uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 879 436
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 122 034

Nora Roberts - Czarna Ceremonia

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Nora Roberts - Czarna Ceremonia.pdf

uzavrano EBooki N Nora Roberts
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 157 stron)

1 Śmierć była wokół niej. Towarzyszyła w dzień i w nocy. Eve znała jej brzmienie, zapach, nawet czuła fizycznie jej obecność. Potrafiła patrzeć prosto w ponure i przebiegłe oczy tego bez­ względnego wroga, wykorzystującego najmniejszy moment wa­ hania, by uderzyć i zwyciężyć. Mimo że pracowała w policji już dziesięć lat, nie przyjmowała jej ze spokojem, nie akceptowała. Tym razem odszedł ktoś bliski. Frank Wojinski był dobrym policjantem, choć zdaniem nie­ których zbyt pracowitym. Pamiętała go jako miłego człowieka, który nigdy na nic się nie skarżył, nawet na nudną i żmudną papierkową robotę i na to, że mimo iż był już po sześćdziesiątce, nadal pozostawał w stopniu sierżanta. Posiwiał i zestarzał się z godnością, nie korzystając z usług popularnych w trzecim tysiącleciu chirurgów plastycznych. Teraz, leżąc w trumnie, otoczony liliami, przypominał śpiącego mnicha z odległych czasów. Zresztą urodził się w końcu tysiąclecia. Pamiętał wojny miejskie, ale nie mówił o nich tak dużo jak jego starsi koledzy. O wiele chętniej pokazywał zdjęcia i hologramy dzieci i wnuków. Opowiadał kiepskie dowcipy, interesował się sportem i miał słabość do sojowych parówek. 7

J.D. ROBB Ten człowiek, dla którego wiele znaczyła rodzina, zapewne był gorzko opłakiwany przez bliskich. Wszyscy, którzy go znali, kochali go. Zmarł, mając przed sobą jeszcze połowę życia. Jego serce, jak się wydawało, mocne i zdrowe, ni stąd, ni zowąd przestało bić. - Cholera jasna! Eve odwróciła się i położyła dłoń na ramieniu stojącego za nią mężczyzny. - Przepraszam, Feeney. Popatrzył na nią zgnębiony. - Łatwiej bym to przyjął, gdyby zmarł na służbie. Ale we własnym fotelu, oglądając telewizję! Tak po prostu wysiadło mu serce? To niesprawiedliwe, Dallas. Jeszcze nie musiał umierać. - Wiem. - Objęła kolegę i odciągnęła od trumny. - Opiekował się mną, wyszkolił mnie i nigdy nie zawiódł - ciągnął zbolałym i drżącym głosem. - Na Franka zawsze można było liczyć. - Wiem - powtórzyła, nie znajdując słów pocieszenia. Feeney był zawsze opanowany i silny. Jego przygnębienie trochę jąprzerażało. Przeszli przez pokój, przedzierając się między krewnymi zmarłego i jego kolegami z pracy. Oczywiście podawano tu kawę, a raczej jej namiastkę. Tam gdzie policja i śmierć, tam też i kawa. Eve napełniła kubek i podała go Feeneyowi. - Nie mogę przestać o nim myśleć, nie mogę przeboleć tej śmierci - westchnął ciężko. Ten wysoki i silny mężczyzna nie krył głębokiego wzruszenia. - Nie rozmawiałem z Sally, to ponad moje siły. Jest z nią moja żona. - Nie martw się. Ja też jeszcze nie składałam Sally kondolencji. - Chyba dla uspokojenia drżących dłoni nalała sobie kawę, chociaż nie zamierzała jej wypić. - Zaskoczył nas wszystkich. Nie wiedziałam, że miał kłopoty z sercem. - Nikt o tym nie wiedział - odparł cicho. - Nikt. Eve rozejrzała się po zatłoczonym pomieszczeniu. Wyczuwała dokoła bezsilność, sama też czuła się bezradna wobec prze- 8 CZARNA CEREMONIA znaczenia. Policjant łatwiej znosi utratę kolegi, kiedy ten ginie na służbie. Można wtedy zatrzymać i ukarać winnego, co innego, gdy śmierć nastąpi z przyczyn naturalnych. Urzędnik domu pogrzebowego, ubrany w tradycyjny czarny garnitur, o twarzy bladej niczym twarze jego klientów, badawczo lustrując salę, wygłosił zwyczajową mowę. Eve z trudem wy­ słuchała pustych frazesów. - Podejdźmy do rodziny. Feeney skinął głową. - Frank cię lubił, Dallas. „Ten dzieciak jest twardy i potrafi myśleć", mówił. Uważał, że można na tobie polegać. Mile zaskoczona pochwałą, poczuła jeszcze większe przy­ gnębienie. - Nie przypuszczałam, że miał o mnie tak dobre zdanie. Popatrzył na nią uważniej. Była wysoka i szczupła. Jej interesującą wyraźnie zarysowaną twarz wyróżniał mały dołeczek w podbródku. Oczy miały typowy dla policjantki badawczy wyraz. Tylko krótko obcięte złocistokasztanowe włosy domagały się nożyczek fryzjera. - Miał o tobie dobre mniemanie, podobnie jak ja. Chodźmy przywitać się z Sally i dzieciakami. Przeszli przez salę, której i tak już ponury nastrój potęgowały ściany wyłożone ciemną boazerią ciężkie czerwone zasłony i duszący zapach kwiatów. Eve zastanawiała się, dlaczego zmarłym zawsze towarzyszą kwiaty i czerwień. Skąd taka tradycja i dlaczego ludzie nadal ją kultywują? Postanowiła, że nie pozwoli, by, gdy nadejdzie jej czas, wystawiono jej ciało w przegrzanym pokoju, zawalonym wieńcami, których woń kojarzy się ze zgnilizną. Zobaczyła Sally w otoczeniu dzieci i wnuków. Patrząc na tę grupkę, zrozumiała, że ceremonia przeznaczona jest dla żywych. - Ryan... - Sally wyciągnęła kruchą dłoń w stronę Feeneya, a następnie podsunęła mu policzek do pocałunku. Zamknęła oczy i zastygła w tej pozycji na krótką chwilę. 9

J.D. ROBB Ta szczupła kobieta o łagodnym głosie zawsze była dla Eve uosobieniem delikatności. A przecież musiała mieć nerwy ze stali, jeżeli wytrwała ponad czterdzieści lat u boku męża policjanta. Na jej szyi dostrzegła łańcuszek z zawieszonym na nim policyjnym sygnetem Franka. Następny obrządek, następny symbol, podsumowała w duchu Eve. - Dobrze, że jesteś - cicho powiedziała Sally. - Będzie go nam brakowało - odparł Feeney, niezręcznie poklepując ją po ramieniu. Dławił go smutek. - Wiesz, że jeśli tylko czegoś ci zabraknie... - Wiem... - Sally uśmiechnęła się i uścisnęła mu dłoń. Potem zwróciła się do Eve. - Jesteśmy wdzięczni, że jesteście tu z nami. - Frank cieszył się opinią dobrego człowieka i doskonałego policjanta. - Był dumny ze służby w policji - odrzekła z łagodnym uśmiechem Sally. - Jest tu komendant Whitney z żoną i komisarz Tibble. I wielu innych. - Wędrowała zamglonym wzrokiem po sali. - Tyle przyszło osób. Frank coś dla nich znaczył. - Oczywiście, Sally. - Feeney przestępował z nogi na nogę. - Chyba wiesz o... funduszu dla rodzin. Znowu się uśmiechnęła i poklepała go po dłoni. - Dziękuję za troskę, Feeney, ale nic nam nie potrzeba. Eve, zdaje się, że nie znasz mojej rodziny. Porucznik Dallas, moja córka Brenda. Niska, dość tęga. Ciemne włosy i oczy. Podobna do ojca, notowała w pamięci Eve. - Syn, Curtis. Szczupły, drobna budowa, delikatne dłonie, oczy suche, ale jest wyraźnie przybity. - Moje wnuki. Było ich pięcioro. Najmłodszy chłopiec w wieku około ośmiu lat z zadartym, piegowatym nosem, przyglądał się Eve z zainte­ resowaniem. 10 CZARNA CEREMONIA - Dlaczego nosisz broń? Zmieszana, zasłoniła kaburę kurtką. - Przyjechałam prosto z komisariatu. Nie miałam czasu wrócić do domu, aby się przebrać. - Pete. - Curtis spojrzał na Eve przepraszająco. - Nie męcz pani porucznik. - Gdyby ludzie docenili siłę woli i ducha, wszelka broń stałaby się zbędna. Mam na imię Alice. Do przodu wysunęła się szczupła blondynka o zdumiewającej urodzie. Zdumiewającej tym bardziej, że reszta rodziny miała dość pospolite rysy. Dziewczyna miała rozmarzone niebieskie oczy i piękne wydatne usta bez cienia szminki. Proste włosy opadały jej na ramiona. Z szyi zwisał długi, sięgający pasa łańcuszek, a na nim czarny kamień oprawiony w srebro. - Alice, jesteś stuknięta. Dziewczyna zerknęła przez ramię na szesnastoletniego chłopca, oplatając dłońmi czarny kamień, jakby go przed czymś chroniła. - Mój brat, Jamie - rzuciła słodko. - Ciągle jeszcze sądzi, że będę reagowała na jego impertynencje. Dziadek opowiadał mi o pani, pani porucznik. - Miło mi. - A gdzie pani mąż? Eve wyczuwała w dziewczynie nie tylko smutek, ale także zdenerwowanie. - Niestety nie ma go na planecie. - Spojrzała na Sally. - Jednak przesyła wyrazy współczucia. - Chyba niełatwo pani było robić karierę przy takim człowieku jak Roarke - przerwała Alice. - Dziadek mówił, że jest pani bardzo uparta i wytrwała. To prawda? - Jeśli się nie jest upartym, przegrywa się, a ja przegrywać nie lubię. - Popatrzyła prosto w dziwne oczy Alice, po czym pochyliła się do Pete'a i szepnęła mu do ucha: - Kiedyś widziałam, jak Frank sprzątnął faceta z tysiąca metrów. Twój dziadek był 11

J.D. ROBB najlepszy. Nie zapomnimy go - powiedziała, wysuwając do Sally dłoń na pożegnanie. Chciała odejść, ale Alice złapała ją za ramię. Ręka dziewczyny lekko drżała. - Cieszę się, że panią poznałam. Dziękuję, że pani przyszła. Eve skinęła głową i zniknęła w tłumie. Potem dotknęła kartki, którą Alice wsunęła do jej kieszeni. Jeszcze pół godziny kręciła się po sali i dopiero kiedy znalazła się w samochodzie, sięgnęła po liścik i przeczytała go. Spotkajmy się jutro o północy w klubie „Akwarium". Proszą nic nikomu nie mówić. Pani życie jest w niebezpieczeń­ stwie. Zamiast podpisu widniał rysunek przypominający labirynt otoczony ciemną linią koła. Poirytowana, ale też zaintrygowana wcisnęła kartkę do kieszeni i uruchomiła samochód. Dzięki czujności typowej dla policjantki dostrzegła kryjącą się w cieniu postać. Ktoś ją obserwował. Kiedy Roarke wyjeżdżał, starała się wmówić sobie, że została sama. Ignorowała obecność Summerseta, służącego Roarke'a, co nie stanowiło większego problemu w dużym domu, składającym się z labiryntu pokoi. Weszła do szerokiego holu i rzuciła zniszczoną skórzaną kurtkę na rzeźbiony słupek, wiedząc, że doprowadzi tym Summerseta do wściekłości. Nie znosił, kiedy coś zakłócało elegancki wygląd domu, zwłaszcza ona. Po pokonaniu schodów prowadzących na piętro, zamiast do sypialni, skierowała się do swojego gabinetu. Skoro Roarke ma jeszcze jedną noc przebywać poza planetą, postanowiła, że prześpi się w fotelu relaksującym. 12 CZARNA CEREMONIA Po pracy nie miała czasu niczego przegryźć, dlatego też natychmiast zaprogramowała kanapkę z szynką i prawdziwą kawę. Autokucharz zrealizował zamówienie w sekundę, ale nim ugryzła szynkę, z lubością wciągnęła w nozdrza jej zapach. W takich chwilach dziękowała opatrzności, że jest żoną człowieka, którego stać na kupno prawdziwego pożywienia, a nie jego chemicznych imitacji. Podeszła do biurka i włączyła komputer. Przełknęła kęs kanapki i popiła łykiem kawy. - Podaj dostępne dane na temat obiektu Alice. Nazwisko nieznane. Matka Brenda, z domu Wojinska, dziadkowie ze strony matki, Frank i Sally Wojinscy. Przetwarzanie... Zabębniła palcami o blat biurka, po czym wyciągnęła tajemniczy list i jeszcze raz go przeczytała. Obiekt Alice Lingstrom. Urodzona 10 czerwca 2040 roku. Pierwsze dziecko i jedyna córka Jana Lingstroma i Brendy Wojinski, rozwiedzeni. Zamieszkała: West Eight Street 486, apartament nr 4B, Nowy Jork. Rodzeństwo: James Lingstrom, ur. 22 marca 2042 r. Wykształcenie: ukończona szkoła średnia, dwa semestry na stu­ diach: Harvard. Specjalizacja: antropologia. Drugi kierunek: mitologia. Obecnie pracuje jako sprzedawczyni w sklepie „Moc Ducha " przy West Tenth Street 228, Nowy Jork. Stanu wolnego. - Kartoteka kryminalna? Brak. - Nic specjalnego - mruknęła do siebie Eve. - Dane o „Mocy Ducha". 13

