uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 863 563
  • Obserwuję817
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 103 659

Natsuo Kirino - Groteska

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :3.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Natsuo Kirino - Groteska.pdf

uzavrano EBooki N Natsuo Kirino
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 631 stron)

Tytuł oryginału: GROTESQUE Copyright © Natsuo Kirino 2003 Copyright © 2008 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2008 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt okładki: Wydawnictwo Sonia Draga Ilustracja na okładce: © Dylan Collard Redakcja: Mariusz Kulan Korekta: Jolanta Olejniczak, Barbara Meisner ISBN: 978-83-7508-104-6 SprzedaŜ wysyłkowa: www.soniadraga.pl www.merlin.com.pl www.empik.com WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o. PI. Grunwaldzki 8-10, 40-950 Katowice tel. (32) 782 64 77, fax. (32) 253 77 28 e-mail: info@soniadraga.pl www.soniadraga.pl Skład i łamanie: DT Studio s.c, tel. 032 720 28 78, fax. 032 209 82 25 Katowice 2008. Wydanie I Drukarnia Rzeszowskie Zakłady Graficzne, Rzeszów

SPIS TREŚCI JEDEN. TABLICA UROJONYCH DZIECI 7 DWA. GRONO ROŚLIN NAGONASIENNYCH 57 TRZY. URODZONA DZIWKA: PAMIĘTNIK YURIKO 147 CZTERY. ŚWIAT BEZ MIŁOŚCI 212 PIĘĆ. MOJE ZBRODNIE: PISEMNE ZEZNANIE ZHANGA 285 SZEŚĆ. FERMENTACJA I ROZKŁAD 388 SIEDEM. JIZŌ, BÓSTWO POŻĄDANIA. DZIENNIKI KAZUE 463 OSIEM. DŹWIĘKI WODOSPADU W ODDALI - OSTATNI ROZ- DZIAŁ 619

JEDEN. TABLICA UROJONYCH DZIECI 1 Zawsze, gdy spotykam jakiegoś mężczyznę, łapię się na tym, że zaczynam się głowić, jakby wyglądało nasze dziecko, gdyby rze- czywiście pisane nam było spłodzić dziecko. Robię to już zupełnie podświadomie. Obojętnie, czy ten mężczyzna jest przystojny, brzydki, stary czy młody, zawsze w moich myślach pojawia się obraz naszego dziecka. Jestem jasną szatynką, mam cienkie, pie- rzaste włosy, i jeśli on ma włosy kruczoczarne i mocne, przewidu- ję, że czupryna naszego dziecka będzie miała wprost idealną strukturę i kolor. Dlaczegóż by nie? Zawsze na początku wyobra- żam sobie najlepsze z możliwych scenariuszy dla tych dzieci, ale nim minie dłuższa chwila, w mojej głowie rodzą się najokropniej- sze obrazy z zupełnie przeciwnego krańca spektrum możliwości. A co będzie, jeśli postrzępione brwi tego potencjalnego ojca znajdą się nad moimi oczami, nad tymi moimi tak wyraźnymi podwójnymi powiekami. Albo gdyby jego ogromne nozdrza sta- nowiły zakończenie mojego delikatnego noska? Jakby wyglądały jego kościste rzepki kolanowe na moich wyraźnie wykrzywionych nogach albo jego kwadratowe paznokcie u nóg na mojej stopie z 7

wysokim podbiciem? I kiedy takie myśli przemykają mi przez głowę, przewiercam tego mężczyznę wzrokiem, a on jest, oczywi- ście, przekonany, że staram się go poderwać. Trudno mi nawet powiedzieć, ile razy takie spotkania prowadziły do kłopotliwych nieporozumień. Jednak moja ciekawość w końcu zawsze jest sil- niejsza ode mnie. Kiedy plemnik się łączy z komórką jajową, tworzą zupełnie nową komórkę - i wtedy też się zaczyna zupełnie nowe życie. Ta- kie nowe istoty pojawiają się na świecie we wszystkich roz- miarach i kształtach. Ale co się dzieje, jeśli podczas połączenia plemnik i komórka jajowa są przepełnione wzajemną niechęcią? Czy, wbrew oczekiwaniom, w takiej sytuacji stworzona przez nie istota będzie nienormalna? Bo z drugiej strony, jeśli czują do sie- bie wielką sympatię, ich potomek będzie jeszcze piękniejszy niż oni. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Ale przecież, kto może wiedzieć, co czują do siebie plemnik i komórka jajowa, kie- dy się spotykają? To właśnie w takich chwilach przed moimi oczami pojawia się tablica moich hipotetycznych dzieci. Z pewnością znacie te tablice - można je znaleźć w podręcznikach biologii i nauki o ziemi. Chy- ba je pamiętacie, prawda? To te, które stanowią rekonstrukcję potencjalnych kształtów i cech charakterystycznych wymarłych gatunków, tworzone na podstawie o skamielin wykopanych gdzieś głęboko w ziemi. Na tych tablicach prawie zawsze są umieszczane barwne ilustracje roślin i zwierząt, przedstawianych albo w morzu, albo na tle nieba. Te ilustracje już od dzieciństwa mnie przerażały, ponieważ powodowały, że to, co wymyślone, zdawało się rzeczywiste. Do tego stopnia nienawidziłam tych pod- ręczników, że kiedy tylko miałam taki otworzyć, zawsze zaczyna- łam od wyszukiwania strony z tymi tablicami, a następnie do- kładnie je analizowałam. Być może jest to dowód na to, że pociąga nas to, co nas przeraża. Wciąż jeszcze pamiętam artystyczną rekonstrukcję fauny ze sta- nowiska łupków z Burgess. Stworzona na podstawie o kambryjskich 8

