uzavrano

  • Dokumenty11 087
  • Odsłony1 879 436
  • Obserwuję823
  • Rozmiar dokumentów11.3 GB
  • Ilość pobrań1 122 034

Nora Roberts - Koniec i poczatek

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :582.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Nora Roberts - Koniec i poczatek.pdf

uzavrano EBooki N Nora Roberts
Użytkownik uzavrano wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 188 stron)

5  J ak donosz¹ dobrze poinformowane Ÿród³a w Bia³ym Domu, zwol- nienie ze stanowiska sekretarza stanu George’a Larkina jest ju¿ tylko kwesti¹ czasu. George Larkin w ubieg³ym tygodniu przeszed³ powa¿n¹ operacjê serca i obecnie przebywa na rekonwalescencji w Bethesda Naval Hospital. Stan zdrowia podaje siê jako przyczynê jego spodziewanej dymisji”. Liv, obserwuj¹c obraz na monitorze, zwróci³a siê do Briana, który wraz z ni¹ przedstawia³ aktualny serwis informacyjny. – To mo¿e byæ najwiêksze wydarzenie od czasu pamiêtnego skanda- lu Malloya w paŸdzierniku. Na fotel Larkina musi byæ wielu chêtnych. Wyœcig z pewnoœci¹ siê ju¿ zacz¹³. Brian Jones pospiesznie przegl¹da³ notatki, sprawdzaj¹c czas kolej- nych wejœæ na antenê. By³ to nienagannie ubrany, trzydziestopiêcioletni ciemnoskóry mê¿czyzna z dziesiêcioletnim sta¿em telewizyjnym. Mimo ¿e pochodzi³ z Queens, zawsze uwa¿a³ siê za rodowitego mieszkañca Wa- szyngtonu. – Nie ma nic bardziej ekscytuj¹cego jak dobry wyœcig – zauwa¿y³. – To prawda – przyzna³a Liv i odwróci³a siê do kamery po otrzyma- niu sygna³u, ¿e wchodzi na wizjê. – Prezydent nie wypowiedzia³ siê jeszcze na temat nastêpcy sekreta- rza Larkina. Pewna wysoko postawiona osobistoœæ wœród najpowa¿niej- szych kandydatur wymieni³a Beaumonta Della, by³ego ambasadora we

6 Francji, oraz genera³a Roberta J. Fitzhugha. Niestety, ¿aden z nich nie by³ dziœ osi¹galny i nikt nie uzyska³ ¿adnego potwierdzenia tej wypowiedzi. – Dziœ, w godzinach popo³udniowych, w jednym z mieszkañ w pó- ³nocno-wschodnim rejonie miasta odkryto zw³oki dwudziestopiêciolet- niego mê¿czyzny. – Brian przekaza³ kolejn¹ wiadomoœæ w wieczornym bloku informacyjnym. Liv niezbyt uwa¿nie s³ucha³a kolegi. W myœlach rozwa¿a³a powsta³¹ sytuacjê. Jej zdecydowanym faworytem by³ Beaumont Dell. Niestety, nie uda³o siê jej dziœ z nim porozmawiaæ. Jego wspó³pracownicy, stosuj¹c klasyczne w tym zawodzie uniki, skutecznie jej to uniemo¿liwili. Jednak Liv nie mia³a zamiaru ust¹piæ. Jutro od rana bêdzie warowa³a pod drzwiami jego domu. Wybiegi rozmówców, wieczne na nich oczekiwanie oraz czê- ste zatrzaskiwanie drzwi przed nosem to chleb powszedni ka¿dego dzien- nikarza. Nic, absolutnie nic – obieca³a sobie – nie przeszkodzi jej w zdo- byciu wywiadu z Dellem. S³ysz¹c sygna³, ¿e wchodzi na wizjê, Liv odwróci³a siê i zaczê³a czy- taæ tekst. Siedz¹cy przed odbiornikami telewidzowie dostrzegali jedynie g³owê i ramiona eleganckiej ciemnow³osej spikerki. Jej g³os by³ stanow- czy, a ruchy spokojne i zrównowa¿one. Po tamtej stronie ekranu nikt nie mia³ pojêcia, ile pracy kosztowa³o kilkadziesi¹t sekund emisji. Widzieli tylko prostotê i urodê, które w oczach telewidzów maj¹ ogromne znacze- nie. Krótko obciête w³osy stanowi³y znakomit¹ oprawê twarzy o ideal- nych rysach i wyrazistych koœciach policzkowych, a spojrzenie b³êkit- nych oczu uderza³o powag¹ i szczeroœci¹. Wszystko to sprawia³o, ¿e ka¿- dy z ogl¹daj¹cych jej programy telewidzów czu³ siê tak, jakby Liv mówi- ³a wy³¹cznie do niego. Telewizyjne audytorium uwa¿a³o, ¿e jest niezwykle szykowna, nieco zagadkowa i bardzo wiarygodna. Powszechne uznanie dla tego, co robi³a w TV, niew¹tpliwie sprawia³o satysfakcjê, chocia¿ dziennikarskie aspi- racje Liv siêga³y znacznie dalej. Ktoœ ze wspó³pracowników powiedzia³ kiedyœ o niej, ¿e wygl¹da na osobê, która pochodzi z Connecticut. W rzeczywistoœci mia³a zamo¿n¹ rodzinê w Nowej Anglii, a studia dziennikarskie ukoñczy³a na Harvar- dzie. Mimo to ciê¿ko pracowa³a, aby pokonaæ kolejne szczeble dzienni- karskiej kariery. Zaczê³a w maleñkiej, lokalnej rozg³oœni w New Jersey od prognoz pogody i spotów reklamowych. Nastêpnie, jak w dzieciêcej grze w klasy, przechodzi³a z rozg³oœni do rozg³oœni, z miasta do miasta, zarabiaj¹c co-

7 raz wiêcej pieniêdzy i uzyskuj¹c coraz wiêcej czasu na antenie. W koñcu wyl¹dowa³a w filii CNC w Austin, gdzie po dwóch latach otrzyma³a sta- nowisko spikerki. Kiedy jednak zaproponowano jej pracê w serwisie in- formacyjnym w WWBW, filii CNC w Waszyngtonie, Liv nie waha³a siê ani chwili, zw³aszcza ¿e w owym czasie nie czu³a siê zwi¹zana ani z Au- stin, ani z jakimkolwiek innym miejscem na ziemi. Marzy³a, aby wyrobiæ sobie nazwisko w dziennikarstwie telewizyjnym, i czu³a, ¿e Waszyngton jest wprost idealnym w tym celu miejscem. Nie obawia³a siê ciê¿kiej pracy, chocia¿ jej delikatne, w¹skie d³onie wygl¹da³y tak, jakby nigdy siê z ni¹ nie zetknê³a. Pod alabastrow¹ skór¹ i rysami ary- stokratki skrywa³a dociekliwy, bystry umys³. Uwielbia³a dynamiczne, barw- ne ¿ycie i lubi³a byæ w centrum wydarzeñ, chocia¿ na zewn¹trz wydawa³a siê ch³odna i niedostêpna. Przez ostatnie piêæ lat Liv ciê¿ko pracowa³a, aby przekonaæ sam¹ siebie, ¿e ten wizerunek sta³ siê faktem. W wieku dwudziestu oœmiu lat powiedzia³a sobie, ¿e dramaty osobi- ste ma ju¿ za sob¹ i ¿e odt¹d liczyæ siê bêdzie dla niej jedynie kariera zawodowa. Przyjaciele, których pozna³a w czasie pó³torarocznej pracy w Waszyngtonie, niewiele wiedzieli o jej przesz³oœci. Liv swoje ¿ycie pry- watne zamknê³a na klucz. – Tu Olivia Carmichael – powiedzia³a do kamery. – I Brian Jones. Ogl¹dajcie z nami „CNC World News”. Po chwili rozleg³y siê dŸwiêki muzyki, po czym czerwone œwiate³ko kamery zgas³o. Liv wy³¹czy³a mikrofon i energicznie odsunê³a siê od pó- ³kolistego pulpitu ze stanowiskami dla spikerów. – Dobra robota – us³ysza³a, przechodz¹c obok kamerzysty. W górze powoli gas³y œwiat³a ogromnych reflektorów. Liv, oderwana od swoich myœli, spojrza³a na kolegê i uœmiechnê³a siê. Ten uœmiech zupe³nie zmie- ni³ jej twarz. Ch³odna, pos¹gowa uroda gdzieœ znik³a. – Dziêki, Ed. Co u twojej dziewczyny? – Wkuwa do egzaminów. – Wzruszy³ ramionami i œci¹gn¹³ z g³owy s³uchawki. – Nie ma dla mnie zbyt wiele czasu. – Ale póŸniej, kiedy ju¿ przez to przejdzie, bêdziesz z niej dumny. – Taaak. Aha, Liv! – Liv zatrzyma³a siê, unosz¹c do góry brwi. – Prosi³a, abym ciê zapyta³... – By³ wyraŸnie zak³opotany. – O co? – Kto ciê czesze? – wyrzuci³ z siebie, po czym krêc¹c z dezaprobat¹ g³ow¹, zacz¹³ manipulowaæ przy kamerze. – Oto co interesuje kobiety. Liv, œmiej¹c siê, poklepa³a go po ramieniu.