J.D. ROBB „Moc Ducha". Sklep wyznawców kultu Wicca oraz centrum konsultingowe, właściciel: Isis Paige i Charles Forte. Trzy lata przy Tenth Street. Roczny dochód 125 000 dolarów. Licencjonowane wróżki i zielarki oraz hipnoterapeuci. - Wicca? - sarknęła. - Magia? Jezu. Co to za bagno? Wicca, pradawna religia i sztuka, kult oparty na wierze w naturą, która... - Wystarczy. - Westchnęła ciężko. Nie interesuje jej definicja magicznych wierzeń, ale odpowiedź na pytanie, dlaczego wnuczka gliniarza zajmuje się rzucaniem uroków i czytaniem ze szklanej kuli, a przede wszystkim, po co chce się z nią spotkać? Dowie się wszystkiego, jeśli pójdzie do „Akwarium". Popatrzyła na podejrzany liścik. Z chęcią by o nim zapomniała, gdyby nie pochodził od osoby bliskiej człowiekowi, którego szanowała. Przypomniała sobie postać kryjącą się w cieniu. Przeszła do łazienki i zaczęła się rozbierać. Pomyślała z żalem, że nie będzie mogła zabrać na spotkanie Mavis, a szkoda, bo przyjaciółce z pewnością spodobałoby się w „Akwarium". Prostując zmęczone po całym dniu ciało, zastanawiała się, co będzie robiła przez resztę wieczoru. Nie przyniosła z biura niczego do pracy. Z ostatnim zabójstwem uporała się w osiem godzin. Może obejrzy telewizję, a może wybierze coś z arsenału Roarke'a, zejdzie do strzelnicy i wyładuje resztki energii? Nigdy nie próbowała broni z okresu wojen miejskich. To mogłoby być ciekawe doświadczenie. Weszła pod prysznic. - Pełny strumień, pulsujący - rzuciła. - 40 stopni. Żałowała, że nie prowadzi żadnej sprawy o morderstwo. Zajęłaby umysł, uspokoiła nerwy. Nagle z irytacją zrozumiała, że czuje się samotna, a Roarke wyjechał dopiero przed trzema dniami. 14 CZARNA CEREMONIA Każde z nich miało własne życie. Tak było przed ślubem i tak pozostało. Ich zajęcia wymagały pełnego zaangażowania czasu i uwagi. Choć ciągle ją to zdumiewało, jednak jej związek z Roarkiem trwał, i to właśnie dlatego, że obydwoje są osobami niezależnymi. Przybita własną tęsknotą, wsadziła głowę pod strumień wody. Nie poruszyła się, kiedy poczuła na biodrach dotyk rąk, które zaraz przesunęły się na piersi. Znała ten dotyk, znała te długie i wąskie palce. Odchyliła głowę. - Och, Summerset. Ty dzikusie - jęknęła, czując ucisk na sutkach. - I tak go nie zwolnię. - Roarke zsunął rękę na jej brzuch. - Warto było spróbować. Wróciłeś... -przerwała, bo w tej chwili poczuła, jak jego palce wchodzą w nią- ...wcześniej - skończyła. - Powiedziałbym, że zjawiłem się w samą porę. - Odwrócił ją do siebie i mocno pocałował. Myślał o żonie w trakcie nie kończącego się lotu na Ziemię. Myślał właśnie o tym: o pieszczotach i wsłuchiwaniu się w jej urywany oddech. Ustawił ją w rogu pod ścianą i przywarł do jej bioder. - Tęskniłaś? Czuła bicie serca na myśl, że zaraz będą się kochać. - Raczej nie. - W takim razie... - Pocałował ją w czoło. - Pozwolę ci w spokoju dokończyć kąpiel. Natychmiast mocno zacisnęła nogi. - Tylko spróbuj, a cię zastrzelę. - Tak więc, w obawie o własną skórę... - szepnął i wszedł w nią wolno, patrząc, jak mętnieje jej wzrok. Kochali się spokojnie, z czułością, jakiej oboje po sobie nie oczekiwali. Wreszcie osiągnęli orgazm z cichym westchnieniem. - Witaj w domu. - Patrzyła z zachwytem na twarz męża, na mądre niebieskie oczy, na ciemne włosy ociekające wodą. 15

J.D. ROBB Zawsze po rozłące, kiedy mu się przyglądała, ogarniało ją to samo zaskakujące uczucie. Wątpiła, że kiedykolwiek przyzwyczai się do myśli, iż nie tylko pożąda jej ciała, ale także ją kocha. - Wszystko w porządku z ośrodkiem „Olympus"? - Zmiany i opóźnienia. Nic poważnego. - Pomyślała, że nie musi się martwić, bo Roarke potrafi dopilnować, żeby kosmiczna stacja i centrum rozrywki, w które zainwestował, zostały otwarte na czas. Wydał polecenie zamknięcia strumienia wody, po czym sięgnął po ręcznik, by ją wytrzeć, choć mogła wejść do kabiny suszącej. - Zaczynam rozumieć, dlaczego wolisz spać w gabinecie, kiedy wyjeżdżam. Ja nie mogłem zasnąć w prezydenckim apartamencie. - Wziął drugi ręcznik i okręcił jej głowę. - Zasnąć bez ciebie. Przytuliła się do niego. - Robimy się cholernie sentymentalni. - Mnie to nie przeszkadza. W końcu jestem Irlandczykiem. Uśmiechnęła się. Nie sądziła, żeby któryś z partnerów w inte­ resach męża albo któryś z jego wrogów uważał go za sentymen­ talnego. - Żadnych nowych blizn - zaobserwował, pomagaj ąc j ej włożyć szlafrok. - Wnioskuję z tego, że ostatnie kilka dni minęły bez wstrząsów. - Prawie. Nie licząc pewnego młodzika, którego poniosło w czasie erotycznej sesji z płatną panienką. Zadusił ją. -Zawiązała szlafrok i przeczesała palcami włosy. - Przestraszył się i uciekł. Ale widocznie dręczyły go wyrzuty sumienia i po kilku godzinach sam się do nas zgłosił. Prokuratura podciągnęła jego czyn pod nieumyślne spowodowanie morderstwa. Przekazałam sprawę Peabody. - Aha. - Podszedł do kredensu i wyjął butelkę wina, po czym nalał dwa kieliszki. - A więc było spokojnie. ' - Tak, oprócz dzisiejszego pogrzebu. Najpierw zmarszczył brwi, ale zaraz twarz mu pojaśniała. 16 CZARNA CEREMONIA - A tak, mówiłaś mi. Szkoda, że nie mogłem wrócić wcześniej, żeby ci towarzyszyć. - Feeney bardzo przeżył śmierć Franka. Chyba łatwiej by się z nią pogodził, gdyby Frank zginął na służbie. Roarke mocniej zmarszczył czoło. - Wolelibyście, żeby wasz kolega został zabity, niż opuścił ten padół łez bez cierpień? - Przynajmniej bym to rozumiała. - Nie próbowała informować męża, że sama też wolałaby szybką i gwałtowną śmierć. - Ale na tym pogrzebie zdarzyło się coś dziwnego. Poznałam rodzinę Franka. Jego najstarsza wnuczka jest dość oryginalna. - To znaczy? - Ma taki dziwny sposób mówienia. Wyszukałam o niej wiadomości w komputerze. - Sprawdzałaś ją? - Bardzo pobieżnie. Głównie dlatego, że coś mi podrzuciła. Eve podeszła do biurka i podała mu liścik. - Labirynt Ziemi - rzucił Roarke po przeczytaniu listu. - Słucham? - Mówię o rysunku. To celtycki symbol. Potrząsnęła głową ze zdumieniem. - Skąd ty wiesz tyle dziwnych rzeczy? - To wcale nie jest takie dziwne. W końcu wywodzę się z Celtów. Ten pradawny symbol jest magiczny i święty. - Wszystko do siebie pasuje. Wygląda na to, że dziewczyna zajmuje się magią, chociaż ma dyplom z Harvardu. Mimo że studiowała w najlepszej uczelni, jest teraz sprzedawczynią w jakimś sklepie z kryształami i ziołami. Roarke powiódł palcem po rysunku. W dzieciństwie, w Dublinie, widział niejeden taki. Pradawne kultowe religie wykorzystywane były przez różne gangi, ale też przez zagorzałych pacyfistów. Oczywiście obydwie strony używały haseł religijnych jako uspra­ wiedliwienia dla zabijania lub ofiarowania życia. 17

J.D. ROBB - Domyślasz się, dlaczego chce się z tobą spotkać? - Nie. Pewnie jej się wydaje, że zobaczyła moją aurę albo coś takiego. Mavis, dopóki jej nie przymknęłam za wykradanie portfeli przechodniom, prowadziła taki oszukańczy interes zwią­ zany z wróżbiarstwem. Twierdzi, że ludzie zapłacą każde pieniądze za to, że powiesz im to, co chcą usłyszeć. A jeszcze więcej, jeśli powiesz im to, czego nie chcą wiedzieć. - I dlatego właśnie oszuści i politycy to ludzie tego samego pokroju. - Uśmiechnął się. - Zakładam, że tak czy inaczej, wybierasz się na spotkanie? - Jasne. Jeszcze raz zerknął na kartkę. - Idę z tobą. - Ale ona napisała... - Mało istotne, co napisała. - Opróżnił kieliszek zdecydowanym ruchem osoby, która jest przyzwyczajona, że dostaje to, czego pragnie. - Nie będę ci wchodził w drogę, ale będę ci towarzyszył. Mimo że „Akwarium" to w zasadzie spokojne miejsce, mogą się tam kręcić podejrzane elementy. - Podejrzane elementy to moje życie - zauważyła rzeczowo, po czym przekrzywiła głowę. - Czy ty przypadkiem nie jesteś właścicielem tego klubu? - Nie - uśmiechnął się. - A chciałabyś? Roześmiała się i pociągnęła go za rękę. - Chodźmy spać. Zrelaksowana i wtulona w męża zasnęła jak dziecko. Tym większe było jej zdziwienie, gdy zaledwie po dwóch godzinach całkowicie się rozbudziła. Nie męczył jej żaden koszmar, bo nie była spocona, nie drżała i nic jej nie dolegało. A jednak coś ją rozbudziło. Leżała nieruchomo, wpatrując się w szerokie okno i wsłuchując w równy oddech Roarke'a. 18 CZARNA CEREMONIA Uniosła się i spojrzała w nogi łóżka. W jej stronę błysnęły ciemne ślepia. W ostatniej chwili pohamowała krzyk. Zdała sobie sprawę z ciężaru na stopach. To Galadah, pomyślała i odetchnęła. Kot musiał wskoczyć na łóżko i to ją obudziło. Ot i cała tajemnica. Położyła się z powrotem, przytuliła do męża, westchnęła i zamknęła oczy. Tylko kot, myślała, zapadając w sen. Jednak mogłaby przysiąc, że słyszała czyjeś nucenie.