wykopalisk, odkrytych w kanadyjskich Górach Skalistych, tablica jest pełna absurdalnych stworzeń pływających w morskich ot- chłaniach. Przedstawiciel Hallucigenia pełza w mule na dnie oce- anu, a z jego grzbietu wystaje tak wiele kolców, że można go po- mylić ze szczotką do włosów. Obok pięciooczna Opabinia wykrę- ca się i wije wokół skał i głazów. A tu Anomalocaris, z ogromnymi haczykowatymi przednimi kończynami, skrada się przez ciemne głębiny morza w poszukiwaniu ofiary. Tablica moich własnych fantazji jest bardzo podobna. Widać na niej dzieci pływające w wodzie - dziwaczne dzieci, jakie ja spłodziłam z moich urojonych związków z mężczyznami. Z pewnych powodów nigdy nie myślę o samym akcie, jaki mężczyźni i kobiety wykonują, kiedy płodzą dzieci. Kiedy byłam mała, moje koleżanki z klasy żartowały sobie z chłopaków, któ- rych nie lubiły, mówiąc na przykład coś takiego: „Już na samą myśl, że mogłabym go dotknąć, przechodzą mnie ciarki!”. Ale ja nigdy o tym nie myślałam. Pomijałam tę część związaną z seksem i od razu przechodziłam do dzieci oraz do tego, jakie one będą. No cóż, macie prawo nawet uznać, że pod tym względem jestem tro- chę dziwaczna! Jeśli dobrze mi się przyjrzeć, można zauważyć, że jestem „mie- szańcem”. Mój ojciec jest Szwajcarem polskiego pochodzenia. Mówiono, że jego dziadek był ministrem, który, uciekając przed nazistami, przeniósł się do Szwajcarii i potem tam umarł. Mój ojciec zajmował się handlem, importował zachodnie słodycze. Coś takiego może nawet robić pewne wrażenie, ale w rzeczywistości wśród importowanych przez niego towarów były tylko niskiej jakości czekoladki i ciasteczka, po prostu bardzo przeciętne tanie przekąski. Być może on był znany z tych zachodnich słodyczy, jednak kiedy ja dorastałam, ani razu nie dał mi skosztować tych produktów. Nasza rodzina żyła bardzo skromnie. Nasze jedzenie, ubrania, a nawet wszystkie moje przybory szkolne pochodziły z Japonii. 9

Nie chodziłam do szkoły międzynarodowej, ale do japońskiej pu- blicznej szkoły podstawowej. Moje kieszonkowe było wydzielane bardzo rygorystycznie, a i pieniądze na domowe wydatki były zdecydowanie zbyt skromne w stosunku do potrzeb, które moja matka uważała za minimalne. Nie wynikało to bynajmniej z tego, że mój ojciec postanowił spędzić resztę życia wraz z moją matką i ze mną w Japonii. On po prostu był zbyt skąpy, żeby postępować inaczej. Jeśli nie było to niezbędne, nie wydawał ani jednego centa. I to on, oczywiście, decydował, co było niezbędne, a co nie. Żeby nie być gołosłowną, opowiem o należącym do ojca dom- ku w górach w prefekturze Gunma, gdzie jeździliśmy na weeken- dy. Podczas tych wyjazdów, ojciec lubił łowić ryby i po prostu wylegiwać się z wyciągniętymi nogami. Zazwyczaj na wieczorny posiłek jadaliśmy bigos, przygotowywany tak, jak on to lubił. Bi- gos to polska wiejska potrawa z kiszonej kapusty, warzyw i mięsa. Moja japońska matka nie cierpiała jej przyrządzać, co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Słyszałam, że kiedy mojemu ojcu przestało się wieść w interesach i zabrał rodzinę z powrotem do Szwajcarii, moja matka co wieczór gotowała biały ryż, a ojciec wpadał w złość za każdym razem, kiedy ona stawiała ten ryż na stole. Ja sama zostałam wtedy w Japonii, więc trudno mi stwier- dzić to z pewnością, jednak podejrzewam, że była to zemsta matki na moim ojcu za ten jego bigos albo też - co nawet wydaje się bardziej prawdopodobne - za jego skąpstwo i egoizm. Matka opowiadała mi, że kiedyś pracowała w firmie mojego ojca. Z przyjemnością snułam romantyczne wizje czułej miłości rozkwitającej między pochodzącym z zagranicy młodym właści- cielem małej firmy i pracującą dla niego miejscową dziewczyną. Ale w rzeczywistości moja matka już wcześniej była mężatką, a kiedy to małżeństwo się nie udało, wróciła do domu w prefektu- rze Ibaraki. Pracowała w domu mojego ojca jako służąca, i tam się poznali. 10

Kiedyś chciałam poprosić ojca mojej matki, żeby opowiedział mi więcej szczegółów o tamtych zdarzeniach, ale teraz jest na to za późno. Zupełnie zdziecinniał i wszystko już zapomniał. W umyśle dziadka moja matka wciąż żyje i nadal jest słodką małą dziewczynką chodzącą do gimnazjum; a mój ojciec, moja młodsza siostra i ja sama nawet nie istniejemy. Mój ojciec jest człowiekiem rasy białej i chyba można by go określić jako mężczyznę drobnej budowy ciała. Nie jest specjalnie atrakcyjny, ale nie jest też brzydki. Jestem pewna, że znającemu mojego ojca Japończykowi byłoby trudno go rozpoznać wśród innych białych na europejskiej ulicy. Podobnie jak dla przedsta- wicieli rasy białej wszyscy „Azjaci” wyglądają tak samo, dla Azjaty był po prostu typowym białym. Czy mam opisać rysy jego twarzy? Ma skórę białą i lekko ru- mianą. Najłatwiej zapamiętać jego oczy, pełne smutnego, wy- blakłego błękitu. W jednej chwili potrafią rozbłysnąć intensyw- nym okrucieństwem. Najładniejsze są jego lśniące kasztanowe włosy o złotym połysku, teraz już siwe i zapewne przerzedzone na ciemieniu. Nosi garnitury w ponurych tonacjach. Jeśli kiedyś spotkacie białego człowieka w średnim wieku, nawet w samym środku zimy ubranego w beżowy, pozapinany od góry do dołu płaszcz przeciwdeszczowy, to będzie mój ojciec. Ojciec zna japoński na poziomie pozwalającym mu prowadzić przeciętną konwersację, a w pewnym okresie kochał moją japoń- ską matkę. Gdy jeszcze byłam mała, często powtarzał: „Kiedy tatuś przyjechał do Japonii, zamierzał jak najszybciej wrócić do domu. Ale wtedy trafił go piorun, który go sparaliżował i nie po- zwolił mu wracać. Tym piorunem była twoja matka”. Sądzę, że jest to prawda. A w zasadzie sądzę, że to była praw- da. Rodzice karmili mnie i moją siostrę romantycznymi marze- niami, jakby wydzielali nam słodycze. Stopniowo te marzenia rozmywały się, aż w końcu nic już z nich nie pozostało. Ale tę hi- storię opowiem w odpowiednim momencie. 11

