wszystko powoli przestaje mieæ jakiekolwiek znaczenie, to i tak jakiekolwiek prawdziwe wyjaœnienia staj¹ siê niemo¿liwe ! - Pañskie rozumowanie ma pewne luki – zauwa¿y³ bez emocji cz³owieczek. - Co dok³adnie chcia³by pan, byœmy mu wyjaœnili? Myœli Harkavy'ego goni³y w poszukiwaniu czegoœ ekstrawaganckiego i absurdalnego zarazem, czegoœ; co stanowi³oby doskona³y przyk³ad, obrazuj¹cy g³êbiê ironii, na jak¹ potrafi siê zdobyæ jego nie podatny na jakiekolwiek z³udzenia umys³. Nic takiego nie móg³ znaleŸæ. Szarobr¹zowy cz³owieczek wyj¹³ ze szczeliny nowy arkusz, bowiem Autor : Nancy Kress - 1 z 4 - Tytu³ : Wyjaœnienia, Sp. z o.o.

pierwszy zosta³ przez Harkavy'ego zgnieciony w niezbyt kszta³tn¹ kulê. - S³ucham, profesorze. - Sk¹d pan wie, ¿e jestem profesorem? - Sam pan to powiedzia³. Co mamy panu wyjaœniæ? G³êbia ironii ci¹gle jakoœ umyka³a Harkavy'emu, .ale przecie¿ wystarczy, je¿eli zdemaskuje oszustwo... Tak, bez trudu mo¿e przecie¿ zadaæ pytanie, które obna¿y i wyci¹gnie to niecne krêtactwo na œwiat³o dzienne: - Proszê mi wyjaœniæ, co przydarzy³o siê Amelii Earhart, której samolot zagin¹³ wkrótce po... - Tak, znam tê sprawê - przerwa³ mu niski mê¿czyzna. Lekki uœmiech, jaki pojawi³ siê na jego twarzy by³ pierwszym zewnêtrznym objawem jakiegokolwiek uczucia. - Tak siê akurat sk³ada, ¿e dzisiaj ten problem mo¿e byæ potraktowany zupe³nie ekstra. - Co... - Nale¿y siê dwadzieœcia dolarów. Trzydzieœci, je¿eli ¿yczy pan sobie otrzymaæ wyjaœnienie zarówno przyczynowe, jak i proceduralne. Obydwa z pe³n¹ dokumentacj¹; rzecz jasna. Harkavy za¿yczy³ sobie obydwa. Wraz z ma³ym cz³owieczkiem, który przedstawi³ siê jako Stone, sprecyzowali znaczenie ka¿dego ze s³ów u¿ytych w zamówieniu, podpisali umowê, po czym Harkavy uiœci³ op³atê w wysokoœci trzydziestu dolarów. Podczas wypisywania czeku - zdziwi³ siê trochê, ¿e podobni oszuœci przyjmuj¹ jednak czeki, bo przecie¿ realizuj¹c je pozostawiaj¹ za sob¹ wyraŸne œlady - opuœci³ go niemal zupe³nie gniew, ustêpuj¹c miejsca rozbawieniu. Bêdzie mia³ co opowiadaæ Mortonowi. Ale historia! Niemal¿e warta tych trzydziestu dolarów. On, Harkavy, bêdzie w niej wystêpowa³ jako nieco melancholijna, dystyngowana postaæ, d¹¿¹ca na przekór wszystkiemu do intelektualnej prawdy i ca³y czas kontroluj¹ca przebieg wydarzeñ. Samotny idealista, oderwany - ale nie ca³kiem - od codziennych problemów. Tak, z pewnoœci¹ spodoba siê to Mortonowi. Jak nieoczekiwany, bolesny skurcz serca poczu³ nagle przyp³yw autentycznej melancholii. Pomimo to jednak ca³¹ drogê do domu weso³o pogwizdywa³, a dotar³szy tam zabra³ siê do sprawdzania reszty prac z czymœ nawet nieco przypominaj¹cym dobry humor. Tego nastroju nie zdo³a³ zak³óciæ nawet wywód pewnego studenta, utrzymuj¹cego, ¿e niejaki Alexander Pope, obecnie ju¿ nie¿yj¹cy; by³ synem papie¿a. Skoñczywszy pracê wzi¹³ do jednej rêki sch³odzone piwo, do drugiej zaœ œwie¿ego “Timesa", którego nie zd¹¿y³ jeszcze przeczytaæ. Po³owê pierwszej strony zajmowa³o zdjêcie ubranej w strój pilota m³odej kobiety o niezbyt starannie uczesanych w³osach i ³adnej twarzy. SZCZ¥TKI AMELII EARHART ODNALEZIONE NA SAIPANIE - g³osi³ podpis. Sam artyku³ by³ bardzo d³ugi i wyczerpuj¹cy. Cytowano wypowiedzi polityków, lekarzy, antropologów i marynarzy. Wyjaœnili oni dok³adnie, co sta³o siê z Ameli¹ Earhart. - Wykiwa³ mnie pan - stwierdzi³ Harkavy. - Ale¿ sk¹d - odpar³ Stone. – Proszê bardzo, oto dok³adne wyjaœnienie, takie, jakiego pan sobie ¿yczy³. - Z dokumentacj¹ w postaci wczorajszego wydania “New York Timesa" ! - W³aœnie. - Pan dysponowa³ tymi informacjami jeszcze zanim podpisa³em te ¿a³osn¹ umowê! " - Panie Harkavy, jestem cz³owiekiem interesu. Pan chcia³ kupiæ pewn¹ informacjê, ja zaœ te informacji posiada³em. Gdyby nasza firma . musia³a zdobywaæ informacje, których nie posiada, wówczas cena za us³ugi by³aby nieporównywalnie wy¿sza od tej, jak¹ pan zap³aci³. Uwa¿a siê pan za trzeŸwo myœl¹cego cz³owieka, wiec z pewnoœci¹ dostrzega pañ s³usznoœæ mego rozumowania. Oczy Harkavy'ego zwêzi³y siê do rozmiarów szparek. - Nie lubiê, jak siê ze mnie robi idiotê! - Nikt tego nie lubi - odpar³ spokojnie Stone. Palce Harkavy'ego zabêbni³y na kontuarze; od wczorajszego popo³udnia zd¹¿y³ on ju¿ zmieniæ kolor - pyszni³ siê teraz g³êbokim; soczystym granatem. Niewykluczone., ¿e farba kosztowa³a w³aœnie trzydzieœci dolarów. Jego dolarów. Harkavy przyjrza³ siê uwa¿nie Stone'owi. Ma³y cz³owieczek odpowiedzia³ mu spojrzeniem tak niezm¹cenie spokojnym, ¿e Harkavy poczu³; jak ¿ó³æ znowu podchodzi mu do gard³a. Ten szarlatan móg³by przynajmniej okazaæ trochê wstydu! Jakieœ niepewne mrugniêcie, nerwowy tik i on, Harkavy, by³by usatysfakcjonowany. Nie trzeba nic wiêcej, wystarczy ciche przyznanie, ¿e wszystkiego nie da siê jednak ot, tak sobie wyjaœniæ, ¿e to niemo¿liwe... jakieœ odwrócenie spojrzenia, pochylenie g³owy... Stone nie odwróci³ spojrzenia ani nie pochyli³ g³owy. - Dobr¹ - powiedzia³ spokojnie Harkavy – zobaczymy w takim razie, jak dacie sobie rade, nie posiadaj¹c ¿¹danej od was informacji. - Bardzo proszê - odpowiedzia³ Stone. Poruszy³ rêk¹ i ze szczeliny w kontuarze wynurzy³ siê œwie¿y formularz.- Co mamy panu wyjaœniæ? - Dlaczego taksie sta³o z Amy. Z Amy, moj¹ ¿on¹. Dlaczego ode mnie odesz³a. Wyjaœnienie przyczynowe. D³onie Stone'a zawis³y nad arkuszem papieru. Popatrzy³ przez chwile na Harkavy'ego, a gdy, siê odezwa³, jego g³os brzmia³ jeszcze ³agodniej, ni¿ zazwyczaj. - Mr. Harkavy, czasem ¿¹da sie wyjaœnieñ, których w rzeczywistoœci wcale nie chce siê us³yszeæ: Harkavy wybuchn¹³ zgrzytliwym œmiechem. - Co, za trudne dla was? To nie to samo, co wzi¹æ odpowiedŸ z “Timesa", co, Stone? Stone nie odpowiedzia³. Opuœci³ wzrok na œwie¿o pomalowany kontuar i na coœ jeszcze, czego Harkavy nie móg³ dostrzec. Kiedy przemówi³, ton jego g³osu by³ ci¹gle taki sam. - Przyst¹pimy w takim razie do rzeczy. Imiê pañskiej eks-¿ony?" - Amy Loughton Harkavy. Szef kontroli jakoœci w Lunel Products. Numer ubezpieczenia 090--40-8333. Teraz ju¿ wiesz, Stone - nazwisko, stopieñ, numer; tyle, ile siê wie na ka¿dej wojnie. Reszta nale¿y do was. Wyjaœnijcie mi to. Jeœli potraficie. . - Potrafimy - odpar³ Stone g³osem, z którego tonu nic nie mo¿na by³o odczytaæ. Wyjaœnienia" Sp. z o.o. za¿yczy³a sobie szeœciu tygodni na wykonanie zadania. Ju¿ na drugi dzieñ Harkavy kl¹³ w ¿ywy kamieñ swoj¹ g³upotê. ¯eby tak daæ siê ponieœæ nerwom! Daæ siê wpl¹taæ w idiotyczne szachrajstwo! Nie chodzi³o o pieni¹dze, chodzi³o o upokorzenie... Nie, na Boga, to oni siê upokarzali. ¯eby w perwersyjny sposób wykorzystywaæ cudowne umiejêtnoœci ludzkiego rozumu dla jarmarcznej, obliczonej wy³¹cznie na zysk farsy! Chocia¿; jeœli siê temu przyjrzeæ, to trzeba przyznaæ, ¿e to by³o œmieszne. Ponure, ale œmieszne. Morton pop³acze sie ze œmiechu. Tak, to naprawdê by³o œmieszne. Nic nie powiedzia³ Mortonowi. Na drugi tydzieñ Harkavy przeszed³ siê na Frazier Street, ¿eby sprawdziæ czy Sklep w ogóle jest jeszcze na swoim miejscu. By³, ku jego zdziwieniu, aczkolwiek z wystawy znikn¹³ zara¿ony m¹czakiem fikus. Jego miejsce zajê³y trzy doniczki z bezkwiatow¹ mêczennic¹ o tak soczyœcie zielonych liœciach, jakich Harkavy w ¿yciu nie widzia³. Przy kontuarze sta³a jakaœ kobieta, pogr¹¿ona w rozmowie ze Stone'em, który trzyma³ w rêku coœ, co wygl¹da³o na gotowy do podpisania formularz. Harkavy odszed³ dziwnie poruszony. Nie wróci³ ju¿ wiêcej przed up³ywem wyznaczonego czasu. W ci¹gu tych szeœciu tygodni przypomina³ sobie od czasu do czasu o swoim zamówieniu, ale zdarza³o siê to zawsze niespodziewanie, podczas wyk³adu, przy goleniu albo gdy przewodniczy³ kolejnemu zebraniu, i wtedy niekontrolowany grymas wykrzywia³ jego twarz. Zaczêto uwa¿aæ go za ekscentryka, (Wiecie, to przez te prze¿ycia, szkoda faceta). Harkavy niczego nie dostrzega³. ¯ona opuœci³a pana - zacz¹³ obojêtnym tonem Stone - poniewa¿ nie mog³a ju¿ ¿yæ d³u¿ej “z cz³owiekiem, który wed³ug w³asnego mniemania ma racje w 93 procentach przypadków”. Okreœlenie pochodzi od niej. Oto pañska dokumentacja, Mr. Harkavy. - Mówi¹c to przesun¹³ le¿¹cy na kontuarze plik w stronê Harkavy'ego i odwróci³ wzrok. Na wierzchu le¿a³ magnetofon kasetowy. G³os Amy przypomina³ poszczególne zdarzenia, analizowa³ motywy, wyjaœnia³ - komu? Przyjacielowi? Ksiêdzu? Sprytnie podstawionemu oszustowi? Ten ktoœ nie odzywa³ siê ani s³owem. Mówi³a tylko Amy; Harkavy nie mia³ najmniejszych k³opotów z identyfikacj¹ jej troszkê nosowego, uroczo œpiewnego g³osu: “Nigdy nie potrafi³ przyznaæ siê do b³êdu. Przyznawa³ siê tylko do tego, co mog³o potwierdziæ, ¿e jednak mia³ racje.. Kiedy na przyk³ad uda³o mi siê wymyœleæ coœ, co rozwi¹zywa³o jeden ze zwyczajnych, codziennych domowych problemów, uœmiecha³ siê i mówi³: A widzisz? Dobrze, ¿e o tym pomyœla³em! Och, jakie¿ to by³o wstrêtne!" W pliku dokumentów znajdowa³a siê miedzy innymi opinia psychoanalityka, o autentycznoœci potwierdzonej licznymi piecz¹tkami, zawieraj¹ca relacje z sesji niejakiej Ms. Amy Loughton, odbytych wkrótce po jej rozwodzie. Psychoanalityk stwierdzi³, ¿e inicjatywa Ms. Loughton (czyli wyst¹pienie o rozwód) by³a przejawem jej jak najbardziej pozytywnego d¹¿enia do wyzwolenia siê z wp³ywaj¹cego na ni¹ destrukcyjnie zwi¹zku z mê¿czyzn¹, który wymaga³, by jego zdanie by³o zawsze i wszêdzie uwa¿ane za jedynie s³uszne. Wed³ug opinii psychoanalityka fakt rozstania siê z mê¿em wp³yn¹³ na Ms. Loughton Autor : Nancy Kress - 2 z 4 - Tytu³ : Wyjaœnienia, Sp. z o.o.

zdecydowanie pozytywnie. By³a tam równie¿ wykonana rêk¹ Amy notatka na ozdobnym papierze listowym, który Harkavy podarowa³ jej na ostatnie urodziny. “... chce tego, co jest absolutnie niemo¿liwe: ¿eby wszystko w tym cholernym œwiecie mia³o sens!" Spojrzenie Stone'a uparcie omija³o Harkavy'ego, który wybuchn¹³: - Ty sukinsynu, móg³byœ za to do koñca ¿ycia nie wyjrzeæ z mamra! Nielegalne zdobywanie zastrze¿onych informacji o pacjentach, naruszanie tajemnicy korespondencji... - Myli siê pan - przerwa³ mu ch³odno Stone. – Proszê siê temu przyjrzeæ. - Harkavy spojrza³ jeszcze raz. Adresatem sporz¹dzonej rêk¹ Amy notatki by³ Shariar Galt Stone. - Jak... - Chyba powinniœmy uregulowaæ rachunki, panie Harkavy. Harkavy zap³aci³: Zamiast krzes³a o siedzeniu z popêkanej br¹zowej skóry w pomieszczeniu sta³ teraz wyœcie³any fioletowym welwetem fotel. Harkavy opad³ na niego i zapatrzy³ siê przed siebie niewidz¹cym spojrzeniem. - Mrs. Harkavy myli³a siê; jeœli chodzi o jedn¹ sprawê - powiedzia³ spokojnie Stone. - Ms. Loughton - poprawi³ go Harkavy, nag³ym ruchem unosz¹c w góry g³owê. - Woli, ¿eby zwracano siê do niej Ms. Loughton. - Ms. Loughton jednak siê myli³a. W tym œwiecie wszystko