2 Następny dzień zaczął się od nawału pracy i Eve nie miała czasu myśleć o dziwnym przebudzeniu w nocy. W mieście panował spokój, więc uznała, że to świetny moment na porządki w biurze, a raczej na zlecenie ich swej asystentce. - Jak można mieć taki bałagan w komputerze. - Szczera i solidna twarz Peabody wyrażała prawdziwe rozżalenie. - Wiem, gdzie co mam - odparła Eve. - Uporządkuj pliki tak, żebym nadal się orientowała, gdzie co jest, ale też żeby to miało jakąś logikę. To zadanie jest dla ciebie za trudne? - Dam sobie radę. - Peabody wykrzywiła twarz za jej plecami. - To wspaniale i proszę nie robić do mnie min. Nawet jeśli mam bałagan w komputerze, jak to ujęłaś, to dlatego, że ten rok był trochę napięty. Ponieważ to ja cię szkolę, mogę ci zlecić tę pracę. - Uśmiechnęła się lekko. - Mam nadzieję, że w przyszłości ty także, Peabody, dorobisz się podwładnego, któremu będziesz zlecać upierdliwe zajęcia. - Pani wiara we mnie jest wzruszająca, pani porucznik. Aż brakuje mi tchu. - Peabody syknęła w stronę komputera. - A może duszę się, ponieważ są tu pliki sprzed pięciu lat, które już od roku powinny być przesłane do centrali. - Więc wyślij je teraz. - Eve uśmiechnęła się szerzej, słysząc hurkot w komputerze, a zaraz potem zawiadomienie o błędzie systemowym. - Życzę powodzenia. 20 CZARNA CEREMONIA - Technika może być naszym sprzymierzeńcem, tylko trzeba ją rozumieć. - Ja wszystko rozumiem - Eve dwukrotnie walnęła pięścią w komputer. Maszyna znów zaczęła działać. - Widzisz? - Jest pani niesamowicie delikatna, porucznik Dallas. Teraz rozumiem, dlaczego chłopaki z laboratorium celują rzutkami w twoje zdjęcie. - Dalej to robią? Chryste, ale są pamiętliwi. - Ze wzruszeniem ramion usiadła na rogu biurka. - Co wiesz na temat magii? Czarów? - Jeśli chce pani rzucić urok na komputer, to na niewiele się zdam. Peabody z zaciśniętymi zębami przesuwała pliki. - Jesteś wyznawczynią Wolnej Ery - zauważyła Eve. - Zawiesza się. No, popracuj jeszcze trochę- popędzała komputer dziewczyna. - Tak, ale - nawiązała do stwierdzenia Eve - wolnoerowcy nie są wyznawcami Wicca. Niby obydwie religie są religiami Ziemi, opartymi na naturalnym porządku kosmosu, ale... ty sukinsynu, gdzie to się podziało? - Słucham? Gdzie co się podziało? - Nic. - Peabody z napięciem wpatrywała się w monitor. - Nic. Proszę się o nic nie martwić. Zresztą i tak pewnie nie potrzebowała pani tych plików. - Czy to jakiś żart, Peabody? - No właśnie. Ha, ha. - Krople potu spływały po czole policjantki. Z zawzięciem uderzała w klawiaturę. - O jest. Już po sprawie. Wszystko wróciło na miejsce. A teraz wyślemy to do centrali. - Odetchnęła ciężko. - Czy mogłabym się napić kawy? Żeby zachować przytomność umysłu. Eve spojrzała na ekran monitora, ale nie zobaczyła niczego zatrważającego. Bez słowa wstała i zleciła autokucharzowi przy­ gotowanie kawy. - Dlaczego interesują panią wiccanie? Chce się pani prze­ chrzcie? - Peabody uśmiechnęła się, a widząc złość w oczach przełożonej, dodała: - Znowu tylko żartowałam. 21

J.D. ROBB - Widzę, że masz dzisiaj dobry humor. Jestem po prostu ciekawa. - No cóż, istnieje zbieżność głównych zasad w Wolnej Erze i kulcie Wicca. Poszukiwanie harmonii, czczenie pór roku wywo­ dzące się z zamierzchłych czasów, całkowity zakaz używania przemocy. - Zakaz używania przemocy? - Eve zmrużyła oczy. - A co z urokami, zaklęciami i ofiarami? Naga dziewica na ołtarzu i czarne koguty, którym odcina się głowy? - To obraz z literatury, choćby z Szekspira. Główne źródło mylnych sądów. Kapłanki nie są wiedźmowatymi, przerażającymi staruchami pichcącymi w wielkich kotłach podejrzane wywary. Nie straszą małych dzieci. Wiccanie lubią nagość, ale nikogo nie krzywdzą. Korzystają wyłącznie z białej magii. - Jej przeciwieństwem jest... - ...czarna magia. Eve przyglądała się podwładnej. - Ty chyba nie wierzysz w te zabobony? - Nie. - Orzeźwiona kawą Peabody wróciła do pracy przy komputerze. - Znam kilka podstawowych zaklęć, ponieważ mój kuzyn przeniósł się do Wicca. Już jakiś czas należy do zgroma­ dzenia w Cincinnati. - Masz kuzyna, który należy do zgromadzenia w Cincinnati? - Eve wybuchnęła śmiechem i odstawiła na biurko kubek z kawą. - Peabody, ty mnie ciągle zaskakujesz. - Któregoś razu opowiem pani o mojej babci i jej pięciu kochankach. - Pięciu kochanków w życiu to wcale nie tak wielu. - Nie w życiu, ale w miesiącu. Naraz. - Podniosła poważny wzrok. - Babcia ma dziewięćdziesiąt osiem lat. Mam nadzieję, że się w nią wrodziłam. Eve, hamując śmiech, spojrzała na wideofon, którego brzęczyk właśnie się odezwał. 22 CZARNA CEREMONIA - Dallas... - Na ekranie pojawiła się twarz komendanta Whit- neya. - Tak, komendancie. - Chciałbym z panią jak najszybciej porozmawiać. Proszę do mnie. - Tak, sir, będę za pięć minut. - Eve rozłączyła się i z nadzieją popatrzyła na Peabody. - Może jakaś nowa sprawa. Dokończ czyszczenie komputera. Dam ci znać, jeśli coś się wydarzy. - Na odchodnym jeszcze się odwróciła i powiedziała: - Tylko nie zjedz mojego batonika. - Cholera - zaklęła pod nosem Peabody. - Czy ona zawsze musi trafiać w dziesiątkę? Whitney większość zawodowego życia zajmował kierownicze stanowisko. Zależało mu na tym, by znać swoich podwładnych, wiedzieć, w czym są najlepsi i jakie są ich słabości. Umiał też zrobić użytek z obydwu. Był to potężny mężczyzna o dużych dłoniach robotnika i ciem­ nych bystrych oczach, o których niejeden mówił, że są zimne. Zachowywał wręcz przerażający spokój, ale jak to bywa, pod maską opanowania drzemał wulkan. Eve go szanowała, czasami lubiła i zawsze podziwiała. Kiedy weszła do biura, Whitney siedział przy biurku i ze zmarszczonym czołem czytał jakiś dokument. Nie oderwał wzroku, tylko gestem dłoni wskazał na krzesło. Usiadła, przyglądając się powietrznemu tramwajowi, przepływającemu akurat za oknem. Jak zawsze zdziwiła ją liczba pasażerów z lornetkami i szpiegow­ skimi okularami. Zastanawiała się, co też ci ludzie spodziewają się ujrzeć za oknami budynku policji? Torturowanie podejrzanych, strzelaninę, zakrwawione ofiary? I dlaczego bawią ich takie fantazje? - Widziałem panią wczoraj na pogrzebie. 23

J.D. ROBB Wróciła myślami do gabinetu. - Zdaje się, że byli tam wszyscy policjanci z komendy. - Frank był lubiany. - To prawda. - Nigdy pani z nim nie pracowała? - Dał mi kilka wskazówek, kiedy zaczynałam. Whitney, nie przestając kiwać głową, nie spuszczał z niej wzroku. - Był partnerem Feeneya. Potem, kiedy przeszedł ze służby na ulicy do biura, pani została partnerką Feeneya. Eve zaczynała czuć się nieswojo. - Tak, sir. Feeney bardzo przejął się śmiercią Franka. - Wiem. Dlatego nie ma go dzisiaj w pracy. - Whitney oparł łokcie na biurku i splótł dłonie. - Pani porucznik, mamy tu do czynienia z delikatną sprawą. - Dotyczącą sierżanta Wojinskiego? - Informacja, którą zamierzam pani powierzyć, jest w najwyż­ szym stopniu poufna. Oprócz pani podwładnej nikt nie może o niczym wiedzieć. Proszę o zachowanie dyskrecji. Rozkazuję - poprawił się - żeby pracowała pani nad tą sprawą zupełnie sama. W tej chwili poczuła już strach. Pomyślała o Feeneyu. - Zrozumiałam. - Istnieją pewne okoliczności dotyczące śmierci sierżanta Wojinskiego, które wymagają wyjaśnienia. - Okoliczności? - Muszę zaznajomić panią z zastrzeżonymi danymi. - Opuścił dłonie na biurko. - Jakiś czas temu powiadomiono mnie, że sierżant Wojinski albo prowadził śledztwo na własną rękę, albo zajął się nielegalnym procederem. - Narkotyki? Frank? To niemożliwe. Whitney nawet nie mrugnął. - Dwudziestego drugiego września tego roku jeden z detek­ tywów z wydziału do spraw narkotyków widział Wojinskiego w obserwowanym przez policję podejrzanym centrum dystrybucji 24 CZARNA CEREMONIA nielegalnych substancji. W prywatnym klubie „Athame", związa­ nym z jakimś kultem religijnym. W tym klubie odbywają się indywidualne i grupowe sesje seksualne. Wydział od narkotyków ma go na oku już od dwóch lat. Widziano, jak Frank kupował tam narkotyki. Eve milczała, więc nabrał głęboko powietrza i kontynuował. - Zostałem natychmiast powiadomiony o zajściu. Zwróciłem się do Franka z prośbą o wyjaśnienie, ale on nie był skory do rozmowy. - Zawahał się, jednak postanowił skończyć. - Szcze­ rze mówiąc fakt, że Frank ani nie potwierdził, ani nie zaprze­ czył, że w gruncie rzeczy w ogóle nie chciał rozmawiać na ten temat, zupełnie mi do niego nie pasował. Martwiłem się. Nakazałem mu zrobienie testów na obecność w organizmie narkotyków i poradziłem, żeby wziął tydzień urlopu. Zgodził się na wszystko. Wtedy testy nic nie wykazały. Ze względu na jego nieskazitelną przeszłość oraz ponieważ dobrze go znałem, to wydarzenie zostało pominięte w jego aktach. - Wstał i odwrócił się do okna. - Być może popełniłem błąd. Gdybym wtedy nie zostawił sprawy, może teraz Frank by żył i nie byłoby tej rozmowy. - Zaufał pan swojemu osądowi. Ufał pan Frankowi. Spojrzał na nią. Jego oczy nie były zimne, tylko pełne napięcia. - Tak, to prawda. Ale teraz mam więcej danych. Standardowa autopsja wykazała we krwi Wojinskiego obecność naparstnicy, środka nasercowego oraz Zeusa. - Zeus. - Teraz Eve wstała. - Frank nie zażywał narkotyków, komendancie. Pomijając to, jakim był człowiekiem, zażywanie tak mocnego narkotyku jak Zeus pozostawia widoczne ślady. Widać to po oczach, po zmianie w zachowaniu. Gdyby brał Zeusa, wiedziałby o tym każdy funkcjonariusz w centrali. Poza tym testy by to wykazały. Musiała nastąpić jakaś pomyłka. - Wepchnęła ręce w kieszenie, z trudem hamując przymus chodzenia. - To prawda, że niektórzy policjanci zażywają narkotyki i na dodatek 25