8 – Armond’s przy Wisconsin. Powiedz jej, niech siê na mnie powo³a. Pospiesznie opuœci³a studio, wesz³a schodami na górê, po czym krê- tymi korytarzami dotar³a do pokoju redakcyjnego, gdzie ha³as i gwar roz- mów panowa³y od rana do póŸnego wieczora. Przy stolikach siedzieli reporterzy. Jedni pili kawê, inni szybko pisali na maszynach, chc¹c zd¹¿yæ z materia³em przed ostatnim wydaniem wiadomo- œci. W powietrzu unosi³ siê zapach tytoniu, potu i mocnej kawy. Na jednej ze œcian rzêdami tkwi³y ekrany telewizyjne, na których mo¿na by³o obserwo- waæ nieme obrazy programów wszystkich dzia³aj¹cych w metropolii stacji. Na jednym z nich pojawi³a siê w³aœnie zapowiedŸ „CNC World News”. Liv skierowa³a siê prosto do przeszklonego biura szefa wiadomoœci. – Carl? – wetknê³a g³owê w drzwi. – Masz woln¹ chwilê? Carl Pearson, pochylony nad biurkiem ze skrzy¿owanymi ramiona- mi, wpatrywa³ siê w ekran telewizyjny. Niedopa³ek papierosa wci¹¿ tli³ siê miêdzy jego palcami, a spod sterty papierów, na których z trudem utrzy- mywa³a równowagê fili¿anka zimnej kawy, wygl¹da³y okulary. Mê¿czy- zna mrukn¹³ coœ pod nosem i Liv, uznaj¹c to za przyzwolenie, wœliznê³a siê do œrodka. – Dobry program – powiedzia³, nie spuszczaj¹c oczu z dwunastoca- lowego ekranu. Liv usiad³a, czekaj¹c na przerwê na reklamê. Z odbiornika dociera³ do niej twardy, rzeczowy g³os Harrisa McDowella, nowojorskiego spike- ra „CNC World News”. Zwracanie siê do Carla, gdy na scenie pojawia siê taka indywidualnoœæ jak Harris McDowell, zupe³nie nie mia³o sensu. Liv wiedzia³a, ¿e McDowell i Carl pracowali kiedyœ jako reporterzy w tej samej stacji w Kansas City w Missouri. Ale to McDowell by³ tym, kogo wyznaczono do obs³ugi prezydenckiej kawalkady w Dallas w ty- si¹c dziewiêæset szeœædziesi¹tym roku roku. Zabójstwo prezydenta i re- porta¿ „na ¿ywo” z miejsca zbrodni wynios³y McDowella na szczyty œwiata mediów. Tymczasem Carl Pearson sta³ siê grub¹ ryb¹ w morzu p³otek w Missouri i kilku innych stanach, aby w koñcu zamieniæ notes reportera na biurko w Waszyngtonie. By³ twardym i wymagaj¹cym szefem programów informacyjnych. I nawet jeœli tkwi³a w nim jakaœ kropla goryczy, ¿e jego kariera nie prze- biega³a a¿ tak b³yskotliwie, to robi³ wszystko, aby tego po sobie nie poka- zaæ. Liv zawsze darzy³a go ogromnym szacunkiem, a od czasu gdy zaczê- ³a pracowaæ dla WWBW, ten szacunek wzrós³ jeszcze bardziej. Dosko- nale go rozumia³a. Ona równie¿ dozna³a w ¿yciu wielu rozczarowañ.

9 – A wiêc? – odezwa³ siê Carl, wykorzystuj¹c przerwê na reklamê. – Chcê dotrzeæ do Beaumonta Della – zaczê³a Liv. – Wiele ju¿ w tym kierunku zrobi³am, a teraz, kiedy Dell ma zostaæ sekretarzem stanu, chcê pierwsza powiadomiæ o tym naszych telewidzów. Carl odchyli³ siê do ty³u i opar³ rêce na wydatnym brzuchu. Za te co najmniej piêtnaœcie funtów ekstra, które nosi³ przed sob¹, obwinia³ w³a- œnie ci¹g³e siedzenie za biurkiem. Patrzy³ na Liv z tak¹ sam¹ szczeroœci¹ i krytycyzmem, jak przed chwil¹ na ekran telewizyjny. – Pi³ka jest jeszcze w grze. – Jego g³os straci³ barwê na skutek d³ugo- letniego na³ogowego palenia papierosów. Liv obserwowa³a, jak przypala kolejnego, chocia¿ poprzedni wci¹¿ tli³ siê na wype³nionej niedopa³kami popielniczce. – A co z Fitzhughem? Davisem czy te¿ Alberstonem? Wszyst- ko siê przecie¿ mo¿e zdarzyæ. Oficjalnie Larkin jeszcze nie ust¹pi³. – To tylko kwestia dni, mo¿e nawet godzin. S³ysza³eœ komunikat le- karski. Pe³ni¹cy obowi¹zki sekretarza nie wchodzi w grê; Boswell nie ma poparcia prezydenta. To musi byæ Dell. Jestem tego pewna. Carl potar³ rêk¹ czubek nosa. Ceni³ instynkt Carmichael, jej inteli- gencjê, zdrowy rozs¹dek i upór. Ale prawda by³a taka, ¿e mia³ za ma³o ludzi i bardzo ograniczony bud¿et i nie móg³ sobie pozwoliæ na wys³anie w teren jednego z najlepszych reporterów tylko dlatego, ¿e ten reporter mia³ przeczucie. Chocia¿... Waha³ siê chwilê, po czym znowu pochyli³ nad biurkiem. – Byæ mo¿e warto – mrukn¹³. – Pos³uchajmy, co powie Thorpe. Za- raz bêdzie na wizji. Liv ju¿ mia³a zaprotestowaæ, ale po chwili zrezygnowa³a. Urazi³o jej ambicjê, ¿e Carl chcia³ uzale¿niæ swoj¹ zgodê od tego, co mia³ do powie- dzenia Thorpe. Jednak ura¿ona ambicja to nie by³ sposób na Carla. Wsta- ³a wiêc tylko, aby przysi¹œæ na skraju jego biurka, i czeka³a. Program emitowano ze studia, które znajdowa³o siê piêtro wy¿ej. Jego wnêtrze by³o nowoczeœniejsze i bardziej eleganckie od tego, w którym pracowa³a Liv. Istnia³a jednak ró¿nica miêdzy wiadomoœciami lokalnymi a krajowymi, podobnie jak miêdzy ich funduszami. Po zaprezentowanym przez spikera skrócie wiadomoœci na ekranie pojawi³ siê stoj¹cy przed Bia³ym Domem T.C. Thorpe. Liv, zmarszczywszy brwi, obserwowa³a go w milczeniu. Mimo ¿e na zewn¹trz temperatura nie przekracza³a zera i wia³ prze- nikliwy, ch³odny wiatr, Thorpe sta³ w rozpiêtym p³aszczu i bez nakrycia g³owy. To by³o dla niego typowe.

10 Jego twarz o ostrych rysach, osmalona przez wiatr, kojarzy³a siê Liv z górsk¹ wspinaczk¹, a sylwetka z bieganiem na d³ugich dystansach. Za- równo jedno, jak i drugie wymaga³o ogromnej wytrzyma³oœci. Zawód re- portera równie¿. T.C. Thorpe by³ reporterem. Jego ciemne, g³êboko osa- dzone oczy mia³y w sobie coœ magnetycznego – przyci¹ga³y i zniewala- ³y. Powiewaj¹ce dooko³a twarzy czarne w³osy dodawa³y sylwetce dyna- mizmu, jakby j¹ do czegoœ ponagla³y. Tylko g³os by³, jak zawsze, spokoj- ny i zrównowa¿ony. Ten kontrast dawa³ lepszy efekt, ni¿ stosowane przez innych dziennikarzy, najbardziej nawet wymyœlne sztuczki. Liv zdawa³a sobie sprawê z wielkiego uroku Thorpe’a, uroku, który w równej mierze oddzia³ywa³ na kobiety, jak i na mê¿czyzn. Jego oczy budzi³y zaufanie, tak samo jak g³êboki, przyjemnie brzmi¹cy g³os. By³ poza tym ogromnie przekonywaj¹cy. Telewidzowie traktowali go jak ko- goœ bardzo bliskiego i godnego zaufania. Panowa³o przekonanie, ¿e gdy- by jutro œwiatu zagrozi³a katastrofa, Thorpe zrelacjonowa³by j¹ w naj- drobniejszych szczególach. W ci¹gu piêciu lat pracy w Waszyngtonie Thorpe sta³ siê w œwiecie mediów niekwestionowanym autorytetem. Posiada³ dwa niezbêdne re- porterowi atuty: wiarygodnoœæ i niezawodne Ÿród³a informacji. Jeœli T.C. Thorpe coœ powiedzia³, bezwzglêdnie w to wierzono. Jeœli T.C. Thorpe potrzebowa³ informacji, po prostu wiedzia³, do kogo zadzwoniæ. Liv czu³a do niego instynktown¹ niechêæ. Specjalizowa³a siê w pro- gramach politycznych, przygotowywanych dla lokalnej stacji. Thorpe by³ jej prawdziwym przekleñstwem. Strzeg³ swego terytorium z zajad³oœci¹ psa, który broni swego podwórka przed intruzami. Mia³ nad ni¹ przewa- gê. Od dawna zapuœci³ tu korzenie, podczas gdy ona wci¹¿ czu³a siê obca. Nie pozostawia³ jej nawet skrawka wolnej przestrzeni. Jeœli gdzieœ dzia³o siê coœ wa¿nego, mog³a byæ pewna, ¿e on zjawi siê tam pierwszy. Bardzo d³ugo stara³a siê znaleŸæ w nim coœ, co mog³aby skrytyko- waæ. Thorpe jednak nie by³ efekciarzem. Ubiera³ siê tak, aby widzowie mogli siê skupiæ wy³¹cznie na tym, co mia³ im do powiedzenia, a nie na jego osobie. Cechowa³a go prostota i komunikatywnoœæ, jego reporta¿e by³y ostre i bezkompromisowe, podczas gdy on sam zawsze potrafi³ za- chowaæ obiektywizm. Jedyne, czego Liv nie mog³a w nim zaakceptowaæ, to arogancja. Obserwowa³a go teraz, jak stoi na tle sylwetki Bia³ego Domu. Mówi³ o Larkinie. Nie ulega³o w¹tpliwoœci, ¿e rozmawia³ z nim osobiœcie. Liv, mimo ¿e naciska³a wszystkie sprê¿yny, ta sztuka siê nie uda³a. Ju¿ sam

