uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 742 575
  • Obserwuję758
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 020 406

Nancy Taylor Rosenberg - Próba ognia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :951.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Nancy Taylor Rosenberg - Próba ognia.pdf

uzavrano EBooki N Nancy Taylor Rosenberg
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 36 osób, 30 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 209 stron)

Nancy Taylor Rosenberg Próba ognia (Trial by fire) Przekład Anna Tanalska-Dulęba

Podziękowania Wielu ludzi przyczyniło się do powstania tej książki, nikt jednak nie odegrał roli ważniejszej niż mój wydawca i droga przyjaciółka, Michaela Hamilton. Mike, wiem, że już to mówiłam, ale muszę powtórzyć. Nikt tak jak ty nie potrafi mnie skłonić do przejścia tej jeszcze jednej, dodatkowej mili. Po drodze mogę kopać i krzyczeć, ale na koniec zawsze się uśmiecham. Jestem winna wdzięczność mojemu agentowi Peterowi Millerowi z PMA Literary and Film Management. Różnego rodzaju pomocy udzieliły mi także następujące osoby: sędzia Leonard Goldstein, Alexis Campbell, Dudley Campbell, Carol Beatty, Irene McKeown, Rodney Hillerts, Nick Santangelo oraz John i Carol Cataloni, którzy tak hojnie się zgodzili użyczyć mi swojego nazwiska. Dziękuję również szczerze całemu zespołowi NAL/Dutton and Penguin USA: Elaine Koster, Peterowi Mayerowi, Arnoldowi Dolanowi, Marvinowi Brownowi, Peterowi Schneiderowi, Lisie Johnson, Jane Leet, Mary Ann Palumbo, Alexowi Holtowi i Neilowi Stuartowi. Mój bajeczny mężu, poświęcasz się nieustannie i wspierasz mnie na każdym kroku; wiem, że bez ciebie nie napisałabym tej książki. Moja wspaniała rodzino, Forreście i Jeannie, Chessly i Jimmy, Amy, Hoycie, Nancy Beth i nasz najnowszy nabytku, mała Rachel - kocham was wszystkich bardzo.

1 Korytarz przed salą rozpraw przypominał wnętrze studia telewizyjnego. Reflektory, trójnogi, stalowe skrzynki na sprzęt, poskręcane przewody i ciężkie kable pokrywały wąską przestrzeń, a niedbale oparci o ściany technicy rozmawiali sącząc kawę. Reporter „Dallas Morning News” dostrzegł w kącie oskarżyciela, Stellę Cataloni, i prokuratora okręgowego Dallas, Benjamina Growmana. Rzucił się w ich kierunku z nadzieją, że zdoła podczas przerwy uzyskać oświadczenie. - Czy według pana Gregory Pelham zostanie tym razem skazany? - Przysunął do twarzy prokuratora przenośny magnetofon. - Bez wątpienia. - Growman, wysoki i szczupły, ubrany był w ciemny garnitur od Armaniego i białą wykrochmaloną koszulę z monogramem. Z wydatnym nosem, blisko osadzonymi oczyma, mocno szpakowaty, mimo swoich pięćdziesięciu siedmiu lat był nadal przystojnym mężczyzną i znakomitym, pewnym siebie fachowcem. - Dlaczego za pierwszym razem się wywinął? - Przysięgli nie mogli dojść do porozumienia. Wiesz, jak to jest, Abernathy - mówił Growman. - Daj nam spokój. Wrócił do swojej rozmowy, ale Abernathy uparcie podtykał mu magnetofon. - Teraz Pelhama aresztowano za próbę molestowania dziecka - powiedział. - Czy dlatego postanowił pan ponownie wytoczyć mu sprawę o to stare zabójstwo? Dlaczego nie oskarżył go pan po prostu o nowe przestępstwo? Czy nie obawia się pan, że tym razem sąd go uniewinni? Wówczas nie będzie go już można ponownie sądzić, prawda? - Kiedy zostanie skazany za morderstwo, postawimy mu następne zarzuty - przerwała Stella Cataloni. - Wyłącz magnetofon, Charley. Mamy z Benem parę spraw do omówienia. Trzydziestoczteroletnia Stella - kobieta inteligentna i stanowcza; prasa ochrzciła ją mianem „włoskiej kocicy”. Teksańska piękność. Hebanowe włosy miękkimi falami opadające na ramiona żółtego lnianego żakietu. Brązowe oczy połyskujące złotymi plamkami, skóra bez najmniejszej skazy. Włosy z lewej strony zakładała zwykle za ucho, pozwalając, by z prawej spadały jej do przodu i zasłaniały twarz. Stawiała zdecydowane, mocne kroki, jakby rzucała wyzwanie lekkości swojego szczupłego i kształtnego ciała. - Jak długo trwa przerwa? - zapytał Growman, kiedy reporter się oddalił. Drugi tydzień sierpnia prażył stu pięcioma stopniami.1 Klimatyzacja w gmachu sądów Franka Crowleya w centrum Dallas działała, ale przy takim upale temperatura wewnątrz rzadko spadała poniżej osiemdziesięciu stopni. Growman wyciągnął chusteczkę i wytarł sobie twarz i szyję. Stella spojrzała na zegarek. - Jeszcze tylko pięć minut, a ja nie miałam nawet czasu wpaść do biura. Chciałam sprawdzić, czy nie przyszedł raport koronera w sprawie Waldena. Growman się skrzywił. - Teraz lepiej się zajmij doprowadzeniem do końca swojej mowy - powiedział. - Wszystko inne może poczekać. - Dochodzę już do wniosków. - Spojrzała mu w oczy. - Jeśli przysięgli nie będą się zbyt 1 Oczywiście w skali Fahrenheita (przyp. tłum.).

długo zastanawiać, możemy mieć wyrok dziś po południu. - Jak się czujesz? - zapytał. - Myślisz, że wygramy? - Dobrze. - Uśmiechnęła się nerwowo. - A jeśli zajmie im to więcej niż trzy albo cztery godziny, na pewno będę gotowa podciąć sobie żyły. Uśmiech zniknął. Szczera i waleczna Stella w ciągu zaledwie siedmiu lat zdobyła pozycję numer dwa w Biurze Prokuratora Okręgowego Dallas. Na fali szczęścia, ale też dzięki własnym zdolnościom i umiejętnościom, uzyskała rekordowy wynik stu procent wyroków skazujących. Nie miała zamiaru przegrać tej sprawy. Ben Growman przeczesał włosy palcami. - Kominsky mówił, że dręczyłaś niektórych świadków. Ostrzegałem cię. W sprawie takiej jak ta absolutnie nie wolno zrazić sobie ławy przysięgłych. - To zabójstwo sprzed sześciu lat - wypaliła Stella, a jej głos odbił się echem w wyłożonym kafelkami korytarzu. - Nawet najdokładniejsze wspomnienia mogą zblednąć po tak długim czasie, Ben, a nasi świadkowie kompletnie nie mieli w tej sprawie jasności. Starałam się zmusić ich do wysiłku. Kiedy sześć lat temu oskarżonego Gregory’ego Jamesa Pelhama, włóczęgę i niebezpiecznego psychopatę, sądzono po raz pierwszy za zamordowanie Ricky’ego McKinleya, opóźnionego w rozwoju chłopaka, ława przysięgłych nie była w stanie uzgodnić werdyktu i Pelhama wypuszczono na wolność. Chociaż nowe przestępstwo było niewielkie w porównaniu z zabójstwem McKinleya, ponownie skierowano na oskarżonego światła reflektorów, a opinia publiczna głośno się domagała zemsty. Media oskarżały Biuro Prokuratora Okręgowego o to, że pozwolił się wymknąć niebezpiecznemu przestępcy, burmistrz i członkowie rady miejskiej dobierali się Growmanowi do tyłka, żądając, by zaniknął faceta za kratkami, a cały kraj śledził rozwój wydarzeń w telewizji. Growman nachylił się ku Stelli. - Musisz doprowadzić do wyroku skazującego. - Oddech miał gorący jak ogień. - Nie możemy pozwolić, żeby ten człowiek znów się znalazł na wolności. Mamy szczęście, że nie zabił tego drugiego dzieciaka ani nie oblał mu twarzy kwasem solnym, jak McKinleyowi. - Słuchaj - wybuchnęła Stella - nie wydaje ci się, że zależy mi na tym tak samo jak tobie? Spędziłam na tej sprawie tyle czasu, że mój pieprzony mąż ode mnie odszedł. Czego chcesz? - parsknęła. - Krwi? - Opanuj się. - Growman szarpnął głową w kierunku reporterów. - Zachowaj energię na salę rozpraw. Stella oparła się o ścianę, jej ciemne oczy płonęły. Odetchnęła parę razy głęboko i próbowała odzyskać panowanie nad sobą. Patrzyła, jak się otwierają na oścież drzwi sali rozpraw, a ludzie wlewają się do środka, by walczyć o miejsca. Growman nauczył ją, że wybuchy emocjonalne to zbędne marnowanie energii. Jak uważny trener ujął surowy i raczej trudny do kontrolowania talent Stelli w ramy, które uczyniły z niej konsekwentną triumfatorkę. A przecież czuła się często jak wynalazek Growmana. Od kilku lat jego pozycja zawodowa słabła; Stella miała być tym wehikułem, który wyniesie go z powrotem na szczyt. Była jego rakietą, jego giermkiem, jego rewolwerowcem. Na swoim obecnym stanowisku funkcjonowała raczej jako administrator i doradca legionów prawników, którzy pracowali pod