ma sens. Wszystko jest racjonalne. - Ty sukinsynu. Sk¹d wzi¹³eœ te dokumenty? - W naszej umowie nie ma ani s³owa o obowi¹zku ujawniania przez nas naszych metod dzia³ania. - Gdybym poszed³ z tymi kradzionymi materia³ami na policjê... - Nie s¹ kradzione - powiedzia³ Stone. - Policja nie znalaz³aby ¿adnych powodów dla podjêcia przeciwko nam jakichkolwiek czynnoœci. ¯adnych. My po prostu, widzi pan, naprawdê potrafimy wszystko wyjaœniæ. Harkavy wróci³. Po tygodniu, czy mo¿e po dziesiêciu dniach - nie by³ tego zupe³nie pewien. Po tym pierwszym powrocie przychodzi³ ju¿ codziennie, krocz¹c ,zamaszyœcie z wysoko uniesion¹ g³ow¹ i machaj¹c zawziêcie ramionami, maj¹c jednak równoczeœnie bolesn¹ œwiadomoœæ, jak kruchy i powierzchowny jest ca³y ten jego wigor. Dotar³szy do sklepu osuwa³ siê w przepastne g³êbie promieniuj¹cego fioletem fotela i by³o to jedyne, na co by³o go staæ; to miejsce pozbawia³o jego cia³o jakiejkolwiek energii, przenosz¹c j¹ i skupiaj¹c w jego oczach. Harkavy, niczym odziany w tweedow¹ marynarkê Argus; obserwowa³ wszystko doskonale nieruchomymi oczyma. Jakaœ b³êkitnow³osa kobieta pragnê³a uzyskaæ wyjaœnienia dotycz¹cego UFO, jakie dostrzeg³a nad swoim podwórkiem. Inna kobieta chcia³a zamówiæ proceduralne wyjaœnienie sposobu, w jaki obrabowano jej mieszkanie, ale zrezygnowa³a, dowiedziawszy siê; ¿e rachunek przewy¿szy³by ³¹czn¹ wartoœæ wszystkich skradzionych przedmiotów. Jakiœ szczup³y, starszy mê¿czyzna o ascetycznej, niczym z koœcielnego witra¿a twarzy, za¿yczy³ sobie wyjaœnienia wszystkich okolicznoœci towarzysz¹cych narodzinom Chrystusa. Otrzymawszy je wyszed³ z zamyœlon¹ twarz¹ i nieco dr¿¹cymi rêkami. Kim byli wszyscy ci ludzie; sk¹d przychodzili? Niektórzy z nich wydawali siê Harkavy’emu jakby znajomi - ludzie, których nie zauwa¿aj¹c mija siê codziennie w sklepie. Mê¿czyzna w œrednim wieku o d³ugich, rzedn¹cych w³osach i doskonale opanowanych miêœniach twarzy chcia³ wiedzieæ, co sk³oni³o jego syna do wst¹pienia do Marines. Jakiœ ch³opak chcia³ siê dowiedzieæ, jakie przyczyny spowodowa³y wybuch wojny trzydziestoletniej. Harkavy zamruga³ ze zdziwieniem. - Praca domowa - wyjaœni³ Stone, gdy za ch³opakiem zamknê³y siê drzwi. Po raz pierwszy odezwa³ siê do Harkavy'ego. - Wiêc teraz zajmuje siê pan pracami domowymi - powiedzia³ Harkavy z lekkim szyderstwem w g³osie. Wiedzia³, ¿e szyderstwo by³o tylko lekkie, bowiem nie zdo³a³ go nawet ogrzaæ. Opanowa³ go ca³kowicie niezwyk³y ch³ód. . - Prace domowe równie¿ mo¿na wyjaœniæ. Nie podejrzewa³em, ¿e bêdzie siê panu chcia³o czymœ takim zajmowaæ. Nie mo¿na chyba osi¹gn¹æ zbyt wysokich zysków pomagaj¹c dzieciom odrabiaæ .prace domowe? - Zdziwi³by siê pan, gdyby pan, wiedzia³, sk¹d czerpiemy nasze zyski. - Z ca³¹ pewnoœci¹ - odpar³ Harkavy. - Tylko w tym tygodniu przynajmniej dwóch klientów wypad³o : st¹d nie p³ac¹c ani grosza. - Zap³ac¹ póŸniej . Poza tym korporacja, do której nale¿ymy, ustali³a specjalne przepisy dotycz¹ce tego rodzaju sytuacji wszelkie koszty obs³ugi nie zap³aconych rachunków ponosi klient. Wszystko w myœl nauk Koœcio³a Biznesmenów - prychn¹³ Harkavy. Stone przyjrza³ mu siê uwa¿nie. Ma³y cz³owieczek zmieni³ swoje br¹zowe ubranko na fioletowo-b³êkitny, mieni¹cy siê niczym poranne niebo p³aszcz, skrojony w ten sposób, ¿e momentami; przy odpowiednim oœwietleniu przypomina³ pelerynê. Ale to nie by³a peleryna. Jakieœ dziecko chcia³o; by wyjaœniono mu przyczynê œmierci jego ukochanego pieska. Jakiœ m³ody cz³owiek o koœcistych rêkach i udrêczonych czarnych oczach za¿¹da³ przyczynowego wyjaœnienia