11 ten fakt by³ irytuj¹cy. Thorpe wymienia³ potencjalnych kandydatów na miejsce Larkina, zaczynaj¹c od Beaumonta Della. Siedz¹cy z ty³u Carl w milczeniu skin¹³ g³ow¹. Teraz zaczyna³ wie- rzyæ w przeczucia Liv. – Mówi³ T.C. Thorpe ze stanowiska przy Bia³ym Domu. – Powiedz w recepcji, ¿e masz moj¹ zgodꠖ nieoczekiwanie oznaj- mi³ Carl i mocno zaci¹gn¹³ siê niedopa³kiem papierosa. Liv odwróci³a siê do niego gwa³townie, ale oczy szefa wpatrzone ju¿ by³y w ekran. – WeŸ dwóch ludzi. – Doskonale. – Prze³knê³a gorycz, ¿e s³owa Thorpe’a, bardziej ni¿ jej w³asne, trafi³y Carlowi do przekonania. – Zaraz wszystkim siê zajmê. – Zdob¹dŸ coœ przed po³udniowym serwisem – zawo³a³ za ni¹ nie odrywaj¹c oczu od ekranu. Liv, stoj¹c w drzwiach, rzuci³a przez ramiê: – Masz to jak w banku. By³a godzina ósma rano, gdy Liv wraz z dwuosobow¹ ekip¹ zatrzy- ma³a siê przed bram¹ wjazdow¹ domu Beaumonta Della w Aleksandrii w Wirginii. Wsta³a o pi¹tej, aby przygotowaæ siê do wywiadu. Poprzed- niego wieczoru wykona³a co najmniej pó³ tuzina telefonów, zanim w biu- rze Della uzyska³a zapewnienie, ¿e jeœli zjawi siê nastêpnego dnia rano, mo¿e liczyæ na dziesiêciominutow¹ rozmowê. Dobry reporter w dziesiêæ minut mo¿e uzyskaæ bardzo wiele. Liv wysiad³a z samochodu i podesz³a do stoj¹cego przy bramie wartownika. – Jestem Olivia Carmichael z WWBW – pokaza³a legitymacjê pra- sow¹. – Pan Dell oczekuje mnie. Wartownik obejrza³ legitymacjê, sprawdzi³ coœ w swoim wykazie, po czym skin¹³ g³ow¹ i nacisn¹wszy guzik otworzy³ bramê. Niez³y pocz¹tek, pomyœla³a sadowi¹c siê w samochodzie. – W porz¹dku, ch³opcy. B¹dŸcie gotowi, mamy ma³o czasu. – Siê- gnê³a po notatki, aby je jeszcze raz przejrzeæ, podczas gdy samochód zbli¿a³ siê do podjazdu rezydencji. – Bob, chcê mieæ ujêcie domu i bramy wjazdowej w drodze powrotnej. – Bramê wjazdow¹ ju¿ mamy – uœmiechn¹³ siê od ucha do ucha – i twoje nogi równie¿. Masz wspania³e nogi, Liv. – Tak myœlisz? – spojrza³a na siebie krytycznie. – Chyba masz racjê.

12 Bawi³ j¹ ten niewinny flirt. Bob by³ nieszkodliwym, ¿onatym mê¿- czyzn¹, z dwójk¹ dorastaj¹cych dzieci. Flirt w innym wydaniu natych- miast by j¹ zmrozi³. Dzieli³a mê¿czyzn na dwie kategorie: bezpiecznych i niebezpiecznych. Bob nale¿a³ do tych pierwszych. Mog³a siê czuæ przy nim zupe³nie swobodnie. – No dobra – powiedzia³a, kiedy samochód zatrzyma³ siê przed wej- œciem do trzypiêtrowego murowanego domu. – Postarajcie siê zachowy- waæ jak przysta³o na przedstawicieli powa¿nych mediów. Bob uœmiechn¹³ siê szeroko i mamrocz¹c coœ pod nosem, wygramoli³ z ty³u samochodu. Przed drzwiami wejœciowymi Liv znowu by³a opano- wan¹, ch³odn¹ reporterk¹. Nikomu by teraz nawet nie przysz³o do g³owy robiæ jakieœ uwagi na temat jej nóg. A ju¿ z pewnoœci¹ nikt nie oœmieli- ³by siê powiedzieæ tego g³oœno. Energicznie zapuka³a, daj¹c jednocze- œnie ekipie znak, aby przygotowa³a sprzêt. – Olivia Carmichael – oznajmi³a pokojówce, która ukaza³a siê w drzwiach. – Do pana Della. S³u¿¹ca z wyraŸn¹ dezaprobat¹ patrzy³a na ubranych w d¿insy mê¿- czyzn, taszcz¹cych po schodach aparaturê. – Tak, proszê za mn¹, panno Carmichael. Pan Dell zaraz do pani wyjdzie. Liv zauwa¿y³a niechêæ pokojówki, ale nie by³a ni¹ zaskoczona. Ro- dzina i wielu przyjació³ z dzieciñstwa mia³o podobny stosunek do jej profesji. Obszerny, elegancki hol stanowi³ wizytówkê ka¿dego zamo¿nego domu. Kiedy Liv dorasta³a, identyczne wnêtrza mia³a okazjê widzieæ w dziesi¹tkach podobnych rezydencji. Organizowano w nich setki przy- jêæ i ró¿nych imprez, które tak œmiertelnie zawsze j¹ nudzi³y. Zamyœlona, nie zwróci³a uwagi na wisz¹cego po lewej stronie Matisse’a. W pewnej chwili us³ysza³a, jak pod¹¿aj¹cy za ni¹ Bob, nie mog¹c siê opanowaæ, cicho zagwizda³ przez zêby. – Ale chata! – wymamrota³, gdy jego stopy w sportowym obuwiu cicho przesuwa³y siê po posadzce. Zajêta swymi myœlami, Liv bezwiednie mu przytaknê³a. Wychowy- wa³a siê w domu niewiele ró¿ni¹cym siê od tego. Jej matka wola³a wpraw- dzie Chippendale’a od Ludwika XIV, ale poza tym wszystko wydawa³o siê takie same. Nawet zapach by³ taki sam – olejek cytrynowy i œwie¿e kwiaty. To wywo³ywa³o wspomnienia. Kiedy Liv ruszy³a za pokojówk¹, nagle dobieg³ j¹ g³oœny mêski œmiech.

13 – T.C., jesteœ niekwestionowanym mistrzem w opowiadaniu kawa- ³ów. Zanim jednak zdecydujê siê powtórzyæ ten, który przed chwil¹ od ciebie us³ysza³em, bêdê siê musia³ upewniæ, czy nie ma w pobli¿u pierw- szej damy. Dell powoli schodzi³ po schodach. By³ to elegancki, przystojny mê¿- czyzna oko³o szeœædziesi¹tki. Towarzyszy³ mu Thorpe. Liv poczu³a ucisk w ¿o³¹dku. Chocia¿ o jeden krok, ale zawsze przede mn¹, pomyœla³a ze z³oœci¹. Cholera! Nieoczekiwanie ich oczy siê spotka³y. Thorpe uœmiechn¹³ siê, ale to nie by³ taki sam uœmiech, z jakim przed chwil¹ zwraca³ siê do Della. – Panna Carmichael. – Dell, spostrzeg³szy Liv, podszed³ do niej z wy- ci¹gniêt¹ rêk¹. Jego g³os by³ tak samo aksamitny jak jego d³oñ, a oczy wyj¹tkowo przenikliwe. – Co do minuty. Mam nadziejê, ¿e nie czeka³a pani na mnie. – Nie, panie Dell. Ja równie¿ ceniê sobie czas. Spojrza³a na Thorpe’a. – Panie Thorpe. – Panno Carmichael. – Wiem, ¿e jest pan niezwykle zajêtym cz³owiekiem. – Liv z uœmie- chem zwróci³a siê do Della. – Ale nie zabiorê panu du¿o czasu. – Dys- kretnie w³¹czy³a mikrofon. – Czy zechcia³by pan porozmawiaæ ze mn¹ tutaj? – zapyta³a, chc¹c umo¿liwiæ technikowi dostrojenie dŸwiêku. – Nie mam nic przeciwko temu. – Wykona³ zapraszaj¹cy gest i uœmiechn¹³ siê wylewnie. Uœmiech by³ jedn¹ z najwa¿niejszych umie- jêtnoœci rasowego dyplomaty. K¹tem oka Liv widzia³a, jak Thorpe prze- suwa siê poza zasiêg kamery i staje przy drzwiach. Wci¹¿ czu³a jego wzrok na sobie, co nie wp³ywa³o zbyt dobrze na jej samopoczucie. Nic jednak nie mog³a na to poradziæ. Odwróci³a siê wiêc do swego rozmówcy i za- czê³a wywiad. Dell wci¹¿ by³ ¿yczliwy i chêtny do wspó³pracy. Liv czu³a siê jak dentysta usi³uj¹cy wyrwaæ z¹b komuœ, kto uœmiecha siê, maj¹c mocno zaciœniête usta. Nie ulega³o w¹tpliwoœci, i¿ Dell zdaje sobie sprawê, ¿e jego osobê wi¹¿e siê ze stanowiskiem Larkina i oczywiœcie to, ¿e media poœwiêca³y temu tyle uwagi, bardzo mu pochlebia³o. Liv zauwa¿y³a, ¿e jej rozmówca robi wszystko, aby w czasie wywiadu nie pad³o nazwisko prezydenta. Wiedzia³a, ¿e ma do czynienia z zawodowcem. Dell by³ uprzejmy, ale przez ca³y czas lawirowa³, mówi¹c tak, aby nic nie powiedzieæ. Jednak