jej kierunkiem. Doradzała im w subtelniejszych kwestiach prawnych, pomagała opracować strategię i znaleźć właściwą drogę do przysięgłych. Tuziny innych oskarżycieli mogły próbować sił w sprawie Pelhama - zdolnych prokuratorów, którzy mniej mieli do stracenia, ponieważ nie szczycili się stu procentami wyroków skazujących. Growman jednak nalegał, żeby to ona wzięła sprawę, twierdząc, że nikt inny nie może doprowadzić do skazania oskarżonego. - Ricky McKinley nie żyje - powiedział cicho. - Masz zamiar pozwolić, żeby człowiek, który wykopał dla niego grób, chodził wolno? Ty, Stello, spośród wszystkich ludzi powinnaś najlepiej rozumieć męczarnię biednego, nieszczęsnego chłopca. Ile jeszcze dzieci ma okaleczyć i zabić ten gnojek? Przełknęła łzy. Coś jej przyszło do głowy. Może zatrzeć złe wrażenie, jakie wywarła na sędziach ostro traktując świadków, a jednocześnie wnieść więcej życia do sprawy. Krew napłynęła jej do twarzy. Potrafiłaby to zrobić? Wszyscy na nią liczą. Jak może pozwolić, żeby ten potwór znów wyszedł z sali rozpraw, skoro jego los spoczywa w jej rękach? Tym razem - pomyślała z żelazną determinacją - Gregory James Pelham nie uniknie kary. Co do niej, to pan Pelham nie ma już szans. - Szybko - powiedziała - potrzebuję gumki do włosów. Pięć minut później zupełnie inna kobieta kroczyła przejściem w kierunku ławy prokuratorskiej. Teraz włosy Stelli, ściągnięte w koński ogon na karku, odsłaniały brzydką czerwoną bliznę po prawej stronie twarzy. Szła mniej pewnie, oczy miała spuszczone, a prawy kącik ust wessała, by powstrzymać wargi od drżenia. Wszystkie miejsca były zajęte. Reporterzy i widzowie stali pod tylnymi ścianami. Stella, idąc przejściem, słyszała, jak ludzie wzdychają i szepczą; ich głosy zamieniały się w jej głowie w dokuczliwe brzęczenie. Są jak ul morderczych pszczół - pomyślała - gotowi zaroić się wokół i zakłuć ją na śmierć. Kiedy dotarła do ławy oskarżycieli i opadła na swoje miejsce, jeden z reporterów podsunął się skulony i klęcząc zaczął robić zdjęcia. - Co się pani stało w twarz? - zapytał. - Czy to prawdziwa blizna? Stellę zirytowała głupota mężczyzny. - Później będziesz miał okazję. - Machnęła ręką i odtrąciła aparat na bok. Widząc, że urzędnik sądowy prowadzi sędziów przysięgłych, szybko uporządkowała na stole swoje notatki i wyciszyła otaczającą ją kakofonię. Sędzia zasiadł już za pulpitem, ława przysięgłych na swoich miejscach, a ona sama była gotowa poświęcić całą uwagę sprawie. Współpracownikiem Stelli w sprawie Pelhama był Larry Kominsky, błyskotliwy młody prawnik, rudy, z piegami na nosie i policzkach. Między nimi siedziała przy stole kobieta o dużych, wyrazistych oczach i królewskiej twarzy: Brenda Anderson, śledczy z Biura Prokuratora Okręgowego, przydzielona do tej sprawy. Anderson, Afroamerykanka, studiowała kiedyś informatykę i była magistrem kryminologii. W drodze do swojego obecnego stanowiska przeszła wszystkie stopnie w policji Dallas, a teraz słynęła w całym stanie jako techniczna czarodziejka z Biura Prokuratora Okręgowego. Na widok blizny wykrzyknęła: - Stello, na Boga, coś ty sobie zrobiła?! - Później ci powiem - szepnęła Stella. - Teraz mamy zamiar dać komuś kopa w dupę. - Pani Cataloni - powiedział sędzia Malcolm Chambers do mikrofonu i zaczekał, aż Stella

podniesie oczy. Twarz miał zmęczoną i pobrużdżoną, białe włosy w nieładzie, a okulary zjechały mu z nosa. Jeśli nawet zauważył bliznę, nie zareagował. - Może pani kontynuować od miejsca, w którym się pani zatrzymała przed przerwą. - Dziękuję, wysoki sądzie. Stella stanęła przed sędziami przysięgłymi; widziała, jakie wrażenie wywarła na nich blizna. Patrzcie sobie ile chcecie - powiedziała im w myślach - tylko słuchajcie uważnie, bo zaraz kończę. - Panie i panowie! - Obróciła się do przysięgłych, ale tak, by dobrze widzieli prawą część jej twarzy. - Przed przerwą raz jeszcze przytoczyłam fakty, których dotyczy oskarżenie. Zanim udacie się na naradę, chciałabym, byście sobie przypomnieli ofiarę. Przypomnijcie sobie zdjęcia z autopsji, które oglądaliście podczas procesu. - Stella zniżyła głos niemal do szeptu. - Wyobraźcie sobie, jeśli potraficie, jak wyglądałby Ricky McKinley, gdyby udało mu się przeżyć dziki atak ze strony oskarżonego. Przerwała i czekała, nieruchoma jak rzeźba, z twarzą całkowicie pozbawioną wyrazu. - Dlaczego was o to proszę? - podjęła wreszcie. - Proszę was o to, ponieważ Ricky McKinley nie przeżył. Nie ma go tu, nie może więc stanąć naprzeciw swojego napastnika, by opowiedzieć wam osobiście o męczarniach i potwornościach, których doznał z rąk oskarżonego. Nawet gdyby temu dziecku udało się jakimś cudem uniknąć śmierci, jego życie potem byłoby pełne udręki i rozpaczy. Nigdy już nie wyglądałby normalnie, jego rówieśnicy nigdy by go nie zaakceptowali, nigdy nie uwolniłby się od strachu. Nie możecie usłyszeć jego próśb o sprawiedliwość, bo tylko jego duch krzyczy zza grobu. - Stella spuściła oczy. - Ale ja mogę usłyszeć jego krzyk, tak jak potrafię sobie wyobrazić nieznośny ból, który poczuł, kiedy oskarżony oblał mu twarz kwasem. Stella podeszła do barierki przed ławą przysięgłych. Przesuwając jednym palcem po poręczy, mówiła dalej: - Ricky McKinley nie żyje od sześciu lat. I przez te sześć lat człowiek, który go sterroryzował i zamordował, chodził swobodnie po ulicach. Sala milczała. Nikt nie szeptał, nikt się nie poruszył, nie słychać było szelestu ubrań. Wszystkie oczy wlepione były w Stellę, sędziowie śledzili ją wzrokiem, nikt ani na chwilę nie spojrzał w inną stronę. Stella miała brwi i górną wargę wilgotne od potu, czuła, jak pot spływa jej strumyczkiem między piersiami i moczy pachy. - Ten podły człowiek, ten drapieżnik - machnęła ręką w kierunku oskarżonego - zwabił Ricky’ego McKinleya do swojego samochodu, zawiózł go do taniego motelu i okrutnie zgwałcił. Następnie pobił go niemal na śmierć, wypełnił jego usta i nos kremem do golenia w sprayu i zmusił do kucnięcia w kącie pod stołem. Czy to wystarczyło? - Uniosła brew. - Oskarżony zaspokoił swoje perwersyjne potrzeby. Czego jeszcze mógł chcieć? Przerwała i wzruszyła ramionami, jakby czekała, aż ktoś jej odpowie. - Nie! - krzyknęła nagle; drżała pod wpływem silnych emocji. - To nie wystarczyło. - Mówiła coraz szybciej, nabierając rozpędu. - Zaniósł okrwawione i skatowane ciało Ricky’ego do bagażnika swojego samochodu. Potem zawiózł go na pustkowie i oblał mu twarz kwasem solnym. Kwasem, który wyżera ciało do kości. Nie obchodziło go, że okaleczył Ricky’ego. Nie obchodziło go, że ciało chłopca zostanie później zidentyfikowane jedynie na podstawie rejestru dentystycznego, a jego twarzy nie będzie mogła rozpoznać

nawet kobieta, która go urodziła. Oskarżony chciał tylko uniknąć aresztowania, upewnić się, że to nieszczęsne dziecko nigdy go nie zidentyfikuje i nie sprawi, że będzie musiał ponieść konsekwencje swojego działania. Żeby zyskać poczucie bezpieczeństwa - mówiła - Gregory Pelham musiał oślepić ośmioletnie dziecko. Przeszła z powrotem do stołu prawników i spojrzała do tyłu; dwa rzędy dalej siedziała Judy McKinley, matka ofiary. Ramiona kobiety drżały, a po twarzy płynęły jej łzy. Stella wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia Judy, odwracając się jednocześnie do przysięgłych. - Panie i panowie, los tego człowieka spoczywa teraz w waszych rękach, tak jak los jego przyszłych ofiar. - Wpatrywała się kolejno w twarze sędziów, jakby zobowiązując ich do pamiętania i czyniąc każdego z nich odpowiedzialnym. - Kiedy rozważycie przytłaczające dowody przedstawione przez oskarżenie - mówiła powoli i wyraźnie - dojdziecie do przekonania, że w tej sprawie można wydać jeden tylko wyrok. Jak aniołowie zemsty musicie osadzić tego człowieka za kratami, bo tam jest jego miejsce, i pozwolić, by dusza tamtego biednego dziecka znalazła wreszcie pokój. Sędziowie przysięgli obradowali dwie godziny. Kiedy urzędnik sądowy zawiadomił Stellę, że werdykt został już uzgodniony, pośpieszyła do sali rozpraw, a z nią razem Ben Growman, Larry Kominsky i Brenda Anderson - wszyscy pełni niepokoju. Kominsky nie wyglądał na swoje trzydzieści dwa lata. Absolwent West Point, porzucił karierę wojskową, by zostać prawnikiem. Razem ze Stellą należał do najlepszych prokuratorów w Dallas, a jego drobna budowa i świeża twarz sprawiały zwodnicze wrażenie niewinności i naiwności. Brenda Anderson ubrana była w tradycyjną sukienkę z dzianiny, sięgającą parę cali poniżej kolan. Szyję miała długą i majestatyczną, a włosy wiązała w ciasny węzeł na karku. Powściągliwa w towarzystwie, choć wylewna w kontaktach indywidualnych, szła teraz obok Stelli ze spuszczoną głową. - Wygraliśmy. - Kominsky patrzył w sufit, jakby sam Bóg zesłał mu właśnie to słowo. - Nie było ich tylko dwie godziny. Miałaś znakomity pomysł, Stello, z tą blizną. Teraz nie ma sposobu, żeby uniewinnili sukinsyna. - Zamknij się, do cholery! - Growman szarpał spinki od koszuli. Przerwał i spojrzał Kominskiemu w oczy, sycząc przez zęby: - Nie masz ani uncji rozumu? Nie zdajesz sobie sprawy, na co ona musiała się zdobyć, żeby się tak obnażyć przed kamerami? Prawnik spojrzał na Stellę i zbladł. Włosy miała nadal ściągnięte do tyłu, a dłoń trzymała na policzku, żeby zasłonić bliznę. - Przepraszam, w porządku. Nie pomyślałem - powiedział. - Proszę, Stello, wybacz mi, ale... wiesz, to było wspaniałe. Najbardziej mi się podobało to „wyobraźcie sobie, jeśli potraficie”. Człowieku, co za majstersztyk! Szkoda, że nie widziałaś twarzy sędziów. - Dziękuję, Larry. - Stella otwierała już drzwi do sali rozpraw. - Miejmy nadzieję, że to podziałało. Trójka prawników usiadła. Było po szóstej i większość widzów poszła do domu, nie spodziewając się werdyktu już dziś. W sali zgromadzili się tylko przedstawiciele prasy i członkowie najbliższej rodziny. Ze względu na obecność Growmana Brenda Anderson wślizgnęła się do pierwszego rzędu, obok Judy McKinley i kilkorga krewnych ofiary. Kiedy