Mój sposób postrzegania matki w czasach, kiedy byłam mała i obecnie, diametralnie się różni. Jako mała dziewczynka byłam przekonana, że matka jest najpiękniejszą kobietą na świecie. Obecnie, kiedy już dorosłam, zdaję sobie sprawę, że była po pro- stu kobietą o przeciętnym wyglądzie, niezbyt atrakcyjną, nawet jak na Japonkę. Miała dużą głowę i krótkie nogi, a do tego płaską twarz i mizerną budowę ciała. Jej oczy i nos były nieproporcjo- nalnie duże, miała też wystające zęby, a do tego słaby charakter. We wszystkim ulegała mojemu ojcu. Ojciec miał pełną władzę nad matką. Jeśli nawet zdarzało się jej odpowiedzieć mu niegrzecznie, on natychmiast zasypywał ją gradem słów. Matka nie była zbyt bystra, w rzeczywistości była ofiarą losu. Proszę? Sądzicie może, że zbyt krytycznie oceniam matkę? Nie wydaje mi się. Dlaczego jestem tak bezwzględna, kie- dy mówię o mojej matce? Może na razie pamiętajmy o tym pyta- niu, a ja będę opowiadać dalej, dobrze? Bo tak naprawdę chciałabym opowiedzieć o mojej siostrze. Miałam siostrę, o imieniu Yuriko, młodszą ode mnie o rok. Zu- pełnie nie wiem, jak ją opisać, ale gdybym miała ją określić jed- nym słowem, byłoby nim: „potwór”. Była przerażająco piękna. Pewnie nie uwierzycie, że ktoś może być tak piękny, że aż staje się potworny. W końcu zdecydowanie lepiej jest być pięknym niż brzydkim - przynajmniej takie jest powszechne przekonanie. Szkoda, że ci, którzy tak mówią, nie mogą choć raz rzucić okiem na Yuriko. Osoby spotykające Yuriko początkowo były porażone jej urodą. Ale stopniowo ta wspaniała doskonałość stawała się męcząca, i bardzo szybko jej obecność, a także - oraz te jej idealne rysy - zaczynała być denerwująca. Jeśli sądzicie, że przesadzam, na- stępnym razem przyniosę jej zdjęcie. Ja przez całe życie od- bierałam ją w ten sam sposób, chociaż byłam jej starszą siostrą. Jestem pewna, że wy też się ze mną zgodzicie. Czasami powraca do mnie ta myśl: czy moja matka umarła, bo uro- dziła tego potwora, Yuriko? Czy może być coś bardziej przerażającego 12

niż kiedy dwoje zupełnie przeciętnie wyglądających ludzi płodzi niewyobrażalną piękność? Jest taka japońska bajka o latawcu, który rodzi jastrzębia. Ale Yuriko nie była jastrzębiem. Nie posia- dała mądrości i odwagi, jakie symbolizuje jastrząb. Nie była też szczególnie sprytna ani też zła. Ona po prostu miała diabolicznie piękną twarz. I z pewnością już sam ten fakt stanowił przedmiot nieustannych zmartwień mojej matki, obarczonej przeciętnymi azjatyckimi rysami. A i mnie, muszę to przyznać, też to irytowało. W każdym razie, patrząc na mnie, od razu można stwierdzić, że w moich żyłach płynie trochę azjatyckiej krwi. Być może wła- śnie dlatego ludzie lubią moją twarz. Dla Japończyków jest na tyle obca, że staje się interesująca, i jest z kolei na tyle „oriental- na”, żeby oczarować ludzi z Zachodu. A przynajmniej tak sobie to tłumaczę. Ludzie potrafią być zabawni. Uważa się, że twarze nie- doskonałe są obdarzone charakterem i ludzkim wdziękiem. Ale twarz Yuriko budziła przerażenie. Ludzie zawsze reagowali na jej twarz tak samo, obojętnie, czy to w Japonii, czy za granicą. Yuriko była dzieckiem, które stale się wyróżniało z tłumu, chociaż były- śmy siostrami i dzieliła nas różnica tylko jednego roku. Czyż to nie dziwne, że geny są przekazywane w tak przypadkowy sposób? Czy ona była po prostu efektem jakiejś mutacji? Być może właśnie dlatego ja, kiedy patrzę na jakiegoś mężczyznę, wyobrażam sobie moje własne hipotetyczne dzieci. Prawdopodobnie już o tym wiecie, że Yuriko zmarła jakieś dwa lata temu. Została zamordowana. Jej na wpół nagie ciało znale- ziono w jakimś tanim mieszkaniu w Tokio, w rejonie Shinjuku . Początkowo nie wiedziano, kim jest jej zabójca. Mój ojciec się nie zmartwił, kiedy się o tym dowiedział, nie wrócił też ze Szwajcarii - ani razu tu nie przyjechał. Ze wstydem muszę przyznać, że w mia- rę jak jego ukochana piękna Yuriko dorastała, stopniowo upadała coraz niżej, schodząc na drogę prostytucji. Została tanią dziwką. 13