14 Liv z uporem wraca³a do tematu. Jeœli ju¿ nie mog³a uzyskaæ od niego ¿adnej konkretnej odpowiedzi, przynajmniej z tonu jego g³osu stara³a siê coœ wyczytaæ. – Panie Dell, czy prezydent rozmawia³ z panem o wyborze nowego sekretarza stanu? – Wiedzia³a, ¿e nie mo¿e oczekiwaæ prostej odpowie- dzi „tak” lub „nie”. – Nie dyskutowa³em o tym z prezydentem. – Ale spotka³ siê pan z nim? – nalega³a. – Od czasu do czasu widujê siê z prezydentem. – Da³ dyskretny znak i po chwili zjawi³a siê tu¿ przy nim s³u¿¹ca podaj¹c mu kapelusz i p³aszcz. – Bardzo mi przykro, panno Carmichael, ale nie mogê poœwiêciæ pani wiêcej czasu. – W³o¿y³ p³aszcz. Liv wiedzia³a, ¿e to ju¿ koniec wywiadu, mimo to ruszy³a wraz z nim w stronê drzwi. – Panie Dell, czy zobaczy siê pan jeszcze dziœ z prezydentem? – Py- tanie zabrzmia³o dosyæ obcesowo, ale odpowiedŸ Della nie by³a taka, jakiej siê Liv spodziewa³a, a b³ysk w jego oczach i chwila wahania da³y jej wiele do myœlenia. – Byæ mo¿e. – Dell wyci¹gn¹³ rêkê. – To prawdziwa przyjemnoœæ rozmawiaæ z pani¹, panno Carmichael. Niestety, czas mnie ju¿ goni. Ruch o tej porze dnia jest taki uci¹¿liwy. Liv da³a znak, aby Bob zatrzyma³ taœmê. – Dziêkujê panu, panie ambasadorze, ¿e zechcia³ siê pan ze mn¹ wi- dzieæ. – Odda³a mikrofon koledze z ekipy i pod¹¿y³a za Dellem i Thorpe- ’em do wyjœcia. – Zawsze do us³ug – pog³aska³ j¹ po rêku i uœmiechn¹³ siê czaruj¹co, jak przysta³o na wywodz¹cego siê ze starej szko³y po³udniowca. – Za- dzwoñ do Anny, T.C. – odwróci³ siê do Thorpe’a i poklepa³ go po ple- cach. – Czeka na wiadomoœæ od ciebie. – Zadzwoniê. Dell zszed³ po schodach do czarnej limuzyny, gdzie czeka³ ju¿ na niego kierowca. – NieŸle, Carmichael – odezwa³ siê Thorpe, kiedy limuzyna odje- cha³a. – W koñcu zrobi³aœ ten wywiad. Oczywiœcie... – ci¹gn¹³ z uœmie- chem – Dell to twardy przecsiwnik. Liv spojrza³a na niego ch³odno. – Co tu w³aœciwie robisz, Thorpe? – Jad³em œniadanie – odrzek³. – Jestem starym przyjacielem ro- dziny.

15 Powinna go by³a uderzyæ, aby zetrzeæ ten g³upi uœmiech z jego twa- rzy. Zamiast tego jednak zaczê³a starannie naci¹gaæ na palce rêkawiczki. – Dell otrzyma to stanowisko. Thorpe uniós³ do góry brwi. – Czy to stwierdzenie, Olivio, czy raczej pytanie? – Nie zapyta³abym ciê nawet o godzinê, Thorpe – odciê³a siê. – A ty, nawet gdybym siê na to zdecydowa³a, i tak byœ mi nie odpowiedzia³. – Zawsze twierdzi³em, ¿e masz ostry jêzyk. Dobry Bo¿e, jaka¿ ona piêkna, pomyœla³. Kiedy j¹ zobaczy³ po raz pierwszy w studiu, ju¿ wtedy zrobi³a na nim du¿e wra¿enie; co prawda w makija¿u, w œwietle jupiterów i rozstawionych kamer wcale o to nie trudno. Teraz, stoj¹c z ni¹ twarz¹ w twarz, w ostrym œwietle poranka, nie mia³ w¹tpliwoœci, ¿e to najpiêkniejsza kobieta, jak¹ kiedykolwiek wi- dzia³. Wspania³a budowa cia³a, nieskazitelna cera. Tylko oczy zdradza³y z³oœæ, nad któr¹ za wszelk¹ cenê stara³a siê zapanowaæ. Thorpe znowu siê uœmiechn¹³. Uwielbia³ obserwowaæ, jak pêka lód. – Czy to dla ciebie problem, Thorpe? – z³oœliwie zauwa¿y³a Liv, od- wracaj¹c siê, aby zwolniæ ekipê. – Czy¿byœ nie lubi³ reporterów, którzy, tak siê sk³ada, akurat s¹ kobietami? Rozeœmia³ siê i pokrêci³ g³ow¹. – Doskonale wiesz, ¿e p³eæ nie ma tu nic do rzeczy. W jego jeszcze przed chwil¹ tak powa¿nych oczach pojawi³y siê iskier- ki rozbawienia. Wcale jej siê to nie spodoba³o. – Dlaczego nie chcesz ze mn¹ wspó³pracowaæ? Wiatr rozwiewa³ mu w³osy zupe³nie tak jak podczas wczorajszego reporta¿u. Zdawa³o siê, ¿e jest zupe³nie niewra¿liwy na ch³ód, podczas gdy Liv, otulona p³aszczem, dr¿a³a z zimna. – Wykonujemy przecie¿ ten sam zawód, pracujemy dla tych samych ludzi. – To moje podwórko, Liv – spokojnie odrzek³. – Jeœli chcesz siê tu dostaæ, musisz o to walczyæ. Osi¹gniêcie tego, co mam, zajê³o mi wiele lat. Nie spodziewaj siê, ¿e tobie wystarczy parê miesiêcy, aby tego doko- naæ. Lepiej bêdzie, jeœli wejdziesz do samochodu – doda³, widz¹c ¿e dr¿y z zimna. – Zamierzam walczyæ, Thorpe. – Zabrzmia³o to w po³owie jak groŸ- ba, w po³owie jak ostrze¿enie. – Jeœli chcesz walki, bêdziesz j¹ mia³. Thorpe sk³oni³ g³owê z uznaniem. – Liczê na to.

16 Nie mia³ w¹tpliwoœci, ¿e Liv nie wsi¹dzie do samochodu, dopóki on sam tego nie zrobi. Bêdzie tak sta³a, kostniej¹c z zimna, przez zwyk³y upór. Bez s³owa zszed³ wiêc po schodach i otworzy³ drzwiczki swego samochodu. Liv sta³a jeszcze przez chwilê, czekaj¹c, a¿ Thorpe odjedzie. Œwia- domoœæ, ¿e teraz, kiedy znikn¹³ jej z oczu, mo¿e wreszcie swobodnie ode- tchn¹æ, zirytowa³a j¹ jeszcze bardziej. Thorpe mia³ bardzo siln¹ osobo- woœæ. Zachowanie w stosunku do niego obojêtnoœci wydawa³o siê pra- wie niemo¿liwe. Zawsze wywo³ywa³ silne emocje. Jej by³y zdecydowa- nie negatywne. On nie mia³ zamiaru stawaæ jej na drodze. Ona nie mia³a zamiaru siê tym zadowoliæ. Zesz³a po schodach i powoli skierowa³a do samochodu. Anna, nagle pomyœla³a, przypomniawszy sobie imiê, które Dell wy- mieni³ w rozmowie z Thorpe’em. Anna Dell Monroe, córka Della i ofi- cjalna pani domu od œmierci swojej matki. Anna Dell Monroe. Jeœli coœ mia³o siê wydarzyæ w ¿yciu jej ojca, ona z pewnoœci¹ musia³a o tym wie- dzieæ. Liv nagle przyspieszy³a kroku i wsiad³a do czekaj¹cego na ni¹ sa- mochodu. – Podrzucimy taœmê do studia, a póŸniej pojedziemy do Georgetown.