powodu istnienia z³a. Inny m³odzian chcia³ siê dowiedzieæ jak zbiæ fortunê spekuluj¹c akcjami na gie³dzie, ale odszed³ z niczym; firma “Wyjaœnienia" nie zajmowa³a siê wydarzeniami, które mia³y dopiero nast¹piæ. Jakaœ kobieta zapragnê³a poznaæ przyczyny nieistotnej, towarzyskiej sprzeczki sprzed dwudziestu trzech lat; bêd¹c gotowa zap³aciæ wiêcej; ni¿ wynosi³y roczne pobory Harkavy'ego. Nie da³a siê odwieœæ od tego zamiaru “Muszê wiedzieæ, dlaczego ona tak wtedy post¹pi³a. Mus¿ê!" - Kiedy wysz³a, Harkavy, po raz pierwszy od równych dziesiêciu dni, powiedzia³ do Stone'a: - Serce zna przyczyny; o jakich rozum nie ma pojêcia. - Pascal. Harkavy skrzywi³ siê. Nie oczekiwa³ po Stonie, ¿e bêdzie to wiedzia³. - Nawet przyczyny, jakimi kieruje siê serce, mog¹ byæ wyjaœnione - powiedzia³ Stone. - Absurdalnoœæ skutków nie wyklucza prawdziwoœci przyczyn. - A je¿eli te skutki wymykaj¹ siê spod kontroli? - To niczego nie zmienia. Za drzwiami pojawi³ siê kolejny klient. Z d³oni¹ opart¹ niepewnie o klamkê zajrza³ przez wystawow¹ szyby do wnêtrza sklepu. - Ci¹gle te pytania... - powiedzia³ Harkavy: - Tak jest; ci¹gle pytania - powtórzy³ Stone. Harkavy skrzywi³ siê ponownie i zamilk³. W swym g³êbokim fotelu czu³ siê niemal niewidzialny, by³ œwiadkiem; ale nie uczestnikiem, ¿o³nierzem wycofanym chwilowo z linii frontu. Klienci nie zwracali na niego uwagi. Stanowi³ czêœæ umeblowania. By³ ch³odny. Miêdzy jednym z popo³udni a nastêpnym rankiem zniknê³o pomarszczone linoleum, a zamiast niego pojawi³ siê orientalny dywan w tajemnicze wzory z kunsztownych b³êkitów, fioletów i czerwieni. Pod³oga pod stopami Harkavy'ego mieni³a siê. niczym wysypana klejnotami. - Niech mi pañ wyjaœni przyczynê istnienia Wszechœwiata -powiedzia³ Harkavy. Stone dalej robi³ coœ za kontuarem. - Niech mi pan wyjaœñi przyczynê istnienia Wszechœwiata ! - powtórzy³ podniesionym g³osem Harkavy, wstaj¹c z fotela. - Mr. Harkavy - odpar³ oficjalnym tonem Stone, zupe³nie jakby Harkavy dopiero co wszed³ do sklepu. W rzeczywistoœci od chwil , kiedy po raz pierwszy usiad³ w fotelu min¹³ ju¿ ponad miesi¹c. W pluszowym obiciu widaæ by³o odciski, jakie pozostawi³o jego przybieraj¹ce coraz bardziej niespokojne pozycje cia³o. - Chcê zamówiæ wyjaœnienie przyczyny istnienia Wszechœwiata - powtórzy³ z czymœ na kszta³t zawziêtoœci w g³osie Harkavy. - Rozumiem w takim razie, i¿ pomimo swych niedawnych uprzedzeñ przekona³ siê pan jednak o rzetelnoœci firmy “Wyjaœnienia"? Harkavy zacisn¹³ zêby. - Móg³by pan to sobie darowaæ? - Oczywiœcie - odpar³ Stone. - Czyli: jak powsta³ Wszechœwiat? - Dlaczego. - Ach. - powiedzia³ Stone. Harkavy'emu zdawa³o siê, ¿e jest to raczej jakieœ sycz¹ce westchnienie, chocia¿ nie by³o tam ani jednego “s". Iskrz¹ca siê niepeleryna cicho zaszeleœci³a. - No? - zapyta³ Harkavy. - Mo¿ecie to wyjaœniæ? - Tak. - Czy mam zdefiniowaæ pojêcia? - Nie. Wszystko jest jasne. - Czy to bêdzie drogie? - Nie, bardzo tanie. - Kiedy dostanê odpowiedŸ? - Za kilka minut: - W takim razie - powiedzia³ Harkavy - musi to byæ czêsto zadawane pytanie. - Bardzo czêsto. - I dostanê sztampow¹ odpowiedŸ? - Dostanie pan prawdziw¹ odpowiedŸ. - A wiêc dobrze - powiedzia³ Harkavy beznamiêtnym tonem, ale z poszarza³¹ twarz¹. Stone przygl¹da³ mu siê bez drgnienia powieki; kiedy Harkavy podpisywa³ czek przysz³a mu nagle do g³owy myœl, ¿e dla kogoœ, kto by w tej chwili zajrza³ tu przez wystawow¹ szybê, on i Stone mogli byæ dwoma najzwyczajniejszymi biznesmenami, podpisuj¹cymi Autor : Nancy Kress - 3 z 4 - Tytu³ : Wyjaœnienia, Sp. z o.o.