Może wam się wydawać, że śmierć Yuriko była dla mnie cio- sem, jednak w rzeczywistości wcale tak nie było. Czy nie- nawidziłam jej mordercy? Nie. Podobnie jak mojemu ojcu, tak naprawdę wcale mi nie zależało na poznaniu prawdy. Yuriko przez całe życie była potworem, nie było więc nic dziwnego w tym, że również umarła w sposób nietypowy. Ja z kolei jestem zupełnie przeciętna. Ona wybrała zupełnie inną drogę życiową niż ja. Pewnie się wam wydaje, że moje podejście było odrażające. Ale przecież już to wyjaśniłam. Była dzieckiem od narodzin skazanym na odmienność. Takiej kobiecie fortuna sprzyja, ale blask, który na nią rzuca, daje długi i mroczny cień. Już od samego początku było wiadomo, że musi się to skończyć nieszczęściem. Moja dawna koleżanka z klasy, Kazue Satō, została zamor- dowana niecały rok po śmierci Yuriko. Zginęła dokładnie w taki sam sposób. Jej ciało porzucono w mieszkaniu na pierwszym piętrze w dzielnicy Maruyama-chō w Shibuyi, a wokół niej leżało rozrzucone w nieładzie ubranie. Mówiono, że w obu przypadkach minęło ponad dziesięć dni, zanim ciała zostały znalezione. Nawet nie chcę sobie wyobrażać, w jakim stanie musiały wówczas się znajdować. Słyszałam, że za dnia Kazue pracowała dla legalnej firmy, no- cami natomiast była prostytutką. Plotki i insynuacje na temat wypadku krążyły przez całe tygodnie. Czy przeraziło mnie, kiedy policja oznajmiła, że w obu morderstwach sprawcą była ta sama osoba? Szczerze mówiąc, śmierć Kazue wstrząsnęła mną zdecy- dowanie silniej niż zabójstwo Yuriko. Byłyśmy koleżankami z tej samej klasy. Ponadto Kazue nie należała do piękności. Chociaż nie była piękna, zginęła dokładnie tak samo jak Yuriko. A to było niewybaczalne. Możecie powiedzieć, że to ja doprowadziłam Kazue do Yuriko i do ich długotrwałej znajomości, więc to ja przyczyniłam się do ich śmierci. Być może ciągnący się za Yuriko pech w jakiś sposób 14

wpłynął na życie Kazue. Dlaczego w coś takiego wierzę? Nie wiem. Po prostu wierzę. Trochę znałam Kazue. Chodziłyśmy do tej samej klasy w pre- stiżowej prywatnej szkole średniej dla dziewcząt. Wówczas Kazue była tak chuda, że jej kości zdawały się ocierać o siebie, i znana z tego, że poruszała się wyjątkowo niezgrabnie. Z pewnością nie była dziewczyną atrakcyjną, ale była bystra i miała dobre stopnie. Należała do tego typu osób, które potrafią przechwalać się przed każdym, i pokazywać, jakie to one są inteligentne, ponieważ pra- gną ściągnąć na siebie uwagę. Była dumna i musiała być najlepsza we wszystkim, co robiła. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie jest atrakcyjna, dlatego też chyba zależało jej, żeby traktowano ją w specjalny sposób ze względu na inne jej przymioty. Czułam płynące z jej strony jakieś ponure fluidy -negatywną energię tak wyraźną, że prawie mogłam ją pochwycić. To ta moja wrażliwość tak przyciągała do mnie Kazue. Ta dziewczyna darzyła mnie za- ufaniem i zawsze się starała ze mną rozmawiać, a nawet zaprosiła mnie do swojego domu. Po tym, jak obie dostałyśmy się na powiązany z naszą szkołą średnią uniwersytet, nagle zmarł ojciec Kazue, a ona bardzo się zmieniła. Poświęciła się nauce i odsunęła ode mnie. Kiedy teraz zastanawiam się nad przyczyną takiego jej postępowania, zaczy- nam dochodzić do wniosku, że ją po prostu bardziej interesowała Yuriko niż ja. Cała szkoła mówiła o mojej pięknej, o rok ode mnie młodszej siostrze. W każdym razie wygląda na to, że między nimi dwiema coś się wydarzyło. Jak to się stało, że dwie kobiety, tak krańcowo się róż- niące wyglądem, inteligencją i sytuacją materialną, kończą jako prostytutki, a potem zostają zamordowane i porzucone przez tego samego mężczyznę? Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym mniej prawdopodobne mi się wydaje, żeby gdzieś mogła się wy- darzyć bardziej dziwaczna historia. Wydarzenia z Yuriko i Kazue nieodwracalnie odmieniły moje życie. Ludzie, których nigdy 15

wcześniej nie widziałam na oczy, zasłyszawszy gdzieś plotkę, wty- kają nos w moje sprawy, zasypując mnie przeróżnymi natarczy- wymi pytaniami o tę dwójkę. Zniesmaczona i oburzona tym wszystkim, zamknęłam się w sobie i z nikim nie chciałam rozma- wiać. Ale w końcu moje życie osobiste się ustatkowało. Podjęłam nową pracę i nieoczekiwanie tak bardzo zapragnęłam mówić o Yuriko i Kazue, że trudno mi się pohamować. Podejrzewam, że nie przestanę o tym opowiadać, nawet jeśli będziecie się starali mnie powstrzymać; po wyjeździe ojca do Szwajcarii i po śmierci Yuriko zostałam zupełnie sama i czuję potrzebę porozmawiania z kimś - a może po prostu potrzebę przemyślenia tego niesamowi- tego wydarzenia. Mam dawne listy Kazue oraz szereg rzeczy, do których mogę się odnieść, i chociaż opowiedzenie całej historii zajmie mi pew- nie trochę czasu, nie ustanę, dopóki nie wyrzucę z siebie wszyst- kiego - do ostatniego szczegółu. 2 Pozwólcie, że wybiegnę nieco w przyszłość. Od roku pracuję w niepełnym wymiarze godzin w biurze okręgu P w Tokio. Okręg P znajduje się we wschodniej części miasta. Po drugiej stronie sze- rokiej rzeki leży prefektura Chiba. W okręgu P znajduje się czterdzieści osiem zarejestrowanych ośrodków opieki dziennej, a ponieważ większość z nich jest w pełni obłożona, muszę prowadzić listy oczekujących na przyjęcie. Moim zadaniem w sekcji Opieki Dziennej Wydziału Opieki Spo- łecznej jest pomoc w sprawdzaniu listy oczekujących. „Czy rze- czywiście ta rodzina jest zmuszona wysłać dziecko do przedszko- la?” W ramach moich poszukiwań muszę udzielać odpowiedzi na takie właśnie pytania. Na tym naszym świecie żyją niezmierzone tłumy niewiarygod- nych matek. Z jednej strony są takie, które bez żadnych skrupułów 16