przysięgli weszli i zajęli miejsca, sędzia poprosił o spokój i zapytał przysięgłych, czy uzgodnili werdykt. - Uzgodniliśmy - odpowiedział przewodniczący ławy przysięgłych, starszy mężczyzna w drucianych okularach i czerwonych szelkach. - Oskarżony, proszę wstać - nakazał sędzia. Gregory Pelham był niskim mężczyzną, o ciemnej skórze, ciężkich powiekach i włosach koloru rdzy. Miał na sobie tani brązowy garnitur, kaszmirowy wzorzysty krawat i różową koszulę. Kiedy jego adwokat go trącił, Pelham podniósł się ciężko i wykrzywił w stronę Stelli, zanim się obrócił twarzą do sali. - Może pan przeczytać wyrok - powiedział sędzia do przewodniczącego ławy przysięgłych. - My, sędziowie przysięgli - czytał przewodniczący - uznajemy oskarżonego za winnego zamordowania Richarda W. McKinleya, zgodnie z zarzutem pierwszym aktu oskarżenia. Stella wyprostowała się na krześle. Była zadowolona, ale zarzutów było więcej i chciała usłyszeć pełną decyzję ławy. Z powodu zadawnienia sprawy oraz braku materialnych dowodów na to, że oskarżony planował swój atak, prokuratura nie wystąpiła z oskarżeniem o zbrodnię główną, podlegającą karze śmierci. Wysunęła natomiast kilka innych zarzutów, z których najważniejszy dotyczył porwania. - My, sędziowie przysięgli - czytał dalej przewodniczący - uznajemy oskarżonego za winnego porwania, zgodnie z zarzutem drugim aktu oskarżenia. Kominsky pochylił się do przodu. - Ja kupuję szampana - szepnął do Stelli i Growmana. Dalszy ciąg już go nie interesował, wyślizgnął się z sali. Stella słuchała reszty werdyktu; większość pozostałych zarzutów zakwalifikowano jako przestępstwa lżejsze bądź współwystępujące. Oskarżenie często wysuwa wiele zarzutów dotyczących tego samego zachowania przestępczego. Jeżeli sąd uzna oskarżonego za winnego jednego z nich, nie może go uznać za winnego pozostałych; dlatego w przypadku reszty zarzutów wyrok brzmiał: „niewinny”. Przewodniczący skończył czytać, sędzia ustalił datę wydania wyroku i odroczył rozprawę. Reporterzy skoczyli na nogi i popędzili do stołu oskarżycieli. Teraz podtykali mikrofony pod twarz Stelli. - Ile czasu, pani zdaniem, spędzi Pelham w więzieniu? - Jeden z dziennikarzy odsunął wszystkich innych na bok. - Mamy nadzieję na najwyższy wyrok. - Stella ściągnęła gumkę i zsunęła włosy na prawą stronę twarzy, by zasłonić bliznę. - Jeśli sędzia postanowi, że Pelham ma siedzieć kolejno za morderstwo i porwanie, być może nigdy nie opuści więzienia. - Co się pani stało w twarz? Czy to niedawny wypadek, czy stara rana? Postanowiła pani odsłonić ją w ostatniej chwili, żeby zrobić wrażenie na przysięgłych? Pytania napływały do niej ze wszystkich stron. - Bez komentarzy. - Odwróciła się, żeby powiedzieć coś do Growmana, a potem odeszła i objęła Judy McKinley. - Już po wszystkim, Judy - powiedziała. - Może będziesz teraz mogła żyć dalej. - Dziękuję. - Kobieta szlochała. - Nie wiem, jak mam pani dziękować. Dzisiaj była pani

wspaniała. Nie wiem, co się pani stało, ale... Growman stanął obok i Stella uwolniła kobietę z objęć. Kamery telewizyjne znów pracowały, a reporterzy robili im obojgu zdjęcia. - Powiedział pan, że być może w przyszłym roku odejdzie na emeryturę - zwróciła się do Growmana jedna z reporterek - Czy to prawda, że na swoją następczynię przygotowuje pan panią Cataloni? Growman uśmiechnął się promiennie, obejmując jednocześnie Stellę ramieniem. - To możliwość, która się narzuca, młoda damo - odpowiedział swobodnym, towarzyskim tonem wytrawnego polityka. - Prawdę mówiąc, poza Stellą Cataloni nie przychodzi mi na myśl nikt inny, kogo mógłbym poprzeć. Jest najlepszym prokuratorem, jakiego kiedykolwiek tutaj miałem. - Spojrzał na Stellę i zachichotał. - Może nawet zorganizuję jej kampanię wyborczą. Do diabła, muszę przecież coś robić, kiedy już przejdę na emeryturę. Oczywiście, jeśli ona mnie zechce. Stella się uśmiechnęła. Szanowany i czczony Ben Growman po dwudziestu latach pracy wygłaszał płomienną rekomendację przed kamerami ogólnokrajowej telewizji, a to się równało wręczeniu kluczy do biura. Poczuła jego rękę przy swym boku i uścisnęła mu dłoń. Była teraz u szczytu kariery i bardzo jej się to podobało. Od tej chwili nic nie mogłoby jej powstrzymać. Stella, Growman, Kominsky, Anderson i kilku innych starszych prokuratorów okręgowych siedziało razem w pokoju konferencyjnym, znanym lepiej jako pokój sztabowy. Raz w tygodniu Growman zbierał wyższych rangą członków zespołu i szefów działów; siadali wszyscy wokół długiego dębowego stołu, a on przydzielał zadania i komentował rozmaite aspekty prowadzonych spraw. Teraz w pokoju panowała radosna atmosfera, a stół pokrywały papierowe serwetki, pudełka po pizzy, plastikowe kubki i otwarte butelki szampana. Wśród obecnych był też Samuel Weinstein; Stella miała spędzić z nim wieczór. Umówili się na spotkanie, zanim sobie zdali sprawę, że tego dnia zapadnie wyrok w sprawie Pelhama. Oficjalnie Weinstein prowadził jako adwokat jej sprawę rozwodową, ale jeszcze zanim go wynajęła, by ją reprezentował podczas rozwiązywania małżeństwa, oboje się znaleźli w tym samym światku. Weinstein był bliskim znajomym Growmana i od czasu do czasu spotykał się z każdym z obecnych w tym pokoju. W Dallas, jak w wielu miastach, istniały ściśle określone kręgi społeczne. Ludzie rozgrywający gry prawne należeli, ogólnie rzecz biorąc, do tych samych klubów, trenowali na tych samych salach gimnastycznych i pili w tych samych barach. Ostatnio Stella spędzała sporo czasu z Weinsteinem, nie zawsze w związku z rozwodem. Sam, przystojny mężczyzna i szalenie dynamiczny adwokat, był w pewien sposób staromodny. Miał tylko czterdzieści trzy lata, ale od dziesięciu lat był wdowcem; jego młoda żona umarła na raka piersi. Stelli wydawał się atrakcyjny, nawet jeśli odrobinę zbyt konserwatywny. Ze swoimi kręconymi włosami i przenikliwymi oczyma, wydatnym nosem i silną szczęką, wywierał na nią stabilizujący wpływ, kiedy żeglowała przez wzburzone wody emocji związanych z rozwodem. Czasami zabierał ją na obiad, ale Stella ciągle nie była zdecydowana, jaki kierunek nadać tej znajomości.

- Nie powinnaś pić tyle szampana - powiedział krzywiąc usta. - Będziesz się źle czuła. Nawet nie tknęłaś pizzy. - Uważam, że dziś zasługuję na to, by się zalać. - Stella przytknęła kubeczek z szampanem do ust. - Nawet jeśli mam to wszystko zwrócić. Reszta stołu odpowiedziała śmiechem. Growman wstał. - Za Stellę! - Podniósł swoją szklankę z szampanem. - Powinniśmy wszyscy być zdolni do takich poświęceń. Dobrze się jej przyjrzyjcie, ludzie, bo za parę lat Stella Cataloni zostanie nowym prokuratorem okręgowym Dallas. A niżej podpisany będzie tylko jeszcze jednym starym głupcem, plączącym się po polu golfowym. Stella chwyciła swój kubeczek i stukała się ze wszystkimi przy stole, wychylona daleko, by dosięgnąć stojących na przeciwległym krańcu. - Mowa! - zawołał Kominsky. Zaczął pić szampana na długo przed przybyciem wszystkich pozostałych. - Jestem zbyt pijana, żeby wygłaszać mowę - wymamrotała Stella. Potem znów podniosła kubek. - Za Bena Growmana! - zaproponowała. - Niech odchodzi jak najszybciej. Wtedy będę mogła siąść u szczytu tego stołu i zamienić wasze życie w piekło. - Kiedy się stukała z Samem, kubek się przechylił i szampan oblał przód jego garnituru. Sam sięgnął po serwetkę i próbował zetrzeć wino. - Przepraszam, Sam. - Stella zmarszczyła brwi. - Kawy! - wrzasnął Kominsky. - Dajcie tej kobiecie kawy. Mamy tu zalanego prokuratora. A nawet dwóch. Brenda Anderson wyszła sprawdzić, czy w kuchni na końcu korytarza zostało trochę kawy. Growman usiadł obok Stelli, nachylił się i wyszeptał jej do ucha: - Moja sekretarka przepisała twój dzisiejszy wywiad dla telewizji. Wpadnij do mojego biura, dam ci tę taśmę w prezencie. Przestudiuj ją, to się nauczysz, jak się prezentować w mediach. No wiesz, to należy do gry. Kiedy rozpoczniesz swoją kampanię, będziesz chciała mieć więcej ogłady. - Dziękuję, nie. - Lekki nastrój Stelli wyparował. Odsłoniła się i wygrała sprawę, ale teraz było już po wszystkim, a ona z pewnością nie chciała dostać w prezencie własnego wizerunku, na którym wygląda jak wybryk natury. - Możemy iść, Sam. - Zgarnęła włosy na prawą część twarzy. - To był długi dzień. Masz rację, jeśli będę pić dalej, padnę albo się rozchoruję. - W porządku. - Pomógł jej wstać. Biorąc go pod rękę mówiła sobie, że Sam jest kimś specjalnym. W ciągu minionych miesięcy nauczyła się go szanować, nawet się na nim wspierać. Musi być trudno wychowywać dwunastoletniego syna i jednocześnie prowadzić wytężoną praktykę adwokacką. Stella była tak pochłonięta swoją pracą, że nie potrafiła nawet zadowolić własnego męża, a co dopiero spełniać wszystkich tych obowiązków, które się wiążą z wychowywaniem dziecka. Jedna z młodszych prawniczek, z nieco błędnym wzrokiem, wetknęła głowę w drzwi. - Telefon do ciebie, Stello - powiedziała. - Odbierzesz, czy mam powiedzieć, żeby zadzwonili rano? To Holly Oppenheimer z Biura Prokuratora Okręgowego Houston. - Na której linii? - spytała Stella.