J.D. ROBB sądzą, że odznaka chroni ich przed prawem. Ale Frank do nich nie należał. Nie, on był czysty. - Niemniej wykryto w jego krwi kilka narkotyków. To właśnie przez tę mieszankę doszło do zahamowania pracy serca i śmierci. - Podejrzewa pan, że przedawkował? - Potrząsnęła głową. - To niemożliwe. - Powtarzam, wykryto narkotyki. - W takim razie musi istnieć jakieś inne wytłumaczenie. Środki nasercowe? - Zmarszczyła brwi. - Mówił pan, że przed kilkoma tygodniami robił sobie badania. Dlaczego nie wykazały, że miał kłopoty z sercem? - Najbliższy przyjaciel Franka jest najlepszym informatykiem w mieście. - Feeney? - Zrobiła dwa kroki do przodu. - Myśli pan, że Feeney go krył i wyczyścił mu akta? Do diabła, komendancie. - Nie mogę wykluczyć takiej możliwości - odparł sucho. - Ani pani. Przyjaźń może i zazwyczaj wpływa na obiektywizm oceny. Ufam, że pani przyjaźń z Feeneyem nie wpłynie na pani osąd. - Znowu podszedł do biurka, symbolu swojej władzy. - Te zarzuty i podejrzenia trzeba bezwzględnie wyjaśnić. Gorące języki strachu w żołądku Eve zmieniły się w prawdziwy płomień. - Chce pan, żebym poprowadziła dochodzenie przeciwko moim kolegom, z których jeden nie żyje, a drugi mnie szkolił i jest moim przyjacielem. - Położyła dłonie na biurku. - Jest także pana przyjacielem, komendancie. Spodziewał się gniewu. Tak jak się spodziewał, że jednak Eve zgodzi się przyjąć sprawę. - Wolałaby pani, żebym zlecił śledztwo komuś innemu? - Uniósł pytająco brwi. - Chcę, żeby to było przeprowadzone po cichu. Wszelkie dane i nowe fakty ma pani bezpośrednio mnie przekazywać. Jeśli będzie pani zmuszona porozmawiać z rodziną 26 CZARNA CEREMONIA Wojinskiego, proszę uczynić to dyskretnie i taktownie. Nie ma potrzeby pogłębiać ich smutku. - A jeśli wywącham coś, co zapaskudzi Frankowi kartotekę? - Wtedy ja się tym zajmę. Wyprostowała się. - Prosi mnie pan o cholerną przysługę. - To nie prośba, lecz rozkaz - poprawił. - Tak będzie dla pani łatwiej, pani porucznik. - Podał jej dwie zapieczętowane dyskietki. - Niech to pani przejrzy w domu. Proszę się komunikować ze mną za pomocą swojego domowego komputera. Nic nie może przechodzić przez centralę, dopóki nie zmienię rozkazu. Jest pani wolna. Obróciła się na pięcie i ruszyła do drzwi, ale zatrzymała się przy nich. Nie spojrzała jednak do tyłu. - Do cholery, nie będę kapowała na Feeneya. Whitney odprowadził ją wzrokiem, potem zamknął oczy. Wiedział, że Eve zrobi to, co do niej należy. Miał tylko nadzieję, że nie będzie musiała zrobić więcej, niż będzie mogła znieść. Kiedy szła do biura, krew w niej wrzała. Peabody siedziała przed monitorem komputera z dumnym uśmieszkiem. - Właśnie się z nim uporałam. Stawiał niezły opór, ale go pokonałam. - Wyłącz komputer, Peabody- rzuciła krótko i sięgnęła po kurtkę i torbę. - Zbieraj się. - Mamy sprawę? - Policjantka podskoczyła na równe nogi. - Jaką? Dokąd idziemy? - Musiała biec, żeby nadążyć za Eve. - Dallas? Pani porucznik? Eve z całej siły wcisnęła guzik windy. Jej wściekłe spojrzenie zamknęło usta podopiecznej. Wsiadły do windy pełnej policjantów. - Hej, Dallas, jak tam świeżo upieczeni małżonkowie? Namów swojego bogatego męża, żeby wykupił naszą kantynę i zaopatrzył ją w coś dobrego do żarcia. 27

J.D. ROBB Rzuciła przez ramię lodowate spojrzenie na rozradowaną twarz policjanta. - Możesz mnie ugryźć wiesz gdzie, Carter. - Próbowałem trzy lata temu i nieomal połamałaś mi zęby. Wolę nie ryzykować - odciął się. W windzie wybuchł głośny śmiech. - Bo jesteś dupkiem, Carter - parsknął inny policjant. - Nie gorszym niż ty, Forenski. Hej, Peabody - ciągnął Carter - chcesz, żebym cię ugryzł? - A kiedy ostatnio byłeś u dentysty? - Obiecuję, że zaraz po wizycie zgłoszę się do ciebie. - Mrugnął okiem i wraz z resztą policjantów wytoczył się z windy. - Carter jest niczego sobie - zagaiła Peabody, przestraszona, że Eve ciągle wpatruje się przed siebie. - Szkoda, że to taki pajac. - Żadnej odpowiedzi. - Ale Forenski też jest milutki - ciągnęła dalej nie zrażając się milczeniem. - Chyba nie ma nikogo na stałe? - Nie interesuje mnie prywatne życie kolegów - warknęła Eve i kiedy zjechały na poziom garażu, zdecydowanym krokiem wyszła z windy. - Ale moje cię interesuje- mruknęła Peabody pod nosem. Zaczekała, aż Eve wyłączy alarm, po czym usiadła na miejscu dla pasażera.- Mam zaprogramować drogę, czy chcesz mi zrobić niespodziankę? - Zamrugała, widząc, że Eve opuściła głowę na kierownicę. - Hej, dobrze się pani czuje? Co się dzieje, Dallas? - Wpisz trasę do mnie do domu.- Eve nabrała powietrza i wyprostowała się. - Powiem ci wszystko w czasie jazdy. To są ściśle poufne informacje. - Wyprowadziła samochód z garażu na ulicę. - Masz prawo składać raport jedynie mnie lub komendantowi. - Rozumiem. - Peabody przełknęła ślinę. - Chodzi o kogoś z naszych, prawda? 28 CZARNA CEREMONIA U ej domowy komputer nie był tak zanieczyszczony jak biurowy. Roarke tego dopilnował. Dane szybko pojawiły się na ekranie. Detektyw Marion Burns. To ona była tajniakiem w „Athame". Pracowała w klubie przez osiem miesięcy jako barmanka. Eve zacisnęła usta. - Burns. Nie znam jej. - A ja trochę znam. - Peabody przysunęła bliżej swoje krzesło. - Poznałam ją, kiedy byłam... no wiesz, w czasie tej sprawy z Casto. Zrobiła na mnie wrażenie solidnej. Jeśli dobrze pamiętam, jest policjantką w trzecim pokoleniu. Jej matka nadal pracuje, w stopniu kapitana, chyba w Bunko. Dziadek przeszedł na emeryturę w czasie wojen miejskich. Nie mam pojęcia, dlaczego zagięła parol na Wojinskiego. - Może po prostu zameldowała o tym, co widziała. Będziemy musiały sprawdzić. Raport złożony Whitneyowi jest dość krótki i suchy. 22 września 2058 o godzinie dziesiątej trzydzieści zauważyła sierżanta Wojinskiego siedzącego w klubie przy stoliku ze znaną dealerką narkotyków Seliną Cross. Wojinski przekazał Cross kilka żetonów kredytowych w zamian za małą paczkę, która zawierała nielegalne substancje. Rozmowa trwała nie więcej niż kwadrans, po czym Cross przesiadła się do innego stolika. Wojinski pozostał w klubie jeszcze dziesięć minut, potem wyszedł. Detektyw Burns śledziła go przez dwie przecznice, aż Wojinski wsiadł do publicznego środka lokomocji. - A więc nie widziała, jak zażywał narkotyki? - Nie. Nie widziała też, żeby tej nocy ani żadnej następnej w czasie jej zmiany pojawił się ponownie w klubie. Burns znajduje się na pierwszym miejscu na liście osób, które musimy przesłuchać. - Tak jest. Dallas, może Wojinski zwierzył się Feeneyowi, skoro się przyjaźnili? A może Feeney sam coś zauważył? - No nie wiem. - Eve potarła oczy. - „Athame". Co to, do diabła, jest to „Athame?" 29

J.D. ROBB - Nie mam pojęcia. - Peabody wyciągnęła podręczny wideokom i wprowadziła dane. -Athame, obrzędowy nóż, narzędzie rytualne, zazwyczaj wykonane ze stali. Tradycyjnie athame nie jest używany do cięcia, ale do rysowania kół w religiach ziemskich. Peabody popatrzyła na Eve. - Znowu czary. To raczej nie przypadek. - Raczej nie. - Sięgnęła do szuflady po list od Alice, po czym pokazała go podwładnej. - Dostałam to od wnuczki Franka na pogrzebie. Okazuje się, że dziewczyna pracuje w jakimś sklepie, który nosi nazwę „Moc Ducha". Znasz go? - Tak. - Z wyrazem zaniepokojenia Peabody odłożyła list na biurko. - Wiccanie nie są agresywni, Dallas. Stosują zioła, nie narkotyki. Żaden ortodoksyjny wiccanin nie kupi, nie sprzeda ani nie zażyje Zeusa. - A naparstnica? - Przekrzywiła głowę. - To rodzaj zioła podawanego chorym na serce, prawda? - Tak. Medycyna używa jej od wieków. - Czy działa pobudzająco? - Nie znam się na sztuce uzdrawiania, ale sądzę, że tak. - Tak jak Zeus. Ciekawe, co się dzieje, kiedy się połączy te dwa środki? Nie zdziwiłabym się, gdyby źle dobrane dawki mogły być przyczyną zawału serca. - Myślisz, że Wojinski sam się zabił? - Komendant coś o tym wspominał. Dręczy mnie tyle pytań - rzuciła ze zniecierpliwieniem. - Musimy działać i zaczniemy od Alice. Chcę, żebyś zjawiła się w klubie o jedenastej w cywilnym ubraniu. Staraj się wyglądać jak wyznawczyni Wolnej Ery, a nie jak gliniarz. Peabody skrzywiła usta. - Mam sukienkę, którą mama uszyła mi na urodziny. Włożę ją, ale wścieknę się, jeśli będzie się pani ze mnie śmiała. - Postaram się opanować. A na razie spróbujmy wykopać coś na temat tej Seliny Cross i klubu „Athame". 30 CZARNA CEREMONIA Pięć minut później uśmiechała się ponuro do monitora. - Interesujące. Nasza Selina to niezłe ziółko. Tylko popatrz na kartotekę. Trochę sobie w życiu posiedziała. Za prostytucję w 43 i 44 roku. Oskarżenie o napad też w 44. W 47 zamknięta w Bunko za prowadzenie nielegalnego studia mediumicznego. Po co ludzie chcą gadać ze zmarłymi? Podejrzana o okaleczanie zwierząt w 49. Za mało dowodów, żeby ją aresztować. Produkcja i dystrybucja narkotyków. Za to ją zamknęli w 50. Przesiedziała rok. Płotka. Ale w 55 była przesłuchiwana w sprawie związanej z rytualnym zabójstwem nieletniego. Miała alibi. - Dział narkotyków obserwował ją od 51 roku - dodała Peabody. - Ale jej nie zamknęli. - Sama powiedziałaś, że to płotka. Szukają grubszych ryb. - No cóż, zobaczymy, co ma do powiedzenia Marion. Popatrz, tu jest napisane, że Selina Cross jest właścicielką klubu „Athame". - Zasznurowała usta. - Skąd taka miernota wzięła pieniądze na kupno klubu i na prowadzenie go? Jest tylko czyjąś przykrywką. Ciekawe, czy „Narkotyki" wiedzą czyją? Zobaczmy, jak ona wygląda. Komputer, proszę pokazać zdjęcie obiektu Cross, Selina. - Uf- sapnęła Peabody, kiedy podobizna pojawiła się na ekranie. - Straszna. - Takiej twarzy się nie zapomina - mruknęła Eve. Kobieta na zdjęciu miała pociągłe i ostre rysy. Do tego pełne, bardzo czerwone usta, oczy czarne jak onyks, cerę jasną i gładką. Ogólnie sprawiała wrażenie zimnej i przerażającej, jak zauważyła Peabody. Czarne włosy, z przedziałkiem na środku, opadały luźno na ramiona. Na lewej powiece widniał mały tatuaż. - Co to za znak? - zainteresowała się. Powiększ obraz o trzy­ dzieści procent. - Pentagram - oświadczyła Peabody drżącym głosem, aż Eve zerknęła na nią z zaciekawieniem. - Odwrócony. Ona nie jest wiccanką, Dallas - odchrząknęła. - To satanistka. 31