w³aœnie umowê dotycz¹c¹ dok³adnie czegokolwiek -ubezpieczeñ na przyk³ad, leków, czy czegoœ maj¹cego zwi¹zek z prawem. Stone przyniós³ wyjaœnienie zza widniej¹cych za kontuarem drzwi. By bardzo dok³adne i zajmowa³o kilkanaœcie zadrukowanych gêsto stron. Harkavy nie zna³ co prawda tej terminologii, ale nieobcy by³ mu uniwersalny, akademicki styl; sta³ bez ruchu, przegl¹daj¹c wyj¹tki z prac najwybitniejszych fizyków. Prêdkoœci k¹towe, prawo Hubble'a, zasada kosmologiczna, promieniowanie Big Bangu, prawo entropii. - To jest wyjaœnienie proceduralne, Stone. O tym, jak powsta³ Wszechœwiat: Ja siê pyta³em dlaczego. - Wiem- powiedzia³ po prostu Stone i zamilk³. Harkavy zrozumia³. Procedura by³a tu zarazem przyczyn¹. Wszechœwiat istnia³ dlatego, ¿e istnia³. I to wszystko. - W³aœciwie, to guzik mnie to obchodzi – powiedzia³ g³oœno Harkavy. Stone milcza³. - To i tak nic wiêcej ni¿ eksperyment myœlowy, a poza tym i tak o tym wiedzia³em: Bo¿e, te pó³g³ówki, których uczê oni te¿ do tego doszli, nawet ci najg³upsi. - Proszê nie krzyczeæ. - A wiêc ca³y czas mia³em racjê! - Tak. - Bo¿e. A ci nieszczêœnicy przychodz¹ tutaj jeden za drugim myœl¹c, ¿e to co zrobi¹, a czego nie, ma jakiekolwiek znaczenie Stone siê nie odzywa³. - Przypuszczam, ¿e najw³aœciwsz¹, humanitarni reakcj¹ by³oby wspó³czucie, prawda? Ale ja nie potrafiê wspó³czuæ ignorantom, Stone. Ani nieuleczalnym marzycielom. Umys³, który .nie myœli jest czymœ ohydnym. Ohydnym; a nie godnym wspó³czucia. Czy to pana szokuje? - Nie. G³os Harkavy'ego znowu przybra³ na sile. - Ale zapewne uwa¿a pan; ¿e skoro ju¿ zada³em to pytanie, to muszê byæ teraz za³amany odpowiedzi¹, jaka uzyska³em? Nic z tego. Ja ju¿ zna³em tê odpowiedŸ. Chodzi³o mi tylko o to, ¿eby was sprawdziæ. - Przypuszczam wiêc, ¿e nie zawiód³ siê pan na nas. - To nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia! Wasze wyjaœnienie nic mnie nie obchodzi ! - Ach., tak. - Mia³em racjê! - zapia³. Harkavy, dr¹c plik dokumentów na pó³; a potem jeszcze na pó³. Strzêpy papieru sp³ynê³y wolno na dywan.- Mia³em racjê! Nic ju¿ nie mo¿na wyjaœniæ! - Pozosta³y jeszcze dwa pytania - zacz¹³ Stone, ale Harkavy ju¿ go nie s³ysza³. Wypad³ ze sklepu, zostawiaj¹c skrawki papieru rozrzucone na roziskrzonej g³êbi dywanu niczym odleg³e gwiazdy. - Chcia³em pana przeprosiæ – powiedzia³ sztywno Harkavy. Sta³ trzymaj¹c siê obur¹cz krawêdzi kontuaru, który od wczoraj zda³ siê nabraæ jeszcze intensywniejszego koloru. - Zwykle nie zdarza mi siê zachowywaæ w ten sposób. Raczej nigdy nie tracê ca³kowicie panowania nad sob¹. Dlatego chcia³bym pana przeprosiæ. - Pañskie przeprosiny zosta³y przyjête – powiedzia³ powa¿nym tonem Stone. Wpatrywa³ siê w Harkavy'ego z takim napiêciem, ¿e ten a¿ poczu³ siê g³upio. - S¹dzê, ¿e powinien pan wiedzieæ - powiedzia³ – ¿e skontaktowa³em siê ze Stowarzyszeniem Firm Us³ugowych i z Lig¹ Ochrony Konsumentów. - Tak? - zdziwi³ siê uprzejmie Stone. Nie wydawa³ siê byæ w najmniejszym stopniu zaniepokojony. - “Wyjaœnienia", Sp. z o.o. nie jest nigdzie zarejestrowana. - Wiem. - Nikt jednak nie sk³ada³ na was nigdy ¿adnych skarg. - Wiem. - A¿ do teraz - doda³ Harkavy. - Aha. - Nie wierzy mi pan, prawda? Nie wierzy pan, ¿e z³o¿y³em na was skargê? - Nie wierzê - odpar³ Stone. Nie uœmiechn¹³ siê. Harkavy, odwrócony plecami do swego fioletowego fotela, opar³ siê o kontuar i czeka³, ¿eby Stone powiedzia³ coœ, co pozwoli³oby jemu, Harkavy'emu, odejœæ. Stone nic nie powiedzia³: Milczenie przed³u¿a³o siê. Wreszcie Harkavy przest¹pi³ niezrêcznie z nogi na nogê i zapyta³, sil¹c siê rozpaczliwie na nonszalancjê: - A kiedy pomalowaliœcie sufit? Stone nie podniós³ wzroku w górê. Sufit, który dziêki specyficznemu oœwietleniu sprawia³ wra¿enie, jakby by³ bardzo, bardzo wysoko, mia³ kolor ciemnego, dojrza³ego wina. Niewielki sklep tkwi³, zawieszony miêdzy sufitem a dywanem, rozjaœniony tylko tajemniczym, roziskrzonym poblaskiem. Stoj¹ca w wystawowym oknie mêczennica pokry³a siê szkar³atnymi kwiatami. - Niezbyt dawno temu - odpowiedzia³ Stone. - Wiêc macie chyba niez³e zyski? - Owszem, mamy niez³e zyski. - Ludziom potrzeba pewnie ca³ej