Chociaż Oppenheimer była teraz prokuratorem w Houston, pracowała kiedyś w Biurze Prokuratora Okręgowego Dallas i dwie kobiety przyjaźniły się ze sobą. Chociaż rzadko się spotykały poza biurem, często dzieliły stół podczas lunchu i niejednokrotnie można je było zobaczyć razem przy kawie podczas przerwy porannej lub popołudniowej. Holly była też oskarżycielem podczas pierwszego procesu Pelhama, a przed obecną rozprawą i w czasie jej trwania Stella regularnie się z nią naradzała. - Na trzeciej - odpowiedziała kobieta. - Kiedy centrala jest zamknięta, tylko ta linia dzwoni i tylko w moim biurze. Zawsze, kiedy pracuję do późna, grzęznę w tych wszystkich telefonach. Stella powiedziała Samowi, że zajmie jej to tylko parę minut, podeszła do stolika za stołem konferencyjnym i podniosła słuchawkę. - Holly, słyszałaś o Pelhamie? - Oczywiście, Stello. Jakżebym mogła to przepuścić? Byłaś na prawie wszystkich kanałach. Tutaj w Houston filia CBS robiła relację na żywo. Nie mogłam się doczekać, żeby ci pogratulować. - Dzięki, ale wiesz co? Dużo materiału, z którego korzystałam, to twoja zasługa. Wnosiliśmy te same zarzuty, używaliśmy tych samych dowodów. Robiliśmy co w naszej mocy, ale nie udało nam się zaprezentować nic nowego. Przekopałam po prostu twoje stare notatki i trochę inaczej je uporządkowałam. - Nigdy się, Stello, nie dowiesz, jak mi zależało na tej sprawie. Bardzo się zbliżyłam do matki Ricky’ego. Kiedy przegraliśmy i Pelhama wypuścili, czułam, że sprawiłam jej zawód. - To miła kobieta. - Stella zauważyła wlepione w siebie oczy Bena Growmana, odwróciła się do ściany i ściszyła głos. - Któregoś dnia pytała mnie o ciebie, prosiła, żebym ci przekazała pozdrowienia. - Jak ona się czuje? Było jej strasznie ciężko, Ricky był jej jedynym dzieckiem. Mam teraz własną córkę i wiem, co czuje matka. - Lepiej. Myślę, że teraz, kiedy jest już po wszystkim, może wreszcie zacząć znowu żyć. - Stella pomyślała o sobie, o swojej własnej sytuacji. - A przy okazji - powiedziała - przejrzałaś może stare raporty o pożarze? Masz dobre oko, Holly, mogłabyś dostrzec coś, co poprzedni dochodzeniowcy przepuścili. Wiem, że masz mało czasu, ale miałam nadzieję... - Och, Stello, przepraszam. Byłam tak podekscytowana sprawą Pelhama, że niemal zapomniałam ci powiedzieć. Wrócił do miasta twój dawny chłopak. Gliny zatrzymały go ostatniej nocy. Jutro rano przyjdzie złożyć zeznanie. - Randall? - Ręka Stelli pofrunęła do policzka. Postukała Growmana po ramieniu. - Ben, znaleźli Randalla. Wrócił do Houston. Growman niespokojnie się poruszył na krześle i zrobił niezadowoloną minę. - O której godzinie ma przyjść? - spytała Stella. - Ma tu być o dziewiątej - odpowiedziała Holly. - Słuchaj, Stello. - Jej głos brzmiał teraz ostrzej. - Ludzie myśleli, że odeszłam z biura, bo przegrałam sprawę Pelhama, ale ja odeszłam, bo Growman napastował mnie seksualnie i zmusił do rezygnacji. To, że rada apelacyjna nie potraktowała poważnie moich zażaleń, nie oznacza, że nie były prawdziwe! - Przerwała, a ze słuchawki dochodził ciężki oddech. - Wiem, że jesteście blisko ze sobą, pewnie siedzi tam tuż obok ciebie, ale naprawdę nic mnie to nie obchodzi. - Zanim Stella

zdołała odpowiedzieć, Holly z trzaskiem cisnęła słuchawkę. Stella odwiesiła swoją, wzruszając ramionami. - Twoja najgorętsza wielbicielka - powiedziała do Growmana. - Ach, tak? - Odsunął krzesło. - Jakbym nie wiedział. - Chwilę później wyprostował się, dostrzegłszy napięcie na twarzy Stelli. - Uważasz, że to Randall spowodował pożar, w którym zginęli twoi rodzice. To znaczy, że jest odpowiedzialny za twoją bliznę, tak? - Tak. - Oczy Stelli zabłysły nienawiścią. - Wiesz, jak chcę go mieć? Nie masz pojęcia, Ben. - Co zamierzasz zrobić? - Szesnaście lat czekałam, żeby znaleźć tego dupka - warknęła - żeby zapłacił za to, co mi zrobił. Chcesz wiedzieć, co zamierzam zrobić? Zamierzam przyszpilić ten jego cholerny tyłek do ściany. - Stała z opuszczonymi rękami, zacisnąwszy pięści. - A kiedy będę to robić, mam na dodatek zamiar cieszyć się każdą chwilą. Do tej pory ludzie zebrani wokół stołu śmiali się i gadali; teraz zapadła cisza. Aż do dzisiejszego dnia nikt poza Growmanem nie wiedział o bliźnie Stelli, zawsze ukrywała ją pod włosami. Do pokoju wróciła Brenda, rozejrzała się wokoło. - Straciłam coś? - spytała. - Ktoś tu umarł? Ludzie, zdawało mi się, że mamy przyjęcie. Stelli szkliły się oczy, zaciskała usta. W piersi serce biło jej jak młotem. Spostrzegła, że wszyscy czekają, aż coś powie, i aż się zaczerwieniła z zażenowania. Sam wstał szybko i przysunął krzesło z powrotem do stołu. - Chodź, Stello. - Otoczył ją ramieniem i poprowadził do drzwi. Czuł, jak drży. - Zawiozę cię do domu. Wyjdźmy stąd.

2 Biuro Prokuratora Okręgowego mieściło się na Fannin Street w centrum Houston. W dziesięciopiętrowym budynku z brązowej cegły pracowało ponad dwustu prokuratorów oraz mrowie urzędników i innego personelu pomocniczego. Starszy mężczyzna w szarym tandetnym garniturze, znoszonych czarnych butach i ogromnym szarym stetsonie podszedł do szeregu oszklonych drzwi na froncie budynku i usunął się na bok, by przepuścić kobietę, mężczyznę i dwoje małych dzieci. Potem jak koń zaganiający stado poprowadził ich holem i skierował do otwartej windy. Kiedy na dziewiątym piętrze drzwi ponownie się otwarły, poszli prosto korytarzem. Mała dziewczynka zaczęła płakać, więc kobieta, nie przerywając marszu, zgarnęła ją w ramiona i posadziła sobie na biodrze. Detektyw Carl Winters zatrzymał się przed drzwiami pokoju przesłuchań. - Przepraszam panią - zwrócił się do idącej z nim kobiety - ale będzie pani musiała tu poczekać. Jeśli chce pani kupić coś do picia albo czekoladę dla dzieci, to tam w holu jest parę automatów. Kobieta pociągnęła starsze dziecko za rękę i opadła na ławkę, z młodszym na kolanach. Mocno tuliła małą do siebie. - Nic nam nie potrzeba - powiedziała. - Jak długo to potrwa? - Nie powinno trwać zbyt długo. - Detektyw wcisnął kapelusz z powrotem na głowę. Carl Winters miał sześćdziesiąt lat i dawno już mógł był przejść na emeryturę, ale jako gliniarz starej daty nie widział życia poza pracą. Jego żona dawno zmarła, a na horyzoncie nie pojawiły się żadne nowe kobiety. Twarz miał pobrużdżoną, oczy małe i przebiegłe; ostatnio przybrał na wadze i teraz brzuch wielką tłustą masą wylewał mu się nad paskiem obwisłych spodni. Dlaczego miałby odchodzić? Nie miał nic innego do roboty. Kiedy jeden z jego najbliższych przyjaciół wsadził sobie w usta własny rewolwer ledwie trzy miesiące po zwróceniu swojej blachy, Winters postanowił harować, aż wypadnie z kursu albo jakiś dupek nafaszeruje go ołowiem. Rozkwitał dzięki podnietom, których dostarczała praca w policji, dzięki nie kończącym się wyzwaniom i niespodziankom, dzięki nieodłącznemu niebezpieczeństwu. Lubił też spacerować z odznaką w kieszeni i spluwą przypasaną do piersi. To dawało człowiekowi poczucie władzy i wrażenie, że ludzie go szanują. Wiedział, że się śmieją z jego kowbojskiego kapelusza, ale naprawdę gówno go obchodziło, co mówią. Włosy mu się przerzedziły i lubił wkładać co rano swojego stetsona. To było jak gong podczas walki bokserskiej; oznaczało, że pora wejść na ring. - Tutaj. - Otworzył przed Tomem Randallem drzwi do pokoju przesłuchań i gestem zaprosił go do środka. Randall był mężczyzną po trzydziestce, o sympatycznym wyglądzie, jasnobrązowych włosach i przyjaznej, otwartej twarzy. Niewysoki, nadzwyczaj krępy, z muskularnymi ramionami i nogami jak pnie drzew, miał na sobie hawajską koszulę z krótkimi rękawami, która napinała się na szerokiej piersi, levisy i płócienne pantofle na sznurkowej podeszwie. Uśmiechnął się nerwowo na widok zgromadzonych w pokoju. Winters nie miał wątpliwości, że Randall mógłby wyrządzić dotkliwą krzywdę, gdyby ktoś nadepnął mu na odcisk. - Siadaj. - Winters sam usiadł na krześle przy stole. - Ta pani tutaj - powiedział, kiwając głową w kierunku kobiety opartej o ścianę - to Holly Oppenheimer. - Jest jednym z naszych