17 L iv zawziêcsie stuka³a na maszynie. Da³a Carlowi wywiad z Del- lem, aby go wykorzysta³ w po³udniowym serwisie informacyj- nym. Ale w zanadrzu mia³a wiêcej, znacznie wiêcej i musia³a z tym zd¹¿yæ przed wieczornym dziennikiem. Jej przeczucie co do Anny Mon- roe w pe³ni siê potwierdzi³o. Córka Della rzeczywiœcie zna³a ka¿dy szcze- gó³ z ¿ycia ojca i chocia¿ w czasie wywiadu stara³a siê wypowiadaæ bar- dzo ostro¿nie, nie by³a jednak takim dyplomat¹ jak jej ojciec. Podczas pó³godzinnego wywiadu w jej salonie w Georgetown Liv zebra³a dosta- tecznie du¿o materia³u, aby zaprezentowaæ telewidzom ciekaw¹ historiê. Taœma by³a dobra. Liv mia³a ju¿ okazjê zerkn¹æ na ni¹ w czasie przy- gotowywania programu do emisji. Bob znakomicie uchwyci³ zarówno stylow¹ elegancjê wnêtrza, jak i uprzejmoœæ i nienaganne maniery go- spodyni domu. Bêdzie to dobrze kontrastowa³o z przebieg³oœci¹ rasowe- go polityka, do jakich zalicza³ siê jej ojciec. Uderza³ ogromny respekt Anny dla ojca, jak równie¿ jej wyj¹tkowe zami³owanie do piêknych rze- czy. Liv uda³o siê pokazaæ zarówno jedno, jak i drugie. To by³ naprawdê dobry reporta¿, pozwalaj¹cy zwyk³emu obywatelowi chocia¿ na chwilê zajrzeæ za kulisy wielkiej polityki. Liv pospiesznie redagowala tekst. – Liv, jesteœ nam potrzebna – zawo³a³ Brian. Spojrza³a na niego przeci¹gle. Brian westchn¹³ z rezygnacj¹ i odsu- n¹wszy siê od biurka, wyci¹gn¹³ rêce w obronnym geœcie.

18 – Ju¿ w porz¹dku, w porz¹dku, sam to zrobiê. Ale bêdziesz mi coœ winna. – Jesteœ cudowny, Brian. – Wróci³a do pisania. Dziesiêæ minut póŸniej wyci¹ga³a ostatni¹ kartkê z maszyny. – Carl! – zawo³a³a, widz¹c, ¿e szef kieruje siê do swego gabinetu. – Mój komentarz do programu. – Przynieœ. Liv spojrza³a na zegarek. Mia³a godzinê do wieczornego serwisu. Kiedy wesz³a do pokoju Carla, odbiornik telewizyjny by³ w³¹czony, ale g³os wyciszony. Carl, siedz¹c przy biurku, przegl¹da³ materia³y. – Czy widzia³eœ ju¿ taœmê? – Liv poda³a mu maszynopis. – Jest naprawdê dobra. – Przypali³ papierosa od niedopa³ka poprzed- niegoi zaniós³ siê suchym kaszlem. – Zaczniemy od porannej rozmowy z Dellem, po czym przejdziemy do wywiadu z jego córk¹. Wzi¹³ do rêki podane mu przez Liv kartki i w skupieniu zacz¹³ czy- taæ. To by³ znakomicie przygotowany materia³, przedstawiaj¹cy krótkie biografie wszystkich g³ównych rywali do ministerialnego stanowiska, ze szczególnym zwróceniem uwagi na Beaumonta Della. To wprowa- dzenie dawa³o widzom pe³ny obraz sytuacji, zanim, dziêki kamerze, przekrocz¹ próg domu bohatera reporta¿u. Liv obserwowa³a p³yn¹ce do sufitu spirale papierosowego dymu i czeka³a. – Poka¿emy zdjêcia pozosta³ych kandydatów, podczas gdy ty bê- dziesz czyta³a ich biografie. – Pospiesznie nanosi³ uwagi na margine- sie maszynopisu. – Powinniœmy je mieæ w naszym archiwum. Jeœli nie mamy, weŸmiemy je z góry. – „Gór¹” przyjê³o siê nazywaæ wa- szyngtoñskie biuro CNC. – Wygl¹da na to, ¿e zamierzasz zaj¹æ trzy minuty. – Trzy i pó³. – Czeka³a, a¿ Carl podniesie g³owê. – Nieczêsto wy- mieniamy sekretarzy stanu, Carl. Nasza kolejna wa¿na informacja to mo¿liwoœæ czêœciowego zamkniêcia stacji filtrów na Potomacu. Ta moja zas³uguje chyba na trzy i pó³. – Przekonaj redaktora wydania – rzek³, po czym, kiedy Liv chcia³a coœ powiedzieæ, nagle uniós³ do góry rêkê. Natychmiast siê zorientowa³a, co przyci¹gnê³o jego uwagê. Na ekranie pojawi³a siê zapowiedŸ specjal- nego wydania wiadomoœci. Liv szybko podkrêci³a g³os i w tej samej chwili z ekranu spojrza³y na ni¹ oczy Thorpe’a. By³a tym kompletnie zaskoczo- na. Jego wzrok mia³ dziwn¹ moc. Czu³a, jak przenika j¹ dreszcz. Coœ

19 takiego prze¿y³a po raz pierwszy od piêciu lat. Wpatrzona w ekran prze- oczy³a pierwsze s³owa komunikatu. „...przyj¹³ spodziewan¹ rezygnacjê ze stanowiska sekretarza stanu Lar- kina. Sekretarz Larkin zrezygnowa³ ze stanowiska ze wzglêdu na stan zdrowia. Po poddaniu siê w ubieg³ym tygodniu powa¿nej operacji serca Larkin wci¹¿ przebywa na rekonwalescencji w Bethesda Naval Hospital. Wraz z przyjêciem rezygnacji, na wakuj¹ce stanowisko prezydent zapro- ponowa³ Beaumonta Della. Przed godzin¹, na spotkaniu w Gabinecie Owalnym, Dell przyj¹³ tê propozycjê. Sekretarz prasowy Donaldson wy- znaczy³ konferencjê na jutro na godzinê dziewi¹t¹ rano”. Liv nagle poczu³a, ¿e ziemia usuwa siê jej spod nóg. S³ysza³a, jak Thorpe powtarza komunikat, zamknê³a oczy i ciê¿ko oddycha³a. Carl kl¹³, nie przebieraj¹c w s³owach. Jej program by³ martwy. Wyrwano mu serce. I on doskonale o tym wiedzia³. Liv powoli dochodzi³a do siebie, podczas gdy na ekranie ponownie pokaza³ siê program z rozk³adówki. On wie- dzia³ o tym ju¿ o ósmej rano. – Przerób to – rzuci³ Carl, chwytaj¹c za s³uchawkê telefonu. – I wy- œlij kogoœ na górê po komunikat Thorpe’a. Musimy go puœciæ. Wywiad z córk¹ Della jest nieaktualny. Liv zgarnê³a swoje materia³y z biurka Carla i skierowa³a siê do drzwi. – Nie zapomnij o makija¿u, nied³ugo wchodzisz na wizjê. Nie zareagowa³a spiesz¹c do wyjœcia. Po chwili nerwowo kr¹¿y³a po korytarzu, nie mog¹c sie doczekaæ na windê. To nie mo¿e mu ujœæ na sucho, powtarza³a w myœlach. Jad¹c na czwarte piêtro, kontynuowa³a w windzie niespokojny spa- cer. Od lat nikt jej a¿ tak nie wyprowadzi³ z równowagi. Zupe³nie nie mog³a siê opanowaæ. A wszystko przez tego typa. – Thorpe! – zawo³a³a z furi¹, wtargn¹wszy do pokoju redakcyjnego na czwartym piêtrze. Jakiœ reporter uniós³ g³owê i zas³oniwszy rêk¹ telefoniczn¹ s³uchaw- kê, spokojnie powiedzia³: – W swoim biurze. Tym razem Liv nie czeka³a ju¿ na windê, tylko pobieg³a schodami, gubi¹c po drodze tak typowy dla niej ch³ód i opanowanie. – Panno Carmichael – siedz¹ca przed wejœciem do biura na pi¹tym piêtrze recepcjonistka podnios³a siê na widok mijaj¹cej j¹ w biegu Liv. – Panno Carmichael! – zawo³a³a, chc¹c j¹ zatrzymaæ. – Z kim chce siê pani widzieæ? Panno Carmichael!

20 Liv wpad³a do biura Thorpe’a bez pukania. – Ty gnido! Thorpe przerwa³ pisanie na maszynie i odwróci³ siê do drzwi. Jego twarz wyra¿a³a raczej zaciekawienie ni¿ irytacjê z powodu nieoczekiwa- nego wtargniêcia intruza. – Olivia! – Przechyli³ siê do ty³u, ale nie podniós³ z miejsca. – Có¿ za mi³a niespodzianka! – Lekkim skinieniem g³owy odprawi³ recepcjo- nistkê, która wyraŸnie zaniepokojona pojawi³a siê w drzwiach. – Usi¹dŸ – uprzejmym ruchem rêki wskaza³ jej miejsce. – Nie mogê wprost uwie- rzyæ, ¿e po przesz³o roku zechcia³aœ zaszczyciæ wreszcie swoj¹ obecno- œci¹ moje biuro. – Zniszczy³eœ mój program! – Liv, wci¹¿ trzymaj¹c maszynopis w rê- ku, pochyli³a siê nad jego biurkiem. Zauwa¿y³ rumieñce na jej bladej twarzy i wœciek³oœæ w zazwyczaj ch³odnych oczach. Jej w³osy, od nieprzytomnego biegu po schodach, by³y w nie³adzie, a oddech przyspieszony. Thorpe patrzy³ na ni¹ zafascyno- wany. Zastanawia³ siê, jak daleko mo¿e siê posun¹æ, aby zupe³nie straci³a nad sob¹ panowanie. Postanowi³ sprawdziæ. – Jaki program? – Wiesz, do cholery! – Opar³a rêce na biurku i pochyli³a siê w jego stronê. – Zrobi³eœ to specjalnie. – Wiele rzeczy robiê specjalnie – przyzna³. – Jeœli masz na myœli tê historiê z Dellem – ci¹gn¹³, patrz¹c jej w oczy – to wcale nie by³a twoja historia, Liv. By³a moja. Jest moja. – Puœci³eœ to na czterdzieœci piêæ minut przed moim programem. – By³a wœciek³a i nie potrafi³a tego ukryæ. Thorpe nigdy jej takiej nie wi- dzia³. Olivia nigdy nie mówi³a podniesionym tonem. Jej gniew mia³ za- zwyczaj wiêcej wspólnego z lodem ni¿ z ogniem. – A wiêc? – opar³ brodê na splecionych d³oniach. – Masz do mnie pretensjê o ten komunikat. – Nie zostawi³eœ mi nic. – Wyci¹gnê³a kartki maszynopisu, zmiê³a je i wypuœci³a z r¹k. – Pracowa³am nad tym dwa tygodnie, od chwili gdy Larkin dosta³ ataku serca, a ty mi to zniszczy³eœ w dwie minuty. – Nie czujê siê za to odpowiedzialny, Carmichael. To twoja sprawa. Nastêpnym razem mo¿e bêdziesz mia³a wiêcej szczêœcia. – Coœ takiego! – Rozwœcieczona Liv uderzy³a piêœciami w maho- niowy blat biurka. – Jesteœ pod³y. Ten program kosztowa³ mnie wiele godzin pracy, setki telefonów i dziesi¹tki mil w nogach. Od pocz¹tku