J.D. ROBB t ve nie wierzyła w magię - ani białą, ani czarną. Rozumiała jednak, że ludzie wierzą w takie bzdury, a co więcej, często je wykorzystują. - Bądź ostrożna, Eve. Spojrzała w bok. Roarke uparł się, że będzie prowadził. Nie mogła się skarżyć, bo wszystkie jego samochody były sto razy lepsze od jej policyjnego gruchota. - Co masz na myśli? - Musi istnieć przyczyna, dla której pewne religie trwają przez wieki. - Ta przyczyna to ludzka łatwowierność, którą daje się bez większych kłopotów wykorzystać. Zamierzam sprawdzić, czy ktoś nie wykorzystał Franka. Opowiedziała mężowi o dochodzeniu, nie przejmując się, że zdradza tajemnicę. Bardzo chciała, by jej pomógł. - Jesteś dobrą policjantką i wrażliwą kobietą. Czasami aż nazbyt dobrą i nazbyt wrażliwą. - Zatrzymał się na światłach i spojrzał na nią. - Proszę cię, byś przy tej sprawie zachowała szczególną ostrożność. Jego twarz kryła się w cieniu, a głos brzmiał poważnie. - Mówisz o czarownicach i czcicielach diabła? Roarke, mamy trzecie tysiąclecie. Sataniści, też coś! - Strzepnęła włosy z twarzy. - Ciekawa jestem, co oni chcieliby zrobić z tym szatanem, gdyby istniał. I jak zwróciliby na siebie jego uwagę? - W tym cały problem - odparł cicho i skręcił na zachód do klubu „Akwarium". - Diabły rzeczywiście istnieją- sarknęła, kiedy parkował na drugim poziomie nad ziemią. - Mają ciało i chodzą na dwóch nogach. Widzieliśmy takich wielu. Wysiadła i zeszła na ulicę. Wiał lekki wiatr. Na czarnym niebie nie widać było ani księżyca, ani gwiazd, migały tylko światła powietrznego ruchu ulicznego. Znajdowali się w części miasta, którą upodobali sobie artyści. 32 CZARNA CEREMONIA Tu nawet restauracje były czyste i zamiast parówek z soi oferowały hybrydowe owoce. Większość ulicznych sprzedawców zwinęła na noc swoje kramy, ale za dnia kusiły one przechodniów ręcznie wykonaną biżuterią, tkanymi gobelinami oraz ziołowymi płynami do kąpieli i herbatkami. Byli tu żebracy, ale nie pozwalali sobie na namolność, a ich licencje widać było już z daleka. Dzienny urobek, zamiast na chemiczne używki, przeznaczali najedzenie. W tej okolicy nawet liczba przestępstw była mniejsza niż gdzie indziej. Tylko czynsze osiągały tu mordercze kwoty, za to wiek mieszkańców i sprzedaw­ ców był zadziwiająco niski. Eve nie miałaby nic przeciwko temu, żeby tu mieszkać. - Przyjechaliśmy za wcześnie - stwierdziła, z przyzwyczajenia uważnie lustrując ulicę. Potem na jej twarzy pojawił się kpiący uśmieszek. - Popatrz na to. „Psychic Deli". Pewnie na główne danie serwują haszysz z jarzynami, a na przystawkę wróżbę z ręki. Otwarte. Wchodzimy? - zwróciła się do Roarke'a pod wpływem nagłego impulsu i chęci zmiany ponurej atmosfery. - Chcesz, żeby ci powróżyli? - A co mi tam. - Złapała go za rękę. - To mnie wprowadzi w odpowiedni nastrój do ścigania satanistycznych handlarzy narkotyków. Może dadzą nam zniżkę i powróżą też tobie. - Nie chcę wróżenia z ręki. - Tchórz - mruknęła i pchnęła go przez drzwi. - Raczej ostrożny. Musiała przyznać, że w środku roznosił się wspaniały zapach. Nie jakiejś tam smażonej cebuli i ciężkich sosów, tylko delikatna woń przypraw i kwiatowej esencji doskonale pasujące do cichej muzyczki sączącej się w tle. Małe białe stoły z białymi krzesłami stały w odpowiedniej odległości od lady, na której za błyszczącą czystością szklaną taflą wystawiono miski i talerze z kolorowym jedzeniem. W lokalu 33

J.D. ROBB było tylko dwoje gości. Mieli ogolone głowy, białe ubrania i sandały na gołych stopach. Siedzieli pochyleni nad miskami z zupą. Za ladą stał jegomość w obszernej niebieskiej koszuli. Na palcach obu rąk błyszczały srebrne pierścienie, a ściągnięte w warkocz włosy opasywała srebrna przepaska. Uśmiechnął się do wchodzących. - Bądźcie błogosławieni. Pragniecie pokarmu dla ciała czy dla^ ducha? - Sądziłam, że pan nam doradzi - Eve uśmiechnęła się kąś­ liwie. - Może jakieś wróżby? - Z ręki, tarot, runy czy aura? - Z ręki. - Dobrze się bawiąc, wyciągnęła dłoń. - Naszą wróżbitką jest Cassandra. Proszę usiąść wygodnie, a ona zaraz do ciebie podejdzie, siostro. Wasze aury są bardzo mocne - dodał, kiedy odchodzili. - Dobrze się dobraliście. - Sięgnął po drewnianą pałeczkę z zaokrąglonym rantem i przeciąg­ nął delikatnie po brzegu zmrożonej misy. Rozległ się wibrujący dźwięk, na co zaraz zza paciorkowej kurtyny wyłoniła się jakaś kobieta w srebrnej tunice. Jej ramiona zdobiły srebrne bransolety. Eve zwróciła uwagę, że kobieta jest bardzo młoda. Miała nie więcej niż dwadzieścia lat. - Witam. - Odezwała się z lekkim irlandzkim akcentem. - Usiądźcie wygodnie. Czy mam powróżyć obojgu? - Nie, tylko mnie. - Eve zajęła miejsce przy najdalszym stoliku. - Ile to kosztuje? - Wróżenie z ręki jest bezpłatne. Prosimy wyłącznie o dob­ rowolne datki. - Usiadła z gracją i uśmiechnęła się do Roarke'a. - Będziemy wdzięczni za szczodrość. Madam, proszę o rękę, z którą się pani urodziła. - Urodziłam się z obydwiema. - Poproszę lewą. - Delikatnie ujęła w palce dłoń Eve. - Siła i odwaga. Pani przeznaczenie nie zostało wyznaczone. Jakaś 34 CZARNA CEREMONIA trauma, przerwa w życiu, kiedy była pani jeszcze dzieckiem. - Uniosła szare oczy. - Nie ciąży na pani żadna wina. Zacisnęła palce, bo Eve instynktownie chciała cofnąć dłoń. - Nie musi pani wszystkiego pamiętać, przynajmniej do czasu, aż będzie pani gotowa. Żal i zwątpienie w siebie, zablokowane emocje. Samotna kobieta, która ustaliła sobie jeden cel. Duża potrzeba sprawiedliwości. Zdyscyplinowana, z motywacją... zaniepokojona. Pani serce było złamane, więcej niż złamane, pokiereszowane. Teraz strzeże pani tego, co zostało. To silna dłoń. Można jej zaufać. Stanowczym gestem sięgnęła po prawą rękę. Szare oczy nie przestawały obserwować twarzy Eve. - Większość przeszłości nosi pani w sobie. Przeszłość nie da pani spokoju, nie ucichnie. Ale znalazła pani swoje miejsce. Władza pani odpowiada, a także związana z nią odpowiedzialność. Jest pani uparta, często jednostronna, ale pani serce jest prawie wyleczone. Pani kocha. Znowu zerknęła na Roarke'a, a jej usta złagodniały, kiedy ponownie zwróciła wzrok ku Eve. - Jest pani zaskoczona głębią tego uczucia. To panią zbija z tropu, choć zazwyczaj nie jest łatwo wyprowadzić panią z równowagi. - Przeciągnęła kciukiem po wierzchu dłoni. - Pani serce sięga głęboko. Jest... wybredne. Jest ostrożne, ale kiedy się oddaje, to całkowicie. Nosi pani identyfikator. Odznakę. - Uśmiech­ nęła się. - Tak, dokonała pani słusznego wyboru. Być może jedynego dostępnego. Zabijała pani. Nieraz. Nie miała pani wyjścia, jednak ciąży to na pani umyśle i sercu. Z trudem oddziela pani intelekt od emocji. Zabije pani znowu. Szare oczy zeszkliły się i delikatny uścisk stężał. - Jest ciemno. To ciemne moce. Zło. Już niejedno życie padło ofiarą będą następne. Ból i strach. Ciało i dusza. Musi pani chronić siebie i tych, których pani kocha. Odwróciła się do Roarke'a, złapała jego dłoń i zaczęła mówić szybko po celtycku. Twarz jej pobladła. 35

J.D. ROBB - Wystarczy. - Eve przerażona wyrwała dłoń. - Ale pokaz. - Zirytowana faktem, że czuje na dłoni ciarki, potarła niąo spodnie. - Masz dobre oko, Cassandro. I niezłą gadkę. - Sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła pięćdziesiąt żetonów kredytowych i położyła na stole. - Poczekaj. - Cassandra otworzyła małą wyszywaną torebkę i wyjęła z niej gładki, jasnozielony kamień. - To prezent. Symboliczna pamiątka. - Wepchnęła kamień w dłoń Eve. - Noś go przy sobie. - Dlaczego? - A dlaczego nie? Proszę, przyjdźcie ponownie. Pozostańcie błogosławieni. Eve jeszcze raz przed odejściem dziewczyny przyjrzała się jej pobladłej twarzy. - A więc nici z „przepowiadam ci długą zamorską podróż" - mruknęła, idąc do wyjścia. - Co ona ci powiedziała? - Nie bardzo znam ten dialekt. Chyba pochodzi z zachodnich hrabstw. - Roarke zaczerpnął świeżego powietrza. - Mówiła głównie o tym, że jeżeli cię kocham tak bardzo, jak ona sądzi, to będę przy tobie. Powiedziała, że twoje życie jest w niebezpieczeń­ stwie, a być może także dusza, i że mnie potrzebujesz, aby przetrwać. - Co za bzdury. - Spojrzała na kamień w dłoni. - Zatrzymaj go. - Zamknął na kamieniu jej palce. - Nie zaszkodzi ci. Ze wzruszeniem ramion wepchnęła kamień do kieszeni. - Myślę, że będę się trzymała z dala od psycholi. - Wspaniały pomysł - pochwalił. Przeszli przez ulicę i stanęli u wejścia do „Akwarium". 3 „ Akwarium" zrobiło na Eve wrażenie. Przede wszystkim było tu ciszej niż w innych klubach. Lekki szum eleganckiej muzyki mieszał się ze szmerem rozmów gości. Ustawienie stolików przypominało rysunek z liściku od Alice. Ściany wyłożone były lustrami w kształcie gwiazd i księżyców. Na każdym z luster wisiał kandelabr ze świecą której płomień odbijał się w szklanej tafli. Pomiędzy nimi wisiały plakietki z nieznanymi Eve symbolami i postaciami. Była tam mała scena i bar, przy którym siedzieli goście na stołkach przedstawiających znaki zodiaku. Dopiero po chwili Eve uzmysłowiła sobie, że zna osobę siedzącą na stołku przedstawiającym dwie twarze Bliźniąt. - Jezu, to Peabody. Roarke przeniósł wzrok na kobietę w długiej zielononiebieskiej sukni. Z jej pasa zwieszały się trzy sznury paciorków, a z uszu podłużne kolczyki z kolorowego metalu. - No, no - powiedział.i uśmiechnął się lekko. - Nasza groźna policjantka wygląda niczego sobie. - Z pewnością... się nie wyróżnia- uznała Eve. - Idź z nią pogadać, a ja poczekam na Alice. - Z przyjemnością pani porucznik. - Spojrzał na jej wytarte dżinsy, zniszczoną skórzaną kurtkę i uszy pozbawione ozdób. - Natomiast ty się wyróżniasz. - Czy to przytyk? 37