ciężko pracujących prokuratorów okręgowych. Holly była ubrana w krótką czarną spódnicę i długi czerwony żakiet. Zgrabne nogi należały do jej najbardziej imponujących atutów i nigdy nie zapominała ich wyeksponować. Miała błyszczące niebieskie oczy, wysokie czoło, a jasne włosy opadały delikatnymi lokami na brwi i na kark. - Ten wytworny dżentelmen - kontynuował Winters - to Frank Minor, szef Wydziału Zabójstw. Minor od niedawna pracował w Biurze Prokuratora Okręgowego Houston. Dyplom Harvardu, rodzina z pieniędzmi, młody, ambitny. Nosił garnitury od Braci Brooks, jaskrawe krawaty, rzadko się uśmiechał i skoczyłby przez zamknięte okno, gdyby miało mu to pomóc w karierze. Ale był też bystry; Winters musiał to przyznać. Kiedy usiłował doprowadzić do ponownego otwarcia sprawy sprzed szesnastu lat, wszyscy śmiali mu się w twarz. Tylko Minor go wysłuchał. W firmie mówiono o nim „harwardzki fiut” albo „yuppie duppie” i wszyscy wiedzieli, że Holly Oppenheimer nim gardzi. Winters jednak zaczynał go doceniać. - Dobra, Randall. - Głos detektywa brzmiał ponuro. - Może byś nam powiedział na początek, gdzie byłeś przez ostatnie szesnaście lat. Po tych wszystkich latach Tom Randall, człowiek, którego Winters uważał zawsze za głównego świadka, wreszcie ponownie się pojawił. Dzień po pożarze Winters rozmawiał z Randallem i ten wskazał Stellę jako osobę odpowiedzialną za podłożenie ognia. Biuro Prokuratora Okręgowego przyjęło sprawę i Stellę aresztowano. Kiedy jednak tydzień później Randall uciekł z miasta, stan wycofał oskarżenie przeciwko Stelli. Zdaniem Biura Prokuratora Okręgowego bez zeznania Randalla nie było dostatecznych dowodów, żeby kontynuować sprawę. Dwa dni temu patrol zatrzymał Randalla za najzwyklejsze przekroczenie przepisów drogowych, by potem odkryć stary nakaz aresztowania za nieprzybycie na wezwanie w charakterze ważnego świadka w sprawie o zabójstwo małżeństwa Catalonich. Kiedy Winters usłyszał tę wiadomość, mało się nie posikał z przejęcia. Morderstwo Catalonich prześladowało go szesnaście lat, ponad połowę jego dwudziestosiedmioletniej kariery. Był już niemal gotów dać sobie spokój, kiedy zobaczył Stellę Cataloni w telewizji podczas procesu Pelhama, a potem, kiedy Randall wypłynął, postanowił, że jest jeszcze szansa na uratowanie sprawy. Randall wpatrywał się w niego z obojętnym wyrazem twarzy. - A przy okazji - ciągnął Winters - może byś wyjaśnił tym dobrym ludziom, dlaczego nie odpowiedziałeś na wezwanie, - Słuchaj - Randall był spięty - nie wiedziałem, że macie na mnie nakaz. Przeprowadziłem się, i tyle. Nie zrobiłem nic złego. Nie wiedziałem nawet, że mnie szukacie. Winters cmoknął. Nienawidził kłamców. Czasami mu się zdawało, że potrafi wyczuć ich zapach, a właśnie w pokoju zaczynało coraz bardziej śmierdzieć. - Teraz już całkiem zalewasz, prawda? - powiedział powoli. - Jakieś pięć, sześć lat temu rozmawiałem z twoimi rodzicami. Powiedzieli, że doskonale wiesz o nakazie. Po prostu nie chciałeś mieć z tym nic wspólnego, więc się zmyłeś. Randall mrugnął parokrotnie. Na czoło i górną wargę wystąpił mu pot. - Po pożarze, i tak dalej, postanowiłem wyjechać do Nebraski. To nie przestępstwo.

- Rozumiem - odrzekł Winters. - I nigdy nie wróciłeś do Houston, nawet żeby odwiedzić rodziców i krewnych? - W porządku. - Randall skapitulował. - Ma pan rację. Nie chciałem mieć z tym nic wspólnego, no i się zmyłem. - Więc wiedziałeś, że cię szukamy? Chodzi mi o to... popraw mnie, jeśli się mylę... że chociaż wyjechałeś, regularnie kontaktowałeś się z rodzicami, tak? - Aha. - Randall wlepił wzrok w stół. - Wiedziałem, że mnie szukacie, ale sobie nie zdawałem sprawy, że to takie ważne. No, to znaczy, że na pewno nie wiedziałem, że po tylu latach jeszcze będziecie się tym zajmować. - No... - Winters zdjął stetsona, powachlował się nim i ponownie włożył. - Morderstwo to dosyć ważna sprawa, synu. Dwie osoby zginęły w ogniu i chcielibyśmy wiedzieć, jak do tego doszło. Zanim Randall odpowiedział Wintersowi, obrócił szybko głowę w bok, żeby sprawdzić reakcję Oppenheimer i Minora. - A nie ma przepisu o przedawnieniu czy czymś takim? - Nie w przypadku zabójstwa. - Winters uniósł krzaczaste brwi. - Zacznijmy od dnia pożaru. - Muszę wracać do szkoły. - Randall wstał energicznie. - Dopiero przyjechałem do miasta. Jestem nowym trenerem piłkarskim w St. Elizabeth. O tej porze mamy trening. Winters po prostu się w niego wpatrywał. - Dobra. - Randall opadł z powrotem na krzesło, z twarzą płonącą gniewem. - Jak stracę tę cholerną pracę, będziecie mogli, kurwa, utrzymywać moją żonę i dzieci. - Może byś nam po prostu powiedział, co się stało. - Winters mówił spokojnie. - Potem będziesz mógł wyjść i prowadzić swój trening. Randall odciągnął kołnierzyk. - Hej, to było dawno temu, a ja nie mam takiej wspaniałej pamięci. - Zacisnął wargi, pochylił się nad stołem. - To Stella Cataloni pana napuściła, co nie? Wie pan, ile lat ta suka wygadywała o mnie kłamstwa? Cholera - rozluźnił się - ale widziałem ją któregoś dnia w telewizji, wyglądała całkiem nieźle. To znaczy wtedy, po pożarze, powiedziałem sobie: do diabła, ta dziewczyna nigdy nie będzie wyglądać normalnie. - Zaśmiał się jak stary dobry kumpel i klepnął po udach. - Nigdy mi nie przyszło do głowy, że pieprzyłem kogoś, kto będzie taki sławny. To chyba ja też jestem sławny, co? Winters i Minor zachichotali na ten wulgarny żart. Holly rzuciła wszystkim trzem karcące spojrzenie, więc szybko przybrali poważny wyraz twarzy. Chociaż Randall nie był zbyt bystry, miał ten beztroski, układny sposób bycia, któremu mężczyźni na ogół nie potrafili się oprzeć. - Wróćmy do tej nocy - odezwał się Winters. - Byłeś w rezydencji Catalonich, kiedy wybuchł pożar? - Aha. - Randall patrzył na nich wzrokiem karconego dziecka. - Pan wie, że tam byłem... Jestem mężczyzną, chłopaki. Jestem gotów zrzucić ten ciężar z piersi. Winters nastawił uszu. Holly przyciągnęła sobie krzesło i usiadła przy stole. - Zacznij od nocy, kiedy wybuchł pożar, i opowiedz nam wszystko po kolei. Nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy nagrywali twoje zeznanie? - spytała, widząc na stole magnetofon

Wintersa gotowy do pracy. - Myślałem, że już to robicie. Pewnie, nagrywajcie co chcecie. Nie mam nic do ukrycia. Możecie mnie nawet zbadać wykrywaczem kłamstw. - Czy byłeś ojcem dziecka Stelli? - Z pełnym biustem i długimi nogami pani prokurator przyciągała wzrok, ale usta miała nieco za wąskie, a nos zbyt ostry, co czasami, tak jak w tym momencie, sprawiało wrażenie, jakby jej twarz się kurczyła. - Powiedziałem już, że ją pieprzyłem. Czy to nie to samo, co przyznać, że byłem ojcem jej dzieciaka? Mam na myśli, że jak się kogoś pieprzy, to na ogół taki jest skutek. Winters zachichotał pod nosem. Przebrnęli przez sprawy wstępne i wreszcie mogli się skupić na nocy pożaru. - Stella chciała koniecznie, żebym razem z nią powiedział jej rodzicom, że wpadła, rozumiecie. Człowieku, wtedy sprawy szły nieźle. - Oczy Randalla rozbłysły pod wpływem przyjemnych wspomnień. - Byłem gwiazdą piłki nożnej w St. Michael i miałem kupę przyjaciół. Dzień przed pożarem powiedzieli mi, że dostałem stypendium piłkarskie w Notre Dame. Nie miałem pojęcia, co zrobię. No wiecie, Stel była w ciąży. - Życie bywa podłe. - Holly nie ulegała wrażeniu, jakie Randall zdawał się wywierać na mężczyznach. - Więc poszliśmy do niej do domu i powiedzieliśmy matce - ciągnął Randall. - Przyjęła to całkiem dobrze, ale stary nie wrócił jeszcze z pracy. Był inspektorem budowlanym. Uczciwy jak kryształ. Kiedyś mu powiedziałem, że ściągnąłem chorągiewkę z dachu szkoły, a on doniósł na mnie do dyrektora. Wyobrażacie sobie? - Dalej - powiedział Winters. - Staraj się nie robić wycieczek na boki, Randall. Pamiętaj, że tam czeka twoja żona i dzieciaki. - W porządku. Jeśli dobrze pamiętam, Stel była w kuchni z matką. Usłyszałem samochód starego od frontu i podszedłem do okna, żeby się upewnić, że to on. - Randall rozejrzał się po pokoju. - Nie muszę mówić, że byłem troszkę zdenerwowany. Potrafiłem się obronić, ale ojciec Stelli był jednym z tych małych żylastych kogutów, co to jeśli tylko zechcą, potrafią flaki z człowieka wytrząść. Stał tam z jakimś facetem i o coś się na niego wydzierał. Kiedy się denerwował, zaczynał wyrzucać z siebie cały ten włoski terkot i machać rękami. Holly przerwała, wietrząc ślad. - Znałeś człowieka, z którym się kłócił Cataloni? Widziałeś go wcześniej? - Nie. - Randall potrząsnął głową. - To mógł być sąsiad albo ktoś taki, mogli się kłócić o psa. Pies Catalonich zawsze srał na podwórzu sąsiada. - Nie rozumiałeś nic z tego, o czym rozmawiali ci mężczyźni? - pytała Holly. - Myślę, że słyszałem, jak wyzywa tego człowieka od oszustów, ale ojciec Stelli wszystkich nazywał oszustami. - Randall odchrząknął i mówił dalej, bardziej skupiony. - Kiedy wszedł i zobaczyłem, jaki jest wnerwiony, pomyślałem, że lepiej byłoby powiedzieć mu to kiedy indziej, ale matka Stelli wybiegła z kuchni i wygadała wszystko, jak tylko stanął w drzwiach. Ludzie - Randall zagwizdał - ale był wściekły! Po prostu wybuchnął. No wiecie, bach - i już wrzeszczy na mnie jak wariat. Chciał, żebym się ze Stellą ożenił, ale chwila moment... Nie byłem gotowy do małżeństwa i chowania dzieciaka. A potem powiedział, że jego córka nigdy nie usunie ciąży. Udało mu się grzmotnąć mnie kilka razy i zacząłem mu oddawać. Zanimeśmy się zorientowali, już się tarzaliśmy po podłodze, a między nami Stella;