21 robisz mi œwiñstwa. – Jej oczy nagle zwêzi³y siê. – Czy¿byœ siê mnie obawia³, Thorpe? Czy¿byœ czu³, ¿e twoja wysoka pozycja w mediach jest zagro¿ona? – Zagro¿ona? – uniós³ siê, pochylaj¹c jednoczeœnie nad biurkiem, a¿ jego twarz znalaz³a siê na wprost jej twarzy. – Nawet przez chwilê o tym nie pomyœla³em. Nie interesuj¹ mnie pocz¹tkuj¹cy dziennikarze, którzy wspinaj¹ siê do góry przeskakuj¹c po trzy szczeble naraz. Wróæ, kiedy wyrównasz swoje rachunki. – Nie mów mi o wyrównywaniu rachunków, Thorpe – syknê³a Liv. – Zaczê³am to robiæ ju¿ osiem lat temu. – Osiem lat temu by³em w Libanie i lawirowa³em miêdzy kulami, podczas gdy ty by³aœ w Harvardzie i lawirowa³aœ miêdzy przystojnymi graczami w pi³kê no¿n¹. – Nigdy tego nie robi³am! – z furi¹ zawo³a³a Liv. – I w ogóle, co to ma do rzeczy. Wiedzia³eœ o tym rano. Wiedzia³eœ, co siê œwiêci. – A jeœli nawet? – Wiedzia³eœ, jak bardzo siê w tê historiê zaanga¿owa³am. Czy nie poczuwasz siê do ¿adnej lojalnoœci wobec lokalnej stacji. – Nie. Ta niew¹tpliwie szczera odpowiedŸ dos³ownie j¹ zamurowa³a. – Przecie¿ tu startowa³eœ. – Dlaczego wiêc nie zadzwonisz do WTRL w Jersey i nie zapew- nisz im wy³¹cznoœci tylko dlatego, ¿e kiedyœ czyta³aœ tam prognozy po- gody? – odrzek³. – Porzuæ ten mentorski ton, Liv. To naprawdê nie ma sensu. – Jesteœ nikczemny – niemal krzycza³a. – Przecie¿ wystarczy³oby, abyœ mnie uprzedzi³, ¿e masz zamiar og³osiæ ten cholerny komunikat. – A ty czeka³abyœ z za³o¿onymi rêkami, a¿ to zrobiê? Prêdzej pode- r¿nê³abyœ mi gard³o, aby tylko zd¹¿yæ og³osiæ to przede mn¹. – Z radoœci¹. Rozeœmia³ siê. – Jesteœ szczera, kiedy siê wœciekasz, Liv i... cudowna. – Wzi¹³ kilka kartek z biurka i poda³ jej. – Bêdziesz potrzebowa³a moich materia³ów, aby przerobiæ swój komentarz. Do emisji pozosta³o ci zaledwie trzydzie- œci minut. – Nie musisz mi o tym przypominaæ. – Zignorowa³a wyci¹gniêt¹ w jej stronê rêkê. Mia³a ogromn¹ ochotê cisn¹æ czymœ w okienn¹ szybê za jego plecami. – Wrócimy do tego, Thorpe. Jeœli nie teraz, to z pewnoœci¹ wkrót-

22 ce. Jestem tym wszystkim naprawdê zmêczona. – Chwyci³a kartki, wœcie- k³a, ¿e musi cokolwiek od niego przyj¹æ. – Doskonale. – Obserwowa³, jak podnosi pomiêty maszynopis. – Umów siê dziœ ze mn¹ na drinka. – Nigdy w ¿yciu! – Skierowa³a siê do drzwi. – Boisz siê? Wiedzia³, jak j¹ zatrzymaæ. Odwróci³a siê i rzuci³a mu piorunuj¹ce spojrzenie. – O’Riley’s, o ósmej. – Zgoda. – Uœmiechn¹³ siê szeroko, kiedy Liv zniknê³a za drzwiami. A wiêc, pomyœla³, ponownie siadaj¹c za biurkiem, w ¿y³ach tej dziew- czyny jednak p³ynie gor¹ca krew. A ju¿ zaczyna³ mieæ w¹tpliwoœci. Cier- pliwoœæ to jedna z najwa¿niejszych zalet, jak¹ powinien posiadaæ dobry reporter. Thorpe czeka³ ju¿ od ponad roku. Dok³adnie od szesnastu mie- siêcy. Od pierwszego wieczoru, kiedy obejrza³ jej program. Nie zapo- mnia³ tego niskiego, spokojnego g³osu, ch³odnej, klasycznej urody. Nie potrafi³ siê oprzeæ temu nieprawdopodobnemu urokowi, zapragn¹³ jej od chwili, gdy tylko poczu³ na sobie jej spojrzenie. Ale instynkt podpowia- da³ mu, ¿e powinien trzymaæ siê od niej na razie z daleka, ¿e w tym wy- padku ta metoda da lepsze rezultaty. Móg³ dok³adnie zbadaæ jej przesz³oœæ. By³ bystry i ustosunkowany. Jednak coœ go od tego powstrzymywa³o. Wybra³ to, co uwa¿a³ za najsku- teczniejsze – wytrwa³oœæ. Jako reporter opanowa³ tê sztukê po mistrzow- sku. Rozpar³ siê w fotelu i zapali³ papierosa. Wygl¹da³o na to, ¿e przyjêta przez niego taktyka zaczê³a przynosiæ efekty. Dochodzi³a ósma, gdy Liv wjecha³a na parking tu¿ obok O’Riley’s. Opar³a czo³o na kierownicy. Jak na zwolnionym filmie ujrza³a siebie wpadaj¹c¹ do pokoju redakcyjnego, a w chwilê potem do biura Thorpe- ’a. Prawie s³ysza³a, jak na niego krzyczy. By³a z³a, ¿e straci³a nad sob¹ panowanie, tym bardziej i¿ sta³o siê to w obecnoœci Thorpe’a. Od chwili gdy po raz pierwszy stanê³a z nim twa- rz¹ w twarz, nie mia³a w¹tpliwoœci, ¿e powinna trzymaæ siê od niego z da- leka. By³ zbyt siln¹ osobowoœci¹. Wpisa³a go na listê „niebezpiecznych”, i to na pierwszym miejscu. Chcia³a, aby ich wzajemne kontakty pozbawione by³y jakiegokol- wiek w¹tku osobistego; musia³a wiêc zachowaæ w stosunku do niego

23 dystans. Parê godzin wczeœniej mia³a okazjê siê przekonaæ, jakie to trud- ne zadanie. Choæbym nie wiem jak siê stara³a, nie jestem z kamienia. I Thorpe doskonale o tym wie. Westchnê³a. W dzieciñstwie sprawia³a same k³opoty. W przywi¹zuj¹cej ogromn¹ wagê do dobrych manier statecznej rodzinie zadawa³a zbyt wiele pytañ, wylewa³a zbyt wiele ³ez i zbyt g³oœno siê œmia³a. W przeciwieñstwie do siostry nie zale¿a³o jej na wst¹¿kach i balowych sukniach. Chcia³a mieæ psa, aby z nim biegaæ, a nie ma³ego pudelka, którego trzyma³a jej matka. Chcia³a mieszkaæ w drewnianym domku, a nie w okaza³ej rezydencji, któr¹ na zlecenie jej ojca zaprojektowa³ specjalnie wynajêty architekt. Chcia³a biegaæ, podczas gdy bez przerwy kazano jej spacerowaæ. W koñcu uda³o jej siê uciec od surowych regu³ i oczekiwañ, jakich nie powinna zawieœæ osoba nosz¹ca nazwisko Carmichael. W college’u znalaz³a wolnoœæ i to wszystko, o czym przez d³ugie lata marzy³a. PóŸ- niej przyszed³ dzieñ, kiedy nie zosta³o jej nic. Ostatnie szeœæ lat to zupe- ³nie nowy etap w jej ¿yciu: postanowi³a myœleæ tylko o sobie i swojej karierze. W dalszym ci¹gu ceni³a wolnoœæ, ale nauczy³a siê byæ ostro¿na. Liv wyprostowa³a siê i potrz¹snê³a g³ow¹. To nie by³ odpowiedni czas, aby myœleæ o przesz³oœci. Liczy³a siê tylko teraŸniejszoœæ i przysz³oœæ. Nigdy ju¿ nie stracê panowania nad sob¹, pomyœla³a wysiadaj¹c z samo- chodu. Nie sprawiê mu tej satysfakcji. Wesz³a do O’Riley’s, gdzie mia³a siê spotkaæ z Thorpe’em. Czeka³ ju¿ na ni¹. Zauwa¿y³, ¿e znowu przywdzia³a zwyk³¹ maskê. Jej twarz by³a opanowana, oczy pogodne. Rozgl¹da³a siê po sali, szuka- j¹c go. W gwarze rozmów i k³êbach dymu wygl¹da³a jak pos¹g z marmu- ru: ch³odna, nieskazitelna i doskona³a. Thorpe nagle poczu³ nieodpart¹ chêæ, aby dotkn¹æ, poczuæ jej skórê, ujrzeæ ogieñ w oczach. Z³oœæ to nie by³o jedyne uczucie, które chcia³ w niej obudziæ. T³umione od miesiêcy po¿¹danie znowu powróci³o. Zastanawia³ siê, kiedy pêknie ostatnia warstwa skorupy, któr¹ ta dziew- czyna siê otoczy³a. Postanowi³ siê nie spieszyæ. Lubi³ wyzwania, ponie- wa¿ to on zawsze zwyciê¿a³. Czeka³, a¿ Liv go zauwa¿y. Uœmiechn¹³ siê i w milczeniu skin¹³ g³ow¹. Obserwowa³, jak idzie w jego stronê. Podo- ba³ mu siê jej sposób poruszania, pe³en gracji i taki zmys³owy. – Czeœæ, Olivio. – Thorpe. – Liv zajê³a miejsce naprzeciw niego. – Co pani podaæ?