J.D. ROBB - Nie. - Dotknął dołeczka w jej podbródku. - Tylko stwier­ dzenie. - Odszedł i usiadł obok Peabody. - Co taka miła wiedźma robi w tym lokalu? Dziewczyna skrzywiła usta i obrzuciła go ponurym spojrzeniem. - Czuję się w tym przebraniu jak pajac. - Wyglądasz ślicznie. Sarknęła. - To nie mój styl. - Wiesz, jaka jest prawda o kobietach, Peabody? - Pchnął palcem długi kolczyk, wprawiając go w wahadłowy ruch. - Macie wiele stylów. Co pijesz? Zaczerwieniła się, mimo wszystko zadowolona z pochwały. - Strzelec. To mój znak. Drink jest ponoć metabolicznie i duchowo dopasowany do mojej osobowości. - Upiła łyk z prze­ zroczystego kielicha. - Nawet niezły. A jaki jest twój znak? - Nie mam pojęcia. O ile dobrze pamiętam, urodziłem się w pierwszym tygodniu października. - To musi być Waga- osądziła, zdziwiona, że można nie wiedzieć takich rzeczy. - W takim razie bądźmy metabolicznie i duchowo poprawni. - Odwrócił się, żeby zamówić drinka i spojrzał na Eve siedzącą samotnie przy stoliku. - Jaki znak przypisałabyś swojej szefowej? - Ją trudno określić. - Zgadza się - mruknął. Z miejsca, w którym siedziała, Eve widziała całą salę. Nigdzie nie dostrzegła zespołu muzycznego ani jego holograficznego wizerun­ ku. Muzyka zdawała się dobiegać znikąd i zewsząd. W melodii przeważały delikatne dźwięki fletu i gitary wraz z niewymownie słodkim głosem kobiety śpiewającej w obcym języku. Goście pogrążeni byli w rozmowie. Ktoś roześmiał się cicho. Nikt nie zwrócił uwagi, kiedy pewna kobieta w białej sukni wstała i zaczęła tańczyć. Eve kazała podać sobie wodę, którą, ku jej zaskoczeniu, dostała w pięknym kielichu ze sztucznego srebra. 38 CZARNA CEREMONIA Zaczęła się przysłuchiwać rozmowie za plecami. Ze zdumieniem przekonała się, że towarzystwo za nią zupełnie naturalnym tonem opowiada sobie o astralnych podróżach. Przy innym stoliku dwie kobiety rozprawiały o przeszłych wcieleniach. Jedna była ponoć tancerką w świątyni na Atlantydzie. Eve nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego ludzi bardziej interesują poprzednie wcielenia niż obecne. Zresztą uważała, że żyje się tylko raz. Nieszkodliwi wariaci, uznała w duchu, ale nadal pocierała o spodnie swędzącą dłoń. Dostrzegła Alice, jak tylko pojawiła się w drzwiach. Wyglądała na podenerwowaną. Niespokojne ruchy dłoni, ściągnięte ramiona, rozbiegane oczy. Eve skinęła jej głową na przywitanie. Dziewczyna spojrzała za siebie, po czym pospiesznie ruszyła do stolika. - Przyszła pani. Nie byłam tego pewna. - Szybkim ruchem sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła czarny kamień w srebrnej oprawie. - Proszę to założyć, proszę - nalegała, widząc, że Eve nie kwapi się do wykonania polecenia. - To obsydian. Został poświęcony. Będzie panią chronił przed złem. - Cieszę się. - Założyła łańcuszek. - Teraz lepiej? - To najbezpieczniejsze miejsce, jakie znam. Czyste. - Alice usiadła, ale nie przestawała rozglądać się po sali. - Często tu przychodzę. - Widząc, że do stolika zbliża się kelnerka, złapała w obydwie dłonie amulet wiszący na szyi. - Poproszę golden sun. - Spojrzała na Eve i ciężko westchnęła. - Potrzebuję odwagi. Cały dzień próbowałam medytować, ale jestem za­ blokowana. Boję się. - Czego się boisz, Alice? - Boję się, że ci, którzy zabili mojego dziadka, szykują się teraz na mnie. - Kto zabił twojego dziadka? - Zło. Zabijanie to jego specjalność. Nie uwierzy pani w to, co powiem. Jest pani zbyt przywiązana do rzeczy, które można 39

J.D. ROBB zobaczyć oczami. - Sięgnęła po drinka i przymknęła na chwilę powieki, jakby się modliła. Potem wolno uniosła napój do ust. - Ale wiem, że nie zignoruje pani moich słów. Jest pani policjantką. Nie chcę umierać - powiedziała i odstawiła szklankę. To było jej pierwsze sensowne zdanie. Eve uznała, że Alice nie udaje strachu. Zdjęła maskę, którą przywdziała na czas pogrzebu. Wtedy udawała spokój i opanowanie. Ze względu na rodzinę, pomyślała. - Kogo się boisz i dlaczego? - Muszę to pani wyjaśnić. Wszystko. W ten sposób się oczyszczę. Mój dziadek panią szanował. Dlatego właśnie zwróciłam się do pani. Nie urodziłam się wiedźmą. - Nie? - powtórzyła Eve sucho. - Niektórzy rodzą się nimi, a niektórzy, tacy jak ja, po prostu zostają wciągnięci w tę sztukę. Zainteresowałam się religią Wicca na studiach. Im więcej się o niej dowiadywałam, tym bardziej czułam, że chcę zostać jej adeptką. Pociągały mnie rytuały, poszukiwanie harmonii, radość i pozytywna etyka. Nie ujawniłam moich zainteresowań rodzinie. Nie zrozumiano by mnie. Opuściła głowę, a włosy zakryły jej twarz niczym zasłona. - Podobała mi się tajemniczość tego kultu. Byłam na tyle młoda, że sabaty nagich czarownic pod gołym niebem wydały mi się kuszące. Moja rodzina... - Uniosła głowę. - Oni są konser­ watywni. Jakaś część mnie chciała zrobić coś wyzywającego. - Taka mała rebelia? - Tak, zgadza się. Gdybym tylko na tym poprzestała - mruknę­ ła. -Gdybym wtedy szczerze zaakceptowała inicjację i wszystko, co się z nią wiązało, moje życie wyglądałoby teraz zupełnie inaczej. Byłam słaba i zbyt ambitna. - Znowu sięgnęła po napój i przepłuka­ ła nim wyschnięte gardło. - Chciałam wiedzieć, porównywać i analizować. Chciałam się przekonać, na czym polegają różnice między białą a czarną magią. Jak mogłam w pełni przyjąć jedną, nie znając jej przeciwieństwa, pytałam siebie. 40 CZARNA CEREMONIA - Mówisz całkiem logicznie. - To zdradziecka logika - sprzeciwiła się Alice. - Oszukiwałam się. Moje ego i intelekt były tak aroganckie. Wmawiałam sobie, że zajmę się czarną magią tylko od strony naukowej. Będę przeprowadzała rozmowy z tymi, którzy wybrali inną drogę, i odkryję, co ich odciągnęło od światła. To wydało mi się ekscytujące. - Uśmiechnęła się z goryczą. - Tak sądziłam i przez jakiś czas rzeczywiście dobrze się bawiłam. Dziecko, osądzała w myśli Eve. Dziecko w ciele oszałamiającej kobiety. Błyskotliwa i ciekawa, ale całkiem naiwna. Aż wstyd, jak łatwo wyciągać informacje z młodych. - I to wtedy poznałaś Selinę Cross? Dziewczyna zbladła. - Skąd pani o niej wie? - Przeprowadziłam małe dochodzenie. Jako wnuczka policjanta powinnaś się domyślić, że nie zjawię się tu całkiem zielona. - Proszę się jej wystrzegać. - Zacisnęła usta. - Niech pani uważa. - Selina to podrzędna kryminalistka, handlująca narkotykami. - Nie, myli się pani. Ona jest kimś więcej. - Ponownie zacisnęła dłoń na amulecie. - Niech mi pani uwierzy, pani porucznik. Teraz zajmie się panią. Ja to wiem. Jest pani dla niej wyzwaniem. - Czy sądzisz, że miała coś wspólnego ze śmiercią Franka? - Tak. — Do oczu napłynęły jej łzy. - I to przeze mnie. Eve pochyliła się, by nikt na sali nie mógł zobaczyć zapłakanej twarzy Alice. - Opowiedz mi o niej. - Poznałam Selinę rok temu. Na sabacie w czasie Samhain, to znaczy w święto zmarłych. Mówiłam sobie, że tylko prowadzę badania. Nie rozumiałam wtedy, jak głęboko już byłam wciągnięta, uwiedziona przez wielką moc egoistycznej żądzy. Nie uczest­ niczyłam w żadnych rytuałach, jeszcze nie. Tylko obserwowałam. Potem spotkałam ją i kogoś, kogo nazywali Alban. 41

J.D. ROBB - Alban? - To jej służący. - Dotknęła palcami ust. - Nadał nie potrafię sobie dobrze przypomnieć tamtej nocy. Teraz wiem, że rzucili na mnie przekleństwo. Pozwoliłam wprowadzić się w krąg, obedrzeć z ubrań. Słyszałam dzwonki i śpiew ciemnego księcia. Przy­ glądałam się ofiarowaniu kozła i wypiłam jego krew. - Zwiesiła głowę, jakby pod ciężarem wstydu. - Piłam krew i dobrze się bawiłam. Tej nocy to ja leżałam na ołtarzu. Przywiązali mnie do niego. Nie wiem, kiedy i kto to zrobił, ale wcale się nie bałam. Byłam pobudzona. Głos dziewczyny zmienił się w szept. Zmieniła się też muzyka rozbrzmiewająca w sali. Teraz słychać było radosne i zmysłowe bębenki i dzwonki, ale Alice nie zwracała na to uwagi. - Dotykał mnie każdy członek zgrupowania, wcierali we mnie olejki i krew. W środku słyszałam nucenie, byłam w transie. Selina położyła się na mnie. Robiła różne... rzeczy. Nie miałam żadnego doświadczenia seksualnego. Selina obnażyła mnie, a wte­ dy Alban wszedł we mnie. Selina się temu przyglądała. Alban trzymał jej piersi, a ona obserwowała moją twarz. Chciałam zamknąć oczy, ale to było ponad moje siły. Nie mogłam przestać wpatrywać się w jej oczy. To wyglądało tak, jakby to ona... jakby to ona była we mnie. Łzy kapały gęsto na blat stolika. Choć Eve odgrodziła dziew­ czynę od spojrzeń gości, a ona mówiła szeptem, to i tak odwróciło się w ich stronę kilka głów. - Podali ci narkotyk, Alice, a potem wykorzystali. Nie masz się czego wstydzić. Spojrzała na Eve wzrokiem pełnym cierpienia, które rozszar­ pywało serce. - To dlaczego jest mi tak bardzo wstyd? Byłam dziewicą i stosunek sprawił mi ból, ale nawet było to podniecające. Bardzo. Przyjemność, jaką odczuwałam, trudno opisać. Wykorzystali mnie, a ja ich błagałam, żeby zrobili to jeszcze raz. I tak się stało. 42 CZARNA CEREMONIA Zgwałciło mnie całe zgromadzenie. Do rana należałam już do nich, zostałam ich sługą. Obudziłam się w łóżku między Ałbanem i Selina. Zostałam ich uczennicą. I zabawką. Upiła łyk drinka, a łzy nie przestawały kapać jej z policzków. - Pozwalałam im na każdą seksualną zachciankę. Dotknęłam ciemności, a ona mnie pochłonęła. Stałam się arogancka i przez to nieostrożna. Ktoś powiedział o moich wyczynach dziadkowi. Nie chciał mi zdradzić, kto, ale ja wiem, że to ktoś z Wicca. Dziadek zapytał mnie, czy to prawda, a ja go wyśmiałam. Prosiłam, by nie wtrącał się w moje życie. Myślałam, że mnie posłuchał. Eve bez słowa pchnęła w jej stronę kielich z wodą. Alice z wdzięcznością go przyjęła i natychmiast opróżniła. - Kilka miesięcy temu odkryłam, że Selina i Alban odprawiają w swoim domu rytuały. Wróciłam z uczelni dzień wcześniej. Poszłam do nich i usłyszałam ceremonialne pieśni. Otworzyłam drzwi komnaty rytualnej. Byli tam obydwoje. Składali ofiarę. - Ręce dziewczyny drżały. - Ale tym razem nie z kozła, ale z dziecka. Małego chłopca. Eve mocno ujęła jej dłonie. - Widziałaś, jak mordowali małego chłopca? - Mordowali to za słabe określenie na to, co robili. - Przerażenie osuszyło łzy na jej twarzy. - Niech mi pani nie każe opowiadać szczegółów. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała o to poprosić, ale nie była to teraz odpowiednia chwila. - Opowiedz mi tyle, ile możesz. - Zobaczyłam... Selinę z rytualnym nożem. Widziałam krew, słyszałam krzyki. Przysięgam, że krzyk można zobaczyć tak jak ciemną łunę na niebie. Było za późno, żeby ich powstrzymać. Znowu popatrzyła na Eve. W jej oczach czaiło się błaganie, by uwierzyła. - Wiedziałam, że jest za późno, żeby pomóc temu chłopcu, nawet gdybym miała siłę i odwagę to uczynić. 43