myślę, że dostała parę fang przeznaczonych dla mnie. - Głos mu złagodniał, spojrzał przez stół na Holly. - Wie pani, to ją naprawdę zabolało. Ojciec chyba nigdy wcześniej jej nie uderzył. Byli sobie bliscy, rozumie pani, ona do niego chodziła ze wszystkim i myślała, że on ją zrozumie i jej pomoże. - Co się stało później - spytała Holly - kiedy już mu powiedzieliście? - Wyszedłem - odpowiedział Randall - ale potem zacząłem się martwić, że ojciec może znów jej dokuczać, więc okrążyłem dom i szukałem jakiegoś sposobu, żeby się dostać z powrotem do środka. W końcu zobaczyłem otwarte okienko od piwnicy i wlazłem. Schody z piwnicy wychodziły tuż obok sypialni Stelli, więc się wślizgnąłem do jej pokoju i zamknąłem drzwi na klucz. - Czy Stella była wtedy w pokoju? - Aha, i była nagrzana. Rany, ale ona była nagrzana! Stel miała temperament. - Randall przerwał i otarł usta wierzchem dłoni. - Siedzimy sobie po prostu i gadamy, a ona nagle wyskakuje z łóżka i zaczyna wymyślać na ojca, jaki to z niego sukinsyn, że ją uderzył. Trzymała się za brzuch i płakała. No wie pani, może naprawdę zrobił jej krzywdę. Bicie ciężarnej kobiety po brzuchu nie jest zbyt zdrowe. Wtedy byłem dzieciakiem i nie znałem się na takich sprawach. - Czy Stella poroniła? - spytała Holly. - Wiesz, że straciła dziecko, prawda? - Słyszałem. - Randall przeciągnął się i ziewnął. Potem po prostu siedział i gapił się przez pokój. - Kiedy wybuchł pożar? - zapytał Winters. - Zaraz powiem. Nie możecie dać mi trochę czasu, żebym się zastanowił? Dochodzimy teraz do niezłego gówna. Próbuję sobie to wszystko naprostować w głowie. - Oparł się o krzesło i przymknął oczy. Kilka chwil później przesunął dłońmi po twarzy, wreszcie się wyprostował i opuścił ręce na kolana. - Dobra, chcecie znać prawdę, nie? Co się naprawdę stało tamtej nocy? Chcecie, to będziecie mieli. - Nabrał głęboko powietrza, a potem zaczął coraz szybciej wypluwać słowa. - Zanim się obejrzałem, Stella chwyciła coś z komody i wybiegła do przedpokoju. Gdybym wiedział, że ma zamiar podpalić swojego starego, tobym ją zatrzymał. Potem pamiętam już tylko, że cały dom płonął i wszyscy krzyczeli. No wiecie, sprawy się wymknęły spod kontroli. Holly spojrzała na Minora, potem szybko wróciła wzrokiem do Randalla, starając się nie okazywać zdziwienia. - Stella podpaliła swojego własnego ojca? Jesteś pewien, absolutnie pewien? To poważne stwierdzenia, Randall. Z tego, co my wiemy, ogień podłożyłeś ty. - Gówno prawda! - krzyknął Randall. - Niech pani posłucha - dodał spokojniej - właśnie dlatego muszę się oczyścić. Wiedziałem, że Stella chce mi to przyczepić. Przez całe lata próbowała mnie zadołować. Myśli pani, że dlaczego się zmyłem i nigdy nie wróciłem do Houston? Do cholery, kobieto, to moje rodzinne miasto! Myśli pani, że chciałem mieszkać w tej pierdolonej Nebrasce i cały czas się oglądać przez ramię ze strachu, czy pewnego dnia Stella nie zaciągnie mojej dupy do sądu i nie zapudłuje mnie za zabicie jej rodziców? - Czy rzeczywiście widziałeś, jak Stella podpala ojca? - spytała Holly. - Może ogień wybuchł przypadkowo? - Słyszałem, jak się darł. - Oczy Randalla rozbłysły. - Nie widziałem tego na własne oczy,

ale słyszałem. Krzyczał: „Nie, nie, nie!” i jeszcze imię Stelli. To na pewno brzmiało tak, jakby go podpalała. Jak ktoś wylatuje z paliwem do zapalniczek i zapałkami w rękach, a zaraz potem czujesz swąd przypalanego mięsa i słyszysz, jak facet wrzeszczy, to chyba możesz myśleć, że ten ktoś zrobił to, co zamierzał. Twarz Holly się wydłużyła. - Widziałeś, jak trzymała paliwo do zapalniczek i zapałki? - No przecież mówię - rzucił i zsunął się niżej na krześle. - Kiedy zobaczyłeś paliwo i zapałki? Skąd je wzięła? Chwyciła je z komody? - Rozumie pani, Stella chodziła w paradach. Kręciła tymi buławami, co to wyglądają jak pochodnie. Zawsze miała paliwo do zapalniczek, benzynę albo coś takiego, a zapałki ma każdy. Stel miała zwyczaj zabierać je z restauracji i trzymała je w dużej wazie na komodzie. - Jak się wydostałeś z domu? Randall się zastanawiał przez jakiś czas, zanim znów zaczął mówić. - Mogłem po prostu zanurkować przez okno sypialni, ale musiałem coś zrobić, żeby ich uratować. Brata Stelli znalazłem w łóżku, spał. Wyniosłem go na własnych plecach. Stelli i innych nie mogłem znaleźć. Dym był za gęsty, ogień buchał. Wiedziałem, że jeśli wrócę do domu, spalę się na skwarkę. - To znaczy - powiedział Carl Winters - że to ty zawiadomiłeś straż pożarną? - Rany, kto to, do diabła, może wiedzieć po tylu latach? Zrobiłem, co do mnie należało. Kiedy się pali, wzywa się straż. - Rozumiem. Winters wiedział, że w rzeczywistości Randall uciekł jak ostatni tchórz. Kiedy straż pożarna, zawiadomiona w końcu przez sąsiada, przybyła na miejsce, Stella i jej brat leżeli nieprzytomni na trawniku, a Randalla nie było nigdzie widać. Brat Stelli jakimś cudem uniknął obrażeń, ale ona była poważnie poparzona i przez kilka dni po pożarze jej życie wisiało na włosku. Winters jednak wierzył zawsze, że to ona była za wszystko odpowiedzialna. Wiedział, że by kogoś podpalić, trzeba być z nim mocno związanym. Podejrzewał też, że między Stellą a jej ojcem działy się rzeczy, o których nikt nie miał pojęcia. Kazirodztwo z pewnością byłoby dobrym motywem morderstwa dla młodej dziewczyny, zwłaszcza jeśli wpadła ze swoim chłopakiem i rozgniewała tatuśka. Mogła się obawiać, że kiedy Randall odejdzie, ojciec się na niej zemści. Oprócz tego - mówił sobie Winters - mogła zajść w ciążę właśnie po to, żeby się odegrać na starym. Więc go zabija, sądząc, że to będzie wyglądać na wypadek, i naiwnie licząc na to, że zdąży brata i matkę wydostać z domu. - Cofnijmy się trochę. - Na twarzy Holly malowało się powątpiewanie. - Jeśli ojciec Stelli kłócił się z kimś wcześniej tego popołudnia, to może właśnie tamten człowiek podłożył ogień? - W domu nie było nikogo innego - tłumaczył Randall. - Rozumie pani, ja wszedłem przez piwnicę. Wszystkie światła były pogaszone i z tego, co wiem, rodzice Stelli spali na górze. - Gdzie był pokój Stelli? - spytała Holly. - Mieszkała razem z Mariem? - Nie. Oboje mieli pokoje na dole, po przeciwnych końcach holu. To nie była rezydencja, rozumie pani. Mały dom. Jak ktoś miał czkawkę, wszędzie było go słychać.

- Czy jak po raz pierwszy wyszedłeś na zewnątrz - Holly chciała, żeby ten punkt nie pozostawiał żadnych wątpliwości - na podjeździe stał jakiś inny samochód poza samochodem ojca? - Nie - odpowiedział Randall. - Może mnie pani pytać, o co chce, ale mówię pani, że w domu nie było nikogo innego. Holly obróciła się do Wintersa. - Czy pożar mógł się zacząć na zewnątrz? - W żaden sposób. Wydział Podpaleń twierdzi, że źródło ognia było pod łóżkiem Stelli. - To jak to pogodzić z opowieścią Randalla? - Na twarzy Holly widać było zakłopotanie. - Kiedy ogień wybuchł, on był w sypialni. Właśnie nam powiedział, że wszystko się zaczęło w holu, że Stella wybiegła z pokoju, żeby dopaść ojca. - Niech pani posłucha - odezwał się Randall - tej nocy wszystko się działo bardzo szybko, wściekle szybko. Może się pomyliłem. - Czy teraz odwołujesz swoje zeznanie? - Głos Holly dźwięczał gniewem. - Każesz nam tu siedzieć i wysłuchiwać całych tych bredni, a teraz chcesz to wszystko odwołać? - Nie. Mogłem się po prostu pomylić, jeśli idzie o dokładną kolejność tego, co się działo. Powiedziałem pani, że nie mam pamięci doskonałej. - Przerwał i namyślał się. - Ojciec Stelli mógł wejść do pokoju, a ona podskoczyła i chwyciła paliwo. Wie pan - pochylił się w kierunku Wintersa - mogła to zrobić tam, koło łóżka, tak jak oni mówią. Pamiętam, że rozmawialiśmy na łóżku. Było już późno, po dwunastej, i mogłem zasnąć na chwilę, a potem się obudzić, kiedy jej stary zaczął krzyczeć. - Ale nie widziałeś tego? - Holly skrzyżowała ręce na piersiach. - Randall, byłeś w tym samym pokoju. Jak mogłeś nie widzieć, co się dzieje? - Było pełno dymu i trudno było coś zobaczyć. - Oczy mu się zaświeciły. - Rany, jeśli czułem, jak facet się pali, to może faktycznie był ze mną w jednym pokoju. Stel mogła przygotować zapałki, i tak dalej, a potem oboje zasnęliśmy. Może jej ojciec postanowił wejść do pokoju i zacząć wszystko od początku, a ona wtedy go podpaliła. - Chciałabym cię o coś zapytać - powiedziała Holly. - Skoro wiedziałeś, że Stella jest winna tej zbrodni, to dlaczego się zmyłeś i wyjechałeś z Houston? Dlaczego uciekłeś, skoro byłeś niewinny? Nie zdawałeś sobie sprawy, że uciekając wystawiasz się na cel, że możesz być poszukiwany jako podejrzany? - Kochałem ją - odrzekł Randall. - I wie pani, biedaczka była skończona. Cała uroda zmarnowana w taki sposób! Jak mogłem przyjść i powiedzieć prawdę? No jak? Przecież wiedziałem, że poszłaby do więzienia. Jak mężczyzna może zrobić coś takiego komuś, na kim mu zależy? Winters nachylił się do ucha Holly. - Szesnaście lat temu był gotów ją oskarżyć. W aktach jest jego zeznanie. Cisza się przeciągała. Holly uderzyła dłońmi w stół, zdecydowana zachwiać pewnością siebie Randalla. - Wciskasz nam kit, Randall. Mogłeś nie składać formalnego zeznania, ale kiedy zaraz po pożarze policja skontaktowała się z tobą po raz pierwszy, nie sprawiło ci kłopotu wskazanie palcem na Stellę. Gdyby nie twoje zeznanie, detektyw Winters nigdy by jej nie aresztował. Kiedy wyfrunąłeś z miasta, nasze biuro musiało zrezygnować z prowadzenia sprawy, bo nie