24 – Wino. – Z uœmiechem spojrza³a na kelnera, który w³aœnie zjawi³ siê przy stoliku. – Bia³e wino, Lou. – Oczywiœcie, panno Carmichael. A dla pana, panie Thorpe? – Na razie dziêkujê. – Podniós³ do góry szkock¹. Zauwa¿y³, ¿e kiedy Liv zwraca³a siê do kelnera, na jej twarzy pojawi³ siê uœmiech. Jej rysy wyraŸnie z³agodnia³y, ale gdy po chwili z powrotem spojrza³a na Thorpe- ’a, znowu przybra³a surowy wyraz twarzy. – A wiêc, Thorpe, jeœli mamy uzdrowiæ panuj¹c¹ miêdzy nami at- mosferê, proponujê, abyœmy sobie pewne rzeczy wyjaœnili od razu. – Czy ty zawsze musisz byæ taka rzeczowa, Liv? – zapali³ papierosa, patrz¹c na ni¹ uwa¿nie. Jednym z jego najwiêkszych atutów by³a umie- jêtnoœæ d³ugiego i bardzo wnikliwego przygl¹dania siê rozmówcy. Nieje- den znany polityk wi³ siê ju¿ pod tym spojrzeniem. – Spotkaliœmy siê tu, aby porozmawiaæ o... – Liv równie¿ poczu³a siê nieswojo. – Czy¿byœ nigdy nie s³ysza³a o czymœ takim jak mi³a towarzyska roz- mowa? – gwa³townie zaprotestowa³. – Jak siê czujesz? £adn¹ pogodê mamy dzisiaj? – Nie obchodzi mnie, jak ty siê czujesz. A pogoda jest okropna. – Taki mi³y g³os, a taki brzydki jêzyk. – Zauwa¿y³ nag³y b³ysk w jej oczach. – Masz najbardziej doskona³e rysy twarzy, jakie kiedykolwiek widzia³em. Liv zesztywnia³a. Thorpe widzia³ jej reakcjê i podniós³ do ust szkla- neczkê ze szkock¹. – Nie przysz³am tu, aby dyskutowaæ o moim wygl¹dzie. – Rzeczywiœcie. Ale wygl¹d jest przecie¿ czêœci¹ naszej pracy, nie s¹dzisz? Kelner postawi³ przed ni¹ wino. Liv wziê³a do rêki kieliszek, jednak nie podnios³a go do ust. – Telewidzowie lubi¹ patrzeæ na atrakcyjnych prezenterów. To spra- wia, ¿e podawane informacje s¹ dla nich bardziej strawne. Ty, dodaj¹c do tego odrobinê klasy, jeszcze ten efekt wzmacniasz. – Mój wygl¹d nie ma nic wspólnego z jakoœci¹ mojej pracy. – Jej g³os by³ ch³odny i zupe³nie pozbawiony emocji, ale w oczach pojawi³y siê niebezpieczne b³yski. – Tak, ale dziêki niemu twoje programy zyskuj¹ ci jeszcze wiêcej wielbicieli. – Odchyli³ siê do ty³u, wci¹¿ uwa¿nie j¹ obserwuj¹c. – Jesteœ cholernie dobrym spikerem, Liv, i coraz lepszym reporterem.

25 Zmarszczy³a brwi. Te komplementy wyda³y siê jej podejrzane. – I... – zawiesi³ g³os – niezwykle ostro¿n¹ kobiet¹. – O czym ty mówisz? – Gdybym zaprosi³ ciê na kolacjê, co byœ powiedzia³a? – Oczywiœcie odmówi³abym. Uœmiechn¹³ siê rozbrajaj¹co. – Dlaczego? Powoli podnios³a kieliszek do ust i upi³a ³yk wina. – Poniewa¿ mi siê nie podobasz. Nie jadam kolacji z mê¿czyznami, którzy mi siê nie podobaj¹. – Co oznacza, ¿e z tymi, którzy ci siê podobaj¹, jadasz. – Jeszcze raz mocno zaci¹gn¹³ siê papierosem, po czym zgniót³ niedopa³ek na popiel- niczce. – Ale ty przecie¿ z nikim nie wychodzisz, czy¿ nie mam racji? – To nie twoja sprawa! – Rozwœcieczona, ju¿ mia³a zamiar siê pod- nieœæ, ale rêce Thorpe’a j¹ od tego powstrzyma³y. – Ratujesz siê, gdy ktoœ zbyt mocno naciœnie. Zastanawiasz mnie, Olivio. – Mówi³ cicho, chocia¿ dooko³a s³ychaæ by³o œmiech i podniesio- ne g³osy. – Nie ¿yczê sobie, abyœ siê mn¹ interesowa³. Nie podobasz mi siꠖ powtórzy³a, opanowuj¹c chêæ, aby mu siê wyrwaæ. Jego d³onie by³y silne i bardzo zdecydowane. Ogarnê³o j¹ dziwne uczucie. – Nie cierpiê ani two- jej z trudem skrywanej mêskiej pró¿noœci, ani przesadnej arogancji. – Z trudem skrywanej mêskiej pró¿noœci? – œmia³ siê, wyraŸnie tym okreœleniem ubawiony. – Myœlê, ¿e to raczej komplement. Jego œmiech by³ nawet sympatyczny, ale Liv wcale siê nie podoba³. Jeszcze bardziej utwierdzi³a siê w przekonaniu, ¿e Thorpe rzeczywiœcie nale¿y do bardzo niebezpiecznych mê¿czyzn. – Podoba mi siê twój styl, Liv, i twoja twarz. Lodowaty seks – ci¹- gn¹³, ale nagle zauwa¿y³, i¿ zupe³nie nieœwiadomie dotkn¹³ jakiegoœ bo- lesnego miejsca. Jej palce konwulsyjnie siê zacisnê³y, a oczy, jeszcze przed chwil¹ takie zagniewane, teraz wygl¹da³y tak, jakby ich w³aœcicielkê ktoœ bardzo g³êboko dotkn¹³. – Puœæ moje rêce. Chcia³ jej dokuczyæ, nawet zirytowaæ, ale nie zraniæ. – Wybacz mi, proszê. Skrucha by³a taka widoczna i szczera, i taka nieoczekiwana, ¿e z³oœæ Liv zniknê³a bez œladu. Kiedy Thorpe puœci³ jej d³onie, Liv znowu siê- gnê³a po kieliszek z winem.

26 – Je¿eli ju¿ skoñczyliœmy tê rozmowê o niczym, Thorpe, mo¿e by- œmy przeszli do spraw bardziej konkretnych. – Doskonale, Liv. Twój ruch. Odstawi³a kieliszek. – Chcia³abym, abyœ wreszcie przesta³ mnie blokowaæ. – A konkretnie? – WWBW jest zrzeszona z CNC. Nale¿a³oby oczekiwaæ, i¿ w wielu przypadkach powinniœmy ze sob¹ wspó³pracowaæ. Program lokalny jest przecie¿ równie wa¿ny jak ogólnokrajowy. – Tak? Thorpe bywa³ czasem irytuj¹co ma³omówny. Liv odsunê³a kieliszek z winem i pochyli³a nad stolikiem. – Nie proszê ciê o pomoc. Nie potrzebujê jej. Ale jestem ju¿ zmê- czona tym, ¿e wci¹¿ sabotujesz moj¹ pracê. – Sabotujê? – podniós³ do ust szklaneczkê ze szkock¹. Liv wyraŸnie siê o¿ywi³a, zapominaj¹c o obojêtnoœci i dystansie. Podoba³y mu siê de- likatne rumieñce, które zaró¿owi³y jej alabastrow¹ skórê. – Wiedzia³eœ, ¿e pracowa³am nad spraw¹ Della. Zna³eœ ka¿dy mój krok. Przestañ udawaæ niewini¹tko, Thorpe. Doskonale wiem, ¿e masz swoje wtyczki w WBW. Chcia³eœ zrobiæ ze mnie idiotkê. Rozeœmia³ siê, ubawiony jej s³owami. – Rzeczywiœcie, wiedzia³em, co robisz – przyzna³, wzruszaj¹c ramio- nami. – Ale to twój problem, a nie mój. Dosta³aœ ode mnie mój tekst, to normalna procedura. Lokalny zawsze dostaje materia³ z góry. – Nie potrzebowa³abym twojego tekstu, gdybyœ mi nie przystawi³ no¿a do gard³a. – Nie interesowa³a jej wspania³omyœlnoœæ „góry”. – Ma- j¹c w³aœciwe informacje, inaczej poprowadzi³abym wywiad z Ann¹ Mon- roe i teraz nie musia³abym z niego rezygnowaæ. To by³ kawa³ dobrej ro- boty i wszystko na nic. – Efekt tunelowy – stwierdzi³ krótko i dokoñczy³ whisky. – B³¹d w przeprowadzeniu wywiadu. Gdybyœ – ci¹gn¹³, zapalaj¹c papierosa – przewidzia³a, co mo¿e siê wydarzyæ, zada³abyœ Annie parê innych pytañ i trochê wiêcej od niej wyci¹gnê³a. Teraz mog³abyœ tê rozmowê trochê przeredagowaæ i wtedy z pewnoœci¹ nadawa³aby siê do emisji. Widzia- ³em taœmꠖ doda³. – To by³ naprawdê kawa³ dobrej roboty; po prostu nie nacisnê³aœ w³aœciwych guzików. – Nie mów mi, jak mam wykonywaæ swoj¹ pracê.