masy wyjaœnieñ, tak sobie przynajmniej wyobra¿am. - Niektórym, owszem. - Ale nie wszystkim. - Nie, nie wszystkim. - To zabawne, jak ró¿ne rodzaje intelektualnej ciekawoœci mo¿na wyró¿niæ wœród ludzi. I wcale nie musi byæ to zwi¹zane z poziomem inteligencji; prawda? Wœród studentów, na przyk³ad, spotyka siê najró¿niejsze poziomy ciekawoœci po³¹czone z najró¿niejszymi poziomami inteligencji, i nie ma gra to ¿adnej regu³y. O, wczoraj na przyk³ad rozmawia³em z Mortonem z antropologii... - Mr. Harkavy - przerwa³ mu spokojnym tonem Stone - proszê zadaæ nastêpne pytanie. Dwaj mê¿czyŸni spogl¹dali przez chwilê na siebie bez s³owa; jeden niewzruszenie spokojny, drugi z zawieszon¹ naglê w pró¿ni nonszalancj¹. Harkavy móg³by przysi¹c, ¿e przez króciutk¹ chwilê czu³ s³aby, ale wyraŸny zapach kadzid³a. - Wyjaœnienie przyczynowe - odezwa³ siê wreszcie. - Dlaczego ci¹gle tutaj wracam? - - Proszê na zaplecze - powiedzia³ Stone. Znajdowa³ siê tam komputer, co by³o doœæ oczywiste, oraz twarda, niewygodna kozetka, na której le¿a³ Harkavy. Przez pokój przechodzi³a procesja ludzi w bia³ych laboratoryjnych fartuchach; procesja trwa³a trzy dni. W tym czasie Harkavy tylko raz opuœci³ pokój; ¿eby zatelefonowaæ na uniwersytet i powiedzieæ, ¿e jest chory. Psychiatra, hipnotyzer, lekarz ze wspó³czuj¹cym uœmiechem i okropnie bol¹cym zastrzykiem, Stone przynosz¹cy spartañskie posi³ki, wreszcie stenografuj¹cy urzêdnik, bêd¹cy jednoczeœnie notariuszem. Powstawa³a dokumentacja. Dokumentacja, ko³ata³o siê po otumanionym zastrzykiem umyœle Harkavy'ego i w ci¹gu tych trzech dni by³a to jego jedyna w miarê jasno sformu³owana myœl. W gruncie rzeczy wszystko to nie budzi³o w nim najmniejszego sprzeciwu. W koñcu przecie¿ mia³ otrzymaæ odpowiedŸ na swoje pytanie. Oddzielony nagle od codziennej rzeczywistoœci, uspokojony, niemal¿e ukojony (ci¹gle wp³yw zastrzyku?), Harkavy mówi³; drzema³, potem znowu mówi³ i zdawa³o mu siê, ¿e jego s³owa s¹ jak twarde, srebrzyste p³atki ulatuj¹ce w górê nad jego bezbronn¹, rozci¹gniêt¹ na kozetce osobê, i ¿e owe p³atki ³¹cz¹ siê, tworz¹c du¿e, b³yszcz¹ce zwierciad³o, w którym widzia³ swoj¹ spokojn¹ twarz. Rachunek by³ olbrzymi. Kiedy wreszcie ponownie stan¹³ przed kontuarem, trzymaj¹c w d³oni kopiê umowy, odpowiedŸ na swoje pytanie i dokumentacjê; czu³ siê na tyle "obok" tego, zupe³nie jakby tonie o niego chodzi³o, ¿e nie mia³- ¿adnych oporów, zabieraj¹c siê do czytania. Druk by³ ma³y, ale wyraŸny. W sklepie unosi³ sil zapach kwiatów mêczennicy. PYTANIE: Dlaczego Philip Warren Harkavy powraca³ trzydzieœci dziewiêæ razy (Harkavy nie mia³ pojêcia, ¿e by³o to akurat tyle) do znajduj¹cego siê przy Frazier Street biura firmy “Wyjaœnienia”; Sp. z o.o. ? ODPOWIED: Philip Warren Harkavy stanowi przyk³ad sposobu myœlenia i zachowania okreœlonego jako “metafobia” czyli obawa; ¿e we Wszechœwiecie nie wszystko ma œciœle okreœlone i uzasadnione znaczenie. W tym szczególnym przypadku podstawowa fobia przejawia siê pod postaci¹ kontrfobii, wyra¿aj¹cej siê kategorycznym odrzucaniem hipotezy, ¿e Wszechœwiat da siê racjonalnie wyjaœniæ i umotywowaæ. Tego rodzaju reakcja nie jest niczym nadzwyczajnym, z tym, ¿e ta akurat wyró¿nia siê szczególnym nasileniem oraz faktem, ¿e obiekt zdaje sobie w pe³ni sprawê z jej obecnoœci. W dawnych czasach metafobia rozwija³a siê w bardzo intensywne manifestacje o pod³o¿u religijnym, obecnie czêœciej spotyka sil inne jej przejaw. Zarówno takt, i¿ obiekt naszych badañ pracuje jako profesor jêzyka i literatury angielskiej, czyli przekazuje wiedzê nie bior¹c udziale w jej tworzeniu; jak i jego struktura osobowoœci, stanowi¹ca po³¹czenie ob³udy i ironii, umo¿liwi³y podstawowej fobii zaw³adniêcie ca³ym jego ¿yciem. Obiekt pragnie gor¹co, by œwiat dal siê racjonalnie wyjaœniæ, jednoczeœnie boi siê, ¿e tak nie jest. Miotaj¹c siê miêdzy pragnieniem a strachem, jest niezwykle silnie przyci¹gany do firmy: “Wyjaœnienia” czuj¹c do niej jednoczeœnie wielk¹ awersjê. Dlatego w³aœnie wróci³ do niej trzydzieœci dziewiêæ razy. W za³¹czeniu dokumentacja. 6154A38L. Autor : Nancy Kress - 4 z 4 - Tytu³ : Wyjaœnienia, Sp. z o.o.