J.D. ROBB ~ Byłaś tam sama, zdrętwiała z przerażenia. - W głosie Eve zabrzmiało współczucie. - Selina miała nóż, chłopiec już nie żył. Nie mogłaś mu pomóc. Alice wpatrywała się w Eve przez długą chwilę, potem zakryła dłońmi pobladłą twarz. - Wmawiałam to sobie. Starałam się ze wszystkich sił. Nie potrafię żyć z tym wspomnieniem. Ono mnie zabija. Uciekłam, po prostu uciekłam. - Nie możesz już nic zrobić. - Nadal trzymała dziewczynę za nadgarstek, ale jej uścisk nieco zelżał. Kiedyś widziała okaleczone dziecko. Też się wtedy spóźniła, ale nie uciekła. Zabiła oprawcę, ale dziecku już nic nie mogło wrócić życia. - Nie da się cofnąć czasu i zmienić przeszłości. Musisz nauczyć się z nią żyć. - Wiem. To samo mówi Isis. - Nabrała powietrza i opuściła dłonie. - Oni byli tak zajęci, że mnie nie widzieli. Przynajmniej mam taką nadzieję. Nie powiedziałam niczego ani dziadkowi, ani policji. Byłam chora z przerażenia. Nie wiem, ile czasu minęło, ale w końcu poszłam do Isis, głównej kapłanki, która prze­ prowadziła moją inicjację do Wicca. Przyjęła mnie. Mimo że uciekłam, ona mnie przygarnęła. - Nie opowiedziałaś Frankowi, co widziałaś? Alice zamrugała oczami, słysząc naganę w głosie Eve. - Wtedy nie. Jakiś czas spędziłam na refleksji i oczyszczaniu. Isis przeprowadziła kilka obrządków, które miały uleczyć moją aurę. Razem uznałyśmy, że powinnam pozostać w odosobnieniu, skoncentrować się na odnalezieniu światła i zadośćuczynienia. Eve pochyliła się do niej, ale tym razem jej oczy były chłodne i ostre. - Alice, widziałaś, jak ktoś morduje dziecko, i powiedziałaś o tym tylko czarownicy? - Wiem, że trudno w to uwierzyć. - Jej usta drgały, więc przygryzła je zębami. - Nie mogłam już pomóc fizycznej powłoce tego dziecka. Mogłam jedynie modlić się o bezpieczne przejście 44 CZARNA CEREMONIA jego duszy na inny poziom. Bałam się powiedzieć dziadkowi. Bałam się tego, co mógłby zrobić, jak zareagowałaby Selina. Jednak miesiąc temu poszłam do niego i wszystko opowiedziałam. Teraz on nie żyje i wiem, że to za sprawą Seliny. - Skąd ta pewność? - Widziałam ją. - Zaczekaj. - Eve ze zwężonymi oczami podniosła dłoń. - Widziałaś, jak Selina go zabijała? - Nie. Widziałam ją pod moim oknem. Wyjrzałam przez nie tego wieczoru, kiedy dziadek umarł, i zobaczyłam ją. Stała tam i patrzyła w górę. Patrzyła na mnie. Wtedy zadzwoniła matka z wiadomością, że dziadek nie żyje. Selina się uśmiechnęła. Uśmiechnęła i kiwnęła głową. - Alice zanurzyła twarz w dło­ niach. - Wysłała przeciwko niemu swoje siły. Użyła swojej mocy, żeby zatrzymać bicie jego serca. Przeze mnie. Od tamtej pory na moim oknie przesiaduje kruk i wpatruje się we mnie jej oczyma. Mój Boże, pomyślała Eve, dokąd to wszystko zmierza. - Patrzy na ciebie ptak? Dziewczyna położyła roztrzęsione ręce na stole. - Ona potrafi przybierać taką formę, jaką zapragnie. Unikałam jej, jak umiałam, ale moja wiara może się okazać zbyt słaba. Oni mnie do siebie ciągną, nawołują. - Alice... - Eve nadal współczuła dziewczynie, ale jej cierp­ liwość już się kończyła. - Być może Selina Cross rzeczywiście maczała palce w śmierci twojego dziadka, ale jeśli został zamor­ dowany, to doszło do tego na skutek przemyślanej akcji, a nie przez urok rzucony przez wiedźmę. Znajdziemy na to dowody i postawimy Selinę przed sądem. - Nie można udowodnić rzucenia uroku. Eve miała dosyć. - Byłaś prawdopodobnie jedynym świadkiem zbrodni. Jeśli się boisz, mogę zapewnić ci ochronę. - Mówiła rzeczowo i zwięźle, jak policjantka. -Musisz mi opisać tamtego chłopca, żebym mogła 45

J.D. ROBB porównać opis z listą osób zaginionych. Jeśli złożysz oficjalne zeznanie, dostanę nakaz na przeszukanie miejsca, w którym widziałaś morderstwo. Podaj mi wszelkie szczegóły. Czas, adres i nazwiska. Mogę ci pomóc. - Pani mnie nie rozumie - odparła Alice, wolno kręcąc głową. - Pani mi nie wierzy. - Wierzę w to, że jesteś inteligentną i ciekawą świata kobietą, która się zadała z paskudnymi ludźmi. Wierzę w to, że jesteś przybita i zagubiona. Znam kogoś, z kim mogłabyś porozmawiać i kto ci pomoże się odnaleźć. - Kogo? - Głos dziewczyny stał się chłodny i twardy. - Psychiatrę? Sądzi pani, że sobie wszystko wymyśliłam. - Wstała, cała drżąc. - To nie mój umysł jest w niebezpieczeństwie, tylko życie. Zycie, pani porucznik, i moja dusza. Kiedy rozpocznie pani walkę z Seliną, uwierzy mi pani. I niech bogowie mają panią w swojej opiece. Zrobiła zwrot i uciekła. Eve została, klnąc pod nosem. - Wygląda na to, że rozmowa nie przebiegła pomyślnie - rzucił Roarke, stając za jej plecami. - Dziewczyna jest przerażona i wykończona- westchnęła ciężko i wstała. - Chodźmy z tego piekielnego miejsca. - Dała znak Peabody i ruszyła do drzwi. Na zewnątrz przywitała ich nieruchoma mgła. Siąpił zimny deszcz. - Tam jest - powiedziała Eve, dostrzegając Alice znikającą za rogiem. - Peabody, idź za nią i dopilnuj, żeby bezpiecznie dotarła do domu. - Tak jest - odparła karnie dziewczyna. - To dziecko jest w rozsypce, Roarke. Pieprzyli ją na każdy możliwy sposób. - Eve z obrzydzeniem wepchnęła ręce do kieszeni. - Mogłam inaczej z nią rozmawiać, ale nie chciałam utwierdzać jej w złudzeniach. Uroki, przekleństwa i ludzie zmieniający kształty. Jezu! 46 CZARNA CEREMONIA - Kochana Eve. - Pocałował ją w czoło. - Moja praktyczna policjantka. - Z opowiadania Alice wynikało, że została narzeczoną diabła. - Złorzecząc pod nosem, zrobiła kilka kroków w stronę samochodu, ale zaraz wróciła do męża. - Powiem ci, jak było, Roarke. Chciała się zabawić, poigrać z okultyzmem i była świadkiem czegoś naprawdę ohydnego. Jest naiwną, piękną dziewczyną i nie potrzebna kryształowa kula, żeby to stwierdzić. Tak więc poszła na jeden z tych ich sabatów, czy jak to zwą, i nafaszerowali ją tam narkotykami. Potem dranie gwałcili. Wszyscy po kolei. Para zawodowych oszustów z łatwością przekonała naćpaną i zszoko­ waną dziewczynę, że należy do nich. Zrobili kilka sztuczek, żeby jej zaimponować, i użyli seksu, żeby ją zatrzymać. - Wzruszyła cię- mruknął i pogładził żonę po włosach, strzepując z nich wilgotne krople. - Tak. Ale do cholery, czy ty widziałeś, jak ona wygląda? Jej imię do niej pasuje. Pewnie wierzy w gadające króliki. - Wes­ tchnęła, starając się pohamować wzburzenie. - Tylko że to nie bajka. Twierdzi, że widziała rytualne morderstwo. Ofiarowanie małego chłopca. Muszę zaprowadzić ją do Miry. Psychiatra będzie umiał oddzielić fikcję od prawdy. Wierzę, że Alice nie wymyśliła morderstwa i jeśli widziała, jak zabijają jedno dziecko, na pewno zabili ich więcej. Tacy ludzie żerują na bezbronnych. - Wiem. - Dotknął jej ramienia. - Coś ci to przypomina? - Nie. To nie to, co przytrafiło się mnie albo tobie. - Nagle wróciły przykre wspomnienia. - My nadal żyjemy, prawda? - Dotknęła jego dłoni, ale odwróciła twarz. - Dlaczego Frank nie zgłosił tego, co Alice mu powiedziała? Dlaczego, do diabła, zajął się rozwikłaniem sprawy na własną rękę. - Może gdzieś pozostawił zapiski na temat swojego dochodzenia? Eve zamrugała i spojrzała na męża. - Boże, dlaczego ja tak wolno myślę! - Złapała jego twarz w dłonie i ucałowała. - Jesteś geniuszem. 47

J.D. ROBB - Wiem. - Przyciągnął ją do siebie, bo nagle z cienia wyskoczyła jakaś postać. - Czarny kot - stwierdził trochę zaniepokojony i zdziwiony. - Zły omen. - Tak, jasne. - Ruszyła kładką pod górę i z przekrzywioną głową przyglądała się kotu, który przysiadł przy samochodzie Roarke'a i wlepił w nich zielone, błyszczące ślepia. - Nie wyglądasz na wygłodniałego. Jesteś zbyt lśniący i zadbany jak na dachowca. Zbyt doskonały - uzmysłowiła sobie nagle. - To robot. - Wysunęła dłoń, żeby pogłaskać zwierzę. Kot syknął, wygiął się w łuk i zamachnął łapą. W ostatniej chwili usunęła rękę. - Mało przyjazny. - Nie powinnaś dotykać obcych zwierząt, nawet robotów. - Odblokowując alarm samochodu, Roarke wpatrywał się w zielone ślepia. Kiedy Eve znalazła się w środku, odezwał się łagodnie do kota. Ten najeżył sierść, postawił ogon, po czym zwinnie zeskoczył z rampy na ulicę i zniknął w szarej mgle. Nie umiał wyjaśnić, dlaczego po celtycku wydał polecenie komputerowi pokładowemu. Zastanawiał się nad tym jeszcze, kiedy zajmował miejsce koło żony. - Słuchaj, Roarke, nie mogę prosić o pomoc Feeneya. Nie chcę, żeby coś podejrzewał. Zostawię go w spokoju przynajmniej do czasu, aż komendant zmieni zdanie na jego temat. Żeby się dostać do osobistego komputera Franka, muszę odwiedzić jego bliskich, ale wtedy będę musiała jakoś im to wytłumaczyć. - A nie chcesz tego robić. - Na razie nie. Może byś ty użył swojego talentu w celu dotarcia do prywatnych plików Franka? - A czy dostanę odznakę? Uśmiechnęła się lekko. - Nie, ale będziesz mógł się kochać z policjantką. - Czy "mam do wyboru tylko policjantkę? - Uśmiechnął się, kiedy trąciła go w ramię. - I tak wybrałbym ciebie. Tak sądzę. Pewnie chcesz, żebym rozpoczął moje nieoficjalne dochodzenie już dzisiaj? 48 CZARNA CEREMONIA - To dobry pomysł. - Zgoda, ale najpierw seks. Z tobą, bo Peabody jest zajęta. Tylko żartuję - dodał pospiesznie, widząc zły wzrok żony. - Chociaż dzisiejszego wieczoru wyglądała całkiem pociągająco. Z głośnym śmiechem złapał w powietrzu zaciśniętą w pięść rękę Eve. Drugą dłoń położył jej na piersi. - Słuchaj, kochasiu, i tak już masz kłopoty, bo uprawianie seksu w pojeździe to wykroczenie - postraszyła go. - Aresztuj mnie - zaproponował i uszczypnął jej dolną wargę. - Jak tylko z tobą skończę. - Oswobodziła ręce i pchnęła go do tyłu. - A za te dowcipne uwagi na temat mojej podwładnej seks dopiero po wykonaniu zadania. Włączył silnik i rzucił jej przeciągłe spojrzenie. - Chcesz się założyć? W odpowiedzi zmrużyła oczy. - Pięćdziesiąt żetonów kredytowych, równe szanse. - Zgoda. - Nie przestawał pogwizdywać aż do żelaznej bramy prowadzącej do domu.