oddają własne dzieci w ręce opieki dziennej tylko dlatego, że chcą mieć możliwość wyjścia z domu i zabawienia się, a z drugiej - takie, które do tego stopnia przyzwyczaiły się liczyć na innych, że nie mają zaufania do siebie i nie wierzą w swoje zdolności rodzi- cielskie. Tego typu matki wolą zwrócić się do ośrodka opieki dziennej z prośbą o wychowanie ich dzieci. Są również rodziny skąpe, które nie zapłacą za przedszkole - chociaż płacą za szkoły - ponieważ upierają się, że jest to obowiązek publicznej opieki spo- łecznej. Jak to się stało, że dzisiejsze matki są tak zdeprawowane? To pytanie wielokrotnie spędzało mi sen z powiek. - Dlaczego ktoś tak uderzająco piękny jak ty zajmuje się tak nieciekawą pracą? - raz na jakiś czas słyszę to pytanie. Ale w rze- czywistości nie jestem aż tak piękna. Jak już nieraz wspo- minałam, jestem na poły Europejką, na poły Azjatką, jednak moja twarz jest bardziej azjatycka niż europejska, i dzięki temu mniej przerażająca. Nie mam takich rysów modelki jak Yuriko ani też tak posągowej figury. A obecnie jestem po prostu pulchną kobietą w średnim wieku. Do tego w pracy muszę nosić te niezbyt twa- rzowe granatowe mundurki! Ale i tak odnoszę wrażenie, że ktoś się mną interesuje, przysparzając mi w ten sposób utrapień. Mniej więcej tydzień temu pewien mężczyzna, niejaki Nonaka, coś do mnie powiedział. Pan Nonaka ma około pięćdziesięciu lat i pracuje w Wydziale Oczyszczania Miasta. Zazwyczaj przebywa w państwowym budynku numer jeden. Jednak od czasu do czasu znajduje pretekst, żeby wpaść do sekcji opieki dziennej, która mieści się w aneksie - przez wszystkich nazywanym „wysuniętą placówką” - i pożartować sobie z kierownikiem sekcji mojego wydziału. I za każdym razem korzysta z okazji, żeby rzucić w moją stronę ukradkowe spojrzenie. Wydaje mi się, że wraz z kierownikiem grają w tej samej dru- żynie baseballowej. Kierownik gra na pozycji łącznika, a pan No- naka - na drugiej bazie czy coś w tym stylu. Niespecjalnie mnie 17

obchodzi, co oni robią, po prostu złości mnie, kiedy ktoś z zupeł- nie niezwiązanego z nami biura przychodzi tu w godzinach pracy jedynie po to, żeby sobie pogadać. - Pan Nonaka ma na ciebie oko! - mówi moja koleżanka, osiem lat ode mnie młodsza pani Mizusawa. Zaczęła się ze mnie naśmiewać, a to jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Pan Nonaka zawsze nosi szarą wiatrówkę, ma brunatną cerę i suchą skórę, prawdopodobnie od tych wszystkich wypalanych papierosów. W jego oczach widać lubieżny błysk, i kiedy na mnie patrzy, zawsze czuję, jak jego czarne oczy przewiercają mnie na wylot, jakby ktoś przykładał do mojej skóry gorącą żagiew. Nie- dobrze mi się od tego robi. A tamtego dnia pan Nonaka powie- dział: - Kiedy pani coś mówi, ma pani głos wysoki, ale kiedy się pani śmieje, jest niski. Iii-hii-hii-hii. Tak się pani śmieje. - A po- tem zaczął mówić takie różne rzeczy: - Z pozoru to może pani jest wytworna i dobrze wychowana, ale wewnątrz bardzo nieprzyzwoita, nieprawdaż? - Zaskoczył mnie zupełnie. Jakież ten całkowicie obcy mi człowiek ma prawo, żeby tu przychodzić i mówić mi coś takiego? Jestem pewna, że na mojej twarzy odmalowała się konsternacja. Lekko zmieszany pan Nonaka spojrzał na kierownika i wspólnie gdzieś wyszli. - Moim zdaniem te słowa, jakie skierował do mnie pan Nonaka, należałoby potraktować jako molestowanie seksualne - skarżyłam się później kierownikowi mojej sekcji, a po jego twarzy przemknął wyraz zakłopotania. Aha, widzę, co to się dzieje! - pomyślałam. Myślicie sobie, że skoro w moich żyłach płynie obca krew, jestem bardziej wojownicza niż normalne Japonki! Co, niech ludzie z Zachodu wytaczają sprawę, tak? - Zgadzam się, że to, co on powiedział, nie było stosowne wobec koleżanki z pracy - odparł kierownik sekcji po chwili zastanowienia, ale zabrzmiało to tak, jakby uważał, że należy zbagatelizować ten incydent. I zaraz zaczął przekładać papiery na biurku, udając, że je porządkuje. Nie chciałam wszczynać 18