- Co oznacza ta liczba na koñcu? - zapyta³ Harkavy, podnosz¹c wzrok znad tekstu. Stone mia³ teraz ciemn¹, d³ug¹, patriarchaln¹ brodê, podkreœlaj¹c¹ czerñ jego oczu. - To dla u³atwienia opracowywania danych. - Rozumiem - powiedzia³ Harkavy zmêczonym, uprzejmym tonem bez najmniejszego œladu zaczepnoœci. Resztki zaczepnoœci opuœci³y go podczas trzydniowych badañ i ju¿ nie wróci³y. By³ teraz szczup³ym; wysokim; spokojnym mê¿czyzn¹; chwiej¹cym siê lekko w podmuchach przesyconego zapachem kadzid³a powietrza. - Dziêkujê - powiedzia³ cicho i odwróci³ siê, kieruj¹c do wyjœcia. - Nie mo¿e pan teraz odejœæ! - zawo³a³ Stone niespodziewanie bogatym, g³êbokim g³osem, pe³nym emocji, któr¹ Harkavy s³ysza³ u niego po raz pierwszy. - Nie? - Jest jeszcze jedno pytanie! - Nie mam pojêcia; jakie by mog³o byæ. - Pomyœl, Harkavy, przecie¿ to potrafisz! - To chyba i tak nie ma, wiêkszego znaczenia. - Pañski obecny nastrój to po prostu pierwsza reakcja na odpowiedŸ, jak¹ pan uzyska³. To minie. Naprawdê. - Metafobia - powtórzy³ w zamyœleniu Harkavy. - Przedsiêwzi¹wszy odpowiednie œrodki da siê z tym ¿yæ, Harkavy. Przedsiêwzi¹wszy odpowiednie œrodki. - Pomyœl, Harkavy, pomyœl... - Dziêkujê - wyszepta³ ponownie Harkavy i wyszed³, pow³ócz¹c trochê nogami. Wystawa zapchana by³a mêczennicami; wszystkie w³aœnie kwit³y, szeleszcz¹c delikatnie szkar³atnymi p³atkami w tajemniczo pachn¹cych cieniach. Dzieñ. Dwa dni. Tydzieñ : siedem dni. Siódmego dnia Harkavy wróci³. Wygl¹da³, jakby mia³ za sob¹ nieprzespan¹ noc; garnitur, stary i wygnieciony, wisia³ na nim niczym na zbyt chudym manekinie. Na twarzy mia³ ow¹ spokojn¹ szaroœæ, przywodz¹c¹ na myœl szaroœæ olbrzymiego g³azu utrzymywanego w równowadze przez jeden tylko malutki kamyczek. - Philip ! - wykrzykn¹³ Stone, wychodz¹c mu naprzeciw z szeroko roz³o¿onymi ramionami. Kêdziory jego czarnej, faluj¹cej brody b³yszcza³y wœród fa³d obszernej peleryny. - Wróci³eœ ! - Stone - powiedzia³ spokojnie Harkavy. Stone chwyci³ go w objêcia i uca³owa³ w obydwa policzki, pozostawiaj¹c zapach kadzid³a i oleistych wonnoœci. Wnêtrze sklepu migota³o niczym szkatu³ka z brylantami, powietrze by³o ciê¿kie od zapachu mêczennic i czegoœ nieuchwytnego, co by³o zarazem miêkkie i obiecuj¹ce. - Jedno pytanie, Stone - powiedzia³ beznamiêtnym tonem Harkavy. - Jedno, ostatnie pytanie. - Oczywiœcie! - zagrzmia³ Stone. Jego czarne oczy b³yszcza³y niesamowicie. - Czy nie potrzebujemy umowy? - Teraz ju¿ nie, jesteœ przecie¿ sta³ym klientem. Teraz ju¿ nie... Powia³ aromatyczny podmuch. - Rozumiem, o co chodzi w tym wyjaœnienie metafobii - zacz¹³ powoli mówiæ Harkavy. - Wszystko siê zgadza. Têsknota za porz¹dkiem... zrozumieniem... to siê w ciebie w¿era coraz g³êbiej i g³êbiej... - Philip, pytanie! Pytanie! - Wyjaœnij mi... Chcia³bym, ¿eby mi wyjaœniono... - Tak? Tak ? - Chcê, by mi wyjaœniono istnienie firmy“Wyjaœnienia"; dlaczego znalaz³a siê przy Frazier Street? - Ach ! - zawo³a³ Stone i rozrzuci³ ramiona w podnios³ym, b³ogos³awi¹cym geœcie. - A wiêc jednak! Wiêc jednak! I w tej samej chwili œciany rozb³ys³y finezyjnymi, wyszukanymi wzorami starodawnych ornamentów, a dzwony œwi¹tyni bi³y, bi³y i bi³y bez koñca... No, co to ma byæ? - parskn¹³ pogardliwie m³ody mê¿czyzna. - Jeszcze jedna pu³apka na turystów? - Zabra³ siê do czytania wywieszki na œcianie. Czy ma³y, miejscowy szwindelek? Co tam macie na zapleczu; kryszta³ow¹ kulê dla og³upiania prostaczków - Ale¿ sk¹d - odpar³ spokojnie Harkavy. Wykona³ niedostrzegalny ruch d³oni¹ i ze szczeliny w kontuarze wy³oni³ siê arkusz papieru. Koniec Autor : Nancy Kress - 5 z 4 - Tytu³ : Wyjaœnienia, Sp. z o.o.