mieliśmy innych świadków. Ramiona Randalla zaczęły się trząść. Teraz rozpoznał starego palanta. Tyle lat minęło, zapomniał już, jak Winters wyglądał, a poza tym wówczas detektyw nie nosił kowbojskiego kapelusza. - Mogliście mnie znaleźć, chłopaki - zaczął przekonywać. - Nikt mnie nigdy nie szukał. - Używałeś innego nazwiska? - zapytał Winters. - Niby tak, ale dla takiego ostrego gliniarza jak ty, Carl, coś podobnego nie powinno być problemem. - Nakaz miał tylko zasięg lokalny - wyjaśniła Holly. - Zdaniem sędziego sprawa nie była dość pewna, żeby się domagać ekstradycji świadka z innego stanu. Ale teraz, kiedy wiemy, że celowo ukrywałeś informację w sprawie o morderstwo, możemy cię oskarżyć o utrudnianie pracy wymiarowi sprawiedliwości. Randall zerwał się na równe nogi. - Ludzie! - krzyknął. - Ja nie muszę słuchać całego tego chłamu! Nie jestem aresztowany. Przyszedłem, żeby wam dać parę informacji i pomóc, a wy mnie traktujecie tak, jakbym był jakimś pierdolonym mordercą albo kimś podobnym. Kurwa! Jak wam się udało wrobić mnie w przestępstwo? To jakaś pułapka. - Siadaj - warknął Winters. Randall nieźle odegrał rolę porządnego faceta, ale się okazał dużo bystrzejszy, niż się detektyw spodziewał. - Nie, nie zamierzam siadać. - Randall był rozgorączkowany i wzburzony. - Zrezygnowałem ze stypendium w Notre Dame dla tej damulki, uciekłem i schowałem się jak przed poborem, żeby przeciwko niej nie zeznawać. Wiecie, ile to dla mnie znaczyło? Mój ojciec grał w piłkę w Notre Dame. - Zaczął nerwowo przechadzać się przed stołem. - Całe życie marzyłem, że pójdę do tej szkoły i będę grał w tej drużynie. Gdyby nie Stella, mógłbym zostać zawodowcem i teraz siedziałbym na kupie forsy. Zamiast tego za grosze trenuję cherlawych smarkaczy w szkole i zastanawiam się, z czego zapłacę czynsz. - Stanął na wprost nich. - Mogę iść? Jeśli macie zamiar zatrzymać mnie wbrew mojej woli, to chyba musicie mnie aresztować i przeczytać mi moje prawa, co nie? W trakcie całej rozmowy Frank Minor stał w głębi pokoju, przyglądał się i słuchał. Jak na kogoś, kto zaledwie parę tygodni temu przekroczył trzydziestkę, bardzo szybko piął się w górę. Kiedy Holly spojrzała na niego pytająco, tylko skinął głową. Analizował rozmaite możliwe konsekwencje zeznania Randalla i próbował ustalić, czy to, co usłyszał, wystarczy na wytoczenie porządnej sprawy. - Możesz iść - powiedziała Holly. - Jeśli będziemy potrzebowali czegoś jeszcze, skontaktujemy się z tobą. Winters nacisnął przycisk zatrzymujący taśmę w magnetofonie i wstał z zamiarem wyjścia. Holly podeszła do Minora i szepnęła: - To nie wygląda najlepiej dla Stelli, prawda? Myślisz, że wszystko, co powiedział, to kłamstwo, czy może jest w tym trochę prawdy? - Czemu sądzisz, że on kłamie? - powiedział Minor bezbarwnym głosem, mijając ją w drodze ku drzwiom. Randall wychodził z pokoju. Nagle stanął jak wryty. Na korytarzu, przy drzwiach,

zaledwie parę stóp od jego żony i dzieci, stała Stella. Gdy tylko dostrzegła Randalla, wybuchła, zamachnęła się i z całej siły uderzyła go w twarz. - Ty skurwysynu! - krzyczała, a pod jej paznokciami na twarzy Randalla wystąpiły krople krwi. Odrzuciła włosy do tyłu. - Zobacz, co mi zrobiłeś, ty chuju! Gdyby mi to mogło ujść na sucho, zabiłabym cię gołymi rękami. Holly ją chwyciła i próbowała odciągnąć, ale Stella się wyrwała, gotowa grzmocić Randalla pięściami. Żona Randalla krzyczała, dzieci płakały i chwytały się jej nóg. Kilku prokuratorów usłyszało zamieszanie i zaczęło biec korytarzem w ich kierunku, ale Winters odsunął wszystkich na bok, złapał Stellę w pasie, podniósł do góry i odstawił parę stóp dalej. - Kimkolwiek pani jest - pierś chodziła mu z wysiłku - jeszcze jeden ruch i panią skuję. Podczas gdy Frank Minor wraz z innymi prawnikami eskortował Randalla i jego rodzinę korytarzem ku wyjściu, Holly pośpiesznie wyjaśniała Wintersowi, kim jest Stella. Nie rozpoznał jej w całym tym zamęcie. Widział ją co prawda w telewizji, ale dzisiaj wyglądała inaczej. Włosy zsunęła na jedną stronę twarzy i nałożyła ostry makijaż. Winters zdawał sobie sprawę, że od czasu, kiedy miał z nią do czynienia, musiała przejść rozległą operację plastyczną. Nie tylko blizna wyglądała znacznie lepiej; również inne rysy zdawały się zmienione. - Co pani ze sobą zrobiła? - zapytał. - Nie miała pani innego nosa? Co pani zrobiła? Przerobiła go pani czy co? - Aha. - Stella patrzyła na niego tak, jakby za moment miała go zdzielić podobnie, jak przed chwilą zdzieliła Randalla. - Próbowałam jak najlepiej wykorzystać złą sytuację, Winters. Nawiasem mówiąc, pan też nie wygląda tak samo. Jest pan starszy i o niebo grubszy. Holly otoczyła Stellę ramieniem i poprowadziła korytarzem do swojego gabinetu. W holu Randall przyciskał do twarzy chusteczkę Minora. Rodzina czekała na niego na zewnątrz w samochodzie. - Niech to szlag! - mówił. - Nigdy nie sądziłem, że zostanę napadnięty w tym pieprzonym biurze. Czy nie mogę złożyć skargi? Kiedy mężczyzna uderzy kobietę, musi płacić jak cholera, więc dlaczego jej ma się upiec, co? Franka Minora cała sytuacja zaintrygowała. On skłonny był uwierzyć w opowieść Randalla, zwłaszcza że Winters twierdził zdecydowanie, że to Stella podłożyła ogień; teraz zaś, kiedy zobaczył, jak się zachowała, nabrał jeszcze większego przekonania, że może w tym być coś wartego śledztwa. Jednakże oskarżanie prokuratora okręgowego - a zwłaszcza cieszącego się takim uznaniem i odnoszącego takie sukcesy, jak Stella Cataloni - to zamiar trudny i ryzykowny. Minor nie należał do ryzykantów. Ludzie, którzy podejmują ryzyko, powinni być gotowi ponosić jego konsekwencje, a on zbyt cenił swoją karierę zawodową, by popełnić błąd. Niezależnie od pozycji i wpływów Stelli sprawa nie była po prostu stara - była zamierzchła. Po szesnastu latach wielu świadków prawdopodobnie zniknęło wraz z większością dowodów. - Czy zechciałby pan zeznać w sądzie to, co nam pan powiedział tutaj? - spytał. - Nie mówię, że pociągniemy tę sprawę, ale jeśli poznamy pana stanowisko, łatwiej nam będzie podjąć właściwą decyzję.

Randall przez dłuższą chwilę nic nie mówił i błądził oczyma po holu. - Aha - powiedział wreszcie - zeznam. Stella Cataloni spierdoliła mi życie na wiele lat. Była u moich rodziców i powiedziała im, że to ja podłożyłem ogień. Do diabła, powiedziała to wszystkim moim przyjaciołom. Mam teraz nową pracę i w końcu robię jakiś porządek ze swoim życiem. Jeśli to jest jedyny sposób, żeby raz na zawsze się tej suki pozbyć - uśmiechnął się, wyciągnął rękę i potrząsnął dłonią Minora - to myślę, żeśmy się umówili. Chociaż Stella już się uspokoiła, wybuch wyczerpał ją emocjonalnie. Roztrzęsiona, z uczuciem pustki w środku, siedziała zgarbiona w fotelu w gabinecie Holly i miała wrażenie, jakby ktoś wyrwał jej wszystkie wnętrzności. - Jak on miał czelność wygadywać takie rzeczy? - mówiła. - Naprawdę powiedział, że wyniósł mojego brata w bezpieczne miejsce i że przez te wszystkie lata się ukrywał przed policją tylko dlatego, żeby mnie chronić? - Potrząsnęła głową z obrzydzeniem. - Jak ja się mogłam zakochać w takim szubrawcu? Chce mi się rzygać na myśl, że kiedyś z nim spałam. Holly siedziała spokojnie, z twarzą bez wyrazu i głową opartą na dłoni. Prawie od godziny słuchała tyrad i wyrzekań. Usłyszawszy, co mówił Randall, Stella ponownie dostała ataku wściekłości i dopiero teraz zaczynała się uspokajać. - Wiesz co? - Wpatrywała się w plamę na ścianie nad głową Holly. - Zawsze się zastanawiałam, co kierowało ludźmi, którzy kogoś zabili. Jak do tego doszli? Co sprawiło, że przekroczyli tę granicę? Zawsze ci się zdaje, że to coś wielkiego, monumentalnego, a tymczasem może to być coś małego i nikczemnego, na pozór bez znaczenia, ale dość ważnego, żeby ich popchnąć do morderstwa. - Co masz na myśli? - Holly wciąż brzmiało w uszach zeznanie Randalla. - Prowadziłam kiedyś taką sprawę. Chodziło tylko o przyjęcie skradzionej własności, ale facet miał wiele spraw na koncie i wszystkie się wiązały z kradzieżą. Uważałam, że powinien spędzić jakiś czas w pudle. Jego adwokat próbował zyskać sympatię sądu, twierdząc, że jeśli oskarżony pójdzie do więzienia, jego żona i trójka dzieci będą głodować. - Uśmiechnęła się pogardliwie. - Ja na to powiedziałam, że jego żona mogłaby ruszyć tyłek i znaleźć pracę. W końcu dzisiaj większość kobiet z dzieciakami pracuje. Musiałaby tylko posłać dzieci do przedszkola. Nie mówiłam jej przecież, że ma je oddać do sierocińca. Czym się żona tego faceta różniła od wszystkich innych kobiet? Holly czuła się jak psychiatra, który słucha pacjenta leżącego na kozetce. - Co to ma wspólnego z Randallem? - zapytała. - Czy nie zbaczamy trochę z tematu, Stello? - Ten facet - odrzekła Stella - kiedy wyszedł z więzienia, a siedział tylko trzydzieści dni, znalazł mnie i próbował zastrzelić. Chybił oczywiście, ale wiesz, co powiedział? - Co? - Nie był wściekły za to, że go posłałam do pierdla. Nie był nawet zły za to, że przy sędzi nazwałam go kompulsywnym złodziejem. Do szału doprowadziło go to, że zmuszałam jego żonę do pracy. - Stella się roześmiała. - Jego żona musiała pewnie nie cierpieć pracy, ale teraz już chyba przywykła. Ten strzał kosztował faceta dziesięć lat w Huntsville. Jedyny problem polega na tym, że nie odsiedzi tej dziesiątki. Myślę, że lada dzień wykopią skurwiela. - Nie boisz się, że może znów cię szukać? - Holly, zamyślona, bazgrała w żółtym notesie.