kłótni, więc nic więcej już nie powiedziałam. Gdybym się ode- zwała, on jedynie by się na mnie zdenerwował. Tego dnia nie przyniosłam sobie lunchu i postanowiłam pójść do stołówki, która znajdowała się kilka kroków dalej, w budynku numer jeden. Nie lubię chodzić do miejsc, w których się groma- dzą ludzie, więc rzadko tam bywam. Ale budynek jest nowy i mają tam bardzo miłą kantynę dla pracowników. Miska ramenu* [Ro- dzaj rosołu z makaronem, w zależności od przepisu wzbogaconego o mięso, warzywa, wodorosty itp. (przyp. tłum.).] kosztuje tylko 240 jenów, a promocyjny lunch można dostać za 480 jenów. Podobno jedzenie też miało być dobre. Właśnie sypałam pieprz do ustawionej na mojej tacy miski ra- menu, kiedy od tyłu podszedł do mnie kierownik mojej sekcji. - Za dużo daje pani pieprzu, będzie zbyt ostre! - Sam niósł na tacy promocyjny obiad: smażoną rybę i gotowaną kapustę. Roz- sypane na kapuście suszone płatki ryby bonito wyglądały jak me- talowe opiłki, a kapusta przypomniała mi o bigosie. Przed moimi oczami przewinęły się sceny z dzieciństwa: stół jadalny w naszym - cichym jak śmierć - domku w górach, moja żałośnie wyglądająca matka i ojciec, zajadający z niemym apetytem. Pogrążona we wspomnieniach, musiałam chyba z minutę być półprzytomna, jednak kierownik sekcji zdawał się tego nie zauważać. - Może tam siądziemy? - zapytał z uśmiechem. Kierownik sekcji ma czterdzieści dwa lata, a w związku z tym, że podczas przerwy na lunch gra w piłkę, zawsze przychodzi do pracy w stroju sportowym i przez cały dzień chodzi tam i z powro- tem po korytarzu w tenisówkach, które piszczą przy każdym kro- ku. Należy do ludzi, którzy nieustannie myślą o swoim wyglądzie, zawsze jest opalony i pełen takiej energii, że można popaść w kompleksy. Chociaż zazwyczaj niezbyt odpowiada mi towarzy- stwo ludzi takich jak on, zauważyłam, że znowu odzywają się mo- je stare nawyki. Jak wyglądałoby nasze dziecko, gdybyśmy je mie- li? 19

Gdyby urodziła się dziewczynka, miałaby moją jasną skórę. Jej buzia, stanowiąca połączenie kwadratowego podbródka kierow- nika sekcji i mojej owalnej twarzy, byłaby atrakcyjnie okrągła. Dziewczynka miałaby lekko zadarty nos kierownika i moje piwne oczy, odziedziczyłaby też jego spadziste ramiona. Jej ręce i nogi byłyby zbyt mocne jak na dziewczynę, ale w związku z jej witalno- ścią również dosyć urocze. Spodobał mi się ten wizerunek. Poszłam za kierownikiem do stolika. Ogromną stołówkę wy- pełniał gwar głosów pracowników i brzęk, jaki towarzyszył pracy obsługi, która wpadała i wypadała z tacami i innymi sprzętami kuchennymi, jednak ja miałam wrażenie, że oni wszyscy mnie obserwują. Od czasu tych wydarzeń z Yuriko i Kazue, wszyscy wszystko wiedzieli. Nie potrafiłam znieść myśli, że oni na mnie patrzą. Kierownik zajrzał mi głęboko w oczy. - Jeśli chodzi o to, co się wcześniej wydarzyło - zaczął. - Pan Nonaka nie miał żadnych złych zamiarów. Sądzę, że on po prostu chciał się zachować po przyjacielsku. Jeśli to ma być molestowanie - użył skrótu - podobnie można by zakwalifikować połowę tego wszystkiego, co mówią mężczyźni, prawda? Zgodzi się pani ze mną? Uśmiechał się do mnie. Miał krótkie zęby, jak roślinożerny di- nozaur, a przynajmniej tak mi się wydawało, kiedy patrzyłam w jego usta. Przypomniał mi się obrazek stanowiący ilustrację okre- su kredy. Nasza córka prawdopodobnie miałaby taki właśnie rząd zębów, przez co jej usta byłyby niezbyt eleganckie. Miałaby wy- raźnie krótkie palce i kłykcie, a zważywszy na wielkie dłonie, również zbyt kanciaste jak na dziewczynkę. To dziecko, jakie mo- głabym mieć z kierownikiem sekcji, początkowo miało być uro- cze, ale obecnie przeobraziło się w coś zupełnie przeciwnego. A ja z każdą chwilą stawałam się coraz bardziej rozgniewana. - Muszę zauważyć, że molestowanie seksualne obejmuje również takie podważanie reputacji drugiej osoby. 20

Wyrzuciłam z siebie mój protest z szybkością karabinu maszy- nowego, ale kierownik sekcji wyważonym tonem odparł mój atak. - Pan Nonaka bynajmniej nie próbował podważać pani repu- tacji. Po prostu przedstawił swoje spostrzeżenie, stwierdzając, że pani mówi zupełnie inaczej niż się śmieje, to wszystko. Oczywi- ście, było to niestosowne, żeby tak pani dokuczać, proszę więc pozwolić, że przeproszę panią w jego imieniu. Możemy na tym zamknąć tę sprawę? Dobrze? - W porządku. Ustąpiłam. Doszłam do wniosku, że nie ma sensu ciągnąć tej dyskusji. Niektórzy ludzie są bystrzy, a inni są głupkami. Akurat kierownik sekcji należał do tej drugiej kategorii. Żuł smażoną rybę swoimi krótkimi ząbkami, a grube warstwy ciasta rozsypywały się po talerzu z głuchym szelestem. Zadał mi kilka niewinnych i niegroźnych pytań o zakres mojej pracy w ra- mach niepełnego wymiaru godzin. Udzielałam mu zdawkowych odpowiedzi. W pewnym momencie nieoczekiwanie ściszył głos. - Słyszałem o pani młodszej siostrze. To musiało być straszne. Powiedział tylko tyle, ale tak naprawdę chodziło o to, że w związku z Yuriko muszę być szczególnie wrażliwa na to, co ludzie mówią i robią. Wielokrotnie już spotkałam takich mężczyzn - mężczyzn, którym się wydaje, że mogą bezkarnie udawać, że wie- dzą, jak ja się czuję. Odsunęłam pałeczkami białe cebule unoszące się na powierzchni mojego ramenu i nic nie powiedziałam. Cebu- la śmierdzi, więc jej nie znoszę. - Nic o tym nie wiedziałem; mówię pani, naprawdę mnie to zszokowało! Czy przypadkiem jej zabójcą nie był ten sam człowiek, który w zeszłym roku został aresztowany w sprawie tego morderstwa pracownicy biurowej? Rzuciłam mu gniewne spojrzenie. Opuszczone kąciki jego oczu 21