27 – A ty mi nie mów, jak wykonywaæ moj¹. – Teraz on równie¿ pochy- li³ siê nad stolikiem. – Grzebiê siê w tej cholernej polityce od piêciu lat. Nie podam ci Kapitolu na z³otym talerzu, Carmichael. Jeœli masz zastrze- ¿enia do mojej pracy, zwróæ siê z tym do Morrisona. – Wymieni³ nazwi- sko szefa waszyngtoñskiego biura CNC. – Jesteœ taki z siebie zadowolony – Liv chêtnie by go teraz udusi³a – taki pewny siebie, jakbyœ trzyma³ w rêku œwiêtego Graala. – W tym mieœcie, Carmichael, gdy mowa o polityce, nikt nie mo¿e byæ pewny siebie – ci¹gn¹³ Thorpe. – Jestem tutaj, poniewa¿ wiem, jak siê tu gra. Mo¿e potrzebujesz kilku lekcji. – Nie od ciebie. – Mog³abyœ trafiæ gorzej. – Umilk³ na chwilê, po czym doda³: – Po- s³uchaj, w imiê zawodowej solidarnoœci powiem ci tyle: potrzeba wiêcej ni¿ roku, aby w tym œrodowisku zapuœciæ korzenie. Ludzie nie czuj¹ siê tu bezpiecznie, ich interesy zale¿¹ od tak wielu spraw. Polityka to niezbyt przyjemnie pachn¹ce s³owo, szczególnie od s³ynnej afery Watergate. Wy- ci¹ganie takich spraw to oczywiœcie nasz obowi¹zek. Nie mog¹ nas igno- rowaæ, a wiêc próbuj¹ traktowaæ nas tak, jak my traktujemy ich. – Nie mówisz czegoœ, o czym sama bym nie wiedzia³a. – Mo¿e i tak – przyzna³. – Ale masz pewien atut, którego zupe³nie nie doceniasz: urodê i klasê. – Nie rozumiem, co to ma... – Nie b¹dŸ idiotk¹ – przerwa³ jej niecierpliwym ruchem rêki. – Re- porter musi umieæ korzystaæ ze wszystkiego. Twoja twarz nie ma nic wspólnego z twoim intelektem, ale ma wiele wspólnego z tym, jak ludzie ciê postrzegaj¹. To zupe³nie normalne. Zastanawia³a siê nad tym, co Thorpe przed chwil¹ powiedzia³, i mu- sia³a przyznaæ, ¿e by³o w tym du¿o racji. Urok osobisty pracowa³ dla jednych, obcesowoœæ i szorstkoœæ dla innych, a klasa, jak utrzymywa³ Thorpe, mo¿e pracowaæ dla niej. – W sobotê jest przyjêcie w jednej z ambasad. Zabiorê ciê ze sob¹. Spojrza³a na niego ze zdumieniem. – Mówisz, ¿e... – Jeœli chcesz otworzyæ drzwi, wybierz te, które s¹ w zasiêgu two- jej rêki. – Niedowierzanie w jej oczach ogromnie go rozbawi³o. – Po paru lampkach szampana mo¿na w damskiej toalecie us³yszeæ wiele cie- kawych rzeczy.

28 – Zdajesz siê wiele o tym wiedzie栖 z ironi¹ zauwa¿y³a Liv. – By³abyœ z pewnoœci¹ zaskoczona. – Nie rozumiem tylko, dlaczego mia³byœ to zrobiæ. Postawi³ przed ni¹ jej kieliszek z winem. – Istnieje powiedzenie o darowanym koniu. – Istnieje tak¿e o koniu trojañskim. Rozeœmia³ siê. – Dobry reporter otworzy³by drzwi i mia³by prawdziw¹ bombê. Oczywiœcie mia³ racjê, ale Liv wcale siê to nie podoba³o. Zdawa³a sobie sprawê, ¿e gdyby to by³ ktoœ inny, a nie Thorpe, nie waha³aby siê ani chwili. To jeszcze bardziej go mo¿e oœmieliæ, powiedzia³a sobie i w- ziê³a do rêki torebkê. – Zgoda. Jaka ambasada? – Kanadyjska. – Bawi³o go, jak walczy³a ze sob¹, aby podj¹æ tê decyzjê. – O której godzinie siê spotkamy? – Przyjadê po ciebie. Ju¿ mia³a wstaæ od stolika, ale teraz nagle siê zatrzyma³a. – Nie. – Moje party, moje warunki. Przyjmij je albo odrzuæ. Nie by³a tym zachwycona. Mia³a w¹tpliwoœci, czy z Thorpe’em jakakolwiek kobieta mo¿e siê czuæ bezpieczna. Zapêdzi³ j¹ do naro¿nika. Jeœli mu teraz odmówi, wyjdzie na idiotkê. – W porz¹dku. – Liv siêgnê³a po notes. – Zapiszê ci adres. – Znam twój adres. Spojrza³a na niego podejrzliwie. Thorpe uœmiechn¹³ siê. – Jestem reporterem, Liv. Zbieranie informacji to moja specjalnoœæ. – Wsta³ od stolika. – Wyjdê z tob¹. Wzi¹³ j¹ pod rêkê i poprowadzi³ do drzwi. Liv milcza³a. Nie by³a pewna, czy zrobi³a krok do przodu czy raczej dwa do ty³u. W ka¿dym razie lepsze to ni¿ stanie w miejscu. – Nie powinieneœ wychodzi栖 odezwa³a siê, gdy prowadzi³ j¹ w stro- nê parkingu. – Nie zabra³eœ p³aszcza. – Martwisz siê o mnie? – Ani trochê. – Poirytowana siêgnê³a po kluczyki. – Czy na dzisiaj koniec z interesami? – zapyta³, kiedy otwiera³a drzwi samochodu. – Tak. – Ca³kowicie?

29 – Ca³kowicie. – Doskonale. Odwróci³ j¹ do siebie, chwyci³ za ramiona i poca³owa³. By³a zbyt oszo³omiona, by protestowaæ. Nie spodziewa³a siê tego po Thorpie. Nie przypuszcza³a, ¿e te twarde, nieustêpliwe wargi mog¹ byæ takie miêkkie i delikatne. Przyci¹gna³ j¹ do siebie, chocia¿ usi³owa³a siê broniæ. Jego cia³o by³o dobrze zbudowane, jêdrne i wyraŸnie pobudzone. Liv czu³a, jak krew zaczyna szybciej kr¹¿yæ w jej ¿y³ach. Wyci¹gnê³a przed siebie rêce, niepewna, czy chce go przyci¹gn¹æ, czy raczej odepchn¹æ. W koñcu bezradnie wpi³a palce w jego koszulê. Thorpe nie uczyni³ nic, aby pog³êbiæ poca³unek. Wyczu³ jej walkê z sam¹ sob¹ i wiedzia³, ¿e musi po prostu zaczekaæ. Przesta³ myœleæ o so- bie i skoncentrowa³ siê jedynie na tym, czego ona pragnê³a. Powoli jej wargi stawa³y siê coraz bardziej miêkkie i uleg³e. Jej oczy zmêtnia³y. To by³o tak, jakby w kamerze ktoœ zmieni³ obiektyw i nie zd¹- ¿y³ nastawiæ ostroœci. – Nie – mówi³a niewyraŸnie, chc¹c siê od niego uwolniæ. – Nie. Kiedy j¹ puœci³, Liv opar³a siê o samochód. Uczucia, o których my- œla³a, ¿e dawno umar³y, zbudzi³y siê na nowo. Nie chcia³a tego, nie chcia- ³a, aby Thorpe by³ tym, kto je o¿ywi. Patrzy³ na jej twarz, na której malo- wa³o siê wszystko, co prze¿ywa³a. I wtedy zorientowa³ siê, ¿e to, co do niej czu³, by³o czymœ wiêcej ni¿ tylko po¿¹daniem. – To... – Liv prze³knê³a œlinê i spróbowa³a znowu: – To by³o... – Bardzo przyjemne, Olivio, dla nas obojga. – Stara³ siê mówiæ lek- ko. – Chocia¿ mo¿na by pomyœleæ, ¿e wysz³aœ nieco z wprawy. Jej oczy zalœni³y, mg³a znik³a. – Jesteœ nieznoœny. – B¹dŸ gotowa w sobotê o ósmej, Liv – powiedzia³ i odwróciwszy siê, powróci³ do O’Riley’s.