- Nie zanadto. W tej chwili czuję się tak, że powinnam raczej wysłać mu swój adres. - Nadal nie rozumiem, o co ci chodzi. - Cierpliwość Holly powoli się wyczerpywała. Wszystkie linie telefoniczne migały światełkami. Kazała sekretarce odbierać wiadomości, ale była już dziesięć minut spóźniona na ostatnie posiedzenie sądu, a wyglądało na to, że znaczną część jutrzejszego przedpołudnia spędzi odpowiadając na telefony. - No dobrze. - Stella pochyliła się na krześle i przypominała teraz ciasno zwiniętą kulkę. - Nie wiem na pewno, że to Randall podłożył ogień, chociaż zawsze go o to podejrzewałam. Ale nawet jeśli to on, to wiesz, co mnie wkurwia, za co chcę go tak dusić, żeby mu oczy wyskoczyły z tej parszywej makowy? - Tak? - Ton głosu Stelli osiągnął wreszcie temperaturę dostateczną, by przyciągnąć całą uwagę Holly. - Za gadanie, że to on uratował mojego brata. Ten facet dwadzieścia cztery godziny na dobę myśli wyłącznie o sobie. Nie uratowałby własnego dzieciaka, gdyby się z tym wiązało jakiekolwiek ryzyko. Holly potrząsnęła głową, aż kilka jasnych loków opadło jej na czoło. - Kto wobec tego, Stello, uratował twojego brata z pożaru? - Ja - odpowiedziała Stella z naciskiem. - Gdybym nie pobiegła przez hol po Maria, nigdy bym się nie poparzyła, nigdy nie musiałabym przechodzić przez koszmar tych wszystkich operacji. - A wiesz, widziałam Maria. - Holly znała brata Stelli z czasów, kiedy pracowały razem w Biurze Prokuratora Okręgowego Dallas; spotkała go wówczas kilka razy. - Natknęłam się na niego w siłowni, kiedy ćwiczyłam parę tygodni temu. Zjedliśmy razem lunch i opowiedział mi wszystko o swojej pracy. Miał wystawę fotografii w Graham Gallery. Prosił, żebym wpadła, więc zajrzałam tam. Jest całkiem dobry, Stello. Zrobił na mnie wrażenie. Dla Stelli było to coś nowego. Sądziła, że Mario zajmował się głównie pokazami mody i reklamami. Brat nigdy jej nie mówił, że próbuje zostać fotografem na serio, ale z drugiej strony nie rozmawiała z nim od dłuższego czasu. - Mam zamiar znaleźć go i zabrać na lunch. - Wstała gotowa do wyjścia. - Próbowałam już do niego dzwonić, ale nie odpowiadał. Czasami się zamyka w ciemni i nie słyszy telefonów. Kiedy Stella wyszła z gabinetu, sekretarka Holly, ciemnowłosa kobieta o inteligentnych oczach i ciepłej, otwartej twarzy, wyszła zza swojego biurka i wyciągnęła do niej rękę. - Nazywam się Janet Hernandez. - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Obserwowałam sprawę Pelhama w telewizji. Była pani wspaniała. - Dzięki. - Stella się zastanawiała, gdzie była ta kobieta, kiedy ona napadła na Randalla. Jej dzisiejszemu zachowaniu daleko było do wspaniałości. Pewnie na lunchu - doszła do wniosku, kierując się do drzwi. - Mam nadzieję, że nie uzna mnie pani za natręta - Janet trzymała w ręce kartkę i pióro - ale czy zechciałaby pani dać mi swój autograf? Holly przyglądała się im, stojąc w drzwiach. - Zostaw ją w spokoju - powiedziała tonem ostrym i pełnym urazy. Stella obejrzała się przez ramię. - Nic nie szkodzi. - Szybko złożyła swój podpis i oddała kartkę Janet.

- Nie wie pani, ile to dla mnie znaczy. - Janet przyciskała kawałek papieru do piersi. - Jeśli mojemu mężowi powiedzie się w pracy, mam zamiar tej jesieni zapisać się do szkoły prawniczej. Spotkanie z panią będzie dla mnie inspiracją. Holly rzuciła Janet ponure spojrzenie. - Myślę, że inspiracji pani nie brakuje. - Stella zorientowała się w sytuacji i wszelkimi siłami próbowała zmniejszyć napięcie. - Pracuje pani dla jednego z najlepszych prokuratorów w stanie. Janet się zarumieniła, ale nie powiedziała nic i powoli usiadła. Pracowała dla Holly ponad rok. Inne sekretarki w firmie zakładały się o to, za ile dni złoży rezygnację. Pani prokurator zużywała sekretarki, jak inni zużywają papierowe ręczniki. A każda odchodziła we łzach. Holly jeszcze parę chwil postała w drzwiach, a potem zatrzasnęła je za sobą tak, że obie kobiety się wzdrygnęły. Janet wystąpił pot na czoło. Żeby Holly była nie wiadomo jak trudna do zniesienia, Janet musi utrzymać tę pracę do chwili, kiedy ją przyjmą na prawo, bo inaczej nie zarobi na opłacenie studiów. - Popełniłam błąd, prawda? Stella dotknęła jej ręki. - Na pani miejscu nie martwiłabym się zbytnio. Wszyscy od czasu do czasu popełniamy błędy. Po wyjściu Stelli zadzwonił Frank Minor; Janet miała przekazać Holly, żeby się zgłosiła do jego gabinetu. - Powiedz mu, że jestem w drodze do sądu. - Holly przebiegła obok biurka sekretarki, z aktami i teczką w ręce. - Jestem już spóźniona, a sędzia Rolling jest fanatykiem punktualności. - Minor już mi kazał zadzwonić i poprosić urzędnika, żeby przeniósł pani sprawę na koniec popołudniowej sesji - wyjaśniła Janet. - Chce panią widzieć teraz. Nie sadzę, żeby miał ochotę czekać. - Wspaniale. - Holly cisnęła akta w twarz Janet. - Teraz ty mi mówisz, co mam robić. Janet uniknęła ciosu, a akta trafiły w ścianę za jej plecami. Schyliła się, żeby pozbierać rozrzucone papiery, podczas gdy jej szefowa wychodziła z gabinetu. Incydent ze Stellą drogo ją będzie kosztować. Holly chodziła wściekła od czasu, kiedy Stella wygrała sprawę Pelhama - wszyscy przecież wiedzieli, że Oppenheimer tę sprawę przegrała. Janet powinna była pamiętać, by nie wyrażać przy niej podziwu dla Stelli. Wiedziała, że Holly jest zazdrosna i skłonna do rywalizacji, że musi się czuć lepsza - nie tylko od takich nieważnych podwładnych jak Janet, ale od wszystkich, których spotyka. Szczególnie dotyczyło to kobiet. Holly mogła uruchomić swój czar wobec mężczyzn, ale rzadko, jeśli w ogóle, bywała lojalna wobec kobiet. Kilka minut później Holly wchodziła do gabinetu Minora. Rozejrzała się po meblach z ładnymi obiciami, oknach od podłogi do sufitu w głębi za biurkiem, mahoniowych szafach na książki stojących wzdłuż ścian. To ona miała prawo do tego gabinetu. Jej wzrok padł na wiszący na ścianie oprawiony dyplom Harvardu i natychmiast zesztywniała. Kiedy parę miesięcy temu współzawodniczyła z Minorem o stanowisko szefa Wydziału Zabójstw, była

pewna, że wyjdzie z tej konkurencji zwycięsko. Miała znacznie większe doświadczenie w występowaniu podczas procesów, a ponieważ była kiedyś policjantką, lepiej się orientowała w procedurach aresztowania, dowodach sądowych i we wszystkich zawiłościach konstruowania sprawy kryminalnej. Kiedy Minor sprzątnął jej stanowisko sprzed nosa, czuła się zdruzgotana. W odróżnieniu od Minora nie miała przewagi, jaką dają bogaci i wpływowi rodzice. Kiedy była dwunastoletnią dziewczynką, jej ojciec zmarł, pogrążając rodzinę w nędzy. Żeby zostać prawniczką, Holly musiała ciężko pracować jako policjantka, uczęszczając jednocześnie do niedrogiej szkoły prawniczej w Dallas i ucząc się nocami po całym dniu pracy. Teraz jednak tanie wykształcenie dawało o sobie znać i Holly się obawiała, że ugrzęźnie na niższym stanowisku do końca swojego zawodowego życia, upchnięta w ciasnym i nędznym gabinecie. Nie łudziła się już, jak to czyni wiele osób o podobnym życiorysie, które myślą naiwnie, że jeśli pokonały poprzeczkę i zostały dyplomowanymi prawnikami, przyszłość się ułoży jak należy, a nazwa szkoły, w której otrzymały dyplom, nie będzie mieć znaczenia. Ojciec Holly znalazł się kiedyś w podobnej sytuacji. Po dwudziestu pięciu latach w Mobil Oil stanął do konkursu o stanowisko kierownicze i przegrał. Pamiętała wyraz jego twarzy, kiedy zszokowany wrócił do domu i opowiedział wszystko matce. - Nie wypadłem dość dobrze na papierze, słonko - mówił. - Nie obchodzi ich, że potrafię wykonywać tę pracę, że mam więcej doświadczenia niż wszyscy inni kandydaci razem wzięci. Dla nich ważne jest tylko to, że skończyłem miejski college zamiast pierwszorzędnego uniwersytetu. Pominęli mnie z powodu jakiegoś wszawego świstka. Nazajutrz rano Holly przeżyła swój największy koszmar. Była energiczną dwunastolatką, światłem życia ojca. Nie opływali w dostatki, ale tworzyli szczęśliwą rodzinę i to stanowiło ich bogactwo. Dzieciństwo Holly urwało się nagle, gdy tego ranka weszła do garażu po rower, którym miała jechać do szkoły. Pozbawione życia ciało ojca dyndało na linie przyczepionej do belki podtrzymującej dach, a jego stopy ocierały się raz po raz o siodełko błyszczącego czerwonego roweru. Kiedy Minor dostrzegł jej obecność w pokoju, Holly usiadła w skórzanym fotelu z wysokim oparciem, na wprost biurka. - Janet mi powiedziała, że chcesz mnie widzieć. O co chodzi? - Myślę, że coś mamy. - Minor był podniecony. - Z zeznaniem Randalla w rękach możemy ponownie otworzyć sprawę i poprowadzić ją z dobrym skutkiem. - Co ty mówisz? Uważasz, że mamy dość danych, by oskarżyć Randalla? Nie zgadzam się, Frank. Chodzi mi o to, że Stella od wieków mnie nakłaniała, abym wznowiła sprawę, ale... - Dlaczego mielibyśmy oskarżać Randalla? Dopiero co dał nam winnego na talerzu. Rozmawiałem z nim na zewnątrz i zapewnił mnie, że gotów jest zeznawać w sądzie. - Stella?! - wykrzyknęła Holly. - Chyba nie mówisz tego poważnie, Frank. - Niby dlaczego? Gdybyś mnie pytała, to uważam, że twoja przyjaciółka z Dallas może się okazać morderczynią. Holly założyła nogę na nogę, opuściła i założyła z powrotem. - Sądzę, że masz rację - powiedziała wreszcie. - Z czystym sumieniem mogę się zgodzić,