wprost ociekały ciekawością. Dziecko, jakie mogłabym mieć z kierownikiem sekcji, zrobiło się teraz toporne i okropnie brzyd- kie. - Ta sprawa wciąż jest przedmiotem dochodzenia. Nic kon- kretnego jeszcze nie mogą powiedzieć. - Słyszałem, że się przyjaźniłyście. To prawda? - Chodziłyśmy do tej samej klasy. - Czy Kazue i ja byłyśmy kiedykolwiek przyjaciółkami? Będę musiała zastanowić się nad tym. - Naprawdę interesuje mnie sprawa tego morderstwa pra- cownicy biurowej, jak to nazywają. Podejrzewam, że wiele osób mówi pani to samo. Ale to po prostu nie mieści mi się w głowie. Co mogło zmusić ją do zrobienia czegoś tak wstrząsającego? Jakie mroczne bodźce nią kierowały? Przecież była kobietą czynną za- wodowo, pracowała w zespole doradców firmy budowlanej w Otemachi. A do tego była absolwentką uniwersytetu Q. Dlaczego tak wysokiej klasy specjalistka mogła upaść tak nisko i zostać prostytutką? Pani musi coś o tym wiedzieć. A zatem o to chodziło! Yuriko już odeszła w niepamięć. Jeśli kobieta, która jest piękna, ale nie ma żadnych innych godnych uwagi zalet, obsługuje klientów do późnej starości, nikogo to nie dziwi. Ale wszystkim zabiło ćwieka to, że Kazue mogła się zająć prostytucją. Za dnia kobieta czynna zawodowo, w nocy prostytut- ka. Mężczyźni stawali na głowie, żeby to zrozumieć. Jednak szczególnie obraźliwe wydało mi się, że kierownik sekcji w taki właśnie sposób obnażył swoją ciekawość. Musiał chyba zauważyć mój wyraz twarzy, bo natychmiast zaczął dukać słowa przeprosin. - Ach, przepraszam. Zachowałem się tak bezdusznie. - I, w formie żartu, dodał: - To nie jest molestowanie seksualne, proszę się więc nie gniewać. Nasza rozmowa zeszła na temat jego niedzielnych rozgrywek baseballu. Kiedy zaprosił mnie, żebym przyszła kiedyś popatrzeć, skinęłam stosownie głową i dokończyłam mój ramen, ze wszystkich sił starając się zachowywać swobodnie. W końcu zrozumiałam. 22

Pan Nonaka nie interesował się moją osobą. Interesował go skandal związany z Yuriko i Kazue. Gdziekolwiek bym się udała, ten skandal mnie nie odstępował. I to teraz, kiedy już myślałam, że w końcu znalazłam inte- resującą pracę! Miałam dość tych kłopotliwych dla mnie ciągów wydarzeń, do jakich dochodziło w moim miejscu pracy, ale nie miałam zamiaru rezygnować. Nie chodziło tylko o samą pracę. Już cały rok minął od czasu, kiedy zaczęłam tu pracować, i obo- wiązujące tu regularne godziny pracy przynosiły mi ulgę. Po ukończeniu uniwersytetu, a przed podjęciem pracy w biu- rze okręgu P, robiłam przeróżne rzeczy. Przez pewien czas praco- wałam w sklepie ogólnospożywczym, a potem, chodząc od drzwi do drzwi, zajmowałam się obwoźną sprzedażą subskrypcji na poradnik naukowy. Małżeństwo? Nie. Nawet przez chwilę nad tym się nie zastanawiałam. Naprawdę jestem dumna z tego, że jestem kobietą w średnim wieku, pracującą w niepełnym wymia- rze godzin, wolnym strzelcem z nikim i z niczym niezwiązanym. Tej nocy, zanim poszłam spać, snułam fantazje o dziecku, jakie mogłabym mieć z panem Nonaką, a nawet narysowałam na od- wrocie broszurki reklamowej wizerunek tego dziecka. Był to chłopczyk z bardzo wysuszoną skórą. Miał grube i wygadane war- gi pana Nonaki i krótkie, masywne nogi, na których dumnie kro- czył. Po mnie odziedziczył wielkie jasne białe zęby i spiczaste uszy. Z zadowoleniem zauważyłam, że rysy chłopczyka nadawały mu diaboliczny wygląd. A potem przypomniałam sobie, co pan Nonaka mi powiedział: „Kiedy pani coś mówi, ma pani głos wy- soki, ale kiedy się pani śmieje, jest niski. Iii-hii-hii-hii. Tak się pani śmieje”. Zdumiało mnie to jego spostrzeżenie; nigdy nie zwracałam uwagi na dźwięk mojego śmiechu. Spróbowałam się więc roze- śmiać. Nic dziwnego, że w tym momencie mój śmiech daleki był od naturalnego. Zastanowiło mnie, które z moich rodziców przez ten śmiech przypominałam. Ale zupełnie nie pamiętam, żeby 23