4 Płać. - Eve przekręciła się na brzuch i potarła nagie pośladki, zastanawiając się, czy sana nich odciski. Jeszcze się nie otrząsnęła po orgazmie. - Słucham? - Pięćdziesiąt żetonów kredytowych. - Pochylił się i delikatnie pocałował jej pierś. - Przegrała pani, pani porucznik. Otworzyła szeroko oczy i spojrzała na uradowaną twarz męża. Leżeli na dywanie w gabinecie Roarke'a, a ich ubrania walały się wszędzie. Zerknęła w stronę schodów, gdzie przyparł ją do ściany i zaczął... wygrywać zakład. - Jestem naga - zauważyła. - Zazwyczaj nie trzymam żetonów w... - Zadowolę się wekslem. - Wstał i podniósł z biurka notes cyfrowy. - Proszę. Patrzyła na notes, wiedząc, że jej godność i pięćdziesiąt żetonów kredytowych są już stracone. - Naprawdę dobrze się bawisz. - Lepiej, niż sobie wyobrażasz. Rzucając mu złe spojrzenie, sięgnęła po notes. - Jestem winna Roarke'owi pięćdziesiąt żetonów. Porucznik Eve Dallas. Zadowolony? - Pod każdym względem. - Podjął sentymentalną decyzję, że dołączy weksel do małego szarego guzika od marynarki, pamiątki 50 CZARNA CEREMONIA z ich pierwszego spotkania. - Kocham panią pani porucznik Dallas, pod każdym względem. Nie mogła mu się oprzeć, kiedy tak do niej mówił i na nią patrzył. - O nie, wcale mnie nie kochasz. Ty mnie wziąłeś za pięćdziesiąt żetonów kredytowych. - Podniosła się, nim znowu zdążył się do niej dorwać. - Gdzie, do diabła, są moje majtki? - Nie mam najmniejszego pojęcia. - Podszedł do ściany i nacisnął przycisk szafy. Wyciągnął z niej lekki jedwabny szlafroczek. Eve aż przymrużyła oczy z zachwytu. Często kupował jej prezenty, które niby to przypadkiem znajdował akurat w tej części domu, w której chciał jej wręczyć. - To nie jest strój do pracy. - Możemy zostać nadzy, ale wtedy z pewnością stracisz następną pięćdziesiątkę. - Założył swój szlafrok. - Czeka nas żmudna dłubanina, więc musimy napić się kawy. Zajęła się zamówieniem kawy, a on przeszedł za konsolę. Miał tu sprzęt pierwszej jakości, na dodatek nigdzie nie rejestrowany. Jednostki straży informatycznej nie mogły go wyśledzić ani powstrzymać przed dostaniem się do innych systemów. Niemniej odszukanie prywatnego pliku, który może, ale nie musi istnieć, przypominało szukanie igły w stogu siana. - Włączyć - wydał słowną komendę. - Chyba zacznę od domowego komputera Franka, jak sądzisz? - Wszystko, co miał w biurowym pececie, przeszło do centrali. Jeśli chciał zachować coś dla siebie, z pewnością ma to w domu. - Znasz jego adres? Zresztą nieważne - rzucił, zanim zdążyła odpowiedzieć.- Sam znajdę. Dane: Wojinski Frank... jaki miał stopień? - Sierżant. Pracował w archiwum. - Dane na ekran, proszę. Czekając na wyświetlenie informacji, sięgnął po kawę, po czym machnął ręką na dźwięk brzęczyka wideofonu. - Odbierzesz? 51

J.D. ROBB Eve najeżyła się, ale zaraz poskromiła irytację. Po pierwsze, Roarke był przyzwyczajony do wydawania rozkazów, a poza tym uznała, że sytuacja wymaga, żeby mu asystowała. - Rezydencja Roarke'a. To ty, Peabody? - Nie odebrałaś wiadomości. - Nie, rzeczywiście... - odparła, starając się nie myśleć, co robiła, kiedy podwładna starała się z nią skontaktować. - O co chodzi? - Złe wieści, Dallas. Bardzo złe. - Choć głos dziewczyny brzmiał spokojnie, jej twarz przypominała białą plamę. - Alice nie żyje. Byłam bezradna. Nie zdążyłam do niej dobiec. Ona po prostu... - Gdzie jesteś? - Na Dziesiątej, między Broad i Siódmą. Zadzwoniłam po pogotowie, ale to nic nie... - Czy coś ci grozi? - Nie, nie, tylko nie mogłam jej zatrzymać. Patrzyłam, jak... - Trzeba zabezpieczyć miejsce. Już tam jadę. Zadzwoń po grupę dochodzeniową i czekaj. Zrozumiano? - Tak jest. - Zawiozę cię. - Roarke już stał przy niej. - Nie, to moje zadanie - odparła, modląc się w duchu, żeby się nie okazało, iż jest winna śmierci Alice. - Będę wdzięczna, jeśli tu zostaniesz i wydobędziesz z komputera, co tylko się da. - W porządku. - Złapał ją mocno za ramię. - Eve, spójrz na mnie. To nie twoja wina. Popatrzyła na niego smutnymi oczami. - Mam taką nadzieję. Odetchnęła z ulgą, przekonawszy się, że na miejscu wypadku nie zastała tłumu gapiów. Dochodziła druga w nocy i tylko kilku niedobitków przystanęło za taśmą policyjną. Dostrzegła taksówkę 52 CZARNA CEREMONIA z firmy Rapid Cap zaparkowaną krzywo przy krawężniku i męż­ czyznę za kierownicą trzymającego twarz w dłoniach. Rozmawiał z nim funkcjonariusz z drogówki. Na mokrej ulicy oświetlonej policyjnymi reflektorami, otoczona chmurą mgły, leżała Alice. Jej ciało było skręcone i odwrócone twarzą do góry. Rozpostarte ręce i nogi sprawiały wrażenie, jakby dziewczyna chciała kogoś powitać. Krew przesiąkła przez suknię. Obok stała Peabody, pomagając policjantom rozstawić ekran. - Posterunkowa Peabody - Eve powiedziała to miękko, czeka­ jąc, aż podwładna się odwróci. - Proszę o raport. - Zgodnie z rozkazem podążałam za Alice do jej domu, pani porucznik. Widziałam, jak weszła do budynku i zaraz potem zapaliły się światła w drugim wschodnim oknie na trzecim piętrze. Postanowiłam, że poczekam przed wejściem jeszcze piętnaście minut, by się upewnić, że dziewczyna nie opuści ponownie budynku. Zamilkła i spojrzała na ciało. Eve przesunęła się i zasłoniła sobą Alice. - Proszę na mnie patrzeć. - Tak jest. - Odwróciła głowę. - Alice wyszła z budynku już po dziesięciu minutach. Wyglądała na podnieconą i oglądała się za siebie, podążając na zachód pospiesznym krokiem. Płakała. Zachowałam przepisową odległość. Dlatego właśnie nie mogłam jej zatrzymać. - Peabody zaczerpnęła powietrza. - Zachowałam standardową odległość. - Weź się w garść - Eve mocno potrząsnęła podwładną. - Dokończ raport. Oczy Peabody zrobiły się puste i zimne. - Tak jest. Alice nagle się zatrzymała, a potem zrobiła kilka kroków do tyłu. Coś mówiła. Byłam za daleko, żeby zrozumieć, ale odniosłam wrażenie, że z kimś rozmawia. Odgrywała wszystko w pamięci jak z nagranej taśmy, każdy najmniejszy krok. 53

J.D. ROBB - Zbliżyłam się nieco, ale nikogo nie zauważyłam na ulicy. Trudno było dojrzeć cokolwiek przez tę mgłę. - Alice stała na ulicy i rozmawiała z kimś, kogo nie było? - upewniła się Eve. - Tak to wyglądało, pani porucznik. Nagle bardzo się zdener­ wowała. Błagała, żeby ją zostawiono. Wykrzyknęła: „Czy nie wystarczy wam to, co zrobiliście?! Zostawcie mnie w spokoju!". Peabody zerknęła na chodnik i znowu zobaczyła całą scenę. Powtórnie w jej uszach zabrzmiał zdesperowany i przerażony głos Alice. - Wydało mi się, że usłyszałam czyjąś odpowiedź, ale nie jestem pewna. Alice mówiła zbyt głośno i zbyt szybko. Po­ stanowiłam się zbliżyć, żeby się przekonać. Usta dziewczyny zaczęły drżeć. Patrzyła przez ramię Eve. - W tym momencie nadjechała taksówka. Alice obróciła się i wybiegła na jezdnię, dokładnie pod koła samochodu. Kierowca próbował się zatrzymać i ją ominąć, ale nie zdołał i uderzył w nią przodem.- Zamilkła, aby odetchnąć. - Nawet przy lepszych warunkach atmosferycznych nie miałby szansy tak wymanew­ rować, żeby w nią nie uderzyć. - Zrozumiałam. Mów dalej. - Dobiegłam do ciała i chociaż widziałam, że Alice nie żyje, wezwałam pogotowie. Potem próbowałam się skontaktować z panią przez nadajnik. Nie udało mi się, więc uruchomiłam przenośny wideofon i połączyłam się z pani domem. Zgodnie z rozkazami, wezwałam grupę dochodzeniową potem zabezpieczyłam miejsce wypadku. Eve wiedziała, jak tragicznie czuje się człowiek, który nie zdążył zapobiec czyjejś śmierci, więc nie próbowała nawet pocieszać podwładnej. - Bardzo dobrze. Czy to jest kierowca? Dziewczyna nadal patrzyła przez ramię przełożonej, a jej głos był przytłumiony. - Tak, pani porucznik. 54 CZARNA^ CEREMONIA - Każ zabrać taksówkę do ekspertyzy, potem sprawdź, czy kierowca jest w stanie zeznawać. - Tak jest. - Ścisnęła dłoń w pięść. Nie podnosiła głosu, ale wibrowały w nim emocje. - Jeszcze przed godziną siedziała pani z nią przy jednym stole i piłyście drinka. Jej śmierć nic pani nie obeszła? Eve nie odezwała się. Dopiero kiedy podwładna się oddaliła, mruknęła pod nosem: - Owszem, obeszła. I w tym cały problem. Otworzyła zestaw polowy i ukucnąwszy, zabrała się do pracy. To był wypadek uliczny i Eve w zasadzie powinna przekazać sprawę drogówce. Jednak kiedy przyglądała się karetce pogotowia zabierającej ciało Alice, wiedziała, że tego nie uczyni. Rzuciła ostatnie spojrzenie na miejsce wypadku. Deszcz prawie przestał padać, więc kałuża krwi nadal tkwiła na jezdni. Gapowicze rozchodzili się powoli, rozbijając zasłonę mgły. Miejska służba holownicza załadowała już taksówkę na cięża­ rówkę, żeby przewieźć ją do policyjnych garaży. - Masz za sobą długą noc, Peabody. Jesteś wolna i pozwalam ci wracać do domu - rozkazała. - Wolałabym zostać, pani porucznik, i dopilnować wszystkiego do końca. - Nie pomożesz ani jej, ani mnie, jeśli nie zdobędziesz się na obiektywny punkt wiedzenia. - Jestem w stanie wykonywać swoje obowiązki, pani porucznik. Moje uczucia nie mają tu znaczenia. Eve zebrała zestaw polowy i przyjrzała się uważniej swej asystentce. - Owszem, mają. Tylko niech nie wchodzą mi w drogę. - Wyjęła z torby kamerę. - Zaczynamy rejestrację. Najpierw obej­ rzymy mieszkanie Alice. - Czy zamierza pani powiadomić rodzinę? 55