mój ojciec czy matka w ogóle się śmiali, więc nie byłam w stanie tego ocenić. A to dlatego, że tak naprawdę oni raczej się nie śmia- li. Także Yuriko nigdy nie wybuchała śmiechem. Uśmiechała się tylko tajemniczo, prawdopodobnie zdawała sobie sprawę, że to uśmiech najbardziej podkreśla jej urodę. Cóż za dziwaczna rodzi- na! Nagle powróciły do mnie wydarzenia pewnego zimowego dnia. 3 Niech no się zastanowię. Mam trzydzieści dziewięć lat, czyli musiało się to wydarzyć dwadzieścia siedem lat temu. Spędzali- śmy ferie noworoczne w Gunmie, w naszym domku w górach; chyba powinnam nazywać go naszym „domkiem wakacyjnym”. Był to po prostu zwyczajny dom, niczym się nieróżniący od oko- licznych gospodarstw, ale moi rodzice zawsze mówili o nim „nasz domek w górach”, więc ja też tak go nazywałam. Kiedy byłam mała, nie mogłam wprost się doczekać naszych weekendów w domku. Ale gdy już poszłam do gimnazjum, zaczęły się prawdziwe kłopoty. Nie znosiłam tego, że ludzie robili tak dużo hałasu wokół mnie, mojej siostry i całej naszej rodziny - po cichu porównując nas między sobą. Zazwyczaj byli to tamtejsi rolnicy. Ale ponieważ w trakcie ferii noworocznych nie mogłam zostać sama w Tokio, jeździłam więc - choć niechętnie - do Gun- my samochodem prowadzonym przez mojego ojca. Ja byłam w pierwszej klasie gimnazjum, a Yuriko w szóstej klasie podsta- wówki. Nasz domek stał w małej enklawie mniej więcej dwudziestu różnych rozmiarów domków wakacyjnych, reprezentujących róż- ne style, skupionych u podnóża góry Asama. Z wyjątkiem jednej japońskiej rodziny w trzecim pokoleniu, prawie wszystkie domy należały do zagranicznych biznesmenów, którzy poślubili japońskie 24

kobiety. Chociaż nie istniał taki przepis, odnosiło się wrażenie, że Japończykom wstęp był tu wzbroniony. Można powiedzieć, że była to wioska, do której pochodzący z Zachodu mężczyźni żonaci z Japonkami uciekali ze swoich sztywnych japońskich firm, w których się dusili, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. Z pewno- ścią te rodziny miały też mieszane dzieci, jednak ponieważ rzadko widywałyśmy młodych ludzi, albo były one już dorosłe, albo nie mieszkały w Japonii. W ten Nowy Rok, jak zawsze, byłyśmy tam jedynymi dziećmi. W sylwestra całą rodziną wybraliśmy się na narty do pobli- skiego górskiego kurortu. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy gorących źródłach, gdzie się znajdował basen na wolnym powietrzu. Jak zawsze był to pomysł mojego ojca. Chyba podoba- ło mu się zadziwianie ludzi swoją „zagranicznością”. Basen na świeżym powietrzu był zbudowany wzdłuż rzeki. W jego środku urządzono część koedukacyjną, a po dwóch stronach - odrębne baseny dla kobiet i mężczyzn. Część przeznaczoną dla kobiet otaczało bambusowe ogrodzenie, zasłaniające ją przed wzrokiem ciekawskich. Kiedy tylko w przebieralni zaczęłyśmy zdejmować ubrania, dobiegł mnie szmer głosów. - Spójrz na tę dziewczynkę. - Ależ ona wygląda jak lalka! W przebieralni, w prowadzącym na basen korytarzu, a nawet wśród oparów wody w samym basenie, kobiety szeptały między sobą. Starsze z nich patrzyły otwarcie na Yuriko, a młodsze z kolei nie próbowały skrywać malującego się na ich twarzach zdumienia i wciąż się szturchały łokciami. Również dzieci ze wszystkich sił starały się zbliżyć do nagiej Yuriko i z otwartymi ustami gapiły się w nią. Tak było zawsze. Już od czasu, kiedy była niemowlęciem, wszyscy, nawet zupeł- nie obce osoby, pożerali ją wzrokiem. Bez chwili wahania rozbie- rała się do naga. Jej ciało wciąż było dziecięce i nie do końca roz- winięte, a jej piersi nie zdążyły się jeszcze uformować. Ale i tak, 25

z tą swoją drobniutką twarzyczką i jasną cerą wyglądała jak lalka Barbie. A ja miałam wrażenie, że nosiła maskę. Wykorzystując to, że wszyscy byli skupieni na Yuriko, za- mierzałam zdjąć ubranie, starannie je złożyć i przejść przez wąski korytarz do basenu na otwartym powietrzu. - Czy to pani córka? - zawołała nagle do mojej matki siedząca na krzesełku kobieta w średnim wieku. Chyba zbyt długo moczyła się w gorącej wodzie, ponieważ wyglądała na bardzo rozgrzaną, kiedy tak siedziała i wilgotnym ręcznikiem wachlowała swoje różowe ciało. Ręka mojej matki, zdejmującej właśnie ubranie, zawisła w po- wietrzu. - Czy pani mąż jest obcokrajowcem? - Kobieta spojrzała w moją stronę. Opuściłam wzrok i nic nie powiedziałam. Sam po- mysł, żeby teraz ściągnąć z siebie bieliznę, był krępujący. Zu- pełnie nie przypominałam Yuriko. Miałam powyżej uszu tego, że stale jestem obiektem ciekawskich spojrzeń. Gdybym była tu sa- ma, mój wygląd nie rzucałby się tak w oczy. Ale przecież przy- szłam tu z tym potworem Yuriko, nie mogłam więc się prze- ślizgnąć niezauważenie. A ta kobieta nie rezygnowała. - Rozumiem, że pani mąż nie jest Japończykiem? - Zgadza się. - To wszystko tłumaczy! Nigdy nie widziałam tak ślicznej dziewczynki! - Dziękuję. - Przez twarz mojej matki przemknął wyraz du- my. - Ale to chyba dziwne, kiedy własne dziecko wygląda zu- pełnie inaczej niż matka. Kobieta wymamrotała te słowa od niechcenia, jakby mówiła do siebie. Moja matka tylko opuściła głowę. - Pospiesz się - rzuciła do mnie i lekko szturchnęła mnie w plecy. Kiedy zauważyłam, jak bardzo stężała jej twarz, zrozu- miałam, że słowa tej kobiety dopiekły jej do żywego. 26